12260
Szczegóły |
Tytuł |
12260 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12260 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12260 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12260 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jack Vance
Ha�as
apitan Hess rzuci� notatnik na biurko i przyci�gn�� sobie krzes�o.
- Nale�y do pa�skiego cz�owieka - powiedzia�. - Zostawi� na statku.
- Nie by�o nic innego? - Galispell by� nieco zaskoczony. - �adnego
listu?
- Nie, sir, nic innego. Ten notatnik by� wszystkim, co mia� ze sob�,
gdy go zabrali�my.
Galispell przeci�gn�� palcami po zniszczonych ok�adkach ksi��eczki.
- Mo�na to zrozumie�, je�li si� we�mie pod uwag� wszystko, przez co
przeszed�. - Trzasn�� ok�adkami. - Hmmm...
- Wydaje mi si�, �e wy zawsze uwa�ali�cie Evansa za, powiedzmy,
raczej dziwnego faceta - zaryzykowa� przypuszczenie Hass.
- Howarda Evansa? Ale� nie, sk�d�e. By� dla nas niezwykle cennym
cz�owiekiem. - Galispell spojrza� na Hassa uwa�nie. - Co pan ma na
my�li, m�wi�c �dziwny�
Hass zmarszczy� brwi, szukaj�c w my�li precyzyjnego okre�lenia
sposobu bycia Evansa.
- My�l�, �e mo�na by powiedzie� �przewra�liwiony�, albo mo�e
�poddaj�cy si� nastrojom�.
- Howard Evans ? - Galispell by� szczerze zdziwiony. Hass wskaza�
oczami notatnik.
- Pozwoli�em sobie przejrze� jego dziennik i... hmm... - I odni�s�
pan wra�enie, �e Evans jest dziwny.
- By� mo�e wszystko to, co pisze, jest szczer� prawd�. Jednak przez
ca�e swoje �ycie wpycha�em si� w najdziwniejsze zakamarki kosmosu i
nigdy nie widzia�em nic podobnego.
- Osobliwa sytuacja - powiedzia� Galispell oboj�tnie. Zamy�lonym
wzrokiem spojrza� na notes.
Dziennik Howarda Charlesa Evansa
Rozpoczynam te zapiski bez pesymizmu, ale te� na pewno bez
optymizmu. Czuj� si� tak, jakbym ju� raz umar�. �mier�, cho� nie
ostateczna, a jedynie jej przedsmak, to czas sp�dzony w kapsule
ratunkowej. Lecia�em naprz�d, wci�� naprz�d przez ciemno�ci i mia�em
wra�enie, �e cia�niej mog�oby mi by� tylko w trumnie. I to niewiele.
Nie mia�em zegara i nie mog�em okre�li� jak d�ugo ju� to trwa. Na
pewno d�u�ej ni� tydzie�. Na pewno kr�cej ni� rok.
To tyle na temat przestrzeni, kapsu�y ratunkowej, �mierci. Ten notes
nie jest zbyt gruby. Jego kartek b�d� potrzebowa� na kronik� mego
pobytu w tym �wiecie, kt�ry, pojawiwszy si� pod kapsu��, ofiarowa�
mi �ycie.
Jest du�o do opowiedzenia i wiele sposob�w prowadzenia opowie�ci.
Jestem ja, moja osobista reakcja na t� dramatyczn� sytuacj�. Nie mam
jednak zami�owania do grzebania si� w niuansach i zawi�o�ciach
w�asnej psychiki. Dlatego postaram si� przedstawi� wydarzenia w
spos�b mo�liwie obiektywny.
Posadzi�em kapsu�� ratunkowi w najbardziej odpowiednim miejscu,
jakie mia�em szans� wybra�. Zrobi�em analiz� atmosfery, zbada�em
temperatur�, ci�nienie, �ycie biologiczne. Potem zaryzykowa�em
wyj�cie na zewn�trz. Ustawi�em anten� i wys�a�em swoje pierwsze SOS.
Problem dachu nad g�owa nie istnieje. Kapsu�a s�u�y mi jako ��ko
oraz mo�e, w razie konieczno�ci, by� bezpiecznym schronieniem.
P�niej, ze zwyk�ych nud�w, mog� �ci�� kilka tych drzew i wybudowa�
dom. Ale jeszcze poczekam, nie musze si� spieszy�.
Mam du�� ilo�� skondensowanego po�ywienia, a tu� obok kapsu�y s�czy
si� strumyk czystej wody. Jak tylko pojemniki hydroponiczne
rozpoczn� produkcje, b�d� �wie�e owoce, warzywa, proteiny dro�d�owe.
Przetrwanie tutaj wydaje si� nie nastr�cza� szczeg�lnych trudno�ci.
S�o�ce jest ciemnopurpurowe i daje niewiele wi�cej �wiat�a ni�
ziemski Ksi�yc w pe�ni. Kapsu�a spoczywa na ��ce, poro�ni�tej
grubymi, ciemnozielonymi porostami, tworz�cymi pod stopami mi�kki,
przyjemny dywan. ��ka delikatnie opada w stron� jeziora atramentowej
wody, le��cego pi��dziesi�t metr�w w kierunku, kt�ry nazwa�bym
po�udniowym. Z drugiej strony otaczaj� j� wysokie, blade ro�liny -
nazwa�em je drzewami. Za nimi wznosi si� strome zbocze, kt�re
prawdopodobnie - nie jestem tego pewien rozrasta si� dalej w �a�cuch
g�rski. Przy�mione, czerwone �wiat�o s�o�ca sprawia, �e mo�na by�
pewnym tylko tego, co si� widzi w odleg�o�ci nie wi�kszej ni�
kilkaset metr�w. Orze�wiaj�ca bryza b��dzi po jeziorze, przynosz�c
ze sob� delikatny szum �ami�cych si� przy brzegu fal.
Ca�o�� sprawia wra�enie pustki i spokoju. Jedynie niepewno�� mego
przysz�ego losu przeszkadza mi spokojnie zachwyca� si� pi�knem
okolicy.
Zmontowa�em pojemniki hydroponiczne i przygotowa�em kultury dro�d�y.
Nie grozi mi g��d ani �mier� z pragnienia.
Jezioro jest g�adkie i n�c�ce - mo�e z czasem zbuduj� jak�� ma��
��dk�. Mimo �e woda jest ciep�a, jeszcze nie odwa�y�em si� p�ywa�.
Co mo�e by� bardziej przera�aj�cego, ni� w wodzie by� schwytanym od
do�u i wci�gni�tym w g��bi�? Prawdopodobnie nie ma jednak podstaw do
obaw. Dotychczas nie zauwa�y�em �adnej fauny ani ptak�w, ani ryb,
owad�w czy skorupiak�w. Ten �wiat jest wype�niony cisz�, podkre�lan�
tylko przez lekki szept bryzy.
Ju� wiele razy k�ad�em si� spa� i wstawa�em, a szkar�atne s�o�ce
wci�� wisi na niebie. Jednak widz� jak zachodzi, bardzo powoli. Po
tak d�ugim dniu, jak�e d�uga i monotonna b�dzie noc!
Wys�a�em cztery sekwencje SOS - jaka� stacja nas�uchowa musi je
przechwyci�.
Jedyn� moj� broni� jest maczeta i dlatego niech�tnie my�l� o zbytnim
oddalaniu si� od kapsu�y. Dzisiaj (je�li mo�na u�y� tego s�owa)
zebra�em si� jednak na odwag� i obszed�em wok� jezioro. Drzewa s�
wysokie i wiotkie, przypominaj� brzozy. My�l�, �e w �wietle innym,
ni� ten czerwony p�mrok, ich kora i li�cie l�ni�yby czystym
srebrem. Stoj� rz�dem wzd�u� brzegu jeziora, jakby dawno temu
zosta�y posadzone przez jakiego� w�drownego ogrodnika. D�ugie
ga��zie uginaj� si� pod podmuchami bryzy, b�yskaj�c szkar�atem z
odcieniami purpury - dziwny i urzekaj�cy widok, kt�ry tylko mnie
jednemu jest dane ogl�da�.
Zetkn��em si� kiedy� z twierdzeniem, �e zachwyt pi�knem jest pe�ny
tylko w obecno�ci innych ludzi - sprawia to pojawiaj�ce si� w takich
momentach tajemne porozumienie dusz, przesy�aj�cych sobie wzajemnie
wra�enia, kt�rych jeden umys� nie jest w stanie uchwyci�. Id�c
wzd�u� alei drzew, maj�c obok jezioro, a z ty�u szkar�atne s�o�ce,
by�bym oczywi�cie wdzi�czny za towarzystwo. Wydaje mi si� jednak, �e
co� ze spokoju, wra�enia przechadzania si� po staro�ytnych,
opuszczonych ogrodach, by�oby stracone. Jezioro ma kszta�t klepsydry
- w najw�szym miejscu mog�em dotrze� przeciwleg�y brzeg i
przycupni�ty na nim kszta�t kapsu�y. Usiad�em pod krzakiem. Jego
czarno-czerwone kwiaty nieustannie ko�ysa�y si� przede mn�. Pasemka
mg�y w�drowa�y po powierzchni jeziora, a wiatr wydawa� niskie,
melodyjne d�wi�ki. Wsta�em i ruszy�em dalej. W ko�cu wr�ci�em do
kapsu�y. Ogl�daj�c pojemniki hydroponiczne odnios�em wra�enie, �e
dro�d�e zosta�y naruszone, jakby pok�ute d�ugim, cienkim
przedmiotem.
Czerwone s�o�ce zachodzi. Ka�dy dzie� - u�ywam s�owa �dzie� dla
okre�lenia przerwy mi�dzy moimi snami zastaje je coraz ni�ej. Ju�
niemal nadesz�a noc, d�uga noc. W jaki spos�b b�d� sp�dza� czas w
ciemno�ciach?
Nie mam innego miernika ni� w�asne odczucia, ale bryza wydaje si�
by� znacznie ch�odniejsza. S�ysz� niesione przez ni� d�ugie, ponure
akordy, bardzo smutne, bardzo melodyjne. Pasemka mg�y przep�ywaj�
szybko nad ��k�. Ukazuj� si� ju� blade, nik�e gwiazdy.
My�l�, �e jutro spr�buje wspi�� si� na le��cy z ty�u za lasem
skarp�.
Oznaczy�em dok�adne po�o�enie wszystkich rzeczy, kt�re posiadam.
Je�li zostan� przesuni�te, b�d� wiedzia�, �e w czasie kilkugodzinnej
nieobecno�ci mia�em wizyt�.
S�o�ce stoi nisko, powietrze szczypie policzki. Musze si� spieszy�,
je�li chce wr�ci�, p�ki jeszcze �wiat�o s�o�ca wydobywa krajobraz z
mroku. Widz� si� zagubionego, b��dz�cego w tym �wietle, szukaj�cego
po omacku kapsu�y, pojemnik�w, ��ki.
Przyspieszy�em kroku i na podn�e skarpy niemal wbieg�em.
Natychmiast dosta�em zadyszki i musia�em zwolni�. Dar�, porastaj�ca
brzeg jeziora, znikn�a. Szed�em po go�ej, pokrytej tylko plackami
porost�w, skale. Ni�ej, pode mn�, le�a�a plama ��ki z po�yskuj�cym
po�rodku wrzecionem kapsu�y. Przez chwil� rozgl�da�em si�. Nic,
�adnego ruchu w zasi�gu mego wzroku.
Rozpocz��em wspinaczk� i w ko�cu wdrapa�em si� na gra�. Przede mn�
rozpostarta si� rozleg�a, kr�ta dolina. Po jej drugiej stronie
si�ga� ciemnego nieba wielki �a�cuch g�rski. Szkar�atne, s�cz�ce si�
uko�nie z zachodu �wiat�o k�ad�o si� na szczytach, urwiskach,
sk�onach, zostawiaj�c w mroku doliny - sekwencji czerwieni i czerni,
rozpoczynaj�ca si� daleko na zachodzie i si�gaj�ca daleko na wsch�d.
Spojrza�em w stron� mojej ��ki. Zanikaj�ce �wiat�o zmusi�o mnie do
poszukiwania jej wzrokiem. Aha, by�a tama A tam po�yskuj�ca
klepsydra jeziora. Za nim pasma lasu, sawanny, krzak�w - delikatna
mozaika kolor�w, a� po horyzont.
S�o�ce dotkn�o kraw�dzi g�r i gwa�townie, jakby si� nagle zapad�o,
skry�o si� do po�owy. Zacz��em schodzi� w d�. Moje oczy zatrzyma�y
si� na bia�ym przedmiocie, le��cym na sk�onie, pi��dziesi�t metr�w z
boku. Stopniowo, w miar� jak si� do niego zbli�a�em, nabiera�
kszta�t�w: sto�ek, piramida, kopczyk bia�ych kamieni. Szed�em ku
niemu czuj�c, �e nogi mam ci�kie jak z o�owiu.
Oczywi�cie, kopczyk. Sta�em, patrz�c na� z g�ry. Odwr�ci�em si�
szybko i spojrza�em przez rami�. Nic. Spojrza�em w d�, w kierunku
��ki. Przemykaj�ce cienie? Wyt�y�em wzrok, staraj�c si� przebi�
g�stniej�cy mrok. Nic. Rozrzucaj�c naoko�o kamienie, rozgrzeba�em
kopczyk. I co pod nim by�o? Nic. Jedynie niewyra�nie zaznaczony,
d�ugi na metr prostok�t. Odszed�em kilka krok�w. �adna si�a nie
mog�aby mnie zmusi� do rozkopania ziemi w tym miejscu.
S�o�ce znika�o, poruszaj�c si� z zadziwiaj�c� szybko�ci�. Niebo
pokry�o si� m�tnoszkar�atn� po�wiat�. C� to za rodzaj s�o�ca - w
�limaczym tempie pokonuj�ce zenit, a zachodz�c nurkuj�ce za
horyzont?
Po�pieszy�em w d� stoku, lecz ciemno�� by�a szybsza. Szkar�atne
s�o�ce odesz�o, zostawiaj�c jedynie nik�y �lad promieni na
zachodzie. Potkn��em si�, upad�em. Spojrza�em na wsch�d.
Przybieraj�c na sile, formowa� si� tam wspania�y, b��kitny tr�jk�t
zodiakalnego �wiat�a. Klucz�c i podpieraj�c si� r�koma, patrzy�em
jak urzeczony.
Zza horyzontu wychyla� si� jaskrawob��kitny kr�g. Chwila p�niej
strumie� szafirowego �wiat�a zala� krajobraz. Na niebo wznosi�o si�
nowe s�o�ce, o kolorze intensywnego indygo. �wiat pozosta� taki sam,
a jednocze�nie zmieni� si�. Tam, gdzie przywyk�em widzie� czerwie� i
niezliczone jej odcienie, obecnie widzia�em bogat� gam� b��kit�w.
Wr�ci�em na ��k�. Bryza przynosi�a nowy d�wi�k - jasne, szybkie
akordy, kt�re w moim umy�le uk�ada�y si� niemal w melodi�. Przez
chwila zabawia�em si� ich s�uchaniem i wpatrywaniem si� w wirowanie
k�aczk�w mg�y. Wyda�o mi si�, �e w ich ruchu widz� jakie� taneczne
pas.
Opanowa� mnie dziwny, szczeg�lny nastr�j. Towarzyszy� mi, gdy
wpe�za�em do kapsu�y i usypia�em.
Mru��c oczy od b��kitnego, jakby sta�ym wy�adowaniem elektrycznym
spowodowanego �wiat�a, wyszed�em z kapsu�y i zas�ucha�em si�. To z
pewno�ci� by�a muzyka. Niesione przez wiatr na podobie�stwo
zapach�w, ciche szepty. Poszed�em nad jezioro, intensywnie b��kitne.
Muzyka sta�a si� g�o�niejsza. Przycisn��em d�onie do uszu - gdybym
mia� omamy s�uchowe, s�ysza�bym j� nadal. D�wi�ki �cich�y, ale nie
znikn�y zupe�nie. Test nie da� jednoznacznej odpowiedzi. By�em
jednak wewn�trznie przekonany, �e s� one rzeczywiste. A gdzie jest
muzyka, tam musz� by� muzycy. Pobieg�em naprz�d, krzycz�c �Heej!
Heej!�.
�Heej!� - odpowiedzia�o echo znad jeziora.
Muzyka na chwila �cich�a, jak ch�r �wierszczy, kt�re zosta�y
zaniepokojone. Potem, stopniowo, zn�w mog�em j� s�ysze� - dalekie
d�wi�ki �rogi Elf�w, graj�ce z oddali�. Sta�em tak, w potokach
b��kitnego �wiat�a, samotny na mojej ��ce. Obmy�em twarz, wr�ci�em
do kapsu�y, wys�a�em nastypne sygna�y SOS.
Moja nowa fascynacja - muzyka i jej �r�d�o - powoduje, �e b��kitny
dzie� wydaje si� mija� znacznie szybciej. Mo�liwe, �e jest kr�tszy
od czerwonego, nie maj�c jednak zegarka, nie nog� by� tego pewien.
Nie zauwa�y�em nawet �ladu muzyk�w. Mo�e s� nimi drzewa, a mo�e
jakie� prze�roczyste owady siedz�ce gdzie�, poza zasi�giem mego
wzroku?
Pewnego dnia spojrza�em na przeciwny brzeg jeziora i cud nad cudami!
- zobaczy�em rozci�gni�te wzd�u� niego barwne, jaskrawe miasto. Po
och�oni�ciu z pierwszego wra�enia zbieg�em nad woda i gapi�em si�,
jakby by� to najcenniejszy widok, jaki mia�em ujrze� w �yciu.
Ko�ysa� si�, falowa� b�yszcz�cy jedwab: pawilony, namioty,
fantastyczne budowle. Kto tam mieszka�? Wszed�em po kolana w wod� w
nadziei, �e uda mi si� uchwyci� wzrokiem jakie� sylwetki.
Pobieg�em jak wariat wzd�u� brzegu. Pod moimi stopami umiera�y
uwie�czone delikatnymi, b��kitnymi kwiatkami, ro�liny. W k�pie
wiotkich trzcin zostawi�em �lad jak stado s�oni. A kiedy dotar�em,
dysz�cy i wyczerpany, na le��cy naprzeciw mojej ��ki brzeg, co tam
zobaczy�em? Nic.
Miasto znikn�o jak sen, jak widmo zdmuchni�te przez wiatr. Usiad�em
na kamieniu. Nagle, jakby kto� otworzy� zamkni�te dotychczas drzwi,
czysto rozbrzmia�a muzyka. Skoczy�em na nogi. Wok� mnie - zwyk�a
pustka i spok�j. Spojrza�em przez jezioro. Po drugiej stronie, na
mojej ��ce, t�umy przejrzystych cieni wirowa�y jak chmary komar�w
nad stawem.
Gdy wr�ci�em ��ka by�a pusta. Pusty by� te� brzeg po drugiej stronie
jeziora.
I tak up�ywa b��kitny dzie�. Wype�niam czas my�leniem o fascynuj�cej
mnie zagadce. Sk�d p�ynie muzyka? Kim i czym s� te nieuchwytne
cienie, nigdy do ko�ca rzeczywiste, ale nie b�d�ce przecie� wytworem
mojej ja�ni? Cztery razy na godzin� przyk�adam d�o� do czo�a, z
obaw� szukaj�c symptom�w pomieszania zmys��w... Je�eli w tym �wiecie
muzyka rzeczywi�cie istnieje, je�eli rzeczywi�cie unosi si� i
wibruje w powietrzu, dlaczego jest tak podobna do ziemskiej? Akordy,
kt�re s�yszy, mog� by� wydobywane z znajomych instrument�w, w
sekwencjach i harmonii nie ma nic obcego...
I tak up�ywa b��kitny dzie�. Szafirowe powietrze, czarno niebieska
dar�, woda w kolorze ultramaryny i jaskrawob��kitna gwiazda, chyl�ca
si� ku zachodowi. Jak d�ugo ju� jestem na tej planecie? Wkr�tce
wyczerpie si� energia. Co prawda woda i �ywno�� nie stanowi�
problemu; ale jaki sens ma p�dzenie �ycia wygna�ca na planecie
czerwieni i b��kitu?
B��kitny dzie� ju� si� ko�czy. Chcia�bym wspi�� si� na skarp� i
obejrze� zach�d s�o�ca w ca�ej jego glorii, ale parali�uje mnie
wspomnienie strachu, jaki czu�em po zachodzie czerwonego s�o�ca. A
wi�c b�d� patrzy� z mojej ��ki. Potem, gdy nadejd� ciemno�ci wpe�zn�
do kapsu�y, jak nied�wied� do jaskini, i b�d� czeka� na nadej�cie
�wiat�a.
Szafirowe s�o�ce toczy si� ku zachodniemu lasowi, b��kitne niebo
pogr��a si� w czerni, gwiazdy wygl�daj� jak domy, zamieszka�e przez
nieznajomych ludzi.
Od pewnego czasu nie s�yszy muzyki. By� mo�e jest ona tak
wszechobecna, �e przesta�em j� zauwa�a�.
Niebieska gwiazda znikn�a, powietrze sta�o si� ch�odne. My�l�, �e
czeka mnie naprawd� d�uga i g��boka noc. S�ysz� d�wi�k, j�kliwy,
lamentuj�cy. Odwracam g�ow�. Wsch�d roz�wietla si� bladoper�owo.
Srebrna kula wp�ywa w noc jak kwiat lotosu dryfuj�cy po jeziorze -
pi�ka, wielko�ci sze�ciu ziemskich Ksi�yc�w w pe�ni. Co to jest?
S�o�ce, satelita, wypalona gwiazda? Jaki� fenomen kosmologiczny dane
jest mi ogl�da�!
Jeszcze raz zmienia si� kolor planety. Jezioro b�yszczy jak �ywe
srebro, drzewa wygl�daj� jak wykute z metalu. Muzyka przyp�ywa fal�,
jakby kto� rozsun�� grube zas�ony-muzyka ksi�ycowego blasku,
�redniowiecznego marmuru, plac�w, otoczonych smuk�ymi, zdobionymi
arkadami. Mi�kko wzdychaj�ce tony, kt�re mog�yby wyj�� spod pi�ra
Claude'a Debussy'ego. Schodz� nad jezioro. Po przeciwnej stronie
znowu widz� miasto. Wydaje si� czystsze, bardziej uchwytne. Zauwa�am
szczeg�y, kt�re przedtem zatraca�y si� w mgie�ce - szeroki taras
nad jeziorem, spiralne pilastry, rz�dy ozdobnych urn. Wydaje mi si�,
�e og�lny zarys miasta jest taki sam, jak wtedy, gdy widzia�em je w
�wietle b��kitnego s�o�ca wielkie at�asowe namioty, iskrz�ce si�,
odbijaj�ce promienie �wiat�a; rze�bione, kamienne kolumny,
p�prze�roczyste jak mleczne szk�o; fantastyczne kszta�ty o
nieokre�lonym przeznaczeniu...
Wzd�u� srebrnego jeziora dryfuj� �odzie, wielkie �agle zwisaj�
bezczynnie, takielunek opl�tuje je jak paj�czyna. �wietlne kr�gi,
jak czarodziejskie latarnie b�yskaj� z want i maszt�w. Nag�a my�l
ogl�dam si�, patrz� na moj� ��k�. Widz� rz�d stragan�w, ustawionych
jak na dawnym jarmarku, u�o�ony na darni kr�g z bladego kamienia,
t�um niewyra�nych, przejrzystych kszta�t�w.
Krok za krokiem zbli�am si� w kierunku mojej kapsu�y. Muzyka wzmaga
si�, jej akordy i sekwencje maj� niewys�owion� s�odycz. Usi�uj�
przyjrze� si� dok�adnie jednemu z cieni, ale jego sylwetka rozp�ywa
si�, faluje. Czy to one poruszaj� si� w takt muzyki, czy mo�e ich
ruch rodzi muzyk�?
Biegn� naprz�d, krzycz�c ochryple. Jeden z kszta�t�w przemyka obok
mnie. Patrz� na zamazan� plam� w miejscu, gdzie mog�aby by� twarz.
Zatrzymuj� si�, dysz�c ci�ko. Stoj� na marmurowym kr�gu. Tupi� i
d�wi�k potwierdza jego masywno��. Id� w kierunku stragan�w -
wy�o�one s� na nich, jak mi si� wydaje, wymy�lne ubiory z bladej
tkaniny i wykonane z matowego metalu ozdoby, jednak gdy pr�buj�
przyjrze� si� bli�ej, obraz rozp�ywa si�, jakby oczy zachodzi�y mi
�zami. Muzyka odp�ywa gdzie� daleko, ��ka zostaje pusta i cicha.
Moje stopy wgniataj� si� w srebrno-czarn� dar�, na niebie wisi
srebrno-czarna gwiazda: Siedz�, oparty piecami o kapsu�� i wpatruj�
si� w drugi brzeg jeziora. Rozmy�lam.
Moim podstawowym za�o�eniem jest twierdzenie, �e jestem przy
zdrowych zmys�ach. Musz� w to wierzy�, gdy� w przeciwnym wypadku nic
nie ma sensu, nawet my�lowe spekulacje. Tak wi�c - wszystko co
widzia�em i s�ysza�em jest wynikiem wydarze� zachodz�cych poza moj�
ja�ni�, na zewn�trz. Jednak - co jest wa�ne! - te widoki i d�wi�ki
nie podlegaj� prawom klasycznej nauki pod wieloma wzgl�dami wydaj�
si� by� odczuciami �ci�le subiektywnymi. A wi�c musi by� tak, m�wi�
sobie, �e sytuacj� tworz� zar�wno czynniki obiektywne, jak i
subiektywne. Odbieram bod�ce, kt�re m�j m�zg uznaje za nieznane i
t�umaczy je na bardziej zrozumia�e wra�enia. Zgodnie z t� teori�
mieszka�cy tego �wiata zawsze znajduj� si� w pobli�u - przechodz�,
nie wiedz�c o tym, przez ich pa�ace i arkady, wok� mnie ci�gle trwa
ich taniec. Widz� ich, gdy m�j m�zg staje si� szczeg�lnie wra�liwy,
gdy przekracza pr�g-wra�liwo�ci, za kt�rym kontakt jest ju� mo�liwy.
Styl ich �ycia, ich doznania i uczucia wywo�uj� rodzaj wibracji,
kt�ra rozbrzmiewa we mnie jako muzyka. Mam smutn� pewno��, �e nigdy
nie poznam rzeczywistego �wiata tych istot. One s� przejrzyste,
ulotne, ja za� mam cia�o, one �yj� w �wiecie ducha, ja zgniatam dar�
ci�kimi stopami.
Ostatnio zaniedba�em nadawanie sygna��w SOS. Ma�a strata baterie i
tak s� prawie wyczerpane. Srebrna gwiazda min�a zenit i zaczyna
sk�ania� si� ku zachodowi. Co nast�pi, gdy zajdzie? Powr�t do
czerwonego s�o�ca czy ciemno�ci? Nie jest to najwyra�niej zwyk�y
system planetarny - orbita tego �wiata musi przypomina� jeden z
przedkopernikowskich epicykli. M�j m�zg stopniowo dostraja si� do
tego �wiata, osi�gaj�c nowy, wy�szy poziom wra�liwo�ci. Je�eli moja
teoria jest poprawna, si�a witalna istot z tej planety znajduje
swoje odbicie w moim m�zgu jako muzyka. By� mo�e na Ziemi u�yliby�my
s�owa �telepatia�.
Tak wi�c ucz� si� koncentracji i szerokiego otwierania si� na te
nowe doznania. Zauwa�y�em, �e aby dostrzec te zwiewne istoty, nie
powinienem patrze� wprost na nie, a pozwoli� ukszta�towa� si� i
nabra� wyrazisto�ci gdzie� w k�cie mego oka. Tym sposobem
stwierdzi�em, �e s� oni niemal bli�niaczo podobni do cz�owieka.
Czasami wydaje mi si�, �e mog� zauwa�y� nawet rysy twarzy. Kobiet s�
jak sylfidy, bole�nie pi�kne, m�czy�ni - nie uda�o mi si� �adnego
dok�adnie zobaczy�, ale ich ruchy, budowa ich cia�a s� m�cz�co
znajome. Muzyka brzmi nieustannie, tworzy t�o obrazu, jak t�em lasu
jest szelest li�ci. Usposobienie tych istot zdaje si� zmienia� si�
wraz z kolorem s�o�ca, zmienia si� te� muzyka, stanowi�c odbicie
nastroju. Czerwone s�o�ce wywo�uje u nich melancholi�, niebieskie -
weso�o��. W �wietle srebrnego s�o�ca s� delikatni, zadumani, troch�
smutni, a w mojej g�owie brzmi� �Morze� i �Syreny� Debussy'ego.
Srebrny dzie� ga�nie. Dzisiaj siedzia�em nad jeziorem, przygl�daj�c
si� p�ywaj�cym tam i z powrotem �odziom. Jakie jest ich
przeznaczenie? Czy w og�le maj� jakie�, czy �ycie takiego typu mo�e
by� opisane terminami ekonomii czy socjologii? W�tpi�. Poj�cie
�inteligencja� mo�e w tym �wiecie w og�le nie istnie�. Czy m�zg nie
jest cech� charakterystyczn� wy��cznie antropoid�w? I czy
inteligencja nie jest cech� zwi�zan� tylko z naszym, ludzkim
m�zgiem? Du�a, dostojna ��d� przep�ywa w pobli�u i zapominam
natychmiast o moich hipotezach. I tak nigdy nie poznam prawdy.
Czas p�ynie. Wracam do mojej kapsu�y. Obok przep�ywa kszta�t m�odej
kobiety. Zatrzymuj� si�, patrz�c jej w twarz. Przechyla g�ow� i,
mijaj�c mnie, spogl�da mi w oczy. W jej wzroku b�yska �yczliwo��.
Pr�buj� nada� SOS. Robi� to bez zapa�u, gdy� podejrzewam, �e baterie
s� ju� ca�kowicie wyczerpane. I rzeczywi�cie.
Srebrna gwiazda przypomina gigantyczn� bombk� z bo�enarodzeniowej
choinki, kulist� i b�yszcz�c�. Zni�a si� powoli. Znowu budzi si� me
mnie niepewno��, p�yn�ca z oczekiwania nocy.
Gwiazda chowa si� za lasem, niebo matowieje, ciemnieje. Nadesz�a
noc. Oparty o kad�ub kapsu�y patrz� na wsch�d. Nic:
Nie mam zupe�nie poczucia up�ywu czasu. Ciemno��, bezczasowo��.
Gdzie� tam zegary przesuwaj� wskaz�wki sekundowe, minutowe,
godzinowe, a ja trwam, zagapiony w noc. Wraz z nadej�ciem ciemno�ci
muzyka ucich�a. Gas�a, brzmi�c coraz ciszej akordami pe�nymi smutku,
beznadziei.
Na wschodzie ro�nie �wiat�o, zielone. Wspania�a zielona sfera,
esencja wszelkiej zieleni, unosi si� znad horyzontu. Pulsowanie
d�wi�ku, muzyka - silna, rytmiczna muzyka. Szmaragdowe �wiat�o
zalewa planet�. Przygotowuj� si� do zielonego dnia.
Stanowi� niemal jedno�� z tym �wiatem. Przechadzam si� w�r�d ich
pawilon�w, zatrzymuj� si� przy ich straganach, by zastanawia� si�
nad ich towarami. A wok� mnie migaj� i p�yn� sylwetki ludzi-zjaw.
M�czy�ni s� zamgleni, troch� niewyra�ni, ale �atwo uchwyci� znajome
kszta�ty, kobiety posy�aj� mi u�miechy, niezwykle prowokuj�ce.
Doprowadza si� do utraty zmys��w, je�li zaw�adn� mn� pokusy - to, co
widza, jest niczym wi�cej,, jak tylko interpretacj�, dokonywan�
przez m�j m�zg, przek�adem zjawisk niepoj�tych na zrozumia�e dla
mnie obrazy. I jest to straszne, gdy� znalaz�em tu istota tak
niewypowiedzianie urocz�... Gdy tylko zobacz� kszta�t, kt�ry jest
ni�, biegn� ku niemu z bij�cym sercem, jak wariat. Szukam wzrokiem
jej oczu, kt�re nie s� oczami. Dzi� zamkn��em wok� niej ramiona,
oczekuj�c, �e si� rozp�ynie. Niespodziewanie poczu�em pr�ne,
podatne cia�o. Poca�owa�em j�, policzki, broda, usta. Wyrazu takiego
zdumienia nie widzia�em jeszcze na �adnej twarzy.
Odesz�a swoj� drog�, ale muzyka brzmi silnie i tryumfalnie. Mija
mnie m�czyzna. Jego ruchy, jego postawa wydaj� si� by� szczeg�lnie
znajome, poruszaj� jak�� struna w mej pami�ci.
Szybko id� za nim - spojrz� mu w twarz, postaram si� przenikn��
zas�on� nieokre�lono�ci, kt�ra go otacza. Przemyka, wiruje wok�
mnie jak na karuzeli. Staram si� za nim nad��y�; przeci�� mu drog�.
Przechodzi obok wolno, spogl�daj�c na mnie. Patrz� na nieruchom�,
podobn� do maski, twarz.
To jest moja twarz.
On ma moj� twarz, porusza si� tak jak ja. On jest mn�. Czy zielony
dzie� ju� przemin��?
Zielone s�o�ce odchodzi, muzyka nabiera g��bi. Nie znika, jedynie
wype�nia si� oczekiwaniem, t�sknot�... A sk�d ten inny d�wi�k?
Daleki, narastaj�cy warkot, zgrzytliwy jak po�amana skrzynia bieg�w.
Cichnie. Zielone s�o�ce odpada jak ogon pawia, Muzyka jest wolna,
podnios�a.
Zach�d ga�nie, wsch�d si� roz�wietla. Muzyka przenosi si� ku
wschodowi, ku pasmom r�u, ��ci, pomara�czu. Strz�pki chmur
wybuchaj� p�omieniem: Z�ota po�wiata poch�ania niebo. Muzyka staje
si� g�o�niejsza, pobrzmiewa liturgicznymi za�piewami. Wstaje nowe
s�o�ce - wspania�a z�ota kula. Muzyka narasta, brzmi peanem na cze��
�wiat�a, spe�nienia, odrodzenia. Hrrr! - po raz wt�ry wdziera si� w
ni� zgrzytliwy d�wi�k.
Na niebo wp�ywa statek kosmiczny. Zawisa nad moja ��ka. Silniki
l�dowania tworz� odwr�cony pi�ropusz.
Statek l�duje.
S�ysz� szmer g�os�w, ludzkich g�os�w.
Muzyka zamilk�a. Marmurowe rze�by, stragany ze �wiecide�kami,
pi�kne, po�yskuj�ce miasta znikn�y.
Galispell podni�s� wzrok, tr�c w zamy�leniu brod�.
- I co pan o tym my�li? - spyta� niespokojnie kapitan Hass. Przez
chwil� Galispell nie odpowiada�.
- Dziwny dokument... - powiedzia� w ko�cu. Przez d�ug� chwile
wygl�da� przez okno. - Co si� zdarzy�o po tym, jak go zabrali�cie?
Widzieli�cie te fenomeny, o kt�rych pisze? - Ani jednego - kapitan
Hess uroczy�cie potrz�sn�� wielk�, okr�g�� g�ow�. - System
rzeczywi�cie by� fantastyczn� zbieranin� ciemnych gwiazd,
fluorescencyjnych planet, starych, wypalonych s�o�c. Mo�liwe, �e to
wszystko zabi�o mu niez�ego �wieka. Nie wygl�da� na zbyt uradowanego
z naszego widoku, to fakt. Po prostu sta� tam i patrzy� na nas,
jakby�my byli przechodniami na ulicy. �Z�apali�my twoje SOS� -
powiedzia�em mu. �Wskakuj na pok�ad i zakrz�tnij si� za jakim�
dobrym �arciem�. Szed� w stron� statku jakby mia� drewniane nogi.
Za�adowali�my jego kapsu�� i wystartowali�my. Podczas drogi
powrotnej nie utrzymywa� z nikim �adnych kontakt�w. Trzyma� si� na
uboczu, chodz�c ca�ymi dniami po pok�adzie spacerowym. Mia� zwyczaj
przyk�adania d�oni do g�owy - raz go spyta�em, czy nie jest chory,
czy nie chce, by go zbada� lekarz. Odpowiedzia�, �e nie, �e wszystko
jest w porz�dku. I to niemal wszystko, co o nim wiem. Dolecieli�my
do Uk�adu, skierowali�my si� w stron� Ziemi. Na w�asne oczy nie
widzia�em, co si� sta�o, bo by�em na mostku, ale opowiedziano mi to
mnie j wi�cej tak: W miar�, jak zbli�ali�my si� do Ziemi, Evans
zachowywa� si� coraz bardzie j niespokojnie, krzywi� si�, kr�ci�
g�ow� tam i z powrotem. Kiedy byli�my w odleg�o�ci kilku tysi�cy
kilometr�w, podskoczy� jak furiat. .,Ha�as!� - wrzasn�� -
�Obrzydliwy ha�as !� I tak rycz�c pobieg� na ruf�, wskoczy� do
swojej kapsu�y, od��czy� si� i, jak mi powiedziano, znikn�� w
kierunku, z kt�rego przybyli�my. To wszystko, co mam panu do
powiedzenia w tej sprawie.
- Polecia� z powrotem wzd�u� waszego kursu?
- Tak jest. A je�li chce pan spyta�, czy ma szans� dolecie� na
planet�, z kt�re j go zabrali�my, to odpowied� brzmi: niewielk�.
- Ale jaka� szans� ma! - nalega� Galispell.
- O, tak - powiedzia� kapitan Hass. - Jak�� szans� ma.
przek�ad : Daros�aw J. Toru�