1220

Szczegóły
Tytuł 1220
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1220 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1220 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1220 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GEOFF RYMAN DZIECI�CY OGR�D Prze�o�y� Jacek Che�miniak �e przysz�o�� to zwi�d�a pie��, R�a Kr�lewska lub ga��zka lawendy, Zadumanego �alu nad tymi, kt�rych tu jeszcze nie ma, by wzbudza� �al... T.S. Eliot, �Cztery kwartety" (prze�. Krzysztof Boczkowski) Dedykuj� Jonowi Hoskingowi, Johannie Firbank oraz Rodzicom Podzi�kowania dla Johna Clute'a, Paula Braziera, Roba Burta i Amandy Brazier WST�P Post�py w medycynie (Hodowla wirus�w) Milena wygina�a r�ne przedmioty. Panicznie ba�a si� chor�b. Topi�a ludziom no�e i widelce, zanim zd��yli zrobi� z nich u�ytek. Niekt�rzy si� o to obra�ali. Zrobione z zestalonej �ywicy sztu�ce rozgrzewa�y si� pod jej dotykiem, skr�ca�y i stawa�y ca�kiem bezu�yteczne. Z�bkXwidel- c�w rozcapierza�y si� niczym szpony stracha na wr�ble i sztyw- nia�y jak wysuszone na wi�r stare r�kawiczki. \ Milena wk�ada�a r�kawiczki, ilekro� wychodzi�a z domu; po powrocie okazywa�o si�, �e one tak�e s� zdeformowane. Nigdy nie d�uba�a palcami w nosie ani w uszach. Czasami w cuchn�- cych, zapchanych autobusach wstrzymywa�a oddech a� do zawro- tu g�owy. Za ka�dym razem, kiedy kto� kichn�� albo kaszln��, za- s�ania�a sobie twarz. Latem czy zim�, ludzie stale kichali. Bez przerwy chorowali, przez wirusy. Przekonania i pogl�dy by�y chorob�. Dzi�ki post�powi medy- cyny ka�dy cz�owiek m�g� zosta� urz�dowo zara�ony wirusem akceptowanych norm spo�ecznych albo po prostu z�apa� go z po- wietrza. Pod wp�ywem wirus�w ludzie stali si� uczciwi, uczynni i wese- li. Ich kultura i spos�b bycia by�y bez zarzutu, potrafili rozma- wia� na ka�dy temat ze swobod� i znajomo�ci� przedmiotu, na- uczyli si� pracowa� szybko i dok�adnie. I wierzyli wszyscy w to samo. Niekt�re wirusy typu opryszczkowego wszczepiano bezpo�red- nio do DNA kom�rek nerwowych. Inne, retrowirusy, przejmowa�y kontrol� nad DNA m�zgu, przekazuj�c informacje i obrazy. Na- zywano je Landrynkami, bo kwasy nukleinowe ich gen�w os�a- nia�a pow�oka w�glowodan�w i fosforan�w. Landrynki by�y za- bezpieczone przed genetycznymi uszkodzeniami i mutacj�. Lu- dzie uwa�ali, �e s� ca�kowicie bezpieczne i nieszkodliwe. Milena w to nie wierzy�a. Landrynki omal jej nie zabi�y. Przez ca�y okres dzieci�stwa by�a odporna na wirusy. Po prostu mia�a w sobie co� takiego, co je zwalcza�o. P�niej, gdy sko�czy�a dzie- si�� lat, zaaplikowali jej ostatni�, maksymaln� dawk�, po kt�rej dosta�a takiej gor�czki, �e prawie umar�a. Wysz�a z tego wy�ado- wana encyklopedyczn� wiedz� i pewnymi po�ytecznymi zdolno- �ciami do rachunk�w. Co jeszcze zrobi�y jej wirusy? Poddawa�a si� sama przer�nym testom. Raz pr�bowa�a ukra�� jab�ko ze straganu na rynku, kt�rego pracownikiem - jak mn�stwa innych instytucji w tamtych czasach - by�o dziecko. Gdy tylko dotkn�a c�tkowanej sk�rki owocu, od razu pomy�la�a, ile zachodu kosztowa�o tego ch�opca wyhodowanie jab�ek i do- taszczenie ich na rynek - w dodatku w wolnym czasie. Nie mog�a mu tego zrobi�, nie potrafi�a zmusi� si� do kradzie�y. Czy to wi- rus, czy co�, co zawsze mia�a w sobie? Nie mia�a poj�cia. Wiedzia�a natomiast z absolutn� pewno�ci�, �e na jeden wi- rus jest uodporniona. Jej serce nie umia�o zwalczy� t�sknoty za mi�o�ci�, za mi�o�ci� innej kobiety. Przynajmniej ta jedna cecha by�a jej w�asna. Typowy odprysk schy�kowej ery kapitalizmu - jak zawyroko- wa�a Partia. Najwidoczniej Milena chorowa�a na B��dn� Grama- tyk�. Dog��bnie B��dn� Gramatyk�, kt�ra mimo wszystko nadal spe�nia�a swoje funkcje. Milena w�ciek�a si�. Jaki schy�kowy ka- pitalizm? Gdzie? Od Rewolucji up�yn�� ju� prawie ca�y wiek! By�a z�a i to j� przera�a�o. Z�o�� jest niebezpieczna. To ona za- bi�a jej ojca. Dali mu tyle wirus�w, aby go z niej wyleczy�, �e umar� z gor�czki. Milena by�a prze�wiadczona, �e kt�rego� dnia w niedalekiej przysz�o�ci Partia j� te� postara si� wyleczy� z jej z�o�ci, z bycia sam� sob�. Dlatego �y�a w ci�g�ym strachu. Wszystkich w wieku dziesi�ciu lat Partia poddawa�a Odczyto- wi. By�o to jedno z demokratycznych praw ka�dego obywatela. Dzi�ki post�powi medycyny demokracj� reprezentacyjn� zast�- pi� system bardziej bezpo�redni. Podczas Odczytu sporz�dzano kopie ludzkich osobowo�ci, kt�re wchodzi�y w sk�ad rz�du jako doradcy. Rz�d, w strukturze ukszta�towanej przez doktryn� p�- nego socjalizmu, przyj�� nazw� Konsensusu. Jego cz�onkami byli wszyscy. Wszyscy pr�cz Mileny. Dziesi�cioletnia Milena nie zosta�a Odczytana, poniewa� by�a zbyt zainfekowana wirusami. W przypadku osobowo�ci, kt�ra ule- ga ci�g�ym zmianom, Odczyt nie ma najmniejszego sensu. Mimo to Milena, jak ka�da doros�a osoba, dosta�a Przydzia�. Codzien- nie spodziewa�a si�, �e sobie o niej przypomn�, a gdy ju� j� Od- czytaj�, dowiedz� si� o jej B��dnej Gramatyce i innych odchyle- niach. Potem, w ramach spo�ecznej higieny, zostanie zara�ona wirusami, kt�re j� wylecz�. Ba�a si�, �e tak samo jak ojciec mog�aby umrze� w trakcie wi- rusoterapii. Czy on te� by� odporny? Mieszkali w Europie Wschodniej. Po jego �mierci matka uciek�a z Milena do Anglii, gdzie choroby mia�y �agodniejszy przebieg. P�niej i ona umar�a, a Milena dorasta�a jako sierota w obcym kraju. Dojrzewa�a w �wiecie teatru, mia�a g�ow� nabit� teatralnymi wizjami. Uwielbia�a mechanik�w kr�c�cych obrotow� scen�, pod- nosz�cych i opuszczaj�cych malowane �ciany dekoracji, uwielbia- �a lalkarzy. Kocha�a niepor�czne, cuchn�ce spirytusem lampy, od kt�rych bi� o�lepiaj�cy blask, jaki mo�na by�o zobaczy� tylko w teatrze. Refleksy bia�ego i ��tego �wiat�a, kt�re na przemian pada�y na jasn�, wprost ja�niej�c� scen�, nie przestawa�y jej fa- scynowa�. By�a zauroczona �wiat�em. Lubi�a bawi� si� w my�lach pomys�ami przedstawie�, na kt�re sk�ada�aby si� wy��cznie gra �wiate�. �adnych ludzi. Kiedy sko�czy�a dziesi�� lat, dosta�a Przydzia� do teatru jako aktorka. Pomy�ka. By�a okropn� aktork�. Przeszkadza� jej brak jakiej� elastyczno�ci, buntowa�a si� przeciw na�ladowaniu in- nych ludzi, ani na chwil� nie mog�a przesta� by� sob�. By�a skaza- na na ci�g�� walk�, aby pozosta� sob�. Rankiem zazwyczaj jecha�a autobusem na kolejne przedsta- wienie. Siedzia�a przy oknie z za�o�onymi r�kami i patrzy�a na podryguj�cy za szyb� Londyn, podobna do kwiatu, kt�ry ma do- piero rozkwitn��. Miasto zwano powszechnie Grajdo�em; londy�czycy darzyli smutn� czu�o�ci� jego wal�ce si�, podparte bambusowymi ruszto- waniami domy, jego wyziewy i przepe�nienie. Nazwali je Grajdo- �em, poniewa� le�a�o w dolinie rzeki pomi�dzy wzg�rzami, w de- presji chronionej przez Wielk� Raf� Koralow�, kt�ra dawa�a od- p�r burz�cemu si� morzu i rzecznemu uj�ciu. Przez okno autobusu Milena widzia�a przekupki w s�omko- wych kapeluszach, �mi�ce fajki i handluj�ce suszonymi rybami. Widzia�a dzieci ta�cz�ce za pieni�dze w rytm dziecinnych b�ben- k�w albo pchaj�ce w�zki pe�ne przykurzonych zielonych warzyw. M�czy�ni w szortach, rechocz�c do siebie jak weso�e ropuchy, to- czyli po rampie beczki z piwem do po�o�onych pod ulic� piwnic; olbrzymie bia�e konie pos�usznie czeka�y przy wozach. Ludzie byli fioletowi. W ich sk�rze znajdowa�a si� poka�na ilo�� bia�ka o nazwie rodopsyna, kt�re kiedy� mo�na by�o znale�� jedynie w ludzkim oku. Pod wp�ywem �wiat�a rodopsyna rozpa- da�a si� na s�d, w�giel i wod�. Ludzie mieli zdolno�� do fotosyntezy. By� to jedyny spos�b, aby wszystkich wy�ywi�. Sam Grajdo� liczy� ju� dwadzie�cia trzy mi- liony mieszka�c�w, kt�rzy latem w tropikalnym upale k�adli si� wczesnym rankiem w parkach na generowane �wiat�em �niada- nie. W ostre i ci�kie zimy chronili si� w za�omach mur�w, by wy- stawia� na s�o�ce odkryte cia�a. Milena przygl�da�a im si� z auto- busu. Nadzy, pomarszczeni, z odrzuconymi na bok kupkami czarnej zimowej odzie�y, podobni byli do pos�g�w w barokowych ko�cio�ach. Ich widok wywo�ywa� w Milenie niepok�j i b�l, przy- pominaj�c o jej w�asnej nienormalno�ci i B��dnej Gramatyce. Ludzie umierali na ulicach. Prawie co rano autobus przeje�- d�a� obok jakiego� konaj�cego, kt�ry dogorywa� rozci�gni�ty na chodniku, rzucaj�c przez rami� zdziwione spojrzenie, jakby w od- powiedzi na czyje� wo�anie. Dzwon rozdzwania� si� �a�o�nie, wzy- waj�c Lekarza. Jad�cy autobusem pasa�erowie nie przerywali codziennej pa- planiny. Jaka� aktorka, z palcem wygi�tym pod nosem w ge�cie udawanej skromno�ci, tokowa�a z re�yserem, od czasu do czasu parskaj�c przesadnie g�o�nym �miechem; m�ody aktor siedzia� zagapiony we w�asne stopy, ani chybi kontempluj�c ponuro brak powodzenia. Nikogo to nie obchodzi? - my�la�a ze zdziwieniem Milena. Nikt nie przejmuje si� umieraj�cymi? Na ulicach nie by�o starc�w. Sami m�odzi ludzie przy swych straganach - i dzieciarnia, mieszaj�ca jedzenie na olbrzymich, skwiercz�cych chi�skich patelniach, przybijaj�ca nowe zel�wki do starych but�w. Umieraj�cy te� byli m�odzi. �ycie ludzkie sta�o si� o po�ow� kr�tsze, co akurat nie by�o sztandarowym przyk�adem post�p�w medycyny, ale przeciwnie - jej pomy�k�. W czasach poprzedzaj�cych Rewolucj� wynaleziono lekarstwo na raka. Metoda polega�a na zamkni�ciu nowotworowych proge- n�w w w�glowodanowych pow�okach, kt�re nie pozwala�y mu si� rozwin��. W dawnym �wiecie wielkiego bogactwa i r�wnie wiel- kiej biedy lek - nim jeszcze go przetestowano - wykupili bogacze. Poniewa� by� zara�liwy, rozprzestrzeni� si�. Rak przesta� istnie�. Dawniej normalny organizm ludzki co dziesi�� minut wytwa- rza� jedn� kom�rk� nowotworow�. Teraz przekonano si�, �e rak odgrywa� do�� wa�n� rol�. Ot� jego kom�rki si� nie starza�y. Wy- dzielaj�c bia�ka zapobiegaj�ce procesowi starzenia, pozwala�y lu- dziom starze� si� w ich w�asnym tempie. Bez raka cz�owiek zacz�� umiera� mniej wi�cej w trzydziestym pi�tym roku �ycia. P�niej nadesz�a Rewolucja. Milena siedzia�a w autobusie w swoich rozgrzanych r�kawicz- kach, wy�apuj�c w oczach innych aktor�w b�yski nerwowo�ci, zdradzaj�ce g��d spe�nienia, na kt�rego zaspokojenie mieli tylko kr�ciutk� m�odo��. Gdy patrzy�a na wiecznie u�miechni�te twa- rze na targowiskach, zdawa�o si� jej, �e te u�miechy to objaw ja- kiej� choroby. Odnosi�a wra�enie, �e co� jest nie w porz�dku pra- wie ze wszystkim, na co patrzy. Przygl�da�a si� dzieciom, kt�rym zaaplikowano wirusy eduka- cyjne. Umia�y m�wi� i liczy� ju� w trzy tygodnie po urodzeniu. Gdy mia�y dziesi�� lat, robiono z nich doros�ych, zmuszaj�c, jak kwiaty, do szybszego zakwitni�cia. Ale nie by�y to kwiaty mi�o- �ci, tylko kwiaty pracy, wyhodowane, aby pracowa�y. Czas nagli�. KSI�GA PIERWSZA CHOROBA NA MI�O�� ALBO �YCIE W GRAJDOLE W �ycia w�dr�wce, na po�owie czasu, Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi, Wg��bi ciemnego znalaz�em si� lasu. * * Wszystkie cytaty z �Boskiej Komedii" Dantego w przek�adzie Edwarda Por�bowicza. ROZDZIA� PIERWSZY �ycie codzienne w przysz�o�ci (Okna w mo�cie) Widownia sk�ada�a si� z dzieci. Siedzia�y na matach na pod�o- dze pogr��onej w mroku sali w Dzieci�cym Ogrodzie. Wszystkie mia�y na sobie jednakowe szare kombinezony z pikowanego dre- lichu, na kt�rych wolno im by�o tylko haftowa� sobie kolorowe desenie. Dzieci�ca publiczno�� mog�a swobodnie wchodzi� lub wychodzi� z sali, kiedy tylko chcia�a. Nie by�o potrzeby narzuca� dzieciom jakiejkolwiek zewn�trznej dyscypliny. Aktorzy na pro- wizorycznej scenie w�a�nie produkowali si� w poprzekr�canej wersji komedii Szekspira. �adny jest pa�, bo ma�y! Ma�o �adny, bo za ma�y. A co z dorzeczno�ci� ? Dorzeczny te�, bo bystry! Adaptacja �Straconych zachod�w mi�o�ci". Dzieciarnia nudzi- �a si�; trudno jej by�o nad��y� za intryg� w sztuce. Milena Shibush czeka�a na swoje wej�cie na widoku, przed ca- �� widowni�. Nie by�o �adnego proscenium, za kt�rym mo�na by si� schowa�. Ze swego miejsca mog�a s�ysze�, co m�wi� dzieci. Jak si� spodziewa�a, nie by�y to �adne pochlebne komentarze. - Znowu jaka� ramota z historii nowo�ytnej - j�kn�a dziew- czynka w pierwszym rz�dzie, z policzkami p�sowymi od s�o�ca, nad�sanym, ale lekkim i d�wi�cznym g�osem. Mog�a mie� ze trzy lata. - Jak ju� musz� bra� si� za orygina�y, czemu nie robi� tego porz�dnie? - W og�le nie wiem, po co trac� czas i szpikuj� nas tymi przedstawieniami - doda�a od siebie jej ma�a przyjaci�ka to- nem, w kt�rym brzmia�a ju� nuta doros�o�ci. - Przecie� znamy to wszystko na pami��. A to co za przyg�up w k�api�cych kama- szach? Przyg�upem by�a Milena we w�asnej osobie. Gbury, pomy�la�a. M�odsze dzieci z regu�y by�y niezno�ne. Wirusy zapewnia�y im wszystko, bez �adnego wysi�ku z ich strony, dlatego nie mia�y zie- lonego poj�cia, �e cokolwiek mo�e wymaga� trudu. Prawd� m�wi�c, Milenie te� nie podoba�y si� te buciska, ale po prostu takie kazali jej nosi�. Gra�a posterunkowego Cepa. Jej rola to zaledwie trzyna�cie linijek tekstu. Mam szesna�cie lat, skonstatowa�a. Po�owa �ycia za mn� i m�wi� trzyna�cie wers�w w sztuce, z kt�r� obje�d�amy Dzieci�ce Ogrody. W Dzieci�cych Ogrodach chowa�y si� sieroty. By�o mn�stwo sierot. Milena sama by�a kiedy� jedn� z nich. By uciec od sierot i Dzieci�cych Ogrod�w, zosta�a aktork�. No i prosz�, gdzie wyl�- dowa�a. Zacz�a przygl�da� si� twarzom koleg�w z obsady. Ch�opak z charakteryzacj� i brod�, kt�r� zapu�ci� do roli Birona, aku- rat te� czeka�, z t�pym spojrzeniem, na swoje wej�cie. Musia� mie� brod�, po prostu dlatego �e mia� j� Biron w dawnej, ory- ginalnej inscenizacji. Takie odtwarzanie szczeg��w mia�o je- dynie s�u�y� zachowaniu historii. Milena �y�a w kulturze, kt�ra bez ko�ca powiela�a sam� siebie, nie rodz�c nigdy niczego no- wego. Aktorzy si� nudz�, dzieci si� nudz�, pomy�la�a. Po co, po co, po co to robimy? Wysz�a i zacz�a mamrota� jedn� ze swych trzynastu linijek: - Za pozwoleniem ja�nie pan�w, to ja, Cep. Mo�e zmieni� chocia� buty, pomy�la�a. Zrobi�o si� prawie ciemno, zanim Milena dotar�a do domu. Sz�a pieszo chodnikiem nadrzecznej South Bank, marnie o�wie- tlonej spirytusowymi lampami. Na zachodnim horyzoncie utrzy- mywa�o si� jeszcze troch� r�owawej po�wiaty. W mroku wy�ania�a si� z rzadkiej mg�y sylweta Teatru Naro- dowego Po�udniowej Anglii. Stary budynek podpiera�a klatka bambusowego rusztowania i wielkie, rozleg�e przypory L�dowego Koralu. Zoo - tak na co dzie� nazywali gmaszysko zar�wno przeciw- nicy, jak i sympatycy. Milena by�a zarejestrowan� obywatelk� Osiedla Teatralnego, co bynajmniej nie wybrania�o jej przed konieczno�ci� wyst�powania na wszystkich g��wnych scenach Zoo. Cafe Zoo - teatralnej restauracji - nigdy nie zamykano. Aktorzy nie mogli �ywi� si� na s�o�cu. Ze spurpurowia��, zbyt ciemn� karnacj� nie nadawaliby si� do �adnego z klasyk�w. W imi� historycznej wierno�ci pozostawali bladzi. Musieli tra- dycyjnie je�� pokarm i prawie ci�gle chodzili g�odni. Milena zachodzi�a do Cafe Zoo, ilekro� czu�a si� samotna i mia�a ju� do�� gotowania na swojej spirytusowej kuchence z jednym palnikiem. Kafejka dzia�a�a troch� jak homeopatyczny lek na samotno��. Siedz�cy przy stolikach ludzie odchylali si� do ty�u, kiedy zbiera�o im si� na �miech; bywalcy sk�adali si� prze- wa�nie ze zdolnej, b�yskotliwej aktorskiej m�odzie�y i dobrze ubranych, wyluzowanych latoro�li cz�onk�w Partii. Milena popa- trywa�a na nich z zazdro�ci�, drepcz�c kroczek za kroczkiem do przodu w kolejce po gor�c� wod�. We wszystkich sferach �ycia historia by�a na topie. Ludzkie m�zgi a� si� od niej dusi�y. M�odzi ubierali si� na czarno, odgry- waj�c s�ynne postacie historyczne. Nazywali siebie Wampirami Historii. Ich zawirusowane szare kom�rki podsuwa�y informacje, kt�re pozwala�y unika� anachronizm�w. Zjawisko to sta�o si� czym� w rodzaju spo�ecznej manii. Wampiry wychodzi�y jedynie wieczorami, gdy nie by�o ju� s�o�ca, kt�re mog�oby os�odzi� im krew. M�odzie� z tych kr�- g�w r�wnie� skazana by�a na zwyczajne jedzenie, tyle �e sta� j� by�o na posi�ki w odpowiednich, historycznych porcjach. Mi- lena mog�a pozwoli� sobie tylko na niewielk� ilo�� morskiego makaronu albo stek ze sklonowanej ka�amarnicy z mro�onymi kluskami. �o��dek jej si� skr�ca� na widok wielkich, czuba- tych porcji na Wampirzych talerzach. Musia�a ucieka� wzro- kiem. Zauwa�y�a Cill�, tak�e aktork�, z kt�r� ��czy�o j� co� w rodza- ju ch�odnej za�y�o�ci. Cilla w�a�nie sko�czy�a obca�owywa� na po�egnanie ca�e mn�stwo policzk�w. Zna�a tu wszystkich, nawet Milen�. - Kim dzisiaj jeste�? - zapyta�a Milena, stawiaj�c na stole ta- c� z jedzeniem. Cilla mia�a na sobie czarny str�j i bia�y, gruby jak nale�nik makija� z ciemnymi, Wampirzymi cieniami wok� oczu. - Sob� - odpowiedzia�a. - Tak b�d� wygl�da�, kiedy wstan� z grobu. - Ach, dla odmiany odgrywasz siebie - zakpi�a Milena. - Przynajmniej mam pewno��, �e nie obsadz� mnie wbrew emploi - odparowa�a lekko Cilla. Zawodowo Cilla by�a na prostej drodze, aby osi�gn�� status Zwierzyny: znanego i popularnego artysty teatralnego. - Wiesz, �e gram w tym dr�twym gniocie - zacz�a Milena, zmywaj�c po sobie naczynia w garnku z gor�c� wod�. - Ratuj, sk�d mo�na wytrzasn�� inny kostium? Paraduj� po scenie w ja- kich� koszmarnych trzewikach. - Nie wolno zmienia� kostiumu, je�li jest cz�ci� oryginalne- go przedstawienia. Zafa�szowa�aby� prawd� historyczn�. - Ale te buciory k�api�. Kto� wymy�li�, �e to ma �mieszy�. Cilla wzruszy�a ramionami. - Mo�esz i�� na Cmentarzysko. Jaki� Wampirzy dowcip? Milena przymru�y�a oczy i spojrza- �a na kole�ank�. �ycie nauczy�o j� ostro�nego podej�cia do hu- moru. - Cmentarzysko - powt�rzy�a Cilla tonem, kt�ry mia� podkre- �li�, jak malutko Milena wie. -Tam wyrzucaj� stare kostiumy, ju� nikomu niepotrzebne. Nawet nie robi� ich inwentaryzacji. - To znaczy, �e mog� tak po prostu co� sobie wybra�? Bez zgo- dy dyrektora? - Aha. Stary magazyn pod mostem. Kiedy t�umaczy�a Milenie, jak si� tam dosta�, do stolika przy- �eglowa�a para Wampir�w w dwudziestowiecznych ciuchach: czarny smoking, sukienka w czarne paciorki. Rodzynki - cz�onkowie Partii. Ch�opak nosi� okulary, jeszcze jeden rekwizyt szpanerskiej fiksacji, i co� w nosie, co sprawia�o, �e jego nozdrza b�yszcza�y. Mia� zaczesane do ty�u w�osy i zielon- kawy makija�, kt�ry nadawa� mu wygl�d chorego. - Dobry wiecz�r - powiedzia�, na�laduj�c ameryka�ski ak- cent, i rzuci� skwaszone spojrzenie. - W�a�nie uda�o nam si� uciec Virginii. Aktualnie zajmuje si� spisywaniem wszystkich po- wod�w, dla kt�rych wed�ug niej Joyce by� kiepskim pisarzem. Jej zawi�� jest tak nachalnie widoczna, �e a� �enuj�ca. Dziewuszka stara�a si� u�miechn�� spod niskiego, ciasno do- pasowanego kapelusza, ale pr�ba wypad�a �a�o�nie. - Tom? - zagadn�a do plec�w m�odzie�ca. - M�w do mnie. Nie mo�esz ze mn� porozmawia�? - T.S. Eliot i Vivien! - wykrzykn�a Cilla, po czym skomple- mentowa�a par�: - Jakie wierne, jakie dopracowane! A tamtych dwoje pilnowa�o si�, by ani na moment nie wypa�� z roli. Naprawd� tak niewiele zosta�o z was samych? - zastanawia- �a si� Milena. - Nie s�dz�, bym mia� ju� przyjemno�� - gra� dalej ch�opak, wyci�gaj�c do niej r�k�. Zgodnie z zasadami towarzyskimi Wampir�w chcia� wiedzie�, kogo odgrywa Milena. - Mam si� przedstawi�? - zapyta�a go z bezsiln� wrogo�ci�, nie odwzajemniaj�c powitalnego gestu. - Och, za �ycia by�am w��kniark� w fabryce w dziewi�tnastowiecznym Sheffield. Umar�am, kiedy mia�am dwana�cie lat. Raczej marny ze mnie Wampir, bo nie mam z�b�w. Za to mam wypryski i krzywic�. Wampirza para przeprosi�a i posz�a sobie. - Zwin�li �agle. Nie powiem, �eby� by�a zbyt mi�a - skomento- wa�a Cilla. - Wiem - westchn�a Milena. Czemu by�o jej trudno pogodzi� si� z tyloma sprawami? - Czy ze mn� jest co� nie tak, Cilla? - Zgadza si�. Jeste� zbyt afektowana i... taka z ciebie obsesjo- natka. - Cilla skin�a g�ow� na potwierdzenie trafno�ci swojego okre�lenia i aby os�odzi� jako� jego wymow�, wytrajlowa�a ca�- kiem bez sensu: - La, la, la. Mia�o to znaczy�, �e nic nie jest wa�ne, wszystko jest tylko piosenk�. - Obsesjonatka? - powt�rzy�a jak echo Milena. Epitety, kt�re us�ysza�a, by�y jak nowe strza�y do jej �uku sa- mooskar�e�. - Szorujesz ci�gle ten sam widelec - zauwa�y�a Cilla. - Pa- mi�tasz, jak wpad�a� w odwiedziny i powygina�a� wszystkie moje? - Afektowana? - W dodatku taka powa�na i zimna - doda�a Cilla i ponownie kiwn�a g�ow�, zgadzaj�c si� sama ze sob�. Kiedy� Milenie zdawa�o si�, �e jest w Cilli zakochana. Kobie- to, gdyby� tylko wiedzia�a, jakie my�li chodzi�y mi po g�owie! - No tak, niez�e podsumowanie - westchn�a. Nie do��, �e cierpi na B��dn� Gramatyk�, to jeszcze uwa�aj�, �e jest afektowana! Pomy�la�a o zimnej ka�amarnicy i zdecydo- wa�a, �e woli ju� g��d. - Przepraszam - wym�wi�a si�, po czym wsta�a i do�� niepew- nym krokiem podrepta�a w noc. - Sama chcia�a� wiedzie�. Milena! Przecie� sama pyta�a�! - za- wo�a�a za ni� Cilla, kt�ra zawsze najpierw m�wi�a, a potem my- �la�a, udawanie zachowuj�c wy��cznie na u�ytek teatru. Milena dosz�a do Hungerford Footbridge i popatrzy�a na rze- k�. Sk�pany �wiat�em ksi�yca b�otnisty nurt przypomina� mas�o i cuchn�� �ciekami. W wytwarzanych przez wsporniki mostu wi- rach gotowa�y si� �mieci i piana. Milena poczu�a silne pragnie- nie, by skoczy� jak najdalej od siebie, jak najdalej od �wiata. Nad Waterloo Bridge zacz�� unosi� si� w g�r� wielki czarny balon, zwolniony z cumy na nabrze�u. Z wyd�tymi po�ami czaszy p�yn�� niemal bezg�o�nie, powoduj�c jedynie szmerek powietrza niczym szelest wiatru na wrzosowiskach. �eglowa� w ciszy, z lek- ko�ci� ob�oku... Dok�d? Do Chin? Bordeaux? Chcia�aby polecie� razem z nim. By� taka jak ten balon - ogromna i bezmy�lna, i su- n�� unoszona przez wiatr, nie przejmuj�c si� niczym, tylko by� sob�. Czu�a si� stara. Na South Bank w oknach Cafe Zoo ja�nia�y w blasku �wiec sylwetki Wampir�w i s�ycha� by�o �miech. Wszy- scy byli m�odzi i nienawidzili ciszy, tej ciszy w nich samych, kt�r� dopiero mia�o wype�ni� do�wiadczenie. Niekt�rych co� pcha�o do robienia wrzawy, co� �ywego w ich wn�trzu kaza�o bez ustanku miota� si�, rzuca� na wszystkie stro- ny. Inni, jak Milena, robili im miejsce, schodz�c w cie� i czeka- j�c, a� wydarzy si� co� wartego czyn�w lub s��w. Ich tak�e mierzi- �a w�asna cisza; nie wiedzieli, �e w�a�nie z niej mo�e zrodzi� si� w�asna indywidualno��. Co�... co� w ko�cu musi si� sta�, pomy�la�a Milena. Potrzeba mi jakiego� nowego zaj�cia. Jestem zm�czona tymi przedstawie- niami, zm�czona Dzieci�cymi Ogrodami, m�czy mnie bycie sob�. Mam do�� siedzenia przez ca�� noc sztywna jak s�up na brzegu ��ka. Sama. Potrzebuj� kogo�. Chc� kobiety, ale wiem, �e nic z tego. Wszystkie wyleczyli. Wirusy je uzdrowi�y. B��dna Grama- tyka. �Kocham ci�" - to ma by� B��dna Gramatyka? Milena cierpia�a przez swoj� odporno��. Odkry�a w sobie tyle r�nic, �e w pewnym sensie - na podstawie tak wielu przes�anek - czu�a si� ostatnim cz�owiekiem na �wiecie. Nast�pnego dnia, taszcz�c nielubiane buty, wybra�a si� na Cmentarzysko. Poci�gi na kontynent odchodzi�y z dworca Wa- terloo. Drewniane wagony na gumowych ko�ach, kt�re od dawna nie je�dzi�y ju� po szynach, zgrzyta�y i st�ka�y, buchaj�c rado�nie pa- r� na stare miasto, gdy przetacza�y si� przez stare mosty zbudo- wane z r�wnie starej ceg�y. Pod ceglanymi mostami bieg�y tunele. Jeden z nich - Leake Street - zgodnie z nazw� naprawd� przecieka�. Ze stropu kapa�a woda. Suchy, oleisty sw�d kolei dra�ni� Milen� w nos. W wy�o�o- nych bia�ymi emaliowanymi kafelkami �cianach widnia� regular- ny szereg wielkich zielonych drzwi. By�y zamkni�te na klucz. Milena pr�bowa�a je otworzy� po ko- lei, ale nie podda�y si� �adne. To j� zaintrygowa�o. Jaki jest po�y- tek z drzwi, kt�rych nie mo�na otworzy�? Id�c naprz�d, trafi�a w ko�cu na szerok� uchylon� furt�. Bra- ma pokryta by�a niezliczonymi warstwami �uszcz�cej si� farby, na wierzchu kt�rych dawa� si� odczyta� napis w starym alfabecie: �Bia�y Ko�". Ze �rodka dobiega�y d�wi�ki ca�ej orkiestry. Muzyka rozbrzmiewa�a w kompletnych ciemno�ciach. Milena wyjrza�a zza drzwi. Gdzie� musi by� jakie� �wiat�o, pomy�la�a. Co to za orkiestra, muzykuj�ca po ciemku? Pchn�a furt� na o�cie� i przesz�a przez pr�g. Mia�a do�� cza- su, by zauwa�y� stoj�ce bez �adu i sk�adu wieszaki z ubraniami: bambusowe pr�ty umocowane na bambusowych stojakach z ma- �ymi k�kami. Dojrza�a je dzi�ki w�skiej smu�ce s�abiutkiego �wiat�a, kt�re pada�o od drzwi. Raptem pasemko blasku gwa�- townie si� zw�zi�o. Furta zatrzasn�a si� ze szcz�kiem. Teraz si� nie otworzy. Milena nie mog�a po prostu uwierzy�. Nie zna�a si� na zamkach. W jej �wiecie nie by�y potrzebne. Nikt nigdy nie krad�. Lecz stare drzwi najwyra�niej mia�y za- mek. Milena pchn�a je, waln�a w nie, krzykn�a nawet, lecz ani drgn�y. No pi�knie! - pomy�la�a ze z�o�ci�. Umr� tu z g�odu, za jakie� pi��dziesi�t lat znajd� mnie z palcami wczepionymi w drewno. Po co komu� takie drzwi? Czemu, do cholery, nie maj� tu �adnego �wiat�a? I jak, do diab�a, teraz st�d wyjd�? Odwin�a si� i kopn�- �a w drzwi, a� si� zatrz�s�y. Potem jej uwag� przyci�gn�a muzy- ka. Wirusy Mileny zna�y j� nuta w nut�. Kobiecy g�os �piewa� �Das Lied von der Erde". Jeden z tylu utwor�w Mahlera po�wi�conych tematowi �mierci. Akurat tego mi teraz brakowa�o! - denerwowa�a si� Milena. Czy ten �a�osny renegat nie umia� pisa� o niczym innym? Zwierzyna, czy ktokolwiek to by�, nuci�a dalej w ciemno- �ciach. Ta Zwierzyna, czy ktokolwiek to by�, mog�a wiedzie�, jak si� st�d wychodzi. Muzyka dochodzi�a z przeciwleg�ego k�ta ma- gazynu. Milena musia�a tylko jako� tam trafi�. W praktyce oznacza�o to wymacywanie drogi i walk� z wiesza- kami pe�nymi starych kostium�w. Mi�dzy stojakami nie by�o ni- czego, co cho� troch� przypomina�oby r�wne i uporz�dkowane przej�cia. Peleryny, sztuczne kolczugi, zakonne habity - wszystko wisia�o niszczej�c, wysuszone i zesztywnia�e, w dodatku gro��c szpilkami. Milena w�a�nie si� bole�nie uk�u�a. Cudnie, bajecznie! - skwitowa�a w duchu, ss�c palec i czuj�c, jak narasta w niej w�ciek�o��. Pewnie wstrzykn�am sobie jakie- go� wirusa. Upu�ci�a buty i us�ysza�a chlupot. A niech to! Wrzuci�a je do jakiej� ka�u�y. Zacz�a pluska� d�oni� w zat�ch�ej cieczy. W ko�- cu wy�owi�a buty i podnios�a ociekaj�ce wod�, trzymaj�c daleko od siebie. Wstaj�c z kuck�w, waln�a g�ow� o wieszak; odepchn�- �a go z furi�, po czym, zapl�tawszy si� nogami w jaki� kostium, zn�w upu�ci�a buciska. Taplaj�c si� po ciemku w ka�u�y, jeszcze raz je znalaz�a, podnios�a si�, warkn�a i zaczerpn�a g��boki haust powietrza. Najbardziej nienawidzi�a sytuacji, gdy zdawa�o jej si�, �e tra- ci godno��. Z trudem si� opanowa�a. Dr��c lekko, zacz�a rozsu- wa� stojaki, kt�re podrygiwa�y na swoich k�kach. Posuwanie si� naprz�d sz�o teraz znacznie sk�adniej. Brn�a przed siebie, a� zn�w si� zgubi�a. Namaca�a kostium z tandetnej juty, z zetla�ymi �ciegami i paj�czynami lu�nych ni- tek. Poczu�a drapni�cia przykurzonych cekin�w. Mia�a wra�enie, jakby trafi�a do wymar�ego teatru. A je�li tam nie ma �adnej or- kiestry? - pomy�la�a. Nie b�d� kretynk�, Milena, kto w takim ra- zie gra? Duchy? W wyobra�ni zacz�a snu� bardzo dziwne domys�y. Granie by- �o zbyt g�o�ne. Muzyka nigdy nie brzmi tak g�o�no. Gdyby stan�� w �rodku orkiestry, przy samych kot�ach - i tak by�oby ciszej. W dodatku Milena wy�apywa�a jaki� nienaturalny, piskliwy ton, kt�ry wwierca� si� w uszy. Rozkojarzona, zawadzi�a g�ow� o ceg��. Kucn�a na wyczucie pod �ukowym sklepieniem i zobaczy�a �wiat�o. �wiat�o! Jak sza- r�wka pierwszego brzasku w lesie. Ach, ta muzyka! Jeszcze g�o�niejsza ni� przedtem. Milena doj- rza�a wreszcie nier�wn� powierzchni� ceglanego muru, od kt�re- go dzieli�o j� jeszcze dobrych par� krok�w. Ani widu orkiestry. �adnego podestu dla muzyk�w. Jednak jaka� orkiestra rz�poli�a. Flety szcz�ka�y jak no�e, co� wali�o w �ciany niczym w b�bny. Milena zakry�a ucho jedn� r�k�, drug� odsuwaj�c w ty� wieszak z kostiumami. Ogarni�ta panicz- nym strachem zanurkowa�a pod stert� ubra�, ci�gn�c do siebie aksamitn� sukni� i chowaj�c si� za ni� jak za kurtyn�. Zobaczy�a okno, kt�re najwyra�niej wychodzi�o na zewn�trz. Okno w mo�cie? Nigdy czego� takiego nie widzia�a. �wiat�o po- zwoli�o jej dostrzec zwa�y papieru, u�o�one w kolumnowe sterty b�d� porozrzucane na wszystkie strony po ca�ej pod�odze. Milena wytrzeszczy�a w zdumieniu oczy. Papier by� bogactwem. Przed stosami bogactwa siedzia� bezw�adnie Nied�wied� Po- larny. Pardon, efendi, mamy ich tak nie nazywa�, upomnia�a sam� siebie Milena. To s� IGi, twory in�ynierii genetycznej. IGi by�y kiedy� normalnymi lud�mi. Pardon, efendi... s� nor- malnymi lud�mi. Przed Rewolucj� ich geny zosta�y przekodo- wane tak, by mogli pracowa� na Antarktydzie. Byli jak kaleki, nale�a�o im wsp�czu�. Ten IG by� wielki i w�ochaty, ca�y zaro- �ni�ty futrem w r�nych odcieniach br�zu. Gapi� si� przed sie- bie z rozdziawionymi ustami. Oczy, kt�re nie mruga�y, zdawa�y si� ja�nie� i pulsowa� w�asnym �yciem - czarne, szeroko otwar- te, niewidz�ce. Muzyka dolatywa�a jak gdyby znik�d. Pot�ny g�os zawodzi� po niemiecku - tonem, kt�ry przypomi- na� d�wi�k parowego gwizdka. ewig blauen licht die Fernen zawsze, wiecznie, dal b��kitem ja�nieje Wirusy zna�y wszystkie s�owa, wszystkie nuty, dlatego Milena poczu�a teraz, �e melodia m�czy j� i nu�y, jak wiecznie ten sam dowcip s�yszany ju� kt�ry� raz z rz�du. Za to na my�l o nieodgad- nionym sekrecie �r�d�a muzyki �cierp�a jej sk�ra. Zauwa�y�a pla- katowe reprodukcje pi�knych obraz�w sfa�dowane na �cianach. By�y te� ksi��ki; le�a�y na biurku, tytu�ami do do�u. By�y jeszcze rozsypane kruszyny czego� jadalnego, jakby wafli. Papier, ksi��ki - Milena pierwszy raz widzia�a tyle bogactwa i tyle marnotraw- stwa. S�ysza�a o zamo�no�ci Nied�wiedzi, to znaczy IG�w. Nied�wie- dzie... IGi �y�y poza Konsensusem. Wyrzutki z w�asnego wyboru - trudni�y si� sprzeda�� antarktycznego niklu. Ten okaz by� wyj�t- kowo masywny i t�gi. Ale goryl - pomy�la�a Milena. Lepiej trzy- ma� si� z daleka. Muzyka p�yn�a wyra�nie przez cisz�. ewig... ewig... zawsze... wiecznie... Tubalny g�os a� t�tni�. Niech ci� sk�rek! - zakl�a w my�li Mi- lena. IG siedzia� jak og�uszony, jakby melodia waln�a go obu- chem w g�ow�. Nareszcie pie�� dobieg�a ko�ca. Milena odnios�a wra�enie, �e nawet mury odetchn�y z ulg�. IG si� poruszy�. Nie odwracaj�c si�, zagmera� niezdarnie za plecami, zwalaj�c z brzegu biurka kaskad� papierzysk, spod kt�- rych wynurzy�o si� ma�e metalowe pude�ko z jakimi� prze��czni- kami. Nied�wiedzia �apa wyci�gn�a si� do jednego z nich. Elektroniczne urz�dzenie. Milena �y�a w �wiecie, w kt�rym nie by�o zbyt du�o elektrycz- no�ci. Bro� pulsacyjna, ub�stwo i niedostatek metalu sprawi�y, �e u�ytkowa elektronika przesz�a do historii. - Sk�d to masz? - spyta�a Milena, kt�ra zapomnia�a si� na chwil� i post�pi�a do przodu. Jej umys� wyposa�ony by� w rodzaj wirusowego kalkulatora, kt�ry w�a�nie zsumowa� warto�� metalu i koszty produkcji, wszystko w kategoriach godzin roboczych. Wysz�o z tego, �e elek- troniczna maszynka by�a najdro�sz� rzecz�, z jak� Milena kiedy- kolwiek zetkn�a si� w �yciu. IG spojrza� na ni� z ukosa, mru��c oczy, jak gdyby ogarnia� wzrokiem Wielki Kanion. Rozwar� paszcz�. W ko�cu si� odezwa�: - O ile wiem, z Chin. G�os mia� wysoki i zgrzytliwy. Mia�a - to by�a kobieta. Milena zna�a b�d�ce w obiegu historie o Nied�wiedzicach Po- larnych. Rodzi�y na lodzie, po czym wstawa�y i spokojnie wraca�y do pracy przy wysadzaniu ska�. Wszystkie jej uprzedzenia ustawi- �y si� na swoim miejscu, niczym w kolejce, by znale�� potwier- dzenie. Stwora zn�w wyda�a z siebie g�os, tym razem wybornie sil�cy si� na delikatno��. - Nie masz przypadkiem przy sobie jakich� napoj�w wyskoko- wych? Milena zd��y�a ju� wycofa� si� psychicznie z tej rozmowy. Kompletnie zapomnia�a, �e sama zada�a wcze�niej pytanie, i za- stanawia�a si� teraz, co te� mog�a znaczy� przypominana mgli�cie odpowied�: �O ile wiem, z Chin". W roztargnieniu zdo�a�a potrz�- sn�� lekko g�ow�. - Nie - powiedzia�a. - Nie lubi� si� dobrowolnie tru�. - Phi! - parskn�a IGa. Podnios�a si�. By�a prawie dwa razy wy�sza od Mileny; chc�c si� odwr�ci� w tym pomieszczeniu, musia�a szura� nogami. Z niezgu�owat� powolno�ci� wzi�a si� do przetrz�sania swoje- go biurka. Zepchn�a na pod�og� kolejn� stert� papier�w razem z �ywiczn� tac� z resztkami wafli. Milenie przysz�o do g�owy, �e Nied�wiedzica najnormalniej w �wiecie j� ignoruje. - Efendi? - przypomnia�a o swojej obecno�ci tonem, w kt�- rym by�y przeprosiny za k�opot i zawracanie g�owy. - Przysz�am wymieni� sobie buty. Ledwo to powiedzia�a, pomy�la�a: IGi nie nale�� do Konsen- susu, wi�c ona tu nie pracuje. Z jakiej racji ma mi szuka� but�w? IGa przechyli�a si� na bok, by jej si� przyjrze�. - Jeste� ga�ganiark� - uzna�a. Ka�da sp�g�oska zosta�a wyartyku�owana superstarannie i dok�adnie. Milena zamar�a i oniemia�a. Wiem, kto to jest, pomy�la�a. S�ysza�a o Nied�wiedzicy Kochaj�cej Oper�. IGi by�y maj�tne. T� by�o sta� na kupowanie bilet�w na wszystkie premiery. Siada- �a zawsze na tym samym miejscu; po przedstawieniu wychodzi�a, nie zamieniaj�c z nikim ani jednego s�owa. Milena nigdy nie cho- dzi�a do opery. Cho� si� do tego nie przyznawa�a, nie przepada�a za muzyk�. Nigdy przedtem nie natkn�a si� na Nied�wiedzic� Kochaj�c�. Jakby spotka�a posta� z legendy. IGa opr�nia�a szuflady biurka, wytrz�saj�c ich zawarto�� na ziemi�. Wygl�da�o na to, �e co� znalaz�a. - Niech ci� szlag - mrukn�a. Milena nie by�a przyzwyczajona do niewybrednego j�zyka. Mo�e i pomyli�a si� w swym podyktowanym uprzedzeniami i obiegowymi opowie�ciami s�dzie, ale co za du�o, to niezdro- wo. - Do mnie m�wisz? - spyta�a z naciskiem. - Co? Sk�d! - odb�kn�a kompletnie zaskoczona Nied�wiedzi- ca. - M�wi�am do tej pustej flachy po �yskaczu. Podnios�a naczynie, tak by Milena mog�a si� sama przekona�, po czym smyrgn�a je na bok. Brz�k, z jakim si� rozprys�o, wska- zywa�, �e trafi�o w inne szk�o. Gdzie� tam w ciemno�ciach musia- �o le�e� pe�no pot�uczonych butelek po whisky. - Nie wiesz? - zagadn�a Nied�wiedzica. - Kiedy� by� tu maga- zyn gorzelni. Trafia�y mi si� bardzo ciekawe znaleziska. Szarpa�a zatrza�ni�t� szuflad�, kt�ra w ko�cu odskoczy�a, rozsiewaj�c po pod�odze ca�� zawarto��: pi�ra, kolczyki, kolejn� porcj� wafli, zu�yte chusteczki do nosa, szpulki nici, mn�stwo zardzewia�ych igie� i srebrn� pa�eczk� do uszu z epoki kr�la Je- rzego. W k�cie szuflady le�a�a pe�na butelka. IGa podnios�a j� do g�ry. - B�g na pewno p�dzi gorza�k� - obwie�ci�a. U�miechn�a si� od ucha do ucha, ods�aniaj�c poczernia�e i zzielenia�e pniaki z�b�w. Sk�d oni j� wykopali? - pomy�la�a Milena. Futro Nied�wiedzicy by�o ca�e w �upie�u. Osadzone na ko- niuszkach w�os�w, wsz�dzie tkwi�y srebrnoszare �uszczyny. IGa ziaja�a jak pies. Spomi�dzy warg wysun�a d�ugachny r�owy j�- zor. Wi� si� i drga�. Stwora poci�gn�a solidny �yk alkoholu. - Uhaaa! - hukn�a, jakby zion�c ogniem, i otar�a usta o k�aki na r�ce. Milena skr�ci�a si� w nag�ym ataku rozbawienia. Wyobrazi�a sobie IG� wiod�c� �ycie troglodyty w gnie�dzie uwitym z papie- rzysk i muzyki. - Mieszkasz tutaj? - zapyta�a. - Dobrze by by�o - odpar�a Nied�wiedzica - ale nie, tylko si� ukrywam. Musia�a ci�gle mruga�, bo sier�� wchodzi�a jej do oczu. Przy- tuli�a butl�. - Nie lubisz si� tru�, ale mo�e przynajmniej masz ochot� rzu- ci� okiem na to? Wzi�a z biurka szeroki, gruby rulon oprawionego papieru i poda�a dziewczynie. Milena musia�a u�y� obu d�oni, �eby go od niej wzi��. Papier by� bardzo mi�y w dotyku, mocny, kremowy z ��to-brunatnymi brzegami. Na ok�adce widnia� t�oczony goty- kiem tytu�. �Das Lied von der Erde". Pie�� Ziemi. Milena pierwszy raz w �yciu trzyma�a w r�kach partytur�. Nie marnowano papieru na nuty; celuloza by�a potrzebna na po�yw- k� dla dro�d�y i hybrydomasy hodowanych przez Parti�. Przerzu- ci�a par� kart i troch� si� rozczarowa�a. No tak - to tylko nuty. - Zak�adam, �e nie masz k�opot�w z czytaniem nut - odezwa�a si� Nied�wiedzica Polarna. - Owszem - odpar�a niewinnie Milena. - Przecie� ka�dy to umie. IGa u�miechn�a si� smutno. - Jasne - powiedzia�a, wyci�gaj�c przed siebie r�k�. Przera�aj�ce, jak daleko mog�a si�gn��. Delikatnie wyj�a Mi- lenie z r�k partytur�. - Nie musia�a� si� tego uczy�, prawda? A skoro nie, to ci si� nie nale�y. Goln�a pot�ny haust whisky, gulgocz�c ni� mi�dzy z�bami jak p�ynem do p�ukania ust. Odstawi�a butelk�. Sprawia�a wra- �enie, jakby zupe�nie zapomnia�a o obecno�ci Mileny. Otworzy�a nuty na samym ko�cu, odginaj�c w przeciwn� stron� ca�� reszt� p�katego pliku, tak �e starej oprawie grozi�o rozdarcie na p�. Wyplu�a whisky na ziemi� i zacz�a �piewa�. �piewa�a sam koniec pie�ni. - ...ewig blauen licht die Fernen... Ca�kiem zapomnia�a, �e jeszcze tu jestem - pomy�la�a Milena. - Ewig... Ewig... IGa �piewa�a lepiej ni� elektroniczna maszynka. Mia�a ciep�y i silny g�os - subtelny mezzosopran, czysty, lecz jednocze�nie po- wa�ny, jakby dobywaj�cy si� z wielkiej dali. Naprawd� umia�a �piewa�. D�ugie okresy ciszy, przerywane niemal bezg�o�n� muzyk�. Po- tem zn�w Ewig, za ka�dym razem bardziej mi�kko - g�osem, kt�- ry wibrowa�, nie popadaj�c jednak w najl�ejszy nawet odcie� chrapliwo�ci. Zna� by�o wy�wiczenie. Ewig. W przeciwie�stwie do nagrania �piew Nied�wiedzicy nie by� taki g�o�ny. �piewaczka zamilk�a na par� sekund, po czym podnios�a oczy. - Och, przepraszam - odezwa�a si�. - Tam znajdziesz ca�y stos but�w. D�gn�a przez rami� kciukiem, wskazuj�c kierunek. Milena bezradnie wyt�y�a wzrok w stron� mrocznej dziury. - Ojej - zreflektowa�a si� Nied�wiedzica Polarna. - Stale za- pominam, �e przecie� wy, ludzie, nie widzicie po ciemku. Chcesz, �ebym ci wyszuka�a jak�� par�? Jej g�os zdawa� si� p�yn�� niedbale w powietrzu. - By�abym wdzi�czna - powiedzia�a Milena. - Nosz� sz�stk�. Jakie� mniej k�apciate. IGa wzi�a od niej pirackie buciska i pocz�apa�a mi�dzy wie- szaki. By�a boso. Zarastaj�ca wierzch st�p sier�� zamiata�a po dro- dze kurz i porozlewan� whisky, zostawiaj�c na pod�odze smugi. Milena nie wiedzia�a, co o tym wszystkim my�le�. W jaki� spo- s�b czu�a si� poni�ona, co j� z�o�ci�o, ale i smuci�o, bo podejrze- wa�a, �e sama zas�u�y�a na takie traktowanie. Na jaki� czas IGa znikn�a w ciemno�ciach. - Kto tak poroztr�ca� wieszaki? - mamrota�a pod nosem. Milena obrzuci�a wzrokiem to koszmarne marnotrawstwo na biurku i pod�odze. Ksi��ki, znowu ksi��ki, papiery z odci�ni�tymi �ladami �ap, stare monety. Wszystko to by�y prawdziwe, realne przedmioty, kt�rych nigdy przedtem nie widzia�a. Zacz�� dr�czy� j� b�l zazdro�ci i t�sknoty. To historia, pomy�la�a. Szkoda, �e Wampiry tego nie widz�. Podnios�a z ziemi p�kat� czarn� ksi�g�. Przewracaj�c pomarszczone strony, nagle zda�a sobie spraw�, �e to nie druk. Pisane czarnym atramentem litery, z fantazyjnymi zakr�tasami i zygzakami, skre�li�a ludzka r�ka. �Zrozumie� �Pier�cie� Nibelunga� Wagnera" - g�osi� napis z mn�stwem zdecydowanych kresek. - Niezbyt ciekawy tytu� - mrukn�a Milena, a na jej twarz za- cz�� wype�za� u�mieszek. Trzyma�a w d�oniach opis i komentarz do �Pier�cienia Nibe- lunga". By�y i ryciny przedstawiaj�ce wszystkie postacie, aczkol- wiek wykonane troch� po amatorsku. Ka�dy rysunek opatrzono podpisem - nie imieniem bohatera, ale seri� notatek i uwag. Na ostatniej stronie by�o tylko napisane: �Wniosek: cykl �Pier�cie� Nibelunga� jest symfoni�". Tutaj litery by�y z�ote. - Nieprawda - zaprotestowa�a Milena. Jej wirusy m�wi�y co innego. Zegar w jej g�owie od razu przeliczy�, ile godzin roboczych musia�o to zaj��. - Cholera - zakl�� w�ochacz, po czym gdzie� w ciemno�ciach rymn�� stojak z sukniami. Milena upu�ci�a ksi�g�. W tej samej chwili wynurzy�a si� IGa, nios�c par� but�w. - C�, w pewnym sensie to ca�a ja - zwr�ci�a si� do Mileny. - Ten tytu�. Zauwa�y�a, �e przegl�da�am jej ksi��k�, pomy�la�a Milena za- k�opotana. - Pocieszam si� my�l� - ci�gn�a Nied�wiedzica - �e widzia- �am ksi��k� z wprawkami fortepianowymi, kt�rej autor da� ty- tu�: �Palc�wki dla student�w". Masz buty. Przymierz, czy pasu- j�- Milena naci�gn�a jeden but. Czu�a si� niezr�cznie. Podsko- czy�a na jednej nodze, boj�c si�, �e zaraz si� przewr�ci. Policzki jej nabrzmia�y i sp�on�y rumie�cem. - Dobre? - Tak, dzi�kuj�, chyba si� nadaj�. Przecie� nie mog�a jej powiedzie�. Zzu�a but. IGa czkn�a gru- bia�sko. - Przepraszam - rzuci�a, zas�aniaj�c r�k� usta. - Wspaniale �piewasz - zagai�a Milena, ku w�asnemu zdziwie- niu. Wirusy podpowiada�y jej, �e pod tym wzgl�dem Nied�wiedzi- ca nie ust�powa�a �adnej �piewaczce z Zoo. - No - skwitowa�a IGa - chyba nie najgorzej. - Zamruga�a oczami. - Mo�e we�miesz to ze sob�? - Wr�czy�a Milenie grub� i po��k�� partytur� Mahlera. - Te te� mo�esz zabra� - powiedzia- �a, dorzucaj�c Szostakowicza i Prokofiewa. -Tylko nie m�w niko- mu, �e to Rosjanie. Ta nacja nie cieszy�a si� popularno�ci�. - Nie mog� tego wzi�� - odpar�a Milena. Nie chcia�a tych nut. IGa popatrzy�a na ni� sm�tnie. - Naprawd�. Chyba mam jak�� blokad�, kt�ra mi nie pozwala. - Sama nie wiedzia�a, czy to prawda. - Jestem uwarunkowana, aby my�le�, �e to w�asno�� pu- bliczna. Partytury by�y w og�le zbyt cenne, by je tak lekk� r�k� rozda- wa�. Wyci�gn�a je z powrotem w stron� Nied�wiedzicy. Dolecia� j� owocowy zapaszek mieszanki alkoholu i lanoliny. IGa zn�w zamruga�a m�tnymi, nieobecnymi oczami. Odebra�a nuty i opuszczaj�c je nisko, nad sam blat, pozwoli�a im klapn�� na biurko. - Jak ci na imi�? - spyta�a Milena. - Mnie? Nied�wiedzica Polarna poci�gn�a nosem i u�miechn�a si�. - Sprawd�my, czy jeszcze pami�tam... Rolfa. - Szczerz�c z�by, wysapa�a jakie� �uf, uf". - Ja jestem Milena. Milena Shibush. - Milena - powt�rzy�a Rolfa i dygn�a. - Chcesz, �ebym ci� st�d wyprowadzi�a? - Drzwi mi si� zatrzasn�y. - Mam klucz. T�dy. Z�ap mnie za r�k�, bo si� zgubisz. Jej �apa by�a wielko�ci zwini�tego na dywanie kota i r�wnie ciep�a. Otuli�a ca�� d�o� Mileny z wi�kszo�ci� przedramienia. By- �o �miesznie. Serce wali�o Milenie jak m�ot. Kiedy chcia�a si� po- �egna�, sta� j� by�o tylko na jakie� mamrotanie. Nie mog�a po- sk�ada� s��w. Nied�wiedzica tylko si� u�miechn�a i zatrzasn�a furt�. Milena poczu�a si� jak zbieg, kt�remu cudem uda�o si� uciec. Id�c z powrotem wzd�u� ceglanego muru, wysoko nad g�ow� dojrza�a w ko�cu okna. Nigdy wcze�niej ich nie zauwa�y�a, a przecie� musia�y by� tam zawsze. Okna w mo�cie. ROZDZIA� DRUGI Roz�piewany psiak (Wyj�cie ze Skorupy) Ludzie mieszkali w enklawach, kt�re zwano osiedlami. Osie- dla �y�y z jednej konkretnej dzia�alno�ci gospodarczej, ale ka�de z nich posiada�o w�asne zaplecze us�ugowe: rynek i pralni�, za- miataczy ulic i hydraulik�w. W ogromnym Londynie jedynie w obr�bie osiedli �ycie zachowywa�o jeszcze ludzki wymiar. Milena mieszka�a w Osiedlu Aktor�w. W jej mieszkalnym blo- ku by�y dawniej biura sp�ki naftowej, tote� wszyscy nazywali go Shell - Skorupa. Budynek opasywa� dziedziniec dwoma betono- wo-marmurowymi skrzyd�ami niczym gigantycznymi, opieku�- czymi ramionami. Skorupa mia�a w�asny system pocztowy, oparty na pos�a�cach. Codziennie rano, w porze lunchu i o sz�stej wieczorem Kuba Pocztylion zagl�da� do Mileny i pyta�, czy nie ma do przekazania �adnych wiadomo�ci. Kuba by� niewysokim, �adnie zbudowanym i ujmuj�co �agod- nym Murzynem. Milena czu�a si� w jego obecno�ci wstr�tna i pod�a, poniewa� �miertelnie j� nudzi�. - Dzie� dobry, Milena - wita� j� z nieodmiennie b�ogim u�mie- chem na twarzy i martwym, pustym wzrokiem. - Cze��, Kuba - odpowiada�a Milena. - Jak si� dzisiaj mamy? - �wietnie, dzi�kuj�. - Pogoda nam si� poprawia. - Tak, chyba idzie na lepsze. - Masz dla mnie jakie� wiadomo�ci? - Nie, Kuba, dzi�kuj�. - No to mi�ego dnia, Milena. - Nawzajem. Umys� pos�a�ca zosta� w przesz�o�ci otwarty. Kuba pami�ta� wszystko, po prostu nie by� w stanie zapomina�. Kr��y� od drzwi do drzwi, roznosz�c wiadomo�ci; przypomina� ludziom, �e kto� prosi o zwrot po�yczonej brzytwy albo �e autobus odje�d�a punkt trzecia. Jego zaw�d by� jednym ze sposob�w oszcz�dzania papie- ru. Kuba sprawia� wra�enie, �e jego umiej�tno�� u�ywania j�zy- ka nie wychodzi poza jedn� i t� sam� seri� utartych formu�ek. - Dobry wiecz�r, Milena. - Dobry wiecz�r, Kuba. Wiecznie ten sam szeroki, rozanielony u�miech, jak gdyby zo- baczy� niebo. - Uda� ci si� dzie�? - Tak. A tobie? - O tak, Milena, dzi�kuj�. Masz dla mnie jakie� wiadomo�ci? Gdy jego umys� by� przepe�niony, ca�kowicie si� opr�nia� w ataku przypominaj�cym epilepsj�. Tak wi�c, by nie dopu�ci� do gubienia informacji, poddawany by� regularnemu, okresowe- mu wymazywaniu. Dzie� po wyprawie na Cmentarzysko Milena otrzyma�a wia- domo��. Zdarzenie do�� niecodzienne - nie dostawa�a zbyt du�o wiadomo�ci. - Wiadomo�� dla ciebie, Milena. Od pani Patel. - Od kogo? Co to za pani Patel, Kuba? - Dama pokryta futrem. Jako� ani razu nie pomy�la�a o Rolfie jako o pani z nazwi- skiem. - Pyta, czy mia�aby� ochot� zje�� z ni� lunch dzi� po po�udniu. O pierwszej przy frontowych schodach Narodowego. Mam powie- dzie�, �e przyjdziesz? Nic gorszego nie mog�o jej si� przytrafi�. Ju� po pierwszym spotkaniu czu�a si� rozdra�niona, jakby co� zburzy�o jej we- wn�trzny spok�j. Sk�d Rolfie przysz�o do g�owy, �e chcia�aby p�j�� z ni� na lunch? Milena by�a ju� o krok od przekazania od- powiedzi, �e jest zaj�ta. Jednak k��ci�oby si� to z jej zasadami post�powania. - Powiedz pani Patel, �e godzina pierwsza mi odpowiada. Przy�apa�a si� na dywagacjach, co ma na siebie w�o�y�. By� let- ni dzie�, bez chmurki na niebie. Je�eli chce zachowa� zdrow� ce- r�, musi os�oni� si� przed s�o�cem. Mia�a dwie pary spodni, jedne bia�e i jedne czarne. Zdecydowa�a si� na bia�e, do bia�ej bluzki bez dekoltu z d�ugimi r�kawami. Do tego r�kawiczki i przeciw- s�oneczny parasol. Na jej widok Rolfa zmru�y�a oczy. - Chyba nie b�dziesz taszczy� tego ze sob�? - powiedzia�a, ski- n�wszy g�ow� w stron� parasola. Milena by�a dumna z tej cz�ci swojego dobytku. P��cienny parasol mia� jedynie grube barwne pasy - �adnych tam falbanek czy fr�dzli. - Pewnie �e tak. Nale�y do mojej teatralnej garderoby. - Jasna cholera - wymamrota�a Rolfa. - No nic, w ko�cu to nie ma wielkiego znaczenia. Chod�my. Obr�ci�a si� i ruszy�a oci�ale w stron� Waterloo Bridge. By�a ubrana tylko w niebieskie sportowe szorty i bia�e p��cienne buty, brudne jak �wi�ta ziemia. Przy jednym k�apa�a podeszwa. Milena postanowi�a by� stanowcza. - Dok�d idziemy? - spyta�a. IGa odwr�ci�a si� ci�ko. - Spotka� paru moich znajomk�w - wyja�ni�a. - Pomykamy do Pa�acu Rozrywki. Milena poczu�a, jak wci�ga j� wir obaw. - Gdzie? - Do pubu. Na drugim brzegu rzeki. Lubisz piwo? -Nie. - O, to ju� wstyd. Mo�e wytrzasn� ci troch� herbaty. Rolfa pocz�apa�a dalej przodem. Milenie przysz�o do g�owy, czy nie b�dzie lepiej, je�li po prostu nigdzie z ni� nie p�jdzie. Ale wtedy mog�a zosta� uznana za tch�rza. Zdecydowa�a si�, ruszy�a za futrzakiem. Spacerek przypomina� troch� pr�b� nad��enia za brontozau- rem. Rolfa cz�apa�a, garbi�c si� w ramionach, z r�kami zwisaj�- cymi wzd�u� cia�a. Sz�a bardzo szybko, cho� stawia�a kroki pozor- nie ma�e i �lamazarne. Milena zas�oni�a si� przed s�o�cem, przy�apuj�c si� na tym, �e nie ma nic do powiedzenia. Przyrze- k�a sobie solennie, �e je�li dostanie nast�pne zaproszenie, b�- dzie zaj�ta. Brn�y przez ruiny dawnej Fleet Street. Teraz by�o tu Osiedle Szkutnik�w, z w�asnym targowiskiem. Smarkate Gbury z prostac- kimi, nachalnymi minami pr�bowa�y wciska� im kukurydziane kolby lub porcjowane pieczone kasztany. - Panienko! Paniusiu! Pani we�mie na szcz�cie, tylko na spr�- bowanie! Ich starsze rodze�stwo obojga p�ci zaj�te by�o pieczeniem kurczak�w, nadzianych na grube i poczernia�e bambusowe ro�- na, kawa�kowanych p�niej na �yczenie klienta ostrymi kamie- niami. Stragany by�y domami dla ca�ych rodzin; cz�sto mo�na by�o zobaczy� matki, kt�re akurat karmi�y piersi� albo robi�y na drutach. Uliczne rogi obsiadywali mali ch�opcy, kt�rzy kr�c�c ko�ami maszyn do szycia, zarabiali cerowaniem pi�am i bielizny. Ich jeszcze mniejsze siostrzyczki w�a�nie czepia�y si� r�kaw�w przechodz�cej Mileny. Obie z Rolf� budzi�y weso�o�� tutejszych mieszka�c�w. Ch�d Mileny, jak gdyby po �liskim lodzie, jej s�oneczny parasol i r�- kawiczki - wszystko to zdradza�o jednocze�nie jej aspiracje, jak i skrywane l�ki. Wygl�da�a dla nich jak uosobienie absur- du. S�ysza�a, �e dzieciarnia chichocze. �ycie w Dzieci�cym Ogrodzie nauczy�o Milen� odbiera� �miech jako oznak� i narz�- dzie ludzkiego okrucie�stwa. �miech budzi� w niej instynkt walki. Zaczepi�a parasolem o markiz�, spuszczaj�c lawin� kurzu na stragan ze star� armatur� i spatynowanymi wyrobami ze szk�a, istnymi rupieciami historii. Straganiarka za�mia�a si� ca�kiem wdzi�cznie, przytrzymuj�c d�o� tu� nad sercem. Chcia�a da� do zrozumienia, i� jej towary s� tak wiekowe, �e �aden kurz im nie zaszkodzi. Jednak Milena �le odczyta�a jej chichot i demonstra- cyjnie schroni�a si� pod parasolem. �miech usta�. Chichy towarzyszy�y Milenie i Rolfie tak�e dalej, kiedy sz�y na zach�d miasta, kieruj�c si� w stron� Katedry �wi�tego Paw�a, kt�rej kopu�a wznosi�a si� niczym gigantyczne jajo. Potem, mija- j�c Barbakan, skr�ci�y na p�noc, do Pa�acu Rozrywki. Pa�ac Rozrywki okaza� si� jednym z pub�w w Osiedlu Golden Lane. Zdenerwowanie Mileny wzros�o. Golden Lane zamieszki- wali kanalarze Grajdo�u. Pub nazywa� si� Szybuj�cy Orze�, a szyld przedstawia� faceta upadaj�cego na twarz. Milena musia�a przechodzi� nad pijaka- mi, kt�rzy chrapali na pop�kanym chodniku przed wej�ciem. Cho� na wp� przytomni, nie ustawali w iskaniu drobnych kra- b�w patroluj�cych ich w�ochate torsy. Ich,opalenizna przypomi- na�a kolorem siniaki. We wn�trzu pubu by�o ciasno i mroczno. Posadzka z go�ego, porysowanego p�kni�ciami betonu l�ni�a jak polak