12186
Szczegóły |
Tytuł |
12186 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12186 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12186 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12186 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Karol Maliszewski
Rocznik sześćdziesiąty
grzebie w papierach
Wiersze z przełomu i nowe
Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
Żonie
U NAS POEZJI NIE PROWADZĄ
U nas poezji nie prowadzą
Wyprawa do miasteczka,do księgarni,u nas poezji nie prowadzą
- a gdzie prowadzą?
tam i tam prowadzą. Z powrotem do pociągu.
Jadę (blady jak papier, na którym notują się mijane wsie, miasteczka; wszystko).
* * *
p ł a c z s y m b o l i sen metafor obumieranie znaczeń Coraz częściej pytamy c
o t o w s zy s t k o m a z n a c zyć
i po co się kryje wśród realnych chmur.
* * *
Swym krzykiem wypełnią to ciasne miasteczko i będą jak bogowie nic nam nie
wiedzieć o nich
Ogród szaleńców
Tłoczno dziś w ogrodzie szaleńców – cytuję „nieartykułowane okrzyki ukryte są w
kwiatach" takich jak:
róża, dalej nie pamiętam
natłok kwiatów i wspomnień Niektórzy malują na ścieżkach ekskrementami słów
to są prawdziwi poeci Pani kierowniczka wściekła! (od tego jest gazetka ścienna
„Echo Zakładu")
ówdzie suną wózeczki dla lalek Szczątki ludzkie zawinięte w papierek, gałganek
sąsiedztwo cmentarza sprzyja zabawom ogólno -rozwojowym Na świeżym powietrzu
rozmowa urywa się jak rękopis.
Niewątpliwie
Pół życia w ławkach spędziliśmy w lesie za miastem pąki strzelają Czym pąki są
wyjaśni nam niewątpliwie ten facet w głębi sali w głębi lasu zima krzesła śpią.
Biało bez końca
Biało, bez końca wołając gołębie wlatują pęknięta szyba światłem w ruinie w
runie śniegu białoszewski puch Wybuch w spróchniałym wózku gniazdo głębokie
urwana ręka urwany rękaw nietoperz.
Wiosna
Stada rękawiczek wychynęły spod śniegu w miejskich parkach, na skwerach,
wszędzie tam gdzie zimą bawiły się dzieci – i pijani mężczyźni, rysując nosem
linię swego życia, wlekli się do domów.
Wiersz z komentarzem
Najlepiej zatracić się w wierszu - i bez imienia, bez nazwiska krążyć w
bezczasie, w namaszczeniu – tam, gdzie absolut składa swe wersy jak skrzydła i
stroszy się do lotu, mając tylko szmer wody pod stopą, szum drzew ale nie z tej
planety... podziw i pogardę mając też zarówno; nie pieprz, człowieku, co ci
odbiło... (komentarz żony jak zawsze na miejscu).
Zjawisko
Nie wiem jak to się dzieje, że nagle mówią do ciebie - „ciekawe zjawisko
poetyckie" - trącają cię i naciskają, żeby zjawisko wygłosiło parę słów
stosunkowo prostych. Nie wiem, co powiedzieć w twoim imieniu (czerwienię się w
twoim imieniu, chrząkam), bo już dawno nie napisałeś wiersza, ani też lichej
nawet notatki do wiersza – spokojnie sobie łysiejąc, chorując na nerki. i
próchnicę swej słynnej nadwrażliwości w jakiejś dziurze między Kłodzkiem a
Wałbrzychem.
Lot
Eli i Maćkowi Chlebickim
Absolwent filozofii... zostałem świetlicowym w szkole podstawowej (Ziemia
Kłodzka). Oto losy człowiecze. Kadra jest młoda, dzieci krzyczą. Nie wiem, czy
mój wystudiowany stoicyzm podoła. Dzisiaj rozmawiałem z nimi (IV b) o ziemi,
matce naszej - ile kto ma hektarów. Nie taili. Potem wspomniałem
o trudzie rolnika, ale nie wiedzieli
o co mi chodzi. Dojeżdżająca młodzież zbyt często (pod pretekstem wyjścia do
ubikacji) kieruje swe kroki do pobliskiej lodziarni. Pan dyrektor ze swego
wysokiego okna marszczy brew i grozi palcem. Salmonella, sceptycyzm i brak
kontaktu z prasą literacką. Patrzę na park, gdzie stadko młodych łabędzi wzbija
się do lotu... mnie też o nic innego kiedyś nie chodziło.
1987
Rozstrzygnięcie
„Na polach powinien leżeć śnieg, a nie leży" (z wiersza kolegi)
Poznałem nowych kolegów piszących - i te ich papierowe teczki wstydliwie
wyciągane z plecaków. Ach, więc to tak się robi... Cóż ja ze swym
niezidentyfikowanym charakterem pisma? W hotelu, w którym kwaterujemy jest
pierwsza klasa. Tylu poetów przyjechało; prawdziwych poetów (np. Józef Andrzej
Grochowina z nurtu wiejskiego). Będą oceniać nasze wiersze. Wstydzę się spojrzeć
im w twarz. Boję się surowej oceny. Kolega z pokoju (młody człowiek z drugiego
krańca Polski) właśnie drze rękopis. Słyszycie? Jest mowa o samobójstwie. Ach,
młodość. Żeby mnie tylko nie rozbolał ząb, bo już nigdy nie przyjadę na żadne
rozstrzygnięcie. Przecież pieniądze i tak przyjdą pocztą.
Poeta - maszyna
Pisanie przepisywanie wysyłanie na adres redakcji skamlanie u drzwi wydawnictw
ukrywanie się za godłem Harnaś albo Outsider otrzymywanie kwoty przekazu 5000 zł
za całokształt dziękowanie za zaproszenia na sesje wieczory poranki podpisywanie
listy obecności w tym pokoleniu obowiązkowe wołanie na puszczy albo „pieprzona
komuna" co na jedno wychodzi a potem chowanie głowy pod stół bo na sali może być
tajniak błaganie o stypendium ewentualnie jednorazową dotację na rzecz rozkwitu
prężnego talentu wyganianie dzieci z pokoju bo tata skrobie POEZJĘ taka mała
skrobanka na marginesie ostatnich siedmiu lat wspólnego pożycia z maszyną do
pisania kupioną na spółkę z Maćkiem Chlebickim w Białymstoku na parę dni przed
telewizyjnym wystąpieniem zwierzchnika sił zbrojnych skoro świt.
Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach
Otworzyły się szuflady pękły wysłużone plecaki ze starego worka na śpiwór (bo
spało się gdzie bądź) wypadł kłąb włosów dawno pochowanej i stos karteluszek
zapisanych serdecznym pismem z przełomu lat siedemdziesiątych osiemdziesiątych
bez akapitów bez znaków przestankowych (bo nie chciało się przestać) by dać sobą
świadectwo nędzy pielgrzymstwa poniżenia
Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach uczęszcza do poradni wychowawczo-
zawodowej dla młodych literatów i już nie zaczyna zdania od więc.
T'czew 1980
„Babińskiego zabić!" - hasło naszej młodości spędzonej na dworcach, w
poczekalniach do psychiatrów, w sześcioosobowym pokoju akademika „ITD" -
Wrocław, Pocztowa 9, a w plecaku „Znicze", „Fabula Rasa", „Przed czerwonymi
słońca drzwiami", Baudelaire i Wojaczek; przesiadka w Tczewie, daleko za stacją
na zużytych podkładach w stukocie oddalającego się świata czytałem Babińskiego,
mijały godziny i brano mnie za wariata; a jaki to ptak wolność, na jakim drucie
siedzi? Pytania Babińskiego żądają odpowiedzi.
Noc z kobietą piszącą wiersze
Noc z obcą kobietą w pokoju 108 bo zabrakło miejsc w hotelu a więc ona czyta coś
o Sępie Sarzyńskim skulona na swym łóżku oddalona ode mnie o kilka grubych ksiąg
i czeka aż zasnę by się swobodnie wykąpać i przebrać ja zamykam oczy (boję się
że mnie zacznie jeść wybierając z mózgu co smaczniejsze kąski) i czeka aż zasnę
by się swobodnie wykąpać i przebrać ja zamykam oczy i wyobrażam sobie barwę
skóry wokół sutek rozważam w myślach ciężar piersi i już obracam w dłoniach
dzban bioder na garncarskim kole tych kilku zmysłów usiłuję być grzeczny słucham
jak mówi coś
o Różewiczu przytakuję i z kącika ust wycieram ślinę w pół słowa zasypiam
i chyba wtedy podeszła do mnie pogładziła po włosach jak młodszego brata kładąc
na kołdrze swój nieśmiały wiersz.
Co jeszcze (lata sześćdziesiąte)
Czekolada, masturbacja, piłka nożna, książki pochłaniane bez ładu i składu,
wycieczki rowerowe wzdłuż cuchnących strumieni; co jeszcze? Brak ojca, nadmiar
matki, huk dzwonów, lody za złotówkę, sypiący się tynk, próchno świecące; co
jeszcze? Psy, koty, szczury, różnokształtne pochwy rysowane na murach, smukłe
szyje butelek z czerwoną nalepką (socjalizm miał wtedy szeroką twarz Gomółki),
sok z malin w słojach przepasanych gazą, pelargonie w oknach, poniemiecki
dobytek rozsiany po wzgórzach; co jeszcze?
Notatki z dna plecaka
Grzegorzowi Lisowskiemu
(Plecak, ten symbol pokolenia, worek na śpiwór, także chlebak)
Ogrody Semiramidy znajdziesz na Wschodnim - pełne szczurów i zapoznanych
gołębic; nieważne od Kijowskiej czy od Lwowskiej wchodzisz. Wejdź, rozgość się
pod tym liściem zatrutym. Tu kwiat puchnie z narkotycznego głodu. Sam kwiat, i
wódczany odór; wspominajmy historyczne zamieszki, chodziło się we dwóch po
peronie z chmurną twarzą, natchnioną jak sama ojczyzna
-no i te opaski na jesionkach białoczerwone No cóż.
Co do cholery (lata osiemdziesiąte)
Kątem na Bródnie u dwóch dziewczyn z socjologii W dzień szedłem na cmentarz
grzebać wśród nazwisk szukać ojca mojego ojca zmarł w 1914 na suchoty W nocy na
Wschodni węszyć nasłuchiwać czy jeszcze bije serce narodu Biło zomo i ostry
zapach krocza prostytutek trzeciej kategorii mieszał się z moją egzaltacją
Toboły wylewały się z przechowalni aż na perony Staruszki dławiły się kaszą
gryczaną sos pomidorowy ściekał im po brodach wszędzie sos pomidorowy tampony
podpaski pieluszki nocniki podwiązane do plecaków I ta nagła czułość co zalewa
ci gardło miłość do tego całego bajzlu Smród buchający z łachmanów żebraczki
peweksowski zapaszek gogusiów powracających w panice z wakacji bo jakieś tam
strajki Spali na swych wyperfumowanych żeglarskich workach synkowie a w ciemnym
kącie na piętrze pieprzyły się zdrowo dwa długowłose cienie obwieszone
koralikami udające się na pielgrzymkę do grobu Stachury Edwarda Napisy w
klozecie zachęcały do wolnej miłości ale co do cholery co do cholery ze mną kim
jestem spłodzony lecz nie pocieszony (współistotny ojcu?) na warszawskim bruku w
mroku kim jestem i po co Wracałem nad ranem pamiętając że miałem coś ważnego do
powiedzenia ludzkości światu narodowi naszemu który jest jak lawa wylewa się na
ulicę Gęsta ślina w ustach na widok rozrzuconych nóg pod cienką kołdrą kropelka
śluzu pojawia się znika czeka pochwa by pochwycić dłoń palec cokolwiek Któregoś
dnia odszedłem padał śnieg tramwaje odprowadziły mnie za miasto szedłem szosą w
stronę rodzinnego południa szeleściły w plecaku pamiątki młodości trochę zdjęć
pożółkłe ulotki mapa Masywu Snieżnika i Gór Bialskich Biblia Bursa dwa w kratkę
Bruliony.
Mówię jak jest albo Martwa natura
Nalepka na oleju sojowym tuż obok pudełko zapałek z Bystrzycy skórka z cytryny
niebieski ołówek z białymi śladami zębów harmonia barw „ale liryka ze względu na
sposób ukształtowania podmiotu lirycznego" nic o tym nie wiem profesorku na moim
stole tego nie ma leżą flaki wieprzowe które żona kupiła za pół ceny i nóż
chwilowo odłożony na bok a ja mówię
jak jest.
Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce
Przeczuwam wiersz który napiszę w czterdziestym trzecim roku życia już jego
korzenie niesłyszalne we mnie rozrastają się w mózgu tkanką poematu Będę
przebywał jeszcze wtedy w Polsce z orłem w koronie prezydentem dwuizbowym sejmem
Będę w małym miasteczku które kiedyś czeskie niemieckie teraz polskie poetyckie
obrabiane słowem jak d y j a m e n t lśni I Polska będzie rozbita na pięć sześć
wolnych republik ja wśród śląskich poetów będę niczym Anioł i żona mnie opuści z
kimś normalnym kto potrafi wyżywić rodzinę i ma w sobie czułość nie zmarnowaną
przez dziesiątki wierszy a ja będę wtedy jeszcze mniejszy bo chory na chorobę
nie oznakowaną kryptonimem chorobę która zbawi świat cywilizację zetrze i
zacznie sposobić nowego człowieka Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce wiersze
głosząc na wiecach w przejściach podziemnych na wysypiskach śmieci w
schroniskach dla zwierząt lecz klatki będą zapełnione ludźmi Będę przebywał
jeszcze wtedy w Polsce.
30. 05. 1989
NAWET TU, W WOJSKU
Nawet tu, w wojsku
Nawet tu w wojsku chodzą za mną wiersze jak psy liżą ręce proszą o więcej mięsa
kości krwi skaczą do gardła piją ślinę a potem uspokajają się lepka biała nić
wiąże je ze mną niewidzialna
i co mam pisać wszystko już było List przyjął skargę i zaniósł żonie wyznanie
najszczersze
o pokoleniu? o straconych latach? że uczą strzelać w smutną twarz z tektury? że
mówiąc wszo gnido do gnoju uczą pokory pojednania z piachem który jest wieczny
który czeka na nas
...I to już było przerabiali chłopcy z poprzednich pokoleń i następni będą wciąż
po tych samych tłuc się bezdrożach.
Z pamiętnika powołanych na wiosnę
Obnażać się w pokoju pełnym młodychmężczyzn (z tego samego rocznikai młodszych)
powołanych na wiosnę1988; pośladki, uda, zwisające genitalia –szybkim ruchem
wciągana piżama,by nie wydać się śmiesznym; dziennik,następnie film fabularny za
zgodądyżurnego oficera; sytuacja w kraju napięta,ale chyba nas nie użyją w razie
czego;już widzę siebie wjeżdżającego na skociedo rodzinnego miasteczka,
absurd...;a po drugiej stronie ekranunasze żony robią na drutach, dziecikrztuszą
się ampiciliną, wreszcie zasypiają.
Myć się w łaźni pełnej młodychmężczyzn (z tego samego rocznikai młodszych),
wkładać rękę w kroczei mydlić w obecności ich wszystkich -w strumieniu gorącej
wody z zardzewiałegositka spod sufitu stać się jednym z nichnie do odróżnienia
Zbudzić się w pokoju pełnymzamętu /alaaaarm!/ i wciąż jeszczemyśleć mój kraj
Notatki z wojska
Nagrodzeni jadą do domu pozostawiając wzorowo zaścielone prycze, barwne plamy
ręczników u wezgłowia (które tak bardzo denerwują pozostających), czapki w
pośpiechu rzucone na koce; w szafce okruszyny po urodzinowej uczcie, sąsiad z
lewej skończył w nocy 25 lat; przemycony alkohol ubarwił niektórym sny, innych
wpędził w depresję - teraz piszą listy, poduszką zasłaniając tajemnice, z
których już dawno pozwierzali się sobie
Niepokornym pozostaje kontemplowanie koszarowych topól, ekran telewizora
„Rubin", zbliżenie twarzy
M. Gorbaczowa podczas obowiązkowo oglądanego dziennika; zasnute chmurami niebo,
które nie wróży odwiedzin...
Siedzimy przyklejeni do zimnych krzeseł, obco brzmiące nasze nazwiska
wykrzykiwane ze złością przez przełożonych; z sali nr 6 wyjechali wszyscy; wiatr
miota firanką, deszcz rozpryskuje się na okularach, gdy piszę.
1988
List z Borinage
Szkicować nędzę Borinage to za mało trzeba ją jeszcze opisać Van Gogh pisze
wiersze w miasteczku górniczym Neurode-Borinage jest to na pograniczu epok tuż
przed końcem świata podziemne wybuchy smród onuc „przegniła flanela na plecach
tych biedaków" nadciągające wojska Van Gogh i jego szkicownik w którym teraz
żołnierski tornister troki buciory wiersz jest „kwiatem rzuconym przez
dziewczynę na epicentrum wybuchu w mózgu".
Nowa Ruda/Neurode, 1988
NIE INACZEJ
Nie inaczej
1Złuszczy się krajobraz razem z nami,niewiele ubędzie ciemnemu powietrzu,ale
chyba jakieś arche pozostanie.
2Czas buduje rzeczy swe niedostrzegalnie;te ruiny są budowlą w toku,skrzącą się
od znaczeń, westchnieńzmarłych wczoraj mieszkańców Hellady.
3Palce Losu zdrapią nas jak naklejkę,nie uszkadzając właściwego rdzenia,bo
pozostanie chyba jakieś arche,
4Tak jak z liścia na wietrzepozostaje szkielet, sieć żył -widoma konstrukcja, co
się przyobleczew zieleń... cicho, znów niedostrzegalnie;
5Czy ślepi krążymy w zaułkach planety?Bracie, nie inaczej.
Noc z 15 na 16 kwietnia
Zakwitnie kij w twej ręce tak będzie oddychaj pełną piersią oddychaj więcej
wspomnień zabierzesz ze sobą świeże pachnące kretowiska wyrzucą z siebie krokusa
łodyżkę śnieżyczki wychyną zza kamieni szlifowanych niegdyś przez potok już w
płuca nabierz trochę ziemi i niech cię nie zaskoczą sroki goniące się po niebie
obłoki skrzypiące na wietrze (jak blaszane wota w kapliczce bielonej ptasim
łajnem) zakwitnie wszystko bez ciebie najwyższy wypuści cię z ręki i powie l e ć
a nie obnoś się ze złamanym skrzydłem.
z cyklu „Noworudzkie noce"
Symfonia
„O straszna, straszna młodości! Serce puste!"
O. Miłosz
O mistrzowie nasi pomazańcy ducha czy to koniec pewnego sposobu zamartwiania się
światłem zakorzeniania pośród zbawczej nocy posłowania do gwiazd z sercem pustym
ale tak przejętym przebiśniegiem rzuconym do okna kształtną główką gołębia w
chmurze w pożodze wieczoru W pasji wzbierających znaczeń
Przepisywałem wiersze zapoznanych mistrzów wierząc że z każdą linijką wstępuje
we mnie duch silny wieszcze skinienie zmarszczenie brwi i coś przechodzi
przekracza barierę czasu zawstydzenia doczesnej udręki głód był w tym geście
głód namaszczenia Słyszałem już muzykę która pozostała pomiędzy słupami drżącego
powietrza rytm ponad popiołem padliną bezsensem
Słoneczniki
Miało mnie nie być w takiej rozpiętości (słoneczniki zakwitały spokojne o byt)
aż zabrakło chrzestnych światłych i bywałych Dumny jestem chroniony podrzucony
samopas jak ja to wytrzymałem w takiej rozpiętości ponad urąganiem jastrzębi
wirowaniem zeszłorocznych liści ocierając się o rodzinne pasmo wyblakłych
startych gór
A miałem tylko pobłądzić tzn. błędnie rozporządzić majątkiem jesieni osadzając
swe białko gdziekolwiek z kimkolwiek potem by mnie wycofano aż za żydowski
cmentarz gdzie schodzą się ścieżki pić gnojowicę wyciekającą nie wiadomo skąd
i unurzane słoneczniki zakwitają godnie.
W górę rzeki
Kamieniem się staje dotykane próchno Świeci we mgle wypalany trawnik wydawało mi
się że znam mowę ptaków ale w tym lesie jakoś wszyscy zmilkli odjęło im mowę
dodało mi skrzydeł wyszło z płomienia płomień wił się w dłoniach bił skrzydłami
o ściany wiersza zamierał na ustach jak kwiat kasztanowca poobłoczna piana na
gałązkach słów „już po mnie" mówiło się bo tak było modnie przede mną góra do
zdobycia mgła do rozproszenia miłość do zabicia wypełzały z tej czaszki
jaszczurki przeznaczeń po równo obdarowani odchodziliśmy do swych kruchych zajęć
pamiętam chciałeś być księdzem teraz się męczysz na odległej plebanii chciałem
być tym który ucieka co to ma znaczyć pytałeś właśnie chciałem znaczyć tyle co
hieroglif metafora gnoma być i nie być znikać wymigiwać pysznić się istnieniem a
co Bóg na to pytałeś Bóg wiele wybaczy i przepuści przez palce takim jak ja są
to boskie eksperymenta eskapady ekstrema musimy być na przekór płynąć w górę
rzeki
należało pragnąć goręcej należało goręcej pragnąć należało
Noc z 22 na 23 kwietnia
Miesza się z rzeczą którą piszę która klei się jak odwłok chrabąszcza w maju
Wtrąca swoje trzy grosze w dialekcie parapetu O ogień proszę
o pętlę błyskawicy nad lasem w której zamajaczy głowa i olśni gotowe na wszystko
pąki O pęk kwiatów o garść gromkich metafor kutych w kuźni za wzgórzem Więcej
więcej niespokojnych ptaków! Wiosna potrzebuje poetów aby się wywyższyć
z cyklu „Noworudzkie noce"
Kabłąk zamieci opasał miasto
Kabłąk zamieci opasał miasto napiął przedmieścia do granic „nie możemy pozwolić
sobie na grę słów
- powiedział profesor Z. - nie jesteśmy Francuzami" marznący deszcz przeszył mą
duszę tej nocy zostawił samotność rozpisaną na głosy cichnące w zaułku żegnajcie
dobre cienie święci urwani z postronków kurwy rozpaczliwie domagające się
posłuchania rozpalajcie ogniska bezdomni choć wasza pieśń jeszcze niegotowa i
śnieg przeklął moją różę o świcie za napastliwość kolców sentymentalizm barwy
pretensjonalność płatków
bo modlę się do wzgórz w kwietniu w maju brzozy wypuszczam na rozstajną łąkę
palę dziurawiec w czerwcu i odurzam konie obłoków „Zresztą ci ludzie Zachodu
panowie naprawdę - rzekł profesor - nie dla nas nadrealizm" kabłąk zamieci
opasał miasto napiął przedmieścia do granic wytrzymałości ledwie przeczutym
wydał się niektórym inni śmiało rozpoznawali kontury
Noc z 7 na 8 maja
Zatrzymana kropla czasu nim konieczność zaklnie ją w mętne świecidło bursztynu
albo w wiersz nim znajdzie się w muzeum oprawiona w srebro opatrzona komentarzem
wchodzę w tę kroplę z całym dobytkiem inwentarzem dzieci idą za mną żona stoły
krzesła tapczany półki z książkami niosę na ręku najmłodszego dzieciaka jego
krzykiem nabrzmiewa błona zatrzymanej kropli aż pęknie a my wylejemy się na bruk
jak ropa i osocze znowu bez mieszkania i poczucia czasu
a on krzyczy bo musi bo w poprzednim pokoleniu zaliczył komorę gazową i wkładali
mu do odbytu rozżarzone stopy metali szlachetnych szlachetni panowie Schlapke
Braun Wolff kto mówi o zbrodni chodziło o rozwój nauki a potem siedmioletnią
wiecznie otwartą buzię napełnili igliwiem i piaskiem przydeptali
z cyklu „Noworudzkie noce"
Góry, gorączka
Widok gór ochłodził mnie, widziałem rodzinę: żona, babka i ten krzywy Pradziad
porośnięty ciupagami modrzewi; dzieci moje rozsypane od zmierzchu do zmierzchu,
całe w kołpakach prześwitów, tych drobnych olśnień danych dążącemu donikąd –
byłem już coraz bliżej, patrzyłem na obraz rozedrgany pędem jak stawał się
doskonale, nie wiadomo jak
uspokojony i pogodzony z najwyższym słońcem w chmurach, z obłym stokiem w
lustrze burego jeziora, z jakimkolwiek sobą
Kartka z Broumowa
Broumowskie Cyganiątka na czołgu w kwiatki na którym ktoś sprajem POLSKA napisał
- jeszcze kilka godzin w tym czeskim miasteczku kilka godzin do zamknięcia
granicy Darek spotkany na szlaku pojechał do Pragi nie patrząc na krzywe
spojrzenia urzędników od ruchu ludności a ja się waham i idę w końcu w stronę
ciemniejącej na horyzoncie Gwiazdy znajduję rozdartą piorunem kapliczkę gdzie
modlę się z cicha lecz drugą połówką tzw. Duszy już układam limeryk a la Joyce i
myślę o stosunku z napotkaną Czeszką której wata wystaje skądś tam i to mnie
odstręcza Zresztą ja się nie podobam kobietom w chmury zaglądam jak nikt jeszcze
przede mną a schodzę ze ścian z Broumowskich Ścian żółtym szlakiem do Hony skąd
za 9 koron jadę do Nachodu
(90)
We mgle
We mgle coś szurało mówili że pociąg;
Jestem wśród ludzi zapachów kościołów doznań jadę autobusem w nieznane z murów
miasto -dać dyla w dal śnieżną i nie
kierowca oddycha w kółko na szkle poeta w wiersz taki mróz we mgle coś szurało
mówili
Wierszyk dla ludzi z miasteczka N.
„Mgło, jak ci się do nas szło" za wcześnie albo już za późno by dołożyć słowo
dzięki ludziom dla ludzi z którymi rozmawiam w listach na ulicy w warsztatach
gorzkich od potu smaru stęchłej herbaty zwielokrotnionych szeptów pytań
zawisłych w cierpkim powietrzu
między reportażem z masarni a notatką o żółtaczce przeciska się to co nazywają
poezją z oczu z gestów z drgających twarzy telepatyczna metempsychiczna rzecz
staroświecka
to polega na odgadywaniu zaczarowanego na czarowaniu nieodgadnionym na przykład
MGŁO jak ci się do nas szło z doliny w dolinę jak przeskakiwało jak tarło się z
wiatrem w brzozach świerkach jarzębinie mgło echo cała reszto ... mnie nie
przeszło wiersz się zatrzymał
Być może
rytuał oczyszczenia;pięknie to brzmi, a ja liczę pieniądze,zamawiam chleb na
jutrou Petertila
daj Bóg
miasteczko doświadczyłowiele: wczoraj pomylili dziecko u piersi,poszli w
lewobezczeszcząc ołtarz, życie przyszłe
krew zalała, zawisłau brwi plebananaszego.
Jak u nas w południe
Zygmuntowi Krukowskiemu
Pukają do drzwi krzyczą przez kruche literki otwórz się odłóż to co chciałeś
wypowiedzieć na marne nie wracaj do tych samych słów
odnawiaj się chłopcze ta ścieżka zachęca wysoka trawa czyha hałda cmentarz
zasypuje cicho
świadkowie Jehowy nadchodzą z Miedzianki
sztuczne kwiaty w majolice a Jezus jak Nike bez oka bez jednego skrzydła
bo prawda z braku się bierze prawda bezskrzydła ślepa
pukają do drzwi szarpią za sznur który nie dorósł do pętli pokazują flachę pęto
kiełbasy chcą ode mnie więcej
Starzy mężczyźni prowadzą rowery
Starzy mężczyźni prowadzą rowery ty pośród listów jak zeszłoroczny ptak w stosie
liści stwardniała gruda minionej przestrzeni starzy mężczyźni prowadzą rowery
przez park pusty przez jałową mgłę kaszel przebija włochate milczenie róża kolce
na zwiady wysyła ku twarzom szorstkim zapatrzonym we wzory na sukienkach żon tam
gdzieś w mijanej gęstwinie
Idą teraz żwirowym nasypem wskakując niezdarnie na skrzypiące siodełka widzę ich
z pociągu tutaj w szczerym polu decyzje podejmuje ten w tłustym berecie dokąd
droga prowadzi
adejbożezdrowie jadziemynaodpust cojewbolichowie
Starzy mężczyźni prowadzą rowery skrajem pola nieśmiało jakby resztką należnego
świata i maleją oddalą szarpnięciem wagonu ty kiwasz ręką czy ja to czynię nie
ma znaczenia ani rozdwojenia
Starzy mężczyźni siedzą na kamieniach
To co kiedyś znaczyło
Józefowi Baranowi
Siedziałem w ciemnościach z nogami spuszczonymi w dół który rósł pogłębiał się z
dnia na dzień za sprawą niewidzialnych kopaczy
samotnie ptak jakiś ścieżki wytyczał ponad dachami drążył tunele w gęstym
powietrzu poważnie odprawiał mszę świtania
mnie już nie było w tym wszystkim na próbę tlen odjęto wyłączono światło telefon
miał czkawkę kukał gdzieś za szafą
słyszałem widziałem błyszczały sekundy mogłem wyrwać sobie serce wyjąć z
marynarki nikt by tego nie zauważył
sam siebie trącałem jak zużyty trzewik
a potem był powrót na łono ojczyzny w powszednim grymasie w zamazane góry wielu
znaczeń
lecz nie chciało już znaczyć jak poprzednio znaczyło
siedziałem w ciemności z nogami spuszczonymi w dół i każdy oddech przywracał
mnie światu
słyszałem widziałem na okno powiedziałem okno mówiłem śpiewałem na stół
powiedziałem stół poczułem suche sutki w dłoni z której wypadł długopis
zanurzyłem palce w czymś gorącym lepkim zamknąwszy zeszyt
lecz nie chciało już znaczyć to co kiedyś znaczyło
MAGICZNA NOC
Magiczna noc
Noc podczas której wszystkie Chrystusy świata urządziły sobie polowanie na
ciebie krzycząc „przecież masz już trzydzieści trzy lata zrób coś ze sobą do
chuja"
noc w Opolu czyli gdziekolwiek noc w akademiku internacie burdelu gdzie brudne
szyby czysta pościel tapety z rozrysowanym pospolitym seksem i kilka nabożnych
książek na półce pozostawionych przez ucznia piątej klasy o profilu budowlanym
czy tak jest wszędzie przybijają cię do ściany a ty nie wiesz nawet za co
tylko pluskwy które po tobie chodzą wydają się zorientowane i nad wyraz
potrzebne
jeżeli Bóg jest chaotyczny to na co nam Chrystus
noc która robi z nas proroków choć wyczekiwana zaskakuje
wygadujemy takie rzeczy nie wstydząc się i dobrze że nie ma przy nas tych
których kochamy żony córek syna umierającej matki
ktoś się z nami rozprawia bo jednak jest ktoś za brudną szybą za firaną wziętą
do prania za tapetą upstrzoną rockowymi tekstami za moją skórą za oczami braci
przechodniów za ruszającymi się biodrami w głębi pochwy z której wychodziły moje
córki syn z której ja wyszedłem na łąki miejskie łąki zbezczeszczone psim gównem
kiedy zaczynam bluźnić puszcza mi się krew z nosa jak ostrzeżenie na
śnieżnobiałych poduszkach
macham długopisem w ciemności gryzmolę kołdrę prześcieradło
ślady naszego pobytu nie są zbyt ozdobne brzydko i nieudacznie znaczymy swój
ślad
w tym przypadkowym hotelu przytułku na pustkowiu czytam Maeterlincka
do piękna dochodzi się stopniowo nieważny kształt wymiar rysy wystarczy zamknąć
oczy ślepcy darujmy sobie ten wykład na temat barw intensywności
opowiedz sen narysuj baranka wyślij w głąb siebie mantrę niech nie wraca bez
wieści woda opadła możesz już wypłynąć
nie mogłem pojąć prostej piosenki a tak swobodnie przełknąłem Kanta i to nie
było dobre
tej nocy drzwi się nie zamykały do poematu włazili wszyscy żywi półżywi zmarli
gwałtownie bądź cicho bezgłośnie nadmiernie żywi pobudzeni z pism z kartek
pożółkłych i tych ciągle w druku z ulic z teatrów szkół sklepów kościołów
cynamonowych z historii biologii geografii Georg Trakt Anthony de Mello Janusz
Wójcik Bergson Berryman Prosiaczek Olga Tokarczuk Nietzsche Puchatek kobieta z
okładki z wielkimi cycami święty Augustyn mój syn Kornel z jasną odpowiedzią na
dręczące mnie pytania egzystencjalne Sylwester Stallone Darek Sośnicki Mircea
Eliade Szestow Pola Magda Milenka Unamuno –
a wypierdalajcież!
zostawcie mnie w spokoju kłębek nerwów które chcecie z czułością rozwiązać
diagnozą miłością perswazją nadzieją
ciągle poczuwa się do siebie samego
idźcie szeptać gdzie indziej Chrystusa weźcie ze sobą
ojczyzno moja słodka jak bluźnierstwo o poranku nie byłoby ciebie nocy magiczna
gdyby nie ja powiesz może że porywam się z czymś na coś to tylko odwrotność
wielkiej miłości
popękana byle jak sklejona brudu pełna i niejasności maska z papieru z papki
która schła schła aż wyschła że nie zdrapiesz i nie drgnie chyba że oddasz do
analizy chłopcy zajmą się tym jak należy traktując rzecz jak narośl na
komunikatywności albo niesforny wykładnik idei alienacji itp.
ty naroślo zeżryj się sama masko ojczyzno nie byłoby ciebie gdyby nie splot
słoneczny chmurnego dzieciństwa
* * *
---- podchodzą pod sam próg zamulają korytarze rzeczywistości wapiennym osadem
mętnych egoistycznych wierszy Rzekomy zapach krwi zetlałe szczątki prawdziwych
wzruszeń mistyczna kość z poprzednich kości ---
(12. 07. 93)
Czereśnie, z pięści
Czerwienieją czereśnie (nie u nas, nie u nas) żółkną zboża (nie u nas, nie u
nas)
Z pięści, z garści wyrwać się
i rozprzestrzenić
Skarpa
Szelest spadającego mięsa,przechylona kanapka w żółte plamy,pies. Szum nocyza
oknem, osocze aniołów ściąganepospiesznie strzykawką, zygzakiemburzy; rtęć w
żyłachi pod skrzydłami masło światłarozrzucone nierównopo wzgórzach, zieleni się
hałdapod skalpel; cięcie, grzmot –
oto jest moja skarpa,nieprzytomna jabłońi nieżywe jabłka (toczą się, toczą)
Woda z pól
Darkowi Sośnickiemu
Podpełza zwątpienie, o pół tonu światła mniej pod latarnią wiersza; oszczędność
energii, kuśtykanie frazy; o jedenastej cichnie szum maszyn, milkną drzewa,
pękają dreny -woda z pól, z miedz. Surowy napój, który trzeba przebyć; gruda
gliny w usta
Te ubogie
Pozostawiony w poczekalni udusi się małżowiną krzyku inni wyjdą na pociąg
czerwone maki, pot znacie te ubogie stacyjki klauzula Najwyższego:
odwieczny pot matki na murach na sprzętach na niezmiennych rzeczach
wspinaczka tłustej lokomotywy, rozgrzebuje kołem zaspę zbocza
załomy, zakola, osiąganie grzbietu: ja pluskające
w pochmurnym blasku dnia
Podróżne
Antoniemu Matuszkiewiczowi
Ludzie o takim zapachu zasypiają najszybciej wracają do swych korzeni
(korzennych krain kołysanych wiatrem) nie widzą nie słyszą nie czują trzęsie na
rozstajach potem była Świdnica góry pokazywane ręką światła Marian Jachimowicz
szarzał międzygwiezdnie ktoś śpiewał na przystanku za wcześnie nadleciał teraz
puka w szybę kałuży
Do Drezna
Śmieszna zmarszczka na czole wielkości łechtaczki wypatrzyłem to w pociągu w
szybie bezkrwiste niebo wieczny głód krajobrazu w twarzy
Siwo, październik
Siwowłosy za kierownicą, jego martwy głos, w pokasływaniach oddech, połysk
obrączki – pierwszy mróz, Galicja zmroku zaskakuje, zaciera się (objazd na Nysę
Gliwice) kamień przy szosie, kiwa się jak Żyd – horyzont u drzwi, znów ciebie
brakuje, ty, do skończenia świata
17. O1. 94
„Wanderer wisse..." (z kamienia w Sudetach)
Dostojne rzeki okalającecmentarzy nawałę -same dzieci, bo groby tak małe
Słońce w styczniu wiosennieprześwietlaspod ziemi wyciąga roślinęludzką, odrost
wiersza
Teraz chciej siebie wysłuchać,ujrzeć po horyzont,usłyszeć w tętniącym powietrzu.
Jasną ręką
Zbigniewowi Machejowi
Nasienie w ogniu rozprysło się;syczy na węglach, dążydo czerwoności, znika
gdzieś;w piecu już o tym zapomnieli
drewno bukowe, świerkowe czy grab - trwa,tylko ja mam kłopoty; człowiekjest
cieniem podkładającym do ognia,coś z siebie, coś z drzew, tekstjasną ręką (w
ciemność)
w świecie już o tym zapomnieli, umarlioddychającmilczą
Dziennik pozorny
Cerkiewna cebulasta pełnia (17. 11. 94)odzierane wiatrem łupki chmurOtwórz okno
i co:głosy pijących denaturat, walących konia,wpatrzonych w pudełka
wyobraźni,„ludzkość pierdolona" mruknął Armstrongspojrzawszy w przepaść
gwiezdną.Czas mija nie na żarty. Śmierć robiwielkie oczy, ja zawsze miałem małei
dużo do powiedzenia (niepotrzebnie).Papierowe chusteczki, papierowe
wzruszenia,tylko krew jest prawdziwa, bo z nosaucznia klasy czwartej.
Dyżurwymaga wiele cierpliwości,brak środków opatrunkowychw szkolnej apteczce
wkurza,wkurwia, patrzcie dzieci wymienia się na r
ale co z u proszę pana
Coraz rzadziej, że świat.Coraz częściej, że ty, kochana...
- po trzynastu latach małżeństwa puknij się w czoło
Jak księżyc
Znów krew w misce. Kiedy minął miesiąc?Rozpięta bielizna kołysze się, koi
mniewidok muru z wyjętą znów cegłą.Biaława kość świtu, długo ją ssałybezdomne
kundle, tłucze się w zaułku –co stąd, a co nie stąd,jaki świat opiewać? Zerkaćna
zegarek, patrzeć na termometr,kpić z tutejszych chmur, ruin,brzóz i kasztanów.
Rzadkoskrzydło wzlatuje: wzgardliwewzruszenie ramion, rozgrzewa
powietrzeregularne słońce; panika w oczach... jak-się-życ;i znów krew, szybki
oddechparuje nad miastem, mgła z niedomówień,ze wspólnych ust.
WOJNOWICE
Wojnowice
Henrykowi Berezie
1 Kiedy ptaki perswadują nie sposób się oprzeć. W Wojnowicach doświadczyłem, co
znaczy w nożycach tkwiąca siła, gdy rozklekotane, lekko pordzewiałe, wędrują
zboczem nasłuchu, naskórka, z chrapliwym szczękiem, i krają mokrą ciszę na
strzępy, pasma, ścinki poranka
widzę okolicę w domyśle: stół z rozpostartą tkaniną drobnych wód, ruchliwej
zieleni, guzów dachów i obejść, Ojca skulonego nad projektem płaszcza, który na
dniach trzeba oddać i nocach - na pogrzeb czy wesele; jeszcze kaczeńce rozsiane
jak popiół gubiony nieustannie z oślinionych cygar
ja pod stołem jak zawsze robię porządek w papierach, zrzucanych skrawkach,
Ojciec się nie gniewa; gdy wchodzą klienci tłumaczy „to mój syn pełza bo wszyscy
pełzamy"
- mógł sobie pozwolić na taki komentarz wiecznie był gdzie indziej czy tam nadal
jest –
2 Spieszą się okoliczni śpiewacy na turniej minezingerów, przez moje okno
przewija się tałatajstwo odcieni połyskliwych znaczeń namolny ciągnik z
roztrzęsioną broną i dziewczynka z bańką na mleko, Ola podaje lewą rękę prawa
nie urodziła się zupełnie poeta wstaje i przystępuje do pracy, skąd może
wiedzieć, że Bóg czyniąc podobnie ześle Olę na krawędź widoku, wyboru możliwych
rozstrzygnięć i ona nagle powie w niedzielnym, nie chcianym, nie dziecinnym
narzeczu „ja to wiem, kiedy ptaki perswadują, nie sposób się oprzeć"
Karol Maliszewski