12163
Szczegóły |
Tytuł |
12163 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12163 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12163 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12163 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Horace Gold
Harvey i skrzyd�a
przek�ad: Krzysztof Malinowski
- Obiecywa�e� przecie� - wykrzykn�a Liz Blackwell. - Zaklina�e� si� na
wszystkich
�wi�tych, �e poprosisz, by je amputowano!
- Amputowano? - wrzasn�� doktor Jonas. - W �yciu nie s�ysza�em o niczym takimi
- Ale o skrzydlatym cz�owieku te� pan w �yciu nie s�ysza� - odparowa�a. -
Harvey,
prosz� ci�... Przecie� obieca�e�!
- Po to, �eby ci� uspokoi� - odpar� Harvey Leeds. - Tak si� wtedy zdenerwowa�a�
tym,
�e wszyscy mi si� przygl�dali...
Rozebrany do pasa, w samych tylko spodniach i butach, ze skrzyd�ami
rozpostartymi
w ca�ej ich krasie, by� Leeds podobny do pos�gu Nike Samotrakijskiej p�ci
m�skiej.
- Liz, kochanie, gdyby B�g nie zapragn��, bym lata�, nie obdarzy�by mnie
skrzyd�ami.
Doktor Jonas od�o�y� sk�adany metr i powiedzia�:
- D�ugo�� skrzyde� wynosi sto siedemdziesi�t pi�� centymetr�w, rozpi�to�� - trzy
me-
try czterdzie�ci. Je�li odj�� pa�sk� poprzedni� wag� od obecnej, otrzymujemy
wprost, �e
skrzyd�a wa�� dwadzie�cia cztery kilogramy. Wyros�y z �opatek i stanowi�
zupe�nie naturalne
przed�u�enia pa�skiego uk�adu kostnego, mi�niowego i krwiono�nego. Nigdy
wprawdzie nie
widzia�em u ludzi skrzyde�, ale te wydaj� mi si� zupe�nie niezawodne. Ich
amputacja byleby
mimo wszystko tym samym co uci�cie zdrowej nogi. Je�li o mnie chodzi, by�by to
niewyba-
czalny b��d zawodowy, m�ody cz�owieku!
- Ale teraz jako� g�upio wychodzi� z nimi mi�dzy ludzi! - j�kn�a Liz. - I po co
one
mu uros�y? Kiedy mia� skrzyde�ka jak anio�ek, by� cudny. A teraz?
- Prosi� pan, �ebym go obejrza� ci�gn�� dalej lekarz, zwracaj�c si� do Harveya -
i zrobi�em co w mojej mocy. Chocia�, szczerze m�wi�c, powinien si� pan raczej
zwr�ci� do
weterynarza. Ro�ni�cie skrzyde� musia�o pana nieco wyczerpa�. Niech pan pije jak
najwi�cej
mleka, �pi jak najd�u�ej i jada du�o �wie�ych owoc�w. Kr�tko m�wi�c, zalecam
panu to sa-
mo, co zaleci�bym ka�dej m�odej matce.
Harvey w�o�y� koszul�, a potem marynark� ty�em do przodu, Liz pomog�a mu zapia�
guziki. W tym ubraniu podobny by� raczej do ksi�dza, a dok�adniej - do anio�a;
ko�ce skrzy-
de� omiata�y pod�og�.
- Trzeba b�dzie si� przyjrze� starym statuom - powiedzia�. - Zupe�nie nie wiem,
jak
si� teraz powinienem ubiera�.
- Dobry pomys� - zgodzi� si� doktor Jonas. - Staranno�� w odtwarzaniu szczeg��w
przez staro�ytnych rze�biarzy jest doprawdy zadziwiaj�ca - z pewno�ci� rze�bili
z natury.
A je�li tak by�o, to pan wcale nie jest unikalnym przypadkiem, a po prostu
anachronizmem.
Ale jak to si� w�a�ciwie sta�o, �e one panu wyros�y?
- Nie wiem - odpar� kr�tko Harvey.
- Ja za to wiem! - wybuchn�a Liz. Wszystko dlatego, �e on jest taki cnotliwy.
Nie ma
�adnej wady, a ju� to samo jest nie do zniesienia dla takiej jak ja normalnej
dziewczyny.
Wszystko zacz�o si� od tego, �e kiedy� sprawdza� rachunki i nagle odkry�, �e
przypadkowo
nie dop�aci� jakich� dw�ch dolar�w podatku. Chcia� je zwr�ci�, ale powiedzieli
mu, �e to kon-
to jest ju� zamkni�te i �eby sobie nim wi�cej nie zawraca� g�owy. Wtedy przes�a�
pieni�dze
anonimowo poczt�. I tego samego wieczoru zauwa�y�am wok� jego g�owy jak��
dziwn� po-
�wiat� - co� jakby wianek...
- Ale przecie� ja musia�em zwr�ci� t� sum� - zaprotestowa� Harvey.
- No, a skrzyd�a? - nastawa� doktor Jonas.
- Czy pan uwierzy, �e on do tej pory nie mia� �adnej dziewczyny! Jest
nietkni�ty!
Chcia�am si� przekona�, czy pasujemy do siebie, ale on powiedzia�, �e powinni�my
zachowa�
czysto�� a� do dnia �lubu! I wtedy, Harveyu Leeds, zacz�y ci� sw�dzi� �opatki!
A za kilka
dni wyklu�y ci si� skrzyde�ka...
- To fakt, sam o tym zapomnia�em - skromnie przyzna� Harvey. Nasta�o milczenie.
Po
chwili doktor Jonas powoli powiedzia�:
- Wskazywa�oby to fakt, i� cnota tak�e posiada granice, po kt�rych przekroczeniu
w organizmie powstaj� g��bokie zmiany fizjologiczne. Przecie� z rozpust� jest
tak samo...
Widocznie doktor Jekyll i mister Hyde nie s� tylko tworami wyobra�ni. To
wstrz�saj�cy te-
mat do przemy�le�.
- A co teraz b�dzie z jego prac�? j�kn�a Liz. Odk�d wyros�y mu skrzyd�a, nie
mo�e
chodzi� do pracy.
- Na zak�adzie krawieckim �wiat si� nie ko�czy - stwierdzi� Harvey.
- Zupe�nie s�usznie - zgodzi� si� lekarz. - Dla skrzydlatego cz�owieka z
pewno�ci�
znajdzie si� ca�a masa interesuj�cych zaj��.
- Niepotrzebny mi jeste� z tymi twoimi idiotycznymi skrzyd�ami - uci�a Liz.
Harvey
poczu�, �e pi�ra mu si� nastroszy�y... �Jak or�owi!� - pomy�la�.
- Je�li pani mnie tak nisko ceni, szanowna panno Blackwell, to mo�e to �wiadczy�
tyl-
ko o tym, i� nie jest pani t� jedyn� pisan� mi kobiet�!
Chcia� jej ostrzej odpowiedzie�, ale nie wiedzia�, jak si� to robi.
- W takim razie, �egnaj! - odpar�a Liz zatrzaskuj�c torebk�, po czym wysz�a.
Harvey sta� nadal po�rodku pokoju, zupe�nie zdetonowany. - Z pewno�ci� r�wnie�
powinienem by� jej powiedzie� ��egnaj� - wymamrota� wreszcie. - Teraz musz� co�
wymy-
�li�, �eby utrzyma� si� z tych skrzyde�.
- �ycz� powodzenia - odezwa� si� lekarz. - 1 niech mnie pan informuje na bie��co
o wszystkim, co si� z panem b�dzie dzia�o.
Biskup z zachwytem obejrza� Harveya ze wszystkich stron.
- Bez w�tpienia, najprawdziwsze skrzyd�a... Z pi�rami i wszystkim, co trzeba.
Jak
powiedzia� pa�ski lekarz, to zadziwiaj�ce, z jakim kunsztem dawni rze�biarze
oddawali
skrzydlate istoty... Doprawdy, oni musieli rze�bi� z natury! To... wr�cz
wstrz�saj�ce!
- Ale s� k�opoty z ubraniem - zauwa�y� Harvey wdziewaj�c koszul� ty�em do
przodu.
- Toga rozwi��e ten problem, m�j synu. Taka jak na pos�gach. Nie jest to
oczywi�cie
str�j zbyt modny, ale nie mniej modny ni� skrzydlaty cz�owiek.
Biskup usiad� przy biurku i zapali� cygaro.
- A teraz niech mi pan powie, co go do mnie sprowadza.
- Ale� to przecie� chyba zrozumia�e! - Harvey opar� si� o �cian�; nie m�g�
usi��� na
krze�le, bo przeszkadza�y mu skrzyd�a. - Jestem przecie� anio�em, nieprawda�?
- Nie mog� by� arbitrem w tak skomplikowanym zagadnieniu teologicznym... Ale
bezwzgl�dnie istnieje podobie�stwo zewn�trzne. W zasadzie by�bym nawet sk�onny
zgodzi�
si� z teori� pa�skiego lekarza, dotycz�c� krytycznego poziomu cnoty. Ale co ja
m�g�bym
praktycznie dla pana zrobi�?
- Niech mnie pan przyjmie na etat anio�a - powiedzia� Harvey.
Biskup zakrztusi� si�.
- A c�by pan robi�? - zapyta� wreszcie, pokas�uj�c.
- Nie wiem, co robi� anio�y. O tym powinien zadecydowa� ko�ci�, a nie ja.
Biskup
pochyli� si� nad sto�em.
- Synu m�j, je�li ko�ci� zacznie si� zajmowa� wszelkimi anomaliami fizycznymi,
to
nie stanie mu czasu na nic innego. Oczywi�cie, stanowi pan ewenement, ale
ewenement zbyt
staromodny, rzek�bym wr�cz - �redniowieczny.
- Ale mo�ecie mnie przecie� jako� adaptowa�? Wykorzysta� jako�...
- Powtarzam raz jeszcze: to nie le�y w moich kompetencjach. Poza tym nie widz�,
w jaki spos�b m�g�by si� pan przyda� ko�cio�owi - i vice versa - w jaki spos�b
ko�ci� m�g�-
by by� przydatny dla pana. By� czas, kiedy ko�cio�owi potrzebne by�y cuda, ale
to by�o
w �redniowieczu - w ciemnej epoce analfabetyzmu i zabobon�w.
- Czy�by teraz cuda by�y ju� niepotrzebne? - upiera� si� Harvey.
- Ko�ci� wsp�czesny to ko�ci� o�wiecony. R�ni si� tak samo od
�redniowiecznego
jak wsp�czesne komputery od staro�ytnych liczyde� z drewnianymi kulkami.
Ko�cio�owi
potrzebni s� pracownicy z zimn� krwi�, umiej�cy odr�ni� weksel od akcji, zdolni
wyszuki-
wa� odpowiednie fundusze... kr�tko m�wi�c - umiej�cy korzysta� ze wszystkich
�rodk�w
masowego przekazu w celu propagowania wsp�czesnej religii.
- Chce wasza wielebno�� przez to powiedzie�...
- ... �e we wsp�czesnej �wi�tyni nie ma po prostu miejsca dla �redniowiecznych
prze-
�ytk�w w pana rodzaju.
Harvey milcza� chwil�, a potem z westchnieniem powiedzia�:
- Je�li tak, to nic tu po mnie. A ja my�la�em, �e to taki dobry pomys�... Biskup
obszed�
biurko i po ojcowsku poklepa� Harveya po ramieniu.
- Wymy�lisz co�, m�j synu, trzeba umie� wyci�ga� korzy�ci nawet z niepowodze�.
Kiedy �ycie podsuwa ci cytryn�, zr�b z niej lemoniad�! My co dzie� robimy to w
�onie ko-
�cio�a.
- Jestem wdzi�czny, �e ksi�dz zgodzi� si� mnie przyj�� - powiedzia� Harvey
z mieszanymi uczuciami. - I �egnam!
- Zegnaj, m�j synu - bez zmru�enia oka powa�nie odpar� biskup. - I niech ci� B�g
b�ogos�awi!
Sam Crewbell zako�czy� sceptyczne ogl�dziny skrzyde� Harveya.
- Fakt, s� prawdziwe. Wi�c czego pan chce?
- Pracy - odpar� Harvey. - Ludzie z pewno�ci� szczodrze b�d� p�aci� za
popatrzenie na
skrzydlatego cz�owieka.
- Mo�e w jarmarcznych budach, ale ja prowadz� agencj� pierwszej klasy. I nie
intere-
suj� mnie jarmarczne atrakcje.
- Ale jest przecie� jeszcze telewizja. I nocne kabarety, kino...
- Niech pan pos�ucha - zacz�� cierpliwie Crewbell - jedyne, co pan posiada, to
skrzy-
d�a. To za ma�o na numer, to s� wszystkiego dwa trzy pokazy - i koniec. Jedynym
miejscem,
w kt�rym m�g�by pan dosta� sta�� prac�, jest jarmarczna buda.
Harvey zamy�li� si�.
- O tym nie pomy�la�em. To znaczy, �e musz� mie� sw�j numer. Ale jak go mam
wymy�li�?
Crewbell rozwar� drzwi do s�siedniej obszernej sali z obr�czami do �wicze�
gimna-
stycznych i lustrami na �cianach.
- Prosz� - powiedzia�. - Tu jest wystarczaj�ca ilo�� miejsca do latania. Bo pan
przecie�
lata, nieprawda�?
- Nie mam do�wiadczenia - wymamrota� Harvey. - W moim mieszkaniu jest zbyt cia-
sno, a na ulicy troch� si� kr�puj�...
- Tu panu nic nie przeszkodzi. I tylko nas troje b�dzie pana ogl�da�.
- Jak to, troje? - zdziwi� si� Harvey. Rozejrza� si� po sali i wtedy dopiero
zauwa�y�
male�k�, kr�p� kobiet� siedz�c� obok takiego samego - ma�ego i kr�pego -
m�czyzny na
metalowej ramie przy �cianie. Oczekiwali na audiencj� u Crewbella. Teraz
z zainteresowaniem przygl�dali si� Harveyowi.
- No, niech si� pan nie przejmuje doda� mu otuchy Crewbell. - To tylko
akrobaci... No,
wi�c niech pan lata... Niech pan lata! - dorzuci� niecierpliwie.
Harvey zdj�� marynark� i koszul�, a potem przeszed� w odleg�y k�t sali
treningowej.
Rozpostar� swoje wspania�e skrzyd�a i zacz�� rozbieg. Staraj�c si� koordynowa�
ruchy skrzy-
de� i n�g dobieg� prawie do przeciwleg�ej �ciany, zanim wzni�s� si� w powietrze.
Niezgrabnie
zakr�caj�c, by nie rozbi� si� o lustra, wzni�s� si� pod sufit.
- Nie�le, jak na pocz�tek - zauwa�y� Crewbell. - Co pan jeszcze potrafii
- W gruncie rzeczy nie wiem... - Mo�e salto mortale?
- O, wie pan... ja, zdaje si�, cierpi� na l�k wysoko�ci...
- Tego jeszcze brakowa�o! Je�li nie ma pan nic wi�cej do pokazania, to niech pan
spa-
da!
Harvey wyprostowa� nogi do l�dowania. Nie mia� pr�dko�ci wi�kszej ni� pi�tna�cie
kilometr�w na godzin�, ale �le obliczy� dystans i wyr�n�� w zamkni�te drzwi.
Z�o�y� skrzyd�a
i podszed� - jak zbity pies - do swojego ubrania.
- Op�akany widok - burkn�� Crewbell i otworzy� drzwi, o kt�re Harvey rozkwasi�
nos.
- Niech pan przyjdzie do mnie, kiedy rzeczywi�cie b�dzie pan mia� co� do
pokazania.
- Co, na przyk�ad? - wykrzykn�� Harvey.
Crewbell znieruchomia� trzymaj�c ju� r�k� na klamce.
- Ja sprzedaj� numery, a nie wynajduj� je!
Harvey zauwa�y�, �e akrobaci pokiwali z aprobat� g�owami.
- Dobrze, zastanowi� si� w domu nad swoimi mo�liwo�ciami.
- Zawsze ma pan w zapasie jarmark. �ycz� powodzenia!
- Dzi�kuj� za przyj�cie - powiedzia� Harvey.
- Nie ma za co - Crewbell zamkn�� za sob� drzwi, ale natychmiast je z powrotem
uchyli�, by kr�tko rzuci� akrobatom: - Przykro mi, Lambino, ale nie mam nic dla
was.
Tamci wymruczeli co� uprzejmego i wyszli.
Harvey w�o�y� ty� na prz�d koszul�, potem marynark� i w roztargnieniu podszed�
do
windy. Nie potrafi� sobie nawet wyobrazi�, jaki m�g�by znale�� dla siebie
numer...
Kiedy Harvey wk�ada� klucz do zamka, kto� traci� go w �okie�. Obejrza� si�.
Kobieta
i m�czyzna - oboje niscy i kr�pi - stali obok siebie, mamrocz�c jakie�
uprzejmo�ci.
- Szli�my za panem - wyja�ni� mister Lambino.
- To nie by�o trudne - t�umaczy�a si� pani Lambino.
- Chcieli�my porozmawia� o pa�skim numerze.
Jeste�cie pa�stwo bardzo uprzejmi - powiedzia� Harvey. - Prosz� wej��. Kiedy
lekko
zmieszani usiedli, mister Lambino wyja�ni�:
- Poszli�my w �lad za panem, bo pan oznacza dla nas milion dolar�w. - Ja? -
przerazi�
si� Harvey, opieraj�c si� o �cian�. - W jaki spos�b? Chce pan zosta� moim
impresario?
- Niestety, nie. Jeste�my Wielcy Lambino - najlepsi z akrobat�w. Ale nie mamy
kon-
traktu.
- Bardzo mi przykro... Jestem w takiej samej sytuacji.
- Bo kogo dzi� interesuj� akrobaci? Nikogo. Ale skrzydlata trupa...
- Trupa?... - powt�rzy� zaintrygowany Harvey.
- Pan nie znajdzie numeru. Ma pan niew�a�ciwe gabaryty.
- Oczywi�cie, niew�a�ciwe dla akrobatyki - po�piesznie doda�a pani Lambino.
Mister Lambino wyburcza� pod nosem jak�� grzeczno��.
- Oczywi�cie, dla akrobatyki, nie dla kobiet... - sk�oni� si� nie podnosz�c si�
z krzes�a.
- �wiczy pan ka�dego dnia?
- Nie, bardzo nieregularnie - przyzna� Harvey.
- No, prosz�! Widzi pan? - wykrzykn�� triumfuj�co mister Lambino. - My z �on�
pra-
cujemy ka�dego dnia od rana do wieczora, �eby utrzyma� si� w formie, i
doskonalimy nasz
numer. A ju� bez tego jest wspania�y. By�by pan zdolny do tego?
- Spr�buj�, je�li to konieczne...
- B�dzie pan musia� trenowa� ca�ymi latami! I dopiero wtedy, by� mo�e, uda si�
panu
przygotowa� sw�j numer. Podczas gdy przy nas by�by pan w stanie zadebiutowa�
natych-
miast!
Harvey zachmurzy� si�.
- Pan wybaczy, ale nie rozumiem.
- To wszystko jest bardzo proste. Ze skrzyd�ami zarobimy mas� pieni�dzy. I pan
b�-
dzie otrzymywa� jedna czwarta... Nie! Co ja m�wi�! Po�ow� naszych dochod�w.
- Tak w�a�nie, po�ow� - przytakn�a pani Lambino. _
- Ale od czego zaczniemy? ~- zapyta� Harvey.
- Niech pan powie, kto i gdzie przeszczepi� panu skrzyd�a?
- Przeszczepi�? - zdumia� si� Harvey. - One wcale nie s� przeszczepione! One mi
po
prostu wyros�y!
Wielcy Lambino przestali grucha� uprzejmo�ci.
- My m�wimy powa�nie - powiedzia� mr Lambino. - I prosz�, �eby i pan nie
�artowa�.
- Ale� ja m�wi� powa�nie! One wyros�y same!
Mister Lambino wyrwa� zza paska pistolet.
- Same! No, do��! Je�li nie wyjawi nam pan pa�skiej tajemnicy, b�d� si� musia�
uciec
do tego oto...
- Niech pan pos�ucha - wybuchn�� Harvey. - Z powodu tych skrzyde� mam same nie-
przyjemno�ci. Z punktu widzenia aerodynamiki jestem bardziej niedorzeczny ni�
pierwszy
p�atowiec Lilienthala. Z ich powodu straci�em prac�. Z ich powodu straci�em
ukochana
dziewczyn�. Z ich wreszcie powodu nie mog� nawet usi��� na krze�le i �pi� na
stoj�co,
w popr�gach, jak chora szkapa! A ludzie, kt�rzy si� na mnie gapia?! Crewbell,
mia� racj�,
nadaj� si� tylko do jarmarcznej budy, takiej, w kt�rej pokazuje si� r�ne
monstra. Diabli by
raz wzi�li te przekl�te skrzyd�a!
Skrzyd�a opad�y na pod�og�.
Harvey patrzy� na nie najpierw z przera�eniem, potem z ulg�.
- Widocznie czasem warto si� roze�li� - powiedzia� wreszcie. - Ju� dawno mog�em
si�
uwolni� od tych cierpie�... i jeszcze od czego� - doda� po chwili rozmarzonym
tonem.
Szybko wypchn�� oniemia�a par� akrobat�w, wykr�ci� znajomy mu numer telefonu i z
u�miechem od ucho do ucha powiedzia�:
- Halo, to ty, Liz? S�uchaj, mam dla ciebie nowin�...