12154
Szczegóły |
Tytuł |
12154 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12154 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12154 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12154 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W A L D E
ŁYSIA
na lamacl
o r
wywiad-rzi
Wydawnictwo PLJ Warszawa grudzień 1993
© Waldemar Łysiak
Redaktor techniczny: Krzysztof Lipka
Korekta: Waldemar Łysiak
Projekt okładki: Sebastian Nowosiels!
WYPOŻYCZALNIA
Warszawa 1993 Wydawnictwo PLJ
ul. Radomska 16 m. 2
tel. 22 20 01 Druk: Drukarnia PLJ
Włodarzewska 95
Warszawa
tel. 658 08 79
Nrinw.
ISBN 83-7101-092-3
\
"Łysiak po dwunastu latach przerwał
publicystyczne milczenie i kilkoma artykułami
opublikowanymi w ciągu miesiąca pokazał
kto jest królem pióra w tym kraju"
/z listu czytelnika do "Najwyższego Czasu!"/.
Spis treści
Wstęp od wydawcy....................7
"KTO NAPRAWDĘ RZĄDZI POLSKĄ"............11
"OSKARŻAM!" ......................22
"DEKALOG KLĘSKI"...................41
"PRAWO NAPOLEONA" .................54
"KU POKRZEPIENIU SERC"................. 69
"CZERWONY CIEŃ BIAŁEGO NIEDŹWIEDZIA I CZARNY CIEŃ ZACHODU...............82
Wywiad-rzeka z Waldemarem Łysiakiem.........97
Przedruki wewnątrz wywiadu:
"ŁYSIAK JEST PRZEKUPNY"........104-112
"AMBASADOR IMPERIUM WYOBRAŹNI" ... 116-127
"MARZENIE KOBUSZA" ..........130-132
LIST WIENIAWY DO PIŁSUDSKIEGO .... 175-176 "POLONIJNA GADZINÓWKA O ŁYSIAKU" . . . 183-184
Bibliografia Waldemara Łysiaka..............212
Foto-biografia Łysiaka (WALDEMAR ŁYSIAK W...) .....215
WSTĘP OD WYDAWCY
Pięć lat temu warszawskie wydawnictwo LSW opublikowało tom pt. "Łysiak na łamach", będący wyborem publicystyki Waldemara Łysiaka z lat 70-ych, aż do grudnia 1981 roku, kiedy przestał drukować w gazetach polskich. Jest to zbiór rewelacyjny, ale jest tam rewelacyjne jeszcze coś, fragment druku, którego czytelnicy na ogół nie czytają —- tzw. stopka redakcyjna. Możemy się z niej dowiedzieć, iż książkę będącą koktajlem samych przedruków, a więc nie wymagającą żadnej obróbki redakcyjnej, "Oddano do składania" w roku 1984, a "Druk ukończono" w roku 1988! Cztery lata! Łatwo się domyśleć, że przez te cztery lata książka miała kłopoty z ukazaniem się, i że nie były to kłopoty typu technicznego. Waldemar Łysiak tak to wspomina na kartach swojego pamiętnika pt. "Lepszy":
"Książka ta, według wydawców, miała być nie tknięta nożyczkami Lepszego (cenzora — przyp. wyd.), bo jej zawartością były rzeczy już wydrukowane, a więc sprawdzone, okrojone i jako takie zaakceptowane, nikogo nie wiesza się po raz drugi. Takie było myślenie moje i myślenie wydawców. Było to myślenie proste, czyli błędne, w zderzeniu z myśleniem dialektycznym skazane na Waterloo. Lepszy
8
urządził rzeź artykułów i felietonów puszczonych niegdyś w czasopismach, pozwalając przedrukować w książce ich kikuty. Historia, architektura i konserwacja zabytków nie zostały mocno skrzywdzone; poszatkował rzeczy, które były w komunizmie wieczną aktualnością, i to tak, że zażądałem wycofania książki z druku, co w systemie prawno-wydawniczym PRL było gestem faceta, który się «urwał z choinki». Stąd jak korowód kalek na obrazie Bruegela jawią mi się tam moje teksty uczesane przez Lepszego: o propartyjnym lizusostwie gwiazdorów polskiej nauki, kultury i sztuki; o złodziejstwie i korupcji uprawianych powszechnie przez nomenklaturę; o terrorystycznych rządach dyletantów będących kacykami «z klucza»; o ko-pertówkach dla telewizyjnych dyżurnych ze świata artystycznego; o wymuszaniu czynów społecznych; o dehumanizacji studiów w tyglu ich pragmatyzowania na potrzeby gospodarcze; o prostytuowaniu orderów, medali i tytułów naukowych przez ich szczodre nadawanie psom i osłom; o takimż prostytuowaniu encyklopedii i wszelakich kompendiów biogramami miernot; o rabunkowej gospodarce leśnej i mordzie ekologicznym na kraju; o błędnej tezie na temat nieprodukcyjności zawodów humanistycznych; o dokonywanym z całą premedytacją chamieniu narodu; o zaświnianiu ulic wymianą ich tradycyjnych nazw na nowe, proletariac-ko-rewolucyjne; o nonsensach inwestycyjnych (Huta im. Lenina) i licencyjnych (Berliet, do którego zakupu zmusiła nas Moskwa, by wesprzeć Francuską Partię Komunistyczną); o «dziesięciolatce» szkolnej, którą nazwałem ex-pressis verbis fatalnym importem zza Bugu".
Od 13 grudnia 1981 roku Łysiak był jako publicysta "wielkim niemową". Drukował i udzielał wywiadów za granicą, a w Polsce opublikował tylko kilka tekstów w podziemiu (jako Mark W. Kingden), zaś z legalną prasą nie chciał mieć wspólnego nic. Dopiero latem 1993 roku nastąpił
zwrot. Prasa kilku krajów, w tym także prasa polska, przedrukowała duży wywiad pt. "Kto naprawdę rządzi Polską", którego Łysiak udzielił wychodzącemu w Melbourne (Australia) "Tygodnikowi Polskiemu". Wkrótce potem ukazało się w "Najwyższym Czasie!" kilka artykułów Waldemara Łysiaka. Chronologicznie pierwszym był duży tekst pt. "Oskarżam!", który zrobił niebywałą karierę w Polsce i za granicą. Za granicą przedrukowano go w kilkunastu krajach (nawet egzotycznych), a w Polsce, mimo iż dzięki tekstom Łysiaka nakład "Najwyższego Czasu!" od razu skoczył z 22,5 tysiąca do 70 tysięcy egzemplarzy, "Oskarżam!" stało się autentycznym bestsellerem i "białym krukiem". W wielu miastach, także w Warszawie, kserowano artykuł tysiącami kopii, w kilku miastach (np. we Wrocławiu) rozplakatowano go (!), przed rukowywano go też w formie mini-broszurek. Niech za przykład posłuży list, który przyszedł do "Najwyższego Czasu!" od jednego ze stowarzyszeń gdańskich. Autorzy listu piszą: "Zrobiliśmy z «Oskarżam!» maleńką książeczkę i rozpowszechniamy ją w setkach egzemlarzy. Mamy nadzieję, że zostanie nam wybaczone pogwałcenie praw autorskich".
My nie chcemy gwałcić praw autorskich, więc za zgodą autora wydajemy większą "książeczkę" z najnowszymi tekstami "zmartwychwstałego" publicysty-Łysiaka i z roz-mową-rzeką z Łysiakiem. Przedrukowujemy te teksty, gdyż są to perły publicystyki polskiej, które nie powinny podzielić klasycznego losu gazetowych artykułów, czyli utonąć w kurzu zszywek bibliotecznych, co równa się zapomnieniu.
1
•
O jj»S*
NM
N
U
m
V'
11
KTO NAPRAWDĘ RZĄDZI POLSKĄ
Rozmowa ze znakomitym polskim pisarzem Waldemarem Łysiakiem
Od dziennikarzy polskich wiem, że nie udziela pan wywiadów...
Nie udzielam wywiadów gazetom ukazującym się w Polsce. Nie daję się również namówić do pisania w krajowych gazetach, do występowania w tutejszym radiu i do pokazywania się w polskiej telewizji. W ciągu ostatnich dwunastu lat udzieliłem tylko kilku wywiadów gazetom ukazującym się poza krajem. W Australii raz, rok temu.
To niekonsekwencja. Za granicą pan to robi, a w kraju nie. Dlaczego?
To jest konsekwencja. Z zagranicy mam propozycje rzadko. W Polsce, gdybym raz złamał tę zasadę, trudno byłoby mi bronić się przed argumentami typu: "W Krakowie udzielił pan wywiadu, więc dlaczego nie w Warszawie?" A
12
tak posiadam alibi — nie współpracuję w żadnej formie z żadnymi krajowymi mediami.
Czy charakter tych mediów ma na to wpływ?
Ma. Dziewięćdziesiąt procent, bez przesady, polskich mediów znajduje się w rękach komunistów, agentów komunistycznej bezpieki, i tzw. "lewicowych intelektualistów", którzy są najgorsi w tej triadzie.
Przecież Polska wyzwoliła się z komunizmu cztery lata temu!
Dokładnie taką tezę propagują owe media. Dla mnie jest to sytuacja analogiczna do sytuacji następującej: oto złodziej głosi, że kradzież została zniesiona przed czterema laty, w efekcie czego przestała istnieć jako zjawisko społeczne. Ale to kłamstwo. Polska tylko formalnie stała się niepodległa. W rzeczywistości rządzą tu byli komuniści przefarbowani na demokratów, lewicowi manipulatorzy udający liberałów (tzw. "różowi'), byli agenci bezpieki wystrojeni w piórka antykomunistów, oraz rosyjskie służby specjalne. Ten mafijny układ powstał przy sławnym "okrągłym stole", a dokładniej "pod" tym stołem, i z każdym rokiem się rozrasta, jest coraz mocniejszy.
Może pan to uściślić?
Polski "okrągły stół" jest znany opinii publicznej jako mebel, przy którym komuna przekazała władzę opozycjonistom, czyli antykomunistom. W istocie rządzący wówczas komuniści za partnerów do rozmów przy "okrągłym stole" wzięli sobie wyłącznie lewicowy nurt opozycji i swoich konfidentów, których w podziemiu była ogromna liczba. Głównego targu dobito w bardzo wąskim gronie, bez udziału kamer telewizyjnych i mikrofonów. Układ, który tajnie zawarto, był prosty: my (komuniści) oddajemy wam władzę polityczną, a wy w zamian za to nie przeszkadza-
i!
13
cie nam w zawładnięciu całym majątkiem tego kraju, to jest całą gospodarką i sferą finansów, a nadto pozostawiacie nienaruszone służby specjalne oraz hierarchię wojskową.
Czy jest pan stuprocentowo pewien, że zawarto taki układ?
Jestem tego pewien w takim samym stopniu jak tego, że kiedyś umrę. Tak było. Dzisiaj prawie wszystkie, nieomal co do jednego, polskie banki, kantory, przedsiębiorstwa prywatne i państwowe, słowem finanse i biznes, znajdują się w rękach byłych członków PZPR, byłych oficerów bezpieki, i tzw. TW (Tajnych Współpracowników), czyli szpicli, którzy dla bezpieki pracowali, nierzadko grając opozycjonistów. Mniej lub bardziej sekretne udziały w tym żłobie (na przykład przez członków rodzin) mają niektórzy bonzowie z elity politycznej. Ilu, nie wiadomo. W służbach specjalnych...
Pan daruje, że przerywam, ale Służba Bezpieczeństwa przeszła weryfikację...
Był to zabieg czysto kosmetyczny, dla zamydlenia oczu społeczeństwu. Podobnie zresztą było w armii. I tam i tu zwolniono lub przeniesiono w ramach roszad personalnych na inne pozycje niewielką liczbę oficerów. Zdecydowana większość pozostała na stanowiskach, wielu z nich w ciągu minionych czterech lat awansowało. Tak Służba Bezpieczeństwa, jak i polska armia komunistyczna, służyły przez wiele lat Kremlowi, a wyższych oficerów kształcono w Moskwie, dlatego pozostawienie tych ludzi u steru oznacza, że obecnie naszej suwerenności i granic strzegą kolaboranci. Jest jeszcze jedna sprawa. Kosmetyczną weryfikację przeprowadzono tylko w liniowych jednostkach i w administracji wojskowej, oraz w Służbie Bezpieczeństwa, podczas gdy w wojskowych służbach specjalnych (np. w wywiadzie wojskowym podległym sowieckiemu GRU) żadnej weryfikacji
14
nie przeprowadzono, choćby kosmetycznej. Dziecko zrozumie, że takie zaniechanie ma się do niepodległości jak pięść do nosa.
Mimo wszystko Polska miała w zeszłym roku prawicowy rząd.
Przez krótką chwilę. Rząd premiera Jana Olszewskiego chciał zmienić cały opisany wyżej stan rzeczy i w ten sposób popełnił samobójstwo. Okazał się słabszy od czerwo-no-różowej mafii. Proszę sobie przypomnieć co się stało, gdy minister obrony tego rządu, Jan Parys, próbował oczyścić armię i wywiad wojskowy z najtwardszych komunistów. Ledwie wykonał pierwszy ruch, a natychmiast został skasowany. Proszę sobie przypomnieć co się stało, gdy minister spraw wewnętrznych w tym rządzie, Antoni Macierewicz, przekazał Sejmowi dane ministrów i parlamentarzystów, którzy w PRL byli konfidentami bezpieki.
Pamiętam, co się stało. Nie czekano nawet do następnego ranka.
Nie czekano. Jeszcze tej samej nocy cały rząd dostał kopniaka. Obalono go brutalnie, gwiżdżąc na wstyd, na elementarne poczucie przyzwoitości, w dzikim pośpiechu, byle tylko zamknąć mu usta i odebrać możliwość działania. Czyli możliwość uzdrowienia Polski, to znaczy uczynienia jej naprawdę niepodległą. W efekcie, co mamy dzisiaj? Mamy między innymi ministra spraw zagranicznych Skubisze-wskiego, który na tzw. "liście Macierewicza" figuruje jako Tajny Współpracownik czerwonej bezpieki o pseudonimie "Kosk". Skubiszewskiemu publicznie zarzucono, iż był konfidentem SB, a on ani nie odpowiedział, ani nie oddał sprawy do sądu, co jest bardzo wymowne. I taki człowiek steruje polską polityką zagraniczną, rzecz w innych krajach niewyobrażalna! Byłoby to czymś śmiesznym, czymś z te-
15
atru groteski lub z teatru absurdu, gdyby nie było takie tragiczne.
Czymś pocieszającym jest wszakże, iż o takich sprawach można w Polsce pisać i mówić.
Ale za takie mówienie i pisanie, za każde działanie przeciwko wspomnianej mafii, płaci się ciężko. Redaktorowi Ja-chowiczowi, który zbyt dużo pisał o SB, podpalono mieszkanie, w wyniku czego zginęła jego żona. Czterokrotnie pobito "nieposłusznego" dziennikarza, Pawła Rabieja. Włamano się też do jego mieszkania. Na początku tego roku wyszła książka "Lewy czerwcowy", w której pięciu prawicowych polityków skrytykowało ludzi Belwederu i czerwo-no-różową mafię. Tylko w piewszym tygodniu od chwili ukazania się książki dokonano dwóch włamań: do siedziby partii byłego ministra Parysa, skąd ukradziono wyłącznie dokumenty, i do siedziby partii byłego premiera Olsze-wskiego, gdzie zrobiono to samo. W samochodach kilku współautorów książki ktoś poprzecinał przewody hamulcowe. Na szczęście zostało to zauważone w porę i nie doszło do wypadków. Marcin Dybowski, wydawca książki o jednej z największych afer gospodarczych w dzisiejszej Polsce, o tzw. aferze FOZZ (Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego), został ciężko pobity, przy czym ukradziono mu maszynopis wspomnianej książki i dokumenty. Młody człowiek, który tę aferę ujawnił, Michał Falzmann, ni stąd ni zowąd umarł na "atak serca", choć był zdrowy jak koń. Szef Najwyższej Izby Kontroli, prof. Walerian Pańko, który takie afery (jest ich dużo) badał, zginął w wypadku samochodowym na suchej szosie, bez żadnej kolizji z innym samochodem, chociaż miał sprawne, wysokiej klasy auto, prowadzone przez zawodowego szofera. Kontynuować tę listę? W Polsce mówi się, że znowu działają "nieznani sprawcy". Jest to termin ukuty w latach 80-ych. Tak się wówczas mówiło o funkcjonariuszach SB, którzy po cichu
16
mordowali zbyt odważnych księży i prawdziwych opozycjonistów.
A pan się nie boi?
Gdybym się bat, to po pierwsze nie robiłbym w latach 70-ych i 80-ych przeciw komunie tego, co robiłem, lecz o czym nie chcę mówić, bo mi nie wolno, a po drugie nie opublikowałbym wymierzonych w esbecję książek "Dobry", "Lepszy" i "Najlepszy". W tej ostatniej powieści, opublikowanej w zeszłym roku, wystawiłem ciężki rachunek ludziom, którzy dzisiaj rządzą tym krajem. W miesiąc po ukazaniu się książki byłem już bez pracy. Przez ponad dwadzieścia lat pracowałem na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. Przez dwanaście lat byłem szefem katedry Historii Kultury i Cywilizacji. Wyrzucili mnie na bruk ci sami ludzie, którzy jeszcze dzień wcześniej komplementowali mnie mówiąc, że jestem chlubą uczelni i że moje wykłady cieszą się największym powodzeniem u studentów. Gdy w latach 80-ych dwukrotnie chciała mnie relegować z uczelni komuna, bo podczas wykładów źle się wyrażałem o komunizmie, za każdym razem studenci grozili strajkiem, zmuszając władze do pozostawienia mnie na stanowisku. Teraz studenci również gremialnie zaprotestowali, ale ta władza się nie ugięła. Jest twardsza i przebie-glejsza od tamtej.
Czy fizycznie też pana ukarano?
Napadnięto mnie jesienią zeszłego roku, ale jakoś dałem sobie radę. Kilkakrotnie zabito mnie śmiechem, grożąc mi przez telefon śmiercią. Lecz naprawdę zamordowali mnie w prasie. Adam Michnik, o którym powiedziałem kilka słów prawdy w "Lepszym" i w "Najlepszym", tudzież jego wielbiciele, rozpętali w gazetach dziką nagonkę przeciwko mnie. Od kilku miesięcy nie było prawie tygodnia, żebym nie oberwał w którymś z mediów. Myślę, że potrwa
17
to jeszcze długo. Za komunizmu mnie i moją twórczość flekował w identyczny sposób firmowy organ partii bolszewickiej, "Nowe Drogi". Wtedy obrywałem od sekretarza KC, Andrzeja Werblana, teraz od Michnika.
Czy nikt nie wziął pana w obronę?
Tylko jeden człowiek, dziennikarz "Najwyższego Czasu!", Rafał A. Ziemkiewicz, który w swoim felietonie nazwał "wścieklizną" tę nagonkę na — cytuję — "jednego z najwybitniejszych pisarzy polskich". Jestem mu wdzięczny za to.
Są więc gazety nie opanowane przez lewicę...
Ale można je wyliczyć na palcach jednej ręki. Walka między mediami lewicowymi a prawicowymi jest przez to piekielnie nierówna. Czerwoni i różowi, mając w ręku o wiele więcej środków masowego przekazu, o wiele skuteczniej niż prawica urabiają opinię publiczną. To ogłupianie społeczeństwa idzie im tak dobrze, że efekty są bliskie aberracji. Oto na przykład niedawne badanie opinii publicznej wykazało, że dzisiaj ponad 50% Polaków uważa gen. Jaruzelskiego za narodowego bohatera! Podczas stanu wojennego, kiedy ten żołdak trzymał cały naród w kajdanach, coś takiego nie mogłoby się przyśnić w najczarniejszym ze snów. Ale takie są fakty. Okazuje się, że narodowi polskiemu bardzo łatwo zrobić wodę z mózgu; Michniko-wi i jego kompanom idzie to jak z płatka. Notabene sam Michnik też skolegował się z Jaruzelskim.
O czym pan mówi?
Czyżby w Australii o tym nie wiedziano? W Polsce wszyscy wiedzą, że podczas wspólnego pobytu w Hiszpanii Michnik wypił bruderszaft z Jaruzelskim. Później towarzyszył mu w Paryżu, wzięli tam razem udział w programie telewizyjnym, którym francuscy lewicowcy dowartościowy-
18
wali generała. W Warszawie natomiast dwaj dziennikarze przyłapali kamerą Michnika wskakującego do samochodu osławionego "czerwonego Goebbelsa", Jerzego Urbana. Nie wiadomo, gdzie pojechali razem. Czytałem, że Urban podwiózł go do jednego z komunistycznych bonzów na czerwone party. Wymieniłem panu tylko takie fakty, o których pisano. Gdybym wymienił inne, o których słyszałem, trudno byłoby panu uwierzyć. Ale nawet te trzy przykłady starczą, by zrozumieć, jakim człowiekiem jest Michnik. Wielki, ceniony w całym świecie francuski historyk i filozof, Alain Besancon, najwcześniej rozpoznał faryzeizm Michnika. Już w czerwcu 1990 r., w liście do "Gazety Wyborczej", nazwał go człowiekiem gorszym od zdrajców Targowicy, człowiekiem przypominającym kolaborantów Vichy. Jak napisał Besancon, retoryka Michnika — cytuję — "budzi niesmak, usuwa w cień wszelką sprawiedliwość i wszelką odwagę". Besancon słusznie też zauważył, że fakt, iż tacy jak Michnik ludzie Solidarności nie chcą naprawdę walczyć z komunizmem, obraca się przeciw prawdziwej opozycji, rozdrobnionej i bezsilnej. I tak właśnie jest. Michnik i podobne mu "autorytety moralne" — Mazowiecki, Kuroń, Geremek, Szczypiorski, Małachowski e tutti quanti — w większości byli członkowie PZPR, swego czasu piewcy sierpa i młota, sprawują dzisiaj w Polsce rząd dusz. Robią wszystko, co tylko można, by nie ujawniono konfidentów czerwonej bezpieki. Nie robią niczego, by ukarano aferzystów gospodarczych, którzy w ciągu czterech ostatnich lat ukradli Polsce więcej bilionów złotych niż wynoszą polskie deficyty budżetowe. Nieustannie wmawiają narodowi, że Kościół katolicki w kraju to czarna sotnia, która chce zaprowadzić w Polsce inkwizycyjny terror. I odnoszą w tym wszystkim sukcesy, żerując na głupocie społeczeństwa. A każdego, kto się im usiłuje przeciwstawić, krzyżują w mediach, nazywając "oszołomem", "dewia-
19
tem", "klerykałem", "ksenofobem", "antysemitą", "nacjonalistą", "wyznawcą spiskowej teorii dziejów", itp.
Przecież niektórzy ci ludzie siedzieli za komuny w więzieniach lub byli internowani w czasie stanu wojennego.
Proszę pana, w Czechach i w Niemczech ujawniono tamtejszych konfidentów bezpieki. I co się okazało? Że rutynową metodą, stosowaną przez czerwone służby w celu uwiarygodnienia szpicli w gronie dysydentów i opozycjonistów, było ciągłe "represjonowanie" i wsadzanie takiego szpicla do więzienia na jakiś czas. W NRD siedzieli w ten sposób głośni Bóhme, Anderson i inne sławy opozycyjne, o których dziś wiadomo, że byli agentami STASI. Tak tworzono "antykomunistycznych bohaterów". Ja nie twierdzę, że wszyscy nasi opozycjoniści, którzy dziś sprawują władzę w Polsce, to niegdysiejsi konfidenci. Ale jest takich sporo. Tragedia tkwi w tym, że gdyby jakimś-cudem znowu doszła u nas do władzy prawica, to nie sposób będzie zdemaskować wszystkich tych renegatów, bo bezpieka zniszczyła tony swoich tajnych akt. Najciekawsze jest to, że niszczyła je jeszcze w 1991 roku, gdy już od kilku miesięcy rządził Mazowiecki ze swoją Udecją. Udecy nie przeszkadzali w tym. Niech pan się zastanowi dlaczego.
Zastanawiam się nad czymś innym. Nad tym, co tacy ludzie jak pan mogą zrobić, by ten stan rzeczy w Polsce zmienić.
Mogą się modlić o drugi cud nad Wisłą. O to, żeby społeczeństwo zrzuciło bielmo z oczu i żeby zrzuciło z tronu czerwono-różową oligarchię, która rządzi Polską. Bo to są rządy haniebne, kompromitujące i niszczące kraj, tak politycznie, jak i gospodarczo.
20
Jeżeli mówi pan o modlitwie, czy to znaczy, że nie ma w panu nadziei, że można to zmienić bez udziału sił nadprzyrodzonych?
Tak, przyznaję, nie ma we mnie zbyt wielkiej nadziei, z przyczyn, które już panu wymieniłem. W którejś ze swoich książek napisałem, iż bezradność to najgorsze uczucie dla mężczyzny. To jest właśnie mój rak — poczucie bezradności. Być może zdziwię pana, ale lepiej czułem się żyjąc w komunizmie. Wtedy sytuacja była czysta jak kryształ: po jednej stronie barykady czerwona bestia, po drugiej ty. Jeśli nie dałeś się sprostytuować w żaden, nawet w najmniejszy sposób, to znaczy, że ocaliłeś swoje człowieczeństwo, i to był triumf, zwycięstwo człowieka. A dziś żyję w hybrydzie, która jest rzekomo wolną, wyzwoloną z komunizmu Polską. Tylko że w tej Polsce cnota, a już najbardziej cnota patriotyzmu, jest występkiem, występek natomiast (wszelkie przeniewierstwo, złodziejstwo, kłamstwo, wysługiwanie się esbecji i Moskwie, każda forma łamania dekalogu) reklamowany jest jako cnota. W tej Polsce ludzie, którzy mówią prawdę, są ośmieszani i opluwani, dostają etykietkę "oszołomów". Nigdy nie przestanę być "oszołomem". Gdybym przestał, ojciec wstałby z grobu i dałby mi po gębie.
Rozmawiał Dariusz von Guttner-Sporzyński
''TYGODNIK POLSKI - Pismo Polaków w Australii i Nowej Zelandii", 20 marca 1993.
•N
G Z A. S!
Pismo komerwiLtywno-liberalne
Numer 37 (180)
ROK IV 11 września 1993 Warszawa, ul. Mowy Świat 41 Cena 8000 zł
DaS*tej«* państwo zaciąga Ołtaymie dh# zwane „deficytem bu-dtetowyai" ł „obll^icja-
cać hcrią (jeHi T4oh>}^ ) nasię 4ded i wnukL
Ale w demokracji datoeł i Jbwcm nie naro-
OSKARŻAM!
WAŁOBMAR ŁYSIAK
22
OSKARŻAM!
"Ku prawicy zwraca się serce mądrego,
a ku lewicy serce głupca"
(Stary Testament, Kohelet).
"Prawda uczyni was wolnymi" (Nowy Testament, św. Jan).
Sto lat temu, gdy kończył się wiek XIX, francuski pisarz Emil Zola opublikował w gazecie głośny tekst pt. "J'accu-se!" ("Oskarżam"). Za obrazę rządu i armii skazano go na rok więzienia i grzywnę. Pożyczam od Zoli tytuł. Oskarżam to samo — dyktaturę kłamstwa.
Jako obywatele Europy żyjemy na kontynencie rządzonym przez eunuchów, którzy nie są mężczyznami, dlatego Jugosławia jest piekłem. Jako obywatele Polski żyjemy w kraju rządzonym przez nieuczciwość mającą znamiona kultu, dlatego Polska może zamienić się w piekło. Oszustwo nie przestało być dla sterników państwa i kreatorów opinii publicznej socjotechniką i metodą rozwiązywania wszystkich problemów. Identycznie było za komunizmu, ale
23
tamto był wróg, "oni", a to miał być przyjaciel, "nasi". Trawa miała zamienić się w mleko.
Dwadzieścia lat temu, na kartach mojej drugiej książki ("Wyspy zaczarowane"), obiecywałem: "Me ma wiecznych imperiów. Cierpliwości — trawa z czasem zamienia się w mleko". Jako wykładowca byłem mniej aluzyjny, ergo bardziej konkretny, na co nam ponad dwa tysiące świadków — kilkanaście roczników moich studentów potwierdzi, iż co roku wykład o kulturze Imperium Rzymskiego kończyłem stwierdzeniem, że Imperium Sowieckie też musi upaść, a Polska odzyska wolność i wtedy będzie nam lepiej. Tak właśnie miało być — mieliśmy po wyzwoleniu zbudować system cechowany prawością. Zbudowaliśmy system totalnego kłamstwa.
KŁAMSTWO EKONOMICZNE
Przed czterema laty "Siła spokoju" zapewniała, że recesja będzie półroczna, a bezrobocie półmilionowe. Napisałem wówczas w "Lepszym", iż są to optymistyczne bzdury. Dzisiaj z ust tych samych ludzi płynie potok identycznych bzdur o rychłym przezwyciężeniu kryzysu, będący "wyborczą kiełbasą" UD i KLD. Prawdę można usłyszeć od czołowych zachodnich biznesmenów: Polska jako teren inwestycyjny nie jest już nawet krajem tzw. wysokiego ryzyka, lecz suchym basenem dla trampolinowych samobójców, obszarem zadżumionym, na którym inwestować wolno tylko wtedy, gdy władze polskie dopłacają do interesu.
"System ekonomiczny" oparty na triadzie: Bezprawie-Nie-udolność-Korupcja musi oznaczać ciągłość gospodarczego kryzysu. Władze, stale ględzące o wychodzeniu z dołka, prezentują jako swój główny sukces politykę finansową (czyli monetarystyczą), a właśnie ona zabija Polskę. Tragi-
24
czny był już 1990 rok (także 1991), gdy utrzymywano kurs dolara na sztucznym, a oprocentowanie wkładów złotówkowych na niebotycznym poziomie, co pozwoliło zagranicznym cwaniakom wydrenować Polskę z miliardów dolarów, zaś rodzimym hochsztaplerom zbić fortuny. Jedni i drudzy mieli rządowy przeciek o całorocznym sztywnym kurso-op-rocentowaniu. Inne "cynki", w połączeniu z karygodną "bezradnością" rządu, pozwoliły gangsterom kraść bajońs-kie kwoty dzięki serii afer (markowa, rublowa, alkoholowa, papierosowa, benzynowa, FOZZ, itd.) Polska gospodarka utraciła w ten sposób szansę na szybkie wyzdrowienie.
Władze kontynuują monetaryzm, uważając to za panaceum. Nic bardziej fałszywego. Lekarstwem bywa tylko mądry system podatkowy, co od lat stara się wbić ludziom do głów jedna polska partia, UPR. Lansowana przez rządową propagandę teza, że wyższe podatki dostarczają budżetowi większych wpływów, to kłamstwo kierowane do przeciętnego ignoranta. Jest na odwrót — przy wyższych podatkach wpływy maleją, bo człowiek robiący pieniądze ukrywa dochody, kantuje państwo lub ogranicza dynamikę inwestycyjną. Cud gospodarczy Japonii i azjatyckich "tygrysów" został zbudowany metodą najniższych w świecie podatków. Cud gospodarczy rządzonego przez UPR Kamienia Pomorskiego (w ciągu trzech lat ta mała gmina spłaciła 6 miliardów długów i zyskała 9 miliardów budżetowej nadwyżki!) został zbudowany metodą najniższych w Polsce podatków. Jak dowiedli osobno Clark, Parkinson, czy Laffer (tzw. krzywa Laffera) — podatki wyższe niż 30% są mordercze dla każdego systemu, wykańczają budżet, destabilizują państwo, rujnują społeczeństwo. Nad Wisłą podatki sięgają 50%.
Kłamstwem jest również gra prywatyzacyjna. Sprzedawanie cudzoziemcom najbardziej dochodowych firm za symboliczne sumy (exemplum: Wedel) i notoryczne tolero-
25
wanie przez Ministerstwo Przekształceń Własnościowych sprzedaży akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw oraz banków metodą "na lewo", w ramach mafijnego układu (exemplum: Vistula, Sokołów, Wielkopolski Bank Kredytowy), dzięki czemu mafia robi miliardy od ręki — to tylko wierzchołek góry lodowej szwindli z prywatyzacją.
Rodzima mafia gospodarcza składa się z trzech współpracujących grup interesów, dawna nomenklatura, dawna SB i aktualna nomenklatura (kryta przez kumotrów, żony, braci, siostry eta). Dziś, gdy wiemy, że znaczna część byłej opozycji (czyli obecnego establishmentu) współpracowała z bezpieką, i gdy wiadomo kto komu i za co przekazał władzę przy "okrągłym stole", sieć powiązań to "puzzel" klarowny. "Układowe" banki kredytują "układowe" firmy, a ponieważ wszystko jest "układowe" — wszystko rozgrywa się w "rodzinie". Oto dlaczego nasz kraj nie jest szpitalem, w którym mogłaby się wyleczyć gospodarka, tylko kasynem dla oszustów, bramą dla przemytników i pralnią "brudnych pieniędzy". Już ponad 40% społeczeństwa żyje na granicy lub poniżej granicy ubóstwa.
KŁAMSTWO LUSTRACYJNE
Przeciwnicy lustracji kłamią, że dekomunizacja i deagen-turyzacja równa się: destabilizacja i chaos gospodarczy. Chaos gospodarczy i destabilizację mamy właśnie dzięki temu, że lustracji nie przeprowadzono. Armia renegatów we władzy jest jak trucizna w organizmie. Wirus w komputerze niszczy program. Czy można odnowić swój dom, zanieczyszczony przez wrogów, bez usunięcia śmieci?
Wiem, iż gorzka jest myśl, że epopea tylu "dysydentów" to nie była martyrologia, lecz "commedia dell'arte". Jednak takie są fakty. Lustracja, którą Czesi i Niemcy przeprowa-
26
dzili bez pardonu, wykazała, iż rutynowo "represjonowano" konfidentów, by ich uwiarygodnić. Prawie wszyscy przywódcy podziemia NRD-owskiego byli Tajnymi Współpracownikami STASI. Nasz oficer SB, kierujący siatką TW, powiedział dziennikarce o wsadzaniu do więzienia tych, z których MSW robiło herosów: "Nagłaśnianie nazwisk odbywało się pod nasze dyktando i według schematu: represja, informacja o represji, nagłośnienie (...) To takie dziecinnie łatwe sposoby uwiarygodniania".
Antylustratorzy mówią: chęć rozliczenia wynika ze "zwierzęcej nienawiści" i "żądzy odwetu". Kłamią — bezwstydnie mylą dążenie do sprawiedliwości z dążeniem do zemsty. Jakaś koszerna moralność każe tym ludziom głosić, że denazyfikacja była w porządku, a Wiesenthal, który do dziś ściga nazistów, czyni słusznie — lecz dekomunizacja (choć komuniści wymordowali kilka razy więcej ludzi niż naziści) to łotrostwo. Dzięki tej "dialektyce" kryminalną zasfugą an-tylustratorów, większą nawet niż fakt, że przez nich Polską wciąż rządzi konfidencka zgraja, jest deprawowanie, zwłaszcza młodzieży. Gdyż wmawiać społeczeństwu, że taka sytuacja jest zdrowa moralnie, znaczy: gangrenować całe pokolenia. Dla Polski może się to skończyć gniciem w szambie bardzo długo.
Walka o lustrację jest walką o niepodległość. Brak de-agenturyzacji równa się brakowi suwerenności państwa. Kilka miesięcy temu eks-oficer KGB, Oleg Gordijewski, powiedział, że zostawienie u żłobu kolaborantów SB (czyli KGB) oznacza, iż władze rzekomo suwerennej Polski będą pracowały dla Kremla. Miał na myli nie tylko agenta o pseudonimie "Kosk" (ministra spraw zagraicznych). Polskie wojsko zatrudnia wielu promoskiewskich oficerów. Obsada polskich placówek dyplomatycznych składa się częściowo z agentów GRU i KGB. Żaden szczebel administracji państwowej nie jest wolny od agentury. W jednym ze sto-
27
łecznych dzienników ppłk. kontrwywiadu (Zarządu II Sztabu Generalnego) pisze anonimowo: "Wymyślanie wszelkich «grubych kresek», czy nawoływanie do zaniechania «polo-wań na czarownice», służy wyłącznie utrzymaniu się tych konfidentów na stanowiskach". Co to wszystko ma wspólnego z suwerennością?
Jeden z katów esbeckich, Z. Kmietko (dziś szanowany biznesman), opowiedział dziennikarzowi jak w latach 80-ych, w katowniach SB, bito prawdziwych opozycjonistów. Bito tak, że słychać było: "już nie krzyk człowieka, ale wycie zarzynanego zwierzęcia". Po czym spytał retorycznie: "Widział pan kiedyś osobę bitą po stopach?". Pechem naszego kraju jest to, że po stopach nie zbito wówczas wszystkich tych, którzy później głosowali na UD, KLD, SLD i PSL. Gdyby zmasakrowano stopy członkom dzisiejszego czerwonego i "różowego" elektoratu, to UD, KLD, SLD i PSL nie dostałyby jednego fotela w sejmie i Polską rządziłby ktoś inny. Ergo: deagenturyzacja byłaby już faktem.
KŁAMSTWO PRAWORZĄDNOŚCIOWE
Aby zbudować praworządne państwo, trzeba zbudować przyzwoity system prawny jako fundament. Bez dobrej konstytucji i dobrego kodeksu praworządność nie funkcjonuje. W Polsce cztery lata bawiono się w sejmie różnymi dupe-relami, lecz nie zrobiono ani nowej konstytucji, ani sensownego gospodarczego prawa (co skutecznie odstrasza zachodnich inwestorów i cieszy rodzimych hochsztaplerów korzystających z "luk w prawie"), ani też nie naprawiono kodeksu karnego (co obraża poczucie sprawiedliwości). Mimo to VlP-y i klakierzy mówią, że mamy państwo praworządne. Kłamią.
28
Na wszystkich decyzyjnych szczeblach, od gospodarki do sportu, szaleje korupcja większa niż za komuny; jedna trzecia handlu jest poza kontrolą państwa; raporty NIK-u o gigantycznych aferach rząd traktuje jako makulaturę; czołowi hochsztaplerzy balują po Marriottach z elitą rządowych miliarderów, gdy drobni pechowcy kiblują w więziennych celach (jak pisał Rej: "Małe złodziejki wieszacie, wielkim się nisko kłaniacie" ); bankierzy przyłapani na mafijnym sprzedawaniu papierów wartościowych dostają... służbowe upomnienia, a kierowcom parkującym w miastach, w których nie ma parkingów, wlepia się grzywny z całą bezwzględnością; Trybunał Konstytucyjny upoważnił wszystkich przyszłych posłów i senatorów do składania fałszywych zeznań życiorysowych, lecz każdemu obywatelowi za błąd w podatkowym zeznaniu grozi kara; itd. Rzuciłem garść przykładów pierwszych-lepszych, można ich podać tysiące. Czy to wszystko — to jest praworządność?
Spójrzmy na policję i sądy, czyli na dwa papierki lakmusowe praworządności każdego systemu. Policję mamy osobliwą. Gdy atakuje legalne demonstracje, bijąc "z rozpędu" przechodniów i wiernych w kościele św. Anny, lub gdy sprawia, że bezdomni na dworcach umierają od przysłowiowego "pobicia się własną pięścią" — jest bohaterska. Ale wobec bandytów, którzy terroryzują społeczeństwo, wobec złodziei, którzy kradną w biały dzień, i wobec "nieznanych sprawców", którzy polują na prawicę — jest bezradna. Cała Polska oglądała w telewizji, jak grupka chuliganów rozpędza batalion gliniarzy na stadionie. Kupa śmiechu, co?
Polskie sądy to jeszcze lepszy kabaret, bo tam można dowcipów wysłuchać. Takich, jak przywracanie kofidentom dziewictwa w oparciu o... niechęć MSW do ujawnienia stanu faktycznego. Albo inny wic: sąd nakazuje przeprosić Michnika (któremu zarzucono grubą finansową malwer-
29
sację), argumentując, iż: "uzyskanie kredytu bankowego (...) nie jest równoważne z otrzymaniem pieniędzy". Pies nie jest ssakiem, tylko gryzoniem, bo gryzie! Prawda, że kupa śmiechu? Albo farsa z procesowym szukaniem głównych winowajców śmierci księdza Jerzego i pomijanie przy tym gen. Kiszczaka (ten dowcip już dwa lata temu wytykałem w jednej z moich książek). Czy to wszystko — to jest praworządność?
Polska roi się od oprawców (ubeków, esbeków, generałów), którzy mają krew na dłoniach, lecz są nietykalni. Rumuński pisarz, Paul Goma, rzekł: "Me jestem żądny krwi, ale jeśli ktoś ma krew na rękach, nie można mu tak po prostu przebaczyć. Inaczej naprawdę uwierzy, że sprawiedliwość nie istnieje".
W Polsce istnieje prawo, ale nie istnieje sprawiedliwość.
W kraju, w którym prawo nie zabezpiecza sprawiedliwości — praworządność jest oszustwem.
KŁAMSTWO DZIENNIKARSKIE
Czyli opiniotwórcze. Kłamstwo poty jest niegroźne dla narodu, póki nie zostanie zaaplikowane milionom. Aplikato-rami są media, technikami aplikacji — dziennikarze.
Już kilku oficerów MSW ujawniło, że dziennikarze byli tą grupą zawodową, w której zwerbowano największą liczbę konfidentów. "Jak znalazł się któryś jeszcze czysty, to biliśmy się między sobą o to, kto ma go werbować". Prawie wszystkie polskie media bazują dziś na czerwonym funduszu, a służą w nich ci sami szpicle. Mając więcej niż 90% mediów można kłamać z bezkarnością meteorologów, gdyż polemiczny wobec kłamstwa głos prawdy dotrze do niewielu ludzi.
30
Dwa główne rodzaje dziennikarskiego łgarstwa to kłamstwo polityczne i obyczajowe. Politycznym szkaluje się prawicę, z dużą skutecznością. Syndromem jest tu przykład bliźniaków, którym ukradziono księżyc. Innym przykładem jest Janusz Korwin-Mikke, z którego na siłę robi się postrzeleńca, dziwaka, etc. Wszystkich ludzi prawicy lewicowe media klasyfikują jako "oszołomów". Swego czasu, gdy po serii takich łgarstw i po solidarnym z nimi, gniewnym komentarzu Geremka, wyszło na jaw, że antyprawico-we "informacje" są nieprawdziwe, Geremek oświadczył do mikrofonów, iż to bez znaczenia, bo dla niego liczy się... "fakt prasowy" (!!!). "Fakt prasowy" Geremków, mający już miejsce w muzeum blagierstwa, wykłada się tak: prawdą nie jest to, co jest prawdą, lecz to, co lewicowe gazety drukują.
Królową "faktów prasowych" stała się "Gazeta Wyborcza". Nie ma dla niej tabu. Aby zgnoić ludzi, których trzeba zgnoić, fałszuje daty, zdarzenia, miejsca, literowe i cyfrowe oznakowania paszportów, wyniki ankiet (o nauce religii), kłamliwie zawiadamia o śmierci człowieka żyjącego, lub o zamachu stanu, którego nie było, słowem robi, co chce, a dla łgarstw, których nie może sygnować piórami swoich dziennikarzy, ma rubrykę "TOP", czyli curiosum, które przekracza wszelkie standardy świństwa.
Z kolei szerzone przez media kłamstwo obyczajowe tyczy modelu życia i jest wycelowane w glinę do formowania łatwą — w durniów oraz (przede wszystkim) w nastolatków. Model polecany to prostacki hedonizm i leseferyzm, vulgo: "róbta, co chceta". Robią, co chcą. Piją, biją, kradną, gwałcą, demolują, narkotyzują się, prostytuują — i nikczemnieją grubo przed osiągnięciem pełnoletności, jest to zjawisko coraz bardziej masowe. Jak akurat nie wiedzą, co robić, mogą sięgnąć po pisemko dla dziewczynek "Dziewczyna" ("Branie penisa do ust zwiększa pożądanie twego
31
chłopca..." itd.) lub włączyć TVP-2, gdzie w programie dla młodzieży (4.VI 1.93) niewyskrobani nastolatkowie bawią się wesoło dowcipem o "gulaszu aborcyjnym", zaś w Wielkanoc leci plugawa parodia Męki Chrystusa.
Kościół, który jest ulubioną tarczą strzelecką mediów (grozi nam "klerykalizm", "inkwizycyjny terror", "czarna władza", eta), podpadł za dwie rzeczy. Primo: utrudnił aborcję, bo Chrystus był obrońcą życia, a przerywanie ciąży to mordowanie dzieci i żadna proaborcyjna retoryka nie może zmienić tego oczywistego faktu (dr. B. Natbanson: "Zabijany płód doznaje takich samych cierpień, jak torturowany człowiek"). Secundo: Kościół uszkolnił naukę dekalogu, czyli tych kilku prostych reguł, bez których obumiera wszelka przyzwoitość, a życie staje się praktykowaniem zła.
Masowość i permanentność antykościelnej kampanii musi prowadzić do patologii społecznej, takiej, jak choćby wybryki rodzimych "artystów" (ujawnione przez "Najwyższy Czas!") - kopulacje z krzyżem ("artystyczny happening") czy ekskrementy wewnątrz tabernakulum {"modernistyczna rzeźba"). Ale to dewiacje. Czymś gorszym, bo gromko upowszechnianym (w odwecie za szkolną naukę religii), jest pedagogiczna permisywność, będąca programowym niszczeniem struktury rodzinnej, antagonizowaniem dzieci i rodziców. Narodową bohaterką uczyniły media nieletnią siksę jedną z milionów polskich małolatek tresowanych przez półpornograficzne pisma typu "Bravo", "Dziewczyna", "Popcorn"), która zwiała z domu, a później, przy radosnym wyciu mierzwy i błysku fleszy, demonstracyjnie tańczyła w ramionach Urbana. Zupełny orgazm postępowi "europejczycy" osiągną, gdy przedszkolaki będą uprawiały seks, z podstawówki dziatwa wyjdzie po pierwszych skrobankach, a licealiści nie będą tłukli matek tylko na Dzień Kobiet.
I.
32
A. Gehlen pisał: "Wszystkiemu, co jeszcze stoi, wydmuchuje się z kości szpik". Dokładnie to robią polskie media.
KłAMSTWO AUTORYTETOWE
Sforą tumaniącą opinię dowodzi sztab "autorytetów moralnych". Elyta. Geremek, Michnik, Kuroń, Mazowiecki, Małachowski, Szczypiorski et consortes. Prawie każdy ma za sobą komunistyczną przeszłość. Gdy się czyta ich tamte teksty, zdumienie człowieka ogarnia, że ktoś mógł tak hołdować bolszewicką nowomową stalinizm. Poniechali komuny "kiedy już można było niezgadzaniem się zarobkować lepiej niż dotychczasowym slużalstwem" (Tyrmand). Obecnie pragną stanowić rząd dusz. Ich klientelą jest ćwierćinteligent uważający się za inteligenta i półinteligent pozujący na intelektualistę (trzoda wyzbyta charakteru, ukazana pierwszą sceną w filmie "Piłat"). Ich dwór to grono popularnych twarzy (aktorów, sportowców, naukowców eta), które widzimy w TVP od ćwierćwiecza jak wiszą u klamki, u sakiewki i u smyczy tronu, i które będziemy w tej roli oglądać aż powy-mierają, bo czy nad Wisłą będzie rządził czerwony, różowy, brunatny albo łaciaty, ci sami ludzie będą mu pośladki lizać, jest to kwestia ich kodu genetycznego.
"Autorytet moralny" ("am") można rozpoznać dzięki kilku jego elitarnym cechom, jak rasowego psa. Po pierwsze jest członkiem lub sympatykiem lewicy. G. Nenning tak autokry-tycznie scharakteryzował własną klasę, lewicową inteligencję: "Bezmyślność, oschłość, zgodne naśmiewanie się z Kościoła, a przede wszystkim brak serca i odwagi, by dojrzeć sytuację, w jakiej znajduje się naród".
Po drugie — "am" ma silne plecy na Zachodzie, gdzie lewica włada niektórymi mediami i państwami. Dzięki tej międzynarodówce polski "am" otrzymuje stamtąd tzw. do-
-o
33
wody szacunku ("rispetto"). Francuska lewica przyznała Bie-leckiemu, Kuroniowi i Geremk'owi krzyże Legii Honorowej, równocześnie przyznając te same krzyże kilku międzynarodowym aferzystom, m.in. libańskiemu handlarzowi bronią, Traboulsiemu.
Po trzecie — "autorytet moralny" wygłasza sądy autorytarne czyli jedynie słuszne. Przykład: w dziedzinie literatury wyrokiem "autorytetów" oraz ich psiarni dziennikarskiej geniuszami mianowano Konwickiego, Szczypiorskiego i Ba-rańczaka. Zaledwie dziewięciu (tylu naliczyłem) "oszoło-mowych" krytyków zbuntowało się, zwąc Szczypiorskiego "literatem, który zrobił karierę szczególnie niewspółmierną do swego talentu", a jego płody "knotem", natomiast Barańczaka i Konwickiego grafomanami, co najlapidarniej ujął sędziwy poeta, Z. Bieńkowski, mówiąc, iż obaj "nie mają talentu za grosz". Wyroki polityczne "am-ów" też są jedynie słuszne, czego nie zrozumieli Bułgarzy. Michnik — w typowy dla siebie sposób "zionąc miłosierdziem" (genialna diagnoza R. A. Ziemkiewicza) — naubliżał bułgarskim antykomunistom od "neofaszystów", więc teraz bułgarscy patrioci głośno wołają do Polaków: "Dlaczego nie powiedzieliście nam wcześniej, kim naprawdę jest Michnik?!"
Po czwarte — "am" fraternizuje się z esbecją. Bujak reklamuje swoich byłych "tropicieli"; Kuroń bierze sobie za doradcę prawą rękę Kiszczaka, płk. Gdulę; Milczanowski angażuje osławionego płk. Jasika; Michnik, który wg. R. La-zarowicza "ma szczególną inklinację do otaczania się kanaliami", komplementuje Kiszczaka, jeździ z Urbanem, z Jaruzelskim chla bruderszaftowe wino, etc. Jest to ciekawy problem dla nauki, tylko nie wiem dla której: dla psychologii, psychiatrii, wiktymologii czy renegatologii.
Po piąte — "am" jest ulubionym gościem TVP, która za komuny miała "dyżumychjjfóe&iodniów", a teraz ma "dy-
34
żurnych moralistów". Daje im albo stałe okienko (Kuroń, Małachowski), albo urządza na ich cześć bizantyjskie spektakle, pośród których wzorcowy był show z Michnikiem siedzącym w barokowej ramie przy swoim druhu Kiszczaku. Ilustrowano tę hecę filmem z archiwów esbeckich, o tym, jak sokoły Kiszczaka wykręcają Michnikowi ręce w lochu. Na marginesie: czy każdemu politycznemu robiono takie sesje filmowe, czy też kamera, reflektory i półka do przechowywania tej reklamy były tylko dla "Adasia", tak jak były dla "Adasia" ryzy papieru do pisania w pierdlu książek? Dziękuję ci ZOMO!
Zawodem "am-ów" jest oświecanie Polaków. "Am" uczy Polaków teorii względności (czyli relatywizmu moralnego), wyjaśnia Polakom, że są ciemnogrodem (którym mogą przestać być jak tylko zapiszą się do UD lub KLD) i uświadamia Polakom, że praktykują antysemityzm. Notabene stosunek "autorytetów" do antysemityzmu jest moralnie relatywny. Oto Szczypiorski, kokietując Niemców, apologety-zuje płk. Stauffenberga i zupełnie mu w tym nie przeszkadza antysemityzm idola; Gescheft ist Gescheft.
Wspaniały żydowski autor, I.B. Singer, pisał: "Żyd współczesny nie może żyć bez antysemityzmu. Jeśli antysemityzm gdzieś nie istnieje, on go stworzy". W Polsce antysemityzm jest incydentalny, mniejszy niż w krajach Zachodu (nie mówiąc już o krajach Wschodu), a to mobilizuje roz-dmuchiwaczy zła. Nawet język sekcji sportowej w gazecie wielkiego akuszera terroru pseudotolerancji dławi się tą pianą: "Przed meczem hymn Szwecji odśpiewał, miejscami fałszując falsetem, mały chłopczyk, rzecz jasna aryjski blondyn, ale jakoś szczęśliwie nie podobny do tego z bawarskiej piwiarni w filmie «Kabaret»". Człowiek przeciera wzrok czytając taką ohydę i myśli: Gdzie ja jestem, czy to dom wariatów? Nie, to tylko dom rasistów, czyli "Gazeta Wyborcza", ukochana trybuna ludzi zwanych "autorytetami".
35
KŁAMSTWO PREZYDENCKIE
Tę część oskarżenia pozwolę sobie przedstawić w formie listu otwartego:
Panie Wałęsa. Udzielając wywiadu "La Stampie" (9.V.93) powiedział pan, iż jest pan za "koncepcją chrześcijańską, za prawdą". Te słowa nijak nie przystają do złamania przez pana wyborczych obietnic i do notorycznego torpedowania przez pana prawdy (m.in. lustracyjnej). W tym samym wywiadzie zapewnił pan, iż walka z komunizmem "pozostaje nadal rzeczą świętą". Jest to święta prawda, tylko że pan przez ostatnie trzy lata nie kiwnął palcem dla realizacji tego świętego celu, wprost przeciwnie. W tym samym wywiadzie opowiedział się pan za "nową uczciwością". Panie Wałęsa — nie istnieje nowa uczciwość, tak jak nie istnieje uczciwość stara, uczciwość zielona, kwadratowa, spiralna, połowiczna, morska, górska czy nizinna. Uczciwość jest bezprzymiotnikowa. Albo to jest po prostu uczciwość, albo nie ma jej wcale. M.in. dzięki panu w Polsce aktualnie uczciwości nie ma,
Panie Wałęsa. Podczas sławnej dyskusji Miodowicz-Wa-łęsa miliony usłyszały, że chce pan zrobić z Polski wyścigowy samochód. Zrobił pan z Polski taksówkę, której pasażerowie coraz częściej pytają przerażeni dokąd ona jedzie, pytają siebie samych, gdyż boją się kierowcy. Tak, to jest strach. Miał pan szacunek milionów. Pozostał tylko strach. Rządzi pan (i zapewne długo będzie pan rządził, zważywszy pański układ z wojskiem i z wojskową Informacją, oraz liczbę patologicznych oportunistów zasilających BBWR) wyłącznie przy pomocy strachu — jest pan specem od eliminowania ludzi własną ręką lub ręką "Mięcia". "Kto nie z Mięciem, tego zmięciem!". Zmiatacie żelazną miotłą. Godłem Opryczniny dowodzonej przez Malutę Sku-ratowa (prawa ręka Iwana Groźnego) była właśnie żelazna
36
miotła. Żelazna miotła jest Polsce niezbędna do usunięcia brudów. Pan jej używa do usuwania patriotów.
Panie Wałęsa. Bez przerwy wmawia pan narodowi: "chcę, ale nie mogę, bo mi nie dają!" Człowiek, który pstryknięciem palca obala rząd w jedną noc i Sejm w jeden dzień, a zatem człowiek wszechwładny, kiedy mówi, że nic nie może zrobić dla kraju — mija się z prawdą. Lecz nie mija się z nią, kiedy mówi: "Wszystko zależy od was!". Tak jest, wszystko zależy od nas. Jak się podczepimy do któregoś z trzech układów: prezydenckiego (Belweder, armia, policja), esbecko-nomenklaturowego (komuna) lub rządowego (krąg udeków i "aferałów'), to możemy robić karierę plus szmal, otrzymamy kredyt, nie pójdziemy na zasiłek, będziemy mieli bezpłatną reklamę w mediach, a może nawet miliardy lub pałace w Konstancinie, jak niektórzy z obecnych prominentów. Wszystko zależy od nas.
Panie Wałęsa. W swoim orędziu rzekł pan, iż "Polska jest rządzona źle". To eufemizm — Polska jest rządzona bardzo źle. A między współrządzącymi rozgrywającym jest pan. Namiętność do przebywania w światłach rampy, umiejętność zrzucania z szachownicy pionków, biegłość w czarowaniu mową-trawą o własnym posłannictwie i w tasowaniu kart "z rękawa", wreszcie nielojalność wobec ludzi, a stałość w noszeniu Bogurodzicy przy klapie — to za mało, aby być mężem stanu i prezydentem państwa znajdującego się w trudnej sytuacji.
Panie Wałęsa. Głosowałem na Lecha Wałęsę, i wielu wahających się znajomych skłoniłem, by uczynili tak samo, za co ich dzisiaj publicznie przepraszam. Wierzyłem, że Lech Wałęsa to prawonożny napastnik. Okazało się, że stonoga ma mniej nóg niż Lech Wałęsa i że na każdą jego nogę pasuje tylko lewy but. Lewy but i lewa buta skonfron-
37
towane z tym, co obiecywał Lech Wałęsa, gdy starał się o głosy wyborców, to piekło i niebo.
KONKLUZJA