12136

Szczegóły
Tytuł 12136
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12136 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12136 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12136 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

przez gnom OSTATNI - Niech b�dzie przekl�ty! - wydysza�em z nienawi�ci� swoj� codzienn� modlitw�. - Wayattcie Aits, niech ci� piek�o poch�onie! - doda�em w przyp�ywie si�. Obejrza�em si� za siebie. Nigdzie nie by�o tych "szczur�w", ale to jeszcze niczego nie przes�dza�o. Potrafili przemieszcza� si� o wiele szybciej od ludzi. Zaryzykowa�em kolejne spojrzenie za plecy. Czy�by zrezygnowali? - zapyta�em si� w duchu. Nie, to nie mo�liwe. Nie rezygnuje si� pod koniec polowania. Dobry �owca zawsze dopada� swej ofiary, nigdy nie odpuszcza�. A to polowanie trwa�o ju� ponad trzydzie�ci lat. Zosta�o nas tylko kilku. A mo�e jestem ostatnim? - zastanowi�em si� po raz tysi�czny. Nowe si�y wst�pi�y w moje wyniszczone cia�o. Trzeba to wykorzysta�! Bieg�em jak szalony przed siebie. Przed siebie... Byle dalej, byle si� nie podda�. Kolejny dzie� ucieczki. Kolejny dzie� na tej niego�cinnej planecie. Kolejny dzie� nadziei... Liczy�em dziwne drzewa, kt�re mija�em tego dnia. By doda� sobie wiary, by si� nie podda�. 1234, 1235, 1236... Jeszcze tylko kilka godzin i zapadn� ciemno�ci. Jeszcze tylko kilka godzin i chwila wytchnienia. Jeszcze tylko kilka godzin i kilka godzin upragnionego snu. Mobilizowa�em si� wewn�trznie. Nagle us�ysza�em, gdzie� po prawej, dziwne d�wi�ki. Nienaturalne odg�osy na tej planecie, w tej d�ungli. Zastyg�em przera�ony, staraj�c si� wtopi� w otoczenie. Szczury? - spyta�em si� w duchu. Zmru�y�em oczy, staraj�c si� co� dojrze� w�r�d g�stwiny obcych mi krzew�w, drzew i li�ci. Z poszycia le�nego wy�oni�y si� jakie� dziwne warchlaki, przypominaj�ce przero�ni�te dziki. Czy s� mi�so�erne? Czy s� dla mnie niebezpieczne? - my�la�em, ci�gle stoj�c w ciszy. Obserwowa�em. Zacz�y niucha� intensywnie, ich pyski, zako�czone d�ugimi szablami, skierowa�y si� w moim kierunku. Po chwili odwr�ci�y si� w inn� stron�. Podbieg�y z o�ywieniem do jednego z tych dziwnych drzew, kt�re dzi� liczy�em, i zacz�y ry� w ziemi. Patrzy�em urzeczony, gdy po�ywia�y si� jakimi� orzechami, czy czym� podobnym. Ten �wiat wymyka� si� kryteriom mojego rozumienia. Odetchn��em uspokojony. Skoro �ywi� si� tymi "orzechami" to musz� by� ro�lino�erne. Ale czy na pewno? Lepiej tego nie sprawdza�. Czym pr�dzej pobieg�em kieruj�c si� na zach�d. Od ma�ego ucieka�em. Kierunki �wiata potrafi�em odnale�� nawet z zamkni�tymi oczami. Oboj�tnie na jakiej bym planecie si� nie znajdowa�. Teraz instynktownie korzystam z wiadomo�ci, kt�re mi kiedy� z takim trudem wpajano: Zawsze obserwuj gwiazdy m�j synu. One nigdy ci� nie zawiod�. Uwa�nie obserwuj otaczaj�c� ci� biosfer�. Pami�taj, �e ro�liny zawsze s� pochylone w stron� s�o�ca. Obserwuj trawy i mchy Tallesie. Te i inne rady nie raz uratowa�y mi �ycie. Moja rodzina zosta�a zabita na Wielkim Monsunie. Trzy lata temu... Zmierzcha�o. Ci�gle biegn�c zacz��em rozgl�da� si� za jak�� jam�, czy innym schronieniem. Nic. Tylko nie ko�cz�ce si� krzewy, kt�rych wystaj�ce kolce rani�y moje cia�o. Krzewy i drzewa. Zrezygnowany skierowa�em si� w stron� najwy�szego drzewa, tego z roz�o�yst� koron� ga��zi u g�ry. To b�dzie musia�o wystarczy�. Kolejna noc na drzewie. W obawie przed dziki zwierz�tami. W obawie przed nieznanym... Tak zgin�a Kirla. Prze�uta przez dziwnego "chrz�szcza". Te bydle musia�o by� zadowolone. Tyle bia�ka! Sprawnie wspina�em si� po drzewie. Tam prawa r�ka, potem lewa. Mocno si� chwyci�, a potem nogi. Wszystkie te ruchy by�y bardzo naturalne w moim wykonaniu. Z daleka pewnie musia�y wydawa� si� p�ynne. Jeszcze raz obejrza�em si� za siebie, przyczepiony do kory wielkiego pnia. �adnego niebezpiecze�stwa, �adnego "szczura". Wznowi�em wspinaczk�, docieraj�c do pierwszych ga��zi. Jednak nie opiera�em si� na nich. Ci�ar mojego cia�a mog�y wytrzyma� tylko te znajduj�ce si� wy�ej. Jeszcze troch� wysi�ku. Lewa noga tu, potem prawa noga tam. Rutyna. Zbudzi�em si� z krzykiem na ustach, kt�ry jak zwykle wstrzyma�em. Jak�e dobrze by�em przystosowany do nowej rzeczywisto�ci. Jak dobrze wyszkolony. Od wielu lat m�czy�y mnie r�ne horrory, zmory i inne straszyd�a. Kiedy ostatni raz spa�em w b�ogim spokoju? Mia�em wtedy dziesi�� lat. To by�o tak dawno temu, w innym �yciu. Kiedy� mia�em dom, rodzin�, przyjaci� i �ycie. Potem... nadszed� ten feralny dzie�. Starali�my si� o wst�pienie do Federacji Planet. Spe�niali�my wszelkie ich wymogi i wiedzieli�my o tym. Byli�my pewni swego. I to nas w�a�nie zgubi�o. Tego dnia na Ziemi� mia�a przyby� Komisja Trojga. Reprezentanci miliona planet. Pami�tam... matk� ubra�a mnie w tamten niebieski kombinezon. Marsja�ski Zew. Ostatni krzyk mody. Mieli�my uda� si� na parad�. Ja, matka, Kirla i ojciec. Ca�� rodzin�. Wsiedli�my w najnowszy model Mercedesa. Model T 1000 XL. Fotele, automatycznie dostosowuj�ce si� do kszta�tu cia�a. Aklimatyzacja. Polikrynowe szyby, wysokie nadwozie. Dos�ownie wszystko o czym marzyli moi r�wie�nicy ze szko�y. Podr� trwa�a nieca�e p� godziny. To nic dziwnego, gdy si� rozumie mo�liwo�ci naszego Mercedesa. Potem stali�my na Placu Pokoju, u�miechni�ci i w dobrych nastrojach. Przybyli punktualnie. Wszystko robili tak pedantycznie i z wrodzon� im perfekcj�. Starsze rasy, by�o czego pozazdro�ci�. Dwoje Emintyll, dziwnych stwor�w, kt�re przypomina�y chodz�ce galarety i jeden Maar. "Przero�ni�ty szczur", �miali si� gdzie� z ty�u. Oficjalnie przybyli z wizyt�, jednak wszyscy wiedzieli, �e to inspekcja. W�z albo przew�z. My ludzie lubili�my ryzykowa�, chocia� w tym wypadku nie przewidywali�my �adnych trudno�ci. Jak�e kr�tkowzroczni byli�my, jak�e pewni siebie. Pierwsze powitania, pierwsze dowody sympatii z obu stron. Wsz�dzie dooko�a ludzie wyra�ali swoje zadowolenie z takiego obrotu rzeczy. My tak�e, a jak. W ko�cu nie na darmo tam jechali�my. Nagle zdarzy�o si� co�, co nigdy nie powinno nast�pi�. Z t�umu wyskoczy� jaki� szaleniec z laserem w r�ku. Przepchn�� si� przez zaskoczonych ludzi i ni mniej, ni wi�cej, strzeli� z najbli�szej odleg�o�ci w Maar'a. Krew ochlapa�a zaskoczonych przedstawicieli Ziemi i wstrz��ni�tych Emintyll. Oczywi�cie tego szale�ca, Wayatta Aitsa, z�apano i oddano wymiarowi sprawiedliwo�ci. Jednak Maar'om to nie wystarczy�o. Byli�my w�a�nie na marsja�skiej wycieczce, gdy wszystkie plemiona tych "szczur�w" rozpocz�y eksterminacj� Ziemian. Federacja Planet wieki temu zakaza�a niszczenia planet, jednak na temat ich mieszka�c�w nic nie wspomina�a. Nie by�o wi�c �adnych bomb wodorowych, ani gorszych broni, kt�re mog�yby rozerwa� planet� na strz�py. Zamiast tego na Ziemi� przyby�a "ekspedycja karna", kt�ra rozpocz�a dosy� powoln� z pocz�tku, w miar� up�ywu czasu coraz szybsz� eksterminacj� rasy ludzkiej. Cz�owiek, po cz�owieku. Miasto za miastem - gin�y w zag�adzie. Nie mogli�my si� im przeciwstawi�. Ka�dego "szczura" chroni�o wi�ksze, czy mniejsze pole ochronne. Podobno uda�o si� zabi� kilkunastu z nich. Podobno... I jeszcze ta ich bro�. Nie mieli niczego, co przypomina�o by pistolet�w, czy czego� podobnego. Po prostu przyk�adali swoje �apy w okolicach brzucha. Prawie natychmiast pojawia�y si� jakby bia�e wypustki. A potem ten idiotyczny d�wi�k. Co� jakby "PLUUM". I to wszystko. �aden cz�owiek nie m�g� si� temu oprze�. Zazwyczaj wystarczy�o jedno "PLUUM", czasami dwa. Gdy nasz pojazd kosmiczny salwowa� si� natychmiastow� ucieczk� w nieznane, zd��yli ju� wymordowa� wszystkich mieszka�c�w Moskwy i Nowego Yorku. Niezliczone statki kosmiczne i promy zdo�a�y si� wymkn�� ob�awie. Jednak nikomu nie darowali. Ruszyli za nami w kosmos. Poluj�c na nas, ludzi, pod nieznanymi nam gwiazdami i na niezliczonej ilo�ci �wiat�w. W jaki� spos�b potrafili nas odszuka�. Wsz�dzie. Z mrocznych my�li wyrwa�o mnie natr�tne bzyczenie. Znowu si� zaczyna. Spojrza�em na swoje nogi. Co ja bym nie da� za d�ugie spodnie i takie� nogawki. Krytycznie przyjrza�em si� swoim zniszczonym spodniom. Poszarpane, dziurawe, si�gaj�ce ledwie za kolana. Jakby jeszcze by�o tego ma�o, brudne i �mierdz�ce. Nogi by�y ostatnim stadium rozpaczy. Brudne, wsz�dzie strupy, nie wyleczone rany, siniaki i zadrapania. �ci�gn��em buty, ostatnia para, kt�ra mi pozosta�a. Sk�ra by�a zdarta tak bardzo, �e pojawi�o si� mi�so. Si�gn��em do kieszeni, wyjmuj�c jakie� zielsko pachn�ce bardzo intensywnie. Mo�e to pomo�e. Mo�e wyleczy rany. Poczu�em wyra�n� ulg�, przyk�adaj�c to zielsko do swoich st�p. Starannie zawin��em najbardziej bol�ce rany. Do ust w�o�y�em resztki zielstwa i zacz��em starannie �u�, by p�niej powsta�� ciapk� przy�o�y� do innych ran. Pomog�o, czu�em to. Jeszcze raz si�gn��em do kieszeni i wyj��em dwa nieznane mi owoce, kt�rymi �ywi�em si� od kilku dni. Cierpki smak kompensowa�a od�ywcza warto�� tych owalnych owoc�w. Dwa w zupe�no�ci zaspokoi�y m�j g��d. Sok jaki pozosta� na r�kach starannie wtar�em w twarz. By� to jedyny spos�b jaki zna�em, kt�ry odstrasza� tutejsze owady. Przynajmniej w jakim� stopniu. Opad�em si� o pie� i spojrza�em w g�r�. Poprzez ga��zie wida� by�o niebo i zupe�nie obce dla mnie gwiazdy, gwiazdozbiory i konstelacje. Odetchn��em sobie i spr�bowa�em jeszcze raz zasn��. Kolejny dzie� �ycia,kolejny dzie� ucieczki. Kolejny dzie� nadziei. Rankiem znalaz�em owoce, na p�niej. Wypi�em sok i znowu bieg�em. Dzi� ju� zapewne pokona�em kilka mil. Tego dnia widzia�em nowy gatunek zwierz�cia. Jakby wielk� wydr� i dwa, zupe�nie mi nie znane ptaki. Na jednej planecie, kt�r� nazywali�my Prix, �y�y ptaki �udz�co przypominaj�ce papugi. Jedyn� r�nic� by�o to, �e te "papugi" �ywi�y si� ludzkim mi�sem. Wielu z nas wtedy zgin�o. Znowu przy�apa�em si� na tym, �e licz� drzewa. Robi�em to chyba pod�wiadomie. 348, 349, 350. D�ungli nie by�o wida� ko�ca. Czy mog�em si� �udzi�, �e mnie tu nie znajd�? Raczej nie. Znale�li nas nawet na Wielkich R�wninach, w g��bokich jaskiniach. Jednak warto by�o spr�bowa�. To by� dobry pomys�, by przy��czy� si� do tamtych uciekinier�w. Ojciec m�drze post�pi�. By� mo�e tylko dlatego jeszcze �yj�. Lubi�em biegn�c rozmy�la� o czymkolwiek. To bardzo pomaga�o. Zwi�ksza�o moje szanse prze�ycia. Jednocze�nie nigdy nie przestawa�em obserwacji otoczenia. Podzielno�� uwagi, jeden z moich najwi�kszych atut�w. Moje zmys�y, wszystkie, by�y niesamowicie wyostrzone. Zamar�em w bezruchu. Czy�bym s�ysza� to idiotyczne "PLUUM"? Nie, to niemo�liwe. Ju� bym nie �y�. Spanikowany zdwoi�em szybko��. Bieg�em przed siebie. Krok za krokiem. Ro�linno�� zacz�a si� zmienia�. Chyba d�ungla zacz�a si� ko�czy�. Dobry znak. Koniec z niewygodnym spaniem na drzewach, koniec z owadami, krzakami i owocami... B�d� musia� znale�� inne �r�d�o po�ywienia. By� mo�e znowu przyjdzie pora na strzelanie z procy. Biegn�c dotkn��em kieszeni. Wci�� tam by�a, ca�e szcz�cie. Krzew�w by�o coraz mniej, drzewa zacz�y si� przerzedza�. Nie mog�o by� w�tpliwo�ci, d�ungla zacz�a ust�powa� r�wninie, pustyni, kanionom? Jeszcze za wcze�nie by to stwierdzi�. Zrobi�o si� za cicho, nawet jak na skraj d�ungli. Przystan��em rozgl�daj�c si� uwa�nie i nas�uchuj�c. Co jest? Ta dziwna cisza nie mog�a zwiastowa� niczego dobrego. Moje nogi wznowi�y bieg. Byle dalej od tego miejsca. Byle dalej od tej przera�aj�cej ciszy. W ko�cu ukaza�a si� przede mn� r�wnina! Wolna przestrze� jak okiem si�gn��. Bujna, zielona trawa szumi�ca tak �agodnie. Gdzie� w oddali b�yska� b��kit. Czy�by jezioro? M�g�bym wreszcie si� wyk�pa�, wypra� rzeczy, pop�ywa�. A mo�e nawet z�apa� jak�� ryb�. Ta perspektywa spowodowa�a nieuniknione burczenie w brzuchu. Wznowi�em bieg. Tym razem nie z rozpaczy, tylko z nadziej�. Nieca�e pi�� mil od jeziora us�ysza�em g�o�ne i ostateczne "PLUUM". Nogi si� pode mn� ugi�y. Padaj�c, z niedowierzaniem w oczach, zobaczy�em za sob� dwa szczury. Spokojnie zbli�ali si� w moj� stron�, chyba z wyrazem zdziwienia w oczach. Le��c na ziemi czeka�em na nieuniknione. Praw� r�k� po�o�y�em na klatce piersiowej. Serce bi�o mi jak oszala�e. Stan�li nade mn� i zacz�li co� do siebie m�wi�. Spr�bowa�em si� skoncentrowa�. - ... nie do wiary. - us�ysza�em w standardowym j�zyku Federacji. - Ten wytrzyma� dwa uderzenia. Najwyra�niej jego serce jest bardziej wytrzyma�e od pozosta�ych. - Niezwyk�e - przyzna� drugi. - Ten jest ostatni prawda? Ostatni, z tej rasy nieobliczalnych szale�c�w. Chyba tak. Dzisiaj powinni�my otrzyma� ostateczne potwierdzenie. W ko�cu cie� Maar'tiena zosta� pomszczony. Teraz ju� nic nie przeszkodzi mu na �cie�ce nocnego blasku. Jeszcze raz pochylili si� nade mn�. Ostatnie co us�ysza�em, to "PL...". gnom