12135

Szczegóły
Tytuł 12135
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12135 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12135 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12135 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GNOM KRWAWE OKO I - Ci ludzie. Przeklęci ludzie. Kiedy ostatni raz jadłeś ludzkie mięso? Ja już nawet nie pamiętam. Żywimy się jakimiś korzonkami, od czasu do czasu mięsem trollów i innymi świństwami. - Hyddd. Blahg. Oni rosną w siłę. Wypędzają nas z naszych ziem. Jednak pewnego dnia... - Stul ten zielony pysk. Słyszałeś ?!? Wsłuchiwali się w ciszę nocy. Nie wyczuli żadnego obcego zapachu. Musiało to być więc dzikie zwierzę albo goblin. Przytaknęli sobie łbami, myśląc o tym samym. To musiał być ten rozmarzony mięśniak - Krwawe Oko. Pewnie znowu wybierał się na jakąś tajemniczą przechadzkę. Nie wiadomo po co. Wartownicy o dziwo wyciągnęli właściwe wnioski, gdyż chwilę później ich oczom ukazał się ten najdziwniejszy z goblinów. - Krwawe Oko zaszczycił nas swoją obecnością. Nasze kobiety przysłały cię z kolacją? - Hyg hyg hyg - głupio zaśmiał się drugi wartownik, zachwycając się obelgą pierwszego. - Zaraz wy staniecie się moją kolacją, jak jeszcze raz usłyszę jakiś idiotyczny tekst. Czy to jasne? - spokojnie zapytał Krwawe Oko złowieszczo mrużąc oczy. Po ich karkach przeszedł dreszcz strachu. Może i rozmyślał za dużo, jednak był weteranem wojennym, a jego czyny zostały okryte chwałą. Mierząc prawie dwa metry wzrostu, mając siłę trolla w swoich łapach, wielokrotnie ratował życie dowódcy klanu. Klan Trujący Jad wiele mu zawdzięczał. I te oczy. Czerwone jak u żadnego goblina. Podobno w szale bitewnym zaczynały świecić własnym światłem. Wszystkie te fakty nakazywały szacunek. Zaś magia, którą podobno się parał, wywoływała strach. Być może właśnie takie szczegóły przypomniały się wartownikom. Może strach wzbudził jego wzrost albo śmierć, która czaiła się w jego oczach, szykując się do skoku. Jakkolwiek by nie było, żadne inne słowa nie padły. Odprowadzali go spojrzeniami pełnymi pogardy i ukrywanego lęku. Jak zwykle nie zwrócił większej uwagi na głupie i nierozważne wypowiedzi wartowników. Już dawno mógł ich zabić. Jednak co by o nich nie mówić, byli to najlepsi wartownicy klanu. Zaś Krwawe Oko zawsze miał na uwadze dobro klanu. Co więcej, marzył, że któregoś dnia wszystkie klany się zjednoczą. Tak jak było kiedyś... Zamyślony spojrzał na księżyce. Tak, jeszcze nie nadszedł odpowiedni czas. Musiał chwilę zaczekać. Dziś miała mieć miejsce ostatnia lekcja. Wszedł na małą górkę, z której można było zobaczyć całą dolinę. Na nieurodzajnych ziemiach gdzieniegdzie rosły wysokie drzewa. Jednak tych było bardzo mało. Odcinały się na tle krajobrazu, nie przystając do otoczenia. Wszędzie wokół rosły kolczaste krzewy, a wśród nich liczne żmije, które wydzielały trujący jad. Właśnie od nich jego klan wziął swoją nazwę. Jad nie był co prawda śmiertelny, ale powodował całkowity paraliż na długi czas. Groty swoich strzał smarowali właśnie tym jadem. A czasami nawet broń, gdy wyruszali na trolle. Żyli w jaskiniach, dzieląc się życiową przestrzenią z tymi cuchnącymi monstrami. Między nimi trwała nieustająca wojna. Od czasu kiedy zostali zepchnięci na te tereny, czyli jakieś dwa wieki temu. Legendy mówią, że pięć wieków temu niepodzielnie panowali na Asga-hardzie. Cały kontynent należał do nich. Od Słonych Wód, aż po Trzęsawiska Śmierci. Wtedy byli silni i zjednoczeni, do czasu aż przybyli ludzie na swoich okrętach. Przepłynęli Słone Wody, a ich łodzi było tak wiele, iż przez blisko dwadzieścia dnio-nocy trwał rozładunek ludzi i ich dobytku. Tak podają legendy i stare manuskrypty. Wiadomo, że przed czymś uciekali, jednak nie wiadomo dokładnie co to było. Od tamtej pory zaczęła się ich ekspansja. Zajęli najbardziej żyzne tereny. Niszczyli wszystkie wioski i osady, które napotkali na swojej drodze. Nie okazywali litości. Zabijali dzieci, starców, a nawet kobiety w ciąży. Nie oszczędzili żadnego goblina, którego napotkali. Straszni na swych wielkich koniach siali strach i przemoc. Dysponowali dziwnymi typami broni, stosowali nie znaną im taktykę wojenną. Być może mimo tych wszystkich atutów w końcu gobliny rozgromiłyby najeźdźców. Jednak wtedy bogowie ognia i mroźnych wiatrów odwrócili się od nich. Wielki wódz, Krocząca Śmierć, został zabity w decydującej bitwie pod Zielonymi Wzgórzami. Klan, który od wieków był niepodzielny, rozpadł się na wiele mniejszych Ten stan rzeczy trwa do chwili obecnej. Zepchnięci na gorsze ziemie walczymy między sobą. O pożywienie, o ziemię, o kobiety. Dawna zażyłość została zapomniana i zepchnięta w niepamięć. Klany trzymają się osobno, prowadząc regularne wojny ze sobą, tylko od czasu do czasu jednocząc się przeciw wspólnemu wrogowi. Jednak tym wrogiem nie byli już ludzie. Czuli się za słabi, by ich zaatakować. Mroki przeszłości odebrały chęć zemsty. Walczyli razem przeciw trollom, Nocnym Łowcom, a czasami przeciw gigantom i wilkom. Krwawe Oko zamknął oczy tonąc we wspomnieniach i pragnieniach. Od wielu wiosen przy życiu utrzymywało go tylko jedno. Przepowiednia o Zjednoczycielu, który połączy wszystkie klany w jeden, tak jak to miało miejsce wieki temu. Który przepędzi ludzi z Asga- hardu. Jednak by tego dokonać trzeba odebrać ludziom połowę kontynentu, który obecnie okupują. Ta myśl, to pragnienie kierowało jego czynami od wczesnych lat młodości. Poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko, by jak najlepiej wspierać tego Zjednoczyciela. Dlatego też zaczął zgłębiać niebezpieczną wiedzę magii. Z tego też powodu uczestniczył we wszystkich potyczkach jakie mieli z ludźmi, pchając się na ochotnika, nawet wtedy gdy go nie chcieli. I dlatego też każdej nocy, licząc czas od ubiegłej wiosny, zakradał się do zamku ludzi, ucząc się ludzkiej taktyki wojennej. Sposobność ta nadarzyła się całkowicie przypadkowo. Usłyszał plotki, jakoby ludzki generał przeniósł się w te okolice. Osiedlił się tu, by służyć swoim wieloletnim doświadczeniem, jak i po to, by zahartować swojego syna w tych nieprzyjaznych warunkach. Od ponad roku przekazywał mu swoją wiedzę taktyczną, balistyczną, zaopatrzeniową, aby jego syn przejął po nim dziedzictwo i prestiż. Gdy tylko te wieści dotarły do Krwawego Oka, ten od razu zorientował się, że to jest wielka szansa. Nie tylko dla niego i dla jego klanu, ale dla wszystkich jego braci i sióstr, dla goblinów. Dlatego też, co wieczór zakradał się do zamku, usypiając strażników i z natężeniem całej inteligencji przyswajał sobie to obce spojrzenie na wojnę. Wiele się nauczył przez ten czas. Uważał, że nie poszedł on na marne. Dziś miała się odbyć ostatnia lekcja. Oderwał spojrzenie od doliny, kierując je na niebo. Tak, już pora wyruszyć. To będą jakieś dwie godziny biegu. Poprawił buzdygan , który swobodnie wisiał mu na plecach. Wyruszył w drogę. Pokonując ostatnie wzniesienie wyraźnie zwolnił tempo. Mógł biec przez wiele godzin, w ogóle się nie męcząc, jednak zawsze lepiej być przygotowanym na niespodzianki. Szczególnie tu, koło Cytadeli. Tak ludzie nazywali swój czarny zamek. Zaczął iść ostrożnie, wypatrując jakiegoś niebezpieczeństwa. Wszystko wydawało się w porządku, żadne dziwne dźwięki, ani zapachy nie wdarły się w to tak dobrze znane mu otoczenie. W końcu ujrzał wartowników, którzy sprawnie patrolowali teren. Były trzy niezależne patrole wokół Cytadeli. Jeden przed zamkiem, który pilnował wejścia do bram i dwa w środku. Zapewne te patrole zostały wyznaczone, by ostrzegać przed zbliżającą się hordą goblinów. Jednak gdy miały wykryć małą grupę, były raczej bezradne. Nigdy nie miał większych problemów, by sobie z nimi poradzić. Tak jak zawsze, położył się na ziemi, idealnie wtapiając się w otoczenie, dłuższą chwilę obserwując strażników patrolujących teren. Gdy upewnił się, że nie ma żadnych niespodzianek, rzucił paraliż na cały patrol. Po czym szybko wspiął się na wysokie mury okalające ludzki zamek. Będąc na samej górze, zdjął czar z wartowników, którzy wznowili swoje obowiązki, jakby nic się nie stało. Krwawe Oko musiał przez wiele miesięcy udowadniać swoją biegłość w magii, a także opanowanie ducha i ciała, by szaman jego klanu wtajemniczył go w to zaklęcie. Wymagało ono niesamowitej koncentracji i nigdy nie zostało powierzone nowicjuszowi. Opanowując te i trudniejsze zaklęcia udowodnił, że jest godzien noszenia tytułu Waga-agr. Ten zaszczyt był przyznawany tym goblinom, którzy nie zostali szamanami, a mimo to zgłębili najgłębsze tajniki magii. Tytuł ten oznaczał "brat w magii", jednak co ważniejsze, dzięki niemu zawsze uzyska pomoc i wsparcie od innych szamanów. Obojętnie, z którego klanu by się wywodzili. Większość z goblinów nie wiedziała, że istnieje sojusz między klanami. Sojusz, który utrzymywał się mimo sporów, walk i zawiści. Jego celem było ponowne zjednoczenie się wszystkich klanów. Na straży tego sojuszu stali właśnie szamani. Paraliż był bardzo przydatnym czarem. Nie dość, że zatrzymał on w miejscu tych wartowników, to jeszcze wymazał im z pamięci, to wszystko co się działo, aż do jego odwołania. Bardzo pożyteczny i potężny czar. Kierując swoje spojrzenie na tę ludzką budowlę, która kryła się za murami, zawsze popadał w pewnego rodzaju zachwyt. Wysoka konstrukcja, cała z kamieni. Na górze liczne wieżyczki, z których postrach mogli siać łucznicy. Wiele małych i wąskich okien, które świadczyły o obronnym charakterze tego budynku. Jego rasa nie potrafiła wznosić tak złożonych konstrukcji. Umieli budować kamienne ołtarze ofiarne i ściany, oddzielające katakumby od świata żywych. Jednak na tym wyczerpywały się ich zdolności pracy w kamieniu. Ludzie jak się okazało, opanowali w znacznie większym zakresie sztukę obróbki kamienia. Ta kamienna budowla, ta Cytadela, nie tylko była wykonana cała z bloków kamiennych. Co więcej, jakiś czas temu dowiedział się, że była osadzona na bloku skalnym. Nie możliwe były więc podkopy pod tym zamkiem, ani drążenie tuneli. Ludzie potrafili lepiej ufortyfikować tę budowlę, niż kiedykolwiek im się marzyło. Widząc te, a także inne osiągnięcia ludzkiej rasy, zaczął żywić do nich większy szacunek. Jednak to wcale nie oznaczało, że zrezygnował ze swoich dążeń. Wręcz przeciwnie. Tylko zdwoił swoje wysiłki, by zrozumieć i opanować ludzkie dokonania. Jego celem, sensem życia, ciągle pozostawało wypędzenie ludzi z Asga-hardu. Nie marnując więcej czasu zwinnie zszedł z muru, wypatrując kolejnych wartowników. Tak jak zawsze, na wartowników znajdujących się bliżej bramy rzucił czar paraliż. Zaś tych pilnujących komnat generała uśpił, wprowadzając w stan niepamięci. Innymi ludźmi tego dnia nie musiał się przejmować, gdyż obozowali kilka godzin za Cytadelą, przeprowadzając jakieś manewry. Wchodząc na balkon, przylegający do pokoju generała, usłyszał głosy. Zapewne lekcja już się rozpoczęła. Zaczął słuchać ludzkiego języka, który już dawno opanował z zadziwiającą łatwością. - A teraz zastanów się dobrze, mój synu. Stajesz przed taką oto sytuacją. Wróg broni wzniesienia, które jednak nie jest w pełni ufortyfikowane. Ma za to wielu łuczników i maszyny miotające. Co powinieneś zrobić, by zająć tę pozycję, ponosząc przy tym jak najmniejsze straty? Krwawe Oko zastanawiał się nad tym problemem, tak samo zresztą jak syn generała. Goblinowi przychodziły do głowy różne pomysły, które wykluczał jeden po drugim, gdyż wiązały się ze zbyt dużymi stratami własnymi. Można by było wziąć wroga na przeczekanie, ale jak już się dawno dowiedział na tych wykładach, najgorsze w kampanii wojennej było unieruchomienie własnej armii. Najlepszym rozwiązaniem był więc pełen atak. Z tarczownikami na przedzie, z odstępami między poszczególnymi oddziałami. Jednak wpierw trzeba było zniszczyć maszyny miotające. W tym celu, przed frontalnym atakiem trzeba było wysłać grupy sabotażowe, które zlikwidują to niebezpieczeństwo. Dokładnie taki sam plan ataku wymyślił syn generała - Godomir. - Znakomicie. Plan, który opracowałeś jest jedynym sensownym w tej sytuacji. Pamiętaj jednak zawsze, że musisz część armii zostawić w odwodzie. W wojnie, jak to w życiu, zawsze przydarza się coś niespodziewanego. - Tak, ojcze. Krwawemu Oku na zawsze w pamięci została ta roztropna rada ludzkiego generała, jak i wcześniejsze nauki. Zdążył na finałowy test. Jutro Godomir uda się do stolicy, Akem Duaru, która leżała daleko na zachodzie. Staremu, generałowi w stanie spoczynku, nie pozostanie więc nic innego, jak obrócenie swojego intelektu ku wschodniemu zagrożeniu. Ku goblinom. Świadom tego wszystkiego Krwawe Oko nie mógł do tego dopuścić. Nie mógł pozwolić, by ludzie mieli kolejnego świetnego generała, który posiadając wiedzę poprzednika, posiadał jeszcze inny atut - młodość. Złym rozwiązaniem było także zostawienie starego generała, by mógł nękać jego klan. Dlatego też już dawno opracował plan, by temu zapobiedz. Gdy syn i ojciec mówili o mniej istotnych rzeczach, goblin wyjął małe zawiniątko. Jego oczom ukazała się niedużych rozmiarów rurka i kilkanaście malutkich igiełek, wpiętych tuż obok. Odłożył te zawiniątko, mając je pod ręką. Po czym wyciągnął mały flakonik, z jakimś dziwnym płynem w środku. Gdy już wszystko było przygotowane, ostrożnie nasączył namoczył metalowe igły w tym płynie. Wziął rurkę do ust, wsadził pierwszą igłę i dmuchnął. Malutka igiełka użądliła Godomira w lewą rękę. Ten odruchowo strzepnął rękaw, myśląc zapewne, że to jakiś komar. Chwilę później druga igiełka utkwiła w prawym kolanie starego generała. On także instynktownie klepnął nogę, strącając na ziemię igłę. Gdy odwrócili się w stronę balkonu, z zamiarem nie wpuszczenia dalszych insektów, zobaczyli jakąś dużą sylwetkę. Krzyk zamarł im na ustach. Ich ciałami wstrząsnęły niespodziewane konwulsje. W agonii próbowali zaczerpnąć życiodajnych haustów powietrza. Daremnie. Prawie w tym samym czasie rękoma przycisnęli piersi, czując niewyobrażalny ból. Kilkanaście uderzeń serca później, już nie żyli. Krwawe Oko cicho wszedł do komnaty. Sprawdził pul ludzi, upewniając się, że nie żyją. Zebrał z ziemi malutkie igły i opuścił to pomieszczenie, zacierając za sobą wszelkie ślady swojej obecności. Na balkonie położył rurkę i wszystkie igły z powrotem na zawiniątko. Starannie je obwiązał i włożył do kieszeni. W ciszy wycofywał się z Cytadeli, zdejmując czar snu i paraliżu z wartowników. Będąc już daleko za ludzkimi patrolami mógł z ulgą odetchnąć, ciesząc się, że wszystkie jego plany się powiodły. Wracając do klanu przechodził koło małych bagienek. W jednym z nich wylądowało śmiercionośne zawiniątko wraz z flakonikiem, wciągając w swe głębiny ostatnie dowody zabójstwa. W drodze powrotnej Krwawe Oko po raz kolejny zaczął się utwierdzać w swoich dalszych planach. Oczywistym było dla niego, że nie może zostać dłużej w Klanie Trującego Jadu. W tym miejscu jego umiejętności zostałyby zmarnowane i niewykorzystane. Wiele się nauczył, jak też dużo zawdzięczał temu miejscu. Szamani podzielili się z nim całą wiedzą, którą posiadali. Stoczył kilkanaście potyczek z ludźmi, przekonując się na własnej skórze, że są znakomicie wyszkoleni i zdyscyplinowani. To też były cenne doświadczenia. Zapoznał się też z ludzkimi dokonaniami, uważnie obserwując Cytadelę i pobliskie wioski ludzi. W końcu przejął całą wiedzę i mądrość od ludzkiego generała, będąc jedynym przy życiu spadkobiercą jego nauk. Nic więcej nie mógł się tu nauczyć. Co więc powinien zrobić? Nie ulegało wątpliwości, że musi się udać daleko na wschód. By poszerzać swoje umiejętności i wiedzę oraz by wspomóc Zjednoczyciela, który się w końcu musi pokazać. Tylko tam, na dalekim wschodzie, można zacząć działać na szeroką skalę, powoli integrując wszystkie klany. Tam właśnie tkwiły wszelkie możliwości i rezerwy jego rasy. Jednak nie będzie mu łatwo. Gobliny były małe, rzadko który przekraczał półtora metra. On ze swoją posturą będzie się wyróżniał wszędzie. Niezbyt pomoże mu fakt, iż przyszedł na świat właśnie w tym, mało istotnym i na wpół zapomnianym klanie. Jedyną szansą na zachowanie życia staną się więc jego umiejętności i wiedza. Może pomoże mu tytuł Waga-agr. Być może ten fakt mu tylko zaszkodzi. Mimo tych wszystkich wątpliwości i niepewności, jednego był pewien. Tego, że nadszedł na niego czas i nie może już dłużej zwlekać. Jego rozmyślania przerwał znajomy głos: - Zobacz, wraca. Pewnie znowu zmarnował czas wpatrując się w niebo i rozmyślając nie wiadomo o czym. - Pewnie masz rację Brudny Pazurze. Jak zwykle zresztą. Wracającego goblina prawie ucieszyły te nieprzyjazne słowa wartowników. Gdyż przede wszystkim oznaczały one, że jego klan wciąż jest bezpieczny i żadne niebezpieczeństwo się nie pojawiło. Minął w milczeniu tych dwóch, jak zwykle ich ignorując. Przed nim rozciągały się jaskinie, które zamieszkiwały gobliny jak i trolle. W dzień chroniły przed gorącymi promieniami słońca, w nocy zapewniały przyjemnych chłód. Tylko ten zaduch i smród, który dochodził jakimiś szczelinami od siedzib trollów. Czasem aż trudno było wytrzymać. Zagłębiając się w te jakże dobrze znane mu jaskinie dostrzegł kolejnych wartowników. Ci żywili do niego większy szacunek i nigdy nie padły z ich ust słowa pogardy. Schodząc w dół czasami jakaś goblinka spojrzała na niego zalotnie. Ale teraz nie w głowie były mu kobiety, choć to wcale nie znaczy, że od nich stronił. Sypiał z wieloma, jednak żadna z jego dotychczasowych partnerek nie wzbudziła w nim nic więcej, prócz pożądania. W końcu dotarł do swojej groty. Był to wielki przywilej. Większość mieszkała we wspólnych jaskiniach. Gdzie szturchańce, warkoty, czy odgłosy sapania często nie dawały spać. Tylko wódz klanu, szamani i kilku wybrańców miało dla własnego użytku osobne groty. Rozejrzał się uważnie po swoim siedlisku. Zapewne po raz ostatni w życiu widzi ten widok, chciał więc by na zawsze utkwił mu w pamięci. Tu i ówdzie leżały różnego rodzaju bronie: pałki, maczugi, a nawet miecze i tarcze. W swoim dosyć krótkim życiu nauczył się posługiwać różnymi rodzajami broni. Po kątach walały się różne manuskrypty, rulony i pojedyncze kartki. Ściany zdobiły różne flakoniki, proporce i flagi zdobyte w wyprawach wojennych. Pod jedną ze ścian rozłożone było sukno, na którym kładł się każdej nocy. Ta noc będzie jego ostatnią w znanym mu otoczeniu. Jego inspekcja została przerwana przez nagłe chrząkanie. Z tyłu stał Mądry Kieł, najstarszy szaman klanu. Uważnie przyjrzał się swojemu wychowankowi, po czym spytał: - Nie żyją? - Tak. Wszystko poszło zgodnie z planem. - To dobrze. Lepiej zlikwidować od razu niebezpieczeństwo, niż pozwolić mu rosnąć w siłę za twoimi plecami. Zapamiętaj sobie dobrze tę radę. - Tak, mistrzu. Szaman rozejrzał po grocie swojego najlepszego ucznia. Uważnie też ocenił jego determinację, ciesząc się z tego co zaobserwował. - A więc jutro wyruszasz, chcąc dogonić przeznaczenie - ni to spytał, ni to stwierdził. - Nadszedł czas. Sam wiesz o tym doskonale. - Tak to prawda. Niczego więcej się tutaj nie nauczysz. Nie znajdziesz tu także Zjednoczyciela. Mistrz i uczeń spojrzeli na sobie w niemym porozumieniu. Obaj pragnęli tego samego. Z niecierpliwością oczekiwali tego, który miał złączyć wszystkie klany w jeden. Jednak nie nadchodził. Mądry Kieł odwrócił się plecami do Krwawego Oka. Odchodząc powiedział cicho: - Powodzenia. Oby bogowie ognia i mroźnych wiatrów mieli cię w swojej opiece. - Oby tak było - odpowiedział. Jego głos odbił się pustym echem w niedużej grocie. gnom