12129

Szczegóły
Tytuł 12129
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12129 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12129 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12129 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

John Katzenbach Analityk Moim kolegom i kole�ankom w�dkarzom: Ann, Peterowi, Philowi i Leslie Cz�� 1 LIST Rozdzia� 1 Nie spodziewa� si�, �e prze�yje ten rok. Pi��dziesi�te trzecie urodziny sp�dzi� � jak wszystkie inne dni � s�uchaj�c ludzi skar��cych si� na swoje matki. Bezmy�lne, okrutne, prowokuj�ce seksualnie. Zmar�e, lecz �yj�ce w umys�ach swoich potomk�w. Matki, kt�re nie umar�y, lecz kt�rych dzieci mia�y ochot� je zabi�. Zw�aszcza pan Bishop, ale te� panna Levy i ten nieszcz�sny Roger Zimmerman, dziel�cy mieszkanie na Upper West Side oraz � jak mo�na by�o przypuszcza� � �ycie na jawie i we �nie ze z�o�liw�, manipuluj�c� nim hipochondryczk�, kt�ra dusi�a w zarodku ka�d� nie�mia�� pr�b� wydostania si� spod jej kontroli. Wszyscy oni wykorzystali tego dnia ca�y przeznaczony dla nich czas, wylewaj�c potoki gorzkiego jadu na kobiety, kt�re wyda�y ich na �wiat. S�ucha� w milczeniu tych pe�nych morderczej nienawi�ci tyrad, z rzadka tylko wtr�caj�c delikatny komentarz, nie pr�buj�c tamowa� kipi�cej na kozetce w�ciek�o�ci, ca�y czas jednak marz�c, by cho� jeden z jego pacjent�w wzi�� g��boki oddech, opami�ta� si� na chwil� i zobaczy�, czym naprawd� jest jego gniew � w�ciek�o�ci� na samego siebie. Wiedza i do�wiadczenie podpowiada�y mu, �e po latach gorzkich opowie�ci w oderwanym od �wiata gabinecie psychoanalityka ka�de z nich, nawet nieszcz�liwy, zdesperowany i okaleczony psychicznie Roger Zimmerman, dojdzie w ko�cu do tego wniosku. Mimo to urodziny, przypominaj�ce mu dosadnie o jego w�asnej �miertelno�ci, sprawi�y, �e zacz�� si� zastanawia�, czy on sam doczeka takiej chwili, kt�ra jest ukoronowaniem pracy ka�dego psychoanalityka. Jego ojciec zmar� nied�ugo po tym, jak sko�czy� pi��dziesi�t trzy lata, kiedy os�abione latami stresu i przypalania papierosa od papierosa serce odm�wi�o wreszcie pos�usze�stwa. Nie m�g� zapomnie� o tym z�owr�bnym fakcie. Kiedy wi�c m�cz�cy Roger Zimmerman j�cza� i skamla�, korzystaj�c z ostatnich minut ostatniej tego dnia sesji, nie s�ucha� go tak uwa�nie, jak powinien. Wtedy w�a�nie us�ysza� st�umiony trzykrotny d�wi�k dzwonka w poczekalni. Dzwonek sygnalizowa�, �e przyszed� nast�pny pacjent. Ka�dy nowy klient by� przed pierwsz� sesj� informowany, �e po wej�ciu ma zadzwoni� dwa razy, szybko i kr�tko, po czym jeszcze raz, d�u�ej. W ten spos�b wiadomo by�o, �e to nie akwizytor, inkasent z gazowni, s�siad czy kurier z przesy�k�. Nie zmieniaj�c pozycji, zerkn�� do notesu le��cego obok zegara na ma�ym stoliku za g�ow� pacjenta. Na osiemnast� nikt nie by� um�wiony. Zegar pokazywa� siedemnast� czterdzie�ci osiem. Roger Zimmerman zesztywnia�. � My�la�em, �e zawsze jestem ostatni. Nie odpowiedzia�. � Nikt nigdy po mnie nie przychodzi�, przynajmniej niczego takiego nie pami�tam. Ani razu. Zmieni� pan plan wizyt i nic mi nie powiedzia�? Milcza�. � Nie podoba mi si�, �e kto� mia�by przychodzi� po mnie � powiedzia� stanowczo Zimmerman. � Chc� by� ostatni. � A dlaczego? � spyta� w ko�cu. � By� ostatnim to tak, jak by� pierwszym � odpar� Zimmerman ostro, jakby chcia� powiedzie�, �e ka�dy idiota by na to wpad�. Skin�� g�ow�. Pacjent poczyni� intryguj�c� i trafn� obserwacj�, jednak jak zwykle zrobi� to w ostatniej chwili. Nie na pocz�tku sesji, kiedy mogliby rozwin�� t� my�l w po�yteczn� dyskusj�, maj�c przed sob� pi��dziesi�t minut. � Niech pan spr�buje pami�ta� o tym jutro � powiedzia�. � Od tego zaczniemy. Obawiam si�, �e dzisiaj nasz czas ju� si� sko�czy�. Zimmerman zawaha� si�, zanim usiad�. � Jutro? Niech mnie pan poprawi, je�li si� myl�, ale jutro jest ostatni dzie� przed pana wyjazdem na te g�upie sierpniowe wakacje, jak ka�dego cholernego roku. Co mi to pomo�e? Zn�w nic nie odpowiedzia�, pozwalaj�c pytaniu zawisn�� nad ich g�owami. Zimmerman parskn�� g�o�no. � Zreszt� ktokolwiek przyszed�, i tak pewnie jest bardziej interesuj�cy ni� ja � stwierdzi� gorzko, spu�ci� nogi z kanapy i popatrzy� na doktora. � Nie lubi�, kiedy co� si� zmienia � oznajmi� zdecydowanie. � Wcale a wcale. Wsta� z w�ciek�o�ci� w oczach, a po jego twarzy przemkn�� z�o�liwy grymas. � Powinno by� tak samo za ka�dym razem. Przychodz�, k�ad� si�, zaczynam m�wi�. Zawsze ostatni. Tak w�a�nie powinno to wygl�da�. Nikt nie lubi, kiedy co� si� zmienia. � Westchn�� z rezygnacj�. � Dobrze, niech b�dzie jutro. Ostatnie spotkanie, zanim pojedzie pan do Pary�a, na Cape Cod, na Marsa czy gdzie tam pan si� wybiera, zostawiaj�c mnie tu samego. Obr�ci� si� na pi�cie i wyszed� szybko, nie ogl�daj�c si� za siebie. Doktor siedzia� przez chwil� w fotelu, nas�uchuj�c cichn�cych krok�w rozz�oszczonego pacjenta. Potem wsta�, czuj�c ci�ar wieku w zesztywnia�ych od d�ugiego siedzenia stawach i mi�niach, i ruszy� do wyj�cia � drugich drzwi, prowadz�cych do skromnej poczekalni. Gabinet, w kt�rym kilkadziesi�t lat temu otworzy� praktyk�, by� pod kilkoma wzgl�dami do�� wyj�tkowy; w�a�nie dlatego wynaj�� to mieszkanie rok po sko�czeniu sta�u i sp�dzi� w nim ponad �wier� wieku. Prowadzi�o do niego troje drzwi: jedne z przedpokoju, zamienionego w ma�� poczekalni�, drugie bezpo�rednio z korytarza i trzecie, ��cz�ce pomieszczenie z niewielk� kuchni�, salonikiem i sypialni�. Gabinet by� czym� w rodzaju wysepki, a drzwi przypomina�y portale prowadz�ce do innych �wiat�w. Cz�sto traktowa� go jako punkt, w kt�rym ��czy�y si� trzy r�ne rzeczywisto�ci. Podoba�o mu si� to, poniewa� wierzy�, �e taki brak kontaktu ze �wiatem zewn�trznym czyni jego prac� nieco �atwiejsz�. Nie mia� poj�cia, kt�ry z pacjent�w wr�ci� bez zapowiedzi. Nie pami�ta�, by cho� raz w ci�gu wszystkich lat praktyki zdarzy�o si� co� takiego. Nie m�g� te� wyobrazi� sobie, by kt�rykolwiek z nich znalaz� si� w sytuacji na tyle dramatycznej, by tak brutalnie narusza� r�wnowag� stosunk�w ze swoim terapeut�. Zawsze polega� na rutynie i cierpliwo�ci. To s�owa, wypowiadane w z�udnej, lecz absolutnej �wi�to�ci gabinetu psychoanalityka, mia�y torowa� w umy�le pacjenta drog� do zrozumienia. Zimmerman mia� racj� � zmiany nie by�y dobre. Przeszed� przez gabinet nieco szybszym ni� zazwyczaj krokiem, poruszony my�l�, �e w jego zbyt monotonne i ca�kowicie przewidywalne �ycie wtargn�o w�a�nie co� niepokoj�cego. Otworzy� drzwi poczekalni i zajrza� do �rodka. Pok�j by� pusty. Sta� przez chwil�, nie wiedz�c, co robi�. Przysz�o mu do g�owy, �e mo�e si� przes�ysza�, ale przecie� Zimmerman r�wnie� zwr�ci� uwag� na charakterystyczny d�wi�k dzwonka, oznajmiaj�cy, �e do poczekalni wszed� kto�, kto ju� tu kiedy� by�. � Halo? � powiedzia�, chocia� by�o oczywiste, �e nikt go nie s�yszy. Zaskoczony, zmarszczy� czo�o i poprawi� okulary w drucianych oprawkach. � Ciekawe � powiedzia� g�o�no. Wtedy zauwa�y� le��c� na krze�le kopert�. Odetchn�� g��boko, pokiwa� g�ow� i pomy�la�, �e to troch� zbyt melodramatyczne, nawet jak na kogo� z jego obecnej listy przypadk�w. Podni�s� kopert�. Wydrukowane by�o na niej jego nazwisko. � To ciekawe � powt�rzy�. Zawaha� si� i przytkn�� list do czo�a, jakby telepatycznie pr�bowa� odgadn��, kto go zostawi�. Nie m�g� jednak dopasowa� go do nikogo spo�r�d tuzina os�b, kt�rymi si� zajmowa�. Wszyscy woleli m�wi� prosto z mostu o tym, co ich dr�czy. Chwilami by�o to m�cz�ce, ale stanowi�o nieod��czn� cz�� procesu leczenia. Rozdar� kopert� i wyj�� z niej dwie zadrukowane kartki. Pierwszy wers brzmia�: Wszystkiego najlepszego z okazji pi��dziesi�tych trzecich urodzin, doktorze. To pierwszy dzie� Pana �mierci. Odetchn�� g��boko. Duchota w poczekalni przyprawi�a go o zawr�t g�owy; musia� oprze� si� o �cian�, �eby nie upa��. Doktor Frederick Starks, psychoanalityk, mieszka� sam, nawiedzany przez wspomnienia innych ludzi. Podszed� do ma�ego staro�wieckiego biurka, kt�re dosta� pi�tna�cie lat temu od �ony. Od jej �mierci min�y trzy lata, ale kiedy przy nim siada�, wci�� wydawa�o mu si�, �e s�yszy jej g�os. Roz�o�y� na blacie kartki. Pomy�la�, �e min�a chyba dekada, odk�d tak naprawd� czego� si� ba�. Wtedy by�a to diagnoza postawiona przez onkologa jego �ony. Teraz czu� w ustach ten sam kwa�ny posmak, a serce t�uk�o si� w piersi tak jak wtedy. Odczeka� cierpliwie kilka chwil, staraj�c si� uspokoi�. Poczu� si� dojmuj�co samotny. Nienawidzi� tej samotno�ci, bo zdawa� sobie spraw�, jaki sta� si� przez ni� wra�liwy. Ricky Starks � rzadko dawa� komu� odczu�, �e woli m�odzie�cze brzmienie tego zdrobnienia od powa�nego Fredericka � by� cz�owiekiem lubi�cym �ad i regularno��. Jego oddanie ustalonemu porz�dkowi rzeczy zakrawa�o na obsesj�. Uwa�a�, �e spokojny i uporz�dkowany tryb �ycia jest jedynym sposobem radzenia sobie z niepokojem i chaosem, z kt�rym przychodzili do niego pacjenci. By� wysokim m�czyzn� � mierzy� ponad metr dziewi��dziesi�t � a codzienne spacery w porze lunchu i niez�omne odmawianie sobie ulubionych lod�w i s�odyczy sprawi�y, �e by� ascetycznie chudy. Nosi� okulary, co w jego wieku nie by�o niczym niezwyk�ym, ale chlubi� si� tym, �e wci�� nie by�y one zbyt silne. W�osy by�y tylko lekko przerzedzone. Rzuci� palenie, a czasami wypija� wieczorem lampk� wina, by lepiej spa�. Zd��y� przywykn�� do swojej samotno�ci; nie zra�a�y go samotne posi�ki w restauracjach ani chodzenie do kina czy na broadwayowskie przedstawienia w pojedynk�. Uwa�a�, �e cia�o i umys� ma w doskona�ym stanie. Czu� si� o wiele m�odszy, ni� by� w rzeczywisto�ci. Z drugiej strony doskonale zdawa� sobie spraw�, �e w wieku, kt�ry w�a�nie osi�gn��, zmar� jego ojciec i pomimo braku logiki takiego rozumowania nie s�dzi�, �e go prze�yje. Wydawa�o mu si� to w jaki� spos�b niew�a�ciwe. Nie jestem gotowy na �mier�, pomy�la� jednak, patrz�c na pierwsze s�owa listu. Po chwili zacz�� czyta�, zastanawiaj�c si� nad ka�dym zdaniem, pozwalaj�c przera�eniu i wzburzeniu zapu�ci� korzenie w swojej duszy. Istniej� gdzie� w Pana przesz�o�ci. Zrujnowa� mi Pan �ycie. Mo�e Pan nie wiedzie� jak, dlaczego ani nawet kiedy, ale tak si� sta�o. Przez Pana ka�da jego sekunda by�a przepe�niona smutkiem. Zrujnowa� Pan moje �ycie, a teraz ja zamierzam zrujnowa� Pa�skie. Ricky Starks zn�w g��boko odetchn��. �y� w �wiecie, w kt�rym nic nieznacz�ce pogr�ki i fa�szywe obietnice by�y czym� pospolitym, ale natychmiast zda� sobie spraw�, �e s�owa, kt�re widzi przed sob�, to zupe�nie co innego ni� niejasne gro�by, do kt�rych wys�uchiwania przywyk�. Z pocz�tku wydawa�o mi si�, �e powinienem Pana po prostu zabi� i w ten spos�b wyr�wna� rachunki. Potem zda�em sobie spraw�, �e by�oby to zbyt proste. Jest Pan �a�o�nie �atwym celem, doktorze. Nie zamyka Pan drzwi na klucz. Od poniedzia�ku do pi�tku spaceruje Pan wci�� t� sam� tras�. W weekendy jest Pan cudownie przewidywalny: wyprawa w niedzielny poranek po �Timesa�, cebulowa bu�eczka i kawa orzechowa z podw�jnym cukrem, bez mleka, w eleganckiej kawiarence dwie przecznice na po�udnie od Pa�skiego mieszkania. To zdecydowanie za �atwe. Zaczajenie si� i zabicie Pana nie by�oby �adnym wyzwaniem. Bior�c pod uwag� �atwo��, z jak� mo�na by takiego morderstwa dokona�, nie by�em pewien, czy dostarczy�oby mi ono wystarczaj�cej satysfakcji. Uzna�em, �e b�dzie lepiej, je�li sam si� Pan zabije. Starks poruszy� si� niespokojnie w fotelu. Czu� gor�co bij�ce od tych s��w, ogarniaj�ce jego czo�o i policzki. Mia� spierzchni�te usta; bezskutecznie spr�bowa� zwil�y� je j�zykiem. Niech si� Pan zabije, doktorze. Niech Pan skoczy z mostu. Palnie sobie w �eb z pistoletu. Wejdzie pod autobus. Rzuci si� pod poci�g. Odkr�ci gaz. Niech Pan znajdzie odpowiedni� belk� i si� na niej powiesi. Spos�b zale�y od Pana. Pana samob�jstwo b�dzie o wiele stosowniejsze, a ju� z ca�� pewno�ci� o wiele bardziej mnie satysfakcjonuj�cym sposobem sp�aty Pa�skiego d�ugu. Oto wi�c zasady gry, do kt�rej Pana zapraszam: ma Pan dok�adnie pi�tna�cie dni, zaczynaj�c od jutra, od sz�stej rano, na odkrycie, kim jestem. Je�li si� Panu uda, musi Pan wykupi� jedno z tych male�kich og�osze� na dole pierwszej strony �New York Timesa� i wydrukowa� tam moje nazwisko. Tylko tyle: niech Pan poda moje nazwisko. Je�li si� Panu nie uda... W tym momencie zaczyna si� zabawa. Prosz� zauwa�y�, �e druga kartka zawiera imiona i nazwiska pi��dziesi�ciorga dwojga Pana krewnych. Od sze�ciomiesi�cznego niemowl�cia, dziecka Pa�skiej siostrzenicy, po Pa�skiego kuzyna, inwestora z Wall Street, starego kapitalisty, tak samo osch�ego i nudnego jak Pan. Je�li nie zgadnie Pan, kim jestem, b�dzie Pan mia� nast�puj�cy wyb�r: albo bezzw�ocznie si� Pan zabije, albo ja zniszcz� jedn� z tych niewinnych os�b. Zniszcz�. Co za intryguj�ce s�owo! Mo�e oznacza� ruin� finansow� albo kompromitacj� w towarzystwie. Mo�e te� oznacza� za�amanie psychiczne. Albo morderstwo. Niech si� Pan nad tym zastanowi. Mo�e to by� kto� m�ody albo stary. M�czyzna lub kobieta. Bogaty albo biedny. Mog� Panu obieca� jedno: spotka ich krzywda, kt�rej oni � albo ich ukochani � nigdy nie zapomn� i z kt�rej nigdy si� nie otrz�sn�, cho�by nie wiadomo jak d�ugiej poddali si� terapii. A cokolwiek to b�dzie, Pan prze�yje ka�d� sekund�, jaka pozosta�a Panu na tym �wiecie ze �wiadomo�ci�, �e to tylko i wy��cznie Pana wina. Chyba �e wybierze Pan bardziej honorowe wyj�cie i wcze�niej si� zabije, oszcz�dzaj�c temu komu� losu, jaki dla niego przygotowa�em. Ma Pan wyb�r: moje nazwisko albo Pana nekrolog. W tej samej gazecie, oczywi�cie. Aby da� dow�d moich mo�liwo�ci i zasi�gu moich plan�w, skontaktowa�em si� z jedn� z os�b z listy i przekaza�em jej pewn� wiadomo��. Zach�cam, aby reszt� wieczoru sp�dzi� Pan, dowiaduj�c si�, kogo dosi�gn��em i w jaki spos�b. Potem, z samego rana mo�e si� Pan zabra� za swoje g��wne zadanie. Oczywi�cie nie spodziewam si�, �e odgadnie Pan moj� to�samo��. Aby wi�c udowodni�, �e nieobcy jest mi duch rywalizacji, postanowi�em co jaki� czas w ci�gu nast�pnych pi�tnastu dni podrzuca� Panu jakie� podpowiedzi. Tylko po to, by rozgrywka by�a bardziej interesuj�ca, chocia� kto� tak inteligentny jak Pan zauwa�y, �e ca�y ten list pe�ny jest wskaz�wek. Mimo to ma�a podpowied�. Zupe�nie za darmo. Kiedy� weso�o by�o na �wiecie, Matka, ojciec i ma�e dzieci�. Szcz�liwy czas jednak up�yn��, Kiedy m�j ojciec w dal odp�yn��. Poezja nie jest moj� mocn� stron�. Nienawi�� tak. Mo�e Pan zada� trzy pytania. Odpowiedzi maj� brzmie� �tak� lub �nie�. Prosz� skorzysta� z tego samego sposobu � og�osze� na pierwszej stronie �New York Timesa�. Odpowiem w spos�b, kt�ry uznam za w�a�ciwy, w ci�gu dwudziestu czterech godzin. Powodzenia. Mo�e Pan tak�e w miar� wolnego czasu zaj�� si� przygotowaniami do pogrzebu. Wydaje mi si�, �e kremacja b�dzie stosowniejsza ni� skomplikowana ceremonia z�o�enia do grobu. Wiem, jak bardzo nie lubi Pan ko�cio��w. Nie uwa�am, by dobrym pomys�em by�o powiadamianie policji. Wy�mialiby Pana, co przy Pa�skiej zarozumia�o�ci by�oby, jak podejrzewam, trudne do prze�kni�cia. Mnie za� jeszcze bardziej by rozw�cieczy�o, a ju� teraz musi Pan si� zastanawia�, jak bardzo jestem niezr�wnowa�ony. Mog� zareagowa� zupe�nie nieprzewidywalnie, na wiele r�nych pod�ych sposob�w. Jednej rzeczy jednak mo�e by� Pan absolutnie pewny: m�j gniew nie zna granic. List podpisany by� wielkimi literami: RUMPLESTILTSKIN*.[* Rumplestiltskin � z�o�liwy karze� z bajki braci Grimm, pod tym samym tytu�em] Ricky Starks osun�� si� ci�ko w fotelu, jakby bij�ca z tych s��w furia uderzy�a go w twarz niczym pi��. Po chwili wsta� gwa�townie i podszed� do okna. Otworzy� je jednym pchni�ciem, pozwalaj�c, by odg�osy miasta zm�ci�y cisz� ma�ego pokoiku, niesione nieoczekiwan� p�nolipcow� bryz�, zwiastuj�c� nadej�cie burzy. Odetchn�� g��boko, jakby szuka� w powietrzu czego�, co pozwoli�oby mu och�on��. S�ysza� w oddali wycie policyjnej syreny i wszechobecn� na Manhattanie, r�wnomiern� kakofoni� samochodowych klakson�w. Wzi�� kilka g��bokich wdech�w i zamkn�� okno, odcinaj�c si� od zgie�ku zwyk�ego miejskiego �ycia. Mam k�opoty, pomy�la�. Nie by� jednak pewien, jak powa�ne. Zdawa� sobie spraw�, �e co� mu grozi, jednak wci�� nie by� pewien, co. Mia� ochot� zignorowa� le��cy na biurku list, po prostu odm�wi� udzia�u w tej �a�osnej grze. Parskn��, pozwalaj�c tej my�li rozwin�� skrzyd�a. Ca�e jego do�wiadczenie i wiedza podpowiada�y, �e najrozs�dniejszym wyj�ciem jest nie robi� nic. Ostatecznie psychoanalityk cz�sto stwierdza, �e zachowywanie milczenia i niereagowanie na najbardziej prowokuj�ce i oburzaj�ce zachowania pacjenta jest najlepszym sposobem odkrycia psychologicznej prawdy o nim. Wsta� i obszed� biurko, jak pies zaciekawiony niezwyk�ym zapachem. Po chwili zatrzyma� si� i zn�w spojrza� na zapisan� kartk�. Potrz�sn�� g�ow�. To si� nie uda. Poczu� uk�ucie podziwu dla przemy�lno�ci autora. Zdawa� sobie spraw�, �e zwyczajn� pogr�k� w tonie �ja pana zabij� przyj��by z oboj�tno�ci� granicz�c� ze znudzeniem. W ko�cu �y� ju� do�� d�ugo, a gro�enie �mierci� cz�owiekowi w �rednim wieku nie by�o tak naprawd� niczym przera�aj�cym. Teraz mia� jednak do czynienia z czym� innym. Gro�ba by�a znacznie mniej oczywista. Je�li nie zrobi nic, komu� stanie si� krzywda. Komu� niewinnemu, prawdopodobnie m�odemu, bo w�a�nie m�odych ludzi naj�atwiej jest skrzywdzi�. Ricky z trudem prze�kn�� �lin�. B�d� mia� poczucie winy, a moje �ycie zamieni si� w agoni�. Co do tego autor listu mia� ca�kowit� s�uszno��. Chyba �e si� zabij�. Poczu� w ustach gorycz. Samob�jstwo by�o ca�kowicie niezgodne z jego zasadami. Podejrzewa�, �e ten, kto podpisa� si� jako Rumplestiltskin, dobrze o tym wiedzia�. Zn�w zacz�� chodzi� niespokojnie po gabinecie. Wewn�trzny g�os krzycza�, by zlekcewa�y� ca�� spraw�, by nie przyjmowa� jej do wiadomo�ci, by potraktowa� j� jak niemaj�cy pokrycia w rzeczywisto�ci majak. Nie m�g� jednak tego zrobi�. To, �e co� ci si� nie podoba, nie znaczy, �e mo�esz to zignorowa�. Nie mia� jednak poj�cia, jak powinien zareagowa�. Przesta� chodzi� w k�ko i usiad� w fotelu. To jaki� ob��d, pomy�la�. Ob��d z iskierk� sprytu, maj�cy i mnie wp�dzi� w szale�stwo. � Powinienem zadzwoni� na policj� � powiedzia� na g�os. Ale co im powie? Wykr�ci 911 i oznajmi jakiemu� t�pawemu, pozbawionemu wyobra�ni sier�antowi dy�urnemu, �e dosta� list z pogr�kami? Us�ysza�by tylko: �Co z tego?� O ile si� orientowa�, nie zosta�o z�amane prawo. Chyba �e namawianie ludzi do samob�jstwa by�o jakim� wykroczeniem. Wymuszeniem? Pod jaki paragraf mo�na to podci�gn��? Przesz�o mu przez my�l, by zadzwoni� do adwokata, zda� sobie jednak spraw�, �e ca�a ta sytuacja nie ma �adnych aspekt�w prawnych. Zosta� wyzwany na swoim w�asnym polu. Rozgrywka mia�a opiera� si� na intuicji i psychologii, emocjach i l�kach. Pokr�ci� g�ow�. W te klocki by� dobry. � Co ju� wiesz? � zada� sobie pytanie. Kto� zna m�j rozk�ad dnia. Wie, kiedy przyjmuj� pacjent�w. Wie, kiedy robi� sobie przerw� na obiad. Jak sp�dzam weekendy. Kto� by� na tyle sprytny, �e uda�o mu si� sporz�dzi� list� moich krewnych. To wszystko �wiadczy�o o nieprzeci�tnej pomys�owo�ci. Wie, kt�rego mam urodziny. Gwa�townie wci�gn�� powietrze. Kto� mnie �ledzi�. Nie wiedzia� o tym, ale by� obserwowany. Kto� po�wi�ci� sporo czasu i w�o�y� du�o wysi�ku w stworzenie tej gry, nie zostawiaj�c mu czasu na kontratak. Wci�� czu� sucho�� w ustach, ale nie chcia� opuszcza� bezpiecznego gabinetu i i�� do kuchni po szklank� wody. Co ja takiego zrobi�em, �e kto� a� tak mnie nienawidzi? Pytanie by�o jak szybki cios w brzuch. Ricky wiedzia�, �e jest arogancki jak wielu lekarzy, kt�rzy uwa�aj�, i� przez zrozumienie i akceptacj� czyjego� istnienia czyni� dobro. My�l, �e rozbudzi� w kim� tak potworn� nienawi��, by�a nieopisanie przykra. Kim jeste�? Spojrza� oskar�ycielsko na list. Zacz�� przypomina� sobie dawnych pacjent�w, ale po chwili zrozumia�, �e potrzebne s� do tego systematyczno��, dyscyplina i zaci�cie, a na to nie by� jeszcze gotowy. Ricky nie uwa�a�, by m�g� by� dobrym detektywem. Po namy�le jednak pokr�ci� g�ow�, bo zda� sobie spraw�, �e nie jest to do ko�ca prawd�. Przez wiele lat by� przecie� kim� w rodzaju detektywa. Tropi� tylko inne zbrodnie i pos�ugiwa� si� innymi technikami ni� policja. Pokrzepiony nieco t� my�l�, usiad� za biurkiem, si�gn�� do g�rnej szuflady po prawej stronie i wyj�� z niej stary, oprawiony w sk�r� notes, tak zniszczony, �e przed rozpadni�ciem si� powstrzymywa�a go gumka. Na pocz�tek, postanowi�, znajdziemy krewnego, z kt�rym ten kto� si� skontaktowa�. To musi by� jaki� by�y pacjent, kt�ry przerwa� terapi� i popad� w depresj�. Kto�, kto przez wiele lat balansowa� na kraw�dzi psychozy. Ricky s�dzi�, �e przy odrobinie szcz�cia i jednej czy dw�ch ma�ych podpowiedziach ze strony cz�onka rodziny, z kt�rym ten cz�owiek si� zetkn��, b�dzie w stanie zidentyfikowa� rozgoryczonego ekspacjenta. Pr�bowa� sobie wm�wi�, �e autor listu � Rumplestiltskin � w rzeczywisto�ci wyci�ga do niego r�k� po pomoc. Szybko jednak odsun�� t� my�l. Trzymaj�c w d�oni notes, Ricky pomy�la� o postaci z bajki, kt�rej imieniem pos�ugiwa� si� jego prze�ladowca. By� to karze� o czarnym sercu, kt�ry nie daje si� przechytrzy�, ale przegrywa na skutek zwyk�ego pecha. To spostrze�enie nie poprawi�o mu nastroju. Le��cy przed nim list wydawa� si� �wieci�. Wolno skin�� g�ow�. Jest pe�ny wskaz�wek, pomy�la�. Dodaj s�owa z kartki do tego, co autor ju� zrobi�, a prawdopodobnie znajdziesz si� w po�owie drogi do rozszyfrowania, kim jest. Odsun�� list na bok i otworzy� notes, szukaj�c numeru telefonu pierwszej osoby z listy. Skrzywi� si� lekko i zacz�� wystukiwa� go na klawiaturze telefonu. Przez ostatnie dziesi�� lat nie utrzymywa� zbyt za�y�ych kontakt�w ze swoj� rodzin� i podejrzewa�, �e nikt z jego krewnych nie b�dzie si� specjalnie cieszy�, �e Ricky si� odezwa�. Zw�aszcza bior�c pod uwag� natur� sprawy, z kt�r� dzwoni�. Rozdzia� 2 Ricky Starks czu� si� wyj�tkowo niezr�cznie, pr�buj�c wyci�ga� informacje od krewnych, zaskoczonych jego telefonem. By� przyzwyczajony do analizowania wszystkiego, co us�ysza� od swoich pacjent�w, powstrzymuj�c si� od oceny i komentarzy. Kiedy jednak wystukiwa� kolejne numery, stwierdzi�, �e wkroczy� na nieznany i nieprzyjazny teren. Nie potrafi� u�o�y� kr�tkiego scenariusza rozmowy; jakiego� standardowego pozdrowienia i wyja�nienia, dlaczego dzwoni. Zamiast tego ca�y czas s�ysza� w swoim g�osie wahanie i niezdecydowanie. Niezr�cznie przedziera� si� przez wy�wiechtane pozdrowienia i pr�bowa� wydoby� z rozm�wcy odpowied� na najg�upsze z g�upich pytanie: czy ostatnio nie przydarzy�o ci si� co� niezwyk�ego? Ca�y wiecz�r sp�dzi� na coraz bardziej irytuj�cych rozmowach. Jego krewni byli niemile zaskoczeni, ciekawi, dlaczego po tak d�ugim milczeniu nagle si� odezwa�, zaj�ci czym�, w czym w�a�nie im przeszkodzi� albo zwyczajnie nieuprzejmi. Ka�da rozmowa mia�a jakie� szorstkie akcenty, a kilka razy Ricky zosta� ostro zbyty. Jeszcze cz�ciej pada�o zadane ze zniecierpliwieniem pytanie: �O co chodzi, do cholery?� K�ama� wtedy, �e jego by�y pacjent jakim� sposobem wszed� w posiadanie listy nazwisk jego krewnych i �e mo�e pr�bowa� skontaktowa� si� z kt�rym� z nich. Nie wspomnia� jednak, �e komu� mo�e grozi� niebezpiecze�stwo. Dochodzi�a dwudziesta druga, pora, o kt�rej zwykle k�ad� si� spa�, a na li�cie zosta�y jeszcze dwa tuziny nazwisk. Jak dot�d nie natkn�� si� na nic, co zas�ugiwa�oby na wnikliwe zbadanie, ale z drugiej strony niesprecyzowany ton listu Rumplestiltskina sprawia�, �e Ricky m�g� nie dostrzec zwi�zku. R�wnie mo�liwe by�o to, �e kt�ra� z os�b nie powiedzia�a mu prawdy. W kilku przypadkach nikt nie podnosi� s�uchawki. Trzy razy Starks musia� zostawia� na automatycznej sekretarce zdawkowe wiadomo�ci. Nie pozwala� sobie na luksus uwierzenia, �e otrzymany list to zwyk�y dowcip. Zdr�twia�y mu plecy, by� g�odny, bola�a go g�owa. Przeczesa� d�oni� w�osy i przetar� oczy, zanim wystuka� kolejny numer. Czu� si� wyczerpany jak po d�ugim biegu. B�l g�owy by� zbyt �agodn� pokut� za to, �e przez tyle lat w og�le nie interesowa� si� swoj� rodzin�. Dwudzieste pierwsze nazwisko nie wydawa�o mu si� znajome. Skupi� si�, pr�buj�c powi�za� z nim jak�� twarz i �yciorys. Powoli w jego g�owie ukszta�towa� si� obraz: jego starsza siostra, zmar�a dziesi�� lat temu, mia�a dw�ch syn�w. To starszy z nich. Ricky by� dla niego odleg�ym i ma�o znacz�cym wujem. Od pogrzebu siostry nie mia� �adnego kontaktu z jej dzie�mi. Teraz usilnie stara� si� przypomnie� sobie co� wi�cej ni� tylko twarz. Czy nazwisko na li�cie mia�o �on�? Rodzin�? Prac�? Kim ten cz�owiek jest? Ricky pokr�ci� g�ow�. Nie m�g� niczego skojarzy�. O osobie, do kt�rej musia� zadzwoni�, wiedzia� niewiele wi�cej ni� o losowo wybranym nazwisku z ksi��ki telefonicznej. By� na siebie z�y. To nie w porz�dku, powinien co� pami�ta�. Wyobrazi� sobie siostr�, o pi�tna�cie lat starsz� od niego. R�nica wieku sprawia�a, �e kr��yli po zupe�nie innych orbitach. By�a najstarsza, a on by� dzieckiem przypadku, najm�odszym. Siostra by�a poetk�, sko�czy�a dobry �e�ski college w latach pi��dziesi�tych. Pracowa�a w wydawnictwie, potem dobrze wysz�a za m�� za prawnika z Bostonu. Synowie mieszkali w Nowej Anglii. Ricky spojrza� na nazwisko zapisane na le��cej przed nim kartce. Obok widnia� adres: Deerfield, Massachusetts, numer kierunkowy 413. Nagle zala�a go fala wspomnie�. Syn siostry by� profesorem w prywatnej szkole. Czego uczy�? Odpowied� pojawi�a si� po kilku sekundach: historii Stan�w Zjednoczonych. Zamkn�� na chwil� oczy i wyobrazi� sobie siostrze�ca: niski chudy m�czyzna w tweedowej marynarce, z okularami w rogowych oprawkach i z przerzedzonymi jasnymi w�osami. O dobre pi�� centymetr�w ni�szy od swojej �ony. Westchn�� i wyposa�ony w t� odrobin� informacji, si�gn�� po s�uchawk�. Wystuka� numer. Telefon zadzwoni� kilka razy, a� w ko�cu odezwa� si� m�ody g�os. Niski i podekscytowany. � Halo? � Dobry wiecz�r � powiedzia� Ricky. � Chcia�bym rozmawia� z Timothym Grahamem. M�wi jego wuj, Frederick. Doktor Frederick Starks... � Tu Tim junior. Ricky waha� si� przez moment. � Cze��, Tim. Chyba si� nigdy nie spotkali�my... � Spotkali�my. Raz. Pami�tam. Na pogrzebie babci. W ko�ciele siedzia�e� tu� za moimi rodzicami, w drugim rz�dzie, i powiedzia�e� tacie, �e to mi�o ze strony babci, �e si� nie oci�ga�a. Zapami�ta�em to, bo wtedy nie zrozumia�em. � Musia�e� mie�... � Siedem lat. � A teraz masz... � Siedemna�cie. � Masz dobr� pami��, skoro zapami�ta�e� jedno spotkanie. � Pogrzeb babci zrobi� na mnie du�e wra�enie � powiedzia� m�ody cz�owiek po chwili milczenia. Nie rozwin�� jednak tej my�li. � Chcesz rozmawia� z tat�? � Tak. Je�li mo�na. � O czym? Ricky mia� wra�enie, �e to do�� niezwyk�e pytanie, jak na kogo� w tym wieku. Nie dlatego, �e Timothy junior by� ciekawy, to zupe�nie normalne. W jego g�osie brzmia�a jednak nutka ostro�no�ci, jakby stara� si� kogo� chroni�. Ricky pomy�la�, �e przeci�tny nastolatek rykn��by po prostu, �e kto� dzwoni do ojca, i wr�ci� do swoich zaj�� � ogl�dania telewizji, odrabiania lekcji czy grania w gry wideo. Niespodziewany telefon od starszego dalekiego krewnego nie by� czym�, co znajduje si� na li�cie priorytet�w wi�kszo�ci m�odych ludzi. � Sprawa jest troch� niezwyk�a... � zacz��. � Mieli�my tu niezwyk�y dzie� � odpar� ch�opak. Te s�owa przyku�y uwag� Ricky�ego. � Co to znaczy? � spyta�. Tim nie odpowiedzia� na jego pytanie. � Nie jestem pewien, czy tata b�dzie chcia� teraz rozmawia�, je�li si� nie dowie, o co chodzi. � C�, my�l�, �e mo�e go zainteresowa� to, co mam mu do powiedzenia. Timothy junior zastanawia� si� przez chwil�. � Tata jest teraz zaj�ty � powiedzia� w ko�cu. � Policja jeszcze tu jest. Ricky wci�gn�� gwa�townie powietrze. � Policja? Co� si� sta�o? Nastolatek odpowiedzia� pytaniem na pytanie. � Dlaczego dzwonisz? Przecie� nie odzywa�e� si� od... � Od wielu lat. Przynajmniej dziesi�ciu. Od pogrzebu twojej babci. � W�a�nie. Dlaczego nagle teraz? Ricky pomy�la�, �e ch�opak ma prawo by� podejrzliwy. Zacz�� przygotowan� przemow�. � Jeden z moich by�ych pacjent�w... Pami�tasz? Jestem lekarzem. Wi�c jeden z pacjent�w mo�e pr�bowa� skontaktowa� si� z moj� rodzin�. Chocia� nie odzywali�my si� do siebie przez tyle lat, chcia�em wszystkich ostrzec. Dlatego dzwoni�. � Jaki pacjent? Jeste� doktorem od �wir�w, tak? � Psychoanalitykiem. � A ten pacjent jest niebezpieczny? To wariat? Czy jedno i drugie? � My�l�, �e powinienem porozmawia� o tym z twoim tat�. � Powiedzia�em ci, rozmawia w�a�nie z policj�. Chyba zaraz wyjd�. � Dlaczego rozmawia z policj�? � Chodzi o moj� siostr�. � Co si� sta�o twojej siostrze? � Ricky spr�bowa� przypomnie� sobie, jak ma na imi� i jak wygl�da, ale przed oczami mia� tylko ma�e jasnow�ose dziecko, o kilka lat m�odsze od brata. Pami�ta�, jak oboje siedz� przy stole na stypie po pogrzebie jego siostry, sztywni w niewygodnych ciemnych ubraniach, milcz�cy, ale czekaj�cy z niecierpliwo�ci�, a� opadnie podnios�a atmosfera i wszystko wr�ci do normy. � Kto� �ledzi�... � zacz�� ch�opak i urwa�. � Chyba zawo�am ojca � stwierdzi� nagle. Ricky us�ysza� stuk odk�adanej na st� s�uchawki i st�umion� rozmow�. Po chwili w s�uchawce rozleg� si� g�os do z�udzenia przypominaj�cy g�os Tima juniora, lecz ni�szy i bardziej zm�czony. S�ycha� w nim by�o po�piech i niepok�j, jakby jego w�a�ciciel by� pod presj� albo w�a�nie podejmowa� wa�n� decyzj�. Ricky lubi� uwa�a� si� za eksperta w sprawach g�osu � intonacji, wymowy, doboru s��w i szybko�ci m�wienia � rzeczy, kt�re pozwala�y wejrze� w dusz� m�wi�cego. Ojciec ch�opaka nie przedstawi� si�. � Wuj Frederick? Nie spodziewa�em si�... Jestem w�a�nie w samym �rodku ma�ego rodzinnego kryzysu, wi�c mam nadziej�, �e to naprawd� wa�ne. Co mog� dla ciebie zrobi�? � Cze��, Tim. Przepraszam, �e tak nagle... � Nie ma sprawy. Tim junior powiedzia�, �e chcesz nas ostrzec... � W pewien spos�b. Dosta�em dzisiaj list, by� mo�e od by�ego pacjenta. Mo�na uzna�, �e zawiera gro�b�. G��wnie pod moim adresem, ale wynika z niego, �e autor m�g� skontaktowa� si� z kt�rym� z moich krewnych. Dzwoni� do wszystkich, �eby ich ostrzec i sprawdzi�, czy pr�bowa� ju� do kogo� dotrze�. W s�uchawce zapad�a martwa cisza. Tim senior milcza� prawie przez minut�. � Co to za pacjent? � spyta� w ko�cu ostro, tak samo, jak jego syn. � To kto� niebezpieczny? � Nie wiem, kto to. List nie jest podpisany. Zak�adam tylko, �e to by�y pacjent, ale nie wiem na pewno. To mo�e by� kto� zupe�nie inny. Prawda jest taka, �e nie wiem nic na sto procent. � To brzmi ma�o konkretnie. Bardzo ma�o konkretnie. � Masz racj�. Przepraszam. � My�lisz, �e jest si� czego obawia�? � Nie wiem. Przej��em si� tym na tyle, �eby zacz�� dzwoni� po ludziach. � Rozmawia�e� ju� z policj�? � Nie. Przys�anie listu nie jest przest�pstwem, prawda? � To mi w�a�nie powiedzieli, dranie. � S�ucham? � Gliniarze. Wezwa�em gliny, a oni przyjechali tu tylko po to, �eby mi powiedzie�, �e nic nie mog� zrobi�. � Dlaczego wezwa�e� policj�? Timothy Graham nie odpowiedzia� od razu. Odetchn�� g��boko, ale nie uspokoi� si�; wr�cz przeciwnie, wybuchn��, jakby uwalniaj�c trzyman� na wodzy w�ciek�o��. � To by�o obrzydliwe. Co za chory skurwiel. Chory oble�ny skurwiel. Zabij� go, je�li kiedykolwiek wpadnie w moje r�ce. Zabij� go go�ymi r�kami. Czy tw�j by�y pacjent to chory skurwiel, wujku Fredericku? Ta nag�a erupcja wulgaryzm�w zaskoczy�a Ricky�ego. Zupe�nie nie pasowa�a do spokojnego, dobrze wychowanego i nudnego nauczyciela historii w ekskluzywnej i konserwatywnej prywatnej szkole. Ricky zawaha� si�, nie wiedz�c, jak zareagowa�. � Nie wiem � powiedzia�. � A co ci� tak zdenerwowa�o. Tim senior zn�w g��boko odetchn��. Przez telefon zabrzmia�o to jak syczenie w�a. � W jej urodziny, dasz wiar�? W jej czternaste urodziny, akurat w ten dzie�. To po prostu obrzydliwe... Ricky zesztywnia�. Dozna� ol�nienia. Zrozumia�, �e powinien do razu dostrzec zwi�zek. Ze wszystkich jego krewnych tylko jedna osoba obchodzi�a urodziny tego samego dnia, co on. Ma�a dziewczynka, kt�rej twarzy tak d�ugo nie m�g� sobie przypomnie�. Spotka� j� tylko raz, na pogrzebie. To powinien by� tw�j pierwszy telefon, skarci� si� w my�lach, nie pozwoli� jednak, by to spostrze�enie wp�yn�o na ton jego g�osu. � Co si� sta�o? � Kto� zostawi� dla niej urodzinow� kartk� w szkolnej szafce. Wiesz, jedn� z tych �adnych, du�ych, banalnie sentymentalnych, kt�re mo�na kupi� w supermarketach. Nie mam poj�cia, jak ten dra� wszed� do szko�y i zdo�a� w�ama� si� do szafki. Gdzie, do cholery, by�a ochrona? Niewiarygodne. W ka�dym razie, kiedy Mindy przysz�a do szko�y, znalaz�a kopert�, pomy�la�a, �e to od kt�rego� z przyjaci�, i otworzy�a j�. I wiesz co? W �rodku by�o pe�no obrzydliwej pornografii. W kolorze, tak, �eby niczego nie trzeba by�o si� domy�la�. Zdj�cia kobiet zwi�zanych sznurami i �a�cuchami, penetrowanych na wszystkie mo�liwe sposoby za pomoc� ka�dego przedmiotu, jaki mo�e przyj�� do g�owy. Naprawd� twarde porno. A w �rodku by�o napisane: To zamierzam ci zrobi�, jak tylko dopadn� ci� sam�. Ricky poruszy� si� niespokojnie. Rumplestiltskin, pomy�la�. � A policja? � zapyta�. � Co ci powiedzieli? Timothy Graham parskn�� pogardliwie. Ricky pomy�la�, �e obijaj�cy si� uczniowie musieli na ten d�wi�k sztywnie� ze strachu, w tej sytuacji jednak by� wyrazem bezsilno�ci i frustracji. � Miejscowa policja to banda idiot�w � powiedzia� Graham. � Kompletnych kretyn�w. Oznajmili mi beztrosko, �e dop�ki nie znajd� si� konkretne i wiarygodne dowody, �e kto� zagra�a Mindy, nic nie mog� zrobi�. Musz� czeka� na jawne dzia�anie. Tak wi�c, kto� musi j� najpierw zaatakowa�. Uwa�aj�, �e ten list to g�upi dowcip, prawdopodobnie autorstwa starszych uczni�w. Mo�e kto� postawi� im s�ab� ocen� na semestr. Oczywi�cie, to nie jest niemo�liwe, ale... � Urwa�. � Opowiedz mi o tym pacjencie. To jaki� maniak seksualny? Ricky zawaha� si�. � Nie � odpar�. � Nie. To nie wygl�da na jego dzie�o. Jest niegro�ny, naprawd�. Tylko irytuj�cy. Zastanawia� si�, czy jego siostrzeniec wyczuje, �e k�amie. W�tpi� w to. Graham by� w�ciek�y i oburzony, nie powinien wi�c zauwa�a� takich rzeczy. Timothy milcza� przez chwil�. � Zabij� go � powiedzia� w ko�cu zimno. � Mindy przez ca�y dzie� p�aka�a. My�li, �e kto� chce j� zgwa�ci�. Ma dopiero czterna�cie lat i nigdy w �yciu nie zrobi�a nikomu krzywdy. Jest delikatna jak cholera, a do tej pory nie mia�a styczno�ci z takimi �wi�stwami. Jeszcze niedawno bawi�a si� misiami i lalkami Barbie. Pewnie nie b�dzie mog�a dzisiaj zasn��, mo�e nawet przez kilka nast�pnych dni. Mam tylko nadzieje, �e nie zostanie jej trwa�y uraz. Timothy przerwa�, �eby nabra� tchu. Ricky milcza�. � Czy to mo�liwe, wujku Fredericku? To ty jeste�, cholera, ekspertem od takich spraw. Czy kto� mo�e zmieni� czyje� �ycie tak szybko? Ricky nadal milcza�, ale pytanie odbija�o si� echem w jego g�owie. � To okropne, wiesz? Po prostu okropne � wybuchn�� znowu Graham. � Starasz si� chroni� swoje dzieci przed wszystkimi paskudztwami i z�em, jakie niesie �ycie, na sekund� spuszczasz wzrok i �up! Dostajesz. Mo�e to nie jest najgorszy przypadek straconej niewinno�ci, o jakim s�ysza�e�, wujku Fredericku, ale to nie ty s�uchasz swojej kochanej dziewczynki, kt�ra nigdy nikomu nie zrobi�a nic z�ego, a teraz, w swoje czternaste urodziny wyp�akuje oczy, bo kto� chce j� skrzywdzi�. Z tymi s�owami od�o�y� s�uchawk�. Ricky Starks opad� na oparcie fotela i z sykiem wypu�ci� powietrze przez zaci�ni�te z�by. To, co zrobi� Rumplestiltskin, jednocze�nie zdenerwowa�o go i zaintrygowa�o. Wiadomo�� wys�ana dziewczynce nie mia�a w sobie nic spontanicznego. By�a wykalkulowana i odnios�a skutek. Ten kto� na pewno obserwowa� Mindy przez jaki� czas. Ricky pomy�la�, �e warto wzi�� pod uwag� umiej�tno�ci, jakimi wykaza� si� przeciwnik. Rumplestiltskin potrafi� zmyli� szkoln� ochron� i w�ama� si� do szafki, nie niszcz�c zamka. Niezauwa�ony opu�ci� szko��, po czym przejecha� autostrad� z zachodniego Massachusetts do Nowego Jorku, by zostawi� drug� wiadomo�� w poczekalni Ricky�ego. Nie by�o to trudne � podr� samochodem trwa�a najwy�ej cztery godziny. Musia� jednak wszystko dobrze zaplanowa�. Jednak spokoju nie dawa�a mu inna rzecz. Poruszy� si� w fotelu. W uszach wci�� d�wi�cza�y mu s�owa siostrze�ca: �stracona niewinno��. Ricky zamy�li� si� nad znaczeniem tych s��w. Czasem kt�ry� z pacjent�w m�wi� co� tak elektryzuj�cego; by�y to chwile zrozumienia, przeb�yski �wiadomo�ci umo�liwiaj�ce post�py. Na takie momenty czeka� ka�dy psychoanalityk. Zazwyczaj towarzyszy�o im poczucie przygody i satysfakcji, poniewa� oznacza�y kolejne sukcesy na drodze do wyleczenia. Nie tym razem. Ricky czu� rosn�c� desperacj�, zrodzon� ze strachu. Rumplestiltskin zaatakowa� c�rk� jego siostrze�ca w chwili dzieci�cej s�abo�ci. Wybra� moment, kt�ry w wielkim skarbcu wspomnie� powinien kojarzy� si� z rado�ci� i przebudzeniem � czternaste urodziny � a potem zmieni� go w co� paskudnego i strasznego. Ricky nie m�g� wyobrazi� sobie bardziej prowokacyjnej i przera�aj�cej gro�by. Przy�o�y� d�o� do czo�a, jakby poczu�, �e ma gor�czk�. By� zaskoczony, �e wcale si� nie spoci�. Uwa�amy gro�b� za co�, co burzy nasze poczucie bezpiecze�stwa, pomy�la�. Cz�owieka z pistoletem czy no�em, maniaka seksualnego lub pijanego kierowc�, beztrosko przyspieszaj�cego na autostradzie. Albo atakuj�c� zdradliwie chorob�, sprawiaj�c�, �e zaczynamy powoli umiera�. Jak ta, kt�ra zabi�a jego �on�. Ricky wsta� z fotela i zacz�� nerwowo chodzi� po gabinecie. Boimy si� umrze�. O wiele gorzej jest jednak zosta� zrujnowanym. Zerkn�� na list. �Zrujnowany�. Rumplestiltskin u�y� tego s�owa obok s�owa �zniszczy�. Przeciwnikiem Ricky�ego by� kto�, kto rozumia�, �e cz�sto prawdziwym zagro�eniem jest to, co tkwi w nas samych. Wstrz�s i b�l na skutek prze�ytego koszmaru mo�e by� znacznie silniejszy ni� cios pi�ci. Czasami za� b�l sprawia nie tyle sama pi��, co emocje, kt�re ni� kieruj�. Ricky zatrzyma� si� gwa�townie i spojrza� na ma�� biblioteczk� pod �cian�. Sta�y w niej rz�dy ksi��ek, przede wszystkim prace z zakresu medycyny i czasopisma bran�owe. Setki tysi�cy s��w ch�odno rozk�ada�y ludzkie emocje na czynniki pierwsze. Ricky natychmiast zrozumia�, �e ca�a ta wiedza na nic mu si� nie przyda. Gdyby tak m�g� zdj�� ksi��k� z p�ki, otworzy� j� na indeksie nazwisk, pod R znale�� has�o �Rumplestiltskin�, przeczyta� suchy i prosty opis cz�owieka, kt�ry napisa� list. Poczu� uk�ucie strachu, kiedy zda� sobie spraw�, �e taki opis nie istnieje. Odwr�ci� si� plecami do ksi��ek i przypomnia� sobie ust�p z powie�ci, kt�r� czyta� w czasie studi�w. Szczury. Zamkn�li bohatera w pomieszczeniu pe�nym szczur�w, bo wiedzieli, �e by�a to jedyna rzecz na �wiecie, kt�rej si� boi. Nie �mierci. Nie tortur. Szczur�w. Rozejrza� si� po mieszkaniu. Tu wygodnie i szcz�liwie prze�y� wiele lat, ale w mgnieniu oka to wszystko mo�e si� zmieni�. Mo�e nagle sta� si� jego w�asn� puszk� Pandory, z kt�rej wyskoczy co�, czego boi si� najbardziej na �wiecie. Rozdzia� 3 By�a ju� p�noc, a on nie czu� si� ani odrobin� m�drzejszy. Czu� si� za to przera�liwie osamotniony. Pod�og� gabinetu za�ciela�y szare koperty i strz�py notatek, stenotypy, p�achty papieru oraz stary model magnetofonu kasetowego i stosik ta�m. Ka�da kupka by�a cz�ci� mizernej dokumentacji, kt�r� Ricky zgromadzi� przez lata. By�y tam notatki o snach, nagryzmolone pospiesznie uwagi o wa�nych skojarzeniach, kt�re trafi�y si� pacjentom b�d� jemu samemu podczas terapii. S�owa, zdania, wspomnienia. Starksa otacza� chaos. Nie mia� porz�dnych formularzy, podaj�cych wzrost, wag�, ras�, wyznanie czy miejsce urodzenia pacjenta. Nie mia� u�o�onych alfabetycznie kart pacjent�w, podaj�cych ci�nienie krwi, temperatur�, t�tno i wyniki badania moczu. Nie mia� nawet kart z nazwiskami, adresami krewnych i diagnoz�. Ricky Starks nie by� internist�, kardiologiem ani patologiem, kt�ry podchodzi do ka�dego pacjenta w taki sam spos�b, szukaj�c jasno okre�lonego sposobu leczenia i zbieraj�c obszern� i szczeg�ow� dokumentacj� jego przebiegu. Specjalno�ci, kt�r� si� zajmowa�, nie cechowa�o naukowe podej�cie, dominuj�ce w innych ga��ziach medycyny. To w�a�nie czyni�o z psychoanalityka medycznego autsajdera, jak uwa�a�a wi�kszo�� os�b zajmuj�cych si� t� profesj�. Ricky sta� po�rodku rosn�cego ba�aganu i czu� si� jak cz�owiek, kt�ry w�a�nie wyszed� ze schronu po przej�ciu tornada. Lekcewa�y� fakt, �e tak naprawd� jego pouk�adane �ycie by�o chaosem, a pr�ba usystematyzowania pacjent�w i setek godzin terapii by�a prawdopodobnie skazana na niepowodzenie. Podejrzewa� poza tym, �e Rumplestiltskina w�r�d nich nie ma. Ricky by� przekonany, �e gdyby osoba, kt�ra napisa�a list, kiedykolwiek pojawi�a si� w jego gabinecie w charakterze pacjenta, rozpozna�by j�. Ton. Styl pisania. Gniew, w�ciek�o�� i furia. Wszystko to by�oby dla niego tak samo rozpoznawalne jak odciski palc�w dla detektywa. By�yby to oczywiste �lady, kt�re nie usz�yby jego uwagi. Wiedzia�, �e takie przekonanie jest troch� aroganckie. Poza tym kiepskim pomys�em by�o lekcewa�enie Rumplestiltskina, dop�ki nie dowie si� o nim czego� wi�cej. Mia� jednak pewno��, i� �aden z pacjent�w, kt�rych kiedykolwiek leczy� podczas zwyk�ych terapii, nie wr�ci�by po latach roz�alony i w�ciek�y, i tak odmieniony, �e m�g�by ukry� swoj� to�samo��. Mogli wraca�, wci�� nosz�c w duszy blizny, kt�re kaza�y im kiedy� podj�� leczenie. Mogli by� sfrustrowani, pr�bowa� si� odegra�, poniewa� psychoanaliza nie jest antybiotykiem dla duszy � nie zabija infekcji rozpaczy, czyni�cej z ludzi kaleki. Mogli by� �li, czu�, �e zmarnowali lata na rozmowach, kt�re niczego nie zmieni�y. Wszystko to by�o mo�liwe, chocia� w ci�gu niemal trzydziestu lat praktyki zdarzy�o mu si� zaledwie kilka takich niepowodze�. O tylu przynajmniej wiedzia�. Nie by� jednak tak zarozumia�y, by wierzy�, �e ka�da terapia, niewa�ne jak d�uga, zawsze ko�czy si� powrotem do r�wnowagi. Musieli istnie� ludzie, kt�rym nie pom�g� czy pom�g� mniej. Albo tacy, kt�rzy przestali rozumie� to, co wykaza�a psychoanaliza, i wr�cili do poprzedniego stanu. Osun�li si� w kalectwo. W rozpacz. Rumplestiltskin zupe�nie nie pasowa� do takiego obrazu. Ton jego listu i wiadomo�� przekazana czternastoletniej c�rce siostrze�ca Ricky�ego zdradza�y osobowo�� wyrachowan�, agresywn� i perwersyjnie pewn� siebie. Psychopata. Tak w nomenklaturze medycznej okre�la si� kogo� niespe�na rozumu. Nie oznacza�o to, �e raz czy dwa podczas lat praktyki nie leczy� kogo� ze sk�onno�ciami psychopatycznymi. �aden z jego pacjent�w nie przejawia� jednak tak g��bokiej nienawi�ci i obsesji, jak Rumplestiltskin. Autor listu by� raczej zwi�zany z kim�, w przypadku kogo terapia nie przynios�a efekt�w. Trzeba wi�c ustali�, kim byli ci ekspacjenci, a nast�pnie dotrze� przez nich do Rumplestiltskina. Teraz, po kilku godzinach rozmy�la� by� pewien, �e o to w�a�nie chodzi. Cz�owiek, kt�ry chcia� go zabi�, by� czyim� dzieckiem, ma��onkiem lub kochankiem. Pierwszym zadaniem jest wi�c ustalenie, kt�ry z jego pacjent�w przerwa� terapi� w najbardziej niejasnych okoliczno�ciach. Potem mo�na b�dzie rozpocz�� �ledztwo. Lawiruj�c w ba�aganie, dotar� do biurka i wzi�� do r�ki list Rumplestiltskina. Istniej� gdzie� w pana przesz�o�ci � przeczyta�, po czym spojrza� na sterty notatek rozrzucone po ca�ym gabinecie. W porz�dku, najpierw trzeba uporz�dkowa� moj� histori� zawodow�. Znale�� segmenty, kt�re mo�na wyeliminowa�. Westchn��. Czy pope�ni� b��d jako sta�ysta, ponad dwadzie�cia pi�� lat temu, b��d, za kt�ry teraz musi zap�aci�? Czy potrafi przypomnie� sobie pierwszych pacjent�w? W czasie sta�u zajmowa� si� badaniem schizofrenik�w paranoidalnych, umieszczonych na oddziale psychiatrycznym szpitala Bellevue. Celem badania by�o ustalenie czynnik�w prawdopodobie�stwa brutalnych przest�pstw. Nie zako�czy�o si� ono sukcesem, Ricky jednak zapozna� si� ze sposobami leczenia ludzi, kt�rzy dopuszczali si� takich czyn�w. Wtedy by� najbli�ej psychiatrii s�dowej i doszed� do wniosku, �e mu ona nie odpowiada. Kiedy sta� dobieg� ko�ca, z ulg� wr�ci� do znacznie bezpieczniejszego i mniej wymagaj�cego �wiata Freuda i kontynuator�w jego dzie�a. Ricky poczu� pragnienie, jakby gard�o mia� wysuszone upa�em. Zda� sobie spraw�, �e nie ma poj�cia o przest�pstwach i przest�pcach. Nie specjalizowa� si� w przemocy. Prawd� m�wi�c, zupe�nie go to nie interesowa�o. W�tpi�, czy zna jakich� psychiatr�w s�dowych. �aden nie zalicza� si� do bardzo w�skiego kr�gu znajomych i koleg�w po fachu, z kt�rymi stara� si� utrzymywa� kontakty. Zerkn�� na ksi��ki na p�kach. By�a tam praca Krafta-Ebbinga, dotycz�ca psychopatologii seksualnej, ale nic poza tym. Ricky w�tpi�, by Rumplestiltskin by� maniakiem seksualnym, mimo pornograficznej wiadomo�ci wys�anej c�rce jego siostrze�ca. � Kim jeste�? � spyta� na g�os. Potem pokr�ci� g�ow�. � Nie � powiedzia� wolno. � Przede wszystkim, czym jeste�? Kiedy b�d� w stanie odpowiedzie� na to pytanie, doda� w duchu, b�d� w stanie ustali�, kim jeste�. Uda mi si�, pomy�la� Ricky, pr�buj�c podbudowa� swoj� wiar� w siebie. Jutro usi�d�, przypomn� sobie wszystko i zrobi� list� by�ych pacjent�w. Podziel� ich na kategorie, odpowiadaj�ce etapom mojego �ycia zawodowego. Potem zaczn� �ledztwo. Dojd� do tego, gdzie pope�ni�em b��d, i to zaprowadzi mnie do tego ca�ego Rumplestiltskina. By� wyczerpany. Przeszed� z gabinetu do sypialni, skromnego, przypominaj�cego cel� zakonnika pokoiku ze stolikiem przy pojedynczym ��ku, komod� i niedu�� szaf�. Kiedy� sta�o tu podw�jne �o�e z rze�bionym wezg�owiem, a na �cianach wisia�y kolorowe obrazy, ale po �mierci �ony Starks zamieni� ��ko na co� prostszego i w�szego. Bibeloty i obrazki r�wnie� znikn�y. Ubrania �ony Ricky odda� biednym, a rzeczy osobiste i bi�uteri� wys�a� trzem c�rkom jej siostry. Na komodzie trzyma� ich wsp�ln� fotografi�, zrobion� pi�tna�cie lat temu na podw�rzu ich wiejskiego domu w Wellfleet, w jasny s�oneczny poranek. Od �mierci �ony jednak systematycznie wymazywa� wszelkie �lady jej obecno�ci. Powoln� bolesn� �mier� uwie�czy�y trzy lata zapominania. Ricky rozebra� si� szybko, starannie sk�adaj�c spodnie i wieszaj�c na wieszaku niebieski blezer. Koszula trafi�a do kosza z brudn� bielizn�, a krawat na blat komody. Opad� na ��ko, �a�uj�c, �e nie ma wi�cej energii. W szufladzie szafki nocnej trzyma� buteleczk� tabletek nasennych. Dawno ju� min�� termin ich wa�no�ci, Ricky uwa�a� jednak, �e wci�� s� do�� silne, by pozwoli� mu zasn�� tej nocy. Po�kn�� jedn� i kawa�ek drugiej, maj�c nadziej�, �e szybko sprowadz� na niego g��boki sen. Le�a� przez chwil�, g�adz�c sztywn� bawe�nian� po�ciel. To hipokryzja, pomy�la�, �e psychoanalityk rozpaczliwie pragnie nie mie� �adnych sn�w. Sny s� wa�ne. To zagadki, b�d�ce odbiciem wszystkiego, co le�y cz�owiekowi na sercu. Ricky wiedzia� o tym i zazwyczaj ch�tnie podr�owa� t� drog�. Teraz jednak czu� si� zbyt przybity. Przekr�ci� si� na bok. Mia� zawroty g�owy i za szybkie t�tno. Czeka� niecierpliwie, a� lek zepchnie go w otch�a� snu. Wyczerpany wstrz�sem, jakim by� dla niego list, czu� si� stary i bezradny. Pierwsza pacjentka ostatniego dnia przed dawno zaplanowanym, miesi�cznym wyjazdem na sierpniowe wakacje przysz�a tu� przed si�dm� rano, sygnalizuj�c swoj� obecno�� potr�jnym dzwonkiem. Sesja posz�a ca�kiem nie�le. Nic szczeg�lnie ekscytuj�cego ani dramatycznego. R�wnomierny post�p. M�oda kobieta by�a pracownikiem socjalnym, staraj�cym si� o certyfikat z psychoanalizy z pomini�ciem szko�y medycznej. Nie by�a to ani najskuteczniejsza, ani naj�atwiejsza droga do zostania psychoanalitykiem. Niekt�rzy z jego co bardziej konserwatywnych koleg�w krzywili si� na te praktyki, poniewa� nie wymaga�y tradycyjnego tytu�u naukowego, sam Ricky jednak zawsze podziwia� ten spos�b zdobywania kwalifikacji. Z pewno�ci� wymaga� on prawdziwego zami�owania do zawodu. Terapia m�odej kobiety koncentrowa�a si� wok� agresywnych rodzic�w, bardzo wymagaj�cych i osch�ych. W zwi�zku z tym podczas sesji cz�sto niecierpliwi�a si�, d���c do wniosk�w, kt�re pasowa�yby do tego, co wyczyta�a w podr�cznikach, i do jej pracy dyplomowej w �r�dmiejskim Instytucie Psychoanalizy. Ricky nieustannie j� hamowa�, staraj�c si� sprawi�, by dostrzeg�a, �e znajomo�� fakt�w niekoniecznie oznacza ich zrozumienie. Odchrz�kn�� dyskretnie i poruszy� si� w fotelu. � Obawiam si�, �e nasz czas w�a�nie si� sko�czy� � oznajmi�. Kobieta, kt�ra opisywa�a w�a�nie swojego nowego, niezbyt ciekawego ch�opaka, westchn�a. � Zobaczymy, czy za miesi�c jeszcze b�dzie... Ricky u�miechn�� si� rozbawiony. Pacjentka wsta�a z kanapy. � Mi�ych wakacji, doktorze. Do zobaczenia po �wi�cie Pracy � powiedzia�a, po czym wzi�a torebk� i szybkim krokiem wysz�a z gabinetu. Dzie� wydawa� si� toczy� utartym torem. W gabinecie pojawiali si� kolejni p