12111
Szczegóły |
Tytuł |
12111 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12111 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12111 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12111 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Antologia SF
Opowiadania przyszłoścy
Nancy Kress - Żołnierz statku parowego na froncie informacyjnym
Tuż przed lądowaniem samolotu w Logan Alan Haller ostatni raz sprawdził PID z tyłu spinki krawata. W porządku. Silne wibracje w ikonie Cathy, bardzo silne w ikonie Suzette. Nawet oscylacja Charlie’ego jest do przyjęcia. Nie musi się z nimi kontaktować, oszczędzi na czasie. Z Patti i Jonem także - ich ikony drgały i migotały z prawie maksymalną prędkością. A do lądowania trzy minuty.
- Ojej, przepraszam pana bardzo - uprzejmie odezwała się pasażerka siedząca obok. Zaokrąglony typ babci. Próbowała zająć go rozmową od La Guardii. - Wolno zapytać, co to za gadżet?
“Nie”, prawie odpowiedział, bo cóż my właściwie mamy ze sobą wspólnego? Ale spojrzał na nią znowu. Drogi żakiet, dobra fryzura, torebka od Gucciego. Z pewnością pieniądze, ale nie przedsiębiorcze - bogate stare kobiety wolały inwestycje bezpieczne i bezbarwne. Chociaż, co miał do stracenia? Lądowanie za dwie i pół minuty, a kapitał spekulacyjny, jak dobrze wiedział, trafiał się niekiedy w bardzo dziwnych miejscach.
- To PID, wyświetlacz ikon osobistych - wyjaśnił babci z pieniędzmi.
- Wskazuje poziom elektronicznych interakcji zachodzących w mojej rodzinie, tu jest moja żona Cathy, córka i syn na tych dwóch ikonach, a także pomiędzy moimi dwoma głównymi partnerami w biznesie. Każdy z nich jest przyłączony do WIPEF-u, “słabego, interaktywnego osobistego pola elektronicznego”, noszonego w różnych częściach ubrań. Komunikują się ze sobą poprzez słaby prąd przesyłany przez ich ciała. Wtedy wszystkie interakcje z innymi polami elektronicznymi w ich sąsiedztwie są zarejestrowane w ich WIPEF-ach i bezprzewodowo wysyłane do PID-ów. Po wibracjach ikony Cathy mogę, na przykład, stwierdzić, że teraz pracuje przy swoim komputerze, przez jej ikonę przechodzi mnóstwo danych. Suzette prawdopodobnie gra w tenisa - widzi pani, jej ikona szybko oscyluje w sposób, w jaki zachowują się WIPEF-y, gdy doznają interferencji fizycznej o dużej prędkości. Charlie natomiast...
- Przesyła pan prąd elektryczny przez ciała swoich dzieci? - zawołała Babcia Pieniądz ze zgrozą.
- To nie jest niebez...
- Przez cały czas? W ten sposób pan je śledzi? Cały czas?
Allan obrócił zapinkę krawata. Przynajmniej na rozmowie z nią upłynął czas do lądowania. Samolot dotknął powierzchni pasa z lekkim wstrząsem.
- Czy oni nie... Nie chcę być niegrzeczna, lecz czy pana rodzina nie ma nic przeciwko...
Ale Allan zmierzał już ku wyjściu, wstając ze swego miejsca, które zarezerwował z przodu właśnie dlatego, żeby opuścić samolot w pierwszej kolejności. Pozostali pasażerowie dopiero sięgali po bagaż podręczny, a on szedł już szybko lotniskiem i rozmawiał przez telefon.
- Jon, co masz?
- Trzeciego klienta. W Newton. Firma samochodowa zapewni maksymalnie wydajną trasę. Przedsiębiorstwo nazywa się Figgy Pudding, produkt to NewsSort. Przegląda Internet w poszukiwaniu odpowiedników kluczowych słów. Potem porównuje te wiadomości z tymi, które podobały się klientom w przeszłości i wybiera za nich... zwykły tryb statystyczno-algorytmiczny. Ale gwarantują dziewięćdziesięciotrzyprocentowy sukces.
- Całkiem nieźle, o ile to prawda.
- Warte zachodu - powiedział Jon w Nowym Jorku. - I wszystko w Bostonie. - Rozłączył się.
Alan nie zwolnił kroku. Figgy Pudding. Osobliwa nazwa wskazywała, że talent był stary, pozostawiony przez poprzednie pokolenie, które nazwało komputer jak owoc, a język komunikacji jak gorący napój. Ale niektórzy z tych dziwaków go mieli. Warte zachodu.
- Samochód czeka przy tych współrzędnych - powiedział zegarek Allana, wyświetlając jednocześnie mapę szlaków Logan. - Dziękuję za skorzystanie z Mikroglobalnego Systemu Lokalizacji.
Allan przecisnął się przez tłum, minął kioski z fast foodami, stanowiska terminali publicznych, salony VR napakowane dziećmi, których rodzice czekali na swoje loty. Kierowca - oczywiście śledził ruchy Allana przez MGSL - czekał już z otwartymi drzwiami, poprawkami planu od Jona, trasą optimum. Słowa były zbędne. Allan zatopił się w tylnym siedzeniu i rozwinął Siatkę.
Był to najnowszy wynalazek Haller Ventures, jaki pokazał się na rynku. Allan go uwielbiał. Lekki, elastyczny materiał z siatką przewodów światłowodowych, który można było złożyć do rozmiarów chusteczki. A jednak odbierał tyle danych, co każdy inny głupi terminal i do tego wyświetlał je w bardziej zróżnicowanych, złożonych konfiguracjach. Szybki, potężny, dla maks-wydajności dostosowany zarówno do głosu Allana, jak i wybranych przez niego poleceń dotykowych. W pełni przystosowana do interakcji z jego PID-em i niemal każdym info urządzeniem, Siatka była wszystkim, czym powinna być high-tech. Dzięki temu wszyscy związani z Haller Ventures będą bogaci.
Bogatsi.
- Wiadomość, Jon - rzekł Allan do Siatki. - Wyświetlić. - Ukazała się informacja na temat Figgy Pudding: oferty giełdowe, roczne sprawozdania, raporty wewnętrzne, wszystko zebrane razem i poprowadzone przez algorytmy inwestycyjne Hallera z typową dla Jona wydajnością.
Nikt na froncie informacyjnym nie byt lepszym zwiadowcą niż Jon, chyba że sam Allan.
Starannie przestudiował dane Figgy Pudding. Wyglądały dobrze, bardzo dobrze.
- Pięć minut do pierwszego punktu planu - powiedział zegarek. Sekundę później zadzwonił telefon, a następnie, po identyfikacji rozłożenia Siatki, automatycznie przeniósł na nią rozmowę. Na miękkiej metalicznej powierzchni ukazała się ikona Cathy.
- Wiadomość Cathy - powiedział Allan. Kierowca z ciekawością utkwił wzrok w lusterku, lecz Allan go zignorował. Żaden zysk.
- Cześć, kochanie - usłyszał głos Cathy. - Zmiana planu.
- Dawaj - rzucił Allan, z jednym okiem wciąż na projekcji Figgy Pudding.
- Suzette się udało. Dostała się do Półfinału Łyżwiarskich Mistrzostw Dziecięcych w Denver.
- To wspaniale - powiedział Allan. Cholera, ale ma świetne dzieci. Chociaż Charlie...
- Prześlę jej gratulacje.
- Dobrze. Ale ona musi wyjechać we wtorek, ma samolot o dziewiątej dwadzieścia rano. Ja muszę być w sądzie w Albuquerque, sprawa Darlingtona. Możesz odprowadzić ją na lotnisko?
- Chwileczkę, kochanie. - Allan skontaktował się z najnowszą wersją planu. - Nic z tego. Patti umówiła mnie w Brukseli od poniedziałku wieczorem do wtorku po południu. W drodze do domu zatrzymam się w Londynie, w biotech.
- W porządku - oświadczyła Cathy wesoło. Zawsze była wesoła. Między innymi z tego powodu Allan był zadowolony, że została jego żoną. - Zorganizuję dla niej kierowcę, a odprowadzi ją pani Canning. Więc załatwione. Kolacja i seks w środę wciąż aktualne?
- Niech sprawdzę... tak, na razie w porządku. O piątej w Chicago Plaża.
- Będę - powiedziała Cathy. - Ach, i zadzwoń do Charlie’ego, dobrze? Dzisiaj?
- A co z nim?
- To co zwykle - odparła Cathy i radość w jej głosie przygasła.
- W porządku. Nie martw się.
- Jedziesz do Novation? - Cathy oczywiście otrzymywała najnowsze zmiany jego harmonogramu, i na odwrót.
- No tak - rzekł Allan. - Patti dość mocno naciska. Szczerze mówiąc, nie mam zaufania do radykalnej tech, która wysuwa tyle ekstrawaganckich propozycji. Obiecują księżyc, a dostarczają zardzewiały asteroid. Nie oczekuję cudów.
- To rozumiem. Niech się napracują. Kocham cię.
- Ja też cię kocham - powiedział Allan. Ikona Cathy zniknęła z Siatki.
- Dwie minuty do pierwszego punktu planu - odezwał się zegarek. Doskonale.
•^ -A- -ń-
Allan się mylił. Może nie oczekiwał cudów w Novation, ale, niemal wbrew jego własnej woli, właśnie coś takiego zastał.
Gdy tylko wszedł do nieciekawego budynku z płyt betonowych, odczuł pośpiech danych. Wibracje, ruch, taniec. Coś co sprawia, że miejsce płonie na samej krawędzi frontu informacyjnego, właśnie tam było.
Jego kontakt wszedł do holu w tym samym momencie. Kwintesencja ruchu. Była Induską po trzydziestce, miała na sobie spodnie khaki i czerwoną koszulę. Wszystkie jej ruchy były szybkie i lekkie. Czarne oczy błyszczały inteligencją.
- Allan. Jestem Skaka Gupta, Główny Naukowiec w No vation. -Allan oczywiście wiedział o tym i o wszystkim, co dotyczyło jej kariery, a ona była tego świadoma. - Witamy w Dziale Biorobotyki.
- Dziękuję.
- Czy chciałby pan zobaczyć makswydajnościowy wydruk naszego obecnego stanu? - Była to jedynie grzeczność. Oficjalny profil Novation został dostarczony do jego firmy wczoraj. A dziś rano - uaktualnienie, o ile coś zmieniło się przez noc. Wiedziała, że on woli liczby i przewidywania zebrane przez swoich własnych ludzi. W tym procesie oficjalny profil był zaledwie jednym z czynników.
- Nie, dziękuję. - Allan uśmiechnął się. - Ale chętnie przyjrzę się waszej pracy bezpośrednio.
- No, to do roboty. - Odwzajemniła uśmiech, całkowicie pewna siebie. Lub pewna swojej pracy. Allan miał nadzieję, że chodzi o pracę. Wywęszył tu prawdziwy sukces, pachnący pieniędzmi.
- Pozwól mi paplać o szczegółach - powiedziała Skaka - a jeżeli chcesz, pytaj. Właśnie mijamy biolaboratońum, gdzie budujemy roboty. A raczej, gdzie je hodujemy.
Za szklaną ścianą stał rząd sterylnych kontuarów, z których każdy sterowany byt automatycznie. Samotny technik, ubrany w biały kitel i maskę, pracował za kontuarem w oddali. AUan odezwał się;
- Sprawdźmy, czy rozumiem. Korpusy waszych robotów to typowe, standardowe cylindry z oprzyrządowaniem komunikacji wewnętrznej i z kończynami do wspinania się na piętra i normalnymi sensorami.
- Zgadza się. Zaraz je zobaczymy. Wyglądają jak stojące puszki z czterema kościstymi, niezgrabnymi nogami i dwiema kościstymi, niezgrabnymi rękami. Ale ich moduły decyzyjne charakteryzują się wieloma nowatorskimi rozwiązaniami. Każda płyta obwodów, którą tu widać w każdym przezroczystym pudle, rośnie w hodowli. Zaczynamy od płytek silikonowych z wrośniętymi obiegami logistycznymi, a następnie obsiewamy je zarodkami neuronów wyhodowanych na syntetycznych peptydach. Wykorzystana tkanka zarodkowa pochodzi z różnych źródeł. Rezultat jest taki, że choć schemat obiegu pozostaje bez zmian, neurony rozwijają odmienne aksony i dendryty. A ponieważ mózg płodu zawsze wytwarza więcej neuronów, niż potrzebuje, różne zanikają na różnych płytach. W efekcie każdy procesor jest inny, a więc roboty też nieznacznie różnią się między sobą.
AUan studiował ciche, zorganizowane laboratorium. Skaka czekała. W końcu zauważył:
- Nie jesteście jedyną firmą, która wykorzystuje tę technologię.
- Nie, oczywiście, że nie. Ale to my rozwinęliśmy nowe, cenne warianty, znaczące pod wieloma względami. Zastrzeżone, rzecz jasna, dopóki się nie wkupicie.
Dopóki, a nie - j e ż e l i. To się AUanowi podobało.
- Dowód na to, jak odmienne są nasze techniki, znajduje się dalej. Tędy do Sali Naczelnych, proszę.
- Małpy? - Allan byt zaskoczony. Raport nic o tym nie mówił. Skaka, żwawo maszerując, uśmiechnęła się przez ramię.
- Sala Robotów Naczelnych. To żart. Obecnie mamy po osiem robotów na każdym z dwóch etapów rozwoju. Obie grupy znajdują się w środowis ku poznawczym, modelowanym na zamkniętym systemie lasów, niegdyś stosowanym przy pracy z szympansami. Proszę za mną.
Wyprowadziła go z laboratorium; szli długim korytarzem bez okien. W połowie drogi zapinka krawata Allena zadzwoniła dwa razy.
- Przepraszam, Skaka, czy toalety...
- Tamte drzwi.
W środku Allan obrócił zapinkę. Ikona Charlie’ego zupełnie przestała wibrować. Allan natychmiast zadzwonił do syna.
- Charlie, gdzie jesteś?
- Co to znaczy, gdzie jestem? Jest piątek, nie? Jestem w szkole.
- W...
- W Aspen.
- Dlaczego nie w Denver?
- Nie w tym tygodniu, tato, pamiętasz?
Allan nie pamiętał. Wiedział tylko, że plan zajęć naukowych dzieci, opracowany przez panią Canning, jest złożony, chociaż Allan mógł uzyskać do niego dostęp przez Siatkę. Może powinien był. Ale nie chodziło o fizyczną lokalizację Charlie’ego.
- Co robisz w Aspen, synu? W tej chwili?
- Nic.
Allan powstrzymał złość. Oraz niepokój. Charlie - tak przystojny, bystry, w wieku dwunastu lat na nierobieniu niczego spędzał okropnie dużo czasu. Po prostu siedział w jakimś pokoju i gapił się w przestrzeń. To nie było normalne. Powinien grać w piłkę, przeszukiwać Internet, podrywać dziewczyny, ścigać się na rowerach. Nawet czytanie byłoby bardziej produktywne niż siedzenie i gapienie się w pustkę.
Allan zapytał:
- Gdzie jest pani Canning? - zapytał jedynie. - Dlaczego pozwala ci nic nie robić? Wiesz, że nie płacimy jej za to.
- Ona myśli, że piszę esej o wykopaliskach archeologicznych, które robiliśmy na pustyni.
- To dlaczego nie piszesz?
- Napiszę... Słuchaj, tato, muszę kończyć. Zobaczymy się w przyszłym tygodniu. Pa.
- Zaczekaj, Charlie... Telefon umilkł.
Powinien zadzwonić jeszcze raz? Gdy Chariie robił się taki jak teraz, po prostu nie odpowiadał. Co było nie tak z dzieckiem, które właśnie się wyłączyło i siedziało nieruchome i milczące?
Nic. Nic złego nie działo się z jego synem.
- AUan? Wszystko w porządku? - Skaka delikatnie zastukała w drzwi toalety. Jezu, jak długo siedział nad nieruchomą ikoną Charlie’ego? Zbyt długo. Cały plan dnia diabli wezmą.
- Tak - odpowiedział wychodząc na korytarz. - Przepraszam. Chodźmy do Sali Robotów Naczelnych.
- Czegoś takiego jeszcze nie widziałeś. - Skaka przyspieszyła kroku, aby nadrobić stracony czas.
^A-^
Takich danych Allan jeszcze nie widział.
Każde z dwóch identycznych “środowisk poznawczych” było wielkie na dwa i trzy dziesiąte akra, otoczone przezroczystą ścianą ze sztucznego tworzywa i wypełnione szarymi platformami ustawionymi na różnych wysokościach i pod różnymi kątami. Były tam schody, rampy, dziury, minilabirynty i przeszkody, których układ mógł być regulowany z zewnątrz. Środowiska wyglądały jak monochromatyczne pola golfowe po trzęsieniu ziemi. W pierwszym znajdowało się osiem puszkowych robotów, poruszających się powoli i ciężko po fantazyjnym terenie. Każdy z nich miał wymalowane jaskrawe logo: “Zupa Jutra Campbella”, “Kucharczyk-R&D”, “Pareto Chipsy Lay’s”.
- Dowcip programisty - powiedziała Skaka. - Te poddano aktywacji dopiero wczoraj. Jak widzisz, nie wiedzą jeszcze wiele o nawigacji, nie mówiąc już o wydajnym podejściu do zadań.
- A co jest ich zadaniem? - zapytał Allan. Dochodzili teraz do manewrów nie opisanych w prospekcie.
- Widzisz te zielonoszare klocki porozrzucane po środowisku? Roboty mają pozbierać tyle, ile zdołają, i tak szybko, jak tylko mogą.
Allan spojrzał przez plastikową ścianę. Teraz zobaczył klocki, każdy wielkości ciasteczka, leżące w dziurach, na poręczach, w przejściach, pod rampami. Robot najbliżej niego, “Przetworzona Kukurydza”, sięgnął po jeden klocek zakończoną szczypcami “ręką”. Nie trafił. Klocek wyśliznął się, a robot upadł. Próbując się podnieść, przewrócił się zbyt blisko krawędzi dużej dziury - kotła erozyjnego - i wpadł do środka. Tam cały czas miotał się, próbując się wydostać.
- Wojna to piekło. - Allan roześmiał się.
- Słucham? - zapytała Skaka.
- Nic. Ile klocków zebrały roboty do tej pory?
- Jeden.
- A jak długo próbują?
- Sześć godzin. A teraz chodźmy do Naczelnych Numer Dwa. Allan podążył za nią. Minęli Kucharczyka-R&D i Piwo Net-wiser, które blokowały się nawzajem. Za każdym razem, gdy jeden z robotów wykonywał manewr w prawo, aby obejść drugiego, ten robił dokładnie to samo. W końcu przygwoździły się wzajemnie przy ścianie, a ich cztery wrzecionowate nogi bezowocnie maszerowały dalej.
Skaka otworzyła kluczem drzwi i poprowadziła Altana na podest, z którego widać było drugie środowisko. Jak w pierwszym, i tutaj znajdowało się osiem pomalowanych robotów, lecz te były nieruchome.
- Popatrz - powiedziała Skaka.
Nacisnęła przycisk. Z sufitu posypał się deszcz zielonoszarych klocków, które lądowały w dziurach, na poręczach, w przejściach, pod rampami. Roboty natychmiast obudziły się do życia. Maszerowały, wspinały się, poszukiwały. Zegarek AUana drgnął na nadgarstku, a krawatem lekko szarpnęło. Nawet na zewnątrz środowiska jego biopole elektryczne zarejestrowało ogromny przepływ danych, gdy roboty komunikowały się między sobą. Po kilku minutach wszystkie klocki były zebrane w kupkę i wsypane do szczeliny w ogrodzeniu. Posypały się na podłogę korytarza.
- Jezu Turingu Chryste - rzekł Allan bez związku. - Chcesz mi powiedzieć, że one nauczyły się tego same? Że nie mają dodatkowego oprogramowania, podobnie jak te pierwsze bioboty?
- To właśnie mówię - powiedziała Skaka triumfująco. - Sześć minut czterdzieści dziewięć sekund. W miarę wzrostu wydajności za każdym razem biją rekord. Ten zespół uczył się pięć tygodni i dwa dni.
- Pokaż to jeszcze raz.
Skaka przycisnęła guzik, aby uwolnić więcej klocków, które, jak poprzednio, rozsypały się po różnych miejscach. Osiem robotów ruszyło do akcji. Allan zauważył, że żaden robot nie przeszukuje jednego obszaru. Zamiast tego każdy wydawał się zbierać klocki według złożonych czynników bliskości, wysokości względnej, trudności wyszukiwania, a nawet, jak wydało się AUanowi, różnic w zwinności, które musiały być wynikiem zróżnicowania neuronów zarodkowych w ich procesorach. Niejeden raz widział, jak robot zmierzający ku klockowi wycofuje się, aby podążyć ku następnemu, podczas gdy klocek ten podnoszony jest przez innego robota.
- No więc widzisz - powiedziała Skaka obserwując Altana. - Nauczyły się zwiększać wydajność poprzez dzielenie się wiedzą. Podejmują wspólne decyzje według analiz matematycznych, jakich dokonaliśmy na podstawie szczegółowej wiedzy o różnicach w ich zdolnościach. Ale techniki te wykształciły same.
Allan obserwował, jak Salsa Gorących Bitów biegnie na wrzecionowatych nogach w kierunku ściany i wsypuje klocki do otworu.
- Sześć minut trzydzieści dwie sekundy - powiedziała Skaka. - Allan, jestem pewna, że ktoś taki jak ty dostrzega przełom w autonomicznym nauczaniu komputerowym, jakiego dokonaliśmy. Oznacza to, że sztuczna inteligencja - ze wszystkim, co ona implikuje pod względem systemów korporacyjnych i militarnych - jest w zasięgu ręki. Czy nie wydaje ci się, że dla twojego przedsiębiorstwa byłaby to inwestycja potencjalnie dochodowa?
Allan patrzył na plastikowe klocki wysypujące się pod stopy Skaki. Zwycięzca bierze łupy.
- Tak - odparł - Porozmawiajmy.
^••^ -ń-
Po tym wszystkim Figgy Pudding i Morrison Telecommunications rozczarowywały. Figgy może byłoby warte małej inwestycji, tak dla ustalenia kryterium, lecz nic poważniejszego nie wchodziło w grę. Morrison Telecommunications byty nudne. Nigdy w pobliżu frontu, nawet nie w strefie wojny. Stara śpiewka, stara śpiewka.
Allan poleciał do D.C. i spędził noc w świeżo odnowionym Watergate. Jon zorganizował mu dwie potyczki na jutro, a Patti dodała dwie krótkie sesje z firmami, które już korzystały z pieniędzy Haller Ventures. Podczas kolacji przestudiował informacje o każdej z nich, które przesłała mu Patti. Do deseru liczby zmieniły się raz, a spotkania na jutro - dwa razy.
Wróciwszy do apartamentu, Allan poczuł niepokój. W telewizji, mimo 240 kanałów, nie było nic dobrego. Nie mógł skoncentrować się na swej ulubionej grze internetowej, Wojnie Szachowej. Na każdy ruch pionka komputer odpowiadał z oślepiającą prędkością. Gdy stracił porucznika po uderzeniu komputerowego czołgu, który mógł przemieszczać się o dowolną liczbę pól, we wszystkich trzech wymiarach, Allan poddał się. Poczuł ulgę, gdy zadzwoniła Cathy.
- Allan? Jak się masz?
Opowiedział jej o Novation - nic przed Cathy nie ukrywał. Była pod wrażeniem, co go trochę podniosło na duchu. Ale potem powiedziała:
- Słuchaj, kochanie, muszę zmienić nasze środowe plany. Jednak mam okazję jechać do Hongkongu.
- Sprawa Burdette? Wspaniale! - zmusił się do odpowiedzi. Cathy pracowała nad nią od dłuższego czasu.
- Oczywiście, strasznie się cieszę. Lane zmienia mój harmonogram. Prześlemy go tak szybko, jak tylko go wyprostujemy. Dzwoniłeś do Charlie’ego?
- Tak. Ciągle dużo siedzi. Kochanie, myślisz, że powinniśmy załatwić mu, hm... pomoc?
- Wiesz, sama o tym myślałam. - Głos Cathy uległ zmianie. - Nie żeby było z nim coś nie tak, ale zapobiegawczo...
- Jon poszuka psychologa. - Allan westchnął ciężko. - Słuchaj, czy moglibyśmy przesunąć naszą randkę na...
- Kurczę, muszę lecieć. Przyszła Lane z następną zmianą w sprawie Burdette. Boże, ja i polityka międzynarodowa! Nie mogę w to uwierzyć. Kocham cię. - Ikona Cathy zniknęła.
- Ja też cię kocham - powiedział Allan do pustej Siatki. Lecz nie było sensu się roztkliwiać. Zadzwoni do Suzette. Jego córka zawsze była miła. Jednak Suzette nie odbierała. Ani brat Allana na Florydzie. Jego matka, jak poinformował go system, żeglowała po Morzu Egejskim i oddzwoni, jak wróci, chyba że to pilne. Ale nie było. Ikony na PID-zie Allana wibrowały i szumiały. Nawet ikona Charlie’ego, dzięki Bogu. Allan poszedł spać.
Następnego dnia czuł się dobrze. Spotkania, harmonogram, przepływ danych, pieniędzy i możliwości. Boże, uwielbiał to. Urządzenie protetyczne, prawie niewidzialne, usprawniające ludzki słuch do 30000 cps. Znaczący zysk dla rozwiązań wizerunku satelity badawczego. Kolejny z nieskończenie wielu małych postępów w na-notechnice, przestawiający atomy w coś, co pewnego dnia może okazać się dżinnem w butelce telekomunikacji i każdego innego przemysłu.
O 6.18, gdy zwijał sprawozdanie nanotech, zadzwoniła Skaka Gupta.
- Allan, przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mógłbyś tu dzisiaj przylecieć? Mam coś, co powinieneś zobaczyć.
Głos drżał jej z podniecenia. Allan poczuł, jak przeskakuje ono połączenia sieci i elektryfikuje jego własne nerwy. I dzięki temu uniknąłby kolejnego pustego wieczoru w pokoju hotelowym. Ale z chłodnym profesjonalizmem odparł:
- Mój harmonogram jest dość napięty, Skaka. Jesteś pewna, że przylot do Bostonu będzie wart straty czasu?
- O tak - powiedziała takim tonem, że zadzwonił do Jona, aby zmienić harmonogram.
•nr ^ ^
Roboty w Sali Naczelnych Numer Jeden wciąż zmagały się z wyszukiwaniem i zbieraniem klocków. Kucharczyk-R&D leżał na swym cylindrycznym boku jak przewrócony chrząszcz i wymachiwał bezradnie nogami próbując się podnieść. Skaka, biegnąc w kierunku Sali Naczelnych Numer Dwa, nawet nie spojrzała na plastikowe ogrodzenie.
- Spójrz - powiedziała, gdy byli już przy drugim środowisku. -Patrz. Ale nie było na co patrzeć. Osiem robotów stało nieruchomo na nierównym terenie. Minęła minuta, potem następna. Allan zaczął się niecierpliwić. Przecież jego czas był cenny. Mógłby skontaktować się z Jonem, aktualizować informacje, szukać pomocy dla Charlie’ego czy nawet grać w Szachy Wojenne...
Nagle roboty zaczęty się poruszać. Poczłapały do miejsc mniej więcej równo oddalonych. Krótka przerwa i z sufitu posypały się klocki. Roboty natychmiast przystąpiły do działania. Po kilku minutach wszystkie klocki byty zebrane. Niestodzony Sos Intel wsypał je do szczeliny.
- Sześć minut czternaście sekund - wydyszała Skaka. - Ograniczenia fizyczne nie pozwolą już na dużo większą wydajność. Ale nie o to chodzi. Allan, one nauczyły się przewidywać, kiedy spadną klocki. Przewidują zadanie, które jeszcze nie było zasygnalizowane!
- Masz na myśli regularny plan. Klocki spadają co, powiedzmy, dwie godziny...
- Nie! I dlatego jest to takie zadziwiające! Klocki nie spadają zupełnie przypadkowo, jest harmonogram, ten sam, którego używamy od początku, chociaż przyznaję, że złamaliśmy go wczoraj z okazji twojej wizyty. Zwykły plan jest zróżnicowany z powodu czynnika ludzkiego, chodzi o pracę na zmiany, spotkania pracowników, przerwy na lunch. Roboty najwyraźniej zapamiętały je i uwolnienie klocków przewidują teraz z dokładnością 100 procent. Przewidują też najbardziej prawdopodobne miejsca zatrzymania się toczących się i rykoszetujących klocków, przyjmując że terytorium zmienia się codziennie, lecz punkty uwolnienia klocków zamocowane są w suficie. Od poprzedniego wieczoru przemieszczają się do pozycji makswydajności zbierania na kilka minut przed wysypaniem klocków!
Allan gapił się na puszkowe roboty pomalowane w krzykliwe logo i oznakowane śmiesznymi nazwami. Przewidywanie zadań, oparte na samopoznawczym planie zróżnicowanych odstępów czasowych. W bio-układach scalonych. Tu wchodzą w grę zastosowania o niezwykłym potencjale wytwarzania, konserwacji maszyn, przyspieszania przewidywań oprogramowania... Myśli pędziły jedna za drugą.
- Nie sądzisz - powiedziała cicho Skaka - że widok był wart ponownej podróży tutaj? Głos Allana pozostał chłodny, chociaż wymagało to wysiłku.
- Może. Ale, oczywiście, mam kilka zastrzeżeń i pytań. Na przykład, czy... Zadzwonił telefon, dwa dzwonki, sprawa nie cierpiąca zwłoki.
- Tata? Charlie. Słyszałeś, że aresztowano naszych sąsiadów w Aspen?
- Charlie, jestem teraz zajęty, jestem z...
- Aresztowano ich za terroryzm. Wszędzie jest pełno gliniarzy. Terroryzm. Policja. Bomby, pistolety. Jacy sąsiedzi? Allan nie mógł sobie przypomnieć, czy poznał kogoś w Aspen.
- Gdzie jest pani Canning? Poproś ją tutaj. Z tobą wszystko w porządku?
- Oczywiście, że tak - powiedział Charlie pogardliwie. - Pani Canning zabrała Suzette na lodowisko.
- W takim razie zrób tak. Moment... - Z opóźnieniem Allan przypomniał sobie o Skace, która starała się wyglądać, jakby nic nie słyszała.
- Przepraszam, Skaka, to mój syn...
- Oczywiście - powiedziała kierując wzrok na teren robotów. Jej plecy, nieco zbyt sztywne, mówiły: Dlaczego nie zorganizowaleś sobie życia prywatnego na tyle, aby nie przeszkadzało ci w czymś, co może okazać się najważniejszą okazją inwestycyjną dziesięciolecia?
- Charlie, najpierw zadzwoń do mamy i opowiedz jej o wszystkim. Pani Canning też. Potem zadzwoń po samochód i kierowcę, spakuj rzeczy swoje, Suzette i pani Canning. Niech kierowca zawiezie was do mieszkania w Denver. Załatwię, żeby Jon lub Patti zapłacili rachunek za samochód i pozbyli się domu w Aspen.
- Ale, tato...
- Charlie, po prostu zrób to. Nie chcę, żebyś pakował się w żadne niebezpieczeństwo!
- Och, no dobra. - Głos Charliego był pełen obrzydzenia. Dwunastoletni dzielniacha.
Allan szybko zadzwonił do Jona. Ramiona Skaki wciąż były napięte. Nie mógł znieść myśli, że stracił przewagę. Opanowując się, jak tylko mógł, powiedział do niej:
- Mój syn. W rzekomo bezpiecznej okolicy działali terroryści. Musiałem go stamtąd wydostać. Otworzyła szeroko oczy.
- Oczywiście. Jakie były przyczyny?
Altana oświeciło, że nie znal zarzutów, sytuacji, samych sąsiadów. Oni byli miejscowi, a on działał globalnie.
- Sytuacja opanowana - powiedział w nadziei, że nie podchwyci uniku.
- Możemy się stamtąd wynieść za pół godziny. Charlie szybko pakuje. Skaka uśmiechnęła się.
- Moja córka też. My również nie mamy stałego miejsca zamieszkania. Nie wiem, jak radzili sobie naukowcy przed jednorazowym leasingiem.
- Ja też nie. - Ich stosunki znowu się ociepliły. Usprawiedliwiła jego chwilową przemianę w cywila. - Z jakiego planu korzystasz?
- Uve America. Plan Kodu Dziewiątego: leasing trzysypialniowy, nie dalej niż dziesięć minut od lotniska, wystrój w ciepłych błękitach, luksus na poziomie trzecim. W każdym domu jest nawet zwierzę do wyboru. Pasuje mojemu mężowi, córce, niania jest w porządku.
- My korzystamy z Kodu Jedenastego. Cztery sypialnie. Mam dwoje dzieci.
Allan i Skaka uśmiechnęli się do siebie, po czym odwrócili wzrok. Rozmowy o życiu prywatnym były kłopotliwe - przeszkadzały w strategii. Zwiadowcy musieli pozostać na uboczu, cały czas w ruchu, napięci i uważni. Granica informacyjna była nie do przewidzenia.
Skaka ożywiła się:
- Moi ludzie będą uważnie obserwować sytuację w następnej fazie. Jeżeli nastąpi kolejny przełom, powiadomię cię.
- Dobrze - odrzekł Allan. - A w międzyczasie porozmawiajmy o przełomie, który już się dokonał. Mam kilka pytań.
- Strzelaj - powiedziała Skaka, a jej ramiona wyraźnie rozluźniły się.
^•di!
Allan spędził noc w samolocie sypialnym do Singapuru. Pani Canning ulokowała dzieci w apartamencie w Denver, chociaż Suzette narzekała, że lodowisko w Aspen było lepsze. Chciała leasingu w Chicago, gdzie, jak twierdził jej trener, znajduje się megalodowisko. Allan obiecał przemyśleć sprawę. Zadzwoniła Cathy, aby przełożyć randkę na niedzielę. Jej sprawa przeciągała się. Patti zidentyfikowała dwie nowe firmy, które Allan miał sprawdzić. Obie na szarym końcu, obie - szansa na duży zysk. Jedna mieściła się w Sydney, druga - w Brazylii. Ikona Charlie’ego na PID-zie Allana była nieruchoma.
Firma w Singapurze opracowała coś, co nazwała “łaskawie poważnym podejściem” do odwiecznego wyznania, jakim była inteligentna droga ukierunkowująca samochody, na której kierowca nie robiłby nic oprócz prowadzenia samochodu. Allan spodziewał się, że wynikiem jego wizyty będzie wynajęcie jednego z niezależnych konsultantów, których Haller Ventures zatrudniało do oceny technologii motoryzacyjnej. Nie było to Jednak potrzebne. Singapur nie robił nic, czego Allan już nie widział. Nie warte zachodu. Teraz do Sydney.
Z samolotu zadzwonił do Charlie’ego.
- Synku? Twoja ikona na PID-zie nie jest zbyt ruchliwa. Kompletnie bez ruchu od bitych pięciu godzin, a przecież to nie pora na sen.
- Nie - powiedział Charlie bez emocji. Altan próbował mówić lekko.
- To co robisz?
- Nic.
- Charlie...
- Wiedziałeś, że gdy Robert Fulton wynalazł statek parowy, w tym samym czasie zrobiło to też przynajmniej trzech innych gości?
- Charlie...
- Muszę lecieć, tato. Pa!
- Lądowanie za trzy minuty - powiedział zegarek. - Współrzędne MGSL samochodu wyświetlone.
- Charlie! - odezwała się Patti. - Akcja w Tunezji. Wygląda jak prawdziwa placówka. Firma nazywa się Słońce Sahary i produkuje panele słoneczne. Wysyłam dane. I zmianę jutrzejszego harmonogramu.
- Lądowanie za dwie minuty.
Allan zamknął oczy. Lecz kiedy samolot wylądował, podskoczył jako pierwszy, chwycił bagaż podręczny i wysiadł jako jeden z pierwszych. W Dżakarcie.
Nie, w Sydney. Dżakarta jutro.
Czy pojutrze?
•ń- -A- -^
Sydney to światłowody ze zwiększoną zdolnością przenoszenia dzięki zastosowaniu stopów o drobniejszym ziarnie.
Dżakarta to technologia medyczna, ulepszony elektrokardiograf, który przewiduje migotanie przedsionków przy zastosowaniu elementów teorii chaosu w komputerowej analizie danych.
W Bombaju nic ciekawego. Miał być znaczący postęp w holo-graficznych wideokonferencjach, ale w sumie nic nowego. Stare sprawy. Jon poślizgnął się na tym.
W Bemie było krótkie spotkanie i inspekcja bieżącej inwestycji, znajdującej się obecnie w fazie beta-testu. Allan spotkał tam księgowego i eksperta jakości z Haller Ventures.
Mediolan był fascynujący. Kryterium przetwarzania systemów prostopadłych był jeden trylion operacji na sekundę. Włoscy spece spełnili je z połową oprzyrządowania uprzednio wymaganego. Było dużo gestykulacji i marne toskańskie wino.
W Tunezji roboty na pustyni. Przedsiębiorcy zawieźli Allana na brzeg Sahary, podskakując w roverach na kilometrach skalnego piasku, do wypalonego słońcem miejsca robót, gdzie proste roboty składały panele słoneczne. Składały też inne rzeczy. Wydzielały z pustynnego piasku rudy do surowców; uzyskiwały wysokie temperatury wykorzystując energię słoneczną. Samowystarczalne królestwo mechaniczne powoli obejmowało puste, pustynne przestrzenie. Nadmiar energii słonecznej przerabiany był na elektryczność, którą, po założeniu kabli, można było sprzedać. Allan natychmiast zamówił ocenę konsultanta technicznego, łącznie z prognozami klimatycznymi na trzydzieści lat. W przeszłości klimat pustyni zawsze wygrywał wojny.
Złapał transatlantycki lot do domu. Spotkanie brazylijskie zostało przełożone. Cathy pojechała do Los Angeles (wyprawa do Tunezji ponownie odsunęła ich randkę) z Suzette, która brała udział w ważnych zawodach łyżwiarskich. Charlie był na wyprawie przyrodniczej w Yose-mite wraz z komercyjną grupą edukacyjną, do której zapisała go pani Canning. Wynajęte mieszkanie w Aspen - nie, z Aspen zrezygnowali, a i tak w tym miesiącu mieszkanie w Oakland, ze względu na harmonogram zawodów Suzette, stało puste.
Małe tunezyjskie roboty wyglądały jak walizeczki, nie cylindryczne puszki. Allan zadzwonił z samolotu do Skaki Gupty. Była w Bernie. Ale i tak poleciał do Bostonu. Nie lubił wracać do nowo wynajętego mieszkania, gdy nikogo w nim nie było.
W Novation spotkał się z młodym, podenerwowanym mężczyzną. Miał nie więcej niż dwadzieścia trzy lata, ubrany był w dżinsy, skórzany sweter i wszechobecne adidasy, usiane maleńkimi błyskającymi lusterkami. Allan rozpoznał ten typ: programista. Ciamajda, cholernie inteligentny i w tajemnicy gardzący “liczygroszami”. Nie, teraz mówi się inaczej; “głupkami cashware”. Allan posłał mu lodowaty uśmiech i zrobił znudzoną minę.
- Paul Sanderson? Allan Haller. Ma mi pan przekazać nawijkę Skaki, zgadza się? - O ile Allan wiedział, Skaka nie zostawiła danych do nowej nawijki.
Paul Sanderson wydawał się zmieszany.
- Tak... nie, to znaczy ona nie... Właśnie miałem pokazać panu, co roboty teraz potrafią.
- Tak, tak. Ale proszę ograniczyć żargon do minimum. - Uderzenie z wyprzedzeniem, z mocą rozkazu. Sanderson oburzy się lub złagodnieje, w zależności od tego, jak szef kazał traktować Altana.
Sanderson złagodniał.
- Jasne. Hm, urn, tędy proszę.
Roboty w Sali Naczelnych Numer Jeden wydały się Allanowi nieco bardziej skoordynowane, chociaż nadal wałęsały się bez sensu. Zupa Jutra Campbella sięgnął po klocek, ale bez powodzenia. Sanderson przemknął obok ogrodzenia, zerkając przez plastik; był niespokojny. Dlaczego? Aby ukryć swą własną sztywność, Allan przekręcił krawat i sprawdził PID. Ikony wibrowały tak szybko, że ledwie mógł zobaczyć, gdzie właściwie są.
- Stworzyliście tutaj supersilne pole danych - wykrzyknął, a gdy Sanderson odwrócił się ku niemu z uśmiechem zakłopotania, Allan zrozumiał. - Stworzyliście, prawda? Zmieniliście cały obszar w pole mikrofalowe, które umożliwia Naczelnym Sali Numer Dwa oddziaływać bezpośrednio z Siecią. Usprawniliście je oprogramowaniem telekomunikacyjnym.
Sanderson przytaknął, zmieszany.
- Wiem, regulamin mówi, że powinienem był ostrzec pana przed wejściem w pole, ale przy takim krótkim wystawieniu to nie jest niebezpieczne, naprawdę. A pana urządzenia powrócą do normalnego funkcjonowania, jak tylko...
- Nie chodzi mi ani o moje urządzenia, ani o zdrowie! - warknął Allan. - Ale Skaka obiecała informować mnie na bieżąco o wszelkich większych zmianach w badaniach!
- Prawdę mówiąc, żadnych nie było. Roboty nadal przewidują program uwalniania klocków i...
- Czy Naczelne Numer Jeden też są sprzężone z Siecią? Czy tego też nie zamierza mi pan powiedzieć? Sanderson był wstrząśnięty.
- Nie, oczywiście, że nie są sprzężone. Jeżeli nie zrobimy tego w dokładnie tym samym punkcie co w grupie drugiej, narazimy na szwank projekt badań!
- W przeciwieństwie do narażania zaufania swoich inwestorów -warknął Allan. - Świetnie. Proszę przekazać pani Gupta, żeby zadzwoniła do mnie, jak tylko wróci. I proszę przyjąć do wiadomości, że roszczę sobie prawo do sprowadzenia tutaj moich własnych ekspertów od oceny, gdyż najwyraźniej nie mówi mi się wszystkiego dobrowolnie.
- Panie Haller, proszę tak nie myśleć, ponieważ...
- To wszystko - rzucił Allan, odwrócił się i wyszedł.
W samochodzie zadał sobie pytanie, czemu tak się rozzłościł. Posiadał kawałek Novation, owszem, ale posiadał kawałki innych placówek, gdzie front zmieniał się gwałtownie i nieoczekiwanie. Więc dlaczego był tak wkurzony?
Nie wiedział. I nie miał czasu o tym myśleć. Następny lot za czterdzieści dwie minuty.
Wystarczy czasu, aby przestudiować informacje na jutrzejsze spotkanie o 6.30, przy śniadanu.
•ń- ^ -nr
Cathy i Allan połączyli się w końcu w Nowym Jorku; miała niespodziewaną zmianę w harmonogramie. Wchodząc do windy, Allan poczuł ucisk w piersiach. Dziesięć dni nie widział swojej żony! I, och, tak za nią tęsknił... tak uwielbiał ich przyprawiające o zawrót głowy spotkania. Na pewno pary, które są ze sobą cały czas, nie odczuwają takiego podniecenia.
Nie rozczarował się. Gdy było już po wszystkim i leżeli razem na wielkim łóżku hotelowym, sennie patrząc, jak program ściany zmienia kolor z wściekle czerwonego na chłodny, miękki błękit (to musi mieć związek z oddychaniem), Allan poczuł się niezmiernie zadowolony.
Jednak Cathy nie pozwoliła mu odpłynąć na długo.
- Kochanie, chciałabym z tobą porozmawiać. Chodzi o Charlie’ego. Nastrój Allana zmienił się natychmiast. Uniósł się na poduszce.
- Jaki był w Los Angeles?
- Dziwny. - Cathy zawahała się. - Wiem, że on dorasta, rozprostowuje skrzydła, należy oczekiwać wrogości i tak dalej... ale on nie był wrogo nastawiony. Dla Suzette był tak miły, jak zawsze, naprawdę cieszył się, gdy wygrała. I wcale nie był tajemniczy w stosunku do mnie. Tylko że jego osobiste zainteresowania staty się jakieś dziwne. Na przykład dużo mówił o Wieku Rozumu i jego wpływie na społeczeństwo.
- Chwila - powiedział Allan. Sięgnął po Siatkę, zawiniętą w ubrania walające się po podłodze, i wykonał Quik-Chek. Wiek Rozumu, inaczej Oświecenie, osiemnastowieczny okres wielkiej świadomości i działań intelektualnych, charakteryzujący się zwątpieniem w autorytety, podkreślaniem doświadczalnych metod w nauce i twórczym samookreś-leniem w sztuce, kulturze i polityce.
- Mogłam ci powiedzieć, co to jest - powiedziała Cathy urażona.
- Wiem. - Cathy była prawnikiem, mogła zagłębiać się w więcej szczegółów, Allanowi nie było to niezbędne. - Chodzi tylko o historię, nieprawdaż? Zainteresowanie historią nie jest takie złe. Tak naprawdę Charlie opowiadał mi coś o Robercie Fultonie i statku parowym. Może pani Canning zaczęła w szkole nowy rozdział.
- Nie, sprawdziłam. Wciąż przerabiają nauki o Ziemi. Ale to nie wszystko. Dostałam się do Dwudziestki Dwójki Chariie’ego, do tabeli notatek osobistych, oczywiście tych nie zakodowanych, i on...
- Ciągle używa Dwudziestki Dwójki? Dobry Boże, ten komputer jest przestarzały przynajmniej od trzech miesięcy! Prześlę mu nowy, teraz ukazało się coś o wiele lepszego.
Cathy powiedziała lodowato:
- Zawsze ukazuje się coś o wiele lepszego. Ale nie o to chodzi, Allan. W notatkach Charlie’ego znalazłam listy “wieków”. Wszystkie różniły się nieznacznie, ale byty ich dziesiątki.
- Co masz na myśli mówiąc “wieki”?
- Wiek Kamienny. Wiek Bohaterów. Wiek Wiary. Wiek Ciemności. Wiek Rozumu. Wiek Przemysłu. Wiek Kosmiczny. Wiek Informatyki. Ten jest ostatni na każdej liście, prawdopodobnie dlatego, że akurat w nim żyjemy. Dziesiątki różnych list!
- Dziwne - powiedział Allan, bo było oczywiste, że powinien coś powiedzieć. - Ale, szczerze mówiąc, Cathy, nie wydaje mi się to niebezpieczne. Zastanawia się nad historią. To chyba dobrze.
- Odsłona Trzecia: gdy zapytałam go o te listy, wcale się nie rozgniewał, że grzebałam w jego notatkach. Przeciwnie, patrzył na mnie w ten swój intensywny sposób, jak to ostatnio robi, na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień, wiesz, jaki on jest, i zapytał: “Mamo, skąd wiemy, że członkowie naszej rodziny są naprawdę wojownikami na froncie informacyjnym, a nie po prostu bezdomnymi?” Allan zastanowił się. Pytanie brzmiało poważnie.
- Pytałaś go, czy uważa, że ty i ja za dużo podróżujemy? Że powinniśmy spróbować być częściej razem, jako rodzina? - Oboje już wcześniej się tym martwili.
- Tak. Ale powiedział, że nie, że wcale nie o to chodzi. Rodzice wszystkich jego kolegów są tacy sami. Więc zapytałam, o co chodzi, a on tylko powiedział: “Gdy jest czas statków parowych, jest czas statków parowych” i zapadł w jeden z tych swoich transów bezruchu. Allan, nie mogłam go zmusić do żadnej odpowiedzi przez pół godziny, choć robiłam wszystko. To tak, jakby siedząc naprzeciwko mnie, był zupełnie gdzieś indziej!
Allan wyjrzał przez okno. Daleko, w dole, ruch uliczny Nowego Jorku buczał niewyraźnie, relaksujące.
- Mam nazwiska dwóch psychologów - rzekł powoli - jednego w Denver i jednego w San Francisco.
- Cóż, na nic się to nam nie przyda, bo nie będziemy w Oakland przez najbliższych kilka tygodni. Wynajmujemy w Kansas City, mam tam sprawę Shepharda. Spróbuj choć raz zapamiętać nasz harmonogram!
- Przepraszam - dodała po chwili.
- W porządku - powiedział Allan. - Wiem, że też martwisz się o Charlie’ego. Słuchaj, znajdę psychologa w... - przez chwilę miał pustkę w głowie - Kansas City.
- Okay. - Cathy uśmiechnęła się blado, a potem przylgnęła do niego. Poczuł napięcie jej nagich pleców.
Charlie nigdy nie sprawiał kłopotów. Suzette w dzieciństwie ulegała nastrojom. Dlatego się martwili, mówił sobie Allan. Wszystko było względne. A jednak - tak po prostu siedzieć, wpadać w trans i nawet nie odpowiadać... to nie jest chyba normalne, prawda? Tak się wyłączać?
Przecież nie można go nawet dostroić do Siatki. Coś się może stać, a Charlie nawet nie wiedziałby o tym!
Allan mocniej objął żonę.
- Zmienię jutro trasę i pojadę do niego.
-^ ^ -ń-
Zmiana trasy nie była łatwa. Ani Jon, ani Patti nie byli zadowoleni. Jon musiał sam jechać do Raieigh, aby sprawdzić badania szpiku kostnego. Jeżeli AUan teraz odwoła spotkanie, dyrektor firmy produkującej niskobudżetowe orbitalne panele słoneczne nie będzie dostępny przez dwa tygodnie, wyjedzie do Tokio. Przeprowadzenie wideokon-ferencji, jak powiedział dyrektor pociągając nosem, nie jest zadowalającym substytutem. Allan poprosił Patti, żeby przekazała dyrektorowi, że ma sobie pójść do diabła. Poleciał do nowego mieszkania w Kansas City.
Ale wtedy zadzwonił Paul Sanderson z Novation. Widocznie Skaka Gupta znowu gdzieś wyjechała.
- Powiedział pan... to znaczy wydało mi się, że gdy ostatnio był tu pan, Allan... uhm, panie Haller, dał mi pan do zrozumienia, że gdyby z robotami wydarzyło się coś godnego uwagi, wówczas chciałby pan to zaraz zobaczyć, więc...
- A coś się wydarzyło? Niestety, nie mógł pan gorzej trafić. Czy może mi to pan opisać?
- Oczywiście - powiedział Sanderson z taką ulgą w głosie, że Allan zdecydował, że zrobi lepiej, jak mimo wszystko pojedzie do Novation. Dane wydawały się istotne. Jeżeli wyleciałby do Bostonu natychmiast, nawet bez rezerwacji, skoro tak trzeba... cholera, nienawidził lotów bez rezerwacji, ach, gdyby tak rozwój przemieszczania ludzi mógł nadążyć za rozwojem w przekazywaniu danych! Jeżeli poleciałby bez rezerwacji, a potem mógł zarezerwować samolot, który przywiózłby go do Kansas City chociaż o północy...
- Proszę nie wyjaśniać. Będę u pana dziś po południu.
- Dobrze - powiedział Sanderson, wyraźnie nieszczęśliwy. - Będziemy na pana czekać.
M y. On i roboty? Czyżby Sanderson aż tak bardzo utożsamiał się z nimi? Możliwe. Wydawało się, że te inżynieryjne typy nie mają prawdziwego życia. Tylko wieczne majstrowanie przy oprogramowaniu, wieczna rutyna, ciągle w tym samym miejscu, o tej samej porze.
Nagle, uderzyła w Altana fala wspomnień. Tak szeroka, tak wewnętrzna, iż wydawało mu się niemal, że nie stoi już pośrodku oszalałego lotniska metropolii, lecz znajduje się w chłodnym lesie za domem, w którym się wychował, leżąc na plecach na dywanie z igieł. Billy Goldman, jego przyjaciel, leżał obok niego, obydwaj gapili się na oświetlone słońcem gałęzie, wdychali słodki, ostry zapach szyszek, a Billy powiedział:
- Dlaczego ktokolwiek miałby chęć pocałować dziewczynę? Fuuuuuj!
Coś takiego! Allan potrząsnął z zaskoczeniem głową. Umysł to dziwna rzecz. Przetrząsnął rzeczy nie związane ze sobą, bezsensowne, niekorzystne, nieistotne. Rozpraszające.
Zanim doleciał do Bostonu, odczuwał tak silny ból głowy, że nie pomogłaby mu żadna tabletka.
•^ ^ -ń-
Przybył do Novation w podłym nastroju. Sanderson przywitał go nerwowo.
- Proszę tędy, panie Haller, pójdziemy prosto do Naczelnych Numer Dwa, chyba że chce pan kawy, uhm, czy też może...
- Nie. Chodźmy.
Sanderson przeszedł obok Naczelnych Numer Jeden nie odwracając w ich kierunku głowy, lecz Allan przystanął, aby się im przyjrzeć. Wydawało mu się, że zbierały teraz klocki nieco sprawniej, bez grzebania się. Zdawało mu się, że widzi nawet, jak Przetworzona Kukurydza rusza do przodu, a następnie gwałtownie skręca, aby ominąć Ocean Spray Cacheberries. Zaczynały współpracować.
U Naczelnych Numer Dwa, z drugiej strony, nic się nie zmieniło. Roboty stały nieruchomo na ogromnym terenie. Allan i Sanderson stali przed ogrodzeniem, Sanderson był zdenerwowany.
- Klocki spadną za dziesięć minut. Nie chcemy zmieniać harmonogramu, wie pan, bo chociaż nie musiałby pan czekać, nie zobaczyłby pan tak naprawdę tego samego zjawiska, które my tu obserwujemy, więc nie...
- Rozumiem - powiedział Allan. - Poczekam.
Ale żeby wypełnić te siedem minut, musiał się zająć czymś oprócz straszenia Sandersona. Ciężki ostrzał danych oznaczał, że nie będzie mógł dostać się do Siatki. Allan powtarzał sobie notatki osobiste w tabeli Dwudziestki Dwójki swego syna. Dostał się do tabeli z samolotu, wmawiając sobie, że obowiązki rodzicielskie są ważniejsze niż prywatność nastolatka.
Wiek Rozumu... Wiek Rozumu... Wiek Informacji... Wiek Rozumowania... Oświecenia? Nie nie nie... Jeszcze raz Wiek Kamienia Łupanego Wiek Żelaza, Wiek Brązu... nie nie NIE NIE jest gdzieś tutaj - ZROBIĆ: zrobić rozdziaty 84-86 zadanie domowe na wtorek znajdź trzy przykłady skaf wulkanicznych kupić prezent dla mamy... WIEK ROZUMU... Dziewczyna, którą widziałem w parku nie miała majtek!!!!!!... Wiek Rozumu...
Roboty za plastikową ścianą poczłapały na swoje miejsca, na chwilę zanim klocki zostały zrzucone z sufitu.
- Całkiem nieźle nauczyły się przewidywać - powiedział Sanderson. Allan nie odpowiedział. Patrzył, jak roboty wydajnie zbierają klocki. Nie wydawały się szybsze niż poprzednio, ale nie były też wolniejsze. Jego Siatka nie działała, prawdopodobnie z powodu intensywnego zajęcia przez roboty wszystkich dostępnych częstotliwości Internetu. Co naprawdę ładowały? I jaki użytek robiły z tego ich bioprocesorowe mózgi? Do zbierania klocków nie potrzebowały przecież przepastnych bibliotek Sieci.
- Czy już odnalazł pan źródła ładowania?
- Niektóre - odpowiedział Sanderson. Nie patrzył na Allana, chciał uniknąć odpowiedzi. - Proszę patrzeć. Teraz.
Ale “teraz” było... niczym. Dosłownie. Roboty wrzuciły wszystko do wiadra, trzymanego w szczypcach Techs/Mex Chilli, a potem znieruchomiały.
Sanderson mówił teraz bardzo szybko.
- Robią to od dwudziestu czterech godzin. Zbierają klocki tak, jak zostały zaprogramowane, ale nie wrzucają ich do otworu w ścianie. Nikt nie grzebał w ich oprogramowaniu. One po prostu... tego nie robią.
Allan przyglądał się Techs/Mex Chilli.
- Co wykazały ślady źródeł ładowania?
- Niewiele - rzekł Sanderson, a Allan zauważył, że jego poprzednie uniki były spowodowane zakłopotaniem. Programiści nienawidzili nie wiedzieć, co się dzieje z ich programami.
- A raczej za dużo. Najwidoczniej mają dostęp do rzeczy wszelkiego rodzaju, wszystkiego po trochu z Sieci, może nawet przypadkowo. A przynajmniej nie znaleźliśmy jeszcze żadnych prawidłowości.
- Mhmm - powiedział Allan wymijająco. - Przerzuć pełne pliki śladów do mojego biura. Nasi ludzie też niech na to popatrzą.
- Tak naprawdę to ja nie jestem upoważ...
- Proszę to zrobić - rzekł stanowczo Allan, lecz tym razem jego polecenie nie wywołało spodziewanej reakcji. Sanderson był wystraszony, lecz zdecydowany.
- Nie, proszę pana, obawiam się, że nie mogę. Nie bez pozwolenia Skaki. Allan skapitulował.
- Dobra. Sam do niej zadzwonię.
Na twarzy młodego programisty malowała się ulga. Allan powrócił do przyglądania się robotom w krzykliwych, głupich kolorach, robotom strzegącym wiadra pełnego zupełnie bezużytecznych klocków.
^ ^^
Nie mógł złapać Skaki