1206
Szczegóły |
Tytuł |
1206 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1206 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1206 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1206 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stanis�aw Lem
Dzienniki gwiazdowe II
DZIE�A
pod redakcj� Jerzego Jarz�bskiego
Warzawa 1994
1. Powr�t z gwiazd
2. Dzienniki gwiazdowe l
3. Dzienniki gwiazdowe II
4.Eden
5. Niezwyci�ony
6. Opowie�ci o pilocie Pirxie
7. Cyberiada. Bajki robot�w
8. Czas nieutracony
9. �ledztwo
10. Solaris
11. Dialogi
12. Opowiadania
13. G�os Pana
14. Fantastyka i futurologia tom 1 i 2
15. Summa technologiae
16. Filozofia przypadku tom 1 i 2
17. Cz�owiek z Marsa
18. Czy pan istnieje Mr. Johns?
19. Pami�tnik znaleziony w wannie
20. Doskona�a pr�nia
21. Katar
22. Wizja lokalna
23. Rozprawy i szkice
24. Pok�j na Ziemi
25. Wielko�� urojona. Biblioteka XXI wieku
26. Fiasko
27. Wysoki zamek
28. Golem XIV
29. Publicystyka
30. Cz�owiek z Hiroshimy
ZE WSPOMNIE� IJONA TICHEGO
I
Chcecie, �ebym zn�w co� opowiedzia�? Tak. Widz�, �e Tarantoga wzi�� ju� sw�j blok stenograficzny... profesorze, czekaj. Kiedy ja naprawd� nie mam nic do opowiedzenia. Co? Nie - nie �artuj�. A zreszt� - mog� w ko�cu, raz, mie� ch�tk� przemilczenia takiego wieczoru - w waszym gronie? Dlaczego? Ba, dlaczego! Moi drodzy - nie m�wi�em o tym nigdy, ale Kosmos jest przede wszystkim zaludniony istotami takimi jak my. Nie tylko cz�ekokszta�tnymi, ale podobnymi do nas jak dwie krople wody. Po�owa zamieszkanych planet - to Ziemie, troch� wi�ksze, troch� mniejsze, o klimacie zimniej szym lub bardziej tropikalnym, ale c� to za r�nice? A ich mieszka�cy... Ludzie - bo to s� w ko�cu ludzie - te� tak przypominaj� nas, �e r�nice podkre�laj� tylko podobie�stwa. �e nie opowiada�em o nich? Czy to dziwne? Pomy�lcie. Patrzy si� w gwiazdy. Przypominaj� si� r�ne zdarzenia, r�ne obrazy staj� przede mn�, ale najch�tniej wracam do niezwyk�ych. Mo�e s� i straszne albo niesamowite, albo makabryczne, nawet �mieszne, a przez to wszystko nieszkodliwe. Ale patrze� w gwiazdy, moi drodzy, i wiedzie�, �e te ma�e, b��kitne iskierki to -kiedy postawi� na nich nog� - pa�stwa brzydoty, smutku, niewiadomo�ci, wszelakiej ruiny - �e tam, w granatowym niebie, te� roi si� od starych ruder, brudnych podw�rzy, rynsztok�w, �mietnik�w, cmentarzy pozarasta-
8 STANIS�AW LEM
nych - czy opowie�ci kogo�, kto zwiedzi� Galaktyk�, maj� przywodzi� na my�l narzekania domokr��cy t�uk�cego si� po prowincjonalnych miasteczkach? Kto by go chcia� s�ucha�? I kto by mu uwierzy�? Tego rodzaju my�li przychodz�, kiedy cz�owiek jest nieco przybity albo odczuwa niezdrowy poci�g do szczerych wynurze�. Tak wi�c - aby nie zasmuca� i nie upokarza� - dzisiaj nic o gwiazdach. Nie - nie b�d� milcza�. Czuliby�cie si� oszukani. Opowiem co�, zgoda, ale to nie b�dzie podr�. W ko�cu i na Ziemi prze�y�em niejedno. Profesorze, je�li koniecznie chcesz, mo�esz zacz�� notowa�.
- Jak wiecie - miewam go�ci, niekiedy bardzo dziwnych. Wybior� spo�r�d nich pewn� kategori�: zapoznanych wynalazc�w i uczonych. Nie wiem czemu, ale przyci�ga�em ich zawsze jak magnes. Tarantoga u�miecha si�, widzicie? Ale to nie o nim, on nie jest przecie� wynalazc� zapoznanym. Dzi� b�d� m�wi� o takich, kt�rym si� nie powiod�o, albo raczej, kt�rym powiod�o si� zbyt dobrze: osi�gn�li cel i ujrzeli jego daremno��. Oczywi�cie nie przyznali si� do tego. Nieznani, osamotnieni, wytrwali w tym szale�stwie, kt�re tylko rozg�os i sukces zamieniaj� niekiedy - nadzwyczaj rzadko - w dzie�o post�pu. Rozumie si�, �e ogromna wi�kszo�� tych, co przychodzili do mnie, by�a to szara bra� op�tania, ludzie uwi�ziem w jednej idei, nie swojej nawet, przej�tej od poprzednich pokole�, jak wynalazcy perpetuum mobile, ubodzy w pomys�y, trywialni w rozwi�zaniach, w oczywisty spos�b bzdurnych, a jednak nawet w nich tli si� �w �ar bezinteresowno�ci, spalaj�cy �ycie, zmuszaj�cy do ponawiania wysi�k�w z g�ry daremnych. �a�osni s� ci u�omni geniusze, tytani karze�kowatego ducha, okaleczeni w powiciu przez natur�, kt�ra, w jednym ze swych ponurych �art�w, obdarzy�a ich beztalencia tw�rcz� zajad�o�ci�, godn� jakiego� Leonarda; ich udzia�em jest w �yciu oboj�tno��
DZIENNIKI GWIAZDOWE 9
lub drwina, a wszystko, co mo�na dla nich uczyni� - to by�, przez godzin� czy dwie, cierpliwym s�uchaczem i uczestnikiem ich monomanii.
W owym t�umie, kt�ry tylko w�asna g�upota broni przed rozpacz�, pojawiali si� z rzadka inni ludzie - nie chc� ich nazwa� ani os�dza�, uczynicie to sami. Pierwsz� postaci�, kt�ra staje mi przed oczami, kiedy to m�wi�, jest profesor Corcoran.
Pozna�em go, b�dzie temu lat dziewi��, mo�e dziesi��. By�o to na jakiej� konferencji naukowej. Rozmawiali�my ledwo kilka chwil, kiedy ni z tego, ni z owego (w najmniejszej mierze nie wi�za�o si� to z tematem) spyta�:
- Co pan s�dzi o duchach?
W pierwszej chwili s�dzi�em, �e to ekscentryczny �art, ale przypomnia�em sobie, �e dosz�y mnie s�uchy o jego niezwyk�o�ci - nie pami�ta�em tylko, w jakim to m�wiono znaczeniu, dodatnim czy ujemnym. Dlatego na wszelki wypadek odpar�em:
- W tym przedmiocie nie mam �adnego zdania. Bez s�owa wr�ci� do poprzedniego tematu. S�ycha� ju� by�o dzwonki obwieszczaj�ce pocz�tek dalszych obrad, kiedy pochyli� si� znienacka - by� du�o wy�szy ode mnie - i powiedzia�;
- Tichy, pan jest moim cz�owiekiem. Nie ma pan uprzedze�. By� mo�e zreszt�, myl� si�, ale got�w jestem zaryzykowa�. Niech pan przyjdzie do mnie - tu poda� mi wizyt�wk�. - Pierwej prosz� zatelefonowa�, bo na dzwonki nie odpowiadam i nikomu nie otwieram. Zreszt�, jak pan chce...
Jeszcze tego� wieczoru, b�d�c na kolacji z Savinellim, tym znanym juryst�, kt�ry specjalizowa� si� w prawie kosmicznym, spyta�em go, czy zna niejakiego profesora Cor-corana.
10 STANIS�AW LEM
- Corcoran! - wykrzykn�� z w�a�ciwym sobie temperamentem, zaognionym drug� butelk� sycylijskiego wina - ten postrzelony cybernetyk? Co si� z nim dzieje? Nie
s�ysza�em o nim od wiek�w!
Odpar�em, �e nie wiem o nim nic bli�szego, tylko nazwisko to obi�o mi si� o uszy. S�dz�, �e s�owa te by�yby po my�li Corcorana. Savinelli naopowiada� mi przy winie troch� obiegowych plotek. Wynika�o z nich, �e Corcoran zapowiada� si� �wietnie jako m�ody naukowiec, cho� ju� pod�wczas przejawia� zupe�ny brak szacunku dla starszych, przeradzaj�cy si� nieraz w arogancj�, a potem sta� si� were-dykiem, z tych, kt�rzy zdaj� si� czerpa� tyle� satysfakcji z m�wienia ludziom, co o nich my�l�, ile z faktu, �e w taki spos�b najbardziej szkodz� sobie. Kiedy poobra�a� ju� �miertelnie swoich profesor�w, koleg�w, i zamkn�y si� przed nim wszystkie drzwi, wzbogacony wielkim, nieoczekiwanym spadkiem, zakupi� jak�� ruder� za miastem i przebudowa� j� na laboratorium. Przebywa� w nim wraz z robotami - tylko takich znosi� wok� siebie asystent�w i pomocnik�w. Mo�e i dokona� tam czego�, ale szpalty pism naukowych by�y dla� niedost�pne. Nie dba� o to wcale. Je�eli nawi�zywa� w tym czasie jeszcze jakie� stosunki z lud�mi, to tylko po to, aby ich, po doj�ciu do niejakiej za�y�o�ci, w niezwykle ordynarny spos�b, bez jakiegokolwiek widomego powodu - odtr�ci�, zel�y�. Kiedy zestarza� si� na dobre i ta wstr�tna zabawa znudzi�a mu si� - zosta� samotnikiem. Spyta�em Savinellego, czy wiadomo mu co� o tym, �e Corcoran wierzy w duchy. Prawnik, poci�gaj�cy w�a�nie wina, omal si� nie zakrztusi� ze �miechu.
- On? W duchy?! - wykrzykn��. - Cz�owieku, ale� on nie wierzy nawet w ludzi!!!
Spyta�em, jak to rozumie. Odpar�, �e ca�kiem dos�ownie: Corcoran by�, wed�ug niego, solipsyst� - wierzy� tyl-
DZIENNDCI GWIAZDOWE 11
ko we w�asne istnienie, wszystkich innych mia� za fantomy, senne widziad�a, i rzekomo dlatego tak sobie dawniej poczyna� nawet z najbli�szymi: skoro �ycie jest rodzajem snu, wszystko w nim wolno. Zauwa�y�em, �e wobec tego mo�e wierzy� i w duchy. Savinelli spyta�, czy s�ysza�em ju� kiedy� o cybernetyku, kt�ry by w nie wierzy�. M�wili�my potem o czym� innym - ale i tego, co us�ysza�em, starczy�o, aby mnie zaintrygowa�. Jestem cz�owiekiem szybkiej decyzji, wi�c zatelefonowa�em ju� na drugi dzie�. Telefon odebra� robot. Powiedzia�em, kto i w jakiej sprawie. Corcoran zadzwoni� do mnie dopiero nazajutrz, p�nym wieczorem - mia�em si� w�a�nie uda� na spoczynek. Powiedzia�, �e mog� przyj�� do niego cho�by zaraz. Dochodzi�a jedenasta. Powiedzia�em, �e zaraz przyjd�, ubra�em si� i pojecha�em. Laboratorium by�o wielkim, ponurym budynkiem, po�o�onym opodal szosy. Widywa�em je nieraz. My�la�em, �e to stara fabryka. By�o pogr��one w ciemno�ci. Najs�abszy blask nie rozwidnia� �adnego z wpuszczonych g��boko w mur, kwadratowych okien. Tak�e wielki plac mi�dzy �elaznym ogrodzeniem a bram� by� nie o�wietlony. Kilka razy wpada�em na jakie� chrz�szcz�ce rdz� blachy, szyny, tak �e ju� troch� z�y dotar�em do ledwo majacz�cych drzwi i zadzwoni�em w specjalny spos�b, jak mi przykaza� Corcoran. Po dobrych pi�ciu minutach otworzy� mi sam, w szarym spalonym kwasami p�aszczu laboratoryjnym. By� przera�liwie chudy, ko�cisty, nosi� ogromne szk�a i siwy w�s, z jednej strony kr�tszy, jakby nadgryziony.
- Pozw�l pan ze mn� - powiedzia� bez �adnych wst�p�w. D�ugim, ledwo o�wietlonym korytarzem, w kt�rym le�a�y jakie� maszyny, beczki, zakurzone bia�e worki cementu, zaprowadzi� mnie do wielkich stalowych drzwi. P�on�a nad nimi jaskrawa lampa. Wyj�� z kieszeni cha�ata klucz, otworzy� i wszed� pierwszy. Ja za nim. Po kr�tych
12 STANIS�AW LEM
�elaznych schodach dostali�my si� na pi�tro. Otwar�a si� wielka hala fabryczna z oszklonym stropem - kilka nie os�oni�tych �ar�wek nie o�wietla�o jej, ukazywa�o tylko jej p�mroczny ogrom. By�a pusta, martwa, opuszczona, wysoko pod stropem hula�y przeci�gi, deszcz, kt�ry zacz�� pada�, kiedy zbli�a�em si� do siedziby Corcorana, zacina� w szyby, ciemne i brudne, tu i �wdzie woda ciek�a przez otwory po wybitych szk�ach. Corcoran, jakby tego nie widz�c, szed� przede mn� dudni�c� pod krokami blaszan� galeri�; znowu stalowe, zamkni�te drzwi - za nimi korytarz, nie�ad porzuconych, jakby w ucieczce, le��cych pokotem pod �cianami narz�dzi, okrytych grub� warstw� kurzu; korytarz skr�ci�, szli�my w g�r�, w d�, mijali�my podobne do zasch�ych gad�w spl�tane pasy transmisyjne. W�dr�wka, w kt�rej poznawa�em rozleg�o�� budowli, trwa�a; raz czy dwa Corcoran, w miejscach zupe�nie ciemnych, ostrzeg� mi�, �ebym uwa�a� na stopie�, �ebym si� schyli�, u ostatnich z szeregu tych stalowych, zapewne przeciwpo�arowych drzwi, grubo nabijanych nitami, zatrzyma� si�, otwar� je; zauwa�y�em, �e - w przeciwie�stwie do innych - nie zazgrzyta�y wcale.jakby ich zawiasy by�y �wie�o naoliwione. Weszli�my do wysokiej sali, prawie zupe�nie pustej - Corcoran stan�� na �rodku, tam gdzie beton pod�ogi by� nieco ja�niejszy, jakby kiedy� sta�a w tym miejscu maszyna, po kt�rej zosta�y tylko wystaj�ce u�omki legar�w. �cianami bieg�y pionowe, grube pr�ty, wygl�da�o tu jak w klatce. Przypomnia�em sobie to pytanie o duchy... Do pr�t�w by�y uczepione p�ki, bardzo mocne, z podporami, sta�o na nich kilkana�cie �eliwnych skrzy�; wiecie, jak wygl�daj� te kufry ze skarbami, kt�re w podaniach zakopuj� korsarze? Takie w�a�nie by�y te skrzynie, o wypuk�ych pokrywach, na ka�dej wisia�a, uj�ta w celofan, bia�a kartka, podobna do tego dokumentu, jaki zazwyczaj zawiesza si� nad szpitalnym
DZIENNIKI GWIAZDOWE 13
��kiem. Wysoko pod stropem pali�a si� zakurzona �ar�wka, ale by�o zbyt ciemno, �ebym cho� s�owo m�g� odczyta� z tego, co by�o na owych kartach napisane. Skrzynie sta�y dwoma rz�dami nad sob�, a jedna znajdowa�a si� wy�ej, osobno - pami�tam, �e policzy�em je, by�o ich bodaj dwana�cie, mo�e czterna�cie, nie wiem ju� dok�adnie.
- Tichy - zwr�ci� si� do mnie profesor, z r�kami w kieszeniach p�aszcza - niech si� pan ws�ucha na chwil� w to, co tu jest. Potem powiem panu - niech�e pan s�ucha!
By�a w nim niezwyk�a niecierpliwo�� - rzuca�a si� w oczy. Od razu chcia�, zaczynaj�c m�wi�, wej�� w sedno, mie� ju� wszystko za sob�, ju� sko�czy�. Jak gdyby ka�d� chwil�, sp�dzon� z kim� innym, uwa�a� za zmarnowan�.
Przymkn��em oczy i raczej przez prost� grzeczno�� ani�eli ciekawy odg�os�w, kt�rych, wchodz�c, nie zauwa�y�em nawet, sta�em chwil� nieruchomo. Nic w�a�ciwie nie us�ysza�em. Jakie� s�abiutkie brz�czenie pr�du elektrycznego w uzwojeniach, co� w tym rodzaju, ale zapewniam was, to by�o tak nik�e, �e g�os konaj�cej muchy by�oby tam doskonale s�ycha�.
- No, co pan s�yszy? - spyta�.
- Prawie nic - wyzna�em - pobrz�k jaki�... ale to mo�e by� tylko szum w uszach...
- Nie, to nie jest szum w uszach... Tichy, niech pan s�ucha uwa�nie, bo nie lubi� si� powtarza�, a m�wi� to, bo mnie pan nie zna. Nie jestem ordynusem ani chamem, za jakiego mnie maj�, tylko denerwuj� mnie idioci, kt�rym trzeba dziesi�� razy powtarza� jedno i to samo. Mam nadziej�, �e pan do nich nie nale�y.
- Zobaczymy - odpar�em - niech pan m�wi, profesorze...
Skin�� g�ow� i wskazuj�c na rz�dy tych �elaznych skrzy� powiedzia�:
14 STANIS�AW LEM
- Czy zna si� pan na m�zgach elektrycznych?
- Tylko tyle, o ile to jest potrzebne w nawigacji - odpar�em. - Z teori� raczej u mnie s�abo.
- Tak sobie my�la�em. To nie szkodzi. Tichy, s�uchaj pan. W tych skrzyniach znajduj� si� najdoskonalsze m�zgi elektronowe, jakie kiedykolwiek istnia�y. Wie pan, na czym polega ich doskona�o��?
- Nie - odpar�em zgodnie z prawd�.
- Na tym, �e one niczemu nie s�u��, �e s� absolutnie do niczego nieprzydatne - nieu�yteczne - �e to s�, s�owem, wcielone przeze mnie w czyn, obleczone w materi� - mo-nady Leibniza...
Czeka�em, a on m�wi� dalej, przy czym jego siwy w�s wygl�da�, w panuj�cym p�mroku, jakby u warg trzepota�a mu bia�awa �ma.
- Ka�da z tych skrzy� zawiera uk�ad elektronowy, wytwarzaj�cy �wiadomo��. Jak nasz m�zg. Budulec jest inny, ale zasada taka sama. Na tym koniec podobie�stwu. Bo nasze m�zgi - uwa�aj pan! - pod��czone s�, �e tak powiem, do �wiata zewn�trznego - za po�rednictwem zmys�owych odbiornik�w: oczu, uszu, nosa, sk�ry i tak dalej. Natomiast te, tutaj - wyci�gni�tym palcem wskazywa� skrzynie - maj� sw�j "�wiat zewn�trzny" tam, w �rodku...
- Jak�e to mo�liwe? - spyta�em. Co� zaczyna�o mi niejasno �wita�; domys� ten nie by� wyra�ny, ale budzi� dreszcz.
- Bardzo prosto. Sk�d wiemy o tym, �e mamy cia�o takie, a nie inne, tak� w�a�nie twarz, �e stoimy, �e trzymamy w r�ku ksi��k�, �e pachn� kwiaty? St�d, �e pewne bod�ce dzia�aj� na nasze zmys�y i nerwami p�yn� do m�zgu podniety. Niech pan sobie wyobrazi, Tichy, �e ja potrafi� dra�ni� pa�ski nerw w�chowy w taki sam spos�b, jak czyni to pachn�cy go�dzik - co b�dzie pan czu�?
DZIENNIKI GWIAZDOWE 15
- Zapach go�dzika, oczywi�cie - odpar�em, a profesor, skin�wszy g�ow�, jakby rad, �e jestem dostatecznie poj�tny, ci�gn��:
- A je�eli to samo zrobi� ze wszystkimi pana nerwami, to b�dzie pan odczuwa� nie �wiat zewn�trzny, ale to, co JA pa�skimi nerwami telegrafuj� do pana m�zgu... jasne?
- Jasne.
- Teraz tak. Te skrzynie maj� receptory-organy, dzia�aj�ce analogicznie do naszego wzroku, w�chu, s�uchu, dotyku i tak dalej. A druty od tych receptor�w -jak gdyby nerwy - zamiast do �wiata zewn�trznego, jak nasze, pod��czone s� do tego b�bna, tam, w k�cie. Nie zauwa�y� go pan, co?
- Nie - powiedzia�em. Rzeczywi�cie, b�ben �w, �rednicy mo�e trzech metr�w, sta� w g��bi, pionowo, niby ustawiony kamie� m�y�ski, i po dobrej chwili spostrzeg�em, �e obraca si� nadzwyczaj powoli.
- To jest ich los - powiedzia� spokojnie profesor Cor-coran. - Ich los, ich �wiat, ich byt - wszystko, czego mog� dost�pi� i dozna�. Znajduj� si� tam specjalne ta�my z zarejestrowanymi bod�cami elektrycznymi, takimi, kt�re odpowiadaj� tym stu czy dwustu miliardom zjawisk, z jakimi cz�owiek mo�e si� spotka� w najbardziej bogatym we wra�enia �yciu. Gdyby pan podni�s� pokryw� b�bna, zobaczy�by pan tylko b�yszcz�ce ta�my pokryte bia�ymi zygzakami jak ple�� na celuloidzie, ale to s�, Tichy, upalne noce po�udnia i szmer fal, kszta�ty cia� zwierz�cych i strzelaniny, pogrzeby i pijatyki, i smak jab�ek i gruszek, zawieje �nie�ne, wieczory, sp�dzane w otoczeniu rodziny u p�on�cego kominka, i wrzask na pok�adach okr�tu, kt�ry tonie, i konwulsje choroby, i szczyty g�rskie, i cmentarze, i halucynacje majacz�cych - Ijonie Tichy: tam jest ca�y �wiat!
Milcza�em, a Corcoran, uj�wszy mnie �elaznym chwytem za rami�, m�wi�:
16 STANIS�AW LEM
- Te skrzynie, Tichy, s� pod��czone do sztucznego �wiata. Tej - wskaza� na pierwsz� z brzegu - wydaje si�, �e jest siedemnastoletni� dziewczyn�, zielonook�, o rudych w�osach, o ciele godnym Wenery. Jest ona c�rk� m�a stanu... kocha si� w m�odzie�cu, kt�rego widuje niemal co dzie� przez okno... kt�ry b�dzie jej przekle�stwem. Ta tu-'taj druga, to pewien uczony. Jest ju� bliski og�lnej teorii grawitacji, obowi�zuj�cej w jego �wiecie - w tym �wiecie, kt�rego granic� s� �elazne �ciany b�bna - i przygotowuje si� do walki o swoj� prawd�, w osamotnieniu powi�kszanym przez zagra�aj�c� mu �lepot�, bo on o�lepnie, Tichy... a tam, wy�ej, jest cz�onek kolegium kap�a�skiego i prze�ywa najci�sze dni swojego �ycia, bo straci� wiar� w istnienie swej duszy nie�miertelnej; obok, za przegrod�, stoi... ale nie mog� opowiedzie� panu �ycia wszystkich istot, kt�re stworzy�em...
- Czy mog� przerwa�? - spyta�em. - Chcia�bym wiedzie�...
- Nie! Nie mo�e pan! - rykn�� Corcoran. - Nikt nie mo�e! Teraz ja m�wi�, Tichy! Pan nic jeszcze nie rozumie. My�li pan pewno, �e tam, w tym b�bnie, s� utrwalone r�ne sygna�y, jak na p�ycie gramofonowej, �e wypadki u�o�one s� tak, jak melodia, ze wszystkimi tonami, i czekaj� tylko, jak muzyka na p�ycie, aby o�ywi�a je ig�a, �e te skrzynie odtwarzaj� po kolei zespo�y prze�y�, do ko�ca ju� z g�ry ustalonych. Nieprawda! Nieprawda! - wo�a� przera�liwie, a� dudni�o echo blaszanego stropu. - Zawarto�� tego b�bna jest dla nich tym, czym dla pana �wiat, w kt�rym pan �yje! Panu nie przychodzi przecie� do g�owy, kiedy pan je, �pi, wstaje, podr�uje, odwiedza starych wariat�w, �e to wszystko jest p�yt� gramofonow�, kt�rej dotyk nazywa pan tera�niejszo�ci�!
- Ale... - odezwa�em si�.
DZIENNIKI GWIAZDOWE 17
- Milcz pan! - hukn��. - Nie przeszkadza�! Ja m�wi�! Pomy�la�em, �e ci, kt�rzy nazywaj� go chamem, maj� sporo racji, ale musia�em uwa�a�, bo to, co m�wi�, naprawd� by�o nies�ychane. Krzycza� dalej:
- Los moich �elaznych skrzy� nie jest ustalony z g�ry do ko�ca, gdy� wypadki znajduj� si� tam, w b�bnie, na szeregach r�wnoleg�ych ta�m, i tylko dzia�aj�cy zgodnie z regu�� �lepego przypadku selektor decyduje o tym, z kt�rej serii ta�m b�dzie zbierak zmys�owych wra�e� danej skrzyni czerpa� w nast�pnej chwili tre�ci. Naturalnie tak proste, jak powiedzia�em, to nie jest, poniewa� skrzynie same mog� wp�ywa� do pewnego stopnia na ruchy czerpaka, a selekcja przypadkowa zachodzi w pe�ni wtedy tylko, kiedy ci stworzeni przeze mnie zachowuj� si� biernie... wszelako maj� woln� wol�, a ograniczaj� to samo tylko, co nas. Posiadana struktura osobowo�ci, pasje, przyrodzone kalectwa, warunki zewn�trzne, stopie� inteligencji - nie mog� wchodzi� we wszystkie szczeg�y...
- Je�li tak jest nawet - wtr�ci�em szybko - to jak�e oni nie wiedz�, �e s� �elaznymi skrzyniami, a nie rud� dziewczyn� czy kap�a...
Tyle zdo�a�em wyrzuci�, nim przerwa� mi:
- Niech pan nie udaje os�a, Tichy. Pan sk�ada si� z atom�w, co? Czuje pan te swoje atomy?
-Nie.
- Atomy te tworz� cz�steczki bia�ka. Czuje pan swoje bia�ka?
-Nie.
- W ka�dej sekundzie nocy i dnia przeszywaj� pana promienie kosmiczne. Czuje pan to?
-Nie.
- Wi�c jak moje skrzynie mog� si� dowiedzie�, �e s� skrzyniami, o�le?! Tak samo, jak dla pana ten �wiat jest au-
18 STANIS�AW LEM
tentyczny i jedyny, tak samo dla nich autentyczne i jedynie realne s� tre�ci, kt�re p�yn� do ich elektrycznych m�zg�w z mojego b�bna... W tym b�bnie jest ich �wiat, Tichy, a ich cia�a - nie istniej�ce w naszej rzeczywisto�ci inaczej ani�eli jako pewne wzgl�dnie sta�e ugrupowania otwork�w w perforowanych wst�gach - znajduj� si� wewn�trz samych skrzy�, upakowane w �rodku... Ta skrajna, z tamtej strony, ma si� za kobiet� niezwyk�ej pi�kno�ci. Mog� panu dok�adnie powiedzie�, co ona widzi, kiedy naga, przegl�da si� w lustrze. W jakich kocha si� drogich kamieniach. Jakich sztuczek u�ywa, aby zdobywa� m�czyzn. Wiem to wszystko, bo to ja, za pomoc� mego LOSORYSU, stworzy�em j�, jej - dla nas wyimaginowany, ale dla niej realny - kszta�t, tak realny, z twarz�, z�bami, zapachem potu, z blizn� od sztyletu na �opatce, z w�osami i orchideami, kt�re w nie wpina, jak dla pana realne s� pa�skie r�ce, nogi, brzuch, szyja i g�owa! Mam nadziej�, �e pan nie w�tpi w swoje istnienie... ?
- Nie - odpar�em spokojnie. Nikt nigdy nie krzycza� tak na mnie i mo�e by mnie to nawet bawi�o, ale by�em ju� zbyt wstrz��ni�ty s�owami profesora, kt�remu uwierzy�em, bo nie widzia�em powod�w do nieufno�ci - aby zwraca� w tej chwili uwag� na jego maniery.
- Tichy - ci�gn�� nieco ciszej profesor - powiedzia�em, �e, mi�dzy innymi, mam tu uczonego, to jest ta skrzynia na wprost pana. On bada sw�j �wiat, jednak�e nigdy - rozumie pan, nigdy nie domy�li si� nawet, �e jego �wiat nie jest realny, �e traci czas i si�y na zg��bianie tego, co jest seri� b�bn�w z nawini�t� ta�m� filmow�, a jego r�ce, nogi, oczy, jego w�asne, �lepn�ce oczy s� tylko z�udzeniem, wywo�anym w jego elektrycznym m�zgu wy�adowaniami odpowiednio dobranych impuls�w. �eby tego doj��, musia�by wyj�� na zewn�trz swojej �elaznej skrzyni, to jest samego siebie, i przesta� my�le� swoim m�zgiem, co jest tak samo
DZIENNIKI GWIAZDOWE 19
niemo�liwe, jak niemo�liwe jest, �eby� pan m�g� do�wiadczy� istnienia tej zimnej, ci�kiej skrzyni inaczej ani�eli dotykiem i wzrokiem.
- Ale ja wiem dzi�ki fizyce, �e jestem zbudowany z atom�w - rzuci�em. Corcoran podni�s� kategorycznym ruchem d�o�.
- On te� o tym wie, Tichy. On ma swoje laboratorium, a w nim wszelkie aparaty, jakich dostarczy� mo�e jego �wiat... widzi przez lunet� gwiazdy, bada ich ruchy, a jednocze�nie czuje ch�odny ucisk okularu na twarzy - nie, nie teraz. Teraz, zgodnie ze swym obyczajem, znajduje si� w pustym ogrodzie, kt�ry otacza jego pracowni� i przechadza si� w blasku s�o�ca - bo w jego �wiecie jest w�a�nie wsch�d...
- A gdzie s� inni ludzie - ci inni, po�r�d kt�rych on �yje - spyta�em.
- Inni ludzie? Oczywi�cie, �e ka�da z tych skrzy�, z tych istot, obraca si� po�r�d ludzi... oni znajduj� si� - wszyscy - w b�bnie... Widz�, �e pan wci�� nie mo�e jeszcze poj��! Wi�c mo�e uzmys�owi to panu przyk�ad, chocia�by odleg�y. Spotyka pan rozmaitych ludzi w swoich snach - nieraz takich, kt�rych nigdy pan nie widzia� ani nie zna� - i prowadzi z nimi we �nie rozmowy - czy tak?
-Tak...
- Tych ludzi stwarza pa�ski m�zg. Ale �ni�c, nie wie pan o tym. Prosz� zwa�y� - to by� tylko przyk�ad. Z nimi - wyci�gn�� r�k� - jest inaczej, to nie oni sami stwarzaj� swoich bliskich i obcych - tamci s� w b�bnie, ca�e t�umy, i kiedy, powiedzmy, m�j uczony mia�by nag�� ch�tk� wyj�� ze swego ogrodu i odezwa� si� do pierwszego lepszego przechodnia, to, uni�s�szy pokryw� b�bna, zobaczy�by pan, jak to si� dzieje: jego zmys�owy czerpak pod wp�ywem impulsu nieznacznie zboczy ze swej dotychczasowej drogi, zejdzie na inn� ta�m� i pocznie odbiera� to, co si� na
20 STANIS�AW LEM
niej znajduje; m�wi� "czerpak", ale to s� w istocie setki mikroskopijnych zbierak�w pr�dowych, poniewa� tak samo jak pan odbiera �wiat wzrokiem, w�chem, dotykiem, narz�dem r�wnowagi - tak samo on poznaje sw�j "�wiat" za po�rednictwem oddzielnych wej�� zmys�owych, oddzielnych kana��w, i dopiero jego elektryczny m�zg zespala wszystkie te wra�enia w jedno��. Ale to s� szczeg�y techniczne, Tichy, ma�o istotne. Z chwil� kiedy mechanizm zosta� raz uruchomiony, mog� pana zapewni�, �e by�a to tylko kwestia cierpliwo�ci, nic wi�cej. Niech pan czyta filozof�w, Tichy, a przekona si� pan, co m�wi�, jak ma�o mo�na polega� na naszych wra�eniach zmys�owych, jak s� niepewne, zwodnicze, omylne, ale nie mamy przecie� niczego opr�cz nich; tak samo - m�wi� z uniesion� r�k� - oni. Ale tak, jak nam, tak im te� nie przeszkadza to kocha�, po��da�, nienawidzi�, mog� dotyka� innych ludzi, �eby ich ca�owa� lub zabi�... i tak te moje twory w swej wiekuistej �elaznej nieruchomo�ci oddaj� si� nami�tno�ciom i pasjom, zdradzaj� si�, t�skni�, marz�...
- Pan s�dzi, �e to jest ja�owe? - spyta�em nieoczekiwanie, a Corcoran zmierzy� mnie swymi przeszywaj�cymi oczami. D�ug� chwil� nie odpowiada�.
- Tak - powiedzia� wreszcie - dobrze, �em pana tu wprowadzi�, Tichy... ka�dy z idiot�w, kt�rym to pokaza�em, zaczyna� od ciskania grom�w na moje okrucie�stwo... Jak pan rozumie swoje s�owa?
- Pan dostarcza im tylko surowca - powiedzia�em - pod postaci� tych impuls�w. To tak, jak nam dostarcza ich �wiat. Kiedy stoj� i patrz� w gwiazdy - to, co odczuwam przy tym, co my�l�, jest ju� tylko moj� w�asno�ci�, nie �wiata. Oni - wskaza�em szeregi skrzy� - tak samo.
- To prawda - rzek� sucho profesor. Zgarbi� si� i sta� si� przez to jakby mniejszy. - Ale skoro pan to powie-
DZIENNDCI GWIAZDOWE 21
dzia�, oszcz�dzi� mi pan d�ugich wywod�w, bo pan rozumie ju� chyba, po co ja je stworzy�em?
- Domy�lam si�. Ale chcia�bym, �eby pan mi to sam powiedzia�.
- Dobrze. Kiedy� - bardzo dawno temu - zw�tpi�em w realno�� �wiata. By�em wtedy jeszcze dzieckiem. Tak zwana z�o�liwo�� rzeczy martwych, Tichy - kto jej nie do�wiadczy�? Nie mo�emy znale�� jakiego� drobiazgu, cho� pami�tamy, gdzie�my go widzieli po raz ostatni, nareszcie odnajdujemy go gdzie indziej, z uczuciem, �e przy�apali�my �wiat na gor�cym uczynku jakiej� niedok�adno�ci, bylejako-�ci... doro�li m�wi�, oczywista, �e to pomy�ka - i naturalna nieufno�� dziecka zostaje w ten spos�b st�umiona... Albo to, co nazywaj� le sentiment du deja vu - wra�enie, �e w sytuacji, niew�tpliwie nowej, prze�ywanej po raz pierwszy, ju� si� kiedy� by�o... Ca�e systemy metafizyczne, jak wiara w w�dr�wk� dusz, w reinkarnacj�, powsta�y w oparciu o te zjawiska. A da�ej: prawo serii, powtarzanie si� zjawisk szczeg�lnie rzadkich, kt�re tak chodz� parami, �e lekarze nazwali nawet to w swoim j�zyku: duplicitas casuum. A wreszcie... duchy, o kt�re pana pyta�em. Czytanie my�li, le-witacje i - ze wszystkich najbardziej sprzeczne z podstawami ca�ej naszej wiedzy, najbardziej niewyt�umaczalne - przypadki, prawda, �e rzadkie - przepowiadania przysz�o�ci... fenomen opisywany od najdawniejszych czas�w, wbrew wszelkiej mo�liwo�ci, gdy� ka�dy naukowy pogl�d na �wiat go wyklucza. I co to jest - wszystko? Co to znaczy? Powie pan czy nie...? Brak panu jednak odwagi, Tichy.. . Dobrze. Niech pan spojrzy...
Podchodz�c do p�ek wskaza� na najwy�szej osobno stoj�c� skrzyni�.
- To jest wariat mojego �wiata - powiedzia� i jego twarz odmieni�a si� w u�miechu. - Czy pan wie, do czego
22 STANIS�AW LEM
doszed� w swym szale�stwie, kt�re odosobni�o go od innych? Po�wi�ci� si� szukaniu zawodno�ci swego �wiata. Bo ja nie twierdzi�em, Tichy, �e ten jego �wiat jest niezawodny. Doskona�y. Najsprawniejszy mechanizm mo�e si� czasem zaci��, to jaki� przeci�g rozko�ysze kab�e i zetkn� si� na mgnienie, to znowu mr�wka dostanie si� do wn�trza b�bna... i wie pan, co on wtedy my�li, ten szaleniec? �e telepati� wywo�uje lokalne kr�tkie spi�cie drut�w nale��cych do dwu r�nych skrzy�... �e ujrzenie przysz�o�ci zdarza si�, kiedy czerpak, rozchwiany, przeskoczy nagle z w�a�ciwej ta�my na t�, kt�ra ma si� dopiero rozwin�� za wiele lat. �e uczucie, jakoby prze�y� ju� to, co zdarza mu si� naprawd� po raz pierwszy, spowodowane jest zaci�ciem selektora, a kiedy on nie tylko zadr�y w swoim miedzianym �o�ysku, ale zako�ysze si� jak wahad�o, tr�cony, bo ja wiem, przez... mr�wk� - to jego �wiat doznaje zdumiewaj�cych i niewyt�umaczalnych wydarze�; w kim� zapala si� nag�e i bezro-zumne uczucie, kto� zaczyna wieszczy�, przedmioty poruszaj� si� same albo zamieniaj� miejscami... a przede wszystkim na skutek tych ruch�w rytmicznych wyst�puje... prawo serii! Grupowania si� rzadkich i dziwnych zjawisk w ci�gi... i jego ob��d, syc�c si� takimi, przez og� lekcewa�onymi fenomenami, kulminuje w twierdzeniu, za kt�re osadz� go niebawem w domu ob��kanych... �e on sam jest �elazn� skrzyni�, tak jak wszyscy, co go otaczaj�, �e ludzie s� tylko urz�dzeniami w k�cie starego, zakurzonego laboratorium, a �wiat, jego uroki i zgrozy to tylko z�udzenia - i odwa�y� si� pomy�le� nawet o swoim Bogu, Tichy, Bogu, kt�ry dawniej, kiedy by� jeszcze naiwny, robi� cuda, ale potem jego �wiat wychowa� go sobie, tego stw�rc�, nauczy� go, �e jedyna rzecz, jak� wolno mu robi�, to - nie wtr�ca� si�, nie istnie�, nie odmienia� niczego w swoim dziele, albowiem tylko w nie wzywanej bosko�ci mo�na pok�ada�
DZIENNIKI GWIAZDOWE 23
ufno��... Wezwana, okazuje si� u�omn� - i bezsiln�... A wie pan, co my�li ten jego B�g, Tichy?
- Tak - odpar�em. - �e jest taki sam jak on. Ale w�wczas mo�liwe jest i to, �e w�a�ciciel zakurzonego laboratorium, w kt�rym MY stoimy na p�kach, sam te� jest skrzyni�, kt�r� zbudowa� inny, wy�szego jeszcze rz�du uczony, posiadacz oryginalnych i fantastycznych koncepcji. .. i tak w niesko�czono��. Ka�dy z tych eksperymentator�w jest Bogiem - jest stw�rc� swojego �wiata, tych skrzy� i ich losu, i ma pod sob� swoich Adam�w i swoje Ewy, a nad sob� - swojego, nast�pnego, w hierarchii wy�szego Boga. I po to pan to zrobi�, profesorze...
- Tak - odpar�. - A skoro to powiedzia�em, wie pan w�a�ciwie tyle, co ja, i dalsza rozmowa nie mia�aby celu. Dzi�kuj�, �e zechcia� pan przyj��, i �egnam.
Tak, przyjaciele, zako�czy�a si� ta niezwyk�a znajomo��. Nie wiem, czy skrzynie Corcorana jeszcze dzia�aj�. By� mo�e - tak, i �ni� swoje �ycie z jego blaskami i przera�eniami, kt�re s� tylko zastyg�ym w filmowych ta�mach rojowiskiem impuls�w, a Corcoran, zako�czywszy prace dnia, udaje si� po �elaznych schodach co wiecz�r na g�r�, otwieraj�c kolejne stalowe drzwi tym wielkim kluczem, kt�ry nosi w kieszeni spalonego kwasami cha�ata... i staje tam, w zakurzonej ciemno�ci, aby ws�uchiwa� si� w s�aby szum pr�d�w i ledwie pochwytny odg�os, z jakim obraca si� leniwie b�ben... z jakim posuwa si� ta�ma ... i staje si� los. I my�l�, �e odczuwa w�wczas, wbrew swoim s�owom, ch�� ingerencji, wej�cia, ol�niewaj�cego wszechmoc�, w g��b �wiata, kt�ry stworzy�, aby uratowa� w nim kogo� kto g�osi Odkupienie, �e waha si�, sam, w brudnym �wietle nagiej �ar�wki, czy ocali� jakie� �ycie, jak�� mi�o��, i jestem pewny, �e nigdy tego nie zrobi. Oprze si� pokusom, bo chce by� Bogiem, a jedyna bosko��, jak� znamy, jest
24 STANIS�AW LEM
milcz�c� zgod� na ka�dy ludzki czyn, na ka�d� zbrodni�, i nie ma dla niej wy�szej odp�aty nad ponawiaj�cy si� pokoleniami bunt �elaznych skrzy�, kiedy utwierdzaj� si�, pe�ne rozs�dku, w my�lach, �e On nie istnieje. Wtedy u�miecha si� w milczeniu i wychodzi, zamykaj�c za sob� szeregi drzwi, a w pustce unosi si� tylko s�aby, jak g�os konaj�cej muchy, brz�k pr�d�w.
II
Jakie� sze�� lat temu, po powrocie z podr�y, kiedy wypoczynek i rozkoszowanie si� naiwnym �adem domowego �ycia ju� mi si� przejad�y, nie na tyle jednak, abym zamy�la� now� wypraw�, p�nym wieczorem, kiedy nikogo si� nie spodziewa�em, przyszed� do mnie jaki� cz�owiek i przerwa� mi pisanie pami�tnik�w.
By� to rudzielec w sile wieku, z okropnym zezem, takim, �e trudno by�o patrze� w twarz, na domiar wszystkiego mia� bowiem jedno oko zielone, drugie piwne. Podkre�la�o to jeszcze szczeg�lny wyraz -jak gdyby w jego twarzy mie�ci�o si� dwu ludzi, jeden l�kliwy i nerwowy, drugi - dominuj�cy - arogant i bystry cynik; powstawa�o z tego zadziwiaj�ce pomieszanie, bo patrza� na mnie raz piwnym okiem, nieruchomym, niby zdziwionym, a raz zielonym, przymru�onym i przez to kpi�cym.
- Panie Tichy - powiedzia�, zaledwie wszed� do mego gabinetu - zapewne nachodz� pana rozmaici wydrwigrosze, oszu�ci, wariaci i usi�uj� naci�gn�� pana albo wm�wi� panu swoje baj�dy, prawda?
- Istotnie - odpar�em to si� zdarza... czego pan sobie �yczy?
- W mrowiu takich osobnik�w - ci�gn�� przybysz, nie wymieniaj�c ani swego nazwiska, ani przyczyny, kt�ra spowodowa�a jego wizyt� - od czasu do czasu musi si�
26 STANIS�AW LEM
znale��, cho�by jeden na tysi�c, jaki� prawdziwie zapoznany genialny umys�. Tego wymagaj� niez�omne prawa statystyki. Tym cz�owiekiem, panie Tichy, jestem w�a�nie ja. Nazywam si� Decantor. Jestem profesorem ontogenetyki por�wnawczej, profesorem zwyczajnym. Katedry chwilowo nie obejmuj�, poniewa� nie mam na to czasu. Zreszt� nauczanie jest zaj�ciem ja�owym do szpiku ko�ci. Nikt nikogo nie mo�e nauczy�. Ale mniejsza o to. Zaj�ty jestem zagadnieniem, kt�remu po�wi�ci�em czterdzie�ci osiem lat �ycia, zanim je, teraz w�a�nie, sfinalizowa�em.
- Ja te� mam ma�o czasu - odpar�em. Ten cz�owiek nie podoba� mi si�. Jego zachowanie by�o aroganckie, nie fanatyczne, a ja wol� fanatyk�w, je�li ju� musz� wybiera�. Poza tym by�o oczywiste, �e b�dzie si� domaga� wsparcia, a ja jestem sk�py i mam odwag� si� do tego przyznawa�. Nie znaczy to, abym nie umia� poprze� mymi �rodkami jakiej� sprawy, ale czyni� to niech�tnie, z wielkimi oporami i niejako przeciw sobie, bo robi� wtedy to, o czym wiem, �e tak robi� nale�y.
Dlatego doda�em po chwili:
- Mo�e pan wy�uszczy, o co chodzi? Naturalnie niczego nie mog� panu obieca�. Jedna rzecz uderzy�a mnie w pana s�owach. Powiedzia� pan, �e po�wi�ci� czterdzie�ci osiem lat swemu problemowi, a ile� pan ich w og�le liczy, je�li �aska?
- Pi��dziesi�t osiem - odpar� jeszcze ozi�b�ej. Sta� wci�� za krzes�em, jakby czeka�, a� poprosz� go siada�. Poprosi�bym, rzecz jasna, bo nale�� do sk�pc�w uprzejmych, ale to, �e tak ostentacyjnie czeka� na zaproszenie, zirytowa�o mnie odrobin�, zreszt� powiedzia�em ju�, �e wyda� mi si� nad wyraz antypatyczny.
-Problemem tym - podj�� - zaj��em si� jako dziesi�cioletni ch�opiec. Poniewa�, panie Tichy, nie tylko je-
DZIENNIKI GWIAZDOWE 27
stem genialnym cz�owiekiem, ale by�em genialnym dzieckiem.
Przyzwyczajony jestem do podobnych fanfaron�w, ale tej genialno�ci by�o ju� dla mnie troch� za wiele. Przygryz�em wargi.
- S�ucham - rzek�em. Gdyby lodowaty ton obni�a� temperatur�, to po naszej wymianie zda� stalaktyty zwis�yby z sufitu.
- Wynalazkiem moim jest dusza - odrzek� Decantor, patrz�c na mnie swym ciemnym okiem, podczas gdy to szydercze zdawa�o si� fiksowa� jakie� groteskowe, jemu tylko dost�pne widziad�a pod sufitem. Powiedzia� to tak, jakby m�wi� "wymy�li�em now� gumk� do o��wk�w".
- Aha. Prosz�, dusza - rzek�em prawie serdecznie, bo format tej bezczelno�ci zacz�� mnie naraz bawi�. - Dusza? Pan j� wymy�li�, co? Ciekawa rzecz -ju� przedtem o niej s�ysza�em. Mo�e od jakiego� znajomego pana?
Urwa�em obel�ywie, a on zmierzy� mnie swym straszliwym zezem i powiedzia� cicho:
- Panie Tichy, zawrzyjmy umow�. Pan wstrzyma si� z drwinami - powiedzmy - na pi�tna�cie minut. Potem b�dzie pan sobie drwi� do woli. Zgoda?
- Zgoda - odpar�em, wpadaj�c w poprzedni, osch�y ' ton. - S�ucham.
To nie by� blagier - takie ogarn�o mnie teraz wra�enie. Jego ton by� zbyt kategoryczny. Blagierzy nie s� bezwzgl�dni. On by�. To raczej wariat, pomy�la�em.
- Niech pan siada - mrukn��em.
- Rzecz jest elementarna - rzek� cz�owiek, podaj�cy si� za profesora Decantora. - Ludzie wierz� w istnienie duszy od tysi�cy lat. Filozofowie, poeci, tw�rcy religii, kap�ani, ko�cio�y powtarzaj� wszelkie mo�liwe argumenty na rzecz jej istnienia. Wed�ug jednych wierze� to jest odr�bna
28 STANIS�AW LEM
od cia�a substancja niematerialna, zachowuj�ca po �mierci cz�owieka jego identyczno��, wed�ug innych mia�aby to by� - tezy te powsta�y w�r�d my�licieli Wschodu -jaka� ente�echia, pozbawiona cech indywidualnej osobowo�ci. Ale wiara w to, �e cz�owiek nie ze wszystkim ko�czy si� wraz z agoni�, �e co� zdolne jest przetrwa� w nim �mier�, przez wieki trwa�a niewzruszenie w umys�ach. My, obecnie, wiemy, �e �adnej duszy nie ma. Istniej� tylko sieci nerwowych w��kien, w kt�rych zachodz� pewne procesy zwi�zane z �yciem. To, co odczuwa posiadacz takiej sieci, jego �wiadomo�� czuwaj�ca - to jest w�a�nie dusza. Tak jest - a raczej tak by�o, dop�ki si� nie pojawi�em. A raczej, dop�ki nie powiedzia�em sobie: duszy nie ma. To udowodnione. Istnieje jednak potrzeba duszy nie�miertelnej, po��danie wiecznego trwania, g��d niesko�czonej rozci�g�o�ci osobowej w czasie, na przek�r przemijaniu i rozpadaniu si� wszystkiego. To spalaj�ce ludzko�� od chwili jej narodzin pragnienie jest a� nadto realne. A zatem: dlaczego nie mo�na by tej tysi�cletniej koncentracji marze� i l�k�w zaspokoi�? Zrazu rozwa�y�em ewentualno�� uczynienia ludzi nie�miertelnymi ciele�nie. Ale wariant ten odrzuci�em, by� bowiem w istocie tylko prolongat� nadziei fa�szywych i z�udnych, gdy� nie�miertelni te� przecie� mog� gin�� od wypadk�w, katastrof, a zreszt� przynios�aby ona mas� trud-' nych problem�w, w rodzaju przeludnienia, poza tym by�y jeszcze inne wzgl�dy, kt�re zadecydowa�y o tym, �e postanowi�em wynale�� dusz�. Sam� tylko dusz�. Dlaczego - rzek�em sobie - nie mo�na jej zbudowa� tak, jak si� buduje samolot? Przecie� i samolot�w dawniej nie by�o, istnia�y tylko rojenia o locie - a teraz s�. Pomy�lawszy tak, problem - w gruncie rzeczy - rozwi�za�em. Reszta by�a tylko kwesti� odpowiedniej wiedzy, �rodk�w i dostatecznej cierpliwo�ci. Mia�em to wszystko i dlatego mog� dzi� panu
DZIENNIKI GWIAZDOWE 29
powiedzie�: dusza istnieje, panie Tichy. Ka�dy mo�e j� mie�, nie�mierteln�. Mog� j� wyprodukowa� indywidualnie dla ka�dego cz�owieka, z wszelkimi gwarancjami trwa�o�ci. Wieczna? To w�a�ciwie nic nie znaczy. Ale moja dusza - dusza mojej konstrukcji potrafi przetrwa� zaga�ni�-cie S�o�ca. Zlodowacenie Ziemi. Obdarzy� dusz� mog�, jakem powiedzia�, ka�dego cz�owieka, ale tylko �ywego. Zmar�ych obdarzy� dusz� nie mog�. To nie le�y w moich mo�liwo�ciach. Co innego �ywi. Ci otrzymaj� od profesora Decantora nie�mierteln� dusz�. Nie w darze, oczywista. To produkt skomplikowanej technologii, procesu zawi�ego i pracoch�onnego, dlatego musi sporo kosztowa�. Przy masowej produkcji koszty obni�y�yby si�, ale na razie dusza jest daleko dro�sza od samolotu. Bior�c pod uwag� to, �e chodzi o wieczno��, s�dz�, �e cena jest stosunkowo niska. Przyszed�em do pana, poniewa� skonstruowanie pierwszej duszy wyczerpa�o ca�kowicie moje zasoby. Proponuj� panu za�o�enie sp�ki akcyjnej pod nazw� "NIE�MIERTELNO��", z tym �e pan finansowa�by przedsi�wzi�cie i w zamian otrzymywa�by pan, opr�cz zmajoryzowanego pakietu akcji, 45 procent zysk�w netto. Akcje by�yby nominalne, ale w radzie nadzorczej zastrzeg�bym sobie...
- Przepraszam - przerwa�em mu - widz�, �e pan przyszed� z nader szczeg�owo opracowanym planem tego przedsi�biorstwa. Czy nie zechcia�by pan jednak poda� mi wpierw bli�szych jakich� szczeg��w o tym swoim wynalazku??
- Oczywi�cie - odpar�. - Ale jak d�ugo nie podpiszemy notarialnej umowy, panie Tichy, b�d� m�g� udziela� tylko informacji o charakterze og�lnikowym, poniewa� tak dalece wyzby�em si�, w trakcie do�wiadcze�, pieni�dzy, �e nie sta�o mi ich nawet na pokrycie op�at patentowych...
- Dobrze. Pojmuj� pana ostro�no�� - rzek�em - mimo to rozumie pan chyba, �e ani ja, ani �aden finansista -
30 STANIS�AW LEM
zreszt� nie jestem �adnym finansist� - jednym s�owem:
nikt nie zawierzy panu na s�owo.
- Naturalnie - rzek�. Wyj�� z kieszeni owini�t� w bia�y papier paczk� p�ask� jak pude�ko cygar, takie, kt�re zawiera tylko sze�� sztuk.
- Tu znajduje si� dusza... pewnej osoby - powiedzia�.
- Wolno wiedzie� czyja? - spyta�em.
- Tak - odpar� po chwili kr�tkiego wahania. - Mojej �ony.
Patrzy�em na to przewi�zane sznurkiem i opiecz�towane pude�ko z niedowierzaniem bardzo intensywnym, a mimo to, przez energi� i kategoryczno�� jego wyst�pienia, poczu�em co� na kszta�t dreszczu.
- Pan nie otwiera tego? - spyta�em, widz�c, �e trzyma pude�ko w r�kach, nie dotykaj�c piecz�ci.
- Nie - odpar�. - Na razie nie. Moja idea, panie Ti-chy, w najwi�kszym uproszczeniu, takim, kt�re stoi na granicy wypaczenia prawdy, by�a nast�puj�ca. Czym jest nasza �wiadomo��? Kiedy pan patrzy na mnie, w tej oto chwili, ze swego wygodnego fotela, i czuje pan zapach dobrego cygara, kt�rym nie uzna� pan za wskazane mnie pocz�stowa�, kiedy widzi pan moj� posta� w �wietle tej egzotycznej lampy, kiedy zarazem waha si� pan mi�dzy uznaniem mnie za oszusta, wariata i cz�owieka niezwyk�ego, kiedy wreszcie oczy pana chwytaj� wszystkie blaski i cienie otoczenia, a nerwy i mi�nie posy�aj� bezustannie pilne depesze o swym stanie do m�zgu - to wszystko razem stanowi w�a�nie pana dusz�, m�wi�c j�zykiem teolog�w. My z panem powiedzieliby�my raczej, �e jest to aktywny stan pa�skiego umys�u. Tak, przyznaj�, �e u�ywam nazwy "dusza" przez pewn� przekor�, cho� wa�niejsze jest to, �e nazwa ta, tak prosta, cieszy si� powszechnym zrozumieniem, albo,
DZIENNIKI GWIAZDOWE 31
powiedzmy �ci�lej: ka�dy cz�owiek s�dzi, �e wie, o co chodzi, kiedy j� s�yszy.
Ten nasz materialistyczny punkt widzenia czyni, ma si� rozumie�, fikcj� istnienie nie tylko duszy nie�miertelnej, bezcielesnej, ale zarazem i takiej, kt�ra nie by�aby tylko chwilowym stanem pana �ywej osoby, ale pewn� tre�ci� niezmienn�, ponadczasow� i wieczn� - takiej duszy, pan si� zgodzi ze mn�, nie by�o nigdy, �aden z nas jej nie posiada. Dusza m�odzie�ca i dusza starca, cho� zachowuje rysy identyczno�ci, gdy mowa o tym samym cz�owieku, a dalej:
dusza, z czasu, gdy by� on dzieckiem, i z chwili, kiedy, schorowany �miertelnie, stoi przed agoni� - to stany �wiadomo�ci nadzwyczaj r�ne. Ilekro� jednak m�wi si� o czyjej� duszy, ma si�, odruchowo, na my�li psychiczny stan tego cz�owieka w pe�ni dojrza�ego, ciesz�cego si� najlepszym zdrowiem - zrozumia�e wi�c, �e ten stan wybra�em dla mego celu, i moja syntetyczna dusza jest utrwalonym raz na zawsze przekrojem aktualnej tera�niejszo�ci normalnego, pe�nego si� osobnika. Jak ja to robi�? Robi� to tak, �e w substancji, doskonale si� do tego nadaj�cej, odtwarzam z najwy�sz� ostateczn� wierno�ci�, atom po atomie, drgnienie po drgnieniu, konfiguracj� �ywego m�zgu. Kopia ta jest pomniejszona, w skali jeden do pi�tnastu. Dlatego pude�ko, kt�re pan widzi, jest takie ma�e. Przy odrobinie wysi�ku mo�na by rozmiary duszy redukowa� dalej, ale nie widz� po temu �adnej rozs�dnej przyczyny, koszty produkcji natomiast wzros�yby niepomiernie. Tak wi�c w tym materiale utrwalona zostaje dusza: nie jest to �aden model ani znieruchomia�a, martwa siatka nerwowych w��kienek.,. jak mi to si� pocz�tkowo zdarza�o, kiedy dokonywa�em jeszcze eksperyment�w na zwierz�tach. Tu kry�a si� najwi�ksza i na dobr� spraw� jedyna trudno��. Sz�o przecie� o to, aby w tym materiale zachowana zosta�a �ywa, czuj�ca, zdolna
32 STANIS�AW LEM
do naj swobodniejszego my�lenia, do sn�w i jawy, do najbardziej swoistej gry wyobra�ni, wiecznie zmienna, wiecznie wra�liwa na up�yw czasu - �wiadomo��, i �eby si� jednocze�nie nie starza�a, �eby materia� nie ulega� zm�czeniu, nie p�ka�, nie krusza� - by� czas, panie Tichy, kiedy to zadanie wydawa�o mi si� nierozwi�zalne tak samo, jak na pewno wydaje si� panu jeszcze teraz - i jedynym atutem na moj� korzy�� by� up�r. Bo ja jestem uparty, panie Tichy. Dlatego mi si� powiod�o...
- Zaraz... - powiedzia�em czuj�c w g�owie lekki zam�t - wi�c jak pan m�wi? Tu, w tym pude�ku jest przedmiot materialny, tak? Kt�ry zawiera �wiadomo�� �ywego cz�owieka? A w jaki spos�b mo�e si� on komunikowa� ze �wiatem zewn�trznym? Widzie� go? S�ysze� i... - urwa�em, bo na twarzy Decantora pojawi� si� nieopisany u�miech. Patrza� na mnie zmru�onym zielonym okiem.
- Panie Tichy - powiedzia� - pan nic nie rozumie... Jakie komunikowanie si�, jaki kontakt mo�e zachodzi� mi�dzy partnerami, gdy udzia�em jednego z nich jest wieczno��? Przecie� ludzko�� przestanie istnie� najdalej za pi�tna�cie miliard�w lat, kogo wtedy mia�aby s�ysze�, do kogo m�wi� ta... nie�miertelna dusza? Czy pan nie s�ysza� mnie, kiedy m�wi�em, �e ona jest wieczna? Ten czas, jaki up�ynie do chwili, kiedy Ziemia zlodowacieje, kiedy najsilniejsze i najm�odsze z dzisiejszych gwiazd rozsypi� si�, kiedy prawa rz�dz�ce Kosmosem odmienia si� do tego stopnia, �e b�dzie on ju� czym� zupe�nie innym, niewyobra�alnym dla nas - ten czas nie stanowi nawet najdrobniejszego u�amka jej trwania, poniewa� ona b�dzie trwa�a przez wieczno��. Religie s� wcale rozs�dne przemilczaj�c cia�o, bo do czego mo�e s�u�y� nos albo nogi w wieczno�ci? Do czego mog�yby s�u�y� po znikni�ciu ziemi i kwiat�w, po zaga�ni�ciu s�o�c? Ale pomin� ten trywialny aspekt
DZIENNIKI GWIAZDOWE 33
zagadnienia. Powiedzia� pan "komunikowanie si� ze �wiatem". Niechby ta dusza kontaktowa�a si� ze �wiatem zewn�trznym tylko raz na sto lat, to i tak, ju� po up�ywie biliona wiek�w, musia�aby, aby pami�ciowo pomie�ci� wspomnienia tych kontakt�w, przybra� rozmiary kontynentu. .. a po trylionie lat nawet obj�to�� kuli ziemskiej by�aby ju� niedostateczna - ale czym�e jest trylion wobec wieczno�ci?! Jednak�e nie ten techniczny szkopu� powstrzyma� mi�, ale jego konsekwencje psychologiczne. Przecie� my�l�ca osobowo��, �ywa ja�� ludzka, rozp�yn�aby si� w tym oceanie pami�ci, jak kropla krwi rozp�ywa si� w morzu, i co sta�oby si� w�wczas z zagwarantowan� nie�miertelno�ci�... ?
- Jak to... - wybe�kota�em - wi�c pan twierdzi, �e... pan powiada... �e nast�puje ca�kowite odci�cie...
- Naturalnie. Czy powiedzia�em, �e w tym pude�ku jest ca�y cz�owiek? M�wi�em tylko o duszy. Niech pan sobie wyobrazi, �e z t� sekund� przestaje pan otrzymywa� jakiekolwiek wie�ci z zewn�trz, jak gdyby pana m�zg zosta� wyosobniony z cia�a, lecz istnieje nadal, w pe�ni �ywotnych si�. Stanie si� pan, oczywista, �lepy i g�uchy, w pewnym sensie tak�e sparali�owany, poniewa� nie b�dzie pan mia� ju� do swojej dyspozycji cia�a, wszelako zachowa pan w pe�ni wzrok wewn�trzny, to znaczy -jasno�� rozumu, polot my�li, b�dzie pan m�g� swobodnie duma�, rozwija� wyobra�ni�, kszta�towa� j�, prze�ywa� nadzieje, smutki, rado�ci, pochodz�ce z przemieniania si� ulotnych stan�w duchowych - a wi�c dok�adnie to w�a�nie dane jest tej duszy, kt�r� k�ad� na pa�skim biurku...
- To okropne... - powiedzia�em. - �lepy, g�uchy, sparali�owany... przez wieki,
- Przez wieczno�� - poprawi� mnie. - Powiedzia�em ju� tyle, panie Tichy, �e mog� doda� jeszcze jedno. O�rod-
2 - Dzienniki gwiazdowe t II
34 STANIS�AW LEM
kiem jest kryszta� - pewien gatunek nie istniej�cego w naturze kryszta�u, substancja niezawis�a, nie wchodz�ca w �adne zwi�zki chemiczne, fizyczne... to w jej bezustannie dr��cych moleku�ach zawarta jest dusza, kt�ra czuje i my�li...
- Potworze... - powiedzia�em cicho i spokojnie - czy zdaje pan sobie spraw� z tego, co pan zrobi�? Ale zaraz - uspokoi�em si� nagle - przecie� �wiadomo�� cz�owieka nie mo�e by� powt�rzona. Je�eli �ona pana �yje, chodzi, my�li, to w tym krysztale znajduje si� najwy�ej jaka�, nie b�d�ca ni�, kopia...
- Nie - odpar� Decantor zezuj�c na bia�y pakiecik. - Musz� doda�, panie Tichy, �e pan ma zupe�n� s�uszno��. Nie mo�na stworzy� duszy kogo�, kto �yje. By�by to nonsens i paradoksalny absurd. Ten, kto istnieje, istnieje, rzecz jasna, tylko raz jeden. Kontynuacj� mo�na stworzy� jedynie w chwili �mierci. Zreszt� proces ustalenia dok�adnej budowy m�zgu cz�owieka, kt�rego dusz� sporz�dzam, i tak niszczy �w �ywy m�zg...
- Cz�owieku... - szepn��em - pan... zabi� swoj� �on�?
- Da�em jej wieczne �ycie - odpar� prostuj�c si�. - To nie ma zreszt� nic do rzeczy, kt�r� omawiamy. Je�li pan chce, s� to sprawy mi�dzy moj� �on� - po�o�y� d�o� na pakiecie - a mn�, s�dami i policj�. Rozmawiamy o czym� zupe�nie innym.
Przez d�ug� chwil� nie mog�em si� odezwa�. Wyci�gn��em r�k� i ko�cami palc�w dotkn��em pude�ka zawini�tego w gruby papier; by�o tak ci�kie, jakby zawiera�o o��w.
- Panie - powiedzia�em - niech i tak b�dzie. Rozmawiajmy o czym� innym. Powiedzmy, �e dam panu fundusze, kt�rych si� pan domaga. Czy naprawd� jest pan na tyle szalony, aby s�dzi�, �e znajdzie si� cho� jeden cz�owiek, gotowy da� si� zabi� po to, �eby jego �wiadomo�� po wiek
DZIENNIKI GWIAZDOWE 35
wiek�w cierpia�a niewyobra�alne m�ki - pozbawiona nawet �aski samob�jstwa?
- Ze �mierci� w samej rzeczy jest pewna trudno�� - przyzna� po kr�tkiej chwili Decantor. Zauwa�y�em, �e jego ciemne oko jest raczej orzechowe ni� piwne. - Wszelako ju� na pocz�tek mo�na liczy� na takie kategorie ludzi, jak nieuleczalnie chorzy, jak zm�czeni �yciem, jak starcy zniedo��niali fizycznie, lecz ciesz�cy si� pe�ni� duchowych si�...
- �mier� nie jest najgorszym wyj�ciem wobec nie�miertelno�ci, kt�r� pan proponuje - mrukn��em. Decantor u�miechn�� si� po raz drugi.
- Powiem co�, co wyda si� panu mo�e zabawne - rzek�. Prawa strona jego twarzy pozosta�a powa�na. - Ja osobi�cie nigdy nie odczuwa�em potrzeby posiadania duszy ani potrzeby wiecznego istnienia. Wszelako ludzko�� �yje tym marzeniem od tysi�cy lat. Przeprowadza�em d�ugie studia, panie Tichy. Wszystkie religie sta�y zawsze jednym:
obietnic� wiecznego �ywota, nadziej� przetrwania grobu. Ja daj� to, panie Tichy. Daj� �ywot wieczny. Daj� pewno�� istnienia, kiedy ostatni okruch cia�a zgnije i rozpadnie si� w proch. Czy to ma�o?
- Tak - odpar�em - to ma�o. Przecie� sam pan m�wi�, �e to b�dzie nie�miertelno�� pozbawiona cia�a, jego si�, jego rozkoszy, jego dozna�...
- Niech si� pan nie powtarza - przerwa� mi. - Mog� przedstawi� panu pisma �wi�te wszystkich religii, dzie�a filozof�w, pie�ni poet�w, summy teologiczne, modlitwy, legendy - nie znalaz�em w nich ani s�owa o wieczno�ci cia�a. Cia�o lekcewa��, pogardzaj� nim nawet. Dusza - jej trwanie w bezkresie - by�a celem i nadziej�. Dusza jako przeciwie�stwo i przeciwstawienie cia�a. Jako wolno�� od fizycznych cierpie�, od nag�ych niebezpiecze�stw, od cho-
36 STANIS�AW LEM
r�b, starczego uwi�du, od walk o to wszystko, czego w swym powolnym tleniu i spalaniu wymaga �w z wolna rozpadaj�cy si� piec, zwany organizmem; nikt nigdy nie g�osi� nie�miertelno�ci cia�a - p�ki b�dzie istnie� �wiat. Tylko dusza mia�a by� wyzwolona i ocalona. Ja, Decantor, ocali�em j�, dla wieczno�ci, po wieczno��. Spe�ni�em marzenia - nie moje. Marzenia ca�ej ludzko�ci...
- Rozumiem - przerwa�em mu. - Decantor, pan ma w pewnym sensie s�uszno��. Ale tylko w takim, �e swoim wynalazkiem unaoczni� pan, dzi� mnie, jutro, by� mo�e, ca�emu �wiatu, bezpotrzeb� duszy. To, �e nie�miertelno��, o kt�rej prawi� cytowane przez pana �wi�te ksi�gi, ewangelie, korany, eposy babilo�skie, wedy i klechdy - �e nie�miertelno�� ta by�aby cz�owiekowi na nic. Wi�cej: ka�dy cz�owiek w obliczu wieczno�ci, kt�r� pan got�w jest go obdarzy�, odczuwa� b�dzie, r�cz� panu, to samo, co ja: najwy�sz� odraz� i strach. My�l, �e pana obietnica mo�e si� sta� moim udzia�em, przyprawia mnie o zgroz�. T