12054
Szczegóły |
Tytuł |
12054 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12054 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12054 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12054 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ryszard Głowacki
Powiew nieprawdopodobieństwa
Dosyć!
Muzyka cichnie urwana w pół taktu. Frank z góry wie, co teraz zrobi - wybierze z
wideoteki któryś z podróżniczych kawałków i przez najbliższe pół godziny będzie
gapił się na sawanny pełne zwierza lub skute lodem połacie Antarktydy. Może też
naciśnięciem guzika wyzwolić po raz dziesiąty jedną z niesamowitych przygód
Sirelli - agentki wszechczasów albo niepokonanego supermana - Ricky Graziano.
Po chwili namysłu postanawia postąpić wbrew wszystkim dotychczasowym
przyzwyczajeniom - kładzie się na wznak i patrzy w sufit starając się na
szerokiej
bieli znaleźć punkt dla zaczepienia oczu. Wreszcie odkrywa drobną rysę ledwie
widoczną w przyćmionym świetle pojedynczej żarówki, ukrytej za fałdą tworzywa
mającego udawać sosnowe belki. "Co za idiota wykombinował te kabiny" - myśli bez
złości o nieznanym dekoratorze wnętrz statków Projektu. "Wszędzie imitacje
naturalnych tworzyw i materiałów; na milę wyczuwa się skąpstwo tych, którzy
zamówili całą serie składającą się z ośmiu jednostek. Byle blacha była w
porządku i
automatyka. Ludzie nieważni. Podpisałeś kontrakt na jedno okrążenie, to się
mecz.
Wysiąść nie majak, chyba ostatecznie... Na drugi raz nie dam się nabrać, chociaż
płacą nieźle, a robota żadna. "Nie przepracujesz się, stary" powtarzał
werbownik. I
nie łgał. Byle uważać, żeby wszystko grało, i tyle. Ale ta nuda, cholerna nuda.
Lecisz
jak kamień i nie masz nic do gadania, bo parę lat temu ktoś ci ustalił orbitę.
Jedyna
pociecha, że po tej samej wloką się jeszcze trzy bliźniacze pudła, a w każdym
trzech
podobnych wariatów. No i pozostałe cztery załogi w płaszczyźnie prostopadłej do
Ekliptyki. Razem dwudziestu czterech chłopa kreci się w koło na dwóch karuzelach
nie bardzo wiadomo po co.
No, może Larry jako szef orientuje się o co tu chodzi, ale to wcale nie jest
pewne. Bo
Youssouff, choć jasnowidz, też nic nie kapuje z całego interesu. A nudzi się
jeszcze
bardziej niż ja. Co jakiś czas Ziemia urządza mu próbne kontakty, parę razy
pokładowy analizator wszczął alarm pierwszego lub drugiego stopnia, bo coś tam
drgnęło w testach prawdopodobieństwa, i na tym kończą się jego zajęcia. Patrząc
na
to ma się wrażenie, że to jedna wielka heca. Ten, który wymyślił Projekt musiał
mieć
zdrowo poprzestawiane pod sufitem, a ci z agencji rządowej, którzy sypnęli
groszem, pewnie jeszcze gorzej. Zresztą, co mnie to wszystko obchodzi - wezmę
szmal i jakoś się urządzę. A na drugie takie jajowate kółko nikt mnie nie
namówi.
- Frank, co u ciebie? - natężenie głosu Larry'ego jest dokładnie takie, jakie
powinno
być, żeby nie zbudzić śpiącego.
- Nic. A co by miało być? - Można by powalczyć...
Frank dochodzi do wniosku, że to nawet dobry pomysł. Będzie okazja odegrać
trochę żetonów z ostatniej straty, kiedy jego trójka asów z ręki nadziała się na
kartę
dziewiątek.
- Można...
Zwleka się z koi i sięga po nową talię kart z zielonym ornamentem na grzbietach.
Z
kasetki wybiera garść krążków o różnych wartościach; razem będzie chyba ze
cztery
setki. Wychodzi.
Larry siedzi przy stole nawigacyjnym zarzuconym papierami i pisze. Spoza oparcia
fotela wystaje tylko czubek jego głowy obramowanej srebrem włosów. Na odgłos
kroków prostuje plecy i mówi:
- Jeszcze tylko osiemdziesiąt dni w tym pudle, Frank. Potem zabieram się do domu
i już tu nie wrócę za żadne pieniądze. Trzy razy to zbyt wiele jak na mój gust.
Zdaje
mi się, że ty jesteś takiego samego zdania?
- Nie, szefie. Według mnie jeden raz, to o jeden za dużo.
Śmieją się, a Larry łokciem odsuwa plik rulonów mapy Układu robiąc miejsce dla
kart.
- Kto daje?
Zamiast odpowiedzi Frank zrywa celuloidowe opakowanie i długo, z
namaszczeniem tasuje przed rozdaniem. - Przełóż !
Grają. Od pół roku poker stanowi dla nich plaster na chandry i nostalgię. Tylko
dla
nich dwóch, bo z Youssouffem żadna zabawa - widzi co każdy trzyma w ręku, jakby
miał rentgen w głowie. Grają. Kupki żetonów to rosną, to znów maleją. Normalnie.
Cicho.
- Dwa i jeszcze cztery! - Sprawdzam.
- Dwie pary.
- U mnie trójka asów. - Bierz!
Gdzieś w kącie monotonnie szumi cyfrowy symulator zdarzeń losowych, słychać
delikatne trzaskanie liczników Geigera. Jak zawsze.
Zapas plastykowych krążków Franka staje się coraz mniejszy. Już zostały tylko
najwyższe wartości - dwie setki i pięćdziesiątka. Postanawia poczekać jeszcze
cztery
rozdania, a jeśli w dalszym ciągu karta nie będzie szła zrezygnuje. Jak zwykle
powoli
odsłania każdą z czterech kart przykrytych tą pierwszą, widoczną od razu. Bez
względu na wynik twarz jego pozostaje nieprzenikniona.
Po dwu pierwszych rozdaniach z rozmienionej pięćdziesiątki została zaledwie
połowa. Teraz trzecie: na spodzie leży pikowa dziesiątka, a spod niej powoli
wysuwa
się czarny liść i litera J. Trzecia jest dama, też pikowa. Dobry ciąg... Teraz
Frank
jeszcze bardziej zwalnia i wreszcie ukazuje się rożek króla. Od kompletu.
Larry rozłożył już swoją piątkę kart i tak jakoś dziwnie spogląda to na nie, to
na
partnera. Frank delektuje się ślimaczym ruchem karty do momentu, kiedy ukazuje
się mikroskopijny fragment czarnej litery A. as, tylko jaki? Wysuwanie na moment
ustaje, i wreszcie... Pikowy!!!
00'00"- 00'37"
Dokładnie w tym samym momencie rozlega się jazgot alarmu kontaktowego
trzeciego stopnia, a sterownia rozpala się pulsującym czerwonym światłem. Larry
wstając gwałtownym ruchem strąca karty leżące na stole.
- Zwariowałeś!? - ryczy Frank. - Ja mam pokera! Zamiast odpowiedzi szef rzuca na
blat swoją piątkę, dokładnie taką samą, tyle że w kierach.
Dwa pokery!! O czymś takim Frank nigdy nie słyszał. I teraz, w takiej chwili,
komuś tam, na Ziemi, zachciało się seansu łączności!
Larry wyłącza sygnały i rzeczowo rozpoczyna procedurę pierwszym pytaniem do
głównego analizatora statku.
- Przyczyna alarmu?
- Impuls graniczny symulatora zdarzeń - odpowiada maszyna
- Rodzaj impulsu?
- Dziesięć zer i dziewięć dwójek po kolei.
- Telepator do mnie! Natychmiast!! - krzyczy do mikrofonu sieci obwodowej.
Zupełnie niepotrzebnie, bo Youssouff już stoi w drzwiach, zaspany.
- Co się dzieje?
- Przygotuj się do nadania wysokiego sygnału maksymalnej mocy!
Youssouff spokojnie wyciąga z kieszeni naładowany inhalator, wciąga do płuc
podwójną dawkę psychomodulatora o natychmiastowym działaniu i wychodzi do
kabiny koncentracyjnej.
00'38"-01' 19"
- Rozpady atomów?
- Trzy koma dwadzieścia pięć. - Ruchy Browna?
- Ukierunkowane odśrodkowo. - Testy mikrobiologiczne?
- Współczynnik podziałów jeden osiemnaście. Inne bez zmian
- Lokalizacja źródła emisji? - Sektor siedemnasty.
Larry spogląda na świetlne przekroje Układu z naniesioną siatką sektorów
przestrzeni. Ustawieni są nieomal na osi: źródło emisji - Ziemia. Są więc
jedynymi,
którzy mogą zawiadomić Centralę zanim czoło fali pędzącej z prędkością światła
osiągnie Ziemię.
- Podaj wnioski!
- Impuls dziesiątego stopnia.
Larry na ułamek sekundy traci panowanie nad sobą. Ale tylko na moment, bo
procedura ćwiczona miesiącami aż do znienawidzenia domaga się finału.
- Około dwudziestu trzech sekund.
Przechodzi na selektywną łączność z kabiną koncentracyjną i nadaje świetlne
symbole komunikatu: dziesięć, dwadzieścia trzy. Na monitorze widzi jak zapalają
się
przed siedzącym na podłodze telepatorem.
00'42"- O1' 19"
Youssouff wszedł do kabiny wypełnionej ciszą i bladobłękitnym półmrokiem.
Usiadł na gąbczastej macie mając przed sobą raczej wyczuwalny niż widoczny
pulpit
z sensorami do wywoływania obrazów pomocniczych i nacisnął palcem pierwszy z
lewej. Dokładnie na wprost przed oczyma pojawił się drgający fantom młodej
kobiety zwróconej twarzą w jego kierunku. "Gdziekolwiek jesteś, Mary Ann,
wzywam cię!" - powiedział w myślach parząc w jej oczy. A potem było już tylko
wtopienie się w przestrzeń międzyplanetarną, gdzie szaleństwo pędzących cząstek
i
fal splatało się w wieczystą symfonię Uniwersum. Po pajęczynie ulotnych dźwięków
jego myśl pomknęła na jedyne z możliwych spotkań, bowiem w całym
Wszechświecie teraz byli tylko oni oboje i każde drganie jednej osobowości
znajdowało równoczesne odbicie w drugiej.
01'20"- 01'45"
Podobizna kobiety zaczyna blednąć ustępując miejsca innemu obrazowi. Zrazu
ledwo widoczny, mżący seledynową poświatą, narasta, by nagle wybuchnąć
jaskrawym aż do bólu świetlnym znakiem rzymskiej dziesiątki. Powoli zanika
nieomal całkowicie, a obok pojawia się liczba 23; teraz pulsują na przemian.
Youssouff wypełnia treścią sygnału całe swoje jestestwo rozciągające się teraz
aż po
kraniec i początek wszystkiego - do Mary Ann.
Mary Ann Quilby blondynka o wielkich smutnych oczach, lat dwadzieścia sześć,
wybitnie wrażliwa. Z Projektem związana od lat pięciu. Ponad tysiąc kontaktów
telepatycznych z Youssouffem w tym co najmniej trzy setki orbitalnych.
Współczynnik doskonałości zero dziewięćdziesiąt siedem.
Późnym popołudniem wracała do domu szosą numer 107 wijącą się serpentynami
nad samym brzegiem morza. Rzadko tędy jeździła, bo przejazd nad morzem
zajmował co najmniej dwa razy tyle czasu co powrót autostradą. Kiedy miała jakiś
gorszy dzień, kiedy mierził ją prosty pas asfaltu zatłoczony pędzącymi bolidami
aut,
gdzie człowiek czuł się jak drobny fragment maszynerii o nieznanej wielkości i
przeznaczeniu, wtedy kierowała swój mały dwumiejscowy wóz ku starej drodze
naśladującej kształt wybrzeża z jego wszystkimi cyplami i zatokami. Tu z rzadka
można było spotkać pojedyncze samochody zaparkowane w niszach wykutych w
stromym stoku góry. Gdzieniegdzie na skalnym cyplu widniała samotna ludzka
sylwetka zwrócona twarzą w stronę słońca chylącego się ku zachodowi.
00'00" -01'46"
Minąwszy pierwszy punkt widokowy z niewielkim, pustym teraz placykiem
postojowym, ujrzała w dole rozkołysany ocean pokryty pełzającymi bliznami
grzywaczy. W takich chwilach zawsze miała wrażenie, że jest on żywą istotą
zagniewaną z nieodgadniętego powodu, a porywy wiatru niosącego słonawą rosę, to
jej oddech. O takiej porze lubiła wtulić się w jakąś skalną niszę nad
rozszalałym
żywiołem i patrzeć na niezrozumiałą wściekłość fal bijących o brzeg.
Teraz też postanowiła zatrzymać się trochę dalej, gdzie droga przecina wielkie
rumowisko głazów na grzbiecie zamykającym od południa Zatokę Delfinów. Jeszcze
trzy albo cztery zakręty, krótki podjazd, i będzie można zaczerpnąć spokoju
przedwieczornej pory.
Nagle Mary Ann odczuła znaną wibrację i zrozumiała, że to może być tylko
Youssouff. Nikt inny! Szukał jej, potrzebował! Przyspieszyła, żeby jak
najprędzej
znaleźć się tam, gdzie można stanąć, odrzucić zbędne myśli i otworzyć się. na
głos z
Przestrzeni. Jeszcze dwa zakręty, jeszcze jeden - w tym momencie pojawiły się
bladobłękitne skrzyżowane linie. Odruchowo przymknęła oczy, by nadmiarem
wrażeń nie spłoszyć słabego impulsu... i zaraz je otworzyła. Było już jednak za
późno
- przednie koła pozbawione oparcia zawisły nad przepaścią i mały sportowy wóz
wyleciał w powietrze.
01'46"-01'51"
Mary Ann widzi wprost przed sobą ogromną krwawą tarczę słońca zapadającego
się w oceanie i wie, z całą pewnością wie, że ona też spadnie tam za chwilę.
Wie, że
nic już nie może zrobić, i wie, że jeszcze m u s i coś zrobić. Musi wcisnąć
czerwony
guzik komunikatora zapiętego na przegubie lewej ręki i ostatni w rzędzie klawisz
alarmu opatrzony znakiem dziesiątki. Ma dużo czasu dwie, może nawet trzy
sekundy. I czyni to w momencie, gdy woda zalewa szyby. Jest już spokojna. Widzi
teraz wyraźnie liczbę 23 jarzącą się w przestrzeni wypełnionej wibrującym
dźwiękiem. Kiedy obraz zaczyna się oddalać rusza za nim, lecz nie może go
dogonić,
a świetlny znak maleje coraz bardziej, aż staje się tylko punktem zanikającym w
czerni. I czerń go pochłania.
01'53"-3'12"
Ostry dźwięk sygnału podrywa dyżurnego dyspozytor Centrali Projektu i. jego
asystenta. Na świetlnej tablicy migocze kontrolka numer pięć, a pod nią płonie
nieprawdopodobny wskaźnik dziesiątego stopnia alarmu.
- Słucham cię, Mary Ann...
Cisza. - Dyspozytor wzywa telepatora Quilby!
Numer pięć nie odpowiada, natomiast wskaźnik blednie, rozjarza się nagłym
błyskiem i gaśnie.
- Ivo! Namiary piątki!
Na wielkiej ściennej mapie zapala się powyginana linia znacząca dzisiejszą drogę
Mary Ann od domu do pracy i z powrotem. Wykres kończy się na szosie numer 107
w okolicy południowego brzegu Zatoki Delfinów i nie pulsuje.
- Analizator! Co jest przyczyną braku impulsów komunikatora numer pięć?
- Zanik emisji - odpowiada maszyna. Dyspozytor patrzy na końcowy, wijący się
fragment wykresu, i nie wie co o tym sądzić. A przecież po to jest tutaj, by
podejmować decyzje w każdej sytuacji. Podejmować natychmiast.
Ivo, co o tym sądzisz?
Komunikatora nie można zatrzymać, najwyżej zniszczyć.
Ile czasu pozostało do uruchomienia programu?
Asystent jeszcze raz sprawdza położenie statku numer pięć na orbicie
- Od trzydziestu siedmiu do czterdziestu siedmiu sekund.
- Nie podała nam grubości fali, dlaczego? - pyta albo głośno myśli dyspozytor.
Zamiast odpowiedzi Ivo włącza na monitor indywidualny zapis drogi telepatora
Quilby. Pulsujący punkt przesuwa się wzdłuż nadbrzeżnej drogi w stronę zatoki i
osiągnąwszy jej skraj nagle znika przy pełnej prędkości.
Czy zawiadomić służbę drogową o możliwość wypadku?
Przyzwalające skinienie głowy.
03'13"-03'51"
Stan Turski, dyżurny dyspozytor Centrali Projektu ,B.M." patrzy na migające
cyferki zegara wskazującego optymalny termin rozpoczęcia programu. Po raz
pierwszy ma tremę, bo dziesiąty stopień prawdopodobieństwa fali zdarzeń musi dać
w efekcie zdumiewające konfiguracje kodu genetycznego. Decyduje się uruchomić
obydwie połówki banku, a to oznacza pozostanie bez rezerw.
Jeszcze dziesięć. Stan wie, że jego palec naciskający klawisz uruchamiający
genetyczną loterie otworzy całkowicie nowe kierunki rozwoju cywilizacji. Jeszcze
pięć... cztery... trzy... dwa... jeden... zero!!
Po raz pierwszy w historii Stan uruchamia program przy minimalnym stopniu
prawdopodobieństwa fali. Dotychczasowe włączenia przy dwóch pierwszych
stopniach z ich niezwykle interesującymi wynikami były zwyczajnie niczym w
porównaniu z obecnym i z tego powodu czuje się trochę jak Stwórca, choć jest
tylko
jednym z wielu ogniw w łańcuchu ludzi Projektu.
03'51"-04'20"
Od tej chwili minie trzydzieści sekund zanim w podziemnym laboratorium
Projektu zaczną się pierwsze zapłodnienia wyselekcjonowanego materiału
genetycznego. W tym czasie czoło fali powinno dotrzeć do Ziemi.
Dwaj mężczyźni w ogromnym napięciu czekają na ten moment; jeśli sygnał od
Mary Ann był fałszywy, efektem będzie pewna ilość statystycznie przeciętnych
zapisów czyli fiasko. Natomiast gdy wszystko pójdzie dobrze, skutki mogą mieć
znaczenie epokowe. Tylko oni dwaj wiedzą że już zaraz może zacząć się coś
wielkiego i ta świadomość ciąży im niepomiernie, choć starają się zachować
spokój
rutynowanych pracowników. Im bliżej wyznaczonego terminu, tym większe
napięcie odmalowuje się na ich twarzach. Jeszcze trzy sekundy... dwie... jeszcze
jedna... Czoło spodziewanej fali nie nadchodzi.
04'21"-04'27"
Czoło spodziewanej fali nie nadchodzi, a w laboratorium zaczął się proces
tworzenia nowych kodów. Przeciętnych... W ciągu trzech minut cały zapas
wyczerpie się.
04'-28"
Gong!!!
Cyfrowy symulator zdarzeń losowych wyrzucił dziesięć zer! Zaraz po nich
dziewięć dwójek! I dalej szaleje! Mężczyźni bez słowa podają sobie ręce,
poklepują
się po plecach. Tam w dole, w roztworze o temperaturze 310 Kelvina zachodzą
niezwykłe przypadki, a przecież właśnie po to przed laty uruchomiono machinę
zwaną Projektem.
04'35"- 4'44"
Znówów alarm dziesiątego stopnia! Nadaje Pierre, telepator szóstego zespołu
orbitalnego. Dobrze się spisali, ale to już musztarda po obiedzie.
Nie!! Zapala się liczba 23.
Jest czasokres trwania!- woła Ivo przekazując sygnał.
- Zakończ program w sześćdziesiątej pierwszej sekundzie! sam przełącza wszystkie
spodziewane meldunki od pozostałych załóg wyłącznie na zapis archiwalny. -
Dziękuję ci, Pierre - mówi do mikrofonu. - Bez odbioru!
04'45"-04'52"
Dyspozytor patrzy na zmieniające się robaczki liczb na tarczy kontrolnej
programu
i myśli, że dobrze się złożyło z tym komunikatem: Pozwoli on przerwać
zapłodnienia we właściwym momencie i uniknąć pięćdziesiąt dziewięć -
sześćdziesiąt... sześćdziesiąt jeden. Stop!
Turski wyłącza program i wraz z ustaniem przeobrażania się świetlnych cyfr
odczuwa ogarniające go zmęczenie.
"Koniec fali" - oznajmia głośnik analizatora, a Stan uśmiecha się do swego
młodszego kolegi jakby chciał powiedzieć: "Widzisz, jesteśmy lepsi. Uniknęliśmy
zwłoki, a to byłoby kilkanaście dodatkowych przeciętnych istnień ludzkich,
zbędne
koszty i kilkanaście zawiedzionych nadziei". Ale nic nie mówi, bo obaj doskonale
znają najdrobniejsze subtelności programu. Zamiast tego sięga po instrukcje,
lecz nie
patrzy na nią, bo i tak wie co ma robić.
- Ivo, ściągnij służbę medyczną! Niech zawiadomią potencjalne matki z listy
zasadniczej i obu rezerwowych. Ja biorę na siebie sztab Projektu.
Asystent odpowiada kciukiem uniesionym ku górze. Zapada cisza." Bodzie trwać
kilka, może kilkanaście minut" - myśli Stan. "Dopiero potem zacznie się
gorączkowa
krzątanina".
Póki co można przymknąć oczy i wyobrazić sobie setki dopiero co poczętych
ludzkich zarodków, z których każdy ma szansę po upływie ćwierćwiecza okazać się
wspaniałym geniuszem i pchnąć naszą cywilizacje ku niewyobrażalnym wyżynom.
Można też...
Nie można! Brzęczyk sygnalizatora łączności długodystansowej zapowiada seans
foniczny. Zaraz po nim rozlega się słaby, zagłuszany przez szumy i trzaski głos:
- B.M. pięć do Centrali! B.M. pięć do Centrali! Youssouff niepokoi się o Mary
Ann.
Odbiór!
Stan podnosi słuchawkę i łączy się z szefem służby drogowej
- Richard, może wiesz już coś o naszej sprawie na wybrzeżu?
Wysłuchuje uważnie szybkiej, przerywanej odgłosami innych rozmów
odpowiedzi. Trwa z podniesioną ręką choć tamtego już nie ma po drugiej stronie
przewodu. Po chwili podchodzi do okna i spogląda na chmury podświetlone
niewidocznym już słońcem:
- Byłaś tylko zdarzeniem, Mary Ann - szepcze do siebie
- Co mówiłeś - pyta Ivo, który właśnie zakończył swoją prace.
- Nic ważnego chłopcze. Nic ważnego.