11986
Szczegóły |
Tytuł |
11986 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11986 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11986 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11986 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tomasz Pacy�ski
Wspomnienie
Ogie� ca�kiem ju� przygas�. Brzozowe polana poch�on�� �ar, rozsypa�y si� w siwy
popi�, lekki, dr��cy
od ci�gu powietrza w kominie. Mo�e gdzie� g��boko, pod grub�, szar� warstw�
drzemi� jeszcze iskierki,
ale wkr�tce i one zgasn�, obr�c� si� w szaro��.
P�omienie nie roz�wietlaj� izby, nie ma wi�c zwodniczych cieni, ta�cz�cych po
�cianach i posadzce.
Cieni, kt�re widziane k�tem zmru�onych oczu, zmuszaj� do czujno�ci, ka��
nas�uchiwa� i wypatrywa�, co
czai si� w ciemno�ci, poza migotliwym blaskiem, na kraw�dzi postrzegania. Wiem,
nic nie skrobie
pazurami posadzki, nie s�ycha� ostro�nego, skradaj�cego si� st�pania. Tam nigdy
nic nie ma, nic takiego,
co potrafi�oby podej�� niepostrze�enie. Ale zawsze, gdy w palenisku trzaskaj�
polana a iskry cicho
spadaj� na posadzk�, �owi� k�tem oka poruszenia. S� jedynie gr� �wiat�a i cieni,
ale otwieram szeroko
powieki, by zobaczy� co�, co jest tylko plam� mroku, co, b�d�c jedynie
z�udzeniem, przed chwil� jeszcze
jawi�o si� czym� przyczajonym w k�cie, drga�o w rytmie migotania p�omieni. I
zanim jeszcze zrozumiem,
�e to tylko cie� zydla czy sukni przerzuconej niedbale przez por�cz fotela,
spr�am si�, got�w do ataku,
zanim to co� zaatakuje pierwsze.
Ale nie teraz. Ogie� zgas�, izba tonie w ciemno�ciach. Wszystko jest szare,
p�askie, dwuwymiarowe.
Mo�na ju� tylko s�ucha� b�bnienia kropel w ma�e, oprawne w o��w szybki. Wyczuwa�
raczej ni� s�ysze�
niski pomruk wiatru w kominie czy chrobot ma�ych pazurk�w gdzie� dalej, w
komorze.
Co� z tym trzeba zrobi�, my�l� leniwie. Te myszy s� coraz bardziej bezczelne.
Trzeba co� zrobi�, ale
nie dzi�.
�ar wygas�, lecz rozgrzane ceg�y kominka oddaj� teraz ciep�o, w kt�re zamieni�y
si� brzozowe k�ody.
Wystarczy na d�ugo. Zreszt�, przecie� nie dorzuc� do ognia, jeszcze czego! Dla
mnie ciep�a wystarczy,
a ona niech sama rozpala, kiedy wr�ci.
Pewnie rozpali � jest taka delikatna i wra�liwa na ch��d. Niewytrzyma�a, jak one
wszystkie. Nie to co
my, wojownicy, nam niestraszne zimno i niewygody. Mo�emy miesi�cami sypia� bez
dachu nad g�ow�,
obywa� si� bez ognia. Oczywi�cie je�li nie mamy wyboru.
Ale nie widz� powodu, by umartwia� si� bez potrzeby. Kiedy mo�na, nale�y
korzysta� z ciep�ego
komina, mi�kko wy�cielonego �o�a. Nie k�a�� si� byle gdzie, to dobre dla
m�odzik�w, oni jeszcze maj�
czas na wygody. Zreszt�, tak naprawd� to ka�dy z nas zawsze na to czas znajdzie,
bez wzgl�du na wiek.
Mi�e ciep�o promieniuj�ce od nagrzanych cegie� i ciosanych kamieni, mi�kkie
pos�anie. Czeg� wi�cej
brak?
Ano, brak. Zjad�oby si� co�, najwy�sza pora. Takie le�enie jest strasznie
wyczerpuj�ce, nie mo�na
przecie� zasn�� kamiennym snem. Trzeba si� rozgl�da� od czasu do czasu,
nas�uchiwa�, czy w�r�d
odg�os�w uderze� kropli o szyby, w�r�d trzask�w mebli i cykania �wierszcza nie
s�ycha� czego�, co
wymaga�oby co najmniej sprawdzenia.
Mog�aby wreszcie wr�ci�, w ko�cu nie mieszka sama! O siebie nie potrafi zadba�,
ale to jeszcze nie
pow�d, �ebym ja chodzi� g�odny. No, dobrze � le�a� g�odny.
Przecie� obiecywa�a, �e wr�ci szybko. Pami�tam, mam przecie� podzielno�� uwagi,
szepta�a mi wprost
do ucha, jednocze�nie drapi�c delikatnie po karku, tak jak lubi�. Sam nic nie
m�wi�em, trzeba si�
szanowa�, to ona ma okazywa� mi�o�� zawsze, od tego w ko�cu jest. Ja, owszem,
mog�, ale od czasu do
czasu, �eby jej si� nie przewr�ci�o w tej �licznej g��wce. I tylko wtedy Kiedy
mam na to ochot�, w ko�cu
jest jaka� hierarchia, tradycja u�wi�cona od wiek�w. To ona by�a samotna, to jej
�ycie nie mia�o �adnego
sensu i celu. Snu�a si� po �wiecie, wraca�a do pustego domu, gdzie nikt jej nie
wita�. Sypia�a te� sama, no,
mo�e nie zawsze, ale na og� nikt nie dzieli� z ni� �o�a. Bez sensu zupe�nie,
�o�e ma szerokie i wygodne,
w sam raz dla dwojga, marnowa�o si� tylko. A ten baldachim... Dobra, o
rozmaitych zastosowaniach
baldachimu opowiem p�niej...
Ja te� by�em wtedy sam, zdarza si� w �yciu. Tak po prawdzie, to jeszcze nikogo
przed ni� nie mia�em,
m�ody by�em. M�odo�� musi si� wyszumie�, trzeba mie� czas na b�jki, na mi�osne
podboje. Bez
zobowi�za�. Na trwa�e zwi�zki czas przychodzi p�niej, kiedy trzeba si�
ustatkowa�, kiedy nie mo�na ju�
robi� wszystkiego, bo po prostu wiekowi nie przystoi. W ko�cu trzeba po�wi�ci�
si� obowi�zkom, osi���
gdzie� na sta�e, zdoby� szacunek u s�siad�w, najlepiej zabarwiony odrobin� l�ku.
Nic nie przychodzi
�atwo, pami�tam. Wiele mnie to kosztowa�o trudu, kilka blizn. Teraz w
s�siedztwie wszyscy schodz� mi
z drogi, ale zawsze trzeba by� czujnym i gotowym, by po raz kolejny udowodni�,
kto jest kim w okolicy.
Tak ju� w �yciu bywa, nigdy nie dostajemy czego� na zawsze, ka�dego dnia mo�e
si� okaza�, �e trzeba
podj�� wyzwanie. Taki jest �wiat, sprawiedliwy. Dzi� ja ich, jutro oni mnie. Ale
mo�e jeszcze nie jutro,
a nawet nie pojutrze. Albo i p�niej.
Przymykam oczy. Kiedy� ona wreszcie przyjdzie? Lubi� j� tak�, pachn�c� wiatrem i
zarumienion� od
mrozu. Lubi� wychodzi� naprzeciw, no, bez przesady, tylko do drzwi, nie my�lcie
sobie. Przecie� nie na
dw�r a nawet nie na schody, kr�cone i mroczne, wyzi�b�e o tej porze roku. Nawet
z powitaniem nie
mo�na przesadza�, jeszcze sobie pomy�li, �e mi zale�y.
Ale zawsze wstaj�, kiedy ju� wiem, �e w�a�nie wraca, zanim jeszcze skrzypn�
zawiasy ci�kich,
okutych wr�t w dole wie�y, zanim na kamiennych stopniach zastukaj� obcasy jej
pantofelk�w. Zawsze
nosi pantofelki, nawet w zimie. Trzeba dba� o prezencj�, mawia, i tu si� z ni�
zgadzam. Po�wi�cam wszak
toalecie wi�cej czasu ni� ona, zadbany wygl�d jest najwa�niejszy, nawet dla
wojownika. Nie mo�na by�
takim flejtuchem, jak niekt�rzy ludzie.
Ona jest inna i nosi pantofelki nawet zim�, brnie w nich przez nawiany na
ulicach �nieg. Ale jej drobne
stopy nie marzn�, bo to nie s� zwyk�e buciki. Sprawdzaj� si� na mrozie, w �niegu
i b�ocie. Nie rozmi�kaj�
na deszczu, kiedy musi przeskakiwa� ka�u�e sk�adaj�ce si� w r�wnych proporcjach
z wody i szczyn,
ko�skich i jeszcze innych. S� magiczne, zrobione ze sk�ry legendarnego zwierza,
kt�rego dzi� mo�na
ogl�da� jedynie na starych rycinach. Przynajmniej tak powiadaj�, mam lepsze
zaj�cia, ni� ogl�danie rycin,
nawet starych.
Ach, prawda, nie m�wi�em wam jeszcze � ona jest czarodziejk�. Dobrze sobie
wybra�em, nieprawda�?
Pewnie zaczynacie ju� zazdro�ci�.
I s�usznie. Jest pi�kna, m�oda, zasobna. Pachnie �licznie, nie tak jak inne,
nawet wysokiego rodu
szlachcianki. I kocha mnie, jak tylko mo�e kocha� kobieta.
Kocha, ale co� si� sp�nia. Zaczynam si� niepokoi�, rzadko jej si� to zdarza.
Zawsze wyczuj� kiedy
wraca, zanim jeszcze skrzypn� zawiasy, zanim cokolwiek us�ysz�. Nigdy nie
przegapi�, zawsze
przywitam u progu. Tak trzeba. Ona te� o tym pami�ta, bo zwykle ju� na schodach
u�miecha si� do siebie.
Sk�d wiem, �e si� u�miecha? Po prostu wiem, to wam musi wystarczy�.
Zn�w przymykam powieki i zaczynam marzy�. Nie o takiej, jakiej si� spodziewam,
okutanej w futro,
rozpryskuj�cej po sieni paskudne kropelki. Nigdy nie pomy�li, �eby otrz�sn�� si�
z deszczu na schodach.
Nie, nie o takiej rozmy�lam, pachn�cej wiatrem i deszczem. Wol� widzie� j� w
kr�tkiej nocnej koszuli,
siedz�c� przed lustrem w roz�wietlonej blaskiem �wiec sypialni. Wtedy mo�na
po�o�y� g�ow� na jej
nagim udzie, cieszy� si� g�adko�ci� sk�ry pod policzkiem. Poczu� na karku jej
palce, g�adz�ce delikatnie,
czasem karc�ce, kiedy zap�dzam si� za daleko.
Nagle pojawia si� my�l, kt�ra sprawia, �e szeroko otwieram oczy, spr�am si�
ca�y mimowolnie. Czy
b�dzie sama? Czy b�d� j� mia� tylko dla siebie?
Wiem, taki jest uk�ad. Oboje na� si� zgodzili�my, zreszt� jak najbardziej le�y
on i w mojej naturze.
Ka�dy ma prawo do w�asnego �ycia, nikt nie ma nikogo na wy��czno��. Ona te� nic
nie m�wi, gdy
wracam nad ranem, zmordowany do granic, ledwie pow��cz�c nogami. Kiedy mijam j�,
nie zwracaj�c
uwagi, wlok� si� do pos�ania i natychmiast zasypiam, nie zaszczyciwszy jej nawet
spojrzeniem.
Nic nigdy nie m�wi, nie spogl�da nawet z dezaprobat�. Wie, �e mam swoje
potrzeby, widocznie nie
mo�e da� mi wszystkiego, czego potrzebuje wojownik. Wie, �e zawsze b�d� te inne.
Ale te� wie, �e zawsze do niej wr�c�. Obieca�em jej to kiedy� i s�owa dotrzymam.
Zawsze
dotrzymujemy s�owa.
Czasem wida�, �e si� niepokoi. Niepotrzebnie, jestem w pe�ni si�, byle kto mi
pola nie dotrzyma.
Owszem, zdarzaj� si� szramy, czasem naderwane ucho. Ale nic wi�cej, s� przecie�
jakie� zasady. Ona ich
nie rozumie, pewnie dlatego niekiedy trz�s� si� jej d�onie, podejrzanie drgaj�
k�ciki ust. Ale tylko czasem,
gdy oberw� rzeczywi�cie mocno, co nawet najlepszym si� zdarza, �aden wstyd.
Przyznam, �e ten niepok�j mi nawet pochlebia. Zale�y jej na mnie.
Trudno, my�l� sobie. Taki jest uk�ad. Je�li nie b�dzie sama, usun� si� jak
zwykle. Bez zazdro�ci, w tym
zwi�zku nie ma na ni� miejsca, ustalili�my to jasno na samym pocz�tku. To jest
sprawiedliwe, trudno
wymaga�, by �wiat ogranicza� si� do mnie. Ona te� ma potrzeby, trzeba to
zrozumie�. I nie mo�e przecie�
w celu ich zaspokojenia wychodzi� sobie ot tak, jak robi� to ja. To wszak nie
uchodzi.
Chocia� teraz wola�bym, �eby wr�ci�a sama. Dzi� pragn� jej tylko dla siebie.
Chc� ch�on�� jej zapach,
ca�y si� nim owin��, zamkn�� w nim ca�y �wiat.
Zrywam si� na r�wne nogi. Zaraz szcz�knie zamek na dole.
Jestem w sieni zanim jeszcze skrzypn�y zawiasy. S�ysz� na schodach stukot
drobnych, szybkich
krok�w. Jest sama. Prostuj� si� z zadowolenia, wypinam pier�. W�sy stercz� jak
nale�y, prezencja og�lna
dobra.
Stukot obcas�w s�ycha� coraz bli�ej. Kiedy wreszcie otwieraj� si� drzwi, nie
wytrzymuj�,
z gard�owym pomrukiem ruszam naprz�d. Z dzielnie wypr�onym ogonem ocieram si� o
�ydki, te jedyne
�ydki na �wiecie, o kt�re warto si� ociera�.
I wiecie co? Mrucz�. Zupe�nie jak ma�y kociak.
***
Co� posz�o nie tak. Wyczu�em to od razu, dotyk palc�w na karku by� dziwnie
kr�tki i roztargniony. Nie
to nie, bez �aski, jeszcze sama b�dziesz chcia�a.
Oddalam si� powoli i z godno�ci�, wyprostowany, uniesiony ogon zaginam gestem
pe�nym ironii.
Przecie� nie b�d� miaucza�, �eby co� da�a, trzeba mie� sw�j honor. Sama
spostrze�e sw�j b��d, pr�dzej
czy p�niej. B�dzie za�amana ogromem winy, mo�e da co dobrego. No, lepiej
pr�dzej ni� p�niej � my�l�,
rzucaj�c ukradkowe spojrzenie na pust� misk�.
Co� jest mocno nie tak. Przysiadam w bardzo dobrym miejscu, na �rodku izby,
starannie wybieraj�c
kawa�ek posadzki przykryty niedbale rzucon� chust�. Nie si�d� przecie� na go�ych
kamieniach.
Znieruchomia�y obserwuj� spod p�przymkni�tych powiek, tylko koniec ogona drga
mimowolnie.
Wyczuwam jakie� k�opoty.
Zrzuci�a tylko futro, zosta�a w sukni, nie odpi�a nawet pochwy sztyletu na
udzie. Siedzi odwr�cona do
mnie profilem, przed sekretarzykiem, meblem bez sensu, po kt�rym walaj� si�
rozrzucone pergaminowe
karty, piecz�cie, pi�ra.
Jest tak pi�kna, mimo cienia smutku na twarzy, �e mimo woli u�miecham si�
wewn�trznie. Tylko tak
mog�, nie pochodz� z Cheshire, nie umiem inaczej. Rodow�d mam raczej chamski,
wystarczy spojrze�,
nic ze wschodnich puszysto�ci czy pastelowych syjamskich odcieni. Bury jestem,
pr�gowany, i dobrze mi
z tym. Ciemniejsze paski na szarym futrze, kamufla� znakomity. O zmierzchu
wszystkie koty s� szare, ze
mn� na czele, a to si� przydaje.
Wspomnia�em ju�, �e nas nie lubi�? Nie musia�em, wiecie o tym dobrze. Diabelskie
nasienie,
powiadaj� o nas, �e niby z diab�em si� kumamy, czarownicom s�u�ymy za igraszk�.
Nie kochaj� nas ludzie zanadto. Nie pami�taj�, �e bez nas szczury by ich
ze�ar�y, zw�aszcza przy tym
ich zami�owaniu do czysto�ci. A to kamieniami rzucaj�, a to kopn�� pr�buj�.
Czasem, jak z�api�, gorsze
rzeczy potrafi� czyni�. Wtedy tylko w pazurach nadzieja, je�li da si� si�gn��
�lepi�w.
Wszystko to co gadaj�, to przecie k�amstwa. Nie znam kota, kt�ry chcia�by s�u�y�
diab�u. Ostatni czart,
kt�rego widzia�em, mia� wredn� g�b�, jak ka�dy inny zreszt�. Ach, prawda, ludzie
ich nie widz�. Tym
bardziej to bez sensu, te pom�wienia, wredne i bezpodstawne.
Nie o diab�y im chodzi, nie o konszachty ze z�ym. To przez t� nasz�
niezale�no��, stosunek do �ycia,
kt�rego nam skrycie zazdroszcz�. Bo czy widzia� kto� kota, kt�ry s�u�y�by
komukolwiek? Kt�ry
zajmowa�by si� przez wi�kszo�� dnia bezsensown� prac�, by zdoby� jeszcze
bardziej bezsensowne
metalowe kr��ki, dobre tylko do zabawy dla ma�ych kociak�w? Wszak mo�na je
najwy�ej toczy� po
pod�odze, to jedyny z nich po�ytek.
Nas nie mo�na wytresowa�, jak te bezmy�lne, futrzane worki na pch�y, zwane
psami. Nikogo nie
b�dziemy liza� po r�kach, nie b�dziemy skomle�, kiedy bij�, ani macha� ogonem,
gdy �askawie cisn�
ko��. Na nas trzeba zas�u�y�.
Chodzimy w�asnymi drogami. Cen� za wolno�� jest nieustanna czujno��. To niezbyt
wysoka cena.
P�acimy ch�tnie.
A ona wci�� nie zwraca na mnie uwagi, nie odzywa si�. Nie b�d� si� narzuca�,
wstaj� i id� do szafy,
powoli, jak na kocura przysta�o. To nic, �e nie patrzy, godno�� nie jest na
pokaz. Godno�� ma si� przede
wszystkim dla siebie.
Mijam fotel przed kominkiem, rzucam okiem na miejsce, gdzie zwyk�em sp�dza�
wi�ksz� cz�� doby,
oddaj�c si� najwa�niejszemu kociemu zaj�ciu. Celem kota jest sen, od pocz�tku
�wiata. Ci�ka to praca,
nie ka�dy mo�e jej podo�a�, spa�, czujnie nas�uchuj�c, spogl�daj�c od czasu do
czasu spod spuszczonych
powiek. Nikt, kto nie jest kotem, nie potrafi tego doceni�.
Spogl�dam na fotel i przyspieszam kroku, wymrukuj�c mimo woli gard�owe
przekle�stwo. Godno��
godno�ci�, ale warto si� pospieszy�. Znowu b�dzie na mnie, chocia� jak zwykle to
jej wina. Po�o�y�a na
fotelu czarn� sukni�, nie powiem, wygodn�, dobrze si� na niej spa�o. Ale te�
znakomicie wida� na niej
szar� sier��, moim zdaniem nawet �adnie si� komponuje, o�ywia g�adk� czer�
materia�u. Kocie k�aki
jeszcze nikomu nie zaszkodzi�y � my�l�, znikaj�c za uchylonymi drzwiami szafy.
Uff, uda�o si�... Nie
zauwa�y�a, i ca�e szcz�cie. Trzeba wam wiedzie�, �e ona potrafi miot�y u�ywa�
nie tylko do latania. Kota
skrzywdzi� �atwo, ale �aden to honor, wierzcie mi.
Z�ote my�li chodz� mi dzi� po g�owie, mrucz�, sadowi�c si� na stosie batystowych
majtek. Szafa jest
ciep�a i przepa�cista, ciemna, pachn�ca lawend�. A� wierci w nosie, co� z tym
zapachem trzeba zrobi�,
domy�lacie si� pewnie, w jaki spos�b? Ale znowu b�dzie awantura. Trudno, niech
b�dzie...
Z t� my�l� zn�w zabieram si� do pracy. To znaczy zasypiam.
***
Pracowa�em d�ugo, wiem, bo kiszki ju� zupe�nie przyrastaj� mi do kr�gos�upa. Z
jednej strony to nic
z�ego, jak to m�wi� chudy kocur, dobry kocur. Musz� dba� o lini�, �atwo si�
zapu�ci� w takich
warunkach. No, ale bez przesady, daleko mi jeszcze do tych, co pracuj� u
rze�nik�w. Swoj� drog�, to
szczyt kariery, kot w jatce. Wielu o tym marzy, niewielu si� udaje. Ale nie
narzekam, posada wprawdzie
znakomita, ale pretendent�w du�o. A upadek jest bolesny, tym bole�niejszy, im
wy�ej si� zajdzie.
Nie jest dobrze. Wyszed�em z szafy, sprawdzi�em, a w misce pusto. Moja pani
wci�� siedzi
nieruchomo, nie odzywa si�. Patrzy w swe odbicie w zwierciadle, jakby widzia�a
si� po raz pierwszy.
I smutna czego�.
Wiem, �e smutna. Znam j� dobrze, potrafi� rozpozna� wyraz twarzy, co nie jest
�atwe u ludzi, ich
mimika jest s�aba. Trudno si� dziwi�, ona nie ma przecie� w�s�w. Nie potrafi si�
napuszy� ani zje�y�. No
a uszy � s� po prostu �a�osne. Nie mo�e nimi zastrzyc, po�o�y� ich po sobie, w
og�le nie wiadomo, po co
jej takie uszy. Nawet s� przedziurawione, jak u porz�dnego kota, ale nie
ponadrywane, nie zna� po nich
ca�ej �yciowej eksperiencji. Ani im si� r�wna� z moimi, zw�aszcza z lewym. Poza
tym zupe�nie bez sensu
w dziury wsadza takie metalowe k�ka. A przecie� to dziury zdobi� uszy, nie co
innego.
No, ale mam do�wiadczenie, nawet z tej kamiennej wr�cz twarzy mog� si�
zorientowa�, �e jest smutna.
I chyba z�a. To rozpozna� ju� jest trudniej, ludzie s� tak upo�ledzeni, nie maj�
ogon�w. Nie potrafi�
ch�osta� si� po bokach, nie maj� czego dumnie zadrze�. Biedni, nie mog� wyrazi�
ca�ej gamy uczu� czy
nastroj�w. Czasem zastanawiam si�, jak udaje im si� porozumie�. Przecie� i
zapach�w niewiele
rozr�niaj�. �al mi ich czasami, zw�aszcza samc�w, nigdy nie wiedz�, kiedy
mo�na. Musz� si� strasznie
cz�sto myli� a to pewnie nic przyjemnego.
No, ale co by nie m�wi�, jest z�a. Nie pytajcie, sk�d wiem. Wiem, i ju�.
Trzeba spr�bowa�. Wprawdzie nie powinienem, c� sobie o mnie pomy�li, ale jest
mi jej po prostu �al.
Wskakuj� na sekretarzyk, ocieram si� o twarz, schodz� na kolana. G�aszcze mnie,
ale mi�y dreszcz nie
przechodzi od nosa a� po czubek wypr�onego, drgaj�cego z ukontentowania ogona.
G�aszcze
machinalnie, nawet nie burczy, �e wskoczy�em na sekretarzyk. Ma racj� zreszt�,
to nie miejsce dla
uczciwego kota, kiedy� spotka�a mnie tam niemi�a przygoda. Gdy ona swym
zwyczajem paskudzi�a
czysty pergamin, stawiaj�c na nim pi�rkiem dziwne znaczki, zebra�o mi si�, wstyd
powiedzie�, na
zabaw�. Wstyd powiedzie�, bo sko�czy�o si� �le, rozlaniem �mierdz�cej, czarnej
cieczy z flakoniku. Co
by�o dalej, nie powiem, wspominam to bardzo niech�tnie...
Min�y lata, dawno ju� zapomnia�em o takich figlach, ale sekretarzyk staram si�
omija� szerokim
�ukiem.
No, dalej�e. Mog�aby� co� powiedzie� i bardziej przy�o�y� si� do g�askania.
Nic z tego, wzrok ma nieobecny. Id� sobie, niech nie my�li, �e mi zale�y.
Zastygam w p� kroku. S�ysz� �omotanie do drzwi na dole, g�o�ne, natarczywe.
Kto� stuka, i to nie
mosi�n� ko�atk�, odg�os jest taki, jakby wali� r�koje�ci� miecza. Je�� si�
mimowolnie, koniec ogona
zaczyna zatacza� nieznaczny �uk. Panuj nad sob� � karc� si� w my�li � nie okazuj
emocji. Ale nie
przestaj�, co� mi si� tu nie podoba.
Chyba czeka�a na kogo�. Ale nie w tym celu, w jakim zwykle przyjmuje u siebie
m�czyzn.
Pozna�bym wcze�niej, zachowywa�aby si� inaczej.
Zbli�aj�ce si� kroki przywo�uj� mnie do rzeczywisto�ci. Pewnie to jeden z tych,
jak to nazywa,
dobrych klient�w, bo tylko takich przyjmuje osobi�cie.
Dobra wiadomo��. Tacy nie siedz� zwykle d�ugo, szybko za�atwiaj� spraw�,
odliczaj� brz�cz�ce
kr��ki. Nie zostaj� na noc, ten zapewne te� nie zostanie. B�d� j� mia� dla
siebie, b�d� m�g� usi��� jej na
twarzy, gdy za�nie. B�d� m�g� czule udeptywa� piersi, nie bacz�c na lekkie,
wr�cz urocze w swej
nie�mia�o�ci protesty. Do�� tego. Pomy�lmy o z�ych stronach.
Jest tylko jedna � obcy w domu to nic dobrego. Nawet ci, kt�rzy przychodzili w
innych celach nie byli
najmilsi. Trzeba by�o uwa�a�, cho� nigdy si� nie narzuca�em, nie okazywa�em
zazdro�ci.
Nie jestem przecie� zboczony, nie robimy takich rzeczy. Jak ten piesek z zamku,
od starej hrabiny.
Taki ma�y, paskudny, z p�ask� mord�, co to go nazywaj�... Nie, nie powiem, jak
go nazywaj�, ale
przydomek jest jak najbardziej uzasadniony. Mniejsza z tym.
Wsta�a, posz�a do sieni. Zosta�em na miejscu, st�d wszystko znakomicie wida�.
P�omienie �wiec
zamigota�y od przeci�gu, w drzwiach stan�a cuchn�ca w�asnym i ko�skim potem
posta�.
***
� Ale� tu �mierdzi kotem!
Nawet si� nie poruszy�em. A czym ma pachnie�? Pachnie�, nie �mierdzie�, ty
profanie. Sam by� tak
chcia�, ale nic z tego, to moje terytorium, spr�buj tylko.
Wzruszy�a nieznacznie ramionami, milcz�c, wskaza�a, by szed� za ni�.
Bezszelestnie zszed�em z drogi.
� Pieprzona wied�ma, pieprzone koty � us�ysza�em, jak klient mruczy niewyra�nie
pod nosem.
Prychn��em r�wnie cicho, z lekcewa�eniem.
Ludzie my�l�, �e nie rozumiemy. Myl� si�. Z tego, �e kot jeszcze nigdy nie
powt�rzy� tego, co
us�ysza�, wyci�gaj� ca�kiem b��dne wnioski.
Dosz�o do mnie prychni�cie, podobne do mojego, r�wnie ciche. Klient nie
wiedzia�, �e ostro�ci� s�uchu
czarodziejki prawie dor�wnuj� kotom. Jak r�wnie� w wielu innych dziedzinach. To
kotki bez ma�a.
W k�cie siedzia�a mysz pod miot��, dos�ownie i w przeno�ni. Zagapi�a si�,
biedaczka, w czarnych
paciorkach oczu widnia�o przera�enie. Nie b�j si�, g�upia, nic ci nie zrobi�,
nie teraz. No, zje�d�aj, zanim
si� rozmy�l�. Strach j� ca�kiem sparali�owa�, musia�em zasycze�, obna�aj�c k�y.
Dopiero wtedy prysn�a
do dziury. Usiad�em w ciemnej komorze, moje uszy drga�y, �owi�c d�wi�ki.
Szuranie przesuwanego zydla, brz�k sprz�czek. Klient nie rozpi�� pasa, nie
od�o�y� tego paskudnego,
ostrego, metalowego przedmiotu zwanego mieczem. Us�ysza�em bulgotliwe, tre�ciwe
poci�gni�cie nosem,
potem kichni�cie. Chyba si� usmarka�.
W�sy zadrga�y mi z rado�ci. To jeden z tych, co to jeden w�osek z kociego ogona
przywodzi ich do
kichania. �lozy ciekn� im z oczu i gile z nosa, niekt�rym a� czerwone plamy na
g�bie wyst�puj�. Dobra
nasza, d�ugo nie posiedzi.
Trzasn�a �amana woskowa piecz��, zaszele�ci� rozwijany pergamin. I nadal ani
s�owa, tylko szk�o
zabrz�cza�o, zabulgota� nalewany p�yn. Kwa�ny zapach wina dochodzi a� tutaj,
dra�ni moje wra�liwe
powonienie Zupe�nie nie rozumiem, co ludzie w nim widz�, �mierdzi przecie� jak
diabli. A zachowuj� si�
po nim jakby, nie przymierzaj�c, kocimi�tki si� naw�chali.
Prze�ykam �lin�. Te� bym si� naw�cha�.
� Kiedy?
� Nazajutrz � g�os klienta jest r�wnie nieprzyjemny, jak jego zapach. Trzeba
b�dzie dok�adnie
naznaczy� zydel, na kt�rym siedzia�. � Zd��ysz?
Pytanie zawis�o, urwane. Od razu dopowiedzia�em sobie reszt�. Zd��ysz, wied�mo?
Tak to mia�o
zabrzmie�. Nie musia� ko�czy�, pogarda by�a wyra�nie s�yszalna. A pod ni�
skrywa� si� strach, o�lizg�y
i lepki.
Wyobrazi�em sobie jak spotnia��, wyposa�on� w �a�osne pazurki d�oni� �ciska
r�koje�� swego miecza,
�eby doda� sobie odwagi.
Ona te� s�ysza�a pogard� i l�k, dopowiedzia�a sobie wszystko.
� Zd���, zdrajco � sykn�a niczym porz�dna kotka.
Nie mog�a zda� si� na niedopowiedzenia, nie zrozumia�by. Ale i tak by�em z niej
dumny, sycza�a
pierwszorz�dnie. Gdyby jeszcze mog�a po�o�y� p�asko uszy...
� Zamilcz... Licz si� z tym, do kogo m�wisz!
Wyobrazi�em sobie, jak mierzy j� w�ciek�ym spojrzeniem. Nad pochw� pokazuje si�
l�nienie metalu,
na cal, g�ra dwa cale, s�ysz� cichy zgrzyt stali. To tylko odruch, nie�wiadomy.
Zbyt si� boi, by otwarcie
doby� broni, strach emanuje a� tutaj, wibruje w ko�c�wkach moich w�s�w, g�sty,
dotykalny. Silniejszy
od obrzydzenia, od poczucia wy�szo�ci i nienawi�ci. My, koty, znamy to wszystko
a� za dobrze.
Wied�ma, czartowska kochanka. Kot, diabelskie nasienie.
� Wiem, do kogo m�wi�.
Jest spokojna, ale czuj� skrywane napi�cie, z trudem przebijaj�ce si� przez aur�
strachu, roztaczan�
przez zdrajc�.
� Czekaj tu. Niczego nie dotykaj, najlepiej si� nie ruszaj. Tak b�dzie
najlepiej. Ja niebawem wr�c�.
Drga powietrze, ciep�a, mi�kka fala muska moj� sier��. Wiem, co to znaczy. Nie
wysz�a, znikn�a od
razu, na jego oczach. W kr�tkim b�ysku, w zafalowaniu przestrzeni. Ostro�nie
w�sz�. Klient jest twardszy
ni� my�la�em, nie popu�ci� pod siebie na ten widok, jak wielu innych przed nim.
Wida� wiedzia�, czego
si� spodziewa�.
Niczego nie dotknie, nie poruszy si� nawet, nie przejrzy pergamin�w na
sekretarzyku. Wie jak si�
zachowa� we w�asnym, dobrze poj�tym interesie.
Zdarzali si� kiedy� i tacy jak ten, kt�ry chcia� ukra�� medalion, wisz�cy
zazwyczaj na lichtarzu. Chyba
nic ju� wi�cej nie ukradnie, a ju� na pewno nie praw� r�k�. Tak ju� jest z
lud�mi, nie wyczuwaj� aury.
W og�le ma�o widz�, a jeszcze mniej czuj�.
Mnie nie trzeba by�o t�umaczy�, od pocz�tku wiedzia�em, co nale�y omija� z
daleka. Tylko raz, gdy
omskn�a mi si� �apa na oparciu fotela zawar�em bli�sz�, na szcz�cie przelotn�
znajomo�� z medalionem.
Nie ma o czym m�wi�, sier�� szybko odros�a. Ale r�ce ludziom nie odrastaj�.
Ale na wszelki wypadek nale�y klienta przypilnowa�. Szybki rzut oka, w�sy jak
nale�y, trzeba si�
troch� bardziej nastroszy�. Ogon w g�r�.
Siedzi sztywno, tak jak przypuszcza�em. Tylko oczka ma rozbiegane, b�yszcz� w
spoconej g�bie.
�ciska r�koje�� a� bielej� kostki.
Dostrzega mnie dopiero kiedy wskakuj� na st�.
Spogl�dam w przekrwione oczy ci�kim, nieruchomym wzrokiem. Wiem, nie lubi�
tego, ten te� nie
wytrzymuje d�ugo, mruga raz i drugi. Z�o�liwie przenosz� spojrzenie obok,
wpatruj� si� ze skupieniem.
Klient mimowolnie pod��a za moim wzrokiem.
Tego nie lubi� jeszcze bardziej. Wiedz�, �e widzimy niewidzialne.
Wstrz�sa si�, wpatruj�c w pusty kwadrat posadzki. Zupe�nie pusty, nie ma tam
nawet zasmarkanego
skrzata, jak najbardziej zreszt� nieszkodliwego. Przypadam do blatu, k�ad� uszy
po sobie, w�ciekle bij�
ogonem napuszonym do rozmiar�w zb�jeckiej pa�y. I sycz�, jakby o �okie� od
�mierdz�cego strachem
i potem cz�owieka siedzia�a co najmniej strzyga.
Powietrze faluje, migocze jak latem nad piaszczyst� drog�. Kszta�ty zamazuj�
si�. �ciskaj�cy r�koje��
swego miecza cz�owiek wydaje z siebie dziwny kwik, przykro brzmi�cy, bo na
wdechu. W powietrzu
unosi si� dziwny sw�d, przypominaj�cy wo� rozgrzanego uderzeniami krzemienia.
Jak zwykle po
teleportacji. Moja pani w�a�nie wraca.
� Nie wyg�upiaj si� � marszczy brwi z dezaprobat�. Ona te� widuje niewidzialne i
znakomicie zdaje
sobie spraw�, �e na posadzce nic nie ma.
� Uciekaj.
Z godno�ci�, nie spiesz�c si� zbytnio, zeskakuj� ze sto�u, �eby sobie nie
pomy�la�, �e jego na wierzchu.
Nie wychodz� z izby, lepiej mie� wszystko na oku.
� Napij si�, nie otruj� � jej g�os brzmi drwi�co. � Nie ciebie, przynajmniej
dop�ki mi nie zap�acisz.
A zap�acisz, jak ci� znam, jutro.
Klient kiwa g�ow�.
� Dzi�... � skrzeczy i urywa. � Dzi� dosta�a� po�ow�. Reszta po wszystkim...
� M�wi�am, napij si�, dobrze to robi na gard�o.
Pije, obejrzawszy najpierw nieufnie kielich pod �wiat�o. Moja pani tylko
u�miecha si� pogardliwie.
Mo�esz sobie ogl�da�, my�li zapewne, i tak by� w razie czego nic nie zauwa�y�.
Nie pozna�by. To niebywa�e, ale ludzie zupe�nie nie wyczuwaj� trucizny.
Klient troch� si� odpr�a. Aura strachu s�abnie, za to wyra�nie wyczuwam pogard�
i obrzydzenie,
nieuchwytny zapach z�ych my�li.
� Dasz wreszcie? � burczy ze z�o�ci� i zniecierpliwieniem. � Nie chc� tu d�ugo
siedzie�, kto� zobaczy.
� Nie zobaczy. Nikt nie mo�e zobaczy�. Niech ci� nie zwiod� te okna, przecie� z
zewn�trz ich nie
widzia�e�.
� Ale kiedy� musz� st�d wyj��.
Moja pani prycha pogardliwie.
� Ale to chyba wszystko jedno, kiedy wyjdziesz, teraz, czy troch� p�niej.
Pomy�l troch�, to nie boli.
Klient nadyma si�, �wieci spotnia�a g�ba, czerwieniej� krwawe plamy.
� Licz si�, wied�mo, ze s�owami... Pomiocie szata�ski, Bogu przeciwny...
Nie pozwala mu doko�czy�. Nie jest wida� ciekawa, wyzwiska zawsze s� takie same.
� To ty si� licz. Za nic mam twoje tytu�y, tw�j herb. Za nic twoje pogr�ki...
Pochyla si� nad nim.
� Za nic twojego Boga � parska mu prosto w twarz.
Oczy herbowego szlachcica wychodz� prawie z orbit, twarz czerwienieje jeszcze
bardziej, cho� przed
chwil� wydawa�o si� to niemo�liwe.
Sier�� staje mi d�ba na grzbiecie, strzelaj� z trzaskiem niebieskie, k�uj�ce
iskierki. Nie znosz�, kiedy
ona rzuca uroki. To bardzo nieprzyjemnie dla otoczenia.
� Chcia�e� co� powiedzie�? Nie kr�puj si�. Co, nie mo�esz?
Nagle zwalnia niewidzialny chwyt.
Klient opada bezw�adnie na zydel, d�oni� gmera przy gardle. W przekrwionych
oczach b�yska mu
nienawi��. Tylko b�yska, m�wi� si� nie o�miela. Albo nie mo�e.
� Poczekasz cierpliwie, nied�ugo zreszt�. Sko�cz�, dostaniesz to, co chcia�e�.
Potem wyjdziesz. Nie b�j
si�, nikt ci� nie zobaczy, zadbam o to. Nie, nie o ciebie. O siebie. Sama nie
wiem, dla kogo to wi�kszy
wstyd.
Odwraca si�, siada przy sekretarzyku, nie zwracaj�c ju� uwagi na szlachcica,
kt�rego twarz przybiera
teraz interesuj�cy, szarawy odcie�. S�ysz� niewyra�nie przekle�stwa mamrotane na
przemian
z modlitwami.
Go�� spogl�da na mnie.
� Tfu, zgi�, przepadnij... Psik!
Do mnie m�wisz �psik", przyjacielu? Wstaj�, przeci�gam si� demonstracyjnie.
Zobaczymy, kto lepszy.
Wskakuj� na st�, defiluj� przed nim z dumnie uniesionym ogonem. No, poka�, co
potrafisz, b�d�
kocurem! Poka�, kto ma wi�ksze!
P�k�. Nie pokaza�. Wida� nie ma czym si� pochwali�.
***
Nie pojmuj� napi�cia w jej g�osie. On przecie� nie jest gro�ny, nie sprosta�
wyzwaniu. Zupe�nie
pozwoli� sobie wej�� na �eb, nie zareagowa� nawet, gdy ostrzy�em pazury na nodze
jego zydla. Pr�bowa�
tylko odsun�� mnie nog�, ale przesta�, gdy zasycza�em.
�aden z niego kocur.
Nie wyj�� miecza, swej �a�osnej namiastki pazur�w, nawet wtedy, kiedy poszed�em
na ca�o��
i obsika�em jego sakw�, kt�r� postawi� na posadzce, obok zydla. Nic nie
powiedzia� ani nie zrobi�, sapa�
tylko, �mierdzia� potem i strachem. �a�osne.
� Do�� tego � m�wi moja pani, nie odwracaj�c si�. S�ucham od razu, to nale�a�o
do naszego uk�adu.
To jej klient, mo�e mi si� nie podoba�, ale nic mi do tego. W ko�cu trzeba z
czego� �y�, nawet ja to
rozumiem.
Wr�ci�bym do szafy, na batystowe majtki, w ciep�e, wygrzane miejsce, z dala od
smrodu, trudno,
lepsza ju� lawenda. Ale nie wracam.
Co� mi si� bardzo nie podoba. Mo�na m�wi� chyba o kociej intuicji, o czym�, o
czym ludzie nie maj�
poj�cia. Nie znam my�li szlachcica, nie chc� ich zna�. Wyczuwam tylko mroczn�
aur� nienawi�ci
i knowa�.
Machinalnie zaczynam ostrzy� pazury. Nie na koci �eb to wszystko.
Pani podaje klientowi ma�y flakonik. On bierze go dwoma palcami, jakby mia�
chwyci� za ogon
�ywego skorpiona. Nagle znika nienawi�� i wstr�t, zast�piona... No w�a�nie,
czym? Miaucz� z irytacj�, co
wywo�uje kolejne karc�ce spojrzenie. Ma racj�, porz�dny kot tak si� nie
zachowuje.
Napi�cie g�stnieje. Kiedy ju� zaczynam si� ju� je�y�, klient wstaje bez s�owa,
chowa ostro�nie flakon
do obsikanej sakwy. Wychodzi bez po�egnania a wraz z nim znika aura strachu,
duszny zapach nienawi�ci
i pogardy. Smr�d potu niestety pozostaje, trzeba b�dzie si� tym zaj�� p�niej.
Ostro�nie obw�chuj� zydel, marszcz�c nos z obrzydzeniem. Nie mo�na zaniedbywa�
obowi�zk�w,
kto� w tym domu musi troszczy� si� o bezpiecze�stwo, nie mo�na tak wa�nej sprawy
powierza�
cz�owiekowi, nawet czarodziejce.
Nie dane mi doko�czy� ogl�dzin. Czuj�, jak pani unosi mnie, odwraca, przytula do
piersi. Zastygam
w idiotycznej pozycji, �apami do g�ry. Cho� tego nie lubi� to nie protestuj�,
ludzie nie potrafi� okazywa�
uczu� w normalny spos�b.
� Futrzaczku... � szepcze pani cicho. � Ju� dobrze, ju� poszed�.
Wcale nie dobrze, my�l� sobie. Poszed�, owszem, ale wr�ci, mam takie paskudne
przeczucie. Poza
tym, co za idiotyczne przezwisko! Kotu nie mo�na nada� imienia.
Ona robi co� jeszcze gorszego, wilgotnymi wargami cmoka mnie w nos. A� ca�y
sztywniej�, takie to
obrzydliwe. Nazywaj� to poca�unkiem. Wie, �e tego nie znosz�, ale czasem sobie
folguje.
No, ale dzisiaj nie b�d� protestowa�.
***
P�omyki leniwie pe�gaj� nad brzozowych polanach, cienie ta�cz� na �cianach.
Deszcz wci�� b�bni
o szybki, wiatr postukuje obluzowan� dach�wk�. Wiem, �e jest obluzowana, sam
sprawdza�em, zanim
jeszcze zacz�o pada�.
Swoj� drog�, dach�wki to paskudny wynalazek. Nie to, co stare, dobre gonty, w
kt�re mo�na si�
wczepi� pazurami. Wiem co� o tym, zdarza�o si� zlecie� przez dach�wki w�a�nie.
Niemi�e prze�ycie,
najpierw szybkie, rozpaczliwe drapanie pazurkami, potem stwardnia�e nagle
powietrze uderza w pysk.
Koty nie lataj�, a przynajmniej nie powinny. Ile to trzeba si� nawykr�ca�, �eby
spa�� na te cztery �apy.
A czasu ma�o, ziemia p�dzi na spotkanie.
C�, jest ryzyko, jest zabawa. A go��bie upodoba�y sobie dach naszego domostwa,
�al by�oby
przepu�ci� tak� okazj�.
I tak dobrze, �e mieszkamy w wie�y, opodal miejskich mur�w. Bez �mierdz�cych
rynsztok�w doko�a,
sami, tylko we dwoje, bez zbrojnych, pacho�k�w, s�u��cych i innej ho�oty,
patrz�cej tylko, jak kota
ukrzywdzi�. Niekoniecznie zreszt� od razu rzuci� kamieniem czy kopn��,
wystarczy, �e polej� wod� albo
co gorsza pomyjami. A tak, pacho�k�w nie trzeba, stra�y te�. Wej�cia strze�e
magia, magiczne pole.
Wprawdzie sier�� si� od niego je�y, iskierki skacz�, jak od g�askania pod w�os,
ale lepsze to ni� nag�a
k�piel.
Dobrze wybra�em, prawda? To wa�ne, dobrze wybra� sobie cz�owieka. Nie bra�
ka�dego, jak leci,
pomy�le�, a czasem zda� si� na koci� intuicj�. Za nic nie bra� zwyk�ej
gospodyni, kt�ra tylko, �eby myszy
�apa�. Nie, jak kot ju� chce mie� cz�owieka, powinien znale�� odpowiedniego.
Niez�y jest masarz, albo
rze�nik. Co prawda jest to bardzo niezdrowy tryb �ycia, trzeba du�o �wiczy�,
�eby ca�kiem t�uszczem nie
porosn��. Ale niekt�rzy to lubi�.
Ale najlepiej mie� czarodziejk�.
Pe�gaj� p�omyki w kominie. Rozci�gam si�, rozp�aszczam, wyci�gam �ap�.
Rozcapierzam pazury.
Patrz� w te niebiesko-szare oczy, w kt�rych migocze odb�ysk ognia. Dziwne oczy,
z okr�g�� �renic�, ale
mimo to dosy� �adne. Zaczynam mrucze�. Ona to lubi, ja zreszt� te�.
Wreszcie mamy czas tylko dla siebie.
***
Z czego si� cieszycie, burasy? Co, ��� mo�e? Co wy tam wiecie, �mietnikowe
pomiot�a. Do was nikt
nigdy nie powiedzia� "futrzaczku", co najwy�ej "ty sier�ciuchu pierdolony".
A w og�le to moja wie�a. I albo s�uchacie dalej, albo spieprza�, myszy �apa�, po
�mietnikach szpera�!
Nie chcecie to nie, wi�c wynocha!
�e co, opowiadam za ka�dym razem to samo? To po co przy�azicie tu s�ucha�? Mog�
sko�czy�, tylko
bez drwin, burasy. Tak, do ciebie m�wi�, jak zaraz paln� w ten rudy �eb...
No masz, poszli sobie, tylko ty zosta�e�. M�ody jeste�, nie s�ysza�e� pewnie
moich opowie�ci, pierwszy
raz wybra�e� si� tutaj ze starszymi kocurami. S�ysza�e�, jak na�miewali si�
pomi�dzy sob�, nie zaprzeczaj.
Wiem, g�upio ci, widzia�em, tylko ty s�ucha�e� uwa�nie. Ech, co oni tam wiedz�.
Nie b�d� opowiada� dalej, nie warto. Ty te� nie uwierzysz. Jednak chcesz
pos�ucha�? Dobrze,
opowiem. Ale wiesz, ma�y, to tylko bajka, taka jak� ludzie opowiadaj� swoim
dzieciom. Smutna bajka,
z tych, co to ko�cz� si� �le.
Oni ju� nie wierz� w bajki, zw�aszcza w t�. S�yszeli j� zbyt wiele razy, wyro�li
z niej. Opowiada�em j�
im kiedy byli tacy jak ty, m�ode kocurki, niepoznaczone jeszcze bliznami, nie
ska�one cynizmem po
latach bytowania na �mietnikach. Nigdy w ni� nie wierzyli, nawet wtedy. Nigdy
nie widzieli wynios�ej
wie�y, krytej czerwon�, l�ni�c� po deszczu dach�wk�, nie s�yszeli postukiwania
pantofelk�w na
kamiennych stopniach. Nie napotkali b�ysku spojrzenia spod lamowanego futerkiem
kaptura, nie s�yszeli
jej �miechu.
Dla nich zawsze by�a tutaj ruina, strasz�ca poczernia�� wi�b� dachow�, pustymi
oczodo�ami okien.
I obsrane przez go��bie mury. I stary, zgorzknia�y, wylenia�y kocur. Tak, ma�y,
o sobie m�wi�. Mieszkam
tu d�ugo, ich jeszcze nie by�o na �wiecie. Wiem, koty tyle nie �yj�. Ale ja tak.
Chcesz pos�ucha�. Prosz� bardzo, s�uchaj. Ale pami�taj, to bajka, okrutna i z�a.
Dobrze si� nie sko�czy.
***
�rodek nocy to dobra pora, w sam raz aby wypu�ci� si� na �owy. Bezczelne go��bie
�pi� napuszone na
gzymsie, myszy smyrgaj� po posadzce, zwabione okruchami, o�mielone ciemno�ci�.
Mo�na skoczy�
znienacka, przytrzyma�, us�ysze� cichy, przera�ony pisk. Poczu� pod zaci�ni�tymi
pazurami, jak po
kr�tkim szamotaniu wycieka kosmate mysie �ycie.
S�ysz� spokojny oddech. Ju� dobrze, ju� nie przewraca si� z boku na bok, nie
emanuje od niej to
niepokoj�ce strapienie. Zasn�a wreszcie g��boko, m�g�bym u�o�y� si� wygodnie,
wtuli� w poduszk�,
czuj�c zapach czarnych w�os�w. Zwin�� w ciasny k��bek, dla pewno�ci owin�wszy
ogonem. Dobrze
by�oby tak le�e�, czu� ciep�o i spok�j. Pole�� jeszcze chwil�, zaraz wstan�,
naprawd�, coraz bezczelniej
popiskuj� buszuj�ce w komnatach myszy, coraz wyra�niej s�ysz� chrobot pazur�w
moszcz�cych si� na
gzymsie go��bi.
�rodek nocy to dobry czas na polowanie, na atak z mroku, skryty i zab�jczy.
Ciemno�� rozjarza si�
upiornym, niebieskawym blaskiem p�yn�cym zza okien, cienie okiennych ram
przecinaj� po�ciel,
�nie�nobia�� w tej sinej po�wiacie. Zanim jeszcze dotrze do mnie d�wi�k
rozbijanych odrzwi, sier�� staje
d�ba jak od g�askania pod w�os, z w�s�w, z �ap i z ogona sypi� si� kluj�ce
iskry. Sw�d spalenizny a�
zatyka, przestaj� widzie� i czu� cokolwiek. To magia, ko�acze mi si� w g�owie.
Obca magia. Za silna dla
kota, cho�by i wojownika. Z t� rozpaczliw� �wiadomo�ci� zapadam w ciemno��.
Te myszy s� bezczelne. Siedzi taka tu� przede mn�, l�ni� czarne paciorki
�lepk�w, nos marszczy si�
jej, gdy w�szy, �miesznie obna�aj�c d�ugie, ��te siekacze. M�g�bym si�gn�� j�
bez trudu �ap�.
Nie m�g�bym.
Tylko oczy mnie s�uchaj�. Mog� si� rozgl�da�, mru�y� powieki. To wszystko. Widz�
�miesznie, �wiat
stan�� na boku, z posadzki zrobi�a si� �ciana, dziwne, �e sprz�ty nie spadaj�.
Mysz te� siedzi na niej
siedzi, ale ona w ko�cu mog�a si� wczepi� pazurkami, myszy nie takie rzeczy
potrafi�.
Mog� tylko patrze�. Nawet ogonem nie jestem w stanie poruszy�, a ch�tnie bi�bym
po bokach, sycza�
ze z�o�ci i strachu. Tak, ze strachu, bo dzieje si� co� zupe�nie
niezrozumia�ego. I ten zapach.
W sw�d nadpalonej sier�ci, mojej w�asnej, jak si� domy�lam, wwierca si� znajomy
od�r zdrajcy.
Mog� te� s�ucha�. G�os klienta nie jest ju� przepojony l�kiem, teraz brzmi� w
nim triumfalne nuty. Ale
nienawi�� pozosta�a.
S�ysz� g�o�ny stukot podkutych obcas�w na kamieniach posadzki, brz�k ostr�g.
Warkliwe s�owa
komendy, po kt�rych nast�puje szybszy rytm krok�w. I w�a�nie w tej chwili czuj�,
jak przez ca�e cia�o
przechodz� mi ciarki, gdy po odg�osie uderzenia z chaosu d�wi�k�w wy�awiam co�
jak szloch.
Wyci�gni�ta �apa drga, pazury wysuwaj� si�. Patrz� na to, jakby nie nale�a�y do
mnie, jakby by�y
czym� obcym, a� po chwili spostrzegam, �e odzyskuj� w�adz� nad w�asnym cia�em.
Mysz pierwsza to
spostrzeg�a, znikn�a w jednej chwili. Niepotrzebnie, i tak nie mam na ni�
czasu.
�wiat powoli odzyskuje w�a�ciwe proporcje i kierunki, dociera do mnie, �e le��
na boku, czuj� ju� b�l
poparzonego cia�a, mrowienie w ko�czynach. Silna by�a ta magia, za silna nawet
dla mojej pani, nie
m�wi�c ju� o mnie.
Co� tr�ca mnie w bok, k�tem oka widz� znajome, d�ugie buty. Te, kt�re jeszcze
nie tak dawno
chcia�em obsika�. Buty klienta, zwanego zdrajc�.
Nie musz� udawa�, przewalam si� bezw�adnie, cia�o nie s�ucha mnie jeszcze. Ca�e
szcz�cie, zdrajca
spluwa tylko.
� No i co, wied�mo? � zgrzytliwy �miech. � Trafi� sw�j na swego. A raczej na
silniejszego.
Powoli wysuwam pazury, usi�uj� zapanowa� nad ogonem zataczaj�cym coraz szersze,
w�ciek�e �uki.
Wiem, �e tylko ja mog� jeszcze walczy�, broni� naszego domu. Powoli, nieznacznie
pr�buj� si� podnie��,
usi�uj�c ze wszystkich si� nie s�ysze� kolejnego uderzenia.
� Odpowiadaj!
� A po co? � g�os mojej pani jest zduszony, ale wyra�ny. � Wida� zdradzasz
wszystkich. Ciekawe
kiedy i jego zdradzisz. Kiedy i na niego przyjdzie pora.
�wiat wraca do normy, �ciana zn�w jest �cian�, posadzka posadzk�. Wreszcie staj�
na w�asnych
czterech �apach, nikt szcz�liwie nie zwraca na mnie uwagi. Dopiero teraz mog�
zobaczy�, co si�
w�a�ciwie dzieje.
Moja pani stoi z hardo uniesion� g�ow�, na policzku nabrzmiewa czerwony �lad.
Nie czas teraz jej si�
przygl�da�, trzeba oceni� sytuacj�. Dw�ch zbrojnych, rozgl�daj� si� niepewnie,
wyczuwam bij�cy od nich
strach. Nic dziwnego, niebezpiecznie zadziera� z czarodziejk�. Klient zamierza
si� w�a�nie, chce uderzy�
jeszcze raz. Spr�am si�, powinienem dosi�gn�� go jednym skokiem. Byle od razu
dosta� �lepi�w.
� St�j!
To nie by�o do mnie, ale samo brzmienie g�osu osadza mnie w miejscu. To ten,
kt�rego nie
dostrzeg�em.
Moja pani u�miecha si�, dziwnym skrzywieniem opuchni�tych warg.
� Daj spok�j, Reinhold � m�wi cicho, niewyra�nie. � On musi przecie�, ma
wreszcie swoj� w�adz�.
Sprytny jest, nawet mnie oszuka�.
Cz�owiek zwany Reinholdem krzywi si� z niesmakiem. Jest czujny, dostrzegam
l�nienie magicznej
aury, otaczaj�cej jego sylwetk� zwodniczo delikatn� mgie�k�.
� Sama si� oszuka�a�, Dominique. Zawsze by�a� zarozumia�� dziwk�, nie docenia�a�
ludzi. Ten tutaj
mo�e jest i g�upi, ale ma sw�j spryt.
Klient czerwienieje, wida� chce co� powiedzie�.
� Zamknij si�! � Reinhold nie dopuszcza go do s�owa. � Mo�e teraz i jeste�
jedynym dziedzicem, ale
nie zapominaj, �e tylko dzi�ki mnie.
Sk�ania si� ironicznie w stron� mojej pani.
� I dzi�ki tobie, Dominique, a raczej twojej naiwno�ci.
Pani nic nie m�wi, spluwa mu tylko w twarz. Ale krople r�owej, zmieszanej z
krwi� �liny nie dolatuj�
do celu, z sykiem zatrzymuj� si� na niewidzialnej zbroi, zamieniaj� w ob�oczki
pary.
� Ej�e, moja droga... � czarodziej kr�ci g�ow�. � Zachowuj si�, bo jak nie, to
zaraz zmienimy zakl�cie,
�e nawet ju� nic nie powiesz. Nie wspominaj�c ju� o pluciu. A by�oby za
wcze�nie, chcia�bym jeszcze
us�ysze�, �e jestem od ciebie lepszy. Ot, s�abostka taka, pr�ny jestem, jak
wiesz.
Pani u�miecha si� znowu. Twarz Reinholda twardnieje.
� Co, nie przyznasz si�? Niech ci b�dzie. Przegra�a�, i to wystarczy. Da�a� si�
oszuka�, nie jemu
przecie�...
Wskazuje na klienta, kt�ry sapie ci�ko, spogl�daj�c z nienawi�ci� na wszystkich
wko�o.
� On ma tylko jedn� zas�ug�, dogada� si� ze mn�. Nie mam takich skrupu��w jak
ty, wol� pewniejsze
sposoby. To ty nie zgodzi�a� si� na �mier� prawowitego nast�pcy, kombinowa�a�
inaczej, w imi� zasad.
Maria� wspomagany napojem mi�osnym, �a�osne doprawdy. Wierz mi, trutka
pewniejsza, zw�aszcza, �e
b�dzie na ciebie.
Je�liby koty zna�y modlitwy, to w�a�nie przyszed�by na nie czas. Niestety, nie
znaj�. Poprzestaj� na
przypadni�ciu do posadzki, czujnej obserwacji klienta, coraz bardziej
zdenerwowanego. To od niego
trzeba zacz��.
� Ko�cz, mo�ci czarodzieju! � obecny nast�pca ksi���cego tronu wymawia te s�owa
z trudem, wida�
wiele go kosztuj�.
� Spokojnie � u�miecha si� Reinhold. � Mamy czas, zd��ymy odda� j� katu. Nie
denerwujcie si� tak,
mo�ci... A w zasadzie, jaki to tytu� ci obecnie przys�uguje?
W g�osie czarodzieja s�ycha� drwin�.
� Nie ciesz si� tak, Reinhold � pani potrz�sa g�ow�, u�miecha si� z�o�liwie,
tylko w oczach b�yska
nieskrywana nienawi��. � Wygra�e� tym razem. Ale b�dziesz nast�pny. Kto zdradzi�
raz, zdradza zawsze.
Obaj zbrojni �ledz� bez zainteresowania niezbyt zrozumia�y dla nich spektakl.
Strach powoli mija,
zaczynaj� si� rozgl�da�, w ich oczach b�yska po��dliwo��, gdy dostrzegaj�
otwart� szylkretow� szkatu�k�.
Coraz lepiej, my�l�, staraj�c si� zapanowa� nad nerwowymi ruchami ko�ca ogona.
Nikt nie zwraca na
mnie uwagi.
Reinhold kiwa g�ow� z ubolewaniem.
� Wygra�em, Dominique, i to nie tylko tym razem. Zawsze wygrywam. I nie b�dzie
tak, jak z tob�, ja
poradz� sobie na dworze. Jestem magiem, ale pr�cz tego m�czyzn�, wojownikiem.
R�wnie dobrze mog�
rzuci� urok, ale przecie� nie musz�, mog� da� po prostu w pysk. Albo zabi� w
pojedynku.
Wymownym gestem k�adzie d�o� na r�koje�ci miecza.
� A ty prowokowa�a�, kr�c�c ty�kiem, rzucaj�c zalotne spojrzenia. Nie
zaprzeczaj, znam ci�,
Dominique. Przyznaj si�, temu tutaj nie da�a�, chocia� chcia�. Nie�adnie, to� to
bogaty i mo�ny szlachcic.
Nie dziw si� wi�c teraz, �e ci� nienawidzi. A ja... C�, uwierz mi, to nic
osobistego, to tylko interes. Teraz
ja jestem czarodziejem w tym mie�cie, a ty zosta�a� tylko trucicielk�. Co prawda
niezbyt d�ugo.
Czarodziej z niego niez�y, przyznaj�, jeszcze nie czuj� si� najlepiej po
uderzeniu magicznych si� na
samym pocz�tku. Ale stanowczo jest zbyt gadatliwy. Lepszej chwili nie b�dzie.
Ju� mam odbi� si� od
ziemi, z gard�owym bojowym zawo�aniem skoczy� do twarzy klienta. Mo�e si� uda,
mo�e dam jej t�
jedn�, jedyn� szans�.
� Nic osobistego, powiadasz? � jej g�os powstrzymuje mnie na chwil�. � Tobie te�
nie da�am,
Reinhold, pami�tasz?
Dostrzegam jak twarz czarodzieja �ci�ga si� gniewem, czuj� jak s�abnie magiczna
aura. Teraz!
***
Za dobry jest, jak dla mnie przynajmniej. Trzeba mu to przyzna�.
Zn�w nie mog� si� ruszy�, mog� tylko czeka�, a� spadnie ten ostatni cios, kt�ry
zako�czy wszystko.
Oby ju� spad�, nie mog� s�ucha� ju� wycia zbrojnego, kt�ry kl�czy, obejmuj�c
d�o�mi twarz, spomi�dzy
palc�w �cieka krew zmieszana z g�stym �luzem. Drugi mia� wi�cej szcz�cia,
zosta�o mu jedno oko, ale
te� zawodzi, przyciskaj�c do twarzy jak�� szmat�.
Klient, trzeba przyzna�, jest twardy. Nawet nie ociera krwi z rozchlastanego
policzka. Chybi�em
paskudnie, nie si�gn��em �lepi�w. A tak ma�o brakowa�o.
� Zabij wreszcie tego pierdolonego kota! Bo jak nie, to ja go zabij�!
Reinhold krzywi si� z niesmakiem. Jest nietkni�ty.
� A odwa�ysz si�? � pyta z przek�sem. � Je�li go puszcz�? Przesta� odgrywa�
bohatera, wo�aj
zbrojnych. Pora na igrzyska min�a, czas na ciebie, Dominique. Loszek ju� czeka.
Klient nie wytrzymuje. Wznosi miecz, robi krok w moj� stron�. On naprawd�
nienawidzi kot�w.
Czarodziej robi nieznaczny gest, bro� wypada klientowi z bezw�adnej r�ki, spada
z brz�kiem na
posadzk�.
� Wyno� si�, �mieciu, ale ju�! � w g�osie Reinholda po raz pierwszy s�ysz� nut�
gniewu. � I pami�taj,
kto tu tak naprawd� rz�dzi. Ju� na zawsze.
Podchodzi do mnie, ogl�da z uwag�. Chcia�bym rzuci� mu si� do �lepi�w, ale nie
mog�. G�upio tak
wisie� �okie� nad ziemi�, jak mucha schwytana w paj�czyn�.
� Czas na ciebie, Dominique � powtarza Reinhold, nie odwracaj�c si� do niej. �
Chyba, �e chcesz
jeszcze co� powiedzie�.
Wtedy po raz ostatni s�ysz� jej g�os.
� Wr�c�, futrzaczku. Obiecuj�.
S�ysz� kroki �o�nierzy, brz�cz� sprz�czki oporz�dzenia. Wreszcie skrzypi�
odrzwia na samym dole
schod�w.
Czarodziej jeszcze przez chwil� zostaje ze mn�.
� Dzielny jeste�, kocurze � m�wi wreszcie. � Ale na twoim miejscu nie liczy�bym
na ni�.
Czar mija, gdy Reinhold jest ju� daleko. Z wysoko�ci �okcia spadam bezw�adnie na
posadzk�.
Wszystko odchodzi w ciemno��.
***
Wiatr postukuje obluzowan� dach�wk�, jedn� z ostatnich, jakie zosta�y jeszcze na
dachu. Reszta
dawno spad�a na d�, pop�ka�a na drobne kawa�ki, wdeptywane potem w ziemi�,
zarastaj�ce traw� u st�p
muru. Silniejszy podmuch porusza resztk� wierzei, spr�chnia�ymi deskami
trzymaj�cymi si� jeszcze tylko
dzi�ki masywnym okuciom. Przera�liwie zgrzytaj� zardzewia�e zawiasy.
Ogie� oszcz�dzi� niegdy� cz�� budowli. Kiedy tak przechadzam si� po kamiennej
posadzce,
odciskaj�c w grubej warstwie kurzu �lady �ap, mog� wci�� przypomina� sobie gdzie
sta�y sprz�ty, zanim
rozbi�a je pl�druj�ca t�uszcza. Jeszcze wida� wci�� na poszarza�ym tynku
ja�niejsze �lady po oprawnych
rycinach. Gdy przechodz� obok miejsca, w kt�rym niegdy� sta�a szafa, prawie
czuj� wywo�any z pami�ci
natarczywy zapach lawendy.
W kominie poj�kuj� podmuchy wiatru, dawno rozwia� si� popi� ze spalonych polan,
ju� od lat ceg�y
i kamienie nie promieniuj� ciep�em. Do sypialnej komnaty nawet nie wchodz�. Nie
ma ju� �o�a
z baldachimem, nie ma nic, nawet stropu, tylko pojedyncze belki i gruba warstwa
go��biego �ajna. Ju� tam
nie wejd�, po co budzi� wspomnienia.
Ju� nie wierz�, �e wr�ci. Nie po tych wszystkich latach, z�ych, pustych i
samotnych. Zostawi�a mnie.
Kobiety jednak s� wredne.
Sk�d wiem? Zaraz, ma�y, co ty tu jeszcze robisz? Nie widzisz, �e chc� zosta�
sam? No ju�, zje�d�aj.
Zreszt�, zaczekaj jeszcze chwil�. Nie odpowiem ci wprawdzie na pytanie, nie
mog�. Nie uwierzy�by�
wcale, tak jak nie powiniene� wierzy� w to wszystko, co ci opowiada�em. Ot,
takie bajanie starego kocura.
Ale za to dam ci dobr� rad�.
Poszukaj sobie cz�owieka. Nie martw si�, poznasz, kt�ry powinien by� tw�j.
Najlepiej niech to b�dzie
cz�ek stateczny, cho�by kupiec zbo�owy, w�a�ciciel spichrza pe�nego t�ustych
myszy. Albo kramarz,
u kt�rego b�dziesz m�g� liczy� nawet na misk� mleka od czasu do czasu. Ale
wystrzegaj si� czarodziejek,
bo pewnego dnia mo�esz zosta� sam. I tylko czeka�, jak ja.
Czarodziej�w zreszt� te�, to bardzo niepewny zaw�d. Zawsze mo�e takiemu spa�� na
�eb obluzowana
ceg�a z muru, zw�aszcza je�li si� j� popchnie w odpowiednim momencie. Jak
przydarzy�o si� na przyk�ad
niejakiemu Reinholdowi.
***
M�ody kocurek odchodzi powoli, ogl�da si�, jakby chcia� co� jeszcze us�ysze�.
Ale to ju� koniec z�ej
bajki. Teraz zostan� sam, w mrocznych, wyzi�b�ych ruinach. Nigdy st�d nie
odejd�, tylko tu mam
wspomnienia. Czasem w szparze mi�dzy kamieniami posadzki b�y�nie zapomniana
per�a z zerwanego
naszyjnika. A czasem wydaje mi si�, �e czuj� jeszcze jej zapach, zagubiony
gdzie� w pokrytych paj�czyn�
k�tach.
Mam nadziej�, �e kiciu� zrozumia�. �e poszuka sobie odpowiedniego cz�owieka,
kt�ry b�dzie jego
w�asno�ci�. Nie b�dzie goni� za mrzonkami, jak ja kiedy�, przed laty. Bo
marzenia maj� to do siebie, �e
prowadz� do rozczarowa�, albo do rozpaczy. Chcia�bym, �eby poj�� t� prost�
prawd�, bo przecie� nie
mog� powiedzie� mu wszystkiego.
Czasem u�wiadamiam sobie, jak dobrze by� kotem. Bo te� nie na koci �eb to
wszystko.
Gdybym by� cz�owiekiem, mo�e rozumia�bym wi�cej. Wiedzia�bym, czym jest zdrada,
paskudne, z�e
s�owo, jeszcze dzi� zje�am si� machinalnie, gdy tylko wyp�ynie z g��bi
wspomnie�, z zakamark�w
�wiadomo�ci. Zdradzi�, czyli nadu�y� czyjego� zaufania. To tylko proste
okre�lenie.
Zdradzi�, czyli zostawi� kogo�, kogo si� kocha�o. Odej�� prawie bez s�owa, bez
po�egnania. Gorzej
nawet, bo obiecuj�c, �e si� wr�ci.
Nie na koci to �eb i dobrze. Gdybym by� cz�ow