11979

Szczegóły
Tytuł 11979
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11979 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11979 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11979 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wiktoryn Grąbczewski Klechdy diabelskie Gniezno BIES GNIEŻNIKA Do dnia dzisiejszego można oglądać na krańcach Gniezna, stare szańce zbudowane w celu obrony miasta. O tym miejscu, w minionym wieku krążyły podania, że mieści się w nim rozpadlina, w której od dawien dawna gnieździ się bies. Podobno to miejsce nazywano Gnieżnikiem. Wokół Gnieżnika rosła zawsze bujna i piękna trawa. Nie należy się dziwić, że tam właśnie najczęściej pastuszkowie przypędzali swoje krowy, gdyż prędko najadały się do syta soczystej trawy i później leżały spokojnie przeżuwając pokarm. Oni wtedy mogli spokojnie zabawiać się na łące. Któregoś dnia, gdy bydło spokojnie polegiwało, rozbawieni pastuszkowie, zaczęli rzucać dla zabawy swoimi nakryciami głowy. Przyglądał się tej beztroskiej zabawie i swawoli z ukrycia bies, który pilnował skarbów w czeluściach rozpadliny. Podobała mu się ta zabawa i na pewno by się w nią włączył, gdyby nie był kadukiem. Rozmyślał przeto co by tu zrobić, jaki wymyśleć psikus, żeby choć na chwile zmącić zabawę. Okazja niebawem się nadarzyła. Jeden z chłopców tak wysoko rzucił swój kaszkiet, że ten poszybował prosto w stronę ukrytego psikuśnika, spadając mu prosto pod kopytko. Bies nie namyślał się długo. Podniósł natychmiast kaszkiet z ziemi i uradowany, że zrobi chłopcom figiel, natychmiast schował się z pięknym nowym kaszkietem w czeluściach zapadliny. Na próżno wszyscy szukali zagubionego kaszkietu. Nigdzie go nie było. Wyglądało, że zapadł się pod ziemię. Kiedy doszli do zapadliny jeden z pastuszków zawyrokował: - Nic tylko kaszkiet wpadł do dziury i teraz kusiciel ma go w swojej mocy! Pastuszek, który postradał kaszkiet, zląkł się, że może go nie odzyskać, zaczął więc głośno płakać. Usłyszał ten dziecięcy płacz, siedzący w głębi bies Gniżnika. Podsunął się bardzo blisko wyjścia i nadsłuchiwał, co też pastuszkowie o jego psocie mówią. To, co usłyszał natychmiast zmiękczyło nawet jego diabelskie serce. Współczujący swojemu koledze pastuszkowie, martwili się o Janka, że jak pójdzie do domu dostanie lanie, bo zgubił nowy kaszkiet. A najgorsze to jest to, że idzie zima i w czym on będzie chodził skoro mu ojciec nowego kaszkietu nie kupi. Niedawno przecież pochowali matkę, a z małego gospodarstwa nie ma za dużo zysków. Nie od święta im bieda do garnków zagląda. Będzie musiał biedny Janek z gołą głową chodzić. Gdy bies to wszystko usłyszał, żal mu się zrobiło małego chłopca, któremu spłatał tak brzydki figiel. Postanowił, natychmiast nie tylko zwrócić nakrycie głowy, ale kaszkiet wypełnić złotymi dukatami. Jak pomyślał tak też i zrobił. Wyrzucił do góry na powierzchnię ziemi kaszkiet ze złotem. Chłopiec uradowany tym znaleziskiem, pokazał pastuszkom złote monety i odzyskany kaszkiet. Po powrocie do domów pastuszkowie opowiedzieli o przygodzie jaka na Gnieżniku przy rozpadlinie się wydarzyła. Jakie najpierw nieszczęście, a potem szczęście Janka spotkało. Zachłanni rodzice na drugi dzień ubrali w odświętne kaszkiety chłopców i przykazali, by i w tym dniu zabawę powtórzyli i swoje kaszkiety do dziury biesa powrzucali. Gdy tylko chłopcy znaleźli się na łące, nie bacząc na bydło, które przygnali zaczęli zabawę kaszkietami. Rzucali je do góry i coraz bardziej zbliżali się do zapadliny. Kiedy już byli od niej na parę kroków, powrzucali wszystkie kaszkiety do dziury biesa. Usiedli wokół niej i czekali, kiedy psikuśnik zacznie je z powrotem wyrzucać. Zaczynało się już zmierzchać i słońce za las zachodzić, a kaszkietów jak nie było tak nie ma. Zauważyli, że i bydło gdzieś się porozchodziło i nie było go na łące. Zaczęli strasznie pomstować i kląć na biesa. Tego psikuśnik zdzierżyć już nie mógł. Zakręcił wiatrem i z dziury powytlatywały wszystkie kaszkiety napełnione łajnem krowim. Kiedy pastuszkowie chcieli je podnieść z ziemi wyleciał z rozpadliny grat małych kamyczków i zeschniętych liści. Bies zemścił się na tych co przeciwko niemu brzydkich słów używali. Do rana z rodzicami chłopcy szukali zgubionych krów, które bies złośliwie po lesie rozpędził. W Gnieźnie i okolicy dość długo ludzie mówili o tej niezwykłej przygodzie, która pastuszków na Gnieżniku spotkała. Jak ich bies za chytrość i używanie brzydkich słów ukarał. Dla tego też do dnia dzisiejszego brzydkich słów i wyrażeń na ulicy Gniezna nie usłyszysz. A jeżeli ktoś usłyszy, to może być pewien, ze jest to mieszkaniec z innego miasta. Tubylec nie chciałby mieć do czynienia z Gnieżnikiem, który za takie słowa łajnem krowim natychmiast obrzuci! Wiktoryn Grąbczewski Brańsk - Ziemia Wschowska KUŚTYGA MATYJASEK Przed laty niedaleko Kościana na Ziemi Wschowskiej we wsi Brońsko, mieszkała bardzo uczciwa i pobożna wdowa Ślebodzina. Żaden diabeł nie mógł do niczego złego jej nakłonić. Na próżno różne diabły z "piekła rodem" starały się znanymi sobie sposobami nakłonić ją do grzechu. Żadne - nawet te najzmyślniejsze, co "sztuczki diable" potrafiły wymyślać, nie potrafiły tego dokonać. Wdowa, mimo, że kusiciele na każdym kroku starali utrudniać jej życie, nie ulegała żadnej pokusie. Skarżyły się rogalce w piekle Lucyferowi, że nie mogą sobie z babą dać rady, chociaż u wdowy bieda "aż piszczy". Zatraciciele nie przestawali kusić i używali wszelkich sposobów by wdowa chociaż jedno słowo wyrzekła niemiłe Bogu. Ale im nic nie wychodziło. Wdowa nadal trwała przy swoich zasadach. Nie mogąc sobie dać rady kusiciele z "upartą" babą, zebrali się u Lucyfera w piekle na naradzie. Wśród nich był bardzo złośliwy i nieprzyjemny zatraciciel - KUŚTYGA. Otrzymał on to imię w piekle, gdyż od "urodzenia" kulał na jedną nogę. Uważnie i zaciekawieniem przysłuchiwał się Kuśtyga narzekaniom współczortów. Dziwiło go bardzo, że żaden z kusicieli nie potrafił użyć takiego sprytnego podstępu, by nakłonić wdowę, żeby chociaż raz zaklęła! Postanowił sam zabrać się do tej sprawy. Z początku i jemu żadne "diabelskie sztuczki", do skuszenia wdowy nie były przydatne. Wdowa nie poddawała się żadnym "matactwom diabelskim". Postanowił przeto złośliwy kusiciel ludzkie sztuczki zastosować. Nadarzyła się ku temu okazja. Było to akurat na przednówku. Bieda zaczęła zaglądać do wszystkich chat na wsi. Nawet i bogatym gospodarzom, zaczynało być ciężko. U wdowy coraz gorzej zaczynało się dziać. W dniu, kiedy wyjechała wołami orać w pole, zabrała z sobą tylko małe zawiniątko, w którym była, ostatnia kromka suchego chleba. Gdy zajechała na miejsce orki, zawiniątko położyła na miedzy, z myślą, że skorzysta z niego w południe, kiedy słońce będzie w zenicie. Praca pochłonęła ją bez reszty. Nic w koło nie widziała, tylko pracujące z nią woły. Nie zauważyła, że ktoś przygląda się jej orce i zbliża się do miedzy, gdzie leżało zawiniątko z suchą kromką chleba. Był to KUŚTYGA! Gdy ujrzał posiłek wdowy "szatańska myśl" przebiegła przez jego głowę. Rozwiązał szybko zawiniątko i wyjął chleb, by po chwili łapczywie zjeść. Gdy skończył jedzenie skrył się w pobliskich krzakach i czekał na wdowę i jej reakcję, gdy przyjdzie i nie będzie miała swojej kromki suchego chleba. Na pewno siarczyście zaklnie - pomyślał ? W samo południe, gdy dzwon z pobliskiego kościoła zaczął dzwonić na "Anioł Pański ", wdowa wyprzęgła woły, które same ruszyły do wodopoju, a sama zmówiwszy modlitwę, skierowała się w stronę swojego pożywienia. Zdziwiła się niezmiernie, gdy ujrzała rozwinięty węzełek i brak kromki suchego chleba. Obejrzała dokładnie miejsce wokół zawiniątka, ale - suchej kromki chleba nigdzie nie było. Usiadła na miedzy zmartwiona i zmęczona. Jednak żadnych złorzeczeń z jej strony nie było. - Niech mu będzie na zdrowie - powiedziała, temu co tą kromeczkę suchego chleba mi zabrał. Skoro odważył się na kradzież takiego chleba, musiał być bardzo głodny - zakończyła. Gdy ostatnie zdanie wypowiedziała, zatraciciel słuchający w ukryciu tych słów - zapadł się pod ziemię. Znalazł się w piekle przed samym tronem Lucyfera, który już wiedział jaka przygoda na ziemi spotkała KUŚTYGĘ. Nawet Lucyper nie mógł znieść tego wyczynu Kuśtygi i kazał mu wracać tam skąd przybył. Posłuszny bies wrócił na miedzę, gdzie jeszcze leżały okruchy przez niego zjedzonej kromki suchego chleba. Gdy o całej sprawie dowiedział się BORUTA - wojewoda diabelski nad wszystkimi czortami w Polsce natychmiast kazał zwołać "TRYBUNAŁ DIABELSKI" i osądzić KUŚTYGĘ! Diabli pachołkowie znaleźli Kuśtygę ukrywającego się w borze Włoszakowskim i przywlekli go na Zamek Łęczycki. Po trzynastu dniach rozprawy "TRYBUNAŁ DIABELSKI" pod przewodnictwem Pana na łęczyckich błotach Imć BORUTY, wojewody diabłów polskich - skazał:"... za popełniony CZYN NIEGODNY NAWET DIABŁA - skazuje się obwinionego zatraciciela KUŚTYGĘ z piekła rodem , na służenie u wdowy Ślebodziny we wsi Brońsko Kasztelanii Wschowskiej , do końca życia w/w wdowy w jej gospodarstwie za parobka, wykonującego najcięższe prace i przynoszące jej wszelkie dobra do domu i gospodarstwa i dlatego od dziś będziesz pracował dla tej kobiety na chleb. Nakazuje się też w/w zatracicielowi dla niepoznaki przybrać imię ludzkie jak i od dnia dzisiejszego ubierać się wyłącznie w strój, w jakim chodzą wieśniacy na Ziemi Wschowskiej. Po skończonej rozprawie w/w uda się do gospodarstwa wdowy w ubraniu ludzkim, trzeźwy i wymyty, żeby od niego nie było czuć diabłem i co rychlej zabierze się do pracy. Wyrok jest ostateczny i ze względu na haniebny czyn oskarżonego, który przynosi piekłu hańbę - nie podlega zaskarżeniu do wyższego "Trybunału Diabelskiego", jak i nie przysługuje w/w złożenie prośby o łaskę do Księcia Lucypera." Ze spuszczonym ogonem opuścił Zamek Łęczycki Kuśtyga, kierując się Traktem Poznańskim na Ziemię Wschowską. Gdy znalazł się w Brońsku w zagrodzie wdowy, prosił ją by go na służbę przyjąć raczyła. Wdowa z początku się wzbraniała twierdząc, że z gospodarki zaledwie dzieci swoje wyżywi, więc jemu nie będzie miała czym zapłacić. Mimo wszystko Kuśtyga nalegał i prosił o tą pracę. Wreszcie wdowę przekonał, gdy powiedział, że ani jednego inkluza od niej nie weźmie, tylko za marne jedzenie będzie służył. Samo dobro będzie jej przysparzał i nawet w niedziele będzie pracował. Wdowa po tych naleganiach ustąpiła i zapewniła Kuśtygę, że u niej dom jest wierzący i w niedziele się nie pracuje, tylko chodzi do kościoła. Kuśtyga na te ostatnie słowa wdowy się wzdrygnął i zaczerwienił, ale pracę przyjął, bo nie miał innego wyjścia. Wdowa jeszcze zapytała jak na niego wołają ? - Kuś... , nie - Matyjasek - wykrzyknął diabeł! - Ma-ty-ja-sek, jąkał po raz drugi pomny przykazaniu sądowemu. Wdowa i jej dzieci, dzięki wyrokowi "Trybunału Diabelskiego" do końca życia nie zaznały głodu. KUŚTYGA - MATYJASEK do dnia dzisiejszego pałęta się gdzieś tam po Ziemi Wschowskiej. A, że mu się poplątało w głowie, jak go ktoś spotka i zapyta jak na niego wołają to raz odpowiada - że Kuśtyga innym razem Matyjasek. Wie tylko o jednym dobrze i to zapamiętał na całe diabelskie życie , że: "NAWET DIABŁU NIE PRZYSTOI CZYNU NIEGODNEGO POPEŁNIAĆ". Wiktoryn Grąbczewski Chmielów-Radomskie OSZUKANY DIABEŁ KIECZKA Miał chłop bardzo starą chałupę. Nie miał pieniędzy żeby postawić nową, a stara zaczęła się już walić. Medytował i rozmyślał, jakby to zrobić, żeby na nową chałupę pieniądze się znalazły. Stojąc na moście rozmyślał o swoim kłopocie. Patrząc w wodę przypomniał sobie, co to ludzie mówią o mieszkającym tu pod mostem diable Kieczce. Może by tak od niego pieniądze pożyczyć? Jak tylko pomyślał, już obok niego pojawił się jakiś człowiek, który zagadnął do niego. - Wiesz chłopie, znam Twoje zmartwienie. Mógłbym coś na nie zaradzić w potrzebie pieniądze by się znalazły. Chłopu w tym momencie ciarki przeleciały przez plecy, bo zorientował się z kim ma do czynienia. Już miał się przeżegnać, by odgonić złe od siebie, ale zachłanność chłopska zwyciężyła. Zdjął czapkę i grzecznie zapytał: - A czego diable byś ode mnie za tą fatygę żądał ? - Podpiszesz mały cyrografik krwią z serdecznego swojego palca i będzie rychtyk! - O, tego za nic na świecie nie zrobię, choćbym miał swojej chałupy o której marzę nie wybudować! - To daj mi któreś swoje dziecko, masz przecież w chałupie ich aż siedmioro - zaczyna kusić diabeł. - O nie, tego się nigdy ode mnie nie doczekasz! Za nic w świecie, żebym miał dziecko za chałupę do ognia piekielnego sprzedać! - I już miał się żegnać żeby Kieczkę od siebie odpędzić, gdy sprytny diabeł zagadnął : - To zawrzyj ze mną układ na mocy którego ... - kusi dalej diabeł, gdy wybudujesz chałupę, to kto pierwszy wyjrzy przez okno, będzie mój! - Tak to nawet może być, przystaje na chytrą diabelską propozycję chłop. Zaraz ci to mogę podpisać, tylko dawaj te pieniądze, bo mi się bardzo spieszy chałupę stawiać. Kieczka wskoczył pod most i nie minęło trzy pacierze, jak się z mieszkiem złotych dukatów zjawił. Chłop nawet nie liczył tylko za pazuchę pieniądze schował i nie żegnając się z diabłem do domu szybkim krokiem pomaszerował. W chałupie ze starą zaczęli liczyć diabelskie pieniądze i stwierdzili, że za taką sumę to jeszcze ładne chlewy i stajnię wybudują. Na drugi dzień, chłop udał się do cieśli, zadatkował budowę, dał pieniądze z góry na drzewo, by chałupę natychmiast mu budowano. Nie minęły trzy miesiące jak piękne nowe gospodarstwo na wsi się zjawiło. Wszyscy mieszkańcy nie mogli się nadziwić - jaka to ładna i przestronna z dużymi oknami chałupa we wsi powstała. Tylko dociekliwe kumoszki, po kontach zaczęły plotkować, że musi to być jakaś nieczysta sprawa, skoro nie tylko chałupa tak prędko powstała, ale i reszta gospodarstwa na pewno nie mało pieniędzy kosztowała. We wsi zaczęto mówić, że chyba jakieś "złe" do tej chałupy rękę przykładało. Bo skąd naraz oni tyle pieniędzy na zbudowanie takiego gospodarstwa mieli. Nic tylko Kieczka spod mostu im pieniądze za ich duszę dał. Po cichu baby zaczęły mówić na ten dom - "diabla chałupa". Zaczym się chłop do nowej chałupy wprowadził, zebrał cała swoją rodzinę przed gankiem i wydał stanowcze polecenie, że pod żadnym pozorem nie wolno wyglądać na zewnątrz przez żadne okno. Nie wolno także zbliżać się do okna i go otwierać. Gdy spytały dzieci dlaczego, zbył je jakimś pretekstem i wysłał w pole do roboty. Tylko swojej babie zwierzył się z tajemnicy za co im diabeł dał pieniądze na zbudowanie chałupy. Sprytna baba najpierw poswarzyła na chłopa, a później powiedziała, że jakoś w tej sprawie trzeba zaradzić, bo kiedyś trzeba będzie w chałupie okna otworzyć. Tymczasem diabeł Kieczka usadowił się blisko chałupy w krzakach i czekał kiedy któreś dziecisko do okna podejdzie. Minął rok, zaczynał się drugi, a tu jak nikt nie podchodził tak nie podchodził. Nawet na wiosnę okien nikt nie otwierał. Stale tylko drzwi były otwarte i bez przerwy w ten sposób chałupa się wietrzyła. Denerwowało to strasznie babę, że ma drzwi jak wrota w stajni stale otwarte. Nie mniej irytowało to Kieczkę. Miał już dosyć tego czekania kiedy kogoś wreszcie złapie i do piekła zaciągnie. Wreszcie w chałupie postanowiono, że trzeba Kieczkę przechytrzyć i z krzaków przepędzić. Myślał nad tym chłop, myślała i baba. Cztery niedziele minęły, a diabeł jak w krzakach na swoją ofiarę czekał tak czeka. Wreszcie na piątą niedzielę baba wpadła na pomysł. Natychmiast go zrealizowano. Wybrano z chlewika najładniejszą świnkę, ubrano ją w najładniejszą sukienkę córki, założono na łeb piękną chustkę gospodyni i posadzono na oknie. Nie trzeba było czekać długo. Gdy diabeł Kieczka zobaczył, że ktoś przez okno wygląda nie zastanawiając się wyrwał z krzaków, podleciał do okna, szybę wybił i łaps prosiaka za łeb i na podwórzec wyciągnął. Myślał, że to któreś z dzieciaków wreszcie do okna podeszło, więc nie tylko duszę, ale i grzeszne ciało Lucyperowi zaniesie. Baba z chłopem widząc, że diabeł już prosiaka na podwórcu za łeb trzyma, chcąc diabła jak najszybciej wypłoszyć wyskoczyła z chałupy i dalej go kropidłem ze święconą wodą kropić. Biedny Kieczka bojąc się "jak to diabeł święconej wody", trzymając prosiaka pod pachą zaczął całym pędem ku lasowi biec, by jak najmniej palących kropel na swoje ciało przyjąć. Pod lasem świnia zaczęła kwiczeć i wyrywać się spod pachy diabła. Widząc, to Kieczka, że jest w bezpiecznej odległości od chałupy chłopa, stanął i obejrzał dokładnie - kogo to porwał. Zorientował się jaką pomyłkę zrobił i jak został haniebnie oszukany. Chciał zawrócić i chłopu świnie oddać i o właściwe zrealizowanie cyrografu się upomnieć. Ale się bał, że baba znów go kropidłem wyświęci. Odwrócił się w stronę chałupy i z całej siły w jej stronę prosiakiem rzucił. Rzut był tak silny, że prosiak przeleciał przez chałupę, a swoim ciężarem wielki dół wyrył, który natychmiast zapełnił się wodą. Do dnia dzisiejszego na Ziemi Radomskiej w pobliżu starych chat wieśniaczych można takie dołki spotkać, w których jest brudna i mętna woda. Takie stawki w tych okolicach ludzie nazywają " świńskimi dołkami ", bo to nawet najgorsze ryby nie chcą tam przebywać a woda nie nadaje się do niczego innego tylko, żeby świnie jak wyjdą z chlewika tam się wytarzały. Starzy ludzie co to jeszcze pierwszą wojnę pamiętają mówią, że tą wodę diabeł Kieczka mąci za to że mądry chłop tak go oszukał. Wiktoryn Grąbczewski Kutno DIABELSKA MIŁOŚĆ Nie mogła baba znaleźć chłopa. Lata przemijały, a ona w panieńskim stanie przebywała. Wszędzie bywała, gdzie były chłopy. Na odpustach, targach, jarmarkach, zabawach. I nic. Żaden na nią nawet nie spojrzał. A majętna była. Baba się starzała. Któregoś wieczora powiedziała: - Niechże już by diabeł, byle tylko chłop! Jak na zawołanie stanął przed nią elegancki młodzieniec i rzekł do zdziwionej baby: - Jakiego mnie chciałaś, takiego mnie masz. Korzystaj z wszystkiego, czego pragniesz. - A wszystko masz to, co chłop mieć powinien? - zapytała baba. - A to sobie sprawdź. Ale przed tym musisz podpisać tylko ten mały papierek krwią serdecznego palca - zaśmiał się diabeł. - Kota w worku kupować nie bedę - oburzyła się baba. I w tym momencie stała się rzecz niebywała. Coś zaświtało, zarechotało i nim baba się spostrzegła diabeł stał przed nią tak, jak go piekło stworzyło, a co najważniejsze nic mu nie brakowało. Baba szybko podpisała dokument, jaki diabeł żądał, i dawaj brać go z miejsca w obroty. Jeszcze diabeł dobrze cyrografu nie obejrzał, a już go baba miała w łóżku. Taka była napalona na to kochanie. Kochali się do północy. Pierwszy kur zaczął piać i diabłowi przeszła ochota do kochania. Baba była namolna i stale go szturchała i nie dawała minuty do wytchnienia. Co diabeł zamykał oczy, by choć chwilę się przespać, baba zaraz w krzyk : - Podpis to wziąłeś, a do roboty to się lenisz. To co przyrzekłeś - wykonuj!!! Już drugi raz kur piał a babie nie przeszły figle-migle. Kiedy diabeł wykonał diabelski tuzin "kochania", baba zasnęła. Diabeł był tak bardzo zmęczony, że już zasnąć nawet nie potrafił. Na drzwi spoglądał i o ucieczce myślał. Niechybnie baba mnie tymi swoimi pieszczotami zamorduje. Postanowił uciekać. Przeszedł przez babę i ku drzwiom się po cichu skradał. Już za klamkę chwytał, gdy wtem ogon jego długi, który był jeszcze na łóżku, babie po twarzy przejechał. Baba się obudziła i zobaczyła uciekającego diabła. Złapała go za chwost. Biedny diabeł nie mógł uciekać i pozostał u baby. Od tej chwili mówi się, że baba jak idzie spać zawsze diabła przez całą noc za ogon trzyma! Henryk Bednarek Świnice Wareckie DIABEŁ KOZŁEK I BORUTA PRZEBIEGŁY Lucyper wygnał Kozłka z piekła. Mógł wrócić dopiero, kiedy choć jedną duszę będzie miał zapisaną na cyrografie. Wędrował Kozłek przez Polskę. Doszedł do wsi Głowiec i spotkał tam podobnego do siebie diabła. Był to Boruta, który dzierżawił na tej wsi gospodarstwo. Znany był jako lekkoduch i zawadiaka. Czas swój trwonił na hulanki w karczmie, a nie pilnował gospodarstwa. W czasie spotkania Boruta zgodził się na zaprzedanie duszy Kozłkowi, jeżeli ten będzie od niego przebieglejszy. Boruta postawił Kozłkowi warunki na które ten przystał: - Na mojej ziemi posadzimy rośliny trzy razy z rzędu, zbierzemy swoje plony i wtedy zobaczymy, kto się okaże przebieglejszy? Boruta pierwszego roku postanowił zasiać żyto. Kozłek wszystkie prace robił sam, bo spieszno mu było powrócić do piekła. Boruta hulał. Kiedy żyto zazieleniło się wiosną, przywołał Kozłka i pyta: - Co wybierasz diable ? To, co jest na powierzchni czy pod spodem? Kozłek myśląc, że pod spodem rośnie coś lepszego niż na wierzchu wybrał pod ziemią. W żniwa Boruta skosił żyto, a Kozłek narwał rżyska. Boruta sprzedał ziarno i miał za co hulać, a Kozłek cały rok głodował. Na drugi rok Kozłek od razu wybrał z powierzchni pola. Boruta zasadził wiosną ziemniaki. Cieszył się Kozłek widząc tyle zielonego na polu myśląc, że tym razem wygra z Borutą. Jesienią Boruta zebrał bulwy, a biedny Kozłek do niczego nie nadające się łęciny. Zmartwionemu diabłu postanowił Boruta dać jeszcze jedna szansę. Zasadzili sad jabłkowy. Kozłek wszystkie drzewa sam sadził i doglądał. Czekał kilka lat, aby drzewa urosły. Którejś wiosny wybrali się do sadu i Boruta zapytał: - Wybierasz Kozłku czerwone, czy zielone? Kozłek wybrał zielone, bo czerwonego nigdzie nie widział. W jesieni na drzewach pojawiły się dorodne jabłka, czerwone, aż łuna biła. Boruta pozrywał je, a biednemu Kozłkowi pozostawił szare liście. Kozłek ze zmartwienia uciekł od Boruty, mimo, że ten namawiał go do jeszcze jednego zakładu. Henryk Bednarek Świnice Warckie BORUTA BIAŁY OCZYSZCZONY Pewnego dnia Borucie znudziło się ziemskie życie i postanowił odwiedzić Twardowskiego na Księżycu. Zbudował sobie ogromną machinę latającą, aby nią dotrzeć na księżyc. Jednak machina Boruty okazała się niedostatecznie zaprogramowana, bo Boruta wcale na Księżycu nie wylądował. Poleciał obok Księżyca i Twardowski życzył mu szerokiej przestrzeni i łagodnego wiatru w podniebnych lotach. Machina Boruty zatrzymała się w innym świecie, którego Boruta dotąd nigdy nie widział. Była to Biała Planeta. Wszystko, co na niej się znajdowało, było białe. Zrozumiał wtedy, że to jego jest koniec. Władca Białej Planety i rada starszych postanowiły osądzić Borutę. Ustawili ogromną wagę, złe uczynki kładli na jedną, a dobre na drugą szalę wagi. Zaś cielsko Boruty powiązano złotymi łańcuchami, bo tylko takich łańcuchów nie mógł rozerwać. Szala wagi ze złymi uczynkami mocno przeważała nad dobrymi. Cielsko Boruty stawało się z każdym dniem coraz bielsze. Po latach trzynastu i trzech cielsko Boruty zrobiło się całkowicie białe, a po ogonie nie było śladu. Po całkowitym oczyszczeniu władcy Białej Planety wsadzili Borutę do jego machiny i wysłali ją na Ziemię. Boruta przez pewien czas ukazywał się jako Biała Dama. Nie zapomniał jednak, kim był przed oczyszczeniem i zapragnął znów prowadzić takie życie, które dawało mu swobodę działania. Płatał różne figle ludziom i wymyślał różne hulanki i swawolę. Z upływem lat Boruta nie zauważył nawet, kiedy jego cielsko stało się znów czarne, rogi czerwone i ogon odrósł bardzo długiiiiiii. Witold Fusek Mrukowa DLACZEGO JEMIOŁA ROŚNIE NA JEDLI? Rozgadał się wójt z Mrukowej. O tej Mrukowej, albo Mrokowej powiada słownik geograficzny, że zaczątkiem osady było grodzisko na skalistej górze. Za czasów Długosza miało na sobie już ślady starożytnego grodu. "Tacyście mądrzy - powiada wójt, a czy wiecie dlaczego jemioła rośnie na jedli?” Oczywiście żeśmy nie wiedzieli. Przypatrzcie się jedli. Od spodu ze wszystkich stron suche resztki gałęzi. Jakby kto kołków nawbijał, a u góry na samym szczycie z gałązki krzyżyk uczyniony. Otóż drzewiej / Mrukowa jest wsią polską/, na jedli nie było cetyny, lecz rosły same krzaczki jemiołowe. Diabeł, który jedline stworzył na miejsce cisiny i wszędzie ją rozprowadzał i z drzewa jemiołowego chciał jedline zrobić. Drapał się więc na pień, a że nie miał się czego trzymać, bo krzaczki jemiołowe były drobne, przeto wbijał kołki w pień i po nich szedł. Te kołki jeszcze dzisiaj na każdej jedlinie sterczą. Szedł w górę i listki jemioły "strzygł" na wąskie paski centyny. Aż - gdy już niedaleko był wierzchu - nagle zobaczył krzyżyk. Przeraził się, spadł - i dla tego na jedli jest cetyna, a tu i ówdzie liście jemioły. Seweryn Wisłocki Bieszczady SKĄD SIĘ WZIĘŁY BIESZCZADY Zebrał Bies Czady swoje i myk z piekła na ziemię. A miejsce wybrał, gdzie ziemia była równa, gładka i dobra. Pszenicę rzucisz - jest pszenica jak las. Człowieka w niej nie zobaczysz. Jęczmień - to jęczmień, owies - to owies. Coś byś nie siał - łan, że tylko patrzeć. Pracować trzeba było dużo. Ziemia tylko za pot majno swoje daje. Innego nic nie weźmie. Tutaj naród był roboczy, czesny, trud lubił i robić umiał. Popatrzył się Bies dookoła, złote góry, dobroci rzeki, tyko mu podpisz że z nim pójdziesz na służbę! Człowiek do pracy zwyczajny ziemię swą kochający za Boga na takie nie poleci, chyba jakiś hołodraniec - to co innego. Dusza już w takim podła. Chodził Bies, łaził i nic nie wyłaził. Durny on nie był. Widzi ziemia dobra, zakromy pełne - to ludzie stąd nie pójdą. Zebrał Czady i mówi: - Przewracajcie mi tu wszystko do góry nogami, żeby ludzie się nawet tu nie poznali, gdzie co było. Porozłaziły się diabełkowie jak wszy po kożuchu. Wyszli rano ludzie, a tu wszystko do góry nogami! Wczoraj od chałupy do chałupy parę kroków było, a teraz jeden na górze pod chmurami siedzi, a drugi ho! ho! - gdzieś w dole się znalazł. Ludzie w krzyk! Pole proste wczoraj nieczysta siła myk - już sztorcem stoi. Kamieni takich nawyrzucali, że pole niby równe, a zaczniesz orać raz wraz lemiesz połamiesz. Siedzą rogate przekleństwa i tylko czekają aż do domu pójdziesz. Zaraz nowych kamieni zasieją. Lasy tak urządzili, drzewa prosto z niego nie zbierzesz. Konie zmordujesz, a i tak nic z tego nie będzie. - No - powiada Bies - teraz łatwiej pójdzie. Zwołał Czady i rozkazuje: - Robota Wasza dobrze zrobiona. Idźcie teraz i duszyczki kupujcie! Ale i teraz nic nie uzyskali. Naród tu twardy i ziemię swą kocha. Lepsza, gorsza, ale swoja. Na co mu zawracanie głowy. A diabły spokoju nie dają, obiecują, podśpiewują, ale ani jednej duszyczki do piekła nie zapędzili. Zebrał Bies Czady swoje i jak niepyszny do piekła powrócił. A na pamiątkę tego zdarzenia ziemia to po dzień dzisiejszy zwie się BIESZCZADAMI!!! L.A Jucewicz Góra Dżuga Litwa MĄDRY UBURTIS I DIABEŁ Każdego razu, kto tylko przechodził mimo góry Dżuga, postrzegał tam Niemczyka w kusym fraczku przeskakującego z drzewa na drzewo. Wszyscy tę górę omijali ze strachem; bo kto tylko do niej się zbliżył, wnet go duch nieczysty w rozmaite wyzywał zakłady, a po przegraniu porywał i dusił. Jeden więc odważny wieśniak imieniem Uburtis przyszedł do bagna leżącego tuż przy górze i począł pleść łapcie dla siebie z łyka łoziny rosnącej w tamtym miejscu. Po kilku chwilach przychodzi diabeł. - Co tu robisz człowiecze? - Łapcie plotę. - Któż ci to pozwolił? - Kiedy co robię, nikogo o pozwolenie nie pytam. Jak śmiesz na mojej ziemi i z moich drzew zdzierać łyko! Ja jestem panem tych okolic, jeżeli więc nie wygrasz zakładów, jakie ci przełożę, natychmiast zginiesz. - Zgoda. A gdy wygram, co mi dasz? - Kapelusz pieniędzy. - Jakiż więc będzie pierwszy zakład? - Spróbujmy się kto silniejszy. - Dobrze. - No! Mocujemy się. - Dałbyś sobie pokój, co tobie ze mną się porywać, kiedy ty nawet mojego stuletniego dziada, który oto o kilka kroków śpi, nie zmożesz. To mówiąc Uburtis wskazał na leżącego niedźwiedzia. Diabeł podskoczył ku niemu i chwycił oburącz za szyję. Niedźwiedź rozjątrzony rzucił Niemczyka na ziemię i począł chłostać swą łapą. Zmordowany, zbity, ledwie się wydobył biedny diabeł z uścisków niedźwiedzia. - No, jeden zakład wygrałeś. Teraz drugi: rzucajmy kto dalej rzuci - to mówiąc, porwał leżący blisko kamień i cisnął nim w powietrze, kamień spadł za trzy godziny. Uburtis zaś miał w ręku skowronka i puścił. Głupi diabeł rozumiał, że to kamyczek. Czekają godzinę, czekają drugą, trzecią, czwartą, piątą i jeszcze dłużej - nie spada. - Wygrałeś, człecze, drugi zakład - teraz trzeci: kto z nas prędszy, ty uciekaj, ja będę gonił. - Co tobie diable ze mną się porywać, ty nawet mego dziecięcia urodzonego wczoraj nie dopędzisz. Jeśli chcesz, spróbuj się z nim. To mówiąc postraszył w łomie leżącego zająca. Zając skoczył i począł zmykać. - Łapaj! Łapaj! - Diabeł popędził za zającem i nic nie wskórawszy powrócił. Twoja prawda, człecze, wygrałeś. No jeszcze ostatni zakład i pieniądze będą twoje. Oto widzisz tę kulę, waży ona funtów sto tysięcy - kto z nas wyżej wyrzuci? - Ty najpierw próbuj, diable. Diabeł chwycił kulę jedną ręką i wyrzucił tak wysoko, iż z oczu zniknęła, a gdy spadła, połowa zaryła się w ziemi. - Teraz na ciebie kolej, człecze. Człowiek przyłożył rękę do kuli i począł przypatrywać się obłokom, które po niebie się przesuwały. - Czegóż się tak przypatrujesz? - rzekł diabeł. - Czekam, aby ta ogromna chmura nadeszła. Mój brat jest w niebie kowalem i teraz bardzo potrzebuje żelaza; on siedzi za tymi obłokami i czeka, abym mu kulę podał. - Ach ! Zmiłuj się, dobry człecze, nie rzucaj, ona mi jest bardzo potrzebną. Wiem, że jesteś silny. Wygrałeś wszystkie zakłady, a więc daj mi swój kapelusz dla napełnienia go złotem. - Dobrze, chodź ze mną w głąb lasu, a tam mi oddasz należytą kwotę. Człowiek miał już od dawna wykopaną ogromną jamę, nad którą postawił swój dziurawy kapelusz, zakrywszy darnią wszystkie naokoło otwory, aby diabeł jego sztuki nie poznał. Diabeł wsypał jeden wór złota, w kapeluszu ani znaku, przyniósł drugi - ani znaku, wsypał trzeci, czwarty, dziesiąty, setny. A gdy napełniło się już miejsce w jamie, napełnił wreszcie i kapelusz. Od tego czasu nigdy diabeł nie pokazywał się na górze Dżuga. Uburtis zaś stał się bogatym, zbudował sobie nowy dom, nakupił miodu, wódki i co dzień pił krupnik. I ja u niego byłem, jadłem i piłem, przez brodę ciekło, a w zęby się nie dostało.