11979
Szczegóły |
Tytuł |
11979 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11979 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11979 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11979 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wiktoryn Grąbczewski
Klechdy diabelskie
Gniezno
BIES GNIEŻNIKA
Do dnia dzisiejszego można oglądać na krańcach Gniezna, stare szańce zbudowane
w celu obrony miasta. O tym miejscu, w minionym wieku krążyły podania, że mieści
się
w nim rozpadlina, w której od dawien dawna gnieździ się bies. Podobno to miejsce
nazywano Gnieżnikiem.
Wokół Gnieżnika rosła zawsze bujna i piękna trawa. Nie należy się dziwić, że tam
właśnie najczęściej pastuszkowie przypędzali swoje krowy, gdyż prędko najadały
się do
syta soczystej trawy i później leżały spokojnie przeżuwając pokarm. Oni wtedy
mogli
spokojnie zabawiać się na łące.
Któregoś dnia, gdy bydło spokojnie polegiwało, rozbawieni pastuszkowie, zaczęli
rzucać dla zabawy swoimi nakryciami głowy. Przyglądał się tej beztroskiej
zabawie
i swawoli z ukrycia bies, który pilnował skarbów w czeluściach rozpadliny.
Podobała mu
się ta zabawa i na pewno by się w nią włączył, gdyby nie był kadukiem. Rozmyślał
przeto co by tu zrobić, jaki wymyśleć psikus, żeby choć na chwile zmącić zabawę.
Okazja niebawem się nadarzyła. Jeden z chłopców tak wysoko rzucił swój kaszkiet,
że
ten poszybował prosto w stronę ukrytego psikuśnika, spadając mu prosto pod
kopytko.
Bies nie namyślał się długo. Podniósł natychmiast kaszkiet z ziemi i uradowany,
że zrobi
chłopcom figiel, natychmiast schował się z pięknym nowym kaszkietem w
czeluściach
zapadliny.
Na próżno wszyscy szukali zagubionego kaszkietu. Nigdzie go nie było. Wyglądało,
że zapadł się pod ziemię. Kiedy doszli do zapadliny jeden z pastuszków
zawyrokował:
- Nic tylko kaszkiet wpadł do dziury i teraz kusiciel ma go w swojej mocy!
Pastuszek, który postradał kaszkiet, zląkł się, że może go nie odzyskać, zaczął
więc
głośno płakać. Usłyszał ten dziecięcy płacz, siedzący w głębi bies Gniżnika.
Podsunął się
bardzo blisko wyjścia i nadsłuchiwał, co też pastuszkowie o jego psocie mówią.
To, co
usłyszał natychmiast zmiękczyło nawet jego diabelskie serce. Współczujący
swojemu
koledze pastuszkowie, martwili się o Janka, że jak pójdzie do domu dostanie
lanie, bo
zgubił nowy kaszkiet. A najgorsze to jest to, że idzie zima i w czym on będzie
chodził
skoro mu ojciec nowego kaszkietu nie kupi. Niedawno przecież pochowali matkę,
a z małego gospodarstwa nie ma za dużo zysków. Nie od święta im bieda do garnków
zagląda. Będzie musiał biedny Janek z gołą głową chodzić.
Gdy bies to wszystko usłyszał, żal mu się zrobiło małego chłopca, któremu
spłatał
tak brzydki figiel. Postanowił, natychmiast nie tylko zwrócić nakrycie głowy,
ale
kaszkiet wypełnić złotymi dukatami. Jak pomyślał tak też i zrobił. Wyrzucił do
góry na
powierzchnię ziemi kaszkiet ze złotem. Chłopiec uradowany tym znaleziskiem,
pokazał
pastuszkom złote monety i odzyskany kaszkiet.
Po powrocie do domów pastuszkowie opowiedzieli o przygodzie jaka na Gnieżniku
przy rozpadlinie się wydarzyła. Jakie najpierw nieszczęście, a potem szczęście
Janka
spotkało. Zachłanni rodzice na drugi dzień ubrali w odświętne kaszkiety chłopców
i przykazali, by i w tym dniu zabawę powtórzyli i swoje kaszkiety do dziury
biesa
powrzucali. Gdy tylko chłopcy znaleźli się na łące, nie bacząc na bydło, które
przygnali
zaczęli zabawę kaszkietami. Rzucali je do góry i coraz bardziej zbliżali się do
zapadliny.
Kiedy już byli od niej na parę kroków, powrzucali wszystkie kaszkiety do dziury
biesa.
Usiedli wokół niej i czekali, kiedy psikuśnik zacznie je z powrotem wyrzucać.
Zaczynało
się już zmierzchać i słońce za las zachodzić, a kaszkietów jak nie było tak nie
ma.
Zauważyli, że i bydło gdzieś się porozchodziło i nie było go na łące. Zaczęli
strasznie
pomstować i kląć na biesa. Tego psikuśnik zdzierżyć już nie mógł. Zakręcił
wiatrem
i z dziury powytlatywały wszystkie kaszkiety napełnione łajnem krowim. Kiedy
pastuszkowie chcieli je podnieść z ziemi wyleciał z rozpadliny grat małych
kamyczków
i zeschniętych liści. Bies zemścił się na tych co przeciwko niemu brzydkich słów
używali.
Do rana z rodzicami chłopcy szukali zgubionych krów, które bies złośliwie po
lesie
rozpędził.
W Gnieźnie i okolicy dość długo ludzie mówili o tej niezwykłej przygodzie, która
pastuszków na Gnieżniku spotkała. Jak ich bies za chytrość i używanie brzydkich
słów
ukarał. Dla tego też do dnia dzisiejszego brzydkich słów i wyrażeń na ulicy
Gniezna nie
usłyszysz. A jeżeli ktoś usłyszy, to może być pewien, ze jest to mieszkaniec z
innego
miasta. Tubylec nie chciałby mieć do czynienia z Gnieżnikiem, który za takie
słowa
łajnem krowim natychmiast obrzuci!
Wiktoryn Grąbczewski
Brańsk - Ziemia Wschowska
KUŚTYGA MATYJASEK
Przed laty niedaleko Kościana na Ziemi Wschowskiej we wsi Brońsko, mieszkała
bardzo uczciwa i pobożna wdowa Ślebodzina. Żaden diabeł nie mógł do niczego
złego jej
nakłonić. Na próżno różne diabły z "piekła rodem" starały się znanymi sobie
sposobami
nakłonić ją do grzechu. Żadne - nawet te najzmyślniejsze, co "sztuczki diable"
potrafiły
wymyślać, nie potrafiły tego dokonać. Wdowa, mimo, że kusiciele na każdym kroku
starali utrudniać jej życie, nie ulegała żadnej pokusie. Skarżyły się rogalce w
piekle
Lucyferowi, że nie mogą sobie z babą dać rady, chociaż u wdowy bieda "aż
piszczy".
Zatraciciele nie przestawali kusić i używali wszelkich sposobów by wdowa chociaż
jedno
słowo wyrzekła niemiłe Bogu. Ale im nic nie wychodziło. Wdowa nadal trwała przy
swoich zasadach.
Nie mogąc sobie dać rady kusiciele z "upartą" babą, zebrali się u Lucyfera
w piekle na naradzie. Wśród nich był bardzo złośliwy i nieprzyjemny zatraciciel
-
KUŚTYGA. Otrzymał on to imię w piekle, gdyż od "urodzenia" kulał na jedną nogę.
Uważnie i zaciekawieniem przysłuchiwał się Kuśtyga narzekaniom współczortów.
Dziwiło go bardzo, że żaden z kusicieli nie potrafił użyć takiego sprytnego
podstępu, by
nakłonić wdowę, żeby chociaż raz zaklęła! Postanowił sam zabrać się do tej
sprawy.
Z początku i jemu żadne "diabelskie sztuczki", do skuszenia wdowy nie były
przydatne.
Wdowa nie poddawała się żadnym "matactwom diabelskim". Postanowił przeto
złośliwy
kusiciel ludzkie sztuczki zastosować. Nadarzyła się ku temu okazja.
Było to akurat na przednówku. Bieda zaczęła zaglądać do wszystkich chat na wsi.
Nawet i bogatym gospodarzom, zaczynało być ciężko. U wdowy coraz gorzej
zaczynało
się dziać. W dniu, kiedy wyjechała wołami orać w pole, zabrała z sobą tylko małe
zawiniątko, w którym była, ostatnia kromka suchego chleba. Gdy zajechała na
miejsce
orki, zawiniątko położyła na miedzy, z myślą, że skorzysta z niego w południe,
kiedy
słońce będzie w zenicie. Praca pochłonęła ją bez reszty. Nic w koło nie
widziała, tylko
pracujące z nią woły. Nie zauważyła, że ktoś przygląda się jej orce i zbliża się
do miedzy,
gdzie leżało zawiniątko z suchą kromką chleba. Był to KUŚTYGA! Gdy ujrzał
posiłek
wdowy "szatańska myśl" przebiegła przez jego głowę. Rozwiązał szybko zawiniątko
i wyjął chleb, by po chwili łapczywie zjeść. Gdy skończył jedzenie skrył się w
pobliskich
krzakach i czekał na wdowę i jej reakcję, gdy przyjdzie i nie będzie miała
swojej kromki
suchego chleba.
Na pewno siarczyście zaklnie - pomyślał ?
W samo południe, gdy dzwon z pobliskiego kościoła zaczął dzwonić na "Anioł
Pański ", wdowa wyprzęgła woły, które same ruszyły do wodopoju, a sama zmówiwszy
modlitwę, skierowała się w stronę swojego pożywienia. Zdziwiła się niezmiernie,
gdy
ujrzała rozwinięty węzełek i brak kromki suchego chleba. Obejrzała dokładnie
miejsce
wokół zawiniątka, ale - suchej kromki chleba nigdzie nie było. Usiadła na miedzy
zmartwiona i zmęczona. Jednak żadnych złorzeczeń z jej strony nie było.
- Niech mu będzie na zdrowie - powiedziała, temu co tą kromeczkę suchego chleba
mi zabrał. Skoro odważył się na kradzież takiego chleba, musiał być bardzo
głodny -
zakończyła.
Gdy ostatnie zdanie wypowiedziała, zatraciciel słuchający w ukryciu tych słów -
zapadł się pod ziemię. Znalazł się w piekle przed samym tronem Lucyfera, który
już
wiedział jaka przygoda na ziemi spotkała KUŚTYGĘ. Nawet Lucyper nie mógł znieść
tego wyczynu Kuśtygi i kazał mu wracać tam skąd przybył. Posłuszny bies wrócił
na
miedzę, gdzie jeszcze leżały okruchy przez niego zjedzonej kromki suchego
chleba.
Gdy o całej sprawie dowiedział się BORUTA - wojewoda diabelski nad wszystkimi
czortami w Polsce natychmiast kazał zwołać "TRYBUNAŁ DIABELSKI" i osądzić
KUŚTYGĘ!
Diabli pachołkowie znaleźli Kuśtygę ukrywającego się w borze Włoszakowskim
i przywlekli go na Zamek Łęczycki. Po trzynastu dniach rozprawy "TRYBUNAŁ
DIABELSKI" pod przewodnictwem Pana na łęczyckich błotach Imć BORUTY,
wojewody diabłów polskich - skazał:"... za popełniony CZYN NIEGODNY NAWET
DIABŁA - skazuje się obwinionego zatraciciela KUŚTYGĘ z piekła rodem , na
służenie
u wdowy Ślebodziny we wsi Brońsko Kasztelanii Wschowskiej , do końca życia w/w
wdowy w jej gospodarstwie za parobka, wykonującego najcięższe prace i
przynoszące
jej wszelkie dobra do domu i gospodarstwa i dlatego od dziś będziesz pracował
dla tej
kobiety na chleb. Nakazuje się też w/w zatracicielowi dla niepoznaki przybrać
imię
ludzkie jak i od dnia dzisiejszego ubierać się wyłącznie w strój, w jakim chodzą
wieśniacy na Ziemi Wschowskiej. Po skończonej rozprawie w/w uda się do
gospodarstwa wdowy w ubraniu ludzkim, trzeźwy i wymyty, żeby od niego nie było
czuć
diabłem i co rychlej zabierze się do pracy.
Wyrok jest ostateczny i ze względu na haniebny czyn oskarżonego, który przynosi
piekłu hańbę - nie podlega zaskarżeniu do wyższego "Trybunału Diabelskiego", jak
i nie
przysługuje w/w złożenie prośby o łaskę do Księcia Lucypera."
Ze spuszczonym ogonem opuścił Zamek Łęczycki Kuśtyga, kierując się Traktem
Poznańskim na Ziemię Wschowską. Gdy znalazł się w Brońsku w zagrodzie wdowy,
prosił ją by go na służbę przyjąć raczyła. Wdowa z początku się wzbraniała
twierdząc,
że z gospodarki zaledwie dzieci swoje wyżywi, więc jemu nie będzie miała czym
zapłacić.
Mimo wszystko Kuśtyga nalegał i prosił o tą pracę. Wreszcie wdowę przekonał, gdy
powiedział, że ani jednego inkluza od niej nie weźmie, tylko za marne jedzenie
będzie
służył. Samo dobro będzie jej przysparzał i nawet w niedziele będzie pracował.
Wdowa
po tych naleganiach ustąpiła i zapewniła Kuśtygę, że u niej dom jest wierzący
i w niedziele się nie pracuje, tylko chodzi do kościoła. Kuśtyga na te ostatnie
słowa
wdowy się wzdrygnął i zaczerwienił, ale pracę przyjął, bo nie miał innego
wyjścia.
Wdowa jeszcze zapytała jak na niego wołają ?
- Kuś... , nie - Matyjasek - wykrzyknął diabeł! - Ma-ty-ja-sek, jąkał po raz
drugi
pomny przykazaniu sądowemu.
Wdowa i jej dzieci, dzięki wyrokowi "Trybunału Diabelskiego" do końca życia nie
zaznały głodu.
KUŚTYGA - MATYJASEK do dnia dzisiejszego pałęta się gdzieś tam po Ziemi
Wschowskiej. A, że mu się poplątało w głowie, jak go ktoś spotka i zapyta jak na
niego
wołają to raz odpowiada - że Kuśtyga innym razem Matyjasek. Wie tylko o jednym
dobrze i to zapamiętał na całe diabelskie życie , że: "NAWET DIABŁU NIE PRZYSTOI
CZYNU NIEGODNEGO POPEŁNIAĆ".
Wiktoryn Grąbczewski
Chmielów-Radomskie
OSZUKANY DIABEŁ KIECZKA
Miał chłop bardzo starą chałupę. Nie miał pieniędzy żeby postawić nową, a stara
zaczęła się już walić. Medytował i rozmyślał, jakby to zrobić, żeby na nową
chałupę
pieniądze się znalazły. Stojąc na moście rozmyślał o swoim kłopocie. Patrząc w
wodę
przypomniał sobie, co to ludzie mówią o mieszkającym tu pod mostem diable
Kieczce.
Może by tak od niego pieniądze pożyczyć? Jak tylko pomyślał, już obok niego
pojawił
się jakiś człowiek, który zagadnął do niego.
- Wiesz chłopie, znam Twoje zmartwienie. Mógłbym coś na nie zaradzić
w potrzebie pieniądze by się znalazły.
Chłopu w tym momencie ciarki przeleciały przez plecy, bo zorientował się z kim
ma do czynienia. Już miał się przeżegnać, by odgonić złe od siebie, ale
zachłanność
chłopska zwyciężyła. Zdjął czapkę i grzecznie zapytał:
- A czego diable byś ode mnie za tą fatygę żądał ?
- Podpiszesz mały cyrografik krwią z serdecznego swojego palca i będzie rychtyk!
- O, tego za nic na świecie nie zrobię, choćbym miał swojej chałupy o której
marzę
nie wybudować!
- To daj mi któreś swoje dziecko, masz przecież w chałupie ich aż siedmioro -
zaczyna kusić diabeł.
- O nie, tego się nigdy ode mnie nie doczekasz! Za nic w świecie, żebym miał
dziecko za chałupę do ognia piekielnego sprzedać! - I już miał się żegnać żeby
Kieczkę
od siebie odpędzić, gdy sprytny diabeł zagadnął :
- To zawrzyj ze mną układ na mocy którego ... - kusi dalej diabeł, gdy
wybudujesz
chałupę, to kto pierwszy wyjrzy przez okno, będzie mój!
- Tak to nawet może być, przystaje na chytrą diabelską propozycję chłop. Zaraz
ci
to mogę podpisać, tylko dawaj te pieniądze, bo mi się bardzo spieszy chałupę
stawiać.
Kieczka wskoczył pod most i nie minęło trzy pacierze, jak się z mieszkiem
złotych
dukatów zjawił. Chłop nawet nie liczył tylko za pazuchę pieniądze schował i nie
żegnając
się z diabłem do domu szybkim krokiem pomaszerował. W chałupie ze starą zaczęli
liczyć diabelskie pieniądze i stwierdzili, że za taką sumę to jeszcze ładne
chlewy i stajnię
wybudują. Na drugi dzień, chłop udał się do cieśli, zadatkował budowę, dał
pieniądze
z góry na drzewo, by chałupę natychmiast mu budowano. Nie minęły trzy miesiące
jak
piękne nowe gospodarstwo na wsi się zjawiło. Wszyscy mieszkańcy nie mogli się
nadziwić - jaka to ładna i przestronna z dużymi oknami chałupa we wsi powstała.
Tylko
dociekliwe kumoszki, po kontach zaczęły plotkować, że musi to być jakaś
nieczysta
sprawa, skoro nie tylko chałupa tak prędko powstała, ale i reszta gospodarstwa
na
pewno nie mało pieniędzy kosztowała. We wsi zaczęto mówić, że chyba jakieś "złe"
do
tej chałupy rękę przykładało. Bo skąd naraz oni tyle pieniędzy na zbudowanie
takiego
gospodarstwa mieli. Nic tylko Kieczka spod mostu im pieniądze za ich duszę dał.
Po
cichu baby zaczęły mówić na ten dom - "diabla chałupa".
Zaczym się chłop do nowej chałupy wprowadził, zebrał cała swoją rodzinę przed
gankiem i wydał stanowcze polecenie, że pod żadnym pozorem nie wolno wyglądać na
zewnątrz przez żadne okno. Nie wolno także zbliżać się do okna i go otwierać.
Gdy
spytały dzieci dlaczego, zbył je jakimś pretekstem i wysłał w pole do roboty.
Tylko
swojej babie zwierzył się z tajemnicy za co im diabeł dał pieniądze na
zbudowanie
chałupy. Sprytna baba najpierw poswarzyła na chłopa, a później powiedziała, że
jakoś
w tej sprawie trzeba zaradzić, bo kiedyś trzeba będzie w chałupie okna otworzyć.
Tymczasem diabeł Kieczka usadowił się blisko chałupy w krzakach i czekał kiedy
któreś dziecisko do okna podejdzie. Minął rok, zaczynał się drugi, a tu jak nikt
nie
podchodził tak nie podchodził. Nawet na wiosnę okien nikt nie otwierał. Stale
tylko
drzwi były otwarte i bez przerwy w ten sposób chałupa się wietrzyła. Denerwowało
to
strasznie babę, że ma drzwi jak wrota w stajni stale otwarte. Nie mniej
irytowało to
Kieczkę. Miał już dosyć tego czekania kiedy kogoś wreszcie złapie i do piekła
zaciągnie.
Wreszcie w chałupie postanowiono, że trzeba Kieczkę przechytrzyć i z krzaków
przepędzić. Myślał nad tym chłop, myślała i baba. Cztery niedziele minęły, a
diabeł jak
w krzakach na swoją ofiarę czekał tak czeka. Wreszcie na piątą niedzielę baba
wpadła
na pomysł. Natychmiast go zrealizowano. Wybrano z chlewika najładniejszą świnkę,
ubrano ją w najładniejszą sukienkę córki, założono na łeb piękną chustkę
gospodyni
i posadzono na oknie. Nie trzeba było czekać długo. Gdy diabeł Kieczka zobaczył,
że
ktoś przez okno wygląda nie zastanawiając się wyrwał z krzaków, podleciał do
okna,
szybę wybił i łaps prosiaka za łeb i na podwórzec wyciągnął. Myślał, że to
któreś
z dzieciaków wreszcie do okna podeszło, więc nie tylko duszę, ale i grzeszne
ciało
Lucyperowi zaniesie. Baba z chłopem widząc, że diabeł już prosiaka na podwórcu
za łeb
trzyma, chcąc diabła jak najszybciej wypłoszyć wyskoczyła z chałupy i dalej go
kropidłem ze święconą wodą kropić. Biedny Kieczka bojąc się "jak to diabeł
święconej
wody", trzymając prosiaka pod pachą zaczął całym pędem ku lasowi biec, by jak
najmniej palących kropel na swoje ciało przyjąć. Pod lasem świnia zaczęła
kwiczeć
i wyrywać się spod pachy diabła. Widząc, to Kieczka, że jest w bezpiecznej
odległości od
chałupy chłopa, stanął i obejrzał dokładnie - kogo to porwał. Zorientował się
jaką
pomyłkę zrobił i jak został haniebnie oszukany. Chciał zawrócić i chłopu świnie
oddać
i o właściwe zrealizowanie cyrografu się upomnieć. Ale się bał, że baba znów go
kropidłem wyświęci. Odwrócił się w stronę chałupy i z całej siły w jej stronę
prosiakiem
rzucił. Rzut był tak silny, że prosiak przeleciał przez chałupę, a swoim
ciężarem wielki
dół wyrył, który natychmiast zapełnił się wodą.
Do dnia dzisiejszego na Ziemi Radomskiej w pobliżu starych chat wieśniaczych
można takie dołki spotkać, w których jest brudna i mętna woda. Takie stawki w
tych
okolicach ludzie nazywają " świńskimi dołkami ", bo to nawet najgorsze ryby nie
chcą
tam przebywać a woda nie nadaje się do niczego innego tylko, żeby świnie jak
wyjdą
z chlewika tam się wytarzały. Starzy ludzie co to jeszcze pierwszą wojnę
pamiętają
mówią, że tą wodę diabeł Kieczka mąci za to że mądry chłop tak go oszukał.
Wiktoryn Grąbczewski
Kutno
DIABELSKA MIŁOŚĆ
Nie mogła baba znaleźć chłopa. Lata przemijały, a ona w panieńskim stanie
przebywała. Wszędzie bywała, gdzie były chłopy. Na odpustach, targach,
jarmarkach,
zabawach. I nic. Żaden na nią nawet nie spojrzał. A majętna była. Baba się
starzała.
Któregoś wieczora powiedziała:
- Niechże już by diabeł, byle tylko chłop!
Jak na zawołanie stanął przed nią elegancki młodzieniec i rzekł do zdziwionej
baby: - Jakiego mnie chciałaś, takiego mnie masz. Korzystaj z wszystkiego, czego
pragniesz.
- A wszystko masz to, co chłop mieć powinien? - zapytała baba.
- A to sobie sprawdź. Ale przed tym musisz podpisać tylko ten mały papierek
krwią
serdecznego palca - zaśmiał się diabeł.
- Kota w worku kupować nie bedę - oburzyła się baba.
I w tym momencie stała się rzecz niebywała. Coś zaświtało, zarechotało i nim
baba
się spostrzegła diabeł stał przed nią tak, jak go piekło stworzyło, a co
najważniejsze nic
mu nie brakowało. Baba szybko podpisała dokument, jaki diabeł żądał, i dawaj
brać go
z miejsca w obroty. Jeszcze diabeł dobrze cyrografu nie obejrzał, a już go baba
miała
w łóżku. Taka była napalona na to kochanie. Kochali się do północy. Pierwszy kur
zaczął piać i diabłowi przeszła ochota do kochania. Baba była namolna i stale go
szturchała i nie dawała minuty do wytchnienia. Co diabeł zamykał oczy, by choć
chwilę
się przespać, baba zaraz w krzyk : - Podpis to wziąłeś, a do roboty to się
lenisz. To co
przyrzekłeś - wykonuj!!!
Już drugi raz kur piał a babie nie przeszły figle-migle. Kiedy diabeł wykonał
diabelski tuzin "kochania", baba zasnęła. Diabeł był tak bardzo zmęczony, że już
zasnąć
nawet nie potrafił. Na drzwi spoglądał i o ucieczce myślał. Niechybnie baba mnie
tymi
swoimi pieszczotami zamorduje. Postanowił uciekać. Przeszedł przez babę i ku
drzwiom
się po cichu skradał. Już za klamkę chwytał, gdy wtem ogon jego długi, który był
jeszcze
na łóżku, babie po twarzy przejechał. Baba się obudziła i zobaczyła uciekającego
diabła.
Złapała go za chwost. Biedny diabeł nie mógł uciekać i pozostał u baby.
Od tej chwili mówi się, że baba jak idzie spać zawsze diabła przez całą noc za
ogon
trzyma!
Henryk Bednarek
Świnice Wareckie
DIABEŁ KOZŁEK
I BORUTA PRZEBIEGŁY
Lucyper wygnał Kozłka z piekła. Mógł wrócić dopiero, kiedy choć jedną duszę
będzie miał zapisaną na cyrografie. Wędrował Kozłek przez Polskę. Doszedł do wsi
Głowiec i spotkał tam podobnego do siebie diabła. Był to Boruta, który
dzierżawił na tej
wsi gospodarstwo. Znany był jako lekkoduch i zawadiaka. Czas swój trwonił na
hulanki
w karczmie, a nie pilnował gospodarstwa. W czasie spotkania Boruta zgodził się
na
zaprzedanie duszy Kozłkowi, jeżeli ten będzie od niego przebieglejszy. Boruta
postawił
Kozłkowi warunki na które ten przystał:
- Na mojej ziemi posadzimy rośliny trzy razy z rzędu, zbierzemy swoje plony
i wtedy zobaczymy, kto się okaże przebieglejszy?
Boruta pierwszego roku postanowił zasiać żyto. Kozłek wszystkie prace robił sam,
bo spieszno mu było powrócić do piekła. Boruta hulał. Kiedy żyto zazieleniło się
wiosną,
przywołał Kozłka i pyta:
- Co wybierasz diable ? To, co jest na powierzchni czy pod spodem?
Kozłek myśląc, że pod spodem rośnie coś lepszego niż na wierzchu wybrał pod
ziemią. W żniwa Boruta skosił żyto, a Kozłek narwał rżyska. Boruta sprzedał
ziarno i
miał za co hulać, a Kozłek cały rok głodował. Na drugi rok Kozłek od razu wybrał
z powierzchni pola. Boruta zasadził wiosną ziemniaki. Cieszył się Kozłek widząc
tyle
zielonego na polu myśląc, że tym razem wygra z Borutą. Jesienią Boruta zebrał
bulwy,
a biedny Kozłek do niczego nie nadające się łęciny. Zmartwionemu diabłu
postanowił
Boruta dać jeszcze jedna szansę. Zasadzili sad jabłkowy. Kozłek wszystkie drzewa
sam
sadził i doglądał. Czekał kilka lat, aby drzewa urosły. Którejś wiosny wybrali
się do
sadu i Boruta zapytał:
- Wybierasz Kozłku czerwone, czy zielone?
Kozłek wybrał zielone, bo czerwonego nigdzie nie widział. W jesieni na drzewach
pojawiły się dorodne jabłka, czerwone, aż łuna biła. Boruta pozrywał je, a
biednemu
Kozłkowi pozostawił szare liście. Kozłek ze zmartwienia uciekł od Boruty, mimo,
że ten
namawiał go do jeszcze jednego zakładu.
Henryk Bednarek
Świnice Warckie
BORUTA BIAŁY OCZYSZCZONY
Pewnego dnia Borucie znudziło się ziemskie życie i postanowił odwiedzić
Twardowskiego na Księżycu. Zbudował sobie ogromną machinę latającą, aby nią
dotrzeć na księżyc. Jednak machina Boruty okazała się niedostatecznie
zaprogramowana, bo Boruta wcale na Księżycu nie wylądował. Poleciał obok
Księżyca
i Twardowski życzył mu szerokiej przestrzeni i łagodnego wiatru w podniebnych
lotach.
Machina Boruty zatrzymała się w innym świecie, którego Boruta dotąd nigdy nie
widział. Była to Biała Planeta. Wszystko, co na niej się znajdowało, było białe.
Zrozumiał wtedy, że to jego jest koniec. Władca Białej Planety i rada starszych
postanowiły osądzić Borutę. Ustawili ogromną wagę, złe uczynki kładli na jedną,
a dobre na drugą szalę wagi. Zaś cielsko Boruty powiązano złotymi łańcuchami, bo
tylko
takich łańcuchów nie mógł rozerwać. Szala wagi ze złymi uczynkami mocno
przeważała
nad dobrymi. Cielsko Boruty stawało się z każdym dniem coraz bielsze. Po latach
trzynastu i trzech cielsko Boruty zrobiło się całkowicie białe, a po ogonie nie
było śladu.
Po całkowitym oczyszczeniu władcy Białej Planety wsadzili Borutę do jego
machiny i wysłali ją na Ziemię. Boruta przez pewien czas ukazywał się jako Biała
Dama.
Nie zapomniał jednak, kim był przed oczyszczeniem i zapragnął znów prowadzić
takie
życie, które dawało mu swobodę działania. Płatał różne figle ludziom i wymyślał
różne
hulanki i swawolę. Z upływem lat Boruta nie zauważył nawet, kiedy jego cielsko
stało się
znów czarne, rogi czerwone i ogon odrósł bardzo długiiiiiii.
Witold Fusek
Mrukowa
DLACZEGO JEMIOŁA
ROŚNIE NA JEDLI?
Rozgadał się wójt z Mrukowej. O tej Mrukowej, albo Mrokowej powiada słownik
geograficzny, że zaczątkiem osady było grodzisko na skalistej górze. Za czasów
Długosza
miało na sobie już ślady starożytnego grodu.
"Tacyście mądrzy - powiada wójt, a czy wiecie dlaczego jemioła rośnie na jedli?”
Oczywiście żeśmy nie wiedzieli.
Przypatrzcie się jedli. Od spodu ze wszystkich stron suche resztki gałęzi. Jakby
kto
kołków nawbijał, a u góry na samym szczycie z gałązki krzyżyk uczyniony. Otóż
drzewiej / Mrukowa jest wsią polską/, na jedli nie było cetyny, lecz rosły same
krzaczki
jemiołowe. Diabeł, który jedline stworzył na miejsce cisiny i wszędzie ją
rozprowadzał
i z drzewa jemiołowego chciał jedline zrobić. Drapał się więc na pień, a że nie
miał się
czego trzymać, bo krzaczki jemiołowe były drobne, przeto wbijał kołki w pień i
po nich
szedł. Te kołki jeszcze dzisiaj na każdej jedlinie sterczą. Szedł w górę i
listki jemioły
"strzygł" na wąskie paski centyny. Aż - gdy już niedaleko był wierzchu - nagle
zobaczył
krzyżyk. Przeraził się, spadł - i dla tego na jedli jest cetyna, a tu i ówdzie
liście jemioły.
Seweryn Wisłocki
Bieszczady
SKĄD SIĘ WZIĘŁY BIESZCZADY
Zebrał Bies Czady swoje i myk z piekła na ziemię. A miejsce wybrał, gdzie ziemia
była równa, gładka i dobra. Pszenicę rzucisz - jest pszenica jak las. Człowieka
w niej nie
zobaczysz. Jęczmień - to jęczmień, owies - to owies. Coś byś nie siał - łan, że
tylko
patrzeć. Pracować trzeba było dużo. Ziemia tylko za pot majno swoje daje. Innego
nic
nie weźmie. Tutaj naród był roboczy, czesny, trud lubił i robić umiał.
Popatrzył się Bies dookoła, złote góry, dobroci rzeki, tyko mu podpisz że z nim
pójdziesz na służbę! Człowiek do pracy zwyczajny ziemię swą kochający za Boga na
takie nie poleci, chyba jakiś hołodraniec - to co innego. Dusza już w takim
podła.
Chodził Bies, łaził i nic nie wyłaził. Durny on nie był. Widzi ziemia dobra,
zakromy
pełne - to ludzie stąd nie pójdą. Zebrał Czady i mówi:
- Przewracajcie mi tu wszystko do góry nogami, żeby ludzie się nawet tu nie
poznali, gdzie co było.
Porozłaziły się diabełkowie jak wszy po kożuchu. Wyszli rano ludzie, a tu
wszystko
do góry nogami! Wczoraj od chałupy do chałupy parę kroków było, a teraz jeden na
górze pod chmurami siedzi, a drugi ho! ho! - gdzieś w dole się znalazł. Ludzie w
krzyk!
Pole proste wczoraj nieczysta siła myk - już sztorcem stoi. Kamieni takich
nawyrzucali,
że pole niby równe, a zaczniesz orać raz wraz lemiesz połamiesz. Siedzą rogate
przekleństwa i tylko czekają aż do domu pójdziesz. Zaraz nowych kamieni zasieją.
Lasy
tak urządzili, drzewa prosto z niego nie zbierzesz. Konie zmordujesz, a i tak
nic z tego
nie będzie.
- No - powiada Bies - teraz łatwiej pójdzie. Zwołał Czady i rozkazuje:
- Robota Wasza dobrze zrobiona. Idźcie teraz i duszyczki kupujcie!
Ale i teraz nic nie uzyskali. Naród tu twardy i ziemię swą kocha. Lepsza,
gorsza, ale
swoja. Na co mu zawracanie głowy. A diabły spokoju nie dają, obiecują,
podśpiewują,
ale ani jednej duszyczki do piekła nie zapędzili.
Zebrał Bies Czady swoje i jak niepyszny do piekła powrócił. A na pamiątkę tego
zdarzenia ziemia to po dzień dzisiejszy zwie się BIESZCZADAMI!!!
L.A Jucewicz
Góra Dżuga Litwa
MĄDRY UBURTIS I DIABEŁ
Każdego razu, kto tylko przechodził mimo góry Dżuga, postrzegał tam Niemczyka
w kusym fraczku przeskakującego z drzewa na drzewo. Wszyscy tę górę omijali ze
strachem; bo kto tylko do niej się zbliżył, wnet go duch nieczysty w rozmaite
wyzywał
zakłady, a po przegraniu porywał i dusił.
Jeden więc odważny wieśniak imieniem Uburtis przyszedł do bagna leżącego tuż
przy górze i począł pleść łapcie dla siebie z łyka łoziny rosnącej w tamtym
miejscu. Po
kilku chwilach przychodzi diabeł.
- Co tu robisz człowiecze?
- Łapcie plotę.
- Któż ci to pozwolił?
- Kiedy co robię, nikogo o pozwolenie nie pytam.
Jak śmiesz na mojej ziemi i z moich drzew zdzierać łyko! Ja jestem panem tych
okolic, jeżeli więc nie wygrasz zakładów, jakie ci przełożę, natychmiast
zginiesz.
- Zgoda. A gdy wygram, co mi dasz?
- Kapelusz pieniędzy.
- Jakiż więc będzie pierwszy zakład?
- Spróbujmy się kto silniejszy.
- Dobrze.
- No! Mocujemy się.
- Dałbyś sobie pokój, co tobie ze mną się porywać, kiedy ty nawet mojego
stuletniego dziada, który oto o kilka kroków śpi, nie zmożesz.
To mówiąc Uburtis wskazał na leżącego niedźwiedzia. Diabeł podskoczył ku niemu
i chwycił oburącz za szyję. Niedźwiedź rozjątrzony rzucił Niemczyka na ziemię i
począł
chłostać swą łapą. Zmordowany, zbity, ledwie się wydobył biedny diabeł z
uścisków
niedźwiedzia.
- No, jeden zakład wygrałeś. Teraz drugi: rzucajmy kto dalej rzuci - to mówiąc,
porwał leżący blisko kamień i cisnął nim w powietrze, kamień spadł za trzy
godziny.
Uburtis zaś miał w ręku skowronka i puścił. Głupi diabeł rozumiał, że to
kamyczek. Czekają godzinę, czekają drugą, trzecią, czwartą, piątą i jeszcze
dłużej - nie
spada.
- Wygrałeś, człecze, drugi zakład - teraz trzeci: kto z nas prędszy, ty uciekaj,
ja
będę gonił.
- Co tobie diable ze mną się porywać, ty nawet mego dziecięcia urodzonego
wczoraj
nie dopędzisz. Jeśli chcesz, spróbuj się z nim.
To mówiąc postraszył w łomie leżącego zająca. Zając skoczył i począł zmykać.
- Łapaj! Łapaj!
- Diabeł popędził za zającem i nic nie wskórawszy powrócił.
Twoja prawda, człecze, wygrałeś. No jeszcze ostatni zakład i pieniądze będą
twoje.
Oto widzisz tę kulę, waży ona funtów sto tysięcy - kto z nas wyżej wyrzuci?
- Ty najpierw próbuj, diable.
Diabeł chwycił kulę jedną ręką i wyrzucił tak wysoko, iż z oczu zniknęła, a gdy
spadła, połowa zaryła się w ziemi.
- Teraz na ciebie kolej, człecze.
Człowiek przyłożył rękę do kuli i począł przypatrywać się obłokom, które po
niebie
się przesuwały.
- Czegóż się tak przypatrujesz? - rzekł diabeł.
- Czekam, aby ta ogromna chmura nadeszła. Mój brat jest w niebie kowalem
i teraz bardzo potrzebuje żelaza; on siedzi za tymi obłokami i czeka, abym mu
kulę
podał.
- Ach ! Zmiłuj się, dobry człecze, nie rzucaj, ona mi jest bardzo potrzebną.
Wiem,
że jesteś silny. Wygrałeś wszystkie zakłady, a więc daj mi swój kapelusz dla
napełnienia
go złotem.
- Dobrze, chodź ze mną w głąb lasu, a tam mi oddasz należytą kwotę.
Człowiek miał już od dawna wykopaną ogromną jamę, nad którą postawił swój
dziurawy kapelusz, zakrywszy darnią wszystkie naokoło otwory, aby diabeł jego
sztuki
nie poznał.
Diabeł wsypał jeden wór złota, w kapeluszu ani znaku, przyniósł drugi - ani
znaku,
wsypał trzeci, czwarty, dziesiąty, setny. A gdy napełniło się już miejsce w
jamie, napełnił
wreszcie i kapelusz.
Od tego czasu nigdy diabeł nie pokazywał się na górze Dżuga. Uburtis zaś stał
się
bogatym, zbudował sobie nowy dom, nakupił miodu, wódki i co dzień pił krupnik.
I ja u niego byłem, jadłem i piłem, przez brodę ciekło, a w zęby się nie
dostało.