11969
Szczegóły |
Tytuł |
11969 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11969 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11969 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11969 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
James Patrick Kelly
Najlepsze święta w życiu
przełożył Konrad Bańkowski
Mężczyzna Cioteczki Em wyraźnie zmarniał. Od czasu kiedy zmarł sąsiad – pan
Kimura,
cały był jakiś taki zszarzały i obwisły. Błąkał się po domu, odziany jedynie w
szlafrok
i skarpetki. Nie interesowała go już nawet makieta kolejki, którą budowali
wspólnie
z sąsiadem w garażu. Czasem nie wstawał z łóżka do jedenastej, odżywiając się
ciastkami
jakiejś starożytnej produkcji zamiast śniadania. Zaczął wydzielać kwaśną, octową
woń.
Wczesnym popołudniem z kolei Cioteczka musiała przygotowywać mu na żądanie
dziwaczne
mikstury etanolowe o nazwach takich jak Brave Little Toasters, czy Tin
Honeymoon. Po
wypiciu pięciu, czy sześciu, zataczając się, łaził po całym domu i mamrotał coś
o wielkich
pożarach, jakie gasił z załogą Wozu Bojowego Nr 3 albo wspominał zmarłą żonę,
którą
utracił w bostońskiej zarazie. A czasami po prostu płakał.
***
Początek interakcji 4022932
***
– Obejrzałbyś sobie Annie Hall? – spytała Cioteczka Em.
Mężczyzna przysiadł na brzegu sofy typu Tyvola, opierając łokcie na kolanach.
Twarz
zatopił w dłoniach.
– Generała? Monty Pythona i świętego Graala? Zakazaną planetę?
– Nienawidzę tego robota – odburknął mężczyzna, szarpiąc za rzednące włosy. –
Nienawidzę robotów.
Cioteczka Em nie wzięła tego do siebie. Była biopem, a nie robotem.
– Mogłabym wezwać Lolę. Pytała o ciebie.
– Ja myślę... – Wpatrywał się pustym wzrokiem w swoje dłonie. – Ale wolałbym
Kathy.
To był zły znak. Kathy była utraconą żoną. Oczywiście, biopowa Dziewczyna mogła
przybrać jej ciało; mogła przyjąć dowolny kształt, jaki mężczyzna sobie
zażyczył, nie mogła
jednak stać się żoną, za którą mężczyzna tak bardzo tęsknił. Jego reakcje na
ciało Kathy były
zawsze nieprzewidywalne, a czasami stawały się wręcz niebezpieczne.
– Rozejrzę się trochę po mieście – powiedziała Cioteczka Em. – Słyszałam, że
Kathy
wyjechała gdzieś w interesach, ale może zdążyła już wrócić.
– Rozejrzyj się – odparł, nachylając się ku oryginalnemu stolikowi Noguchi.
Sięgnął po
szklaneczkę z rozcapierzonymi palcami, jakby bał się, że będzie próbowała uciec
przed jego
uchwytem. – Jedź się rozejrzeć.
Udało mu się dopiero za drugim podejściem.
***
Koniec interakcji 4022932
***
Mężczyzna miał pięćdziesiąt sześć lat i był wciąż w stosunkowo dobrym zdrowiu.
Nazywał się Albert Paul Hopkins, jednak żaden z biopów nie zwracał się do niego
w ten
sposób. Cioteczka Em mówiła do niego Bertie. Dziewczyna zwracała się do niego
per
cukiereczku albo Al. Biopy-kumple wołali na niego Al, Hoppy, albo Pan Sport.
Obce biopy
z kolei zwracały się per pan Hopkins, albo proszę pana. Biopy-zwierzaki nie
odzywały się
zbyt wiele, ale jeśli już, to pies mówił do niego stary, zaś kot nadał mu własne
imię – Mario.
Kiedy Cioteczka Em błysnęła Dziewczynie relację z interakcji ta natychmiast
wyraziła
gotowość przybrania znów ciała Kathy. Ostatnimi czasy, odkąd mężczyzna w
zasadzie
niczego od niej nie chciał, Dziewczyna wydawała się być autentycznie
zrozpaczona. Jego
niedyspozycja odbiła się mocno zarówno na niej jak i na Cioteczce Em. Opieka nad
człowiekiem znacznie odmieniła oba biopy. Stały się o wiele bardziej
emocjonalne, niż kiedy
zostały po raz pierwszy wypączkowane.
Cioteczka Em kazała Dziewczynie jeszcze poczekać. Zamiast tego postanowiła
zagrać
święta. Nie robiła świąt od dobrych ośmiu miesięcy. Były wprawdzie Halloween w
konwencji
„Przeminęło z wiatrem” i Dzień Niepodległości z gwizdkami, pokazami, widmowymi
dzwonami i fajerwerkami, jednak wyłącznie jako pomniejsze atrakcje. Człowiek
potrzebował
pierniczków, potrzebował prezentów, desperacko wręcz potrzebował sań
wypełnionych
świąteczną wesołością. W związku z tym Cioteczka Em błysnęła stan gotowości do
pozostałych jej biopów i przydzieliła im odpowiednie role. Ostrzegła je
wszystkie, że jeśli nie
będą to najlepsze święta w życiu, mogą bezpowrotnie stracić ostatniego mężczyznę
na ziemi.
***
Cioteczka Em spędziła trzy dni, piekąc ciasteczka. Do wanny wrzuciła sześć lasek
trójglicerydów, cztery szklanki C12H22O11, cztery zarodki z probówki, cztery
łyżeczki
regulatora smaku, dwanaście szklanek mielonego bielma zbożowego i po pięć
łyżeczek
NaHCO3 oraz KHC4H4O6, a następnie wyrobiła miksturę za pomocą swoich najlepszych
butów do pieczenia. Potem rozwałkowała ciasto i wydobyła ze spiżarni foremki –
jednopalczastą rękawicę, dolara, węża i podwójny topór. Oprószyła pierniczki
czerwonymi
robaczkami nutryceutycznymi, upiekła w 190°C i zaniosła mężczyźnie, póki były
wciąż
ciepłe. Zabiedzony, dosłownie wsiąkał w swój rozkładany fotel w pokoju
telewizyjnym.
Ściskał w dłoni na wpół pełną butelkę Matki-Wszystkich-Grzechów, jakby była to
kotwica
powstrzymująca go przed odpłynięciem w siną dal przez okno. Odkąd rano wypadł z
łóżka,
nie robił nic innego poza oglądaniem klasycznych reklamówek z wyłączonym
dźwiękiem.
Zwinięty kot leżał na jego kolanach i udawał, że śpi.
***
Początek interakcji 4022947
***
– Ciasteczka, Bertie – powiedziała Cioteczka Em. – Świeżo pieczone, prosto z
pieca.
Postawiła talerz na końcu stołu, obok kryształowej wazy Waterforda, w której
stały
jedwabne żonkile.
– Nie jestem głodny – powiedział. Na trzydziestoczterocalowym ekranie telewizora
Sony
Hi-Scan Ronald McDonald tańczył z jakimiś dziećmi. Cioteczka Em stanęła
dokładnie przed
nim, zasłaniając cały widok.
– Zdecydowałeś już kochanie, co chcesz na gwiazdkę?
– Przecież nie ma gwiazdki – odpowiedział, próbując machaniem ręki nakłonić ją
do
odsłonięcia telewizora. Nie uległa. Udało mu się jednak zakłócić spokój kota,
który wstał,
wygiął grzbiet i zeskoczył na podłogę.
– Ależ oczywiście, że nie – zaśmiała się. – Dopiero w przyszłym tygodniu.
Wycelował pilota w telewizor i włączył dźwięk. Jakiś mężczyzna mówił bardzo
szybko...dwie kanapki z wołowiną, sos specjalny, sałata, ser...
Cioteczka Em wyłączyła telewizor kolanem.
– Bertie, mówię do ciebie.
Mężczyzna opuścił pilota.
– Co dzisiaj jest?
– Dziś mamy piątek. – Zastanowiła się chwilę. – Tak, piątek.
– Ale ja pytam o datę.
– Niech sprawdzę. Dziś jest... dwudziesty pierwszy.
Temperatura jego skóry podskoczyła z 33°C do 37°C.
– Dwudziesty pierwszy czego?
Odsunęła się od ekranu.
– Weź jeszcze pierniczka, Bertie.
– No dobra. – Ponownie włączył telewizor i wyciszył głos. – Wygrałaś.
Człowiek z jakiegoś serwisu technicznego opierał się zwiotczały o biurko,
wyczekując na
telefon.
– Wiem, co chcę dostać – powiedział mężczyzna. – Chcę Glocka 17.
– A co to jest, kochanie?
– Pistolet, kalibru 9 mm.
– Ojej, pistolet... – Cioteczka Em zaniepokoiła się do tego stopnia, że
niechcący sama
zjadła jedno ze swoich ciasteczek i to pomimo, iż nie aktywowała na ten akurat
dzień swojego
przewodu pokarmowego. – Do strzelania? Ale do czego byś strzelał?
– Nie wiem. – Odłamał głowę piernikowego ludzika. – Do renifera. Do telewizora.
Może
do którejś z was.
– Do... och, Bertie, do nas?
Ułożył palec wskazujący i kciuk w kształt pistoletu. Wymierzył.
– A może tylko do kota. – Kciuk opadł.
Kot aż drgnął.
– Mario. – Trącił głową gołą stopę mężczyzny. – Mario, nie.
Na ekranie Wesoły Zielony Gigant sypał zielonym groszkiem na głowy pląsających
elfów.
***
Koniec interakcji 4022947
***
Początek interakcji 4023013
***
Mężczyzna wyszedł na ganek swojego domu i poprzez zmrużone powieki spojrzał
w niebo, mrugając. Była późna wiosna i żonkile kiwały się w takt delikatnych
podmuchów.
Cioteczka Em podprowadziła sanie do samych schodów i zatrąbiła. Klakson zagrał
pierwsze
trzy tony Jingle Bells. Mężczyzna odwrócił się i chciał wejść z powrotem do
domu, ale
Dziewczyna chwyciła go za ramię.
– No chodź, cukiereczku – powiedziała i skierowała go ku schodom.
Dziewczyna przybrała ciało Donny Reed, jednak, inaczej niż przy okazji
poprzednich
Gwiazdek, mężczyzna nie przejawiał żadnego zainteresowania seksualnego. Miała na
sobie
pozbawioną ozdób, czarną sukienkę z białym, koronkowym kołnierzykiem z ostatniej
sceny
Tego wspaniałego życia z 1946 roku. Dziewczyna martwiła się o mężczyznę
dokładnie tak
samo jak filmowa Mary o George’a Baileya. Wszystkie biopy się martwią, pomyślała
Cioteczka Em. Byłyby bezgranicznie zrozpaczone, gdyby coś mu się stało.
Zamachała
radośnie i znów nacisnęła klakson. Biip-biip-BIIP!
Kot i pies na tę okazję zamieniły się w renifery. Kot był tym z czerwonym nosem.
Jeszcze trzy inne zwierzęce biopy przybrały postać reniferów. Wszystkie były
zaprzężone do
sań, które unosiły się jakąś stopę nad ziemią. Kiedy mężczyzna schodził w dół
schodów,
Cioteczka Em zdławiła antygrav i płozy zachrzęściły o żwir. Dziewczyna wepchnęła
mężczyznę do środka.
– Widzisz, kto nas będzie dziś prowadził? – spytała Cioteczka Em. Błysnęła
sygnał kotu
i ten zaświecił swój nos. – Widzisz?
– To jakiś fałszywy glina? – Mężczyzna zakasłał. – Czy fałszywy dostarczyciel
pizzy?
Zupełnie ich nie rozróżniam.
– Dalej, Dasher, Dancer, Comet, dalej, Nixon! – krzyknęła Cioteczka, aktywując
antygrav. – Do centrum handlowego, Rudolf! I nawet nie próbuj zwalniać na
żółtym!
Trzasnęła batem, kiedy ruszyli z szarpnięciem, wyskakując z podjazdu w szeroki
świat.
Mężczyzna mieszkał na obrzeżu biopkompleksu, z dala od zgiełku portu
kosmicznego,
akumulatorium z jego wyłupiastymi galeriami zastawionymi autentycznymi ludzkimi
artefaktami oraz probówkownicy, w której nowe biopy były pączkowane z
macierzystej
matrycy. Sunęli wzdłuż drogi okalającej zabudowaną strefę. Biopy pozwalały tutaj
lasowi
wdzierać się bezkarnie – pojedyncze brzozy i choiny obejmowały powoli we
władanie ruiny
miasta. Sanie przefrunęły przez most i Cioteczka Em zaczęła śpiewać: – Over the
river and
through the woods... – kiedy jednak obejrzała się przez ramię i zobaczyła twarz
mężczyzny,
urwała natychmiast. – Czy coś jest nie tak, Bertie, kochanie?
– Dokąd mnie wieziesz? – spytał. – Nie poznaję tej drogi.
– To tajemnica – odpowiedziała. – Świąteczna niespodzianka.
Jego ciśnienie krwi spadło do 63 na 90.
– A czy ja już tam kiedyś byłem?
– Nie przypuszczam, kochanie. Nie.
Dziewczyna ścisnęła ramię mężczyzny.
– Spójrz – powiedziała. – Owce.
Cztery owieczki zbiły się w kupę na brzegu rzeki i spokojnie piły wodę. Ich
krótkie
ogonki podrygiwały przy tym rytmicznie. Były całkiem spore. Długie, wełniane
sploty
sprawiały, że wyglądały jak cztery kroczące kanapy. Pilnował ich mężczyzna
o ciemnooliwkowej cerze siedzący na dromaderze. Na sobie miał szatę w kolorze
królewskiej
purpury ze złotym wykończeniem wokół szyi. Kiedy Cioteczka Em błysnęła mu
sygnał,
jeździec postukał palcem w linkę biegnącą do nozdrza wielbłąda i zwierzę
obróciło łeb
w stronę drogi.
– Jeden z Trzech Króli – powiedziała Cioteczka Em.
– Król pasterzy – dodała Dziewczyna.
Kiedy sanie go mijały, król uchylił koronę, niczym kapelusz. Owce spojrzały znad
wody
i zabeczały „Szczęśliwych Świąt!”
– Są takie śliczniusie – powiedziała Dziewczyna. – Tak bym chciała mieć
owieczkę.
Mężczyzna westchnął.
– A ja bym się chętnie napił.
– Jeszcze nie, Bertie – powiedziała Cioteczka Em. – Ale założę się, że Mary
spakowała ci
jakieś słodycze.
Dziewczyna wyciągnęła spod siedzenia plastikową dynię wypełnioną resztkami
z Wielkanocy, którą obchodzili przed miesiącem. Potrząsnęła nią i wyciągnęła ku
mężczyźnie. Przesypywały się w niej oczka, kukurymelki, tryskające żelki i
czekoladowe
krzyżyki. Mężczyzna wyciągnął z dyni oczko i powąchał je podejrzliwie.
– Jest bezpieczne, cukiereczku – powiedziała Dziewczyna. – Prześwietliłam
wszystko
zanim wyruszyliśmy.
Przed spękaną bryłą Wal-Martu nie było żadnych samochodów. Zatrzymali się przed
samym wejściem, gdzie Święty Mikołaj z Armii Zbawienia stał z dzwonkiem nad
czarnym,
plastikowym wiaderkiem. Mężczyzna nawet się nie poruszył.
– Jesteśmy. – Dziewczyna szturchnęła go lekko. – No dalej, Al, chodźmy.
– Co to ma być?
– Zakupy świąteczne – powiedziała Cioteczka Em. – Czas kupowania.
– I niby dla kogo, do jasnej cholery, miałbym robić te zakupy?
– Dla kogo tylko zechcesz. Możesz kupić coś dla nas, możesz kupić coś dla
siebie,
możesz też kupić coś dla Kathy.
– Cioteczko Em! – obruszyła się Dziewczyna.
– Nie – powiedział mężczyzna. – Nie dla Kathy.
– To może dla pani Marelli?
Mężczyzna cały stężał.
– A więc to o to chodzi, tak?
– Chodzi o Święta – powiedziała Dziewczyna. – Chodzi o to, żeby wysiąść z tych
pieprzonych sań i iść do sklepu.
Przecisnęła się nad nim i zeskoczyła na chodnik zanim Cioteczka Em zdołała
zdławić
antygrav. Przekradła się koło Mikołaja i zniknęła w wejściu do sklepu. Cioteczka
błysnęła jej
żądanie powrotu, jednak bez rezultatu.
– No dobra, wygrałaś.
Mikołaj zaczął wymachiwać dzwonkiem, kiedy zobaczył, że się zbliżają. Mężczyzna
zatrzymał się i złapał Cioteczkę za ramię.
– Momencik – powiedział i pobiegł z powrotem do sań po plastikową dynię.
Opróżnił jej
zawartość do wiaderka Mikołaja.
– Niech cię Bóg błogosławi, młody człowieku – Mikołaj przyklęknął i dłońmi
w czerwonych, zamszowych rękawiczkach zaczął przesiewać słodycze, jakby to było
złoto.
– Tja... – powiedział mężczyzna. – Wesołych Świąt.
Cioteczka Em aż się rozpromieniła. Wyglądało na to, że mężczyznę zaczyna
wreszcie
ogarniać świąteczna atmosfera.
Sklep pełen był biopów przybranych w kupujących. Półki zostały zapełnione
dobrami
autentyzowanymi przez akumulatorium. Barbie, soniaki, Goodyeary, Boshe,
narzędzia
ogrodowe, ręczniki, kuchenki mikrofalowe, zegarki... Z przodu sklepu stał szereg
świerków
z chlorku poliwinylu, udekorowanych bombkami i ze szklanymi pingwinami na
czubkach.
Część towaru była nowa, część używana, część wręcz popsuta. Mężczyzna w ogóle
nie
zwracał na to wszystko uwagi. Nie spojrzał nawet na autentyczne lokomotywy i
wagony
towarowe do kolejki, które Cioteczka Em zamówiła dla niego specjalnie na tę
interakcję.
Metodycznie mijał regały, przepatrując bystro, szukając. Podążał za Dziewczyną,
która
buszowała teraz w dziale z kosmetykami.
Cioteczka Em przystanęła, by dotknąć jej ramienia i błysnąć zachętę, jednak
Dziewczyna
strząsnęła jej rękę. Cioteczka Em pomyślała, że będzie coś musiała z dziewczyną
zrobić,
jednak nie miała pojęcia, co. Odesłanie jej do probówkownicy i zastąpienie nowym
biopem
nie wchodziło w grę. Mężczyzna poznałby się natychmiast. Mężczyzna, zanim popadł
w to
swoje otępienie, był z Dziewczyną naprawdę blisko. Wiedziała o nim rzeczy,
których
Cioteczka nawet się nie domyślała.
Mężczyzna znalazł panią Marelli w dziale z narzędziami. Otwierała pudełka ze
stuwatowymi mlecznymi żarówkami GE, a potem tłukła je młotkiem Stanley
Workmaster.
Biopy-klienci nie zwracały na to żadnej uwagi. Jedynie wiodący biop jej zespołu,
Doktor
Watson, wydawał się o nią martwić. Czekał ze szczotką i kiedy tylko pani Marelli
rozrywała
kolejne pudełko, pieczołowicie zmiatał potłuczone szkło.
Cioteczka Em była zszokowana marnotrawstwem. Ile autentycznych żarówek sprzed
zagłady mogło się uchować na świecie? Dwadzieścia tysięcy? Dziesięć? Już chciała
błysnąć
Doktorowi napomnienie, jednak zdała sobie sprawę z tego, że w zaistniałej
sytuacji i tak robi
co może.
– Witaj, Ellen. – Mężczyzna przyklęknął obok kobiety. – Jak się miewasz?
Ręka z młotkiem zatrzymała się. Kobieta spojrzała na mężczyznę.
– Tatuś? – Zamrugała powiekami. – Tatusiu, to ty?
– Nie. Albert Hopkins. No wiesz przecież. Twój sąsiad. Spotkaliśmy się już
kiedyś. Te...
ci ludzie nas sobie przedstawili. Pamiętasz piknik? Wycieczkę do portu
kosmicznego?
– Piknik? – Potrząsnęła głową, jakby chciała otrzeźwieć. Ellen Theresa Marelli
była
o jedenaście lat starsza od mężczyzny. Na nogach miała czarne skórzane buty na
płaskim
obcasie od Bruno Magli i ubrana była w marszczoną sukienkę z Land’s End –
jasnoniebieską
w granatowe i białe kwiatki. Włosy miała siwe i raczej przerzedzone, ale
elegancko przycięte.
Zrobioną miała trwałą, która skręcała je w drobne loczki. Była znacznie bardziej
zadbana, niż
mężczyzna, ale wynikało to z faktu, że sama nie potrafiła już nic wokół siebie
zrobić
i zajmowały się nią biopy.
– Lubię pikniki.
– Co tutaj robisz, Ellen?
Spojrzała na młotek, jakby zdziwiona jego widokiem.
– Ćwiczę.
– Ćwiczysz co? – Wyciągnął rękę, oddała mu młotek bez zastanowienia.
– Po prostu ćwiczę. – Posłała mu chytre spojrzenie. – A co ty tutaj robisz?
– Miałem nadzieję zrobić drobne zakupy świąteczne.
– O! To mamy święta? – Jej oczy rozszerzyły się.
– Za parę dni. Chcesz się przejść ze mną?
Spojrzała na Doktora Watsona.
– Mogę?
Doktor Watson zmiótł potłuczone szkło.
– Zdecydowanie. Jak najbardziej.
– O kurczę! – Klasnęła w dłonie. – To fantastycznie!
Spróbowała stanąć na nogi, ale nie dała rady się podnieść. Doktor Watson
podszedł
i pomógł jej się dźwignąć.
– Będzie nam potrzebny wózek na zakupy – powiedziała.
Podeszła chwiejnie do regałów z ubraniami i zaczęła mierzyć swetry. Mężczyzna
pomógł
jej wybrać niebieski blezer od Ralpha Laurenta, który pasował do jej sukienki. W
dziale
kuchennym zdecydowała, że potrzebna jej będzie wyciskarka do czosnku Zylissa.
Najwięcej
czasu spędziła jednak w dziale z zabawkami, strasznie się ociągając koło Barbie.
Nie
zainteresowały jej jednak najnowsze modele, wciąż w oryginalnych opakowaniach,
ruszyła za
to ku klasycznym wzorom Barbie i Kena, Francie i Skipper poustawianych wokół
Barbie
Domu Marzeń i Barbie Domu Na Kółkach. Doktor Watson obserwował ją zaniepokojony.
– Spójrz, mają nawet mówiącą Barbie – powiedziała, podnosząc jedną z lalek w
sukience
w pomarańczowe kwiaty. – Miałam kiedyś taką. Z blond włosami i w ogóle. Widzisz
ten
naszyjnik? Naciskasz guziczek i...
Jednak Barbie nie przemówiła. Kobieta wygięła usta w podkówkę, a potem
zwyczajnie
rozwaliła lalkę o półkę.
– Ellie – powiedział doktor Watson – naprawdę, wolałbym, żebyś...
Kobieta rzuciła w niego lalką i sięgnęła po kolejną. Tym razem była to brunetka
odziana
wyłącznie w górną część kostiumu kąpielowego. Kobieta wściekle nacisnęła
przycisk.
– Czas przygotować się na moją randkę z Kenem – powiedziała lalka zdartym
głosem.
– Tak lepiej – powiedziała kobieta. Wcisnęła przycisk jeszcze raz.
– Zaprośmy całą paczkę!
Kobieta obróciła się ku mężczyźnie i dwóm biopom. Była wyraźnie podniecona.
– Masz. – Rzuciła lalkę Cioteczce Em, która stała teraz najbliżej. – Ty spróbuj.
Cioteczka Em nacisnęła przycisk.
– Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę moich przyjaciół – powiedziała lalka.
– Jakaż wspaniała zabawka! – powiedziała Cioteczka Em. – Absolutnie w duchu
świątecznym, nieprawdaż, Bertie?
Mężczyzna skrzywił się i Cioteczka Em mogła poznać po jego obwisłych ramionach,
że
dobry nastrój zupełnie się z niego ulotnił. Tętno mu spadło, a wzrok stał się
nieobecny, wręcz
zamglony. Kobieta też musiała dostrzec tę zmianę, bo wskazała Cioteczkę Em
palcem.
– Ty – powiedziała. – To ty wszystko psujesz!
– Chwileczkę, pani Marelli, ja...
– Ciągle nas szpiegujesz. – Kobieta wyrwała lalkę z ręki Cioteczki – Kim ty w
ogóle
jesteś?
– Przecież mnie pani zna, pani Marelli. Jestem Cioteczka Em.
– To jakieś szaleństwo. – Śmiech kobiety brzmiał niemal jak warczenie. – Ja nie
jestem
szalona!
Doktor Watson błysnął ogólne powiadomienie o przerwaniu interakcji; spotkania
z mężczyzną zawsze wprowadzały kobietę w dziwny nastrój.
– Już wystarczy, Ellen. – Chwycił ją za przedramię. Cioteczka Em z ulgą
zauważyła, że
medpalcem delikatnie wklepuje jej w skórę relaksant. – Myślę, że na nas już
czas.
– Zaraz. – Wstrząsnęła się. – On powiedział, że są święta. – Wskazała mężczyznę.
–
Tatuś powiedział.
– Porozmawiamy o tym, jak już będziemy w domu, Ellen.
– Tatuś! – Strząsnęła z siebie ręce doktora i rzuciła się w stronę mężczyzny.
Ten pokręcił
głową.
– Naprawdę, nie...
– Ćśś... W porządku. – Kobieta przytuliła się do niego. – Po prostu udawaj. W
końcu,
tylko tyle możemy zrobić, nieprawdaż?
Niechętnie odwzajemnił uścisk.
– Tatusiu – mówiła wtulona w jego pierś – Co mi kupiłeś na gwiazdkę?
– Nie mogę powiedzieć – odparł. – To tajemnica.
– Barbie? – zachichotała i odsunęła się od niego.
– Nic z tego. Będziesz musiała poczekać.
– A ja już wiem, co to jest!
– Ale zawsze mogłabyś zapomnieć. – Mężczyzna wyciągnął rękę. Kobieta podała mu
lalkę. – Zamknij oczy.
Zacisnęła je tak mocno, że Cioteczka Em dostrzegła jak drgają jej mięśnie
orbicularis
oculi. Mężczyzna dotknął jej czoła.
– Tatuś mówi, zapomnij. – Podał lalkę Doktorowi Watsonowi, który poruszył
bezgłośnie
ustami. Dziękuję. Ten błysnął Cioteczce prośbę, by się ukryła, i ta przykucnęła
za rowerami,
poza zasięgiem wzroku kobiety.
– W porządku, Ellen – powiedział mężczyzna. – Tatuś mówi, otwórz oczy.
Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.
– Tatusiu, kiedy wrócisz do domu?
Mężczyznę wyraźnie aż odrzuciło. Fala beta w jego EEG podskoczyła raptownie.
– Ja... ech... – Podrapał się w kark z zakłopotaniem. – Nie wiem. Jestem dość
zajęty
z naszymi przyjaciółmi tutaj.
– Jestem taka samotna, tatusiu. – Ostatnia kobieta na ziemi zaczęła płakać.
Mężczyzna otworzył ramiona. Wtuleni w siebie kołysali się nieznacznie w przód i
w tył.
– Wiem – powtarzał wciąż i wciąż mężczyzna. – Wiem.
***
Koniec interakcji 4023013
***
Cioteczka Em, pies i kot zgromadzili się w salonie, czekając, aż mężczyzna się
obudzi.
Cioteczka zamówiła koło południa kumpli, Jeffa i Billa, żeby wpadli na
ciasteczka
i świąteczny poncz. Dziewczyna była na górze i się wściekała. Od wyprawy do Wal-
Martu
była już Katie Couric, Anną Kurnikową i Jacqueline Kennedy, jednak mężczyzna
nawet na
nią nie spojrzał.
Muzykon grał Blue Christmas. Choinka udekorowana była światełkami i paczuszkami
orzeszków ziemnych. Na gałązkach wisiały karty baseballowe, srebrzyste bombki
i plastikowe żołnierzyki. Pod drzewem leżała skromna kupka prezentów. Cioteczka
Em
podpisała imieniem mężczyzny kartki dla jego biopów. Resztę stanowiły prezenty
od nich dla
niego.
***
Początek interakcji 4023064
***
– Dzień dobry, Mario – powiedział kot.
Cioteczka Em była zaskoczona. Było dopiero pół do dziewiątej, jednak mężczyzna,
ziewając, zjawił się w drzwiach.
– Wesołych Świąt, Bertie! – powiedziała.
Przydreptał do niego pies.
– Stary, otwórz teraz, stary. No otwórz, stary, otwórz teraz! – Stanął na
tylnych łapach
i przednimi oparł się o kolano mężczyzny.
– Później. – Mężczyzna odepchnął zwierzaka. – Miałbym ochotę na gofry.
– Masz ochotę na gofry? – spytała Cioteczka Em. – No to niech będą gofry.
***
Koniec interakcji 4023064
***
Krzątała się po kuchni, kiedy usłyszała, że za mężczyzną zamknęły się drzwi od
łazienki.
Kilka minut później zabuczało w rurach, gdy odkręcił kurki, żeby wziąć prysznic.
Błysnęła
biopom korektę planu, nakazała kumplom przybyć za godzinę.
Cioteczka Em czuła się naprawdę uszczęśliwiona. Te święta okazały się wielkim
sukcesem już teraz. Nastawienie mężczyzny zmieniło się dramatycznie już po
wyprawie na
zakupy. Trzymał się planu dnia, mniej pił. Przystanął koło makiety kolejki w
garażu, choć nie
zrobił nic więcej. Jedynie popatrzył. Zamiast tego zainteresował się za to
ogrodem na tyłach
domu. Cały wczorajszy dzień spędził, pieląc rabatki z kwiatami, a nawet
przekopał kilka
grządek pod warzywnik. Wysłał też kumpla Jeffa na poszukiwanie nasion, które
mógłby
posadzić. Biopy doniosły, że znalazły trochę groszków, kukurydzy i fasolkę
szparagową,
jednak nasiona były najprawdopodobniej skażone, było więc wątpliwe, by wzeszły.
Cioteczka
od razu uprzedziła niektóre pomniejsze zwierzęce biopy, że być może będą musiały
przybrać
postać kukurydzy i pędów groszku, jeśli rośliny nie wykiełkują. Gdyby tylko
jeszcze zechciał
zainteresować się Dziewczyną.
***
Początek interakcji 4023066
***
Dzwonek u drzwi zagrał pierwszych osiem dźwięków Cichej nocy.
– Może otworzysz, Bertie, kochanie? – Cioteczka Em wlewała świeżo rozpączkowane
zarodniki do dzbana z granulowanym mlekiem dla kota.
– To kumple. – Mężczyzna krzyknął z korytarza. – Jeff i... przepraszam,
zapomniałem
twojego imienia.
– Bill.
– Bill, oczywiście. Wchodźcie do środka.
Kilka minut później Cioteczka zastała ich siedzących na sofie w salonie. Każdy z
kumpli
trzymał na kolanach prezent owinięty w identyczny, zielono-czerwony papier.
Z niewyraźnymi minami słuchali, jak kot recytuje Twas the Night Before
Christmas.
Mężczyzna był zajęty grą w Madden NFL 2007 na swoim Gameboyu.
– Czas na łakocie i prezenty, Bertie. – Cioteczka Em postawiła dzbanek z ponczem
obok
talerza z ciasteczkami. Była lekko wytrącona z równowagi przez fakt, że
Dziewczyna wciąż
nie chciała do nich dołączyć. Błysnęła zapytanie, jednak Dziewczyna pozostała
niema. –
Prezenty i łakocie.
Mężczyzna otworzył w pierwszej kolejności prezent Jeffa. Był to pełen zestaw
narzędzi
do jego nowego ogrodu. Była tam mała łopatka, szpikulec do robienia dołków,
motyka oraz
autentyczny sekator Felco10. Pies dał mężczyźnie gumowy hydrant do gryzienia,
który
piszczał, kiedy się go nacisnęło. Kot podarował mu parowóz Western Pacific do
kolejki, który
wcześniej należał do sąsiada, pana Kimury. Mężczyzna i kot wymienili szybkie
spojrzenia,
kot ziewnął. Pies wcisnął głowę pod skotłowaną kupę papieru z rozpakowanych
prezentów.
Mężczyzna podrapał go po grzbiecie pazurkami motyki. Wszyscy, oprócz kota,
zaczęli się
śmiać.
Następny był prezent Billa. Również był utrzymany w tegoświątecznej tematyce
ogrodniczej. Był to obraz przedstawiający łysiejącego farmera i kobietę w
średnim wieku
stojących na tle białego domu z dziwacznym, gotyckim oknem. Cioteczka Em
odgadła, iż
mężczyzna był farmerem, ponieważ dzierżył widły. Spoglądał z obrazu z ponurym
zacięciem.
Kobieta patrzyła na niego z ukosa. Biop-kustosz twierdził, że w całym zbiorze
ten obraz był
kopiowany najczęściej, toteż nie zdziwiła się, iż mężczyzna wydawał się go
rozpoznać.
– To wygląda na prawdziwą farbę – powiedział
– Owszem – powiedział Bill. – Olej na pilśni.
– Co to jest pilśnia? – spytał kot.
– Lekki, półtwardy materiał budowlany z prasowanej drewnianej pulpy – wyjaśnił
Bill. –
Sprawdziłem to.
Mężczyzna odwrócił obraz i przejechał palcem po płycie.
– Skąd to wytrzasnąłeś? – spytał pobladły.
– Z akumulatorium.
– To wiem. Ale wcześniej?
Cioteczka Em zaczęła nasłuchiwać, kiedy kumpel błysnął zapytanie.
– Został ocalony z Chicago Art Institute.
– Dajesz mi w prezencie oryginalny American Gothic? – Jego głos zabrzmiał
dziwnie
głucho.
– Czy coś jest nie w porządku, Bertie?
Milczał przez chwilę.
– Nie, nie przypuszczam. – Pokręcił głową. – To niezwykle przemyślany prezent.
Postawił obraz na półce nad kominkiem, tuż obok jego sponiewieranego hełmu
strażackiego, który biopy odzyskały z ruin remizy Brygady Ogniowej Nr 3 dwie
gwiazdki
temu.
Cioteczka Em chciała, aby mężczyzna otworzył swój główny prezent, jednak wciąż
chciała, aby Dziewczyna zeszła najpierw na dół. W związku z tym wręczyła kumplom
prezenty od mężczyzny. Jeff dostał egzemplarz Spicy Adventure Stories z
października 1937
r. Na okładce, szorstko wyglądający marynarz niósł przerzuconą przez ramię
kobietę
w czerwonej, porwanej sukience. W tle widać było fale i tonący kadłub ich
statku. Cioteczka
Em udała lekkie zbulwersowanie, zaś mężczyzna autentycznie zachichotał. Bill
otrzymał
chromowany 1B14 Toastmaster toster. Mężczyzna zabrał mu go i wyszukał
umieszczone na
korpusie logo.
– Moja mama miała taki sam.
Na koniec nie zostało do otwarcia już nic poza prezentem opakowanym w niebieski
papier z Mikołajem w kosmosie. Mężczyzna wyjął z pudełka Glocka17 ostrożnie,
jakby bał
się że może wypalić. Pistolet był czarny, z polimerową rękojeścią i czteroipół
calową lufą.
Cioteczka Em postanowiła podjąć w związku z pistoletem skalkulowane ryzyko.
Zawsze
starała się mu dać dokładnie to, czego sobie zażyczył, pod warunkiem, ze nie
było to zbyt
niebezpieczne. W końcu przecież nie był ich zakładnikiem, był ich panem.
– Nie martw się – powiedziała. – Nie jest naładowany. Próbowałam, ale nie mogłam
znaleźć właściwej amunicji.
– Ja mogłam – powiedziała Dziewczyna, wkraczając do pokoju w ciele Kathy. –
Szukałam uważniej i znalazłam setki tysięcy naboi.
– Kathy – powiedziała Cioteczka Em, błyskając żądanie natychmiastowego
przerwania
tej nieautoryzowanej interakcji. – Co za miła niespodzianka.
– 9 mm Parabellum – powiedziała Dziewczyna, kładąc dziesięć naboi na blacie
stolika. –
115 granów, pełnopłaszczowy.
– Co robisz? – spytał mężczyzna.
– Chcesz kogoś zastrzelić? – spytała Dziewczyna i rozłożyła szeroko ramiona.
– Kathy – powiedziała Cioteczka – wydajesz się być poirytowana. Może pójdziesz
się
trochę położyć?
Mężczyzna spojrzał na Dziewczynę.
– Nie jesteś Kathy.
– Nie – odpowiedziała. – Nie jestem nikim, kogo byś znał.
– Kathy nie żyje. Wszyscy nie żyją. Wszyscy oprócz mnie i biednej Ellen Marelli,
prawda?
Dziewczyna opadła na kolana, złożyła głowę na blacie stolika i zaczęła płakać.
Choć
przecież biopy nie płaczą, a w każdym razie Cioteczka Em nigdy nie słyszała, aby
którykolwiek płakał. Mężczyzna rozglądał się po pokoju w poszukiwaniu
odpowiedzi.
Kumple wpatrywali się w swoje buty i milczeli. Z muzykona dolatywały dźwięki
Jingle Bell
Rock. Cioteczka Em poczuła, jak coś w niej puchnie, jak wędruje w górę jej
gardła, aż
wydało jej się, że za chwilę pęknie, wybuchnie... Jeśli tak właśnie czuł się
mężczyzna przez
cały czas, stawało się jasne, czemu bezustannie próbował się spić do
nieprzytomności.
– No i?
– Prawda, Bertie – powiedziała. – Martwi, wszyscy martwi.
Mężczyzna odetchnął głęboko.
– Dziękuję. Czasem nie mogę uwierzyć, że się to wszystko stało. Mógłbym
zapomnieć.
Przy was byłoby łatwo zapomnieć, ale ja nie chcę. Pewnie myślicie, że tak byłoby
dla mnie
lepiej, ale ja potrzebuję pamiętać, kim jestem.
– Stary – powiedział pies, ocierając się o jego nogi. – Stary. Mój stary.
Mężczyzna poklepał go po łbie z roztargnieniem.
– Mógłbym się poddać. Ale nie zamierzam. Ostatnich kilka tygodni było jak pod
złym
urokiem, wiem, to nie wasza wina. – Podniósł się ciężko z kanapy, okrążył stolik
i klęknął
przy Dziewczynie.
– Naprawdę doceniam, że zaufaliście mi z tym pistoletem. I z nabojami. Po tym,
co
mówiłem, na pewno musieliście się wystraszyć. – Pozbierał naboje z blatu. –
Kathy, nie będę
ich w tej chwili potrzebował. Przechowasz je dla mnie?
Kiwnęła głową.
– Widziałaś film Cud na 34. ulicy? – Przesypał naboje w jej złączone dłonie. –
Nie
remake’i, oryginał z Maureen O’Hara.
Ponownie skinęła głową.
Pochylił się nad nią i zaszeptał jej coś do ucha. Jego puls podskoczył do 93.
Pociągnęła nosem, a potem zachichotała.
– Idź pierwsza – powiedział do niej. – Ja dołączę za chwilkę.
Klepnął ją w tyłek i wstał. Pozostałe biopy obserwowały go z niepokojem.
– Co mają znaczyć te ponurackie miny? – Wepchnął Glocka za pasek spodni. –
Wyglądacie jak oni. – Wskazał na grobowe miny farmerów z obrazu, których humor
nie
zmieni się nigdy.
– Są święta, ludziska. Radujmy się!
***
Koniec interakcji 4023066
***
Przez lata Cioteczka Em dała mężczyźnie wiele świąt, Wielkanocy, Świąt
Dziękczynienia, Halloween, Prima Aprilisów i Walentynek. Zawsze jednak
powtarzała –
i nikt temu nie przeczył, ani mężczyzna, ani Dziewczyna, że tamte święta były
najlepsze
w życiu.