11937

Szczegóły
Tytuł 11937
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11937 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11937 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11937 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kiry� Bu�yczow Letni ranek Czu�em si� nie najlepiej. Nie by�em chory, tylko po prostu troch� przezi�biony. W nocy obudzi� mnie w�asny kaszel i ju� nie mog�em usn��. Czwarta rano. Za oknem widno. W parku za domami wydziera si� s�owik, kt�rego przekrzykuj� wr�ble na balkonie. Pierzaste ob�oczki wisz� na per�owym niebie i wszystko wygl�da jak namalowane mocno rozwodnion� akwarel�. Zachcia�o mi si� pali�. G�upia historia: by�em wyspany, chocia� spa�em zaledwie trzy godziny. Wsta�em, poszed�em do kuchni i stoj�c przy oknie zapali�em papierosa. Lato zacz�o si� p�no. Po�owa czerwca, a jeszcze nie przekwit�y dmuchawce k��bkami szarawej we�ny stercz�ce pod oknem, a topolowy puch, jakby wypuszczony przez te niepozorne kwiatki, unosi si� do g�ry i nieruchomieje w powietrzu. A ziele� jest jeszcze ca�kiem �wie�a � nie ma dnia bez deszczu. Wkr�tce wzejdzie s�o�ce, rozp�dzi akwarelowe subtelno�ci, nada przedmiotom wymiar i wag�. Wszystko stanie si� prostsze. Pod lasem na horyzoncie bezd�wi�cznie toczy si� poci�g. Ale g�os dyspozytora ze stacji rozrz�dowej dobiega wyra�nie i ostro. Dok�d jedzie poci�g? Mo�na rozr�ni� niskie platformy i brunatne wagony towarowe, czy�ciutkie i zgrabne, niczym wagoniki dziecinnej kolejki elektrycznej. �atwo sobie wyobrazi�, jak poci�g przelatuje z �oskotem obok u�pionego teraz podmiejskiego przystanku, kt�rego drewniane perony s� jeszcze wilgotne od nocnego deszczu, przetacza si� przez osiedle pachn�ce mokrym listowiem i mlekiem przywiezionym w�a�nie do sklepiku. A� dziwne, jak dok�adnie to sobie wyobrazi�em, chocia� nigdy nie zdarzy�o mi si� ogl�da� wschodu s�o�ca z peronu letniskowego osiedla. A poci�g ju� nabiera szybko�ci, staraj�c si� obudzi� przyzwyczajone do jego �oskotu letnie domki drzemi�ce w�r�d podmiejskich zagajnik�w. Ludzie wyganiaj� krowy na pastwiska, a koguty odprowadzaj� je tak przera�liwymi krzykami, jakby �egna�y si� � nimi na zawsze. Postanowi�em si� po�o�y�, ale zn�w si� rozkas�a�em. Trzeba by�o napi� si� wody. Kran wyrzuci� z siebie twardy i prosty jak kij strumie� wody, strumie� rozbi� si� o brudne naczynia i rozprysn�� si� z niemal melodyjnym d�wi�kiem. O takiej cichej, wyt�umionej porze cz�owiek rozr�nia najsubtelniejsze odcienie szelest�w, bo nie s� one jeszcze zag�uszone przez szary i nudny ha�as miasta. A spa� zupe�nie mi si� nie chcia�o. I g�upio by�o tak sta� w k�piel�wkach po�rodku kuchni, gapi� si� w okno, zachwyca� si� krajobrazem, a jednocze�nie namawia� si� do powrotu do ��ka, �eby spa�, zagrzeba� si� w po�cieli i przegapi� ten ranek, zapomnie� o nim, nie zanurzy� si� w jego pieszczotliw� samotno��. Ostro�nie, staraj�c si� nie ha�asowa�, nie przybli�a� dnia, zacz��em si� ubiera�. Pantofle og�uszaj�co stukn�y o parkiet, a drzwiczki szafy, do kt�rej si�gn��em po czyst� koszul�, przera�liwie zapiszcza�y: przedmioty wype�niaj�ce pok�j nie �yczy�y sobie oszcz�dza� ciszy poranka, obcy im by� ekologiczny dramat rozgrywaj�cy si� mi�dzy jednostk� a jej �rodowiskiem. To nie ich wina: nie maj� przecie� oczu, kt�rymi mog�yby spogl�da� w akwarelowe niebo. Pora ju� wyj�� z domu. A w�a�ciwie dlaczego nie? Jest niedziela, m�j dzie�, kt�ry zamierza�em, gdyby nie ta szcz�liwa bezsenno��, sp�dzi� na bezsensownym udawaniu pracy lub wypoczynku i przegapi� chmury, �e ju� nie wspomn� o wsp�zawodnictwie mi�dzy s�owikiem a wr�blami, dla kt�rych jego wytworna pie�� jest pust� strat� czasu. A czasu, jak wiadomo, stale brakuje, bo to i dzieci trzeba nakarmi�, i robaka upolowa�, i s�siadom pokaza�, kto tu wa�niejszy... Tak przej��em si� wr�blimi problemami, �e anim si� spostrzeg�, kiedy sta�em ju� na schodach i cichutko przekr�ca�em klucz w zamku. Windy, rzecz jasna, nie �ci�ga�em. Nietrudno sobie wyobrazi�, jak ta machina zazgrzyta, zahuczy i zapiszczy wdrapuj�c si� na si�dme pi�tro, przecinaj�c zg�stnia�y smar i bezczelnie trzaskaj�c drzwiami, �eby ca�y �wiat dowiedzia� si�, o jakiej to nieprzyzwoitej porze musi pracowa�, trudzi� si� dla jakiego� tam lenia, kt�remu nie chce si� zej�� po paru stopniach w d�. Bieg�em po schodach, a za oknami klatki ukazywa�y si� kolejno ga��zie wielkiej topoli rosn�cej przed bram� domu i prze�wiecaj�cy przez nie rozleg�y r�owy ob�ok, za ka�dym razem inny. Zapach wilgotnych li�ci, wlewaj�cy si� przez otwarte okno, rodzi� we mnie dziwne uczucie, jakby �wiadomo��, �e uda�o si� co� wa�nego, co�, do czego od dawna d��y�em, jakby we �nie ukaza�o mi si� rozwi�zanie nierozwi�zywalnego zadania albo �e w�r�d nocy rozleg� si� w s�uchawce telefonu z dawien dawna wyczekiwany g�os... Dozorczyni szerokimi poci�gni�ciami miot�y zamalowuje niewidzialn� farb� szary asfalt ulicy, pokrywa go szelestem. To r�wnie� d�wi�k �witu. W ci�gu dnia si� go nigdy nie s�yszy. Maszerowa�em jezdni�, a odg�os moich krok�w dudni� i �omota� jak uderzenia serca. Dlaczego ludzie nie wychodz� z dom�w o �wicie, �eby zobaczy�, jak wstaje s�o�ce? Czy potrzeba do tego a� nag�ego przebudzenia, przypadkowej utraty snu? Czy�by nikt nie domy�la� si�, ile traci? Jak cudownie jest domy�li� si� i teraz bez po�piechu wch�ania� ka�dy szelest wiatru w listowiu, �ledzi� wzrokiem czarn� b�yskawic� lelka, ws�uchiwa� si� w brz�czenie rzadkiego w mie�cie trzmiela... Ulic� jecha� samoch�d. Wolno, jakby pyszni�c si� tym, �e r�wnie� domy�li� si� wyj�� na s�o�ce. Polewaczka. Zapragn��em ujrze�, jak pierwsze promienie s�o�ca przebijaj� si� przez rozedrgane wachlarze wody, ale przecie� nie mog�em i�� za samochodem, tym bardziej �e na przystanek akurat podje�d�a� trolejbus. Zupe�nie pusty pierwszy trolejbus, kt�ry specjalnie ruszy� na tras�, �eby przewie�� mnie po mie�cie. Usiad�em przy oknie i trolejbus, mi�kko ruszaj�c z miejsca, natychmiast dosta� si� w strugi wody, a polewaczka za oknem pokrytym sp�ywaj�c� wod� wydawa�a si� mi�kka i rozmyta, jak na obrazach Salvadora Dali. W trolejbusie zapachnia�o wod�, jakby jecha� brzegiem wielkiego jeziora. Do trolejbusu wskoczy�a dziewczyna. Ucieszy�a si�, �e trolejbus j� zabra�, a ja by�em szczodry i nie spiera�em si� z ni�, kiedy krzykn�a do kierowcy �Dzi�kuj�!� Przecie� nie wiedzia�a, �e to jest m�j trolejbus, �e ja pierwszy go zaj��em. Dziewczyna usiad�a po drugiej stronie przej�cia i widzia�em j� jak przez szk�o powi�kszaj�ce. Na ucho opad� jej pukiel ciemnych w�os�w, ka�dy w�osek b�yszcza� po swojemu. Dziewczyna mia�a na szyi malutki pieprzyk i zbyt w�sko wyskubane brwi. Nie zamierza�em jednak jej za to pot�pia� � by�a przecie� pi�kna, dobra i m�dra, potrafi�a wsta� o �wicie... Dziewczyna poczu�a m�j wzrok, szybko obejrza�a si�, a ja u�miechn��em si� do niej, �eby pokaza�, jak cudownie jest mie� wsp�ln� tajemnic�. Trolejbus wielkim �ukiem � ca�y bulwar mia� do swojej wy��cznej dyspozycji � zawr�ci� w stron� Dworca Kijowskiego i kierowca zawiadomi� nas, �e to ju� koniec trasy. Zgodzi�em si� z nim, bo drugi akt naszego spektaklu powinien rozegra� si� w innych dekoracjach, a w jakich, to si� jeszcze zobaczy. Mo�e dziewczyna podpowie mi, co trzeba robi� dalej? Nie spieszy�em si� z przechodzeniem na drug� stron� placu i patrzy�em, jak dziewczyna biegnie przez jego szeroki przestw�r, jak w cieniu dworca niewyra�nym, lecz przychylnym blaskiem �wieci jej wypchana czerwona torebka. Mog� nawet dok�adnie powiedzie�, co ona w tej torbie ma � puder, szmink�, zeszyt z notatkami, ciekaw� ksi��k�, portmonetk� z pieni�dzmi, nie dojedzon� czekoladk� w srebrnej folii, chustk� na g�ow�, notes, sk�adan� parasolk�, jab�ko i tysi�c innych potrzebnych przedmiot�w. Pierwszy promie� s�o�ca si�gn�� dworcowej wie�y i o�wietli� zegar. Ju� pi�ta. Sko�czy�a si� wr�bla noc. Dopiero teraz dzie� ruszy z kopyta. Ale nie martwi� si�, �e tak si� stanie. Moja podr� trwa. Dwaj ch�opcy wyszli z budynku dworcowego. Zupe�nie nie ceni�c skupionej ciszy poranka dostroili si� do r�nych stacji � jeszcze jedna wersja pojedynku s�owika z wr�blem, tyle �e mniej uzasadniona i melodyjna. Nie chce mi si� wraca� do domu. Chc� znale�� si� na pustym podmiejskim peronie. Nie by�em tam jeszcze, ale musz� by�, �eby ranek sta� si� jeszcze bogatszy i barwniejszy. A jak b�dzie si� nazywa� ta stacja? Czy to nie jest cudowne, �e tego nie wiem? Wysi�d� na tej, kt�ra mi si� spodoba. Jak �wi�to, to �wi�to. A gdzie dziewczyna? Szkoda, �e j� zgubi�em. Zreszt� najprawdopodobniej nasze drogi si� pokrywaj� � metro jeszcze jest zamkni�te, trolejbusy � poza moim specjalnym! � jeszcze nie kwapi� si� zaj�� prac�, kt�rej jeszcze w�a�ciwie nie ma. Ale na peronie ludzie byli. Poszed�em tam, kupiwszy w automacie bilet za wszystkie drobne, jakie znalaz�em w kieszeni i zobaczy�em zaaferowany t�umek pracusi�w dnia od�wi�tnego. Rybak�w, kt�rzy sp�nili si� na sobotnie ryby, bo �ony ich pewnie nie pu�ci�y. Letniskowy m�� z ogromn� torb�. Poprzysi�g� rodzinie, �e do��czy do niej w sobot�, ale zatrzyma� si� w mie�cie i teraz zerwa� si� bladym �witem gnany wyrzutami sumienia. Kolejarze jad�cy z nocnej zmiany do domu, m�czyzna z telewizorem i babcie w czarnych chustkach spiesz�ce do ulubionej podmiejskiej cerkwi. Tacy to w�a�nie ludzie zebrali si� na peronie � przypadkowi, nietowarzyscy i przewa�nie niewyspani. A dziewczyn� zobaczy�em, gdy tylko wszed�em do zimnego, wych�odzonego przez noc i nieprzytulnego jeszcze wagonu. Siedzia�a ty�em do mnie, ale natychmiast rozpozna�em spadaj�cy na ucho pukiel w�os�w i czerwony pasek torebki przerzuconej przez rami�. Ruszy�em do przodu i usiad�em naprzeciwko, ale nie obok, �eby widzie� j�, lecz zarazem nie wyda� si� natr�tnym. �e niby przypadkiem usiad�em naprzeciwko... Jechali�my razem na dworzec i przypadkiem znale�li�my si� w jednym wagonie. Zdarza si�, prawda? No, jed�my ju�, przynagla�em w duchu poci�g. Popatrz, s�siedni ju� ruszy�, mog�em wsi��� do niego, ale uwierzy�em w ciebie, a ty zwlekasz. Jaki� pijany czy te� �pi�cy na stoj�co staruszek wszed� do wagonu, doczo�ga� si� do mojej �awki i usiad� obok. Usiad� i natychmiast zasn��, opieraj�c si� o mnie ca�ym ci�arem, bo tak mu by�o wygodniej. Ostro�nie wydosta�em si� spod staruszka i przenios�em si� na inn� �awk�, zupe�nie nie zirytowany t� ma�� przygod�. Dziewczyna widzia�a moje zmagania z s�siadem i u�miechn�a si� do mnie jak do starego znajomego. Ucieszy�em si� z tego, tym bardziej �e poci�g wreszcie zdecydowa� si� ruszy�, szarpn�� i potoczy� si� po torach w stron� peryferii. O, tam, za grupk� wielkop�ytowych o�miopi�trowc�w, stoj�cych na �agodnym zboczu jak stadko j�drnych grzyb�w, znajduje si� m�j instytut. Jest teraz zamkni�ty, a siedz�cy za oszklonymi drzwiami dozorca naturalnie drzemie. Wyj�tkowo sympatyczny staruszek jest �wi�cie przekonany, �e ukradkiem zjadamy �aby, myszy, �winki morskie i r�ne inne zwierzaki, kt�re w nieprawdopodobnych dla innych wersji ilo�ciach trafiaj� do nas, aby odda� �ycie na o�tarzu nauki. Starszy pan zapyta� mnie kiedy�, jak nam te �aby smakuj�. Odpar�em na to, �e s� znakomite, zupe�nie jak kurcz�ta, czym nie wzbudzi�em w nim ochoty do skosztowania tego delikatesu, lecz utwierdzi�em w podejrzeniach. Jeste�my dla staruszka lud�mi niepowa�nymi, a gdyby zobaczy�, czym si� w istocie zajmujemy, uzna�by nas za bezmy�lnie okrutnych. Bo czy to warto dla malutkiego kroczka na drodze do poznania tajemnic m�zgu zam�cza� takie ilo�ci bo�ego stworzenia. Nie potrafi� odpowiedzie� na to pytanie. Zreszt� nie zadawa�em go sobie a� do dzisiejszego ranka. A oto i pierwszy przystanek � jeszcze miejski i ju� nie pusty. St�d mo�na zobaczy� m�j dom. Zobaczy� tak, ale nie rozr�ni� w�r�d dziesi�tk�w podobnych do niego budynk�w wyrastaj�cych na horyzoncie... Nasz poci�g wreszcie si� rozp�dzi�. Stado kr�w, kt�re widzia�em z okna mojego mieszkania, tymczasem zd��y�o dotrze� do polany i teraz po�ywia�o si� z apetytem, wybieraj�c co �wie�sze i smaczniejsze trawki... Ogarn�o mnie poczucie nierozerwalnej wi�zi, absolutnej jedno�ci z otaczaj�cym �wiatem, �wiadomo�� tego, �e jestem mu niezb�dny i nieod��czny od niego, �e beze mnie ten �wiat by�by niepe�ny i niedoskona�y chocia�by dlatego, �e nie m�g�by si� we mnie odbija�. Nie, poznawanie �wiata nie jest okrutne, tylko po prostu niezb�dne cz�owiekowi do �ycia jak powietrze i woda. Wszak nie jest okrutny lew, zabijaj�cy antylop� po to, by m�g� przed�u�y� sw�j gatunek. Nieszcz�sne kr�liki nie s� ofiarami okrucie�stwa, lecz naszej nieprzepartej potrzeby poznania wszystkiego, zobaczenia i zrozumienia funkcji �wiadomo�ci i mechanizm�w naszego �wiata, zrozumienia chocia�by tego, jak to si� sta�o, �e wsta�em dzi� o �wicie, ujrza�em ten ranek i poczu�em si� tym uszcz�liwiony. Perony przystank�w, na kt�rych poci�g stawa� lub kt�re pogardliwie mija� zwalniaj�c tylko troch� sw�j bieg, by�y puste. Nikt te� nie wsiada� i nie wysiada� z wagonu. Tych dziesi�ciu czy pi�tnastu ludzi, kt�rzy roztopili si� w jego wn�trzu nie zak��caj�c jego pustki, zdawa�o si� czeka� na jaki� sygna�, �eby go opu�ci�, jednocze�nie wsta� i wysi��� z wagonu, zrywaj�c w ten spos�b kruchy i kr�tki sojusz z poci�giem i zapominaj�c natychmiast o podr�y, kt�ra kiedy�, powiedzmy pi��set lat temu, by�aby niezwyk��, wyj�tkow� wypraw�, zas�uguj�c� na uwiecznienie w barwnych opowie�ciach przy ognisku. Dziewczyna wyj�a z czerwonej torebki postrz�pion� ksi��k� � ludzie je�d��cy poci�gami podmiejskimi lubi� grube powie�ci, bo takie tomisko starcza na d�ugo, jak bilet miesi�czny. Ta dziewczyna jest dla mnie zagadk�. Zupe�nie nie potrafi� rozszyfrowa�, dok�d i po co jedzie tym poci�giem. A mo�e po prostu nie chc� przyj�� do wiadomo�ci najprostszego rozwi�zania. Poci�g zatrzyma� si� przy mokrym, jaskrawo o�wietlonym sko�nymi, zimnymi jeszcze promieniami s�o�ca peronie. Zaniepokoi�em si�, czy przypadkiem nie tutaj chcia�em wysi���. A zreszt� co za r�nica? Wysi�d� razem z dziewczyn� i dowiem si�, dok�d i po co wybra�a si� o tak niezwyk�ej porze. Z drugiej strony stary dozorca ma jednak racj�, pot�piaj�c nas. Jeste�my jak mali ch�opcy, kt�rzy dostali parowozik i kt�rzy chc�c dowiedzie� si�, dlaczego kr�c� si� ko�a, bez namys�u rozbijamy go na kawa�ki. Wydaje si� nam, �e nie mo�emy obej�� si� bez wiwisekcji, chocia� to wcale o nas dobrze nie �wiadczy. Co z tego, �e potem postawimy psu pomnik! Samego psa ju� nie ma, a bez niego �wiat sta� si� ubo�szy. Nie ma psa, nie ma parowozika i nie ma poszukiwanej wiedzy... Ale nie mo�emy przecie� przyj�� wszystkich punkt�w widzenia naraz, bo staniemy w miejscu, zginiemy jak ten osio�ek mi�dzy dwoma pe�nymi ��obami. Musimy raczej liczy� na to, �e po rozszyfrowaniu mechanizm�w my�lenia, nauczywszy si� czyta� m�zg jak ksi��k�, nauczywszy si� s�ysze� my�li, pomo�emy w ten spos�b braciom naszym mniejszym. Pomo�emy czy p�jdziemy dalej nie ogl�daj�c si� na nich? �e te� dziewczyna wsta�a akurat teraz, kiedy poci�g zbli�a si� do podmoskiewskiego miasteczka, do stacji z betonowymi peronami i kratownicowymi k�adkami. Przecie� ja tu nie chc� wysiada�! Wsta�em. Ruszy� za ni�? Ale przecie� dziewczyna nie wejdzie do ogr�dka �pi�cego w�r�d bz�w domku, nie rozszczeka si� rado�nie na jej widok bia�y kud�aty kundel. � Do widzenia � powiedzia�em do dziewczyny, ale dziewczyna nie us�ysza�a. Zapomnia�a ju� o tym, jak jechali�my razem przez per�owy blask �witu. Wagon prawie zupe�nie opustosza�. Wyszed�em na platform� i zapali�em. Nied�ugo wysiadam. Je�li sp�dz� jeszcze p� godziny w tym wagonie, to strac� swobod� wyboru i przekszta�c� si� w zagranicznego turyst�, kt�ry ca�y ostatni dzie� pobytu sp�dza w sklepach, �eby zaopatrzy� si� w prezenty dla ukochanej rodziny i najdro�szego zwierzchnika. Wysiad�em na nast�pnym przystanku. I dobrze zrobi�em. To by� w�a�nie ten peron, kt�ry przywidzia� mi si� o �wicie. Drewniany, mokry od deszczu i rosy, upstrzony plamami s�onecznego blasku, przes�czonego przez ga��zie drzew. Sosny poskrzypywa�y na wietrze i to skrzypienie sta�o si� g��wnym d�wi�kiem od chwili, gdy ucich� stukot k� poci�gu. Na deskach peronu le�a�a bia�a peonia. Kto� spieszy� si� na ostatni poci�g i zgubi� j�, nawet tego nie zauwa�aj�c w ciemno�ci. Nie podnios�em jej, gdy� by�a pi�kna w�a�nie w ten spos�b: na szarych deskach ciemnozielone soczyste li�cie i bia�y �abot kwiatu. �cie�ka za peronem by�a piaszczysta, nasycona wilgoci� i chrz�szcz�ca pod nogami, jakby tam, za sosnami, rozpo�ciera�y si� wydmy i morze. Letniskowe osiedle spa�o. Na klombie roi�y si� bia�e kury, niwecz�c wczorajsze wysi�ki ogrodnika, szczeniak na zbyt grubym �a�cuchu, odziedziczonym po poprzedniku, podbieg� do ogrodzenia i bez przekonania szczekn��. Zrobi� to najwyra�niej tylko po to, �ebym nie podejrzewa� go o godne pogardy lenistwo. �a�cuch og�uszaj�co zabrz�cza�. W ogrodzie nast�pnego domku sta� z konewk� w r�ku niem�ody m�czyzna w wojskowych bryczesach, koszulce gimnastycznej i s�omkowym kapeluszu. Wiedzia�em, �e przez d�ugie lata s�u�by wojskowej prze�ladowa� go ten upragniony obrazek: wczesny ranek, on z konewk� w r�ku, tenis�wki na przybo� i skrzyp sosen. Nawet pewnie pogania� swe nielekkie, koczownicze wojskowe �ycie, �eby przybli�y� staro��... A mo�e jestem niesprawiedliwy dla emeryta. Mo�e to jest wielki milicyjny detektyw, kt�ry hoduje r�e i czeka z nadziej�, �e nast�pnym poci�giem przyjad� do niego trzej majorzy: �Ratuj, Iwanie Porfiriewiczu, zagadkowa zbrodnia w Ma�achowce�. Oddala�em si� coraz bardziej od stacji i zagl�da�em przez p�oty � najlepszy wska�nik charakteru i stanu maj�tkowego w�a�ciciela domku letniskowego � i szuka�em domu, w kt�rym chcia�bym si� obudzi� rankiem i ws�ucha� si� w zagubione jeszcze w dzieci�stwie d�wi�ki � brz�czenie pszczo�y, brz�k fili�anek na werandzie i zgrzyt studziennego ko�owrotu? Je�li szcz�cie jest nieuchwytnym, nie wiadomo jak przychodz�cym stanem, najcz�ciej zupe�nie nie zwi�zanym z jakimi� wielkimi wydarzeniami lub rado�ciami � to by�em szcz�liwy. A oto i dom. Ju� dawno nale�y mu si� remont. Weranda zapad�a si�, dach zapad�, a stare jab�onie wpar�y si� swoimi powykrzywianymi konarami w �cian�. Na brzegu drewnianego zr�bu studni stoi powyginane blaszane wiadro, a wok� studni przez rzadko ��tozielon� traw� prze�wituje warstwa sosnowego igliwia. Pchn��em furtk�. Skrzypn�a i jakby od tego skrzypni�cia zachwia� si� stary, zmursza�y przy ziemi parkan. Trzeba b�dzie wymieni� s�upy, pomy�la�em. Trzeba przede wszystkim da� nowe s�upy. Ludzie w domu pewnie jeszcze �pi�, chocia� nie, drzwi na werand� s� otwarte, a z komina idzie lekki i wonny � jego zapach dolatuje a� do ogrodzenia � dymek. Wejd�, przeprosz�, zapytam, czy przypadkiem nie mog� wynaj�� tu pokoju. Albo powiem, �e kiedy� dawno, jakie� trzydzie�ci lat temu, mieszka�em tu jako ma�y ch�opak. Powiem cokolwiek i mam nadziej�, �e mnie nie wyp�dz�. Krzewy niedawno przekwit�ego bzu by�y mokre od rosy i trzeba by�o porz�dnie si� schyli�, �eby nie przemoczy� koszuli. Chrab�szcz ci�ko wystartowa� z bzu, uderzy� mnie w rami� i wystrzeli� w g�r� niczym t�czowa kula. P�atki bzu jeszcze le�a�y na trawie. Wszed�em po szarych skrzypi�cych schodkach na werand� i zatrzyma�em si� przed drzwiami. � Jest tam kto? Powiedzia�em to p�g�osem, �eby nie obudzi� tych, kt�rzy jeszcze spali, i nie zak��ca� spokoju samemu sobie, temu, kt�ry przed wielu laty le�a� na niewygodnym w�skim ��ku i patrzy�, jak promie� s�o�ca o�wietla s�ki w balach �ciany i warkocze s�omy mi�dzy nimi. � Wejd� � odezwa� si� g�os ze �rodka. Na werand� wyszed� znajomy m�czyzna. � Czekali�my na ciebie � powiedzia�. � Dzie� dobry � odpowiedzia�em. � Przepraszam. � Przecie� m�wi�, �e czekali�my na ciebie. � A ja si� obudzi�em i nie mog�em ju� usn��... Wyszed�em z domu, wsiad�em do pierwszego z brzegu poci�gu i przyjecha�em. � Wiedzia�e�, dok�d jedziesz? � Przecie� nigdy tu nie by�em. Po prostu wyda�o mi si�, �e mieszka�em tu wiele lat temu. � Wejd� do �rodka i popatrz. Uda�o si� im przetaszczy� ca�� aparatur�. Nie do wiary, ile przyrz�d�w mo�e pomie�ci� malutka izdebka. Pszczo�a lata�a nad szarym pulpitem sterowniczym, ws�uchiwa�a si� w jego buczenie i brz�cza�a w odpowiedzi. Mo�e wyczu�a w nim pokrewn� dusz�? � Po co to wszystko tu przywlekli�cie? Tak w og�le to nie mia�em nic przeciwko temu, �e trafi�em akurat do swoich znajomych, koleg�w z pracy, takich samych jak ja wiwisektor�w i oprawc�w niewinnych �ab. Przypadek wcale mnie nie zdziwi�, bo przecie� ca�e �ycie sk�ada si� z przypadk�w, a ju� zw�aszcza dzi� nic nie mog�o mnie zaskoczy�. � Nie rozumiesz? � Niczego nie chc� rozumie�. Nie macie kubka herbaty? � Oczywi�cie! Zaraz si�dziemy i napijemy si� herbaty. Z konfiturami. Nie spali�my przez ca�� noc. � Co to za �wi�to? � Tw�j przyjazd. � To nie wasze �wi�to, tylko moje. � A kto m�wi, �e jest inaczej? Dyrektor instytutu po�o�y� mi na ramieniu mi�kk� d�o� dobrego wujaszka. Podszed� z ty�u, wi�c nie od razu go spostrzeg�em. W pokoju zebra�o si� ju� chyba z pi�� os�b. Wszyscy u�miechali si� jak psotnicy, kt�rym uda�o si� podrzuci� �ab� nielubianemu nauczycielowi do teczki, a ten, biedaczysko, w�o�y� r�k� do teczki akurat w momencie, kiedy zamierza� wyrwa� do odpowiedzi zdeklarowanego dw�jkowicza. � No i jak? � zapyta� dyrektor. � Mo�na nam pogratulowa�? � Nam? � zapyta�em. � Tobie naturalnie te�. Nie wiesz, jak si� tu znalaz�e�? � Dlatego, �e tego zapragn��em. � Dlatego, �e uda�o si� nam dostroi� do twego biozakresu i nada� silny sygna�. Szed�e� do nas, bo ci� wo�ali�my. � Szkoda � powiedzia�em. Oczekiwali zupe�nie innej reakcji. Pewnie mieszaniny zachwytu i niedowierzania. � Nie wierzysz? Ju� wierzy�em, ale nie mog�em opowiedzie� im o per�owym brzasku, dziewczynie z czerwon� torebk�, pu�kowniku w stanie spoczynku, skrzypieniu sosen i piwonii na mokrych deskach peronu. � Dok�d to? � Przecie� tutaj nie b�d� pisa� wym�wienia. � Nie wyg�upiaj si� � powiedzia� dyrektor. � Nie mogli�my ci� uprzedzi�! Do�wiadczenie musia�o by� czyste. � Nie chodzi o mnie, tylko o kr�liki. � O jakie zn�w kr�liki? � O morskie �winki te�. �al mi ich. Poszukam sobie innej pracy. I ku ich niebotycznemu zdumieniu wyszed�em. Zepsu�em im wspania�e, zas�u�one �wi�to, chocia� nie chcia�em si� na nich m�ci� ani nawet nie czu�em si� obra�ony. Po prostu nie mogliby mnie zrozumie�, a ja chcia�em zachowa� bodaj strz�pek tego mojego poranku. � Poczekaj! � krzyczeli od furtki. � Przecie� sam strawi�e� na tej pracy kilka lat �ycia. To tw�j sukces. My�leli�my, �e si� ucieszysz! Nic nie odpowiedzia�em. Na peronie nadal by�o pusto. Nic dziwnego, wcze�nie, sz�sta rano. Do pe�ni obrazu brakowa�o tylko, �eby peonia zosta�a rozdeptana � malowniczy szczeg� sentymentalnego opowiadania. A peonia le�a�a, grza�a si� na s�onku, sosny szumia�y, nic si� nie zmieni�o. I nie wiedzia�em, czy czeka� na poci�g, czy wr�ci� do tego domu w�r�d starych sosen i jab�oni, gdzie ju� wszyscy zasiedli do herbaty i �miej� si� na wspomnienie tego, jak wszed�em na werand�, a potem uciek�em nie wiadomo na co obra�ony...