11880

Szczegóły
Tytuł 11880
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11880 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11880 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11880 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dariusz Spychalski Krzy�acki poker tom 2 Lublin 2005 Copyright � by Dariusz Spychalski, Lublin 2005 Copyright � by Fabryka St�w Sp. z o.o., Lublin 2005 Wydanie I ISBN 83-89011-65-4 Wszelkie prawa zastrze�one. Ali rights reserved. Ksi��ka ani �adna jej cz�� nie mo�e by� przedrukowywana, ani w jakikolwiek inny spos�b reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w �rodkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy. Rozdzia� 1 Pogranicze Kalifatu Maureta�skiego i wojew�dztwa nowokrakowskiego 16 maja 1957 roku Zatrzymaj si� durniu! Za chwil� wjedziesz wprost do okop�w! - Genera� Fiodor Stiepanow tr�ci� w rami� kierowc� o�mioko�o- wego transportera. Ch�opak, przestraszony okrzykiem, na- cisn�� gwa�townie peda� hamulca. Maszy- n� szarpn�o. * Idiota! - burkn�� ze z�o�ci� Stiepanow. Poziom wyszkolenia jego �o�nierzy ci�gle pozostawia� wiele do �yczenia. - Zga� silnik i poczekaj tu na mnie! * Tak, panie generale! - Kierowca pochyli� z sza- cunkiem g�ow�. Stiepanow zeskoczy� na rozgrzany piasek i rozejrza� si� uwa�nie po okolicy. Pustynia t�tni�a �yciem. Kilku- set �o�nierzy czwartej dywizji gwardii budowa�o w po- cie czo�a system okop�w, naszpikowany stanowiskami ci�kich karabin�w maszynowych. Kilkana�cie wko- panych w ziemi� starych czo�g�w typu ��o�" stanowi�o g��wne punkty ewentualnego oporu. Dwa plutony sa- per�w minowa�y pas ziemi, po�o�ony pomi�dzy lini� okop�w a poblisk� granic�. Ten widok sprawi�, �e Stiepanow odetchn�� z ulg�. Przemierzy� dzisiaj ju� kilkadziesi�t staj, a to, co zo- baczy�, nie napawa�o go optymizmem. Pozycje obron- ne dw�ch pu�k�w, kt�re mia�y przyj�� na siebie g��wny atak chrze�cijan, by�y �le przygotowane, szwankowa- �o zaopatrzenie, a dow�dcy poszczeg�lnych batalion�w my�leli bardziej o zabezpieczeniu drogi odwrotu, ni� o zatrzymaniu pochodu niewiernych. Przera�enie bu- dzi�a my�l, �e s� to najlepsi �o�nierze Kalifatu. Genera� stara� si� nie my�le� o tym, co zastanie na wschodzie, tam, gdzie stacjonowa�y trzy dywizje piechoty s�abiej wyposa�one i dowodzone przez oficer�w, pochodz�- cych ze spokrewnionego z Berberami plemienia Burtus. Mia� powa�ne w�tpliwo�ci co do tego, jak zachowaj� si� niesprawdzeni ludzie, je�li tamt�dy w�a�nie wycofywa� si� b�d� oddzia�y Sulejmana. W najlepszym wypadku wpuszcz� buntownik�w na ziemie Kalifatu, w najgor- szym... Inszallah. Genera� westchn�� ci�ko i ruszy� w stron� niepo- zornego namiotu, usytuowanego tu� za lini� okop�w. Odsun�� p��cienn� kotar� i wszed� do �rodka. M�ody pu�kownik w br�zowym mundurze gwardii spojrza� na przybysza ze zdziwieniem. * Ty tutaj? - przywita� go�cia zaskoczony. - Gdy- bym tylko wiedzia� o twoim przybyciu... * Przyjecha�em na chwil�. - dow�dca armii maure- ta�skiej u�cisn�� d�o� pu�kownika i uca�owa� go w oba policzki. - Witaj, przyjacielu. Pu�kownik Salim Bejhaid, daleki krewny Kalifa, spojrza� z niepokojem na Stiepanowa. * Co ci� sprowadza tak nagle? Czy w stolicy wyda- rzy�o si� co�... nieprzewidzianego? * W mie�cie panuje spok�j - zapewni� go tamten. - Przyby�em sprawdzi�, jak sobie radzisz. * Stosuj� si� do twoich zalece�... * Wiem. - Genera� skin�� z zadowoleniem g�ow�. - Ogl�da�em umocnienia, kt�re przygotowuj� twoi �o�- nierze. Spisa�e� si� naprawd� doskonale. Tw�j pu�k jest jedynym, kt�ry przypomina prawdziwie wojsko. Nie- stety, nie mo�na tego powiedzie� o innych jednostkach. * Potrzeba jeszcze lat, by uczyni� z armii Kalifa- tu si�� zdoln� do walki z chrze�cijanami. - Salim wes- tchn�� ci�ko. * Niestety, masz racj�. - Stiepanow usiad� na ma- cie i zapali� papierosa. - Czas jest w�a�nie tym, czego najbardziej nam brakuje - doda� po chwili. - Obawiam si�, niestety, �e niewierni te� o tym wiedz�. Jak wygl�da sytuacja u ciebie? * Na razie cisza i spok�j - odpar� pu�kownik. - Zwiad lotniczy doni�s�, �e Korpus jest jeszcze kilka- dziesi�t staj od granicy. * Zbieraj� si�y - stwierdzi� ze z�o�ci� genera�. - Wi�- niowiecki wyprowadzi� pi��dziesi�t tysi�cy �o�nierzy, a reszta tej chrze�cija�skiej ho�oty te� nie pr�nuje. * S�ysza�em, �e Czesi i Bawarowie s� niech�tni woj- nie - zauwa�y� ostro�nie Salim. - Podobno nie ma w�r�d nich zgody... * Najgro�niejszy jest Korpus. Je�li ten pies Wi�nio- wiecki ruszy na p�noc, p�jd� za nim. - Stiepanow zaci�gn�� si� g��boko dymem. - Ta niewierna �winia wie doskonale, �e to on dyktuje warunki. * Je�li ten pies wejdzie na nasz� �wi�t� ziemi�, jego ko�ci poch�onie pustynia! - wycedzi� Salim. - B�dzie- my bi� si� o ka�dy dom, o ka�d� ulic�! Og�osimy �wi�t� wojn�! Ca�a Afryka ruszy do walki! * Salim, przyjacielu... - Stiepanow po�o�y� r�k� na ramieniu m�odego cz�owieka. - Tylko na ciebie mog� liczy�. Musisz zatrzyma� armi� niewiernych najd�u�ej jak si� da. Nasi przyjaciele z Egiptu gromadz� ju� woj- ska. Minie jednak wiele dni, zanim pomoc nadejdzie. Do tego czasu musimy radzi� sobie sami. Je�li b�d� na- piera�, wycofuj si�, ale nie dopu�� do rozproszenia si�. * Moi �o�nierze b�d� walczy� jak lwy! - krzykn�� pu�kownik. - Pan nas poprowadzi! * Dobrze, Salim. - Stiepanow u�miechn�� si�. - Czas jest rzecz� najwa�niejsz�. Pami�taj o tym. Zza �ciany namiotu dobieg�y nagle odg�osy wrzawy. * Co si� dzieje? - spyta� niespokojnie genera�. * Sam zobacz. - M�odzieniec u�miechn�� si� tajem- niczo i odsun�� kotar�. Oficerowie wyszli przed namiot. Ich oczom ukaza� si� niezwyk�y widok. Setki ludzi uzbrojonych w stare flinty i miecze, pami�taj�ce drug� wojn� afryka�sk�1, maszerowa�o ra�no w stron� pozycji pu�ku. - Kto to jest?! 1 Druga wojna afryka�ska 1897-1899. Przyczyn� wybuchu dru- giej wojny afryka�skiej by� zatarg o tereny le��ce wok� Wzg�rz Kr�la Jana. W jej wyniku do wojew�dztwa nowokrakowskie- go i Waclavii przy��czony zosta� obszar o ��cznej powierzchni 20 tysi�cy staj kwadratowych. * Wie�niacy z okolicznych oaz. - W g�osie Salima d�wi�cza�o wzruszenie. - Lud chce si� bi� w obronie swojej ziemi. * Lud? - Stiepanow spogl�da� z niesmakiem na t�um ch�op�w, kt�rzy przekroczyli lini� okop�w i zatrzymali si� przed oficerami. - To przecie� wie�niacy... * Odpowiednio rzucony granat mo�e zniszczy� czo�g - powiedzia� twardo pu�kownik. - Ci ludzie go- towi s� na �mier�. Nawet je�li niewierni wypr� nas na p�noc, oni b�d� n�ka� ich bez chwili wytchnienia. To nasza druga armia przyjacielu. By� mo�e dzi�ki nim pokonamy niewiernych. Salim wyst�pi� krok naprz�d, omi�t� spojrzeniem ch�opski szereg i zakrzykn�� z ca�ych si�: * D�ihad! �mier� niewiernym! * D�ihad! - odpowiedzia� mu zgodny okrzyk. - �mier� naje�d�com! Rozdzia� 2 Nowe Jas�o 16 maja 1957 roku Kapitan Kulesza przechadza� si� nerwowo wzd�u� drogi, spo- gl�daj�c co chwila w stron� p�on�cej cerkwi. Ostatni atak Arab�w omal nie zako�czy� si� prze�amaniem pozycji Korpu- su. Ca�e Przedmie�cie Kowali sta�o w ogniu. Pomi�dzy ruinami arabskiego osiedla wci�� jeszcze trwa�y walki z niedobitkami muzu�ma�skiej piechoty. Kapitan min�� pozycje swojego batalionu i przeszed� na drug� stron� drogi. Skupieni wok� sier�anta Jaszcza �o�nierze spo- gl�dali w napi�ciu na pokryte kurzaw� przedpole. * Jak wygl�da sytuacja, sier�ancie? - Kulesza opad� ci�ko na worki z piaskiem. - Jakie straty? * Mamy czterech zabitych i pi�ciu rannych - odpar� ponuro sier�ant. - Jeszcze kilka takich szturm�w... * Wystarczy! - Kapitan uni�s� ostrzegawczo d�o�. - Co z amunicj�? - Ko�czy si�. - Tym razem Jaszcz powstrzyma� si� od jakichkolwiek uwag, zreszt� wyraz jego twarzy wy- starcza� za najbardziej dosadn� z nich. Kulesza nie odpowiedzia�, westchn�� cicho i zacz�� obmacywa� kieszenie w poszukiwaniu papieros�w. * Wie pan co�, panie kapitanie, o posi�kach? - Jaszcz wyci�gn�� w stron� dow�dcy w�asn�, mocno wymi�t� paczk�. - Mija ju� pi�ty dzie�, jak Sulejman stoi pod miastem, a Korpusu ci�gle nie wida�. * Posi�ki s� ju� w drodze. - Kulesza podzi�kowa� skinieniem g�owy i si�gn�� po papierosa. - Musimy wy- trwa� jeszcze jeden dzie�. * Wczoraj s�ysza�em to samo - mrukn�� pod nosem jeden z �o�nierzy. * Posi�ki s� w drodze - powt�rzy� z naciskiem kapi- tan. - Musicie zrozumie�, �e przemarsz przez pustyni� wi��e si� z wieloma problemami. * Po�owa z nas ju� nie �yje. - Kapral Woldemaras otar� czo�o przedramieniem. W zm�czonej i zakurzonej twarzy jego oczy b�yszcza�y z�o�ci�. - Ile jeszcze wy- trzymamy? Amunicja jest na uko�czeniu. Te arabskie psy atakuj� bez chwili przerwy! Major obieca� podes�a� nam troch� pospolitego ruszenia. Jakby w odpowiedzi na s�owa kaprala, zza spalone- go budynku szko�y wynurzy�o si� kilkudziesi�ciu pie- chur�w. Ich piaskowe mundury zlewa�y si� z otoczeniem. * Madziary id�! - krzykn�� �aba. * Madziarzy tutaj? - zdziwi� si� Kulesza. - Bronili przecie� starego browaru. - Przybywamy wam z odsiecz� - przywita� Rzepli- t�w Szabo. - Fiodor twierdzi, �e Arabowie t�dy w�a�nie b�d� pr�bowali nas prze�ama�. Kulesza bez s�owa komentarza wskaza� na pokryte cia�ami przedpole. * A co po drugiej stronie miasta? Jak sprawuje si� pospolite ruszenie? * Walcz� jak lwy - powiedzia� z uznaniem Sza- bo. - Jestem naprawd� po wra�eniem. Od chwili, gdy ten bandyta Sulejman stan�� pod miastem, odparli�my razem pi�� szturm�w. * Nawet nie wiesz, jak bardzo si� ciesz�, �e jeste�cie z nami. Trzeba wzmocni� obron�... - Kapitan urwa� nagle, zacz�� nas�uchiwa�. * Id� dranie. - �aba poruszy� si� niespokojnie. * Przygotowa� si�! - krzykn�� Kulesza. - Strzela� dopiero na moj� komend�! * Na stanowiska! - rozkaza� Szabo swoim ludziom. Szarpn�� kapitana za rami� - Macie granaty? * Starczy i dla was - odpar� Rzeplita. * G�owa do g�ry! B�dzie dobrze! - Szabo poklepa� go po plecach. Tymczasem na przedpolu zacz�� si� ruch. Dziesi�� wielkich woz�w, jakich zwykle u�ywano do transportu daktyli, wynurzy�o si� spomi�dzy wzg�rz jakie� dwie- �cie �okci przed lini� okop�w. Dyszle ci�gn�li rozebrani do pasa ludzie. W prze�witach pomi�dzy wozami wi- da� by�o nieprzebrane chmary piechoty arabskiej. * Co to jest u diab�a! - Kulesza os�oni� oczy r�k�. * Kapitanie! Co� mi si� wydaje, �e tam s� nasi! - krzykn�� �aba. Ludzie ci�gn�cy wozy ubrani byli w poszarpane mundury. Co� nagle przyku�o uwag� Kuleszy. Trze- ci w�z od prawej ci�gn�� wielki m�czyzna w podartej koszuli. Jego twarz wyda�a si� kapitanowi znajoma. * M�j Bo�e! Przecie� to stary Kujawa! * Kapitanie, czy to ludzie porucznika Pieroga? - rozleg� si� w�ciek�y g�os Woldemarasa. * Tak... - odpar� g�ucho Kulesza. - Te psy u�ywaj� ich jako �ywych tarcz. W okopach zaleg�o ponure milczenie. * Na pozycje! Przygotowa� si�! Strzela� na moj� ko- mend�! - wrzasn�� Kulesza. * Mamy strzela� do swoich?! - zaprotestowa� nagle poblad�y �aba. * Bez dyskusji! - Kapitan przypad� w okopie, stara- j�c si� unika� spojrze� podkomendnych. * Panie Bo�e, wybacz mi - szepn�� cicho. Kolumna zbli�a�a si� powoli. Ju� s�ycha� by�o po- krzykiwania arabskiej piechoty, lecz okopy Korpu- su milcza�y. Kilku wojownik�w, o�mielonych cisz�, wybieg�o przed pierwsz� lini� i odda�o kilka strza��w w stron� niewidocznego przeciwnika. Wozy, kolebi�c si� na nier�wno�ciach, pod��a�y wprost na szaniec. * Ognia!!! - Kapitan Kulesza prze�adowa� karabin i, kln�c g�o�no, wycelowa� brr i w stron� nadbiegaj�- cych Arab�w. Strzeli�, prze�adowa� i znowu wystrzeli�. Dw�ch Berber�w upad�o na piasek. �o�nierz, obs�ugu- j�cy karabin maszynowy podni�s� si� nagle i osun�� na dno okopu. * Bydlaki! - Murzyn dopad� karabinu, nakierowa� dymi�c� luf� i nacisn�� spust. Bro� podskoczy�a nagle i, zanosz�c si� przera�liwym jazgotem, wyplu�a d�ug� seri�. Kapitan strzela� na o�lep tam, gdzie przed chwil� dostrzeg� skupiska piechoty arabskiej. Kiedy sko�czy- �y si� naboje i bro� umilk�a, ca�y czas trzyma� palec na spu�cie. Dopiero teraz dotar�o do niego, �e odg�osy bitwy ucich�y. Na p�nocnym skrzydle s�ycha� by�o jeszcze pojedyncze wystrza�y, ale to wszystko. Atak arabski za- �ama� si� w jednej chwili. Dziesi�tki wojownik�w ucie- ka�o, ile si� w nogach, w stron� bezpiecznych wzg�rz. Kapitan opad� na worki z piaskiem i dr��c� r�k� si�gn�� do kieszeni po papierosy. Znalaz� je natychmiast. Z tru- dem wyd�uba� jednego i wcisn�� mi�dzy wyschni�te wargi. * �yjemy, kapitanie! - W okopie pojawi� si� przy- pominaj�cy zjaw� Woldemaras. Poda� Kuleszy ogie� i sam zapali�. * Zaatakowali jak w�ciek�e psy, ale nie r�wna� si� im Korpusem. Stracili po�ow� ludzi. * Ci ju� przynamniej nie podnios� r�ki na Rzecz- pospolit�. - Kulesza wsta� oci�ale i wyjrza� z okopu. Dym rozchodzi� si� powoli, ods�aniaj�c widok na pole bitwy. Ca�a r�wnina zas�ana by�a cia�ami. J�ki konaj�- cych miesza�y si� z pokrzykiwaniami �o�nierzy, kt�rzy opu�cili okopy, by w�r�d poleg�ych odnale�� towarzy- szy z pogranicznych fort�w. - Trzeba sprawdzi�, czy kt�ry� z naszych prze�y� - mrukn�� Woldemaras. Spojrzeli na siebie i natychmiast obaj odwr�cili g�owy. To zwyci�stwo mia�o wyj�tkowo gorzki smak. Kapitan spogl�da� niespokojnie w stron� wzg�rz, za kt�rymi ukryli si� Arabowie. * We� swoich ludzi i ubezpieczaj reszt� - powiedzia� szybko. - Je�li zauwa�ysz co� podejrzanego, natych- miast wracajcie. * Tak jest! - Kapral ruszy� wzd�u� okopu, pokrzy- kuj�c na �o�nierzy ze swojej dru�yny. Wr�cili kilka chwil p�niej. �aden z nich nie po- wiedzia� nawet s�owa. Brudne twarze wykrzywia�y �al i gorycz, a w spojrzeniach tli�a si� nienawi��. Nie trzeba by�o nic m�wi�. Z�o�yli na ziemi kilkana�cie cia�. Ku- lesza pochyli� si� nad starym Kujaw�. Szlachcic dosta� w pier�. Blada twarz zastyg�a w wyrazie jakiego� nie- samowitego wr�cz spokoju, jakby stary zadowolony by� z tego, jak przysz�o mu po�egna� si� z �yciem. Jakby na to w�a�nie czeka�. Tu� obok ojca le�a� jego syn Antoni. Kapitan zamkn�� oczy m�odego szlachcica, nie zwraca- j�c uwagi na zastygaj�c� na powiekach krew, i prze�eg- na� si�. - Zanie�cie ich do podziemi ko�cio�a - powiedzia� g�ucho. Nie zauwa�y� nawet, jak tu� obok niego zatrzyma� si� �azik dow�dcy pu�ku. * Co tu si� dzieje? - Major Stopkiewicz przystan�� na widok cia�. * To ludzie Pieroga i szlachta z Kimlicza. Ten ban- dyta u�y� ich jako tarcz. - Twarz Kuleszy przypomina�a kamienn� mask�. - Ich wszystkich trzeba... * Kapitanie! - Stopkiewicz ruchem g�owy wskaza� na ruiny jednego z dom�w Przedmie�cia Kowali. - Pro- sz� za mn�! Szabo, ty r�wnie�. Poszli za nim w milczeniu. Nawet Madziar straci� gdzie� sw� zwyk�� swad�, zatkn�� kciuki za pasek i po- d��a� za majorem, zwiesiwszy ponuro g�ow� i nerwowo przygryzaj�c w�sa. * Jak stoicie z amunicj�? - Stopkiewicz od razu prze- szed� do rzeczy. * Zu�yli�my ju� wi�kszo�� zapas�w. - Kulesza przy- siad� na przysypanym gruzem sto�ku, nagle poczu� si� �miertelnie zm�czony. - Je�li utrzymaj� cz�stotliwo�� atak�w, jutro po po�udniu prze�ami� nasz� obron�. * Psubraty ruszyli na nas dwukrotnie w ci�gu jednej zaledwie godziny! - odezwa� si� Szabo. * Wbrew pozorom to dobry znak - powiedzia� spo- kojnie Stopkiewicz. - Sulejman wie, �e Korpus nadci�- ga. Ten dra� rozpaczliwie pr�buje zdoby� miasto. * Gdzie jest Wi�niowiecki? - Murzyn spojrza� na dow�dc� ponuro. - Jak d�ugo mamy na niego jeszcze czeka�? * Wed�ug ostatniego meldunku wszystkie pu�ki wy- sz�y wczoraj w nocy z Nowego Kowna... * Nowe Kowno?! - Szabo z�apa� si� za g�ow�. - Prze- cie� to jakie� pi��dziesi�t staj st�d! Mog� by� tu cho�by za kilka godzin! * To, niestety, nie takie pewne. - S�owa majora ostu- dzi�y zapa� Madziara. - Wi�niowiecki idzie do nas z ca- �ym inwentarzem. Armaty, czo�gi, samochody pancer- ne. �eby przemie�ci� tak wielkie si�y, potrzeba czasu. * Na choler� mu to �elastwo? - zdziwi� si� Szabo. - �eby przep�dzi� Sulejmana, wystarczy kawaleria! * Nie wiem, co zamierza, ale nie podoba mi si� to zbytnio. - Stopkiewicz zamilk� z zas�pion� min�. - Musicie utrzyma� wasze pozycje jeszcze jeden dzie�. Tylko tyle. * Jeden dzie�... - powt�rzy� Kulesza z gorycz�. - Jeden dzie�, zawsze jeszcze jeden dzie�... Moi ludzie przestaj� ju� wierzy� w zapewnienia o nadci�gaj�cej po- mocy. * Jeden dzie�. Tylko jeden. - Stopkiewicz ju� nie rozkazywa�. Prosi�. - Musicie powstrzyma� ich za wszelk� cen�. W obozie Sulejmana nie dzieje si� najle- piej. Z zezna� je�c�w wynika, �e pozosta�o przy nim najwy�ej dwa, dwa i p� tysi�ca wojownik�w. Jego si�y topniej� z godziny na godzin�. Dzi�ki temu, �e si� trzy- mamy, bunt we wszystkich p�nocnych powiatach zgas� w zarodku. * Potrzebujemy wi�cej amunicji - mrukn�� Kule- sza. - Daj mi kilka mo�dzierzy, a za�atwi� drani. * Dostaniesz wszystko, co chcesz. - Stopkiewicz skwapliwie skin�� g�ow�. - Oddam ci wszystkie rezer- wy, ale musisz si� utrzyma�. * Utrzymam si� - powiedzia� twardo kapitan. - Pr�dzej padn�, ni� pozwol�, by ci dranie zdobyli Nowe Jas�o. * To w�a�nie chcia�em us�ysze�. - Major po�o�y� d�o� na ramieniu Kuleszy. Nie stara� si� ukry� ani ulgi, ani, tym bardziej, wdzi�czno�ci. - Jeszcze jeden dzie�. Potem pogonimy drania do samej granicy. Rozdzia� 3 Pustynia Jasielska IJ maja 1957 roku Zdezelowany �ubr z god�em pi�- tego pu�ku �Zaporo�e" na bur- tach - bia�o-czarn� szachowni- c� - min�� ostatnie namioty obozowiska wojsk Sulejma- na i wyjecha� na otwart� przestrze� pustyni. Siedz�cy za kierownic� porucznik Linde wdusi� peda� gazu do oporu. Kt�ry� z komturialnych uderzy� ostrzegawczo w dach szoferki. - Spokojnie. - Major Gruber po�o�y� d�o� na ramie- niu porucznika. - Ta kupa z�omu zaraz si� rozpadnie. Nikt nas przecie� nie goni. Oficer zerkn�� w lusterko. * My�li pan, �e nie wy�l� po�cigu? - spyta� nerwo- wo. * Nie ma obaw. - Gruber u�miechn�� si� lekcewa- ��co. - Wi�kszo�� tej ha�astry zastanawia si�, jak da� nog� z obozu. Nie w g�owach im po�cig. Linde zwolni� nieco. Major roz�o�y� na kolanach map� wojew�dztwa i pocz�� studiowa� j� z uwag�. * Jak stoimy z rop�? - spyta� po chwili. * Mamy nieca�e p� baku. Przejedziemy na tym ja- kie� sto pi��dziesi�t staj. Mo�e troch� wi�cej. * Sto pi��dziesi�t staj. - Gruber pokiwa� g�ow�. - My�l�, �e to wystarczy. * Kt�ry wariant wybieramy? Jedziemy na maure- ta�sk� stron� czy do Waclavii? * Wszystko zale�y od tego, gdzie jest Korpus. - Ma- jor mimowolnie obr�ci� wzrok na po�udnie. - Legion Praski stoi pewnie na granicy, wi�c najlepszym rozwi�- zaniem b�dzie trasa p�nocna. * Tam s� Maurowie - mrukn�� Linde. - Je�li na- tkniemy si�... * Damy sobie rad� - przerwa� mu Gruber. - Naj- wa�niejsze, �e w por� opu�cili�my naszych drogich so- jusznik�w. * My�li pan, �e wszystko p�jdzie jak nale�y? * Jestem o tym przekonany. - Niezachwiana pew- no�� nie tylko w brzmia�a g�osie Grubera, ale i malo- wa�a si� na jego twarzy. - Ten dure� Su�ejman dokona� wspania�ej rzeczy. Zabi� tak wielu Rzeplit�w, �e wojna jest nieunikniona. Za chwil� ucieknie z podkulonym ogonem, a Korpus ruszy za nim w po�cig. Minie ty- dzie� i Maurowie zostan� pokonani. A wtedy... * Ca�a Afryka stanie w ogniu - doko�czy� Linde. - Naprawd� tego dokonali�my! Gruber skierowa� wzrok na widoczne w oddali za- budowania Nowego Jas�a. - Prowad� ostro�nie - powiedzia� z u�miechem. - Ten grat ledwie dyszy. * * * * Psy! Przekl�te psy! - Sulejman cisn�� kamieniem w Bahtara. - M�wi�e�, �e nie odwa�� si� strzela� do swoich! Wiesz, ilu wiernych poleg�o?! * Panie! Zechciej mnie wys�ucha�! - Abdel Rah- man, stoj�cy przed wej�ciem do namiotu szejka, uchyli� si� przed kolejnym kamieniem. - To... * Milcz! Pos�ucha�em twojej rady i moja piechota zosta�a zdziesi�tkowana! Ale poprowadzisz j� jeszcze raz! Uderzymy na pozycje niewiernych jak burza! Ich w�t�e okopy nie powstrzymaj� naszych wojownik�w! * Kolejny atak nie przyniesie ju� rozstrzygni�cia. - Ton g�osu Bahtara zmieni� si� nagle. To ju� nie s�uga przemawia� do pana, ale r�wny do r�wnego. - Ostat- nia szansa zdobycia miasta przepad�a. Nasi bracia do- nie�li, �e wielkie si�y niewiernych pod��aj� na wsch�d. Wiesz, co to oznacza? Chc� nam odci�� drog� odwrotu. Je�li nie wycofamy si� jeszcze dzi�, Korpus we�mie nas w kleszcze. Sulejman spojrza� na Bahtara ze zdumieniem. * Wi�c nawet ty stan��e� przeciwko mnie? * Sta�em zawsze po twojej stronie, dlatego nie po- zwol�, by niewierni wybili do nogi najlepszych wojow- nik�w - odpar� twardo tamten. * To przez ciebie miasto jeszcze nie pad�o. Prze- cie� to ty dowodzi�e� wszystkimi atakami. Mo�e jeste� zdrajc�? To ty nam�wi�e� mnie... Bahtar si�gn�� nagle po pistolet. Prze�adowa� go i wycelowa� w pier� Sulejmana. * Nie wymawiaj s��w, kt�rych m�g�by� potem �a- �owa�. - Twarz Abdela przybra�a kolor purpury. - Wi- dzisz to przekl�te miasto?! Widzisz je?! - Wskaza� na p�on�c� w oddali cerkiew. - To nie ja, lecz ty chcia�e� zdoby� je za wszelk� cen�! Zapomnia�e� ju�, ile razy pr�bowa�em przekona� ci�, �e przyniesie nam to kl�- sk�? Mieli�my szans�, wielk� szans� na wyzwolenie naszej �wi�tej ziemi, lecz przez tw�j bezrozumny up�r wszystko przepad�o! * Nie strzelisz do mnie przecie�! - Sulejman z tru- dem prze�kn�� �lin�, nie odrywaj�c spojrzenia od wy- lotu lufy. * Powinienem zrobi� to ju� dawno - odpowiedzia� ponuro Bahtar. - Wierzy�em g��boko, �e Allach wybra� ci�, by� poprowadzi� nas do zwyci�stwa, lecz teraz do- piero widz�, jak bardzo si� myli�em. * Chyba jednak przeliczy�e� si�, zdrajco! - Szejk odetchn�� z ulg� na widok sporej grupy wojownik�w, kt�ra pod��a�a w ich stron�. - Bra� go! To zdrajca! Chcia� mnie zabi�! Nikt nie pos�ucha� tego wezwania. * Dlaczego stoicie?! - W g�osie Sulejmana na nowo pojawi� si� strach. * Nie jeste� ju� naszym wodzem - powiedzia� zim- no Abdel. - Chcia�em rozwi�za� to inaczej, ale pokaza- �e�, jak s�abym jeste� cz�owiekiem. Bra� go! * Co wy robicie! Na Allacha, nie! - Sulejman prze- pchn�� si� przez wojownik�w i rzuci� do ucieczki. Prze- bieg� zaledwie kilka krok�w, gdy hukn�� strza�. Abdel Rahman opu�ci� pistolet i podszed� wolno do znieruchomia�ego cia�a. Pochyli� si� nad szejkiem i ob- r�ci� go na plecy. Patrzy� przez chwil� na twarz zastyg�� w grymasie strachu, po czym wyprostowa� si� i odwr�- ci� bez s�owa. Zapad�o ponure milczenie. - Co radzisz robi�? - spyta� po chwili Sobi. Abdel machn�� r�k� w kierunku pobliskich wzg�rz. * Musimy i�� na p�noc. Tylko tam znajdziemy schronienie. * Chcesz i�� w stron� granicy? - Ton g�osu Sobie- go wskazywa�, �e ten pomys� nie przypad� mu do gu- stu. - Kalif nas zdradzi�. Jedyna droga odwrotu wiedzie na wsch�d. Musimy i�� do Egiptu. Tylko Egipcjanie s� w stanie zatrzyma� chrze�cijan... * Granica egipska jest za daleko! - krzykn�� kt�ry� z Bahtar�w. - Pustynia poch�onie nasze ko�ci! * Nie p�jdziemy na wsch�d - oznajmi� twardo Ab- del. - P�jdziemy na p�noc. * Chcesz ryzykowa� starcie z armi� Kalifa? - spyta� ze z�o�ci� Sobi. - Jego oficerowie ka�� do nas strzela�! * By� mo�e nie ka�� - odpar� bezbarwnym g�osem Abdel. - Przygotujcie ludzi do drogi. Ruszamy za dwie godziny. Rozdzia� 4 Nowe Jas�o 17 maja 1957 roku Genera� Wi�niowiecki sta� w ot- wartym oknie ratusza nowoja- sielskiego i przygl�da� si� ze- branym na rynku mieszka�com miasta. Mimo wczesnej pory plac wype�nia� t�um. Godzin� temu do Nowego Jas�a wkroczy�y pierwsze oddzia�y Korpusu, witane przez tutejszych z nieopisanym entu- zjazmem. Radosne okrzyki i ch�ralne �piewy, docho- dz�ce z gospody �U Janika", �wiadczy�y, �e cz�� po- spolitego ruszenia zacz�a ju� �wi�towa� zwyci�stwo nad wojskami Sulejmana. Kilkudziesi�ciu ludzi usu- wa�o resztki barykady, tarasuj�cej przejazd przez ulic� Palmow�, inni przenosili worki z piaskiem, kt�rymi za- bezpieczono okna i piwnice kamienic otaczaj�cych ry- nek. Z piwiarni �U Myko�y", na wprost ratusza, wyno- szono rannych, na kt�rych czeka�y ju�, przyby�e wraz z Korpusem, sanitarki. W uwolnionym od obl�enia mie�cie �ycie wraca�o powoli do normy. Wi�niowiecki odwr�ci� si� od okna i spo�r�d grupy oficer�w wy�owi� wzrokiem majora Stopkiewicza. * Pa�scy ludzie zas�u�yli na najwy�sze uznanie - powiedzia� uroczy�cie. - Przed przybyciem do ratusza objecha�em ca�e miasto i przyjrza�em si� wszystkiemu dok�adnie. Jestem pod wra�eniem... pu�kowniku. - Ge- nera� u�miechn�� si� nieznacznie na widok zdumionej miny oficera. - Zas�u�y� pan na awans. * Spe�nili�my tylko sw�j obowi�zek - odpar� zmie- szany Stopkiewicz. - Poza tym to nie tylko nasza zas�u- ga. Pospolite ruszenie i nasi sojusznicy bili si� jak lwy. Bez nich nie daliby�my rady. * Wiem o tym. - Wi�niowiecki z u�miechem apro- baty odwr�ci� si� ku stoj�cym na baczno�� Madziarowi i Czechowi. Szabo odzyska� ju� sw�j zwyk�y animusz i teraz wypr�y� si� jak struna, dumnie unosz�c pod- br�dek. �elezny, poszarza�y na twarzy i z obanda�owa- n� g�ow�, wygl�da� jednak du�o gorzej. - Jeszcze dzi� wy�l� specjalne podzi�kowania do Nowej Pragi i Nowe- go Szegedu, a jutro, najdalej pojutrze, spotkam si� oso- bi�cie z waszymi dow�dcami i poprosz� ich o zgod� na przyznanie wam order�w Or�a Bia�ego. Obaj kapitanowie spojrzeli na siebie oszo�omieni. To odznaczenie by�o najwy�szym, jakie otrzyma� m�g� �o�nierz Rzeczypospolitej i nigdy jeszcze si� nie zdarzy- �o, by przyznano je cudzoziemcowi. - Zas�u�yli�cie na to wyr�nienie. - Genera� zda- wa� si� czyta� ich my�li. - Wasza postawa wykaza�a, �e my, chrze�cijanie, niezale�nie od dziel�cych nas r�nic, zawsze powinni�my trzyma� si� razem. Ju� dzi� zapra- szam was do Nowego Krakowa. - To wielki zaszczyt, generale - powiedzia� niepew- nym g�osem �elezny. - Jeste�my zaszczyceni. - zasalutowa� Szabo. Wi�niowiecki odda� salut, po czym zwr�ci� si� do burmistrza i popa. * Wam r�wnie� chcia�em z�o�y� serdeczne podzi�- kowania. To dzi�ki wam duch w obro�cach nie upad�. * My tu wszyscy kresowiacy, generale - odpar� dumny z pochwa�y burmistrz. - Nie pierwszyzna nam bi� si� z przekl�t� arabsk� dzicz�. Odparli�my ich i do- brze, tyle �e p� miasta zburzone... - Semen Antonycz zawiesi� znacz�co g�os, nie by�by sob�, gdyby przepu�ci� tak� okazj�. * Widzia�em, jak wielkie straty ponie�li�cie. - Ton genera�a sta� si� nagle powa�ny, a u�miech znikn�� z jego twarzy. - Zapewniam was, �e Nowe Jas�o otrzy- ma stosowne �rodki, kt�re przywr�c� mu dawn� �wiet- no��. R�wnie� osady spalone przez Berber�w nie po- zostan� bez pomocy. Ka�dy osadnik otrzyma nisko oprocentowany kredyt, kt�ry pozwoli mu na odbudow� domu. Osobi�cie za� ofiaruj� dwadzie�cia tysi�cy more- s�w na odbudow� waszej cerkwi. Przez t�um przeszed� szmer niedowierzania. Wi�- niowiecki znany by� wprawdzie ze swojej hojno�ci, lecz kwota, kt�r� zadeklarowa�, pozwoli�aby na wybudowa- nie nawet dw�ch cerkwi. * Dwadzie�cia tysi�cy? - Pop Aleksy niemal�e za- ch�ysn�� si� z wra�enia. - M�j Bo�e! Tyle pieni�dzy! Mo�e starczy nawet na z�ocon� kopu��! * B�dzie i z�ocona kopu�a. - Genera� skin�� g�ow�. - Nale�y si� to wam. * Jakie to szcz�cie, �e B�g obdarzy� nas tak znamie- nitym wodzem! - krzykn�� w uniesieniu burmistrz. - Wiwat! Niech �yje! Niech �yje! * Wiwat! - zawt�rowali oficerowie. - Niech �yje! * Nie zapomn� r�wnie� o naszych braciach w wie- rze. - Genera� zerkn�� na ksi�dza Kaplic�. - Ko�ci� w Kimliczu zostanie r�wnie� odbudowany, a osadzie przywr�cimy dawne znaczenie. * B�g zap�a�. - W g�osie kap�ana s�ycha� by�o wzru- szenie. - S�owa, kt�re us�ysza�em, wypowiedzia� wielki cz�owiek. * Wiwat! Wiwat! * Dzi�kuj� wam najmilsi, naprawd� dzi�kuj�. - Wi�- niowiecki odczeka�, a� tumult ucichnie. Gdy w sali zapad�a cisza, uni�s� g�ow� i powi�d� po zebranych uwa�nym spojrzeniem. Jego twarz zmieni�a si� nagle. Zmarszczy� brwi, na czole pojawi�a si� g��bo- ka bruzda. Przeszed� spod okna na �rodek sali, za�o�y� r�ce na plecach, podni�s� g�ow� i przem�wi� wolno, jak gdyby chcia�, aby ka�de jego s�owo zapad�o w pami�� zebranych: * Nowe Jas�o do�wiadczy�o w ci�gu ostatniego ty- godnia wielkiego nieszcz�cia, jakim by� najazd barba- rzy�c�w z p�nocy. Wiecie ju� zapewne, �e podj��em w�a�ciwe kroki, by raz na zawsze pozby� si� gro��cego nam niebezpiecze�stwa. Mam nadziej�, �e wy, kt�rzy zamieszkujecie pogranicze, rozumiecie doskonale moj� decyzj�? * Zaatakujemy Kalifat? - spyta� szybko Semen. * Wiem, �e dla wielu wojna z Mauretani� jawi si� jako najwi�ksze nieszcz�cie, lecz wierzcie mi, innego wyj�cia nie ma. Niebawem Korpus Afryka�ski prze- kroczy granic� Kalifatu Maureta�skiego i pomaszeru- je na p�noc. - Urwa� na chwil�, jakby chcia� da� szan- s� zebranym na wyg�oszenia swoich opinii, nikt jednak si� nie odezwa�. - Nadszed� czas, by�my zrealizowali wreszcie wielkie marzenie naszych przodk�w. Doko�- czymy to, co oni doko�czyli. Po dwustu pi��dziesi�ciu latach stajemy znowu do walki o rozszerzenie chrze�- cija�skiego panowania w Afryce. Czy wy, potomkowie pierwszych osadnik�w, staniecie do walki z naszymi odwiecznymi wrogami? Na sali nadal panowa�a cisza. Po mie�cie kr��y�y plotki o zbli�aj�cej si� wielkiej wojnie z muzu�manami, lecz niewielu dawa�o im wiar�. Trwaj�ce ponad osiem- dziesi�t lat zawieszenie broni wydawa�o si� by� stanem naturalnym i przez to niezmiennym. * To historyczna chwila - powiedzia� burmistrz �a- mi�cym si� ze wzruszenia g�osem. - Zapewniam pana, generale, �e na nas mo�e pan liczy�. * Dzi� jeszcze przem�wi� do wiernych. - W oczach popa Aleksego pojawi� si� b�ysk. - Cerkiew prawos�aw- na stanie murem za najwi�kszym wodzem, jakiego zro- dzi�a nasza afryka�ska ziemia. * Ko�ci� katolicki uczyni to samo - do��czy� si� do zapewnie� ksi�dz Kaplica. * Wsp�lnie pokonamy naszych wrog�w. Wszystkich wrog�w... - Wi�niowiecki zawiesi� znacz�co g�os. * Nikt nie stanie nam na drodze! - Antonycz da� si� porwa� nastrojowi. - Poprowad� nas do zwyci�stwa! * Takie w�a�nie s�owa spodziewa�em si� us�ysze�. - Genera� skin�� z zadowoleniem g�ow�. - Kiedy nast�pi atak? - spyta� Stopkiewicz. Wi�niowiecki rzuci� w stron� nowo mianowanego pu�kownika szybkie spojrzenie. * Uderzymy dzi� o p�nocy. Zdaj� sobie spraw�, �e pa�scy ludzie wiele przeszli, lecz w tak wa�nej chwili potrzebny jest ka�dy �o�nierz. Dlatego wyznaczam panu nowe, niezwykle odpowiedzialne zadanie. - Ge- nera� zamilk� na chwil�. - Dzi� po po�udniu wyruszy pan pod granic� egipsk�. Pa�scy ludzie wzmocni� po- sterunki, kt�re chroni� nas od nag�ej napa�ci ze wscho- du. * Czy to oznacza, �e Egipcjanie wyruszyli Maurom na pomoc? - upewni� si� Stopkiewicz. * Wojska Egipcjan maszeruj� przez pustyni� - po- twierdzi� genera�. - Lecz nie mierzy� si� im z Korpu- sem - doda� dobitnie. - Dotr� tu nie pr�dzej ni� za dwa tygodnie, my za� w tym czasie osi�gniemy Morze �r�d- ziemne. * Damy rad� Egipcjanom? - spyta� niespokojnie kt�ry� z rajc�w. Wi�niowiecki skin�� g�ow�. * Pobijemy ich tak samo jak Maur�w. - W jego g�o- sie s�ycha� by�o niezachwian� pewno��. - Pobijemy ich i pop�dzimy do samego Kairu! * Egipt te� b�dzie nasz! - wykrzykn�� burmistrz. Jako pierwszy, ale nie ostatni. Nie jego jednego urzek�a wizja chrze�cija�skiej Afryki. Dow�dca Korpusu przyjmowa� entuzjazm zebra- nych z widocznym zadowoleniem. - Przyjdzie czas i na to... - powiedzia� z u�miechem, gdy gwar przycich� nieco. - Wiwat Wi�niowiecki! Wiwat! Wiwat! - Okrzyki natychmiast ponownie przybra�y na sile. Genera� u�cisn�� kilka wyci�gni�tych d�oni, po czym spojrza� dyskretnie na zegarek. - Wybaczcie, przyjaciele, lecz czas na mnie. Mam wielk� nadziej�, �e niebawem odwiedz� was znowu... Otoczony przez oficer�w i �egnany nieustaj�cymi okrzykami, skierowa� si� ku wyj�ciu. Pu�kownik Stopkiewicz, stoj�c przy otwartym ok- nie, obserwowa� zebrany na rynku t�um, kt�ry na wi- dok wychodz�cego z ratusza dow�dcy Korpusu pocz�� wznosi� radosne okrzyki. * Jak si� czujesz jako pu�kownik? - Obok dow�dcy garnizonu nowojasielskiego pojawi� si� nagle kapitan Kulesza. * Jak mam si� czu�? Normalnie. Kulesza spogl�da� za sun�c� przez rynek generalsk� limuzyn�. * To wyj�tkowy cz�owiek, nie uwa�asz? * Szykuj ludzi. - Stopkiewicz uda�, �e nie dos�ysza� s��w oficera. - Nie da� nam wiele czasu na odpoczynek. * * * Zbli�a�o si� po�udnie. Granatowy Toor 590, eskorto- wany przez dwa transportery Ry�, opu�ci� Nowe Jas�o i skierowa� si� w stron� odleg�ej o pi�� staj niewielkiej osady Al-D�afer, po�o�onej przy g��wnej drodze pro- wadz�cej w stron� granicy maureta�skiej. Dw�ch pa- sa�er�w samochodu, genera� Wi�niowiecki i dow�d- ca lotnictwa Korpusu, pu�kownik Aleksander Junonis, w milczeniu obserwowa�o widok za oknem. S�py, kr�- ��ce nad ruinami nielicznych domostw, przypomina- �y, �e maszeruj�cy na p�noc Korpus traktowa� mu- zu�man�w z powiatu nowojasielskiego jak zdrajc�w. Z�apanych z broni� w r�ku wieszano natychmiast, resz- t� odstawiano do specjalnych oboz�w pod Nowym Kra- kowem, gdzie czeka� mieli na proces. Trzy gminy znik- n�y bez �ladu. Mieszka�cy trzech kolejnych, niemal dwadzie�cia tysi�cy ludzi, przera�eni okrucie�stwami wojsk chrze�cija�skich, uciekli na maureta�sk� stron�. - M�wisz wi�c, �e ta przekl�ta �winia z Europy za- mierza rozpocz�� negocjacje z Kalifem? Jeste� tego ca�- kowicie pewien? - odezwa� si� nagle Wi�niowiecki, odwracaj�c wzrok od widoku zniszcze�, dokonanych przez podleg�ych mu �o�nierzy. Pu�kownik Junonis, gruby Murzyn o nalanej twa- rzy, ruchem g�owy wskaza� na kierowc�. * Mo�esz m�wi�. To zaufany cz�owiek. - Genera� przynagli� go niecierpliwym gestem. * Chcia�bym si� myli�, ale, niestety, to prawda. - Grubas otar� ociekaj�ce potem czo�o. - Dowiedzia�em si�, �e stoi za tym nasz drogi przyjaciel, wojewoda Sier- pi�ski. * Sierpi�ski? - Na twarzy Wi�niowieckiego pojawi� si� grymas z�o�ci. - Mog�em si� tego po nim spodzie- wa�! * Pieni�dze Rzeplit�w uczyni�y wiele z�ego - mruk- n�� Junonis. - Nie chc� ci� martwi�, ale dosz�y mnie s�uchy, �e nawet kilka starych rod�w opowiedzia�o si� za przyj�ciem pomocy z Europy. * Kto dok�adnie? - wycedzi� przez z�by genera�. * Czy to ma jakie� znaczenie? - Murzyn wzruszy� ramionami. - Pies z nimi, i bez nich sobie poradzimy. * Nic nie rozumiesz - zgromi� go Wi�niowiecki. - Je�li odst�puj� nas stare rody, czego mo�na spodziewa� si� po innych? Ryba psuje si� od g�owy, pami�taj o tym. * Wojewod� popieraj� Kwiatkowscy, Zi�bi�scy i Fi- lipiukowie. Opr�cz tego kilka pomniejszych rod�w. * Stary Filipiuk zdradzi�. - Na chwil� z�o�� na twa- rzy dow�dcy Korpusu ust�pi�a zdziwieniu. - Znam tego cz�owieka od czterdziestu lat. Jego synowie mieli obj�� starostwa na nowo zdobytych obszarach... * Ten przekl�ty Kulka to bardzo zmy�lna be- stia - powiedzia� niech�tnie Junonis. - Wie doskona- le, �e �atwe pieni�dze kusz�. Starego Filipiuka, niestety, te�. Jego maj�tek podupad� w ostatnich latach i pieni�- dze z Europy bardzo by mu si� przyda�y. Na nowe sta- rostwa trzeba czeka�, a pieni�dze z Europy dostanie od r�ki. Ludzie m�wi�, �e Rzepiki ofiarowali jemu i kilku innym po pi��dziesi�t tysi�cy w got�wce. Rozumiesz, co to znaczy? Oni kupuj� po kolei wszystkich, a ludzie s� tylko lud�mi. * To nie ma ju� �adnego znaczenia. - Wi�niowiec- ki u�miechn�� si� ch�odno. - Rzeplici przybyli ze swoi- mi pieni�dzmi zbyt p�no. To za�, �e dzi�ki nim zdraj- cy pokazali swoje prawdziwe oblicze, jest tylko nam na r�k�. Gdy opanujemy Kalifat, przyjdzie czas, by rozli- czy� si� z nimi. * Rzeplici chc� doprowadzi� do konfrontacji armii z rad� miasta - stwierdzi� grubas. - Co zrobisz, gdy wo- jewoda przyjmie pieni�dze? Nie mo�esz mu przecie� tego zabroni�. - Nie przyjm� ich. - K�ciki ust genera�a unios�y si� w enigmatycznym u�mieszku. - Mo�esz by� pewien. Junonis, wyra�nie zaskoczony, obrzuci� dow�dc� Korpusu badawczym spojrzeniem. * Nie zamierzasz chyba... - urwa� w p� zdania, jak- by nagle dotar� do niego sens wypowiedzianych s��w. * Nadszed� ju� w�a�ciwy czas. - Wi�niowiecki ski- n�� g�ow�. - Nadszed� czas, by przej�� w�adz�. * Mieli�my z tym poczeka� do czasu zako�czenia wojny z Maurami - przypomnia� ostro�nie pu�kow- nik - Je�li uderzymy teraz... * Plany �yj� do czasu, gdy nadchodzi moment ich realizacji - przerwa� mu niecierpliwie Wi�niowiecki. - Nie rozumiesz, �e musimy zatrzyma� Rzeplit�w? Oni stanowi� teraz najwi�ksze zagro�enie. * Ludzie nie s� jeszcze przygotowani na afryka�- skiego Kanclerza. Mog� uzna� ci� za uzurpatora... Genera� u�miechn�� si� gorzko. * Sp�jrz tylko. - Wskaza� na mijane ruiny arabskie- go osiedla. - Ludzie do�wiadczyli, czym jest s�siedz- two tych barbarzy�c�w. My�lisz, �e nie p�jd� za cz�o- wiekiem, kt�ry wska�e im w�a�ciw� drog�? My�lisz, �e opowiedz� si� za band� tch�rzy, kt�ra pragnie jedynie pomno�enia swoich maj�tk�w? - Odwr�ci� si� nag- le i tr�ci� w plecy kierowc�. - Mieczys�aw, powiedz mi, czy nie chcia�by� osi��� nad Morzem �r�dziemnym na pi�knym, dziesi�cio�anowym gospodarstwie? * Oczywi�cie, panie generale! - odpowiedzia� z za- pa�em kierowca. * Ot� to! - G�os dow�dcy Korpusu zadr�a� ze wzruszenia. - Dam ludziom ziemi�, nie piasek, lecz prawdziw� ziemi�, na kt�rej wyro�nie nowa Rzeczpo- spolita! * Trzeba si� wi�c spieszy�. - Junonis zaakceptowa� zmian� plan�w bez dalszych dywagacji. - Kiedy ude- rzymy? * Dzi� o p�nocy Korpus przekroczy granic�, a gar- nizon Nowego Krakowa otrzyma rozkaz opanowania miasta - powiedzia� uroczy�cie przysz�y kanclerz. * Zd��� si� przygotowa�? - upewni� si� grubas. - Przecie� to skomplikowana operacja. Jak zamierzasz to przeprowadzi�? * O nic si� nie k�opocz - odpar� spokojnie genera�. - Wszystko jest ju� gotowe. * Jak to? - spyta� zdumiony Junonis. * Przewiduj�cy dow�dca przygotowany jest na wszystko. - Wi�niowiecki u�miechn�� si� zadowolony. - My�lisz, �e nie przewidzia�em zdrady? Najwa�niejsze to uprzedzi� dzia�ania wrog�w. To podstawa sukcesu. By� zawsze o krok do przodu. * * * W niewielkiej lepiance, po�o�onej na skraju osa- dy Al-D�afer, panowa� trudny do zniesienia zaduch. Nieruchome, ci�kie powietrze wype�ni�o si� natr�t- nym brz�czeniem much. Trzech Arab�w, uzbrojonych w pancerzownice i karabiny automatyczne, obserwo- wa�o uwa�nie drog� u podn�a wzniesienia, na kt�rym skupia�a si� wi�kszo�� zabudowa� osiedla. Wszystko wskazywa�o na to, �e s� oni jedynymi lud�mi, jacy jesz- cze pozostali w wiosce. Wie�� o zbli�aj�cym si� Korpu- sie Afryka�skim sprawi�a, �e wczorajszej nocy muzu�- ma�scy mieszka�cy uciekli na p�noc, pozostawiaj�c ca�y sw�j dobytek, za� Afrykanie nie odwa�yli si� po- wr�ci� do swoich domostw. Jeden z Arab�w rozejrza� si� krytycznie po skrom- nie urz�dzonym wn�trzu. * Mo�e zrobi� herbat�? Maj� tu chyba herbat�? - odezwa� si� po polsku niczym rodowity krakowianin. - Jak zaraz si� czego� nie napij�, j�zyk przyklei mi si� do podniebienia. * Wracaj na miejsce Alojzy, oni mog� pojawi� si� w ka�dej chwili - zgani� go ostro barczysty m�czyzna o kr�tko ostrzy�onych w�osach. * Tak jest, panie poruczniku. W lepiance zapad�a cisza. Trzech ludzi trwa�o w bez- ruchu. Ich ci�kie oddechy i b�yszcz�ce od potu twarze pozwala�y domy�la� si�, �e nie byli przyzwyczajeni do klimatu Afryki. * Powinni ju� by�! - j�kn�� jeden. * Cicho! - Dow�dca uni�s� ostrzegawczo r�k�. Pod- ni�s� do oczu lornetk�. W odleg�o�ci p�tora staja na za- ch�d dostrzeg� sun�c� w stron� wioski kolumn�. Si�g- n�� szybko po kr�tkofal�wk�, odruchowo spogl�daj�c w kierunku domu gminnego po drugiej stronie drogi, w kt�rym kry�a si� reszta jego grupy. * Na miejsca! Przygotowa� si�! * * * Otwieraj�cy konw�j transporter z niewielk� pr�dko�ci� min�� pierwsze zabudowania oazy. Dw�ch �o�nierzy, siedz�cych w otwartym w�azie, przygl�da�o si� ze znu- dzeniem mijanym lepiankom. Rozkaz oficera, kt�ry na- kaza� im uwa�n� obserwacj� okolicy, traktowali z przy- mru�eniem oka. We wszystkich osadach, po�o�onych na wsch�d od Nowego Jas�a, nie spotkali �ywego du- cha. Ta oaza r�wnie� wygl�da�a na opuszczon�. Wzd�u� drogi wida� by�o porzucone wozy i kilka samochod�w, do kt�rych najpewniej zabrak�o paliwa. M�odszy z �o�- nierzy zastuka� w pancerz i krzykn�� g�o�no: - Wci�nij gaz Anzelm! Droga wolna! * * * Dow�dca grupy obliza� spieczone wargi. Pierwszy transporter by� ju� w zasi�gu broni. Naprowadzi� rur� pancerzownicy na burt� pojazdu. W celowniku poja- wi�a si� bia�o-niebieska szachownica - herb czwarte- go Pu�ku Pancernego �Inowroc�aw". Porucznik nabra� g��boko powietrza i nacisn�� spust. Na burcie transpor- tera wykwit�a jaskrawo��ta plama eksplozji. Pojazd stan�� w ogniu, chwil� p�niej eksplodowa�a amuni- cja. W tym samym momencie posypa�y si� kule z okien domu gminnego. Na drodze rozp�ta�o si� piek�o. Dow�dca grupy odrzuci� zu�yt� pancerzownic� i si�gn�� szybko po kolejn�. Nakierowa� j� na stoj�cego nieruchomo toora, lecz kolejny strza� okaza� si� ju� nie- potrzebny. Jego ludzie spisali si� znakomicie. Limuzyna i drugi ry� p�on�y. - Wystarczy! - Dow�dca tr�ci� w rami� swojego to- warzysza, kt�ry kr�tkimi seriami ostrzeliwa� p�on�cy wrak limuzyny. - On ju� nie �yje! - Spojrza� na zegarek i u�miechn�� si� z zadowoleniem. - Minuta pi�tna�cie, niez�y wynik. Rozdzia� 5 Pustynia Jasielska - pogranicze wojew�dztwa nowokrakowskiego i Kalifatu Maureta�skiego 18 maja 195/ roku Abdel Rahman, os�aniaj�c oczy przed stoj�cym w zenicie s�o�- cem, sta� nieruchomo po�rodku kamienistej r�wniny. By� na maureta�skiej ziemi. Przed sob�, w odleg�o�ci nie wi�k- szej ni� trzysta �okci, widzia� stanowiska czwartego pu�ku gwardii maureta�skiej, za� za jego plecami, w r�wnym szeregu, sta�y trzy Bahtarie kon- nicy berberyjskiej - resztki armii Sulejmana. Gwardzi- �ci opu�cili okopy i w milczeniu obserwowali Berber�w. Panowa�a pe�na napi�cia cisza. Bahtar otar� sp�ywaj�- c� po czole stru�k� potu. Czeka�. Min�o kilka d�ugich chwil, gdy nagle na r�wninie pojawi� si� drugi cz�o- wiek. Szed� na piechot�. Stan�� przed nowym dow�dc� Berber�w i spojrza� na niego wyczekuj�co. - Nie poznajesz mnie, Salim? - Abdel u�miechn�� si� nieznacznie. Salim Bejchaid przechyli� g�ow� i zmru�y� oczy. * Czy poznaj�? - zawaha� si�. - To niemo�liwe... Na Allacha! Abdel? To ty? * Witaj, przyjacielu. - Bahtar post�pi� krok na- prz�d. - Moje serce przepe�nia rado��. Nie widzieli�my si� pi�� d�ugich lat. M�ody pu�kownik poca�owa� swojego dawnego do- w�dc� w oba policzki. * M�j przyjacielu! Gdzie by�e� przez ten d�ugi czas? Nie spodziewa�em si� spotka� ci� tutaj! - Spogl�da� z rado�ci� na Bahtara. - Nawet nie wiesz, jak cz�sto o tobie my�la�em! * Pan sprawi�, �e spotkali�my si� w ten w�a�nie czas w tym oto miejscu. Dowodz� tym, co pozosta�o z armii Sulejmana. Przeprowadzi�em ich przez kraj niewier- nych i stoj� oto przed tob�. * W dziwnych okoliczno�ciach przysz�o nam si� spotka�. - Salim skin�� g�ow�, a u�miech na jego twa- rzy zgas� nagle. - Gdzie Sulejman? Dlaczego wys�a� cie- bie? * Sulejman stoi ju� przed obliczem Pana - odpowie- dzia� spokojnie Abdel, ale nie odrywa� od twarzy m�o- dzie�ca uwa�nego spojrzenia. - Dosi�g�a go kara za bezrozumny up�r. Ten pies wygubi� po�ow� wojowni- k�w. * Dlaczego ruszy� pod miasto niewiernych? - Pu�- kownik pokr�ci� z niedowierzaniem g�ow�. - Gdyby tylko rozpu�ci� zagony po wszystkich p�nocnych po- wiatach, pi��dziesi�t tysi�cy wiernych stan�oby do walki. Spogl�dali�my na po�udnie w nadziei, �e tak w�a�nie si� stanie. * Uwierz mi, pr�bowa�em odwie�� go od tego sza- le�czego planu, lecz on nie chcia� s�ucha� nikogo. W jego umy�le podobnym do pustej tykwy nie by�o niczego, pr�cz ��dzy krwi. Uwa�a�, �e je�li zdob�dzie miasto, na niewiernych padnie blady strach. My�la�, �e Korpus przestraszy si� Sulejmana Wielkiego, kt�ry zdoby� jedno miasto. * Przyprowadzi�e� wi�c ocala�ych wojownik�w. - Salim westchn�� ci�ko. - Wiesz pewnie, �e otrzyma- �em rozkaz, by nie przepuszcza� Berber�w na nasz� stron�. Kalif boi si�, �e w przeciwnym razie niewierni zyskaj� doskona�y pretekst do ataku. * Niewierni nie potrzebuj� �adnego pretekstu - po- wiedzia� twardo Abdel. - Id� za nami, psy w�ciek�e, krok w krok i nie min� dwie godziny, jak stan� na gra- nicy. Uderz� tak czy inaczej. * Wiesz, co to rozkaz... * Salim... pu�kowniku... Przeprowadzi�em tych ludzi pi��dziesi�t staj przez pustyni�, w morderczym s�o�cu, niemal bez wody. S� wycie�czeni i s�abi, lecz je�li od- poczn� cho� chwil�, stan� do walki o nasz� ziemi�! Tu stoi zaledwie trzy tysi�ce gwardii i troch� pospolitego ruszenia. Ja mam dwa tysi�ce prawdziwych wojowni- k�w. Po��czmy si�y! M�ody cz�owiek milcza�. Opu�ci� g�ow�, ale i tak nie zdo�a� ukry�, jak trudno by�o mu podj�� decyzj�. * Ten rozkaz wyda� osobi�cie Kalif... * Znam ci� dobrze, przyjacielu. - W g�osie dow�dcy Berber�w pojawi�y si� nieoczekiwanie mi�kkie tony. - Jeste� najlepszym oficerem, jaki s�u�y w armii maure- ta�skiej. Zawsze wierny, dok�adny i obowi�zkowy. Zro- zum jednak, �e je�li wype�nisz ten rozkaz, ska�esz na �mier� dwa tysi�ce doskona�ych wojownik�w. Kalif nie ma poj�cia, co tu si� dzieje! Pragnie uratowa� pok�j, lecz ju� nie ma na to nadziei! Pu�kownik podni�s� g�ow� i popatrzy� na r�wny szereg je�d�c�w. Potem spojrza� na Abdela. * Gdzie s� te �winiojady? - spyta�. - Daleko st�d? * Idzie piechota i, niestety, czo�gi. Du�o czo�g�w, Salim - odpar� Bahtar. - Jak ju� m�wi�em, s� bardzo blisko. My�l�, �e uderz� tej nocy. Salim skierowa� wzrok ku widocznym w oddali Wzg�rzom Kr�la Jana, zza kt�rych mia� nadej�� wr�g. - Twoi ludzie zajm� pozycj� na lewym skrzydle, tam, gdzie stoi pospolite ruszenie. Wzmocnicie ich obron�, a przede wszystkim podniesiecie w nich ducha. - Salim u�miechn�� si� szeroko. - Witaj w domu, przyjacielu. Abdel Rahman odetchn�� z ulg�. * Wiedzia�em, �e mog� na ciebie liczy�. * Nie my�la�e� chyba, �e zostawi� ci� na pastw� chrze�cijan. - Pu�kownik chwyci� d�o� Abdela i uni�s� j� w g�r�. - Poka�my im, �e w�r�d wiernych panuje zgoda. Niech wiedz�, �e Allach czuwa nad nami. Od strony okop�w i szeregu berberyjskiego dobieg�y radosne okrzyki. Hukn�y strza�y. Berberowie ruszyli wolno w stron� pozycji gwardii maureta�skiej. Noc ogarn�a ju� pustyni�, a wraz z jej nadej�ciem na rozleg�ej r�wninie, le��cej na zach�d od Wzg�rz Kr�la Jana zapanowa� o�ywiony ruch. Tu� po zmroku dzie- si�tki czo�g�w, ukrytych za dnia w zamaskowanych wykopach, wype�z�y z ukrycia i ruszy�y w stron� odleg- �ej o pi�� staj granicy. Ze wschodu nadci�ga�y d�ugie kolumny ci�ar�wek z dostawami amunicji, na stano- wiskach artylerii czyniono ostatnie przygotowania do otwarcia ognia. Oko�o jedenastej wieczorem na r�wni- nie zapad�a cisza. Czwarta Dywizja Pancerna �Wilno" osi�gn�a pe�n� gotowo��. Dziesi�� tysi�cy �o�nierzy oczekiwa�o na sygna� do ataku. Rozdzia� 6 Nowy Krak�w 19 maja 1957 roku Genera� Didiuk, z za�o�onymi na plecach r�koma, przechadza� si� nerwowo z jednego ko�ca poko- ju w drugi. Genera� Klepacz i se- nator Kulka, siedz�cy w fotelach, przygl�dali mu si� w milczeniu. * Usi�d� wreszcie - odezwa� si� wyra�nie poiryto- wany Klepacz. - To twoje chodzenie wyprowadza mnie z r�wnowagi. * Mnie za� uspokaja. Nie potrafi� tak jak ty gapi� si� w �cian� - odburkn�� grubas i rozpocz�� kolejn� rund�. Dotar� w�a�nie do okna, gdy zatrzyma� si� nagle, odsu- n�� ostro�nie firan� i ruchem r�ki przywo�a� swoich to- warzyszy. * Chod�cie! Szybko! * Co si� sta�o? - spyta� niespokojnie Kulka. Na nowokrakowski rynek od strony ulicy Klasztor- nej wje�d�a�y w�a�nie dwa czo�gi typu �Tygrys". Stalo- we olbrzymy przesun�y si� wolno pod oknami domu go�cinnego �Kr�lewski" i zatrzyma�y na wprost szere- gu policjant�w, blokuj�cych im przejazd pod Sukienni- ce, gdzie w r�wnym szeregu sta�o kilkudziesi�ciu �o�- nierzy Korpusu. W�az pierwszego czo�gu otworzy� si� gwa�townie. M�ody czo�gista spogl�da� niepewnie na policjant�w. Krzykn�� co� do nich, lecz ci tylko wycelo- wali w jego stron� karabiny. Czo�gista skry� si� szybko pod pancerzem. Rykn�� pot�ny silnik. Kolos obr�ci� si� wok� w�asnej osi i ruszy� przez rynek z zamiarem okr��enia Sukiennic. W tej samej chwili z ulicy Bro- warnej wysz�a kolejna grupa policjant�w. Tygrys za- trzyma� si� gwa�townie. Pot�na lufa unios�a si� ku g�- rze, policjanci si�gn�li po granaty. * Na mi�o�� bosk�! Co tam si� dzieje?! - Senator Kulka, stoj�cy za plecami genera��w, bezwiednie zacis- n�� d�o� na ramieniu Klepacza. - Co oni wyprawiaj�?! Poszaleli! Naprawd� poszaleli! * Spokojnie, bez nerw�w. - Klepacz delikatnym, lecz stanowczym ruchem uwolni� si� z u�cisku. - Strasz� si� tylko, tak� mam przynajmniej nadziej�. Rzeplici z zapartym tchem �ledzili przebieg wypad- k�w. Min�y ju� dwadzie�cia cztery godziny od chwili, gdy garnizon Nowego Krakowa rozpocz�� rebeli�. Ta nag�a i nieprawdopodobna wiadomo�� zasta�a dele- gacj� z Europy podczas sp�nionej kolacji z wojewo- d� Sierpi�skim. Wojsko b�yskawicznie opanowa�o port i ratusz, lecz oko�o godziny drugiej w nocy sta�o si� co� niespodziewanego. W�r�d zbuntowanych oddzia- ��w zapanowa�o zamieszanie. Tu� przed czwart� mia- sto obieg�a wie��, �e przyw�dca rebelii nie �yje. Uwi�- zieni w domu go�cinnym Rzeplici prze�yli nad ranem szturm rozw�cieczonej szlachty, odparty z najwy�szym trudem przez przydzielony do ochrony go�ci pluton po- licji. Zablokowane telefony uniemo�liwia�y uzyskanie jakichkolwie