11880
Szczegóły |
Tytuł |
11880 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11880 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11880 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11880 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dariusz Spychalski
Krzy�acki poker
tom 2
Lublin 2005
Copyright � by Dariusz Spychalski, Lublin 2005
Copyright � by Fabryka St�w Sp. z o.o., Lublin 2005
Wydanie I
ISBN 83-89011-65-4
Wszelkie prawa zastrze�one.
Ali rights reserved.
Ksi��ka ani �adna jej cz�� nie mo�e by� przedrukowywana,
ani w jakikolwiek inny spos�b reprodukowana czy powielana
mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub
magnetycznie, ani odczytywana w �rodkach publicznego
przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Rozdzia� 1
Pogranicze Kalifatu Maureta�skiego i wojew�dztwa
nowokrakowskiego
16 maja 1957 roku
Zatrzymaj si� durniu! Za chwil�
wjedziesz wprost do okop�w! -
Genera� Fiodor Stiepanow tr�ci�
w rami� kierowc� o�mioko�o-
wego transportera. Ch�opak,
przestraszony okrzykiem, na-
cisn�� gwa�townie peda� hamulca. Maszy-
n� szarpn�o.
* Idiota! - burkn�� ze z�o�ci� Stiepanow. Poziom
wyszkolenia jego �o�nierzy ci�gle pozostawia� wiele do
�yczenia. - Zga� silnik i poczekaj tu na mnie!
* Tak, panie generale! - Kierowca pochyli� z sza-
cunkiem g�ow�.
Stiepanow zeskoczy� na rozgrzany piasek i rozejrza�
si� uwa�nie po okolicy. Pustynia t�tni�a �yciem. Kilku-
set �o�nierzy czwartej dywizji gwardii budowa�o w po-
cie czo�a system okop�w, naszpikowany stanowiskami
ci�kich karabin�w maszynowych. Kilkana�cie wko-
panych w ziemi� starych czo�g�w typu ��o�" stanowi�o
g��wne punkty ewentualnego oporu. Dwa plutony sa-
per�w minowa�y pas ziemi, po�o�ony pomi�dzy lini�
okop�w a poblisk� granic�.
Ten widok sprawi�, �e Stiepanow odetchn�� z ulg�.
Przemierzy� dzisiaj ju� kilkadziesi�t staj, a to, co zo-
baczy�, nie napawa�o go optymizmem. Pozycje obron-
ne dw�ch pu�k�w, kt�re mia�y przyj�� na siebie g��wny
atak chrze�cijan, by�y �le przygotowane, szwankowa-
�o zaopatrzenie, a dow�dcy poszczeg�lnych batalion�w
my�leli bardziej o zabezpieczeniu drogi odwrotu, ni�
o zatrzymaniu pochodu niewiernych. Przera�enie bu-
dzi�a my�l, �e s� to najlepsi �o�nierze Kalifatu. Genera�
stara� si� nie my�le� o tym, co zastanie na wschodzie,
tam, gdzie stacjonowa�y trzy dywizje piechoty s�abiej
wyposa�one i dowodzone przez oficer�w, pochodz�-
cych ze spokrewnionego z Berberami plemienia Burtus.
Mia� powa�ne w�tpliwo�ci co do tego, jak zachowaj� si�
niesprawdzeni ludzie, je�li tamt�dy w�a�nie wycofywa�
si� b�d� oddzia�y Sulejmana. W najlepszym wypadku
wpuszcz� buntownik�w na ziemie Kalifatu, w najgor-
szym... Inszallah.
Genera� westchn�� ci�ko i ruszy� w stron� niepo-
zornego namiotu, usytuowanego tu� za lini� okop�w.
Odsun�� p��cienn� kotar� i wszed� do �rodka. M�ody
pu�kownik w br�zowym mundurze gwardii spojrza� na
przybysza ze zdziwieniem.
* Ty tutaj? - przywita� go�cia zaskoczony. - Gdy-
bym tylko wiedzia� o twoim przybyciu...
* Przyjecha�em na chwil�. - dow�dca armii maure-
ta�skiej u�cisn�� d�o� pu�kownika i uca�owa� go w oba
policzki. - Witaj, przyjacielu.
Pu�kownik Salim Bejhaid, daleki krewny Kalifa,
spojrza� z niepokojem na Stiepanowa.
* Co ci� sprowadza tak nagle? Czy w stolicy wyda-
rzy�o si� co�... nieprzewidzianego?
* W mie�cie panuje spok�j - zapewni� go tamten. -
Przyby�em sprawdzi�, jak sobie radzisz.
* Stosuj� si� do twoich zalece�...
* Wiem. - Genera� skin�� z zadowoleniem g�ow�. -
Ogl�da�em umocnienia, kt�re przygotowuj� twoi �o�-
nierze. Spisa�e� si� naprawd� doskonale. Tw�j pu�k jest
jedynym, kt�ry przypomina prawdziwie wojsko. Nie-
stety, nie mo�na tego powiedzie� o innych jednostkach.
* Potrzeba jeszcze lat, by uczyni� z armii Kalifa-
tu si�� zdoln� do walki z chrze�cijanami. - Salim wes-
tchn�� ci�ko.
* Niestety, masz racj�. - Stiepanow usiad� na ma-
cie i zapali� papierosa. - Czas jest w�a�nie tym, czego
najbardziej nam brakuje - doda� po chwili. - Obawiam
si�, niestety, �e niewierni te� o tym wiedz�. Jak wygl�da
sytuacja u ciebie?
* Na razie cisza i spok�j - odpar� pu�kownik. -
Zwiad lotniczy doni�s�, �e Korpus jest jeszcze kilka-
dziesi�t staj od granicy.
* Zbieraj� si�y - stwierdzi� ze z�o�ci� genera�. - Wi�-
niowiecki wyprowadzi� pi��dziesi�t tysi�cy �o�nierzy,
a reszta tej chrze�cija�skiej ho�oty te� nie pr�nuje.
* S�ysza�em, �e Czesi i Bawarowie s� niech�tni woj-
nie - zauwa�y� ostro�nie Salim. - Podobno nie ma
w�r�d nich zgody...
* Najgro�niejszy jest Korpus. Je�li ten pies Wi�nio-
wiecki ruszy na p�noc, p�jd� za nim. - Stiepanow
zaci�gn�� si� g��boko dymem. - Ta niewierna �winia
wie doskonale, �e to on dyktuje warunki.
* Je�li ten pies wejdzie na nasz� �wi�t� ziemi�, jego
ko�ci poch�onie pustynia! - wycedzi� Salim. - B�dzie-
my bi� si� o ka�dy dom, o ka�d� ulic�! Og�osimy �wi�t�
wojn�! Ca�a Afryka ruszy do walki!
* Salim, przyjacielu... - Stiepanow po�o�y� r�k� na
ramieniu m�odego cz�owieka. - Tylko na ciebie mog�
liczy�. Musisz zatrzyma� armi� niewiernych najd�u�ej
jak si� da. Nasi przyjaciele z Egiptu gromadz� ju� woj-
ska. Minie jednak wiele dni, zanim pomoc nadejdzie.
Do tego czasu musimy radzi� sobie sami. Je�li b�d� na-
piera�, wycofuj si�, ale nie dopu�� do rozproszenia si�.
* Moi �o�nierze b�d� walczy� jak lwy! - krzykn��
pu�kownik. - Pan nas poprowadzi!
* Dobrze, Salim. - Stiepanow u�miechn�� si�. - Czas
jest rzecz� najwa�niejsz�. Pami�taj o tym.
Zza �ciany namiotu dobieg�y nagle odg�osy wrzawy.
* Co si� dzieje? - spyta� niespokojnie genera�.
* Sam zobacz. - M�odzieniec u�miechn�� si� tajem-
niczo i odsun�� kotar�.
Oficerowie wyszli przed namiot. Ich oczom ukaza�
si� niezwyk�y widok. Setki ludzi uzbrojonych w stare
flinty i miecze, pami�taj�ce drug� wojn� afryka�sk�1,
maszerowa�o ra�no w stron� pozycji pu�ku.
- Kto to jest?!
1 Druga wojna afryka�ska 1897-1899. Przyczyn� wybuchu dru-
giej wojny afryka�skiej by� zatarg o tereny le��ce wok� Wzg�rz
Kr�la Jana. W jej wyniku do wojew�dztwa nowokrakowskie-
go i Waclavii przy��czony zosta� obszar o ��cznej powierzchni
20 tysi�cy staj kwadratowych.
* Wie�niacy z okolicznych oaz. - W g�osie Salima
d�wi�cza�o wzruszenie. - Lud chce si� bi� w obronie
swojej ziemi.
* Lud? - Stiepanow spogl�da� z niesmakiem na t�um
ch�op�w, kt�rzy przekroczyli lini� okop�w i zatrzymali
si� przed oficerami. - To przecie� wie�niacy...
* Odpowiednio rzucony granat mo�e zniszczy�
czo�g - powiedzia� twardo pu�kownik. - Ci ludzie go-
towi s� na �mier�. Nawet je�li niewierni wypr� nas na
p�noc, oni b�d� n�ka� ich bez chwili wytchnienia. To
nasza druga armia przyjacielu. By� mo�e dzi�ki nim
pokonamy niewiernych.
Salim wyst�pi� krok naprz�d, omi�t� spojrzeniem
ch�opski szereg i zakrzykn�� z ca�ych si�:
* D�ihad! �mier� niewiernym!
* D�ihad! - odpowiedzia� mu zgodny okrzyk. -
�mier� naje�d�com!
Rozdzia� 2
Nowe Jas�o
16 maja 1957 roku
Kapitan Kulesza przechadza� si�
nerwowo wzd�u� drogi, spo-
gl�daj�c co chwila w stron�
p�on�cej cerkwi. Ostatni atak
Arab�w omal nie zako�czy�
si� prze�amaniem pozycji Korpu-
su. Ca�e Przedmie�cie Kowali sta�o w ogniu. Pomi�dzy
ruinami arabskiego osiedla wci�� jeszcze trwa�y walki
z niedobitkami muzu�ma�skiej piechoty. Kapitan min��
pozycje swojego batalionu i przeszed� na drug� stron�
drogi. Skupieni wok� sier�anta Jaszcza �o�nierze spo-
gl�dali w napi�ciu na pokryte kurzaw� przedpole.
* Jak wygl�da sytuacja, sier�ancie? - Kulesza opad�
ci�ko na worki z piaskiem. - Jakie straty?
* Mamy czterech zabitych i pi�ciu rannych - odpar�
ponuro sier�ant. - Jeszcze kilka takich szturm�w...
* Wystarczy! - Kapitan uni�s� ostrzegawczo d�o�. -
Co z amunicj�?
- Ko�czy si�. - Tym razem Jaszcz powstrzyma� si�
od jakichkolwiek uwag, zreszt� wyraz jego twarzy wy-
starcza� za najbardziej dosadn� z nich.
Kulesza nie odpowiedzia�, westchn�� cicho i zacz��
obmacywa� kieszenie w poszukiwaniu papieros�w.
* Wie pan co�, panie kapitanie, o posi�kach? - Jaszcz
wyci�gn�� w stron� dow�dcy w�asn�, mocno wymi�t�
paczk�. - Mija ju� pi�ty dzie�, jak Sulejman stoi pod
miastem, a Korpusu ci�gle nie wida�.
* Posi�ki s� ju� w drodze. - Kulesza podzi�kowa�
skinieniem g�owy i si�gn�� po papierosa. - Musimy wy-
trwa� jeszcze jeden dzie�.
* Wczoraj s�ysza�em to samo - mrukn�� pod nosem
jeden z �o�nierzy.
* Posi�ki s� w drodze - powt�rzy� z naciskiem kapi-
tan. - Musicie zrozumie�, �e przemarsz przez pustyni�
wi��e si� z wieloma problemami.
* Po�owa z nas ju� nie �yje. - Kapral Woldemaras
otar� czo�o przedramieniem. W zm�czonej i zakurzonej
twarzy jego oczy b�yszcza�y z�o�ci�. - Ile jeszcze wy-
trzymamy? Amunicja jest na uko�czeniu. Te arabskie
psy atakuj� bez chwili przerwy! Major obieca� podes�a�
nam troch� pospolitego ruszenia.
Jakby w odpowiedzi na s�owa kaprala, zza spalone-
go budynku szko�y wynurzy�o si� kilkudziesi�ciu pie-
chur�w.
Ich piaskowe mundury zlewa�y si� z otoczeniem.
* Madziary id�! - krzykn�� �aba.
* Madziarzy tutaj? - zdziwi� si� Kulesza. - Bronili
przecie� starego browaru.
- Przybywamy wam z odsiecz� - przywita� Rzepli-
t�w Szabo. - Fiodor twierdzi, �e Arabowie t�dy w�a�nie
b�d� pr�bowali nas prze�ama�.
Kulesza bez s�owa komentarza wskaza� na pokryte
cia�ami przedpole.
* A co po drugiej stronie miasta? Jak sprawuje si�
pospolite ruszenie?
* Walcz� jak lwy - powiedzia� z uznaniem Sza-
bo. - Jestem naprawd� po wra�eniem. Od chwili, gdy
ten bandyta Sulejman stan�� pod miastem, odparli�my
razem pi�� szturm�w.
* Nawet nie wiesz, jak bardzo si� ciesz�, �e jeste�cie
z nami. Trzeba wzmocni� obron�... - Kapitan urwa�
nagle, zacz�� nas�uchiwa�.
* Id� dranie. - �aba poruszy� si� niespokojnie.
* Przygotowa� si�! - krzykn�� Kulesza. - Strzela�
dopiero na moj� komend�!
* Na stanowiska! - rozkaza� Szabo swoim ludziom.
Szarpn�� kapitana za rami� - Macie granaty?
* Starczy i dla was - odpar� Rzeplita.
* G�owa do g�ry! B�dzie dobrze! - Szabo poklepa�
go po plecach.
Tymczasem na przedpolu zacz�� si� ruch. Dziesi��
wielkich woz�w, jakich zwykle u�ywano do transportu
daktyli, wynurzy�o si� spomi�dzy wzg�rz jakie� dwie-
�cie �okci przed lini� okop�w. Dyszle ci�gn�li rozebrani
do pasa ludzie. W prze�witach pomi�dzy wozami wi-
da� by�o nieprzebrane chmary piechoty arabskiej.
* Co to jest u diab�a! - Kulesza os�oni� oczy r�k�.
* Kapitanie! Co� mi si� wydaje, �e tam s� nasi! -
krzykn�� �aba.
Ludzie ci�gn�cy wozy ubrani byli w poszarpane
mundury. Co� nagle przyku�o uwag� Kuleszy. Trze-
ci w�z od prawej ci�gn�� wielki m�czyzna w podartej
koszuli. Jego twarz wyda�a si� kapitanowi znajoma.
* M�j Bo�e! Przecie� to stary Kujawa!
* Kapitanie, czy to ludzie porucznika Pieroga? -
rozleg� si� w�ciek�y g�os Woldemarasa.
* Tak... - odpar� g�ucho Kulesza. - Te psy u�ywaj�
ich jako �ywych tarcz.
W okopach zaleg�o ponure milczenie.
* Na pozycje! Przygotowa� si�! Strzela� na moj� ko-
mend�! - wrzasn�� Kulesza.
* Mamy strzela� do swoich?! - zaprotestowa� nagle
poblad�y �aba.
* Bez dyskusji! - Kapitan przypad� w okopie, stara-
j�c si� unika� spojrze� podkomendnych.
* Panie Bo�e, wybacz mi - szepn�� cicho.
Kolumna zbli�a�a si� powoli. Ju� s�ycha� by�o po-
krzykiwania arabskiej piechoty, lecz okopy Korpu-
su milcza�y. Kilku wojownik�w, o�mielonych cisz�,
wybieg�o przed pierwsz� lini� i odda�o kilka strza��w
w stron� niewidocznego przeciwnika. Wozy, kolebi�c
si� na nier�wno�ciach, pod��a�y wprost na szaniec.
* Ognia!!! - Kapitan Kulesza prze�adowa� karabin
i, kln�c g�o�no, wycelowa� brr i w stron� nadbiegaj�-
cych Arab�w. Strzeli�, prze�adowa� i znowu wystrzeli�.
Dw�ch Berber�w upad�o na piasek. �o�nierz, obs�ugu-
j�cy karabin maszynowy podni�s� si� nagle i osun�� na
dno okopu.
* Bydlaki! - Murzyn dopad� karabinu, nakierowa�
dymi�c� luf� i nacisn�� spust. Bro� podskoczy�a nagle
i, zanosz�c si� przera�liwym jazgotem, wyplu�a d�ug�
seri�. Kapitan strzela� na o�lep tam, gdzie przed chwil�
dostrzeg� skupiska piechoty arabskiej. Kiedy sko�czy-
�y si� naboje i bro� umilk�a, ca�y czas trzyma� palec na
spu�cie.
Dopiero teraz dotar�o do niego, �e odg�osy bitwy
ucich�y. Na p�nocnym skrzydle s�ycha� by�o jeszcze
pojedyncze wystrza�y, ale to wszystko. Atak arabski za-
�ama� si� w jednej chwili. Dziesi�tki wojownik�w ucie-
ka�o, ile si� w nogach, w stron� bezpiecznych wzg�rz.
Kapitan opad� na worki z piaskiem i dr��c� r�k� si�gn��
do kieszeni po papierosy. Znalaz� je natychmiast. Z tru-
dem wyd�uba� jednego i wcisn�� mi�dzy wyschni�te
wargi.
* �yjemy, kapitanie! - W okopie pojawi� si� przy-
pominaj�cy zjaw� Woldemaras. Poda� Kuleszy ogie�
i sam zapali�.
* Zaatakowali jak w�ciek�e psy, ale nie r�wna� si�
im Korpusem. Stracili po�ow� ludzi.
* Ci ju� przynamniej nie podnios� r�ki na Rzecz-
pospolit�. - Kulesza wsta� oci�ale i wyjrza� z okopu.
Dym rozchodzi� si� powoli, ods�aniaj�c widok na pole
bitwy.
Ca�a r�wnina zas�ana by�a cia�ami. J�ki konaj�-
cych miesza�y si� z pokrzykiwaniami �o�nierzy, kt�rzy
opu�cili okopy, by w�r�d poleg�ych odnale�� towarzy-
szy z pogranicznych fort�w.
- Trzeba sprawdzi�, czy kt�ry� z naszych prze�y� -
mrukn�� Woldemaras. Spojrzeli na siebie i natychmiast
obaj odwr�cili g�owy. To zwyci�stwo mia�o wyj�tkowo
gorzki smak.
Kapitan spogl�da� niespokojnie w stron� wzg�rz, za
kt�rymi ukryli si� Arabowie.
* We� swoich ludzi i ubezpieczaj reszt� - powiedzia�
szybko. - Je�li zauwa�ysz co� podejrzanego, natych-
miast wracajcie.
* Tak jest! - Kapral ruszy� wzd�u� okopu, pokrzy-
kuj�c na �o�nierzy ze swojej dru�yny.
Wr�cili kilka chwil p�niej. �aden z nich nie po-
wiedzia� nawet s�owa. Brudne twarze wykrzywia�y �al
i gorycz, a w spojrzeniach tli�a si� nienawi��. Nie trzeba
by�o nic m�wi�. Z�o�yli na ziemi kilkana�cie cia�. Ku-
lesza pochyli� si� nad starym Kujaw�. Szlachcic dosta�
w pier�. Blada twarz zastyg�a w wyrazie jakiego� nie-
samowitego wr�cz spokoju, jakby stary zadowolony by�
z tego, jak przysz�o mu po�egna� si� z �yciem. Jakby na
to w�a�nie czeka�. Tu� obok ojca le�a� jego syn Antoni.
Kapitan zamkn�� oczy m�odego szlachcica, nie zwraca-
j�c uwagi na zastygaj�c� na powiekach krew, i prze�eg-
na� si�.
- Zanie�cie ich do podziemi ko�cio�a - powiedzia�
g�ucho.
Nie zauwa�y� nawet, jak tu� obok niego zatrzyma�
si� �azik dow�dcy pu�ku.
* Co tu si� dzieje? - Major Stopkiewicz przystan��
na widok cia�.
* To ludzie Pieroga i szlachta z Kimlicza. Ten ban-
dyta u�y� ich jako tarcz. - Twarz Kuleszy przypomina�a
kamienn� mask�. - Ich wszystkich trzeba...
* Kapitanie! - Stopkiewicz ruchem g�owy wskaza�
na ruiny jednego z dom�w Przedmie�cia Kowali. - Pro-
sz� za mn�! Szabo, ty r�wnie�.
Poszli za nim w milczeniu. Nawet Madziar straci�
gdzie� sw� zwyk�� swad�, zatkn�� kciuki za pasek i po-
d��a� za majorem, zwiesiwszy ponuro g�ow� i nerwowo
przygryzaj�c w�sa.
* Jak stoicie z amunicj�? - Stopkiewicz od razu prze-
szed� do rzeczy.
* Zu�yli�my ju� wi�kszo�� zapas�w. - Kulesza przy-
siad� na przysypanym gruzem sto�ku, nagle poczu� si�
�miertelnie zm�czony. - Je�li utrzymaj� cz�stotliwo��
atak�w, jutro po po�udniu prze�ami� nasz� obron�.
* Psubraty ruszyli na nas dwukrotnie w ci�gu jednej
zaledwie godziny! - odezwa� si� Szabo.
* Wbrew pozorom to dobry znak - powiedzia� spo-
kojnie Stopkiewicz. - Sulejman wie, �e Korpus nadci�-
ga. Ten dra� rozpaczliwie pr�buje zdoby� miasto.
* Gdzie jest Wi�niowiecki? - Murzyn spojrza� na
dow�dc� ponuro. - Jak d�ugo mamy na niego jeszcze
czeka�?
* Wed�ug ostatniego meldunku wszystkie pu�ki wy-
sz�y wczoraj w nocy z Nowego Kowna...
* Nowe Kowno?! - Szabo z�apa� si� za g�ow�. - Prze-
cie� to jakie� pi��dziesi�t staj st�d! Mog� by� tu cho�by
za kilka godzin!
* To, niestety, nie takie pewne. - S�owa majora ostu-
dzi�y zapa� Madziara. - Wi�niowiecki idzie do nas z ca-
�ym inwentarzem. Armaty, czo�gi, samochody pancer-
ne. �eby przemie�ci� tak wielkie si�y, potrzeba czasu.
* Na choler� mu to �elastwo? - zdziwi� si� Szabo. -
�eby przep�dzi� Sulejmana, wystarczy kawaleria!
* Nie wiem, co zamierza, ale nie podoba mi si� to
zbytnio. - Stopkiewicz zamilk� z zas�pion� min�. -
Musicie utrzyma� wasze pozycje jeszcze jeden dzie�.
Tylko tyle.
* Jeden dzie�... - powt�rzy� Kulesza z gorycz�. -
Jeden dzie�, zawsze jeszcze jeden dzie�... Moi ludzie
przestaj� ju� wierzy� w zapewnienia o nadci�gaj�cej po-
mocy.
* Jeden dzie�. Tylko jeden. - Stopkiewicz ju� nie
rozkazywa�. Prosi�. - Musicie powstrzyma� ich za
wszelk� cen�. W obozie Sulejmana nie dzieje si� najle-
piej. Z zezna� je�c�w wynika, �e pozosta�o przy nim
najwy�ej dwa, dwa i p� tysi�ca wojownik�w. Jego si�y
topniej� z godziny na godzin�. Dzi�ki temu, �e si� trzy-
mamy, bunt we wszystkich p�nocnych powiatach zgas�
w zarodku.
* Potrzebujemy wi�cej amunicji - mrukn�� Kule-
sza. - Daj mi kilka mo�dzierzy, a za�atwi� drani.
* Dostaniesz wszystko, co chcesz. - Stopkiewicz
skwapliwie skin�� g�ow�. - Oddam ci wszystkie rezer-
wy, ale musisz si� utrzyma�.
* Utrzymam si� - powiedzia� twardo kapitan. -
Pr�dzej padn�, ni� pozwol�, by ci dranie zdobyli Nowe
Jas�o.
* To w�a�nie chcia�em us�ysze�. - Major po�o�y�
d�o� na ramieniu Kuleszy. Nie stara� si� ukry� ani ulgi,
ani, tym bardziej, wdzi�czno�ci. - Jeszcze jeden dzie�.
Potem pogonimy drania do samej granicy.
Rozdzia� 3
Pustynia Jasielska
IJ maja 1957 roku
Zdezelowany �ubr z god�em pi�-
tego pu�ku �Zaporo�e" na bur-
tach - bia�o-czarn� szachowni-
c� - min�� ostatnie namioty
obozowiska wojsk Sulejma-
na i wyjecha� na otwart� przestrze� pustyni. Siedz�cy
za kierownic� porucznik Linde wdusi� peda� gazu do
oporu. Kt�ry� z komturialnych uderzy� ostrzegawczo
w dach szoferki.
- Spokojnie. - Major Gruber po�o�y� d�o� na ramie-
niu porucznika. - Ta kupa z�omu zaraz si� rozpadnie.
Nikt nas przecie� nie goni.
Oficer zerkn�� w lusterko.
* My�li pan, �e nie wy�l� po�cigu? - spyta� nerwo-
wo.
* Nie ma obaw. - Gruber u�miechn�� si� lekcewa-
��co. - Wi�kszo�� tej ha�astry zastanawia si�, jak da�
nog� z obozu. Nie w g�owach im po�cig.
Linde zwolni� nieco. Major roz�o�y� na kolanach
map� wojew�dztwa i pocz�� studiowa� j� z uwag�.
* Jak stoimy z rop�? - spyta� po chwili.
* Mamy nieca�e p� baku. Przejedziemy na tym ja-
kie� sto pi��dziesi�t staj. Mo�e troch� wi�cej.
* Sto pi��dziesi�t staj. - Gruber pokiwa� g�ow�. -
My�l�, �e to wystarczy.
* Kt�ry wariant wybieramy? Jedziemy na maure-
ta�sk� stron� czy do Waclavii?
* Wszystko zale�y od tego, gdzie jest Korpus. - Ma-
jor mimowolnie obr�ci� wzrok na po�udnie. - Legion
Praski stoi pewnie na granicy, wi�c najlepszym rozwi�-
zaniem b�dzie trasa p�nocna.
* Tam s� Maurowie - mrukn�� Linde. - Je�li na-
tkniemy si�...
* Damy sobie rad� - przerwa� mu Gruber. - Naj-
wa�niejsze, �e w por� opu�cili�my naszych drogich so-
jusznik�w.
* My�li pan, �e wszystko p�jdzie jak nale�y?
* Jestem o tym przekonany. - Niezachwiana pew-
no�� nie tylko w brzmia�a g�osie Grubera, ale i malo-
wa�a si� na jego twarzy. - Ten dure� Su�ejman dokona�
wspania�ej rzeczy. Zabi� tak wielu Rzeplit�w, �e wojna
jest nieunikniona. Za chwil� ucieknie z podkulonym
ogonem, a Korpus ruszy za nim w po�cig. Minie ty-
dzie� i Maurowie zostan� pokonani. A wtedy...
* Ca�a Afryka stanie w ogniu - doko�czy� Linde. -
Naprawd� tego dokonali�my!
Gruber skierowa� wzrok na widoczne w oddali za-
budowania Nowego Jas�a.
- Prowad� ostro�nie - powiedzia� z u�miechem. -
Ten grat ledwie dyszy.
* * *
* Psy! Przekl�te psy! - Sulejman cisn�� kamieniem
w Bahtara. - M�wi�e�, �e nie odwa�� si� strzela� do
swoich! Wiesz, ilu wiernych poleg�o?!
* Panie! Zechciej mnie wys�ucha�! - Abdel Rah-
man, stoj�cy przed wej�ciem do namiotu szejka, uchyli�
si� przed kolejnym kamieniem. - To...
* Milcz! Pos�ucha�em twojej rady i moja piechota
zosta�a zdziesi�tkowana! Ale poprowadzisz j� jeszcze
raz! Uderzymy na pozycje niewiernych jak burza! Ich
w�t�e okopy nie powstrzymaj� naszych wojownik�w!
* Kolejny atak nie przyniesie ju� rozstrzygni�cia. -
Ton g�osu Bahtara zmieni� si� nagle. To ju� nie s�uga
przemawia� do pana, ale r�wny do r�wnego. - Ostat-
nia szansa zdobycia miasta przepad�a. Nasi bracia do-
nie�li, �e wielkie si�y niewiernych pod��aj� na wsch�d.
Wiesz, co to oznacza? Chc� nam odci�� drog� odwrotu.
Je�li nie wycofamy si� jeszcze dzi�, Korpus we�mie nas
w kleszcze.
Sulejman spojrza� na Bahtara ze zdumieniem.
* Wi�c nawet ty stan��e� przeciwko mnie?
* Sta�em zawsze po twojej stronie, dlatego nie po-
zwol�, by niewierni wybili do nogi najlepszych wojow-
nik�w - odpar� twardo tamten.
* To przez ciebie miasto jeszcze nie pad�o. Prze-
cie� to ty dowodzi�e� wszystkimi atakami. Mo�e jeste�
zdrajc�? To ty nam�wi�e� mnie...
Bahtar si�gn�� nagle po pistolet. Prze�adowa� go
i wycelowa� w pier� Sulejmana.
* Nie wymawiaj s��w, kt�rych m�g�by� potem �a-
�owa�. - Twarz Abdela przybra�a kolor purpury. - Wi-
dzisz to przekl�te miasto?! Widzisz je?! - Wskaza� na
p�on�c� w oddali cerkiew. - To nie ja, lecz ty chcia�e�
zdoby� je za wszelk� cen�! Zapomnia�e� ju�, ile razy
pr�bowa�em przekona� ci�, �e przyniesie nam to kl�-
sk�? Mieli�my szans�, wielk� szans� na wyzwolenie
naszej �wi�tej ziemi, lecz przez tw�j bezrozumny up�r
wszystko przepad�o!
* Nie strzelisz do mnie przecie�! - Sulejman z tru-
dem prze�kn�� �lin�, nie odrywaj�c spojrzenia od wy-
lotu lufy.
* Powinienem zrobi� to ju� dawno - odpowiedzia�
ponuro Bahtar. - Wierzy�em g��boko, �e Allach wybra�
ci�, by� poprowadzi� nas do zwyci�stwa, lecz teraz do-
piero widz�, jak bardzo si� myli�em.
* Chyba jednak przeliczy�e� si�, zdrajco! - Szejk
odetchn�� z ulg� na widok sporej grupy wojownik�w,
kt�ra pod��a�a w ich stron�. - Bra� go! To zdrajca!
Chcia� mnie zabi�!
Nikt nie pos�ucha� tego wezwania.
* Dlaczego stoicie?! - W g�osie Sulejmana na nowo
pojawi� si� strach.
* Nie jeste� ju� naszym wodzem - powiedzia� zim-
no Abdel. - Chcia�em rozwi�za� to inaczej, ale pokaza-
�e�, jak s�abym jeste� cz�owiekiem. Bra� go!
* Co wy robicie! Na Allacha, nie! - Sulejman prze-
pchn�� si� przez wojownik�w i rzuci� do ucieczki. Prze-
bieg� zaledwie kilka krok�w, gdy hukn�� strza�.
Abdel Rahman opu�ci� pistolet i podszed� wolno do
znieruchomia�ego cia�a. Pochyli� si� nad szejkiem i ob-
r�ci� go na plecy. Patrzy� przez chwil� na twarz zastyg��
w grymasie strachu, po czym wyprostowa� si� i odwr�-
ci� bez s�owa. Zapad�o ponure milczenie.
- Co radzisz robi�? - spyta� po chwili Sobi.
Abdel machn�� r�k� w kierunku pobliskich wzg�rz.
* Musimy i�� na p�noc. Tylko tam znajdziemy
schronienie.
* Chcesz i�� w stron� granicy? - Ton g�osu Sobie-
go wskazywa�, �e ten pomys� nie przypad� mu do gu-
stu. - Kalif nas zdradzi�. Jedyna droga odwrotu wiedzie
na wsch�d. Musimy i�� do Egiptu. Tylko Egipcjanie s�
w stanie zatrzyma� chrze�cijan...
* Granica egipska jest za daleko! - krzykn�� kt�ry�
z Bahtar�w. - Pustynia poch�onie nasze ko�ci!
* Nie p�jdziemy na wsch�d - oznajmi� twardo Ab-
del. - P�jdziemy na p�noc.
* Chcesz ryzykowa� starcie z armi� Kalifa? - spyta�
ze z�o�ci� Sobi. - Jego oficerowie ka�� do nas strzela�!
* By� mo�e nie ka�� - odpar� bezbarwnym g�osem
Abdel. - Przygotujcie ludzi do drogi. Ruszamy za dwie
godziny.
Rozdzia� 4
Nowe Jas�o
17 maja 1957 roku
Genera� Wi�niowiecki sta� w ot-
wartym oknie ratusza nowoja-
sielskiego i przygl�da� si� ze-
branym na rynku mieszka�com
miasta. Mimo wczesnej pory plac
wype�nia� t�um. Godzin� temu do
Nowego Jas�a wkroczy�y pierwsze oddzia�y
Korpusu, witane przez tutejszych z nieopisanym entu-
zjazmem. Radosne okrzyki i ch�ralne �piewy, docho-
dz�ce z gospody �U Janika", �wiadczy�y, �e cz�� po-
spolitego ruszenia zacz�a ju� �wi�towa� zwyci�stwo
nad wojskami Sulejmana. Kilkudziesi�ciu ludzi usu-
wa�o resztki barykady, tarasuj�cej przejazd przez ulic�
Palmow�, inni przenosili worki z piaskiem, kt�rymi za-
bezpieczono okna i piwnice kamienic otaczaj�cych ry-
nek. Z piwiarni �U Myko�y", na wprost ratusza, wyno-
szono rannych, na kt�rych czeka�y ju�, przyby�e wraz
z Korpusem, sanitarki. W uwolnionym od obl�enia
mie�cie �ycie wraca�o powoli do normy.
Wi�niowiecki odwr�ci� si� od okna i spo�r�d grupy
oficer�w wy�owi� wzrokiem majora Stopkiewicza.
* Pa�scy ludzie zas�u�yli na najwy�sze uznanie -
powiedzia� uroczy�cie. - Przed przybyciem do ratusza
objecha�em ca�e miasto i przyjrza�em si� wszystkiemu
dok�adnie. Jestem pod wra�eniem... pu�kowniku. - Ge-
nera� u�miechn�� si� nieznacznie na widok zdumionej
miny oficera. - Zas�u�y� pan na awans.
* Spe�nili�my tylko sw�j obowi�zek - odpar� zmie-
szany Stopkiewicz. - Poza tym to nie tylko nasza zas�u-
ga. Pospolite ruszenie i nasi sojusznicy bili si� jak lwy.
Bez nich nie daliby�my rady.
* Wiem o tym. - Wi�niowiecki z u�miechem apro-
baty odwr�ci� si� ku stoj�cym na baczno�� Madziarowi
i Czechowi. Szabo odzyska� ju� sw�j zwyk�y animusz
i teraz wypr�y� si� jak struna, dumnie unosz�c pod-
br�dek. �elezny, poszarza�y na twarzy i z obanda�owa-
n� g�ow�, wygl�da� jednak du�o gorzej. - Jeszcze dzi�
wy�l� specjalne podzi�kowania do Nowej Pragi i Nowe-
go Szegedu, a jutro, najdalej pojutrze, spotkam si� oso-
bi�cie z waszymi dow�dcami i poprosz� ich o zgod� na
przyznanie wam order�w Or�a Bia�ego.
Obaj kapitanowie spojrzeli na siebie oszo�omieni.
To odznaczenie by�o najwy�szym, jakie otrzyma� m�g�
�o�nierz Rzeczypospolitej i nigdy jeszcze si� nie zdarzy-
�o, by przyznano je cudzoziemcowi.
- Zas�u�yli�cie na to wyr�nienie. - Genera� zda-
wa� si� czyta� ich my�li. - Wasza postawa wykaza�a, �e
my, chrze�cijanie, niezale�nie od dziel�cych nas r�nic,
zawsze powinni�my trzyma� si� razem. Ju� dzi� zapra-
szam was do Nowego Krakowa.
- To wielki zaszczyt, generale - powiedzia� niepew-
nym g�osem �elezny.
- Jeste�my zaszczyceni. - zasalutowa� Szabo.
Wi�niowiecki odda� salut, po czym zwr�ci� si� do
burmistrza i popa.
* Wam r�wnie� chcia�em z�o�y� serdeczne podzi�-
kowania. To dzi�ki wam duch w obro�cach nie upad�.
* My tu wszyscy kresowiacy, generale - odpar�
dumny z pochwa�y burmistrz. - Nie pierwszyzna nam
bi� si� z przekl�t� arabsk� dzicz�. Odparli�my ich i do-
brze, tyle �e p� miasta zburzone... - Semen Antonycz
zawiesi� znacz�co g�os, nie by�by sob�, gdyby przepu�ci�
tak� okazj�.
* Widzia�em, jak wielkie straty ponie�li�cie. - Ton
genera�a sta� si� nagle powa�ny, a u�miech znikn��
z jego twarzy. - Zapewniam was, �e Nowe Jas�o otrzy-
ma stosowne �rodki, kt�re przywr�c� mu dawn� �wiet-
no��. R�wnie� osady spalone przez Berber�w nie po-
zostan� bez pomocy. Ka�dy osadnik otrzyma nisko
oprocentowany kredyt, kt�ry pozwoli mu na odbudow�
domu. Osobi�cie za� ofiaruj� dwadzie�cia tysi�cy more-
s�w na odbudow� waszej cerkwi.
Przez t�um przeszed� szmer niedowierzania. Wi�-
niowiecki znany by� wprawdzie ze swojej hojno�ci, lecz
kwota, kt�r� zadeklarowa�, pozwoli�aby na wybudowa-
nie nawet dw�ch cerkwi.
* Dwadzie�cia tysi�cy? - Pop Aleksy niemal�e za-
ch�ysn�� si� z wra�enia. - M�j Bo�e! Tyle pieni�dzy!
Mo�e starczy nawet na z�ocon� kopu��!
* B�dzie i z�ocona kopu�a. - Genera� skin�� g�ow�. -
Nale�y si� to wam.
* Jakie to szcz�cie, �e B�g obdarzy� nas tak znamie-
nitym wodzem! - krzykn�� w uniesieniu burmistrz. -
Wiwat! Niech �yje! Niech �yje!
* Wiwat! - zawt�rowali oficerowie. - Niech �yje!
* Nie zapomn� r�wnie� o naszych braciach w wie-
rze. - Genera� zerkn�� na ksi�dza Kaplic�. - Ko�ci�
w Kimliczu zostanie r�wnie� odbudowany, a osadzie
przywr�cimy dawne znaczenie.
* B�g zap�a�. - W g�osie kap�ana s�ycha� by�o wzru-
szenie. - S�owa, kt�re us�ysza�em, wypowiedzia� wielki
cz�owiek.
* Wiwat! Wiwat!
* Dzi�kuj� wam najmilsi, naprawd� dzi�kuj�. - Wi�-
niowiecki odczeka�, a� tumult ucichnie.
Gdy w sali zapad�a cisza, uni�s� g�ow� i powi�d� po
zebranych uwa�nym spojrzeniem. Jego twarz zmieni�a
si� nagle. Zmarszczy� brwi, na czole pojawi�a si� g��bo-
ka bruzda. Przeszed� spod okna na �rodek sali, za�o�y�
r�ce na plecach, podni�s� g�ow� i przem�wi� wolno, jak
gdyby chcia�, aby ka�de jego s�owo zapad�o w pami��
zebranych:
* Nowe Jas�o do�wiadczy�o w ci�gu ostatniego ty-
godnia wielkiego nieszcz�cia, jakim by� najazd barba-
rzy�c�w z p�nocy. Wiecie ju� zapewne, �e podj��em
w�a�ciwe kroki, by raz na zawsze pozby� si� gro��cego
nam niebezpiecze�stwa. Mam nadziej�, �e wy, kt�rzy
zamieszkujecie pogranicze, rozumiecie doskonale moj�
decyzj�?
* Zaatakujemy Kalifat? - spyta� szybko Semen.
* Wiem, �e dla wielu wojna z Mauretani� jawi si�
jako najwi�ksze nieszcz�cie, lecz wierzcie mi, innego
wyj�cia nie ma. Niebawem Korpus Afryka�ski prze-
kroczy granic� Kalifatu Maureta�skiego i pomaszeru-
je na p�noc. - Urwa� na chwil�, jakby chcia� da� szan-
s� zebranym na wyg�oszenia swoich opinii, nikt jednak
si� nie odezwa�. - Nadszed� czas, by�my zrealizowali
wreszcie wielkie marzenie naszych przodk�w. Doko�-
czymy to, co oni doko�czyli. Po dwustu pi��dziesi�ciu
latach stajemy znowu do walki o rozszerzenie chrze�-
cija�skiego panowania w Afryce. Czy wy, potomkowie
pierwszych osadnik�w, staniecie do walki z naszymi
odwiecznymi wrogami?
Na sali nadal panowa�a cisza. Po mie�cie kr��y�y
plotki o zbli�aj�cej si� wielkiej wojnie z muzu�manami,
lecz niewielu dawa�o im wiar�. Trwaj�ce ponad osiem-
dziesi�t lat zawieszenie broni wydawa�o si� by� stanem
naturalnym i przez to niezmiennym.
* To historyczna chwila - powiedzia� burmistrz �a-
mi�cym si� ze wzruszenia g�osem. - Zapewniam pana,
generale, �e na nas mo�e pan liczy�.
* Dzi� jeszcze przem�wi� do wiernych. - W oczach
popa Aleksego pojawi� si� b�ysk. - Cerkiew prawos�aw-
na stanie murem za najwi�kszym wodzem, jakiego zro-
dzi�a nasza afryka�ska ziemia.
* Ko�ci� katolicki uczyni to samo - do��czy� si� do
zapewnie� ksi�dz Kaplica.
* Wsp�lnie pokonamy naszych wrog�w. Wszystkich
wrog�w... - Wi�niowiecki zawiesi� znacz�co g�os.
* Nikt nie stanie nam na drodze! - Antonycz da� si�
porwa� nastrojowi. - Poprowad� nas do zwyci�stwa!
* Takie w�a�nie s�owa spodziewa�em si� us�ysze�. -
Genera� skin�� z zadowoleniem g�ow�.
- Kiedy nast�pi atak? - spyta� Stopkiewicz.
Wi�niowiecki rzuci� w stron� nowo mianowanego
pu�kownika szybkie spojrzenie.
* Uderzymy dzi� o p�nocy. Zdaj� sobie spraw�, �e
pa�scy ludzie wiele przeszli, lecz w tak wa�nej chwili
potrzebny jest ka�dy �o�nierz. Dlatego wyznaczam
panu nowe, niezwykle odpowiedzialne zadanie. - Ge-
nera� zamilk� na chwil�. - Dzi� po po�udniu wyruszy
pan pod granic� egipsk�. Pa�scy ludzie wzmocni� po-
sterunki, kt�re chroni� nas od nag�ej napa�ci ze wscho-
du.
* Czy to oznacza, �e Egipcjanie wyruszyli Maurom
na pomoc? - upewni� si� Stopkiewicz.
* Wojska Egipcjan maszeruj� przez pustyni� - po-
twierdzi� genera�. - Lecz nie mierzy� si� im z Korpu-
sem - doda� dobitnie. - Dotr� tu nie pr�dzej ni� za dwa
tygodnie, my za� w tym czasie osi�gniemy Morze �r�d-
ziemne.
* Damy rad� Egipcjanom? - spyta� niespokojnie
kt�ry� z rajc�w.
Wi�niowiecki skin�� g�ow�.
* Pobijemy ich tak samo jak Maur�w. - W jego g�o-
sie s�ycha� by�o niezachwian� pewno��. - Pobijemy ich
i pop�dzimy do samego Kairu!
* Egipt te� b�dzie nasz! - wykrzykn�� burmistrz.
Jako pierwszy, ale nie ostatni. Nie jego jednego urzek�a
wizja chrze�cija�skiej Afryki.
Dow�dca Korpusu przyjmowa� entuzjazm zebra-
nych z widocznym zadowoleniem.
- Przyjdzie czas i na to... - powiedzia� z u�miechem,
gdy gwar przycich� nieco.
- Wiwat Wi�niowiecki! Wiwat! Wiwat! - Okrzyki
natychmiast ponownie przybra�y na sile.
Genera� u�cisn�� kilka wyci�gni�tych d�oni, po
czym spojrza� dyskretnie na zegarek.
- Wybaczcie, przyjaciele, lecz czas na mnie. Mam
wielk� nadziej�, �e niebawem odwiedz� was znowu...
Otoczony przez oficer�w i �egnany nieustaj�cymi
okrzykami, skierowa� si� ku wyj�ciu.
Pu�kownik Stopkiewicz, stoj�c przy otwartym ok-
nie, obserwowa� zebrany na rynku t�um, kt�ry na wi-
dok wychodz�cego z ratusza dow�dcy Korpusu pocz��
wznosi� radosne okrzyki.
* Jak si� czujesz jako pu�kownik? - Obok dow�dcy
garnizonu nowojasielskiego pojawi� si� nagle kapitan
Kulesza.
* Jak mam si� czu�? Normalnie.
Kulesza spogl�da� za sun�c� przez rynek generalsk�
limuzyn�.
* To wyj�tkowy cz�owiek, nie uwa�asz?
* Szykuj ludzi. - Stopkiewicz uda�, �e nie dos�ysza�
s��w oficera. - Nie da� nam wiele czasu na odpoczynek.
* * *
Zbli�a�o si� po�udnie. Granatowy Toor 590, eskorto-
wany przez dwa transportery Ry�, opu�ci� Nowe Jas�o
i skierowa� si� w stron� odleg�ej o pi�� staj niewielkiej
osady Al-D�afer, po�o�onej przy g��wnej drodze pro-
wadz�cej w stron� granicy maureta�skiej. Dw�ch pa-
sa�er�w samochodu, genera� Wi�niowiecki i dow�d-
ca lotnictwa Korpusu, pu�kownik Aleksander Junonis,
w milczeniu obserwowa�o widok za oknem. S�py, kr�-
��ce nad ruinami nielicznych domostw, przypomina-
�y, �e maszeruj�cy na p�noc Korpus traktowa� mu-
zu�man�w z powiatu nowojasielskiego jak zdrajc�w.
Z�apanych z broni� w r�ku wieszano natychmiast, resz-
t� odstawiano do specjalnych oboz�w pod Nowym Kra-
kowem, gdzie czeka� mieli na proces. Trzy gminy znik-
n�y bez �ladu. Mieszka�cy trzech kolejnych, niemal
dwadzie�cia tysi�cy ludzi, przera�eni okrucie�stwami
wojsk chrze�cija�skich, uciekli na maureta�sk� stron�.
- M�wisz wi�c, �e ta przekl�ta �winia z Europy za-
mierza rozpocz�� negocjacje z Kalifem? Jeste� tego ca�-
kowicie pewien? - odezwa� si� nagle Wi�niowiecki,
odwracaj�c wzrok od widoku zniszcze�, dokonanych
przez podleg�ych mu �o�nierzy.
Pu�kownik Junonis, gruby Murzyn o nalanej twa-
rzy, ruchem g�owy wskaza� na kierowc�.
* Mo�esz m�wi�. To zaufany cz�owiek. - Genera�
przynagli� go niecierpliwym gestem.
* Chcia�bym si� myli�, ale, niestety, to prawda. -
Grubas otar� ociekaj�ce potem czo�o. - Dowiedzia�em
si�, �e stoi za tym nasz drogi przyjaciel, wojewoda Sier-
pi�ski.
* Sierpi�ski? - Na twarzy Wi�niowieckiego pojawi�
si� grymas z�o�ci. - Mog�em si� tego po nim spodzie-
wa�!
* Pieni�dze Rzeplit�w uczyni�y wiele z�ego - mruk-
n�� Junonis. - Nie chc� ci� martwi�, ale dosz�y mnie
s�uchy, �e nawet kilka starych rod�w opowiedzia�o si�
za przyj�ciem pomocy z Europy.
* Kto dok�adnie? - wycedzi� przez z�by genera�.
* Czy to ma jakie� znaczenie? - Murzyn wzruszy�
ramionami. - Pies z nimi, i bez nich sobie poradzimy.
* Nic nie rozumiesz - zgromi� go Wi�niowiecki. -
Je�li odst�puj� nas stare rody, czego mo�na spodziewa�
si� po innych? Ryba psuje si� od g�owy, pami�taj o tym.
* Wojewod� popieraj� Kwiatkowscy, Zi�bi�scy i Fi-
lipiukowie. Opr�cz tego kilka pomniejszych rod�w.
* Stary Filipiuk zdradzi�. - Na chwil� z�o�� na twa-
rzy dow�dcy Korpusu ust�pi�a zdziwieniu. - Znam tego
cz�owieka od czterdziestu lat. Jego synowie mieli obj��
starostwa na nowo zdobytych obszarach...
* Ten przekl�ty Kulka to bardzo zmy�lna be-
stia - powiedzia� niech�tnie Junonis. - Wie doskona-
le, �e �atwe pieni�dze kusz�. Starego Filipiuka, niestety,
te�. Jego maj�tek podupad� w ostatnich latach i pieni�-
dze z Europy bardzo by mu si� przyda�y. Na nowe sta-
rostwa trzeba czeka�, a pieni�dze z Europy dostanie od
r�ki. Ludzie m�wi�, �e Rzepiki ofiarowali jemu i kilku
innym po pi��dziesi�t tysi�cy w got�wce. Rozumiesz,
co to znaczy? Oni kupuj� po kolei wszystkich, a ludzie
s� tylko lud�mi.
* To nie ma ju� �adnego znaczenia. - Wi�niowiec-
ki u�miechn�� si� ch�odno. - Rzeplici przybyli ze swoi-
mi pieni�dzmi zbyt p�no. To za�, �e dzi�ki nim zdraj-
cy pokazali swoje prawdziwe oblicze, jest tylko nam na
r�k�. Gdy opanujemy Kalifat, przyjdzie czas, by rozli-
czy� si� z nimi.
* Rzeplici chc� doprowadzi� do konfrontacji armii
z rad� miasta - stwierdzi� grubas. - Co zrobisz, gdy wo-
jewoda przyjmie pieni�dze? Nie mo�esz mu przecie�
tego zabroni�.
- Nie przyjm� ich. - K�ciki ust genera�a unios�y si�
w enigmatycznym u�mieszku. - Mo�esz by� pewien.
Junonis, wyra�nie zaskoczony, obrzuci� dow�dc�
Korpusu badawczym spojrzeniem.
* Nie zamierzasz chyba... - urwa� w p� zdania, jak-
by nagle dotar� do niego sens wypowiedzianych s��w.
* Nadszed� ju� w�a�ciwy czas. - Wi�niowiecki ski-
n�� g�ow�. - Nadszed� czas, by przej�� w�adz�.
* Mieli�my z tym poczeka� do czasu zako�czenia
wojny z Maurami - przypomnia� ostro�nie pu�kow-
nik - Je�li uderzymy teraz...
* Plany �yj� do czasu, gdy nadchodzi moment ich
realizacji - przerwa� mu niecierpliwie Wi�niowiecki. -
Nie rozumiesz, �e musimy zatrzyma� Rzeplit�w? Oni
stanowi� teraz najwi�ksze zagro�enie.
* Ludzie nie s� jeszcze przygotowani na afryka�-
skiego Kanclerza. Mog� uzna� ci� za uzurpatora...
Genera� u�miechn�� si� gorzko.
* Sp�jrz tylko. - Wskaza� na mijane ruiny arabskie-
go osiedla. - Ludzie do�wiadczyli, czym jest s�siedz-
two tych barbarzy�c�w. My�lisz, �e nie p�jd� za cz�o-
wiekiem, kt�ry wska�e im w�a�ciw� drog�? My�lisz, �e
opowiedz� si� za band� tch�rzy, kt�ra pragnie jedynie
pomno�enia swoich maj�tk�w? - Odwr�ci� si� nag-
le i tr�ci� w plecy kierowc�. - Mieczys�aw, powiedz mi,
czy nie chcia�by� osi��� nad Morzem �r�dziemnym na
pi�knym, dziesi�cio�anowym gospodarstwie?
* Oczywi�cie, panie generale! - odpowiedzia� z za-
pa�em kierowca.
* Ot� to! - G�os dow�dcy Korpusu zadr�a� ze
wzruszenia. - Dam ludziom ziemi�, nie piasek, lecz
prawdziw� ziemi�, na kt�rej wyro�nie nowa Rzeczpo-
spolita!
* Trzeba si� wi�c spieszy�. - Junonis zaakceptowa�
zmian� plan�w bez dalszych dywagacji. - Kiedy ude-
rzymy?
* Dzi� o p�nocy Korpus przekroczy granic�, a gar-
nizon Nowego Krakowa otrzyma rozkaz opanowania
miasta - powiedzia� uroczy�cie przysz�y kanclerz.
* Zd��� si� przygotowa�? - upewni� si� grubas. -
Przecie� to skomplikowana operacja. Jak zamierzasz to
przeprowadzi�?
* O nic si� nie k�opocz - odpar� spokojnie genera�. -
Wszystko jest ju� gotowe.
* Jak to? - spyta� zdumiony Junonis.
* Przewiduj�cy dow�dca przygotowany jest na
wszystko. - Wi�niowiecki u�miechn�� si� zadowolony.
- My�lisz, �e nie przewidzia�em zdrady? Najwa�niejsze
to uprzedzi� dzia�ania wrog�w. To podstawa sukcesu.
By� zawsze o krok do przodu.
* * *
W niewielkiej lepiance, po�o�onej na skraju osa-
dy Al-D�afer, panowa� trudny do zniesienia zaduch.
Nieruchome, ci�kie powietrze wype�ni�o si� natr�t-
nym brz�czeniem much. Trzech Arab�w, uzbrojonych
w pancerzownice i karabiny automatyczne, obserwo-
wa�o uwa�nie drog� u podn�a wzniesienia, na kt�rym
skupia�a si� wi�kszo�� zabudowa� osiedla. Wszystko
wskazywa�o na to, �e s� oni jedynymi lud�mi, jacy jesz-
cze pozostali w wiosce. Wie�� o zbli�aj�cym si� Korpu-
sie Afryka�skim sprawi�a, �e wczorajszej nocy muzu�-
ma�scy mieszka�cy uciekli na p�noc, pozostawiaj�c
ca�y sw�j dobytek, za� Afrykanie nie odwa�yli si� po-
wr�ci� do swoich domostw.
Jeden z Arab�w rozejrza� si� krytycznie po skrom-
nie urz�dzonym wn�trzu.
* Mo�e zrobi� herbat�? Maj� tu chyba herbat�? -
odezwa� si� po polsku niczym rodowity krakowianin.
- Jak zaraz si� czego� nie napij�, j�zyk przyklei mi si�
do podniebienia.
* Wracaj na miejsce Alojzy, oni mog� pojawi� si�
w ka�dej chwili - zgani� go ostro barczysty m�czyzna
o kr�tko ostrzy�onych w�osach.
* Tak jest, panie poruczniku.
W lepiance zapad�a cisza. Trzech ludzi trwa�o w bez-
ruchu. Ich ci�kie oddechy i b�yszcz�ce od potu twarze
pozwala�y domy�la� si�, �e nie byli przyzwyczajeni do
klimatu Afryki.
* Powinni ju� by�! - j�kn�� jeden.
* Cicho! - Dow�dca uni�s� ostrzegawczo r�k�. Pod-
ni�s� do oczu lornetk�. W odleg�o�ci p�tora staja na za-
ch�d dostrzeg� sun�c� w stron� wioski kolumn�. Si�g-
n�� szybko po kr�tkofal�wk�, odruchowo spogl�daj�c
w kierunku domu gminnego po drugiej stronie drogi,
w kt�rym kry�a si� reszta jego grupy.
* Na miejsca! Przygotowa� si�!
* * *
Otwieraj�cy konw�j transporter z niewielk� pr�dko�ci�
min�� pierwsze zabudowania oazy. Dw�ch �o�nierzy,
siedz�cych w otwartym w�azie, przygl�da�o si� ze znu-
dzeniem mijanym lepiankom. Rozkaz oficera, kt�ry na-
kaza� im uwa�n� obserwacj� okolicy, traktowali z przy-
mru�eniem oka. We wszystkich osadach, po�o�onych
na wsch�d od Nowego Jas�a, nie spotkali �ywego du-
cha. Ta oaza r�wnie� wygl�da�a na opuszczon�. Wzd�u�
drogi wida� by�o porzucone wozy i kilka samochod�w,
do kt�rych najpewniej zabrak�o paliwa. M�odszy z �o�-
nierzy zastuka� w pancerz i krzykn�� g�o�no:
- Wci�nij gaz Anzelm! Droga wolna!
* * *
Dow�dca grupy obliza� spieczone wargi. Pierwszy
transporter by� ju� w zasi�gu broni. Naprowadzi� rur�
pancerzownicy na burt� pojazdu. W celowniku poja-
wi�a si� bia�o-niebieska szachownica - herb czwarte-
go Pu�ku Pancernego �Inowroc�aw". Porucznik nabra�
g��boko powietrza i nacisn�� spust. Na burcie transpor-
tera wykwit�a jaskrawo��ta plama eksplozji. Pojazd
stan�� w ogniu, chwil� p�niej eksplodowa�a amuni-
cja. W tym samym momencie posypa�y si� kule z okien
domu gminnego.
Na drodze rozp�ta�o si� piek�o.
Dow�dca grupy odrzuci� zu�yt� pancerzownic�
i si�gn�� szybko po kolejn�. Nakierowa� j� na stoj�cego
nieruchomo toora, lecz kolejny strza� okaza� si� ju� nie-
potrzebny. Jego ludzie spisali si� znakomicie. Limuzyna
i drugi ry� p�on�y.
- Wystarczy! - Dow�dca tr�ci� w rami� swojego to-
warzysza, kt�ry kr�tkimi seriami ostrzeliwa� p�on�cy
wrak limuzyny. - On ju� nie �yje! - Spojrza� na zegarek
i u�miechn�� si� z zadowoleniem.
- Minuta pi�tna�cie, niez�y wynik.
Rozdzia� 5
Pustynia Jasielska - pogranicze wojew�dztwa
nowokrakowskiego i Kalifatu Maureta�skiego
18 maja 195/ roku
Abdel Rahman, os�aniaj�c oczy
przed stoj�cym w zenicie s�o�-
cem, sta� nieruchomo po�rodku
kamienistej r�wniny. By� na
maureta�skiej ziemi. Przed
sob�, w odleg�o�ci nie wi�k-
szej ni� trzysta �okci, widzia� stanowiska
czwartego pu�ku gwardii maureta�skiej, za� za jego
plecami, w r�wnym szeregu, sta�y trzy Bahtarie kon-
nicy berberyjskiej - resztki armii Sulejmana. Gwardzi-
�ci opu�cili okopy i w milczeniu obserwowali Berber�w.
Panowa�a pe�na napi�cia cisza. Bahtar otar� sp�ywaj�-
c� po czole stru�k� potu. Czeka�. Min�o kilka d�ugich
chwil, gdy nagle na r�wninie pojawi� si� drugi cz�o-
wiek. Szed� na piechot�. Stan�� przed nowym dow�dc�
Berber�w i spojrza� na niego wyczekuj�co.
- Nie poznajesz mnie, Salim? - Abdel u�miechn��
si� nieznacznie.
Salim Bejchaid przechyli� g�ow� i zmru�y� oczy.
* Czy poznaj�? - zawaha� si�. - To niemo�liwe... Na
Allacha! Abdel? To ty?
* Witaj, przyjacielu. - Bahtar post�pi� krok na-
prz�d. - Moje serce przepe�nia rado��. Nie widzieli�my
si� pi�� d�ugich lat.
M�ody pu�kownik poca�owa� swojego dawnego do-
w�dc� w oba policzki.
* M�j przyjacielu! Gdzie by�e� przez ten d�ugi czas?
Nie spodziewa�em si� spotka� ci� tutaj! - Spogl�da�
z rado�ci� na Bahtara. - Nawet nie wiesz, jak cz�sto
o tobie my�la�em!
* Pan sprawi�, �e spotkali�my si� w ten w�a�nie czas
w tym oto miejscu. Dowodz� tym, co pozosta�o z armii
Sulejmana. Przeprowadzi�em ich przez kraj niewier-
nych i stoj� oto przed tob�.
* W dziwnych okoliczno�ciach przysz�o nam si�
spotka�. - Salim skin�� g�ow�, a u�miech na jego twa-
rzy zgas� nagle. - Gdzie Sulejman? Dlaczego wys�a� cie-
bie?
* Sulejman stoi ju� przed obliczem Pana - odpowie-
dzia� spokojnie Abdel, ale nie odrywa� od twarzy m�o-
dzie�ca uwa�nego spojrzenia. - Dosi�g�a go kara za
bezrozumny up�r. Ten pies wygubi� po�ow� wojowni-
k�w.
* Dlaczego ruszy� pod miasto niewiernych? - Pu�-
kownik pokr�ci� z niedowierzaniem g�ow�. - Gdyby
tylko rozpu�ci� zagony po wszystkich p�nocnych po-
wiatach, pi��dziesi�t tysi�cy wiernych stan�oby do
walki. Spogl�dali�my na po�udnie w nadziei, �e tak
w�a�nie si� stanie.
* Uwierz mi, pr�bowa�em odwie�� go od tego sza-
le�czego planu, lecz on nie chcia� s�ucha� nikogo.
W jego umy�le podobnym do pustej tykwy nie by�o
niczego, pr�cz ��dzy krwi. Uwa�a�, �e je�li zdob�dzie
miasto, na niewiernych padnie blady strach. My�la�,
�e Korpus przestraszy si� Sulejmana Wielkiego, kt�ry
zdoby� jedno miasto.
* Przyprowadzi�e� wi�c ocala�ych wojownik�w. -
Salim westchn�� ci�ko. - Wiesz pewnie, �e otrzyma-
�em rozkaz, by nie przepuszcza� Berber�w na nasz�
stron�. Kalif boi si�, �e w przeciwnym razie niewierni
zyskaj� doskona�y pretekst do ataku.
* Niewierni nie potrzebuj� �adnego pretekstu - po-
wiedzia� twardo Abdel. - Id� za nami, psy w�ciek�e,
krok w krok i nie min� dwie godziny, jak stan� na gra-
nicy. Uderz� tak czy inaczej.
* Wiesz, co to rozkaz...
* Salim... pu�kowniku... Przeprowadzi�em tych ludzi
pi��dziesi�t staj przez pustyni�, w morderczym s�o�cu,
niemal bez wody. S� wycie�czeni i s�abi, lecz je�li od-
poczn� cho� chwil�, stan� do walki o nasz� ziemi�! Tu
stoi zaledwie trzy tysi�ce gwardii i troch� pospolitego
ruszenia. Ja mam dwa tysi�ce prawdziwych wojowni-
k�w. Po��czmy si�y!
M�ody cz�owiek milcza�. Opu�ci� g�ow�, ale i tak nie
zdo�a� ukry�, jak trudno by�o mu podj�� decyzj�.
* Ten rozkaz wyda� osobi�cie Kalif...
* Znam ci� dobrze, przyjacielu. - W g�osie dow�dcy
Berber�w pojawi�y si� nieoczekiwanie mi�kkie tony. -
Jeste� najlepszym oficerem, jaki s�u�y w armii maure-
ta�skiej. Zawsze wierny, dok�adny i obowi�zkowy. Zro-
zum jednak, �e je�li wype�nisz ten rozkaz, ska�esz na
�mier� dwa tysi�ce doskona�ych wojownik�w. Kalif nie
ma poj�cia, co tu si� dzieje! Pragnie uratowa� pok�j,
lecz ju� nie ma na to nadziei!
Pu�kownik podni�s� g�ow� i popatrzy� na r�wny
szereg je�d�c�w. Potem spojrza� na Abdela.
* Gdzie s� te �winiojady? - spyta�. - Daleko st�d?
* Idzie piechota i, niestety, czo�gi. Du�o czo�g�w,
Salim - odpar� Bahtar. - Jak ju� m�wi�em, s� bardzo
blisko. My�l�, �e uderz� tej nocy.
Salim skierowa� wzrok ku widocznym w oddali
Wzg�rzom Kr�la Jana, zza kt�rych mia� nadej�� wr�g.
- Twoi ludzie zajm� pozycj� na lewym skrzydle, tam,
gdzie stoi pospolite ruszenie. Wzmocnicie ich obron�,
a przede wszystkim podniesiecie w nich ducha. - Salim
u�miechn�� si� szeroko. - Witaj w domu, przyjacielu.
Abdel Rahman odetchn�� z ulg�.
* Wiedzia�em, �e mog� na ciebie liczy�.
* Nie my�la�e� chyba, �e zostawi� ci� na pastw�
chrze�cijan. - Pu�kownik chwyci� d�o� Abdela i uni�s�
j� w g�r�. - Poka�my im, �e w�r�d wiernych panuje
zgoda. Niech wiedz�, �e Allach czuwa nad nami.
Od strony okop�w i szeregu berberyjskiego dobieg�y
radosne okrzyki. Hukn�y strza�y. Berberowie ruszyli
wolno w stron� pozycji gwardii maureta�skiej.
Noc ogarn�a ju� pustyni�, a wraz z jej nadej�ciem na
rozleg�ej r�wninie, le��cej na zach�d od Wzg�rz Kr�la
Jana zapanowa� o�ywiony ruch. Tu� po zmroku dzie-
si�tki czo�g�w, ukrytych za dnia w zamaskowanych
wykopach, wype�z�y z ukrycia i ruszy�y w stron� odleg-
�ej o pi�� staj granicy. Ze wschodu nadci�ga�y d�ugie
kolumny ci�ar�wek z dostawami amunicji, na stano-
wiskach artylerii czyniono ostatnie przygotowania do
otwarcia ognia. Oko�o jedenastej wieczorem na r�wni-
nie zapad�a cisza. Czwarta Dywizja Pancerna �Wilno"
osi�gn�a pe�n� gotowo��. Dziesi�� tysi�cy �o�nierzy
oczekiwa�o na sygna� do ataku.
Rozdzia� 6
Nowy Krak�w
19 maja 1957 roku
Genera� Didiuk, z za�o�onymi na
plecach r�koma, przechadza� si�
nerwowo z jednego ko�ca poko-
ju w drugi. Genera� Klepacz i se-
nator Kulka, siedz�cy w fotelach,
przygl�dali mu si� w milczeniu.
* Usi�d� wreszcie - odezwa� si� wyra�nie poiryto-
wany Klepacz. - To twoje chodzenie wyprowadza mnie
z r�wnowagi.
* Mnie za� uspokaja. Nie potrafi� tak jak ty gapi� si�
w �cian� - odburkn�� grubas i rozpocz�� kolejn� rund�.
Dotar� w�a�nie do okna, gdy zatrzyma� si� nagle, odsu-
n�� ostro�nie firan� i ruchem r�ki przywo�a� swoich to-
warzyszy.
* Chod�cie! Szybko!
* Co si� sta�o? - spyta� niespokojnie Kulka.
Na nowokrakowski rynek od strony ulicy Klasztor-
nej wje�d�a�y w�a�nie dwa czo�gi typu �Tygrys". Stalo-
we olbrzymy przesun�y si� wolno pod oknami domu
go�cinnego �Kr�lewski" i zatrzyma�y na wprost szere-
gu policjant�w, blokuj�cych im przejazd pod Sukienni-
ce, gdzie w r�wnym szeregu sta�o kilkudziesi�ciu �o�-
nierzy Korpusu. W�az pierwszego czo�gu otworzy� si�
gwa�townie. M�ody czo�gista spogl�da� niepewnie na
policjant�w. Krzykn�� co� do nich, lecz ci tylko wycelo-
wali w jego stron� karabiny. Czo�gista skry� si� szybko
pod pancerzem. Rykn�� pot�ny silnik. Kolos obr�ci�
si� wok� w�asnej osi i ruszy� przez rynek z zamiarem
okr��enia Sukiennic. W tej samej chwili z ulicy Bro-
warnej wysz�a kolejna grupa policjant�w. Tygrys za-
trzyma� si� gwa�townie. Pot�na lufa unios�a si� ku g�-
rze, policjanci si�gn�li po granaty.
* Na mi�o�� bosk�! Co tam si� dzieje?! - Senator
Kulka, stoj�cy za plecami genera��w, bezwiednie zacis-
n�� d�o� na ramieniu Klepacza. - Co oni wyprawiaj�?!
Poszaleli! Naprawd� poszaleli!
* Spokojnie, bez nerw�w. - Klepacz delikatnym, lecz
stanowczym ruchem uwolni� si� z u�cisku. - Strasz� si�
tylko, tak� mam przynajmniej nadziej�.
Rzeplici z zapartym tchem �ledzili przebieg wypad-
k�w. Min�y ju� dwadzie�cia cztery godziny od chwili,
gdy garnizon Nowego Krakowa rozpocz�� rebeli�. Ta
nag�a i nieprawdopodobna wiadomo�� zasta�a dele-
gacj� z Europy podczas sp�nionej kolacji z wojewo-
d� Sierpi�skim. Wojsko b�yskawicznie opanowa�o port
i ratusz, lecz oko�o godziny drugiej w nocy sta�o si�
co� niespodziewanego. W�r�d zbuntowanych oddzia-
��w zapanowa�o zamieszanie. Tu� przed czwart� mia-
sto obieg�a wie��, �e przyw�dca rebelii nie �yje. Uwi�-
zieni w domu go�cinnym Rzeplici prze�yli nad ranem
szturm rozw�cieczonej szlachty, odparty z najwy�szym
trudem przez przydzielony do ochrony go�ci pluton po-
licji. Zablokowane telefony uniemo�liwia�y uzyskanie
jakichkolwie