11831

Szczegóły
Tytuł 11831
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11831 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11831 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11831 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stanisław Barańczak Bóg, Trąba i Ojczyzna Słoń a Sprawa Polska oczami poetów od Reja do Rymkiewicza SŁOWO WSTĘPNE Inteligent Polski, zwłaszcza Inteligent Ciemny lub Niedouczony, wciąż jeszcze w niedostatecznym stopniu zdaje sobie sprawę z wagi Słonia. Jest to niedostatek tym bardziej krzywdzący, że wagę tę właśnie do sprawy polskiej Słoń przywiązywał od dawna i z samozaparciem. Na skutek swego zanurzenia w pomroce pradziejów początki Słoni na ziemiach piastowskich są niezmiernie trudne do uchwycenia dla dzisiejszego historyka. Nie ułatwia mu tego zadania nawet fakt, iż początek niemal każdego Słonia wyróżnia się charakterystyczną trąbą. Właśnie jednak ta szara, codzienna, pozornie pozbawiona prężności i poloru trąba nie stroniła od sięgania po formy liryczne w celu zabrania głosu w sprawach dla narodu istotnych. Działo się tak już w czasach Reja, gdy walczyła o literaturę w języku narodowym, nie mówiąc o Złotym Wieku, gdy czołowe Słonie sprowadzone do Polski przez królową Bonę zaczęły nadawać ton życiu politycznemu, kulturalnemu i religijnemu. Badacze wysunęli np. ostatnio śmiałą ale godną zainteresowania hipotezę, że w Trenach Kochanowskiego słowo Orszulka jest imieniem zaufanej Słonicy–sekretarki, której przedwczesne odejście ż tego świata wstrząsnęło poetą tak silnie właśnie z uwagi na fizyczne rozmiary zwierzęcia (por. znamienne: „Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim…”). Cóż zaś mówić o okresie rozbiorów, gdy na barkach Słoni spoczęło ze zrozumiałych przyczyn wiele powinności spełnianych dotąd przez inne gatunki flory i fauny naszych łąk, pól i gajów (charakterystyczny jest pod tym względem słynny wiersz Mickiewicza „Słoniczku mój, a leć, a piej”). Słoń dobrze zasłużył się sprawie polskiej i pora, abyśmy spłacili choć cząstkę długu, jaki u ofiarnego zwierzęcia kazała nam zaciągnąć Historia. Niniejsza antologia to zaledwie wstęp do prac o szerszym zakresie, które powinny nastąpić. Mam na myśli przede wszystkim zadanie uzupełnienia Boga, Trąby i Ojczyzny o przedstawioną tu jedynie wyrywkowo poezję dwudziestowieczną (oczywiste luki: Słoński, Słonimski, Słonie na dachu Wierzyńskiego, W głąb Słoń i Najmniej kłów Przybosia, Słoń w butonierce Jakuba Szeli Jasieńskiego, Nagi Słoń w Śródmieściu Sterna, Czochranie się Boga i Słonie polskie Tuwima, Ważyka Poemat dla trąbonosych, Miłosza Gdtęie Słoń chce, wchodzi, i gdzie chce, zasiada oraz Nieobjęta w pasie, Różewicza Słoń w płaszczu Prospera i Regio, cz. II: Ełephantiasis, Herberta Słoń Cogito i Raport z oblężonego ZOO, Szymborskiej Sto pociech z trąby i Ludzie na chwoście, Brylla Na kle malowane, Zagajewskiego Sklepy ze słoniną i Jechać do Słonimia, Barańczaka Ja wiem, że to nie Słoń oraz Tryptyk z ogona, tułowia i trąby, Kornhausera W Afrykach udajemy smutnych ewolucjonistów i Zjadacze kartofli, a spośród najmłodszych — Marcina Barana Słonica jest jak Sosnowiec oraz Roberta Tekielego T(rąb)a. Już lektura niniejszego zbiorku przekona jednak z pewnością Czytelnika, że Słoń przewija się czerwoną nicią przez najbardziej produktywny nurt ojczystej liryki — nurt, którego nie dająca sobie zamknąć ust tkanka otrzymała z rąk Słonia, tego wielkiego przyjaciela Polski, swoje obywatelskie i artystyczne namaszczenie. Desdemona Duś MIKOŁAJ REJ Z „ŻYWOTA SŁONIA POCZCIWEGO” Niechaj to narodowie wżdy postronni znają, Iż Polacy nie Słonie, choć swe Trąby mają. ANONIM, II POŁ. XV W. SATYRA NA LENIWE SŁONIE Chytrze bydlą Elefanty, Wobec pana są na anty–: Gdy dzień jemu robić mają, Częstokroć odpoczywają, A robią silno obłudnie: Jedwo wynidą pod południe, A na drodze postawają, Rzekomo zwolnienie mają. Elefancica, ród świński, Bierze urlop macierzyński: Bo umyślnie na to godzi, Iż się coś w czas żniw urodzi. Słoń się zda jako prawy wołek, Alić jest chytry pachołek. JAN KOCHANOWSKI NA SŁONIOWĄ LIPĘ Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie! Nie dojdzie tutaj Słoń cię, przyrzekam ja tobie, Choć się najwysszej wzbije, a postne trąbienie Ściągnie w Słoniowe trzewia rozwolnione cienie. Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają, Na Słonicy tłuszcz szpacy wdzięcznie narzekają, A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie, Że ludności na głowę jeden Słoń przypadnie. NA SŁONIA Słoń — kto go nie zna? — trąbił do północy: Nie mógł do domu trafić o swej mocy. Ujźrzawszy kogoś: „Słuchaj, panie młody, Proszę cię, nie znasz ty mojej gospody?” A on: „Niech cię znam, tedy legniesz w wyrku”. „Jam”, pry, „Elefant”. „Idźże spać do cyrku!” MIKOŁAJ SĘP SZARZYŃSKI O NIETRWAŁEJ MIŁOŚCI SŁONI ŚWIATA TEGO I nie miłować Słonia, i miłować Nędzna pociecha, gdy żądzą zwiedzione Bestie cukrują nadmiernie Kły one, Które i próchnieć, i muszą się psować. Komu tak będzie dostatkiem pasować Złoto plomb, mostki i sztucznie stworzone Misterne szczęki, by tym nasycone I mógł mieć serce, i trwóg się warować? Miłość jest Biały Kieł bycia naszego, Ale z żywiołów utworzone ciało Słonia, to chwaląc, co wzrostu równego, Zawodzi duszę, której wszystko mało, Gdy spoza skóry słoniowej i kości Słonia nie widzi, celu swej miłości. JAN ANDRZEJ MORSZTYN DO PANNY SŁ… Oczy twe nie są oczy, ale zwiewne uszy, Których wachlarz twarz moją z gorzkich łez osuszy. Usta twe nie są usta, lecz trąba rumiana, Co serce me oplata jak liana banana. Piersi twe nie są piersi, ale kły parzyste, Na które się nadziewa ciało moje czyste. Tak oczy, usta, piersi, twarz, serce i ciało Uchem, trąbą i kłami suszą, żrą, rwą śmiało. DO TRUPA SŁONIA (początek nigdy nie dokończonego sonetu) Leżysz zabity i jam też zabity, Ty — kłem rywala, ja — zębem mądrości (Gdy w organizmie infekcja zagości, Rzecz to poważna, szczególniej, że ni ty, Ni ja nie mogliśmy owej wizyty Penicyliną, nawet złej jakości, Zneutralizować* albowiem, wciórności, Ów antybiotyk ma zostać odkryty Dopiero za…* X. JÓZEF BAKA UWAGI O SŁONIU NIECHYBNYM Słoń matula — Jak cebula: Łzy wyciska, Czuć go z pyska: Ale grunt, Rzeczy szpunt — Fakt, iż Słoń Jest jak Koń: Kto pobidzi się na fest, fest, fest, Ten sam widzi, co Słoń jest, jest, jest. IGNACY KRASICKI SŁONIE W KLATCE ,,Czemuż ryczysz?” — staremu powiadał Słoń młody. „Masz dzisiaj lepsze w klatce niż w buszu wygody”. „Tyś w niej zrodzon”, rzekł stary, „lecz wprost ci wyrąbię: Jam był wolny, dziś w klatce, i dlatego trąbię”. BANAN I SŁONIE Zawsze znajdzie przyczynę bestia, jeśli cwana. Dwaj Słonie samotnego zdybali Banana. Już go mieli rozerwać, gdy rzekł: „Jakim prawem?” „Smacznyś, słaby i w dżungli”. Zjedli niezabawem. FRANCISZEK KARPINSKI LAURA I FILON POD BAOBABEM Już miesiąc zaszedł, hieny zawyły I coś tam klaszcze od buszu: Pod baobabem mój Filon miły Tak klapie parą swych uszu. Prowadź mnie teraz, miłości śmiała, Gdybyś mi skrzydła przypięła! Żebym najprędzej busz przeleciała, Trąbę Filona ścisnęła. ADAM MICKIEWICZ ODA SŁONIA DO MŁODOŚCI Bezsens Mamuta: to szkieletów ludy! Młodości! Kły daj mi krótsze! Niech nad martwym wzlecę światem W rajską dziedzinę ułudy: Gdzie żyrafy, barracudy, Gdzie chwosta potrząsa kwiatem Słoń, ewolucji dziecię szczęśliwsze, choć chudsze. Mamut, gdy go wiek zamroczy, Chyląc ku ziemi poradlone czoło, Takie widzi świata koło, Jakie tępymi zakreśla oczy. Młodości! ty nad poziomy Wylatuj, a okiem Słonia Zezwierzęcenia ogromy Przeniknij, od Pchły do Konia. Patrz na dół — kędy wieczna mgła zaciemia Obszar gnuśności przesiąkły odorem: To ziemia Bangla Desz! Nad wody trupie Wzbił się ssak: za nędzne rupie Jest buldożerem, czołgiem i traktorem; Goniąc za żywiołkami drobniejszego ssactwa, Stopę wzbija, trąbą wali; Nie lgnie do kłów brutala osłona z woali; A wtem jak bańka prysnął żal biedactwa! Nikt nie znał szpili, którą przez los był nakłuty: To Słoń z Kalkuty! Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga, Łam, czego rozum nie złamie, O trąbo! Orla twych lotów potęga, Jako piorun twoje ramię. Hej! trąbę złącz z ogonem! spólnymi łańcuchy Opaszmy ziemskie kolisko! Dmuchajmy trąbą w żar i ognisko Wachlujmy wielkimi uchy! Dalej, bryło z palmy świata! Zerwie cię Słoń nieulękły I w dal poturla: jak kokos rozpękły, Zielone przypomnisz lata. Pryskają nieczułe lody I przez trąby światłość zionie: Witaj, jutrzenko swobody, Zbawienia za tobą Słonie! PIEŚŃ FILARETÓW ELEFANTOFILÓW Hej, użyjmy żywota! Wszak żyjem tylko raz; Niech ta szara istota Nie próżno wabi nas. Cyrkla, wagi i miary Do martwych użyj brył; Mierz Słonia na hektary, By wynik duży był. Krew stygnie — hekatomba W wieczności pcha nas toń; To oko zamknie trąba, To filarecki Słoń. LILIJE: ELEFANTAZJA GMINNA Straszna losu ironia: Pani zabija Słonia; Zabiwszy grzebie w gaju, Na łączce przy ruczaju, Grób liliją zasiewa, Zasiewając tak śpiewa: ,,Rośnij kwiecie wysoko, Jak Słoń leży głęboko; Jak Słoń leży głęboko, Tak ty rośnij wysoko”. Potem cała skrwawiona Słonia zbój czyni żona: Ha! ha! zsiniałe usta, Oczy przewraca w słup. Drżąca, zbladła jak chusta: „Ha! Słoń, ha! trup!” I staje, i myśli, i słucha, Słucha, zrywa się, bieży, Włos się na głowie jeży, W tył obejrzeć się lęka, Coś wciąż po krzakach stęka, Trąba rozsadza skroń: „To ja, twój Słoń, twój Słoń!” TRĄBA MORSKA Zdarto żagle, ster prysnął, ryk wód, szum zawiei, Głosy trwożnej gromady, pomp złowieszcze jęki, Ostatnie liny majtkom wyrwały się z ręki: Słoń to krwawy nadchodzi, precz reszto nadziei! Wzniósł trąbę, dziko zawył; w cielska mokre góry, Wznoszące się piętrami z morskiego odmętu, Wstąpił jenijusz śmierci i szedł do okrętu, Jak żołnierz szturmujący w połamane mury. Ci leżą na pół martwi, ów załamał dłonie, Ten w objęcia przyjaciół żegnając się pada, Ci modlą się przed śmiercią, z życiem chcąc się żegnać. Jeden podróżny siedział i pomyślił: ,,Słonie? Stwór to dość obrzydliwy, ale trudna rada: Trzeba wstać, wziąć kijaszek i bydlę stąd przegnać”. KIEŁ PUŁKOWNIKA W głuchej dżungli, przed chatką leśnika, Rota strzelców stanęła zielona; A u wrót stoi straż Pułkownika, Tam w izdebce Pułkownik ich kona. Z wiosek zbiegli się czarni włościanie: Wódz to był wielkiej mocy i sławy, Skoro lud grzeje wodę w saganie I na zapas gromadzi przyprawy. Lecz ten wódz w tropikalnej odzieży Jakie szare i duże ma lica? Jaki nos? — Ach, to była Słonica, Afrykanka, Słonica—bohater, Trąbonosa Emilija Plater! W ALBUMIE KSIĘCIA GOLICYNA Jeżeli wolność czuć i kochać umiesz, W naszej rozmowie nie potrzeba Słonia. Ja twe westchnienia, ty me łzy zrozumiesz, Wytrąbmy nosy dwa — ot i harmonia. DO SŁONIA B…Z. Słoniczku mój! a leć, a piej! Na pożegnanie piej Wylanym łzom, spełnionym snom! Skończonej piosnce twej. Słoniczku mój, twe uszy stul, Sokole skrzydła weź I rykiem trąb, zołoto–gąb, Dawidzki hymn tu nieś! Bo wyszedł głos, i padł już los, I tajne brzemię lat Wydało woń! I stał się Słoń! I rozraduje świat. ANTONI MALCZEWSKI Z POEMATU „MARIA, CÓRKA SŁONIA” — Hej, ty, na szybkim Słoniu gdzie pędzisz, Kozacze? Czyś zaoczył Goryla, co przez kurhan skacze? — Pich, Horyl!… — załkał jeździec z kozackim akcentem Zmysły pęta tem tempem pęd, stępia tętentem!… — I, z realizmem, który Szymon Szymonowie Doceniłby, łkał dalej: — Jam zresztą krótkowidz, Tupet tupotu tedy Słoniowi wybaczam: Bez binokli i tak już mało co zaaczam. JULIUSZ SŁOWACKI OJCIEC ZADŻUMIONYCH W SZWAJCARII (Z cz. I: Safari nad l^emanem) Odkąd zniknęła jak Słoń jaki złoty — W namiocie nie mam poczucia ciasnoty. Z POEMATU „SŁOŃ BENIOWSKIEGO” Chodzi mi o to, by ryk trąby giętkiej Wyraził wszystko, co pomyśli głowa, A czasem był jak piorun jasny, prędki, A czasem tęskny jako pieśń stepowa — By końcem zgiętym niby haczyk wędki Narząd ów w wodzie mózgu łowił słowa I wachlującym suszył ucha skrzydłem: Trąba być winna tubą, nie wędzidłem. (. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .) Trąb zdrów! — a tak się żegnają nie wrogi, Lecz dwa na Słoniach swych przeciwne bogi. ANIOŁY SŁONIOM NA RODZINNYCH POLACH… — Postój, o! postój, Hindusie wnerwiony, Przez co to Słoń twój zapieniony skacze? — To nic… to matki mojej grób zhańbiony; Serce me pęka, lecz oko nie płacze. — Kieł dobył iskier na grobie z marmuru I mściwa trąba ryknęła do wtóru. POŚRÓD NIESNASEK PAN BÓG UDERZA. Pośród niesnasek Pan Bóg uderza W ogromny dzwon: Dla Słonia w charakterze papieża Otwarty tron. CYPRIAN KAMIL NORWID ZA WSTĘP DO ZOO: OKÓLNIKI Ponad wszystkie wasze uroki — Menażerie! wbrew waszym złym woniom Jeden wiecznie będzie wysoki: * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * Odpowiednie dać warunki — Słoniom! SŁOŃ–PIELGRZYM Nad trąbami jest i trąba–trąb, Jako wieża nad płaskie domy Stercząca, w chmury… Wy myślicie, żem kapustny–głąb, Dlatego że dom mój ruchomy I z grubej skóry… Przecież ja — aż w niebie trąbą trwam, Gdy ono słomkę tę zanurza W duszy mej zupę! Przecież i ja ziemi tyle mam, Ile jej udepcze stopa duża, Dopokąd tupię!… SIŁA–ICH Ogromne wojska, bitne generały, Policyj tajnych, widnych zbieranina — Czegóż po wieków—wiek będą się bały? Ot, że Słoń idzie… czarny Słoń z twarzą Murzyna!. ADAM ASNYK & STANISŁAW WYSPIAŃSKI nieznany przypadek współpracy między pokoleniowej MIĘDZY NAMI NIC NIE BYŁO Między nami nic nie było — Żadnych derek, siodeł żadnych — Nic skór naszych nie dzieliło Oprócz szortów tych szkaradnych (Które wprawdzie noszę, ale Pod spód nigdy nic nie wdziewam, Przez co w częstym tu upale Od razu się lepiej miewam), Prócz zaschłego błota, jakiem Dno Gangesu cię okryło — Gdym dosiadał cię okrakiem, Między nami nic nie było! JAN KASPROWICZ RZADKO NA MOICH WARGACH Rzadko na moich wargach Zjawia się święta, jedyna, W dymie pożarów wędzona Najdroższa nazwa: słonina. Atoli gdy zjawi się — warga, Drżąca lecz trwodze daleka, Idzie od razu na całość: „Poproszę dwadzieścia deka”. BOLESŁAW LEŚMIAN W BANANOWYM CHRUSNIAKU Duszno było od malign, gdyś banany rwała, A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni, Gdym wargami wygarniał z uczynnych trąb słoni Owoce, przepojone wonią twego ciała. I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu, Że dotknęła mi trąba spoconego czoła, Porwałem ją — ty ogon złapałaś w skupieniu, Słoń złączył nas — a stado sapało dokoła. JAN LECHOŃ HEROSTRATES Ja nie chcę nic innego, niech jeno mi płacze Jesiennych wiatrów gędźba w Kłów nagich badylach, A latem niech się Słoń chce przeglądać w motylach, A zimą — niechaj Kenię, nie Polskę zobaczę. MOCHNACKI Mochnacki jak trup blady siadł przy klawikordzie I rzekł: ,,Ta kość słoniowa ma początek w mordzie. Tym mordzie, nie tej mordzie; mam na myśli mord ja, Coś zatem, czemu obca jest mizerykordia; Zrywam koncert w proteście przeciw mordom słoni!…” …Słyszy sala: ktoś idzie, ostrogami dzwoni — Lecz muzyk karabelę jedną ujął dłonią I uderzył w instrument tą piekielną bronią; Po sali idzie cisza przeraźliwa, blada, A on słowo „klawikord” zmienia w „marmolada”, A on, blady jak ściana, plącze, zrywa tony I kolor spod klawiszy wypruwa — czerwony, Aż wreszcie wstał i z hukiem rzucił czarne wieko, I spojrzał taką straszną, otwartą powieką, Aż ktoś ryknął: „To myśmy, jako klasa, rwali Te kły rękami ludu! Krew pachnie w tej sali!!!” MARIA PAWLIKOWSKA–JASNORZEWSKA SŁONIE W KLATCE Słonica, senna, naga, nie czuje więzienia, Gdy spogląda na słonia, który od niechcenia Trąbę, przed chwilą zwisła wznosi w wysokości. A jakaś pani patrzy — i płacze. Z zazdrości! JULIAN PRZYBOŚ NOTRE–DAME DES ELEPHANTS–MARTYRS Z miliona wzniesionych do modlitwy trąb wzlatująca przestrzeń! Lecz zdjęło mnie z iglicy pawilonu Wnętrze — przerażenie. Wiem. Coś musi być nie w porządku albo z Panem Bogiem, albo z architekturą ogrodów zoologicznych, albo z Jednym i z drugim. Kto pomyślał tę tuszę i wtłoczył ją w taką dziurę! WŁADYSŁAW BRONIEWSKI BAGNET NA KIEŁ Kiedy przyjdą podpalić pawilon, ten, w którym mieszkasz — Polskę, kiedy rzucą kasjerce bilon, w ZOO runą żelaznym wojskiem, pod wybiegiem twym staną i nocą kolbami w żłób załomocą — ty, ze snu poderwany Słoń, stań u drzwi. Bagnet na broń! Trzeba krwi! Są w zwierzyńcu rachunki krzywd, owca, koń i jeż ich nie skreśli, ale krwi nie odmówi nikt, żadna z dżdżownic, ameb czy pleśni. Cóż, że nieraz szkodził jelitom przez publikę rzucany chleb? Za tę dłoń nad Rzecząpospolitą — kłem w łeb! Ogniomistrzu i trąb, i kłów, poeto, nie w pieśni troska. Dzisiaj wiersz — to pełen łajn rów, słoniowych fos kał. Bagnet na broń! Bagnet na broń! A gdyby umierać przyszło — to, co nazwał tak zwięźle Cambronne, Słoń najeźdźcy w twarz rzuci nad Wisłą. MIRON BIAŁOSZEWSKI „ACH, GDYBY, GDYBY NAWET KIEŁ WYRWALI…” MOJA NIE WYTRĄBIONA DO DNA ODA DO RADOŚCI Mam kieł, krzywą wieżę z kości słoniowej! Wyrywają mi kieł, krzywą wieżę z kości słoniowej! Zostawcie mi kieł, krzywą wieżę z kości słoniowej! Wyrwali. Została obok tylko szara naga trąba szara naga trąba. I to mi wystarczy: szara naga trąba szara naga trąba sza–ra–na–ga–trą–ba szaranagatrąba. JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ CO TO JEST SŁOŃ (III) Co jest w słoniu Słoń jest w słoniu ale który Czy ten właśnie słoń konkretnie szaroskóry Ten jedyny ten słyszalny i widzialny Ten co fruwa między nami substancjalny Czy słoń inny ten co nie ma kłów i trąby Słoń z tych które słoniem nie są ale śnią by… A gdy słonia poprzez słonie się pomnoży To czy w słoniu złote wnętrze się otworzy A gdy słonia poprzez słonie się podzieli Czy będziemy jeszcze słonia w słoniu mieli I co słoń ten mi jedyny wie i sądzi O tym słoniu który nim tym słoniem rządzi I co o nim o tym słoniu co wszelaki Sądzą inne abstrakcyjne raczej ssaki LEOPOLD STAFF Zamiast epilogu PODWALINY Hodowałem na piasku I zwaliło się. Hodowałem na skale I zwaliło się. Teraz hodując zacznę Od wydechu z trąby. Nadużywany często zwrot „Słoń a Sprawa Polska”, umieszczony w podtytule niniejszej antologii, ujawnia nareszcie w jej świetle swój jakże głęboki i nie przeczuwany sens. W tej kolekcji arcydzieł pieczołowicie zrekonstruowanych przez profesora Stanisława Barańczaka (przy pomocy mgr Desdemony Duś) znalazły się prawdziwe perły liryki polskiej, wśród których nie znanym dotąd blaskiem świecą utwory takie, jak np.: Satyra na leniwe Słonie, O nietrwałej miłości Słoni świata tego, Słonie w klatce, Lilije: Elefantazja gminna, W bananowym chruśniaku, Bagnet na kieł i in. Wielbiciele poezji romantycznej ze wzruszeniem rozpoznają tu pamiętane z dzieciństwa wersety: „Słoniczku mój!, a leć, a piej!”, „Hej, ty, na szybkim Słoniu gdzie pędzisz, Kozacze?” — natomiast pokoleniom wychowanym na nieśmiertelnej liryce patriotycznej najgłębszych doznań dostarczą bez wątpienia strofy w rodzaju: Rzadko na moich wargach Zjawia się święta, jedyna, W dymie pożarów wędzona Najdroższa nazwa: słonina. * W wymowie Morsztyna („znełtralizować”) — słowo pięciosylabowe. * W tym miejscu tekst się urywa; na marginesie rękopisu — odręczna notatka: „16:30— do cyrulika; rw. czy lecz. kanałowe? Zapyt., ile by koszt, mostek”.