11831
Szczegóły |
Tytuł |
11831 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11831 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11831 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11831 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stanisław Barańczak
Bóg, Trąba i Ojczyzna
Słoń a Sprawa Polska oczami poetów od Reja do Rymkiewicza
SŁOWO WSTĘPNE
Inteligent Polski, zwłaszcza Inteligent Ciemny lub Niedouczony, wciąż jeszcze w
niedostatecznym stopniu zdaje sobie sprawę z wagi Słonia. Jest to niedostatek tym bardziej
krzywdzący, że wagę tę właśnie do sprawy polskiej Słoń przywiązywał od dawna i z
samozaparciem.
Na skutek swego zanurzenia w pomroce pradziejów początki Słoni na ziemiach
piastowskich są niezmiernie trudne do uchwycenia dla dzisiejszego historyka. Nie ułatwia mu
tego zadania nawet fakt, iż początek niemal każdego Słonia wyróżnia się charakterystyczną
trąbą.
Właśnie jednak ta szara, codzienna, pozornie pozbawiona prężności i poloru trąba nie
stroniła od sięgania po formy liryczne w celu zabrania głosu w sprawach dla narodu istotnych.
Działo się tak już w czasach Reja, gdy walczyła o literaturę w języku narodowym, nie
mówiąc o Złotym Wieku, gdy czołowe Słonie sprowadzone do Polski przez królową Bonę
zaczęły nadawać ton życiu politycznemu, kulturalnemu i religijnemu. Badacze wysunęli np.
ostatnio śmiałą ale godną zainteresowania hipotezę, że w Trenach Kochanowskiego słowo
Orszulka jest imieniem zaufanej Słonicy–sekretarki, której przedwczesne odejście ż tego
świata wstrząsnęło poetą tak silnie właśnie z uwagi na fizyczne rozmiary zwierzęcia (por.
znamienne: „Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim…”).
Cóż zaś mówić o okresie rozbiorów, gdy na barkach Słoni spoczęło ze zrozumiałych
przyczyn wiele powinności spełnianych dotąd przez inne gatunki flory i fauny naszych łąk,
pól i gajów (charakterystyczny jest pod tym względem słynny wiersz Mickiewicza „Słoniczku
mój, a leć, a piej”). Słoń dobrze zasłużył się sprawie polskiej i pora, abyśmy spłacili choć
cząstkę długu, jaki u ofiarnego zwierzęcia kazała nam zaciągnąć Historia.
Niniejsza antologia to zaledwie wstęp do prac o szerszym zakresie, które powinny
nastąpić. Mam na myśli przede wszystkim zadanie uzupełnienia Boga, Trąby i Ojczyzny o
przedstawioną tu jedynie wyrywkowo poezję dwudziestowieczną (oczywiste luki: Słoński,
Słonimski, Słonie na dachu Wierzyńskiego, W głąb Słoń i Najmniej kłów Przybosia, Słoń w
butonierce Jakuba Szeli Jasieńskiego, Nagi Słoń w Śródmieściu Sterna, Czochranie się Boga i
Słonie polskie Tuwima, Ważyka Poemat dla trąbonosych, Miłosza Gdtęie Słoń chce, wchodzi,
i gdzie chce, zasiada oraz Nieobjęta w pasie, Różewicza Słoń w płaszczu Prospera i Regio, cz.
II: Ełephantiasis, Herberta Słoń Cogito i Raport z oblężonego ZOO, Szymborskiej Sto
pociech z trąby i Ludzie na chwoście, Brylla Na kle malowane, Zagajewskiego Sklepy ze
słoniną i Jechać do Słonimia, Barańczaka Ja wiem, że to nie Słoń oraz Tryptyk z ogona,
tułowia i trąby, Kornhausera W Afrykach udajemy smutnych ewolucjonistów i Zjadacze
kartofli, a spośród najmłodszych — Marcina Barana Słonica jest jak Sosnowiec oraz Roberta
Tekielego T(rąb)a. Już lektura niniejszego zbiorku przekona jednak z pewnością Czytelnika,
że Słoń przewija się czerwoną nicią przez najbardziej produktywny nurt ojczystej liryki —
nurt, którego nie dająca sobie zamknąć ust tkanka otrzymała z rąk Słonia, tego wielkiego
przyjaciela Polski, swoje obywatelskie i artystyczne namaszczenie.
Desdemona Duś
MIKOŁAJ REJ
Z „ŻYWOTA SŁONIA POCZCIWEGO”
Niechaj to narodowie wżdy postronni znają,
Iż Polacy nie Słonie, choć swe Trąby mają.
ANONIM, II POŁ. XV W.
SATYRA NA LENIWE SŁONIE
Chytrze bydlą Elefanty,
Wobec pana są na anty–:
Gdy dzień jemu robić mają,
Częstokroć odpoczywają,
A robią silno obłudnie:
Jedwo wynidą pod południe,
A na drodze postawają,
Rzekomo zwolnienie mają.
Elefancica, ród świński,
Bierze urlop macierzyński:
Bo umyślnie na to godzi,
Iż się coś w czas żniw urodzi.
Słoń się zda jako prawy wołek,
Alić jest chytry pachołek.
JAN KOCHANOWSKI
NA SŁONIOWĄ LIPĘ
Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!
Nie dojdzie tutaj Słoń cię, przyrzekam ja tobie,
Choć się najwysszej wzbije, a postne trąbienie
Ściągnie w Słoniowe trzewia rozwolnione cienie.
Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,
Na Słonicy tłuszcz szpacy wdzięcznie narzekają,
A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie,
Że ludności na głowę jeden Słoń przypadnie.
NA SŁONIA
Słoń — kto go nie zna? — trąbił do północy:
Nie mógł do domu trafić o swej mocy.
Ujźrzawszy kogoś: „Słuchaj, panie młody,
Proszę cię, nie znasz ty mojej gospody?”
A on: „Niech cię znam, tedy legniesz w wyrku”.
„Jam”, pry, „Elefant”. „Idźże spać do cyrku!”
MIKOŁAJ SĘP SZARZYŃSKI
O NIETRWAŁEJ MIŁOŚCI SŁONI ŚWIATA TEGO
I nie miłować Słonia, i miłować
Nędzna pociecha, gdy żądzą zwiedzione
Bestie cukrują nadmiernie Kły one,
Które i próchnieć, i muszą się psować.
Komu tak będzie dostatkiem pasować
Złoto plomb, mostki i sztucznie stworzone
Misterne szczęki, by tym nasycone
I mógł mieć serce, i trwóg się warować?
Miłość jest Biały Kieł bycia naszego,
Ale z żywiołów utworzone ciało
Słonia, to chwaląc, co wzrostu równego,
Zawodzi duszę, której wszystko mało,
Gdy spoza skóry słoniowej i kości
Słonia nie widzi, celu swej miłości.
JAN ANDRZEJ MORSZTYN
DO PANNY SŁ…
Oczy twe nie są oczy, ale zwiewne uszy,
Których wachlarz twarz moją z gorzkich łez osuszy.
Usta twe nie są usta, lecz trąba rumiana,
Co serce me oplata jak liana banana.
Piersi twe nie są piersi, ale kły parzyste,
Na które się nadziewa ciało moje czyste.
Tak oczy, usta, piersi, twarz, serce i ciało
Uchem, trąbą i kłami suszą, żrą, rwą śmiało.
DO TRUPA SŁONIA
(początek nigdy nie dokończonego sonetu)
Leżysz zabity i jam też zabity,
Ty — kłem rywala, ja — zębem mądrości
(Gdy w organizmie infekcja zagości,
Rzecz to poważna, szczególniej, że ni ty,
Ni ja nie mogliśmy owej wizyty
Penicyliną, nawet złej jakości,
Zneutralizować* albowiem, wciórności,
Ów antybiotyk ma zostać odkryty
Dopiero za…*
X. JÓZEF BAKA
UWAGI O SŁONIU NIECHYBNYM
Słoń matula —
Jak cebula:
Łzy wyciska,
Czuć go z pyska:
Ale grunt,
Rzeczy szpunt —
Fakt, iż Słoń
Jest jak Koń:
Kto pobidzi się na fest, fest, fest,
Ten sam widzi, co Słoń jest, jest, jest.
IGNACY KRASICKI
SŁONIE W KLATCE
,,Czemuż ryczysz?” — staremu powiadał Słoń młody.
„Masz dzisiaj lepsze w klatce niż w buszu wygody”.
„Tyś w niej zrodzon”, rzekł stary, „lecz wprost ci wyrąbię:
Jam był wolny, dziś w klatce, i dlatego trąbię”.
BANAN I SŁONIE
Zawsze znajdzie przyczynę bestia, jeśli cwana.
Dwaj Słonie samotnego zdybali Banana.
Już go mieli rozerwać, gdy rzekł: „Jakim prawem?”
„Smacznyś, słaby i w dżungli”. Zjedli niezabawem.
FRANCISZEK KARPINSKI
LAURA I FILON POD BAOBABEM
Już miesiąc zaszedł, hieny zawyły
I coś tam klaszcze od buszu:
Pod baobabem mój Filon miły
Tak klapie parą swych uszu.
Prowadź mnie teraz, miłości śmiała,
Gdybyś mi skrzydła przypięła!
Żebym najprędzej busz przeleciała,
Trąbę Filona ścisnęła.
ADAM MICKIEWICZ
ODA SŁONIA DO MŁODOŚCI
Bezsens Mamuta: to szkieletów ludy!
Młodości! Kły daj mi krótsze!
Niech nad martwym wzlecę światem
W rajską dziedzinę ułudy:
Gdzie żyrafy, barracudy,
Gdzie chwosta potrząsa kwiatem
Słoń, ewolucji dziecię szczęśliwsze, choć chudsze.
Mamut, gdy go wiek zamroczy,
Chyląc ku ziemi poradlone czoło,
Takie widzi świata koło,
Jakie tępymi zakreśla oczy.
Młodości! ty nad poziomy
Wylatuj, a okiem Słonia
Zezwierzęcenia ogromy
Przeniknij, od Pchły do Konia.
Patrz na dół — kędy wieczna mgła zaciemia
Obszar gnuśności przesiąkły odorem:
To ziemia
Bangla Desz! Nad wody trupie
Wzbił się ssak: za nędzne rupie
Jest buldożerem, czołgiem i traktorem;
Goniąc za żywiołkami drobniejszego ssactwa,
Stopę wzbija, trąbą wali;
Nie lgnie do kłów brutala osłona z woali;
A wtem jak bańka prysnął żal biedactwa!
Nikt nie znał szpili, którą przez los był nakłuty:
To Słoń z Kalkuty!
Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga,
Łam, czego rozum nie złamie,
O trąbo! Orla twych lotów potęga,
Jako piorun twoje ramię.
Hej! trąbę złącz z ogonem! spólnymi łańcuchy
Opaszmy ziemskie kolisko!
Dmuchajmy trąbą w żar i ognisko
Wachlujmy wielkimi uchy!
Dalej, bryło z palmy świata!
Zerwie cię Słoń nieulękły
I w dal poturla: jak kokos rozpękły,
Zielone przypomnisz lata.
Pryskają nieczułe lody
I przez trąby światłość zionie:
Witaj, jutrzenko swobody,
Zbawienia za tobą Słonie!
PIEŚŃ FILARETÓW ELEFANTOFILÓW
Hej, użyjmy żywota!
Wszak żyjem tylko raz;
Niech ta szara istota
Nie próżno wabi nas.
Cyrkla, wagi i miary
Do martwych użyj brył;
Mierz Słonia na hektary,
By wynik duży był.
Krew stygnie — hekatomba
W wieczności pcha nas toń;
To oko zamknie trąba,
To filarecki Słoń.
LILIJE: ELEFANTAZJA GMINNA
Straszna losu ironia:
Pani zabija Słonia;
Zabiwszy grzebie w gaju,
Na łączce przy ruczaju,
Grób liliją zasiewa,
Zasiewając tak śpiewa:
,,Rośnij kwiecie wysoko,
Jak Słoń leży głęboko;
Jak Słoń leży głęboko,
Tak ty rośnij wysoko”.
Potem cała skrwawiona
Słonia zbój czyni żona:
Ha! ha! zsiniałe usta,
Oczy przewraca w słup.
Drżąca, zbladła jak chusta:
„Ha! Słoń, ha! trup!”
I staje, i myśli, i słucha,
Słucha, zrywa się, bieży,
Włos się na głowie jeży,
W tył obejrzeć się lęka,
Coś wciąż po krzakach stęka,
Trąba rozsadza skroń:
„To ja, twój Słoń, twój Słoń!”
TRĄBA MORSKA
Zdarto żagle, ster prysnął, ryk wód, szum zawiei,
Głosy trwożnej gromady, pomp złowieszcze jęki,
Ostatnie liny majtkom wyrwały się z ręki:
Słoń to krwawy nadchodzi, precz reszto nadziei!
Wzniósł trąbę, dziko zawył; w cielska mokre góry,
Wznoszące się piętrami z morskiego odmętu,
Wstąpił jenijusz śmierci i szedł do okrętu,
Jak żołnierz szturmujący w połamane mury.
Ci leżą na pół martwi, ów załamał dłonie,
Ten w objęcia przyjaciół żegnając się pada,
Ci modlą się przed śmiercią, z życiem chcąc się żegnać.
Jeden podróżny siedział i pomyślił: ,,Słonie?
Stwór to dość obrzydliwy, ale trudna rada:
Trzeba wstać, wziąć kijaszek i bydlę stąd przegnać”.
KIEŁ PUŁKOWNIKA
W głuchej dżungli, przed chatką leśnika,
Rota strzelców stanęła zielona;
A u wrót stoi straż Pułkownika,
Tam w izdebce Pułkownik ich kona.
Z wiosek zbiegli się czarni włościanie:
Wódz to był wielkiej mocy i sławy,
Skoro lud grzeje wodę w saganie
I na zapas gromadzi przyprawy.
Lecz ten wódz w tropikalnej odzieży
Jakie szare i duże ma lica?
Jaki nos? — Ach, to była Słonica,
Afrykanka, Słonica—bohater,
Trąbonosa Emilija Plater!
W ALBUMIE KSIĘCIA GOLICYNA
Jeżeli wolność czuć i kochać umiesz,
W naszej rozmowie nie potrzeba Słonia.
Ja twe westchnienia, ty me łzy zrozumiesz,
Wytrąbmy nosy dwa — ot i harmonia.
DO SŁONIA B…Z.
Słoniczku mój! a leć, a piej!
Na pożegnanie piej
Wylanym łzom, spełnionym snom!
Skończonej piosnce twej.
Słoniczku mój, twe uszy stul,
Sokole skrzydła weź
I rykiem trąb, zołoto–gąb,
Dawidzki hymn tu nieś!
Bo wyszedł głos, i padł już los,
I tajne brzemię lat
Wydało woń! I stał się Słoń!
I rozraduje świat.
ANTONI MALCZEWSKI
Z POEMATU „MARIA, CÓRKA SŁONIA”
— Hej, ty, na szybkim Słoniu gdzie pędzisz, Kozacze?
Czyś zaoczył Goryla, co przez kurhan skacze?
— Pich, Horyl!… — załkał jeździec z kozackim akcentem
Zmysły pęta tem tempem pęd, stępia tętentem!… —
I, z realizmem, który Szymon Szymonowie
Doceniłby, łkał dalej: — Jam zresztą krótkowidz,
Tupet tupotu tedy Słoniowi wybaczam:
Bez binokli i tak już mało co zaaczam.
JULIUSZ SŁOWACKI
OJCIEC ZADŻUMIONYCH W SZWAJCARII
(Z cz. I: Safari nad l^emanem)
Odkąd zniknęła jak Słoń jaki złoty —
W namiocie nie mam poczucia ciasnoty.
Z POEMATU „SŁOŃ BENIOWSKIEGO”
Chodzi mi o to, by ryk trąby giętkiej
Wyraził wszystko, co pomyśli głowa,
A czasem był jak piorun jasny, prędki,
A czasem tęskny jako pieśń stepowa —
By końcem zgiętym niby haczyk wędki
Narząd ów w wodzie mózgu łowił słowa
I wachlującym suszył ucha skrzydłem:
Trąba być winna tubą, nie wędzidłem.
(. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .)
Trąb zdrów! — a tak się żegnają nie wrogi,
Lecz dwa na Słoniach swych przeciwne bogi.
ANIOŁY SŁONIOM NA RODZINNYCH POLACH…
— Postój, o! postój, Hindusie wnerwiony,
Przez co to Słoń twój zapieniony skacze?
— To nic… to matki mojej grób zhańbiony;
Serce me pęka, lecz oko nie płacze. —
Kieł dobył iskier na grobie z marmuru
I mściwa trąba ryknęła do wtóru.
POŚRÓD NIESNASEK PAN BÓG UDERZA.
Pośród niesnasek Pan Bóg uderza
W ogromny dzwon:
Dla Słonia w charakterze papieża
Otwarty tron.
CYPRIAN KAMIL NORWID
ZA WSTĘP DO ZOO: OKÓLNIKI
Ponad wszystkie wasze uroki —
Menażerie! wbrew waszym złym woniom
Jeden wiecznie będzie wysoki:
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Odpowiednie dać warunki — Słoniom!
SŁOŃ–PIELGRZYM
Nad trąbami jest i trąba–trąb,
Jako wieża nad płaskie domy
Stercząca, w chmury…
Wy myślicie, żem kapustny–głąb,
Dlatego że dom mój ruchomy
I z grubej skóry…
Przecież ja — aż w niebie trąbą trwam,
Gdy ono słomkę tę zanurza
W duszy mej zupę!
Przecież i ja ziemi tyle mam,
Ile jej udepcze stopa duża,
Dopokąd tupię!…
SIŁA–ICH
Ogromne wojska, bitne generały,
Policyj tajnych, widnych zbieranina —
Czegóż po wieków—wiek będą się bały?
Ot, że Słoń idzie… czarny Słoń z twarzą Murzyna!.
ADAM ASNYK & STANISŁAW WYSPIAŃSKI
nieznany przypadek współpracy między pokoleniowej
MIĘDZY NAMI NIC NIE BYŁO
Między nami nic nie było —
Żadnych derek, siodeł żadnych —
Nic skór naszych nie dzieliło
Oprócz szortów tych szkaradnych
(Które wprawdzie noszę, ale
Pod spód nigdy nic nie wdziewam,
Przez co w częstym tu upale
Od razu się lepiej miewam),
Prócz zaschłego błota, jakiem
Dno Gangesu cię okryło —
Gdym dosiadał cię okrakiem,
Między nami nic nie było!
JAN KASPROWICZ
RZADKO NA MOICH WARGACH
Rzadko na moich wargach
Zjawia się święta, jedyna,
W dymie pożarów wędzona
Najdroższa nazwa: słonina.
Atoli gdy zjawi się — warga,
Drżąca lecz trwodze daleka,
Idzie od razu na całość:
„Poproszę dwadzieścia deka”.
BOLESŁAW LEŚMIAN
W BANANOWYM CHRUSNIAKU
Duszno było od malign, gdyś banany rwała,
A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni,
Gdym wargami wygarniał z uczynnych trąb słoni
Owoce, przepojone wonią twego ciała.
I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu,
Że dotknęła mi trąba spoconego czoła,
Porwałem ją — ty ogon złapałaś w skupieniu,
Słoń złączył nas — a stado sapało dokoła.
JAN LECHOŃ
HEROSTRATES
Ja nie chcę nic innego, niech jeno mi płacze
Jesiennych wiatrów gędźba w Kłów nagich badylach,
A latem niech się Słoń chce przeglądać w motylach,
A zimą — niechaj Kenię, nie Polskę zobaczę.
MOCHNACKI
Mochnacki jak trup blady siadł przy klawikordzie
I rzekł: ,,Ta kość słoniowa ma początek w mordzie.
Tym mordzie, nie tej mordzie; mam na myśli mord ja,
Coś zatem, czemu obca jest mizerykordia;
Zrywam koncert w proteście przeciw mordom słoni!…”
…Słyszy sala: ktoś idzie, ostrogami dzwoni —
Lecz muzyk karabelę jedną ujął dłonią
I uderzył w instrument tą piekielną bronią;
Po sali idzie cisza przeraźliwa, blada,
A on słowo „klawikord” zmienia w „marmolada”,
A on, blady jak ściana, plącze, zrywa tony
I kolor spod klawiszy wypruwa — czerwony,
Aż wreszcie wstał i z hukiem rzucił czarne wieko,
I spojrzał taką straszną, otwartą powieką,
Aż ktoś ryknął: „To myśmy, jako klasa, rwali
Te kły rękami ludu! Krew pachnie w tej sali!!!”
MARIA PAWLIKOWSKA–JASNORZEWSKA
SŁONIE W KLATCE
Słonica, senna, naga, nie czuje więzienia,
Gdy spogląda na słonia, który od niechcenia
Trąbę, przed chwilą zwisła wznosi w wysokości.
A jakaś pani patrzy — i płacze. Z zazdrości!
JULIAN PRZYBOŚ
NOTRE–DAME DES ELEPHANTS–MARTYRS
Z miliona wzniesionych do modlitwy trąb wzlatująca przestrzeń!
Lecz zdjęło mnie z iglicy pawilonu Wnętrze — przerażenie.
Wiem. Coś musi być nie w porządku
albo z Panem Bogiem, albo z architekturą ogrodów zoologicznych,
albo
z Jednym
i
z drugim.
Kto pomyślał tę tuszę i wtłoczył ją w taką dziurę!
WŁADYSŁAW BRONIEWSKI
BAGNET NA KIEŁ
Kiedy przyjdą podpalić pawilon,
ten, w którym mieszkasz — Polskę,
kiedy rzucą kasjerce bilon,
w ZOO runą żelaznym wojskiem,
pod wybiegiem twym staną i nocą
kolbami w żłób załomocą —
ty, ze snu poderwany Słoń,
stań u drzwi.
Bagnet na broń!
Trzeba krwi!
Są w zwierzyńcu rachunki krzywd,
owca, koń i jeż ich nie skreśli,
ale krwi nie odmówi nikt,
żadna z dżdżownic, ameb czy pleśni.
Cóż, że nieraz szkodził jelitom
przez publikę rzucany chleb?
Za tę dłoń nad Rzecząpospolitą —
kłem w łeb!
Ogniomistrzu i trąb, i kłów,
poeto, nie w pieśni troska.
Dzisiaj wiersz — to pełen łajn rów,
słoniowych fos kał.
Bagnet na broń!
Bagnet na broń!
A gdyby umierać przyszło —
to, co nazwał tak zwięźle Cambronne,
Słoń najeźdźcy w twarz rzuci nad Wisłą.
MIRON BIAŁOSZEWSKI
„ACH, GDYBY, GDYBY NAWET KIEŁ WYRWALI…”
MOJA NIE WYTRĄBIONA DO DNA ODA DO RADOŚCI
Mam kieł,
krzywą wieżę z kości słoniowej!
Wyrywają mi kieł,
krzywą wieżę z kości słoniowej!
Zostawcie mi kieł,
krzywą wieżę z kości słoniowej!
Wyrwali.
Została obok tylko
szara
naga
trąba
szara naga trąba.
I to mi wystarczy:
szara naga trąba
szara naga trąba
sza–ra–na–ga–trą–ba
szaranagatrąba.
JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ
CO TO JEST SŁOŃ (III)
Co jest w słoniu Słoń jest w słoniu ale który
Czy ten właśnie słoń konkretnie szaroskóry
Ten jedyny ten słyszalny i widzialny
Ten co fruwa między nami substancjalny
Czy słoń inny ten co nie ma kłów i trąby
Słoń z tych które słoniem nie są ale śnią by…
A gdy słonia poprzez słonie się pomnoży
To czy w słoniu złote wnętrze się otworzy
A gdy słonia poprzez słonie się podzieli
Czy będziemy jeszcze słonia w słoniu mieli
I co słoń ten mi jedyny wie i sądzi
O tym słoniu który nim tym słoniem rządzi
I co o nim o tym słoniu co wszelaki
Sądzą inne abstrakcyjne raczej ssaki
LEOPOLD STAFF
Zamiast epilogu
PODWALINY
Hodowałem na piasku
I zwaliło się.
Hodowałem na skale
I zwaliło się.
Teraz hodując zacznę
Od wydechu z trąby.
Nadużywany często zwrot „Słoń a Sprawa Polska”, umieszczony w podtytule niniejszej
antologii, ujawnia nareszcie w jej świetle swój jakże głęboki i nie przeczuwany sens. W tej
kolekcji arcydzieł pieczołowicie zrekonstruowanych przez profesora Stanisława Barańczaka
(przy pomocy mgr Desdemony Duś) znalazły się prawdziwe perły liryki polskiej, wśród
których nie znanym dotąd blaskiem świecą utwory takie, jak np.: Satyra na leniwe Słonie, O
nietrwałej miłości Słoni świata tego, Słonie w klatce, Lilije: Elefantazja gminna, W
bananowym chruśniaku, Bagnet na kieł i in. Wielbiciele poezji romantycznej ze wzruszeniem
rozpoznają tu pamiętane z dzieciństwa wersety: „Słoniczku mój!, a leć, a piej!”, „Hej, ty, na
szybkim Słoniu gdzie pędzisz, Kozacze?” — natomiast pokoleniom wychowanym na
nieśmiertelnej liryce patriotycznej najgłębszych doznań dostarczą bez wątpienia strofy w
rodzaju:
Rzadko na moich wargach
Zjawia się święta, jedyna,
W dymie pożarów wędzona
Najdroższa nazwa: słonina.
* W wymowie Morsztyna („znełtralizować”) — słowo pięciosylabowe.
* W tym miejscu tekst się urywa; na marginesie rękopisu — odręczna notatka:
„16:30— do cyrulika; rw. czy lecz. kanałowe? Zapyt., ile by koszt, mostek”.