11605

Szczegóły
Tytuł 11605
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11605 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11605 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11605 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ADAM BAHDAJ TELEMACH W D�INSACH 90 WARSZAWA 1979 Ok�adka Danuta Cesarska Fotografia autora na ok�adce H. Wolski Redaktor techniczny Urszula Muzal � Copyright by Krajowa Agencja Wydawnicza Warszawa 1979 KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA WARSZAWA 1979 r. Wydanie I. Naktad 100.000+350 egz. Obi�to��: ark. wyd. 14,69; ark, druk. 14,98 Papier offsetowy ki. 111 80 g 82x 104 Sk�ad; �Dom S�owa Polskiego" Warszawa Druk i oprawa: Zak�ady Graficzne Rzesz�w Nr prod. I.-I�91/74. Cena zl 30.- S-96 CZʌ� I NIEBO NASZYM DACHEM 1 JL^I igdy nie mia�em �atwego �ycia. Nie urodzi�em si� w czep- ku i nikt mnie nie rozpieszcza�. Mia�em jednak pogodne usposobienie i traktowa�em t� moj� drog� �yciow� jak tor przeszk�d. Pozw�lcie wi�c, �e si� przedstawi�: nazywam si� Maciej �a�ko, urodzi�em si� w Jerzmanowie, a teraz mam lat pi�tna�- cie i jestem dopiero na pocz�tku tego toru. Wzi��em dopiero naj�atwiejsze przeszkody. Zobaczymy, co b�dzie dalej."Mo�e los si� kiedy� do mnie u�miechnie, jak w tych ameryka�skich powie�ciach, w kt�rych czy�cibut staje si� nagle milionerem. Milionerem u nas i tak nie mo�na zosta�, i w og�le co to za przyjemno�� zastanawia� si� stale, na co wyda� fors�. Grunt to porz�dnie �y� i doj�� do jakiego� celu. Przeczyta�em ostatnio fantastyczn� ksi��k� - �Moje g�ry" Bonattiego. Wspania�y cz�owiek. Nie uznawa� �adnych trud- no�ci i nic go nie przera�a�o. To jeden z najwi�kszych alpinist�w. Samotnie zdobywa� najtrudniejsze �ciany alpejskie i zawsze wychodzi� zwyci�sko. Wyobra�acie sobie cz�owieka, kt�ry samotnie zdobywa p�nocn� �cian� Eigeru. Wspina si� sze�� dni i sze�� nocy, zdaje mu si�, �e ju� nigdy nie zwyci�y tej piekielnej �ciany, a jednak... Tak mo�e by� i w �yciu. Trzeba tylko zacisn�� z�by i przezwyci�y� samego siebie. Fantastyczna ksi��ka! Chocia� nigdy jeszcze nie by�em w g�- rach, a �ciany skalne widzia�em tylko na fotografii, to jednak zrozumia�em, o co mu chodzi. I to mnie bardzo pokrzepi�o. Mo�e w�a�nie dzi�ki tej ksi��ce siedzia�em teraz w poci�gu i wali�em prosto do E�ku, �eby odnale�� swego ojca. A sprawa 6 nic by�a prosta. M�j ojciec opu�ci� nasz� rodzin�, kiedy mia�em trzy lata. Wsi�k�, rozp�yn�� si� i od tego czasu �lad po nim zagin��. Rok po tym umar�a moja matka. Wychowywa�a mnie ciotka Frania, robotnica z fabryki sklejek w Jerzmano- wic. By�a surowa i wymagaj�ca. Nie mia�em u niej aksamitne- go �ycia. Tward� mia�a r�k�, ale nie czuj� do niej �alu. I �wie�. Panie, nad jej dusz�, bo zgin�a przed kilku miesi�cami podczas po�aru lakierni. Zosta�em wi�c pod opiek� pana Sielickiego i pani Telichowskiej, kole�anki mojej ciotki. W ten spos�b znalaz�em si� w interancie szko�y zawodowej przy Zak�adach Przemys�u Drzewnego w Jerzmanowic Po- wiedzieli mi, �e b�d� podtrzymywa� tradycje rodzinne, �e niby moja matka tutaj pracowa�a, moja ciotka usma�y�a si� w la- kierni, to ja te� mam tkwi� w tej cuchn�cej dziurze i podtrzy- mywa� tradycje. Dzi�kuj�. Sam zapach wi�r�w i kleju dopro- wadza mnie do md�o�ci. Ale co mia�em robi�? Wpakowali mnie do tego internatu i gni�bym tam zapewne do ko�ca szko�y, gdyby nie pewne zdarzenie. A by�o to ju� po zako�czeniu roku szkolnego. Moi koledzy wyjechali na pierwszy turnus kolonii letnich, a ja zosta�em w internacie i codziennie przek�ada�em na placu sterty desek. Zarobi�em przynajmniej na bilet kolejowy i co� mi jeszcze w kieszeni zosta�o, ale my�la�em, �e od tego uk�adania desek dostan� - nie daj Bo�e - kr��ka albo padaczki. I nagle wszystko si� zmieni�o jak w filmie, daj� s�owo. Przyszed�em kiedy� wieczorem do �wietlicy na coca-col�. Usiedli�my z kolegami przy stoliku, a w telewizji szed� reporta� z budowy kombinatu mi�snego w E�ku. Nic ciekawe- go. Nawet nie patrzy�em na ekran. Obok siedzieli robotnicy. Popijali piwo. I nagle co� mn� szarpn�o. Kosiak, kt�rego zna�em z placu, powiedzia� nagle do Bo�kiewicza: - Ty, Wacek, poznajesz tego... To przecie� Waldek �a�ko. Szarpn�o mn� jeszcze mocniej. Zerkn��em na ekran. Spo- 7 eony i zdyszany reporter przeprowadza� wywiad z brygad� monta�ow�. Nad ich g�owami przesuwa�a si� wolno suwnica i spawacze sypali ze spawalnic snopami iskier. I by�o zupe�nie tak jak w telewizji. Brygadzista drapa� si� za uchem. M�wi�, �e maj� pewne trudno�ci, ale wszystko idzie klawo i hal� oddadz� przed terminem, a reporter co chwila zwraca� si� do telewi- dz�w i chwali� ca�� brygad� za solidn� prac�. I wtedy Bo�kie- wicz, robotnik z narz�dziowni, tr�ci� �okciem Kosiaka: - Niech mnie kule bij�, to Waldek! Obaj spojrzeli na mnie, a mnie si� nagle zrobi�o gor�co i potem przeszy� mnie dziwny b�l w okolicy serca. Zobaczy- �em w�r�d robotnik�w na ekranie swego ojca. Wprawdzie nigdy go nie widzia�em, ale u ciotki wisia�a fotografia �lubna moich rodzic�w. Ten cz�owiek stoj�cy nieco z boku, trzymaj�- cy w k�cikach warg papierosa, to by� m�j ojciec. Po chwili by�em ju� pewny. Nast�pi�o bowiem zbli�enie i w powi�ksze- niu zobaczy�em jego twarz. Ten sam owal, wyra�ne �uki brwi, g��boko osadzone oczy i dziwnie przekorny u�mieszek na zaci�ni�tych ustach. Tamci si� nie mylili. Ojciec wyj�� z ust papierosa, niedba�ym ruchem rzuci� go za siebie, a spoza ekranu odezwa� si� g�os reportera: - Panie �a�ko, s�ysza�em od brygadzisty, �e pan jest przodownikiem pracy. Niech pan nam powie, w jaki spos�b osi�ga pan tak znakomite rezultaty? Ojciec u�miechn�� si� cierpko, jakby chcia� zlekcewa�y� reportera. - No c� - powiedzia� przekornie - robi si�, panie redakto- rze... No i brygada jest zgrana. To nie �adna sztuka. Ja ju� robi�em na wielu budowach. Jak si� ma smykalk�, to i robota idzie. - Wyci�gn�� z kieszeni pude�ko papieros�w i wy�uska� jednego. Przy stoliku Bo�kiewicz g�o�no si� roze�mia�. - Waldek, jak pragn�... Ale mu dobrze powiedzia�. A Kosiak doda� weso�o: 8 - Nic si� ch�op nie zmieni�. Zawsze mia� ci�ty j�zyk i wiedzia�, jak komu przysoli�. Podszed�em do nich. Czu�em si�, jak gdybym przed chwil� wyl�dowa� na ksi�ycu. W ustach mia�em Sahar�, a gard�o �ci�ni�te. Wyb�ka�em jednak z trudem: - Panowie... panowie znali mojego ojca? Najpierw popatrzyli na mnie, a potem po sobie, jak gdyby si� zak�opotali. Bo�kiewicz przeczesa� d�oni� opadaj�ce na oczy w�osy. - No jasne - powiedzia� z namys�em. - Robi�em z nim w narz�dziowni, ale nied�ugo, bo potem poszed� do wojska. - Nagle spojrza� na mnie badawczo i troch� dziwnie. - A ty... ty� go pozna�? - Co ty, Kazek - wtr�ci� Kosiak. - Przecie� on by� jeszcze w ko�ysce... - Urwa� nagle i zerkn�� z zak�opotaniem na Bo�kiewicza. Tamten wzruszy� ramionami. - Kop� lat od tego czasu min�o. - A ja z nim by�em w wojsku - doda� trzeci, barczysty robotnik, kt�rego nie zna�em. - Byli�my w WOP-ie w Zgo- rzelcu. Tw�j ojciec by� za kierowc�. Weso�y cz�owiek. - Weso�y - westchn�� ci�ko Kazik. - Jak si� urwa�, to do tej pory nie wr�ci�. Bo�kiewicz sykn�� ostrzegawczo. - Ty, Kazek - pokaza� na mnie oczami - przecie� to jego ch�opiec. Kosiak machn�� r�k�. - On ju� ma swoje lata. On ju� wszystko rozumie. - Nagle wsta�, po�o�y� mi r�k� na ramieniu i u�miechn�� si� ciep�o: - No co, ucieszy�e� si�? Starego pokazali w telewizji. Pistolet. Przodownik pracy. Teraz b�dziesz m�g� si� pochwali�, �e masz takiego ojca. A ten trzeci dorzuci�: - I b�dziesz m�g� do niego napisa�. Znasz adres. 9 Nie wiedzia�em, czy �artuj�, czy m�wi� powa�nie. Wci�� czu�em si� tak, jakbym przed chwil� wyl�dowa� na ksi�ycu. Chcia�em co� powiedzie�, lecz nie mog�em. Nie potrafi�em nawet odej��, jakby mnie co� trzyma�o. Musia�em wygl�da� strasznie g�upio, bo tamci zamilkli i bez s�owa zabrali si� do nie doko�czonego piwa. Z tej dr�twoty wyrwa� mnie dopiero Maniek Giemza. Podszed� do mnie i, jakby nic si� nie sta�o, klepn�� mnie w rami�. - No, Maciek, p�jdziemy do kina. - Dobrze...-wyszepta�em. Wyszli�my z Mankiem i ze Staszkiem Pierogiem ze �wietli- cy, ale tu� za drzwiami po�egna�em ich. Powiedzia�em ni w pi�� ni w dziesi��, �e mnie strasznie g�owa boli. Uwierzyli, bo kt� nie uwierzy�by w takiej sytuacji. Maniek, m�j najlep- szy kolega, odprowadzi� mnie do internatu. Szli�my d�ugo w milczeniu, wreszcie przed internatem Maniek powiedzia�: - Nie cieszysz si�, �e odnalaz�e� starego? - Nie wiem - mrukn��em, poda�em mu r�k� i szybko wszed�em do internatu. 2 Przyznam si� wam szczerze, �e w internacie rozbecza�em si� jak ma�e dziecko. My�la�em o Bonattim, kt�ry samotnie zdobywa� najtrudniejsze �ciany, o Slocumie, kt�ry pierwszy samotnie op�yn�� �wiat na ma�ej �odzi, ale nic mi nie pomog�o. P�aka�em i dziwi�em si�, sk�d tyle �ez w oczach si� bierze. Poduszka by�a mokra, a we mnie jaka� czczo��. I nie wiedzia- �em, czy smuci� si�, czy cieszy�. Nie nale�� jednak do takich, co si� za d�ugo martwi� i ma��. Splun��em wreszcie ze z�o�ci� i postanowi�em w jednej chwili, �e jutro nawiewam z internatu i jad� do ojca. Jak go zobacz�, zamieni� kilka s��w, to wtedy b�d� wiedzia�, czy si� martwi�, czy cieszy�. Prysn�� stary, ulotni� si�, rzuci� matk�, ale teraz nie wiadomo, jaki jest i co o tym my�li. Nie pisa� przez ca�y czas i nie pos�a� nawet grosza, chocia� ciotka stara�a si� o alimenty dla mnie, ale kto to wie, co si� przez ten czas z nim dzia�o. Cz�owiek si� przecie zmienia. Mo�e nie chcia� pisa�, mo�e �ie m�g� p�aci�. Stawia�em sobie tysi�c pyta�, ale na pr�no, na �adne nie mog�em odpowiedzie�. A wi�c postano- wi�em: jad� do E�ku i na miejscu zobacz�, co w trawie piszczy! Nikomu nic nie powiedzia�em, bo przypuszcza�em, �e b�d� mnie odmawia�. Zostawi�em tylko kr�tki list do mojego wychowawcy i opiekuna, pana Sielickiego. Napisa�em, jak by�o i �e jad� do ojca, przekona� si�, czy we�mie mnie do siebie. Napisz� z E�ku kilka s��w. Niech si� pan Sielicki na mnie nie gniewa, bo nie mog�em zrobi� inaczej. Rano zapakowa�em do mojej ulubionej torby najpotrzeb- niejsze rzeczy, wzi��em kilka moich ulubionych ksi��ek i za- li miast na plac do roboty, poszed�em na dworzec kolejowy. A teraz by�em ju� kilka godzin w drodze. * W poci�gu jak w poci�gu w porze wakacji i urlop�w - t�ok, przedzia�y nabite, dzieci grymasz�, starzy k��c� si�, czy otworzy�, czy zamkn�� okno, jedni drzemi�, drudzy ��opi� lemoniad� i przegryzaj� kanapkami, a wszyscy nie mog� doczeka� si� kresu podr�y. Wcisn��em si� cudem do jakiego� przedzia�u i w k�cie pod oknem znalaz�em miejsce stoj�ce mi�dzy drzemi�cym rencist� a paniusi� w s�omkowym kapelusiku. Rencista co chwila budzi� si� z drzemki i przekazywa� swej s�siadce s�owny serial z polowania na dziki. Gdyby to by�a prawda, o czym opowia- da�, to ju� nie by�oby �ladu po dzikach w naszych lasach. Paniusia z nicianej torebeczki wy�uskiwa�a cukierki i ssa�a je bladymi, pop�kanymi wargami. W przerwach mi�dzy jednym cukierkiem a drugim narzeka�a, �e wszystko dro�eje i nie mo�na zwi�za� ko�ca z ko�cem. I by�o strasznie nudno, tak nudno, �e wyj��em z torby �Wojn� troja�sk�" Parandow- skiego i stoj�c na jednej nodze zacz��em czyta�. Trafi�em w�a�nie na opis wyprawy Telemacha do Argos do Nestora. I jako� mi si� l�ej zrobi�o. Zna�em dobrze t� ksi��k�, wi�c przerzuca�em tylko kartki i przypomina�em sobie cieka- wsze fragmenty. ^Wyobra�nia zacz�a pracowa�. Oto rodzinna wyspa Tele- macha - Itaka. Doko�a spienione morze, na morzu kilka bia�ych �agli. Na brzegu winnice i gaje oliwne, a w�r�d gaj�w dw�r Odysa. I m�ody ch�opiec wychodz�cy codziennie na brzeg morza i wypatruj�cy statku ojca. Ojciec od dziesi�ciu lat nie wraca. Wszyscy my�l�, �e ju� zgin��, �e ju� nigdy jego noga nie stanie na ska�ach rodzinnej wyspy. Tylko matka i on, Telemach, wierz�, �e kiedy� na horyzoncie pojawi si� ��d�, 12 .i potem ujrz� wysmagan� wichrami, spalon� s�o�cem twarz Odysa i zobacz� go, jak zst�puje z �odzi na przybrze�ne ska�y..., Ogarn�o mnie wzruszenie. Pomy�la�em, �e ja, Maciek �a�ko, syn Waldemara, podobnie jak Telemach oczekuj� ojca., I zag��bi�bym si� po uszy w rozmy�lania, gdyby nagle nie rozleg�o si� mocne walenie w szyb� drzwi przedzia�u. Obejrza- �em si�. Za drzwiami, wt�oczony mi�dzy ludzi, sta� niewielki ch�opaczek i gwa�townymi ruchami dawa� mi znaki, �ebym wyszed� do niego. Wzruszy�em tylko ramionami, bo nie wiedzia�em, o co mu Chodzi. By� t�ok. �eby przecisn�� si� na korytarz, musia�- bym by� akrobat�, ale szczeniak nie ust�powa� i tak si� zachowywa�, jakbym mu by� co� winien. Wrzuci�em wi�c do torby ksi��k� i zacz��em przedziera� si� mi�dzy popl�tanymi nogami. Po chwili by�em ju� na korytarzu. - Czego chcesz? - zapyta�em w�ciek�y. Przymru�y� tajemniczo oko. - Ty, kole�, czy konduktor sprawdza� ju� w tym wagonie bilety? Dawno, zaraz za Warszaw�. A co? - Bo ja jad� na gap�. A ty masz bilet? - Ja? - zdziwi� mnie jego protekcjonalny ton. - No jasne. Mam nawet ca�y, bo mi nie chcieli sprzeda� zni�kowego. - To fajnie, bo ja nie mam nawet �wiartki. Prysn��em | domu - oznajmi� takim tonem, jakby chodzi�o o zmian� rz�du w Etiopii. - Ho... - mrukn��em z uznaniem i przyjrza�em mu si� uwa�niej. By� to dwunastoletni szczeniak, mo�e nawet m�odszy. Loczki kr�ci�y mu si� doko�a uszu jak anio�kowi, g�b� mia� pyzat�, nos zadarty, siekacz z przodu wybity, a oczy jak dwa guziczki, ma�e, lecz pe�ne przebieg�o�ci. Jednym s�owem komiczna figura. Ubrany by� zamo�nie i starannie, jakby go przed chwil� wypu�cili z dobrego sklepu i nie wygl�da� na uciekiniera. U�miechn��em si� wi�c z politowaniem i dobro- dusznie. - Ty, ma�y, radz� ci, zapnij sobie guzik pod szyj� i wysiadaj na najbli�szej stacji, bo ci� zgarn� i b�dziesz mia� k�opoty. Szczeniak rzuci� mi wzgardliwe spojrzenie. - Co� taki wa�ny! Masz bilet, to ju� nosa zadzierasz. - Uspok�j si�, szczeniaku, bo ci przy�o�� - ostrzeg�em niemal po ojcowsku. Spokornia� i zamruga� niebieskimi oczkami. - Co, nie znasz si� na �artach? Jak masz bilet, to poka�. - Nie widzia�e� biletu? - U ciebie jeszcze nie. No, poka�, poka�. - A co ci przyjdzie z mojego biletu? - Co? Widzisz, jak jeden z nas ma, to ju� du�o lepiej. - Co ty si� tak do mnie przyznajesz? - Bo wygl�dasz mi na porz�dnego cyzia. - I kto ci� nauczy� tak m�wi�? Z respektem, muminku, bo ci uszu natr�. Znowu u�miechn�� si� ma�lanie i pojednawczo. - Co� taki ostry? Ja do ciebie jak do kolegi, a ty... - Bo mi grasz na nerwach i stawiasz si�. I w og�le, co si� tak spoufalasz?! - My�la�em, �e dalej pryskamy razem. - Ja z tob�, muminku? A dok�d ty pryskasz? - Do Szwecji. Tam wysoka stopa �yciowa i mo�na dobrze zarobi�. Dolary - doda� powa�nie. Roze�mia�em si�. Zacz�� mnie bawi� ten szczeniak. Wzi�- �em go pod brod� i wyrozumiale pokiwa�em g�ow�. - B�dziesz przebiera� ryby, oddziela� �ledzie od sardynek, co? Naburmuszy� si� i nagle spojrza� nienawistnie. - Ty nic nie rozumiesz. Ja naprawd� zwia�em z domu. I wcale nie jestem taki ma�y. - Naczyta�e� si� pewno ksi��ek i w g�owie ci zakwit�y 14 rozmaite pomys�y. Mo�e chcesz jecha� na Wyspy Fid�i albo na Bermudy? To niedaleko, prosto, na prawo, a potem na lewo - �artowa�em. Splun�� z obrzydzeniem. - Z tob� nie ma zabawy. - Nie ma, zgad�e�. Ty zwiewasz z domu, a ja ch�tnie zwia�bym do domu - wtr�ci�em, cho� wiedzia�em, �e tego teraz nie pojmie. Zerkn�� bokiem jak obra�one dziecko. - Jeste� kolega czy nie? - Nie. - A ja my�la�em, �e pojedziemy razem. Masz przecie� ca�y bilet. Powiemy, �e jeste�my bracia i razem jedziemy do babci na wakacje. - Dobra, dobra, tylko �e ka�dy musi mie� sw�j bilet, kapujesz? Nie kapowa� albo nie chcia�, bo nagle si�gn�� do wiel- kiego plecaka i z wierzchu wyj�� co� zawini�tego w t�usty papier. - Zjesz ze mn� kur�? M�wi� ci, pierwszorz�dna. R�bn��em mamie z lod�wki. - Schowaj sobie na Szwecj� - mrukn��em bez przekonania, bo w tej samej chwili poczu�em piekielny g��d. Od rana nic nie jad�em, a kura wygl�da�a smakowicie. - Do Szwecji to za�miardnie i b�d� musia� wyrzuci�. Lepiej, �eby� ty zjad� ze mn�. - Do Szwecji jeszcze daleko. Przyda ci si� w drodze. �ypn�� podejrzliwie. By� wyra�nie niezadowolony, �e nie chwyci�a �ap�wka. Gapi� si� chwil� na udko, potem z apetytem wbi� z�by w z�oci�cie przypieczone mi�so, a� mu sok potoczy� si� po brodzie. A mnie po prostu skr�ca�o. Przymkn��em oczy, by nie patrze� na t� uczt� i mia�em takie uczucie, jak gdybym trawi� kamienie. Ssa�o mnie okrutnie w do�ku. Szczeniak to wyczu�, u�miechn�� si� chytrze, przymru�y� guzikowate oczy i paln��: 15 - Jeszcze nigdy nie jad�em tak fantastycznej kury. Pycha do kwadratu. - Smacznego - rzuci�em z bolesnym przek�sem. - A drugie udko b�dzie jeszcze lepsze. - Podsun�� mi pod sam nos kawa� mi�siwa. Zapachnia�o mi rajsko i w pewnej chwili po�a�owa�em, �e odm�wi�em. Szczeniak tymczasem prze�uwa� dok�adnie i systematycznie, jakby chcia� mnie dra�ni�, i co chwila cmoka� z rozkoszy. Nagle zagadn�� pe�nymi jad�a ustami: - A tobie jak na imi�? - Maciek. - Mnie Krzysiek, ale w klasie nazywaj� mnie Romeo. - Romeo! - za�mia�em si�. - Nie wygl�dasz mi na Romea. - Wiem, ale tak mnie nazwala Ewa, bo kiedy� na basenie powiedzia�em, �e dla niej pope�ni� ka�de szale�stwo, nawet skocz� z dziesi�ciometrowej wie�y do wody, kapujesz? - Tak. I co, skoczy�e�? - Co� ty, z dziesi�ciu metr�w? Nie ma g�upich. Powiedzia- �em jej, bo w basenie nie by�o wody. - Chytrus z ciebie. Przem�drzalec. Romeo... - Fajne przezwisko, co? - Zabiera� si� w�a�nie do soczystej i przyrumienionej piersi. W brzuchu zaburcza�o mi z�owieszczo. Czu�em, �e soki trawienne domagaj� si� paliwa. Prze�kn��em �lin�, ale nic nie pomog�o. Mia�em takie uczucie, jak gdybym od dziesi�ciu dni �ywi� si� traw� i korzonkami. A szczeniak wcina� z wzrastaj�- cym apetytem. - No to cze�� - powiedzia�em ni st�d ni z owad, a mo�e w�a�nie z owad, bo ju� nie mog�em znie�� tej m�czarni. Zatrzyma� mnie gwa�townym ruchem. - Co� ty, przecie� tak si� klawo rozmawia. - A potem �ypn�� po swojemu i podpu�ci� mnie przekornie: - Mo�e by� jednak zjad�? Zawsze przyjemniej je�� we dw�ch. Za�ama�em si�. - No... je�li ci tak bardzo na tym zale�y, to daj kawa�ek. - 16 Powiedzia�em to wbrew woli i ambicji i nigdy bym sobie na to nie pozwoli�, gdybym wtedy wiedzia�, jak drogo b�d� musia� za ten n�dzny kawa�ek kury zap�aci�. Romeo oderwa� kawa� mi�siwa, poda� mi wspania�omy- �lnie. - A jak b�dziesz g�odny - doda� - to mam jeszcze kawa� placka z jagodami i s�oik truskawkowego d�emu. Jak si� ucieka z domu, to trzeba si� dobrze zaopatrzy�. Musz� przyzna�, �e zblatowa� mnie podst�pnie i teraz ju� mi nie wypada�o traktowa� go z g�ry. Kura by�a wspani; !a i podzia�a�a �agodz�co na moje rozdra�nienie. Zerkn��em ju� przyja�niej. - Ty, stary, powiedz prawd�, dlaczego zwia�e� z domu? - He, he... - za�mia� si� szata�sko. - Ty nie znasz mojego starego. To wszystko przez cybernetyk�. - Cybernetyk�? - No a jak my�lisz? Bo m�j kochany tatu� jest zupe�nie cybernetyczny. Dosta� po prostu fio�a. 1 ca�y dom jest cyber- netyczny. - M�w ja�niej, bo nic z tego nie rozumiem. - By�e� kiedy� niewolnikiem? . - Nie. - A ja jestem. Rano, kapujesz, ojciec wyci�ga mnie o p� do si�dmej z ��ka, bo musimy cybernetycznie przebiec ca�� �cie�k� zdrowia. Nie wolno opu�ci� �adnego �wiczenia, �eby cybernetycznie si� dotleni�. Kapujesz? - Nic w tym nie widz� dziwnego. To zdrowo. - Zdrowo!... - za�mia� si�. - A potem jeszcze zdrowiej wtraja� owsiank� albo p�atki kukurydziane. Na sam� my�l o tym mdli mnie i zbiera mi si� na wymioty. Bo fater obliczy� cybernetycznie, �e owsianka najzdrowsza i daje tyle a tyle kalorii. Fajne, co? I jeszcze jedno, fater obliczy� sobie na podstawie testu, �e mam zdolno�ci matematyczne. Chce ze mnie zrobi� cybernetyka, kapujesz. Ze mnie... A ja chcia�bym 17 by� poet� albo cyrkowcem. I jak mo�na wytrzyma� w takim domu? Myjemy si� cybernetycznie, cybernetycznie ogl�damy telewizj� i cybernetycznie siusiamy... Wytrzyma�by�? I do tego jestem jedynakiem. Gdybym mia� siostr� albo brata, toby si� ta cybernetyka jako� na nas roz�o�y�a. A tak... - Westchn�� niemal tragicznie i prze�kn�� ostatni k�s kury. �al mi si� szczeniaka zrobi�o. Nieco przychylniej na niego spojrza�em, chocia�, szczerze m�wi�c, nie by�em pewny, czy m�wi prawd�, czy fantazjuje. Chytrus wyczu� moj� s�abo�� i podst�pnie zagadn��: - No, jak b�dzie z tym biletem? - Z jakim biletem? - uda�em zaskoczenie. - No jakim? Twoim. M�wi� ci, to si� da za�atwi�. Jak przyjdzie konduktor, to mu powiesz, �e jedziemy razem na jeden bilet normalny, bo w kasie nie by�o dw�ch bilet�w ulgowych, kapujesz? - Ten numer nie przejdzie � powiedzia�em z namys�em. Ale wiedzia�em, �e po tej kurze i po jego spowiedzi nie wypada mi ju� odm�wi�. - Mo�emy spr�bowa�. - G�upio mi b�dzie t�umaczy�. Nie lubi� takich kant�w. - To ja to ju� za�atwi�. Ja jestem m�odszy, kapujesz, i mnie pr�dzej uwierz�. A jak nie uwierz�, to i tak b�dziesz mia� bilet. No co, zgoda? - Mo�emy spr�bowa� - powiedzia�em, nie wiedz�c, �e paln��em jeden z najwi�kszych byk�w w swym �yciu. Romeo u�miechn�� si� rozkosznie i wyci�gn�� z plecaka ciasto z jagodami. Chcia� w ten spos�b do ko�ca mnie zblatowa�. - Od razu wiedzia�em, �e jeste� fajny kolega. - A po chwili doda� optymistycznie: - Ja mam, bracie, nosa i w og�le zdaje mi si�, �e konduktor nie przyjdzie. Za du�y t�ok. -Tr�ci� mnie protekcjonalnie w bok i zapyta�: - No co, stary, sypniemy si� do Szwecji? 18 3 Zamiast do Szwecji zajecha�em ho, ho... bo, jak na z�o��, w tej samej chwili w drzwiach korytarza zjawi� si� kontroler. W�a�ciwie nie zjawi� si�, tylko wyr�s� spod ziemi, jak to w ksi��kach pi�knie okre�laj�. Wyr�s�, a my nie mieli�my ju� czasu zastanowi� si� nad tym. Romeo tr�ci� mnie jeszcze mocniej, spojrza� konspiracyjnie i szepn��: - No, dawaj, na co czekasz, ja to za�atwi�. Nie wiem, czy zupe�nie zg�upia�em, czy ten muminekmnie zahipnotyzowa�, do�� �e wyj��em z kieszeni bilet i da�em mu prosto w �ap�. Temu oczka zaiskrzy�y si�, a kiedy podszed� kontroler, nie patrz�c na mnie poda� mu bilet. Tr�ci�em go w bok z podw�jn� si��. Sykn��em: - No, m�w, co mia�e� m�wi�. Romeo nie drgn�� nawet, jakbym przemawia� do niego z innej planety albo by� niewidzialny. Kontroler przeci�� mu bilet, a jego badawcze spojrzenie spocz�o na mnie. Gor�co mi si� zrobi�o, ale chwilowo nie traci�em jeszcze r�wnowagi, tylko strzeli�em jeszcze jedno g�upstwo. - Prosz� pana, to nasz wsp�lny bilet - b�kn��em. - Zaraz, zaraz. Co ty, kawalerze, wygadujesz? Jak to wsp�lny?... - No, bo... - brn��em dalej - my jeste�my bracia, a na dworcu w Warszawie kasjerka nie mia�a dw�ch oddzielnych bilet�w zni�kowych, wi�c sprzeda�a nam jeden ca�y. - W tym momencie chwyci�em Romea za koszul� i przyci�gn��em do siebie. - No m�w, bo zrobi� z ciebie marmolad�. Romeo spojrza� tak niewinnie na kontrolera, jakby to by� 19 jego dobry wujaszek lub kto� w tym rodzaju, i paln�� bez- czelnie: - Prosz� pana, to wcale nie m�j brat. Ja go w og�le nie znam. Wtedy mi dopiero krew uderzy�a do g�owy, wszystko we mnie zakipia�o i ponios�y mnie nerwy. Przyci�gn��em szcze- niaka do siebie, skr�ci�em mu na piersi koszul�, a� szwy trzasn�y. - Ty n�dzny gnojku! - wrzasn��em. - My�lisz, �e zrobisz ze mnie kosmicznego balona! Mylisz si�! ~ Niestety, to ja si� myli�em, bo szczeniak ani miaukn��, tylko zrobi� zdziwion� g�b� i spojrza� na konduktora. - No, widzi pan, nie ma biletu i jeszcze si� szarpie. Wtedy dopiero zrozumia�em, �e da�em si� wystrychn�� na najn�dzniejszego dudka i dudkiem do ko�ca �ycia zostan�. I to przez kogo? Przez n�dzn� kreatur�, przez tego przebieg�ego konusa. Gdybym m�g�, tobym si� ze wstydu zapad� pod ziemi�, ale chwilowo stali�my na twardym gruncie wagonu, a kontroler spoza okular�w �widrowa� mnie zimnymi ocza- mi. - No, kawalerze, masz bilei czy nie masz biletu, bo nie mam czasu. Chwyci�em si� ostatniej deski ratunku, opanowa�em gniew, zrobi�em normaln� g�b� i powiedzia�em sil�c si� na spok�j: - Prosz� pana, to naprawd� m�j bilet. Jak pan nie wie- rzy, to prosz� spyta� tych pa�stwa w przedziale. Oni jad� ze mn� od samej Warszawy, a ten... - skin��em g�ow� w stro- n� Romea - ten przyb��da zjawi� si� dopiero na poprzedniej stacji. Kontroler zerkn�� podejrzliwie. - Nic mnie to nie obchodzi. Ka�dy pasa�er musi mie� gotowy do okazania bilet. Masz bilet, kawalerze? Jak to bywa w takich wypadkach, r�ce mi opad�y. By�em bezsilny i bezbronny. Chcia�em si� jeszcze t�umaczy�, lecz nagle ze zdumieniem spostrzeg�em, �e obok mnie nie ma 20 dowodu rzeczowego, czyli Romea. Rozp�yn�� si� w powietrzu albo wr�ka zamieni�a go w krasnala i w�o�y�a kontrolerowi do kieszeni. Rzuci�em si� w kierunku wyj�cia z wagonu, lecz mocna d�o� kontrolera osadzi�a mnie w miejscu. Teraz by�em zupe�nie ugotowany. Poci�g zwalnia�, ko�ysa� si� na rozjaz- dach. W dali zamajaczy�y budynki stacji kolejowej. Romeo rozp�yn�� si�, ja znalaz�em si� na dnie rozpaczy i gniewu, a kontroler wci�� ��da� ode mnie biletu. Pokiwa� nade mn� z politowaniem g�ow�: - Czy ci nie wstyd? Czy to tak �adnie je�dzi� na gap� i nara�a� si�. Chcia�em si� broni�, ale nagle wst�pi� we mnie duch przekory. Pomy�la�em: ,,B�d� m�czyzn� i nie daj si� po- ni�a�". - Nie mam biletu -- powiedzia�em twardo i stanowczo. - I niech pan robi ze mn�, co do pana nale�y. * Zatrzymali�my si� na stacji, kt�rej wprawdzie nie znalem, lecz nie zapomn� jej do ko�ca �ycia. I by�o mi strasznie g�upio, bo wszyscy gapili si� na mnie. My�leli, �e jestem chuligan albo jeszcze gorzej. Po moim o�wiadczeniu kontroler spojrza� na mnie z �askaw� wyrozumia�o�ci�, wzi�� pod rami�, wypro- wadzi� na peron. - Nie martw si�. Teraz wakacje i wielu takich �owc�w przyg�d w��czy si� po kolejach. Na posterunku SOK-u spisz� protok� i ode�l� ci� do domu. Chcia�em zaprotestowa�, �e wcale nie jestem �owc� przyg�d ani gapowiczem, ale postanowi�em nie poni�a� si�, zacisn��em wi�c wargi a� do b�lu i szed�em z podniesion� g�ow�. Nagle z�apa�o mnie co� za gard�o. Wielki �al. Zdawa�o mi si�, �e ojciec czeka na mnie w E�ku, a ja tymczasem b�d� musia� spowiada� si� na dworcu i t�umaczy� przed nie wiadomo kim. 21 I gniew mnie ogarn��, bo pomy�la�em, �e tym razem wpad�em niesprawiedliwie, a niesprawiedliwo�� zawsze najbardziej bo- li. Gdybym teraz dosta� w r�ce tego muminka Romea, to z zimn� krwi� rozszarpa�bym go na drobne kawa�ki albo posieka� t�pym no�em. Taka mnie z�o�� chwyci�a i taki �al, �e zdecydowa�em nawiewa�. Wnet nadarzy�a si� okazja, bo w�a�nie dwie sios- trzyczki zakonne, rumiane jak r�ane p�czki, w czy�ciutkich kornetach, z oczkami jak niezapominajki, zahaczy�y nagle kontrolera i zacz�y go wypytywa�, jak dosta� si� do Go�dapi. Niech mnie drzwi �cisn�, z nieba spad�y te siostrzyczki. Kontroler rozlu�ni� uchwyt na moim ramieniu, a ja w��czy�em od razu czw�rk�, doda�em gazu i w nogi. Bieg�em wzd�u� poci�gu jak mistrz sprintu albo jeszcze szybciej, a za sob� s�ysza�em przera�liwe wo�anie kontrolera: - �apa� go! �apa�! Jaki� m�czyzna rzuci� si� za mn�, ale wywin��em si� zr�cznie, da�em nura pod wagon i wyl�dowa�em po drugiej stronie poci�gu. Dalej by� ju� tylko nasyp, jakie� baraki i pola. My�la�em, �e jestem uratowany, jednak gdy zbiega�em z nasy- pu, nagle za sob� zobaczy�em dw�ch kolejowych stra�nik�w. Sk�d si� wzi�li, tego si� nigdy nie dowiem. Najgorsze, �e byli, biegli za mn�, wywijali w powietrzu automatami i wo�ali, �ebym si� zatrzyma�. �adnie bym wygl�da�, gdyby mnie z�apali. Nie ma naiw- nych. Przyspieszy�em. Przebieg�em obok barak�w, przed sob� spostrzeg�em �cie�k� prowadz�c� przez �an �yta. A mo�e to by�a pszenica. Wybaczcie, nie mia�em czasu zastanawia� si� nad tym. Skierowa�em si� na �cie�k�, a w dali zobaczy�em las. I znowu pomy�la�em, �e jestem uratowany. Tymczasem jed- nak nie by�em, bo tamci sun�li za mn� jak wicher i wci�� si� do mnie zbli�ali, /'dawa�o mi si�, �e depcz� mi po pi�tach. Kiedy dopad�em brzegu lasu, ledwo �y�em ze zm�czenia, w p�ucach chrypia�o mi, a serce �omota�o a� w pi�tach. Wtedy 22 pomy�la�em, �e jednak mnie z�api�, a co gorsze, zakuj� w kaj- danki i jak zbiega zaprowadz� na posterunek. Mia�em jednak szcz�cie. Jeden z nich, ten, kt�ry by� najbli�ej, nagle potkn�� si� o korze� i roz�o�y� jak d�ugi. Zyska�em znowu kilka metr�w. Czu�em, �e albo ducha wyzion�, albo ich odstawi�. Przywo�a�em na pomoc resztki si� i wkr�tce zda�o mi si�, �e tamci zostaj�. Obejrza�em si�. Za mn� by�a pusta �cie�ka, a doko�a szumia�, a mo�e nie szumia� polski las. I dziwna rado�� zwyci�stwa doda�a mi skrzyde�. Teraz by�em ju� pewny, �e mnie nie dogoni�, zw�aszcza, �e �cie�ka rozga��zia�a si� nagle w trzy strony. Skr�ci�em w lewo. Po chwili znalaz�em si� w g�stym, sosnowym m�odniku. Rzuci�em �cie�k�, da�em nura w pachn�c� �ywic� g�stwin�. Bieg�em jeszcze ze sto metr�w. W pewnej chwili poczu�em, �e nogi si� pode mn� �ami�. Run��em wi�c pomi�dzy sosny, pad�em na suche igliwie. Z rado�ci ca�owa�em ziemi�. / 4 Le�a�em tak p� godziny, a mo�e d�u�ej. O niczym nie my�la�em. By�em zupe�nie wypruty, tak jak gdyby mnie w og�le nie by�o. Nagle roze�mia�em si�, bo pomy�la�em, �e poci�g doje�d�a teraz do E�ku, a zamiast mnie z wagonu wysiada Romeo. A ja, po�a� si� Bo�e, jestem gdzie� w Polsce, nie wiem nawet gdzie. Doko�a las. Wiewi�rka skaka�a z ga��z- ki na ga��zk�, drozd �piewa� w so�ninie, grzyby ros�y, �ywica pachnia�a i by�o jako� cicho, �piewnie, fali�cie. Tylko co robi�? O, w�a�nie, co robi�? Nie nale�� do takich, co si� d�ugo zastanawiaj�. Jedno by�o pewne, musia�em ucieka� jak najda- lej od stacji, bo tamci dwaj mogli si� zaczai� albo wezwa� pomoc i przeszukiwa� las. Ca�e szcz�cie, �e zjad�em to kurze udko, bo do wieczora skona�bym z g�odu. Szed�em wi�c le�nymi �cie�kami jak india�ski zwiadowca - nastawiaj�c uszu, czy kto� si� nie zbli�a. Kierowa�em si� na zach�d. Po godzinie w�r�d pni drzew zobaczy�em nagle tafl� wody. Jezioro. Zaszele�ci�y mia�ko trzciny, z trzcin poderwa�a si� dzika kaczka. Lecia�a nisko nad wod�, a zataczaj�c �uk nad rozsrehrzon� wod�, skrzyd�em wydzierga�a drobny �cieg na p�yci�nie. I znowu poczu�em si� troch� jak traper z powie�ci Curwooda albo le�ny cz�owiek. Szed�em teraz skrajem jeziora. Wiecz�r by� pogodny i s�o- wiki �piewa�y jak pijane, a mnie by�o strasznie g�upio, bo my�la�em, �e ta ca�a ucieczka to psu na buty. Niepotrzebnie ucieka�em i niepotrzebnie mnie �cigali, bo daj� s�owo, mia�em przecie� bilet kolejowy. Czu�em si� coraz bardziej czczo i g�upio i nie wiedzia�em, co robi�; dopiero kiedy na polanie 24 zobaczy�em wyci�gni�ty z wody kajak, postanowi�em przep�y- n�� na drug� stron� jeziora. W�a�ciwie nie by� to kajak, tylko stary wrak porzucony jeszcze ubieg�ego lata przez letnik�w. Zeschni�ty, �uszcz�cy si� szar� farb� le�a� dnem do g�ry, wo�aj�c o pomst� do nieba. Odwr�ci�em go, w �rodku znalaz�em wios�o i butelk� po winie �Per�a Ba�tyku". Szczerze m�wi�c, to na tym gracie nie przep�yn��by jeziora nawet fakir. Jednak zaryzykowa�em. Prawdopodobnie z lenistwa, gdy� nie chcia�o mi si� okr��a� jeziora. By�o nie by�o, raz kozie �mier�. Zepchn��em to nieszcz�cie na wod�, usadowi�em si� wygodnie i zacz��em wios�owa�. Pocz�tkowo p�yn�o mi si� zupe�nie dobrze, lecz gdy znalaz- �em si� na �rodku jeziora, us�ysza�em nagle podejrzane bulgo- tanie, a po chwili poczu�em, �e podmakam. Kajak przecieka�. Rozejrza�em si�. Doko�a polski krajobraz z jeziorem na pierwszym planie i z ciemn� smug� dalekiego brzegu. Do brzegu by�o jednak piekielnie daleko. Tymczasem bulgotanie wzmaga�o si�, a kajak coraz g��biej zanurza� si� w wod�. W tej chwili ogarn�o mnie co�, co cz�owieka w takich wypadkach najcz�ciej ogarnia. Strach. Przez chwil� siedzia- �em jak sparali�owany staruszek w wanience, ale to wcale mi nie pomog�o. Im d�u�ej tak siedzia�em, tym wi�kszy czu�em l�k. Wreszcie zdecydowa�em wyla� wod� z tej piekielnej �ajby. Rozebra�em si� szybko, torb� i ubranie zwi�za�em paskiem i po harcersku przytroczy�em do karku. Potem zsun��em si� do wody. Przez jaki� czas szamota�em si� z tym przekl�tym kajakiem, chc�c go przekr�ci� dnem do g�ry i wyla� ze� wod�, ale potw�r by� ci�ki i przekorny. Nawet nie drgn��. Doko�a stawa�o si� coraz ciemniej i gro�niej. Przyszed� wieczorny podmuch, fala si� wzmog�a, a ja... No c�, zacz�- �em dygota� i szcz�ka� z�bami. Przez moment pomy�la�em, �e to ju� koniec, lecz by�o to jedno mgnienie, bo wnet przypom- nia�em sobie Jacka Londona i jego przygod� w San Francisco, 25 kiedy wyp�yn�� na wielk� zatok� i przy przeciwnej fali dop�y- n�� do drugiego brzegu. �Nie mo�esz by� od niego gorszy" - pomy�la�em. Porzuci�em wi�c t� rozeschni�t�, po�al si� Bo�e, gondol� i zacz��em p�yn�� do dalekiego brzegu. �atwo powiedzie� - p�yn��... Fala wzbiera�a, a t�umok na karku stawa� si� coraz ci�szy - nasi�ka� wod� jak g�bka. Obejrza�em si� za siebie. Kajak wci�� jeszcze majaczy� w mglistym powietrzu, ko�ysz�c si� jak korek na fali. Zawr�ci- �em. My�la�em, �e uczepi� si� tego wraka i mo�e jednak uda mi si� wyla� z niego wod�, lecz kiedy si� zbli�y�em, nagle zacz�� toii��. Zawirowa�a wok� woda, co� nagle zabulgota�o i po kajaku! Zosta�em sam jak rozbitek za burt� i wtedy dopiero chwyci� mnie prawdziwy strach. - Ratunku! Ratunku! - zawo�a�em bezmy�lnie, cho� daj� s�owo, wcale nie mia�em takiego zamiaru. Wyda�o mi si�, �e to kto� inny wo�a, nie ja, a g�os ni�s� si� szeroko po wodzie jak nawo�ywanie flisaka. Zrozumia�em, �e wo�anie nic mi nie pomo�e, bo doko�a by�o pusto i g�ucho jak na �rodku oceanu. Zaci��em wi�c z�by i zacz��em p�yn��. Wiatr by� przeciwny, fala sz�a ukosem od brzegu i, chocia� mocno zagarnia�em wod�, zdawa�o mi si�, �e stoj� w miejscu. Ogarn�a mnie panika. Pomy�la�em, �e zaraz zaczn� sobie przypomina� � tak jak ludzie w ostatnich chwilach swego �ycia - wszystkie zdarzenia od urodzenia a� po chwil� utoni�cia, lecz jako� niczego sobie nie przypomnia�em, tylko by�o mi coraz zimniej, straszniej, a ruchy mia�em coraz s�absze, sztywniejsze. Naraz przed sob�, w dali, w�r�d lekkiej mg�y zobaczy�em dzi�b �odzi i wios�a rozgarniaj�ce w bryzgach wod�. Krzykn�- �em. Nie pami�tam nawet, co zawo�a�em, ale to nie mia�o �adnego znaczenia. ��d� zbli�a�a si� coraz szybszymi skoka- mi. Wreszcie otar�a si� o mnie. W �odzi sta� jaki� m�czyzna. Poda� mi wios�o, a gdy wyci�ga� mnie z wody, powiedzia� niemal weso�o: - Mia�e� szcz�cie, �e wyp�yn��em na ryby. 26 5 -M ia�e� szcz�cie, �e wyp�yn��em na ryby - powiedzia� nieznajomy. Dorzuci� kilka ga��zi do ogniska. Siedzieli�my nad brzegiem jeziora. W g��bi, pod sosn�, sta� namiot, woda mlaska�a cicho o burt� �odzi, szele�ci�y trzciny, a w trzcinach �piewa�y trzciniaki. I chudy ksi�yc wisia� ponad lasem jak wyci�ty z miedzianej blachy. Siedzia�em owini�ty w koc. Dr�a�em, ale nie z zimna, tylko z emocji. Czeka�em, kiedy m�j wybawca zacznie kazanie i dosoli mi porz�dnie. On tymczasem nadzia� na patyk kawa� kie�basy i nie patrz�c na mnie, przypieka� go nad ogniem. T�uszcz skwiercza� cichutko, a doko�a rozchodzi� si� mi�y zapach. I by�o zupe�nie tak jak w ksi��kach o dzielnych traperach. Nagle nieznajomy spojrza� na mnie dziwnie, jako� tak chytrze i weso�o. - Przyznaj si�, dlaczego nawia�e� z domu? Wiedzia�em, �e padnie to pytanie, bo inne pa�� nie mog�o. - Ja?... Pan mi nie uwierzy, ale naprawd� nie nawia�em. To wszystko przez jednego szczeniaka, kt�ry nawin�� si� w poci�- gu i wycygani� ode mnie bilet. - I utopi� si� chcia�e� te� przez tego szczeniaka? - Nie. M�wi�em panu, �e �cigali mnie stra�nicy. Co mia- �em robi�? - M�wisz, �e jedziesz do ojca? - No jasne. Pracuje w E�ku przy budowie kombinatu mi�snego. Pokazywali go nawet w telewizji. - To dziwn� drog� obra�e�, bo E�k troch� w innym kierun- ku. P�yn��e� na prze�aj, co? 27 - E, pan mi nie wierzy. - Dobra, dobra... Ja te� by�em kiedy� �owc� przyg�d. Mnie nie nabierzesz. - Nala� do kubka gor�cej herbaty. Poda� mi zdj�ty z patyka kawa� kie�basy i kromk� chleba. - Jedz, bo zzielenia�e� i trz�siesz portkami. A dlaczego uciek�e�, to twoja sprawa. Nie chcesz, nie opowiadaj. Ja ju� nie b�d� o nic wypytywa�. Przenocujesz u mnie, a jutro... - Pan mi nie wierzy - przerwa�em mu. - Dobra, dobra. Jedz, bo wystygnie. Nie wierzy�, ale przynajmniej nie prawi� kazania i nie wym�drza� si�. W og�le wygl�da� na porz�dnego faceta. Przyjrza�em mu si� uwa�niej. Niby niepozorny, drobny, niewysoki, ale zgrabny i ruchy mia� szybkie. A twarz dziwnie spokojna, pogodna i diabelnie weso�e oczy. Zdawa�o mi si�, �e stale si� u�miecha. I g�os mia� mi�y, niski a d�wi�czny. I co mnie najbardziej uderzy�o - bi�o od niego dziwne ciep�o. Jednym s�owem - klasa. Milczeli�my chwil� jak m�czy�ni, kt�rzy badaj� si� przy pierwszym spotkaniu. Naraz nieznajo- my u�miechn�� si� do mnie. - No, widzisz, dzi�ki tobie zosta�em ratownikiem. - Mo�e bym dop�yn�� do brzegu. - Do brzegu by�o daleko, a ty ju� ba�ki nosem puszcza�e�. - Bo by�a przeciwna fala. Przyjrza� mi si� dociekliwie i pokiwa� z uznaniem g�ow�. - Ale pistolet to ty jeste�. Na dziurawym kajaku pu�ci� si� na takie jezioro, ho, ho... Ciekawy z ciebie ch�opiec. Uciekasz z domu, a zabierasz ze sob� ksi��ki. - Nie uciek�em - sykn��em przez zaci�ni�te z�by. - Dobra, dobra. Przede mn� nie musisz si� t�umaczy�. - Jak pan nie wierzy, to trudno. A ksi��ki... to moje ulubione. Lubi� czyta�. - A ja z ksi��kami na bakier. Czasem przerzuc� jaki� krymina� albo co� o wojnie... Wol� �ycie, takie na co dzie�, prawdziwe. Z �ycia wi�cej si� mo�esz nauczy�. I do kina lubi� 28 chodzi�, bo tam przynajmniej wida�, co si� dzieje. - Ksi��ki to zupe�nie co innego. - Rozumiem. - W ksi��kach te� jest prawdziwe �ycie. C? >em, kiedy czytam ksi��k�, zdaje mi si�, �e to ja j� napisa m. Kiedy�, dawno, mo�e wtedy, kiedy mnie jeszcze nie b�' j. - Filozof z ciebie. - Tak tylko sobie wyobra�am. Przeczytam ksi��k�, a po- lem si� zastanawiam, jak to w�a�ciwie jest; czy to prawda, czy zmy�lenie. Ksi��ki to fajna rzecz. - No, no, widz�, �e� uczony w pi�mie. I nie nosisz g�owy od parady. A teraz co ostatnio czyta�e�? - �Wojn� troja�sk�" Parandowskiego i �Odysej�". - To o Indianach? Parskn��em i nagle g�upio mi si� zrobi�o, bo my�la�em, �e len cz�owiek nie mia� przecie� obowi�zku czyta� �Odysei". Tamten opu�ci� lekko g�ow�, jakby si� zak�opota�, ale wnet /mieszanie pokry� u�miechem. - Widzisz, nie jestem t�gi w lekturze. Nie�atwe mia�em �ycie i, tak szczerze m�wi�c, wo�a�em �owi� ryby albo je�dzi� t�a �y�wach. Od dziecka nosi�o mnie i nosi�o. Do ksi��ek trzeba mie� cierpliwo��, a ja jestem w gor�cej wodzie k�pany. - �Odyseja" to o staro�ytnych Grekach. - Wieczne odpoczywanie racz im da�, Panie - za�artowa�. - Mnie ciekawi to, co jest dzi�, co mnie otacza, czym �yj�. - Gdyby pan przeczyta�, toby si� panu na pewno spodoba- �a. Bohaterem jest kr�l Itaki, Odys, kt�ry walczy� pod Troj�. -- O Troi to nawet jaki� film widzia�em. Pami�tam, �e na koniec wprowadzono w mury miasta drewnianego konia, u w tym koniu byli ukryci �o�nierze. Nawet mi si� to podoba�o. No i co z tym Odysem? - Dziesi�� lat walczy� pod Troj�, a potem dziesi�� b��dzi� po morzach i r�nych krainach i mia� fantastyczne przygody. A na Itace czeka� na Odysa jego jedyny syn, Telemach. 29 - I nie m�g� si� doczeka�. - Wsta�. Widocznie znudzi�o go moje opowiadanie, a mnie zrobi�o si� �al, �e nie chcia� mnie do ko�ca wys�ucha�. Bo dziwnie lubi�em ten fragment opowie�ci o Odyseuszu. Skin�� na mnie g�ow�: - A teraz czas ju� spa�, bo widz�, �e jeste� porz�dnie zm�czony. Temu nie mog�em zaprzeczy�. Po smakowitej kie�basie i herbacie pachn�cej igliwiem ogarn�o mnie znu�enie. Powie- ki mia�em ci�kie, a przed oczami mgie�k�. I w og�le czu�em si� jak �pi�ca kr�lewna. Poszli�my do namiotu. Nieznajomy wskaza� le��cy w k�cie pneumatyczny materac. - K�ad� si�, bracie. Dam ci jeszcze drugi koc. I niech ci si� przy�ni, �e Telemach doczeka� si� Odyseusza czy jak on si� tam mieni�. Spostrzeg�em, �e nie by�o drugiego materaca. - A pan na czym b�dzie spa�? - O mnie si� nie martw. Jestem przyzwyczajony i mam tak twardy sen, �e mog� spa� z kamieniem pod g�ow�. No, lulaj, bracie, lulaj. Le�a�em w namiocie. Przez uchylon� klap� widzia�em dogasaj�ce ognisko, a nad nim siedz�cego nieznajomego. Pali� papierosa. By� zamy�lony, drobnymi �yczkami popija� z me- na�ki gor�c� herbat�. I nagle zrozumia�em, dlaczego zacz��em mu opowiada� o Telemachu, dlaczego ostatnio czyta�em t� ksi��k�. Zrozumia�em, �e to ja poszukiwa�em swego Ody- seusza. 6 Rano by�o zupe�nie jak w ksi��ce, kiedy bohater po dniu pe�nym przyg�d i spokojnej nocy budzi si� nagle i nie wie, gdzie jest i co si� z nim dzieje. Ja te� nie wiedzia�em. Dopiero kiedy przez uchylon� klap� namiotu zobaczy�em jezioro, a na jeziorze p�ywaj�ce perkozy, zrozumia�em, w jakich znalaz�em si� tarapatach. Jedno by�o pewne, jak te perkozy na jeziorze, te �y�em i by�em piekielnie g�odny. Przez chwil� le�a�em z przymkni�tymi oczami. Zapad�em w lekki sen i zdawa�o mi si�, �e jestem na �rodku jeziora w dziurawym kajaku i czapk� czerpi� z dna wod�. Ale wody nie ubywa�o; im d�u�ej czerpa�em, tym g�o�niej chlupota�a na dnie kajaka. Wpad�em w pop�och... i wtedy obudzi�em si� na dobre. Wyszed�em z namiotu. Rozejrza�em si�. Mojego wybawcy (lic by�o. Nie by�o r�wnie� �odzi. Domy�li�em si�, �e pop�yn�� i ano na ryby. �adna historia - on na rybach, ja tutaj g�odny, w I tiku ojciec, a w mojej g�owie galimatias, bo nie wiedzia�em, KI robi� dalej. Nie przejmowa�em si� jednak. S�dzi�em, �e dam sobie rad�. Do E�ku zapewne nie by�o daleko. W najgor- Kym razie p�jd� piechot� albo zastopuj� jak�� ci�ar�wk�. Moje ubranie suszy�o si� na ga��ziach so�niny, a ksi��ki na duchu namiotu. Porz�dny go��, nie zapomnia� o ksi��kach. Zapomnia� jednak o tym, �e w namiocie i doko�a panowa� nieopisany ba�agan. Koce le�a�y poskr�cane jak sploty w�y, mena�ki poniewiera�y si� w�r�d dziewiczych mch�w i poros- t�w, a cz�ci garderoby mojego dobroczy�cy wala�y si� po k�tach namiotu. Zabra�em si� do porz�dk�w. Najpierw zanio- 31 s�em mena�ki na brzeg jeziora i zacz��em je szorowa� pia- skiem. Ci�ka har�wka, bo to, co znalaz�em w mena�kach, przypomina�o pok�ady archeologiczne z ostatniego tygodnia. Nawarstwi� si� makaron, sos pomidorowy, kasza per�owa, jakie� resztki konserwowego mi�sa i co� jeszcze. Wywniosko- wa�em, �e m�j kochany wybawca nie nale�a� do czy�cio- ch�w. Szoruj�c mena�ki pogwizdywa�em sobie weso�� piosenk�, kt�ra ostatnio przypl�ta�a si� do mnie i nie mog�em uwolni� si� od jej melodii. �Takiemu to dobrze, takiemu dobrze..." Tak szczerze m�wi�c, dobrze by�o szorowa� mena�ki. S�o�ce przypieka�o w plecy, woda mlaska�a cicho na piasku, w trzci- nach �piewa�y ptaki, na ch�odnej tafli wody sun�a kacza rodzina: mama i kilkoro kacz�tek. I by�oby zupe�nie sielanko- wo, gdyby nie ten niepok�j, kt�ry podsk�rnie m�ci� nastr�j pogodnego poranka. Nied�ugo jednak m�ci�, gdy� wnet spoza cypla brzegu ukaza�a si� ��dka, a w niej m�j wczorajszy wybawca. Zoba- czy� mnie z daleka, skin�� weso�o r�k� i powita� po marynar- sku: - Ahoj! - A hoj! - odkrzykn��em i, dziwna rzecz, ten jeden okrzyk przywr�ci� mi r�wnowag�. M�j nieznajomy rybak wy�oni� si� z lekkiej mg�y wisz�cej nad tafl� jeziora jak dobra zjawa, a kiedy stan�� na brzegu, pokiwa� z uznaniem g�ow�: - Robotny z ciebie ch�opak. Mena�ki jak lustro, b�d� m�g� je brudzi� od pocz�tku. - Wyci�gn�� z ��dki koszyk, na traw� przed namiotem wysypa� cztery drgaj�ce jeszcze ryby. - Wspania�e! - zawo�a�em pe�en podziwu. - Okonie - stwierdzi� z nutk� dumy. - Przynios�e� mi szcz�cie. Wczoraj do wieczora nie z�apa�em ani jednej p�otki, a teraz, patrz, jakie sztuki. - Jak wieloryby. 32 - A mo�e jeszcze wi�ksze. B�dziemy mieli fantastyczne �niadanie. Okonia z ro�na w konwaliowym sosie. - Przypiekanego na diabelskim ogniu. �artowali�my tak chwil�, a ja mia�em wra�enie, �e ju� od dawna biwakuj� z tym sympatycznym samotnikiem, bo by� mi dziwnie bliski i sw�j, jakby z rodziny. Potem piekli�my dwa okonie nad ogniskiem. Prosta sprawa, wybebesz� si� ryb�, soli, nadziewa na �elazny szpikulec, i obraca ro�nem nad ogniem tak, �eby si� r�wno piek�y. A potem niebo w g�bie, uczta nad ucztami, a� �lina toczy si� po brodzie. Jeszcze nigdy nie jad�em takiego smacznego �niadania i nigdy nie by�o mi tak weso�o. Przy �niadaniu nie my�la�em oczywi�cie, gdzie jestem i co mnie czeka, bo przy takich pyszno�ciach nie wypada�o. Dopiero kiedy popijali�my herbat�, m�j wybawca zapyta�: - Jak ci na imi�, stary? - Maciek. - Pi�knie. I co zamierzasz robi�? Chwilowo nic nie zamierza�em, bo sam zamiar wyda� mi si� nieprawdopodobny, ale fakt, �e by�em nie proszonym go�ciem na �askawym chlebie, zmusi� mnie do kr�tkiej odpowiedzi. - Jad� do E�ku. - Helikopterem czy wodolotem? - To chyba niedaleko, mog� piechot�. - Najzdrowiej, najbli�ej ziemi i bezpiecznie. A w E�ku um�wi�e� si� pewno z kolegami i prujecie dalej w Polsk�. - W E�ku mam ojca - powiedzia�em nieco ura�ony, bo mia�em ju� do�� tych podchwytliwych pyta�. - Jak pan nie wierzy, to mo�e pan ze mn� jecha�. Zerkn�� nieco zdziwiony. - No, dobra, ale powiedz, sk�d ty w�a�ciwie przyjecha�e�? - Z Jerzmanowa. To za Warszaw�. - Chcia�em mu w tej chwili opowiedzie� ca�� moj� histori� od pocz�tku �wiata, lecz nagle co� mnie zamurowa�o. Dzie� by� pogodny, w koronach 33 drzew �piewa�y weso�o ptaki, a ja b�d� go zam�cza� smutn� histori� mego �ycia. Doko�czy�em wi�c z cwaniackim u�mie- szkiem: - Je�eli panu tak bardzo na tym zale�y, to zwia�em z domu, a w E�ku um�wi�em si� z kolegami i jedziemy dalej na Wybrze�e. Wyczu� w moim g�osie przekor�, wi�c przyjrza� mi si� badawczo, pokr�ci� g�ow� i zrobi� r�k� gest, jakby si� ogania� od much. - No, klawo, ju� ci� nie b�d� m�czy�. Ale wydaje mi si�, �e ty co� przede mn� ukrywasz. - Trafi� pan w dziesi�tk� - zakpi�em. - A z pana to te� tajemnicza figura. Mo�e pan pustelnik, �e tak sam biwakuje nad jeziorem? - Co� w tym gu�cie. Jestem cz�owiekiem natury, czworo- nogiem dostosowuj�cym si� do warunk�w. �ywi� si� rybami, korzonkami, bulwami, a czasem, jak mnie* przyci�nie, to chrab�szczami i mlekiem czarnych mr�wek. Odziewam si� w sk�ry upolowanych zwierz�t. Bogiem moim jest s�o�ce, a bogini� ksi�yc... - Tak jak w starodawnym Egipcie. - No, prosz�, nawet nie wiedzia�em, �e kto� przede mn� co� takiego wymy�li�. - �artuje pan ze mnie. - I z siebie. - A w�a�ciwie kim pan jest? - Ja? - spojrza� zaskoczony. - �ebym to wiedzia�. Z zawo- du jestem w��cz�g�, pozytywnym w��cz�g�, rozumiesz? - Nie. W��cz�ga to nie zaw�d. - Jak si� bardzo chce, to mo�e by� zawodem. - Zatoczy� r�k� szeroki kr�g. - �wiat jest ogromny i diabelnie ciekawy. M�wi�, �e odkryto i poznano wszystkie l�dy i morza. By� ju� Kolumb, kt�ry odkry� Ameryk�, Amundsen, kt�ry pierwszy zaw�drowa� na Biegun Po�udniowy, ale nikt jeszcze nie odkry� tego, co ja chc� odkry�... - Urwa� nagle, jakby zrozumia�, �e 34 si� zap�dzi�. Chwil� grzeba� patykiem w dogasaj�cym ognisku. - Pan lubi filozofowa� - wtr�ci�em nie�mia�o. - To nie filozofia, to instynkt pierwotnego cz�owieka. A w og�le, za du�o chcesz wiedzie�. - Chcia�bym wiedzie�, kto uratowa� mi �ycie. - Nieznajomy, kt�ry przypadkowo wieczorem wyp�yn�� na ryby. Wystarczy? - Nie. - A ja chcia�bym wiedzie�, kogo uratowa�em. - Nieznajomego, kt�ry nieprzypadkowo znalaz� si� na �rodku jeziora w dziurawym kajaku. - Ci�ty masz j�zyk i nie dasz si� przegada�, a wygl�dasz tak niewinnie i dobrze ci z oczu patrzy. Przekomarzali�my si� jeszcze chwil�, trawi�c jednocze�nie wspania�ego okonia z ro�na i popijaj�c wy�mienit� herbat�, gdy nagle za namiotem da� si� s�ysze� warkot silnika. M�j wybawca zerwa� si� i ruszy� z okrzykiem oburzenia. - Do jasnej Anielki, kto tutaj zak��ca cisz� natury! Ruszyli�my razem w stron� le�nej drogi, biegn�cej wzd�u� jeziora. Nie czekali�my d�ugo. Wnet mi�dzy pniami wielkich sosen ukaza�a si� taks�wka, a z taks�wki wychyli�a si� g�owa kierowcy. Na widok pustelnika kierowca zatrzyma� w�z, wyskoczy� na drog� i rzuci� si� ku pustelnikowi z rozwartymi ramionami. - Jojo, jak pragn� zdrowia, ty chyba zakopa�e� si� pod ziemi�. Od rana ci� szukam i szukam. - Zmyli�e� adres - za�artowa�. - To drugie zakole pod kaczym kuprem, numer nieparzysty, mieszkanie - niebo naszym dachem. - �arty si� ciebie trzymaj�, a ja o ma�y figiel a zab��dzi�bym w tej puszczy. Dobrze, �e� wyszed� na drog�. fi; - Przecie� by�e� tutaj. - Cz�owieku, w lesie to ja jakniemowl�. Jak tu trafi�, kiedy 35 wsz�dzie drzewa i drzewa, a nie ma krasnoludk�w, �eby wskazywa�y drog�. - Nagle spojrza� na mnie, jakby mnie dopiero teraz zobaczy�. - To jeden z tych krasnali, kt�rych nie ma - za�artowa� Jojo, wskazuj�c na mnie g�ow�. - Wy�owi�em go z jeziora podczas pe�ni ksi�yca. A to - skin�� w stron� kierowcy - m�j niedawny wsp�lnik, u kt�rego odbywa�em niewol�. - �arty �artami - mrukn�� ju� powa�niej kierowca - a ja do ciebie w wa�nej sprawie. Ty, Jojo, pami�tasz tych dw�ch facet�w, kt�rych w marcu odwozi�e� na dworzec, a kt�rzy znikn�li, kiedy... - No jasne - przerwa� mu Jojo. - Do ko�ca �ycia ich nie zapomn�, bo musia�em ci za nich wybuli� sto sze��dziesi�t z�otych. - No w�a�nie - powt�rzy� tamten w zamy�leniu. - Zjawili si� wczoraj u mnie. - To d�ugo si� zastanawiali. Kierowca potar� zaro�ni�ty policzek. - M�wi�, �e w baga�niku mieli jak�� paczk� i �e ty... - Zostawili paczk�, to fakt, ale ja t� paczk� odwioz�em z powrotem na Ko�ciuszki, tam, sk�d j� zabrali. Kierowca spojrza� z niedowierzaniem. - Odwioz�e�?... A oni twierdz�, �e paczka zgin�a i robi� straszliwy raban. - C