11605
Szczegóły |
Tytuł |
11605 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11605 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11605 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11605 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ADAM
BAHDAJ
TELEMACH
W
D�INSACH
90
WARSZAWA 1979
Ok�adka
Danuta Cesarska
Fotografia autora na ok�adce
H. Wolski
Redaktor techniczny
Urszula Muzal
� Copyright
by Krajowa Agencja Wydawnicza
Warszawa 1979
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA
WARSZAWA 1979 r.
Wydanie I. Naktad 100.000+350 egz.
Obi�to��: ark. wyd. 14,69; ark, druk. 14,98
Papier offsetowy ki. 111 80 g 82x 104
Sk�ad; �Dom S�owa Polskiego" Warszawa
Druk i oprawa: Zak�ady Graficzne Rzesz�w
Nr prod. I.-I�91/74. Cena zl 30.- S-96
CZʌ� I
NIEBO
NASZYM
DACHEM
1
JL^I igdy nie mia�em �atwego �ycia. Nie urodzi�em si� w czep-
ku i nikt mnie nie rozpieszcza�. Mia�em jednak pogodne
usposobienie i traktowa�em t� moj� drog� �yciow� jak tor
przeszk�d.
Pozw�lcie wi�c, �e si� przedstawi�: nazywam si� Maciej
�a�ko, urodzi�em si� w Jerzmanowie, a teraz mam lat pi�tna�-
cie i jestem dopiero na pocz�tku tego toru. Wzi��em dopiero
naj�atwiejsze przeszkody. Zobaczymy, co b�dzie dalej."Mo�e
los si� kiedy� do mnie u�miechnie, jak w tych ameryka�skich
powie�ciach, w kt�rych czy�cibut staje si� nagle milionerem.
Milionerem u nas i tak nie mo�na zosta�, i w og�le co to za
przyjemno�� zastanawia� si� stale, na co wyda� fors�. Grunt to
porz�dnie �y� i doj�� do jakiego� celu.
Przeczyta�em ostatnio fantastyczn� ksi��k� - �Moje g�ry"
Bonattiego. Wspania�y cz�owiek. Nie uznawa� �adnych trud-
no�ci i nic go nie przera�a�o. To jeden z najwi�kszych
alpinist�w. Samotnie zdobywa� najtrudniejsze �ciany alpejskie
i zawsze wychodzi� zwyci�sko. Wyobra�acie sobie cz�owieka,
kt�ry samotnie zdobywa p�nocn� �cian� Eigeru. Wspina si�
sze�� dni i sze�� nocy, zdaje mu si�, �e ju� nigdy nie zwyci�y
tej piekielnej �ciany, a jednak... Tak mo�e by� i w �yciu.
Trzeba tylko zacisn�� z�by i przezwyci�y� samego siebie.
Fantastyczna ksi��ka! Chocia� nigdy jeszcze nie by�em w g�-
rach, a �ciany skalne widzia�em tylko na fotografii, to jednak
zrozumia�em, o co mu chodzi. I to mnie bardzo pokrzepi�o.
Mo�e w�a�nie dzi�ki tej ksi��ce siedzia�em teraz w poci�gu
i wali�em prosto do E�ku, �eby odnale�� swego ojca. A sprawa
6
nic by�a prosta. M�j ojciec opu�ci� nasz� rodzin�, kiedy
mia�em trzy lata. Wsi�k�, rozp�yn�� si� i od tego czasu �lad po
nim zagin��. Rok po tym umar�a moja matka. Wychowywa�a
mnie ciotka Frania, robotnica z fabryki sklejek w Jerzmano-
wic. By�a surowa i wymagaj�ca. Nie mia�em u niej aksamitne-
go �ycia. Tward� mia�a r�k�, ale nie czuj� do niej �alu. I �wie�.
Panie, nad jej dusz�, bo zgin�a przed kilku miesi�cami
podczas po�aru lakierni. Zosta�em wi�c pod opiek� pana
Sielickiego i pani Telichowskiej, kole�anki mojej ciotki.
W ten spos�b znalaz�em si� w interancie szko�y zawodowej
przy Zak�adach Przemys�u Drzewnego w Jerzmanowic Po-
wiedzieli mi, �e b�d� podtrzymywa� tradycje rodzinne, �e niby
moja matka tutaj pracowa�a, moja ciotka usma�y�a si� w la-
kierni, to ja te� mam tkwi� w tej cuchn�cej dziurze i podtrzy-
mywa� tradycje. Dzi�kuj�. Sam zapach wi�r�w i kleju dopro-
wadza mnie do md�o�ci. Ale co mia�em robi�? Wpakowali
mnie do tego internatu i gni�bym tam zapewne do ko�ca
szko�y, gdyby nie pewne zdarzenie.
A by�o to ju� po zako�czeniu roku szkolnego. Moi koledzy
wyjechali na pierwszy turnus kolonii letnich, a ja zosta�em
w internacie i codziennie przek�ada�em na placu sterty desek.
Zarobi�em przynajmniej na bilet kolejowy i co� mi jeszcze
w kieszeni zosta�o, ale my�la�em, �e od tego uk�adania desek
dostan� - nie daj Bo�e - kr��ka albo padaczki.
I nagle wszystko si� zmieni�o jak w filmie, daj� s�owo.
Przyszed�em kiedy� wieczorem do �wietlicy na coca-col�.
Usiedli�my z kolegami przy stoliku, a w telewizji szed�
reporta� z budowy kombinatu mi�snego w E�ku. Nic ciekawe-
go. Nawet nie patrzy�em na ekran. Obok siedzieli robotnicy.
Popijali piwo. I nagle co� mn� szarpn�o. Kosiak, kt�rego
zna�em z placu, powiedzia� nagle do Bo�kiewicza:
- Ty, Wacek, poznajesz tego... To przecie� Waldek
�a�ko.
Szarpn�o mn� jeszcze mocniej. Zerkn��em na ekran. Spo-
7
eony i zdyszany reporter przeprowadza� wywiad z brygad�
monta�ow�. Nad ich g�owami przesuwa�a si� wolno suwnica
i spawacze sypali ze spawalnic snopami iskier. I by�o zupe�nie
tak jak w telewizji. Brygadzista drapa� si� za uchem. M�wi�, �e
maj� pewne trudno�ci, ale wszystko idzie klawo i hal� oddadz�
przed terminem, a reporter co chwila zwraca� si� do telewi-
dz�w i chwali� ca�� brygad� za solidn� prac�. I wtedy Bo�kie-
wicz, robotnik z narz�dziowni, tr�ci� �okciem Kosiaka:
- Niech mnie kule bij�, to Waldek!
Obaj spojrzeli na mnie, a mnie si� nagle zrobi�o gor�co
i potem przeszy� mnie dziwny b�l w okolicy serca. Zobaczy-
�em w�r�d robotnik�w na ekranie swego ojca. Wprawdzie
nigdy go nie widzia�em, ale u ciotki wisia�a fotografia �lubna
moich rodzic�w. Ten cz�owiek stoj�cy nieco z boku, trzymaj�-
cy w k�cikach warg papierosa, to by� m�j ojciec. Po chwili
by�em ju� pewny. Nast�pi�o bowiem zbli�enie i w powi�ksze-
niu zobaczy�em jego twarz. Ten sam owal, wyra�ne �uki brwi,
g��boko osadzone oczy i dziwnie przekorny u�mieszek na
zaci�ni�tych ustach. Tamci si� nie mylili.
Ojciec wyj�� z ust papierosa, niedba�ym ruchem rzuci� go za
siebie, a spoza ekranu odezwa� si� g�os reportera:
- Panie �a�ko, s�ysza�em od brygadzisty, �e pan jest
przodownikiem pracy. Niech pan nam powie, w jaki spos�b
osi�ga pan tak znakomite rezultaty?
Ojciec u�miechn�� si� cierpko, jakby chcia� zlekcewa�y�
reportera.
- No c� - powiedzia� przekornie - robi si�, panie redakto-
rze... No i brygada jest zgrana. To nie �adna sztuka. Ja ju�
robi�em na wielu budowach. Jak si� ma smykalk�, to i robota
idzie. - Wyci�gn�� z kieszeni pude�ko papieros�w i wy�uska�
jednego.
Przy stoliku Bo�kiewicz g�o�no si� roze�mia�.
- Waldek, jak pragn�... Ale mu dobrze powiedzia�.
A Kosiak doda� weso�o:
8
- Nic si� ch�op nie zmieni�. Zawsze mia� ci�ty j�zyk
i wiedzia�, jak komu przysoli�.
Podszed�em do nich. Czu�em si�, jak gdybym przed chwil�
wyl�dowa� na ksi�ycu. W ustach mia�em Sahar�, a gard�o
�ci�ni�te. Wyb�ka�em jednak z trudem:
- Panowie... panowie znali mojego ojca?
Najpierw popatrzyli na mnie, a potem po sobie, jak gdyby
si� zak�opotali. Bo�kiewicz przeczesa� d�oni� opadaj�ce na
oczy w�osy.
- No jasne - powiedzia� z namys�em. - Robi�em z nim
w narz�dziowni, ale nied�ugo, bo potem poszed� do wojska. -
Nagle spojrza� na mnie badawczo i troch� dziwnie. - A ty... ty�
go pozna�?
- Co ty, Kazek - wtr�ci� Kosiak. - Przecie� on by� jeszcze
w ko�ysce... - Urwa� nagle i zerkn�� z zak�opotaniem na
Bo�kiewicza.
Tamten wzruszy� ramionami.
- Kop� lat od tego czasu min�o.
- A ja z nim by�em w wojsku - doda� trzeci, barczysty
robotnik, kt�rego nie zna�em. - Byli�my w WOP-ie w Zgo-
rzelcu. Tw�j ojciec by� za kierowc�. Weso�y cz�owiek.
- Weso�y - westchn�� ci�ko Kazik. - Jak si� urwa�, to do
tej pory nie wr�ci�.
Bo�kiewicz sykn�� ostrzegawczo.
- Ty, Kazek - pokaza� na mnie oczami - przecie� to jego
ch�opiec.
Kosiak machn�� r�k�.
- On ju� ma swoje lata. On ju� wszystko rozumie. - Nagle
wsta�, po�o�y� mi r�k� na ramieniu i u�miechn�� si� ciep�o: -
No co, ucieszy�e� si�? Starego pokazali w telewizji. Pistolet.
Przodownik pracy. Teraz b�dziesz m�g� si� pochwali�, �e
masz takiego ojca.
A ten trzeci dorzuci�:
- I b�dziesz m�g� do niego napisa�. Znasz adres.
9
Nie wiedzia�em, czy �artuj�, czy m�wi� powa�nie. Wci��
czu�em si� tak, jakbym przed chwil� wyl�dowa� na ksi�ycu.
Chcia�em co� powiedzie�, lecz nie mog�em. Nie potrafi�em
nawet odej��, jakby mnie co� trzyma�o. Musia�em wygl�da�
strasznie g�upio, bo tamci zamilkli i bez s�owa zabrali si� do nie
doko�czonego piwa. Z tej dr�twoty wyrwa� mnie dopiero
Maniek Giemza. Podszed� do mnie i, jakby nic si� nie sta�o,
klepn�� mnie w rami�.
- No, Maciek, p�jdziemy do kina.
- Dobrze...-wyszepta�em.
Wyszli�my z Mankiem i ze Staszkiem Pierogiem ze �wietli-
cy, ale tu� za drzwiami po�egna�em ich. Powiedzia�em ni
w pi�� ni w dziesi��, �e mnie strasznie g�owa boli. Uwierzyli,
bo kt� nie uwierzy�by w takiej sytuacji. Maniek, m�j najlep-
szy kolega, odprowadzi� mnie do internatu. Szli�my d�ugo
w milczeniu, wreszcie przed internatem Maniek powiedzia�:
- Nie cieszysz si�, �e odnalaz�e� starego?
- Nie wiem - mrukn��em, poda�em mu r�k� i szybko
wszed�em do internatu.
2
Przyznam si� wam szczerze, �e w internacie rozbecza�em si�
jak ma�e dziecko. My�la�em o Bonattim, kt�ry samotnie
zdobywa� najtrudniejsze �ciany, o Slocumie, kt�ry pierwszy
samotnie op�yn�� �wiat na ma�ej �odzi, ale nic mi nie pomog�o.
P�aka�em i dziwi�em si�, sk�d tyle �ez w oczach si� bierze.
Poduszka by�a mokra, a we mnie jaka� czczo��. I nie wiedzia-
�em, czy smuci� si�, czy cieszy�.
Nie nale�� jednak do takich, co si� za d�ugo martwi� i ma��.
Splun��em wreszcie ze z�o�ci� i postanowi�em w jednej chwili,
�e jutro nawiewam z internatu i jad� do ojca. Jak go zobacz�,
zamieni� kilka s��w, to wtedy b�d� wiedzia�, czy si� martwi�,
czy cieszy�. Prysn�� stary, ulotni� si�, rzuci� matk�, ale teraz
nie wiadomo, jaki jest i co o tym my�li. Nie pisa� przez ca�y
czas i nie pos�a� nawet grosza, chocia� ciotka stara�a si�
o alimenty dla mnie, ale kto to wie, co si� przez ten czas z nim
dzia�o. Cz�owiek si� przecie zmienia. Mo�e nie chcia� pisa�,
mo�e �ie m�g� p�aci�. Stawia�em sobie tysi�c pyta�, ale na
pr�no, na �adne nie mog�em odpowiedzie�. A wi�c postano-
wi�em: jad� do E�ku i na miejscu zobacz�, co w trawie piszczy!
Nikomu nic nie powiedzia�em, bo przypuszcza�em, �e b�d�
mnie odmawia�. Zostawi�em tylko kr�tki list do mojego
wychowawcy i opiekuna, pana Sielickiego. Napisa�em, jak
by�o i �e jad� do ojca, przekona� si�, czy we�mie mnie do
siebie. Napisz� z E�ku kilka s��w. Niech si� pan Sielicki na
mnie nie gniewa, bo nie mog�em zrobi� inaczej.
Rano zapakowa�em do mojej ulubionej torby najpotrzeb-
niejsze rzeczy, wzi��em kilka moich ulubionych ksi��ek i za-
li
miast na plac do roboty, poszed�em na dworzec kolejowy.
A teraz by�em ju� kilka godzin w drodze.
*
W poci�gu jak w poci�gu w porze wakacji i urlop�w - t�ok,
przedzia�y nabite, dzieci grymasz�, starzy k��c� si�, czy
otworzy�, czy zamkn�� okno, jedni drzemi�, drudzy ��opi�
lemoniad� i przegryzaj� kanapkami, a wszyscy nie mog�
doczeka� si� kresu podr�y.
Wcisn��em si� cudem do jakiego� przedzia�u i w k�cie pod
oknem znalaz�em miejsce stoj�ce mi�dzy drzemi�cym rencist�
a paniusi� w s�omkowym kapelusiku. Rencista co chwila
budzi� si� z drzemki i przekazywa� swej s�siadce s�owny serial
z polowania na dziki. Gdyby to by�a prawda, o czym opowia-
da�, to ju� nie by�oby �ladu po dzikach w naszych lasach.
Paniusia z nicianej torebeczki wy�uskiwa�a cukierki i ssa�a je
bladymi, pop�kanymi wargami. W przerwach mi�dzy jednym
cukierkiem a drugim narzeka�a, �e wszystko dro�eje i nie
mo�na zwi�za� ko�ca z ko�cem. I by�o strasznie nudno, tak
nudno, �e wyj��em z torby �Wojn� troja�sk�" Parandow-
skiego i stoj�c na jednej nodze zacz��em czyta�.
Trafi�em w�a�nie na opis wyprawy Telemacha do Argos do
Nestora. I jako� mi si� l�ej zrobi�o. Zna�em dobrze t� ksi��k�,
wi�c przerzuca�em tylko kartki i przypomina�em sobie cieka-
wsze fragmenty.
^Wyobra�nia zacz�a pracowa�. Oto rodzinna wyspa Tele-
macha - Itaka. Doko�a spienione morze, na morzu kilka
bia�ych �agli. Na brzegu winnice i gaje oliwne, a w�r�d gaj�w
dw�r Odysa. I m�ody ch�opiec wychodz�cy codziennie na
brzeg morza i wypatruj�cy statku ojca. Ojciec od dziesi�ciu lat
nie wraca. Wszyscy my�l�, �e ju� zgin��, �e ju� nigdy jego noga
nie stanie na ska�ach rodzinnej wyspy. Tylko matka i on,
Telemach, wierz�, �e kiedy� na horyzoncie pojawi si� ��d�,
12
.i potem ujrz� wysmagan� wichrami, spalon� s�o�cem twarz
Odysa i zobacz� go, jak zst�puje z �odzi na przybrze�ne
ska�y...,
Ogarn�o mnie wzruszenie. Pomy�la�em, �e ja, Maciek
�a�ko, syn Waldemara, podobnie jak Telemach oczekuj�
ojca., I zag��bi�bym si� po uszy w rozmy�lania, gdyby nagle nie
rozleg�o si� mocne walenie w szyb� drzwi przedzia�u. Obejrza-
�em si�. Za drzwiami, wt�oczony mi�dzy ludzi, sta� niewielki
ch�opaczek i gwa�townymi ruchami dawa� mi znaki, �ebym
wyszed� do niego.
Wzruszy�em tylko ramionami, bo nie wiedzia�em, o co mu
Chodzi. By� t�ok. �eby przecisn�� si� na korytarz, musia�-
bym by� akrobat�, ale szczeniak nie ust�powa� i tak si�
zachowywa�, jakbym mu by� co� winien. Wrzuci�em wi�c do
torby ksi��k� i zacz��em przedziera� si� mi�dzy popl�tanymi
nogami. Po chwili by�em ju� na korytarzu.
- Czego chcesz? - zapyta�em w�ciek�y.
Przymru�y� tajemniczo oko.
- Ty, kole�, czy konduktor sprawdza� ju� w tym wagonie
bilety?
Dawno, zaraz za Warszaw�. A co?
- Bo ja jad� na gap�. A ty masz bilet?
- Ja? - zdziwi� mnie jego protekcjonalny ton. - No jasne.
Mam nawet ca�y, bo mi nie chcieli sprzeda� zni�kowego.
- To fajnie, bo ja nie mam nawet �wiartki. Prysn��em
| domu - oznajmi� takim tonem, jakby chodzi�o o zmian�
rz�du w Etiopii.
- Ho... - mrukn��em z uznaniem i przyjrza�em mu si�
uwa�niej.
By� to dwunastoletni szczeniak, mo�e nawet m�odszy.
Loczki kr�ci�y mu si� doko�a uszu jak anio�kowi, g�b� mia�
pyzat�, nos zadarty, siekacz z przodu wybity, a oczy jak dwa
guziczki, ma�e, lecz pe�ne przebieg�o�ci. Jednym s�owem
komiczna figura. Ubrany by� zamo�nie i starannie, jakby go
przed chwil� wypu�cili z dobrego sklepu i nie wygl�da� na
uciekiniera. U�miechn��em si� wi�c z politowaniem i dobro-
dusznie.
- Ty, ma�y, radz� ci, zapnij sobie guzik pod szyj� i wysiadaj
na najbli�szej stacji, bo ci� zgarn� i b�dziesz mia� k�opoty.
Szczeniak rzuci� mi wzgardliwe spojrzenie.
- Co� taki wa�ny! Masz bilet, to ju� nosa zadzierasz.
- Uspok�j si�, szczeniaku, bo ci przy�o�� - ostrzeg�em
niemal po ojcowsku.
Spokornia� i zamruga� niebieskimi oczkami.
- Co, nie znasz si� na �artach? Jak masz bilet, to poka�.
- Nie widzia�e� biletu?
- U ciebie jeszcze nie. No, poka�, poka�.
- A co ci przyjdzie z mojego biletu?
- Co? Widzisz, jak jeden z nas ma, to ju� du�o lepiej.
- Co ty si� tak do mnie przyznajesz?
- Bo wygl�dasz mi na porz�dnego cyzia.
- I kto ci� nauczy� tak m�wi�? Z respektem, muminku, bo
ci uszu natr�.
Znowu u�miechn�� si� ma�lanie i pojednawczo.
- Co� taki ostry? Ja do ciebie jak do kolegi, a ty...
- Bo mi grasz na nerwach i stawiasz si�. I w og�le, co si� tak
spoufalasz?!
- My�la�em, �e dalej pryskamy razem.
- Ja z tob�, muminku? A dok�d ty pryskasz?
- Do Szwecji. Tam wysoka stopa �yciowa i mo�na dobrze
zarobi�. Dolary - doda� powa�nie.
Roze�mia�em si�. Zacz�� mnie bawi� ten szczeniak. Wzi�-
�em go pod brod� i wyrozumiale pokiwa�em g�ow�.
- B�dziesz przebiera� ryby, oddziela� �ledzie od sardynek,
co?
Naburmuszy� si� i nagle spojrza� nienawistnie.
- Ty nic nie rozumiesz. Ja naprawd� zwia�em z domu.
I wcale nie jestem taki ma�y.
- Naczyta�e� si� pewno ksi��ek i w g�owie ci zakwit�y
14
rozmaite pomys�y. Mo�e chcesz jecha� na Wyspy Fid�i albo na
Bermudy? To niedaleko, prosto, na prawo, a potem na lewo -
�artowa�em.
Splun�� z obrzydzeniem.
- Z tob� nie ma zabawy.
- Nie ma, zgad�e�. Ty zwiewasz z domu, a ja ch�tnie
zwia�bym do domu - wtr�ci�em, cho� wiedzia�em, �e tego
teraz nie pojmie.
Zerkn�� bokiem jak obra�one dziecko.
- Jeste� kolega czy nie?
- Nie.
- A ja my�la�em, �e pojedziemy razem. Masz przecie� ca�y
bilet. Powiemy, �e jeste�my bracia i razem jedziemy do babci
na wakacje.
- Dobra, dobra, tylko �e ka�dy musi mie� sw�j bilet,
kapujesz?
Nie kapowa� albo nie chcia�, bo nagle si�gn�� do wiel-
kiego plecaka i z wierzchu wyj�� co� zawini�tego w t�usty
papier.
- Zjesz ze mn� kur�? M�wi� ci, pierwszorz�dna. R�bn��em
mamie z lod�wki.
- Schowaj sobie na Szwecj� - mrukn��em bez przekonania,
bo w tej samej chwili poczu�em piekielny g��d. Od rana nic nie
jad�em, a kura wygl�da�a smakowicie.
- Do Szwecji to za�miardnie i b�d� musia� wyrzuci�.
Lepiej, �eby� ty zjad� ze mn�.
- Do Szwecji jeszcze daleko. Przyda ci si� w drodze.
�ypn�� podejrzliwie. By� wyra�nie niezadowolony, �e nie
chwyci�a �ap�wka. Gapi� si� chwil� na udko, potem z apetytem
wbi� z�by w z�oci�cie przypieczone mi�so, a� mu sok potoczy�
si� po brodzie. A mnie po prostu skr�ca�o. Przymkn��em oczy,
by nie patrze� na t� uczt� i mia�em takie uczucie, jak gdybym
trawi� kamienie. Ssa�o mnie okrutnie w do�ku. Szczeniak to
wyczu�, u�miechn�� si� chytrze, przymru�y� guzikowate oczy
i paln��:
15
- Jeszcze nigdy nie jad�em tak fantastycznej kury. Pycha
do kwadratu.
- Smacznego - rzuci�em z bolesnym przek�sem.
- A drugie udko b�dzie jeszcze lepsze. - Podsun�� mi pod
sam nos kawa� mi�siwa. Zapachnia�o mi rajsko i w pewnej
chwili po�a�owa�em, �e odm�wi�em. Szczeniak tymczasem
prze�uwa� dok�adnie i systematycznie, jakby chcia� mnie
dra�ni�, i co chwila cmoka� z rozkoszy. Nagle zagadn��
pe�nymi jad�a ustami: - A tobie jak na imi�?
- Maciek.
- Mnie Krzysiek, ale w klasie nazywaj� mnie Romeo.
- Romeo! - za�mia�em si�. - Nie wygl�dasz mi na Romea.
- Wiem, ale tak mnie nazwala Ewa, bo kiedy� na basenie
powiedzia�em, �e dla niej pope�ni� ka�de szale�stwo, nawet
skocz� z dziesi�ciometrowej wie�y do wody, kapujesz?
- Tak. I co, skoczy�e�?
- Co� ty, z dziesi�ciu metr�w? Nie ma g�upich. Powiedzia-
�em jej, bo w basenie nie by�o wody.
- Chytrus z ciebie. Przem�drzalec. Romeo...
- Fajne przezwisko, co? - Zabiera� si� w�a�nie do soczystej
i przyrumienionej piersi.
W brzuchu zaburcza�o mi z�owieszczo. Czu�em, �e soki
trawienne domagaj� si� paliwa. Prze�kn��em �lin�, ale nic nie
pomog�o. Mia�em takie uczucie, jak gdybym od dziesi�ciu dni
�ywi� si� traw� i korzonkami. A szczeniak wcina� z wzrastaj�-
cym apetytem.
- No to cze�� - powiedzia�em ni st�d ni z owad, a mo�e
w�a�nie z owad, bo ju� nie mog�em znie�� tej m�czarni.
Zatrzyma� mnie gwa�townym ruchem.
- Co� ty, przecie� tak si� klawo rozmawia. - A potem
�ypn�� po swojemu i podpu�ci� mnie przekornie: - Mo�e by�
jednak zjad�? Zawsze przyjemniej je�� we dw�ch.
Za�ama�em si�.
- No... je�li ci tak bardzo na tym zale�y, to daj kawa�ek. -
16
Powiedzia�em to wbrew woli i ambicji i nigdy bym sobie na to
nie pozwoli�, gdybym wtedy wiedzia�, jak drogo b�d� musia�
za ten n�dzny kawa�ek kury zap�aci�.
Romeo oderwa� kawa� mi�siwa, poda� mi wspania�omy-
�lnie.
- A jak b�dziesz g�odny - doda� - to mam jeszcze kawa�
placka z jagodami i s�oik truskawkowego d�emu. Jak si�
ucieka z domu, to trzeba si� dobrze zaopatrzy�.
Musz� przyzna�, �e zblatowa� mnie podst�pnie i teraz ju�
mi nie wypada�o traktowa� go z g�ry. Kura by�a wspani; !a
i podzia�a�a �agodz�co na moje rozdra�nienie. Zerkn��em ju�
przyja�niej.
- Ty, stary, powiedz prawd�, dlaczego zwia�e� z domu?
- He, he... - za�mia� si� szata�sko. - Ty nie znasz mojego
starego. To wszystko przez cybernetyk�.
- Cybernetyk�?
- No a jak my�lisz? Bo m�j kochany tatu� jest zupe�nie
cybernetyczny. Dosta� po prostu fio�a. 1 ca�y dom jest cyber-
netyczny.
- M�w ja�niej, bo nic z tego nie rozumiem.
- By�e� kiedy� niewolnikiem?
. - Nie.
- A ja jestem. Rano, kapujesz, ojciec wyci�ga mnie o p� do
si�dmej z ��ka, bo musimy cybernetycznie przebiec ca��
�cie�k� zdrowia. Nie wolno opu�ci� �adnego �wiczenia, �eby
cybernetycznie si� dotleni�. Kapujesz?
- Nic w tym nie widz� dziwnego. To zdrowo.
- Zdrowo!... - za�mia� si�. - A potem jeszcze zdrowiej
wtraja� owsiank� albo p�atki kukurydziane. Na sam� my�l
o tym mdli mnie i zbiera mi si� na wymioty. Bo fater obliczy�
cybernetycznie, �e owsianka najzdrowsza i daje tyle a tyle
kalorii. Fajne, co? I jeszcze jedno, fater obliczy� sobie na
podstawie testu, �e mam zdolno�ci matematyczne. Chce ze
mnie zrobi� cybernetyka, kapujesz. Ze mnie... A ja chcia�bym
17
by� poet� albo cyrkowcem. I jak mo�na wytrzyma� w takim
domu? Myjemy si� cybernetycznie, cybernetycznie ogl�damy
telewizj� i cybernetycznie siusiamy... Wytrzyma�by�? I do
tego jestem jedynakiem. Gdybym mia� siostr� albo brata, toby
si� ta cybernetyka jako� na nas roz�o�y�a. A tak... - Westchn��
niemal tragicznie i prze�kn�� ostatni k�s kury.
�al mi si� szczeniaka zrobi�o. Nieco przychylniej na niego
spojrza�em, chocia�, szczerze m�wi�c, nie by�em pewny, czy
m�wi prawd�, czy fantazjuje. Chytrus wyczu� moj� s�abo��
i podst�pnie zagadn��:
- No, jak b�dzie z tym biletem?
- Z jakim biletem? - uda�em zaskoczenie.
- No jakim? Twoim. M�wi� ci, to si� da za�atwi�. Jak
przyjdzie konduktor, to mu powiesz, �e jedziemy razem na
jeden bilet normalny, bo w kasie nie by�o dw�ch bilet�w
ulgowych, kapujesz?
- Ten numer nie przejdzie � powiedzia�em z namys�em.
Ale wiedzia�em, �e po tej kurze i po jego spowiedzi nie wypada
mi ju� odm�wi�.
- Mo�emy spr�bowa�.
- G�upio mi b�dzie t�umaczy�. Nie lubi� takich kant�w.
- To ja to ju� za�atwi�. Ja jestem m�odszy, kapujesz, i mnie
pr�dzej uwierz�. A jak nie uwierz�, to i tak b�dziesz mia� bilet.
No co, zgoda?
- Mo�emy spr�bowa� - powiedzia�em, nie wiedz�c, �e
paln��em jeden z najwi�kszych byk�w w swym �yciu.
Romeo u�miechn�� si� rozkosznie i wyci�gn�� z plecaka
ciasto z jagodami. Chcia� w ten spos�b do ko�ca mnie
zblatowa�.
- Od razu wiedzia�em, �e jeste� fajny kolega. - A po chwili
doda� optymistycznie: - Ja mam, bracie, nosa i w og�le zdaje
mi si�, �e konduktor nie przyjdzie. Za du�y t�ok. -Tr�ci� mnie
protekcjonalnie w bok i zapyta�:
- No co, stary, sypniemy si� do Szwecji?
18
3
Zamiast do Szwecji zajecha�em ho, ho... bo, jak na z�o��,
w tej samej chwili w drzwiach korytarza zjawi� si� kontroler.
W�a�ciwie nie zjawi� si�, tylko wyr�s� spod ziemi, jak to
w ksi��kach pi�knie okre�laj�. Wyr�s�, a my nie mieli�my ju�
czasu zastanowi� si� nad tym. Romeo tr�ci� mnie jeszcze
mocniej, spojrza� konspiracyjnie i szepn��:
- No, dawaj, na co czekasz, ja to za�atwi�.
Nie wiem, czy zupe�nie zg�upia�em, czy ten muminekmnie
zahipnotyzowa�, do�� �e wyj��em z kieszeni bilet i da�em mu
prosto w �ap�. Temu oczka zaiskrzy�y si�, a kiedy podszed�
kontroler, nie patrz�c na mnie poda� mu bilet. Tr�ci�em go
w bok z podw�jn� si��. Sykn��em:
- No, m�w, co mia�e� m�wi�.
Romeo nie drgn�� nawet, jakbym przemawia� do niego
z innej planety albo by� niewidzialny. Kontroler przeci�� mu
bilet, a jego badawcze spojrzenie spocz�o na mnie. Gor�co mi
si� zrobi�o, ale chwilowo nie traci�em jeszcze r�wnowagi, tylko
strzeli�em jeszcze jedno g�upstwo.
- Prosz� pana, to nasz wsp�lny bilet - b�kn��em.
- Zaraz, zaraz. Co ty, kawalerze, wygadujesz? Jak to
wsp�lny?...
- No, bo... - brn��em dalej - my jeste�my bracia, a na
dworcu w Warszawie kasjerka nie mia�a dw�ch oddzielnych
bilet�w zni�kowych, wi�c sprzeda�a nam jeden ca�y. - W tym
momencie chwyci�em Romea za koszul� i przyci�gn��em do
siebie. - No m�w, bo zrobi� z ciebie marmolad�.
Romeo spojrza� tak niewinnie na kontrolera, jakby to by�
19
jego dobry wujaszek lub kto� w tym rodzaju, i paln�� bez-
czelnie:
- Prosz� pana, to wcale nie m�j brat. Ja go w og�le nie
znam.
Wtedy mi dopiero krew uderzy�a do g�owy, wszystko we
mnie zakipia�o i ponios�y mnie nerwy. Przyci�gn��em szcze-
niaka do siebie, skr�ci�em mu na piersi koszul�, a� szwy
trzasn�y.
- Ty n�dzny gnojku! - wrzasn��em. - My�lisz, �e zrobisz
ze mnie kosmicznego balona! Mylisz si�! ~ Niestety, to ja si�
myli�em, bo szczeniak ani miaukn��, tylko zrobi� zdziwion�
g�b� i spojrza� na konduktora.
- No, widzi pan, nie ma biletu i jeszcze si� szarpie.
Wtedy dopiero zrozumia�em, �e da�em si� wystrychn�� na
najn�dzniejszego dudka i dudkiem do ko�ca �ycia zostan�. I to
przez kogo? Przez n�dzn� kreatur�, przez tego przebieg�ego
konusa. Gdybym m�g�, tobym si� ze wstydu zapad� pod
ziemi�, ale chwilowo stali�my na twardym gruncie wagonu,
a kontroler spoza okular�w �widrowa� mnie zimnymi ocza-
mi. - No, kawalerze, masz bilei czy nie masz biletu, bo nie
mam czasu.
Chwyci�em si� ostatniej deski ratunku, opanowa�em gniew,
zrobi�em normaln� g�b� i powiedzia�em sil�c si� na spok�j:
- Prosz� pana, to naprawd� m�j bilet. Jak pan nie wie-
rzy, to prosz� spyta� tych pa�stwa w przedziale. Oni jad�
ze mn� od samej Warszawy, a ten... - skin��em g�ow� w stro-
n� Romea - ten przyb��da zjawi� si� dopiero na poprzedniej
stacji.
Kontroler zerkn�� podejrzliwie.
- Nic mnie to nie obchodzi. Ka�dy pasa�er musi mie�
gotowy do okazania bilet. Masz bilet, kawalerze?
Jak to bywa w takich wypadkach, r�ce mi opad�y. By�em
bezsilny i bezbronny. Chcia�em si� jeszcze t�umaczy�, lecz
nagle ze zdumieniem spostrzeg�em, �e obok mnie nie ma
20
dowodu rzeczowego, czyli Romea. Rozp�yn�� si� w powietrzu
albo wr�ka zamieni�a go w krasnala i w�o�y�a kontrolerowi do
kieszeni. Rzuci�em si� w kierunku wyj�cia z wagonu, lecz
mocna d�o� kontrolera osadzi�a mnie w miejscu. Teraz by�em
zupe�nie ugotowany. Poci�g zwalnia�, ko�ysa� si� na rozjaz-
dach. W dali zamajaczy�y budynki stacji kolejowej. Romeo
rozp�yn�� si�, ja znalaz�em si� na dnie rozpaczy i gniewu,
a kontroler wci�� ��da� ode mnie biletu.
Pokiwa� nade mn� z politowaniem g�ow�:
- Czy ci nie wstyd? Czy to tak �adnie je�dzi� na gap�
i nara�a� si�.
Chcia�em si� broni�, ale nagle wst�pi� we mnie duch
przekory. Pomy�la�em: ,,B�d� m�czyzn� i nie daj si� po-
ni�a�".
- Nie mam biletu -- powiedzia�em twardo i stanowczo. -
I niech pan robi ze mn�, co do pana nale�y.
*
Zatrzymali�my si� na stacji, kt�rej wprawdzie nie znalem,
lecz nie zapomn� jej do ko�ca �ycia. I by�o mi strasznie g�upio,
bo wszyscy gapili si� na mnie. My�leli, �e jestem chuligan albo
jeszcze gorzej. Po moim o�wiadczeniu kontroler spojrza� na
mnie z �askaw� wyrozumia�o�ci�, wzi�� pod rami�, wypro-
wadzi� na peron.
- Nie martw si�. Teraz wakacje i wielu takich �owc�w
przyg�d w��czy si� po kolejach. Na posterunku SOK-u spisz�
protok� i ode�l� ci� do domu.
Chcia�em zaprotestowa�, �e wcale nie jestem �owc� przyg�d
ani gapowiczem, ale postanowi�em nie poni�a� si�, zacisn��em
wi�c wargi a� do b�lu i szed�em z podniesion� g�ow�. Nagle
z�apa�o mnie co� za gard�o. Wielki �al. Zdawa�o mi si�, �e
ojciec czeka na mnie w E�ku, a ja tymczasem b�d� musia�
spowiada� si� na dworcu i t�umaczy� przed nie wiadomo kim.
21
I gniew mnie ogarn��, bo pomy�la�em, �e tym razem wpad�em
niesprawiedliwie, a niesprawiedliwo�� zawsze najbardziej bo-
li. Gdybym teraz dosta� w r�ce tego muminka Romea, to
z zimn� krwi� rozszarpa�bym go na drobne kawa�ki albo
posieka� t�pym no�em.
Taka mnie z�o�� chwyci�a i taki �al, �e zdecydowa�em
nawiewa�. Wnet nadarzy�a si� okazja, bo w�a�nie dwie sios-
trzyczki zakonne, rumiane jak r�ane p�czki, w czy�ciutkich
kornetach, z oczkami jak niezapominajki, zahaczy�y nagle
kontrolera i zacz�y go wypytywa�, jak dosta� si� do Go�dapi.
Niech mnie drzwi �cisn�, z nieba spad�y te siostrzyczki.
Kontroler rozlu�ni� uchwyt na moim ramieniu, a ja w��czy�em
od razu czw�rk�, doda�em gazu i w nogi. Bieg�em wzd�u�
poci�gu jak mistrz sprintu albo jeszcze szybciej, a za sob�
s�ysza�em przera�liwe wo�anie kontrolera:
- �apa� go! �apa�!
Jaki� m�czyzna rzuci� si� za mn�, ale wywin��em si�
zr�cznie, da�em nura pod wagon i wyl�dowa�em po drugiej
stronie poci�gu. Dalej by� ju� tylko nasyp, jakie� baraki i pola.
My�la�em, �e jestem uratowany, jednak gdy zbiega�em z nasy-
pu, nagle za sob� zobaczy�em dw�ch kolejowych stra�nik�w.
Sk�d si� wzi�li, tego si� nigdy nie dowiem. Najgorsze, �e byli,
biegli za mn�, wywijali w powietrzu automatami i wo�ali,
�ebym si� zatrzyma�.
�adnie bym wygl�da�, gdyby mnie z�apali. Nie ma naiw-
nych. Przyspieszy�em. Przebieg�em obok barak�w, przed
sob� spostrzeg�em �cie�k� prowadz�c� przez �an �yta. A mo�e
to by�a pszenica. Wybaczcie, nie mia�em czasu zastanawia� si�
nad tym. Skierowa�em si� na �cie�k�, a w dali zobaczy�em las.
I znowu pomy�la�em, �e jestem uratowany. Tymczasem jed-
nak nie by�em, bo tamci sun�li za mn� jak wicher i wci�� si� do
mnie zbli�ali, /'dawa�o mi si�, �e depcz� mi po pi�tach.
Kiedy dopad�em brzegu lasu, ledwo �y�em ze zm�czenia,
w p�ucach chrypia�o mi, a serce �omota�o a� w pi�tach. Wtedy
22
pomy�la�em, �e jednak mnie z�api�, a co gorsze, zakuj� w kaj-
danki i jak zbiega zaprowadz� na posterunek. Mia�em jednak
szcz�cie. Jeden z nich, ten, kt�ry by� najbli�ej, nagle potkn��
si� o korze� i roz�o�y� jak d�ugi. Zyska�em znowu kilka
metr�w. Czu�em, �e albo ducha wyzion�, albo ich odstawi�.
Przywo�a�em na pomoc resztki si� i wkr�tce zda�o mi si�, �e
tamci zostaj�.
Obejrza�em si�. Za mn� by�a pusta �cie�ka, a doko�a
szumia�, a mo�e nie szumia� polski las. I dziwna rado��
zwyci�stwa doda�a mi skrzyde�. Teraz by�em ju� pewny, �e
mnie nie dogoni�, zw�aszcza, �e �cie�ka rozga��zia�a si� nagle
w trzy strony. Skr�ci�em w lewo. Po chwili znalaz�em si�
w g�stym, sosnowym m�odniku. Rzuci�em �cie�k�, da�em
nura w pachn�c� �ywic� g�stwin�. Bieg�em jeszcze ze sto
metr�w. W pewnej chwili poczu�em, �e nogi si� pode mn�
�ami�. Run��em wi�c pomi�dzy sosny, pad�em na suche
igliwie. Z rado�ci ca�owa�em ziemi�.
/
4
Le�a�em tak p� godziny, a mo�e d�u�ej. O niczym nie
my�la�em. By�em zupe�nie wypruty, tak jak gdyby mnie
w og�le nie by�o. Nagle roze�mia�em si�, bo pomy�la�em, �e
poci�g doje�d�a teraz do E�ku, a zamiast mnie z wagonu
wysiada Romeo. A ja, po�a� si� Bo�e, jestem gdzie� w Polsce,
nie wiem nawet gdzie. Doko�a las. Wiewi�rka skaka�a z ga��z-
ki na ga��zk�, drozd �piewa� w so�ninie, grzyby ros�y, �ywica
pachnia�a i by�o jako� cicho, �piewnie, fali�cie. Tylko co robi�?
O, w�a�nie, co robi�? Nie nale�� do takich, co si� d�ugo
zastanawiaj�. Jedno by�o pewne, musia�em ucieka� jak najda-
lej od stacji, bo tamci dwaj mogli si� zaczai� albo wezwa�
pomoc i przeszukiwa� las. Ca�e szcz�cie, �e zjad�em to kurze
udko, bo do wieczora skona�bym z g�odu.
Szed�em wi�c le�nymi �cie�kami jak india�ski zwiadowca -
nastawiaj�c uszu, czy kto� si� nie zbli�a. Kierowa�em si� na
zach�d. Po godzinie w�r�d pni drzew zobaczy�em nagle tafl�
wody. Jezioro. Zaszele�ci�y mia�ko trzciny, z trzcin poderwa�a
si� dzika kaczka. Lecia�a nisko nad wod�, a zataczaj�c �uk nad
rozsrehrzon� wod�, skrzyd�em wydzierga�a drobny �cieg na
p�yci�nie. I znowu poczu�em si� troch� jak traper z powie�ci
Curwooda albo le�ny cz�owiek.
Szed�em teraz skrajem jeziora. Wiecz�r by� pogodny i s�o-
wiki �piewa�y jak pijane, a mnie by�o strasznie g�upio, bo
my�la�em, �e ta ca�a ucieczka to psu na buty. Niepotrzebnie
ucieka�em i niepotrzebnie mnie �cigali, bo daj� s�owo, mia�em
przecie� bilet kolejowy. Czu�em si� coraz bardziej czczo
i g�upio i nie wiedzia�em, co robi�; dopiero kiedy na polanie
24
zobaczy�em wyci�gni�ty z wody kajak, postanowi�em przep�y-
n�� na drug� stron� jeziora.
W�a�ciwie nie by� to kajak, tylko stary wrak porzucony
jeszcze ubieg�ego lata przez letnik�w. Zeschni�ty, �uszcz�cy
si� szar� farb� le�a� dnem do g�ry, wo�aj�c o pomst� do nieba.
Odwr�ci�em go, w �rodku znalaz�em wios�o i butelk� po winie
�Per�a Ba�tyku". Szczerze m�wi�c, to na tym gracie nie
przep�yn��by jeziora nawet fakir. Jednak zaryzykowa�em.
Prawdopodobnie z lenistwa, gdy� nie chcia�o mi si� okr��a�
jeziora.
By�o nie by�o, raz kozie �mier�. Zepchn��em to nieszcz�cie
na wod�, usadowi�em si� wygodnie i zacz��em wios�owa�.
Pocz�tkowo p�yn�o mi si� zupe�nie dobrze, lecz gdy znalaz-
�em si� na �rodku jeziora, us�ysza�em nagle podejrzane bulgo-
tanie, a po chwili poczu�em, �e podmakam. Kajak przecieka�.
Rozejrza�em si�. Doko�a polski krajobraz z jeziorem na
pierwszym planie i z ciemn� smug� dalekiego brzegu. Do
brzegu by�o jednak piekielnie daleko. Tymczasem bulgotanie
wzmaga�o si�, a kajak coraz g��biej zanurza� si� w wod�.
W tej chwili ogarn�o mnie co�, co cz�owieka w takich
wypadkach najcz�ciej ogarnia. Strach. Przez chwil� siedzia-
�em jak sparali�owany staruszek w wanience, ale to wcale mi
nie pomog�o. Im d�u�ej tak siedzia�em, tym wi�kszy czu�em
l�k. Wreszcie zdecydowa�em wyla� wod� z tej piekielnej �ajby.
Rozebra�em si� szybko, torb� i ubranie zwi�za�em paskiem
i po harcersku przytroczy�em do karku. Potem zsun��em si�
do wody. Przez jaki� czas szamota�em si� z tym przekl�tym
kajakiem, chc�c go przekr�ci� dnem do g�ry i wyla� ze� wod�,
ale potw�r by� ci�ki i przekorny. Nawet nie drgn��.
Doko�a stawa�o si� coraz ciemniej i gro�niej. Przyszed�
wieczorny podmuch, fala si� wzmog�a, a ja... No c�, zacz�-
�em dygota� i szcz�ka� z�bami. Przez moment pomy�la�em, �e
to ju� koniec, lecz by�o to jedno mgnienie, bo wnet przypom-
nia�em sobie Jacka Londona i jego przygod� w San Francisco,
25
kiedy wyp�yn�� na wielk� zatok� i przy przeciwnej fali dop�y-
n�� do drugiego brzegu. �Nie mo�esz by� od niego gorszy" -
pomy�la�em. Porzuci�em wi�c t� rozeschni�t�, po�al si� Bo�e,
gondol� i zacz��em p�yn�� do dalekiego brzegu.
�atwo powiedzie� - p�yn��... Fala wzbiera�a, a t�umok na
karku stawa� si� coraz ci�szy - nasi�ka� wod� jak g�bka.
Obejrza�em si� za siebie. Kajak wci�� jeszcze majaczy�
w mglistym powietrzu, ko�ysz�c si� jak korek na fali. Zawr�ci-
�em. My�la�em, �e uczepi� si� tego wraka i mo�e jednak uda mi
si� wyla� z niego wod�, lecz kiedy si� zbli�y�em, nagle zacz��
toii��. Zawirowa�a wok� woda, co� nagle zabulgota�o i po
kajaku! Zosta�em sam jak rozbitek za burt� i wtedy dopiero
chwyci� mnie prawdziwy strach.
- Ratunku! Ratunku! - zawo�a�em bezmy�lnie, cho� daj�
s�owo, wcale nie mia�em takiego zamiaru. Wyda�o mi si�, �e to
kto� inny wo�a, nie ja, a g�os ni�s� si� szeroko po wodzie jak
nawo�ywanie flisaka. Zrozumia�em, �e wo�anie nic mi nie
pomo�e, bo doko�a by�o pusto i g�ucho jak na �rodku oceanu.
Zaci��em wi�c z�by i zacz��em p�yn��. Wiatr by� przeciwny,
fala sz�a ukosem od brzegu i, chocia� mocno zagarnia�em
wod�, zdawa�o mi si�, �e stoj� w miejscu. Ogarn�a mnie
panika. Pomy�la�em, �e zaraz zaczn� sobie przypomina� � tak
jak ludzie w ostatnich chwilach swego �ycia - wszystkie
zdarzenia od urodzenia a� po chwil� utoni�cia, lecz jako�
niczego sobie nie przypomnia�em, tylko by�o mi coraz zimniej,
straszniej, a ruchy mia�em coraz s�absze, sztywniejsze.
Naraz przed sob�, w dali, w�r�d lekkiej mg�y zobaczy�em
dzi�b �odzi i wios�a rozgarniaj�ce w bryzgach wod�. Krzykn�-
�em. Nie pami�tam nawet, co zawo�a�em, ale to nie mia�o
�adnego znaczenia. ��d� zbli�a�a si� coraz szybszymi skoka-
mi. Wreszcie otar�a si� o mnie. W �odzi sta� jaki� m�czyzna.
Poda� mi wios�o, a gdy wyci�ga� mnie z wody, powiedzia�
niemal weso�o:
- Mia�e� szcz�cie, �e wyp�yn��em na ryby.
26
5
-M ia�e� szcz�cie, �e wyp�yn��em na ryby - powiedzia�
nieznajomy. Dorzuci� kilka ga��zi do ogniska.
Siedzieli�my nad brzegiem jeziora. W g��bi, pod sosn�, sta�
namiot, woda mlaska�a cicho o burt� �odzi, szele�ci�y trzciny,
a w trzcinach �piewa�y trzciniaki. I chudy ksi�yc wisia� ponad
lasem jak wyci�ty z miedzianej blachy.
Siedzia�em owini�ty w koc. Dr�a�em, ale nie z zimna, tylko
z emocji. Czeka�em, kiedy m�j wybawca zacznie kazanie
i dosoli mi porz�dnie. On tymczasem nadzia� na patyk kawa�
kie�basy i nie patrz�c na mnie, przypieka� go nad ogniem.
T�uszcz skwiercza� cichutko, a doko�a rozchodzi� si� mi�y
zapach. I by�o zupe�nie tak jak w ksi��kach o dzielnych
traperach. Nagle nieznajomy spojrza� na mnie dziwnie, jako�
tak chytrze i weso�o.
- Przyznaj si�, dlaczego nawia�e� z domu?
Wiedzia�em, �e padnie to pytanie, bo inne pa�� nie mog�o.
- Ja?... Pan mi nie uwierzy, ale naprawd� nie nawia�em. To
wszystko przez jednego szczeniaka, kt�ry nawin�� si� w poci�-
gu i wycygani� ode mnie bilet.
- I utopi� si� chcia�e� te� przez tego szczeniaka?
- Nie. M�wi�em panu, �e �cigali mnie stra�nicy. Co mia-
�em robi�?
- M�wisz, �e jedziesz do ojca?
- No jasne. Pracuje w E�ku przy budowie kombinatu
mi�snego. Pokazywali go nawet w telewizji.
- To dziwn� drog� obra�e�, bo E�k troch� w innym kierun-
ku. P�yn��e� na prze�aj, co?
27
- E, pan mi nie wierzy.
- Dobra, dobra... Ja te� by�em kiedy� �owc� przyg�d.
Mnie nie nabierzesz. - Nala� do kubka gor�cej herbaty. Poda�
mi zdj�ty z patyka kawa� kie�basy i kromk� chleba. - Jedz, bo
zzielenia�e� i trz�siesz portkami. A dlaczego uciek�e�, to twoja
sprawa. Nie chcesz, nie opowiadaj. Ja ju� nie b�d� o nic
wypytywa�. Przenocujesz u mnie, a jutro...
- Pan mi nie wierzy - przerwa�em mu.
- Dobra, dobra. Jedz, bo wystygnie.
Nie wierzy�, ale przynajmniej nie prawi� kazania i nie
wym�drza� si�. W og�le wygl�da� na porz�dnego faceta.
Przyjrza�em mu si� uwa�niej. Niby niepozorny, drobny,
niewysoki, ale zgrabny i ruchy mia� szybkie. A twarz dziwnie
spokojna, pogodna i diabelnie weso�e oczy. Zdawa�o mi si�, �e
stale si� u�miecha. I g�os mia� mi�y, niski a d�wi�czny. I co
mnie najbardziej uderzy�o - bi�o od niego dziwne ciep�o.
Jednym s�owem - klasa. Milczeli�my chwil� jak m�czy�ni,
kt�rzy badaj� si� przy pierwszym spotkaniu. Naraz nieznajo-
my u�miechn�� si� do mnie.
- No, widzisz, dzi�ki tobie zosta�em ratownikiem.
- Mo�e bym dop�yn�� do brzegu.
- Do brzegu by�o daleko, a ty ju� ba�ki nosem puszcza�e�.
- Bo by�a przeciwna fala.
Przyjrza� mi si� dociekliwie i pokiwa� z uznaniem g�ow�.
- Ale pistolet to ty jeste�. Na dziurawym kajaku pu�ci� si�
na takie jezioro, ho, ho... Ciekawy z ciebie ch�opiec. Uciekasz
z domu, a zabierasz ze sob� ksi��ki.
- Nie uciek�em - sykn��em przez zaci�ni�te z�by.
- Dobra, dobra. Przede mn� nie musisz si� t�umaczy�.
- Jak pan nie wierzy, to trudno. A ksi��ki... to moje
ulubione. Lubi� czyta�.
- A ja z ksi��kami na bakier. Czasem przerzuc� jaki�
krymina� albo co� o wojnie... Wol� �ycie, takie na co dzie�,
prawdziwe. Z �ycia wi�cej si� mo�esz nauczy�. I do kina lubi�
28
chodzi�, bo tam przynajmniej wida�, co si� dzieje.
- Ksi��ki to zupe�nie co innego.
- Rozumiem.
- W ksi��kach te� jest prawdziwe �ycie. C? >em, kiedy
czytam ksi��k�, zdaje mi si�, �e to ja j� napisa m. Kiedy�,
dawno, mo�e wtedy, kiedy mnie jeszcze nie b�' j.
- Filozof z ciebie.
- Tak tylko sobie wyobra�am. Przeczytam ksi��k�, a po-
lem si� zastanawiam, jak to w�a�ciwie jest; czy to prawda, czy
zmy�lenie. Ksi��ki to fajna rzecz.
- No, no, widz�, �e� uczony w pi�mie. I nie nosisz g�owy od
parady. A teraz co ostatnio czyta�e�?
- �Wojn� troja�sk�" Parandowskiego i �Odysej�".
- To o Indianach?
Parskn��em i nagle g�upio mi si� zrobi�o, bo my�la�em, �e
len cz�owiek nie mia� przecie� obowi�zku czyta� �Odysei".
Tamten opu�ci� lekko g�ow�, jakby si� zak�opota�, ale wnet
/mieszanie pokry� u�miechem.
- Widzisz, nie jestem t�gi w lekturze. Nie�atwe mia�em
�ycie i, tak szczerze m�wi�c, wo�a�em �owi� ryby albo je�dzi�
t�a �y�wach. Od dziecka nosi�o mnie i nosi�o. Do ksi��ek trzeba
mie� cierpliwo��, a ja jestem w gor�cej wodzie k�pany.
- �Odyseja" to o staro�ytnych Grekach.
- Wieczne odpoczywanie racz im da�, Panie - za�artowa�. -
Mnie ciekawi to, co jest dzi�, co mnie otacza, czym �yj�.
- Gdyby pan przeczyta�, toby si� panu na pewno spodoba-
�a. Bohaterem jest kr�l Itaki, Odys, kt�ry walczy� pod Troj�.
-- O Troi to nawet jaki� film widzia�em. Pami�tam, �e na
koniec wprowadzono w mury miasta drewnianego konia,
u w tym koniu byli ukryci �o�nierze. Nawet mi si� to podoba�o.
No i co z tym Odysem?
- Dziesi�� lat walczy� pod Troj�, a potem dziesi�� b��dzi�
po morzach i r�nych krainach i mia� fantastyczne przygody.
A na Itace czeka� na Odysa jego jedyny syn, Telemach.
29
- I nie m�g� si� doczeka�. - Wsta�. Widocznie znudzi�o go
moje opowiadanie, a mnie zrobi�o si� �al, �e nie chcia� mnie do
ko�ca wys�ucha�. Bo dziwnie lubi�em ten fragment opowie�ci
o Odyseuszu. Skin�� na mnie g�ow�: - A teraz czas ju� spa�, bo
widz�, �e jeste� porz�dnie zm�czony.
Temu nie mog�em zaprzeczy�. Po smakowitej kie�basie
i herbacie pachn�cej igliwiem ogarn�o mnie znu�enie. Powie-
ki mia�em ci�kie, a przed oczami mgie�k�. I w og�le czu�em
si� jak �pi�ca kr�lewna. Poszli�my do namiotu. Nieznajomy
wskaza� le��cy w k�cie pneumatyczny materac.
- K�ad� si�, bracie. Dam ci jeszcze drugi koc. I niech ci si�
przy�ni, �e Telemach doczeka� si� Odyseusza czy jak on si�
tam mieni�.
Spostrzeg�em, �e nie by�o drugiego materaca.
- A pan na czym b�dzie spa�?
- O mnie si� nie martw. Jestem przyzwyczajony i mam tak
twardy sen, �e mog� spa� z kamieniem pod g�ow�. No, lulaj,
bracie, lulaj.
Le�a�em w namiocie. Przez uchylon� klap� widzia�em
dogasaj�ce ognisko, a nad nim siedz�cego nieznajomego. Pali�
papierosa. By� zamy�lony, drobnymi �yczkami popija� z me-
na�ki gor�c� herbat�. I nagle zrozumia�em, dlaczego zacz��em
mu opowiada� o Telemachu, dlaczego ostatnio czyta�em t�
ksi��k�. Zrozumia�em, �e to ja poszukiwa�em swego Ody-
seusza.
6
Rano by�o zupe�nie jak w ksi��ce, kiedy bohater po dniu
pe�nym przyg�d i spokojnej nocy budzi si� nagle i nie wie,
gdzie jest i co si� z nim dzieje. Ja te� nie wiedzia�em. Dopiero
kiedy przez uchylon� klap� namiotu zobaczy�em jezioro, a na
jeziorze p�ywaj�ce perkozy, zrozumia�em, w jakich znalaz�em
si� tarapatach. Jedno by�o pewne, jak te perkozy na jeziorze,
te �y�em i by�em piekielnie g�odny.
Przez chwil� le�a�em z przymkni�tymi oczami. Zapad�em
w lekki sen i zdawa�o mi si�, �e jestem na �rodku jeziora
w dziurawym kajaku i czapk� czerpi� z dna wod�. Ale wody
nie ubywa�o; im d�u�ej czerpa�em, tym g�o�niej chlupota�a na
dnie kajaka. Wpad�em w pop�och... i wtedy obudzi�em si� na
dobre.
Wyszed�em z namiotu. Rozejrza�em si�. Mojego wybawcy
(lic by�o. Nie by�o r�wnie� �odzi. Domy�li�em si�, �e pop�yn��
i ano na ryby. �adna historia - on na rybach, ja tutaj g�odny,
w I tiku ojciec, a w mojej g�owie galimatias, bo nie wiedzia�em,
KI robi� dalej. Nie przejmowa�em si� jednak. S�dzi�em, �e
dam sobie rad�. Do E�ku zapewne nie by�o daleko. W najgor-
Kym razie p�jd� piechot� albo zastopuj� jak�� ci�ar�wk�.
Moje ubranie suszy�o si� na ga��ziach so�niny, a ksi��ki na
duchu namiotu. Porz�dny go��, nie zapomnia� o ksi��kach.
Zapomnia� jednak o tym, �e w namiocie i doko�a panowa�
nieopisany ba�agan. Koce le�a�y poskr�cane jak sploty w�y,
mena�ki poniewiera�y si� w�r�d dziewiczych mch�w i poros-
t�w, a cz�ci garderoby mojego dobroczy�cy wala�y si� po
k�tach namiotu. Zabra�em si� do porz�dk�w. Najpierw zanio-
31
s�em mena�ki na brzeg jeziora i zacz��em je szorowa� pia-
skiem. Ci�ka har�wka, bo to, co znalaz�em w mena�kach,
przypomina�o pok�ady archeologiczne z ostatniego tygodnia.
Nawarstwi� si� makaron, sos pomidorowy, kasza per�owa,
jakie� resztki konserwowego mi�sa i co� jeszcze. Wywniosko-
wa�em, �e m�j kochany wybawca nie nale�a� do czy�cio-
ch�w.
Szoruj�c mena�ki pogwizdywa�em sobie weso�� piosenk�,
kt�ra ostatnio przypl�ta�a si� do mnie i nie mog�em uwolni� si�
od jej melodii. �Takiemu to dobrze, takiemu dobrze..." Tak
szczerze m�wi�c, dobrze by�o szorowa� mena�ki. S�o�ce
przypieka�o w plecy, woda mlaska�a cicho na piasku, w trzci-
nach �piewa�y ptaki, na ch�odnej tafli wody sun�a kacza
rodzina: mama i kilkoro kacz�tek. I by�oby zupe�nie sielanko-
wo, gdyby nie ten niepok�j, kt�ry podsk�rnie m�ci� nastr�j
pogodnego poranka.
Nied�ugo jednak m�ci�, gdy� wnet spoza cypla brzegu
ukaza�a si� ��dka, a w niej m�j wczorajszy wybawca. Zoba-
czy� mnie z daleka, skin�� weso�o r�k� i powita� po marynar-
sku:
- Ahoj!
- A hoj! - odkrzykn��em i, dziwna rzecz, ten jeden okrzyk
przywr�ci� mi r�wnowag�.
M�j nieznajomy rybak wy�oni� si� z lekkiej mg�y wisz�cej
nad tafl� jeziora jak dobra zjawa, a kiedy stan�� na brzegu,
pokiwa� z uznaniem g�ow�:
- Robotny z ciebie ch�opak. Mena�ki jak lustro, b�d� m�g�
je brudzi� od pocz�tku. - Wyci�gn�� z ��dki koszyk, na traw�
przed namiotem wysypa� cztery drgaj�ce jeszcze ryby.
- Wspania�e! - zawo�a�em pe�en podziwu.
- Okonie - stwierdzi� z nutk� dumy. - Przynios�e� mi
szcz�cie. Wczoraj do wieczora nie z�apa�em ani jednej p�otki,
a teraz, patrz, jakie sztuki.
- Jak wieloryby.
32
- A mo�e jeszcze wi�ksze. B�dziemy mieli fantastyczne
�niadanie. Okonia z ro�na w konwaliowym sosie.
- Przypiekanego na diabelskim ogniu.
�artowali�my tak chwil�, a ja mia�em wra�enie, �e ju� od
dawna biwakuj� z tym sympatycznym samotnikiem, bo by� mi
dziwnie bliski i sw�j, jakby z rodziny. Potem piekli�my dwa
okonie nad ogniskiem. Prosta sprawa, wybebesz� si� ryb�,
soli, nadziewa na �elazny szpikulec, i obraca ro�nem nad
ogniem tak, �eby si� r�wno piek�y. A potem niebo w g�bie,
uczta nad ucztami, a� �lina toczy si� po brodzie. Jeszcze nigdy
nie jad�em takiego smacznego �niadania i nigdy nie by�o mi tak
weso�o.
Przy �niadaniu nie my�la�em oczywi�cie, gdzie jestem i co
mnie czeka, bo przy takich pyszno�ciach nie wypada�o.
Dopiero kiedy popijali�my herbat�, m�j wybawca zapyta�:
- Jak ci na imi�, stary?
- Maciek.
- Pi�knie. I co zamierzasz robi�?
Chwilowo nic nie zamierza�em, bo sam zamiar wyda� mi si�
nieprawdopodobny, ale fakt, �e by�em nie proszonym go�ciem
na �askawym chlebie, zmusi� mnie do kr�tkiej odpowiedzi.
- Jad� do E�ku.
- Helikopterem czy wodolotem?
- To chyba niedaleko, mog� piechot�.
- Najzdrowiej, najbli�ej ziemi i bezpiecznie. A w E�ku
um�wi�e� si� pewno z kolegami i prujecie dalej w Polsk�.
- W E�ku mam ojca - powiedzia�em nieco ura�ony, bo
mia�em ju� do�� tych podchwytliwych pyta�. - Jak pan nie
wierzy, to mo�e pan ze mn� jecha�.
Zerkn�� nieco zdziwiony.
- No, dobra, ale powiedz, sk�d ty w�a�ciwie przyjecha�e�?
- Z Jerzmanowa. To za Warszaw�. - Chcia�em mu w tej
chwili opowiedzie� ca�� moj� histori� od pocz�tku �wiata, lecz
nagle co� mnie zamurowa�o. Dzie� by� pogodny, w koronach
33
drzew �piewa�y weso�o ptaki, a ja b�d� go zam�cza� smutn�
histori� mego �ycia. Doko�czy�em wi�c z cwaniackim u�mie-
szkiem: - Je�eli panu tak bardzo na tym zale�y, to zwia�em
z domu, a w E�ku um�wi�em si� z kolegami i jedziemy dalej na
Wybrze�e.
Wyczu� w moim g�osie przekor�, wi�c przyjrza� mi si�
badawczo, pokr�ci� g�ow� i zrobi� r�k� gest, jakby si� ogania�
od much.
- No, klawo, ju� ci� nie b�d� m�czy�. Ale wydaje mi si�, �e
ty co� przede mn� ukrywasz.
- Trafi� pan w dziesi�tk� - zakpi�em. - A z pana to te�
tajemnicza figura. Mo�e pan pustelnik, �e tak sam biwakuje
nad jeziorem?
- Co� w tym gu�cie. Jestem cz�owiekiem natury, czworo-
nogiem dostosowuj�cym si� do warunk�w. �ywi� si� rybami,
korzonkami, bulwami, a czasem, jak mnie* przyci�nie, to
chrab�szczami i mlekiem czarnych mr�wek. Odziewam si�
w sk�ry upolowanych zwierz�t. Bogiem moim jest s�o�ce,
a bogini� ksi�yc...
- Tak jak w starodawnym Egipcie.
- No, prosz�, nawet nie wiedzia�em, �e kto� przede mn�
co� takiego wymy�li�.
- �artuje pan ze mnie.
- I z siebie.
- A w�a�ciwie kim pan jest?
- Ja? - spojrza� zaskoczony. - �ebym to wiedzia�. Z zawo-
du jestem w��cz�g�, pozytywnym w��cz�g�, rozumiesz?
- Nie. W��cz�ga to nie zaw�d.
- Jak si� bardzo chce, to mo�e by� zawodem. - Zatoczy�
r�k� szeroki kr�g. - �wiat jest ogromny i diabelnie ciekawy.
M�wi�, �e odkryto i poznano wszystkie l�dy i morza. By� ju�
Kolumb, kt�ry odkry� Ameryk�, Amundsen, kt�ry pierwszy
zaw�drowa� na Biegun Po�udniowy, ale nikt jeszcze nie odkry�
tego, co ja chc� odkry�... - Urwa� nagle, jakby zrozumia�, �e
34
si� zap�dzi�. Chwil� grzeba� patykiem w dogasaj�cym
ognisku.
- Pan lubi filozofowa� - wtr�ci�em nie�mia�o.
- To nie filozofia, to instynkt pierwotnego cz�owieka.
A w og�le, za du�o chcesz wiedzie�.
- Chcia�bym wiedzie�, kto uratowa� mi �ycie.
- Nieznajomy, kt�ry przypadkowo wieczorem wyp�yn�� na
ryby. Wystarczy?
- Nie.
- A ja chcia�bym wiedzie�, kogo uratowa�em.
- Nieznajomego, kt�ry nieprzypadkowo znalaz� si� na
�rodku jeziora w dziurawym kajaku.
- Ci�ty masz j�zyk i nie dasz si� przegada�, a wygl�dasz tak
niewinnie i dobrze ci z oczu patrzy.
Przekomarzali�my si� jeszcze chwil�, trawi�c jednocze�nie
wspania�ego okonia z ro�na i popijaj�c wy�mienit� herbat�,
gdy nagle za namiotem da� si� s�ysze� warkot silnika. M�j
wybawca zerwa� si� i ruszy� z okrzykiem oburzenia.
- Do jasnej Anielki, kto tutaj zak��ca cisz� natury!
Ruszyli�my razem w stron� le�nej drogi, biegn�cej wzd�u�
jeziora. Nie czekali�my d�ugo. Wnet mi�dzy pniami wielkich
sosen ukaza�a si� taks�wka, a z taks�wki wychyli�a si� g�owa
kierowcy. Na widok pustelnika kierowca zatrzyma� w�z,
wyskoczy� na drog� i rzuci� si� ku pustelnikowi z rozwartymi
ramionami.
- Jojo, jak pragn� zdrowia, ty chyba zakopa�e� si� pod
ziemi�. Od rana ci� szukam i szukam.
- Zmyli�e� adres - za�artowa�. - To drugie zakole pod
kaczym kuprem, numer nieparzysty, mieszkanie - niebo
naszym dachem.
- �arty si� ciebie trzymaj�, a ja o ma�y figiel a zab��dzi�bym
w tej puszczy. Dobrze, �e� wyszed� na drog�.
fi; - Przecie� by�e� tutaj.
- Cz�owieku, w lesie to ja jakniemowl�. Jak tu trafi�, kiedy
35
wsz�dzie drzewa i drzewa, a nie ma krasnoludk�w, �eby
wskazywa�y drog�. - Nagle spojrza� na mnie, jakby mnie
dopiero teraz zobaczy�.
- To jeden z tych krasnali, kt�rych nie ma - za�artowa�
Jojo, wskazuj�c na mnie g�ow�. - Wy�owi�em go z jeziora
podczas pe�ni ksi�yca. A to - skin�� w stron� kierowcy - m�j
niedawny wsp�lnik, u kt�rego odbywa�em niewol�.
- �arty �artami - mrukn�� ju� powa�niej kierowca - a ja do
ciebie w wa�nej sprawie. Ty, Jojo, pami�tasz tych dw�ch
facet�w, kt�rych w marcu odwozi�e� na dworzec, a kt�rzy
znikn�li, kiedy...
- No jasne - przerwa� mu Jojo. - Do ko�ca �ycia ich nie
zapomn�, bo musia�em ci za nich wybuli� sto sze��dziesi�t
z�otych.
- No w�a�nie - powt�rzy� tamten w zamy�leniu. - Zjawili
si� wczoraj u mnie.
- To d�ugo si� zastanawiali.
Kierowca potar� zaro�ni�ty policzek.
- M�wi�, �e w baga�niku mieli jak�� paczk� i �e ty...
- Zostawili paczk�, to fakt, ale ja t� paczk� odwioz�em
z powrotem na Ko�ciuszki, tam, sk�d j� zabrali.
Kierowca spojrza� z niedowierzaniem.
- Odwioz�e�?... A oni twierdz�, �e paczka zgin�a i robi�
straszliwy raban.
- C