11583
Szczegóły |
Tytuł |
11583 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11583 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11583 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11583 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Piekara
Pi�� p�on�cych wzg�rz
By�a pierwsza po po�udniu. Czas najwi�kszej spiekoty, kiedy powietrze zdawa�o si�
zastyga� w nieruchom� bij�c� �arem �cian�. Ale tutaj - my�la� O�Reilly w cieniu roz�o�ystych
drzew, ko�o basenu z szumi�cym wodotryskiem rozpryskuj�cym na wiele metr�w wok�
krople wody - tutaj by�o naprawd� rze�ko i mi�o. O�Reilly siedzia� w wiklinowym fotelu
wolniutko s�cz�c z oszronionej szklanki purpurowy sok owoc�w maldo. Najcudowniejsz�
rzecz, ze wszystkich cud�w, kt�re natura wytworzy�a na Taurydzie. O�Reilly - ziemski agent
handlowy, wci��, mimo wielu lat rezydentury, wci�� by� w stanie rozkoszowa� si� drobnymi
rado�ciami, jakich nie sk�pi� tutaj zwyk�y, powszedni dzie�. Chocia�by tym, �e mo�na
siedzie� spokojnie we w�asnym cichym i ustronnym ogrodzie, popija� maldowy sok i z
leniw� satysfakcj� my�le� o tym, �e przed czwart� nadejdzie czas k�pieli i masa�u. A k�piel i
masa� na Taurydzie by�y rzecz� nadzwyczajn�, zw�aszcza kiedy presti� pozwala� na
posiadanie tak pi�knych i zr�cznych niewolnic jakie mieszka�y w domu O�Reillego. Nikt te�
od dwunastej a� do czwartej nie zak��ci czasu sjesty, nie b�dzie nag�ych telefon�w,
niespodziewanych wizyt ani �adnych spraw nie cierpi�cych zw�oki. I w�a�nie wtedy, kiedy
agent por�wnywa� niespokojne, pe�ne ci�g�ego po�piechu i napi�cia �ycie na Ziemi z �yciem
Taurydy, wtedy w�a�nie zabrzmia� przy drzwiach wej�ciowych mocny g�os gongu. O�Reilly
uni�s� si� lekko w fotelu i od�o�y� szklank�. Praw� d�o� po�o�y� na r�koje�ci miecza. Kt� to
na Boga wybra� tak niefortunny czas odwiedzin? Przecie� nawet wr�g nie przyszed�by po
jego g�ow� w czasie sjesty, bo by�oby to powszechnie uznane za dyshonor. By�y lepsze pory
na morderstwo ni� czas pomi�dzy dwunast� a czwart�.
- Trzej Przyja�ni Nieznajomi, m�j panie - obwie�ci� niewolnik pochylony w g��bokim
uk�onie. Agent zastanowi� si� przez chwil�.
M�g� nie przyj�� tych ludzi. Potraktowali go przecie� jak osob� o nik�ym presti�u,
kt�rej mo�na przerywa� czas odpoczynku. Ale z drugiej strony, je�eli znali pozycj�
O�Reillego (a w stolicy ka�dy zna� j� dobrze) i nie chcieli go obrazi�, to sprawa z kt�r�
przybywali musia�a by� wyj�tkowej wagi.
Po chwili namys�u kaza� niewolnikowi przyprowadzi� go�ci. Trzech barczystych,
wysokich m�czyzn, z kt�rych ka�dy mia� jeden miecz u lewego boku, a drugi, kr�tszy, w
pochwie wystaj�cej nad prawe rami�. Policjanci. To oczywiste. Ale c� w domu O�Reillego
mog� chcie� policjanci? I to w dodatku o tak niew�a�ciwej porze. Wszyscy byli w maskach
Przyjaznych Nieznajomych, ale agent nie zmieni� swej maski Oboj�tnego Przechodnia. Mia�
do tego pe�ne prawo i nie czu� si� wcale w obowi�zku nak�ada� ani Go�cinnego Gospodarza,
ani te� rewan�owa� si� go�ciom Przyjaznym Nieznajomym. W innym przypadku mog�oby to
by� zrozumiane jako obraza, a nawet sta� si� powodem pojedynku, ale O�Reilly i tak
wy�wiadczy� im �ask� wpuszczaj�c do domu o niestosownej porze. Policjanci powitali agenta
w ceremonialny, niezwykle grzeczny spos�b, po czym ten, kt�ry sta� po�rodku wyszed� krok
do przodu. Gospodarz do tej pory nie wsta� z miejsca ani nie zaproponowa� im, aby usiedli.
Najpierw chcia� us�ysze�, co maj� do powiedzenia.
- Kiedy spotykam cz�owieka - zacz�� policjant - co po�wi�ci� swe �ycie lasowi, on
zwraca si� ze skarg�. Zobacz, m�wi, te ros�e drzewa co sta�y tak dumnie, a dzi� top�r drwala
strzaska� ich pnie i le�� teraz w pyle drogi. Patrz, m�wi dalej ten cz�owiek, jak�e okrutny by�
drwal, kt�ry to uczyni�. L�kam si�, �e jego top�r mo�e rych�o zastuka� do drzwi mego domu.
Policjant zamilk�, a O�Reilly przez chwil� przetrawia� otrzyman� wiadomo��.
Tauryda�ski obyczaj zakazywa� zwracania si� z problemem, kt�rego rozwi�zanie nie
le�a�o w gestii rozm�wcy. Oczywi�cie wolno by�o prosi� o pomoc, ale wtedy stosowano
skomplikowan� ceremoni� przypowie�ci i alegorii, nie chc�c nara�a� si� na odmow�, kt�ra
mog�aby by� dla prosz�cego �mierteln� obraz�.
Teraz wystarczy�oby, aby agent nie odpowiedzia� ani s�owem, a przybysze wycofaliby
si� ceremonialnie i nikt do nikogo nie m�g�by mie� pretensji. Ale O�Reilly nauczy� si�, �e na
Taurydzie dobrze jest pozyskiwa� sobie wdzi�czno�� i przychylno�� innych. Nawet je�liby
mieli to by� tylko policjanci. Da� wi�c znak niewolnikom, kt�rzy natychmiast przystawili
go�ciom trzy wiklinowe fotele, po czym zmieni� mask� na Przyjaznego Nieznajomego.
Policjanci usiedli lekko przyk�adaj�c lewe d�onie do prawej piersi - znak wdzi�czno�ci, kt�ry
jednak nie nadszarpywa� presti�u. Teraz agent czeka� na ich dalsze s�owa.
- Pan, ekscelencjo - zacz�� policjant - cieszy si� s�aw� cz�owieka, kt�ry zg��bi�
wspania�e utwory naszych mistrz�w. Ja i moi przyjaciele pragniemy us�ysze� pa�skie zdanie,
ekscelencjo, na temat czynu megethona Astemynuusa i rado�� nasza nie b�dzie mia�a granic,
gdy podzieli si� pan z nami swymi zawsze jak�e trafnymi przemy�leniami.
�O Bo�e� - pomy�la� O�Reilly - �trafiony, zatopiony. Kto to by�, u cholery megethon
Astemynuus i kto napisa� ten traktat? Chyba mistrz Lodwerus. A mo�e nie on? Zaraz, zaraz
skojarzy� to z drzewami, o co tu do diab�a mo�e chodzi�?�
Odwo�ywanie si� do dzie� staro�ytnych pisarzy, do ich traktat�w filozoficznych czy
heroicznych epos�w by�o star� i u�wi�con� metod� nawi�zywania rozmowy, kt�rej nie mo�na
by�o zacz�� wprost. Jednak przybyszowi z Ziemi, cho�by najbardziej z�ytemu z tauryda�sk�
histori� i obyczajami, sprawia�o to ogromne trudno�ci. Trzeba by�o bowiem przekopa� ca�e
tomy dzie� mistrz�w, pisane w archaicznym j�zyku starotauryda�skim i w dodatku jeszcze
zapami�ta� wa�niejsze fakty, a najlepiej zapami�ta� wszystko.
I wtedy O�Reillemu przypomnia�o si�, kim by� megethon Astemynuus. Oczywi�cie!
Przecie� to jedna z historii heroicznego eposu poety Bredorwusa. Rzecz o dostojniku, mistrzu
miecza i jednym z najbardziej znacz�cych ludzi na Taurydzie, kt�ry zrezygnowa� z
zaszczyt�w i dostatku, aby zaj�� si� pokonaniem okrutnych morderc�w z G�rskich Klan�w,
grasuj�cych nocami w stolicy. Teraz rzecz stawa�a si� jasna. Sytuacja si� powt�rzy�a. Kto�
zak��ca spok�j mieszka�com miasta, a policja nie mo�e sobie z tym poradzi�. Ale dlaczego,
na Boga, oczekuj� wsparcia od niego? Fakt, �e dobrze w�ada mieczem nie stanowi jeszcze o
tym, �e b�dzie pomaga� w poszukiwaniu zbrodniarzy. Na to O�Reilly nie mia� ani ch�ci, ani
czasu. Ale, zaraz... tu musi by� drugie dno. Nie przychodzi si� do cz�owieka o tak wielkim
presti�u i nie prosi bez powodu o pe�nienie roli policjanta. Jeszcze chwilka, zaraz, ol�nienie
by�o blisko. Bo�e, dok�adniej czyta� traktat Bredorwusa i ju� wszystko by�oby wiadome. Jak
to si� zaczyna�o. Aha, jest! Dlaczego megethon Astemynuus zrezygnowa� z dostoje�stw?
Dlatego, �e na czele g�rskich band sta� jego brat i megethon uwa�a� za sw�j honorowy
obowi�zek zabi� t� zaka�� rodziny. Ale, Bo�e, czy�by to znaczy�o �e...
- Brat przestaje by� bratem, gdy traci honor - rzek� O�Reilly - a �mier� jest
wybawieniem dla zbrodniarza i rado�ci� dla sprawiedliwego.
Oferta zosta�a przyj�ta. Teraz formu�y, symbole i alegorie przesta�y by� potrzebne.
Mo�na wreszcie zacz�� si� pos�ugiwa� zwyk�ym, funkcjonalnym j�zykiem, bo rozmawianie
w spos�b ceremonialny, cho� czasem u�yteczne, czasem mi�e, a zawsze szkol�ce spryt,
pami��, logik� i refleks, w tej sytuacji wik�a�oby tylko spraw�.
- Doniesienia o morderstwach wp�ywaj� od prawie p� roku - zacz�� policjant. - Na
razie zdarzy�o si� jedena�cie przypadk�w. Ciosy �wiadcz� o tym, �e mieczem pos�uguje si�
mistrz walki, dwukrotnie pokona� on trzech przeciwnik�w na raz.
�Ho, ho� - zastanowi� si� O�Reilly. - �To brzmi niewiarygodnie. Tauryda�czycy
szkol� si� w pos�ugiwaniu mieczem od wczesnego dzieci�stwa. Przecie� na tej pozbawionej
chor�b i zewn�trznego niebezpiecze�stwa planecie w�a�nie pojedynki s� sposobem selekcji
naturalnej i one pozwalaj� na eliminacj� jednostek mniej zaradnych �yciowo. Niez�y kozak
musi by� z tego mordercy skoro zabija trzech za jednym zamachem�.
- Dlaczego s�dzicie, �e to Ziemianin? - zapyta�.
- Dzisiaj znale�li�my nast�pnego trupa - wyja�ni� policjant. - Cios zosta� zadany od
ty�u.
No i wszystko si� wyja�nia. Przecie� to ha�ba uderzy� odwr�conego lub uciekaj�cego
wroga. �aden Tauryda�czyk by tego nie uczyni�. Tak splami� honor m�g� tylko przybysz z
Ziemi.
�Swoj� drog�� - pomy�la� agent - �to koszmar, �e ha�bi�ce zachowanie jest
wyja�nieniem narodowo�ci mordercy�. Ale c�, Ziemianie nie cieszyli si� szacunkiem
Tauryda�czyk�w. Z jednym wyj�tkiem, ale O�Reillego nikt tu ju� nie uwa�a� za obcego.
Inaczej nie przyszliby do niego z t� spraw�. Zreszt�, pro�ba o pomoc by�a w gruncie rzeczy
gestem przyja�ni w stron� agenta. W tym w�a�nie tkwi�a ca�a specyfika Taurydy. Ci, kt�rzy
przychodzili z pro�b� o pomoc, nagle stawali si� wy�wiadczaj�cymi przys�ug�. Policjanci
okazywali O�Reillemu zaufanie pragn�c, aby w�a�nie on poradzi� sobie z tajemniczym
morderc�. Teraz ju� pokonanie nocnego zab�jcy sta�o si� dla agenta kwesti� honoru i
presti�u. Musia� to zrobi�, by odwdzi�czy� si� policjantom. Post�pili delikatnie, uwa�aj�c, �e
w rodzinie ka�dy powinien wymierza� sprawiedliwo�� b��dz�cemu i nikt postronny nie
powinien si� do tego miesza�. Ale O�Reilly wiedzia�, �e zadanie nie b�dzie �atwe. Cz�owiek,
kt�ry pokonuje trzech przeciwnik�w w walce na miecze jest nie lada mistrzem. Co prawda,
agent s�yn�� ze wspania�ego opanowania sztuki walki, ale teraz czu�, �e trafi na wroga co
najmniej r�wnego sobie.
- Chcia�bym otrzyma� kod waszego komputera - rzek� O�Reilly.
- Oczywi�cie - odpar� policjant i wyci�gn�� z sakwy przy pasie magnetyczn� kart�.
Wstali z foteli.
- Pozostaje mi tylko �yczy� panu, ekscelencjo, mi�ego dnia i mam nadziej�, �e nasza
jak�e nieodpowiednia i godna po�a�owania wizyta nie zak��ci�a rozmy�la� ekscelencji.
Agent po�egna� ich grzeczn�, ceremonialn� formu�� i da� znak niewolnikom, aby
odprowadzili go�ci do drzwi. Westchn�� ci�ko. Nie by�o jeszcze drugiej, a nie wygl�da�o na
to, aby mo�na by�o pr�nowa� przez nast�pne dwie godziny. Wolnym krokiem uda� si� do
gabinetu i siadaj�c przy pulpicie komputera wystuka� na klawiaturze kod policyjny. Najpierw
zamierza� sprawdzi� jak wygl�da sytuacja Ziemian na Taurydzie i w chwil� potem mia� pe�ne
dane. Przebywa�o tu stu szesnastu Ziemian, z czego osiemdziesi�ciu siedmiu w stolicy -
pozosta�ych O�Reilly na razie wyeliminowa�. Z mieszkaj�cych w mie�cie, tylko sze�ciu
przebywa�o d�u�ej ni� p� roku. Jednym z nich by� sam agent, a wi�c pozostawa�o pi�ciu
potencjalnych podejrzanych. O�Reilly przyjrza� si� uwa�nie kolejnym sekwencjom danych.
Robert McNamara, lat 62, wys�annik Konsorcjum Metali Ci�kich. Jego mo�na by�o
wyeliminowa�. Spokojny grubas, bez aspiracji i ambicji, traktuj�cy pobyt na Taurydzie jako
wygodn� synekur� i dobre wakacje. Bardzo s�abo zna� tauryda�ski, nie u�ywa� masek,
prawdopodobie�stwo, �e to on by� owym tajemniczym morderc� zbli�a�o si� do zera. Agent
przypuszcza�, �e McNamara nie mia� nawet poj�cia o walce mieczem.
Zatem nast�pny: Silvester Calhoun, lat 21, siostrzeniec McNamary, sp�dza� na
Taurydzie d�ugie wakacje, nie zajmowa� si� niczym poza drobn� pomoc� dla wuja. Ten raczej
te� nie.
Trzeci podejrzany: Tom Fleming, lat 41, od dw�ch lat na Taurydzie, podejrzenia o
przemyt, dochody bli�ej nie wyja�nione, bieg�a znajomo�� j�zyka, u�ywa� masek, cieszy� si�
pewnym presti�em, wytrawny znawca sztuk walki. Wydawa� si� najbardziej pasowa�, ale czy
biznesmen i przemytnik bawi�by si� w nocne morderstwa?
Nast�pny: Hubert Ostrovsky, lat 35, obserwator z ramienia Ligi Rozwoju, �wietny
znawca historii i zwyczaj�w Taurydy, cz�owiek o sporym jak na Ziemianina presti�u, w pe�ni
zaaklimatyzowa� si� na planecie. O�Reilly zna� go bardzo dobrze i dlatego by� pewien, �e jest
on niezdolny do pope�nienia tak haniebnej zbrodni. Poza tym, jego umiej�tno�ci w sztuce
walki by�y przeci�tne.
Pi�ty Ziemianin to Sergio Duval, dezerter z Floty Kosmicznej, osobnik o zerowym
presti�u, nie chodzi� w masce, na�ogowy alkoholik. Gdyby u�ywa� maski zabito by go ju� w
pierwszych dniach pobytu, a tak liczne niezr�czno�ci jakie pope�nia� po prostu by�y
ignorowane. Teoretycznie typ jak najbardziej zdolny do pope�nienia zbrodni, ale odpada� ze
wzgl�d�w czysto praktycznych. Po prostu jego znajomo�� walki ogranicza�a si� do wiedzy
kt�r� stron� trzyma� miecz. A to troch� za ma�o by da� rad� trzem tauryda�skim
fechmistrzom.
Wi�c w takim razie kto? Mo�e kt�ry� z dwudziestu dziewi�ciu ludzi mieszkaj�cych
poza stolic�? To nawet rozs�dne. Przecie� lepiej nie anga�owa� si� na w�asnym terenie i
wyje�d�a� tylko na go�cinne wyst�py. Ale to by�o do sprawdzenia. Policja rejestrowa�a
obecno�� go�ci spoza metropolii. Wystarczy�o tylko por�wna� daty rozjazd�w i daty
morderstw, aby doj�� do prostego wniosku, �e przest�pstwa nie pope�ni� �aden z tych
dwudziestu dziewi�ciu. Chyba �e dzia�a�o ich dw�ch naprzemiennie. Tego wykluczy� si� nie
da, ale prawdopodobie�stwo obecno�ci dw�ch fechmistrz�w w�r�d szesnastu Ziemian by�a
wr�cz zerowa. A wi�c w takim razie - O�Reilly westchn�� ci�ko - pozostawa�o pi�ciu.
Kt�rego z nich mo�na wyeliminowa� z ca�� pewno�ci�? McNamar� i Ostroyskiego. A Duval?
Czy potrafi�by udawa� degenerata i alkoholika, a naprawd� by� znawc� miejscowych
zwyczaj�w i wykwalifikowanym morderc�? Nie. A wi�c odrzucamy trzech. Co wiadomo o
m�odym Calhounie? W�a�ciwie nic. Spokojny, m�ody cz�owiek. Chodzi� bez maski, a wi�c
jego presti� by� zerowy, traktowano go jako go�cia uprzejmie, ale z pogardliwym dystansem.
Ale do Fleminga - biznesmena i przemytnika nie pasuj� przecie� nocne morderstwa. A mo�e
to porachunki na tle lewych interes�w? O�Reilly przejrza� list� ofiar i bezradnie pokr�ci�
g�ow�. Nie. Zamordowanych nic nie ��czy�o ze sob�. Po prostu zwyk�e, przypadkowe ofiary.
Biedni przechodnie, kt�rzy padli �upem psychopaty. A miejsca, gdzie znajdowano trupy? O,
tu m�g� by� �lad. Agent wy�wietli� na ekranie plan miasta i kaza� nanie�� komputerowi
miejsca odnajdywania zw�ok. No, no, tak - to co� dawa�o. Wszystkie punkty mo�na by�o
zmie�ci� w okr�gu o �rednicy p�tora kilometra. Akurat najgorsza dzielnica stolicy. Pi��
P�on�cych Wzg�rz. Tak to si� �licznie nazywa�o. Nazwa pochodzi�a jeszcze z czas�w wojny
klan�w, kiedy Klan Ognisty mia� swoje umocnienia na wzg�rzach i pewnej pi�knej nocy
zosta�y one zdobyte i podpalone przez Klan D�ugich Topor�w. Ca�e lata straszy�y ze
szczyt�w ruiny zw�glonych fortyfikacji, p�ki jakie� sto lat temu nie zacz�to tam stawia�
nowych dom�w. Zreszt� dom to brzmi zbyt dumnie, je�eli widzia�o si� cho� raz te n�dzne
lepianki, wok� kt�rych pi�trzy�y si� rz�dy �mietnisk, sp�ywa�y nieczysto�ci i unosi� si�
potworny fetor zgnilizny. Dzielnica s�yn�a z tego, �e by�o tam r�wnie �atwo straci� �ycie, jak
splun��, a bandy rabusi�w grasowa�y pod os�on� nocy. Ale nie zabijano od ty�u. Honor i
zwyczaj by�y jedyn� regu�� nawet dla najgorszych przest�pc�w, je�eli tylko wywodzili si� z
Taurydy. Zreszt� cz�owieka, kt�ry podda� si�, zdj�� mask� albo za�o�y� Pokornego
Ja�mu�nika nie spotyka�o z regu�y nic z�ego. Oczywi�cie obdzierano go do cna ze
wszystkiego, co tylko mia�o jak�� warto��, ale nie by�o powod�w, by zabija�, je�eli tylko w
gr� nie wchodzi�a rodowa zemsta. Wypada jednak wspomnie�, �e na Taurydzie rzadko kto o
jakim takim presti�u decydowa� si� podda� napastnikowi. Przecie� w�a�nie na tej pi�knej
planecie przys�owie m�wi�ce, �e �kl�ska jest gorsza od �mierci, bo z kl�sk� trzeba �y� mia�o
swych licznych i gorliwych wyznawc�w. O�Reilly �apa� si� na my�li, �e ca�y czas broni si�
przed faktem, i� morderc� mo�e by� Ziemianin. Ale to niestety wygl�da�o na prawd�. Agent
m�g� oczywi�cie poprosi� policj� o obserwowanie ka�dego z podejrzanych (a nawet
wszystkich stu szesnastu) Ziemian, ale jego presti� musia�by na tym ucierpie�. Da�by po
prostu pozna�, �e nie radzi sobie ze spraw�, kt�r� obieca� za�atwi� we w�asnym zakresie. A
O�Reillego nie sta� by�o na utrat� pozycji, jak� z trudem zdoby� na Taurydzie. Tak wi�c,
niestety, trzeba by�o wzi�� si� do roboty i zacz�� dzia�a�. A dzia�anie oznacza�o ni mniej, ni
wi�cej, tylko penetracj� dzielnicy Pi�ciu P�on�cych Wzg�rz. No c�, nie by�o to zadanie
przyjemne. Nie ka�dy lubi babra� si� w rynsztoku. Poza tym, O�Reilly nale�a� do ludzi
leniwych i spokojnych, a P�on�ce Wzg�rza nie by�y dobrym miejscem na odpoczynek.
Pomijaj�c ju� niebezpiecze�stwo napotkania tego cholernego psychopaty, nale�a�o si� liczy�
z prawdopodobie�stwem stoczenia pi�knych walk z nocnymi rabusiami. Agent powoli zacz��
przeklina� uprzejmo�� policji, kt�ra zmusi�a go do podj�cia tak stanowczych krok�w.
Podszed� do telefonu i wystuka� numer radcy Natymuusa, dobrego przyjaciela i
uczciwego cz�owieka. By�o ju� na szcz�cie pi�� po czwartej, a wi�c dobre obyczaje zosta�y
w pe�ni zachowane. Po ceremoniach, zreszt� kr�tkich, jak to mi�dzy przyjaci�mi, O�Reilly
przeszed� od razu do rzeczy.
- Cz�owiek w pewnym wieku obawia si� o sw�j maj�tek - zacz��. - C� stanie si�,
my�li, z jego dalekimi spadkobiercami, kiedy umrze? Kt� zawiadomi ich o pogrzebie, by
znalaz� si� kto�, kto zap�acze nad jego niegodnym grobem?
- Biedny cz�owiek nie ma przyjaci� - odpar� stary radca - bowiem kto ich posiada
mo�e by� pewien, i� zaopiekuj� si� spadkobiercami i na grobie b�d� p�aka� wraz z nimi.
- Gdy cz�owiek ci�k� prac�, uciu�a� par� groszy chce, aby cieszy�y jego bliskich. Czy
s�dzi pan, ekscelencjo, �e ich odnalezienie na Dalekiej Ziemi nie przysporzy�oby
przyjacio�om zbytnich k�opot�w?
- K�opoty naszych przyjaci� s� naszymi k�opotami - odrzek� sentencjonalnie
Natymuus.
- Wiele niebezpiecze�stw czyha na samotnego przechodnia - ci�gn�� O�Reilly. -
Samochody p�dz�ce po ulicach, mog� sta� si� przyczyn� nieszcz�cia.
- Zw�aszcza na Pi�ciu P�on�cych Wzg�rzach - doda� stary radca.
Natymuus wiedzia� oczywi�cie o wszystkim. Czeka� na telefon od agenta ju� od
godziny, ale poczu� si� mile uj�ty tym, �e jego przypuszczenia si� sprawdzi�y. O�Reilly mia�
do wype�nienia niebezpieczne zadanie i sw�j maj�tek oddawa� w r�ce starego radcy wierz�c,
�e ten rozporz�dzi nim zgodnie ze wskaz�wkami. Agent poda� mu imi�, nazwisko i kod
identyfikacyjny swojego siostrze�ca, po czym po�egnali si� ceremonialnie i Natymuus
od�o�y� s�uchawk�. O�Reilly siedzia� chwil� w bezruchu. Maj�tek zosta� zabezpieczony. Stary
radca to naprawd� osoba godna zaufania. A id�c w stron� Pi�ciu P�on�cych Wzg�rz na
spotkanie z psychopatycznym morderc� nale�a�o by� przygotowanym na ka�d� ewentualno��.
Jak�e proste by�y formalno�ci testamentowe na Taurydzie. Wystarczy�o porozmawia�
z przyjacielem, a ju� wiadomo by�o, �e jego �ycie i honor b�d� sta�y na stra�y dyspozycji. A
honor radcy Natymuusa by� nieskalany. Zreszt�, gdyby nawet takie zadanie powierzy�
rabusiowi z P�on�cych Wzg�rz, to i tak cz�owiek, ten (o ile pro�b� by przyj��) stawa�, si�
pewnym wykonawc� testamentu i pr�dzej odda�by �ycie ni� o w�os odszed� od przekazanych
mu zalece�. Tak, Tauryda potrafi�a O�Reillego zdumiewa� do dzisiaj, mimo wszystkich
sp�dzonych na niej lat.
Agent postanowi� wyk�pa� si� i od�wie�y� masa�em przed wypraw�. Oczywi�cie
wiedzia�, �e �al mu b�dzie opuszcza� dom i wymyka� si� spod d�oni czu�ych i zr�cznych
niewolnic.
Kobiety by�y nast�pn� rzecz�, jaka na Taurydzie ol�niewa�a O�Reillego. Ale
rzeczywi�cie, ka�da z jego niewolnic by�aby na Ziemi godna korony Miss Universum... co
tam, ziemska miss niegodna by�aby jej czy�ci� but�w! Agent tylko w sytuacjach intymnych
widywa� twarze swych kobiet, bo wtedy zdj�cie maski by�o nie tylko dozwolone, ale i mile
widziane, lecz harmonia kszta�t�w, kt�r� mia� okazj� podziwia� o wiele cz�ciej, do tej pory
budzi�a w nim niek�amany zachwyt. Chocia�by z powodu tych estetycznych dozna� �al
by�oby umiera�. Ale c�, skoro jest si� osob� ciesz�c� si� presti�em, trzeba czasem ponosi�
jego konsekwencje i rezygnowa� z rozkoszy i wyg�d na rzecz b��dzenia po zakazanych
zau�kach P�on�cych Wzg�rz.
Wyszed� z domu oko�o si�dmej, a wi�c wtedy, gdy s�o�ce wolno ju� chyli�o si� nad
Pachn�c� G�r�. O�Reilly spojrza� na �ysy szczyt i u�miechn�� si� lekko do w�asnych my�li.
Nadanie g�rze takiej w�a�nie nazwy by�o jednym z nielicznych na Taurydzie przejaw�w
poczucia humoru, zreszt� humoru do�� specyficznego. Ot� oko�o czterystu lat temu broni�y
si� tam oddzia�y klanu Purpurowych Oczu i po wielkiej bitwie, z kt�rej nie ocala� ani jeden
�o�nierz, martwe cia�a d�ugimi tygodniami rozk�ada�y si� w s�o�cu. Od tej pory g�ra nazywa�a
si� pachn�c�.
O�Reilly szerokim �ukiem omin�� pe�ne sklep�w i restauracji centrum miasta i zacz��
pi�� si� w�sk�, niechlujnie asfaltowan� drog�, wzd�u� kt�rej ci�gn�y si� domy. Im szybciej
zbli�a� si� do Pi�ciu P�on�cych Wzg�rz, tym wyra�niej domy traci�y sw�j miejski charakter i
zamienia�y si� w ordynarne rudery. Samochody t�dy nie je�dzi�y, Czasem tylko na poboczu
tkwi� zardzewia�y gruchot. Sklep�w by�o ma�o, a i te wci�ni�te gdzie� pomi�dzy baraki
wygl�da�y ubogo oraz obskurnie. Agent zszed� z drogi i zag��bi� si� w labirynt w�ziute�kich
przej��, ci�gn�cych si� pomi�dzy domami. Na sznurach suszy�a si� bielizna, zewsz�d
dochodzi� fetor nieczysto�ci i smr�d gotowanej moarsy - najta�szej jarzyny na Taurydzie,
po�ywienia biedak�w. O�Reilly wiedzia�, �e nie jest tutaj mi�ym go�ciem. Jego ubranie i
maska by�y zbyt dobre i drogie, wyra�nie nie pasowa� do tej dzielnicy n�dzarzy i dlatego te�
w ka�dej chwili m�g� si� spodziewa� ataku jakiego� pijanego czy zdesperowanego
mieszka�ca. Pi�� P�on�cych Wzg�rz r�wnie� za dnia nie by�o zbyt bezpiecznym miejscem.
Oczywi�cie w nocy prawdopodobie�stwo konfliktu znacznie wzro�nie, ale i teraz m�g� si�
znale�� kto�, kto zechcia�by sprawdzi� szermiercze umiej�tno�ci obcego. O�Reilly kierowa�
si� ku jednej z ciesz�cych si� najgorsz� s�aw� spelun. Instynkt m�wi� mu, �e w�a�nie tam
najpr�dzej b�dzie mo�na spotka� tajemniczego morderc�. A je�li nie, c�, szklaneczka
maldowego wina jeszcze nikomu nie zaszkodzi�a. Po d�u�szej chwili b��dzenia w labiryncie
wci�� wznosz�cych si�, i opadaj�cych uliczek trafi� wreszcie pod drzwi os�awionego lokalu.
Wszed� do zat�ch�ego wn�trza, wype�nionego zapachem wina, dymu fajkowego i potu
niemytych cia�. By�o ciasno, ale znalaz� sobie wygodne miejsce w k�cie, twarz� do drzwi i
postanowi� przesiedzie� tam a� do nocy.
O�Reilly dziesi�� razy by si� zastanowi�, gdyby teraz przysz�o mu zn�w decydowa� o
wzi�ciu sprawy w swoje r�ce. Mija� ju� tydzie� od wizyty policjant�w, a on nie zyska� nic,
opr�cz nieprzespanych nocy. Codziennie po powrocie, kt�ry nast�powa� gdzie� ko�o czwartej
nad ranem, k�ad� si� w�ciek�y do ��ka, a budzi� niewyspany i zm�czony oko�o po�udnia.
Zacz�� odk�ada� na bok wa�ne zawodowe sprawy i to denerwowa�o go najbardziej. Na
szcz�cie tylko czterokrotnie pr�bowano go obrabowa� i by� zmuszony zabi� jednego
cz�owieka, a kilku do�� mocno porani�. Teraz widocznie ju� go rozpoznawano, bo przez
ostatnie trzy dni nikt nie wchodzi� mu w drog�, ale w ko�cu nawet na P�on�cych Wzg�rzach
niewielu by�o samob�jc�w. Agent nie m�g� sobie nawet pozwoli� na wi�cej ni� szklank�
wina co wiecz�r, wiedz�c, �e z nocnym morderc� sprawa b�dzie ci�sza ni� z przygodnie
spotykanymi zbirami. Wola� wi�c zachowa� refleks i przytomno�� umys�u.
Si�dmy dzie� okaza� si� prze�omowy. Ju� na pocz�tku O�Reilly zwr�ci� uwag� na
wysokiego szczup�ego m�czyzn� siedz�cego nieopodal. Nie umia�by wyja�ni�, co takiego
charakterystycznego by�o w tym cz�owieku, ale im d�u�ej mu si� przygl�da� tym pewniejszy
by�, i� ma do czynienia z Ziemianinem. Nie pr�bowa� w �aden spos�b nawi�za� z nim
kontaktu, ale kiedy wychodzi� z lokalu dostrzeg� k�tem oka, �e nieznajomy r�wnie�
przepycha si� ku wyj�ciu. �Czy�by teraz?� - pomy�la� agent i przeszed� go dreszcz emocji.
Lecz obok czai� si� jednak strach. O�Reilly odrzuca� go, ale pod�wiadoma obawa przed
spotkaniem z mistrzem miecza i psychopatycznym morderc� by�a zbyt silna. Mo�e l�ka� si�
nie tyle samego cz�owieka, ile jego sposobu my�lenia i post�powania? Agent przyzwyczai� si�
do widoku trup�w, a pojedynki i zwi�zane z tym zab�jstwa by�y dla niego chlebem
powszednim. Lecz na Taurydzie mordowa�o si� za co�, z okre�lonego powodu i w okre�lony
rytua�em spos�b. A ten cz�owiek zabija� dla przyjemno�ci i mo�e w�a�nie to przera�a�o
O�Reillego.
Wszed� w jaki� ciemny zau�ek, a obcy znikn�� gdzie� w g��bi. Ale agent wiedzia� ju�
co nast�pi i nie zdziwi� si�, gdy zauwa�y� go wychodz�cego z przechodniego podw�rka.
Stan�li twarz� w twarz. Obcy szybko zmieni� mask� Oboj�tnego Przechodnia na Przyjaznego
Nieznajomego.
- Prosz� wybaczy� moj� ignorancj� - powiedzia� - ale czy m�g�by pan obja�ni�, jak
zej�� najprostsz� drog� do centrum miasta?
Agent rozpozna� akcent z Hedrenu, drugiego po stolicy wielkiego miasta Taurydy. Ale
w s�owach nieznajomego by�o jakie� obce brzmienie. Mo�e dawali si� na to nabra�
nieokrzesani mieszka�cy P�on�cych Wzg�rz, lecz O�Reilly zbyt dobrze zna� wszelkie dialekty
Taurydy i zbyt dobrze poznawa� charakterystyczne dla Ziemian akcentowanie samog�osek,
kt�re chocia� by� mo�e nierozpoznawalne dla innych, jego jednak nie mog�o zawie��. By�
przygotowany na to, �e kiedy b�dzie zmienia� mask�, czego wymaga�a uprzejmo��, nast�pi
atak. Ale nie spodziewa� si�, �e b�dzie on a� tak b�yskawiczny. Miecz obcego wyprysn�� z
pochwy z niewyobra�aln� szybko�ci� i agent odskakuj�c ledwie zdo�a� sparowa� cios.
Wiedzia� doskonale, �e przeci�tny, niczego z�ego nie domy�laj�cy si� Tauryda�czyk ju�
dawno le�a�by z roz�upan� czaszk�. Jednak tak czy inaczej walka nie trwa�a d�ugo. O�Reilly
nie domy�la� si� nawet, �e kto� m�g� zyska� tak wielk� bieg�o�� w walce mieczem.
Wy�uskany z d�oni agenta or� wylecia� w powietrze i z brz�kiem upad� pod �cian�.
- Jezus, Maria! - krzykn�� O�Reilly.
Ostrze o cal min�o jego g�ow�, po czym nieznajomy schowa� miecz do pochwy.
- Jeste� Ziemianinem? - spyta�. - Czego �e� nie m�wi�, cz�owieku? By�bym ci� zabi�.
Zdejmij mask� - rozkaza�.
O�Reilly z oci�ganiem pozby� si� maski.
- Ach, nasz kochany agent handlowy - roze�mia� si� obcy. - Jak to mi�o pana widzie�.
Powinienem si� zreszt� domy�le�, �e nikt inny nie stawi�by mi czo�a. No, ale prosz� -
spokojny, ciesz�cy si� wysokim presti�em obywatel szuka noc� przyg�d na P�on�cych
Wzg�rzach. To nie pasuje do pana, O�Reilly.
Nieznajomy wyra�nie stara� si� zmienia� g�os. M�wi� cicho i ochryple. Wida� nie
zale�a�o mu specjalnie na tym, aby by� rozpoznanym.
- A kim pan jest? - burkn�� O�Reilly.
- Och, to ju� moja s�odziute�ka tajemnica - zn�w za�mia� si� morderca. - Po co ma
pan wiedzie�? Jeszcze jakie� g�upie my�li wpadn� panu do g�owy.
- Rozumiem wi�c, �e zamierza mnie pan pu�ci�, czy� nie tak?
- Ale� oczywi�cie m�j drogi. Nie my�li pan chyba, �e jestem morderc�? Co innego te
tauryda�skie zwierz�ta, ale rodaka, Ziemianina? Mam nadziej�, �e pan �artowa� O�Reilly.
- Jasne - mrukn�� agent.
- I mam te� nadziej� - nieco wolniej doda� obcy - �e nie poskar�y si� pan swoim
tauryda�skim przyjacio�om, bo wtedy, niestety, nasze nast�pne spotkanie sko�czy�oby si�
du�o mniej rado�nie.
- Teraz pan �artuje - rzek� O�Reilly. - Straci�bym ca�y presti�.
- �wi�te s�owa - powiedzia� morderca. - A teraz, m�j drogi, p�jdzie pan grzecznie do
domu, po�o�y si� spa� i o wszystkim zapomni. Ja tu jeszcze dzisiaj mam ochot� sobie
zapolowa�. Nie wie pan nawet, O�Reilly, co to za frajda.
- Domy�lam si� - odpar� agent pogodnym tonem, cho� wszystko si� w nim burzy�o.
Na szcz�cie Tauryda uczy�a maskowania uczu�. Post�pi� krok w stron� nieznajomego.
- Wr�c� jednak jeszcze si� napi� - westchn�� kr�c�c g�ow�. - To by� do�� denerwuj�cy
wiecz�r.
- Ale� prosz� bardzo.
Jeszcze jeden krok do przodu. Morderca by� ju� na wyci�gni�cie d�oni.
�Ach, ty g�upcze!� - wrzasn�o co� w O�Reillym - �ty zadufany w sobie idioto!�
Rzecz jasna nie zd��y�by wyci�gn�� miecza. Wcze�niej mia�by ostrze w piersiach. Ale agent
do ko�ca ukrywa� ma�� niespodziank�. Z r�kawa jego p�aszcza wystrzeli� d�ugi na stop� n� i
starczy�o jedno silniejsze pchni�cie, aby ostrze utkwi�o mordercy prosto w splocie
s�onecznym. Obcy by� szybki, bardzo szybki, ale nawet jego miecz nie zdo�a� prze�cign��
�mierci. Rz꿹c zwali� si� na ziemi�, z or�em wyci�gni�tym do po�owy z pochwy. O�Reilly
wolno wytar� ostrze no�a o po�y jego p�aszcza i starannie schowa�. Nachyli� si� i �ci�gn��
mordercy mask� z twarzy.
- Silvester Calhoun - powiedzia� na g�os do siebie. - No, no, kto by pomy�la�?
Wydawa� si� takim spokojnym ch�opcem. Calhoun pope�ni� zasadniczy b��d. Ale b��d ten
wynika� z jego niemo�no�ci zrozumienia prawdziwego zlepku dw�ch kultur i dw�ch
system�w moralnych, jakim by� O�Reilly. Ziemianin nie zar�n��by z zimn� krwi� rodaka,
kt�ry przed chwil� darowa� mu �ycie, Tauryda�czyk nigdy nie zaatakowa�by nikogo, maj�c
na twarzy mask� Przyjaznego Nieznajomego. Przekonanie o praworz�dno�ci oficjalnych
przedstawicieli Ziemi tkwi�o w Calhounie zbyt mocno, aby spodziewa� si� ze strony
O�Reillego niebezpiecze�stwa wi�kszego ni� raport do Centrali czy te� pr�ba aresztowania. A
zar�wno jednego jak i drugiego Calhoun wcale si� nie ba�. Natomiast system wpojony mu na
Taurydzie nie pozwala� serio my�le�, �e kto� mo�e atakowa� w przyjaznej masce. Tak, tak, tu
tkwi�a sprzeczno��. Robi� sam to, czego nie spodziewa� si� po innych. Ale c�, nosi� wilk
razy kilka - tak chyba zaczyna si� to stare, dobre przys�owie.
Agent przyczepi� mask� Przyjaznego Nieznajomego, kt�r� morderca mia� na twarzy
do jego pasa, a za�o�y� mu mask� Barbarzy�cy. Tak, teraz wygl�da�o to du�o lepiej, a
poniewa� ostrze no�a mia�o dok�adnie szeroko�� ostrza miecza, wi�c nikt nie powie, �e
O�Reilly nie zabi� przeciwnika w r�wnej walce.
- A kto powiedzia�, �e podw�jna moralno�� to poj�cie pejoratywne? - mrukn�� do
siebie.
Wolnym krokiem zacz�� wchodzi� pod g�r�. Teraz naprawd� mo�na by�o p�j�� na
jeszcze jedn� szklaneczk� wina. Nie obejrza� si� do ty�u, aby spojrze� na porzucone na �rodku
ulicy cia�o. O �wicie na pewno, sprz�tn� je �mieciarze.