11425
Szczegóły |
Tytuł |
11425 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11425 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11425 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11425 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W�odzimierz R�ycki
Weekend w mie�cie
Sko�czywszy definitywnie z wa��saj�cymi si� tu i �wdzie resztkami snu, John
McHmm, Badacz Niez�omny i Znawca �ciek�w Prostych, zacz�� odmyka� lewe oko.
Operacja wymaga�a zachodu; powieka sklejona �zoodporn� ma�ci� nasenn� d�ugo nie chcia�a
pu�ci�. Dopiero po trzech targni�ciach, pi�ciu okrzykach b�lu i jednorazowym - za to
g��bokim - wbiciu paznokci w twarz, dzie�o by�o dokonane. Zakrywaj�c d�oni� nagusie�k�
�renice John McHmm si�gn�� po Dezodorant Poprawiaj�cy Punkt Widzenia i spryska� nim
obficie sw�j organ wzroku. Teraz mo�na ju� by�o wpu�ci� pierwsze kwanty �wiat�a w g��b
oka, nie ryzykuj�c przy tym pomieszania zmys��w. Badacz odetchn��: �wiat w dalszym ci�gu
istnia�. Wczesne promienie S�o�ca przebija�y si�. przez warstw� wielkomiejskich dym�w,
wpada�y do wn�trza domostwa i rzuca�y rozkoszne b�yski na pancerzach robot�w i rob�tek.
Przysz�a teraz kolej na prawe oko; s�abiej przyprawione przed za�ni�ciem, otworzy�o
si� samo. Mo�na ju� by�o dokona� pierwszej weryfikacji danych. Relacja prawego oka
wykaza�a du�� zbie�no�� z relacj� lewego oka. Nie ulega�o w�tpliwo�ci: w ci�gu nocy nie
nast�pi�a ostateczna katastrofa; niewykluczone, �e dzisiaj �wiat mia� si� tylko troch� gorzej
ani�eli wczoraj.
Nale�a�o uzupe�ni� posiadane informacje. Znawca uzna�, �e najrozs�dniejszym
posuni�ciem b�dzie zawezwanie s�u��cego.
- Plexi!
- S�ucham, sir? - pojawi� si� jak spod ziemi Plexiglas; do podstawowych obowi�zk�w
s�u��cego Plexiglasa nale�a�o pojawianie si� jak spod ziemi.
- �yjemy, Plexi? Jak s�dzisz? - wyszepta� ostro�nie Znawca.
- O�mielam si� zauwa�y�, �e raczej tak, sir - powiedzia� Plexiglas beznami�tnym
g�osem s�u��cego o wysokim stopniu fachowo�ci.
- Hm, to dobrze - John McHmm zamy�li� si� na jakie� czterna�cie sekund. - Zaraz, a
jaki� mamy dzi� dzie�?
- Sobota, sir.
- Aha, a godzina? Dobra jaka�?
- Dziesi�ta czterdzie�ci siedem i szesna�cie sekund. Jedna z lepszych, sir.
- Tak... Moment, a kt�ry to mamy wiek?
- O ile mnie pami�� nie myli - dwudziesty drugi, sir.
- A, racja... Plexi, czyta�e� porann� pras�?
- Oczywi�cie, sir, to wchodzi w zakres moich podstawowych obowi�zk�w
s�u�bowych.
- I co, s� jakie� widoki na dwudziesty trzeci?
- Nik�e, sir. Prawie �adnych. Wszelako�...
- Ale te dwadzie�cia dwa to chocia� pewne? Nikt nam ich nie odbierze? - Znawca
skrzywi� si� p�aczliwie.
- Absolutnie pewne, sir. Mamy to ju� w kieszeni.
- C�, dobre i to... Dzi�kuje, Plexi, mo�esz odej��.
Plexiglas momentalnie znikn��, przyst�puj�c do wype�niania pomniejszych
obowi�zk�w s�u�bowych, nasz Badacz za�, zadumany, j�� d�uba� palcem w nosie. Naraz a�
podskoczy� na �o�u, zaprzesta� d�ubania, natomiast paln�� si� w czo�o.
- Plexi! - wrzasn�� ze wzmo�on� energi�.
- S�ucham, sir.
- Czy�by�my mieli pogod�? - zapyta� Znawca z dr��c� nadziej� w sercu. - Zdaje mi
si�, o ile to nie jest halucynacja albo narkotyk, �e �wieci S�o�ce.
- Istotnie, sir. S�o�ce upar�o si� �wieci� od samego rana. Jest wprost ostentacyjnie
dobra pogoda.
- A... a po po�udniu? S� szans�?
- Niestety, sir. Na godzin� szesnast� pi�tna�cie zaplanowano rozw�j chmur
k��biastych kulminuj�cy oko�o osiemnastej trzydzie�ci trzy w postaci deszczu nabieraj�cego
w okolicach dziewi�tnastej dwadzie�cia osiem cech ulewy i zanikaj�cego dopiero po
dwudziestej pierwszej osiemna�cie.
- O?! Dlaczego� to?! Przecie� sobota!
- W�a�nie dlatego, sir. Dzisiaj wieczorem odb�dzie si� mecz naszej narodowej
jedenastki z reprezentacj� G�rnej Wolty. Jak donosi �Kwartalnik Pogodnego Meteorologa�,
ostatni opad deszczu na terytorium tego� kraju zarejestrowano trzy lata, jedena�cie miesi�cy i
osiem dni temu. Zupe�ny zanik trawy na tamtejszych boiskach nast�pi� ju� w trzy miesi�ce po
tej dacie. Po nast�pnym roku pojecie ��liskiej trawy� zosta�o wycofane z je�yka urz�dowego
G�rnowolcian. W obliczu tych fakt�w grupa kibic�w z Liverpoolu zapowiedzia�a ostrza�
budynk�w Ministerstwa Pogody i Zawieruch z broni ci�kiej w przypadku niezrealizowania
ich ��da�.
- Co� podobnego! I co na to rz�d?
- Sir, naczelnym has�em Rz�du Jej Kr�lewskiej Mo�ci pozostaje wci�� troska o dobro
obywateli, czyli - zda-jiiem frakcji opozycyjnej w parlamencie - zapewnienie bezpiecze�stwa
wy��cznie w�asnemu personelowi. Zwa�ywszy na krucho�� mur�w ministerialnych... Deszcz
jest nie do unikni�cia, sir.
- Fatalnie, to mi zupe�nie psuje uk�ad wieczoru - zgorszy� si� nasz Badacz. - Plexi,
przygotujesz mi petard�.
- Sir, pozwol� sobie-zauwa�y�.
- Nie za mocn�, ale troch� dymu musi by�.
- Pozwol� sobie zauwa�y�, sir, �e kwarta� ulic okalaj�cych Ministerstwo Pogody i
Zawieruch zosta� pokryty zasiekami z drutu kolczastego pod napi�ciem czterech tysi�cy
dwustu wolt, si�gaj�cymi czwartego pietra. Ponadto Ministerstwo dysponuje bateri�
obronnych dzia�ek laserowych kaliber czterdzie�ci dwa. O ile mi wiadomo, jest to zupe�nie
przyzwoity kaliber, sir.
- No, a ci tam, z Liverpoolu?
- Oni sir, jako grupa zrzeszaj�ca wi�cej ni� pi��dziesi�t trzy tysi�ce dusz, zyskali
prawo zakupu rakiet dziewi�tnastej generacji klasy ziemia-rz�d. Opr�cz tego dysponuj�
funduszami na op�acenie posady balistyka.
- Hm, to jest pewien argument.
- Zupe�nie wystarczaj�cy, sir.
- No, ale co ze mn�? Nie ma �adnego sposobu, �eby nie pada�o?
- Si�a wy�sza, sir.
Zaleg�a cisza. Oblicze Johna McHmm zacz�o wykazywa� oznaki niepokoj�cej
ponuro�ci. Przyczyna le�a�a w nieprzebytych ost�pach i zakamarkach ducha Znawcy;
zwornikiem miedzy nimi a stanem pogody mog�a okaza� si� tylko natr�tna my�l kr���ca
wok� pewnej osoby, nosz�cej niewinne imi� Maurycja. Ta w�a�nie osoba zawar�a swego
czasu z naszym bohaterem kontrakt na wsp�lne sobotnio-wieczorne wypicie butelki
Burgunda rocznik 2054 w zaciszu domowym Badacza Niez�omnego, po��czone z
wys�uchaniem sarabandy z trzeciej suity orkiestrowej Jana Sebastiana Bacha i parti� kr�gli.
Wszelako� wst�pnym warunkiem realizowalno�ci umowy mia�a by� nienaganna, nie budz�ca
�adnych podejrze� pogoda. Znawcy ju� wtedy wyda�o si� to podejrzane - teraz uprzytomni�
sobie nagle ze zgroz�, i� Maurycja jest gor�c� zwolenniczk� pi�karstwa stosowanego, a
ostatnio bawi�a w niebezpiecznej blisko�ci Liverpoolu.
Sprawa zaczyna�a wygl�da� zgo�a nieprzyjemnie. Nasz Badacz, acz z b�lem serca,
postanowi� wy�wietli� j� do ko�ca.
- Plexi!
- S�ucham, sir - Plexiglas, mimo i� zaj�ty rozsup�ywaniem splecionych w ci�gu nocy
par robocich, pojawi� si� - rzecz prosta - jak spod ziemi.
- Powiedz, Plexi... Ale m�w szczerze, ja potrafi� wiele znie��, wiesz o tym... wiec...
Kiedy og�oszono dok�adny termin meczu?
- Sir, w drodze wyj�tku rz�d zdecydowa� si� na wcze�niejsze opublikowanie danych,
cho� normalna procedura wynosi w tym przypadku dwana�cie i p� godziny przed pierwszym
gwizdkiem. Jednocze�nie zreszt� uchwalono apel do narodu o...
- Ale...
- Dwadzie�cia cztery godziny, sir.
- Naprawd�?! - wykrzykn�� John McHmm. - Dzi�kuje, Plexi, bardzo sympatyczna
wiadomo��.
- Istotnie, sir - zgodzi� si� s�u��cy. - Bardzo dobrze �wiadczy o odwadze i determinacji
naszych przyw�dc�w.
Wrodzona rado�� �ycia znowu zago�ci�a w sercu Znawcy �ciek�w Prostych.
Maurycja stawiaj�c warunek pogodowy nie mog�a wiedzie� o rych�ym wydarzeniu pi�karskim
- nie kierowa�a ni� zatem zimna i podst�pna kalkulacja, a co najwy�ej dba�o�� o stan fryzury.
Wprawdzie dzisiejszy program wieczoru diabli wzi�li, nie musia�o to jednak oznacza�
przekre�lenia wszelkich perspektyw na przysz�o��. Zainteresowanie, jakie okazywa�a
problemom �ciek�w prostych, stanowi� mog�o nie najgorszy prognostyk.
Uspokoiwszy si�, nasz Badacz natkn�� si� na kolejny problem: jak sp�dzi� weekend w
spos�b mi�y i interesuj�cy, a jednocze�nie gwarantuj�cy mo�liwie du�� prze�ywalno��. Czo�o
Znawcy pokry�o si� paj�cz� sieci� zmarszczek. Niew�tpliwie najwi�ksze szans� zachowania
�ycia zapewnia�oby nieruszanie si� z domu., Dobre efekty dawa�o te� obsadzenie kluczowych
pozycji, takich jak drzwi wej�ciowe, schody, czy za�omy korytarzy, brygad� robot�w
ochronnych (kaliber 8, samopowrotne, samowy�adowcze, wyposa�one w system! wczesnego
ostrzegania CZUWAKS - g�osi�a instrukcja obs�ugi). Wszelako ci�gle m�oda i ciekawa
nowych wra�e� natura Johna McHmm protestowa�a przeciwko takiemu rozwi�zaniu. C�
wobec tego nale�a�o czyni�? Mo�e wiec sp�dzi� weso�o czas w gronie �yj�cych przyjaci�?
Ba! Nied�ugo nadci�gnie dziesi�ta rocznica po�wiecenia si� naszego bohatera pasji naukowej
- z jak�e wybornymi zreszt� skutkami. Stosuj�c procedur� Badacza Niez�omnego w zakresie
�ciek�w prostych w kr�tkim czasie osi�gn�� dwa kolejne szczeble kariery naukowej - stopie�
Poznawcy, potem Znawcy, a teraz by� na najlepszej drodze do uzyskania najwy�szego tytu�u
Wyznawcy. Dawne przyja�nie si�� rzeczy posz�y w k�t i w tej chwili doprawdy nie wiedzia�,
kogo m�g� jeszcze szuka�, a kogo ju� nie.
Trzeba by�o spr�bowa�. Znawca kiwn�� palcem na telefon, a gdy ten przycz�apa�
znu�ony - od dawna domaga� si� wymiany, renty, dodatku za wys�ug� lat etc. - rozkaza� mu
wybieranie numer�w. Telefon, stary z�o�liwiec, wybra� najpierw numer okr�gowego
prosektorium, dopiero odpowiednio skarcony przyrzek� popraw� i st�kaj�c z wysi�ku, j��
wydobywa� z pami�ci pogmatwane po��czenia. Kilka pierwszych nie da�o spodziewanego
efektu; na ekranie - miast adresat�w - pokazywa�y si� w formie przypis�w uzupe�niaj�cych
adresy okolicznych cmentarzy b�d� punkt�w kremacyjnych. Przy po��czeniu z siedzib� Dona
Grizzli, Znawca o�ywi� si� - widzia� bowiem Dona przemykaj�cego okopami Piccadilly
Circus nie dalej jak przed rokiem. Niestety, ujrza� na ekranie stroskan� twarz automatycznej
rozm�wnicy, kt�ra oznajmi�a, �e Don nie mo�e podej�� do aparatu z przyczyn natury
obiektywnej.
- Co to za przyczyny? Czy... - tu nasz bohater wykona� szybki gest zamykania powiek
dwoma palcami.
- Niezupe�nie, prosz� pana cz�owieka. Don by� bardzo ostro�ny, nikomu nie wchodzi�
w drog�. Ale gdy straci� swoje motyle... - rozm�wnica za�ka�a. - Nie, to by�o straszne!...
- Prosz� si� uspokoi� i obni�y� sobie napi�cie. Co si� sta�o?
- Rzecz w tym, �e mieli�my po obu stronach krewkich s�siad�w, kt�rzy nie mogli si�
znie��. A �e nie potrafili nale�ycie obchodzi� si� z broni�... No i od bazooki posz�o nam
pi�tro, a tam Don mia� kolekcje motyli - pi�kn�, tysi�c sztuk. Don tego nie zni�s� i
zaprotestowa�.
- Jak?
- Og�lnie. Przeciwko czasom, w kt�rych przysz�o mu �y�.
- I co, dlatego nie mo�e podej��?
- Tak. Poniewa� zaprotestowa� czynnie.
- Do jakiego stopnia... czynnie? - Znawca prze�kn�� �lin�.
- Przeszed� w stan kontemplacji wewn�trz ustrojowej z redukcj� proces�w
wegetatywnych i obni�eniem ciep�oty cia�a do...
- Ach, s�ysza�em co� o tym... Jaka� nowa moda?
- Niestety, to w�a�nie to, panie cz�owieku. Otorbizm - zesp� katatonii z post�puj�c�
mumifikacj�.
- I d�ugo zamierza tak protestowa�?
- To w�a�nie jest najgorsze!... Pami�tam jego ostatnie s�owa, gdy ju� zacz�� zamyka�
si� w sobie. Powiedzia� do mnie: �S�uchaj, a potem powt�rz wszystkim: ile motyli - tyle lat!�.
A ja go przecie� skrycie kocha�am!... - rozm�wnica zanios�a si� szlochem. - To okropne!...
Zosta�o mi tylko sze��dziesi�t lat do kapitalnego remontu! A co potem?!...
- No c�, dzi�kuje. A prosz� nie zapomina� o napi�ciu.
Gdy ekran telefonu zszarza�, Znawca zamy�li� si� ponuro, b�bni�c palcami po swym
nar�cznym komputerze i wystukuj�c na nim machinalnie uk�ad ideograficzny g��wnego
�cieku burzowego Mexico City, czego nawet nie zauwa�y�. Czy to mo�liwe, aby, chodz�c
przez ostatnie lata rozlicznymi �ciekami i rzadko z nich wy�ciubiaj�c nosa, prze�y� niechc�cy
wszystkich swych dawnych kompan�w i biesiadnik�w?
Na to w istocie wygl�da�o. Nale�a�o zatem pomy�le� o samotnym sp�dzeniu wieczoru.
Badacz mrukn�� do telefonu, aby ten da� sobie spok�j, ale telefon, g�uchy ze staro�ci, wybra�
nast�pne po��czenie. Nasz bohater, nie wierz�c w�asnym uszom, nastawi� regulator na pe�n�
g�o�no�� - dolecia�o go bowiem przeci�g�e, dramatyczne chrapanie, kt�re od razu
przypomnia�o mu czasy studenckie, a w szczeg�lno�ci wyk�ady z filozofii ostatecznej. W
rzeczy samej - na ekranie pojawi�a si�-g�owa starego druha Toma Wake�a, kt�ry spa� w
najlepsze. Wnet te� ozwa� si� delikatny g�os tamtego telefonu, pytaj�cy, czy sprawa jest
wystarczaj�co istotna, aby budzi� pana.
- Ale� oczywi�cie! - hukn�� John McHmm. - To ja dzwonie! Powiedz swemu panu, �e
Kanalarz wylaz� ze �cieku i ma wolny wiecz�r!
- Niestety, mister Kanalarz - zaskomli� s�odko aparat. - Chlebodawca pozwoli�
przerywa� sen jedynie w trzech sytuacjach. Obecna sytuacja nie spe�nia warunk�w. Dzi�kuje
za rozmow�.
- Poczekaj, owrzodzony mechanizmie! Jakie to sytuacje?
- Wiadomo�� o �mierci Kr�lowej, wybuch bomby atomowej w promieniu od p�torej
mili do stu mil oraz has�o. Poniewa� obecna sytuacja nie jest to�sama z �adn�...
- Zaraz! Chwileczk�! - wrzasn�� Znawca. Jego umys� zacz�� pracowa� w
b�yskawicznym tempie. Has�o! Tu by�a jaka� szansa! Je�li Tom nadal jest taki
sentymentalny... Czasy studenckie! Jakie� s�owa, kt�re wbi�yby si� w pami��!... B�yskawica
ol�nienia za�mi�a na moment poczucie to�samo�ci osobniczej naszego bohatera. Chyba
znalaz�! Powiedzonko, kt�re podebrali od znajomego obcokrajowca i wypisywali na plecach
serwoegzaminator�w!
- Podaje has�o, przerdzewia�a puszko! Uwaga: �Prze�yli�my najazd Got�w,
prze�yjemy i robot�w!�.
- Has�o prawid�owe. Przyst�puje do procedury budzenia - zaszemra� g�osik i naraz
wezbra� w pot�ny ryk: - Tom! Rusz zw�oki! Sw�j dzwoni!
G�owa na ekranie przekr�ci�a si� na drugi bok, a chrapanie zacz�o przypomina�
odg�osy pracy konaj�cego dwutaktu.
- Tom! Podno� odw�ok! - zarycza� telefon z jeszcze wi�ksz� natarczywo�ci�. - Bo
woltami poszczuje!!!
G�owa drgn�a, unios�a si� leniwie i wybulgota�a:
- Czy jest dok�d?... Jaki opad?
- Panie Tom, tym razem to nie bomba - telefon znowu sta� si� s�odziutki. - Dzwoni
jaki� kanalarz; podaje si� za pa�skiego znajomego, kt�ry wypad� z kana�u i nie wie, co robi�.
- Zamknij si�, cyferblacie! Tom, widzisz mnie!? To ja, pami�tasz ze studi�w?
- A, John - g�owa ziewn�a. - �yjesz jeszcze? Dlaczego?
- Sam w�a�ciwie nie wiem! A ty?
- No rozumiesz - ja zawsze potrafi� si� znale��. Ma si� ten refleks i g�ow� na karku!
- Pami�tam, zawsze by�e� bystry... Skoro tak - Tom, wpadnij do mnie dzi� wieczorem!
- Co, zlew ci si� zapcha� i nie mo�esz da� rady, teoretyku? To wywal grata na
�mietnik i kup nowy!
- Nie, zlew jest w porz�dku - powiedzia� szybko Znawca, gdy� z kuchni dobieg�o go
w�ciek�e warkniecie: �grubianin�; w�cibski zlew, jak zawsze, pods�uchiwa�. - Spotkajmy si� i
- no, pogadamy o starych czasach!
- Czemu nie o nowych? - Tom znowu ziewn��. - �ycie robi si� teraz coraz ciekawsze,
cho�by sam fakt, �e w og�le jeszcze jest.
- Mo�emy pogada� nawet o czasach, kt�re dopiero b�d�, i o takich, kt�rych nigdy nie
b�dzie! To jak, przylatujesz? Mam w domu Burgunda, solidny strop przeciw-od�amkowy i
kr�gielnie.
- Ale� si� ob�owi� w tych �ciekach! Ale nic z tego!
- Czemu?
- Nie mam czym. Aerodyna mi si� sfajczy�a. Sprawa z facetem, kt�remu nadepn��em
na odcisk w pubie.
- Przykre.
- Dlaczego? - mog�o by� gorzej. Ale dokerzy postanowili mnie nie dobija�, zanim nie
przedstawi� im stanowiska rz�du w kwestii regulacji p�ac.
- Dokerzy?!
- Tak. Zestrzelili ministra, a ja lecia�em tu� obok i wtedy w�a�nie dosta�em laserem od
tego faceta; ju� go zreszt� namierzy�em - to b�dzie robota na poniedzia�ek. Uda�o mi si�
katapultowa�; minister pewnie nie zd��y�. A dymi�o jak cholera i nic nie by�o wida�.
- I co z tym stanowiskiem rz�du?
- Nic. Uciek�em im.
- S�uchaj, to mo�e ja wpadn� do ciebie? Masz kr�gle?
- Mia�em. Ale m�j syn wype�ni� je kiedy� dla kawa�u trotylem.
- O, dochowa�e� si� syna? Taki rezolutny?
- Bardzo. B�dzie z miesi�c, jak zszed� do podziemia.
- Labourzystowskiego?
- Nie, do piwnicy. Chcia�em zreperowa� stolnice i wys�a�em go po gwo�dzie. Okopa�
si� tam i strzela bez ostrze�enia. Nada� kr�tkofal�wk�, �e znalaz� znaczne zapasy i spr�buje
dotrwa� do pe�noletno�ci.
- Hm, mo�e zosta� pope�niony jaki� b��d wychowawczy? Co na to twoja �ona?
- Kt�ra?
- Co?
- Zreszt� wszystko jedno. Wszystkie ju�... wiesz. Nigdy nie mog�em wytrzyma� d�ugo
z babami. Ostatnia zreszt� sama. Po tym, jak nie da�em jej forsy na futro.
- A... nie mo�na by�o tego za�atwi�... bardziej kompromisowo? - zapyta� Badacz
Niez�omny.
- �e niby jak? P� futra i Marta zdetonowa�aby po�ow� tego trotylu, na kt�rym
omy�kowo usiad�a, a kt�ry przeznaczony by� dla mnie.
- Nie to, chcia�em powiedzie�... ile w�a�ciwie ich mia�e�?
- Pi��. A kto obecnie ucieka si� do p�rodk�w, skoro wszystko pod r�k�? Aby �y�,
m�j kochany, trzeba mie� uczciw� si�� ra�enia i doprowadza� interesy do ko�ca. Czyta�e�
wczorajszy �Daily Terror�? Nie? Facet natkn�� si� w Hyde Parku na gniazdo zdalnych os
zaczepnych, wszystkie osy po�o�y� trupem, ale oszcz�dzi� psa, kt�ry wcze�niej stamt�d
wyskoczy�, poniewa� te� mia� bernardyna i �al mu si� zrobi�o. I potem dziesi�� woz�w stra�y
nie mog�o poradzi� sobie z ogniem, gdy� pies by� tresowany i mia� w kud�ach beczu�k� z
napalmem.
- Faktycznie, spora niezr�czno�� - przyzna� Znawca. Podrapa� si� po g�owie i
przyg�adzi� nieco sztywno stoj�ce w�osy. - To jak, co robisz wieczorem? Chcesz, �ebym
zajrza� do ciebie?
- Sam?
- No, raczej tak. Pr�bowa�em z�apa� jeszcze paru z dawnej paczki, ale niestety...
- Mhm. W porz�dku. Sam mo�esz. Nie lubi� t�oku. Jakby co, ma si� mniejsze szans�.
- Jakby co?
- Przylatuj ju� teraz, je�li mo�esz. O tej porze masz wi�ksze szans� dolecie� do mojej
dzielnicy. Chocia�... - Tom umilk� i patrzy� na Znawc� uwa�nie, a� �w poruszy� si�
niespokojnie.
- To zadrapanie mam od golenia.
- Nie, nie - Tom potrz�sn�� g�ow�. - Lubi� po prostu pami�ta�, jak ludzie wygl�dali.
No, bywaj! - zamkn�� oczy i zanim jeszcze opad� na legowisko, zachrapa� z determinacj�.
- Rozmowa na koszt zamawiaj�cego - zawyrokowa� ch�odno telefon Toma.
�cis�y umys� naszego Znawcy zacz�� rozwa�a� problem z dziedziny transportu: jak
dostarczy� �adunek z�o�ony z dw�ch ludzi (oczywi�cie niepodobie�stwem by�oby ruszanie si�
z domu bez nieodzownego Plexiglasa) na odleg�o�� pi�tnastu mil. Metro nie wchodzi�o w gr�,
gdy� od dawna nie kursowa�o, a stacje zagwo�d�ono b�d� przekszta�cono w �r�dmiejskie
warownie. Komunikacja naziemna, czyli piesza, pozostawa�a jako ostateczno�� - wprawdzie
g��wne szlaki by�y w Londynie przetarte, wymaga�y jednak niema�ej sprawno�ci fizycznej dla
pokonywania spi�trze� gruzu i wydobywania si� z okop�w. Z tym by�o u Badacza
Niez�omnego nie najlepiej. Mo�e kana�ami? Znawca w mig przywo�a� z pami�ci zarys
g��wnej miejskiej sieci wodno-kanalizacyjnej, a gdy ta stan�a mu przed oczami, j��
przygl�da� si� jej z uwag�. Tak, istnia�o po��czenie, i to niezgorsze - drobne pi��, sze��
godzin marszu krokiem �ciekowym. Chleb powszedni - dla wytrawnego, jak on, specjalisty.
Lecz by� przecie� weekend. Czy nie nale�a�o si� uczonemu oderwanie od kieratu
codzienno�ci, rozprostowanie grzbietu, zgi�tego z konieczno�ci w czterostopowych
przekrojach i odetchniecie powietrzem przesyconym wyziewami innego wszak ni� �ciekowe
autoramentu?
Wniosek zatem nasuwa� si� nieodparcie: aerodyna. �rodek lokomocji mo�e nie
najbezpieczniejszy, jak�e jednak rozkoszny! Czy w ci�gu tych g�upich pi�tnastu mil
koniecznie musi nawin�� si� kto�, komu przyjdzie ochota strzela� do niewinnie
prezentuj�cego si� naukowca?
Rozweselony perspektyw� mi�ego sp�dzenia czasu, Znawca u�miechn�� si� do
telefonu, kt�ry poj�kuj�c i ku�tykaj�c (symulowa� podagr�) wl�k� si� na miejsce. Nast�pnie,
po b�yskawicznym wskoczeniu w ubranie, przywo�a� Plexiglasa. Fachowy s�u��cy pojawi� si�
- oczywi�cie jak spod ziemi - z dymi�cym �niadaniem na tacy. Zajadaj�c s�one paluszki saute,
John McHmm poinformowa� go o swych planach.
- Wybieram si� do niego zaraz po �niadaniu - o�wiadczy� na zako�czenie. -
Oczywi�cie zabieram ci�. ze sob�.
- Nie ulega kwestii, sir. Towarzyszenie panu w sytuacjach ci�kich jest podstawowym
obowi�zkiem zawodowym s�u��cego zas�uguj�cego na swoje miano.
- Najbezpieczniej by�oby mo�e wyruszy� �ciekami...
- Istotnie, sir, �cieki spe�niaj� w naszym stuleciu szereg rozlicznych funkcji.
- Ale my - tu Znawca rozgryz� szczeg�lnie zatwardzia�y kawa�ek paluszka - polecimy
aerodyn�. S�ucham? Chcia�e� co� powiedzie�?
- Niekoniecznie, sir. Ju� Shakespeare zauwa�y�, �e reszta jest milczeniem. Za�
staro�ytni...
- Strasznie dawno nie lecia�em aerodyn�. Trzeba skorzysta� z okazji i popatrze� na
�wiat z wysoka.
- Propozycja nie do odrzucenia, sir. Z wysoko�ci dwustu st�p wiele problem�w
nabiera innego charakteru.
- To wszystko, Plexi. Gotujemy si� do drogi.
- S�ucham, sir. Czy wzi�� na pok�ad utrwalacz spadkowy?
- O? C� to takiego?
- Bardzo zmy�lna maszynka, sir. Umo�liwia szybkie dokonanie zapis�w w momencie
bezpo�rednio poprzedzaj�cym zgon. Unika si�. w ten spos�b zb�dnych ceregieli spadkowych.
Dzia�a na zasadzie czarnej skrzynki i �atwo wydoby� j� z wraku.
- Hmm... je�li to niek�opotliwe.
- Ponadto, sir, o�miel� si� zauwa�y�, �e roztropnym posuni�ciem b�dzie zabranie w
podr� dw�ch panzerfaust�w ze wzmacniaczami rozpryskowymi, lekkiego karabinu
laserowego kaliber dwa do trzech i p� - zale�y, z kt�rej strony liczy� - oraz solidnego �omu.
- Z karabinem i tymi dwoma, zgoda - jak dojdzie do czego�, ty si� nimi zajmiesz; ja
nie mam g�owy do udogodnie� technicznych... Ale �om?
- Na wszelki wypadek, sir.
- Aha - John McHmm skin�� g�ow� ze zrozumieniem.
Plexiglas momentalnie znik� z pola widzenia i tylko dochodz�ce z g��bi domostwa
odg�osy krz�tania dowodzi�y, i� comiesi�czna jego ga�a wcale nie by�a za wysoka. Znawca
za�, gdy ju� podjad� sobie i podpi� (�Mleko z celulozy lepsze od glukozy� - przeczyta� na
opakowaniu), podszed� do okna i weso�o gwi�d��c motyw z trzeciej cz�ci sonary b-moll
Chopina, pozwoli� promieniom s�onecznym smaga� si�. po twarzy. Stoj�c tak i tryskaj�c na
wszystkie strony rado�ci� �ycia - poczu� naraz uk�ucie w prawej stopie. Bezzw�ocznie
wykona� przepisowy pad p�aski z os�on� g�owy i przykurczeni n�g, ale to by�o tylko
roboci�tko do nawlekania igie�, figlarne male�stwo o wysokiej skali integracji. Piszcza�o teraz
z uciechy:
- Wujcio, hi, hi! Taki du�y wujcio i tak si� wy�o�y�!
- Poszed� precz, maluchu - st�kn�� Znawca, cho� nie m�g� powstrzyma� u�miechu.
- A nie p�jd�! Wujcio b�dzie zaraz pok�uty przez robocika!
- Daj spok�j, ma�y! Bo jak nie, to!... - Badacz zrobi� gro�n� min�.
- Ojej, wujcio zaraz wy��czy robocika! - malec zas�oni� swe receptory chwytakami, a�
ze strachu poczerwienia�a mu dioda.
- Ju� dobrze, uspok�j si�. Nic ci nie zrobi�. Tylko b�d� grzeczny i nawlekaj, zamiast
k�u�!
- Iii, wujcio tak gada, a potem we�mie i wy��czy! Ka�dy wujcio wci�� tylko wy��cza i
wy��cza! Ja si� boje!
- Nie ple� g�upstw - obruszy� si� Znawca, - Nikt nie wy��cza robot�w bez powodu!
Tylko wtedy, gdy s� niegrzeczne lub bardzo chore.
- Ale wujciowie siebie nawzajem cz�sto wy��czaj� bez powodu, prawda?
- Zdarza si� - przyzna� John McHmm.
- A dlaczego tak jest, �e robocik�w nie wy��cza si� bez powodu, a wujci�w - tak?
- Ba!... Tego chyba nikt nie wie.
- A ja wiem! A ja wiem! - zapiszcza� triumfalnie rob�tek. - Bo robociki s� potrzebne,
a wujciowie nie!
- Jak w og�le mo�esz co� podobnego... - zirytowa� si� Znawca tym razem ca�kiem
serio.
- A tak! Wujciowie s� niepotrzebni! Nic si� nie stanie, jak powy��czaj� si� wszyscy!
Jeszcze lepiej b�dzie! I robocik b�dzie k�u�, kogo tylko b�dzie chcia�!
I wypiszczawszy te gro�ne s�owa, p�drak umkn�� do swego k�cika na zapiecku
wieloczynno�ciowej maszyny do szycia, zostawiaj�c naszego Badacza w konfuzji, troch�
zakurzonego, le��cego po�r�d nieuprz�tnietych odpadk�w - digitalny odkurzacz zbiesi� si�
bowiem i g�uchy na wszelkie pertraktacje, podj�� strajk ostrzegawczy.
Wyprowadzona z gara�u aerodyn� wygl�da�a jak nowa l�ni�c w S�o�cu �wie�ym
lakierem - nie by�a u�ywana od powrotu z warsztatu, gdzie usuni�to skutki spotkania z
piratem powietrznym. Nasz Badacz, mru��c oczy nie nawyk�e do �wiat�a dziennego, wsiad�
do niej i czekaj�c na Plexiglasa stara� si� wyd�uba� wyka�aczk� u�omek paluszka, kt�ry
utkwi� w dziurze miedzy z�bami - Znawca nie lubi� dentyst�w, odk�d ci przeszli na
borowanie z�b�w nitrogliceryn�. S�u��cy ko�czy� rychtowa� grup� robot�w ochronnych na
okoliczno�� obrony domu pod nieobecno�� gospodarza. Dow�dca robot�w w randze
sztabskapitana wys�ucha� instrukcji w postawie lu�nej, beznami�tnie �uj�c kawa�ek izolacji.
Potem skin�� tylko g�ow� i z nonszalancj� potwierdzaj�c� najwy�szy stopie� jego fachowo�ci
wzi�� si� do roboty: splun��, dmuchn�� w luf� swej podr�cznej bombardiery, b�ysn�� zimnym
spojrzeniem precyzyjnie oszlifowanych soczewek ocznych i znikn��, jakby by� tylko
z�udzeniem - przypad� bowiem do ziemi za najbli�szym za�omem muru. Reszta robot�w
posz�a w �lady prze�o�onego.
Po zaj�ciu miejsca Plexiglas poda� aerodynie g��wne parametry lotu. Ta jednak
o�wiadczy�a stanowczo, i� nikt nie podejrzewa jej chyba o sk�onno�ci samob�jcze, nast�pnie
powo�a�a si� na powietrzn� kart� pracy, poradzi�a uda� si� do najbli�szego psychiatry,
wreszcie zaproponowa�a, �e je�eli ju�, to owszem, przeb�dzie zadany dystans etapami nie
przekraczaj�cymi tysi�ca yard�w, z p�godzinnymi przerwami dla och�oni�cia i nabrania
odwagi.
C� by�o pocz��? Znawca, acz niech�tnie, da� znak Plexiglasowi, a ten spokojnie
wyj�� z kieszeni wyj�ciowej liberii t�gi �rubokr�t. Znalezienie bezpiecznika
odpowiedzialnego za instynkt samozachowawczy aerodyny okaza�o si� dla s�u��cego
b�ahostk�, cho� odbywa�o si� przy wt�rze wrzask�w grzmi�cych o gwa�ceniu co najmniej
sze�ciu konwencji, naruszaniu wolno�ci osobistej i strasznym bezprawiu.
W efekcie wystartowali z takim impetem, �e kilka maszyn kr�c�cych si� w pobli�u
rozpierzch�o si� na boki, nie pr�buj�c nawet wszczyna� akcji zaczepnej.
Gdy wzbili si� ju� na rozs�dn� wysoko��, Znawca z nosem przyklejonym do szyby j��
podziwia� pi�ropusze wybuch�w i pi�kne kszta�ty pocisk�w balistycznych mijaj�cych ich w
du�ej odleg�o�ci; jego s�u��cy za�, z karabinem na wyci�gniecie r�ki, w skupieniu dokonywa�
manikiuru. Podr� zapowiada si� uroczo - do chwili, w kt�rej aerodyn� odezwa�a si� g�osem
tak przera�liwie spokojnym, �e naszego Badacza oblecia�y ciarki.
- Mam obowi�zek donie�� szanownym podr�nym, �e m�j autopilot wysiad�.
- Czy da si� go naprawi�? - trwo�liwie zapyta� Znawca.
- Obawiam si�, sir, �e nale�y to rozumie� w nieco odmiennym sensie - Plexiglas
wskaza� punkt za oknem; w rzeczy samej, by�a to oddalaj�ca si� czasza spadochronu.
- S�o�ce odbi�o si� w szybie, a on my�la�, �e to ju� to - t�umaczy�a aerodyn�. -
Skorzysta� z jedynej katapulty i nawia�, g�upi.
- Pewnie by� przewoltowany, sir - wyja�ni� rzecz Plexiglas. - Zwarcie pot�guje
odruchy bezwarunkowe.
John McHmm nerwowo obliza� wargi.
- To jak?... Giniemy?
- Najprawdopodobniej - przyzna�a aerodyn�. - Bez autopilota nie zamierzam dalej
lecie�. I lak nie mog�abym wyl�dowa�.
Ziemia za oknem zacz�a przybli�a� si� w szybkim tempie.
- Sir, pozwol� sobie zauwa�y�, �e to lekka przesada - powiedzia� s�u��cy. - Pozostaje
r�czne sterowanie.
- Ale trzeba by je odblokowa�, a z tym mia�abym mas� roboty - broni�a si� maszyna.
- No wiesz!... - krzykn�� zdesperowany Znawca. - R�bcie co�!
W locie kosz�cym przelecieli nad Trafalgar Square, ocieraj�c si� prawie o admira�a
Nelsona.
- Sir, jak mi si� wydaje, aerodynie nic teraz nie sprawia r�nicy. Ju� wiem, co
nale�a�oby uczyni� - Plexiglas wydoby� �rubokr�t z kieszeni i dopad� deski rozdzielczej.
Aerodyna zatrz�s�a si�, zawy�a �e strachu, wszystkie jej lampki kontrolne rozb�ys�y i
pociemnia�y przepalone - lecz dzielny s�u��cy ju� chwyta� za stery.
Za p�no by�o na jakikolwiek manewr, poza l�dowaniem. Tako� i wyl�dowali, a
raczej grzmotn�li solidnie o ziemie - w huku, pyle, zamieraj�cym biciu serca i og�lnym
rozgardiaszu.
Gdy usta�o, Znawca skonstatowa� z naukow� perfekcj�, �e jednak �yje. Wyjrza� na
zewn�trz. Znajdowali si� na niedu�ym dziedzi�cu, okolonym z trzech stron niskimi
zabudowaniami. Z czwartej za� dymi�o, bucha�o ogniem i rozrywa�y si� szrapnele. Czy�by
kto� wstrzeliwa� si� w�a�nie w ich biedn�, pokiereszowan� aerodyne? Tak od razu, bez dania
racji? Wyt�ywszy wzrok, Badacz spostrzeg� w k��bach dymu kilka uwijaj�cych si� sylwetek,
mierz�cych z broni najrozmaitszej ma�ci w kierunku zdecydowanie przeciwnym - poza niski
murek, kt�ry niemi�osiernie w toku walki maltretowany, chwia� si� na wszystkie strony. O
niego widocznie toczy�a si� potyczka, w kt�rej adwersarzami musieli by� walcz�cy z obu
stron murku.
Obserwacja interesuj�cych zmaga� zosta�a niestety zak��cona przez kilku ros�ych
drab�w, kt�rzy otoczyli ko�em wrak aerodyny, trzymaj�c w �apach poka�ne miotacze ognia.
Pasa�erowie nieustraszonej do niedawna maszyny co rychlej opu�cili pogi�ty pok�ad.
Zaczym, gdy stan�li na ziemi, najpierw unie�li wysoko r�ce do g�ry, potem za� zacz�li nimi
gwa�townie macha�, �e bro� Bo�e, �e nic podobnego, �e to tylko g�upi pech i �e to nie oni.
Poskutkowa�o. Jeden z drab�w, bardziej od innych przypominaj�cy goryla, da� swoim
znak i mru��c oczy spuchni�te od py�u, zbli�y� si� do naszych bohater�w - z tak�
ostro�no�ci�, jakby czeka�o go rozminowanie bomby.
- Czego tu chcecie?!
- My? John McHmm pragn�� unikn�� jakichkolwiek nieporozumie�.
- Poddajcie si� lepiej od razu! Nie macie �adnych szans!
- Je�eli nie mam szans - bardzo prosz�! Ale na co mam nie mie� szans?
- Nie gada� tyle!
- Bo je�eli na prze�ycie, to ja ani my�l� si� poddawa�!
- Znawca wypi�� dumnie pier�. - Wole �mier� w stanie wolnym, ni� zniewolonym!
- Chwilowo si� was nie zakatrupi. Zostaniecie internowani - gorylopodobny drab
przetar� opuchni�t� powiek�. - Reszta b�dzie ju� zale�a�a od decyzji waszej w�adzy.
- S�ucham? Czyjej?
- Waszej. Je�li wyst�pi o ekstradycje...
- Ach, pan nas bierze za obcokrajowc�w! - Znawca odetchn�� z ulg�. - Czu�em, �e to
pomy�ka, ale �eby tak gruba...
- Nic podobnego! Opu�cili�cie terytorium Wielkiej Brytanii.
- Nie widz�c nawet Kana�u?! Pan, zdaje si�, popad� w malign�.
- A jednak!
- A mo�e usi�uje pan zasugerowa�, �e ta cze�� Londynu zosta�a podbita? Co, inwazja
tak dyskretna, �e �adna gazeta jej nie wykry�a?! Drogi panie! - sierdzi� si� Badacz.
- S�abo pan wida� orientuje si� w historii! Nikomu, powtarzam, nikomu od 1066 roku
nie uda�o si�...
- Chwileczk�, sir - wtr�ci� si� Plexiglas. - Ten pan chce nas zapewne poinformowa�,
�e wyl�dowali�my na terenie ambasady obcego pa�stwa. Czy tak?
- Owszem - gorylopodobny znowu przetar� oko.
- W porz�dku, ale to jeszcze nie pow�d, aby kwestionowa� gotowo�� obronn�
Kr�lestwa! - hukn�� Znawca. - Mo�e pan p�aka� jak pan, chce, ale fakt pozostaje faktem!
Inwazja z zewn�trz jest absolutnie niemo�liwa! I �adne �zy tu nie pomog�! Radz� szczerze -
niech to pan sobie dobrze wyryje w pami�ci!
Eskortowani przez gorylopodobnego, Badacz i nieod��czny Plexiglas znale�li si� w
niedu�ym pokoju, odg�osy kanonady dochodzi�y tu przyt�umiona Z obitych sk�r� drzwi
wyszed� im na spotkanie m�czyzna w cywilnym ubraniu i bez broni, je�li nie liczy�
ozdobnego granatu burz�cego, zwisaj�cego u nadgarstka w formie breloczka.
- Witam pan�w - przem�wi� poprawn� angielszczyzn� z akcentem
p�nocnofalklandzkim. - Czy to mia�o by� zaj�cie ambasady, wzi�cie zak�adnik�w, czy tylko
protest?
- Nie, my prywatnie... - odpar� skromnie Znawca i w paru zwi�z�ych zdaniach
wyja�ni� genez� przymusowego l�dowania. Cz�owiek z breloczkiem rozpogodzi� si�.
- Albo m�wi pan prawd�, albo jeste�cie g�upcami, co sfuszerowali robot�. A zatem,
tak czy tak, jeste�cie niegro�ni. - Chrz�kn�� i przybra� ton oficjalny. - Ogromnie si� ciesz�
mog�c go�ci� pan�w w tych budynkach, kt�re wasz wspania�y kraj zgodzi� si� udost�pni�
mojej ojczy�nie.
- O, pan tu pracuje! - domy�li� si� Znawca. - Dzie� dobry! Nam te� bardzo mi�o. Czy
poprzestaniemy na panu, czy te� zaprowadzi nas pan do swego szefa?
- Do ambasadora? Nadzwyczajny i pe�nomocny, do us�ug! - cz�owiek z breloczkiem
skromnie sk�oni� g�ow�. - To na mnie spoczywa ci�ar szefowania tej plac�wce. Jak panowie
zauwa�yli - wskaza� okno, spoza kt�rego dochodzi� �oskot bitewny - nie jest to czynno��
us�ana r�ami!
- Przepraszam za sprawienie k�opotu, ale my naprawd� niechc�cy. Aha, je�li mo�na
wiedzie� - jakiego kraju jest pan ambasadorem?
- Niestety, bardzo mi przykro. To tajemnica.
- S�ucham?
- Tajemnica. Chcemy zapewni� personelowi niezb�dne bezpiecze�stwo. Plac�wki
dyplomatyczne s� szczeg�lnie wystawione na zmienne i pobudzone nastroje spo�eczne.
Wiadomo: tam, gdzie �le si� dzieje, szuka si� winnych. A naj�atwiej ich znale��...
Oczywi�cie, nie �miem stawia� zarzut�w nader rozs�dnej i stanowczej polityce rz�du Jej
Kr�lewskiej Mo�ci; w szczeg�lno�ci pod�ymi, niewartymi wzmianki oszczerstwami by�yby
pom�wienia o �wiadome podgrzewanie nastroj�w ksenofobii. Zreszt�, s� to praktyki
powszechne na ca�ym �wiecie, wsz�dzie si� podgrzewa... - ambasador odchrz�kn�� i - wobec
zas�uchania Znawcy - podj�� na nowo:
- Tak wiec wsp�czynnik zdobywalno�ci ambasad dawno ju� przekroczy� w Londynie
cyfr� 150 procent w skali miesi�ca, czyli co druga ambasada pada dwa razy w miesi�cu;
pozosta�e za�, w zgodzie ze statystyk�, po razie... W tej sytuacji, kieruj�c si� wzgl�dami
humanitarnymi i og�ln� profilaktyk� podj�li�my decyzje o utajnieniu informacji dotycz�cych
systemu spo�ecznego, przynale�no�ci do pakt�w wojskowych, polityki gospodarczej i
wyznaniowej, po�o�enia geograficznego oraz nazwy pa�stwa, kt�rego jestem
przedstawicielem.
- Teraz pojmuje! - z uznaniem skin�� g�ow� Badacz.
- Oczywi�cie ujawnimy si�, gdy zaistniej� bardziej sprzyjaj�ce warunki - doda�
ambasador bawi�c si� breloczkiem.
- Bardzo intryguj�ce... Czy nie m�g�by pan ambasador zdradzi� mi swego sekretu na
ucho? Przyrzekam, nikomu nie pisn� s��wka! Wszak jestem osob� prywatn�, no a ponadto
uczonym.
Ambasador westchn��.
- Szanowny panie, pa�ska naiwno�� jest tak zatrwa�aj�ca, �e to a� fascynuje. Musi
pan zrozumie�, �e post�p techniczny w zakresie �rodk�w inwigilacji jest dramatyczny, a
nasycenie ka�dego metra kwadratowego globu aparatami pods�uchowymi przewy�szy
niebawem nasycenie atomami!
- Obawia si� pan, �e zdradz� si�... niechc�cy? B�d� milcza� jak gr�b!
- Niezupe�nie o to chodzi. Problem w tym, �e utajnienie ka�dej informacji, aby by�o
skuteczne, musi by� kompletne.
- Co to znaczy?
- To, �e informacja taka w og�le nie mo�e zaistnie�.
- Czyli, �e pan... - John McHmm spojrza� ambasadorowi g��boko w oczy. - Pan te�... -
wykona� g�ow� niemy znak przeczenia.
- Istotnie. Ja te� nie wiem, kt�re pa�stwo reprezentuje ta ambasada. Nikt tego nie wie!
- Co� podobnego... - wyszepta� zadziwiony Znawca. Zapad�a cisza, zak��cona tylko
odleg�ym gwizdem kul, odg�osami wybuch�w.
- Panie ambasadorze! - odezwa� si�, naraz nasz Badacz. - Przepraszam za w�cibstwo;
ale, pan wybaczy, co� mi si�. tutaj nie zgadza�
- S�ucham?
- Nie jestem teoretykiem od spraw wojskowych, mog�. si� wiec myli� - odnios�em
jednak wra�enie, �e nie jest do ko�ca tak, �eby ta ambasada nie by�a zajmuj�ca w sensie
zdobywczym... Powiedzia�bym nawet, �e w�a�nie w tej chwili kto� was usi�uje zdoby�.
- Ma pan s�uszno��. Potyczki trwaj� nieprzerwanie. W tym tygodniu ju� trzy razy
byli�my wzi�ci.
- Na Boga! Kt� jest taki zapalczywy?! Jeste�cie przecie� ambasad� zabezpieczon� do
granic mo�liwo�ci!
- Niestety. Skutek utajnienia okaza� si� odwrotny do zaplanowanego. Ka�dy terrorysta
czy zamachowiec uwa�a, �e spory polityczne, kt�re on usi�uje rozstrzyga� na sw�j spos�b, s�
najwa�niejsze w �wiecie. St�d rodzi si�. w nim przekonanie, �e pr�ba zabezpieczenia naszej
ambasady - rzeczywi�cie najdalej w notowaniach dyplomatycznych posuni�ta - musia�a by�
dzie�em tego pa�stwa, z kt�rym akurat on walczy. No a ponadto nikt nie chce da� wiary, �e
my naprawd� nic nie wiemy. Wszyscy my�l�, �e tylko udajemy i �e jak si�. nas podda
odpowiedniej presji, to przyznamy sit* do tej czy innej metropolii. Prosz� popatrze� -
ambasador �ci�gn�� mankiet i pokaza� na przedramieniu kilka solidnych siniak�w.
- Nie maj� pods�uchu, czy jak?
- Ale� maj�, maj� - ka�de dziecko ma dzisiaj przecie� te zabawki. Ale w pods�uch te�
nie wierz�! My�l�, �e to szczeg�lnie zr�czny kamufla�. M�wi� panu - zdenerwowany
ambasador uderzy� d�oni� w st�, a� Znawca spojrza� z niepokojem na breloczek. -
Wytworzy�a si� koszmarna sytuacja; nie spos�b przekona� kogokolwiek, �e si� czego� nie
wie! Gdyby to ode mnie zale�a�o, dawno zni�s�bym to ca�e utajnienie!
- Czy nie zale�y to od pana ambasadora?
- Bynajmniej! Procedura dyplomatyczna domaga si� przy podejmowaniu podobnych
decyzji zgody na pi�mie ze stolicy! No a niech mi pan powie - gdzie ja mam szuka� mojej
stolicy?! Pr�bowa�em ju� dawa� poczt� kuriersk� na poste restante, ale nikt nie odbiera�.
Swoj� drog� - przyzna� z za�enowanym u�miechem - to by�o bardzo porz�dnie wykonane,
wasza Secret Service mog�aby si�. przy nas uczy� - kawa� rzetelnej tajno�ci.
Z ciszy, kt�ra nasta�a po s�owach strapionego dyplomaty, rozleg�a si� seria g�o�nych
eksplozji, a� posypa� si� tynk z sufitu. Zmagaj�ce si� wok� murku strony musia�y podtoczy�
bro� skuteczniejszego kalibru.
- Aha, panie ambasadorze - odezwa� si� Znawca. - wracaj�c do spraw, by tak rzec,
bie��cych - czy ta ambasada ma jakie� zapasowe wyj�cie? Mog� by� kuchenne schody; nie
poczytam sobie tego, s�owo honoru, za a-front. Rzecz w tym, �e ju� jestem sp�niony, a
skorzystanie z g��wnego wyj�cia mog�oby nastr�cza� teraz pewne, hm, trudno�ci.
- Niestety, nic takiego nie ma. Ale b�d� rad mog�c, do czasu wyja�nienia sytuacji,
go�ci� pana i pa�skiego milcz�cego przyjaciela - przepraszam, czy on taki nie�mia�y, czy te�
niewiele mia�by do powiedzenia?
- On? Sk�d�e! - �achn�� si� John McHmm. - To m�j oddany s�u��cy!
- S�u��cy, powiada pan? Oj, to fatalnie! - zafrasowa� si� ambasador. Spojrza� na
Plexiglasa. Z wahaniem zada� pytanie:
- Przepraszam, czy pan jest cz�owiekiem?
- Tak, sir - odpar� szczerze dzielny s�u��cy.
- No w�a�nie! To zmienia zupe�nie posta� rzeczy! Bardzo przykra sprawa.
- Ale dlaczego?
- Niestety, musze panu wyja�ni�, �e my, jako plac�wka dyplomatyczna, funkcjonuj�ca
w porozumieniu i za zgod� waszego rz�du, winni�my respektowa� wszystkie prawa i przepisy
przez ten rz�d stanowione. W tym r�wnie� przepisy dotycz�ce wymiany z zagranic�!
- Ma si� rozumie�, lecz co z tego?
- Prosz� sobie przypomnie� podj�t� przez wasz parlament ustaw� o ca�kowitym
zakazie proliferacji s�u��cych-ludzi - obejmuj�cym Kontynent, inne strony �wiata, a w my�l
ostatniej nowelizacji - r�wnie� Kosmos. O ile wiem, ustawodawcy przy�wieca�a idea ochrony
zabytk�w. Pa�stwo, kt�re reprezentuje, z pewno�ci� le�y b�d� na Kontynencie, b�d� te� w
innej stronie �wiata, �e nie wspomn� ju� o Kosmosie. W zwi�zku z powy�szym pa�ski
s�u��cy musi bez chwili zw�oki opu�ci� teren ambasady. Pomo�e to unikn�� konfliktu o
zasi�gu mi�dzynarodowym.
- Ja si� nie zgadzam! - krzykn�� Znawca.
- Niezmiernie mi przykro - ambasador roz�o�y� r�ce. - Ale prawo mi�dzynarodowe te�
jest Jakim� prawem.
- Ale to jest nieludzkie! Protestuje! C� poczn� bez niego! Plexi! - zrozpaczony
Znawca chwyci� s�u��cego za po�� liberii. - Plexi, zr�b co�!
- Sir, b�dzie to raczej trudne. Sytuacja nosi pewne cechy dra�liwo�ci...
- Plexi, ty przecie� potrafisz wszystko! Wymy�l co�, �eby nas nie roz��czyli,
cokolwiek!
- Jak pan ka�e, sir - Plexiglas sk�oni� si� nisko. Nast�pnie przyst�pi� do ambasadora i
zacz�� mu co� szepta� na ucho, wskazuj�c przy tym na Znawc� i wykonuj�c tajemnicze gesty.
Dyplomata s�ucha� z uwag�, pyta� o co� szeptem. Wreszcie skin�� g�ow�.
- W porz�dku - powiedzia� oboj�tnym g�osem. - Oczywi�cie w takiej sytuacji prawo
nie zosta�o przekroczone. Obydwaj panowie mo�ecie zosta� - umilk� i spojrza� na naszego
Badacza wzrokiem specyficznym. Potem z wnikliw� uwag� zacz�� ogl�da� swoje paznokcie.
- Zawezw� zaraz mojego sekretarza; wska�e panom pok�j i przypilnuje, aby�cie dostali co�
do jedzenia. Mam nadzieje, �e obecne obl�enie nie b�dzie trwa� w niesko�czono��. A
teraz...
Wtem, potwierdzaj�c zasadno�� �ywionej przez ambasadora nadziei, w budynku
rozleg� si� tumult, wrzaski, wyrwane eksplozj� granatu drzwi zwali�y si� z nieprzyzwoitym
trzaskiem i do pokoju wtargn�o komando terroryst�w, najprawdopodobniej zawodowc�w,
je�li s�dzi� po ilo�ci i jako�ci broni, jak� byli obwieszeni. Rozejrzeli si� zdobywczym
wzrokiem po wn�trzu i w mig otoczyli Znawc�, przewracaj�c go na pod�og�, poszturchuj�c,
kopi�c i og�lnie si� nim interesuj�c.
- Narodowo��?! Jaka narodowo��?! - krzyczeli jeden przez drugiego.
- Bry...ty... - wyrz�zi� John McHmm, konstatuj�c przy okazji, �e wypowiadanie si� w
najbardziej podstawowych kwestiach, gdy z tuzin �ap zaciska si� wok� szyi, nastr�cza du�o
problem�w artykulacyjnych.
- Przesta� chrzani�! - wrzasn�� dryblas, wygl�daj�cy z krwawej miny na dow�dc�
komanda. - Anglik si� znalaz�! Angielska ambasada w Londynie, tak?! Wymy�l lepsz�
bajeczk�!
Ambasador dotkn�� ramienia krewkiego dow�dcy.
- Niech panowie zostawi� tego nieboraka - powiedzia� g�osem pe�nym rezygnacji. - To
nie on. To ja.
Komando z miejsca zaj�o si� jego osob�, stosuj�c te sam�, co w przypadku Badacza,
procedur� powitania. Znawca za�, sponiewierany, wykrzywiony z b�lu, momentalnie przesta�
interesowa� bandzior�w. Tylko rzucony mimochodem rozkaz: �tego na podw�rze i rozwali�
�wiadczy� o jego dalszych losach.
Prowadzeni przez kilku dr�gali w spos�b nie poddaj�cy si� �adnym zabiegom
mediacji, znale�li si� - nasz Badacz i jego wierny s�u��cy - na dziedzi�cu. Badacz,
przeczuwaj�c rych�y koniec wszelkich ziemskich k�opot�w i rado�ci, stara� si� zachowa�
godno�� prawdziwego naukowca i nie zwa�a� na przej�ciowe niewygody. Wci�� nurtowa�a
go jedna kwestia; mimo niesprzyjaj�cych warunk�w postanowi� zg��bi� j� do dna.
- Plexi! - odezwa� si� szeptem, gdy dr�gale ustawili ich pod �cian� i zacz�li odchodzi�
na stosown� odleg�o��.
- S�ucham, sir?
Niewzruszona dyspozycyjno�� Plexiglasa dziwnie roztkliwi�a Znawc�. Przem�g� si�
jednak.
- Powiedz, Plexi, czym przekona�e�, aby nie wyrzuca� ci� z ambasady? W tej chwili
wprawdzie nie ma to wi�kszego znaczenia, ale - zawsze warto wiedzie�.
- To by�a drobnostka, sir. Oznajmi�em...
Gruchn�o i na naszych bohater�w posypa� si� tynk ze �ciany - to dr�gale, po zaj�ciu
dogodnych pozycji, oddali pr�bn� serie.
- ...oznajmi�em mianowicie panu ambasadorowi, �e w powsta�ym zam�cie sir nie do��
precyzyjnie wyrazi� si� o rodzaju �wiadczonych przeze mnie us�ug. Poda�em nast�pnie taki
ich rodzaj, kt�ry faktycznie nie jest obj�ty ograniczeniami wywozowymi. Drobne
przeinaczenie fakt�w.
- O! Bardzo zr�cznie! - Znawca strz�sn�� py� z w�os�w. - I jakie� to, w tej twojej
wersji, mia�by� �wiadczy� mi us�ugi?
- Erotyczne, sir. Rozleg�a si� kolejna salwa.
Znawca, stoj�c z zamkni�tymi oczami, zdziwi� si�, �e stan okre�lany powszechnie
jako �mier� tak ma�o r�ni si� od stanu �ycia. Znowu us�ysza� strza�y i pomy�la�, �e
konieczna by�a poprawka i dopiero od tej chwili zacznie si� zgon. Nic w jego stanie nie
chcia�o si� jednak zmieni�, wiec ostro�nie uchyli� powieki. Wszyscy dr�gale le�eli pokotem i
sprawiali wra�enie, jakby to na nich w�a�nie wykonano wyrok �mierci. Czy�by a� tak bardzo
spud�owali?
Rozw�j wypadk�w poprawi� opinie Badacza o umiej�tno�ciach strzeleckich
nieboszczyk�w. Na dziedziniec ambasady wdziera�a si� bowiem z dymi�cymi strzelbami
nast�pna grupa amator�w stanowczego rozwi�zania pal�cych r�nic politycznych.
Oczywi�cie, nie trzeba dodawa�, �e amatorzy ci, prze�cigaj�c jeden drugiego, dopadli
Znawcy, obalili go na ziemie i za��dali podania parametr�w kraju ojczystego. Nasz Badacz
�achn�� si�, �e to zaczyna by� ju� nudne i �e jako obywatel brytyjski ma prawo do lepszego
traktowania. Nazwa� napastnik�w becwa�ami, zanosi�o si� wiec na sp�nione dope�nienie
formalno�ci zwi�zanych z wyprawieniem naszego bohatera na tamten �wiat - wszelako
zawsze potrafi�cy si� znale�� Plexiglas wtr�ci� w stosownym momencie kilka s��w i
amatorzy rozwi�zywania pal�cych zagadnie�, pod os�on� silnego ognia zaporowego, pognali
na z�amanie karku do wn�trza ambasady.
Znawca, gdy doszed� ju� do siebie, uzna�, �e czekanie w miejscu na kolejny batalion
osobnik�w tak nami�tnie dobijaj�cych si� wiedzy o tym, i� on, niepo�ledniej miary uczony,
pozostaje poddanym Jej Kr�lewskiej Mo�ci - nie by�oby posuni�ciem rozwa�nym. Nale�a�o
skorzysta� z chwilowej przerwy w zaj�ciach ambasady. Id�c za tym podszeptem rozs�dku,
omijaj�c szerokim �ukiem wrak aerodyny, wci�� le��cy na murawie dziedzi�ca i �a�o�nie
domagaj�cy si� pomocy technicznej oraz prawnej - obaj nasi bohaterowie wymkn�li si� po
gruzach murku na zewn�trz tajnej plac�wki, starannie zamykaj�c za sob� to, co osta�o si� z
dyplomatycznej furty.
Sk�pana w promieniach S�o�ca ulica prezentowa�a si� nad podziw spokojnie - z
rzadka tylko jaka� zab��kana kula przecina�a powietrze ze �wistem. By�a wszak pora, w kt�rej
zamieszki uliczne przygas�y zwykle z uwagi na przerw� obiadow�. Ca�e miasto wygl�da�o jak
wymar�e.
Znawca oceni�, �e do domu Toma zosta�o ju� tylko jedena�cie mil. Mo�e wiec
nale�a�o spr�bowa� dotarcia tam per pedes? Zwa�ywszy na sposobn� por� dnia, spacer m�g�
okaza� si� ca�kiem przyjemny i bezkonfliktowy. Spytany o opinie Plexiglas zachowa� si� z
w�a�ciw� mu rezerw�; wysun�� jedynie propozycje modyfikacji zasad obrony koniecznej -
strzela� nie w trakcie u�miercania nas przez przeciwnik�w, ale przed. Decyzja marszu zosta�a
zatem podj�ta.
Tu� za najbli�szym rogiem czeka�y niecierpliwie nowe perypetie. Oto nie wiadomo
sk�d wyr�s� nagle przed naszymi bohaterami postawny m�czyzna w szarym p�aszczu i
kapeluszu g��boko nasuni�tym na oczy. Otaksowa� ich szybkim spojrzeniem, rozejrza� si�
wok�, jakby chcia� sprawdzi�, czy za niewinnie wygl�daj�cymi przechodniami nie czai si�
przypadkiem wataha strzelc�w wyborowych, zaczym odezwa� si� g�osem nieco dr��cym z
emocji:
- Panowie pozwol� ze mn�.
I wskaza� najbli�sz� bram�.
- O?! Dlaczego? - zdziwi� si� nasz Badacz.
- Prosz� nie utrudnia�... Bardzo prosz�... - m�czyzna w kapeluszu zni�y� g�os do
poziomu b�agalnego szeptu. - Tam sobie wszystko wyja�nimy.
- Ale� drogi panie! - oburzy� si� Znawca. - Nie zwyk�em w��czy� si� po bramach z
pierwszym lepszym! - Musi pan zaraz powiedzie�, o co chodzi - inaczej nic z tego!
- Bo�e, do grobu mnie pan wp�dzi! Skoro jednak pan taki uparty... O, widzi pan? - tu
m�czyzna nerwowym ruchem rozchyli� na moment po�y szczelnie go opinaj�cego p�aszcza.
- Aha - domy�li� si� Znawca. - Pan jeste�...
- Ciszej, na Boga, ciszej! - cz�owiek w p�aszczu rozejrza� si� trwo�liwie dooko�a.
Nast�pnie utkwi� czujny wzrok w twarzy Znawcy, spr�ony w sobie, w ka�dej chwili got�w
do ucieczki. - Czy zechc� wiec panowie pozwoli� ze mn�?
- No c�, je�li tak to si� przedstawia... Plexi, idziemy z tym panem.
W bramie m�czyzna odetchn�� z wyra�n� ulg�, zdj�� kapelusz i rozpi�� p�aszcz, spod
kt�rego ujrza� �wiat�o dzienne policyjny mundur w pe�nym rynsztunku. Potem starszy
sier�ant policji wyj�� z kieszeni starannie z�o�on� czapk� policyjn�, kt�r� sumiennie
rozpakowa�, otar� z kurzu i z namaszczeniem nasadzi� na g�ow�. W ko�cu za� wy�wiczonym
ruchem si�gn�� po bloczek mandatowy.
- Informuje pan�w, �e przekroczyli�cie przepisy o zachowaniu si� w ruchu ulicznym
przechodz�c przez jezdnie w miejscu do tego nie przeznaczonym i naruszaj�c w ten spos�b
bezpiecze�stwo publiczne. Z Ustawy o kontroli jezdnych i pieszych, paragraf drugi, pozycja
pierwsza, Tygodnik Ustaw Drogowych, nale�y si� kara dwie�cie funt�w. P�ac� panowie
got�wk�, czekiem, czy sk�adaj� odwo�anie?
- Naruszy�em bezpiecze�stwo?! Co� podobnego! - zdumia� si� szczerze nasz Badacz. -
O ile wiem, ruch ko�owy zamar� w Londynie pi��dziesi�t lat temu, a g�sienicowy te� jest
rzadki.
- Tym niemniej nale�y stosowa� si� do przepis�w! Got�wk�, czekiem, czy odwo�anie?
- No, skoro ju�... - Znawca si�gn�� do portfela i poda� � policjantowi banknot.
- Prosz�, tu jest pokwitowanie. Dzi�kuje panom za wykazanie obywatelskiej postawy -
starszy sier�ant zasalutowa�. I zaraz, jakby wszystko na nim zacz�o si� pali� - b�yskawicznie
zerwa� z g�owy czapk�, ukry� bloczek mandatowy i opatuli� si� p�aszczem. Nak�adaj�c
kapelusz - pancerny, co zauwa�y�o naukowe oko Badacza - ostro�nie wyjrza� na ulice.
- Orientuje si� pan mo�e, jak tam jest? Czy bardzo strzelaj�? - policjant wskaza�
kierunek, z kt�rego przyszli nasi bohaterowie. - Mo�na przeskoczy� te ulice?
- Bez problemu - uspokoi� go Znawca. - Wyj�wszy jedn� ambasad�, jest tam jak na
przyj�ciu u Kr�lowej.
- To dobrze. Musze si� przebi� przez te dwie przecznice. Jaki� szczeniak rozbi�
wystaw� sklepow�.
- Granatem?
- Nie. Dosta�em meldunek, �e kamieniem. Dlatego trzeba interweniowa� -
zakamuflowany sier�ant westchn�� ci�ko. - Pieska s�u�ba. Robimy co mo�emy. Wkraczamy
tam, gdzie ma to jaki� sens. Ka�dy z nas musi mie� dobre oko do ludzi. Nie ma pan poj�cia,
jak �atwo o pomy�ki. M�j kumpel, Bobby, chcia� raz przegoni� osiemdziesi�cioletni�
staruch�, kt�ra handlowa�a jakimi� rupieciami przed pa�acem Buckingham. O par� chwil za
p�no spostrzeg�, �e laska, kt�r� starowina si� podpiera, ma ukryty cyngiel. Opiekuje si� teraz
jego rodzin�.
Policjant obci�gn�� po�y p�aszcza sprawdzaj�c uwa�nie, czy nic nie wystaje.
- No, lec� ju�. Do rych�ego zobaczenia, mam nad