1142
Szczegóły |
Tytuł |
1142 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1142 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1142 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1142 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Karol May"Rozbojnicy z Maladety"Nikczemny czyn
W drodze powrotnej do domu don Pablo Cortejo, sekretarz
hrabiego Fernanda Rodrigandy, spotka� je�d�ca, po kt�rym od razu
mo�na by�o pozna�, �e nie przywyk� do siod�a. Mia� na sobie lekkie
letnie ubranie, a na g�owie olbrzymich rozmiar�w sombrero. Na
jego widok Cortejo zatrzyma� konia. Zna� tego cz�owieka, ale nie
spodziewa� si� go tutaj spotka�. By� to kapitan Enricque Landola.
Mocno zaci�ni�te usta z nieco opuszczonymi k�cikami, ostro
zarysowany nos, przenikliwy i bystry wyraz szarych oczu
- wszystko to znamionowa�o nieprzeci�tnego cz�owieka.
Kapitan Landola by� istotnie niezwyk�ym marynarzem. Wszys-
cy, kt�rzy go znali, wiedzieli, �e mimo hiszpa�skiego nazwiska jest
rodowitym Jankesem, �e nikogo si� nie boi, nawet samego diab�a,
i �e z ka�dej opresji potrafi wyj�� ca�o. Przew�drowa� wszystkie
morza i porty, mia� opini� cz�owieka, kt�ry dla pieni�dzy nie zawaha
si� przed niczym. Chodzi�y nawet s�uchy, �e trudni si� handlem
Murzynami, kt�ry w tych czasach by� ju� formalnie zniesiony.
- Czy mnie oczy nie myl�? Wi�c to naprawd� pan, kapitanie?
- zapyta� Cortejo.
- We w�asnej osobie.
- Co pan tu robi?
- Szukam seniora.
- Mnie? - zdumia� si� Cortejo.
- Tak. Chyba pan wie, �e wyl�dowa�em w Veracruz. Z pewno�-
ci� otrzyma� pan list od brata w tej sprawie.
- Owszem.
- A wi�c wszystko w porz�dku. Przejecha�em konno przez ten
przekl�ty kraj zb�j�w i ��tej febry, aby interes ubi� osobi�cie.
5
W domu zasta�em tylko pa�sk� c�rk�, kt�ra powiedzia�a mi, �e
z pewno�ci� spotkam pana na tej drodze. Oto wszystko.
- Pope�ni� pan nieostro�no��. Nikt seniora nie powinien widzie�,
mimo �e jest tu pan zupe�nie nieznany. Nikt nie mo�e zobaczy�
razem dwojga ludzi, kt�rzy maj� za�atwi� taki interes jak nasz.
- No dobrze, dobrze.
- Niech pan teraz jedzie na spacer, a wieczorem, ko�o dziesi�tej,
niech si� pan zjawi tu pieszo.
- B�d� punktualnie.
Gdy Cortejo przyby� do domu, Josefa, wyczekuj�ca ojca z nie-
cierpliwo�ci�, zapyta�a:
- Czy zasta�e� Indianina, czy otrzyma�e� potrzebny �rodek?
- Tak. Ale piekielnie drogi.
- Opowiedz ojcze, jak si� to odby�o.
Cortejo zda� c�rce spraw� ze swej wizyty u Basilia, po czym rzek�:
- Jak mog�a� posy�a� mi na spotkanie kapitana?
- Dlaczego nie mia�am tego zrobi�?
- Nikt nie powinien widzie� nas razem.
- By�oby jeszcze gorzej, gdybym mu pozwoli�a czeka� u nas na
ciebie.
- Chcia� tu czeka�? A to nieostro�ny cz�owiek! Czy m�wi� co�
o interesie?
- Ani s�owa.
- A ty?
Josefa milcza�a chwil� zak�opotana. Wreszcie odpowiedzia�a:
- Chcia�am naprowadzi� rozmow� na ten temat, ale kapitan
zbywa� mnie tak wymijaj�cymi odpowiedziami, �e nic z tego nie
wysz�o.
- Cz�owiek jego pokroju nie b�dzie m�wi� o takich sprawach
z kobietami. Czy powiedzia�a� mu dok�d pojecha�em?
- Nie. Powiedzia�am tylko, �e b�dzie ci� m�g� spotka� na drodze
do Paseo. Ale wracaj�c do naszego �rodka, czy to proszek czy
mikstura?
- Proszek.
- Poka�.
Ojciec otworzy� torebk�.
6
- Kiedy go u�yjesz? Dzi� jeszcze?
- Trzeba czeka� na Alfonsa.
- Po co?
- To przynajmniej naradz� si� z kapitanem.
- A wi�c don Fernando jutro dostanie proszek?
- By� mo�e.
- Ale jak to zrobisz? Stara Maria pilnuje go jak pies, nie
dopuszcza do niego nikogo.
- Trzeba b�dzie znale�� spos�b.
- Jak szybko dzia�a ten �rodek?
- Ju� po up�ywie jednej nocy, a potem przez ca�y tydzie�.
- A je�eli umrze? Jest przecie� ranny.
- To ju� nie b�dzie moja wina. Zamierzam pozornie go zabi�.
Jego �mier� nie spadnie wi�c na mnie.
Wieczorem uda� si� Cortejo pieszo na spotkanie z kapitanem.
Landola ju� tam by�.
- Nadzwyczajna punktualno��. To lubi�, to mi si� podoba!
- zawo�a�.
- Jak pan sp�dzi� czas, kapitanie?
- Jest tu dosy� tawern, w kt�rych mo�na si� zabawi�, ale
mniejsza o to. Przyst�pmy do rzeczy!
Wzi�wszy si� pod r�k�, spacerowali w ciemno�ci, rozmawiaj�c po
cichu.
- Wi�c otrzyma� pan list od swego brata Gasparina? - zapyta�
kapitan.
- Tak. A pan ma jego polecenia?
- Nie.
- To dziwne.
- Mam wra�enie, �e si� pan nieodpowiednio wyrazi� - powie-
dzia� cierpko kapitan. - Enricque Landola jest sam sobie panem.
Nie pozwalam nigdy, by mi .kto� rozkazywa� lub dawa� polecenia.
- Niech mi pan wybaczy. Nie to mia�em na my�li.
- Wi�c zgoda. Zdradz� teraz, �e pa�ski brat prosi� mnie o pomoc
seniorowi w pewnej dyskretnej sprawie.
- W jakiej?
- Mo�e b�dzie chodzi�o o unieszkodliwienie cz�owieka...
- Czy ma umrze�, czy te� �y�?
7
- Pa�ski brat chce, aby zgin��.
- A gdybym by� innego zdania? - zawaha� si� Cortejo.
- To zale�y od zap�aty. Ile pan daje?
- Czy tysi�c duros wystarczy?
- Wystarczy. Co mam zrobi� z tym cz�owiekiem?
- Zabra� go st�d.
- Dok�d?
- Pa�ska sprawa.
- Dobrze. Kiedy pan mi go przeka�e? - wypytywa� dalej
Landola.
- Jak d�ugo zostaje senior w porcie?
- Dop�ki nie sko�czymy naszych spraw. Ale mam nadziej�, �e
nie ka�e mi pan w tym l�gowisku ��tej febry siedzie� zbyt d�ugo.
W przeciwnym razie b�d� zmuszony wyjecha�. �ycie mi drogie.
- Po�piesz� si�. Czy senior wie, kogo ma zabra�?
- Nic mnie to nie obchodzi. Dla mmnie wa�ne s� tylko pieni�dze.
Gdyby Cortejo m�g� przy tych s�owach widzie� twarz kapitana,
przekona�by si�, �e Landola k�amie.
- Powie panu swoje nazwisko - m�wi� dalej sekretarz.
- B�d� udawa�, �e mu nie wierz�.
- A je�eli za�oga statku us�yszy?
- Czy dowiem si�, gdzie go pan umie�ci�?
- Mo�e. Tego dzi� jeszcze nie wiem.
- Dobrze. Przypu��my jednak, �e cz�owiek ten jutro umrze.
- Kiedy by go pochowano?
- Po dw�ch dniach. Poniewa� jednak bratanek jest nieobecny...
- Zostanie pochowany bez bratanka.
- Nie, to niemo�liwe.
- Do licha! W takim razie niech go lekarz zabalsamuje.
- Na to nie pozwol�. O�wiadcz�, �e w rodzinie nikogo nie
balsamowano, albo �e zmar�y by� zawsze przeciwnikiem balsamo-
wania.
- Doskonale. Ale w jaki spos�b przeniesiemy go do portu? Chyba
nie w trumnie?
- Nie. Zbyt rzuca�oby si� w oczy.
- A w skrzyni?
- Udusi si�.
8
- W takim razie najlepiej b�dzie w koszu.
- Dobrze. Ale jak go przewie�� na przysta�?
- Na mu�ach.
- A jak proponuje pan za�adowa� "baga�" na statek?
- To ju� pa�ska sprawa, kapitanie.
- Nie bardzo mi si� to podoba. Ale trudno, jako� dam sobie rad�.
Niech pan tylko uwa�a, �eby kosz nie zgin�� po drodze!
- To w�a�nie jest najtrudniejsze. Po tej drodze w��cz� si� r�ni
biali i czerwoni rabusie i r�na ha�astra.
- To ju� pa�ska sprawa, �eby zapewni� dobr� eskort�.
- A w jaki spos�b powiadomi� pana o naszym przybyciu?
- W bardzo prosty: wy�le senior do mnie na statek pos�a�ca.
- Zejdzie pan, kapitanie, do nas?
- Tego nie wiem. Niech pan w ka�dym razie wyszuka takie
miejsce daleko od miasta, przy kt�rym �atwo mo�na zaKotwiczy�.
W nocy zabior� kosz. To chyba wszystko.
- Tak panu �pieszno?
- Czeka mnie ma�a rozrywka. �ycie na morzu jest piekielnie
jednostajne, skoro wi�c zawinie si� do portu, trzeba u�ywa�.
- Rozumiem. Dobrej nocy!
- Dobrej nocy! Niech si� pan tylko po�pieszy!
Po tych s�owach rozstali si�.
Szcz�cie albo raczej diabe� sprzyja� sekretarzowi. Przecho-
dz�c obok pa�acu swego pana, spotka� star� Mari�, wracaj�c�
od studni.
- Jak si� czuje hrabia? - zapyta�.
- Bez zmian.
- Czy gor�czka spad�a?
- Nie, ma ci�gle straszne pragnienie. Co kwadrans musz� mu
podawa� szklank� wody.
- Czy by� lekarz?
- Dwa razy. Powiedzia�, �e nie ma powodu do obaw, chyba �e
zajd� jakie� komplikacje.
- Da B�g, hrabia wkr�tce wyzdrowieje. Chocia� w kraju o tak
upalnym klimacie, jak nasz ka�da rana mo�e by� niebezpieczna.
- To prawda. Ale musz� ju� i��. Dobrej nocy!
- Dobranoc!
9
Stali w�a�nie przed mieszkaniem Marii. Staruszka wesz�a na
chwil�, aby co� stamt�d wzi��, a szklank� wody zostawi�a na murze
przed domem. Cortejo mia� proszek przy sobie. Wsypa� wi�c
trucizn� do szklanki i szybko odszed�.
Josefa czeka�a na ojca. Opowiedzia� jej, co zasz�o. Gdy sko�czy�,
klasn�a w d�onie.
- Wspaniale! - zawo�a�a. - Wygrali�my ostatecznie. Teraz wiem
na pewno, �e b�d� hrabiank�. Kiedy wraca Alfonso?
- Za kilka dni. Mo�e nawet jutro.
- Nie b�d� tej nocy mog�a spa� z rado�ci.
-.P�jd� jednak do swojej sypialni. Je�eli z hrabi� stanie si� co�
niezwyk�ego, wszystkich trzeba b�dzie obudzi�. Zrobi�oby to
dziwne wra�enie, gdyby� zjawi�a si� ubrana. Musimy uwa�a� na
ka�dy drobiazg.
- Masz racj�. Ale, ale... Zapomnia�am o najwa�niejszym: my�l�,
�e hrabia sporz�dzi� nowy testament.
- Do licha! - zakl�� Cortejo.
- Tak mi si� zdaje. W przeddzie� pojedynku pisa� co� bardzo
d�ugo, tak m�wi lokaj.
- To jeszcze nie dow�d, �e sporz�dzi� nowy testament.
- Dlaczego wi�c ukrywa tak skrz�tnie to, co napisa�? Dlaczego
nie schowa� tego w biurku, gdzie s� wszystkie papiery, ale da� starej
Marii Hermoyes?
- Do diab�a! Jeste� tego pewna?
- Tak. Wysz�a z pa�acu z wielk�, pi�ciokrotnie opiecz�towan�
kopert�. Gdy hrabia zawo�a� j� do siebie po pojedynku, przynios�a
mu kopert� z powrotem.
- Kto ci to powiedzia�?
- Kamerdyner.
- Mo�e istotnie masz racj�. Ale w ka�dym razie Alfonso zostanie
spadkobierc�. .
- Albo nie. M�g� go przecie� wydziedziczy�, jest tylko jego
bratankiem. Jedynie dobra w Hiszpanii musz� bezwarunkowo
przypa�� Alfonsowi jako majorat.
- Nie rozumiem, dlaczego hrabia takim zaufaniem darzy t�
Mari�?
- Przywioz�a mu Alfonsa. A mo�e ona co� przeczuwa?
10
- Czy przypuszczasz, �e mog�a o tych przeczuciach m�wi�
z hrabi�?
- Wszystko jest mo�liwe.
- Trzeba j� unieszkodliwi�. Gdzie twoim zdaniem hrabia scho-
wa� kopert�?
- Chyba, w�a�ciwie jestem pewna, w �rodkowej szufladzie biur-
ka, gdzie le�� wszystkie wa�ne dokumenty.
- Gdy tylko nasz proszek zacznie dzia�a�, b�dziesz musia�a
otworzy� t� szuflad�.
- Postaram si�. A teraz dobrej nocy!
Josefa posz�a do sypialni, nie mog�a jednak zasn��. Le��c na
��ku, �ni�a z otwartymi oczami o przysz�ym �yciu, pe�nym blask�w
i zaszczyt�w. Z tego, �e je okupuje ci�k� zbrodni�, nie robi�a sobie
�adnych wyrzut�w.
Cortejo spa� w najlepsze, gdy zbudzono go g�o�nym pukaniem.
- To ja, s�u��cy Arnoldo. Nieszcz�cie spotka�o naszego pana!
- Zaraz, zaraz!
Wyskoczy� z ��ka, na�o�y� szlafrok, zapali� �wiat�o i otworzy�
drzwi.
- Co si� sta�o hrabiemu? - zapyta�.
- Nie wiem. Mia�em dzi� w nocy dy�ur. Siedzia�em na korytarzu
i zdrzemn��em si� chwil�. Nagle us�ysza�em krzyk w pokoju
hrabiego. Pok�j by� od wewn�trz zamkni�ty na klucz. Zacz��em
wo�a�, co si� dzieje, ale nikt mi nie odpowiedzia�. Us�ysza�em tylko
p�acz i rozpaczliwe biadania Marii. Poniewa� Maria nie otworzy�a
drzwi, przybieg�em tutaj.
- Dobrze� zrobi�. Musimy natychmiast tam p�j��!
Kiedy znale�li si� pod drzwiami pokoju hrabiego, don Pablo
us�ysza� g�o�ny p�acz Marii.
- Otwiera�! - krzykn��, uderzaj�c w drzwi nog�.
To poskutkowa�o, Maria otworzy�a.
- Co si� sta�o? - zapyta� sekretarz.
- Ach, nasz dobry pan nie �yje! - odpar�a z j�kiem.
Cortejo podszed� do ��ka, popatrzy� na hrabiego. Don Fernando
le�a� blady jak trup, policzki mia� zapadni�te.
- Kiedy umar�? - zapyta� don Pablo.
- Nie wiem.
11
- Musisz wiedzie�, czuwa�a� przecie� przy nim!
- Zasn�am. Kiedy si� ockn�am, ju� nie �y�. Nie wiem, jak d�ugo
rozpacza�am.
- A mo�e ty� winna jego �mierci? Nie otwiera�a�. By� mo�e
mo�na go by�o jeszcze uratowa�.
- Nie, nie!
Cortejo, wchodz�c do pokoju, spojrza� na biurko: klucz tkwi�
w zamku �rodkowej szuflady.
- Obudzi� ca�� s�u�b�! Sprowadzi� lekarzai - rozkaza� s�u��ce-
mu.
Arnoldo i stara Maria wybiegli z pokoju. Cortejo podszed�
podekscytowany do biurka, otworzy� szuflad�, znalaz� kopert�.
W�o�ywszy j� do kieszeni szybko wyszed�. W przedpokoju spotka�
jeszcze Mari�. Bior�c j� pod rami�, zapyta�:
- Hrabia mia� du�o zaufania do ciebie, prawda?
- O tak! - odpar�a, g�o�no �kaj�c.
- Zosta� wi�c przy nim, a� przyb�dzie komisja s�dowa. Pilnuj,
by nic nie zgin�o z pokoju. No, id�!
S�u��ca wr�ci�a do pokoju, nie przestaj�c �a�o�nie zawodzi�.
Na wo�anie sekretarza zbieg� si� ca�y pa�ac, aby op�akiwa�
niespodziewan� �mier� hrabiego. Po pewnym czasie nadszed�
lekarz. Przede wszystkim wyprosi� wszystkich z pokoju. Pozwoli�
tylko zosta� sekretarzowi, kamerdynerowi i Marii. Zbadawszy
cia�o, potrz�sn�� g�ow� i powiedzia�:
- Tetanus, t�ec. Jeszcze jest ciep�y, musimy poczeka�.
Cortejo ba� si�, �e lekarz wpadnie na pomys� otworzenia �y�
hrabiemu. Obawy jednak okaza�y si� p�onne. Lekarz o�wiadczy�, �e
pozostanie do rana. Pablo oddali� si� wraz ze s�u��cymi. Maria
zosta�a z lekarzem.
Zaledwie Cortejo wr�ci� do domu, Josefa wbieg�a do pokoju
z pytaniem:
- Czy masz dokument?
- Tak, znalaz�em go w �rodkowej szufladzie. Na kopercie nie ma
�adnego napisu. Zobaczmy!
Z�ama� piecz�cie, wyci�gn�� z koperty papier i czyta�. W miar�
lektury blad� coraz bardziej.
- Co si� sta�o? - spyta�a Josefa.
13
- Czytaj!
Ona r�wnie� zblad�a. Sko�czywszy czyta�, rzuci�a papier na
pod�og�.
- A wi�c tak, jak przypuszcza�am: wydziedziczony!
- Nie dostaliby�my ani grosza!
- Tej Marii zapisa� niebywa�e bogactwa.
- A my poszliby�my pod s�d, kt�ry b�dzie bada�, czy Alfonso jest
istotnie hrabim Rodrigand�.
- Szcz�cie, �e mamy ten papier.
- Spal go!
- Nikt nie zauwa�y�, jak wyci�gn��e� go z biurka? Mo�e Maria?
- Nie, na pewno nie!
- W takim razie mo�na go spali�. Brak teraz tylko Alfonsa!
- Ja go zast�puj�. W�adze b�d� musia�y zwraca� si� ze wszystkim
do mnie jako do sekretarza hrabiego.
- A co b�dzie z plamami po�miertnymi?
- Znajdzie si� na to rada.
- Kto si� tym zajmie: ja czy ty?
- Ja. Znam si� na tym lepiej.
- Czy zw�oki hrabiego pozostan� w pokoju?
- Nie. Zamkniemy pok�j a� do chwili otwarcia testamentu.
- Kiety to nast�pi?
- Jeszcze dzi�.
- Gdzie po�o�ysz cia�o?
- Na katafalku w wielkiej sali. Trzeba b�dzie �ciany obi� na
czarno.
- Czeka mnie sporo pracy.
- Mnie r�wnie�. Musz� przygotowa� trumn� i ca�� ceremoni�.
No, trzeba zaczyna�, ju� �wita.
- Ale przede wszystkim to - Josefa wzi�a testament od ojca
i wraz.z kopert� wrzuci�a do p�on�cego kominka.
Po kilku godzinach lekarz wezwa� don Pabla.
- Pan jest sekretarzem hrabiego, pan prowadzi� wszystkie jego
sprawy?
- Tak.
- W takim razie o�wiadczam, i� hrabia rzeczywi�cie umar�.
Cortejo przybra� zrozpaczony wyraz twarzy.
14
- Czy to mo�liwe? - zawo�a�.
- Z pocz�tku sam nie wierzy�em, ale teraz jestem pewien.
- Powiedzia� pan, panie doktorze, �e to tetanus?
- Tak, t�ec. W naszym klimacie najmniejsza nawet rana mo�e
si� tym sko�czy�.
- To straszne! Pozwoli pan, doktorze, �e przenios� st�d zw�oki?
Za jakie� p� godziny zjawi� si� przedstawiciele w�adz, �eby
stwierdzi�, kto jest spadkobierc�.
- Kto nim b�dzie?
- Przypuszczam, �e don Alfonso.
- Czy by� pan obecny przy pisaniu testamentu?
- Tak.
- W takim razie to nie przypuszczenie, ale pewnik. Prosz�, niech
mnie pan poleci hrabiemu Alfonsowi. Zawsze cieszy�em si� pe�nym
zaufaniem jego stryja.
- Postaram si� uczyni� wszystko, co w mojej mocy.
- Wystawi� panu akt zgonu. Chcia�bym tylko zbada� jeszcze raz
cia�o przed samym pogrzebem.
- Prosz� pana nawet o to, doktorze.
Nie zd��ono jeszcze przenie�� zmar�ego, gdy zjawi�y si� w�adze.
Maria musia�a opu�ci� pok�j, zosta� w nim tylko don Pablo jako
sekretarz i pe�nomocnik hrabiego. Don Fernando zdeponowa� sw�j
pierwszy testament u w�adz. Odczytano go teraz. Jedynym spadko-
bierc� by� don Alfonso. Zgodnie z zaleceniem stryja mia� on
wyp�aci� sekretarzowi wcale poka�n� sum� i zatrzyma� go na
dotychczasowym stanowisku. Hrabia nie zapomnia� r�wnie� o s�u�-
bie.
- Gdzie jest hrabia Alfonso? - zapyta� jeden z przedstawicieli
w�adz.
- Na bardzo odleg�ym folwarku.
- Kiedy wraca?
- Najp�niej za kilka dni.
- Prosz� zawiadomi� mnie, gdy tylko przyb�dzie. Pragn� si�
z nim naradzi�. A teraz upowa�niam pana w my�l testamentu, do
zaj�cia si� pogrzebem. Gdzie znajduj� si� papiery zmar�ego?
- W bibliotece i tutaj.
- A pieni�dze, kosztowno�ci?
15
- W tym biurku.
- W takim razie musz� opiecz�towa� chwilowo ca�e mieszkanie.
Pan odpowiada za nienaruszalno�� piecz�ci.
Cortejo skin�� g�ow� i rzek�:
- Prosz� tylko o pewn� sum� na koszta pogrzebu. P�niej
rozlicz� si� z niej.
- Dobrze, otrzyma j� pan.
Pok�j hrabiego zosta� opiecz�towany, zw�oki umieszczono w
wielkiej sali.
Fa�szywy spadkobierca
Wiadomo�� o �mierci hrabiego Fernanda szybko rozesz�a si� po
stolicy. M�wiono te� o pojedynku, kt�ry spowodowa� �mier�.
Hrabia by� w mie�cie og�lnie lubiany, tote� w ci�gu jednego dnia
nap�yn�o do pa�acu wiele kondolencji.
Po po�udniu uda�o si� don Pablowi sp�dzi� d�u�sz� chwil� przy
zmar�ym. By� zupe�nie sam, mia� wi�c sposobno�� pomalowania
cia�a specjalnym p�yn�m. Plamy "po�miertne" wyst�pi�y w ca�ej
okaza�o�ci. Lekarz, kt�ry przyby� nast�pnego dnia, bez wahania
pozwoli� na pogrzeb.
Dzie� ten przyni�s� don Pablowi jeszcze jedno pomy�lne wyda-
rzenie: zjawi� si� w jego domu z dawna wypatrywany go��: Alfonso.
Don Pablo powita� go serdecznie:
- Czeka�em na ciebie z niecierpliwo�ci�!
- I ja t�skni�em za Meksykiem i za wami!
- Czy wiesz, �e hrabia nie �yje?
- Tak - odpar� Alfonso z u�miechem.
- �miejesz si�? Dlaczego?
- Bo jeste� wszechwiedz�cy. Napisa�e� mi w li�cie, �e hrabia
Fernando umrze, przyje�d�am, zsiadam z konia i dowiaduj� si�, �e
naprawd� nie �yje! To rozumiem, to mi precyzyjna robota.
- Nie pytasz nawet, kto jest dziedzicem?
- Po co? Przecie� ja nim jestem.
- Oho!
Alfonso zblad�.
- Wi�c nie? M�w�e!
- No, no, nie denerwuj si� - uspokoi� go don Pablo. - Jeste�
dziedzicem, ale niewiele brakowa�o, a zosta�by nim zamiast ciebie
Rozb�jnicy... t. z - z
stary hrabia Manuel, pan na zamku Rodrigand�w w Hiszpanii, tw�j
"oj ciec".
- Do diab�a! Dlaczego? Nic z tego nie rozumiem!
- Dowiesz si� wkr�tce o wszystkim. Ale jak�e ty wygl�dasz? Co
to za �achy?
- Przyje�d�am przecie� z dzikiego kraju. P�jd� do swoich
pokoj�w, aby si� przebra�.
W uchylonym skrzydle drzwi stan�a Josefa. Na widok Alfonsa
zblad�a jak kreda, p�niej obla�a si� rumie�cem. Wyci�gaj�c
ramiona, zawo�a�a:
- Alfonso, Alfonso! Ukochany kuzynie!
Alfonso nie ruszy� si�. Podbieg�a wi�c do niego, przytuli�a si�
i zacz�a go nami�tnie ca�owa�. Alfonso broni� si�, lecz na pr�no.
Wpad� wi�c w z�o�� i krzykn��:
- Zostaw mnie w spokoju! Wypraszam sobie takie poufa�o�ci. Jak
�miesz nazywa� mnie g�o�no kuzynem! M�g�by nas kto us�ysze�
i nieszcz�cie gotowe!
- Taka jestem szcz�liwa, �e jeste�!
- To jeszcze nie pow�d, aby mi jedynym z�bem odgryza� wargi!
S�owa te poskutkowa�y. Sowie oczy Josefy zab�ys�y gniewern.
Odsun�a si� szybko.
- Za t� obraz� b�dziesz mnie jeszcze b�aga� o przebaczenie.
- Z pewno�ci� nie dzisiaj - odpar� Alfonso szyderczo.
- Ale jutro!
- Niedoczekanie.
- Zobaczysz! Nie pozwol� obra�a� si� bezkarnie!
- Nie lubi� frazes�w. Gdzie s� klucze od mego mieszkania,
Cortejo?
Don Pablo obserwowa� ca�� scen�.
- Tam - rzek� oschle, wskazuj�c czarn� desk�, na kt�rej wisia�
p�k kluczy.
Alfonso spojrza� na niego ze zdziwieniem i zapyta�:
- Co ci si� sta�o?
- Nic.
- M�g�by si� jednak pan sekretarz pofatygowa� i poda� klucze
swemu panu.
Cortejo naburmuszy� si� jeszcze bardziej i rzek�:
18
- A bratanek m�g�by oszcz�dzi� stryjowi tego.
Alfonso roze�mia� si� i odpar�:
- Po co ta komedia? Nie chc� by� ani jej aktorem, ani widzem!
- Dotychczas gra�e� tylko ma�� rol�, by� mo�e, b�dziesz musia�
w og�le ust�pi� ze sceny. We� klucze, przebierz si�. P�niej
przy�lesz po mnie swego lokaja.
By�o to powiedziane stanowczym i ostrym tonem, tak �e Alfonso
us�ucha� natychmiast i wyszed�, nie powiedziawszy ani s�owa.
Cortejo zwr�ci� si� do c�rki:
- Pope�nili�my melki g�upstwo pal�c testament.
- Te� tak my�l�...
- Mieliby�my Alfonsa w r�ku, gyby testament jeszcze istnia�.
- A bez testamentu? Czy wszystko stracone?
- Chyba tak.
Josefa posz�a do swego pokoju. Tu otworzy�a skrytk� w szafie
i wyci�gn�a jaki� papier. By� to testament.
- Roztropnie post�pi�am - rzek�a do siebie - rzucaj�c do pieca
kawa�ek gazety zamiast testamentu. Mam go teraz w r�ku i potrafi�
to wykorzysta�.
Przebrawszy si�, Alfonso zadzwoni� na s�u��cego i kaza� mu
zawo�a� sekretarza.
Cortejo zjawi� si� natychmiast i usiad� obok Alfonsa.
- Jak ci si� powodzi�o? - spyta�. - Wygl�d tw�j zdradza, �e mia�e�
du�o przyg�d.
- �le mi si� wiod�o. Opowiem ci p�niej o wszystkim. Ale
naprz�d musisz mi, stryju, powiedzie�, co tutaj zasz�o. To przecie�
najwa�niejsze.
- Otrzyma�e� m�j list?
- Tak.
- I spotka�e� go�c�w?
- Jakich go�c�w?
- Wi�c ich nie spotka�e�?
- Nie.
- Z polecenia don Fernanda pos�a�em po ciebie dw�ch ludzi.
- A� dw�ch? Pow�d musia� by� wa�ny. Czy sta�o si� to na skutek
choroby hrabiego?
- Nie, z powodu pojedynku. Embarez zagrozi� hrabiemu, �e
19
og�osi to w dzienniku urz�dowym, je�eliby� nie przyby� na spot-
kanie w ci�gu trzech dni.
- Do licha! Wyobra�am sobie min� starego.
- Nie mia� weso�ej. Po wys�aniu go�c�w do ciebie uda� si� do
hrabiego Embareza, aby...
- By go prosi� o przed�u�enie terminu?
- Nie. Don Fernando by� przecie� cz�owiekiem honoru i nie
chcia� kala� swego nazwiska. Poszed� do hrabiego, aby si� bi� za
ciebie.
- W takim razie ca�a sprawa jest za�atwiona?
- Najzupe�niej.
- �wietny pomys� mia� stary hrabia, znakomity, zw�aszcza �e
�mier� nast�pi�a zapewne na skutek pojedynku.
- Takie jest og�lne mniemanie.
- Wi�c umar� z innego powodu? Zaciekawiasz mnie, don Pablo!
Cortejo wyci�gn�� z kieszeni list swego brata i da� bratankowi.
- Czytaj!
Przeczytawszy, Alfonso zapyta�:
- A wi�c ten list jest powodem �mierci don Fernanda?
- O tyle, o ile, bowiem don Fernando �yje.
- �yje? Czy� ty oszala�?
- Wiem dobrze, co robi�.
- Ale� to nonsens pozwoli� mu �y�!
- Postaramy si�, aby nam nie przeszkadza�. Umar� pozornie.
- Pozornie? To okropne! Jak to wymy�li�e�?
- Da�em mu jadu, kt�ry wywo�a� letarg. Po tygodniu obudzi si�.
- A co dalej?
- B�dzie wtedy na statku naszego poczciwego Landoli.
- Jak go tam przetransportujesz?
- W koszu.
- Trudna sprawa. Droga do portu jest do�� ucz�szczana.
- Dlatego pomy�la�em o eskorcie. Ale sk�d wzi�� odpowiednich
ludzi? W dodatku nie mog� im przecie� powiedzie�, kogo maj�
pilnowa�.
- Pomog� ci.
- Ty? - zdumia� si� Cortejo. - Masz ludzi pewnych, odwa�nych
i niew�cibskich?
20
- Mam. To eskorta, kt�r� przywioz�em z hacjendy.
- Vaquerowie? Nie nadaj� si�.
- To nie vaquerowie, to Indianie.
- Chrze�cijanie czy poganie?
- Poganie. Nale�� do szczepu Komancz�w.
- Do szczepu Komancz�w? - przerazi� si� Cortejo. - Chyba
�artujesz?
- Sk�d�e znowu. M�wi� najszczersz� prawd�.
- To podobno straszni ludzie, rabusie, mordercy, z�odzieje. Co
prawda, nigdy w �yciu nie widzia�em �adnego Komancza.
- I ja ich nie zna�em. S� stokro� straszniejsi od naszych dzikich
Indian. Mimo to �yj� ze mn� w przyja�ni i b�d� ci wiernie s�u�y�.
- To twoi przyjaciele? Odprowadzili ci� a� tu, do Meksyku?
- Tak. Ukryli si� w podmiejskich g�rach. Prze�y�em z nimi
niema�o. Musz� ci o tym opowiedzie�.
Zacz�� od prze�y� w hacjendzie. A potem o porwaniu Emmy
i Karii, o jaskini ze skarbem kr�lewskim, o swych walkach,
o sadzawce krokodyli, nad kt�r� wisia� i wreszcie o swym cudow-
nym uwolnieniu.
Cortejo s�ucha� z otwartymi ustami jakby skamienia�y. W ko�cu
zawo�a�:
- To nie do wiary! Wi�c widzia�e� na w�asne oczy te olbrzymie
skarby. I nie ma ich, zgin�y?
- Tak. Dok�d je zabrano, wie tylko ten przekl�ty Bawole Czo�o
i mo�e jeszcze kilku Mikstek�w.
- Trzeba szuka�, cho�by ca�e lata! - gor�czkowa� si� Cortejo.
- Uczyni� to teraz, wszak jestem w�a�cicielem hacjendy. Pojad�
tam ze szwadronem zbrojnych i rozpoczn� poszukiwania.
- Dostaniesz szwadron, hrabiemu Rodrigandzie nie odm�wi�.
- Zemszcz� si� na tej ho�ocie!
- Wi�c s�dzisz, �e mog� naj�� twoich Komancz�w?
- Pom�wi� z nimi dzi� wieczorem przy wyp�acie. Obieca�em ich
wynagrodzi�, je�eli wr�c� ca�o.
- Pojad� z tob�.
- Postaraj si�, aby otrzymali, co przyrzek�em. Wypisz� ci wszyst-
ko na kartce. A je�li chodzi o dziedzictwo?
- Jeste� g��wnym spadkobierc�.
21
- Czy testament zosta� ju� otwarty?
- Tak. Przedstawiciel w�adzy prosi�, abym go zawiadomi�
o twym przybyciu.
- Wi�c zawiadom go czym pr�dzej.
- O ma�y w�os nie straci�e� dziedzictwa. Hrabia sporz�dzi� drugi
testament.
- Do diab�a! Dlaczego?
Cortejo zda� szczeg�owo spraw�. Gdy sko�czy�, Alfonso powie-
dzia�:
- Trzeba wyrzuci� t� star� Mari�.
- Co za nierozwaga! Stara mog�aby wszystko rozpowiedzie�.
Trzeba j� przekupi� albo za pomoc� podarunk�w, albo te� w inny
spos�b.
- Ani mi si� �ni obdarowywa� t� bab�!
- A wi�c trzeba j� b�dzie unieszkodliwi�. A teraz przede
wszystkim muszisz spe�ni� sw�j �wi�ty obowi�zek.
- Jaki obowi�zek?
- I ty si� pytasz, cz�owieku?! Jeste� przecie� bratankiem zmar-
�ego. Co powie s�u�ba, gdy zobaczy, �e nic ci� nie obchodzi �mier�
stryja?
- Uwa�asz, �e powinienem troch� pop�aka� nad trumn�?
- Oczywi�cie.
- Mo�e mam si� jeszcze modli� i przywdzia� �a�ob�?
- Naturalnie.
- Dobrze ju�, dobrze. Chcia�bym ci jeszcze co� powiedzie�.
O Josefie.
- M�w, s�ucham.
- Co znacz� te dzisiejsze przesadne czu�o�ci?
- Przesadne? Nie uwa�am. Czy nie powinna si� by�a ucieszy�
z powrotu kuzyna?
- To nie by�a rado�� siostrzana! Mam wra�enie, �e twoja c�rka
kocha si� we mnie.
- I ja mam takie samo wra�enie - odpar� ch�odno don Pablo.
- I nie wzbraniasz jej tego?
- �adne zakazy tu nie pomog�, serce nie s�uga.
- Widzisz chyba, �e mi�o�� ta jest bardzo nie na miejscu?
- Nie, tego nie widz�.
22
- Nie? Wi�c uwa�asz, �e mo�emy by� ma��e�stwem?
- Nie uwa�am tego za niemo�liwe.
- Nie jest przecie� szlachciank�i
- Ty tak�e nie jeste� szlachcicem.
- Przeciwnie! Od dzi� jestem hrabi� de Rodriganda.
- I ona mo�e w dniu �lubu powiedzie� tak samo: od dzi� jestem
hrabin� de Rodriganda!
- Ale� jest ode mnie starsza, a do tego nie�adna, nawet nieprzy-
stojna!
- Nie b�dziesz wi�c mia� powodu do obaw, �e ci� zdradza, a to
wiele znaczy, m�j drogi.
- Niech was diabli wezm�! - zawo�a� Alfonso.
- Je�eli nas wezm�, to i ciebie z nami. Tworzymy jedn� ca�o��.
Wszyscy troje zwi�zani jeste�my najmocniejszym w�z�em: zbrod-
ni�. Nigdy w �yciu nie potrafisz si� nas pozby�, o tym powiniene�
pami�ta�.
- A je�eli spr�buj�?
- Zginiesz!
- I wy razem ze mn�!
- Nie s�dz�. Zastan�w si� dobrze, a zrozumiesz, �e mamy nad
tob� przewag�. Tym, kim jeste�, jeste� tylko dzi�ki nam. �yjesz
i zginiesz razem z nami. Tyle ci chcia�em powiedzie�. A teraz id� do
trumny hrabiego i staraj si� dobrze odegra� swoj� rol�.
Cortejo postawi� spraw� jasno. Alfonso wiedzia�, czego chc�
ojciec i c�rka. Decyzja nale�a�a teraz do niego.
Stan�wszy nad trumn� don Fernanda, p�aka� tak g�o�no, �e s�u�ba
z ca�ego serca litowa�a si� nad m�odym panem. Przeszkadzano mu
w op�akiwaniu hrabiego, co chwila bowiem wchodzi� kto� ze
znajomych, aby po raz ostatni po�egna� zmar�ego. Zwyczaj mek-
syka�ski pozwala ka�demu popatrze� w twarz nieboszczyka, tote�
przez wielk� sal� przesuwa� si� korow�d ludzi. Cz�� z nich przysz�a
zapewne nie dla oddania zmar�emu ostatnich pos�ug, ale by obejrze�
wspania�o�ci hrabiowskiego pa�acu.
W pewnej chwili podszed� do don Pabla cz�owiek, na kt�rego
widok sekretarz zl�k� si� nie na �arty. By� to Indianin Basilio, ten od
trucizny.
- No wi�c, czy dotrzyma�em s�owa? - spyta�.
23
Cortejo zaci�gn�� go do przyleg�ego pustego pokoju.
- Na Boga! Czego tu szukasz? - zapyta�.
- Niczego. Ch�tnie ogl�dam nieboszczyk�w - odpowiedzia� ze
spokojem.
- Ale w jaki spos�b dosta�e� si� tutaj?
- Zna�em was od dawna. Domy�la�em si� dla kogo przeznaczono
trucizn�. Przyszed�em, aby przekona� si�, jak dzia�a.
- Kiedy si� obudzi?
- Za tydzie�, chocia� ju� teraz jest w pe�ni �wiadomy.
- Naprawd�? W takim razie s�yszy, co si� woko�o niego dzieje?
- Nawet widzi jednym okiem, kt�re mu niezupe�nie zamkni�to.
- Ale� to niebezpieczne!
- To ju� wasza sprawa, panie. W ka�dym razie nie zapominajcie,
senior, o swoim wiernym s�udze!
Przed odej�ciem Indianin znacz�co mrugn�� okiem. Cortejo
wyszed� za nim. Na korytarzu spotka� Alfonsa.
- Co to za indywiduum? O czym rozmawiali�cie? - zapyta�
hrabia, korzystaj�c z tego, �e byli sami.
- Ale� nap�dzi� mi strachu! To przecie� Basilio.
- Jaki Basilio, co za Basilio?
Cortejo by� jeszcze na p� przytomny z trwogi. Po chwili
rozejrzawszy si� doko�a, szepn��:
- To cz�owiek, od kt�rego kupi�em trucizn�.
- Do licha! Czy powiedzia�e� mu, kim jeste�?
- Nie. Ale i tak to wie.
- Czy domy�la si�, dla kogo by�a ta trucizna?
- Nie tylko si� domy�la, ale wie na pewno.
Alfonso przestraszy� si�.
- Czy b�dzie milcza�?
- Kto wie, czego si� spodziewa� po takich ludziach.
- B�dzie ci� n�ka�, niczym wyrzuty sumienia.
- Dam sobie z nim rad�.
- Oby jak najszybciej.
- Dowiedzia�em si� od niego czego�, co mnie bardzo zaniepokoi-
�o. Don Fernando jest przytomny.
- To chyba niemo�liwe?
- S�yszy i widzi wszystko.
24
- Okropne! - szepn�� Alfonso. Po chwili doda� z szyderczym
u�miechem: - Ciekaw jestem, co sobie my�la�, gdy patrzy� na m�j
p�acz i s�ucha� mego szlochu.
Wszed� lokaj z wiadomo�ci�, �e przedstawiciel w�adz chce m�wi�
z Alfonsem. Hrabia przyj�� go w obecno�ci don Pabla. Po kr�tkich
formalno�ciach sprawa spadkowa zosta�a za�atwiona. Alfonso zosta�
milionerem.
Wieczorem gdy wszyscy udali si� na spoczynek, a przy zmar�ym
zosta�y tylko trzy p�aczki, wyprowadzono przez tyln� furtk� pa�acu
trzy konie. Dwa mia�y siod�a kawaleryjskie, na trzeciego za�adowa-
no bro� i rozmaitego rodzaju przedmioty. Alfonso i Cortejo dosiedli
wierzchowc�w i ruszyli przez ciemne, opustosza�e ulice. Po godzin-
nej je�dzie przybyli do podn�a g�r, le��cych na p�noc od miasta.
W ma�ej dolince pali�o si� ognisko, nie zastali jednak przy nim
nikogo: I�dianie ukryli si� w obawie przed przybywaj�cymi.
Wr�cili dopiero, gdy rozpoznali Alfonsa.
- A wi�c nasz bia�y brat dotrzymuje s�owa - rzek� jeden z nich.
- Zawsze - potwierdzi� Alfonso wynio�le.
- Kim�e jest druga blada twarz?
- Moim przyjacielem.
- Niech wi�c wypali z nami fajk� pokoju.
- Czy nie mo�na by tego od�o�y�? Nie mamy czasu.
- Na fajk� pokoju jest zawsze czas. Kto jej nie chce z nami
wypali�, ten jest naszym wrogiem.
Nie pozosta�o przybyszom nic innego, jak zastosowa� si� do
zwyczaju. Usiedli wi�c na ziemi i fajka zacz�a kr��y� z r�k do r�k.
Dopiero po chwili zapyta� jeden z Komancz�w:
- Bracia moi przywie�li wszystko: strzelby, no�e, o��w i proch?
- Wszystko, a tak�e per�y i pier�cienie dla waszych kobiet.
- Czy tyle, ile by�o um�wione?
- Tak.
- A wi�c dobrze. Trzeba zdj�� to z konia. Czy biali bracia maj�
jeszcze co� do powiedzenia?
- Czy czerwoni bracia nie chcieliby otrzyma� jeszcze wi�cej
broni i kosztowno�ci? - spyta� Alfonso.
- Za jak� cen�?
- Za cen� ochrony tego oto cz�owieka, z kt�rym wypalili�cie fajk�
pokoju.
25
- Czy jest w niebezpiecze�stwie, �e powinni go chroni� czer-
woni przyjaciele?
- Nie. Chce tylko dosta� si� st�d nad morze.
- Nad wielk�, niesko�czon� wod�?
- Tak, ale po drodze mo�e spotka� wielu z�ych ludzi, wi�c ,
potrzebna mu wasza ochrona.
- Jak d�ugo trzeba jecha�, by zobaczy� wielk� wod�, po kt�rej
p�ywaj� olbrzymie okr�ty?
- Pi�� dni.
- Czy bracia nasi dadz� ka�demu z nas po dwa no�e i po dwa
lustra, w kt�rych zobaczy� mo�na w�asn� twarz?
- . Damy.
- I fajk� z drewna, a do niej tyle tytoniu, ile by si� mog�o zmie�ci�
w ludzkiej g�owie?
- Damy.
- W takim razie odprowadzimy bia�ego brata nad wielk� wod�.
Kiedy wyrusza?
- Za dwa, trzy dni.
- Mamy wi�c tu zaczeka�? W takim razie musz� nam biali bracia
da� troch� okr�g�ego srebra, kt�re blade twarze nazywaj� pieni�-
dzmi, �eby�my nie g�odowali, a mogli sobie u bia�ych kupi�
jedzenia.
- Dobrze. Oto dziesi�� pesos.
- Czy to wystarczy dla sze�ciu ludzi?
- Wystarczy.
- Wi�c dobrze. Howgh!
Otrzymawszy pieni�dze, bro� i kosztowno�ci, Komancze wydali
okrzyk rado�ci. Najbardziej zachwyci�y ich cygara, kt�re Cortejo
doda� ekstra.
Powr�ciwszy do domu, Cortejo wszed� jeszcze do sali, w kt�rej
le�a� don Fernando. Obok p�aczek siedzia�a Maria. Podesz�a do
sekretarza ze s�owami:
- Niech mi pan wybaczy, ale chc� zapyta�, czy otwarty wczoraj
testament jest tym samym, kt�ry le�a� w �rodkowej szufladzie
biurka hrabiego?
- Tak.
- S�ysza�am, �e don Alfonso zosta� g��wnym spadkobierc� i �e
26
don Fernando wielu ludzi obdarowa� w testamencie. Czy i ja co�
otrzymam?
- Dostaniesz tysi�c pesos i utrzymanie w pa�acu do ko�ca �ycia.
Maria popatrzy�a ze zdumieniem na don Pabla.
- Tak by�o w zapisie? W takim razie to nie ten testament.
- A to dlaczego?
- Poniewa� hrabia co innego obieca� mi i zapisa� w testamencie.
Mia�am otrzyma� pozwolenie na powr�t do ojczyzny, do Hiszpanii
i tyle pieni�dzy, abym mog�a �y� tam bez pracy i bez trosk a� do
�mierci.
- Napisa� to w testamencie? Kiedy?
- Wczoraj przed pojedynkiem. Sporz�dzi� nowy testament,
po�o�y� na nim piecz�� i da� mi do przechowania. Po powrocie
hrabiego z pojedynku przynios�am mu ten dokument.
- Gdzie go w�o�y�?
- Do �rodkowej szuflady biurka.
- Musz� o tym pom�wi� z przedstawicielem w�adz obecnym
przy obj�ciu spadku.
- Pom�wcie z nim, panie. Teraz gdy pan m�j nie �yje, nie
chcia�abym tu d�u�ej pozostawa�.
- A je�eli tego, o czym m�wi�a�, nie ma w testamencie?
- W takim razie otworzono fa�szywy testament.
- Czy by�y dwa? Sk�d takie przypuszczenia?
- Hrabia m�wi� mi o tym.
- Dlaczego napisa� drugi testament?
- Tego nie mog� powiedzie�. Chcia�abym tylko pom�wi�
z przedstawicielem w�adz, aby odszuka� drugi testament.
- Pom�wi� z nim sam. Zakomunikuj� ci p�niej, co postanowi�.
Cortejo odszed�, przeklinaj�c bab�, kt�ra mog�a mu jeszcze
sprawi� wiele k�opotu.
Nast�pnego dnia odby� si� pogrzeb hrabiego de Rodriganda
y Sevilla. Wzi�y w nim udzia� najbogatsze sfery miasta. Don
Fernando pochowany zosta� w grobowcu, kt�ry kaza� wybudowa�
sobie jeszcze za �ycia.
Powr�ciwszy z pogrzebu, Alfonso uda� si� do swego pokoju
i pogr��y� w r�zmy�laniach, jak te� b�dzie u�ywa� swej magnackiej
fortuny. Nagle otworzy�y si� drzwi i stan�a w nich Josefa.
27
Alfonso zerwa� si�, zaskoczony t� niespodziewan� wizyt�. Nie
m�g� w pierwszej chwili uwierzy� w zuchwa�o�� dziewczyny.
- Czego tu chcesz? - zapyta�.
- Pom�wi� z tob�.
- Dlaczego nie kaza�a� si� zameldowa�?
- A czy ty ka�esz si� meldowa�, kiedy do mnie przychodzisz?
- To co innego. Pomy�l, co powie moja s�u�ba, gdy zobaczy, jak
mi sk�adasz wizyty.
- Dowie si�, �e jeste�my krewnymi - odpowiedzia�a z ironi�.
- Zwariowa�a�?
- Milcz. Nie uno� si�. Nikt jeszcze o tym nie wie, ale bardzo
mo�liwe, �e wszyscy b�d� wiedzieli. I to ode mnie.
- Chyba raczysz �artowa�?
- M�wi� powa�nie, wcale mi nie do �art�w.
- Wi�c mo�e mi powiesz, co jest powodem twego z�ego humoru?
Obrzuci�a go gniewnym spojrzeniem.
- Dlaczego nie poprosisz mnie, abym usiad�a?
- No wi�c siadaj!
- Obrazi�e� mnie.
- Czym�e to?
- Czy nie powiedzia�e�, �e jestem brzydka i stara?
- Owszem, powiedzia�em.
Alfonso odpowiada� kr�tko, z hamowan� ironi�. Josefa wpijaj�c
w niego sowie oczy, coraz bardziej blad�a ze z�o�ci.
- To znowu kolejna zniewaga!
- Czy chcesz mnie wyzwa� na pojedynek?
- Nie. Wiem przecie�, �e jeste� tch�rzem i uciekniesz. Za to ja
jestem odwa�na.
- Czekam z niecierpliwo�ci�, aby si� o tym przekona�.
- Przekonasz si�. Ale przedtem prosz� ci� po raz ostatni, aby�
mnie wys�ucha�. Chc� zosta� hrabin� de Rodriganda nie dlatego, �e
dziedzictwo zawdzi�czasz memu ojcu i mnie, ale dlatego, �e ci�
bardzo kocham!
Ma�a karawana wyjecha�a przez tyln� bram� pa�acu. Dwa konie
by�y osiod�ane, dwa za� objuczone: jeden d�wiga� �ywno��, drugi
kosz, wysoki na jakie� sze�� st�p. Jechano na cmentarz. Tam
28
przywi�zano konie. Alfonso i don Pablo otworzyli grobowiec
Rodrigand�w, zeszli na d� i po ciemku zdj�li wieko trumny.
Zachowuj�c najg��bsze milczenie, wynie�li hrabiego, po czym
zamkn�li trumn� i grobowiec. W�o�ywszy cia�o do kosza, galopem
opu�cili cmentarz.
Alfonso wr�ci� dopiero nad ranem. Wyczerpany prze�yciami
nocy, uda� si� na spoczynek.
Obudziwszy si� bardzo p�no, zjad� wystawne �niadanie, a na-
st�pnie przeszed� do pokoj�w, kt�re zamieszkiwa� stary hrabia.
Wertuj�c papiery don Fernanda, natrafi� w�r�d nich na jeden, po
kt�rego przeczytaniu g�o�no zakl��. Pismo brzmia�o, jak nast�puje:
,~a, hrabia Fernando de Rodriganda y Sevilla, stwierdzam wlas-
nor�cznie, �e senior Pedro Arbellez otrzymal w dzier�aw� hacjend� del
Erina, z tym, �e stanie si� wy�c~cznym jej w�a�cicielem po mojej �mierci.
Odpis tego pisma znajduje si� w r�kach dzier�azvcy.
Pod pismem by�a data jego wystawienia, piecz�� urz�dowa oraz
podpis hrabiego.
- Do diab�a! - zakl�� ponownie Alfonso. - Ten stary lis Arbellez
umia� si� urz�dzi�. Ja za� wyra�aj�c zgod� na �mier� hrabiego, sam
sobie zaszkodzi�em. Trzeba wi�c b�dzie zemst� odwlec.
Nie zd��y� jeszcze od�o�y� pisma, gdy zapukano do drzwi. Wesz�a
Maria. Alfonso obrzuciwszy j� wrogim spojrzeniem, zapyta� szorst-
ko:
- Czego chcesz?
Odpowiedzia�a z zak�opotaniem:
- Chcia�abym prosi� o zwolnienie ze s�u�by.
Co ta baba knuje? - pomy�la�. Czy chce odej�� jedynie po to, by
mie� woln� r�k�? Nie, chyba nie. A mo�e dobrze by�oby pozby� si�
starej? Uda� zdziwienie:
- Dlaczego chcesz odej��? Nie podoba ci si� u nas?
- Jestem stara, nie wiem, czy podo�am obowi�zkom.
- Dok�d chcesz si� uda�?
- Do don Pedra Arbelleza. Wiem, �e mnie zawsze ch�tnie
przyjmie.
Alfonso by� zachwycony. Niech jedzie do hacjendy! Im dalej od
stolicy, tym lepiej.
29
- A wi�c, je�eli taka twoja wola, nie b�d� ci� zatrzymywa�.
Wyznaczam ci do�ywocie, by� nie mia�a �adnych trosk.
Tym razem naprawd� dotrzyma� s�owa. Poszed� nawet jeszcze
dalej, �eby si� tylko pozby� starej. Wr�czywszy jej pieni�dze
i wyposa�ywszy w potrzebne do drogi przedmioty, przede wszyst-
kim za� w dobrego mu�a, wyznaczy� s�u��cego, kt�ry mia� odwie��
j� do hacjendy.
Po dw�ch dniach Maria opu�ci�a pa�ac.
Alfonso pod nieobecno�� Corteja sp�dza� czas na przyjmowaniu
go�ci i sk�adaniu wizyt. Tak doskonale odgrywa� rozpacz osieroco-
nego bratanka, �e wzbudzi� sympati� i wsp�czucie wszystkich
znajomych. Podczas nieobecno�ci Pabla otrzyma� z Hiszpanii list,
kt�ry podsun�� mu nowy pomys�.
Don Cortejo powr�ci� po o�miu dniach. Alfonso natychmiast
przywo�a� go do siebie.
- Jak�e si� powiod�o?
- Bardzo dobrze.
- Kamie� spad� mi z serca. Gdzie s� Indianie?
- Rozsta�em si� z nimi w Veracruz, nagrodziwszy wedle umowy.
Wr�cili do swoich siedzib. Ale czy to prawda, �e musisz jecha� do
Hiszpanii?
- Tak. Otrzyma�em list od hrabiego Manuela.
- Czy mog� go przeczyta�?
- Prosz�. Jest bardzo kr�tki.
Kochany Alfonso! - czyta� Cortejo. - Kaza�em ci ju� powiedzie�
przez don Pabla, �e oczekuj� ci� na zamku Rodrigand�w z wielkc~
t�sknotc~. Moja choroba oczu czyni zastraszajc~ce post�py. Chcia�bym
wi�c jeszcze koniecznie zobaczy� ciebie, moj� jedync~ podpor�. Oczeku-
j� twego przybycia.
Tw�j ojciec
Manuel, hrabia de Rodriganda y Sevilla.
- Jakie masz zamiary?
- Jad�. Poczyni�em ju� potrzebne do drogi przygotowania.
- Dobrze sobie radzisz. Sprawy nasze uk�adaj� si� coraz lepiej.
30
Tu jeste� dziedzicem, tam zostaniesz zast�pc� hrabiego we wszyst-
kich sprawach. Jego �lepota to szcz�cie dla nas.
- Tak. Teraz ju� nie ma obawy, aby m�g� stwierdzi�, jak bardzo
jestem podobny do twego brata, m�j stryju - doda� Alfonso.
- Trzeba zrobi� wszystko, aby nie wyzdrowia�.
- Ju� ja si� tym zajm�.
- A Roseta, twoja "siostra"? Mo�e ona zauwa�y podobie�stwo?
- Nie boj� si� tego.
- W takim razie powiniene� pojecha� tam natychmiast. Zast�pi�
ci� we wszystkim. - Po tych s�owach utkwi� w nim ostry, badawczy
wzrok: - A jak sprawy z Josef�? Czy�cie rozmawiali z sob�?
Doszli�cie do porozumienia?
- Do porozumienia? - powt�rzy� jak echo Alfonso udaj�c, �e nie
rozumie, o co chodzi. - Czy�my si� k��cili, czy by�o mi�dzy nami
jakie� nieporozumienie?
- Po�egnasz si� jeszcze z nami przed odjazdem?
- Oczywi�cie - odpar� Alfonso zawahawszy si� przez moment.
- P�jd� przywita� si� z Josef�, nie widzia�em jej jeszcze od
powrotu.
C�rka ucieszy�a si� z przyjazdu ojca. Nie uszed� jednak uwagi
Corteja jej z�y humor.
- Widzia�am, jak przyjecha�e�. By�e� u Alfonsa? M�wi� o mnie?
- Zdawkowo. Nie widzieli�cie si� podczas mojej nieobecno�ci?
- To on mnie unika�. Czy wiesz o tym, �e wyje�d�a do Hiszpanii?
- Wiem. Przyjdzie po�egna� si� z nami.
- Nie wierz�. P�jd� do niego sama.
- Czy potrafisz go zmusi�?
- Tak - odpowiedzia�a twardo.
- W�tpi�.
- Zostaw ju� mnie t� spraw�. Czy p�jdziesz razem ze mn�?
- Oczywi�cie.
- Wi�c chod�my!
Zastali Alfonsa zaj�tego pakowaniem rzeczy. Na ich widok nie
ukrywa� niezadowolenia. Czuli, �e chce si� ich pozby� za wszelk�
cen�.
- Wyje�d�asz? - zapyta�a Josefa.
- Tak - mrukn��.
32
- Czy zastanowi�e� si� nad tym, co ci powiedzia�am w dniu
wyjazdu ojca do Veracruz?
- Nie przypominam sobie.
- Powiedzia�am, �e ci� kocham i �e dlatego chc� zosta� hrabin�
de Rodriganda.
Alfonso roze�mia� si� szyderczo:
- A tak, do diaska, przypomina mi si� teraz, �e� sobie pozwoli�a
na ten �art. Mam nadziej�, �e ci ju� wywietrza� z g�owy?
- Ani troch�!
- Wi�c zapami�taj: o�eni� si�, z kim chc�, w ka�dym razie nie
z tob�. Nigdy, rozumiesz, nigdy!
Alfonso by� pewien, �e Josefa wybuchnie. Pomyli� si� jednak, bo
ona nie trac�c spokoju powiedzia�a:
- A jednak o�enisz si� ze mn�:
- Nie b�d� �mieszna! Domy�lam si�, co zamierzasz. Jednak na
nic si� to zda! - Patrzy� prosto w jej sowie oczy: - Chcesz mnie
zmusi�, abym uczyni� ci� hrabin� de Rodriganda, grozisz, �e
zdradzisz moje prawdziwe pochodzenie?
- Tak - odrzek�a spokojnie.
- PrOSZ� c1� xaZ jeszcze, nie b�d� �znieszna\ T ego si� nie l�kam,
bo to obx�ci si� x�wnie� pxzeciw tobie i twojemu ojcn. Jeste�cie
przecie� moimi wsp�lnikami.
- Musia�by� dowie��, a to nie takie proste. C� bowiem by�
zrobi�, gdyby istnia� drugi testament?
Alfonso odpar� z ironi�:
- Ju� dawno jest spalony!
- Nie, to nieprawda - Josefa powiedzia�a to tak pewnym tonem,
�e Alfonso zaniepokoi� si� nie na �arty.
Don Pablo, nie mniej od niego zdziwiony, zapyta�:
- Wi�c nie spali�a� testamentu?
- Nie.
- Widzia�em przecie� na w�asne oczy.
- Widzia�e�, jak sp�on�a gazeta - za�mia�a si� c�rka. - Jacy�cie
naiwni! Chcia�e� ojcze, zniszczy� testament, kt�ry jest przecie�
cudown� broni� przeciw tak zwanemu hrabiemu de Rodriganda.
- Sprytnie� to urz�dzi�a, nie ma co! - zawo�a� Cortejo.
- Ona k�amie - rzek� Alfonso.
33
Rozb�jnicy... t. z - g
- M�wi� najszczersz� prawd�.
- Gdzie ten testament?
- Tu, w mojej kieszeni.
Alfonso nie ust�powa� jeszcze:
- Poka�, nie wierz�.
- Patrz! - zawo�a�a, wk�adaj�c r�ce do obu kieszeni.
Gdy Alfonso zobaczy� testament w jej lewej r�ce, rzuci� si�, by go
wyrwa�. Wtedy ujrza� w prawej r�ce sztylet, zwr�cony ostrzem
przeciw sobie.
Przera�ony cofn�� si�, mamrocz�c:
- Na mi�o�� bosk�, chcesz mnie zabi�?!
- Nie - odrzek�a - ale nie masz mi chyba za z�e, �e broni� swojej
w�asno�ci.
- W�asno�ci? Ten testament nale�y do mnie!
- Do ciebie?! I przysi�gam ci na wszystkie �wi�to�ci, �e przed-
stawiciele w�adz otrzymaj� go, je�eli przed odjazdem nie zar�czysz
si� ze mn� na pi�mie.
- Co za bezczelno��!
- A czy to nie bezczelno�� nazwa� mnie star� i brzydk�?
- Nie przeci�gaj struny!
- Dlaczego nie? A zreszt�, jestem pewna, �e i ojciec b�dzie po
mojej stronie.
- Z pewno�ci� - potwierdzi� Cortejo. - Testament jest broni�,
kt�rej nie odeprzesz. Przys�ano ci� tu jako hrabiego Rodrigand�,
mog�em wi�c nie mie� poj�cia, �e nim nie jeste�. Listy, kt�re
posiadam, spal�. Chcia�bym wi�c wiedzie�, w jaki spos�b potraiisz
mnie oskar�y�.
- Oboje jeste�cie nikczemni!
- By� mo�e, ale nie lubi� mie� do czynienia z niewdzi�cznikami.
Otrzymujesz z mojej r�ki nieprzebrane bogactwa, w zamian za to
musisz o�eni� si� z Josef�!
- Wol� o�eni� si� z diab�em!
- To twoje ostatnie s�owo? - zapyta�a dziewczyna.
- Ostatnie.
- Dobrze.
Powiedziawszy to odwr�ci�a si� ku drzwiom.
- Dok�d idziesz? - zawo�a� Alfonso.
34
- Zawiadomi� o testamencie kogo nale�y.
- Do licha! Czy naprawd� wyobra�asz sobie, �e jako moja �ona
mog�aby� by� szcz�liwa?
- Tak. Dam ci zupe�n� swobod�, ale musz� zosta� hrabin� de
Rodriganda.
- Przecie� to niemo�liwe! Co powie hrabia Manuel, gdy bez jego
wiedzy o�eni� si� z c�rk� sekretarza jego brata?
- Tego wcale nie wymagam. Mo�esz czeka� ze �lubem do �mierci
hrabiego Manuela, ��dam tylko, aby� da� mi pisemn� gwarancj�, �e
jestem twoj� narzeczon�.
Alfonso my�la� przez chwil�.
- Czy je�li ci j� dam, zwr�cisz mi testament?
- Nie. Otrzymasz go dopiero w dniu naszego �lubu. A1e o�wiad-
czenie, kt�rego ��dam, daje ci z mojej strony zupe�n� wolno��.
Mo�esz jecha�, dok�d chcesz.
Alfonso skin�� g�ow�.
- Dobrze, napisz� jak sobie �yczysz.
- Nareszcie zrozumia�e�. Lecz nie my�l, �e teraz ju� wszystko
za�atwione i �e mo�esz nie dotrzyma� s�owa. Gdyby� je z�ama�,
potraii� zem�ci� si� straszliwie!
Deklaracj�, przygotowan� przez Josef�, Alfonso podpisa� zgrzy-
taj�c z�bami. W jaki� czas p�niej wyruszy� do portu, aby odp�yn��
do Hiszpanii.
W chwili gdy statek opuszcza� przysta�, na nabrze�e przybyli
dwaj je�d�cy na spienionych koniach - Bawole Czo�o i Nie-
d�wiedzie Serce. Z powodu choroby Piorunowego Grota musieli
zatrzyma� si� czas jaki� w hacjendzie. Przyjechawszy wreszcie do
Meksyku, dowiedzieli si�, �e hrabia poprzedniego dnia opu�ci�
stolic�. Co ko� wyskoczy pop�dzili za nim do przystani, aby
dokona� zemsty. Niestety, sp�nili si�, statek w�a�nie wyp�ywa� na
morze.
Lekarz z Pary�a
Od czasu wypadk�w, kt�re opisali�my, min�o p� roku.
W kierunku hiszpa�skiego miasta Manresa, po�o�onego w Kata-
lonii, jecha� od strony po�udniowego stoku Pirenej�w jaki� cz�o-
wiek. Wygl�da� na lat trzydzie�ci. By� mocnej budowy, wysoki,
muskularny, nic wi�c dziwnego, �e mia� pod sob� krzepkiego mu�a.
Na pierwszy rzut oka wida� by�o, �e je�dziec odznacza si� du�� si��
flzyczn�. A �e si�acze bywaj� �agodni jak baranki, z jego twarzy
przebija�a niezwyk�a dobroduszno��. Jasny kolor w�os�w i rysy
zdradza�y, �e nie jest to po�udniowiec, cho� sk�r� mia� spalon� od
s�o�ca. Taki jak jego wzrok - ostry i przenikliwy - spotyka si�
u marynarzy, my�liwych lub podr�nik�w po dalekich krajach.
Nosi� ubranie z doskona�ego materia�u, skrojone wed�ug mody
francuskiej. Za siod�em tkwi� jaki� pakunek, kt�ry musia� by� dla
niego cenny, gdy� raz po raz si�ga� tam r�k� i sprawdza�, czy
przypadkiem nie zgin��.
Do Manresy przyby� pod wiecz�r. Na rynku, zwanym tu plaza,
zwr�ci� jego uwag� �wie�o zbudowany dorn z napisem: HOTEL
"RODRIGANDA". Osadzi� mu�a i zeskoczy� z siod�a.
Teraz dopiero mo�na by�o si� przekona�, �e jest olbrzymem
o pi�knej, ujmuj�cej powierzchowno�ci. Zostawi� mu�a s�u�bie
i wszed� do wykwintnego westybulu hotelowego. Jaki� cz�owiek
podni�s� si� na jego spotkanie.
- Buenas tardes - rzek� podr�ny.
- Buenas tardes - brzmia�a odpowied�. - Jestem tu gospoda-
rzem. Czy chce pan wynaj�� pok�j?
- Nie. Prosz� mi tylko da� co� do zjedzenia i flaszk� "Vino
regio".
36
Gospodarz wyda� s�u�bie odpowiednie polecenia, po czym spy-
ta�:
- Wi�c nie ma pan zamiaru przenocowa� u nas?
- Zamierzam dzi� jeszcze stan�� na zamku Rodrigand�w. Jak to
daleko st�d?
- B�dzie pan tam w ci�gu godziny. Mia�em z pocz�tku wra�enie,
�e nie mia� pan zamiaru zatrzymywa� si� przed naszym hotelem.
- To prawda. Ale poci�gn�a mnie jego nazwa. Dlaczego na-
zwano hotel imieniem Rodrigand�w?
- By�em d�u�szy czas s�u��cym hrabiego i jedynie dzi�ki jego
�askawo�ci mog�em wybudowa� sobie ten hotel.
- Zna pan wi�c dobrze sprawy i otoczenie hrabiego?
- Doskonale.
- Jestem lekarzem. Jad�, by si� hrabiemu przedstawi�. Niech�e
mi pan powie, kogo zastan� na zamku.
Gospodarz rad, �e mo�e pogaw�dzi�, odpowiedzia�:
- Zaraz panu s�u�� wszelkimi informacjami. Po wymowie pa�s-
kiej poznaj�, �e jest pan cudzoziemcem. Zapewne chory hrabia
wezwa� pana do siebie?
Przybysz zawaha� si� przez chwil�, po czym rzek�:
- Jestem Niemcem, nazywam si� Sternau. Przez d�u�szy czas
by�em asystentem profesora Letourbiera w Pary�u. Poproszono
mnie, abym przyjecha� jak naj�pieszniej na zamek Rodrigand�w.
- Ach tak! Mo�e nie zastanie ju� pan hrabiego przy �yciu. Od
pewnego czasu o�lep� zupe�nie, opr�cz tego choruje na kamienie
��ciowe. Tylko operacja mo�e mu przywr�ci� zdrowie. Hrabia ju�
si� na ni� zdecydowa�. Wezwano dw�ch najs�awniejszych chirur-
g�w, lecz zupe�nie niespodziewanie sprzeciwi�a si� operacji c�rka
hrabiego, hrabianka Roseta. Mimo to operacja mia�a si� podobno
odby� dzisiaj.
- W takim razie przybywam za p�no! - zawo�a� Sternau,
zrywaj�c si� z miejsca. - Musz� tam jecha� natychmiast, mo�e
jeszcze zd���.
- Nie przypuszczam. Przecie� �aden lekarz nie operuje wieczo-
rem. A mo�e jednak znowu od�o�ono termin, chocia� lekarze,
a zw�aszcza syn hrabiego, ponaglaj�.
- - To hrabia Manuel ma te� syna?
37
- Tak. Hrabiego Alfonsa, kt�ry wiele lat przebywa� w Meksyku
u swego stryja. Niedawno przyby� tutaj z powodu choroby ojca.
- Czy zna pan niejakiego Mindrella?
- Zna go ka�de dziecko. To biedny, poczciwy cz�owiek, cho�
podejrzewaj� go o kontraband�. St�d te� ma przydornek: Przemyt-
nik. Mirno to mo�e pan mu zaufa�. Jest lepszy i uczciwszy od
niejednego, kt�ry nim pomiata.
- Dzi�kuj� panu. Musz� jecha� dalej. Buenas noches.
- Buenas noches. �ycz� panu przybycia na czas do hrabiego.
Doktor Sternau zap�aci� rachunek, wskoczy� na mu�a i pogna�
galopem.
Dzie� chyli� si� ju� ku ko�cowi i je�dziec straci� nadziej�, �e
dotrze na zamek przed noc�. Korzystaj�c z ostatnich promieni
s�o�ca, wyci�gn�� z kieszeni z�o�ony starannie list i zacz�� go czyta�,
cho� tre�� zna� doskor~ale.
List pisany wprawn� r�k� kobiec� brzmia� nast�puj�co:
Mr. Sternau, le docteur,
Paris, z4, rue Vaugirard.
Drogi Przyjacielu
Po�egnadi�my si� wprawdzie przekonani, �e nie spotkamy si� nigdy
zu �yciu, ale pe2vne okoliczno�ci zmuszaj� mnie do usilnej pro�by, by
jednak zechciai pan zobaczy� si� ze mn�. Musi senior uratowa� �ycie
hrabiego Rodrigandy! Niech pan przyje�d.�a jak najpr�dzej ze swoimi
instrumentami. Niech pan zasi�gnie o mnie informacji u Mindrella
Przemytnika. B�agam, niech senior natychmiast przyje�d�a!
Roseta.
Przeczytawszy, Sternau z powrotem w�o�y� kartk� do kieszeni.
Jecha� teraz przez g�sty las. Nie patrzy� jednak ani na drzewa, ani na
drog�. My�la� o Pary�u i o dniu, w kt�rym pozna� autork�
przeczytanego przed chwil� mo�e po raz setny listu.
By�o to w Jardin des Plantes. Siedzia�a na �awce. Uderzy�a go od
razu jej niezwyk�a uroda. Poczu�, �e skronie mu pulsuj�, �e serce
zamiera. Ta kobieta jest moim przeznaczeniem - pomy�la�. Godzi-
na sp�dzona razem mia�a decyduj�ce znaczenie i dla niego, i dla niej.
Narodzi�a si� mi�o��. Dziwna mi�o��. Spotykali si� tylko w parku.
38
By�a dam� do towarzystwa hrabianki Rosety de Rodriganda, kt�ra
bawi�a w Pary�u ze swym �lepym ojcem. Dziewczyna powiedzia�a
Sternauowi, �e z pewnych przyczyn, kt�rych nie mo�e zdradzi�,
postanowi�a nigdy nie wychodzi� za m��. Szcz�liwy, �e znalaz�
wzajemno�� w jej sercu, tym bardziej bola� nad owym postanowie-
niem. Prosi�, b�aga�, ale daremnie. Oczy jej zachodzi�y �zami, lecz
nie ust�powa�a. Po pewnym czasie wyjecha�a z Pary�a. Przed
wyjazdem m