11390

Szczegóły
Tytuł 11390
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11390 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11390 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11390 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Connie Willis Tytul: Nawet królowa (Even The Queen) Z "NF" 6/96 Melodyjka telefonu rozległa się w chwili, gdy przeglądałam wniosek o zwolnienie oskarżonego. - To połączenie z sieci ogólnodostępnej - powiedział mój aplikant Bysshe, podnosząc słuchawkę. - Prawdopodobnie oskarżony. W więzieniach nie pozwalają używać połączeń identyfikujących. - Nie - odparłam. - To moja matka. - Ocha - Bysshe sięgnął po słuchawkę. - Dlaczego nie identyfikuje się? - Ponieważ wie, że nie chcę z nią rozmawiać. Najwyraźniej dowiedziała się, co zrobiła Perdita. - Twoja córka Perdita? - zapytał tuląc słuchawkę do piersi. - Ta, która ma małą córeczkę? - Nie, ty myślisz o Violi. Perdita jest moją młodszą córką. Zupełnie pozbawioną rozumu. - Cóż takiego zrobiła? - Przyłączyła do Cyklistek. Na twarzy Bysshe nie pojawił się nawet cień zrozumienia, ale nie byłam w nastroju, żeby go oświecać. Ani w nastroju, żeby rozmawiać z matką. - Doskonale wiem, co mi powie - mruknęłam. - Zapyta, czemu jej o niczym nie powiedziałam, a potem będzie domagać się odpowiedzi, co zamierzam z tym począć, a nie ma nic co mogłabym z tym począć teraz, zwłaszcza że wszystko, co mogłam zrobić, zrobiłam już wcześniej. Bysshe spoglądał na mnie z zakłopotaniem. - Mam jej powiedzieć, że jesteś w sądzie? - Nie - sięgnęłam po słuchawkę. - I tak prędzej czy później będę musiała z nią porozmawiać. Cześć, mamo - rzuciłam do słuchawki. - Traci! - wykrzyknęła teatralnym głosem. - Perdita przyłączyła do Cyklistek. - Wiem. - Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - Uważałam, że to Perdita powinna ci wszystko wyjaśnić. - Perdita! - żachnęła się. - Za nic by tego nie zrobiła. Doskonale wie, co miałabym jej do powiedzenia. Zakładam, że rozmawiałaś z Karen. - Nie ma jej. Wyjechała do Iraku. - Ze względu na iracką gotowość udowodnienia, że kraj ten jest odpowiedzialnym członkiem społeczności światowej oraz jego wcześniejszą skłonność do samodestrukcji, moja teściowa przebywała właśnie w jedynym miejscu na tej planecie, gdzie połączenia telefoniczne na tyle szwankowały, bym mogła spokojnie twierdzić, że próbowałam do niej dzwonić, ale nie udało mi się, a ona musiała w to uwierzyć. To był jedyny jasny punkt na poza tym ciemnym nieboskłonie moich spraw. Ruch Oswobodzenie uwolnił nas od wszystkich rodzajów obraz i dopustów w rodzaju saddamistów irackich, ale ponieważ moja teściowa nie była jedną z nich, więc czułam się prawie szczęśliwa, że Perdita wybrała taki dogodny czas. Oczywiście myślałam tak w chwilach, kiedy nie marzyłam o tym, żeby ją zabić. - Co Karen robi w Iraku? - zapytała matka. - Negocjuje ziemię dla Palestyńczyków. - A w tym samym czasie jej wnuczka rujnuje sobie życie - rzuciła nieco nie na temat. - Czy powiedziałaś Violi? - Już ci mówiłam, mamo, że moim zdaniem Perdita powinna była sama was o wszystkim zawiadomić. - No cóż, ale nie zrobiła tego. A dzisiaj rano zadzwoniła do mnie moja pacjentka Carol Chen i zapytała, dlaczego coś takiego ukrywam przed nią. Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi. - Skąd ta Carol Chen dowiedziała się? - Od swojej córki, która o mały włos a przyłączyłaby się do Cyklistek w zeszłym roku. Jej rodzina wyperswadowała dziewczynie, żeby nie popełniała takiego głupstwa - zabrzmiało to oskarżycielsko. - Carol jest przekonana, że lekarze odkryli jakieś straszliwe efekty uboczne ammenerolu, ale starają się to ukryć. Nie mogę wprost uwierzyć, że zataiłaś tę sprawę przede mną, Traci. A ja nie mogę uwierzyć, że nie pozwoliłam Bysshe powiedzieć, że jestem w sądzie, myślałam. - Mówiłam ci już, mamo, uważam, że to należało do Perdity. Ostatecznie ona podjęła tę decyzję. - Och, Traci - jęknęła matka. - Chyba nie myślisz tego poważnie. W pierwszym wspaniałym powiewie wolności po Oswobodzeniu naprawdę żywiłam nadzieję, że świat się zmieni, że w jakiś sposób pozbędziemy się nierówności, matriarchalnej dominacji i tych pozbawionych poczucia humoru kobiet zdeterminowanych, by zniszczyć wszelkie objawy męskości w świecie w ogólności, a trzecią osobę rodzaju męskiego z języka w szczególności. Oczywiście, nic takiego się nie stało. Mężczyźni podobnie jak zawsze robią większe pieniądze, historia nadal mało co opowiada o udziale kobiet w kształtowaniu się cywilizacji, a moja matka wciąż może powiedzieć "Och, Traci" tonem, który przesuwa mnie do wieku przed dojrzałością. - Jej decyzja! - powtórzyła matka. - Czy chcesz przez to powiedzieć, że będziesz stała patrząc spokojnie, jak twoja córka popełnia życiowy błąd? - Cóż mogę zrobić? Skończyła dwadzieścia jeden lat i jest zdrowa na umyśle. - Gdyby była zdrowa na umyśle, nigdy w życiu nie zrobiłaby czegoś takiego. Czy próbowałaś z nią rozmawiać? - Oczywiście, mamo. - I? - Nic nie wskórałam. Zdecydowała się pozostać Cyklistką. - Przecież musi być coś, co mogłybyśmy zrobić. Dostać nakaz sądowy albo wynająć deprogramatora albo oskarżyć Cyklistki o pranie mózgów. Jesteś sędzią, musi być jakieś prawo, do którego można się odwołać... - Takie prawo nazywa się osobistą suwerennością, mamo, a ponieważ dzięki niemu właśnie możliwe było Oswobodzenie, trudno je użyć przeciwko Perdicie. Jej decyzja spełnia wszelkie kryteria przypadku osobistej suwerenności. Jest to osobista decyzja podjęta przez suwerenną osobę dorosłą i nie ma wpływu na nikogo poza nią... - A co z moją praktyką? Carol Chen jest przekonana, że bocznik powoduje raka. - Wpływ na twoją praktykę zostanie potraktowany jako uboczny. Coś takiego jak bierne palenie. Nie można wykorzystać go jako argumentu. Mamo, czy nam się to podoba, czy nie, Perdita ma prawo zrobić to, co robi, a my nie mamy prawa się w to wtrącać. Wolne społeczeństwo opiera się na respektowaniu cudzych opinii i wolności życia według własnych standardów. Musimy uszanować prawo Perdity do podejmowania samodzielnych decyzji. Wszystko, co mówiłam, było prawdą. Żałowałam tylko, że nic z tego nie powiedziałam Perdicie, kiedy do mnie zadzwoniła. Jedyne, co zdołałam wykrztusić i to dokładnie tonem mojej matki, było: "Och, Perdita". - To wszystko twoja wina - mówiła dalej moja matka. - Mówiłam ci, nie powinnaś była pozwalać jej na tatuaż na boczniku. I nie opowiadaj mi nic o wolnym społeczeństwie. Cóż dobrego z wolnego społeczeństwa, jeśli przez to moja wnuczka ma zniszczyć sobie życie? I rozłączyła się. Oddałam słuchawkę Bysshe. - Naprawdę podobało mi się to, co powiedziałaś o poszanowaniu praw twojej córki do podejmowania własnych decyzji - powiedział. Trzymał moją togę. - I o niewtrącaniu się w jej życie. - Chcę, żebyś sprawdził dla mnie precedensowe sprawy z deprogramowaniem - powiedziałam wkładając ręce w rękawy togi. - A także czy oskarżano Cyklistki o łamanie prawa wolnego wyboru - pranie mózgu, zastraszanie, przymuszanie. Znowu zadzwonił telefon, równocześnie zapaliła się lampka wskazująca, że i ta rozmowa będzie z sieci ogólnodostępnej. - Kto mówi? - zapytał Bysshe. Nagle jego głos nabrał cieplejszych barw. - Chwileczkę. - Zakrył dłonią mikrofon. - To twoja córka, Viola. Wzięłam słuchawkę. - Witaj. - Właśnie rozmawiałam z babcią - powiedziała. - Nie uwierzysz, co nowego wymyśliła Perdita. Dołączyła do Cyklistek. - Wiem o tym - odparłam. - Wiesz? I nie powiedziałaś mi? Nie chce mi się wierzyć. Nigdy o niczym mi nie mówisz. - Uważałam, że Perdita sama powinna poinformować was o swojej decyzji - powiedziałam znużonym głosem. - Żartujesz? Ona też nigdy mi o niczym nie mówi. Kiedy zrobiła sobie implant brwiowy, nie powiedziała mi przez trzy tygodnie, a kiedy zrobiła sobie laserowy tatuaż, nie powiedziała mi w ogóle. Dowiedziałam się od Twidge. Powinnaś była do mnie zadzwonić. Czy skontaktowałaś się z babcią Karen? - Ona jest w Bagdadzie - wyjaśniłam. - Wiem - odparła Viola. - Dzwoniłam do niej. - Och, Viola, jak mogłaś!? - Inaczej niż ty, mamo, ja wierzę, że powinno się ważne sprawy rodziny omawiać z członkami tejże. - Co ci powiedziała? - zapytałam. Teraz, kiedy pierwszy szok minął, ogarnęło mnie otępienie. - Nie mogłam się dodzwonić. Tam telefonia jest po prostu koszmarna. Nikt nie mówi po angielsku, a kiedy się rozłączyłam i próbowałam zadzwonić jeszcze raz, całe miasto było odcięte. Dzięki ci, westchnęłam w duchu. Dzięki, dzięki. - Babcia Karen ma prawo wiedzieć, mamo. Pomyśl, jak to wpłynie na Twidge. Ona uważa, że Perdita jest cudowna. Kiedy Perdita zrobiła sobie brwiowy implant, Twidge przykleiła do swoich brwi - sztuczne i nigdy ich nie zdejmowała. Co zrobisz, jeśli Twidge także zdecyduje się przystąpić do Cyklistek? - Twidge ma dopiero dziewięć lat. Zanim dojdzie do wieku, kiedy będzie miała zakładać swój bocznik, Perdita już dawno odstąpi od nich. - Mam nadzieję, dodałam w myślach. Perdita nosiła tatuaż od półtora roku i nie wykazywała śladów znużenia. - Poza tym Twidge jest mądrzejsza. - To prawda. Och, mamo, jak Perdita mogła zrobić coś takiego? Nie opowiadałaś jej, jakie to okropne? - Opowiadałam - odparłam. - Okropne i bardzo niewygodne. A także nieprzyjemne i bolesne. Nic z tego, co mówiłam, nie zrobiło na niej najmniejszego wrażenia. Powiedziała, że jej zdaniem to będzie zabawne. Bysshe pokazał na zegarek, bezgłośnie mówiąc: - Czas do sądu. - Zabawne! - wykrzyknęła Viola. - Przecież widziała, co ja wtedy przechodziłam. Poważnie mówiąc, mamo, czasami wydaje mi się, że ona jest całkowitym bezmózgowiem. Czy nie mogłabyś uznać jej za osobę niepoczytalną i zamknąć gdzieś? - Nie - odpowiedziałam próbując zapiąć jedną ręką suwak togi. - Violu, muszę iść. Już i tak spóźnię się do sądu. Obawiam się, że nie możemy zrobić nic, by ją powstrzymać. Jest dorosła i zachowuje się racjonalnie. - Racjonalnie! - wykrzyknęła Viola. - Jej brwi świecą, a na ramieniu wylaserowała sobie ostatnią walkę Custera. Podałam słuchawkę Bysshe'owi. - Powiedz Violi, że porozmawiam z nią jutro. - Dociągnęłam suwak do końca. - A potem zadzwoń do Bagdadu i sprawdź, jak długo będą mieli wyłączone telefony. - Ruszyłam w stronę sali sądowej. - A jeśli znowu ktoś zadzwoni, to zanim odbierzesz, upewnij się, że wiesz kto. Bysshe nie przebił się do Bagdadu, co potraktował jako dobry znak, a moja teściowa nie zadzwoniła. Natomiast matka tak. Po południu, z pytaniem, czy lobotomia jest legalna. Następnego dnia zatelefonowała znowu. Prowadziłam właśnie zajęcia z suwerenności jednostki, tłumacząc, że obywatele wolnego społeczeństwa mają prawo robić z siebie kompletnych idiotów. Moi studenci nie kupowali tego. - Wydaje mi się, że to twoja matka - wyszeptał Bysshe podając mi słuchawkę. - Nadal używa połączenia ogólnodostępnego, ale rozmowa jest miejscowa. Sprawdziłem. - Cześć, mamo - powitałam ją. - Wszystko przygotowane - odparła. - Spotykamy się z Perditą na lunchu u McGregora. To restauracja na rogu Dwunastej i Larimer. - Jestem w trakcie zajęć - zaprotestowałam. - Wiem, już ci nie przeszkadzam. Chciałam tylko, żebyś się nie martwiła. Zajęłam się wszystkim. To mi się wcale nie podobało. - Co zrobiłaś? - Zaprosiłam Perditę na lunch z nami. Przecież ci powiedziałam. U McGregora. - Co znaczy "z nami", mamo? - Sama rodzina - odparła niewinnie. - Ty i Viola. No cóż, przynajmniej nie kupiła deprogramatora. Jak na razie. - Co ci chodzi po głowie, mamo? - Wiesz, że Perdita zapytała o to samo? Czy babce już nie wolno zaprosić wnuczki na lunch? Spotykamy się o dwunastej trzydzieści. - Musimy być z Bysshe'em w sądzie o trzeciej. - Do tego czasu na pewno zdążymy. A tak przy okazji, przyprowadź go. Będzie reprezentował męski punkt widzenia. Odłożyła słuchawkę. - Musisz iść ze mną na lunch - powiedziałam. - Przepraszam cię. - Za co? Co takiego ma się wydarzyć w trakcie lunchu? - Nie mam pojęcia. W drodze do McGregora Bysshe powiedział mi to, czego się zdążył dowiedzieć o Cyklistkach. - To nie jest jakiś tam kult. Całkowity brak religijnych powiązań. Najwyraźniej wywodzą się z solidarnościowych grup kobiecych z czasów przed Oswobodzeniem - mówił zerkając do notesu - chociaż istnieją także związki z ruchami popierającymi wolny wybór, z Uniwersytetem w Wisconsin i Muzeum Sztuki Nowoczesnej. - Co takiego? - Nazywają swoje przywódczynie przewodnikami. Ich filozofia wydaje się mieszanką radykalnego feminizmu sprzed Oswobodzenia i prymitywizmu ekologicznego lat osiemdziesiątych. Obwieszają się kwiatami i nie używają butów. - Ani boczników - dodałam. Zahamowaliśmy przed McGregorem i wysiedliśmy z samochodu. - Jakieś wyroki za manipulację mózgiem? - zapytałam z nadzieją. - Nie. Kilka indywidualnych oskarżeń, ale wszystkie sprawy wygrały. - Na gruncie osobistej suwerenności. - Jasne. I jedna sprawa kryminalna, kiedy rodzina chciała zdeprogramować dziewczynę. Deprogramator został skazany na dwadzieścia lat, rodzina dostała dwanaście. - Nie zapomnij powiedzieć tego mojej matce - mruknęłam otwierając drzwi do McGregora. Była to jedna z tych restauracji, gdzie winorośl pnie się po biurku kierownika sali, a pomiędzy stolikami uprawiane są spłachetki ogrodu. - Perdita zaproponowała to miejsce - powiedziała matka, kierując Bysshe'a i mnie przez zagon cebuli do zarezerwowanego dla nas stolika. - Powiedziała, że wiele Cyklistek jest równocześnie Florystkami. - Czy ona tu jest? - zapytałam, dając krok nad pędem ogórka. - Jeszcze nie. - Wskazała za krzak różany. - Tam siedzimy. Stolik był wiklinowy, a nad nim rozpościerało się drzewo morwowe. Viola i Twidge siedziały po drugiej stronie zasłonięte kratką, po której pięły się pnącza. Przeglądały kartę dań. - Co tutaj robisz, Twidge? - zapytałam. - Czemu nie w szkole? - Dziś mam zajęcia na odległość - powiedziała podnosząc ekran ciekłokrystaliczny. - Uznałam, że powinna wziąć udział w naszej dyskusji - wtrąciła Viola. - Ostatecznie ona też już niedługo dostanie swój bocznik. - Moja przyjaciółka Kensy mówi, że nie da go sobie włożyć, tak samo jak Perdita - poinformowała nas Twidge. - Z pewnością Kensy zmieni zdanie, kiedy przyjdzie czas - odezwała się moja matka. - Perdita też zmieni. Bysshe, może byś usiadł koło Violi. Bysshe wsunął się posłusznie za kratkę i usiadł na wiklinowym fotelu przy końcu stołu. Twidge podała mu kartę. - To znakomita restauracja - oświadczyła. - Nie trzeba chodzić w butach. - Uniosła bosą stopę, żeby to zademonstrować. - A jeśli jesteś bardzo głodny, czekając na danie, w każdej chwili możesz sięgnąć po przekąskę. - Obróciła się na krześle i zerwała dwa zielone strąki, z których jeden podała Bysshe'owi, a w drugi wgryzła się sama. - Założę się, że ona tego nie zrobi. Kensy twierdzi, że bocznik jest bardziej bolesny niż klamry. - Jeszcze bardziej boli, gdy się go nie ma - powiedziała Viola, rzucając mi spojrzenie teraz-widzisz-co-najlepszego- zrobiła-moja-siostra. - Traci, może byś usiadła naprzeciwko Violi - zaproponowała matka. - A kiedy zjawi się Perdita, będzie mogła usiąść koło ciebie. - Jeśli przyjdzie - powiedziała Viola. - Umówiłam się z nią na pierwszą - oznajmiła matka, zajmując miejsce najbliższe wejścia. - Tak, żebyśmy zdążyły opracować strategię, zanim ona się zjawi. Rozmawiałam z Carol Chen... - Jej córka o mały włos przyłączyłaby się do Cyklistek w zeszłym roku - wyjaśniłam Bysshe'owi i Violi. - Powiedziała, że zwołali rodzinne zebranie, tak właśnie jak my, i po prostu porozmawiali z dziewczyną, a ona postanowiła, że mimo wszystko nie chce należeć do Cyklistek. - Powiodła po nas wzrokiem. - Więc pomyślałam, że zrobimy dokładnie to samo z Perditą. Wydaje mi się, że należy zacząć od wyjaśnienia, jak ważne było Oswobodzenie, i przypomnienia o latach ciemnoty, które je poprzedzały... - Ja sądzę - przerwała jej Viola - że powinnyśmy namówić Perditę, by na kilka miesięcy odstawiła ammenrol zamiast wyjmować sobie bocznik. Jeśli ona w ogóle przyjdzie. A z pewnością nie przyjdzie. - Dlaczego nie? - A ty byś przyszła? Przecież to przypomina Inkwizycję. Ona tu usiądzie, a my będziemy jej "wyjaśniać". Perdita może i jest szalona, ale na pewno nie głupia. - Naprawdę trudno to nazwać Inkwizycją - odezwała się matka. Spojrzała zaniepokojona w stronę drzwi. - Jestem pewna, że Perdita... - zamilkła, podniosła się i nagle rzuciła się przez szparagi. Odwróciłam się na wpół spodziewając się Perdity ze świecącymi ustami lub tatuażem na całym ciele, ale liście przesłoniły mi widok. Odsunęłam gałęzie. - Czy to Perdita? - zapytała Viola. Wystawiłam głowę przez gąszcz liści morwy. - O, mój Boże - westchnęłam. To była moja teściowa w czarnym zawoju i jedwabnej jarmułce. Majestatycznie sunęła ku nam ścieżką, jej suknia falowała, oczy lśniły. Matka śpieszyła jej na powitanie tratując rzodkiewki, jednocześnie ciskając we mne sztylety spojrzeń. Odbiłam je w stronę Violi. - To twoja babka - wykrzyknęłam oskarżycielsko. - Mówiłaś, że nie dodzwoniłaś się do niej. - Nie dodzwoniłam - potwierdziła. - Twidge, usiądź prosto. I odłóż ekran. Drzewo różane zadrżało, jakby w przestrachu, i moja teściowa wyłoniła się zza liści. - Karen! - wykrzyknęłam, mając nadzieję, że w moim głosie brzmi radość. - Cóż ty, na litość boską, tutaj robisz? Myślałam, że jesteś w Bagdadzie. Wróciłam, jak tylko dotarła do mnie wiadomość Violi - powiedziała, obrzucając nas wszystkich po kolei wzrokiem. - A kto to? - zapytała wskazując na Bysshe'a. - Nowy przyjaciel Violi? - Nie! - wykrzyknął Bysshe. Wyglądał na przestraszonego. - To jest mój aplikant, mamo - odpowiedziałam. - Bysshe Adam-Hardy. - Twidge, dlaczego nie w szkole? - Jestem - odpowiedziła Twidge - na odległość. - Podniosła ekran. - Widzisz? Matma. - Rozumiem - teściowa przeniosła swój płonący wzrok na mnie. - Sytuacja jest na tyle poważna, żeby zwolnić moją prawnuczkę ze szkoły i ściągnąć wynajętego prawnika, ale nie dość ważna, byś uważała za wskazane zawiadomić mnie. Oczywiście, ty nigdy o niczym mnie nie zawiadamiasz, Traci. Okręciła się i wylądowała na krześle, wprawiając w ruch liście i strąki, a przy okazji dekapitując pęd brokułów. - Krzyk Violi o pomoc doszedł mnie dopiero wczoraj. Viola, nigdy nie zostawiaj wiadomości Hassimowi. Jego angielski praktycznie nie istnieje. Musiałam zmusić go, żeby prześpiewał mi twój telefon. I rozpoznałam sygnał identyfikujący. Telefony nie działały, więc przyleciałam. Dodam, że w samym środku negocjacji. - A jak tam one idą, babciu Karen? - zapytała Viola. - Szły bardzo dobrze. Izrael oddał Palestyńczykom połowę Jeruzalem i zgodzili się dzielić Wzgórza Golan. - Na moment wbiła we mnie palące spojrzenie. - Oni rozumieją, jak ważne jest komunikowanie się. - Znowu spojrzała na Violę. - Więc czego tym razem chcą od ciebie, Violu? Nie aprobują nowego partnera? - Nie jestem jej partnerem - zaprotestował Bysshe. Często się zastanawiałam, jak moja teściowa w ogóle może być mediatorką i co ona właściwie robi podczas tych wszystkich sesji z Serbami, katolikami, Północnymi i Południowymi Koreańczykami, protestantami i Chorwatami. Nie była obiektywna, dochodziła do pochopnych wniosków, nadinterpretowywała wszystko, co zostało powiedziane, odmawiała słuchania. A jednak namówiła Afrykę Południową do zaakceptowania rządu Mandeli i prawdopodobnie zmusi Palestyńczyków, żeby przestrzegali Yom Kippur. Może po prostu zmusza wszystkich do uległości. Albo może ci, którzy mają z nią do czynienia, muszą się jednoczyć przeciwko niej, żeby siebie chronić. - Przecież dopiero przed chwilą spotkałem Violę - protestował nadal Bysshe. - Tyle tylko, że kilka razy rozmawialiśmy z nią telefonicznie. - Coś musiałaś zbroić - Karen zwróciła się do Violi. - Wyraźnie są spragnieni twojej krwi. - Nie mojej - odezwała się Viola. - Perdity. Przyłączyła się do Cyklistek. - Cyklistek? Opuściłam negocjacje na Zachodnim Brzegu, ponieważ nie podoba wam się, że Perdita zapisała się do klubu rowerowego? Jak niby mam to wyjaśnić władzom Iraku? Pani prezydent nie zrozumie tego tak samo jak ja. Klub rowerowy?! - Cyklistki nie jeżdżą na rowerach - powiedziała matka. - One menstruują - wtrąciła Twidge. Na dobrą minutę zapadła martwa cisza. Pomyślałam, że nareszcie to się stało. Moja teściowa i ja staniemy po tej samej stronie w czasie kłótni rodzinnej. - I całe to zamieszanie tylko dlatego, że Perdita chce wyjąć swój bocznik? - zapytała wreszcie Karen. - Przecież jest dorosła, prawda? Zachodzi przypadek zastosowania prawa o suwerenności osobistej. Powinnaś to wiedzieć, Traci. Ostatecznie jesteś sędzią. Brzmiało to zbyt dobrze, żeby miało okazać się prawdą. - Czy to oznacza, że aprobujesz odrzucenie osiągnięć Oswobodzenia? - zapytała matka. - Nie sądzę, by cała ta sprawa mogła być traktowana poważnie - odparła Karen. - Na Środkowym Wschodzie też działa grupa przeciwna bocznikom, ale wszyscy się z tego śmieją. Nawet w Iraku, gdzie nadal noszą kwefy. - Perdita traktuje to całkiem poważnie. Karen zbyła sprawę Perdity machnięciem dłoni. - To tylko moda. Jak minispódniczki. Albo te okropne świecące implanty brwiowe. Kilka kobiet ulegnie tym głupim trendom, ale przecież wszystkie nie zdejmą naraz spodni ani nie wrócą do noszenia kapeluszy. - Ale Perdita... - zaczęła Viola. - Jeśli Perdita chce mieć okres, pozwólmy jej. Kobiety funkcjonowały znakomicie bez boczników przez tysiące lat. Matka huknęła pięścią w stół. - Kobiety funkcjonowały też znakomicie z konkubinatem, cholerą i gorsetami - powiedziała podkreślając każde kolejne słowo uderzeniem. - Ale to nie powód, by do tego wracać na własne życzenie i nie mam zamiaru pozwolić Perdicie... - A skoro już o niej mówimy, gdzie jest to biedne dziecko? - zapytała Karen. - Zjawi się tu lada chwila - odparła matka. - Zaprosiłam ją na lunch, żebyśmy mogły sobie z nią podyskutować. - Ha! - wykrzyknęła Karen. - Masz na myśli, żeby zmusić ją do zmiany decyzji. No cóż, ja w najmniejszym stopniu nie zamierzam współpracować z wami. Wysłucham tego biedactwa z zainteresowaniem i otwartym umysłem. Szacunek, oto kluczowe słowo, o którym najwyraźniej zapomniałyście. Szacunek oraz zwykła grzeczność. Do stołu podeszła bosa młoda kobieta w kwiecistej koszuli, z czerwoną przepaską na lewym ramieniu i z plikiem kolorowych broszur. - Najwyższy czas - sapnęła Karen, sięgając po jedną z broszur. - Obsługa jest tu wyjątkowo fatalna. Siedzimy już od dobrych dziesięciu minut - dodała otwierając broszurkę. - Mam nadzieję, że podajecie tutaj szkocką. - Nazywam się Evangeline - powiedziała młoda kobieta. - Jestem przewodniczką Perdity. - Zabrała broszurkę z rąk Karen. - Perdita nie może zjeść z wami lunchu, ale poprosiła mnie, żebym zastąpiła ją i wyjaśniła filozofię Cyklistek. Usiadła na wiklinowym krześle koło mnie. - Cyklistki oddane są idei wolności - oświadczyła. - Odrzucamy wszystko, co sztuczne, odrzucamy środki i hormony zmieniające przebieg procesów naturalnych w ogranizmie, odrzucamy system patriarchalny, który zmusza nas do ich stosowania. Jak prawdopodobnie już wiecie, nie używamy boczników. - Wskazała na czerwoną szarfę na swym ramieniu. - Nosimy to jako symbol naszej wolności i naszej kobiecości. Noszę ją dzisiaj, by głosić, że nadszedł mój czas żyzności. - My też to mamy - powiedziała matka - tyle tylko, że nosimy... Roześmiałam się. Przewodniczka spojrzała na mnie płonącym wzrokiem. - Męska dominacja nad kobiecym ciałem zaczęła się na długo przed tak zwanym Oswobodzeniem, razem z rządowymi ustaleniami dotyczącymi aborcji i prawami do życia poczętego, z naukową kontrolą płodności, a wreszcie z odkryciem ammenerolu, który w ogóle wyeliminował cykl reprodukcyjny. To wszystko należało do starannie opracowanego planu zapanowania nad kobiecymi ciałami, a tym samym pozbawienia nas tożsamości tak, byśmy uległy systemowi patriarchalnemu. - Co za interesujący punkt widzenia! - wykrzyknęła entuzjastycznie Karen. - Z pewnością tak było. Ammenerol wcale nie został wynaleziony, by zlikwidować miesiączki. Otrzymano go przy okazji zmniejszania złośliwych guzów, a jego właściwości absorbowania wycieków macicznych odkryto właściwie przez przypadek. - Czy usiłujesz nam powiedzieć - zapytała matka - że mężczyźni zmusili kobiety do noszenia boczników? Przecież myśmy walczyły o to! I tak właśnie było. Podczas gdy nie zdołał zjednoczyć kobiet problem matek zastępczych ani prawa do życia poczętego, ani antyaborcjoniści, zdziałała to perspektywa skończenia z menstruacją. Kobiety zorganizowały się, składały podania, wybierały posłów i senatorów, zostały ekskomunikowane, trafiały do więzień, a wszystko to w imię Oswobodzenia. - Mężczyźni byli temu przeciwni - powiedziała matka, purpurowiejąc na twarzy. - Podobnie jak przywódcy religijni, producenci podpasek i Kościoł katolicki... - Wiedzieli, że będą musieli dopuścić kobiety do kapłaństwa - powiedziała Viola. - Co się zresztą stało - potwierdziłam. - Oswobodzenie nie oswobodziło nas od niczego - oświadczyła głośno przewodniczka. - Chyba że od naturalnych rytmów życia, od kwintesencji naszej osobowości. Pochyliła się i zerwała stokrotkę rosnącą pod stołem. - My, Cyklistki, świętujemy pierwszy dzień miesiączki, cieszymy się naturalnym cyklem naszego ciała. Kiedy Cyklistka wchodzi w czas, jak my to nazywamy, kwitnienia, obdarowywana jest bukietami, wierszami i pieśniami. Wtedy ujmujemy się za ręce i opowiadamy, co lubimy najbardziej w naszych miesiączkach. - Leżenie w łóżku przez trzy dni każdego miesiąca - rzuciła matka. - Ja chyba najbardziej lubię stan podrażnienia - dodała Viola. - Kiedy zrezygnowałam z ammenerolu, żeby urodzić Twidge, w niektóre dni wręcz czułam, jak wszystko się wokół na mnie wali. Podczas przemowy Violi do stolika podeszła kobieta w średnim wieku, ogrodniczkach i słomkowym kapeluszu. Stanęła przy krześle matki. - Ja miałam te wahnięcia nastrojów - powiedziała. - W jednej chwili byłam pogodna jak błękitne niebo, a w następnej czułam się niczym Lizzie Borden. - Kto to jest Lizzie Borden? - zapytała Twidge. - Zabiła swoich rodziców - powiedział Bysshe. - Siekierą. Karen i przewodniczka spojrzeli na nich. - Czy ty czasem nie powinnaś odrabiać matematyki, Twidge? - zapytała Karen. - Zawsze się zastanawiałam, czy Lizzie Borden cierpiała na zespół przedmenstruacyjny - powiedziała Viola - i czy to dlatego... - Nie - ucięła matka. - To był wynik życia przed tamponami. Zwykły przypadek uzasadnionego morderstwa. - Nie sądzę, by tak niepoważne uwagi mogły nam teraz pomóc - oświadczyła z ogniem Karen. - Czy pani jest kelnerką? - zapytałam pośpiesznie kobiety w kapeluszu. - Tak - odparła, wyciągając z kieszeni ogrodniczek bloczek. - Czy podajecie tu wino? - indagowałam dalej. - Owszem. Z mlecza, pierwiosnka i wiesiołka. - Poprosimy wszystkie trzy. - Butelkę każdego? - Na początek. Chyba że macie je w beczułkach. - Danie dnia to sałata z arbuza i choufleur gratinee - powiedziała uśmiechając się do wszystkich. Tylko Karen i przewodniczka nie odpowiedziały jej uśmiechem. - Każdy zrywa sam dla siebie kalafiora z pierwszej grządki. Kwiatczy ustroi go pęczkami lilii soute i masłem z nagietek. Nastąpiło chwilowe zawieszenie broni na czas składania zamówień. - Wezmę słodką fasolkę - powiedziała przewodniczka - a do tego szklankę różanej wody. Bysshe pochylił się ku Violi. - Przepraszam, że tak gwałtownie zareagowałem, gdy uznano mnie za twego kochanka - powiedział. - Nic nie szkodzi - odparła Viola. - Babcia Karen potrafi być przerażająca. - Nie chcę, byś myślała, że cię nie lubię. Lubię cię. Naprawdę. - Czy nie mają tu sojaburgerów? - zapytała Twidge. Jak tylko kelnerka odeszła, przewodniczka wzięła się za rozdawanie różowych folderów, które przyniosła ze sobą. - Tu znajdziecie praktyczne wytłumaczenie filozofii Cyklistek - powiedziała, wręczając jeden mnie - wraz z informacjami na temat cyklu menstruacyjnego. - Podała folder Twidge. - Wygląda jak jedna z tych książek, które dostawaliśmy w szkole - zauważyła matka, spoglądając na zwitek papierów. - Były tam rysunki dziewcząt z kolorowymi kokardami we włosach, grających w tenisa i uśmiechających się. Absolutnie nietypowe. Miała rację. Znalazły się tu nawet te same rysunki jajowodów, które pamiętałam z filmu pokazywanego nam, kiedy byliśmy w szkole średniej, rysunki zawsze przywodzące mi na myśl gigerowską scenografię "Obcych". - O, fe - wykrzyknęła Twidge. - To obrzydliwe. - Zajmij się swoją matematykę - powiedziała jej Karen. Bysshe wyglądał, jakby mu się miało zrobić niedobrze. - Czy kobiety naprawdę mają coś w sobie takiego? Ponieważ właśnie przyniesiono wino, rozlałam je do wysokich szklanek, które stały przed nami. Przewodniczka wydęła usta w wyrazie dezaprobaty i potrząsnęła głową. - Cyklistki nie używają sztucznych stymulatorów ani hormonów, które system patriarchalny narzuca kobietom, by uczynić je łagodniejszymi i podległymi. - Jak długo się menstruuje? - zapytała Twidge. - Wciąż - oświadczyła matka. - Pięć do sześciu dni w miesiącu - wyjaśniła przewodniczka. - Masz to w ulotce. - Nie, chodzi mi o to, czy całe życie? - Menstruacja zaczyna się mniej więcej w dwunastym roku życia i trwa średnio do pięćdziesiątego piątego. - Ja dostałam pierwszego okresu jako jedenastolatka - oświadczyła kelnerka, stawiając przede mną bukiet. - W szkole. - A ja ostatni w dniu, kiedy ogłoszono, że dozwolone jest używanie ammenerolu - dodała matka. - Trzysta sześćdziesiąt pięć podzielone przez dwadzieścia osiem - mówiła Twidge zapisując to na swoim ekranie. - Razy czterdzieści trzy lata. - Podniosła na nas wzrok. - To daje pięćset pięćdziesiąt dziewięć okresów. - To niemożliwe - matka odebrała jej ekran. - Z pewnością pięć tysięcy. - I zawsze zaczyna się, kiedy gdzieś wyjeżdżasz - wtrąciła Viola. - Albo gdy wychodzisz za mąż - dodała kelnerka. Matka wzięła się za obliczenia. Skorzystałam z tego zawieszenia broni i wlałam wszystkim wina z mlecza. Matka podniosła wzrok znad ekranu. - Czy zdajecie sobie sprawę, że mając okres pięciodniowy menstruujecie przez trzy tysiące dni? To ponad osiem pełnych lat. - A pomiędzy tym ZBP - dodała kelnerka rozstawiając kolejne bukiety. - Co to jest ZBP? - zapytała Twidge. - Zespół Bólów Przedmiesiączkowych to nazwa, którą wymyślili lekarze płci męskiej na określenie naturalnego wahania hormonów sygnalizujących rozpoczęcie menstruacji - wyjaśniła przewodniczka. - Całkowicie naturalne wahnięcia, całkiem nieszkodliwe, mężczyźni uznali za coś wręcz groźnego dla stanu psychicznego kobiet. - Spojrzała na Karen jakby oczekując potwierdzenia. - Obcinałam sobie włosy - powiedziała Karen. Przewodniczka wyglądała na speszoną. - Kiedyś z jednej strony obcięłam je sobie na jeżyka - ciągnęła Karen. - Bob musiał w następnym miesiącu chować przede mną nożyczki. I kluczyki do samochodu. Za każdym razem, kiedy trafiałam na czerwone światła, wybuchałam płaczem. - Czy puchłaś? - zapytala matka, dolewając Karen wina. - Wyglądałam jak Orson Welles. - Kto to jest Orson Welles? - zapytała Twidge. - Twoje komentarze świadczą, że pozostajesz pod wpływem systemu patriarchalnego - powiedziała przewodniczka. - Mężczyźni zastosowali w stosunku do kobiet pranie mózgów tak, by myślały one, że menstruacja to coś złego i nieczystego. Same kobiety nazwały to przekleństwem tylko dlatego, że przyjęły punkt widzenia mężczyzn. - Ja nazywałam to przekleństwem, bo myślałam, że zła czarownica rzuciła na mnie urok - powiedziała Viola. - Jak na Śpiącą Królewnę. Wszyscy patrzyli na nią. - Naprawdę tak myślałam - dodała. - Nie potrafiłam znaleźć innego powodu, że coś tak okropnego przytrafiało się właśnie mnie. - Oddała ulotki przewodniczce. - Nadal uważam, że to jest okropne. - Uważam, że byłaś strasznie dzielna - powiedział do niej Bysshe - rezygnując z ammenerolu, by urodzić Twidge. - To było straszne - szepnęła. - Nawet sobie nie wyobrażasz. Matka westchnęła. - Kiedy dostałam pierwszy okres, zapytałam mojej matki, czy Annette też to ma. - Kto to jest Annette? - zapytała Twidge. - Z klubu Myszki Miki - powiedziała matka. I dodała widząc, że Twidge nadal nic nie rozumie. - Taki program w telewizji. Annette była ideałem każdej dziewczyny - tłumaczyła. - Miała loki i świetny biust, plisowaną spódnicę nienagannie wyprasowaną. Nie mogłam sobie wyobrazić, żeby jej przydarzyło się coś tak nieporządnego i upokarzającego. Pan Disney nigdy by na to nie pozwolił. A jeżeli Annette nie miała okresu, to ja również nie miałam zamiaru go mieć. Więc zapytałam moją mamę... - Co ci odpowiedziała? - zapytała Twidge. - Że wszystkie kobiety mają okres - powiedziała matka. - Więc zapytałam ją: "Nawet królowa Anglii?", a ona odpowiedziała: "Nawet królowa". - Naprawdę? - zdziwiła się Twidgy. - Ale ona jest taka stara! - Teraz już nie ma - wtrąciła z irytacją przewodniczka. - Mówiłam ci, to się kończy mniej więcej w wieku pięćdziesięciu pięciu lat. - A wtedy zaczynają się wary - powiedziała Karen - i osteoporoza i rosną ci włosy nad górną wargą tak, że wyglądasz jak Mark Twain. - Kto to jest...- zaczęła Twidge. - Po prostu powtarzacie męską propagandę - przerwała przewodniczka. Była całkiem czerwona na twarzy. - Wiecie, nad czym się zawsze zastanawiałam? - Karen pochyliła się konspiracyjnie w stronę matki. - Czy menopauza Maggie Thatcher jest odpowiedzialna za wojnę o Falklandy. - Kto to jest Maggie Thatcher? Przewodniczka, która była już teraz tak czerwona, jak opaska na jej ramieniu, wstała. - Widać, że nie ma najmniejszego sensu, by z wami rozmawiać. Wasze mózgi zostały całkowicie wyprane. - Zgarnęła ulotki. - Wszystkie co do jednej jesteście ślepe. Nawet nie potraficie dostrzec, że stałyście się ofiarami męskiej konspiracji mającej na celu pozbawienie was biologicznej tożsamości, istoty waszej kobiecości. Oswobodzenie nie było żadnym oswobodzeniem. To tylko nowy typ niewolnictwa. - Jeśli nawet to prawda - powiedziałam - jeśli nawet to konspiracja, by ukorzyć nas pod męską dominacją, warto było. - Ona ma rację, wiesz - powiedziała Karen do matki. - Traci ma całkowitą rację. Są sprawy, dla których warto poświęcić wszystko, nawet wolność, a pozbycie się okresów jest z pewnością jedną z nich. - Ofiary! - wykrzyknęła przewodniczka. - Zostałyście pozbawione kobiecości i nawet już o to nie dbacie! - Zerwała się z krzesła tratując przy tym kilka dyń i niszcząc rząd kiełkujących gladioli. - Czy wiecie, czego najbardziej nienawidziłam przed Oswobodzeniem? - zapytała Karen nalewając sobie do szklanki resztę wina z mlecza. - Kartonowych aplikatorów do tamponów. - Nigdy nie dołączę do Cyklistek - oświadczyła Twidge. - To dobrze - powiedziałam. - Czy mogę prosić o deser? Zawołałam kelnerkę i Twidge zamówiła kandyzowane fiołki. - Czy ktoś jeszcze chce coś zjeść? - zapytałam. - A może trochę wina? - To cudownie, że tak starasz się pomóc swojej siostrze - Bysshe przysunął się bliżej Violi. - A te reklamy - matka pozostała myślą w przeszłości. - Pamiętacie, cudowne kobiety w eleganckich sukniach wieczorowych i długich białych rękawiczkach, a pod rysunkiem nazwa firmy. Myślałam, że oni reklamują perfumy. Karen zachichotała. - A ja, że szampana. - Wina już chyba nie będziemy zamawiać - uznałam. Następnego dnia rano, kiedy tylko weszłam do gabinetu, zadzwonił telefon. Było to połączenie ogólnodostępne. - Karen wróciła do Iraku, prawda? - zapytałam Bysshe'a. - Owszem - potwierdził. - Viola mówiła, że temat Disneylandu na Zachodnim Brzegu stał się zarzewiem drobnego konfliktu. - Kiedy Viola dzwoniła? Bysshe wyglądał lekko głupawo. - Jadłem z nią i Twidge dzisiaj śniadanie. - Aha. - Sięgnęłam po słuchawkę. - To pewnie matka z planem kidnapingu Perdity. - Mówi Evangeline, przewodniczka Perdity - odezwał się głos w słuchawce. - Mam nadzieję, że jesteście szczęśliwe. Otumaniłyście ją, by poddała się męskiej tyranii. - Naprawdę? - Najwyraźniej zastosowałyście manipulację mózgu. Chcę, byście wiedziały, że zamierzamy was zaskarżyć. - Rozłączyła się. W tej samej chwili telefon zadzwonił znowu. Tym razem także było to połączenie ogólnodostępne. - Cześć, mamo - odezwała się Perdita. - Pewnie ucieszysz się słysząc, że zmieniłam zdanie i już nie zamierzam przyłączać się do Cyklistek. - Naprawdę? - starałam się, by w moim głosie nie zabrzmiała zbyt wyraźna radość. - Dowiedziałam się, że noszą te czerwone szarfy na ramieniu, by zakryć konia Siedzącego Byka. - To pewien problem. - No, to nie wszystko. Moja przewodniczka powiedziała mi o waszym lunchu. Czy babcia Karen naprawdę przyznała ci rację? - Tak. - W to nie mogłam uwierzyć. W każdym razie ona powiedziała, że wcale nie chciałyście słuchać, jak to pięknie jest menstruować, tylko bez przerwy opowiadałyście o negatywnych aspektach tej sytuacji, takich jak puchnięcie czy skurcz. Wtedy zapytałam: "Jakie skurcze?", a ona odpowiedziała: "Krwawienie menstruacyjne często powoduje bóle głowy i uczucie dyskomfortu", a ja na to:"Krwawienie?! Nikt mi nigdy nie powiedział nic o krwawieniu!" Dlaczego nie mówiłaś mi, mamo, że ma to coś wspólnego z krwią? Mówiłam, ale uznałam, że rozsądniej będzie to przemilczeć. - I nie powiedziałaś mi też nic, że to bolesne. Ani o huśtawce hormonalnej. Ktoś, kto chciałby przez to wszystko przechodzić, choć nie musi, musiałby być kompletnym świrem. Jak mogłyście to znieść przed Oswobodzeniem? - To były dni czarnego uciemiężenia - powiedziałam. - Tak myślę! No więc w każdym razie odeszłam od nich i przewodniczka jest wściekła. Ale powiedziałam jej, że to przypadek osobistej suwerenności i musi respektować moją decyzję. Nadal jednak zamierzam być kwiatczą i tylko proszę, nie staraj się mi tego wyperswadować. - Jakże bym śmiała. - Wiesz, to wszystko właściwie twoja wina, mamo. Gdybyś powiedziała mi na samym początku, że to bolesne, nic by się w ogóle nie stało. Ale ty nam nigdy nic nie mówisz. Przełożyła Dorota Malinowska