11384

Szczegóły
Tytuł 11384
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11384 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11384 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11384 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wilbur Smith Zakrzycze� diab�a (Stout At The Debil) Prze�o�y� Jaros�aw Kaczorowski S�owo wst�pne Nie b�d� zaprzecza�, �e opowie�� ta jest inspirowana wydarzeniami z czasu ostatniej wojny �wiatowej, kiedy to niemiecki okr�t korsarski �K�nigsberg� zosta� zatopiony w kanale Kikunya w delcie rzeki Rufiji przez okr�ty Marynarki Kr�lewskiej. Z najwi�kszym jednak naciskiem b�d� zaprzecza�, jakoby hultaje i �ajdacy opisani w mojej opowie�ci wykazywali jakiekolwiek podobie�stwo do kt�rego� z cz�onk�w grupy, kt�ra przyczyni�a si� do zniszczenia �K�nigsberga�. W szczeg�lno�ci chcia�bym z ca�� stanowczo�ci� odeprze� sugesti�, �e pierwowz�r charakteru Flynna Patricka OTlynna stanowi�a posta� dzielnego pu�kownika �Jungle Mana� Pretoriusa, kt�ry rzeczywi�cie wszed� na pok�ad �K�nigsberga�, aby odmierzy� odleg�o�� dla celownik�w dzia� okr�t�w Jej Wysoko�ci �Severn� i �Marsey�. Chcia�bym wyrazi� podzi�kowania emerytowanemu komandorowi porucznikowi Kr�lewskiej Marynarki Wojennej Mather sowi za pomoc w moich badaniach. CZʌ� PIERWSZA 1 Flynn Patrick O�Flynn z zawodu by� k�usownikiem; najlepszym na wschodnim wybrze�u Afryki, jak sam skromnie przyznawa�. Rachid El Kaleb by� eksporterem - wywozi� kamienie szlachetne, kobiety do harem�w i znamienitych dom�w Arabii i Indii oraz, co by�o ca�kowicie nielegalne, ko�� s�oniow�. Wiedzieli o tym tylko jego zaufani klienci, dla innych by� bogatym, godnym szacunku armatorem floty statk�w przybrze�nych. Pewnego popo�udnia w czasie pory deszczowej 1912 roku Flynn i Rachid, po��czeni wsp�lnot� interes�w, zasiedli na zapleczu sklepu El Keba w arabskiej dzielnicy Zanzibaru i popijali herbat� z mosi�nych fili�anek. Gor�cy nap�j sprawia�, �e Flynn Patrick O�Flynn poci� si� jeszcze bardziej ni� zwykle. Powietrze by�o a� g�ste od wilgoci i upa�u, a muchy apatycznie obsiada�y niski sufit, nie wykazuj�c �adnej aktywno�ci. - Pos�uchaj, Kebby. Ty po�yczysz mi jeden z tych swoich �mierdz�cych stateczk�w, a ja zape�ni� go k�ami, tak �e ledwo b�dzie si� trzyma� na wodzie. - Och! - odpar� El Keb ostro�nie, wachluj�c li�ciem palmowym swoj� twarz podejrzliwej papugi, ze zmierzwion� kozi� br�dk�. - Czy� cho� raz ci� zawiod�em? - spyta� napastliwie Flynn, a kropla potu oderwa�a si� od czubka jego nosa i spad�a na zupe�nie ju� mokr� koszul�. - Och! - powt�rzy� El Keb. - To plan z jajem. Ma znamiona wielko�ci. Ten plan... - Flynn zawiesi� g�os, szukaj�c dobrego okre�lenia - ten plan jest napoleo�ski. Jest cesarski! - Och! - rzek� El Keb raz jeszcze i ponownie nape�ni� swoj� fili�ank�. Zanim przem�wi�, delikatnie uj�� naczynie kciukiem i palcem wskazuj�cym, podni�s� je do ust i siorbn�� herbat�. - Czy� jednak koniecznym jest, abym musia� ryzykowa� ca�kowite zniszczenie szes�dziesi�ciostopowego statku wartego... wartego dwa tysi�ce funt�w angielskich? - ostro�nie zawy�y� jego warto��. - Wobec niemal pewnego zarobienia dwudziestu tysi�cy - uci�� szybko Flynn i na twarzy El Keba pojawi� si� u�miech rozmarzenia. - A� tak wysoko oceniasz zyski? - Najmarniej licz�c. Na Boga, Kebby! Od dwudziestu lat na r�wninie Rufiji nie pad� �aden strza�. Cholernie dobrze wiesz, �e to prywatny rezerwat my�liwski kajzera. Te s�onie s� tak oci�a�e, �e mog� je otoczy� i poprowadzi� jak owce. - Palcem prawej r�ki Flynn zakre�li� w powietrzu ko�o, jakby zwierz�ta ju� by�y pojmane. - To szale�stwo - szepn�� El Keb, dotykaj�c ust swym z�otym sygnetem. - Zamierzasz wp�yn�� do uj�cia Rufiji od strony morza, zawiesi� Union Jacka na jednej z wysp w delcie i nape�ni� statek niemieck� ko�ci� s�oniow�. To szale�stwo. - Niemcy nigdy formalnie nie zaanektowa�y �adnej z tych wysp. Obr�c� tam i z powrotem, zanim Berlin zd��y wys�a� jak�kolwiek not� do Londynu. Jak zapolujemy z moimi dziesi�cioma najlepszymi strzelcami, zape�nimy statek w dwa tygodnie. - Niemcom wystarczy tydzie�, �eby do was dotrze� okr�tem. W Dar es Salaam stoi pod par� kr��ownik �Bl�cher� z dziewi�ciocalowymi dzia�ami na pok�adzie. - B�dzie nas chroni� flaga brytyjska. Nie o�miel� si� nas tkn��; nie w sytuacji, kt�r� mamy teraz mi�dzy Angli� a Niemcami. - S�dzi�em, panie O�Flynn, �e jest pan obywatelem Stan�w Zjednoczonych Ameryki. - Cholerna to prawda. Owszem, jestem. - Flynn z odrobin� dumy wyprostowa� si� w krze�le. - B�dzie pan potrzebowa� brytyjskiego kapitana. - El Keb skuba� brod� w zamy�leniu. - Chryste, Kebby, nie my�la�e� chyba, �e jestem na tyle durny, �eby samemu �eglowa� tym cz�nem? - Z oczu Flynna wyziera� b�l rozczarowania. - Znajd� kogo�, kto pop�ynie tam i przep�ynie z powrotem przez kordon Niemieckiej Marynarki Kolonialnej. Je�li chodzi o mnie, to zamierzam piechot� doj�� z mojego obozowiska w Mozambiku Portugalskim, a potem wr�ci� t� sam� drog�. - Prosz� wybaczy�. - El Keb u�miechn�� si� raz jeszcze. - Nie docenia�em pana. - Podni�s� si� szybko. Przybrudzona biel szaty si�gaj�cej kostek ujmowa�a nieco wspania�o�ci inkrustowanemu sztyletowi, kt�ry wisia� u pasa. - Panie O�Flynn, my�l�, �e mam kogo�, kto m�g�by by� kapitanem tej �odzi. W pierwszej jednak kolejno�ci niezb�dna jest zmiana jego kondycji finansowej, tak aby zechcia� zaakceptowa� warunki zatrudnienia. � 2 Sakiewka z�otych funt�w sta�a si� przyczyn� diametralnych zmian w �yciu Sebastiana Oldsmitha. Sprezentowa� mu j� ojciec, kiedy Sebastian oznajmi� rodzinie, �e zamierza pop�yn�� do Australii i zbi� fortun� na handlu we�n�. Sakiewka owa dawa�a mu pewn� niezale�no�� w drodze z Liverpoolu do Przyl�dka Dobrej Nadziei, gdzie zosta� wysadzony na brzeg, po tym jak nawi�za� bliski kontakt z siostr� pewnego d�entelmena, kt�ry podr�owa� w�a�nie, aby obj�� urz�d gubernatora Nowej Po�udniowej Walii. Szybko topniej�cy zapas suweren�w towarzyszy� Sebastianowi w�r�d wielu przeciwno�ci losu, kt�re zawiod�y go do Zanzibaru, gdzie pewnej nocy obudzi� si� z gor�czkowego snu w obskurnym pokoiku i odkry�, �e jego sakiewka znikn�a, a wraz z ni� ojcowskie listy polecaj�ce do wp�ywowych handlarzy we�ny w Sydney. Siedz�c na brzegu ��ka, skonstatowa�, �e listy te maj� niewielk� warto�� w Zanzibarze. Z rosn�cym zak�opotaniem analizowa� raz jeszcze wydarzenia, kt�re rzuci�y go tak daleko od celu podr�y, a wysi�ek umys�u odbi� si� na m�odzie�czym czole w postaci zmarszczek. By�o to czo�o wysokie, godne filozofa, zwie�czone burz� pi�knych czarnych lok�w; oczy Sebastiana by�y ciemnobr�zowe, nos d�ugi i prosty, szcz�ka mocno zarysowana, a usta znamionowa�y wra�liwo��. W dwudziestym drugim roku �ycia Sebastian mia� oblicze wyk�adowcy z Oxfordu, co dowodzi�o, by� mo�e, �e pozory myl�. Ci, kt�rzy znali go dobrze, byliby zdziwieni, �e wys�any do Australii, dotar� do miejsca a� tak od niej oddalonego jak Zanzibar. Poniechawszy wysi�ku intelektualnego, kt�ry przyprawi� go o lekki b�l g�owy, wsta� i w koszuli nocnej, kt�rej skraj omiata� jego �ydki, rozpocz�� przeszukiwanie pokoju. Cho� sakiewka znajdowa�a si� poprzedniego wieczoru pod materacem, opr�ni� najpierw dzban z wod� i zajrza� do� pe�en nadziei. Nast�pnie rozpakowa� waliz� i przetrz�sn�� wszystkie koszule. Wczo�ga� si� pod ��ko, podni�s� materac i sprawdzi� wszystkie szpary. Dopiero wtedy odda� si� rozpaczy. Ogoli� si�, nama�ci� �lin� �lady ugryzie� pluskiew, a potem przebra� si� w szary garnitur, nosz�cy wyra�ne znamiona trud�w podr�y, oczy�ci� szczotk� melonik, starannie w�o�y� go na pukle swych pi�knych w�os�w i dzier��c w jednej r�ce lask�, a w drugiej walizk�, pod��y� schodami na d� do dusznego, gwarnego holu hotelu Royal. - Oznajmiam - tu zaszczyci� niewielkiego Araba, stoj�cego za lad� recepcji, najbardziej pogodnym u�miechem, jaki uda�o mu si� przywo�a� na oblicze - �e zgubi�em pieni�dze. Na to przynajmniej wygl�da. W pomieszczeniu zapad�a cisza. Kelnerzy nios�cy tace w kierunku werandy hotelowej zwolnili i zatrzymali si�, odwracaj�c g�owy w stron� Sebastiana z wyrazem wrogiego zdziwienia, tak jakby oznajmi� w�a�nie, �e cierpi na �rednio zara�liwy tr�d. - Ukradziono mi je, jak przypuszczam - brn�� dalej, szczerz�c z�by. - Nieprzyjemny przypadek, doprawdy. Cisza prysn�a nagle, gdy z biura, przez zas�on� z koralik�w wpad� jak burza w�a�ciciel Hindus. - A co z pa�skim rachunkiem, panie Oldsmith? - j�kn�� g�o�no. - Ach, rachunek. Tak, c�, nie gor�czkujmy si� zbytnio. To, jak s�dz�, w niczym nam nie pomo�e, nieprawda�? W tym momencie w�a�ciciel zacz�� si� na dobre gor�czkowa�. Jego lamenty, pe�ne oburzenia i m�ki, dotar�y na werand�, gdzie kilkunastu ludzi zd��y�o ju� rozpocz�� sw� codzienn� walk� z upa�em i pragnieniem. Niezw�ocznie zape�nili oni hol, by przyjrze� si� ciekawej scenie. - Winien jest pan za dziesi�� dni. To prawie sto rupii. - Tak, to zabawny zbieg nieprzyjemnych okoliczno�ci. Wiem. - Sebastian wci�� szczerzy� z�by w desperackim u�miechu. W tym momencie ponad powsta�ym zgie�k wybi� si� jaki� g�os. - Chwileczk�. Sebastian i Hindus jednocze�nie zwr�cili si� w stron� postawnego m�czyzny o zaczerwienionej twarzy, m�wi�cego z mi�ym, ameryka�sko-irlandzkim akcentem. - Czy dobrze us�ysza�em nazwisko, Oldsmith? - Owszem, sir. Sebastian instynktownie wyczu� sprzymierze�ca. - To niezbyt popularne nazwisko. Jest pan mo�e spokrewniony z panem Francisem Oldsmithem, kupcem z Liverpoolu? - tonem pe�nym szacunku spyta� Flynn O�Flynn. Wcze�niej przeczyta� starannie listy polecaj�ce Sebastiana, kt�re dostarczy� mu Rachid El Keb. - Wielkie nieba! Pan zna mojego ojca?! - krzykn�� uradowany Sebastian. - Czy znam Francisa Oldsmitha? - Flynn za�mia� si� swobodnie. - No c�, nie znam go osobi�cie, rozumie pan, ale rzec m�g�bym, �e wiem o nim co nieco. Sam kiedy� handlowa�em we�n�. - Zwr�ci� twarz ku w�a�cicielowi hotelu. - Wspomnia� pan o sumie stu rupii - powiedzia�, chuchaj�c mu w twarz odorem d�inu. - Tak, w�a�nie - odpar� Hindus niemal udobruchany. - Pan Oldsmith i ja wypijemy drinka na werandzie. Tam mo�e pan przynie�� rachunek. Flynn po�o�y� dwa suwereny na kontuarze; te same su-wereny, kt�re jeszcze niedawno spoczywa�y pod materacem ��ka, na kt�rym spa� Sebastian. Z nogami opartymi o niski murek werandy Sebastian spogl�da� znad szklanki na zatok�. Niecz�sto pi�, ale wobec opieku�czego gestu Flynna nie m�g� zachowa� si� grubia�-sko i nie przyj�� oferty. Liczba stateczk�w na zatoce zwielokrotni�a si� nagle w dziwny spos�b. Trzy identyczne �agl�wki zrobi�y jednocze�nie zwrot i skierowa�y si� do portu. Zamkn�wszy jedno oko, Sebastian z du�ym wysi�kiem zredukowa� liczb� ��dek do jednej. Uradowany tym sukcesem, skierowa� uwag� na nowego znajomego, a zarazem wsp�lnika, kt�ry wydawa� si� bez reszty zaj�ty swoim d�inem. - Panie O�Flynn - zacz��, powoli cedz�c s�owa. - Daj spok�j z tym panem, Bassie, m�w mi Flynn. Po prostu Flynn, tak jak d�in. - Flynn. Czy� nie ma... no, czy� nie ma w tym czego� zabawnego? - Zabawnego? Co masz na my�li, ch�opcze? - Chodzi mi o to, czy nie ma w tym czego� nielegalnego? - spyta� Sebastian, czerwieni�c si� lekko. - Bassie, za kogo ty mnie uwa�asz? - Flynn smutno potrz�sn�� g�ow�. - My�lisz, �e jestem jakim� oszustem, czy co? - Och, nie, oczywi�cie, �e nie, Flynn. - Sebastian tym razem na dobre obla� si� rumie�cem. - Pomy�la�em tylko, �e, no c�, �e te s�onie, kt�re mamy zastrzeli�, musz� nale�e� do kogo�. Czy nie s� one w�asno�ci� Niemc�w? - Bassie, chc� ci co� pokaza�. - Flynn odstawi� szklank� i pogrzebawszy w wewn�trznej kieszeni swej bluzy, wyci�gn�� kopert�. - Czytaj, ch�opcze. Drogi Panie Flynn O�Flynn Martwi� si� o wszystkie te s�onie w dolinie Rufiji, zjadaj�ce ca�� t� traw� i niszcz�ce wszystkie te drzewa i inne rzeczy, wi�c je�li ma Pan czas, zechce Pan uda� si� tam i zastrzeli� kilka z nich, kiedy tak zjadaj� ca�� t� traw� i niszcz� wszystkie te drzewa i inne rzeczy. Szczerze Panu oddany Kaiser Wi�hem III Cesarz Niemiec* - Dlaczego napisa� do ciebie? - W�r�d opar�w d�inu w czaszce Sebastiana wyklu�o si� jakie� niejasne podejrzenie. - Bo wie, do diaska, �e jestem najlepszym my�liwym od s�oni na �wiecie. - Czy nie spodziewa�by� si� po nim lepszej angielszczyzny? - wymamrota� Sebastian. - C� z�ego jest w jego angielszczy�nie? - obruszy� si� Flynn. Sp�dzi� w ko�cu troch� czasu komponuj�c ten list. - No, mam na my�li kawa�ek o zjadaniu ca�ej tej trawy. Powt�rzy� to dwukrotnie. - C�, musisz pami�ta�, �e jest Niemcem. Oni nie pisz� zbyt dobrze po angielsku. - Oczywi�cie! Nie pomy�la�em o tym. - Sebastian odetchn�� z ulg� i wzni�s� szklanic�. - Za dobre polowanie. - Za to wypij� - rzek� Flynn i opr�ni� naczynie. * Ostatnim cesarzem niemieckim by� Wilhelm II. Panowa� do 1918 r. (przyp. t�um.). 3 Sebastian obiema r�kami mocno trzyma� si� burty statku, wpatrzony w majacz�ce w oddali wybrze�e. Monsun zwie�czy� fale bia�ymi grzywami, a twarz Sebastiana przyozdobi� drobnymi kropelkami wody. Plamy soli pokrywa�y zaro�la mangrowe, z kt�rych unosi� si� diabelski smr�d, zupe�nie jakby jakie� zwierz� umar�o we w�asnych odchodach. Sebastian wci�gn�� ten zapach z niesmakiem, szukaj�c wzrokiem wej�cia do delty rzeki Rufiji. �ci�gaj�c brwi, pr�bowa� odtworzy� w pami�ci map� admiralicji. Rufiji uchodzi�a do morza kilkunastoma kana�ami, kt�re ci�gn�y si� czterdzie�ci mil i odcina�y z pi��dziesi�t, a mo�e i sto wysp. Wody p�ywowe dociera�y pi�tna�cie mil w g�r� rzeki, mijaj�c zrazu zaro�la mangrowe, a potem zabagnione skrawki l�du, poro�ni�te wysok� traw�. Na tych w�a�nie moczarach stada s�oni znalaz�y kryj�wk� przed kulami i strza�ami my�liwych ��dnych ko�ci s�oniowej. By�y chronione przez majestat cesarza i niedost�pno�� terenu. Zwalisty typ o twarzy mordercy, kt�ry dowodzi� statkiem, wykrzycza� potok �piewnych rozkaz�w. Sebastian odwr�ci� si�, by przyjrze� si� skomplikowanemu manewrowi niezgrabnego p�ywad�a. Na pok�adzie nagle zaroi�o si� od p�nagich marynarzy, kt�rzy �omocz�c bosymi stopami po brudnych deskach, uwijali si� wok� szot�w. Szesnastometrowy bom przelecia� - na drug� burt�, gdy dzi�b statku przeci�� lini� wiatru. Kad�ub zachrz�ci� jak ko�ci artretycznego starca. Na nowym halsie dzi�b skierowany by� wprost na l�d. Smr�d �wie�o poruszonej kloaki przemieszany z bagiennym zaduchem uderzy� w nozdrza Sebastiana z now� si��. Ta porcja g��bokich dozna� sprawi�a, �e m�odzieniec �cisn�� mocniej reling, a krople potu wyst�pi�y obficiej na jego czo�o. W�r�d zach�caj�cych okrzyk�w za�ogi przechyli� si� do przodu i z�o�y� bogom morza danin�. Wisia� przechylony bezsilnie przez burt� jeszcze wtedy, gdy statek, przebywszy wzburzone, odbite fale przybrze�ne, wp�yn�� na spokojne wody po�udniowej odnogi Rufiji. Cztery dni p�niej siedzia� po turecku na wylenia�ym dywaniku, kt�ry kapitan roz�o�y� na pok�adzie. Wyja�niali sobie na migi, �e nie maj� zielonego poj�cia, gdzie si� znajduj�. Dhow sta� na kotwicy w w�skim kanale otoczonym poskr�canymi pniami mangrowc�w. Dla Sebastiana nie by�o �adn� sensacj�, �e si� zgubili, ale kapitan, kt�ry podr�owa� mi�dzy Adenem, Kalkut� a Zanzibarem z pewno�ci� siebie cz�owieka odwiedzaj�cego swoje w�o�ci, nie zachowywa� tak stoickiego spokoju. Wznosi� oczy ku niebu, wzywaj�c Allana, by wstawi� si� za nim u d�ina, kt�ry w�ada tym �mierdz�cym labiryntem, sprawia, �e woda p�ynie jakimi� niezwyk�ymi kana�ami, rze�bi�c dziwaczne wyspy, i stawia grz�skie mielizny na drodze ich statku. Przej�ty swoj� elokwencj�, podbieg� do burty i wrzasn�� przenikliwie w stron� �ciany lasu namorzynowe-go, sk�d poderwa�o si� stado ibis�w i przefrun�o w zawiesistej mgle ponad masztem statku. Nast�pnie przysiad� na dywaniku i przeszy� Sebastiana wzrokiem pe�nym ponurej nienawi�ci. - Przecie� wiesz, �e to nie moja wina - powiedzia� m�odzieniec, wij�c si� jak piskorz pod brzemieniem bazyliszkowego spojrzenia kapitana. Rozwin�� map� admiralicji i wskaza� palcem wysp�, kt�r� Flynn O�Flynn zakre�li� niebieskim o��wkiem jako miejsce spotkania. - Znalezienie tego to raczej twoja dzia�ka. W ko�cu to ty jeste� nawigatorem. Kapitan splun�� z pasj� na deski pok�adu, co sprawi�o, �e Sebastian obla� si� rumie�cem. - Takie zachowanie do niczego nas nie doprowadzi. Spr�bujmy porozmawia� jak d�entelmeni. Tym razem kapitan wydoby� spod p�uc chyba ca�� flegm�, bo spora porcja ��tej mazi zakry�a niemal zupe�nie niebieski okr�g na mapie. Wyraziwszy tak dobitnie w�asne zdanie, kapitan wsta� i odszed� w kierunku grupki swoich marynarzy. W�r�d szybko zapadaj�cego zmroku i natr�tnego brz�czenia komar�w Sebastian ws�uchiwa� si� w szepty Arab�w i wy�apywa� ich przenikliwe spojrzenia. Odgad�, co si� �wi�r. Kiedy zmierzch opad� na statek szar� zas�on�, m�odzieniec zaj�� na przednim pok�adzie pozycj� obronn� i czeka� na atak. Za bro� pos�u�y� mu mia�a hebanowa pa�ka, kt�r� po�o�y� obok siebie. Oparty o burt� wytrwa�, a� zrobi�o si� zupe�nie ciemno, a wtedy wsta� cicho i przysiad� za jedn� z beczek nape�nionych wod� i przymocowanych do podstawy masztu. D�ugo nie nadchodzili. P� nocy min�o, zanim us�ysza� delikatne szuranie bosych st�p. Absolutne ciemno�ci wype�nione by�y szumem wody lawiruj�cej w trz�sawisku, bzy-czeniem owad�w, skrzypieniem takielunku i niekiedy pluskiem brodz�cych w b�ocie hipopotam�w, Sebastian mia� wi�c trudno�ci z ocen� liczby napastnik�w. Przyczajony za beczk� wpatrywa� si� w ciemno�ci, pr�buj�c z rozlicznych odg�os�w wy�apa� tylko to mi�kkie, niewyra�ne st�panie �mierci, krocz�cej po pok�adzie w jego stron�. W rywalizacji akademickiej nie osi�gn�� specjalnych wynik�w sportowych, ale mia� za sob� pewne do�wiadczenie bokserskie w wadze p�ci�kiej i by� podaj�cym w reprezentacji Sussexu w poprzednim sezonie krykietowym. Tak wi�c, cho� niewolny w tej chwili od strachu, czu� do siebie zaufanie, dzi�ki kt�remu nie trz�s� si� jak galareta. Przeciwnie, ka�dy musku� jego cia�a by� got�w do najwi�kszego wysi�ku. Sebastian ostro�nie si�gn�� po pa�k� i natrafi� d�oni� na worek � zielonymi orzechami kokosowymi, kt�rych mleko stanowi�o uzupe�nienie zapas�w wody pitnej. Szybko rozwi�za� worek i wyci�gn�� jeden z twardych owoc�w. - Nie le�y w r�ku tak dobrze jak pi�ka do krykieta, ale mo�e by� - wymamrota� pod nosem i wsta�. Zamachn�wszy si� porz�dnie, pos�a� szybk� pi�k�, podobn� do jednej z tych, kt�re zdruzgota�y pierwsz� reprezentacj� Yorkshire w poprzednich rozgrywkach. Taki sam efekt wywar�a w starciu z pierwsz� reprezentacj� Arab�w. Orzech przelecia� ze �wistem i trafi� w czaszk� jednego z napastnik�w. Reszta umkn�a w pop�ochu. - Dawa� mi tu prawdziwych facet�w! - zagrzmia� Sebastian, co jeszcze bardziej przyspieszy�o ucieczk� Arab�w. Wyci�gn�� nast�pny orzech i ju� mia� go rzuci�, kiedy ciemno�� rozdar� b�ysk i co� przelecia�o nad jego g�ow�. �M�j Bo�e, oni maj� spluw� - przypomnia� sobie zabytkowy pistolet �adowany od lufy, kt�ry kapitan pucowa� z pietyzmem pierwszego dnia po wyp�yni�ciu z Zanzibaru. Poczu� narastaj�c� z�o��. Zamachn�� si� znowu i cisn�� z furi� nast�pnego kokosa. - Walczcie fair, parszywe �winie! - wrzasn��. Po chwili zw�oki, potrzebnej kapitanowi do przebrni�cia przez �mudny proces za�adowywania obrzyna, rozleg� si� huk i kolejny pocisk przelecia� nad g�ow� Anglika. Do �witu trwa�a o�ywiona wymiana kl�tw i szyderstw, kul i kokos�w. Sebastian nie tylko nie dozna� �adnego uszczerbku, ale naliczy� cztery okrzyki b�lu i jedno d�u�sze wycie, gdy tymczasem kapitan jedynie mocno potrzaska� takielunek statku. �wiat�o nadchodz�cego dnia zmniejsza�o jednak przewag� Anglika. Arab doszed� do takiej wprawy, �e Sebastian musia� wi�kszo�� czasu sp�dza� przyczajony za workiem kokos�w. By� u kresu si�. Prawe rami� mia� okropnie obola�e. S�ysza�, jak Arabowie zaczynaj� skrada� si� powoli w jego kierunku. Bez trudu mogliby go ju� otoczy� i powali�, wykorzystuj�c sw� przewag� liczebn�. Zbieraj�c si�y przed ostateczn� rozgrywk�, obserwowa� �wit. Czerwona po�wiata przenika�a przez bagienne opary, wywo�uj�c niesamowite i pi�kne refleksy na delikatnie faluj�cej wodzie. Gdzie� w g�rze rzeki da� si� s�ysze� chlupot, chyba nurkuj�cego ptaka. Bez specjalnego zainteresowania Sebastian skierowa� wzrok w tamt� stron�. Odg�os powt�rzy� si�, potem jeszcze raz i jeszcze. Jak na ha�as czyniony przez ptaka lub ryb� za du�o by�o w tym regularno�ci. Zza zakr�tu rzeki wychyn�o otwarte cz�no, nap�dzane gor�czkowo pracuj�cymi wio�larzami. Na jego dziobie, z dwururk� pod pach� i fajk� w z�bach, sta� Flynn O�Flynn. - C� tu si� dzieje, u diab�a? - rykn��. - Prowadzicie jak�� pieprzon� wojn�? Od tygodnia z g�r� czekam tu na was. - Uwa�aj, Flynn! Ta �winia ma spluw�! - krzykn�� Sebastian. Arab skoczy� na r�wne nogi i rozejrza� si� niepewnie. Od d�u�szego ju� czasu �a�owa�, �e co� go podkusi�o, by uwolni� si� od Anglika i uciec z tych przekl�tych mokrade�, a teraz jego obawy by�y naprawd� usprawiedliwione. Skoro jednak raz wybra� drog�, musia� ni� brn�� do ko�ca. Skierowa� pistolet w stron� O�Flynna i poci�gn�� za spust. Smuga dymu znaczy�a �lad lec�cego pocisku, kt�ry uderzy� w wod� tu� przed dziobem cz�na, wzbijaj�c spor� fontann�. Echo wystrza�u zla�o si� w jedno z odpowiedzi�, kt�ra pad�a z fuzji Flynna. Ci�kokalibrowa kula poderwa�a cia�o Araba. Jego suknia rozprysn�a si� jak arkusz starego papieru, a turban poszybowa� w powietrze. Kapitan, przewin�wszy si� przez burt�, wpad� do wody z g�o�nym pluskiem. Cia�o, unoszone leniwym pr�dem, oddala�o si� powoli od statku. Os�upia�a za�oga w milczeniu odprowadza�a wzrokiem kapitana. O�Flynn przeszed� do porz�dku dziennego nad schludn� egzekucj�, tak jakby nic si� nie sta�o. - Sp�ni�e� si� o tydzie� - wrzasn�� do Sebastiana z b�yskiem z�o�ci w oczach. - Nie mog�em nawet, do cholery, kiwn�� palcem, dop�ki si� tu nie pojawi�e�. A teraz wci�gaj wreszcie t� flag� i we�my si� do roboty! 4 Formalna aneksja wyspy odby�a si� we wzgl�dnym ch�odzie nast�pnego poranka. Przekonywanie Sebastiana o konieczno�ci okupowania wyspy dla dobra Korony Brytyjskiej zaj�o O�Flynnowi dobrych kilka godzin, ale koniec ko�c�w odnios�o skutek dzi�ki zdolno�ciom oratorskim m�wcy, kt�ry nazwa� Anglika budowniczym imperium i poczyni� pewne por�wnania pomi�dzy baronem Clive�em of Plassey, gubernatorem Bengalu zwanym Clive�em z Indii, a Sebastianem Oldsmithem z Liverpoolu. Nast�pnym problemem by� wyb�r nazwy. Wyp�yn�y przy tej okazji angielsko- ameryka�skie uprzedzenia. Flynn O�Flynn napastliwie obstawa� przy �Nowym Bostonie�, co rozj�trzy�o patriotyczne nad�cie Sebastiana. - Chwilunia, brachu. Co to to nie. - Co ci nie pasuje? No m�w, co ci nie pasuje! - No c�, przede wszystkim, jak wiesz, maj� to by� dobra Jego Brytyjskiej Mo�ci. - �Nowy Boston� brzmi dobrze. To naprawd� brzmi dobrze. Sebastian si� wzdrygn��. - My�l�, �e taka nazwa by�aby, no c�, powiedzmy, nieco niefortunna. Mam na my�li to, �e w Bostonie mia�a miejsce ta, no wiesz, herbatka*. W miar� obni�ania si� poziomu d�inu w butelce Flynna wzrasta�a temperatura i tak ju� nazbyt o�ywionej dyskusji. Wreszcie Sebastian wsta� z pod�ogi z oczyma p�on�cymi patriotycznym uniesieniem. - Gdyby zechcia� pan wst�pi� na chwil� na pok�ad, sir, mogliby�my rozwi�za� ten problem. Podnios�o�� ceremonii wyzwania na pojedynek zm�ci� nieco niski sufit kabiny, kt�ry nie pozwala� Sebastianowi w pe�ni si� wyprostowa�. - Cz�owieku, ani zipniesz, a rozszarpi� ci� na kawa�ki. - To pa�ska opinia, sir. Ale musz� pana ostrzec, �e by�em * �Bosto�ska herbatka (Boston Party)� - zatopienie przez Amerykan�w w 1773 r. transportu herbaty w porcie bosto�skim na znak protestu przeciw c�om na�o�onym przez Wielk� Brytani�. Sta�o si� ono zarzewiem wojny o niepodleg�o�� Stan�w Zjednoczonych (przyp. t�um.). mistrzem pierwszego kroku bokserskiego. Odebra�em dobr� edukacj� w lidze wagi p�ci�kiej w mojej szkole w Rugby*. - Och, do dupy z tym. - Flynn potrz�sn�� g�ow� z rezygnacj�. - Co za r�nica, jak nazwiemy t� wysp�? Siadaj ju�, na mi�o�� bosk�. No, ju�! Wypijmy za to, jakkolwiek chcesz j� nazwa�. Sebastian usiad� na dywanie i przyj�� flaszk�. - Nazwiemy t� wysp� - tu dramatycznie zawiesi� g�os - nazwiemy j� Nowy Liverpool. - I poci�gn�� spory �yk. - Wiesz co, jak na Angola to niez�y z ciebie facet - stwierdzi� Flynn. Reszta nocy up�yn�a im na zgodnym �wi�towaniu narodzin nowej kolonii. O �wicie budowniczowie imperium zostali przetransportowani cz�nem na wysp�, w asy�cie dw�ch my�liwych Flynna, kt�rzy pe�nili funkcj� wio�larzy. Kiedy ��dka wyhamowa�a na mulistym brzegu, obaj kolonizatorzy stracili r�wnowag�, wio�larze musieli wi�c pozbiera� ich z dna cz�na i wyprowadzi� na l�d. Sebastian ubrany by� stosownie do powagi uroczysto�ci, ale mia� krzywo zapi�t� kamizelk� i szarpa� si� z guzikami, nie mog�c ich w�a�ciwie umiejscowi�. Teraz, przy maksymalnym przyp�ywie Nowy Liverpool mia� oko�o tysi�ca jard�w d�ugo�ci i po�ow� tego szeroko�ci. W najwy�szym punkcie wyspa nie wznosi�a si� powy�ej dziesi�ciu st�p ponad poziom Rufiji. Pi�tna�cie mil od uj�cia woda by�a tylko nieznacznie zasolona, mangrowce ros�y tu wi�c niepoka�ne i ust�powa�y miejsca smuk�ym palmom i wysokim trawom. My�liwi Flynna wyci�li w trawie w�sk� �cie�k� prowadz�c� z pla�y do martwej palmy otoczonej tuzinem sza�as�w. Drzewo od dawna by�o ogo�ocone z li�ci. Rugby - miasto w �rodkowej Anglii, w hrabstwie Warwick, w kt�rym od 1567 r. istnieje s�ynna szko�a dla ch�opc�w (przyp. t�um.). - Maszt flagowy. - Flynn wskaza� palcem nagi wierzcho�ek i podj�wszy Sebastiana pod rami�, poprowadzi� go w kierunku drzewa. Jedn� r�k� szarpi�c si� z guzikami kamizelki, a w drugiej �ciskaj�c Union Jacka, Anglik st�pa� uroczy�cie z uczuciem rosn�cego napi�cia. - Pu�� mnie - wymamrota� i uwolni� �okie� z uchwytu Flynna. - To powa�na chwila, bardzo powa�na. Musimy w�a�ciwie j� celebrowa�. - �yknij sobie - odpar� Flynn, podaj�c mu butelk�, a kiedy ta nie zosta�a przyj�ta, sam poci�gn�� spory �yk. - Nie godzi si� pi� w tak uroczystej chwili - zawyrokowa� Anglik. Flynn zakrztusi� si� d�inem i musia� kilka razy uderzy� si� mocno w pier�, aby przywr�ci� normalny oddech. - Ustaw ludzi w czworobok - brn�� dalej Sebastian. - Niech si� przygotuj� do oddania honor�w fladze. - Jezu, cz�owieku, daj sobie z tym spok�j - wycharcza� Flynn, z trudem �api�c powietrze. - Zr�b to natychmiast. - Do diab�a z tym - podda� si� najwi�kszy z k�usownik�w i wyda� kilka rozkaz�w w j�zyku suahili. Pi�tnastu rozbawionych i zdziwionych tubylc�w uformowa�o wok� pnia nieregularny kr�g. Stanowili dziwn� zbieranin�. Pochodzili z kilku plemion, byli poprzebierani w europejskie ciuchy zestawione na chybi� trafi�, po�owa z nich uzbrojona by�a w zabytkowe dubelt�wki, z kt�rych Flynn starannie usun�� pilnikiem numery fabryczne. - To buduj�ce widzie� w jednym miejscu tylu zacnych m��w - u�miechn�� si� promiennie Sebastian w przyp�ywie ciep�ych uczu� spot�gowanych dzia�aniem alkoholu. - Do rzeczy. Zaczynaj ten cyrk. - Przyjaciele, zebrali�my si� tu dzisiaj... Przem�wienie by�o d�ugie. Flynn przetrzyma� je tylko dzi�ki butelce d�inu, kt�r� tymczasem wysuszy�. Wreszcie Sebastian zako�czy� g�osem dr��cym z ekscytacji, ze �zami wzruszenia p�yn�cymi po policzkach: - W obliczu Boga i ludzi ustanawiam t� wysp� cz�ci� wspania�ego imperium Jego Kr�lewskiej Mo�ci Jerzego V, kr�la Anglii, w�adcy Indii, obro�cy wiary - g�os mu uwi�z� w gardle, kiedy pr�bowa� przypomnie� sobie w�a�ciw� formu�� - i wszystkich temu podobnych. Zapad�a cisza. Sebastian straci� w�tek i niespokojnie odwr�ci� si� w stron� Flynna, szukaj�c u niego ratunku. - Co mam teraz zrobi�? - spyta� teatralnym szeptem. - Wci�gnij t� przekl�t� flag�. - Ach, tak, flag�! - podchwyci� rado�nie Sebastian, lecz natychmiast opad�y go pewne w�tpliwo�ci. - Ale jak? Flynn zmierzy� drzewo wzrokiem. - Przypuszczam, �e b�dziesz musia� tam wle��. W�r�d zach�caj�cych okrzyk�w my�liwych i cennych rad posy�anych z ziemi przez Flynna gubernator Nowego Liver-poolu zawiesi� uroczy�cie flag� Imperium Brytyjskiego na suchej palmie pi�tna�cie st�p nad ziemi�, po czym zjecha� w d� tak zgrabnie, �e urwa� wszystkie guziki u kamizelki i wykr�ci� nog� w kostce. - �Bo�e, chro� naszego Mi�o�ciwego Kr�la� - �piewa� g�osem �ami�cym si� od d�inu, b�lu i nadmiaru patriotycznego uniesienia, kiedy transportowano go do sza�asu. Podczas ca�ego pobytu na wyspie ponad obozowiskiem powiewa� Union Jack. Ca�e dziesi�� dni min�o, zanim wie�� o aneksji, przekazana pocz�tkowo przez dw�ch rybak�w z plemienia Walambo, dotar�a do po�o�onej prawie o dwie�cie mil na zach�d, wysuni�tej plac�wki Cesarstwa Niemieckiego w Mahenge. 5 Mahenge le�a�o na wysoczy�nie w g��bi l�du, w strefie sawanny. Generalnie sk�ada�o si� z czterech plac�wek handlowych, kt�rych w�a�cicielami byli hinduscy sklepikarze, i z niemieckiej bomy. Owa boma by� to du�y kamienny budynek kryty strzech�, okolony szerokimi werandami i obro�ni�ty obficie purpurowymi pn�czami bugenwilli. Na jego ty�ach znajdowa�y si� baraki i plac defilad, przed frontem za� sta� samotny maszt flagowy, na kt�rym powiewa� czarno-czerwono-��ty symbol cesarstwa. Ma�a plamka w bezmiarze afryka�skiej sawanny, siedziba w�adz zarz�dzaj�cych obszarem r�wnym Francji. Obszar ten ci�gn�� si� na po�udnie do rzeki Rovumy, granicy z portugalskim Mozambikiem; na zach�d - do Sao Hill i Mbecji; na wsch�d za� - do Oceanu Indyjskiego. Z tej fortecy komisarz niemiecki (Prowincji Po�udniowej) sprawowa� sw� nieograniczon� w�adz� niby �redniowieczny baron. Jako rami� kajzera, a w�a�ciwie jeden z jego paluszk�w, by� odpowiedzialny wy��cznie przed gubernatorem Schee w Dar es Salaam. Ale Dar es Salaam oddalone by�o o setki mil, a gubernator Schee by� wielce zaj�tym cz�owiekiem, kt�ry nie mia� czasu k�opota� si� duperelami. Dop�ki Herr Komisarz Hermann Fleischer odprowadza� regularnie podatki, dop�ty m�g� je �ci�ga� na sw�j w�asny s�odki spos�b; co prawda niewielu obywateli zamieszkuj�cych podleg�� mu prowincj� sk�onnych by�o nazwa� ten spos�b s�odkim. Kiedy przyby� pos�aniec nios�cy wie�ci o aneksji Nowego Liverpoolu, Herr Fleischer spo�ywa� w�a�nie po�udniowy posi�ek. Apetyt mu dopisywa�. W t�ustym sosie p�ywa�y ze dwa funty Eisbeinu, tyle� samo marynowanej kapusty oraz tuzin pomidor�w. Rozbudziwszy nieco kubki smakowe pierwszym daniem, komisarz zabra� si� do kie�basy. Kie�basa ta sprowadzana by�a raz w tygodniu przez umy�lnego a� z Do-domy, le��cej z g�r� dwie�cie mil na p�noc, a wytwarza� j� tam pewien imigrant z Westfalii - geniusz masarski, kt�ry do swych wyrob�w dodawa� przyprawy schwarcwaldzkiej. Kie�basa i och�odzone w g��bokiej studzience piwo pogr��y�o Herr Fleischera w anielskim zapomnieniu. Jad� niezbyt spokojnie, ale za to rytmicznie i z zaci�ciem, co w po��czeniu z obcis�� sztruksow� bluz� munduru i bryczesami wywo�ywa�o strumienie potu obficie sp�ywaj�ce po czole i szyi. Cz�sto musia� przerywa� jedzenie, by g�o�no posapuj�c zebra� si�y do nast�pnej porcji. Od czasu do czasu wstawa�, przechadza� si� leniwie, po czym siada� z powrotem za sto�em i z wyrazem bezbrze�nej rado�ci oddawa� si� ulubionemu zaj�ciu, spogl�daj�c spod dachu werandy na plac roz�wietlony blaskiem bezlitosnego podr�wnikowego s�o�ca. W takiej w�a�nie pi�knej chwili zobaczy� pos�a�ca. Wszed� on na werand�, podci�gn�wszy d�ug� sp�dnic�, w kt�r� by� ubrany. Czarny tu��w l�ni� od potu, lecz nogi pokryte by�y grub� warstw� kurzu. Murzyn sta� z oczyma wbitymi w pod�og�, nie �mi�c zwraca� na siebie uwagi, dop�ki Bwana Mku-ba nie zechce da� znaku, �e wie o jego obecno�ci. Hermann Fleischer przygl�da� si� z niech�ci� cz�owiekowi, kt�ry zak��ci� spok�j sjesty. Siorbn�� piwa i zapali� cygaro. Kiedy wypu�ci� stru�k� b��kitnego dymu, wyraz radosnego rozanielenia zago�ci� ponownie na jego obliczu. Pyka� czas jaki�, przygl�daj�c si� bezmy�lnie chmurom ponad wzg�rzami. Wreszcie zgasi� niedopa�ek i powoli zwr�ci� rumiane oblicze w stron� pos�a�ca. - M�w - zaskrzecza� nieprzyjemnie. Na te s�owa Murzyn odwa�y� si� wreszcie spojrze� na majestat komisarza wzrokiem pe�nym trwogi i uwielbienia. Cho� takie przejawy oddania by�y na porz�dku dziennym, Herr Fleischer za ka�dym razem czu� si� nimi mile po�echtany. - Widz� ci�, Bwana Mkuba, Wielki W�adco. - Tu Fleischer potakuj�co skin�� g�ow�. - Przynosz� pozdrowienia od Ka�ami, naczelnika plemienia Batja �yj�cego nad Rufiji. Jeste� jego ojcem, a on czo�ga si� na brzuchu przed tob�. O�lepia go pi�kno twych ��tych w�os�w i obfito�� twego cia�a. Herr Fleischer gestem zniecierpliwienia przeczesa� w�osy. Uwagi o jego korpulentnej budowie zawsze go irytowa�y, cho�by by�y wypowiadane w najlepszych intencjach. - M�w - powt�rzy�. - Ka�ami rzecze tak oto: �Dziesi�� s�o�c temu jaki� statek wp�yn�� w uj�cie rzeki Rufiji i zatrzyma� si� u wybrze�a Wyspy Tych Ps�w Inja. Na wyspie ludzie ze statku zbudowali domy, a ponad nimi, na wyschni�tym pniu palmy, zawiesili materia�, kt�ry pomalowany jest w wiele krzy��w jeden na drugim, w kolorach: niebieskim, bia�ym i czerwonym�. Herr Fleischer poderwa� si� z krzes�a i wbi� oczy w pos�a�ca z wyrazem niedowierzania. R�owo�� jego nalanego oblicza ust�pi�a czerwono�ci, a potem purpurze. - Ka�ami m�wi te�: �Odk�d przybyli, nie umilk�a mowa ich strzelb wok� rzeki Rufiji i odbywa si� wielkie mordowanie s�oni, tak �e w po�udnie niebo jest ciemne od ptak�w, kt�re przybywaj� na uczt�. Komisarz opad� na krzes�o, kt�re j�kn�o pod brzemieniem ci�aru jego cia�a. Twarz Fleischera pa�a�a gniewem tak silnie, i� wydawa�o si�, �e krew za chwil� try�nie z policzk�w. - Ka�ami m�wi dalej: �Dw�ch bia�ych m�czyzn jest na wyspie. Jeden z nich jest chudy i m�ody i dlatego nie ma znaczenia�. Drugiego m�czyzn� Ka�ami widzia� jedynie z du�ej odleg�o�ci, ale po czerwono�ci jego oblicza i pot�nej posturze s�dzi z ca�� pewno�ci�, �e to jest Fini. Na d�wi�k tego imienia Herr Fleischer ockn�� si� z niemego zdumienia. Wygl�da� jak byk przed walk� w czasie rui. Rozszerzonymi nozdrzami wci�ga� ze �wistem powietrze, a brzuch wzdyma� mu si� rytmicznie. Pos�aniec drgn�� ze strachu. Taki wygl�d komisarza wr�y� zwykle wielu wisielc�w. - Sier�ancie! - wrzasn�� Fleischer, podrywaj�c si� z krzes�a i �ci�gaj�c mocniej pasek u spodni. - Rasch! - rykn�� po raz wt�ry. Nie mie�ci�o mu si� w g�owie, �e O�Flynn by� znowu na terytorium niemieckim, �e znowu krad� niemieck� ko�� s�oniow�, a w dodatku profanowa� dobra kajzera flag� brytyjsk�. - Sier�ancie, gdzie si� podziewacie, do stu piorun�w? Z zadziwiaj�c� przy swojej oty�o�ci pr�dko�ci� przemierzy� ca�� d�ugo�� werandy. Od trzech lat, kiedy to Fleischer przyby� do Mahenge, d�wi�k nazwiska O�Flynn psu� mu zawsze apetyt i wprawia� w stan bliski apopleksji. Herr Fleischer omal nie zderzy� si� z sier�antem, potomkiem plemienia Askari, kt�ry wyszed� nagle zza rogu werandy. - Uformowa� oddzia� szturmowy. Dwudziestu ludzi, pe�ny ekwipunek, sto funt�w amunicji. Wyruszamy za godzin� - wyrzuci� z siebie jednym tchem komisarz. Sier�ant zasalutowa� i odszed� spiesznie w kierunku barak�w. Po chwili s�ycha� by�o rozkazy i odg�osy gor�czkowej krz�taniny. W miar� jak o�lepiaj�ca w�ciek�o�� ust�powa�a miejsca zimnej refleksji, Herr Fleischer zacz�� zdawa� sobie spraw� z powagi sytuacji. Powt�rzy� sobie w my�lach wszystkie wiadomo�ci Kalamiego. Tym razem nie by� to zwyk�y �upie�czy wypad z Mozambiku, ale dobrze zaplanowana i przemy�lana wyprawa na du�� skal�. Komisarz u�wiadomi� sobie, �e walka z lud�mi wyst�puj�cymi pod flag� brytyjsk� sprowokuje mi�dzynarodow� afer�. By� mo�e przyspieszy to bieg historii i Niemcy wkrocz� na drog� swego prawdziwego przeznaczenia. O jeden raz za du�o Anglicy o�mielili si� powiesi� tego znienawidzonego Union Jacka przed obliczem kajzera. Hermann Fleischer czu�, �e za jego spraw� mo�e nast�pi� dziejowy zwrot. Dr��c z przej�cia, pogna� do biura i zacz�� skroba� raport do gubernatora Schee, kt�ry m�g� pchn�� �wiat ku rzezi, po kt�rej Niemcy wznios� si� ponad inne narody jako panowie stworzenia. Godzin� p�niej jecha� ju� na bia�ym o�le na czele oddzia�u Murzyn�w z plemienia Askari. Maszerowali oni r�wnym krokiem w odprasowanych mundurach koloru khaki, w czapkach kepi nasuni�tych na czo�o dla ochrony przed blaskiem s�o�ca i z karabinami przewieszonymi przez rami�. Przedstawiali doprawdy pi�kny widok. Takiego oddzia�u m�g�by sobie powinszowa� ka�dy dow�dca. Przed nimi by�o p�tora dnia marszu do zbiegu rzek Ki-lombero i Rufiji. Sta�a tam zacumowana ��d� parowa komisarza, kt�r� mieli pop�yn�� w d�, a� do uj�cia Rufiji. Kiedy budynki Mahenge znikn�y ju� za nimi, Herr Fleischer zrelaksowa� si� i wygodniej usadowi� w siodle sw�j roz�o�ysty ty�ek. 6 - Czy teraz wszystko jasne? - spyta� Flynn bez cienia nadziei. Osiem dni wsp�lnego polowania pozbawi�o Amerykanina z�udze�, �e Sebastian m�g�by wykona� cokolwiek bez dodania jakich� w�asnych znacz�cych poprawek. - P�yniesz w d� rzeki, do wyspy, i przerzucasz k�y na statek. Potem wracasz tu ze wszystkimi cz�nami po nast�pny �adunek. - Zrobi� przerw�, aby da� Sebastianowi czas na przetrawienie instrukcji. - I nie zapominaj o d�inie, na rany Chrystusa. - Masz jak w banku, stary. Z o�miodniowym zarostem i sk�r� z�a��c� z opalonego nosa Sebastian powoli wchodzi� w rol� k�usownika. Kapelusz z szerokim rondem, prezent od Flynna, opiera� mu si� na uszach, nogi mia� porzezane ostrymi jak brzytwa �d�b�ami s�oniowej trawy, a z but�w zupe�nie zesz�a mu pasta. Sk�r� pokrywa�y wielkie w�ciekle czerwone b�ble, �lady po uk�uciach moskit�w. Straci� te� nieco na wadze podczas d�ugich w�dr�wek w niemi�osiernym upale. Wygl�da� teraz na prawdziwego twardziela. Stali pod drzewem na brzegu Rufiji, podczas gdy inni �adowali ostatnie k�y do cz�en. W parnym upale unosi� si� zielonkawo-purpurowy od�r, kt�rego Sebastian ju� prawie nie wyczuwa�. Przez osiem dni rzezi s�oni smr�d zielonej ko�ci s�oniowej sta� mu si� tak przyjazny, jak zapach morza dla marynarza. - Do jutra, zanim wr�cisz, ch�opcy znios� tu reszt� ko�ci s�oniowej. Za�adujemy dhow do pe�na i b�dziesz m�g� wyruszy� w drog� powrotn� do Zanzibaru. - A co z tob�? Zostajesz tutaj? - Nic podobnego. Wycofuj� si� do obozu w Mozambiku. - Czy nie b�dzie ci �atwiej pop�yn�� z nami? Czeka ci� ko�o dwustu mil do przej�cia - zatroska� si� Sebastian nie na �arty; przez ostatnie dni zapa�a� do Flynna szczer� sympati�. - No c�, widzisz, to jest tak... - Amerykanin zwleka� z odpowiedzi�. Nie by� to odpowiedni czas, aby martwi� przyjaciela gadaniem o niemieckich okr�tach czyhaj�cych u uj�cia Rufiji. - Musz� wr�ci� do obozu, bo... bo moja biedna c�reczka jest tam zupe�nie sama - zako�czy� jednym tchem, ol�niony nagle pi�kn� wym�wk�. - To ty masz c�rk�? - Sebastian by� szczerze zdumiony. - Zgadza si�, u diab�a, mam c�rk� - odpar� Flynn, a na jego ogorza�ej twarzy pojawi� si� powa�ny wyraz ojcowskiego uniesienia i odpowiedzialno�ci. - To biedactwo jest tam zupe�nie samo. - No c�, wi�c kiedy ci� znowu zobacz�? - My�l o roz��ce z Flynnem i samotnej podr�y do Australii przygn�bia�a Sebastiana. - Hm, prawd� m�wi�c, nie zastanawia�em si� nad tym. - To by�o wierutne k�amstwo. Nieustannie zastanawia� si� nad tym przez minionych osiem dni. Jedyn� rzecz�, kt�rej pragn��, by�o po�egnanie Sebastiana Oldsmitha na zawsze. - Czy nie mogliby�my... - Na opalonych policzkach Sebastiana pojawi� si� lekki rumieniec. - Czy nie mogliby�my pracowa� razem? M�g�bym przecie� terminowa� u ciebie, by� ci pomocny. Ten pomys� za�ama� Flynna. My�l, �e podczas polowania Sebastian ci�gle p�ta�by si� w pobli�u i psu� jego strzelb� pr�buj�c strzeli�, przyprawi�a go o g�si� sk�rk�. - No c�, Bassie - rzek�, obejmuj�c Anglika przyja�nie ramieniem - najpierw po�eglujesz tym starym statkiem do Zanzibaru i stary El Keb wyp�aci ci twoj� dol�. Potem napiszesz do mnie, dobra? Co ty na to? Napiszesz do mnie, a p�niej razem co� zdzia�amy. - Strasznie si� ciesz� na t� my�l. Naprawd� strasznie si� ciesz� - podchwyci� pomys� uszcz�liwiony Sebastian. - W porz�dku. No to sp�ywaj. I nie zapomnij o d�inie. Po jakim� czasie ma�a flotylla mocno obci��onych cz�en wyp�yn�a z zatoki i skierowa�a si� w d� rzeki. Na dziobie pierwszego cz�na sta� Sebastian w kapeluszu mocno naci�gni�tym na uszy i ochoczo macha� swoj� dubelt�wk� do Flynna. �Na mi�o�� bosk�, nie baw si� tym dziadostwem w ten spos�b� - pomy�la� Flynn, i chyba w z�� godzin�, bo w tym w�a�nie momencie strzelba wypali�a i Sebastian upad� na plecy mi�dzy �adunek k��w. Cz�no zachybota�o si� niebezpiecznie, tak �e wio�larze musieli mocno si� spr�y�, by uchroni� je przed wywrotk�. Po chwili flotylla znikn�a za zakr�tem rzeki. Dwana�cie godzin p�niej cz�na pojawi�y si� zza tego samego zakr�tu, wolne od ci�kiego �adunku, sun�c lekko po wodzie wprost na drzewo, pod kt�rym Sebastian �egna� si� z Flynnem. Wio�larze nucili star� szant�. Sebastian, �wie�o ogolony, przebrany w czyst� koszul� i nie zniszczone buty, siedzia� na rufie pierwszego cz�na z flaszk� ulubionego napoju Flynna mi�dzy nogami i wypatrywa� swego wielkiego przyjaciela. Dym z ogniska �cieli� si� delikatn� smug� ponad wodami rzeki, ale na brzegu nie by�o wida� �adnych postaci machaj�cych na powitanie. Nagle Sebastian zesztywnia�, odkrywszy, �e drzewo, do kt�rego si� kierowali, zmieni�o sw�j wygl�d. Przetar� oczy z niedowierzaniem. Jeden z wio�larzy, zaniepokojony wyrazem jego twarzy, odwr�ci� si� i wrzasn�� przera�liwie. Cz�no zachybota�o si� od nag�ego zwrotu. Sebastian dostrzeg� k�tem oka inne ��dki obracaj�ce si� w miejscu, by jak najszybciej skierowa� si� w d� rzeki. - Hej, co wy robicie? - wrzasn��. �aden z wio�larzy nawet nie podni�s� g�owy. Pracowali zapami�tale, by odp�yn�� z tego przekl�tego miejsca. - Przesta�cie natychmiast! Zawraca�, do diaska! No ju�, p�y�cie do obozu. Zdesperowany skierowa� strzelb� w stron� najbli�szego wio�larza. Ten uni�s� g�ow� i wyraz strachu na jego twarzy zamieni� si� w przera�enie, gdy zobaczy� dwie lufy wycelowane w swoje czo�o. Wszyscy nabrali nagle niek�amanego szacunku dla Sebastiana, a to z racji sposobu, w jaki trzyma� strzelb�. Robi� to tak niefachowo, �e mog�a wypali� w ka�dej chwili, niezale�nie od jego woli. Jeden po drugim przestali wios�owa� i wpatrywali si� jak zahipnotyzowani w zimne oczy Anglika. - Zawraca� - wycedzi� Sebastian. Najbli�ej siedz�cy wio�larz zanurzy� swe wios�o niech�tnie. Cz�no ustawi�o si� bokiem do nurtu. - Zawraca�! - powt�rzy� Anglik i dzi�b cz�na skierowa� si� na drzewo obwieszone nowymi groteskowymi owocami. Kad�ub wyhamowa� w grz�skim mule i Sebastian wyszed� na brzeg. - Wy�azi� - zarz�dzi�, popar�szy s�owa odpowiednim gestem. Wiedzia�, �e je�li zostawi ich w cz�nie, odp�yn� natychmiast, gdy tylko odwr�ci si� do nich plecami. - Wy�azi�! - wrzasn�� i po chwili pop�dzi� ich przed sob� w kierunku obozowiska Flynna. Dwaj my�liwi le�eli w pobli�u dogasaj�cego ogniska, zabici kulami z karabinu. Mniej szcz�cia mieli ci, kt�rzy dyndali na ga��ziach drzewa. Sznury wpi�y si� mocno w ich szyje, twarze wykrzywia� grymas cierpienia, szeroko otwarte usta �akn�y ostatniego oddechu, kt�rego nie mogli zaczerpn��. - Odci�� ich! - rozkaza� Sebastian, pr�buj�c powstrzyma� gwa�towne skurcze �o��dka. Wio�larze stali jak sparali�owani, wcisn�� wi�c jednemu z nich sw�j my�liwski n� i dobitnie powt�rzy� rozkaz. Odwr�ci� si�, gdy Murzyn z no�em w z�bach wspina� si� na drzewo. Omal nie zwymiotowa�, kiedy us�ysza� odg�os cia�a spadaj�cego na ziemi�, skoncentrowa� si� wi�c na przeszukiwaniu zdeptanej trawy dooko�a obozowiska. - Flynn - zawo�a� p�g�osem. - Flynn, gdzie jeste�? Dostrzeg� �lady podkutych but�w odci�ni�te w mi�kkim pod�o�u i kieruj�c si� tym tropem, znalaz� pust� �usk� z wybitym wok� sp�onki napisem Mauser Fabriken 7 mm. - Flynn! - krzykn�� gor�czkowo, gdy straszna prawda dotar�a do niego. W tym momencie z boku dobieg� go szelest trawy. Odwr�ci� si�, unosz�c strzelb�. - Panie! - us�ysza� rozczarowany. - Mohammed. Czy to ty, Mohammedzie? - Rozpozna� niedu�� sylwetk� zast�pcy Flynna. By� on jedynym Murzynem, kt�ry m�wi� jako tako po angielsku. - Gdzie Fini? - Zastrzelili go, panie. Askariowie przybyli wczesnym rankiem, zanim wzesz�o s�o�ce. Fini si� my�. Strzelili do niego i wpad� do wody. - Gdzie? Poka� mi gdzie! Kilka jard�w poni�ej miejsca, gdzie sta�o cz�no, znale�li rzeczy Flynna, a mi�dzy nimi kawa�ek myd�a i lusterko z metalow� r�czk�. By�y te� �lady nagich st�p odci�ni�te w b�ocie. Mohammed bez s�owa zatrzyma� si�, u�ama� jedn� z trzcin i poda� Sebastianowi. Wyschni�ta kropla krwi odpad�a, gdy ten dotkn�� jej paznokciem. - Musimy go odnale��. By� mo�e jeszcze �yje. Zawo�aj reszt�. Przeszukamy brzeg w dole rzeki. Gestem rozpaczy �cisn�� w r�ku koszul� Flynna, jakby chcia� z niej wycisn�� odpowied� na pytanie, gdzie jest w�a�ciciel i czy �yje. 7 Flynn zrzuci� gatki i koszul�. Dr��c w ch�odzie poranka, pociera� ramiona i wypatrywa� �lad�w krokodyli czaj�cych si� w szlamie na brzegu. Tam, gdzie odzie� chroni�a cia�o, by� bia�y jak porcelana, ale r�ce i szyj� opalone mia� na maho�. Zadowolony z faktu, �e �aden gad nie czyha w zasi�gu wzroku, wszed� do wody i zanurzy� si� do pasa. Prychaj�c nabra� w d�onie troch� wody, wyla� j� na g�ow� i pod��y� do brzegu du�ymi susami. Nagi i ociekaj�cy wod�, z w�osami oblepiaj�cymi twarz, namydli� starannie cia�o, szczeg�ln� uwag� po�wi�caj�c poka�nym genitaliom. Ta ostatnia czynno�� odp�dzi�a z twarzy resztki snu i pobudzi�a apetyt. - Mohammedzie, ulubie�cu Allaha i synu jego prorok�w, rusz swoj� czarn� dup� ze �piwora i zaparz kaw�. I dolej troch� d�inu - doda� na koniec, ol�niony pi�knym pomys�em. Kiedy Mohammed pojawi� si� z emaliowanym naczyniem, z kt�rego unosi�y si� aromatyczne opary, Flynn wci�� si� mydli�. - Dzi�ki ci, o lito�ciwy, twe mi�osierdzie wyryte b�dzie przy twym imieniu w Ksi�dze Raju. Podszed�, by wzi�� naczynie, lecz zanim go dotkn��, hukn�� wystrza� i kula ugodzi�a Flynna w udo. Impet uderzenia przewr�ci� go w b�oto. Le��c na boku, s�ysza� gor�czkow� bieganin� Askari�w i okrzyki zwyci�stwa, gdy kolbami karabin�w powalali tych, kt�rzy unikn�li �mierci od pierwszych wystrza��w. Zatroskany Mohammed zrobi� krok w jego stron�, by mu pom�c. - Uciekaj - osadzi� go w miejscu Flynn. - Do diab�a, uciekaj! - Panie... - Zmykaj st�d. Czeka ci� stryczek, durniu. Powiesz� ci� albo obedr� ze sk�ry. Mohammed zwleka� jeszcze chwil�, ale wreszcie poszed� po rozum do g�owy i zanurkowa� w zaro�la. - Znale�� Finiego, znale�� bia�ego cz�owieka - kto� nawo�ywa� tubalnym g�osem po niemiecku. Flynn zrozumia�, �e ugodzi�a go zb��kana kula, mo�e nawet rykoszet. Nog� mia� zdr�twia�� od pasa w d�. Nie m�g� biec, musia� wi�c pop�yn��. - Gdzie on jest? Znale�� mi go! - us�ysza� znowu i w tej samej chwili zobaczy� cz�owieka, kt�ry przedar� si� przez traw� i stan�� na brzegu rzeki. Po raz pierwszy stan�li naprzeciw siebie oko w oko dwaj ludzie, kt�rzy przez trzy d�ugie lata uprawiali mordercz� ciuciubabk� na tysi�cach mil kwadratowych afryka�skiego buszu. - Ja! Tym razem mam ci�! - wykrzykn�� Fleischer, chwyci� obur�cz swojego lugera i starannie wycelowa� w cz�owieka le��cego w wodzie. Odg�os wystrza�u, plusk kuli wpadaj�cej do wody tu� obok g�owy Flynna i przekle�stwo komisarza zla�y si� w jedno. Jankes nabra� powietrza, zanurkowa� i skierowa� si� w d� rzeki. P�yn�� pod wod�, a� zobaczy� mroczki przed oczyma i poczu� k�ucie w p�ucach. Wyp�yn�� na powierzchni� i k�tem oka dostrzeg� Fleischera i p� tuzina Askari�w wypatruj�cych go z brzegu z karabinami gotowymi do strza�u. - Tam jest! W tej samej chwili hukn�y strza�y i fontanny wody wy-kwit�y dooko�a Flynna. Zanurkowa� znowu. - Strzela� celnie! - ciska� si� Fleischer, ale by�o ju� za p�no. - �winie! G�upie czarne psy! - wrzeszcza� Niemiec i cisn�� pustym pistoletem w najbli�szego Askaria. Kiedy Flynn ponownie wyp�yn�� dla nabrania powietrza, Murzyni byli bardziej skupieni na unikaniu fruwaj�cego pistoletu ni� na strzelaniu. Kule uderzy�y w wod� nie bli�ej ni� o dziesi�� st�p od jego g�owy, nim znikn�a pod wod�. - Rusza� si�! Go�cie go! - wrzeszcza� Fleischer, pop�dzaj�c przed sob� Askari�w wzd�u� brzegu. Przebiegli tak mo�e dwadzie�cia jard�w, po czym natrafili na g��bok� zatoczk� i musieli brn�� naoko�o przez wysok� traw�, trac�c na chwil� rzek� z oczu. - Schnell! Schnell! - pogania� ich Fleischer, ale zapl�ta� si� w jakie� �odygi i pad� jak d�ugi twarz� w b�oto. Dw�ch jego ludzi d�wign�o go i zaci�gn�o na ods�oni�ty p�wysep, z kt�rego widok rozci�ga� si� na tysi�c jard�w w d� rzeki. Przestraszone wystrza�ami ptaki poderwa�y si� w powietrze i kr��y�y nad rzek�, skrzecz�c ha�a�liwie. By�y to jedyne �ywe istoty w zasi�gu wzroku. Od brzegu do brzegu, jak okiem si�gn��, nic nie zak��ca�o monotonii leniwie p�yn�cej rzeki. Jedynie oderwane od brzegu k�py trzciny papirusowej powoli dryfowa�y z pr�dem. Hermann Fleischer uwolni� si� z obj�� podtrzymuj�cych go Askari�w i dysz�c ci�ko, j�� dr��cymi r�koma �adowa� swojego lugera. - Gdzie on si� podzia�? Musi by� gdzie� po tej stronie! W tym miejscu Rufiji mia�a p� mili szeroko�ci, Flynn nie m�g� wi�c przeby� takiego dystansu przez te kilka minut, kiedy go nie widzieli. - Przeszuka� brzeg! Znajd�cie mi go! - rozkaza� komisarz. Dow�dca Askari�w podzieli� ludzi na dwie grupy i wys�a� jednych w d�, a drugich w g�r� rzeki z poleceniem dok�adnego przeszukania brzegu. Fleischer schowa� pistolet do kabury, wyj�� z kieszeni chusteczk� i przetar� ni� twarz i szyj�, usuwaj�c pot i b�oto. Wykrzykn�� co� jeszcze do swego si