11317

Szczegóły
Tytuł 11317
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11317 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11317 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11317 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karen Robards KSI�ZYC MY�LIWEGO Prze�o�y�a Anna Maria Nowak DAR CZYTELNIK�W Pr�szy�ski i S-ka WARSZAWA 2000 Tytu� orygina�u: HUNTER'S MOON Copyright � 1996 by Karen Robards. Ali rights reserved. Published by arrangement with Dell Publishing, an imprint of the Bantam Dell Publishing Group,a dMsion of Random House Inc., New York, New York 10036, U.S.A. Ilustracja na ok�adce: � PWA International Ltd. Redakcja: Ewa Witan Redakcja techniczna: El�bieta Babi�ska Korekta: Bogus�awa J�drasik �amanie: Liwia Drubkowska Opracowanie graficzne serii: Zombie Sputnik Corporation ISBN 83-7255-641-5 Biblioteczka pod R� Wydawca: Pr�szy�ski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Gara�owa 7 Druk i oprawa: Opolskie Zak�ady Graficzne SA 45-085 Opole, ul. Niedzia�kowskiego 8-12 Ksi��k�, jak zwykle, dedykuj� wraz z wyrazami mi�o�ci moim synom, Peterowi i Christopherowi, oraz mojemu m�owi, Dougowi. Chc� r�wnie� w ten spos�b uczci� narodziny mojej siostrzenicy, Samanthy Spicer, 28 lutego 1994 roku oraz siostrze�ca, Austina Johnsona, 24 lutego 1995 roku. Prolog 15 listopada 1982 Oko�o si�dmej dziesi�� wieczorem dwunastoletnia Libby Cole-man, �wie�o wyzwolona od m�czarni, jak� by�a dla niej lekcja ta�ca towarzyskiego, wyskakuje z granatowego lincolna i z m�odzie�cz� werw� zatrzaskuje drzwiczki, a dopiero potem odwraca si� z u�miechem do pasa�erek. Siedz�ca za kierownic� Madeline Weintraub, przyjaci�ka matki Libby, krzywi si� w obawie o stan lakieru. Jej m�� chucha i dmucha na niedawno kupiony w�z. - Zadzwoni� z domu! - wo�a do przyjaci�ki Allison Wein traub, opuszczaj�c szyb� tylnego okna. - Pospiesz si�, Libby, nie odjad�, dop�ki nie wejdziesz do �rodka. - - Wychyla si� od strony kierowcy Madeline. Ciep�e powietrze, w kt�rym unosi si� zapach �wie�o skoszonej trawy, g�adzi jej twarz. Pi�kny wiecz�r, my�li Madeline, podziwiaj�c trawnik, rozci�gaj�cy si� przed ni� niczym ciemnozielony aksamit, i starannie przystrzy�ony �ywop�ot z bukszpanu, wzd�u� kamiennego chodnika prowadz�cego do ganku. Nisko nad horyzontem wisi ��ta kula ksi�yca, nazywanego przez okolicznych mieszka�c�w �ksi�ycem my�liwego". Na granatowym niebie pojawiaj� si� pierwsze gwiazdy. - Dobrze, pani Weintraub. Czy m�wi�am ci Allie, co powie dzia� po ta�cu z tob�, wiesz kto? - Libby u�miecha si� szeroko. - Russel Thompson? Co powiedzia�? - piszczy podniecona Allison. - Libby opowie ci o tym przez telefon - wtr�ca Madeline i naciska przycisk, automatycznie zamykaj�c obie szyby, by zako�czy� pogaw�dk� dziewcz�t, kt�ra - jak matka Allison zd��y�a si� przekona� na w�asnej sk�rze - mog�aby ci�gn�� si� godzinami. - Ale� mamo...! - j�czy Allison. - Musimy jeszcze odebra� Andrew - przypomina jej Made- line. - Wejd��e wreszcie do �rodka, Libby. - Ju� id�. Dobranoc, Allie. Dzi�kuj� za odwiezienie, pani Weintraub. Libby macha na po�egnanie, odwraca si� i rusza truchtem do domu. Mieszka w du�ej willi, wr�cz rezydencji, gdy� pochodzi z jednej z naj zamo�niej szych rodzin hodowc�w koni w Kentucky, ze s�ynnego Bluegrass - regionu �Niebieskiej Trawy". Made�ine Weintrab, stosunkowo od niedawna mieszkaj�ca w tej okolicy, jest bardzo szcz�liwa, i� Libby wybra�a na przyjaci�k� w�a�nie Allison. Po raz kolejny gratuluje sobie w duchu, �e nam�wi�a m�a, by zapisa� ich jedynaczk� do snobistycznej prywatnej szko�y, do kt�rej ucz�szcza r�wnie� Libby. Przyja�� z Libby otwiera Allison cudowne perspektywy na przysz�o��. Made�ine spodziewa si� z tego znacz�cych korzy�ci, gdy dziewczynki dorosn�. I nadzieja na owe towarzyskie profity pozwala jej ze stoickim spokojem s�u�y� za szofera oraz reagowa� tylko skrzywieniem ust na zbyt mocne trza�niecie drzwiczkami samochodu. - Co to za Russell Thompson? - pyta przez rami� c�rk�, k� tem oka odnotowuj�c, �e Libby wesz�a na szerokie stopnie gankou z sze�cioma kolumnami. Naprawd�, my�li, gdyby kto� nie zna� tych dziewcz�t, wzi��by jej smuk��, jasnow�os� Allison za dziedziczk� gromadzonej od pokole� fortuny. Pulchna Libby, o zar�owionych policzkach, z przekrzywion� satynow� kokard� w potarganych, ciemnych w�osach, z plam� od soku pomara�czowego na bia�ej sukience, z pewno�ci� nie wygl�da na dobrze urodzon� spadkobierczyni� rodzinnych pieni�dzy i tradycji. Allison parska �miechem, przeciska si� do przodu i siada obok Made�ine. - Lubi mnie - zwierza si� matce, po czym marszczy nos. - Tak uwa�a Libby. Ale czasem jest troch� wulgarny. - Naprawd�? - rzuca zach�caj�co Made�ine, licz�c, �e dziewczynka b�dzie kontynuowa� temat. Problemy wkraczaj�cej w wiek dojrzewania c�rki budz� nieustaj�c� ciekawo�� Made�ine. Trudno jej nawet wyobrazi� sobie, �e kiedy� mog�a by� taka m�oda. Ale na pewno nigdy nie by�a taka beztroska. - Kiedy si� �mieje i pije oran�ad�, wychodz� mu nosem b�belki. - Allison z obrzydzeniem kr�ci g�ow�. - Mamo, kiedy wreszcie pojedziemy? Zobaczywszy, �e Libby bezpiecznie dotar�a na o�wietlony ganek, Madeline kiwa g�ow� i wrzuca wsteczny bieg. Ostatnie, co dostrzega, to podskakuj�ca kokarda na potarganych w�osach Libby i fruwaj�ca bia�a sukienka, gdy dziewczynka zbli�a si� do drzwi. Cho� Madeline, kt�ra wycofuje w�a�nie samoch�d na d�ugim poje�dzie, nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy, �w obraz na zawsze utkwi jej w pami�ci. Niezliczenie wiele razy b�dzie go przywo�ywa� w rozmowach z rodzin� Libby, policj�, tuzinem prywatnych detektyw�w, armi� dziennikarzy, s�siad�w oraz przyjaci�. W�a�nie wtedy bowiem Libby Coleman by�a widziana po raz ostatni - w radosnych podskokach zbli�a�a si� do drzwi domu. Potem znikn�a. Mimo zakrojonych na szerok� skal� poszukiwa�, apeli telewizyjnych i radiowych jej zrozpaczonej rodziny oraz olbrzymiej - nieustannie podwy�szanej - nagrody za informacj� o miejscu pobytu dziewczynki, nikt ju� nigdy nie widzia� Libby Coleman. Rozdzia� pierwszy 11 pa�dziernika 1995 Ej, Will! Will, sp�jrz na to! Will Lyman zareagowa� na ponaglaj�cy szept partnera, uchylaj�c nieco powieki i zerkaj�c na monitor umieszczony na suficie furgonetki. Nie ca�kiem przytomny, dopiero po chwili u�wiadomi� sobie, gdzie jest: siedzi w wozie zaparkowanym pod stajni� tor�w wy�cigowych Keeneland w Lexington w stanie Kentucky i ma za zadanie postawi� przed s�dem gang najwred-niejszych oszust�w, jakich kiedykolwiek tropi�. Jemu, kt�ry �ciga� takie s�awy jak Michael Milken czy O.J. Simpson, prowadzi� �ledztwo w sprawie seryjnego mordercy z Hillside czy zamachowca, stoj�cego za wybuchem w Oklahoma City, polecono teraz zebranie dowod�w przeciwko grupie by�ych d�okej�w, kt�rzy postanowili poprawi� sobie dochody i w miejsce starych, zm�czonych koni wy�cigowych pe�nej krwi podstawiali na gonitwy m�ode, ogniste nieznane rumaki. Jak nisko mo�na upa��! Dochodzi�a czwarta nad ranem, w furgonetce panowa�y egipskie ciemno�ci. Jedyne �r�d�o �wiat�a stanowi� spowity szar� po�wiat� ekran telewizyjny. Obraz by� nieostry jak na starych czarno-bia�ych filmach, lecz nie ulega�o w�tpliwo�ci, co przedstawia�: do pustej stajni, kt�r� obserwowali od zapadni�cia zmroku, wesz�a m�oda kobieta w obcis�ych d�insach. Odwr�cona ty�em do kamery, pochyli�a si� nad przyn�t�: workiem na pasz�, wypchanym pi�cioma tysi�cami dolar�w. Kiedy zarz�dca stajni Wylanda, Don Simpson, zabierze pieni�dze, b�d� go mieli w gar�ci i sprawa zostanie zamkni�ta. Tyle �e ta dziewczyna z ca�� pewno�ci� nie by�a Donem Simpsonem. - Co to za jedna? Ca�kowicie przebudzony Will poderwa� si� ze sfatygowanej kozetki, stanowi�cej wyposa�enie podniszczonego s�u�bowego wozu, kt�ry by� ich parawanem podczas tej akcji, i zdumiony wpatrywa� si� w ekran. - Mamy j� w kartotekach? Lawrence nic nie wspomina� o dziewczynie. Twierdzi�, �e Simpson zabierze pieni�dze osobi �cie. - Niez�y ty�ek - o�wiadczy� Murphy, patrz�c w monitor. Ta uwaga nie kry�a �adnego podtekstu. Murphy, pi��dziesi�-ciodwuletni ojciec pi�tki dzieci, od trzydziestu paru lat by� mniej lub bardziej szcz�liwym i przyk�adnym ma��onkiem. Je�li chodzi o kobiece wdzi�ki - ch�tnie je podziwia�, ale nic poza tym. - Mamy co� na ni�? Wiesz, co to za jedna? - spyta� ostro roz dra�niony Will, gdy kolega zwr�ci� uwag� na drobne, j�drne, niew�tpliwie kobiece po�ladki, kt�re wype�ni�y ca�y ekran, gdy odwr�cona ty�em do kamery dziewczyna si� pochyli�a. - Nie. Pierwszy raz j� widz� na oczy. - Tylko przypadkiem nie wpadnij z tego powodu w panik�. Will na moment oderwa� wzrok od ekranu i �ypn�� spod oka na partnera. Murphy nigdy si� nie spieszy�, niczym nie przejmowa� i nic go nie wytr�ca�o z r�wnowagi. Ta cecha partnera niemal doprowadza�a Willa do sza�u. - Dobra, dobra. Kumpel u�miechn�� si� krzywo i przesun�� w stron� komputera, stoj�cego na w�skiej p�ce naprzeciwko kozetki. W��czy� go i zacz�� naciska� klawisze. - Bia�a kobieta, jakie� dwadzie�cia, dwadzie�cia pi�� lat, oko�o metra siedemdziesi�ciu wzrostu, prawda? Mniej wi�cej pi��dziesi�t pi��, pi��dziesi�t siedem kilo. Jakiego koloru ma w�osy? - Sk�d mam wiedzie�? Zapomnia�e�, �e to czarno-bia�y mo nitor? - Will z trudem zapanowa� nad rozdra�nieniem i uwa� niej przyjrza� si� dziewczynie. - Ciemne. Nie blond. - Szatynka - zaryzykowa� Murphy i wpisa� dane. - Otwiera worek! Stukot klawiszy usta�, gdy partner Willa odwr�ci� si�, by tak�e popatrze�. Dziewczyna na ekranie przykucn�a przy worku, stoj�cym na wzorzystym linoleum w k�cie stajni, dok�adnie naprzeciwko ukrytej kamery, i rozpl�tywa�a sfatygowany sznurek. Nadal by�a odwr�cona ty�em do kamery, ale przynajmniej po�ladki nie przes�ania�y ju� ca�ego kadru. G�sta fala p�d�ugich w�os�w zas�ania�a jej twarz, wi�c Will nie m�g� si� przyjrze� dok�adnie. Ale te po�ladki by�y na tyle wyj�tkowe, �e zdo�a�by zidentyfikowa� po nich dziewczyn� nawet w najg�stszym t�umie. - Czy m�g�by� poszuka� czego� na jej temat? Mocno zacisn�� usta, hamuj�c gniew zar�wno na siebie, �e zwraca uwag� na takie szczeg�y, jak i na Murphy'ego - za to, �e w og�le istnia�. Partner odwr�ci� si� do komputera. - Znalaz�a pieni�dze! Will nie zamierza� m�wi� tego na g�os, �eby nie rozprasza� kolegi, ale sytuacja rozwin�a si� w spos�b ca�kiem nieoczekiwany i jego m�zg nie pracowa� tak sprawnie jak zwykle. Musi ustali� jej to�samo�� i to szybko. Je�li ma podj�� decyzj�, musi wiedzie�, co to za jedna. Czy dziewczyna, kt�ra w�a�nie przysiad�a na pi�tach i wpatrywa�a si� w banknoty, pracuje dla �ledzonych przest�pc�w czy te� nie? Stukanie klawiszy ucich�o, gdy Murphy - jak nale�a�o si� spodziewa� - popatrzy� na ekran. Will pos�a� partnerowi piorunuj�ce spojrzenie, a ten skuli� si� i znowu zacz�� pisa�. Dziewczyna si�gn�a do worka i wyj�a jeden, a potem drugi plik dwudziestek �ci�gni�tych gumk�. - Nic... Nic... Nic... - mamrota� Murphy. Monitor par� razy zamigota�, potem zab�ysn�� doprowadzaj�c� do w�ciek�o�ci zieleni�. - W kartotekach nie mamy kobiety odpowiadaj�cej tym danym. Chyba �e co� schrzani�em. S�ysz�c ten radosny komunikat, Will omal nie zacz�� wyrywa� sobie w�os�w. Dla energicznego, b�yskawicznie my�l�cego i natychmiast wkraczaj�cego do akcji cz�owieka, jakim by�, wsp�praca z kim� tak powolnym jak Murphy stanowi�a najgorsz� kar�. Zapewne Dave Hallum doskonale zdawa� sobie z owego faktu spraw� i dlatego da� mu Murphy'ego na partnera. Szef Lymana nie m�g� mu wybaczy� utraty jachtu. A c� Will by� winien temu, �e �cigani przest�pcy uznali, i� �ajba stanowi jego w�asno��, i wysadzili j� w powietrze? Hallum d�ugo pami�ta� urazy Przydzielenie kolejnego zadania i partnera zdecydowanie wygl�da�o wed�ug Willa na zemst�. - Bierze pieni�dze! Will patrzy�, jak dziewczyna o nieustalonej to�samo�ci najpierw zawi�zuje worek, potem za� szybko rozgl�da si� woko�o - wtedy na moment mign�� mu jej profil - a nast�pnie podnosi si�, z przyn�t� w r�kach. Wreszcie si� odwr�ci�a, staj�c przodem do kamery, i ruszy�a prosto na nich. Will z obrzydzeniem skonstatowa�, �e twarz mia�a r�wnie godn� zapami�tania jak po�ladki: pi�kn�, o delikatnych rysach. W odruchu samoobrony zamruga� powiekami i w tej w�a�nie chwili dziewczyna -wraz z pieni�dzmi Biura Federalnego - znikn�a z zasi�gu kamery i zapewne ze stajni. Murphy rozpar� si� w fotelu i gwizdn�� z uznaniem. - Oho! �adna lala! Nie zwracaj�c na� uwagi, Will nacisn�� guzik pod ekranem i odczeka� par� sekund, a� kamera znajdzie w stajni jaki� poruszaj�cy si� punkt. Jednak na monitorze nie pojawi� si� �aden obraz. - Wygl�da na to, �e co� si� popsu�o - zauwa�y� spokojnie partner, podczas gdy Lyman gor�czkowo w��cza� i wy��cza� przyciski. Doprawdy? Will zgrzytn�� z�bami, da� spok�j urz�dzeniu, pos�a� koledze mordercze spojrzenie i chwyci� za telefon. Jasne, szepn�� jej wewn�trzny g�os. Poczekaj do jutra, do za pi�tna�cie czwarta rano, w�lizgnij si� do stajni i od�� pieni�dze tam, sk�d je wzi�a�. B�dzie tak, jakby nikt nie zauwa�y� ich braku. Jakby ca�y czas tam le�a�y. A je�li j� przy�api�? Na my�l o tym Molly poczu�a dreszcze. To by�oby to samo, co da� si� przy�apa� na kradzie�y. Wola�a nie rozwa�a�, jakie konsekwencje musia�aby ponie��. Zreszt� nie mog�a odda� ca�ej forsy, gdy� wyda�a ju� jedn� dwudziestk�. Nie zdo�a�a si� oprze� pokusie. Tak rzadko zdarza�o si�, �e mieli prawdziw� got�wk�, kt�ra nie by�a ju� �ci�le rozdzielona na czynsz, jedzenie albo inne wydatki. W drodze do domu Molly wst�pi�a do Dunkin' Donuts przy Versailles Road. Dzieciaki, przebudziwszy si�, zobaczy�y na stole �wie�e p�czki i mleko. Co za rarytas! Wszyscy - nawet czternastoletni Mik�, kt�ry ostatnio do niczego nie objawia� entuzjazmu -przyj�li owacyjnie niespodziank�. Nawet je�li faktycznie wyl�duje w wi�zieniu - albo jeszcze gorzej - Molly nie �a�owa�a owych p�czk�w. Zreszt� potrzebowa�a tych pieni�dzy. Kradzie� jest z�a, ale z pewno�ci� lepsze to ni� g��d, zw�aszcza �e wkr�tce wylec� z domu, za kt�ry jako pracownica stadniny p�aci�a tylko sto pi��dziesi�t dolar�w miesi�cznie. Tej pracy zawdzi�czali dach nad g�ow� i jedzenie na talerzach dla Molly i czw�rki dzieci -a w�a�nie straci�a swe zaj�cie. Za to mia�a pi�� tysi�cy dolar�w got�wk�. I nie chcia�a trafi� do wi�zienia. Ani te� do�wiadczy� czego� gorszego. Co wtedy sta�oby si� z dzie�mi? Kroki na drewnianych deskach rozwalaj�cego si� ganku wyrwa�y Molly z zadumy. Pewne kroki. Kroki cz�owieka, kt�ry zjawi� si� w konkretnej sprawie. Nie tak chodz� dzieci, chc�ce sp�ata� jakiego� figla. Nie tak chodzi inkasent, gdy dopomina si� uregulowania rachunku b�d� zamierza wy��czy� pr�d czy gaz. Ani pracownik opieki spo�ecznej, ani leniwy policjant, kt�ry postanowi� sprawdzi� dzieciaki. Molly nadto dobrze zd��y�a ju� zapami�ta� tamte wszystkie kroki. Te natomiast brzmia�y powa�nie. Poderwa�a si� z �awki, z niepokojem popatruj�c na dow�d swej winy i chwyci�a worek. Ledwo zd��y�a wepchn�� go do szafki pod zlewem i wzi�a do r�ki strzelb�, kt�r� chowa�a za lod�wk�, gdy rozleg�o si� stukanie do drzwi. Bro� nie by�a na�adowana - Molly ba�aby si� trzyma� na�adowan� strzelb� W domu pe�nym dzieci, wi�c ukry�a naboje w dziurawym materacu w swej sypialni - ale �w obcy za drzwiami o tym nie wiedzia�. Zreszt� chcia�a odstraszy� intruza, a nie zabi�. Skrzypienie pod�ogi i w�ciek�e ujadanie �wiadczy�y, �e �eberko te� us�ysza� pukanie. Olbrzymie psisko - mieszanina owczarka niemieckiego z innymi, niezliczonymi rasami - wygl�da�o na tyle gro�nie, �e sp�oszy�oby samego diab�a. Czarny, podpalany, mia� d�ug� sier��, dzi�ki kt�rej wydawa� si� jeszcze masywniejszy ni� w rzeczywisto�ci. Naprawd� za� �eberko by� �agodny jak ma�y kociak. Ale intruz za drzwiami o tym nie wiedzia�. Skrobi�c pazurami � linoleum, �eberko omal nie przewr�ci� Molly, gdy pogna� do drzwi. Sier�� mu si� zje�y�a i ujada� tak, �e m�g�by obudzi� umar�ego. Ba�wan, w duchu wymy�la�a psu Molly, wysuwaj�c si� przed niego. Mocno �ciskaj�c strzelb� pod pach�, otworzy�a liche, drewniane drzwi i schwyci�a zwierzaka za obro��, jakby si� obawia�a, �e poch�onie cz�owieka stoj�cego za - ci�gle jeszcze zamkni�tymi drugimi - a�urow� ram� z siatk�. Przywita�o j� rze�kie powietrze wczesnej jesieni. W innych warunkach pi�kno tego dnia znacznie by uspokoi�o jej wzburzone nerwy. Uwielhia*a pa�dziernik, z jasnymi promieniami s�o�ca ta�cz�cymi na barwnym dywanie czerwonych i z�otych li�ci, za�cielaj�cych podw�rko. Przepada�a za ciep�� pogod� i zapachem ogniska- Dzisiaj jednak by�a bardzo zdenerwowana, co znacznie odbieg�o od jej zwyk�ego stanu ducha, wi�c prawie nie zwr�ci�a uwagi na zjawiska, kt�re normalnie wzbudzi�yby u niej zachwyt- Pod drugiej stronie a�urowej siatki sta� m�czyzna. Molly nawet nie podnios�a r�ki, by otworzy�, tylko mocno trzyma�a psa, kt�ry szarpa� sie i rzuca� do drzwi, ukazuj�c rz�d bia�ych z�b�w, kt�rych nie powstydzi�by si� nawet tyranozaur. M�- czy�nie na ganku wystarczyjojedno spojrzenie na obro�c� i natychmiast cofn�� si� o krok. Molly natychmiast si� zorientowa�a, �e widzi tego cz�owieka pierwszy raz w �yciu. Liczy� sobie jakie� czterdzie�ci par� lat, by� �redniego wzrostu, szczup�y i mocno opalony, z kr�ciutko przystrzy�onymi jasnymi w�osami. Mia� przenikliwe, niebie skie oczy i ponur� min�. W dodatku nosi� ciemny garnitur i krawat. P�atny morderca? Pu�ci�a psa i wymierzy�a strzelb� w brzuch przybysza. �eberko ujada� histerycznie. - Czym mog� s�u�y�? - przywita�a go wrogo. - Pani Butler? Musia� podnie�� g�os, �eby przekrzycze� og�uszaj�cy psi jazgot. Molly z trudem si� powstrzyma�a, �eby nie rykn�� na swego obro�c�, ka��c mu by� cicho. W tym przera�liwym ha�asie nie s�ysza�a w�asnych my�li, ale za to �eberko dzia�a� odstraszaj�co na m�czyzn� za drzwiami. Czyli w sumie warto by�o si� przem�czy�. -Nie. To nie jej szuka�. Nie chodzi�o te� o dzieci. U�wiadomiwszy sobie, �e facet szuka kogo� zupe�nie innego, odzyska�a spok�j. Kolanem odepchn�a psa i ju� chcia�a zamkn�� nieznajomemu drzwi przed nosem. - Pani Molly Butler? Molly znieruchomia�a. To ju� by�o blisko. Za blisko. Wi�c jednak o ni� chodzi�o, tylko troch� przekr�ci� nazwisko. Czujnie mierzy�a wzrokiem intruza, zaciskaj�c palce na strzelbie. Nie czekaj�c na reakcj� dziewczyny, m�czyzna si�gn�� do kieszeni marynarki i wyj�� sk�rzane etui. - Will Lyman, FBI - przedstawi� si�, b�yskaj�c jej przed no sem odznak� i jak�� legitymacj�. - Musimy porozmawia�. Mo �e pani od�o�y� bro� i uspokoi� psa? Spr�bowa�aby - w ko�cu mia�a do czynienia z agentem FBI - ale �eberko nie dawa� si� tak �atwo uspokoi�. Zreszt� i tak by�o ju� za p�no, gdy� pies znalaz� ju� sobie obiekt godny zainteresowania. Molly zorientowa�a si�, gdy ujadanie nagle przesz�o w przenikliwy skowyt. �eberko rzuci� si� przez drzwi, a jego pi��dziesi�ciokilogramowe cielsko bez trudu poradzi�o sobie z tandetn� siatk�. Ci�ko wyl�dowa� na masywnych, ku- d�atych �apach i natychmiast poderwa� si� do galopu, uderzaj�c niczym taranem w niepo��danego go�cia. Nieprzygotowany na �w atak agent FBI run�� na ziemi� z okrzykiem i g�uchym �omotem, o w�os mijaj�c g�ow� zardzewia�y zawias. Kot s�siad�w, kt�ry wywo�a� tak gor�c� reakcj� psa, jednym spojrzeniem ogarn�� rozw�cieczonego napastnika, p�dz�cego w jego kierunku i b�yskawicznie wdrapa� si� na s�katy, roz�o�ysty d�b. U st�p drzewa �eberko miota� si� i ujada� na wroga; ten za� spokojnie usadowi� si� na ni�szej ga��zi i my� sobie �apk�, pogardliwie machaj�c ogonem. Na psi nos opad� jeden z�ocisty li��. �eberko strz�sn�� go i g�o�no da� wyraz swemu oburzeniu na ca�� sytuacj�. - Cisza, �eberko! - rykn�a Molly. Na pr�no jednak zdziera�a sobie gard�o, pies nie zareagowa�. A�urowa konstrukcja, nigdy nie grzesz�ca solidno�ci� (Molly sama zbi�a te drzwi), rozlecia�a si� po psim ataku. Przekrzywione odrzwia ko�ysa�y si� teraz na zawiasach i nie mo�na ich by�o. domkn��; dolna kraw�d� szorowa�a po nier�wnej pod�odze ganku. Gdy Mik� wr�ci ze szko�y, trzeba go zagoni�, �eby pom�g� naprawi� drzwi, pomy�la�a automatycznie dziewczyna. Ch�opak oczywi�cie b�dzie narzeka� - ostatnio tak reagowa� w�a�ciwie na wszystko - ale przytrzyma ramy, gdy ona spr�buje podokr�-ca� �ruby przy zawiasach. I trzeba b�dzie kupi� now� siatk�. Dzi�ki Bogu za pi�� tysi�cy dolar�w. Bez nich siatka musia�aby zaczeka�. Ale nie b�dzie teraz o tym my�le�. Przede wszystkim trzeba si� pozby� faceta, kt�ry nadal le�a� jak d�ugi na jej ganku. Molly przyjrza�a mu si� uwa�nie. M�czyzna mia� zamkni�te oczy i rozrzucone ramiona; nie porusza� si�, nie dawa� znaku �ycia. Pomy�la�a, �e naprawd� mog�o mu si� co� sta� - albo nawet nie �yje. Gdy do �wiadomo�ci dziewczyny dotar�o to ostatnie przypuszczenie, skuli�a si� ze strachu. Co zrobi� z martwym agentem FBI, le��cym na jej ganku? W obecnej sytuacji nie odwa�y�aby si� wezwa� policji. Na pewno nie powinna zwraca� na siebie uwagi pi�cioma tysi�cami dolar�w ukrytymi pod zlewem. Agent FBI otworzy� oczy i zamruga� par� razy, tak wi�c przynajmniej jeden problem mia�a z g�owy. A gdy jeszcze zacisn�� usta i rysy twarzy mu stwardnia�y, Molly odgad�a, �e w pe�ni odzyska� �wiadomo��. Usiad� i zmarszczy� brwi. Przygl�da�a si� bacznie, gdy praw� d�oni� przeci�gn�� po kr�ciutko ostrzy�onych w�osach. P� metra od lewej r�ki m�czyzny, na deskach ganku le�a� otwarty portfelik z odznak� i legitymacj�. Agent podni�s� go i �ciskaj�c w d�oni, d�wign�� si� na nogi. Drug� r�k� otrzepa� garnitur. Granatowy, gustowny krawat w kasztanowaty rzucik by� przekrzywiony, odnotowa�a w pami�ci Molly. Na koszuli, uszytej z do�� drogiej, bia�ej bawe�ny, zosta� brudny �lad. Popatrzyli na siebie przez nietkni�t� siatk� w g�rnej cz�ci drzwi. Mina m�czyzny - ju� wcze�niej surowa - teraz sta�a si� niemal kamienna. Molly nie zdo�a�a nad sob� zapanowa� i pos�a�a mu promienny u�miech. Najwyra�niej jednak ten facet nie lubi�, gdy si� z niego na�miewano. Zacisn�� usta, wsun�� portfel do kieszeni i ruszy� w jej stron�. - Pani Butler, wiemy, �e dzi� rano wzi�a pani pi�� tysi�cy dolar�w w got�wce ze stajni wy�cigowej Keeneland. Czy mog� wej��? Nie czekaj�c od odpowied�, min�� uszkodzon� ram� drzwi, zamkn�� d�o� na lufie strzelby i zgo�a nie przejmuj�c si� tym, czy bro� wystrzeli, wyrwa� j� Molly z r�ki. Wetkn�wszy sobie strzelb� pod pach�, min�� dziewczyn� i wszed� do mieszkania. A raczej, pomy�la�a, wkroczy�. Rozdzia� trzeci Ci�gle jeszcze og�uszona po bombie, jak� rzuci� przybysz, Molly odwr�ci�a si� i zobaczy�a, �e ju� stoi w jej kuchni, odwr�cony plecami, sprawdzaj�c magazynek strzelby. Stwierdziwszy, �e jest pusty, z�o�y� bro� i postawi� j� przy �cianie. Nast�pnie, nie przejmuj�c si� gospodyni�, rozejrza� si� dooko�a. Kuchnia by�a czysta, ale tylko tym Molly mog�a si� poszczyci�. Wyobrazi�a sobie, �e ogl�da pomieszczenie jego oczami. Stare linoleum mia�o bli�ej nieokre�lon� barw�, co� pomi�dzy br�zem a szaro�ci�. �ciany pomalowano na kolor musztardowy, blaty by�y zielone. Sterta umytych naczy� po �niadaniu le�a�a na suszarce przy zlewie. Para r�cznie uszytych �ciereczek w zielon� kratk� s�u�y�a jako zas�onka nad jedynym kuchennym okienkiem. Szafki zrobiono z ciemnobr�zowej p�yty pil�niowej. Bia�a, obita kuchenka gazowa kontrastowa�a z nowsz� lod�wk� firmy Harvest Gold. Pomalowany na bia�o drewniany st�, dawno temu zarekwirowany z pobliskiego parku, gdy� nie sta� ich by�o na meble, kr�lowa� po�rodku kuchni. Jedna z �awek, kt�re przy nim sta�y, przesun�a si� nieco, gdy Molly poderwa�a si� na widok go�cia. Miot�a, �mietniczka i mop zajmowa�y ciasn� przestrze� mi�dzy lod�wk� a �cian�. W �spi�arce" - metalowej eta�erce, pomalowanej na bia�o, aby pasowa�a do sto�u - sta�y ostatnie s�oiki z sa�atk� pomidorow�, grochem i kukurydz�, kt�re Molly wiosn� dosta�a od Flory Atkinson, �ony okolicznego farmera, za pomoc w przygotowaniach do wesela jej c�rki. W zlewie rozmra�a�y si� hamburgery na kolacj�; Molly wyj�a mi�so z zamra�arki jeszcze przed wyj�ciem do stajni. W g��bi kuchni, na spi�arce, le�a�a metalowa taca, r�wnie� pomalowana na bia�o, ale mocno podniszczona od cz�stego u�ywania. Nikt, kto by obejrza� t� kuchni�, nie mia�by cienia w�tpliwo�ci, �e mieszkaj� tu biedacy. I bardzo dobrze, pomy�la�a Molly, dumnie unosz�c g�ow�. Nie nale�y si� wstydzi� ub�stwa. Wielu naprawd� przyzwoitych ludzi cierpia�o n�dz�. Mi�dzy innymi Ballardowie. - Prosz� wej��, pani Butler. I zamkn�� drzwi. Przybysz si� nie u�miecha�. Wok� ust mia� g��bokie zmarszczki, pewnie na skutek nadmiernego przebywania na s�o�cu. W k�cikach oczu dostrzeg�a kurze �apki. Zapewne �w kontrast niebieskich oczu i opalonej sk�ry sprawia�, �e jego spojrzenie wydawa�o si� takie niepokoj�ce. Przecie� nie m�g� wiedzie� o pieni�dzach. W stajni nikogo nie by�o. Nawet stajennego. Tylko konie i kot. A mimo to agent Lyman jakim� cudem si� dowiedzia�. Molly poczu�a dreszcz. Przez moment mia�a zamiar rzuci� si� do drzwi i uciec, co si� w nogach. Nigdy by jej nie dogoni�. Gdzie� temu facetowi w garniturku do niej, szybkiej jak wiatr. Natychmiast jednak pomy�la�a o dzieciach i tysi�cu innych wi�z�w, kt�re przykuwa�y j� do tego miejsca, i zda�a sobie spraw�, �e nie ma ucieczki. Musia�a stawi� czo�o przeciwnikowi i zrobi�, co w jej mocy, by go przekona�, �e si� myli. Ale �eby od razu FBI? To si� nazywa zaczyna� z grubej rury! Spodziewa�a si� policji albo najemnika, jakiego� p�atnego zbira, lecz w najgorszych snach nie przypuszcza�a, �e z�o�y jej wizyt� agent federalny. Strach �cisn�� jej �o��dek. - Nie wiem, o czym pan m�wi - odpar�a, zak�adaj�c r�ce na piersiach i nie ruszaj�c si� z miejsca. - Zreszt�, je�li pan szuka pani Butler, to trafi� pan pod z�y adres. Nie nazywam si� tak. - A jak? M�wi� szybko i urywanymi zdaniami, jak mieszkaniec p�nocnej cz�ci kraju. Na pewno nie pochodzi� z tych stron. - To pan jest z FBI, wi�c powinien pan wiedzie�. - Wzi�a pani pieni�dze. - Powtarzam: nie mam poj�cia, o czym pan m�wi. Zmru�y� oczy. - Niech pani si� ze mn� nie bawi w kotka i myszk�, nie mam cierpliwo�ci. - Wielki pan agent przewr�ci� si� i st�uk� sobie zadek, dla tego jest pan teraz taki ci�ty? Ciekawe, co bardziej boli, ura �ona duma czy cztery litery? To wyra�nie mu si� nie spodoba�o, Molly nie mia�a cienia w�tpliwo�ci. Zamiast odpowiedzie�, si�gn�� do kieszeni, wyj�� z niej telefon kom�rkowy i ostentacyjnie podsun�� jej pod nos. - Je�li nie b�dzie pani wsp�pracowa�, pani Butler, nie po zostanie mi nic innego, jak pani� aresztowa�. Wystarczy jeden telefon. Molly omal nie wybuchn�a gromkim �miechem. - Teraz straszycie telefonami? W filmach agenci FBI przy najmniej nosz� bro�! Zacisn�� wargi. - B�dzie pani wsp�pracowa�? - Sk�d mam wiedzie�, �e pan jest z FBI? Ka�dy mo�e mach n�� pod nosem podrobion� legitymacj�. - W pani �rodowisku zapewne tak. Ale tak si� sk�ada, �e moje dokumenty s� prawdziwe. Mog� pani poda� numer tele fonu, pod kt�rym to pani sprawdzi. Molly zacisn�a usta, po czym przesz�a do telefonu. - Wol� po prostu zadzwoni� po policj� - o�wiadczy�a s�odko i mierz�c go wzrokiem, si�gn�a po s�uchawk�. - Bardzo prosz�. Wsun�� do kieszeni telefon kom�rkowy, za�o�y� r�ce do ty�u i wbi� w ni� wzrok, najwyra�niej czekaj�c na ci�g dalszy. Molly zawaha�a si�, przy�apana na blefie. Co teraz? Ten facet te� dostrzeg� przelotny b�ysk paniki w jej oku, zanim zdo�a�a narzuci� sobie pozorny spok�j. Za nic nie �ci�gnie tu miejscowej policji, chyba �e zostanie przyci�ni�ta do muru. Przede wszystkim jest �w drobny problem worka konopnego wci�ni�tego na �rodki czyszcz�ce w szafce pod zlewem. Po drugie, trzeba pami�ta�, �e mi�y miejscowy posterunek mia� wyrobione zdanie o niej i o wszystkich Ballardach. Ju� nie raz tam go�ci�a, g��wnie w zwi�zku z dzieciakami. W ubieg�ym roku gliny przy�apa�y jedenastoletnie bli�ni�ta na obrzucaniu jajkami przeje�- d�aj�cych samochod�w, a w Bo�e Narodzenie Mike'a aresztowano za kradzie� kasety Pearl Jam. Tylko dzi�ki wyrozumia�o�ci w�a�ciciela sklepu muzycznego ch�opak unikn�� wyroku! Ver-sailles to ma�e miasteczko, tutaj wszyscy wszystkich znaj�. Ka�dego mieszka�ca raz na zawsze przypisuje si� do okre�lonej kategorii; Molly i jej rodzin� zaszeregowano do grupy bia�ej ho�oty. Nie, z ca�� pewno�ci� Molly nie chcia�a wzywa� policji. Zdana na czu�� trosk� ludzi szeryfa, niew�tpliwie ani by si� spostrzeg�a, jakby wyl�dowa�a w ciupie, a dzieciaki w rodzinach zast�pczych. Znowu. - Wi�c? Molly mia�a nieprzyjemne wra�enie, �e ten m�czyzna czyta w jej my�lach. To budzi�o niepok�j. Od�o�y�a s�uchawk�. - Niech b�dzie, mo�e i pan jest z FBI, ale naprawd� trafi� pan pod z�y adres, nie nazywam si� Butler. - Ma pani magnetowid? -Co? Pytanie by�o tak nieoczekiwane, �e zbi�o Molly z tropu. M�czyzna powt�rzy�. - A je�li tak? W�a�ciwie to Mik� mia� magnetowid. W czerwcu pomaga� staremu panu Higdonowi przy zbiorach tytoniu i u�ywany magnetowid stanowi� cz�� zap�aty. Zdobycie czego� prac� w�asnych r�k - co, nie szcz�dz�c wysi�ku, usi�owa�a wpoi� bratu Molly, jest znacznie lepsze ni� kradzie�e w sklepie. Za prac� nie idzie si� do wi�zienia. I jak teraz b�dzie mog�a wyg�asza� nauki moralne Mi-ke'owi, skoro ci��y jej na sumieniu pi�� tysi�cy dolar�w. Chyba �e, pomy�la�a, unaoczni mu na w�asnym przyk�adzie, do czego prowadzi wst�pienie na �cie�k� grzechu, sp�dzaj�c najbli�szych par� lat za kratkami. �o��dek coraz bardziej jej si� zaciska�. - Gdzie on jest? Zniecierpliwiony m�czyzna, nie czekaj�c na odpowied�, odwr�ci� si� i przeszed� przez w�skie drzwi, prowadz�ce do pokoju dziennego. Molly, kt�ra wola�a nie spuszcza� z oczu intruza, ruszy�a za nim. Parter rozpadaj�cego si� tekturowego domu tworzy�y trzy pomieszczenia: od frontu kuchnia i pok�j dzienny, z ty�u sypialnia Molly. Jedyna �azienka bardziej przypomina�a kom�rk�, najwyra�niej doklejon� do kuchni dopiero po d�u�szym namy�le. W pewnej odleg�o�ci od domu, na niewielkim wzniesieniu nadal sta�a wyg�dka. Umeblowanie pokoju dziennego by�o r�wnie przypadkowe jak kuchni. Pociemnia�� ze staro�ci drewnian� pod�og� na �rodku przykrywa� sp�owia�y, zniszczony, owalny pleciony dywanik, niegdy� zapewne br�zowo-zielono-rdzawy. Pod pseudo-boazeri� kr�lowa�a pomara�czowa kanapa, z do�kiem w �rodku, pochodz�ca z dar�w Armii Zbawienia. Obok niej sta� plastikowy fotel z podn�kiem i pop�kanymi pod�okietnikami, sklejonymi czarn� ta�m� izolacyjn�, oraz pomalowany na br�zowo fotel z kwiecistymi poduchami, b�d�cymi dzie�em Molly. Na dw�ch r�nych, zniszczonych stolikach sta�y bia�e lampki. Sp�owia�e, z�ote zas�ony na jedynym du�ym oknie rozsuni�to, �eby wpu�ci� jak najwi�cej �wiat�a do ciemnego pomieszczenia. W �cianie w g��bi pokoju wieki temu wbudowano niedzia-�aj�cy kominek. Obok na okr�g�ym, ceglanym pode�cie sta�a czarna koza. Nie spos�b by�o nie dostrzec telewizora z dumnie kr�luj�cym na nim magnetowidem, kt�re sta�y pod �cian� oddzielaj�c� kuchni� od pokoju dziennego. Kiedy Molly zjawi�a si� w drzwiach, agent FBI znalaz� ju� magnetowid i w�a�nie wyjmowa� z niego kaset�. Zerkn�wszy k�tem oka na dziewczyn�, w�o�y� w�asn� kaset�, nacisn�� kolejny guzik i w��czy� telewizor. Potem skin�� palcem na Molly, kt�ra niech�tnie wesz�a do pokoju. Na ekranie przez moment wida� by�o tylko �nieg, ale potem, ku jej przera�eniu, pojawi� si� obraz - jasny i wyra�ny. Jak skamienia�a, bez s�owa wpatrywa�a si� w swego sobowt�ra, kt�ry znajduje konopny worek z banknotami, a nast�pnie go zabiera. Jakim� cudem mieli to na ta�mie! Agent obserwowa� j�, gdy ogl�da�a nagranie, a zobaczywszy, �e to do niej dotar�o, wy��czy� magnetowid. - Wi�c? - powt�rzy�, prostuj�c si� i mierz�c dziewczyn� wzrokiem. Molly zacisn�a rozchylone z przera�enia usta, zaplot�a r�ce na piersi i pr�bowa�a zapomnie� o lodowatym dreszczu, kt�ry przeszywa� jej cia�o. Popatrzy�a w oczy m�czy�nie. Za�atwi� j� i oboje o tym wiedzieli. Jak si� wyprze�? Sk�ama�, �e ma z�� siostr�-bli�niaczk�? Rozdzia� czwarty W porz�dku - odezwa�a si� w ko�cu Molly. - Mo�e i wzi�am te pieni�dze. - Nie widz� tu miejsca na �mo�e". Nic nie odpowiedzia�a. - Gdzie je masz? - spyta� Lyman. Bez s�owa odwr�ci�a si� i posz�a do kuchni. Agent ruszy� za ni�, poczekawszy tylko, a� magnetowid wypluje kaset� - Molly s�ysza�a charakterystyczny odg�os, kt�ry temu towarzyszy�. Oczywi�cie, nie by� na tyle g�upi, by zostawi� dow�d pope�nionego przest�pstwa. Z kaset� w r�ku przygl�da� si� z progu, jak Molly wyjmuje spod zlewu szary worek i ciska go na st�. W�o�ywszy kaset� do pude�ka, m�czyzna podszed� do sto�u, otworzy� worek i zajrza� do �rodka, jakby chcia� si� upewni�, czy pieni�dze nadal tam s�. Po czym, najwyra�niej zadowolony, zawi�za� sznurek na supe�. - Dlaczego pani to wzi�a? Pytanie by�o tak g�upie, �e rozdra�ni�o Molly. - Dla zabawy - o�wiadczy�a, nie ruszaj�c si� z miejsca. - Dla �artu. Bo i po co dziewczyna taka jak ja mia�aby kra�� wo rek pieni�dzy? Agent Lyman zacisn�� usta. - Na pani miejscu darowa�bym sobie sarkazm. Ma pani po wa�ne k�opoty, pani Butler. - W takim razie prosz� zadzwoni� i kaza� mnie aresztowa�. Przemawia�a przez ni� czysta brawura. Zimny strach �ci ska� jej serce, gdy czeka�a na decyzj� m�czyzny. - Dopu�ci�a si� pani przest�pstwa - oznajmi�. -1 to nie by le jakiego. Mo�e pani za to dosta� jakie� pi�tna�cie, dwadzie �cia lat. O Bo�e! W g�owie jej szumia�o. Nawet najszczersze ch�ci, by nie okaza� strachu, nie pomog�y; cia�o j� zdradzi�o. Kolana si� pod ni� ugi�y i opad�a na �awk�, na kt�rej siedzia�a wcze�niej, gdy zjawi� si� go��. Z trudem wci�gn�a powietrze. - Mo�e jednak - ci�gn��, przygl�daj�c si� jej - uda�oby mi si� nam�wi� w�adze do wyrozumia�o�ci. Je�li zgodzi si� pani z nami wsp�pracowa�. Prosz� mi powiedzie�, kto pani� przy s�a� po pieni�dze. Molly spojrza�a zaskoczona. Agent przygl�da� si� jej uwa�nie spod zmarszczonych brwi, siln�, opalon� d�o� po�o�y� na stole i opar� si� na niej ca�ym cia�em. Spod bia�ego, wykrochmalo-nego mankietu koszuli wysun�� si� czarny pasek zegarka. Pasek by� sk�rzany, zegarek za� z�oty. Garnitur uszyto z delikatnej we�ny, krawat wygl�da� na jedwabny. Zar�wno ubi�r, jak i zachowanie agenta Lymana wyra�nie �wiadczy�y, �e �w cz�owiek nale�y do klasy uprzywilejowanej. Nigdy nie zrozumie jej sytuacji: m�odej, biednej dziewczyny, kt�ra musi walczy�, by na stole pojawi�o si� cokolwiek do jedzenia. Tak samo jak nie zrozumie, co teraz czu�a, patrz�c na niego, �miertelnie przera�ona. Spojrzenie jego niebieskich oczu przeszywa�o Molly na wylot. Spojrzawszy w nie, u�wiadomi�a sobie, �e straci�aby tylko czas i energi�, pr�buj�c dalej si� wypiera�. T� ta�m� pogr��y� j� ca�kowicie. - Nikt mnie nie przys�a� - o�wiadczy�a. - Nie dam rady pani pom�c, je�li b�dzie pani k�ama�. - M�wi� prawd�. Wzi�am pieni�dze, bo ich potrzebowa li�my... potrzebowa�am. Nikt mnie po nie nie przys�a�. - To co pani robi�a w stajni za pi�tna�cie czwarta rano? - Rzuci� w ni� tym pytaniem niczym kamieniem. - Pracuj� na Farmie Wylanda. A raczej pracowa�am. - Jak to: pracowa�am? - Par� dni temu ponios�y mnie nerwy i rzuci�am prac�. Dzi� rano posz�am do stajni odebra� czek. - Dlaczego ponios�y pani� nerwy? Ku swej w�ciek�o�ci, poczu�a, jak policzki zalewa jej gor�cy rumieniec. - kto� mnie podszczypywa�, cho� sobie tego nie �yczy�am. - Kto? Don Simpson? - Nie, nie pan Simpson. Thornton Wyland. Stajnia nale�y do jego rodziny. M�czyzna przez chwil� analizowa� jej odpowied�, a potem zacz�� od innej strony. - Wi�c zjawi�a si� pani po odbi�r wyp�aty o trzeciej czter dzie�ci pi�� rano? - Zaczynam... Zaczyna�am prac� o pi�tej. W tej bran�y trzecia czterdzie�ci pi�� to nie jest taka znowu wczesna pora. - Od kogo chcia�a pani odebra� czek? - Od pana Simpsona. - Nie by�o go tam. - Zwykle przychodzi ko�o czwartej. Lubi by� pierwszy. Zja wi�am si� wcze�niej, bo nie chcia�am si� z nim rozmin��. Po trzebowa�am... potrzebuj� tych pieni�dzy. - Wi�c zjawi�a si� pani wcze�niej. O kt�rej? Kogo pani wi dzia�a? Kto by� w stajni? - Przypuszczam, �e musia�am by� gdzie� o wp� do czwartej. Nikogo nie zauwa�y�am. Zwykle kr�ci si� stajenny, kt�ry noc� pilnuje koni, ale nawet je�li tam by�, to ja go nie widzia�am. - Prosz� mi powiedzie�, pani Butler, co pani robi�a w pu stej stajni od wp� do czwartej do momentu, kiedy wesz�a pa ni do sk�adziku? ' - Zajrza�am do koni i porozmawia�am z Ofeli�. Nie widzia�a powodu, by go poprawia� i poda� swe w�a�ciwe nazwisko. Zreszt� uzna�a, �e mo�e i warto, aby cho� jednej rzeczy nie wiedzia�. Co prawda, sama nie wiedzia�a czemu, ale mia�a nadziej�, �e nieznajomo�� nazwiska uda si� jej obr�ci� na swoj� korzy��. - Z kim? - Z Ofeli�. Kucem. Niedawno mia�a wypadek i od tamtej pory obawia si� ludzi. Ufa mi, chcia�am si� upewni�, czy nic jej nie jest. Tak naprawd� Ofeli� dwa miesi�ce temu pad�a ofiar� czyjego� z�o�liwego ataku. Kt�rej� nocy, gdy zosta�a na ��ce Farmy Wylanda, wielokrotnie poci�to jej tylne nogi. Rozmiar i kszta�t ran kaza� przypuszcza�, �e dokonano tego brzytw�. Winnego nie znaleziono. Wzmocniono ochron� stadniny, cho� na pewno nie z troski o Ofeli�. W ko�cu nie by�a koniem pe�nej krwi. Trafi�a do Keeneland tylko dlatego, �e dzia�a�a uspokajaj�co na ogiera Tabasco, wielk� nadziej� stajni. Ofelia by�a jego serdeczn� przyjaci�k�. - Czym pani si� zajmuje... zajmowa�a u Wyland�w? - Pracuj� w stajni. - M�wi�a pani, �e jej szefem jest Don Simpson. Czy to wszystko? Nie ��cz� was �adne stosunki pozas�u�bowe? Ton pytania wyra�nie dawa� do zrozumienia, o co mog�o chodzi�. Molly popatrzy�a agentowi prosto w oczy. - Nie romansujemy ze sob�, je�li to pan ma na my�li. Nawet nie poczu� si� zak�opotany. - A wi�c nie ��cz� pani z Simpsonem stosunki pozas�u�bowe? - W�a�nie. - A z kim� innym? - S�ucham?! - Szeroko otworzy�a oczy. - Czy spotyka si� pani... z kim� jeszcze? - To chyba nie pa�ska sprawa. A je�li chcia�by si� pan ze mn� um�wi�, odpowied� brzmi: nie. Oczywi�cie nie chcia� si� z ni� um�wi�, ale nie potrafi�a zapanowa� nad pokus� utarcia mu nosa. - Prosz� mi wierzy�, �e nie mam zamiaru si� z pani� uma wia�, pani Butler. Po prostu zadaj� pytanie: z kim si� pani spo tyka po pracy? Z kim si� pani umawia? Kto jest pani ch�opa kiem? - Po co panu te informacje? Zmarszczy� brwi. - Pani Butler, je�li nie chce pani trafi� do wi�zienia, radz� odpowiada� na wszystkie moje pytania. Zgodnie z prawd�. Jas ne? Popatrzy�a na niego spod oka. Najwyra�niej uzna� to za odpowied� twierdz�c� - co, zreszt�, by�o prawd�. - Przyjaciele? Partnerzy? Znajomi? - Czasem umawiam si� z Jimmym Millerem. Jego ojciec jest w�a�cicielem warsztatu w mie�cie. I z Tomem Atkinso- nem, to s�siad. I z paroma innymi, je�li mnie zaprosz�, a ja w�a�nie mam czas. - Czy ��cz� pani� jakie� zwi�zki z Berniem Caudillem? - Bernie Caudill? Nazwisko brzmia�o znajomo, ale Molly nie potrafi�a go skojarzy� z �adnym m�czyzn�. - Potwierdza to�samo�� koni biegaj�cych na torze w Ke- eneland. - Ten grubas, kt�ry sprawdza koniom tatua�e w pyskach? -Tak. - Nie. Prawie go nie znam. - Tim Harden? Jason Breen? Howard Lawrence? Na ka�de nazwisko - wszystko to byli okoliczni trenerzy -Molly odpowiedzia�a przecz�cym ruchem g�owy. Agent na chwil� zamilk�. - Wi�c powiada pani, �e zjawi�a si� pani w stajni za pi�tna �cie czwarta rano tylko dlatego, by odebra� wyp�at�? -Tak. - To co pani robi�a w sk�adziku? Nawet za dnia rzadko si� tam zagl�da. - Chcia�am wzi�� troch� s�odkiej karmy dla Ofelii. Przepa da za ni�. - Ofel... A tak, dla os�a. - Kuca. Zby� t� poprawk� niecierpliwym skrzywieniem ust. - Nie mia�a pani poj�cia, �e le�� tam pieni�dze ani dla ko go s� przeznaczone? Po prostu zobaczy�a je pani i wzi�a, bo ich potrzebowa�a, tak? -Tak. - Wi�c prosz� mi jeszcze wyja�ni�, dlaczego pani zajrza�a do worka? - Bo to by� worek z pasz� niew�a�ciwej firmy. Zawsze poda jemy koniom karm� firmy Southern Farms, a ta by�a firmy Bentons, produkuj�cej towar gorszej jako�ci. Nie wolno tym karmi� naszych zwierz�t, wi�c worek nie mia� prawa le�e� u nas w sk�adziku, bo kto� omy�kowo m�g�by jednak poda� pa sz� koniom. A niedobre po�ywienie �le wp�ywa na ich delikat ny system trawienny. Z angloarabami trzeba bardzo uwa�a�. Zamierza�am na wszelki wypadek przestawi� worek w inne miejsce, ale kiedy go podnios�am, natychmiast si� zorientowa �am, �e nie ma w nim karmy, wi�c zajrza�am do �rodka. - I zdziwi�a si� pani na widok pieni�dzy. To si� nazywa eufemizm dziesi�ciolecia! - O, tak. Przez chwil� m�czyzna milcza�, pogr��ony w zadumie. Wodzi� wzrokiem po twarzy Molly, po szczup�ej sylwetce w obcis�ych d�insach, a raczej po tych jej partiach, kt�re widzia� zza sto�u. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e rozwa�a s�owa dziewczyny, zastanawiaj�c si�, czy m�wi prawd�. - Ile pani ma lat? - spyta� nieoczekiwanie. - Dwadzie�cia cztery. - I mieszka pani z rodze�stwem, tak? Du�o go pani ma? - Czworo. Dw�ch braci i dwie siostry. - A pani jest najstarsza? - Czy�by mnie pan prze�wietli� przed przyj�ciem tutaj? No tak oczywi�cie. Przecie� jest pan z FBI. - W jej s�owach d�wi�- cza�a niech��. - W takim razie ju� pan wie, �e jestem najstar sza, wi�c po co pyta�? Jej k��liwe uwagi sp�ywa�y po nim jak woda po kaczce. - Gdzie s� pani rodzice? - brzmia�o nast�pne pytanie. Molly zesztywnia�a. Posun�� si� za daleko, na zbyt osobisty grunt, gdzie nikogo nigdy nie wpuszcza�a. - A co to ma do rzeczy? Miejsce ich pobytu nie wi��e si� z t� spraw�. - Chc� wiedzie�. Ona te� wiele by chcia�a. Na przyk�ad, �eby ten facet ju� sobie poszed�. Ale by�o to tylko pobo�ne �yczenie, zw�aszcza �e agent mia� ta�m� i nie mog�a wyrzuci� go z domu. Kaseta dawa�a mu przewag� - i prawo ��dania odpowiedzi nawet na najbardziej dra�liwe pytania. - Mama nie �yje, a ojciec rozp�yn�� si� we mgle, jeszcze gdy by�am dzieckiem. Wystarczy? Przez chwil� obserwowa� j� bez s�owa. W ko�cu usta wykrzywi� mu lekki u�mieszek. - Ma pani dzi� prawdziwe szcz�cie, pani Butler. Postanowi �em uwierzy�, �e m�wi pani prawd�, ca�� prawd� i tylko prawd�. Zabior� pieni�dze, p�jd� sobie i zapomn�, �e w og�le je pani tkn�a. Chyba i� si� oka�e, �e mnie pani ok�ama�a. Wtedy wr�c�! Wzi�� worek z pieni�dzmi, skin�� jej g�ow� i ruszy� do drwi. Nie wierz�c, �e naprawd� ca�a sprawa ujdzie jej p�azem, Molly odwr�ci�a si� i patrzy�a, jak Lyman idzie w stron� zrujnowanej ramy z siatk�. - Mi�ego dnia, pani Butler! - zawo�a� przez rami�, jakby od byli serdeczn�, przyjacielsk� pogaw�dk�. I cho� Molly na p� �wiadomie odnotowa�a uk�ucie z�o�ci z racji tego lekcewa��cego po�egnania, przede wszystkim czu�a jednak niewys�owion� ulg�. A zatem nie trafi do wi�zienia. Ale agent nadal jeszcze nie wiedzia� o brakuj�cej dwudziestce. Ledwo o tym pomy�la�a, m�czyzna zatrzyma� si� gwa�townie w p� kroku. Czy�by zmieni� zdanie? - zastanawia�a si� Molly, ogarni�ta nag�� panik�. Czy�by czyta� w jej my�lach? Wr�ci? Szybko znalaz�a odpowied� na te pytania, bo w jej polu widzenia pojawi� si� �eberko z naje�on� sier�ci� i ods�oni�tymi bia�ymi k�ami. Najwidoczniej spa� na ganku. Trzeba przyzna� facetowi, �e si� nie przestraszy�. Wyci�gn�� r�k�, da� si� obw�cha� i m�wi� co� cichym, spokojnym g�osem. To wystarczy�o, �eby pies z�agodnia�, jak na ba�wana o czu�ym sercu przysta�o. Zamerda� ogonem - skoro �w m�czyzna pozwoli� sobie obw�cha� palce, to najwyra�niej by� serdecznym przyjacielem - a w nagrod� zosta� jeszcze poklepany po �bie. Wreszcie agent FBI przesta� g�aska� pod�ego zdrajc�, zszed� z ganku i znikn�� Molly z oczu. Oby r�wnie� - modli�a si� �arliwie - i z jej �ycia. Rozdzia� pi�ty Kiedy Will zadzwoni� do Murphy'ego z automatu przy sklepie 7-Eleven przy Versailles Road, nie us�ysza� dobrych wie�ci: Ho-ward Lawrence nie �y�. Lawerence by� trenerem w stajni Clo-verlota, jak r�wnie� ich wtyczk�. To on wyt�umaczy� Willowi szczeg�y owego przekr�tu, on wskaza� Dona Simpsona i innych i zostawi� w sk�adziku stajni numer pi�tna�cie worek z fors�, stanowi�c� pono� zap�at� za podmian� konia we wcze�niejszym wy�cigu. Do tej chwili Howard Lawrence by� jedynym ich dowodem. A za spraw� tej seksownej lali, kt�rej Will, ku w�asnemu niezadowoleniu i odrazie do siebie samego, za �atwo odpu�ci� spraw�, nie uda�o im si� zdoby� cienia dowodu przeciwko pozosta�ym graczom. - Jak to: nie �yje? - spyta� w�ciek�y Lyman, gdy us�ysza� od Murphy'ego wiadomo��. - Normalnie: kopn�� w kalendarz, trup nieboszczyk, zszed� �miertelnie, jest teraz �wi�tej pami�ci. - Nie �yje? - S�ysza�e�. - Ale jak to si� sta�o? - Zabi� si� -Sam? - Owszem - odpar� ponuro Murphy. - Mia�e� go pilnowa�! - Pilnowa�em. Jecha�em za nim. Wst�pi� na hamburgera. Podjecha� do okienka dla kierowc�w, a potem zatrzyma� si� na parkingu, �eby co� zje��. Wygl�da�o na to, �e chwil� tam postoi, wi�c stan��em za budynkiem i skoczy�em do toalety. Kiedy wr�ci�em, nadal by� w wozie, doskonale go widzia�em. Siedzia� odchylony, z zamkni�tymi oczami, ale si� nie przej��em. S�dzi�em, �e po prostu odpoczywa. Sk�d mia�em wiedzie�, �e paln�� sobie w �eb w �rodku dnia w �Dairy Queen"? Murphy najwyra�niej czu� si� dotkni�ty, �e na niego spad�a wina. - Cholera. - To samo powiedzia�em. - Niech to szlag, Murphy, dlaczego do tego dopu�ci�e�? - A co mia�em zrobi�? Nic nie mog�em poradzi�. - Cholera - powt�rzy� Will. - Strasznie przepraszam. Lyman niemal widzia�, jak po drugiej stronie jego rozm�wca przepraszaj�co wzrusza ramionami. Zgrzytn�� z�bami. - I pewnie tutejsza policja ju� si� tym zaj�a? - Tak. Nieboszczyka znalaz�a jedna z pracownic. Nios�a spe cjalne zam�wienie i mijaj�c jego samoch�d, upu�ci�a tac� i za cz�a wrzeszcze�. W ci�gu pi�ciu minut zjawili si� policjanci... - Rozmawia�e� z nimi? - Nie. Kiedy ta dziewczyna zacz�a wrzeszcze�, nawet nie wy siada�em i ledwo zjawi�a si� policja, da�em w d�ug�. Nie chcia �em, by si� dowiedzieli, �e interesowali�my si� Lawrence'em. - Jeste� pewien - absolutnie pewien - �e on nie �yje? -Tak. - Jakim cudem, skoro nie wyszed�e� z samochodu? Cierpliwo�� Willa by�a na wyczerpaniu. Niech piek�o po ch�onie Halluma, �e mu przydzieli� tego ba�wana! - Pokazywali w po�udniowych wiadomo�ciach. Informacja dnia: tutejszy trener koni wy�cigowych pope�ni� samob�jstwo w �Dairy Queen". Wierz mi, nie �yje. Przygotowania do po grzebu s� w toku. - Podali w telewizji? Rany boskie! - Przynajmniej nikt nie wie, �e by� z nami zwi�zany - m� wi� Murphy pocieszaj�co. - A nam wygada� wszystko, co wie dzia�. Czyli wszystko w porz�dku. Will na moment przymkn�� oczy. - Mylisz si�, Murphy, nic nie jest w porz�dku. Mieli�my ha ka na Lawrence'a, ale on nie �yje. Bez jego zeznania nie mamy nic na pozosta�ych. Nic, rozumiesz? �adnych �wiadk�w, dowod�w, niczego. Nie mamy �adnego haka na nikogo, tylko same poszlaki. Jednym s�owem, ci�ka har�wka w�a�nie posz�a do kosza, pomy�la� z furi�. - Mo�e postraszymy innych? We�miemy na przes�uchanie i powiemy, �e Lawrence przed �mierci� wszystko nam wy�pie wa�. - A je�li si� nie przyznaj� - co zrobi�, o ile Bozia da�a im cho� troch� rozumu - nadal nie b�dziemy mie� niczego. Wyj dziemy tylko na durni�w i b�dziemy mogli jedynie pochwali� si� astronomicznymi kosztami bez �adnych rezultat�w. A przy okazji powiadomimy zainteresowanych, �e ich gierka wysz�a na jaw, wi�c natychmiast si� zaszyj�. My za� znowu zostanie my z pustymi r�kami. - Przynajmniej nie b�d� robi� kolejnych przekr�t�w. - Powiedz to Hallumowi. Mo�e przyzna nam tytu� Obywa tela Roku. - Teraz i tak ju� nic nie poradzimy. I znowu Will niemal widzia� wzruszenie ramion Murphy'ego. Przez chwil� milcza�. Ba� si� odezwa�. Niedaleko po cztero-pasmowej autostradzie �miga�y samochody. Ze sklepu 7-Eleven wysz�a grupka m�czyzn w roboczych kombinezonach, wskoczyli do zniszczonego pikapa i odjechali z rykiem silnika. Willa owion�� zapach spalin. Odsun�� si�, by go nie czu�. W g�rze rozci�ga�o si� b��kitne niebo z puchatymi, bia�ymi chmurkami. Twarz Willa muska� nieprzyzwoicie ciep�y jak na t� por� roku wietrzyk. W Chicago w po�owie pa�dziernika by�o dobrych kilkana�cie stopni ch�odniej, a powietrze robi�o si� zimne i ostre, jak na jesie� przysta�o. Po ulicach szybkim krokiem szli ludzie, zajmuj�cy si� prawdziwymi interesami, a w w�wozach mi�dzy drapaczami chmur hula� wiatr. - Etheline, nie zapomnij o papierosach dla mnie! S�ysza �a�? - Oty�a kobieta w chevrolecie upomnia�a swoj� r�wnie okr�g��, nastoletni� c�rk�, kt�ra w�a�nie sz�a do kiosku i od powiedzia�a matce lekcewa��cym machni�ciem r�ki. W Chicago ju� nikt nie pali� papieros�w, lecz tutaj zawo�aniem stanu mog�oby by� has�o: �Tyto� to warzywo". Pali�a co najmniej po�owa mieszka�c�w. Bo�e, jak Willowi marzy� si� powr�t do cywilizacji. Pozostanie tu do ko�ca �ycia r�wna�oby si� dla� zes�aniu do piek�a. - Na pewno pope�ni� samob�jstwo? - spyta� zdesperowany Murphy'ego. - W wiadomo�ciach podali, �e obok cia�a znaleziono pisto let z odciskami palc�w Lawrence'a. Nikt z nim nie jecha�. Jak inaczej to wyt�umaczy�? W�a�nie, jak? Fakt, �e �mier� trenera by�a wyj�tkowo na r�k� m�czyznom, na kt�rych polowa�o FBI, nie oznacza�, �e pope�niono morderstwo. Mimo wszystko jednak... - Spisa�e� numery rejestracyjne samochod�w na parkingu? - Nie. - W g�osie Murphy'ego pojawi�o si� zaskoczenie. - Nie przysz�o mi to na my�l. Facet przecie� pope�ni� samob�jstwo... Nie przysz�o ci na my�l, kropka - warkn�� w duchu Will, ale nie powiedzia� tego na g�os. - Odzyska�e� pieni�dze? - spyta� Murphy. - Taaa... - Zatopiony w my�lach Will odpowiedzia� tylko burkni�ciem. - Hm, Will... I cisza. -Co? Milczenie Murphy'ego natychmiast zwr�ci�o uwag� Lyma-na. Czu�, �e zaraz us�yszy kolejne z�e wie�ci. - Dziewczyna nazywa si� Ballard, nie Butler. Molly Ballard. Musia�em �le przeczyta� - o�wiadczy� ze skruch� Murphy. - Dzi�kuj� za informacj� - odpar� sucho Will. Wsp�pr