11316

Szczegóły
Tytuł 11316
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11316 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11316 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11316 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

IRA Autor: Janusz Tomaszewski Jest trzydziesty ósmy rok ery imperialnej, a mówiąc inaczej dziewiętnasty rok po bitwie o Yavin IV. Piętnaście dni wcześniej miały miejsce bitwy w przestrzeni planet Bothawui i Yaga Minor. Flim, oszust podszywający się pod wielkiego admirała Thrawna, został zdemaskowany, jego wspólnicy, klon Grodin Tierce oraz imperialny moff Disra wpadli wraz z nim - ten pierwszy został zabity, a drugi postawiony przed sądem. Luke Skywalker wraz z Marą Jade powrócili z planety z Nirauan wraz z pełna listą Bothan mających swój udział w zniszczeniu planety Caamas. Kryzys Cammasjański został zażegnany. W zapasowym stanowisku dowodzenia niszczyciela klasy Imperial, Chimera, podpisano traktat pokojowy między Imperium a Nową Republiką. - Nadal twierdzę, że to ty powinnaś go podpisać - powtórzył Han, obserwując wraz z Leią i kilkudziesięcioma innymi obecnymi, jak Pellaeon i Gavrisom dokonują uroczystego złożenia podpisów, otoczeni tłumem dygnitarzy. - Zrobiłaś znacznie więcej niż on, żeby ten pokój osiągnąć. - W porządku, Han - Leia ukradkiem otarła łzy: po tylu latach, zniszczeniach i ofiarach wreszcie osiągnęli cel. Myliła się. Streed Davenport spojrzał raz jeszcze na swój odręcznie napisany list. List, jaki do niego pasował. Krótki i treściwy. Następnie raz jeszcze spojrzał w lustro, wygładził swój galowy mundur pułkownika Armii Imperialnej, i poprawił przyczepione do niego odznaczenia. Pułkownik Streed Davenport miał za sobą dwadzieścia pięć lat służby w siłach lądowych Imperium. Służył pod takimi oficerami jak Veers czy Covell. Walczył na takich planetach jak Hoth, Generis, Balmorra i dziesiątkach innych. Wielokrotnie odznaczany za bohaterstwo i rany odniesione w boju, był przykładem dla innych. Od wielu tygodni w Naczelnym Imperialnym Dowództwie Sił Lądowych mówiono się, że już niedługo Davenport otrzyma awans na generała. Streed wiedział o tym, a jak usłyszał od swojego przyjaciela, będącego członkiem tegoż oto Naczelnego Dowództwa, zawiadomienie o awansie miało przyjść na dniach. - Generał Streed Davenport... – powiedział, wpatrzony w swe lustrzane odbicie imperialny oficer. - Szkoda, że nim nigdy nie zostanę. Davenport odszedł od lustra, podszedł do stolika, na którym oprócz listu i leżącego obok niego pióra znajdowała się także szklanka, w połowie wypełniona znakomitą whisky, oraz pewien przedmiot, spotykany równie rzadko jak pióro do pisania. Streed usiadł w fotelu, wziął szklankę i powoli, delektując się smakiem płynu w niej znajdującego, opróżnił jej zawartość, po czym odłożył na miejsce. Następnie wziął do ręki ów rzadko spotykany przedmiot i przyjrzał mu się bliżej. Tym przedmiotem był rewolwer bębenkowy. Rewolwer ten był w posiadaniu rodziny Davenport od dwunastu pokoleń. Nigdy jednak nie został użyty w boju. I zapewne nigdy już nie będzie. Streed czyścił swój rewolwer co tydzień i doskonale wiedział że jest sprawny. Nie miał go jednak komu przekazać - jego syn zginął na pokładzie niszczyciela, zniszczonego w jednej z licznych potyczek toczonych z siłami Nowej Republiki. Był porucznikiem w kontyngencie sił lądowych okrętu. Żona Davenporta opuściła go wiele lat temu, wraz z jakimś przedsiębiorcą, który prawdopodobnie nigdy nie miał broni w ręku. Ból po rozstaniu z żoną był jednak dla pułkownika niczym w porównaniu ze stratą syna. Z tym bólem mogło się równać tylko jedno - podpisanie traktatu pokojowego z Nową Republiką, które miało miejsce dzisiaj. Pułkownik Streed Davenport wodził jeszcze przez chwilę palcami po rewolwerze, po czym spojrzawszy raz jeszcze na stolik i upewniwszy się, że pióro leży idealnie równolegle w stosunku do listu, przytknął sobie lufę do skroni... Ralph Corte siedział na stołku. I obierał ziemniaki. Dziwicie się? W końcu do funkcji kucharza należy obieranie ziemniaków. Rzecz jasna do funkcji kucharza który nie ma pomocników. Poza tym, żeby było śmieszniej, obieranie ziemniaków odprężało Ralpha. On już nie musiał tego robić, miał od tego podwładnych. Mimo że początkowo nie cierpiał tego zajęcia, albowiem każdy pomocnik, który trafia do kuchni na początku obiera ziemniaki. Całe sterty ziemniaków. W tym akurat aspekcie kuchnie wojskowe i kantyny nie różniły się niczym od kuchni w renomowanych hotelach czy restauracjach. Corte już jednak, jak się powiedziało, tym się nie zajmował. Oficjalnie. Ale nieoficjalnie zawsze gdy się denerwował bądź był zły obierał ziemniaki. A teraz był jednocześnie zły i zdenerwowany. I był w kuchni, o dziwo, sam. Cóż, w końcu i godzina była późna. Starszy kucharz Corte byłby z tego powodu zadowolony, gdyby nie kłębiące się w nim emocje, wymienione wcześniej. Ralph miał jeszcze jeden nawyk, który pozwalał mu się odprężać. Mianowicie przeklinanie. W zależności od sytuacji, klnięcie głośne lub ciche. Teraz klął cicho. W przekleństwach rzucanych przez niego pod nosem, między niezbyt naukowymi nazwami narządów rozrodczych mężczyzn i kobiet, wulgarnymi określeniami kobiet "pracujących inaczej", kwestii dotyczących potrzeb fizjologicznych, takich jak wydalania (a raczej jego produktów) i seksu, przewijało się nazwisko Pellaeon. Z potoku jakże elokwentnej wypowiedzi kucharza można było wiele dowiedzieć się o preferencji seksualnej admirała, jego sposobie prowadzenia się, o sposobie prowadzenia się jego matki i wielu innych ciekawych, aczkolwiek niekoniecznie sprawdzonych informacji. Jedno słowo w odniesieniu do Pellaeona słychać jednak było najczęściej - słowo to brzmiało zdrajca. Corte przestał w pewnym momencie kląć, i głośnio westchnął. Widać było, że się zamyślił. Czyżby wracał wspomnieniami do ojca, nota bene kucharza, który zginął na pokładzie Gwiazdy Śmierci nad Yavinem? Czy też może do matki, która zginęła podczas bombardowania Denos VII przez siły Rebelii? Albo może do pamięci jego dziewczyny, która rzuciła go i przeszła na stronę Nowej Republiki? Nie wiadomo. Ralph przerwał jednak nagle swe przemyślenia, rozpiął swój pasek do spodni i zaczął go rozciągać, jakby chciał coś sprawdzić. Potem spojrzał bacznie na siebie, jakby widział się pierwszy raz, niejako oceniając swą sylwetkę. Fakt faktem, kucharz Corte nie przypominał stereotypowego kucharza - był bowiem niski i chudy. Ralph westchnął raz jeszcze, wstał, wziął stołek do wolnej ręki, i trzymając pasek w drugiej, zaczął chodzić po kuchni patrząc w sufit. Ddwie godziny i czternaście minut później znaleziono ciało kucharza Ralpha Corte, powieszonego na własnym pasku od spodni. Fletcher Cartwrigth miał dwadzieścia pięć lat i stopień porucznika w Imperialnej Marynarce. Rodzice żyli i byli kochającym się małżeństwem, brat, z którym kontakt zawsze miał świetny, pracował w sektorze spożywczym, a sam Fletcher miał dziewczynę, z którą zamierzali się pobrać. W czasie wojny nikt z członków rodziny nie zginął, nie odniósł rany, nawet nie musieli nigdy uciekać, ponieważ pochodzili z jednej z tych planet, które znajdowały się na terenach tych ośmiu sektorów, które obecnie stanowiły Imperium. Jakby nie patrzeć, Fletch (jak na niego wszyscy wołali), był członkiem szczęśliwej rodziny, która nie ucierpiała zbytnio z powodu wojny, a nawet można by rzec, że w porównaniu z setkami tysięcy (jeśli nie milionami) innych rodzin nie ucierpiała wcale. Dla młodego porucznika jedna rzecz była najważniejsza: był nią honor. Nie walczył jak wielu jego towarzyszy z Imperium, dla zemsty. Nie, on walczył, ponieważ uważał to za swój obowiązek, a spełniając swój obowiązek, dowodził, że jest człowiekiem honoru. Uważał siebie za gorącego patriotę, a dla niego ojczyzną było Imperium. I gotów był za Imperium umrzeć. I uważał, że nigdy nie można się poddawać. On by się prędzej zabił niż poddał, chociaż nie miał osobistych powodów, aby walczyć z Nową Republiką. A więc gdy ogłoszono publicznie, że admirał Gilad Pellaeon prowadzi rokowania w sprawie pokoju z Nową Republiką, Fletch doszedł do wniosku, że może zrobić tylko jedno. Do takiego samego wniosku doszedł też jego najlepszy przyjaciel, Russel Elliot. Do zamachu na admirała Pellaeona doszło osiem dni po bitwie o Yaga Minor, w samej bazie Yaga Minor, gdzie stacjonował niszczyciel gwiezdny Chimera. Zamach się nie powiódł. Admirała zasłonił szturmowiec, a Russel drugiego strzału oddać nie zdołał. Fletcher został trafiony w rękę. Zatuszowano wszystkie informacje o zamachu. Rodzinę Cartwrigtha powiadomiono, że porucznik Fletcher Cartwrigth wraz z porucznikiem Russelem Elliotem zginęli w wypadku landspeederowym, gdy byli na przepustce. Sam porucznik został błyskawicznie postawiony przed tajnym sądem. Rozprawa była krótka, a wyrok łatwy do przewidzenia. Fletch patrzył obojętnym wzrokiem na pluton egzekucyjny, który wkroczył do pomieszczenia. Sześciu szturmowców plus oficer. Dowódca podszedł i spytał, czy porucznik chce opaskę na oczy. Cartwrigth jedynie na niego spojrzał. Oficer skinął głową i wrócił do swych podkomendnych. Z opaską w ręku. Gdy na komendę oficera sześć karabinów zostało wymierzonych w Fletchera, ten przestał być obojętny. Wyprostował się dumnie i krzyknął: - Niech żyje Imperium! Towarzysze, prosto w serce! Szturmowcom widać nieobca była tradycja ostatniego życzenia skazańca. Sześć blasterowych błyskawic trafiło prosto w serce... Generał Jaron Kyte oczekiwał tej wizyty od dawna. Dokładnie od momentu, gdy powrócił do domu po zebraniu wyższych oficerów na Muunilist, na którym ujrzał lorda Greamona, wchodzącego do sali pełnej wyższych oficerów. Kyte był wspólnikiem moffa Disry i Greamona w przedsięwzięciu mającym na celu dozbrojenie Imperialnej Marynarki Wojennej w ciężkie myśliwce typu Preybird, w zamian użyczając piratom z bandy Cavrilhu imperialnego personelu w charakterze "doradców". Jaron uważał, że wymiana jest jak najbardziej korzystna, a to, że przy okazji dorabiał sobie do pensji generała, było tylko miłym dodatkiem. Mężczyznom otworzyła drzwi żona Kyta, Tamara. Joelowi Biafra, wysokiemu, mocno zbudowanemu mężczyźnie, towarzyszył jego podwładny, Ariel Jensar, będący całkowitym przeciwieństwem swego przełożonego - był mianowicie niski, chudy i nosił okulary. Na pytanie Tamary, czy zostaną na obiad, mężczyźni grzecznie odmówili. Kyte zaprosił ich do swego gabinetu. Gdy tylko zamknęły się drzwi, Biafra oświadczył, że generał został oskarżony o udział w nielegalnym przedsięwzięciu, działającym na szkodę Imperialnej Floty, kontakty z grupami przestępczymi, oszustwa finansowego, oraz prawdopodobnie o bycie członkiem spisku, którego szefem był, rzecz jasna, moff Disra. - Tak jest, przyznaje się i jestem gotów ponieść konsekwencje. Nawet nie usiłował się bronić, mimo że zarzut o współpracę z Disrą w sprawie "spisku" był nieprawdziwy. Biafra wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Jensarem, i ten drugi opuścił gabinet. Biafra spojrzał na Kyta. - Powiem panu teraz coś, czego nie ma w tym liście. Liście, albowiem nie został pan jeszcze o nic całkowicie oskarżony. - Kyte się nie odezwał. - Pellaeon obiecał, że jeżeli popełnisz samobójstwo, zarzuty nie zostaną ujawnione, uratujesz swój honor i dobre imię, a twojej rodziny nie będą czekać absolutnie żadne nieprzyjemności, a Tamara otrzyma rentę generalską. - Czy możemy wziąć twój landspeeder i odjechać kawałek? - spytał bez zastanowienia Kyte. - Obawiam się jednak, że nie jestem w stanie w tej chwili użyć blastera. - Jesteśmy przygotowani i na to - odpowiedział spokojnie funkcjonariusz Imperialnego Biura Bezpieczeństwa, wyjmując z kieszeni fiolkę z trucizną. - Działa w ciągu trzech sekund. Biafra schował ampułkę, odwrócił się i wyszedł z gabinetu, gdzie oczekiwał go Jensar. Kyte także opuścił gabinet, minął funkcjonariuszy, i wszedł po schodach na górę, do żony. Powiedział jej, że za dwadzieścia minut będzie martwy i że ci dwaj oficerowie jej wszystko wytłumaczą. Po czym objął ją ostatni raz i pocałował w usta. Tamara Kyte usiadła bez słowa na kanapie, wpatrując się w ścianę. Generał schodząc na dół zastanawiał się, czemu podjął decyzję o samobójstwie. Odpowiedź znalazł szybko. Nie chciał być zapisany w annałach historii jako zdrajca. W landspeederze przed bramą czekali Biafra i Jensar. Kyte bez słowa usiadł na tylnym siedzeniu. Gdy odjechali na odległość dwustu metrów, Biafra zatrzymał pojazd i podał generałowi ampułkę. Kyte połknął ją. Ciężko oddychał. Po sekundzie był nieprzytomny. Nie minęły trzy sekundy, gdy osunął się na bok. Tak odszedł generał Jaron Kyte. W dniu podpisania traktatu pokojowego między Imperium a Nową Republiką, stu trzydziestu dwóch oficerów, podoficerów i szeregowców wszystkich rodzajów sił zbrojnych Imperium popełniło samobójstwo. Stu trzydziestu dwóch oficerów, podoficerów i szeregowców. Oraz jeden kucharz. Komandor Darren Menzies otworzył drzwi i wkroczył do swojego mieszkania. Był, mówiąc szczerze, w nie najlepszym nastroju. Powody były dwa - pierwszy dotyczył traktatu pokojowego podpisanego tegoż dnia między Nową Republiką a Imperium. Drugi powód dotyczył raportów w sprawie dokonanych samobójstw - gdy Menzies wychodził z biura, dostał oficjalną informację o sześćdziesięciu czterech przypadkach samobójstw wśród członków Imperialnych Sił Zbrojnych. Komandor był pewien jednak, że ta liczba z pewnością się zwiększy - wiele ofiar trzeba było jeszcze zapewne dopiero znaleźć, jeszcze parę osób się pewnie targnie na swoje życie. Darren westchnął ciężko, po czym zdjął buty, założył inną parę, przeznaczoną po chodzeniu po domu, i ruszył do swojego "gabinetu", jak zwykł zwać swój ulubiony pokój, w którym zawsze załatwiał papierkową robotę, która miała to do siebie, że nie trzymała się regulaminowych godzin pracy. Cóż, ale w jego fachu praca rzadko kończyła się w regulaminowym czasie. Takie życie. Czym zajmuje się Darren? Otóż komandor Menzies jest zastępcą dyrektora Imperialnego Biura Bezpieczeństwa. I jak to często bywa, zastępca jest zwykle dużo lepiej poinformowany od swego szefa, i mimo że w porównaniu z nim haruje jak wół, zarabia rzecz jasna mniej (i to sporo), jak coś się uda, to cała sława spływa na dyrektora, jak coś się nie uda, cięgi idą na zastępcę. A że w ostatnich latach nie udawało się dosyć często, ilość cięgów była naprawdę wielka. Ogólnie rzecz mówiąc, praca zastępcy jak każda inna. Gdy otworzyły się drzwi, Menzies zamarł. Na ułamek sekundy, nie dłużej. Umiał panować nad sobą. A teraz była doskonała okazja do zapanowania nad sobą, nad każdym mięśniem twarzy, i nad każdym gestem. Gestem szczególnie. Albowiem w ciągu tego ułamka sekundy komandor doszedł do wniosku, że każdy pochopny gest może się skończyć niewesoło. Pochopny w sensie sięgnięcia do kabury po blaster, ewentualnie próba odskoczenia od drzwi. Darren po owym ułamku sekundy, zachowując kamienną twarz i prawą rękę w niezbyt wielkiej, ale w jego mniemaniu wystarczającej odległości od kabury, wypowiedział (spokojnym jak na agenta wywiadu przystało głosem - jakby zamawiał obiad) jedno zdanie. - Mogę wiedzieć, co pan robi w moim gabinecie? W tym momencie mężczyzna siedzący w fotelu należącym do Menziesa uśmiechnął się, odstawił kieliszek znakomitej brandy (kosztującej pół miesięcznej pensji komandora), znajdujący się dotąd w jego lewej ręce, zdjął nogi z biurka i niespiesznie odpowiedział: - To, co zwykle pan w nim robi. Siedzę. - Popijając przy okazji brandy? - Wyśmienitą, muszę dodać - odpowiedział mężczyzna z lekkim uśmiechem. - Dziękuję za uznanie - mruknął oficer. Menzies nie widział przy nim żadnej broni już od momentu wkroczenia do gabinetu, ale był pewien, że osoba, która włamała się do domu zastępcy szefa Imperialnego Biura Bezpieczeństwa, musiała mieć broń, która pozwoliłaby mu wyeliminować komandora zanim ten sięgnie po blaster, ewentualnie dysponować umiejętnościami umożliwiającymi dopadnięcie i zabicie go w walce wręcz. Intruz był wysokim, niezwykle przystojnym brunetem, o całkiem dobrze rozwiniętej muskulaturze. Darren dałby mu dwadzieścia siedem, góra dwadzieścia dziewięć lat. - A kończąc naszą krótką wymianę opinii o mojej brandy, może by pan odpowiedział na moje pytanie - powiedział komandor. - Już panu na nie odpowiedziałem - odpowiedział mężczyzna tonem lekkiej konwersacji. - A mógłby pan swoją wypowiedź rozwinąć? - Mógłbym - tym razem intruz zmienił ton na poważny. - Siedzę, i tak jak zwykle pan, klnę wniebogłosy. - Z jakiego powodu? - spytał Darren. - Z powodu upadku Imperium. A zapewne dziś klęlibyśmy głośniej niż zwykle. - Nieznajomy zawiesił na chwilę głos. - Dużo naszych odebrało sobie życie? Darren nie zdziwił się pytaniem. - Jak na razie odnotowano sześćdziesiąt cztery przypadki samobójstwa - powiedział chłodnym tonem. Intruz milczał przez chwilę. Długą chwilę. - Na próżno... Na próżno odebrali sobie życie - szepnął tak cicho, że Menzies ledwo mógł go usłyszeć, po czym jednak wrócił do normalnego tonu. - Na próżno, albowiem mogliby by się jeszcze przydać w odrodzeniu Imperium. Darren podnisół brew. - Jakby pan nie zauważył, dziś admirał Pellaeon podpisał traktat pokojowy z Nową Republiką. - Dziękuję za przypomnienie - nadal mówił spokojnie. - Trudno mi jednak uważać, że pan się z tym pogodził. - Musiałem - wycedził Menzies przez zaciśnięte zęby. Intruz dotknął czułej struny. Darren najchętniej ruszyłby ze swoim blasterem na eskadrę Łotrów niż się poddał. - Zapewne jednak żałuje pan, że zamach na admirała się nie powiódł. - Moje opinie to nie pańska sprawa - odpowiedział już spokojnie Menzies, nie dając po sobie poznać zdziwienia, ba, szoku wręcz, że jego nieprzewidziany gość zna jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic w Imperium. - Ależ moja, panie komandorze - rzekł intruz z uśmiechem. - Moja, albowiem od pańskiej opinii zależy pana udział w odrodzeniu Imperium. Odrodzeniu Tysiącletniego Imperium! Menzies doskonale panował nad sobą. - Odrodzenie Imperium za pomocą dwustu niszczycieli gwiezdnych, po uprzednim wyeliminowaniu obecnego przywódcy? - spytał z powątpiewaniem. - Nikt nie mówi o eliminacji admirała... A o ile się nie mylę Rebelia nie miała na początku żadnego gwiezdnego niszczyciela - uśmiechnął się mężczyzna. - A my zamierzamy działać lepiej od Rebelii... Mamy swoich ludzi wszędzie - w Republice, w Imperium, Sektorze Wspólnym, wśród Hapan, przemytników, przedsiębiorców. Jesteśmy wszędzie. I czas nam sprzyja. - Zamilkł na chwilę. - Jeden Ciemny Jedi, Kueller, z zadupia zwanego Almanią omal nie doprowadził do rzucenia Republiki na kolana... a my mamy o wiele większe środki i możliwości niż on. - Kim są ci "my" o których mówisz? Kim wy jesteście? Intruz uśmiechnął się, po czym wstał z fotela, i powiedział dumnie. - My jesteśmy IRA. W dawno zapomnianym języku słowo to znaczyło "gniew". A nasz gniew jest straszny. - Stopniowo zaczął mówić z większym zapałem. - Mamy niewyobrażalne środki, swoich ludzi wszędzie, olbrzymie pieniądze, i niedługo będziemy gotowi. Już niedługo będziemy gotowi do Dies Irae, Dnia Gniewu, po którym Nowy Ład ponownie zatryumfuje, i Galaktyka będzie nasza! - Nieznajomy zamilkł i powiedział już spokojniejszym tonem: - Chcemy, abyś się do nas przyłączył. Mamy szansę odrodzić Imperium. To my jesteśmy ostatnim bastionem Nowego Ładu. To my jesteśmy jedynymi, którzy mogą zaprowadzić ład i porządek w Galaktyce. Przyłącz się do nas, a na wszystko, co święte, zmieciemy Republikę! - I mam ci uwierzyć? Tobie, nieznajomemu, który wkrada się do mego gabinetu, i podaje się za członka jakiejś tajnej organizacji, wszechwładnej i wszechwiedzącej niby? Możesz mi to jakoś udowodnić? Brunet uśmiechnął się. - Moglibyśmy panu wiele powiedzieć, zaczynając od imienia kochanki pańskiego szefa i jego tajnym koncie bankowym z okrągłą sumką dwóch milionów kredytów na nim, ale pan zapewne o tym doskonale wie. - Menzies skinął głową, choć o koncie nie miał pojęcia. - Może zainteresowało by pana więc dokładne informacje o składzie każdej z flot Nowej Republiki, ich rozlokowanie i najbliższe zadania? Ewentualnie te same informacje o siłach Sektora Wspólnego może uznałby pan za wystarczający dowód? Albo dokładne położenia baz jakiegoś przemytnika, Mazzica dajmy na to? Z pewnością wie pan też o tym, że admirał Pellaeon przed bitwą o Yaga Minor wysłał na nią najlepszego republikańskiego slicera, Ghenta, w celu dostania się do najtajniejszej części imperialnego archiwum? Zawsze też mogę panu powiedzieć o... - Wystarczy - warknął Menzies. Intruz uśmiechnął się. Darren miał mętlik w głowie. O to do jego domu włamuje się jakiś mężczyzna, i chce, aby on, wiceszef Imperialnego Biura Bezpieczeństwa, dołączył do jakiegoś spisku. Na pewno nie była to próba sprawdzenia go przez jego przełożonego - ten był durniem, a Menzies wiedział wszystko o jego czynach. Po za tym na pewno by nie zdradził mu informacji o swym tajnym koncie. Nie bardzo wierzył możliwości grupy fanatyków... ale to, co mówił o Almanii miało sens. Republika przypominała domek z kart, który w każdej chwili mógł się rozpaść. A jeżeli nie była to grupa fanatyków? Dysponowali informacjami, o których zdobyciu komandor zawsze marzył, oraz takimi, o których nie miał pojęcia. Może faktycznie mieli wielkie zaplecze? Czy to możliwe, że Imperator przewidział swoja klęskę, i pozostawił sekretny odwód, który miał się zemścić za jego śmierć i doprowadzić do zmartwychwstania Imperium? A co z honorem? Zostać zdrajcą? Przyłączenie się do grupy tego mężczyzny oznaczało zdradę... A on składał przysięgę. Honor... Komandor przypomniał sobie o żołnierzach, którzy z powody honoru odebrali sobie życie. To przeważyło. - Jak mam się do ciebie zwracać? - spytał się mężczyzny. Ten się uśmiechnął. - Możesz mówić mi... Nathaniel. - Podszedł do komandora i wyciągnął do niego prawicę. - Witaj wśród nas, komandorze. Menzies uścisnął jego dłoń. Komandor Darren Menzies, zastępca szefa Imperialnego Biura Bezpieczeństwa, zdecydował się wziąć udział w ryzykownej grze. Grze, której stawką były los Galaktyki... i jego samego. Grze, która miała doprowadzić do Dies Irae, dnia gniewu.