11287

Szczegóły
Tytuł 11287
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11287 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11287 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11287 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARIA RODZIEWICZ�WNA CZARNY CHLEB OPOWIADANIA PODSTAWA EDYCJI MARIA RODZIEWICZ�WNA, CZARNY CHLEB, NAK�AD GEBETHNERA I WOLFFA, WARSZAWA � LUBLIN � ��D� � KRAK�W 1914 CZARNY CHLEB Poci�g kolei �elaznej przelecia� po mo�cie i wstrz�sn�� �oskotem martw� cisz� pustkowia. Linia sz�a przez bagna i rozlewy leniwej rzeki i przerzyna�a wielki szmat tych mokrade� bia�� ta�m� sztucznego nasypu. Woko�o, jak okiem si�gn��, by� monotonny obszar czarnych w�d, niskich ��z i bezdennych torfowisk pokrytych rzadk� traw� i siwym mchem. Nikt tu nie kosi� ani tu si� osiedla� i jedynym mieszka�cem by� str� z dalekiego dworu, pilnuj�cy przylegaj�cego do tych bagien lasu. W�a�ciwie s�u�ba jego potrzebna by�a tylko zim�, gdy lody i mrozy utrwala�y moczary, latem nikt tam si� dosta� nie m�g�. Cz�owiek mieszka� w szarej, starej chacie, na tak zwanym ostr�wku, nie mia� ni ogrodu, ni pola do uprawy, wi�c dla zabicia czasu polowa� i �owi� ryby. Polowanie nie bardzo si� udawa�o, bo strzelb� mia� lich�, dworsk�, kupion� u kowala za dwa ruble, brak�o te� cz�sto prochu i piston�w*, ale kosze na ryby sam sporz�dza� misterne i posiada� ��dk�, zrobion� ze starego koryta, wi�c po��w bywa� obfity. Ryb� si� �ywi�, ryb� suszy�, i po ca�ych dniach si� tym zabawia�. Zdarzy�o si�, �e niedaleko mostu �elaznego bobrowa� po rzece, gdy w kwadrans po przej�ciu poci�gu pos�ysza� na mo�cie jaki� szmer. Podni�s� oczy, przes�oni� je od s�o�ca i ujrza� w czerwonej �unie zachodu posta� ludzk�, id�c� po szynach. Cz�owiek wydawa� si� bardzo drobny w�r�d �elaznego szkieletu � str� kolejowy zapewne. Rybak, nie widuj�cy tygodniami sobie podobnych istot, patrza� na� z ciekawo�ci�. By� mu zjawiskiem, czym� bardzo mo�nym i bogatym. Mia� pewnie zapa�ki, tyto�, m�g� dosta� w�dki, okrasy, z lud�mi si� nagada�, i wiedzia� mn�stwo nowin, bo wraca� pewnie ze stacji do swej budki, przy nasypie. Zmru�one od s�o�ca, jastrz�bie oczy starego ch�opa �ledzi�y szcz�liwca; tak by ch�tnie do� zagada�, spyta�, ale by�o za daleko, za wysoko. W samym �rodku mostu cz�owiek stan��, spojrza� w czarn� to� rzeki � chwil� zamajaczy� nieruchomy, czarny paj�k na czerwonym niebie � i run�� w przestrze�. Rozleg�o si� t�pe uderzenie, plusk wody, okrzyk, szamotanie si� ton�cego. Ch�op instynktownym ruchem chwyci� wios�o, odepchn�� od brzegu sw�j statek i cisn�� go w stron� wypadku. Jeszcze be�kota�a tam woda, burzona walk� �ycia z grobem. Gdy dop�yn��, jeszcze co� ujrza� w wodzie, przechyli� si�, poda� wios�o. D�o� je uchwyci�a kurczowo � wyd�wign��, porwa� za r�kaw, potem d�o� mu si� o�lizn�a po kr�tko ostrzy�onych w�osach, ale zdo�a� jeszcze uchwyci� ko�nierz odzie�y, gdy r�ka ton�cego pu�ci�a wios�o i ca�e cia�o opad�o bezw�adem martwoty. Ale ch�op dzier�y� ko�nierz jak w kleszczach; pr�d wody ni�s� cz�no � zepchn�� je wnet w zatok�, pod �ozy. Tedy ch�op, pomagaj�c sobie z�bami, wpar� je mi�dzy krze, zsun�� si� w wod� i wywl�k� na brzeg topielca. � Aaa, jaki� pan! � mrukn�� zdumiony. Nie dr�nik to by�, ale m�czyzna elegancko ubrany, w letnim paltocie i surowym jedwabiu, cienkiej bieli�nie i ��tych p�bucikach. Drug� my�l� ch�opa by�o, �e ratunek by� sp�niony i �e wyci�gn�� trupa, i bez nadziei, a tylko odruchowo pocz�� go obraca�, trz��� i rozciera�, i zdziwi� si�, gdy wywo�a� wreszcie krztuszenie i natychmiast potem wymioty. � Ot, zaczai�a si� dusza! � mrukn��. � Trza zawie�� do chaty. Odejdzie do nocy! � Z�o�y� go do cz�na i pocz�� wios�owa�. Byli na �rodku rzeki czerwonej od zachodu, gdy topielec rozwar� oczy, b��dnie si� rozejrza�, spotka� utkwione w sobie �renice ch�opa i spyta� jakby ze zgroz�: � Kto wy? � Ryby �owi� przy mo�cie, jak pan spad�. Podp�yn�� � wyci�gn�� w por�. Do chaty zawioz�. Uratowany pocz�� si� trz��� jak w febrze, oczy znowu zamkn��, wyczerpany. � Zmarz� z l�ku! � pomy�la� ch�op; �ci�gn�� ze siebie siermi�g� i przykry� go. Gdy cz�no przybi�o do ostr�wka, musia� go znowu d�wiga� i wlec do chaty. Zmordowany, gdy go u�o�y� na pomo�cie z desek przy piecu, gdzie sam sypia�, pokr�ci� g�ow� markotnie. � Co� z nim �le si� dzieje � pomy�la� � ci�ki jak o��w i nie patrzy. Mo�e co sobie odbi� we �rodku z impetu!* Ciep�a mu trzeba. Napali� w piecu, przystawi� do ognia garnek z kasz�, le��cego okry� ko�uchem i filozoficznie czeka� dalszego losu. B�dzie �y�, to sam o sobie pomy�li, a umrze, no to trzeba b�dzie dobrn�� na plant* kolei � do ludzi � i zda� spraw�. Wola� to pierwsze, bo i ambaras mniejszy, i taki pan pewnie wynagrodzi, i �adnej ci�ganiny po urz�dach nie b�dzie. Wzi�� si� tedy do roboty. Z�owione ryby p�ata�, niza� na �ozowe witki, gotowa� do suszenia, gdy garnek zakipia�, spo�y� wieczerz�. Na dworze �ciemnia�o, przygas� i ogie�, niczym niezm�cona letnia cisza nocna ogarn�a pustk�. Ch�op zatli� such� drzazg� i po�wieci� na pos�anie. Cz�owiek le�a� nieruchomo, ale oczy mia� otwarte, t�pe i patrza� na sufit. Na blask odwr�ci� je i rzek�: � Po co� mnie ratowa�? � No, co mia�em robi�. My�la�em � budnik* idzie pijany, w g�owie mu si� zamroczy�o. Jak�e panu, odesz�o? � Co to za chata? Wie�? � Nie, to stra� dworska. � Ty tu sam? � Sam. A pan sk�d? Tutejszy? Mo�e kogo sprowadzi� albo kart� zanie��? � Nie. � Niech pan spr�buje, czy dycha� mo�e, czy co we wn�trzu nie zepsute. Ciep�o teraz. Trza odzie� zdj��, wysuszy�. � Zanadto mi s�abo. Tak zostan�. � No, to niech pan do potu si� ugrzeje, to jutro ca�kiem odejdzie. A mo�e panu g�odno? � Daj mi gor�cej herbaty. � Herbaty? Sk�d�e u mnie herbata? Krupnik jest. � To daj mleka. � Mleka? Nie ma. To� tu b�ota, rzeka. Niech pan odpocznie, prze�pi si�, to odwioz� pod �elazny most, p�jdzie pan do stacji, to tam wszystkiego dostanie. Teraz noc. � Mnie si� spa� nie chce. Zostaw zapalon� lamp� na noc. G�ow� mam bol�c�, ci�k�, a oczu zamkn�� nie mog�. � Lampy nie ma, rozpal� troch� drzewek na przodzie pieca, a potem miesi�c* zejdzie. Sen sam przyjdzie, cho� cz�owiek nie chce. Czasami pilnujesz z�odzieja czy zwierzyny i klniesz si�, �e nie za�niesz, a sen jak zb�j z n�g powali. Co tu ju� gada�, �e przyjdzie do chaty, jak pan le�y pod piecem! Zestracha� si� pan z tego wypadku, ta tak si� zdaje, �e rozbudzony. Ch�op rozpali� gar�� szczap, czas jaki� siedzia� na �awie pod oknem, mrucz�c pacierze, potem podes�a� pod g�ow� siermi�g� i leg� na deskach. W chacie puste k�ty ogarn�� czerwono p�omie� ognia, potem srebrem osnu� miesi�c. Cisz� przerywa�o chrapanie ch�opa, czasem g�uche st�kni�cie obcego, kt�ry nie spa� obj�ty groz� wewn�trznej, dusznej m�ki. I tak up�yn�a noc pierwsza. Nazajutrz rano ch�op znowu zajrza� na pos�anie pod piecem. Obcy nie spa�, ale spojrza� bezdusznie i s�abo si� odezwa�: � Zostaw mnie w spokoju. Zap�ac� ci za go�cin�. � Mo�e by pan co zjad�? � Nic nie chc�. Pi� mi daj. Ch�op poda� mu wody ciep�awej, rzecznej w kubku blaszanym, cuchn�cym rdz� i ryb�. Chory prze�kn�� raz, wzdrygn�� si� z obrzydzeniem. Potem znowu oczy zamkn�� i po chwili milczenia rzek�: � M�g�by� p�j�� czy pop�yn�� do stacji kolei? � Po w�dk� czy herbat�? � Nie. Wys�a� depesz� � i poczeka� na odpowied�. � Jak zaraz pop�yn� do mostu, to po po�udniu wr�c�. Ale na tej bliskiej stacji nie ma bufetu. W�dki to mo�e po znajomo�ci dostan�, ale herbaty to chyba troszk� naczelnik da. Si�gn�� do kieszeni, wydoby� przemok�y pugilares, wyszuka� jak�� kartk� papieru, o��wek, nakre�li� s��w kilka. Ch�op ujrza�, �e w pugilaresie by�o du�o pieni�dzy, i wyprostowa� si� z szacunkiem. � Migiem si� sprawi�, prosz� ja�nie pana � rzek�, bior�c papier i pi�ciorubl�wk�. � Niechby pan pieni�dze przesuszy� na s�onku i odzienie te� �ci�gn�� ze siebie. Jak wr�c�, to upior� w rzece. � Ruszaj �ywo i wracaj z odpowiedzi�! Ch�op wzi�� wios�o z k�ta i, poruszony widokiem pieni�dzy, par� ��dk�, ile mia� si�. Gdy si� znalaz� na sta�ym l�dzie, chy�o te� pomkn�� do stacji. Ale w ci�gu drogi zdecydowa�, �e najlepiej o wypadku wcale nie m�wi�, ludzi nie rozciekawia� � wsp�lnik�w w opiece nie mie�. Wi�c gdy si� znalaz� w izbie telegrafu, na tej zgubionej w pustce, n�dznej stacyjce, ucieszy� si� widz�c, �e dy�urnym jest zaspany pomocnik, niedawno przyby�y. Po�o�y� papier, pieni�dze i czeka� u progu. Urz�dnik odczyta� p�g�osem: Buki � doktor Barski. Kiedy pogrzeb Seweryna � Stefan. Potem szuka� stacji po ksi�gach, potem wypisa� kwit, odliczy� reszt� i ziewaj�c wzi�� si� do aparatu. � A czy pr�dko b�dzie odpowied�, bo ja czekam � rzek� ch�op. Urz�dnik apatycznie ruszy� ramionami. A w szarej chacie na pustkowiu obcy przybysz le�a� na �awie bez ruchu, bez woli, bez si�y nawet do my�li porz�dnej. Gdy ch�op odjecha�, przez sekund� �a�owa�, �e wys�a� to pytanie bezsensowne, ale odwo�a�, cofn�� nie mia� si�y. Potem zapad� na powr�t w jaki� letarg. W uszach s�ysza� jakby s�aby szmer sypi�cego si� powoli piasku, przez powieki zamkni�te widzia� co�, jakby otch�a� szaro�bur�, poci�t� brudno�krwawymi kreskami, w ustach czu� cierpk� gorycz. R�ce, nogi, g�owa zdawa�y si� ci�kie jak o��w, niezdolne do ruchu, chwilami tylko odczuwa� w ciele dreszcz, a w m�zgu zawr�t � i znowu nic � nic � nic!� A� z tego �miertelnego odr�twienia zbudzi� go szelest u okna, furkot skrzyde� ptasich i �wiergot. Podni�s� ci�kie powieki. Przez st�uczon� szyb� wpad�a do izby sikora. Goni�a owad jaki� i przera�ona pocz�a rozpaczliwie t�uc do szyby, do s�o�ca, do swobody. Za oknem odpowiada�o jej wo�aniom �wierkanie towarzysza, zawt�rowa� te� spod strzechy pisk niemowl�t. Cz�owiek przygl�da� si� i odczu� w m�zgu uderzenia ptasich piersi o tafl� szklan� � b�lem. I zd�wign�� si� z �awy, chwil� siedzia�, pasuj�c si� z okropn� niemoc�, wreszcie wsta�, podszed� do okna � otworzy�. Sikorka z radosn� pie�ni� �mign�a na wol�, a ze dworu sun�o do izby wonne, letnie powietrze i rze�wo�� rzeki. Cz�owiek nie wr�ci� na pos�anie � usiad� na �awce, poda� sw� zbola�� g�ow� tej fali s�o�ca, ciep�a, mocy natury, i ogarn�� go sen. Matka ziemia g�aska�a go mi�osnymi d�o�mi, ko�ysa�a szeptan� gadk� traw, szuwar�w, poszumu boru, mruczenia pszcz� dzikich, bartnych i niefrasobliwego ptasiego szczebiotu. W s�o�cu rozgrzane balsamy i �ywice wonia�y, a b��kit spokojnego nieba, wszystkie tony zieleni ��k i ��z zabarwi�y widmo oczne, star�y szaro�� i b�otn� krwisto�� poprzedni�. A w uszach zapanowa�a majestatyczna nuta fal � kr�lewska nuta przyrody. S�o�ce zatoczy�o wielki sw�j letni �uk i ubra�o si� w czerwie�, gdy g�os ludzki zbudzi� �pi�cego: � Panie, jasny panie, telegrama. Ch�op sta� nad nim z papierem w r�ku. Z daleka, jakby z za�wiat�w, wr�ci� duch do jawy, nie rozumiej�cy, bez wiedzy. I nagle jak �una po�aru obj�a b��kitne widziad�o. Si�gn�� r�k� po t� wie�� grozy i nie czyta�. Po co? Zabi� cz�owieka, przyjaciela � umar� � po co pyta� o ten pogrzeb, po co? Po co? A ch�op uk�ada� na stole miedziaki i m�wi�: � Mo�e pan si� poswarzy*, ale ja kupi� herbaty i wypi� w�dki � niedu�o, za p�z�otk� � a potem si� skusi�, jak zobaczy� u str�a �wie�y chleb, i wzi�� za ca�� z�ot�wk�, a tu wszystka reszta. Na koszlawym stole po�o�y� wielk� skib� razowca i nakry� go z uszanowaniem p�achetk� zgrzebnego p��tna. Potem zacz�� rozpala� ogie� i gwarzy�. � Chleb jeszcze mam, ale ju� miesi�c jak le�y w sieni na p�ce i skwit�, a ten to prosto z pieca. Pr�bowa�em � smaczny na dziwo. Zaraz nagotuj� zacierki � panu pewnie strasznie g�odno. Ale chwa�a Bogu, �e ju� pan zd��y� wsta�. � M�wi�e� komu, �e ja tu jestem? � Nikto nie pyta�. Pan nietutejszy. � Nie korci�o ci� gada�? � A po co? �eby pan, bro� Bo�e, pomar�, to by mus by� oznajmi�, a jak pan �yw, to czy ja g�upi ple��, policj� jeszcze sobie na g�ow� �ci�gn��. � My�lisz pewnie, �em rad, �e� mnie uratowa�. � Nie? � zdumia� ch�op. � Chcia�em zgin��! Rozumiesz? Ch�op popatrza� na� d�ugo, g�ow� pokr�ci�. � Tak na pana co� nasz�o. Aaa� �mier� sobie pan chcia� zrobi�. Taki dur! Musia� pan mocno si� napi�, rozum straci�. � Nie chc� �y�. Nie b�d�! � Jak s�dzono �y�, to trza, i ile s�dzono. �mier� sama przyjdzie, nie wolno z niej kpin stroi�. Nie chce, to nie we�mie. A pan jeszcze kiedy mnie podzi�kuje, �em z wody wyci�gn��. Pan m�ody, nie pora zgni�! Niech panu nie b�dzie obra�liwe moje s�owo, ale u nas we wsi dw�ch si� powiesi�o, a te dwa to durnie by�y i hultaje. � A byli u was, we wsi, tacy, co by innego cz�owieka zabili? � Byli, czemu nie. Ka�dy cz�owiek, jak si� roze�li, �mier� �yczy drugiemu. Jeden Boga si� boi, drugi s�du, a inny, jak si� zapami�ta, to wali w �eb � i koniec. � To taki jak si� nazywa? � Rozmaicie. Jak co warte � z�o�ci i bitwy. � A co warte? � Ot, za ziemi� � jak s�siad zaora�, warto bi�. Z�odzieja ko�skiego warto � za swoje, w�asne, jak kto we�mie. � A za kobiet�? � Jak to za kobiet�? Czy to ona nie�ywa, czy zwierz�, co ze stajni po nocy wyprowadz�? I za bab� cz�owieka zabi� to g�upi grzech. Ch�opcy si� czasem o dziewk� pobij� � to ju� znak, �e dziewka ga�gan, latawiec, a ju� za �on�, �eby si� cz�owiek �li� na drugiego, to czysta napa��. Bab� spra� to racja, bo� bez jej woli si� nie dzieje. Takiego zab�jstwa u nas, we wsi, nie by�o. � Ale na �wiecie bywaj�. � Wiem. Ja po �wiecie bywa�em. Po miastach, po kolejach, nawet w Ameryce by�em. � No i nie zebra�e� pieni�dzy? � Czemu nie. Zebra�o si�. � To dlaczego jeszcze s�u�ysz? � Przywyk�em. W chacie dosy� r�k, baba umar�a, nie chc� dzieciom na karku siedzie� taj pr�nowa�. Z pr�nowania i z syto�ci z�e dumki przychodz�. Nie bardzo ja ju� mocny � zdar� si� cz�owiek w robocie tyle lat, tutaj jeszcze wystarcz�. � Jak si� pan nazywa? Czyje to b�ota? � Pan to tutaj nigdy nie bywa. We dworze komisarz rz�dzi. Pan za granic� �yje, m�wi�. Nikt jego nigdy nie widzia�. Polanowo skarb si� nazywa. � Polanowo. To� daleko? � Daleko, bo� to wielkie pa�stwo � het, wszystko woko�o polanowskie. Musi temu naszemu panu rajem by� �ycie. Obcy s�ucha� ze zwieszon� g�ow�. Na dworze by�o ju� ciemno i bardzo cicho. �wierszcze cyka�y w �ozach, czasem plusn�a ryba w toni, jak skry b�yska�y w trawach �wietliki. Troch� jasno�ci dawa� ogie� na kominie, mroki zreszt� obj�y chat�. � A pan to nawet nie przeczyta� telegramy � rzek� ch�op. � Wiem, co w niej jest� � To po co pan zap�aci� tyle pieni�dzy. Wi�cej p�tora rubla. � To ci si� zdaje wiele? � Ju�ci. Dwa pudy �yta mo�na za to kupi�, chleba mie� na miesi�c. � Da�bym sto rubli, �eby tego papieru nie mie�. � To niech go pan rzuci w ogie� czy wod�. � Ale tego, co na nim napisane, nie zatrze ni ogie�, ni woda. � Oj, panoczku, czego cz�owiek nie strzyma. �y� trzeba, robi� trzeba i milcze� trzeba. A kart� niech pan przeczyta. Ty�em si� napoci�, �eby j� dostawi�. Obcy rozwin�� machinalnie depesz�; spodziewa� si� jednego s�owa, by� ich ca�y szereg. Wsta� tedy, zbli�y� si� do ognia i czyta�: Seweryn �yje � stan gro�ny, ale mo�liwo�� uratowania � doktor ma nadziej�. R�ce czytaj�cego pocz�y dygota�, usta si� poruszy�y jakby do okrzyku, ale nie doby� si� �aden d�wi�k � odwr�ci� si�, podszed� do okienka, wpatrzy� si� w jasn�, letni� noc i po policzkach potoczy�y si� wolno �zy. Ch�op spod oka mu si� przygl�da� i nareszcie o�mieli� si� odezwa�: � Z�a nowina, panie? G�os ten zerwa� czar, zakl�cie wra�enia. Obcy si� odwr�ci�, obj�� za szyj� ch�opa. � �yje! � wybuchn�� okrzykiem. Ch�op si� przerazi�, os�upia�, schyli� si� do jego r�ki, chcia� poca�owa�. � Kto �yje, panoczku? � Cz�owiek, kt�rego zabi�em. � Aaaa. To pan dlatego� � �yje, �yje, �yje! � powtarza�. � To pan dlatego, dlatego! � zrozumia� ch�op. � S�uchaj! Jak ty si� nazywasz? � Ja Symon Pytka. � Powiedz, co ci da� za to, �e� mnie wyratowa�? Ch�op si� �artobliwie u�miechn��: � A wtedy, na skorym razie, to pan got�w by� do s�du o to mnie skar�y�. � I depesz� przywioz�e� � drugi ratunek. Co chcesz, m�w. � Si�gn��, otworzy� pugilares. � Ot, czemu pan nie wysuszy� papierk�w? Jeszcze nie przyjm�. � Mniejsza, dam ci innych, prosto z banku. Ch�op si� zamy�li�. � Dobre i pieni�dze, ale mnie nie trzeba. Dzieciom dam, b�d� my�le�, �e co schowa�em, b�d� pyta�, dokucza�, prosi�. Rozejdzie si� s�uch po ludziach, �e u Symona grosze s�, jeszcze jaki ga�gan w nocy, bez pory udusi w pustce. Ot, �eby pan zna� naszego pana, to by ja o co� poprosi�. � Waszego pana � znam! � u�miechn�� si� obcy. � To tak, jak go pan zobaczy, to niechby on da� kartk� do komisarza, �e stra�nikowi Symonowi Pytce wolno trzyma� pszczo�y w lesie, ile chce pni. � Jak to? Ch�op si� obejrza� i g�os zni�y�: � Panoczku, ja ju� pszczo�y mam. Po lesie, ale potajemnie. Skarb nie pozwala, ale ja nie m�g� wytrzyma�, pi�� k��d na sosny zaci�gn��. Jak kto dopatrzy, zrzuc�, i mnie odprawi�. Pan nie wie, jaka to mucha kochana. � B�dziesz mia� pozwolenie. Ale to� g�upstwo. M�w wi�cej! � Jako� nic do g�owy nie przychodzi. Ot, niech pan teraz jak odszed�, o tym nie my�li. Niech si� pan raduje! � Pop�yniesz jutro znowu z depesz�. A teraz daj mi je��. Ch�op si�gn�� do pasa, otworzy� kozik, ukroi� funtowy klon razowca, postawi� na stole dymi�c� mis�, poda� drewnian� �y�k�. Obcy wrazi� z�by w chleb, odczu� g��d i prost� pierwotn� rozkosz po�ywienia. Nie zna� ani g�odu, ani smaku czarnego chleba, kt�ry mia� w sobie czerstwo�� skiby rolnej, zapach k�o�nego pola, wilgo� rosy wieczornej. Zdawa�o mu si�, �e chleb ten jest tym samym powietrzem, s�o�cem, kt�re karmi�o jego p�uca w dzie�, �e jest moc� ziemi. Jakby hymnem uroczystym wyda� mu si� powolny, namaszczony g�os ch�opa: � Jad�o najpierwsze i najstarsze, najwa�niejsze ten chlebiec �wi�ty. Do chrztu jak dziecko nios�, ju� mu k�sek na t� pierwsz� drog� daj� � i ca�e �ycie, progu chaty w drog� id�cy nie przest�pi bez chleba. M�odzi weselnicy go ca�uj�, od matki odchodz�c, i na nowe osiedlisko przed nimi bochen swaty do izby wnosz�. A w trumn� cz�owiekowi k�ad� ostatni� skibk�. Chlebiec �wi�ty, dobrodziej �ywiciel � ca�e w nim bezpiecze�stwo i zdrowie. Powiadaj� niekt�rzy, �e tyle si� nad nim nabiedzisz, �e a� gorzki si� stanie, ale to gard�o gorzkie u takiego. Chleb zawsze dobry, a tylko cz�owiek bywa jadowity. A ja nawet powiem, �e im si� wi�cej nad nim nabiedujesz, to smaczniejszy. Trzydzie�ci lat ja jego hodowa�, to r�nie pami�tam. A zacz��, jak mia� dwana�cie rok�w; na Piotra, we �rod� ojciec umar�, a jak ju� �wieczk� w r�ce mu dali, to jeszcze st�kn�� i powiada do matki: � �yto ze�niesz i zwie�� nie sztuka, ale bardzo mi ci�ko pomy�le�, czy ch�opiec zd��y i potrafi roli dogodzi�, i posia�. Straszno mi, czy b�dziecie na drugi rok chleb sw�j jedli. � A potem do mnie powiada: � Pami�taj, w czerstw� rol� sia�, a przygar�� bierz wielk� i szeroko rzucaj, a brony nie szkoduj. A ziarno na siew lekko ok��� ze snopa, po�ledniem, ziemi nie ma�. A byki szanuj jak gospodarzy. I tak mnie naucza� do ostatniej chwili. �wie�, Panie, duszy jego. Ch�op umilk�, dalekim wspomnieniem skupiony. � I jak�e ci posz�o? � spyta� obcy. � B�g da�, potrafi�em. Matka by�a sok� baba � du�a, mocna, ma�om�wna, jak nigdy baby nie bywaj�. Mnie te� wzi�a w r�ce robota � mus i taki hambit, �e ja ma�y, a gospodarz. Jak pierwszy raz jarzmo w�o�y�em na byka, soch� na jarzmo i wyszed�em w pole mi�dzy oracze, to tak� fanaberi� czu�em, jakby mnie w�jtem obrali. A z l�ku, �eby si� z mej roboty nie na�miali, to zebra�em w siebie tak� si��, tak� ryzyk�, �e my�la�em, �y�y spod sk�ry wyskocz�. A najbardziej si� l�ka�em, czy byki mnie pos�uchaj�, za gospodarza przyjm�. Byk oracz ma wielki rozum. Bro� Bo�e, poczuje g�upie r�ce, s�abe plecy! Ch�op si� u�miechn�� na te wspomnienia. � Ale ci� przyj�y, nie pozna�y si�? � Bo ja si� zrobi� od nich chytrzejszy. My�l�: ja nie umiem ora�, a wy umiecie, to wy mnie uczcie! Ani krzycza�, ani pogania�, ani tuza�*. �y�y napi�� na r�koje�ciach sochy � trzyma�, pogwizdywa� � niby �wiadomy rataj, na zawrocie przeni�s�, za�o�y� � oszuka� byki, one mnie nauczy�y � po ojcowsku bruzdy si� pilnuj�. Dziwowali si� ludzie, m�wili: nieboszczyk sierocie wo�y powodzi! A i pomn�, lato te� Pan B�g da� na cudo, na dziwo � na sierockie szcz�cie. Jak zasieli ludzie i ja wyjecha� w pole ze ziarnem. Przybieg�a matka, opasa�a mnie siewn� p�acht�, nasypa�a zbo�a, zdj��em kapelusz, stan�li my na pierwszym zagonie, zm�wili Ojcze nasz, pob�ogos�awili, wspomnieli nieboszczyka i poszed�em w bruzd�. A serce to si� tak t�uk�o we mnie jak ptaszek, jak do chaty z przypadku wleci. Matka zosta�a na miedzy i patrzy, i uwa�a, i s�siedzi si� te� przygl�dali ze swoich zagon�w. A mnie gor�co�� do oczu bi�a, i tak si� staram, jak ojciec uczy� gar�� ziarna zaczerpn��, ile zdzier��, i szeroko, r�wno ziemi� obdzieli�, a po czerstwej roli �yto chrz��ci jak to kadzid�o, co na w�gle cisn�. A cho� i krok, i gar�� niedu�e by�y, zesz�o zbo�e r�wniutko, w sam� miar�. Oczami ja ka�dy kie� pas�, zda si�, �dziebe�ko ka�de zna�, a wedle obyczaju s�omy krzyn� ze �wi�conego wianka na skraju swego sznura us�a�, �eby Pan B�g � jak stanie b�ogos�awi� runie � mia� pod stopy czysto i mi�kko. To � co zabiegn� na zagony � patrz�, czy nie ma znaku boskich stop�w na s�omie; i zda si� je widzia�. A jesieni� mrozu wygl�da�em, �eby nie wyprza�o, a zim� �niegu pierzyny, by nie zmarz�o, i ledwie wiosny doczeka�, by zobaczy�: czy �yje, czy rusza w g�r�, czy mu nie za mokro, czy wiater nie za ch�odny. A potem ka�dej chmury prosi�, by go nie zwali�a za mocno, by nie zbi�a gradem, a jak okwit�o i dojrza�o, szkodowa�em jak m�� �ony brzemiennej! A� matka, bywa�o, z oczu mi czyta niespok�j i swarzy: � Co ty taki tru�liwy, za chmurami ino g�ow� kr�cisz. Co B�g da ludziom, to i nam. Alem ja dopiero odetchn��, jak kopy pod dach schowa�, a snopy by�y takie ci�kie, �e wid�y podnosz�c, krzy��w odgi�� ledwie, ledwie. No, bo i co mnie by�o: trzyna�cie rok�w i sam jeden ch�op w chacie. I pola zrobi�, i chudoby dopatrze�, a z gminy gonili na st�jki, na szarwarki*, na wszelk� powinno��. Do dworu te� odrobki by�y � nie tyle, co teraz, bo wtedy stary pan sam rz�dzi�, ka�dego we wsi znal i niedu�o liczy� i za pasz� letni�, i za ga��zie na opa� zim�. �wie�, Panie, nad jego dusz� � ojciec by�! Ale nawet matka, cho� sroga by�a, szkodowa�a mnie w gor�cy czas i jakiem pierwsze zbo�e na chleb om��ci�, powiada: � Na wiatrak zawie�! Ale mnie i miarki z niego szkoda by�o odda� � wysypa�em w �arna, sta�em mle�, cho� ze zm�czenia trz�s�y si� r�ce i palce odpada�y od mlona*. I tak doprowadzi�em ten m�j pierwszy chleb od nasienia do dzie�y. I takiego smaku jak w nim to potem tylko jeszcze dwa razy na �ycie smakowa�em! Ch�op przesta�, zdziwiony nieruchomo�ci� obcego. Oparty o �cian�, z przymkni�tymi oczami zasn�� mo�e po m�ce tych dni, a mo�e os�ab�. Ogienek dawno wygas� na skraju pieca, ch�op przy�o�y� par� szczapek. � Mo�e by pan ju� spocz��! � rzek� z cicha. Wtedy go�� ockn�� si�, spojrza� na p�omie�. � Ja spoczywam. Tak mi dobrze. Powiedz dalej, wi�cej o tym chlebie. � To niech pan dozwoli lulk� zapali�. Z �aski pa�skiej tyto� jest. � Pal, bracie, i gadaj. � Ten drugi ci�ko doczekany chleb szmat p�niej by�. Matka pomar�a � u mnie �onka trzeciego syna karmi�a. Urodzaj tego roku by� taki bogaty, �e starzy ludzie takiego nie pami�tali. Po siewach ju� by�o jesieni� � baby si� lnem zabawia�y. Jednej nocy spa�em mocno, bo po drwa je�dzi�em daleko i zmordowa�em si�, a� tu kto� w szyb� t�ucze, co� wo�a. Schwyci�em si� z �awy: w oknie �una, a na dworze ju� krzycz�: gwa�t, gwa�t � sio�o gore. Porwa�a si� �ona, pobudzi�y si� dzieci � wylecieli�my na dw�r bosi, w koszulach tylko, ehe, ju� s�siada gumno si� pali. �ona porwa�a poduszk�, ko�ysk� z dzieckiem, ja skoczy�em do chlewu, do byd�a � a tu ju� nasza stodo�a w ogniu. Wypu�ci�em byki � rozumne, a krowa od ciel�cia ani rusz. Jeszczem czas mia� to ciel� wypchn�� i j� gwa�tem, a ogie� wpad� na strzech�, wicher wierzeje zatrzasn��; zosta�a ja�owizna, owce, koby�a �rebka dwuletnia � przepad�y. I take�my zostali � pi�cioro dusz, bosych i go�ych na tej pogorzeli. � Nie dostali�cie ubezpieczenia ogniowego? � Dali trzydzie�ci rubli z gminy. Oj, panie, pieni�dze ognia nie zap�ac�. Pi�tna�cie lat ja ten po�ar odrabia�. Trza by�o byki i krow� sprzeda� za byle co, kobieta si� rozchorowa�a, dziecko zmar�o, zimowali�my jak byd�o � w szopach u tych, co zostali, trza by�o �ebra�, a najbardziej g�odem przymiera�. Taki rok przeby� to jak innych dziesi��. A i starego pana we dworze nie sta�o, pomar�, nie by�o do kogo po ratunek i��. Komisarz rz�dzi� za m�odego, kt�ry nigdy nawet do tych maj�tk�w nie zagl�da�. Poszli my do komisarza � r�ce roz�o�y�: ja s�uga � dosta�cie od pana kwit, dam drzewa, zbo�a, sam nie mog�. A gdzie by�o szuka� tego pana po �wiecie. Doradzi� komisarz, �eby pro�b� s�a�! Napisa� pisarz � podpisa� si�, kto umia�, a ka�dy za siebie krzy� postawi� � i pos�ali. Czekali�my odpowiedzi jak wiosny, ale i dot�d nie przysz�a. To, panie, ten chleb, co�my zebrali po tej n�dzy, tom go jad� i z rado�ci �zy razem �yka�, �e ju� on m�j, w�asny � nie kupny, nie proszony, nie wy�ebrany. I znowu roki bieg�y. Ch�opcy poro�li, ciasno si� zrobi�o i w chacie, i na polu � wzi�a si� swarka i w jakiej� bitce z s�siadem syn starszy jego ch�opca kijem po g�owie zdzieli�, �e omal nie zosta� na miejscu. Zrobi�a si� sprawa � mia� ch�opak m�j na rok do wi�zienia i��; my�l�, on m�ody, szkoda i strata, mi�dzy aresztantami aresztantem si� zrobi � i nies�awa, i zagubienie duszy. Wi�c jako� �wiadk�w uprosi�em � na mnie donie�li � i poszed�em za syna na pokut�. Oj, chleb tam, panie, gorzki i cuchn�cy, w gard�o nie lezie, a nuda ko�ci przejada. To jakem sw�j czas odby�, zda�o si�, z piek�a si� wyrwa�. �Na jesieni pu�cili � ciemnym wieczorem do wioski doszed�em. S�ucham, w�sz�, bo �ma by�a i deszczyk siek�. S�ysz� ludzki gomon*, i g�si po chlewkach g�gaj�, studnie skrzypi�, po chatach si� �wieci, dym czu� � i chleb �wie�y. Zradnia�em*, jakby dziesi�� lat kto z plec�w zdj��, wchodz� do izby, witaj� radzi � i dzieci, i wnuki malutkie. A na stole bochny le�� � tylko co synowa z pieca wyj�a � jeszcze ciep�e, pachn�ce; wielkie bochny na klonowych li�ciach. Zrzuci�em w sieni turm�* cuchn�ce �achy, zasiad�em do wieczerzy � i to by� taki znowu pami�tny chleb, panie, na cudo smaczny. � A dlaczego� teraz nie gospodarujesz na swoim? � Bo ju� ja swoje odrobi�, panie. Czterdzie�ci lat zagon�w swoich pilnowa�, ziemi� i dobytek szanowa�, dzieci pohodowa�, co sam umia�, ich nauczy�, podzieli�, s�abszym sam dopom�g�, silniejszym nie da� mniejszych skrzywdzi�, ods�u�y� w gminie setnikiem i starost�, jedn� c�rk�, co by�a, za m�� oddal � wszystko sprawi�, co matka umieraj�c przykaza�a spe�ni�. Poduma�em � mocy jeszcze troch� osta�o, mo�na popanowa�. Ze dworu przys�ali � mo�e kto tu za str�a si� zgodzi. M�odzi niech�tliwi byli � prawi�, �e nudno � a mnie ch�� wzi�a. Lubo tu latem ciche�ko, tajnie, spokojnie. Panowanie istne, wola i dola. I dumka si� plecie, i moc si� nie rwie. Wspomina cz�owiek lata, wspomina troski, roboty, wspomina ojc�w i s�siad�w, i dzieci, i sprawy r�ne, i uciech� ma, �e tyle tego i odrobi�, i wybiedowa�. I bez k�opotu sobie na koniec �yje, nikomu miejsca nie zawala, a jeszcze zim�, jak do swoich zajrzy, to grosz ma tkn�� � najpotrzebniejszemu. Bogu niech b�dzie chwa�a, na wiek ja sw�j nie narzekam i nie obejrza� si�, jak �ywot zby�. Go�� wsta�, wyprostowa� si�, przeci�gn��. Spojrza� po sobie i skrzywi� si�. � Do czegom ja podobny! � mrukn��. � Ja pana prosi�, by te odzienie zrzuci�. Mam przecie� bielizn� czyst�, a te szmaty trza upra�. Smakowa� panu chleb, niech�e pan spr�buje lnianej naszej koszuli. Ze skrzynki doby� zwitek bielizny, a go�� z u�miechem si�gn��, wzi�� w r�ce szaraw�, g�adk� tkanin�, pachn�c� jeszcze lnem i dymem chaty. Gdy si� jej ciekawie przygl�da� przy �wietle ognia, ch�op pocz�� zn�w gwarzy� swym spokojnym g�osem, co przypomina� poszum zb� w cich� letni� pogod�: � To jeszcze z �oninego trudu � i starczy do trumny. Zostawi�a mi pe�n� skrzyni�, a obdzieli�a dzieci wszystkie, a czasem i sprzeda�a troch�, jak bywa� ci�ki przedn�wek. A szmat si� spali�o w chacie wtedy! Nie by�o we wsi drugiej baby tak chytrej do lnu, jak moja. A pami�tam, �e ja jej bra� nie chcia� � na si�� matka kaza�a � i my�l�, �e �aden ch�op nie pozna si� tak na babie, jak druga baba. Chytro�� w nich jednaka, to i znajomo�� lepsza. Ja po wieczorkach i muzykach dziewki upatrywa�, a one po polu i po chatach. Mnie si� spodoba�a coraz to inna, a jej tylko jedna. To jak umy�lili swaty s�a�, to ja w g�ow� si� drapa� z namys�u: i ta �adna, i ta bogata, i ta z�by szczerzy, i ta g�os cienki ma, a ona od razu prawi: � B�dziesz Maryn� bra�. A� mnie co� rzuci�o: bo to i ospowata by�a, i mruk, i raz tylko my ze sob� gadali, i to mi w pysk da�a. Tak ja naprzeciw matce stan��, upar� si�: jak Maryna, to i �eni� si� nie chc�. A matka jak nie porwie za kociub�*, jak nie stanie mnie wali� � zas�ania�em si�, uchyla�em, a w ko�cu do drzwi i w nogi. No i stan�o na matczynym, bo co by�o poradzi�. Pobrali�my si� na jesieni, a jak do roboty si� wzi�a, widz�, �e matczyne oczy dobrze wypatrzy�y, matczyna g�owa dobrze wyduma�a. A po roku ludzie wszystkie mnie zazdro�cili. Kobieta by�a zdrowa jak rzepa, a w robocie mocna jak ko� i najwi�ksza osobliwo��, bez j�zyka. Bo nie ma na ca�ym �wiecie gorszej choroby jak babski j�zyk. Nigdy swar�w, nigdy jazgotu. Jak do serca jej dosz�o, to wali�a, ale dw�ch s��w pr�nych nie powiedzia�a, a matk� szanowa�a jak rodzon�. Przez to niegadanie to i roboty mog�a tyle sprawi� � bo robota babska to niby nic, ot, jak te nitki w p��tnie, zda si� g�upstwo, ale co tego naprz��� trzeba na jedn� koszul�. Tylko �e ma�o takich, co by jej podo�a�o, a najbardziej z ich gadania mitr�ga. Go�� znikn�� za piecem i po chwili ukaza� si� przebrany w to szare p��tno od st�p do g�owy. Tedy ch�op zgarn�� pos�anie z szuwaru i wyni�s� z izby precz, i ukaza� si� znowu z wi�zk� �wie�ego siana. Rozes�a� je na �awie i spojrza� na go�cia swego z dobrotliwym u�miechem. � Ot i przemieni� si� pan, a teraz na pos�anie �wie�e ledz i zasn��. Jutro ja panu poka�� p�ytki zalew, gdzie wyk�pa� si� dobrze, bo grunt piaszczysty, to i ca�kiem pan pozdrowieje. � B�d� spa� jak kamie�, ale ty jutro znowu z depesz� pop�yniesz i odpowied� przywieziesz. Po chwili w chacie zapanowa�a zupe�na cisza. Iskierki dogasaj�cego ognia biega�y po popiele i zgas�y, pod piecem monotonnie �wierka�y �wierszcze. Chata sta�a w�r�d bezludzia, srebrna ca�a w miesi�cu jak zaczarowane siedlisko duch�w z dziecinnych bajek. S�o�ce przedpo�udniowe, promienne, za�echta�o powieki �pi�cego, �e si� zbudzi� musia�. Le�a� d�ugo, nie wiedz�c, gdzie jest � na ziemi czy w jakim� za�wieciu z ba�ni. W izbie gospodarzy�o s�o�ce i rozprawia�y ptaki. Zapatrzony w b��kit za oknem, le�a�by d�ugo, ch�on�c t� cisz� i barw�, ale go poderwa� g��d, ten nieznany dot�d, zajmuj�cy objaw �ycia pierwotnego. Wsta� tedy i z kromk� chleba w r�ku wyszed� przed chat�. Jak okiem si�gn��, by�a bezmierno�� zieleni pod stopami, bezmierno�� b��kitu nad g�ow� i wielmo�ne s�o�ce w ca�ym majestacie. Radowa�o mu si� ka�de stworzenie: owady w powietrzu przejrzystym, ptaki po krzakach, �d�b�o ka�de, kwiatem uwie�czone. Stadko cyranek �erowa�o nietrwo�ne na rzece, sikory pod strzech� karmi�y piskl�ta, po brzozie smyrga�a w uciesznych skokach ruda wiewi�rka, w borze niedalekim ku� dzi�cio�, grucha�y grzywacze. Jak wczoraj na �awie w chacie, tak teraz cz�owiek na trawach si� wyci�gn��, poddaj�c si� biernie s�onecznym promieniom i powietrzu, i jad� czarny chleb. Potem zapewne znowu zasn��, cho� mu si� to zda�o chwil�, ale gdy zn�w podni�s� powieki, s�o�ce, mniej pal�ce, sta�o nad lasem. Powsta� i poszed� za �ladem udeptanej �cie�ki w stron� czarnych olszyn nad rzek�. Znalaz� zatok�, rodzaj jeziorka, o g�adkiej czystej toni i jasnym dnie. Le�a�y tam jakie� dziwaczne kosze na ryby � siatki r�czne, odzie� sw� ujrza� upran� i rozwieszon� na krzakach, a na jedynym d�bie � szary ul z pnia ukryty w�r�d ga��zi. Z rozkosz� cia�o swe, rozpra�one s�o�cem, zanurzy� w wodzie i bawi� si� jak dziecko w k�pieli, obserwuj�c roje malutkich rybek i niezdarne, czarne raki pe�zaj�ce po piasku. A wreszcie wzi�� siatk� i uchwyci� dziesi�tek rak�w, my�l�c o wieczerzy, znowu g�odny. Gdy orze�wiony k�piel� wr�ci� do chaty, ujrza� w oddali cz�no Symona i zda�o mu si�, �e ch�op nie by� sam. Zaniepokoi� si� mo�liwo�ci� przybycia drugiego cz�owieka, jakby ju� sam by� dziki, i pocz�� si� baczniej wpatrywa�. Ale blask by� na toni i mami� wzrok, wi�c wszed� do izby, jakby chcia� si� ukry�. A wtem rozleg�y si� g�osy, okrzyki i na progu stan�� m�ody cz�owiek, w eleganckim jasnym ubraniu, i nie widz�c nic z blasku, zawo�a�: � Stefanie! I nagle go pozna� w tym ch�opie odzianym w p��tno, i wybuchn�� wielkim �miechem: � Maskarada! Powiniene� na cel dobroczynny pokazywa� si� w tym stroju za pieni�dze. � Sk�de� si� tu wzi��? Seweryn �yje? � �yje i �y� b�dzie. Wi�kszy powsta� pop�och o ciebie. Matka od zmys��w odchodzi. Ca�a policja w ruchu. Tom spisa� legend i pog�osek, nie czyta�e� gazet? � Tutaj! � Ach, prawda! Ale sk�d si� ty tu wzi��e�? � Ch�op ci nic nie opowiada�? � Nie. Zabra� mnie nie chcia� � zagrozi�em policj�, wtedy si� zgodzi�, ale g�by nie rozwar� przez ca�� drog�. Nie uwierzysz, co za odsapni�cie z napr�enia sprawi� doktor, jak twoj� depesz� matce przyni�s�. Sprowadzi�a mnie i wys�a�a w pogo�. Ledwiem odszuka� t� dziur�, ale jake� ty j� wynalaz�? � Wcale nie szuka�em. Wsiad�em do poci�gu, kupi�em bilet na chybi� trafi�. Jecha�em, a� zrozumia�em, �e �ycia mordercy nie znios�. Wysiad�em na jakiej� stacji, poszed�em plantem, chcia�em si� rzuci� pod poci�g, ale trafi�em na rzek� i skoczy�em z kolejowego mostu. � Wariat! � Ten ch�op mnie wyci�gn�� i odratowa�. � �adna heca. Kiedy� to by�o? � Nie wiem. Zdaje mi si�, �em od tej pory prze�y� ca�e lata. Ale, prosz� ci�, nie m�wi�e� ch�opu mego nazwiska? � Nie. Spyta�em o pana, co depesz� wys�a� � czy zdr�w. Odpowiedzia�, �e zdr�w, bo chleb je i �pi. Takem twej matce depeszowa�. � Zachowaj�e i nadal moje incognito*. � Jak�e ty tu my�lisz d�ugo pokutowa�? � W ka�dym razie tu przenocujemy. � Jak na polowaniach wiosennych na g�uszce. Pami�tasz, byli�my kiedy� gdzie� w twoich jakich� maj�tkach, bodaj w tych stronach. B�dzie temu lat ze siedem. Szkoda, �em sztucera nie wzi��, a� si� tu roi od ptactwa na tej dzikiej rzece. Szkoda te�, �em nie przywi�z� ci garnituru bardziej europejskiego, no i lokaja. Ale my�l�, �e matka to wszystko wy�le, gotowa nawet i sama przyjecha�. No, a c� si� tu jada? � Czarny chleb. No i � jakbym przeczuwa� go�cia � u�owi�em k�pi�c si� troch� rak�w. � Symonie! � zawo�a� g�o�niej. Ch�op si� ukaza� w progu, z r�czn� torb� nowo przyby�ego i wi�zk� ryb na �ozinie. � Je�� si� panom chce. B�dzie dobra go�cina. Zaraz ryb� oprawi� na juszk�. A tu co, w wiedrze? � Raki. � Oho, to pan ju� i za gospodark� si� wzi��. � S�uchaj no, z tym panem ty jako� rozmowniejszy ni� ze mn�! � za�mia� si� przybysz. Ch�op przykucn�� na ziemi i zacz�� ryby skroba�, u�miechn�� si�: � My z tym panem rybaki. Z jego sprawy u�owi�em takiego szczupaka pod �elaznym mostem, �e b�d� mia� chleba na wszystkie moje lata. � I pszczo�ami osiedlisz wszystkie drzewa w borze! � doda� weso�o go��. � Jak pan ze mn� pob�dzie, to i pan si� rozmi�uje w pasiece. � To ty my�lisz t� sielank� d�ugo uprawia�? � za�mia� si� nowo przyby�y. � Na razie do jutra, ale czuj�, �e tu wr�c�. Jutro, Symonie, dostawisz nas do dworu. � Do dworu? � zdziwi� si� ch�op. � To� panom bli�ej do �elaznej drogi, do stacji. Do dworu to teraz ci�ko si� dosta�. Trza p�yn��, a potem d�ugo brodzi� po bagnach. Nie wiem, czy panowie potrafi�. � Ano, trudno. Musz� by� we dworze. Chc� pozna� ten wasz dw�r i pana. � Pana to nie ma. Nikt jego nie zna. On, powiadaj�, niespe�na rozumu. � Jak to? Kto powiada? � Tak �ydy gadaj�. Bo to trzyma komisarza, co go kradnie, fa�szywe rachunki podaje, sam si� bogaci, a on nigdy ni sprawdzi, ni zajrzy, ni si� dowie. To jak�e. Taki, co o swoje nie dba, swego nie pilnuje, to je�li nie dure�, to chyba kr�cony. � No, a dlaczego� nie dure�? � Dziad jego, stary pan, bardzo dobry i m�dry by�, to sk�d�e mu durniem by�? � Zna�e� starego pana? � Jeszcze by nie! Jego ka�dy zna� ze wszystkich dziesi�ciu wiosek, co do skarbu nale��. Bywa�o, jedzie od folwarku. Po drodze bystro, a przez wsie to st�pa. Mia� takiego ry�ego �rebca i sam si� powozi�. Strasznie za porz�dkiem patrza�. Jak zobaczy� dziur� w p�ocie albo w strzesze, albo chude bydl�, albo dziecko porzucone na ulicy, albo bab� brudn�, albo �wini� w ogrodzie, albo ch�opa w podartej siermi�dze, to stawa� i �aja�, a g�os mia�, jakby buhaj rycza�. A takie mia� oko gospodarskie, �e wszystko dojrza�, a tak� pami��, �e sznury ch�opskie zna� czyje � to jak gdzie by�o �le zrobione, to nie darowa� i gospodarza wyszuka�, i nasobaczy�, ile wlaz�o. A bywa�o, w niedziel� czy �wi�to, jak nar�d na ulicy siedzia� i gada�, to przystan�� przy gromadzie, fajk� zapali� i gada�, a najbardziej to �aja� � z ca�ego tygodnia przypomnia� � co komu by�o warto. A czasem dobry bywa�, a ju� najbardziej, jak kto sad za�o�y� albo drzewa przy ulicy posadzi�, to wtedy i srebrnego rubla da�, a �e w koniach si� kocha�, to �rebce darmo dawa�, a za �rebi�ta wychowane go�ci�ca jeszcze doda�. Tote� po nim dot�d drzewa dzikiego i sad�w pe�no po naszych wsiach, a konie dot�d na okolice szeroko nasze si� s�awi�. Ojciec rodzony by� dla mnie. Mnie by�o osiemna�cie rok�w, jak pomar�, ale jak dzi� pami�tam poch�w. Tego dnia, �eby kto do wsi zaszed�, to by my�la�, �e nar�d wymar� � �ywa dusza w chatach nie zosta�a. Ze dworu do grob�w b�dzie wiorst pi�� � ludzie trumn� nie�li, cho� jesie� by�a p�na i b�oto po kolana, a za trumn� szli wszyscy i nie by�o takiego, co by nie p�aka�. Wiedzieli, po kim p�acz� i po czym. Pana stracili i dw�r stracili. �eby mu syn osta�, mo�e by stary �ad si� uchowa�, ale panienka jedna by�a. Zaraz j� gdzie� wywie�li � za cudzego si� wyda�a. Co wart prystupa* cudzy w chacie, a tym bardziej we dworze! Kobieta, wiadomo, za ch�opem idzie, gdzie by nie by� � tak i nasza panienka posz�a. M�wi�, �e prystupa bogaty by�, �e dla niego polanowski skarb to futor! Nie mo�e to by�, ale tak gadaj�. � A ten wnuk kr�cony � nie by� u was nigdy? S�ysza�em, �e na polowaniu na g�uszce tu kiedy� by�. � Jakie to bycie! �eby on krowy i konie obejrza�, to by gospodarz by�. Co jemu g�uszce! �eby on ob�aw� na komisarzowe sprawki zrobi�, to by on by� my�liwy. � Powiem mu t� twoj� rad�. � Ino, panie, ostro�nie m�wi�, �eby komisarz nie s�ysza�, bo on si� wy��e, a pan pojedzie, to komisarz mnie jak much� zgniecie. � Nie l�kaj si�, a je�� dawaj tymczasem. Ch�op zaj�� si� gotowaniem, a dwaj panowie zacz�li ze sob� rozmawia� w obcym j�zyku, a wreszcie wstali i wyszli przed chat�. Znowu noc by�a cicha i miesi�czna. Usiedli nad rzek� i pal�c papierosy, milczeli, zapatrzeni w leniwie p�yn�c� wod�. � S�uchaj no, o wszystkom ci� pyta� i o wszystkich. Tydzie� temu si� to sta�o, mnie si� zdaje, �em przez ten tydzie� o lata dojrza� i �e to wszystko strasznie dalekie. Alem ci� jeszcze o jedno nie spyta�: a ona? � Ona wyjecha�a, ze starym Brunerem. � Tylko tyle! � Tylko. To by�o ca�emu �wiatu wiadome, tylko wy dwaj byli�cie �lepi i g�usi. Ona zwyk�a, przeci�tna awanturnica. Bruner, stary milioner, doprowadzi go do ma��e�stwa, a wy dwa koguty, bardzo m�ode i g�upie. � A �eby Seweryn umar�! � Albo ciebie ten ch�op z wody nie wyci�gn�� w por�! � I to wszystko: sza�, w�ciek�o��, nienawi��, m�ciwo��, zab�jstwo, samob�jstwo, rozpacz, upokorzenie, wstyd, �al � ca�e piek�o udr�cze� dla pod�ej baby! Symon ma racj�, trzeba by� durniem! � Nie b�dziesz ostatni, pociesz si� tym! � Ale my�l�, �e w moim �yciu to b�dzie ostatnie. Zamykam ten ca�y okres. Nie b�d� mia� ju� si�y przecierpie� wi�cej, com znosi� przez te marne niby kilka dni. Ani pami�tam wi�kszej szcz�liwo�ci, jak ta chwila, gdym si� dowiedzia�, �e Seweryn �yje. Jak my�lisz, on mi przebaczy? � Seweryn! Przecie on si� czu� winny wzgl�dem ciebie. Pojedziemy jutro? � Tak. Do Polanowa naprz�d. Dam si� przecie pozna� i wydam przede wszystkim rozporz�dzenie, �eby mi tu, gdzie ta chata, wybudowano letni dworek, w kt�rym Symon b�dzie mieszka� i rz�dzi�. B�d� tu przyje�d�a�, przebywa�, s�ucha� jego filozofii i je�� czarny chleb. Tu jest jaki� �wiat � poza z�em i dobrem, taki inny � jakby z innej planety, i jam si� tu wi�cej nauczy�, jak przez ca�e dotychczasowe �ycie. � Czy ty s�yszysz, �e tu co� m�wi? Umilkli, s�uchali. W toni plusn�a czasem ryba, �wierka�y dyskretnie �wierszcze, od lasu przeszed� poszum, z nieba oderwa�o si� gwiazd par�, po krzakach, zda si�, s�ycha� by�o oddech u�pionych ptasz�t. � �liczna noc! � szepn�� go��. Drzwi chatnie* skrzypn�y i sp�oszy� cisz� powolny g�os ch�opa: � Wieczerza na stole, a siana us�a�em bogato na �awie. Niech panowie powieczerzaj� i legn�, bo ju� kurki na niebie wstaj�, p�no. Rosa zacznie pada�, zdrowiej przy kominie. � Chleb jest, Symonie? � Jest, panoczku, ten�e sam, �wie�y, zdrowy. Niech panom smakuje. � P�jd�my. Opowiesz nam co jeszcze o nim. JEZIORO Po wielu dniach nerwowego rozdra�nienia i uczucia tropionego i �ciganego zwierz�cia, p�ciemny, brudny, pe�en �ydostwa wagon trzeciej klasy wyda� si� Grzegorzewskiemu portem i azylium* bezpiecznym. Wtuli� si� w najdalszy k�t i odetchn��, gdy poci�g ruszy�, wysuwaj�c si� z obr�bu miasta i stacji w ciemno�� nocy, w pustk� p�l. Jeszcze chwil� miga�y latarnie, o�wietlone okna kamienic, s�ycha� by�o huk i szum ludzkiego zbiorowiska; coraz rzadsze smugi �wiat�a, coraz rzadsze wstrz��nienia na zwrotnicach, wreszcie tylko miarowy stuk k� wagonowych na szynach, puls Grzegorzewskiego pocz�� te� spokojniej, miarowo uderza�, ogarn�o go bezmierne zm�czenie, os�abienie, senno��. Ju� spa�, gdy go konduktor spyta� o bilet. Przerazi� si� jaskrawego �wiat�a latarni, ale si� wnet uspokoi� na oboj�tny g�os: � Wam w Brze�ciu przesiadka! Ju� go nikt nie prze�ladowa�, nie �ledzi�, o nic nie podejrzewa�. Wyrok �mierci, kt�ry mia� w kieszeni, by� martw� liter�. Teraz tylko spa�, spa�. Otaczaj�cy go �ydzi gadali o kolejowych dostawach, dzieci jakie� krzycza�y wniebog�osy, podpity kolonista chrapa� naprzeciw, wszyscy kopcili ohydny tyto�, zaduch panowa� nie do zniesienia; on nic nie s�ysza�, nie czu�, tylko jedno: spa�, spa�! I zasn�� na twardej �awce, od dawna raz pierwszy bez zmory, ci�ko, twardo, bez trwogi. Po po�udniu dnia nast�pnego wysiad� na ma�ej stacji, na wydmie piaszczystej, okolonej na horyzoncie marnym, sosnowym borem. Na pustej platformie zaczepi� go �ydek�wo�nica, proponuj�c fur� do najbli�szego miasteczka, ale Grzegorzewski zby� go milczeniem i wyszed�szy na podw�rze za stacj�, rozejrza� si�, szukaj�c jakiego� dworskiego ekwipa�u* Ale ujrza� tylko kilka fur i par� ka�amaszek*. � Czy s� konie z Jeziora? � zawo�a�. Milczenie. Ch�opi w burych sukmanach nie zdawali si� ani s�ysze�, ani zwraca� na niego uwagi. Tedy us�u�ny �ydek si� wmiesza�: � Pan do Ozera, do pana Hrehorowicza? Tu jest furmanka, ja widzia�! Sachar, Sachar, to do was ten pan jedzie! Wtedy gdzie� z boku poruszy� si� jeden z ch�op�w i nie wyjmuj�c fajki z z�b�w, j�� odbiera� koniom torb� z obrokiem, potem je okie�zna�, siad� od niechcenia na drabinie wozu i zajecha�. � Daleko do tego dworu? � spyta� Grzegorzewski, patrz�c z trwog� na �ekwipa��. � Za rzek�, blisko! � odpowiedzia� �ydek. � Nie przys�ali bryczki, bo teraz du�a woda! Prawda, Sachar? Ch�op g�ow� kiwn��. Go�� wcale nie rozumia�, jaki by� zwi�zek mi�dzy du�� wod� i bryczk�, ale dalej tej kwestii nie bada�; wrzuci� do wozu sw�j niewielki kuferek, sam si� ulokowa� na kupie nie bardzo suchego szuwaru i ruszyli. Grzegorzewski zna� wie� tylko z jednej kondycji* w Lubelskiem. Sp�dzi� jedne wakacje w wielkim, eleganckim dworze, zreszt� urodzi� si�, �y� i zna� tylko Warszaw�. Rozgl�da� si� tedy ciekawie. Jechali pust�, piaszczyst� drog�; po obu jej stronach le�a�y szmatki p�l, pokrytych n�dzn� runi� sple�nia�ego po zimie �yta lub obszary nieu�ytk�w, garby lotnych piach�w. Gdy wjechali na jedn� z takich wypuk�o�ci, ujrza� przed sob� rzek�, szeroko rozlan�, bez �ladu mostu lub jakiejkolwiek przeprawy. � Jak�e to? Wp�aw pojedziemy? � spyta�. Ale Sachar, skulony na przodzie wozu z kolanami pod brod�, odpar� najspokojniej: � Ni, wody nadto � i zatrzyma� w�z nad samym nurtem. Wtedy ujrza� Grzegorzewski wepchni�te w krzak �ozy nadbrze�nej cz�no, w kt�rym spa� ch�op. � Niechaj pan wylezie! Ho, Borys! � zakomenderowa� Sachar, wyprz�gaj�c konie. Zerwa� si� i drugi ch�op. W mig rozebrali na kawa�ki w�z, w�o�yli do cz�na, stan�li z wios�ami w ko�cach, Grzegorzewski usiad� w �rodku. Gdy rozmy�la�, co si� stanie z koniem, ten uderzony biczem skoczy� w rzek� i wnet wyprzedzi� cz�no, p�yn�c prosto na krzaki, oznaczaj�ce w oddali brzeg przeciwny. Gdy ludzie przybili, ju� go zastali ogryzaj�cego m�ode �ozowe p�dy i stare zesz�oroczne szuwary. Znowu ch�opi w mig z�o�yli w�z, z�owili konia i ruszono dalej, ju� bez drogi, szczelinami w�r�d krzak�w � jakim� szlakiem wiadomym tylko Bogu i Sacharowi. Grz�z� w�z, grz�z� ko�, kr�cili si� zygzakiem, Grzegorzewski widzia� jaki� wiatrak na prawo, na lewo, wprost i wreszcie spyta�: � Czy daleko jeszcze do dworu? Sachar spojrza� na s�o�ce i odpar� filozoficznie: � Za dnia dojedziem. � A nie utopimy si�? � Iii, czego! Dobra droga! � No, a kiedy bywa z�a? � roze�mia� si� Grzegorzewski. Sachar widocznie nie zrozumia� pytania ani �artu, bo milcza� chwil� i wreszcie rzek�: � W tamtym tygodniu mo�na by�o do dworu p�yn��. Teraz gdzie si� utopi�? � Pan Hrehorowicz w domu? � Kto? � No, dziedzic Jeziora. � Nie znam. � Jak to � nie znasz. No, dok�d�e jedziemy? � Do Ozera. � Ozero � Jezioro przecie. Jak�e si� dziedzic wasz nazywa? � Dzieci? Jest ma�a Jarynka. � Nie dzieci, ale dziedzic, w�a�ciciel. Kt� we dworze mieszka? � No, kt�by? Ozerski pan i Zabowie�ycka. � A jak�e si� pan nazywa? � Mnie co za dzie�o, jak on si� nazywa. Wiadomo, ozerski pan. Ja jemu nie stan� m�wi� Iwan czy Ku�ma. � Ale on Polak? � Wiadomo, jak pan, to i Polak, Lach. � A ruskich pan�w tu nie ma? � Nie, jak ruski, to barin* albo genera�. � A wy sami ruski? � Ja tutejszy, z Teremnego, tam za rzek�. � Nie macie gruntu? � Jak to? Mam p� nadzia�u. � To dlaczego s�u�ycie we dworze? � Du�o byd�a jest, to ojciec do dworu mnie da�, �eby dosta� szmat ��ki na siano. � To u was nie brak chleba? � Kto s�aby albo hultaj, albo pijanica, temu brak. � A bunt�w tu u was nie by�o? � A chodzili ch�opcy tamtej zimy. Pokr�cili si� troch� jak durne, u nas nie byli. � Czeg� chcieli? � Kto ich wie. Gadali, �e trzeba zabast�wk�* robi�, dwory od pan�w odebra�. � No, a z waszej wsi te� chodzili? � Ni, my czekali, co tamci zrobi� u siebie. Do swego dworu my by ich nie pu�cili. � No i jak�e si� sko�czy�o? � A siedzieli tamci w policji po miesi�cu. � A teraz zupe�nie tu cicho? � Teraz nie wolno szumie�. Tu si� rozmowa urwa�a, bo wjechali w wod�, kt�ra si�ga�a do desek wozu, a rozci�ga�a si� jak okiem zajrze�. Ale ani ko�, ani Sachar nic sobie z tego nie robili, a Grzegorzewski wstydzi� si� okaza� niepok�j. Tak brodzili d�ugo, kieruj�c si� na piaszczyst� wydm� i gdy na ni� wybrn�li, Sachar rzek�: � To nasze ogrody dworskie, a, ot, za tamtym brodkiem ju� folwarek. Br�dek tym si� r�ni� od innej drogi, �e woda w nim si�ga�a prawie do wierzchu siedzenia, ale za to by� to koniec podr�y, bo wjechali mi�dzy p�oty z ko�k�w oplecionych �oz�, za kt�rymi by�y zagony, par� d�b�w, sosen i szare, oczeretem* kryte budynki. Rozleg�o si� szczekanie ps�w, pianie kogut�w, skrzyp studziennego ��rawia, skr�cili w bram� z daszkiem, na piaszczyste podw�rze i stan�li przed gankiem na dw�ch s�upach, pa�sk� rezydencj� w postaci drewnianego, niskiego domu. Mendel co najmniej ps�w r�nego wzrostu i barwy, ale jednolicie szpetnych i zajad�ych otoczy� w�z, ujadaj�c na wszystkie tony, i Grzegorzewski waha� si� wysi��� na to niego�cinne przyj�cie. Ale w drzwiach stan�a kobieta, niem�oda, du�ego wzrostu, chuda i ko�cista � psy umilk�y na jej widok, pocz�y si� �asi�. � Prosz� pana �mia�o. One nie k�saj�, gadatliwe tylko � rzek�a uprzejmie kobieta. Grzegorzewski si� uk�oni�, wszed� do sieni, chcia� si� przedstawi�, ale mu przerwa�a: � Znam pana z opowiada� Jasia. Ja bo jestem jego siostra, Zubowiczowa. Od �mierci m�a tu u niego gospodaruj�, bo, jak pan wie, on go�ciem w domu. I teraz na robocie � u Herburt�w � lasy mierzy, ale jutro, przy sobocie, przyjedzie na dwa dni �wi�t. Depesz� pana mu pos�a�am; cieszy si� ogromnie z mi�ych odwiedzin. Tu dla pana pok�j, prosz� si� rozgo�ci�, odpocz��; zaraz podam kolacj�! Stancyjka, w kt�rej go zostawi�a, czysta, o bielonych �cianach, niewiele i bardzo skromne mia�a sprz�ty, ale pachnia�a �ywic� i zdobi� j� wielki bukiet kacze�c�w na sosnowym stoliku pod oknem i barwny kilim nad ��kiem, na �cianie. Umy� si� i zmieni� ubranie, a ledwie sko�czy�, wiejska dziewczyna zajrza�a szpar� we drzwiach. � U�e weczera!* � oznajmi�a i znik�a. Poszed� tedy przez sie� na brz�k talerzy i znalaz� w jadalni nakryty st� i krz�taj�c� si� Zubowiczow�. Kolacj� sk�ada�a sma�ona ryba i kartofle, na stole le�a� bochen czarnego chleba, mleko by�o w dzbanku, samowar si� gotowa�, nie by�o �adnej s�u�by. Jadalnia mia�a tak samo bielone �ciany, proste sprz�ty, na �cianie stare portrety przodk�w i odwieczny zegar z wagami. W niziutkie okna zagl�da�y ga��zie bzu, ledwie p�czniej�ce w