11287
Szczegóły |
Tytuł |
11287 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11287 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11287 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11287 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARIA RODZIEWICZ�WNA
CZARNY CHLEB
OPOWIADANIA
PODSTAWA EDYCJI
MARIA RODZIEWICZ�WNA, CZARNY CHLEB, NAK�AD GEBETHNERA I
WOLFFA, WARSZAWA � LUBLIN � ��D� � KRAK�W 1914
CZARNY CHLEB
Poci�g kolei �elaznej przelecia� po mo�cie i wstrz�sn�� �oskotem martw� cisz� pustkowia.
Linia sz�a przez bagna i rozlewy leniwej rzeki i przerzyna�a wielki szmat tych mokrade� bia��
ta�m� sztucznego nasypu. Woko�o, jak okiem si�gn��, by� monotonny obszar czarnych w�d,
niskich ��z i bezdennych torfowisk pokrytych rzadk� traw� i siwym mchem. Nikt tu nie kosi�
ani tu si� osiedla� i jedynym mieszka�cem by� str� z dalekiego dworu, pilnuj�cy
przylegaj�cego do tych bagien lasu. W�a�ciwie s�u�ba jego potrzebna by�a tylko zim�, gdy
lody i mrozy utrwala�y moczary, latem nikt tam si� dosta� nie m�g�.
Cz�owiek mieszka� w szarej, starej chacie, na tak zwanym ostr�wku, nie mia� ni ogrodu, ni
pola do uprawy, wi�c dla zabicia czasu polowa� i �owi� ryby. Polowanie nie bardzo si�
udawa�o, bo strzelb� mia� lich�, dworsk�, kupion� u kowala za dwa ruble, brak�o te� cz�sto
prochu i piston�w*, ale kosze na ryby sam sporz�dza� misterne i posiada� ��dk�, zrobion� ze
starego koryta, wi�c po��w bywa� obfity. Ryb� si� �ywi�, ryb� suszy�, i po ca�ych dniach si�
tym zabawia�.
Zdarzy�o si�, �e niedaleko mostu �elaznego bobrowa� po rzece, gdy w kwadrans po
przej�ciu poci�gu pos�ysza� na mo�cie jaki� szmer. Podni�s� oczy, przes�oni� je od s�o�ca i
ujrza� w czerwonej �unie zachodu posta� ludzk�, id�c� po szynach. Cz�owiek wydawa� si�
bardzo drobny w�r�d �elaznego szkieletu � str� kolejowy zapewne.
Rybak, nie widuj�cy tygodniami sobie podobnych istot, patrza� na� z ciekawo�ci�. By� mu
zjawiskiem, czym� bardzo mo�nym i bogatym. Mia� pewnie zapa�ki, tyto�, m�g� dosta�
w�dki, okrasy, z lud�mi si� nagada�, i wiedzia� mn�stwo nowin, bo wraca� pewnie ze stacji
do swej budki, przy nasypie. Zmru�one od s�o�ca, jastrz�bie oczy starego ch�opa �ledzi�y
szcz�liwca; tak by ch�tnie do� zagada�, spyta�, ale by�o za daleko, za wysoko.
W samym �rodku mostu cz�owiek stan��, spojrza� w czarn� to� rzeki � chwil� zamajaczy�
nieruchomy, czarny paj�k na czerwonym niebie � i run�� w przestrze�. Rozleg�o si� t�pe
uderzenie, plusk wody, okrzyk, szamotanie si� ton�cego. Ch�op instynktownym ruchem
chwyci� wios�o, odepchn�� od brzegu sw�j statek i cisn�� go w stron� wypadku. Jeszcze
be�kota�a tam woda, burzona walk� �ycia z grobem. Gdy dop�yn��, jeszcze co� ujrza� w
wodzie, przechyli� si�, poda� wios�o. D�o� je uchwyci�a kurczowo � wyd�wign��, porwa� za
r�kaw, potem d�o� mu si� o�lizn�a po kr�tko ostrzy�onych w�osach, ale zdo�a� jeszcze
uchwyci� ko�nierz odzie�y, gdy r�ka ton�cego pu�ci�a wios�o i ca�e cia�o opad�o bezw�adem
martwoty.
Ale ch�op dzier�y� ko�nierz jak w kleszczach; pr�d wody ni�s� cz�no � zepchn�� je wnet
w zatok�, pod �ozy. Tedy ch�op, pomagaj�c sobie z�bami, wpar� je mi�dzy krze, zsun�� si� w
wod� i wywl�k� na brzeg topielca.
� Aaa, jaki� pan! � mrukn�� zdumiony. Nie dr�nik to by�, ale m�czyzna elegancko
ubrany, w letnim paltocie i surowym jedwabiu, cienkiej bieli�nie i ��tych p�bucikach.
Drug� my�l� ch�opa by�o, �e ratunek by� sp�niony i �e wyci�gn�� trupa, i bez nadziei, a tylko
odruchowo pocz�� go obraca�, trz��� i rozciera�, i zdziwi� si�, gdy wywo�a� wreszcie
krztuszenie i natychmiast potem wymioty.
� Ot, zaczai�a si� dusza! � mrukn��. � Trza zawie�� do chaty. Odejdzie do nocy! �
Z�o�y� go do cz�na i pocz�� wios�owa�. Byli na �rodku rzeki czerwonej od zachodu, gdy
topielec rozwar� oczy, b��dnie si� rozejrza�, spotka� utkwione w sobie �renice ch�opa i spyta�
jakby ze zgroz�:
� Kto wy?
� Ryby �owi� przy mo�cie, jak pan spad�. Podp�yn�� � wyci�gn�� w por�. Do chaty
zawioz�.
Uratowany pocz�� si� trz��� jak w febrze, oczy znowu zamkn��, wyczerpany.
� Zmarz� z l�ku! � pomy�la� ch�op; �ci�gn�� ze siebie siermi�g� i przykry� go.
Gdy cz�no przybi�o do ostr�wka, musia� go znowu d�wiga� i wlec do chaty.
Zmordowany, gdy go u�o�y� na pomo�cie z desek przy piecu, gdzie sam sypia�, pokr�ci�
g�ow� markotnie.
� Co� z nim �le si� dzieje � pomy�la� � ci�ki jak o��w i nie patrzy. Mo�e co sobie
odbi� we �rodku z impetu!* Ciep�a mu trzeba.
Napali� w piecu, przystawi� do ognia garnek z kasz�, le��cego okry� ko�uchem i
filozoficznie czeka� dalszego losu.
B�dzie �y�, to sam o sobie pomy�li, a umrze, no to trzeba b�dzie dobrn�� na plant* kolei
� do ludzi � i zda� spraw�. Wola� to pierwsze, bo i ambaras mniejszy, i taki pan pewnie
wynagrodzi, i �adnej ci�ganiny po urz�dach nie b�dzie.
Wzi�� si� tedy do roboty. Z�owione ryby p�ata�, niza� na �ozowe witki, gotowa� do
suszenia, gdy garnek zakipia�, spo�y� wieczerz�. Na dworze �ciemnia�o, przygas� i ogie�,
niczym niezm�cona letnia cisza nocna ogarn�a pustk�. Ch�op zatli� such� drzazg� i po�wieci�
na pos�anie. Cz�owiek le�a� nieruchomo, ale oczy mia� otwarte, t�pe i patrza� na sufit. Na
blask odwr�ci� je i rzek�:
� Po co� mnie ratowa�?
� No, co mia�em robi�. My�la�em � budnik* idzie pijany, w g�owie mu si� zamroczy�o.
Jak�e panu, odesz�o?
� Co to za chata? Wie�?
� Nie, to stra� dworska.
� Ty tu sam?
� Sam. A pan sk�d? Tutejszy? Mo�e kogo sprowadzi� albo kart� zanie��?
� Nie.
� Niech pan spr�buje, czy dycha� mo�e, czy co we wn�trzu nie zepsute. Ciep�o teraz.
Trza odzie� zdj��, wysuszy�.
� Zanadto mi s�abo. Tak zostan�.
� No, to niech pan do potu si� ugrzeje, to jutro ca�kiem odejdzie. A mo�e panu g�odno?
� Daj mi gor�cej herbaty.
� Herbaty? Sk�d�e u mnie herbata? Krupnik jest.
� To daj mleka.
� Mleka? Nie ma. To� tu b�ota, rzeka. Niech pan odpocznie, prze�pi si�, to odwioz� pod
�elazny most, p�jdzie pan do stacji, to tam wszystkiego dostanie. Teraz noc.
� Mnie si� spa� nie chce. Zostaw zapalon� lamp� na noc. G�ow� mam bol�c�, ci�k�, a
oczu zamkn�� nie mog�.
� Lampy nie ma, rozpal� troch� drzewek na przodzie pieca, a potem miesi�c* zejdzie. Sen
sam przyjdzie, cho� cz�owiek nie chce. Czasami pilnujesz z�odzieja czy zwierzyny i klniesz
si�, �e nie za�niesz, a sen jak zb�j z n�g powali. Co tu ju� gada�, �e przyjdzie do chaty, jak
pan le�y pod piecem! Zestracha� si� pan z tego wypadku, ta tak si� zdaje, �e rozbudzony.
Ch�op rozpali� gar�� szczap, czas jaki� siedzia� na �awie pod oknem, mrucz�c pacierze,
potem podes�a� pod g�ow� siermi�g� i leg� na deskach. W chacie puste k�ty ogarn�� czerwono
p�omie� ognia, potem srebrem osnu� miesi�c. Cisz� przerywa�o chrapanie ch�opa, czasem
g�uche st�kni�cie obcego, kt�ry nie spa� obj�ty groz� wewn�trznej, dusznej m�ki. I tak
up�yn�a noc pierwsza.
Nazajutrz rano ch�op znowu zajrza� na pos�anie pod piecem. Obcy nie spa�, ale spojrza�
bezdusznie i s�abo si� odezwa�:
� Zostaw mnie w spokoju. Zap�ac� ci za go�cin�.
� Mo�e by pan co zjad�?
� Nic nie chc�. Pi� mi daj.
Ch�op poda� mu wody ciep�awej, rzecznej w kubku blaszanym, cuchn�cym rdz� i ryb�.
Chory prze�kn�� raz, wzdrygn�� si� z obrzydzeniem. Potem znowu oczy zamkn�� i po chwili
milczenia rzek�:
� M�g�by� p�j�� czy pop�yn�� do stacji kolei?
� Po w�dk� czy herbat�?
� Nie. Wys�a� depesz� � i poczeka� na odpowied�.
� Jak zaraz pop�yn� do mostu, to po po�udniu wr�c�. Ale na tej bliskiej stacji nie ma
bufetu. W�dki to mo�e po znajomo�ci dostan�, ale herbaty to chyba troszk� naczelnik da.
Si�gn�� do kieszeni, wydoby� przemok�y pugilares, wyszuka� jak�� kartk� papieru, o��wek,
nakre�li� s��w kilka. Ch�op ujrza�, �e w pugilaresie by�o du�o pieni�dzy, i wyprostowa� si� z
szacunkiem.
� Migiem si� sprawi�, prosz� ja�nie pana � rzek�, bior�c papier i pi�ciorubl�wk�. �
Niechby pan pieni�dze przesuszy� na s�onku i odzienie te� �ci�gn�� ze siebie. Jak wr�c�, to
upior� w rzece.
� Ruszaj �ywo i wracaj z odpowiedzi�!
Ch�op wzi�� wios�o z k�ta i, poruszony widokiem pieni�dzy, par� ��dk�, ile mia� si�. Gdy
si� znalaz� na sta�ym l�dzie, chy�o te� pomkn�� do stacji. Ale w ci�gu drogi zdecydowa�, �e
najlepiej o wypadku wcale nie m�wi�, ludzi nie rozciekawia� � wsp�lnik�w w opiece nie
mie�. Wi�c gdy si� znalaz� w izbie telegrafu, na tej zgubionej w pustce, n�dznej stacyjce,
ucieszy� si� widz�c, �e dy�urnym jest zaspany pomocnik, niedawno przyby�y. Po�o�y� papier,
pieni�dze i czeka� u progu. Urz�dnik odczyta� p�g�osem: Buki � doktor Barski. Kiedy
pogrzeb Seweryna � Stefan. Potem szuka� stacji po ksi�gach, potem wypisa� kwit, odliczy�
reszt� i ziewaj�c wzi�� si� do aparatu.
� A czy pr�dko b�dzie odpowied�, bo ja czekam � rzek� ch�op. Urz�dnik apatycznie
ruszy� ramionami.
A w szarej chacie na pustkowiu obcy przybysz le�a� na �awie bez ruchu, bez woli, bez si�y
nawet do my�li porz�dnej. Gdy ch�op odjecha�, przez sekund� �a�owa�, �e wys�a� to pytanie
bezsensowne, ale odwo�a�, cofn�� nie mia� si�y. Potem zapad� na powr�t w jaki� letarg. W
uszach s�ysza� jakby s�aby szmer sypi�cego si� powoli piasku, przez powieki zamkni�te
widzia� co�, jakby otch�a� szaro�bur�, poci�t� brudno�krwawymi kreskami, w ustach czu�
cierpk� gorycz. R�ce, nogi, g�owa zdawa�y si� ci�kie jak o��w, niezdolne do ruchu, chwilami
tylko odczuwa� w ciele dreszcz, a w m�zgu zawr�t � i znowu nic � nic � nic!�
A� z tego �miertelnego odr�twienia zbudzi� go szelest u okna, furkot skrzyde� ptasich i
�wiergot. Podni�s� ci�kie powieki. Przez st�uczon� szyb� wpad�a do izby sikora. Goni�a
owad jaki� i przera�ona pocz�a rozpaczliwie t�uc do szyby, do s�o�ca, do swobody. Za
oknem odpowiada�o jej wo�aniom �wierkanie towarzysza, zawt�rowa� te� spod strzechy pisk
niemowl�t.
Cz�owiek przygl�da� si� i odczu� w m�zgu uderzenia ptasich piersi o tafl� szklan� �
b�lem. I zd�wign�� si� z �awy, chwil� siedzia�, pasuj�c si� z okropn� niemoc�, wreszcie wsta�,
podszed� do okna � otworzy�. Sikorka z radosn� pie�ni� �mign�a na wol�, a ze dworu sun�o
do izby wonne, letnie powietrze i rze�wo�� rzeki.
Cz�owiek nie wr�ci� na pos�anie � usiad� na �awce, poda� sw� zbola�� g�ow� tej fali
s�o�ca, ciep�a, mocy natury, i ogarn�� go sen. Matka ziemia g�aska�a go mi�osnymi d�o�mi,
ko�ysa�a szeptan� gadk� traw, szuwar�w, poszumu boru, mruczenia pszcz� dzikich, bartnych
i niefrasobliwego ptasiego szczebiotu. W s�o�cu rozgrzane balsamy i �ywice wonia�y, a b��kit
spokojnego nieba, wszystkie tony zieleni ��k i ��z zabarwi�y widmo oczne, star�y szaro�� i
b�otn� krwisto�� poprzedni�. A w uszach zapanowa�a majestatyczna nuta fal � kr�lewska
nuta przyrody. S�o�ce zatoczy�o wielki sw�j letni �uk i ubra�o si� w czerwie�, gdy g�os ludzki
zbudzi� �pi�cego:
� Panie, jasny panie, telegrama.
Ch�op sta� nad nim z papierem w r�ku.
Z daleka, jakby z za�wiat�w, wr�ci� duch do jawy, nie rozumiej�cy, bez wiedzy. I nagle
jak �una po�aru obj�a b��kitne widziad�o. Si�gn�� r�k� po t� wie�� grozy i nie czyta�. Po co?
Zabi� cz�owieka, przyjaciela � umar� � po co pyta� o ten pogrzeb, po co? Po co? A ch�op
uk�ada� na stole miedziaki i m�wi�:
� Mo�e pan si� poswarzy*, ale ja kupi� herbaty i wypi� w�dki � niedu�o, za p�z�otk� �
a potem si� skusi�, jak zobaczy� u str�a �wie�y chleb, i wzi�� za ca�� z�ot�wk�, a tu wszystka
reszta.
Na koszlawym stole po�o�y� wielk� skib� razowca i nakry� go z uszanowaniem p�achetk�
zgrzebnego p��tna. Potem zacz�� rozpala� ogie� i gwarzy�.
� Chleb jeszcze mam, ale ju� miesi�c jak le�y w sieni na p�ce i skwit�, a ten to prosto z
pieca. Pr�bowa�em � smaczny na dziwo. Zaraz nagotuj� zacierki � panu pewnie strasznie
g�odno. Ale chwa�a Bogu, �e ju� pan zd��y� wsta�.
� M�wi�e� komu, �e ja tu jestem?
� Nikto nie pyta�. Pan nietutejszy.
� Nie korci�o ci� gada�?
� A po co? �eby pan, bro� Bo�e, pomar�, to by mus by� oznajmi�, a jak pan �yw, to czy ja
g�upi ple��, policj� jeszcze sobie na g�ow� �ci�gn��.
� My�lisz pewnie, �em rad, �e� mnie uratowa�.
� Nie? � zdumia� ch�op.
� Chcia�em zgin��! Rozumiesz?
Ch�op popatrza� na� d�ugo, g�ow� pokr�ci�.
� Tak na pana co� nasz�o. Aaa� �mier� sobie pan chcia� zrobi�. Taki dur! Musia� pan
mocno si� napi�, rozum straci�.
� Nie chc� �y�. Nie b�d�!
� Jak s�dzono �y�, to trza, i ile s�dzono. �mier� sama przyjdzie, nie wolno z niej kpin
stroi�. Nie chce, to nie we�mie. A pan jeszcze kiedy mnie podzi�kuje, �em z wody wyci�gn��.
Pan m�ody, nie pora zgni�! Niech panu nie b�dzie obra�liwe moje s�owo, ale u nas we wsi
dw�ch si� powiesi�o, a te dwa to durnie by�y i hultaje.
� A byli u was, we wsi, tacy, co by innego cz�owieka zabili?
� Byli, czemu nie. Ka�dy cz�owiek, jak si� roze�li, �mier� �yczy drugiemu. Jeden Boga
si� boi, drugi s�du, a inny, jak si� zapami�ta, to wali w �eb � i koniec.
� To taki jak si� nazywa?
� Rozmaicie. Jak co warte � z�o�ci i bitwy.
� A co warte?
� Ot, za ziemi� � jak s�siad zaora�, warto bi�. Z�odzieja ko�skiego warto � za swoje,
w�asne, jak kto we�mie.
� A za kobiet�?
� Jak to za kobiet�? Czy to ona nie�ywa, czy zwierz�, co ze stajni po nocy wyprowadz�? I
za bab� cz�owieka zabi� to g�upi grzech. Ch�opcy si� czasem o dziewk� pobij� � to ju� znak,
�e dziewka ga�gan, latawiec, a ju� za �on�, �eby si� cz�owiek �li� na drugiego, to czysta
napa��. Bab� spra� to racja, bo� bez jej woli si� nie dzieje. Takiego zab�jstwa u nas, we wsi,
nie by�o.
� Ale na �wiecie bywaj�.
� Wiem. Ja po �wiecie bywa�em. Po miastach, po kolejach, nawet w Ameryce by�em.
� No i nie zebra�e� pieni�dzy?
� Czemu nie. Zebra�o si�.
� To dlaczego jeszcze s�u�ysz?
� Przywyk�em. W chacie dosy� r�k, baba umar�a, nie chc� dzieciom na karku siedzie� taj
pr�nowa�. Z pr�nowania i z syto�ci z�e dumki przychodz�. Nie bardzo ja ju� mocny �
zdar� si� cz�owiek w robocie tyle lat, tutaj jeszcze wystarcz�.
� Jak si� pan nazywa? Czyje to b�ota?
� Pan to tutaj nigdy nie bywa. We dworze komisarz rz�dzi. Pan za granic� �yje, m�wi�.
Nikt jego nigdy nie widzia�. Polanowo skarb si� nazywa.
� Polanowo. To� daleko?
� Daleko, bo� to wielkie pa�stwo � het, wszystko woko�o polanowskie. Musi temu
naszemu panu rajem by� �ycie.
Obcy s�ucha� ze zwieszon� g�ow�. Na dworze by�o ju� ciemno i bardzo cicho. �wierszcze
cyka�y w �ozach, czasem plusn�a ryba w toni, jak skry b�yska�y w trawach �wietliki. Troch�
jasno�ci dawa� ogie� na kominie, mroki zreszt� obj�y chat�.
� A pan to nawet nie przeczyta� telegramy � rzek� ch�op.
� Wiem, co w niej jest�
� To po co pan zap�aci� tyle pieni�dzy. Wi�cej p�tora rubla.
� To ci si� zdaje wiele?
� Ju�ci. Dwa pudy �yta mo�na za to kupi�, chleba mie� na miesi�c.
� Da�bym sto rubli, �eby tego papieru nie mie�.
� To niech go pan rzuci w ogie� czy wod�.
� Ale tego, co na nim napisane, nie zatrze ni ogie�, ni woda.
� Oj, panoczku, czego cz�owiek nie strzyma. �y� trzeba, robi� trzeba i milcze� trzeba. A
kart� niech pan przeczyta. Ty�em si� napoci�, �eby j� dostawi�.
Obcy rozwin�� machinalnie depesz�; spodziewa� si� jednego s�owa, by� ich ca�y szereg.
Wsta� tedy, zbli�y� si� do ognia i czyta�: Seweryn �yje � stan gro�ny, ale mo�liwo��
uratowania � doktor ma nadziej�.
R�ce czytaj�cego pocz�y dygota�, usta si� poruszy�y jakby do okrzyku, ale nie doby� si�
�aden d�wi�k � odwr�ci� si�, podszed� do okienka, wpatrzy� si� w jasn�, letni� noc i po
policzkach potoczy�y si� wolno �zy.
Ch�op spod oka mu si� przygl�da� i nareszcie o�mieli� si� odezwa�:
� Z�a nowina, panie?
G�os ten zerwa� czar, zakl�cie wra�enia. Obcy si� odwr�ci�, obj�� za szyj� ch�opa.
� �yje! � wybuchn�� okrzykiem.
Ch�op si� przerazi�, os�upia�, schyli� si� do jego r�ki, chcia� poca�owa�.
� Kto �yje, panoczku?
� Cz�owiek, kt�rego zabi�em.
� Aaaa. To pan dlatego�
� �yje, �yje, �yje! � powtarza�.
� To pan dlatego, dlatego! � zrozumia� ch�op.
� S�uchaj! Jak ty si� nazywasz?
� Ja Symon Pytka.
� Powiedz, co ci da� za to, �e� mnie wyratowa�?
Ch�op si� �artobliwie u�miechn��:
� A wtedy, na skorym razie, to pan got�w by� do s�du o to mnie skar�y�.
� I depesz� przywioz�e� � drugi ratunek. Co chcesz, m�w. � Si�gn��, otworzy�
pugilares.
� Ot, czemu pan nie wysuszy� papierk�w? Jeszcze nie przyjm�.
� Mniejsza, dam ci innych, prosto z banku.
Ch�op si� zamy�li�.
� Dobre i pieni�dze, ale mnie nie trzeba. Dzieciom dam, b�d� my�le�, �e co schowa�em,
b�d� pyta�, dokucza�, prosi�. Rozejdzie si� s�uch po ludziach, �e u Symona grosze s�, jeszcze
jaki ga�gan w nocy, bez pory udusi w pustce. Ot, �eby pan zna� naszego pana, to by ja o co�
poprosi�.
� Waszego pana � znam! � u�miechn�� si� obcy.
� To tak, jak go pan zobaczy, to niechby on da� kartk� do komisarza, �e stra�nikowi
Symonowi Pytce wolno trzyma� pszczo�y w lesie, ile chce pni.
� Jak to?
Ch�op si� obejrza� i g�os zni�y�:
� Panoczku, ja ju� pszczo�y mam. Po lesie, ale potajemnie. Skarb nie pozwala, ale ja nie
m�g� wytrzyma�, pi�� k��d na sosny zaci�gn��. Jak kto dopatrzy, zrzuc�, i mnie odprawi�.
Pan nie wie, jaka to mucha kochana.
� B�dziesz mia� pozwolenie. Ale to� g�upstwo. M�w wi�cej!
� Jako� nic do g�owy nie przychodzi. Ot, niech pan teraz jak odszed�, o tym nie my�li.
Niech si� pan raduje!
� Pop�yniesz jutro znowu z depesz�. A teraz daj mi je��.
Ch�op si�gn�� do pasa, otworzy� kozik, ukroi� funtowy klon razowca, postawi� na stole
dymi�c� mis�, poda� drewnian� �y�k�. Obcy wrazi� z�by w chleb, odczu� g��d i prost�
pierwotn� rozkosz po�ywienia. Nie zna� ani g�odu, ani smaku czarnego chleba, kt�ry mia� w
sobie czerstwo�� skiby rolnej, zapach k�o�nego pola, wilgo� rosy wieczornej. Zdawa�o mu
si�, �e chleb ten jest tym samym powietrzem, s�o�cem, kt�re karmi�o jego p�uca w dzie�, �e
jest moc� ziemi. Jakby hymnem uroczystym wyda� mu si� powolny, namaszczony g�os
ch�opa:
� Jad�o najpierwsze i najstarsze, najwa�niejsze ten chlebiec �wi�ty. Do chrztu jak dziecko
nios�, ju� mu k�sek na t� pierwsz� drog� daj� � i ca�e �ycie, progu chaty w drog� id�cy nie
przest�pi bez chleba.
M�odzi weselnicy go ca�uj�, od matki odchodz�c, i na nowe osiedlisko przed nimi bochen
swaty do izby wnosz�. A w trumn� cz�owiekowi k�ad� ostatni� skibk�. Chlebiec �wi�ty,
dobrodziej �ywiciel � ca�e w nim bezpiecze�stwo i zdrowie. Powiadaj� niekt�rzy, �e tyle si�
nad nim nabiedzisz, �e a� gorzki si� stanie, ale to gard�o gorzkie u takiego. Chleb zawsze
dobry, a tylko cz�owiek bywa jadowity. A ja nawet powiem, �e im si� wi�cej nad nim
nabiedujesz, to smaczniejszy. Trzydzie�ci lat ja jego hodowa�, to r�nie pami�tam. A zacz��,
jak mia� dwana�cie rok�w; na Piotra, we �rod� ojciec umar�, a jak ju� �wieczk� w r�ce mu
dali, to jeszcze st�kn�� i powiada do matki: � �yto ze�niesz i zwie�� nie sztuka, ale bardzo
mi ci�ko pomy�le�, czy ch�opiec zd��y i potrafi roli dogodzi�, i posia�. Straszno mi, czy
b�dziecie na drugi rok chleb sw�j jedli. � A potem do mnie powiada: � Pami�taj, w
czerstw� rol� sia�, a przygar�� bierz wielk� i szeroko rzucaj, a brony nie szkoduj. A ziarno na
siew lekko ok��� ze snopa, po�ledniem, ziemi nie ma�. A byki szanuj jak gospodarzy.
I tak mnie naucza� do ostatniej chwili. �wie�, Panie, duszy jego.
Ch�op umilk�, dalekim wspomnieniem skupiony.
� I jak�e ci posz�o? � spyta� obcy.
� B�g da�, potrafi�em. Matka by�a sok� baba � du�a, mocna, ma�om�wna, jak nigdy
baby nie bywaj�. Mnie te� wzi�a w r�ce robota � mus i taki hambit, �e ja ma�y, a gospodarz.
Jak pierwszy raz jarzmo w�o�y�em na byka, soch� na jarzmo i wyszed�em w pole mi�dzy
oracze, to tak� fanaberi� czu�em, jakby mnie w�jtem obrali. A z l�ku, �eby si� z mej roboty
nie na�miali, to zebra�em w siebie tak� si��, tak� ryzyk�, �e my�la�em, �y�y spod sk�ry
wyskocz�. A najbardziej si� l�ka�em, czy byki mnie pos�uchaj�, za gospodarza przyjm�. Byk
oracz ma wielki rozum. Bro� Bo�e, poczuje g�upie r�ce, s�abe plecy!
Ch�op si� u�miechn�� na te wspomnienia.
� Ale ci� przyj�y, nie pozna�y si�?
� Bo ja si� zrobi� od nich chytrzejszy. My�l�: ja nie umiem ora�, a wy umiecie, to wy
mnie uczcie! Ani krzycza�, ani pogania�, ani tuza�*. �y�y napi�� na r�koje�ciach sochy �
trzyma�, pogwizdywa� � niby �wiadomy rataj, na zawrocie przeni�s�, za�o�y� � oszuka�
byki, one mnie nauczy�y � po ojcowsku bruzdy si� pilnuj�. Dziwowali si� ludzie, m�wili:
nieboszczyk sierocie wo�y powodzi!
A i pomn�, lato te� Pan B�g da� na cudo, na dziwo � na sierockie szcz�cie.
Jak zasieli ludzie i ja wyjecha� w pole ze ziarnem. Przybieg�a matka, opasa�a mnie siewn�
p�acht�, nasypa�a zbo�a, zdj��em kapelusz, stan�li my na pierwszym zagonie, zm�wili Ojcze
nasz, pob�ogos�awili, wspomnieli nieboszczyka i poszed�em w bruzd�.
A serce to si� tak t�uk�o we mnie jak ptaszek, jak do chaty z przypadku wleci. Matka
zosta�a na miedzy i patrzy, i uwa�a, i s�siedzi si� te� przygl�dali ze swoich zagon�w. A mnie
gor�co�� do oczu bi�a, i tak si� staram, jak ojciec uczy� gar�� ziarna zaczerpn��, ile zdzier��, i
szeroko, r�wno ziemi� obdzieli�, a po czerstwej roli �yto chrz��ci jak to kadzid�o, co na
w�gle cisn�. A cho� i krok, i gar�� niedu�e by�y, zesz�o zbo�e r�wniutko, w sam� miar�.
Oczami ja ka�dy kie� pas�, zda si�, �dziebe�ko ka�de zna�, a wedle obyczaju s�omy krzyn�
ze �wi�conego wianka na skraju swego sznura us�a�, �eby Pan B�g � jak stanie b�ogos�awi�
runie � mia� pod stopy czysto i mi�kko.
To � co zabiegn� na zagony � patrz�, czy nie ma znaku boskich stop�w na s�omie; i zda
si� je widzia�. A jesieni� mrozu wygl�da�em, �eby nie wyprza�o, a zim� �niegu pierzyny, by
nie zmarz�o, i ledwie wiosny doczeka�, by zobaczy�: czy �yje, czy rusza w g�r�, czy mu nie
za mokro, czy wiater nie za ch�odny. A potem ka�dej chmury prosi�, by go nie zwali�a za
mocno, by nie zbi�a gradem, a jak okwit�o i dojrza�o, szkodowa�em jak m�� �ony
brzemiennej!
A� matka, bywa�o, z oczu mi czyta niespok�j i swarzy: � Co ty taki tru�liwy, za
chmurami ino g�ow� kr�cisz. Co B�g da ludziom, to i nam.
Alem ja dopiero odetchn��, jak kopy pod dach schowa�, a snopy by�y takie ci�kie, �e
wid�y podnosz�c, krzy��w odgi�� ledwie, ledwie. No, bo i co mnie by�o: trzyna�cie rok�w i
sam jeden ch�op w chacie. I pola zrobi�, i chudoby dopatrze�, a z gminy gonili na st�jki, na
szarwarki*, na wszelk� powinno��. Do dworu te� odrobki by�y � nie tyle, co teraz, bo wtedy
stary pan sam rz�dzi�, ka�dego we wsi znal i niedu�o liczy� i za pasz� letni�, i za ga��zie na
opa� zim�. �wie�, Panie, nad jego dusz� � ojciec by�!
Ale nawet matka, cho� sroga by�a, szkodowa�a mnie w gor�cy czas i jakiem pierwsze
zbo�e na chleb om��ci�, powiada: � Na wiatrak zawie�!
Ale mnie i miarki z niego szkoda by�o odda� � wysypa�em w �arna, sta�em mle�, cho� ze
zm�czenia trz�s�y si� r�ce i palce odpada�y od mlona*. I tak doprowadzi�em ten m�j pierwszy
chleb od nasienia do dzie�y. I takiego smaku jak w nim to potem tylko jeszcze dwa razy na
�ycie smakowa�em!
Ch�op przesta�, zdziwiony nieruchomo�ci� obcego. Oparty o �cian�, z przymkni�tymi
oczami zasn�� mo�e po m�ce tych dni, a mo�e os�ab�. Ogienek dawno wygas� na skraju pieca,
ch�op przy�o�y� par� szczapek.
� Mo�e by pan ju� spocz��! � rzek� z cicha.
Wtedy go�� ockn�� si�, spojrza� na p�omie�.
� Ja spoczywam. Tak mi dobrze. Powiedz dalej, wi�cej o tym chlebie.
� To niech pan dozwoli lulk� zapali�. Z �aski pa�skiej tyto� jest.
� Pal, bracie, i gadaj.
� Ten drugi ci�ko doczekany chleb szmat p�niej by�. Matka pomar�a � u mnie �onka
trzeciego syna karmi�a. Urodzaj tego roku by� taki bogaty, �e starzy ludzie takiego nie
pami�tali. Po siewach ju� by�o jesieni� � baby si� lnem zabawia�y.
Jednej nocy spa�em mocno, bo po drwa je�dzi�em daleko i zmordowa�em si�, a� tu kto� w
szyb� t�ucze, co� wo�a. Schwyci�em si� z �awy: w oknie �una, a na dworze ju� krzycz�: gwa�t,
gwa�t � sio�o gore. Porwa�a si� �ona, pobudzi�y si� dzieci � wylecieli�my na dw�r bosi, w
koszulach tylko, ehe, ju� s�siada gumno si� pali.
�ona porwa�a poduszk�, ko�ysk� z dzieckiem, ja skoczy�em do chlewu, do byd�a � a tu
ju� nasza stodo�a w ogniu. Wypu�ci�em byki � rozumne, a krowa od ciel�cia ani rusz.
Jeszczem czas mia� to ciel� wypchn�� i j� gwa�tem, a ogie� wpad� na strzech�, wicher
wierzeje zatrzasn��; zosta�a ja�owizna, owce, koby�a �rebka dwuletnia � przepad�y. I
take�my zostali � pi�cioro dusz, bosych i go�ych na tej pogorzeli.
� Nie dostali�cie ubezpieczenia ogniowego?
� Dali trzydzie�ci rubli z gminy. Oj, panie, pieni�dze ognia nie zap�ac�. Pi�tna�cie lat ja
ten po�ar odrabia�. Trza by�o byki i krow� sprzeda� za byle co, kobieta si� rozchorowa�a,
dziecko zmar�o, zimowali�my jak byd�o � w szopach u tych, co zostali, trza by�o �ebra�, a
najbardziej g�odem przymiera�. Taki rok przeby� to jak innych dziesi��.
A i starego pana we dworze nie sta�o, pomar�, nie by�o do kogo po ratunek i��. Komisarz
rz�dzi� za m�odego, kt�ry nigdy nawet do tych maj�tk�w nie zagl�da�. Poszli my do
komisarza � r�ce roz�o�y�: ja s�uga � dosta�cie od pana kwit, dam drzewa, zbo�a, sam nie
mog�. A gdzie by�o szuka� tego pana po �wiecie. Doradzi� komisarz, �eby pro�b� s�a�!
Napisa� pisarz � podpisa� si�, kto umia�, a ka�dy za siebie krzy� postawi� � i pos�ali.
Czekali�my odpowiedzi jak wiosny, ale i dot�d nie przysz�a. To, panie, ten chleb, co�my
zebrali po tej n�dzy, tom go jad� i z rado�ci �zy razem �yka�, �e ju� on m�j, w�asny � nie
kupny, nie proszony, nie wy�ebrany. I znowu roki bieg�y. Ch�opcy poro�li, ciasno si� zrobi�o i
w chacie, i na polu � wzi�a si� swarka i w jakiej� bitce z s�siadem syn starszy jego ch�opca
kijem po g�owie zdzieli�, �e omal nie zosta� na miejscu. Zrobi�a si� sprawa � mia� ch�opak
m�j na rok do wi�zienia i��; my�l�, on m�ody, szkoda i strata, mi�dzy aresztantami
aresztantem si� zrobi � i nies�awa, i zagubienie duszy. Wi�c jako� �wiadk�w uprosi�em �
na mnie donie�li � i poszed�em za syna na pokut�.
Oj, chleb tam, panie, gorzki i cuchn�cy, w gard�o nie lezie, a nuda ko�ci przejada. To
jakem sw�j czas odby�, zda�o si�, z piek�a si� wyrwa�. �Na jesieni pu�cili � ciemnym
wieczorem do wioski doszed�em. S�ucham, w�sz�, bo �ma by�a i deszczyk siek�. S�ysz�
ludzki gomon*, i g�si po chlewkach g�gaj�, studnie skrzypi�, po chatach si� �wieci, dym czu�
� i chleb �wie�y. Zradnia�em*, jakby dziesi�� lat kto z plec�w zdj��, wchodz� do izby, witaj�
radzi � i dzieci, i wnuki malutkie. A na stole bochny le�� � tylko co synowa z pieca wyj�a
� jeszcze ciep�e, pachn�ce; wielkie bochny na klonowych li�ciach.
Zrzuci�em w sieni turm�* cuchn�ce �achy, zasiad�em do wieczerzy � i to by� taki znowu
pami�tny chleb, panie, na cudo smaczny.
� A dlaczego� teraz nie gospodarujesz na swoim?
� Bo ju� ja swoje odrobi�, panie. Czterdzie�ci lat zagon�w swoich pilnowa�, ziemi� i
dobytek szanowa�, dzieci pohodowa�, co sam umia�, ich nauczy�, podzieli�, s�abszym sam
dopom�g�, silniejszym nie da� mniejszych skrzywdzi�, ods�u�y� w gminie setnikiem i starost�,
jedn� c�rk�, co by�a, za m�� oddal � wszystko sprawi�, co matka umieraj�c przykaza�a
spe�ni�. Poduma�em � mocy jeszcze troch� osta�o, mo�na popanowa�. Ze dworu przys�ali �
mo�e kto tu za str�a si� zgodzi. M�odzi niech�tliwi byli � prawi�, �e nudno � a mnie ch��
wzi�a.
Lubo tu latem ciche�ko, tajnie, spokojnie. Panowanie istne, wola i dola. I dumka si� plecie,
i moc si� nie rwie. Wspomina cz�owiek lata, wspomina troski, roboty, wspomina ojc�w i
s�siad�w, i dzieci, i sprawy r�ne, i uciech� ma, �e tyle tego i odrobi�, i wybiedowa�. I bez
k�opotu sobie na koniec �yje, nikomu miejsca nie zawala, a jeszcze zim�, jak do swoich
zajrzy, to grosz ma tkn�� � najpotrzebniejszemu. Bogu niech b�dzie chwa�a, na wiek ja sw�j
nie narzekam i nie obejrza� si�, jak �ywot zby�.
Go�� wsta�, wyprostowa� si�, przeci�gn��. Spojrza� po sobie i skrzywi� si�.
� Do czegom ja podobny! � mrukn��.
� Ja pana prosi�, by te odzienie zrzuci�. Mam przecie� bielizn� czyst�, a te szmaty trza
upra�. Smakowa� panu chleb, niech�e pan spr�buje lnianej naszej koszuli.
Ze skrzynki doby� zwitek bielizny, a go�� z u�miechem si�gn��, wzi�� w r�ce szaraw�,
g�adk� tkanin�, pachn�c� jeszcze lnem i dymem chaty. Gdy si� jej ciekawie przygl�da� przy
�wietle ognia, ch�op pocz�� zn�w gwarzy� swym spokojnym g�osem, co przypomina� poszum
zb� w cich� letni� pogod�:
� To jeszcze z �oninego trudu � i starczy do trumny. Zostawi�a mi pe�n� skrzyni�, a
obdzieli�a dzieci wszystkie, a czasem i sprzeda�a troch�, jak bywa� ci�ki przedn�wek. A
szmat si� spali�o w chacie wtedy! Nie by�o we wsi drugiej baby tak chytrej do lnu, jak moja.
A pami�tam, �e ja jej bra� nie chcia� � na si�� matka kaza�a � i my�l�, �e �aden ch�op nie
pozna si� tak na babie, jak druga baba. Chytro�� w nich jednaka, to i znajomo�� lepsza. Ja po
wieczorkach i muzykach dziewki upatrywa�, a one po polu i po chatach. Mnie si� spodoba�a
coraz to inna, a jej tylko jedna. To jak umy�lili swaty s�a�, to ja w g�ow� si� drapa� z namys�u:
i ta �adna, i ta bogata, i ta z�by szczerzy, i ta g�os cienki ma, a ona od razu prawi: � B�dziesz
Maryn� bra�.
A� mnie co� rzuci�o: bo to i ospowata by�a, i mruk, i raz tylko my ze sob� gadali, i to mi w
pysk da�a. Tak ja naprzeciw matce stan��, upar� si�: jak Maryna, to i �eni� si� nie chc�. A
matka jak nie porwie za kociub�*, jak nie stanie mnie wali� � zas�ania�em si�, uchyla�em, a
w ko�cu do drzwi i w nogi.
No i stan�o na matczynym, bo co by�o poradzi�. Pobrali�my si� na jesieni, a jak do roboty
si� wzi�a, widz�, �e matczyne oczy dobrze wypatrzy�y, matczyna g�owa dobrze wyduma�a.
A po roku ludzie wszystkie mnie zazdro�cili. Kobieta by�a zdrowa jak rzepa, a w robocie
mocna jak ko� i najwi�ksza osobliwo��, bez j�zyka. Bo nie ma na ca�ym �wiecie gorszej
choroby jak babski j�zyk. Nigdy swar�w, nigdy jazgotu. Jak do serca jej dosz�o, to wali�a, ale
dw�ch s��w pr�nych nie powiedzia�a, a matk� szanowa�a jak rodzon�.
Przez to niegadanie to i roboty mog�a tyle sprawi� � bo robota babska to niby nic, ot, jak
te nitki w p��tnie, zda si� g�upstwo, ale co tego naprz��� trzeba na jedn� koszul�. Tylko �e
ma�o takich, co by jej podo�a�o, a najbardziej z ich gadania mitr�ga.
Go�� znikn�� za piecem i po chwili ukaza� si� przebrany w to szare p��tno od st�p do
g�owy. Tedy ch�op zgarn�� pos�anie z szuwaru i wyni�s� z izby precz, i ukaza� si� znowu z
wi�zk� �wie�ego siana. Rozes�a� je na �awie i spojrza� na go�cia swego z dobrotliwym
u�miechem.
� Ot i przemieni� si� pan, a teraz na pos�anie �wie�e ledz i zasn��. Jutro ja panu poka��
p�ytki zalew, gdzie wyk�pa� si� dobrze, bo grunt piaszczysty, to i ca�kiem pan pozdrowieje.
� B�d� spa� jak kamie�, ale ty jutro znowu z depesz� pop�yniesz i odpowied�
przywieziesz.
Po chwili w chacie zapanowa�a zupe�na cisza. Iskierki dogasaj�cego ognia biega�y po
popiele i zgas�y, pod piecem monotonnie �wierka�y �wierszcze. Chata sta�a w�r�d bezludzia,
srebrna ca�a w miesi�cu jak zaczarowane siedlisko duch�w z dziecinnych bajek.
S�o�ce przedpo�udniowe, promienne, za�echta�o powieki �pi�cego, �e si� zbudzi� musia�.
Le�a� d�ugo, nie wiedz�c, gdzie jest � na ziemi czy w jakim� za�wieciu z ba�ni. W izbie
gospodarzy�o s�o�ce i rozprawia�y ptaki. Zapatrzony w b��kit za oknem, le�a�by d�ugo,
ch�on�c t� cisz� i barw�, ale go poderwa� g��d, ten nieznany dot�d, zajmuj�cy objaw �ycia
pierwotnego. Wsta� tedy i z kromk� chleba w r�ku wyszed� przed chat�.
Jak okiem si�gn��, by�a bezmierno�� zieleni pod stopami, bezmierno�� b��kitu nad g�ow� i
wielmo�ne s�o�ce w ca�ym majestacie. Radowa�o mu si� ka�de stworzenie: owady w
powietrzu przejrzystym, ptaki po krzakach, �d�b�o ka�de, kwiatem uwie�czone. Stadko
cyranek �erowa�o nietrwo�ne na rzece, sikory pod strzech� karmi�y piskl�ta, po brzozie
smyrga�a w uciesznych skokach ruda wiewi�rka, w borze niedalekim ku� dzi�cio�, grucha�y
grzywacze.
Jak wczoraj na �awie w chacie, tak teraz cz�owiek na trawach si� wyci�gn��, poddaj�c si�
biernie s�onecznym promieniom i powietrzu, i jad� czarny chleb. Potem zapewne znowu
zasn��, cho� mu si� to zda�o chwil�, ale gdy zn�w podni�s� powieki, s�o�ce, mniej pal�ce,
sta�o nad lasem. Powsta� i poszed� za �ladem udeptanej �cie�ki w stron� czarnych olszyn nad
rzek�. Znalaz� zatok�, rodzaj jeziorka, o g�adkiej czystej toni i jasnym dnie. Le�a�y tam jakie�
dziwaczne kosze na ryby � siatki r�czne, odzie� sw� ujrza� upran� i rozwieszon� na
krzakach, a na jedynym d�bie � szary ul z pnia ukryty w�r�d ga��zi.
Z rozkosz� cia�o swe, rozpra�one s�o�cem, zanurzy� w wodzie i bawi� si� jak dziecko w
k�pieli, obserwuj�c roje malutkich rybek i niezdarne, czarne raki pe�zaj�ce po piasku. A
wreszcie wzi�� siatk� i uchwyci� dziesi�tek rak�w, my�l�c o wieczerzy, znowu g�odny.
Gdy orze�wiony k�piel� wr�ci� do chaty, ujrza� w oddali cz�no Symona i zda�o mu si�, �e
ch�op nie by� sam. Zaniepokoi� si� mo�liwo�ci� przybycia drugiego cz�owieka, jakby ju� sam
by� dziki, i pocz�� si� baczniej wpatrywa�. Ale blask by� na toni i mami� wzrok, wi�c wszed�
do izby, jakby chcia� si� ukry�. A wtem rozleg�y si� g�osy, okrzyki i na progu stan�� m�ody
cz�owiek, w eleganckim jasnym ubraniu, i nie widz�c nic z blasku, zawo�a�:
� Stefanie!
I nagle go pozna� w tym ch�opie odzianym w p��tno, i wybuchn�� wielkim �miechem:
� Maskarada! Powiniene� na cel dobroczynny pokazywa� si� w tym stroju za pieni�dze.
� Sk�de� si� tu wzi��? Seweryn �yje?
� �yje i �y� b�dzie. Wi�kszy powsta� pop�och o ciebie. Matka od zmys��w odchodzi.
Ca�a policja w ruchu. Tom spisa� legend i pog�osek, nie czyta�e� gazet?
� Tutaj!
� Ach, prawda! Ale sk�d si� ty tu wzi��e�?
� Ch�op ci nic nie opowiada�?
� Nie. Zabra� mnie nie chcia� � zagrozi�em policj�, wtedy si� zgodzi�, ale g�by nie
rozwar� przez ca�� drog�. Nie uwierzysz, co za odsapni�cie z napr�enia sprawi� doktor, jak
twoj� depesz� matce przyni�s�. Sprowadzi�a mnie i wys�a�a w pogo�. Ledwiem odszuka� t�
dziur�, ale jake� ty j� wynalaz�?
� Wcale nie szuka�em. Wsiad�em do poci�gu, kupi�em bilet na chybi� trafi�. Jecha�em, a�
zrozumia�em, �e �ycia mordercy nie znios�. Wysiad�em na jakiej� stacji, poszed�em plantem,
chcia�em si� rzuci� pod poci�g, ale trafi�em na rzek� i skoczy�em z kolejowego mostu.
� Wariat!
� Ten ch�op mnie wyci�gn�� i odratowa�.
� �adna heca. Kiedy� to by�o?
� Nie wiem. Zdaje mi si�, �em od tej pory prze�y� ca�e lata. Ale, prosz� ci�, nie m�wi�e�
ch�opu mego nazwiska?
� Nie. Spyta�em o pana, co depesz� wys�a� � czy zdr�w. Odpowiedzia�, �e zdr�w, bo
chleb je i �pi. Takem twej matce depeszowa�.
� Zachowaj�e i nadal moje incognito*.
� Jak�e ty tu my�lisz d�ugo pokutowa�?
� W ka�dym razie tu przenocujemy.
� Jak na polowaniach wiosennych na g�uszce. Pami�tasz, byli�my kiedy� gdzie� w twoich
jakich� maj�tkach, bodaj w tych stronach. B�dzie temu lat ze siedem. Szkoda, �em sztucera
nie wzi��, a� si� tu roi od ptactwa na tej dzikiej rzece. Szkoda te�, �em nie przywi�z� ci
garnituru bardziej europejskiego, no i lokaja. Ale my�l�, �e matka to wszystko wy�le, gotowa
nawet i sama przyjecha�. No, a c� si� tu jada?
� Czarny chleb. No i � jakbym przeczuwa� go�cia � u�owi�em k�pi�c si� troch� rak�w.
� Symonie! � zawo�a� g�o�niej.
Ch�op si� ukaza� w progu, z r�czn� torb� nowo przyby�ego i wi�zk� ryb na �ozinie.
� Je�� si� panom chce. B�dzie dobra go�cina. Zaraz ryb� oprawi� na juszk�. A tu co, w
wiedrze?
� Raki.
� Oho, to pan ju� i za gospodark� si� wzi��.
� S�uchaj no, z tym panem ty jako� rozmowniejszy ni� ze mn�! � za�mia� si� przybysz.
Ch�op przykucn�� na ziemi i zacz�� ryby skroba�, u�miechn�� si�:
� My z tym panem rybaki. Z jego sprawy u�owi�em takiego szczupaka pod �elaznym
mostem, �e b�d� mia� chleba na wszystkie moje lata.
� I pszczo�ami osiedlisz wszystkie drzewa w borze! � doda� weso�o go��.
� Jak pan ze mn� pob�dzie, to i pan si� rozmi�uje w pasiece.
� To ty my�lisz t� sielank� d�ugo uprawia�? � za�mia� si� nowo przyby�y.
� Na razie do jutra, ale czuj�, �e tu wr�c�. Jutro, Symonie, dostawisz nas do dworu.
� Do dworu? � zdziwi� si� ch�op. � To� panom bli�ej do �elaznej drogi, do stacji. Do
dworu to teraz ci�ko si� dosta�. Trza p�yn��, a potem d�ugo brodzi� po bagnach. Nie wiem,
czy panowie potrafi�.
� Ano, trudno. Musz� by� we dworze. Chc� pozna� ten wasz dw�r i pana.
� Pana to nie ma. Nikt jego nie zna. On, powiadaj�, niespe�na rozumu.
� Jak to? Kto powiada?
� Tak �ydy gadaj�. Bo to trzyma komisarza, co go kradnie, fa�szywe rachunki podaje,
sam si� bogaci, a on nigdy ni sprawdzi, ni zajrzy, ni si� dowie. To jak�e. Taki, co o swoje nie
dba, swego nie pilnuje, to je�li nie dure�, to chyba kr�cony.
� No, a dlaczego� nie dure�?
� Dziad jego, stary pan, bardzo dobry i m�dry by�, to sk�d�e mu durniem by�?
� Zna�e� starego pana?
� Jeszcze by nie! Jego ka�dy zna� ze wszystkich dziesi�ciu wiosek, co do skarbu nale��.
Bywa�o, jedzie od folwarku. Po drodze bystro, a przez wsie to st�pa. Mia� takiego ry�ego
�rebca i sam si� powozi�. Strasznie za porz�dkiem patrza�. Jak zobaczy� dziur� w p�ocie albo
w strzesze, albo chude bydl�, albo dziecko porzucone na ulicy, albo bab� brudn�, albo �wini�
w ogrodzie, albo ch�opa w podartej siermi�dze, to stawa� i �aja�, a g�os mia�, jakby buhaj
rycza�. A takie mia� oko gospodarskie, �e wszystko dojrza�, a tak� pami��, �e sznury
ch�opskie zna� czyje � to jak gdzie by�o �le zrobione, to nie darowa� i gospodarza wyszuka�,
i nasobaczy�, ile wlaz�o.
A bywa�o, w niedziel� czy �wi�to, jak nar�d na ulicy siedzia� i gada�, to przystan�� przy
gromadzie, fajk� zapali� i gada�, a najbardziej to �aja� � z ca�ego tygodnia przypomnia� � co
komu by�o warto.
A czasem dobry bywa�, a ju� najbardziej, jak kto sad za�o�y� albo drzewa przy ulicy
posadzi�, to wtedy i srebrnego rubla da�, a �e w koniach si� kocha�, to �rebce darmo dawa�, a
za �rebi�ta wychowane go�ci�ca jeszcze doda�. Tote� po nim dot�d drzewa dzikiego i sad�w
pe�no po naszych wsiach, a konie dot�d na okolice szeroko nasze si� s�awi�. Ojciec rodzony
by� dla mnie. Mnie by�o osiemna�cie rok�w, jak pomar�, ale jak dzi� pami�tam poch�w.
Tego dnia, �eby kto do wsi zaszed�, to by my�la�, �e nar�d wymar� � �ywa dusza w
chatach nie zosta�a. Ze dworu do grob�w b�dzie wiorst pi�� � ludzie trumn� nie�li, cho�
jesie� by�a p�na i b�oto po kolana, a za trumn� szli wszyscy i nie by�o takiego, co by nie
p�aka�. Wiedzieli, po kim p�acz� i po czym. Pana stracili i dw�r stracili. �eby mu syn osta�,
mo�e by stary �ad si� uchowa�, ale panienka jedna by�a. Zaraz j� gdzie� wywie�li � za
cudzego si� wyda�a. Co wart prystupa* cudzy w chacie, a tym bardziej we dworze! Kobieta,
wiadomo, za ch�opem idzie, gdzie by nie by� � tak i nasza panienka posz�a. M�wi�, �e
prystupa bogaty by�, �e dla niego polanowski skarb to futor! Nie mo�e to by�, ale tak gadaj�.
� A ten wnuk kr�cony � nie by� u was nigdy? S�ysza�em, �e na polowaniu na g�uszce tu
kiedy� by�.
� Jakie to bycie! �eby on krowy i konie obejrza�, to by gospodarz by�. Co jemu g�uszce!
�eby on ob�aw� na komisarzowe sprawki zrobi�, to by on by� my�liwy.
� Powiem mu t� twoj� rad�.
� Ino, panie, ostro�nie m�wi�, �eby komisarz nie s�ysza�, bo on si� wy��e, a pan pojedzie,
to komisarz mnie jak much� zgniecie.
� Nie l�kaj si�, a je�� dawaj tymczasem.
Ch�op zaj�� si� gotowaniem, a dwaj panowie zacz�li ze sob� rozmawia� w obcym j�zyku, a
wreszcie wstali i wyszli przed chat�. Znowu noc by�a cicha i miesi�czna. Usiedli nad rzek� i
pal�c papierosy, milczeli, zapatrzeni w leniwie p�yn�c� wod�.
� S�uchaj no, o wszystkom ci� pyta� i o wszystkich. Tydzie� temu si� to sta�o, mnie si�
zdaje, �em przez ten tydzie� o lata dojrza� i �e to wszystko strasznie dalekie. Alem ci� jeszcze
o jedno nie spyta�: a ona?
� Ona wyjecha�a, ze starym Brunerem.
� Tylko tyle!
� Tylko. To by�o ca�emu �wiatu wiadome, tylko wy dwaj byli�cie �lepi i g�usi. Ona
zwyk�a, przeci�tna awanturnica. Bruner, stary milioner, doprowadzi go do ma��e�stwa, a wy
dwa koguty, bardzo m�ode i g�upie.
� A �eby Seweryn umar�!
� Albo ciebie ten ch�op z wody nie wyci�gn�� w por�!
� I to wszystko: sza�, w�ciek�o��, nienawi��, m�ciwo��, zab�jstwo, samob�jstwo,
rozpacz, upokorzenie, wstyd, �al � ca�e piek�o udr�cze� dla pod�ej baby! Symon ma racj�,
trzeba by� durniem!
� Nie b�dziesz ostatni, pociesz si� tym!
� Ale my�l�, �e w moim �yciu to b�dzie ostatnie. Zamykam ten ca�y okres. Nie b�d� mia�
ju� si�y przecierpie� wi�cej, com znosi� przez te marne niby kilka dni. Ani pami�tam wi�kszej
szcz�liwo�ci, jak ta chwila, gdym si� dowiedzia�, �e Seweryn �yje. Jak my�lisz, on mi
przebaczy?
� Seweryn! Przecie on si� czu� winny wzgl�dem ciebie. Pojedziemy jutro?
� Tak. Do Polanowa naprz�d. Dam si� przecie pozna� i wydam przede wszystkim
rozporz�dzenie, �eby mi tu, gdzie ta chata, wybudowano letni dworek, w kt�rym Symon
b�dzie mieszka� i rz�dzi�. B�d� tu przyje�d�a�, przebywa�, s�ucha� jego filozofii i je��
czarny chleb. Tu jest jaki� �wiat � poza z�em i dobrem, taki inny � jakby z innej planety, i
jam si� tu wi�cej nauczy�, jak przez ca�e dotychczasowe �ycie.
� Czy ty s�yszysz, �e tu co� m�wi?
Umilkli, s�uchali. W toni plusn�a czasem ryba, �wierka�y dyskretnie �wierszcze, od lasu
przeszed� poszum, z nieba oderwa�o si� gwiazd par�, po krzakach, zda si�, s�ycha� by�o
oddech u�pionych ptasz�t.
� �liczna noc! � szepn�� go��.
Drzwi chatnie* skrzypn�y i sp�oszy� cisz� powolny g�os ch�opa:
� Wieczerza na stole, a siana us�a�em bogato na �awie. Niech panowie powieczerzaj� i
legn�, bo ju� kurki na niebie wstaj�, p�no. Rosa zacznie pada�, zdrowiej przy kominie.
� Chleb jest, Symonie?
� Jest, panoczku, ten�e sam, �wie�y, zdrowy. Niech panom smakuje.
� P�jd�my. Opowiesz nam co jeszcze o nim.
JEZIORO
Po wielu dniach nerwowego rozdra�nienia i uczucia tropionego i �ciganego zwierz�cia,
p�ciemny, brudny, pe�en �ydostwa wagon trzeciej klasy wyda� si� Grzegorzewskiemu
portem i azylium* bezpiecznym.
Wtuli� si� w najdalszy k�t i odetchn��, gdy poci�g ruszy�, wysuwaj�c si� z obr�bu miasta i
stacji w ciemno�� nocy, w pustk� p�l. Jeszcze chwil� miga�y latarnie, o�wietlone okna
kamienic, s�ycha� by�o huk i szum ludzkiego zbiorowiska; coraz rzadsze smugi �wiat�a, coraz
rzadsze wstrz��nienia na zwrotnicach, wreszcie tylko miarowy stuk k� wagonowych na
szynach, puls Grzegorzewskiego pocz�� te� spokojniej, miarowo uderza�, ogarn�o go
bezmierne zm�czenie, os�abienie, senno��. Ju� spa�, gdy go konduktor spyta� o bilet. Przerazi�
si� jaskrawego �wiat�a latarni, ale si� wnet uspokoi� na oboj�tny g�os:
� Wam w Brze�ciu przesiadka!
Ju� go nikt nie prze�ladowa�, nie �ledzi�, o nic nie podejrzewa�. Wyrok �mierci, kt�ry mia�
w kieszeni, by� martw� liter�. Teraz tylko spa�, spa�.
Otaczaj�cy go �ydzi gadali o kolejowych dostawach, dzieci jakie� krzycza�y wniebog�osy,
podpity kolonista chrapa� naprzeciw, wszyscy kopcili ohydny tyto�, zaduch panowa� nie do
zniesienia; on nic nie s�ysza�, nie czu�, tylko jedno: spa�, spa�! I zasn�� na twardej �awce, od
dawna raz pierwszy bez zmory, ci�ko, twardo, bez trwogi.
Po po�udniu dnia nast�pnego wysiad� na ma�ej stacji, na wydmie piaszczystej, okolonej na
horyzoncie marnym, sosnowym borem. Na pustej platformie zaczepi� go �ydek�wo�nica,
proponuj�c fur� do najbli�szego miasteczka, ale Grzegorzewski zby� go milczeniem i
wyszed�szy na podw�rze za stacj�, rozejrza� si�, szukaj�c jakiego� dworskiego ekwipa�u* Ale
ujrza� tylko kilka fur i par� ka�amaszek*.
� Czy s� konie z Jeziora? � zawo�a�.
Milczenie. Ch�opi w burych sukmanach nie zdawali si� ani s�ysze�, ani zwraca� na niego
uwagi. Tedy us�u�ny �ydek si� wmiesza�:
� Pan do Ozera, do pana Hrehorowicza? Tu jest furmanka, ja widzia�! Sachar, Sachar, to
do was ten pan jedzie!
Wtedy gdzie� z boku poruszy� si� jeden z ch�op�w i nie wyjmuj�c fajki z z�b�w, j��
odbiera� koniom torb� z obrokiem, potem je okie�zna�, siad� od niechcenia na drabinie wozu i
zajecha�.
� Daleko do tego dworu? � spyta� Grzegorzewski, patrz�c z trwog� na �ekwipa��.
� Za rzek�, blisko! � odpowiedzia� �ydek. � Nie przys�ali bryczki, bo teraz du�a woda!
Prawda, Sachar?
Ch�op g�ow� kiwn��. Go�� wcale nie rozumia�, jaki by� zwi�zek mi�dzy du�� wod� i
bryczk�, ale dalej tej kwestii nie bada�; wrzuci� do wozu sw�j niewielki kuferek, sam si�
ulokowa� na kupie nie bardzo suchego szuwaru i ruszyli.
Grzegorzewski zna� wie� tylko z jednej kondycji* w Lubelskiem. Sp�dzi� jedne wakacje w
wielkim, eleganckim dworze, zreszt� urodzi� si�, �y� i zna� tylko Warszaw�. Rozgl�da� si�
tedy ciekawie. Jechali pust�, piaszczyst� drog�; po obu jej stronach le�a�y szmatki p�l,
pokrytych n�dzn� runi� sple�nia�ego po zimie �yta lub obszary nieu�ytk�w, garby lotnych
piach�w.
Gdy wjechali na jedn� z takich wypuk�o�ci, ujrza� przed sob� rzek�, szeroko rozlan�, bez
�ladu mostu lub jakiejkolwiek przeprawy.
� Jak�e to? Wp�aw pojedziemy? � spyta�.
Ale Sachar, skulony na przodzie wozu z kolanami pod brod�, odpar� najspokojniej:
� Ni, wody nadto � i zatrzyma� w�z nad samym nurtem.
Wtedy ujrza� Grzegorzewski wepchni�te w krzak �ozy nadbrze�nej cz�no, w kt�rym spa�
ch�op.
� Niechaj pan wylezie! Ho, Borys! � zakomenderowa� Sachar, wyprz�gaj�c konie.
Zerwa� si� i drugi ch�op. W mig rozebrali na kawa�ki w�z, w�o�yli do cz�na, stan�li z
wios�ami w ko�cach, Grzegorzewski usiad� w �rodku. Gdy rozmy�la�, co si� stanie z koniem,
ten uderzony biczem skoczy� w rzek� i wnet wyprzedzi� cz�no, p�yn�c prosto na krzaki,
oznaczaj�ce w oddali brzeg przeciwny.
Gdy ludzie przybili, ju� go zastali ogryzaj�cego m�ode �ozowe p�dy i stare zesz�oroczne
szuwary. Znowu ch�opi w mig z�o�yli w�z, z�owili konia i ruszono dalej, ju� bez drogi,
szczelinami w�r�d krzak�w � jakim� szlakiem wiadomym tylko Bogu i Sacharowi. Grz�z�
w�z, grz�z� ko�, kr�cili si� zygzakiem, Grzegorzewski widzia� jaki� wiatrak na prawo, na
lewo, wprost i wreszcie spyta�:
� Czy daleko jeszcze do dworu?
Sachar spojrza� na s�o�ce i odpar� filozoficznie:
� Za dnia dojedziem.
� A nie utopimy si�?
� Iii, czego! Dobra droga!
� No, a kiedy bywa z�a? � roze�mia� si� Grzegorzewski.
Sachar widocznie nie zrozumia� pytania ani �artu, bo milcza� chwil� i wreszcie rzek�:
� W tamtym tygodniu mo�na by�o do dworu p�yn��. Teraz gdzie si� utopi�?
� Pan Hrehorowicz w domu?
� Kto?
� No, dziedzic Jeziora.
� Nie znam.
� Jak to � nie znasz. No, dok�d�e jedziemy?
� Do Ozera.
� Ozero � Jezioro przecie. Jak�e si� dziedzic wasz nazywa?
� Dzieci? Jest ma�a Jarynka.
� Nie dzieci, ale dziedzic, w�a�ciciel. Kt� we dworze mieszka?
� No, kt�by? Ozerski pan i Zabowie�ycka.
� A jak�e si� pan nazywa?
� Mnie co za dzie�o, jak on si� nazywa. Wiadomo, ozerski pan. Ja jemu nie stan� m�wi�
Iwan czy Ku�ma.
� Ale on Polak?
� Wiadomo, jak pan, to i Polak, Lach.
� A ruskich pan�w tu nie ma?
� Nie, jak ruski, to barin* albo genera�.
� A wy sami ruski?
� Ja tutejszy, z Teremnego, tam za rzek�.
� Nie macie gruntu?
� Jak to? Mam p� nadzia�u.
� To dlaczego s�u�ycie we dworze?
� Du�o byd�a jest, to ojciec do dworu mnie da�, �eby dosta� szmat ��ki na siano.
� To u was nie brak chleba?
� Kto s�aby albo hultaj, albo pijanica, temu brak.
� A bunt�w tu u was nie by�o?
� A chodzili ch�opcy tamtej zimy. Pokr�cili si� troch� jak durne, u nas nie byli.
� Czeg� chcieli?
� Kto ich wie. Gadali, �e trzeba zabast�wk�* robi�, dwory od pan�w odebra�.
� No, a z waszej wsi te� chodzili?
� Ni, my czekali, co tamci zrobi� u siebie. Do swego dworu my by ich nie pu�cili.
� No i jak�e si� sko�czy�o?
� A siedzieli tamci w policji po miesi�cu.
� A teraz zupe�nie tu cicho?
� Teraz nie wolno szumie�.
Tu si� rozmowa urwa�a, bo wjechali w wod�, kt�ra si�ga�a do desek wozu, a rozci�ga�a si�
jak okiem zajrze�. Ale ani ko�, ani Sachar nic sobie z tego nie robili, a Grzegorzewski
wstydzi� si� okaza� niepok�j. Tak brodzili d�ugo, kieruj�c si� na piaszczyst� wydm� i gdy na
ni� wybrn�li, Sachar rzek�:
� To nasze ogrody dworskie, a, ot, za tamtym brodkiem ju� folwarek.
Br�dek tym si� r�ni� od innej drogi, �e woda w nim si�ga�a prawie do wierzchu siedzenia,
ale za to by� to koniec podr�y, bo wjechali mi�dzy p�oty z ko�k�w oplecionych �oz�, za
kt�rymi by�y zagony, par� d�b�w, sosen i szare, oczeretem* kryte budynki.
Rozleg�o si� szczekanie ps�w, pianie kogut�w, skrzyp studziennego ��rawia, skr�cili w
bram� z daszkiem, na piaszczyste podw�rze i stan�li przed gankiem na dw�ch s�upach,
pa�sk� rezydencj� w postaci drewnianego, niskiego domu. Mendel co najmniej ps�w r�nego
wzrostu i barwy, ale jednolicie szpetnych i zajad�ych otoczy� w�z, ujadaj�c na wszystkie tony,
i Grzegorzewski waha� si� wysi��� na to niego�cinne przyj�cie. Ale w drzwiach stan�a
kobieta, niem�oda, du�ego wzrostu, chuda i ko�cista � psy umilk�y na jej widok, pocz�y si�
�asi�.
� Prosz� pana �mia�o. One nie k�saj�, gadatliwe tylko � rzek�a uprzejmie kobieta.
Grzegorzewski si� uk�oni�, wszed� do sieni, chcia� si� przedstawi�, ale mu przerwa�a:
� Znam pana z opowiada� Jasia. Ja bo jestem jego siostra, Zubowiczowa. Od �mierci
m�a tu u niego gospodaruj�, bo, jak pan wie, on go�ciem w domu. I teraz na robocie � u
Herburt�w � lasy mierzy, ale jutro, przy sobocie, przyjedzie na dwa dni �wi�t. Depesz� pana
mu pos�a�am; cieszy si� ogromnie z mi�ych odwiedzin. Tu dla pana pok�j, prosz� si�
rozgo�ci�, odpocz��; zaraz podam kolacj�!
Stancyjka, w kt�rej go zostawi�a, czysta, o bielonych �cianach, niewiele i bardzo skromne
mia�a sprz�ty, ale pachnia�a �ywic� i zdobi� j� wielki bukiet kacze�c�w na sosnowym stoliku
pod oknem i barwny kilim nad ��kiem, na �cianie. Umy� si� i zmieni� ubranie, a ledwie
sko�czy�, wiejska dziewczyna zajrza�a szpar� we drzwiach.
� U�e weczera!* � oznajmi�a i znik�a.
Poszed� tedy przez sie� na brz�k talerzy i znalaz� w jadalni nakryty st� i krz�taj�c� si�
Zubowiczow�.
Kolacj� sk�ada�a sma�ona ryba i kartofle, na stole le�a� bochen czarnego chleba, mleko
by�o w dzbanku, samowar si� gotowa�, nie by�o �adnej s�u�by.
Jadalnia mia�a tak samo bielone �ciany, proste sprz�ty, na �cianie stare portrety przodk�w i
odwieczny zegar z wagami. W niziutkie okna zagl�da�y ga��zie bzu, ledwie p�czniej�ce
w