11268
Szczegóły |
Tytuł |
11268 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11268 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11268 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11268 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl
lub http://wwvy.wszystko-co-najlepsze.prv.pl
Autor K.S. Rutkowski
MENEL
Mój problem polega na tym, że nie potrafię się cieszyć , gdy idzie mi dobrze. Kiedy życie nie podstawia mi nogi. Kiedy z byle powodu nie ląduję na mordę.
Jestem pesymistą. Myślę o śmierci, kiedy świeci słońce, pada deszcz, mróz odmraża tyłek, inaczej mówiąc , przez cały rok. Bez żadnych przerw. Tak, tak, zgadzam się z wami, to chore. Ale nie pójdę do lekarza.
Tego dnia wstałem z mocniejszym postanowieniem skończenia ze sobą, niż zazwyczaj. Po prostu nadszedł ten dzień. Dzień końca. Byłem tego pewien. A że byłem już tego pewien wiele razy, to już zupełnie inna historia.
Ubrałem się i wyszedłem z domu. Znałem knajpę czynną od świtu i uderzyłem do niej. Alkohol nakręca mój pesymizm. Bez niego był bym szczęśliwym człowiekiem. A nie ma niczego gorszego dla pisarza, od szczęśliwych ludzi.
Barman mnie znał. Od kilku lat wkładałem mu do kieszeni lwią część swoich zarobków. Kochał mnie za to i witał mnie szerokim uśmiechem ,ilekroć pojawiałem się w drzwiach. I tak było tym razem. Mówiono na niego Malik.
- Świat jest do dupy - przywitałem go.
- Oooo... Wstałeś lewą nogą?
- Zawsze nią wstaje.
- Jakaś dupa ugryzła cię w fiuta, gdy robiła ci laskę?
- Już dawno żadna nie robiła mi laski.
-1 o to właśnie chodzi. Tu jest pies pogrzebany. Brak ci seksu. Dlatego od samego rana chodzisz wkurwiony.
- Życie jest do dupy - stwierdziłem, siadłem przy kontuarze i sięgnąłem po piwo, które mi podał.
- Po prostu jesteś leniwy- stwierdził Malik - Nie chcę ci się pójść za róg i zobaczyć , co się tam dzieję.
- Twoja obskurna knajpa jest za rogiem - odparłem - A tak w ogóle, kto tu jest, kurwa,
pisarzem?
- Czasami wydaje mi się, że mógłbym nim być. Mam w głowie nie jedną książkę. Stojąc za barem, nasłuchałem się takich historii, że w mózgu się nie lasuje. Gdybym je spisał, byłby bestsceler.
- Sprzedaj mi kilka z tych historii. Jeszcze nigdy nie napisałem bestcelera.
-1 nie napiszesz, jeśli dalej tak będziesz patrzał na świat. Brak ci wiary w siebie. A po za tym chlejesz. Nie wskoczysz na piedestał, prowadząc taki tryb życia.
- To że chleje, powinno ci się akurat podobać.
- Nie lubię zarabiać na ludzkim nieszczęściu.
- A ci wszyscy menele, których obsługujesz? ONI SĄ SZCZĘŚLIWI?!
- Nie, nie są - odparł - Ale oni przegrali już dawno. Wszystko. Żony, dzieci, mieszkania. Całe życie. Ale ty... Ale ty, głupi skurwysynu, dopiero zaczynasz przegrywać. Ale to dopiero pierwsze rozdanie. Masz jeszcze szansę wygrać.
- Przepraszam, panie barman! Czy pan faktycznie nie piszę książek?!
- Nie. Jeszcze nie. Ale chyba zacznę. Może wtedy takie matoły jak ty zrozumieją o co w tym wszystkim chodzi.
- A o co chodzi ? - zapytałem.
- Na pewno nie na przesiadywaniu w knajpach od rana - odparł.
- Tratatata... Sratatata - skwitowałem, unosząc kufel. Ale w duchu przyznałem mu rację.
Do środka wszedł jakiś człowiek. Spojrzałem na niego i ujrzałem istne indywiduum. Jedno z tych dawno przegranych, o których nawijał Malik. Obdarte, cuchnące, brudne, chociaż z ciekawą twarzą. Twarzą Chrystusa z tych wszystkich obrazów.
- Witaj szczęśliwy człowieku - przywitałem go. Facet nie odpowiedział mi w żaden sposób.
- Co podać? - zapytał go Malik.
Gość wyciągnął z obszarpanej kieszeni jakieś drobne i zaczął je skrupulatnie liczyć.
- Chciałem napić się piwa - przemówił całkiem miłym głosem.
- Więc w czym tkwi problem? - zapytałem.
- A w tym, że chyba mi na nie nie wystarczy - odparł ten gość , ale wcale nie tonem naciągacza. Wrzucił klepaki do kieszeni i ruszył do drzwi. Spodobało mi się to.
- Hej!! - zawołałem za nim. Odwrócił się.
- Wracaj, postawię ci je!
- Ja nie żebram. Ani nie potrzebuję od nikogo litości.
- Ale to nie jest jałmużna. Chcę ci po prostu postawić browca. -No chyba że tak...
Wrócił i usiadł obok mnie.
- Co poszło nie tak? - zapytałem, kiedy Malik podał już piwo temu gościowi.
- Wszystko - odparł.
- To widzę. Ale od czego się zaczęło?
- Jak zawsze. Od jednego kieliszka za dużo. Potem już ruszyło.
Malik, który też się temu przysłuchiwał, uśmiechnął się do mnie z tryumfem.
- A teraz...? A teraz jak jest ? - nie dawałem za wygraną. Byłem w końcu pisarzem. I chciałem napisać jakiś jebany hit. Trzeba było korzystać z każdej okazji, żeby złapać temat. Kto wie, może był nim ten żul. Może jego historia, miała przynieść mi kiedyś Nobla.
- Chyba widzisz - odrzekł.
Widziałem. Ślepy nie byłem. Nie wyglądał na dżentelmena. Nawet niektórzy obwiesie jakich widywałem na ławkach w parku, prezentowali się lepiej. Fart musiał opuścić go już dawno. Jeśli w ogóle kiedykolwiek go miał.
- Nie patrz tak na mnie - zażądał nagle - Ty też możesz tak kiedyś wyglądać (Malik w tym momencie ponownie ucieszył michę) bo ja wyglądałem kiedyś tak jak ty.
Co jest, kurwa?, pomyślałem, czyżby Malik wynajął tego gościa, żeby zdołował mnie do reszty?
-Mi to nie grozi - odparłem wbijając nóż w pierś barmana. A ten - nadzwyczajne!- od razu skumał to spojrzenie.
- Nie, nie, ja nie mam z tym gościem nic wspólnego - odżegnał się od menela.
Ale ktoś musiał mieć. Nie wierzyłem w przypadki. Takie , że mówisz z kimś o czymś i nagle pojawia się znikąd ktoś nieznany i nawija ci to samo. Ktoś musiał maczać w tym palce. Ale kto? Na pewno nie moja była żona. Ona już od dawna doiła innego biedaka. Moja matka nie żyła. Mój ojciec też już gryzł ziemię. Wszyscy kumple sami tęgo pili. A kobiety zmieniałem
jak rękawiczki. Pozostawał Bóg. Ale z nim też się niezbyt lubiliśmy. On nie obdarzał mnie swoją łaską, a ja nie odwiedzałem go w żadnym z jego licznych domów z wieżami. Wątpię więc, że mogło mu na mnie zależeć.
Ale dobra... Menel był jak najbardziej realny. To co mówił również. Może więc jednak na świecie istniały takie przypadki. Może tylko nie wszyscy, zbyt często się na nie załapywali.
Uniosłem piwo. Wypiłem potężnego łyka. Odstawiłem kufel. Życie wciąż nie miało sensu.
-A czym się zajmowałeś, kiedy wyglądałeś tak jak ja? - zapytałem. Pamiętajcie! Byłem pisarzem. Szukałem tematu. Czekałem na Nobla.
- Byłem wróżbitą - odparł żul.
Myślałem, że się przesłyszałem. Malik buchnął śmiechem. -Kim?
- Wróżbitą. Przepowiadałem ludziom przyszłość i mówiłem im o ich przeszłości - wyjaśnił spokojnie menel. Pewnie nie raz i nie dwa ludzie brechtali się z niego, kiedy wymieniał swoją dawną profesję. Przyzwyczaił się.
- Gapiłeś się w szklaną kulę, paliłeś kadzidełka i te rzeczy? - zapytałem.
- Nie. Trzymałem ludzi za ręce i mówiłem im co widzę.
- Dobre. Musiałeś zgarniać kupę forsy.
- Nie było najgorzej.
- Więc co się stało ? Wizję cię opuściły?
- Nie, już mówiłem. Zacząłem pić. Nigdy nie utraciłem swoich zdolności.
- To dlaczego nie kosisz dalej szmalu? Nie trzymasz tych głupków za ręce i gadasz im co chcą usłyszeć? Tylko siedzisz w rynsztoku?
- Bo mogę to robić, gdy jestem zupełnie trzeźwy. Po pijanemu to nie działa. A od długiego czasu, trzeźwe dni w moim życiu, mógłbym policzyć na palcach.
- Cholera... No to kiepsko. Przez gołde utraciłeś intratne źródło zarobków.
- Taa... Ale wiecie co... Dzisiaj jestem trzeźwy. To piwo jest pierwsze. Mogę wam powróżyć. I nie wezmę za to kasy. Możecie mi jedynie postawić potem jeszcze jedno piwo.
- Mi pasuje - przystał Malik.
- Może być - zgodziłem się. Ten gość był jednak zwyczajnym knajpianym naciągaczem, ale przynajmniej potrafił robić to z klasą.
Facet odwrócił się frontem do mnie i ujął mnie za dłonie. Przyjrzałem się jego. Były nadzwyczaj delikatne. Nigdy nie tyrały na budowie. Ani w kopalni. Ani nawet nie stukały w maszynę do pisania. Przez całe życie unosiły tylko szkło i podcierały tyłek. Oraz trzymały dłonie takich frajerów jak ja, którzy pragnęli zajrzeć za kurtynę. Tyle że ja już wiedziałem co za nią było. Nic ciekawego. Jeszcze parę wybojów na drodze i trumna gdzieś na końcu.
Menel przymknął oczy. Nie był oryginalny. Tak robiło każde medium. Przymykało oczy i wpadało w trans. I po jakimś czasie odbierało fale z zaświatów.
- Twoja przyszłość jest bardzo mglista - powiedział po chwili - Chyba nic z tego nie będzie.
- Co za szkoda... A ja tak bardzo chciałem ją poznać.
- Za to twojej przeszłości nie przysłania mgła.
- Aleja mam ją w dupie. Była, minęła, niech spierdala.
- Daj się facetowi wykazać - poprosił Malik.
- Dobra - zgodziłem się - Nawijaj. Tylko ani słowa o mojej żonie. Nie chcę przypominać sobie tej suki.
Zapowiadała się dobra zabawa. Sam chciałem wiedzieć, co też ten menel wymyśli. Jak dobry był w tym przedstawieniu.
Jednak kopara opadła mi już po jego pierwszym zdaniu. Wymienił imię i nazwisko kobiety z którą coś mnie kiedyś łączyło. Dawno temu.
A potem popłynęła historia. Najpierw wielka miłość, potem ciąża i kop w tyłek, który ta dziewczyna ode mnie dostała. Byłem młody i nie miałem zamiaru jeszcze się w to pakować. W pieluchy, prace , mozolne dociąganie do każdego dziesiątego. Jednak ona tego nie zrozumiała i popełniła samobójstwo.
I to wszystko, wszystko było w jego opowieści...
- No i...? - zapytał Malik - Było tak jak mówił ten gość?
- Nie - odparłem - Ale to kurewsko dobra historia. On też powinien pisać książki. Malik chyba uwierzył, ale menel przeszył mnie lodowatym spojrzeniem.
I, jakby chcąc mnie ukarać, pojechał dalej, wyciągając kolejny brud. Kolejną kobietę, która mnie kochała, a którą potraktowałem podle. Tyle, że ta się nie powiesiła. Żyła gdzieś sobie i pewnie co dzień się modliła, żeby odpadł mi kutas.
Gdy skończył nawijać, sięgnąłem po kufel. Ręka mi lekko zadrżała, gdy go podnosiłem. To skurwiel. Miałem w życiu parę fajnych chwil, więc dlaczego on widział tylko te złe.
- A to ? - drążył dalej Malik - Ile w tym prawdy?
- Niewiele - odrzekłem mu oschle. I to był mój błąd. Wiedziałem, że tego nie kupił. Menel znowu świdrował mnie wzrokiem. Prześwietlał mi mózg przed kolejnym atakiem.
I w końcu ruszył. Od razu z grubej rury. Że też wszystkie podłości jakie w życiu zrobiłem, dotyczyły kobiet. Byłem niezłym sukinsynem, nie ma co.
- A to? - zapytał Malik dla przyzwoitości, gdy menel przestał się nade mną pastwić. Po jego minie widziałem, że jest już całkowicie pewny, że to o mnie.
- Stek głupot - odegrałem swoją rolę. Nie byłem aktorem, który przejmował się pierwszym pomidorem. A nawet drugim. Jednak trzeci i czwarty mógł mnie już wkurwić.
- Taa... A ja mam zamiast chuja trąbkę.
- Stek głupot -powtórzyłem.
Menel chciał kolejny raz przejechać się po mnie , bo już otworzył gębę, ale uwolniłem się z jego rak.
- Starczy facet - powiedziałem mu - Umiesz żenić kit, nie ma co. Zarobiłeś na te piwa, albo nawet na dwa. Malik, nalej mu.
Malik uśmiechnął się. Najwyraźniej podobał mu się ten film. Stanął przy kranach i zaczął napełniać kufle.
- Teraz ty cwaniaczku - powiedziałem do niego ,kiedy postawił pełne przed nami.
- O nie , nie, nie! - zawołał.
- Dlaczego nie ?- zapytałem.
- Bo też mam sporo na sumieniu - odparł.
- Wierzysz w te farmazony ? - odstawiałem dalej przedstawienie.
- Nie wiem. Ale sądząc po twojej minie ,stary, wolę nie ryzykować.
- A jaką ja mam, kurwa, minę?!
- Gościa, który za wszelką cenę stara się zachować twarz - jebnął mi między oczy. Kolejny raz tego dnia opadła mi kopara.
Jednak Menel nie wyglądał na zwycięzcę. Z drugiej strony w łachach, które miał na sobie trudno na niego wyglądać.
Ale był zwycięzcą. Wygrał ze mną, z Malikiem, z całym światem. Mimo ze wyglądał jak ostatni łachmyta. Ale kiedyś przecież , wyglądał tak jak ja. A ja jutro mogłem wyglądać tak jak on. Ale na razie było dzisiaj. I to on wiódł w nim prym. Gdyby tylko chciał, z tymi
swoimi sztuczkami, mógłby zasunąć kopa Dawidowi Coperfildowi i zostać nowym królem show w LAS VEGAS. Wystarczyło że poczytał by paru ważnym szychom na widowni w przeszłości i wyciągnął z niej trochę syfu. Ale on wolał chlać jabole w Polsce i wróżyć rożnym kandydatom na meneli po barach. No cóż. Wszyscy zdążamy w nieznane. Jutro może nadejść , ale równie dobrze Wszechmocny może wykreślić nas z listy. Akurat w umyśle tego kolesia nie pogrzebie żaden jasnowidz. A wiec róbmy to co uważamy za słuszne, nawet jeśli skracamy sobie tym drogę. To równie dobra dewiza na życie, jak każda inna. Zwłaszcza gdy nie ma się większego wyboru.
Menel już więcej się nie odezwał. Widać nie pytany, trzymał gębę na kłódkę. Dobra cecha. A my go o nic nie pytaliśmy. Głównie ze strachu. Zbyt dużo wiedział. Ta jego cecha zdecydowanie nie była dobra.
Mój humor, spierdolony od rana, był już teraz w całkowitej rozsypce. Nie rozbawiłby mnie nawet Benny Hill, gdyby przyszedł i specjalnie dla mnie zagrał Mozarta na swym wacku.
W końcu menel wstał ze stołka, skinął nam głową i sobie poszedł. Zniknął z naszego życia, równie nagle, jak się w nim pojawił.
Obaj pożegnaliśmy go westchnieniem ulgi. Starych ran nie należy otwierać, grobów rozkopywać i nie dymać trupów. Przeszłość powinna należeć do nocy.
Zabawiłem jeszcze jakiś czas w knajpie Malika. Ale rozmowa już się nam nie kleiła. Potem wyszedłem i ruszyłem w stronę domu. Życie dalej nie było różowe.
Postanowiłem dać mu jednak szansę.
Ostatnią.
Może przedostatnią.
W każdym razie pozostać jeszcze w tej grze.