11235
Szczegóły |
Tytuł |
11235 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11235 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11235 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11235 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DAVID
MORRELL
OSTATNIA SZAR�A
Przek�ad W�adys�aw Masiulanis
AMBER
Tytu� orygina�u THE LAST REvEILLE
Redakcja stylistyczna EL�BIETA DELIS-MODZELEWSKA
Ilustracja na ok�adce THE STOCK MARKET/AGENCJA PI�KNA
Opracowanie graficzne ok�adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
KSI�GARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER
Tu znajdziesz informacje o nowo�ciach i wszystkich naszych ksi��kach!
Tu kupisz wszystkie nasze ksi��ki!
http://www.amber.supermedia.pl
Copyright � 1977 by David Morrel!
For the Polish edition O Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 2000
ISBN 83-7245-459-0
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62
Warszawa 2000. Wydanie II Druk: Wojskowa Drukarnia w �odzi
Dla Henry'ego Morrisona
Wojna znaczy okrucie�stwo; nie da si� ich rozdzieli�.
William Te�umseh Sherman
JEDEN
Tematem tej ksi��ki s� wydarzenia historyczne. Niekt�re postaci i epizody zosta�y wymy�lone, lecz zasadnicz� jej materi� stanowi� fakty. Tam gdzie to by�o mo�liwe, autor pos�u�y� si� fragmentami autentycznych rozm�w i zachowanymi relacjami opisywanych wypadk�w.
EL PASO, TEXAS, 8 marca � Genera� Gabriel Gavira otrzyma� dzi� w Juarez nie potwierdzony jak dot�d raport o �mierci dw�ch Amerykan�w, Franklina i Wrighta, zabitych w poniedzia�ek przez bandyt�w Villi w Pacheco, mi�dzy Casas Grandes a Janos, w Chi-huahua.
W doniesieniach tych brak informacji o losie �ony i nieletniego syna pana Wrighta, kt�rych widziano w Pacheco w towarzystwie obu m�czyzn.
Gavira o�wiadczy�, �e Wright i Franklin � znani tu mormo�scy rancherzy, �yj�cy na zach�d od Casas Grandes � zlekcewa�yli ostrze�enie, kt�re wys�a� po otrzymaniu pierwszych wiadomo�ci o ruchach wojsk Villi na tym obszarze do wszystkich Amerykan�w, przebywaj�cych w p�nocno-zachodnich rejonach stanu Chihuahua.
COLUMBUS, NEW MEXICO, 8 marca � Oddzia�y Francisca Villi dotar�y dzisiaj do rancha Palomas Land and Cattle Company w No-gales, Chihuahua, szesna�cie kilometr�w od granicy i siedemdziesi�t kilometr�w na po�udnie st�d � tej tre�ci depesz� nades�a� dzisiaj ameryka�ski zarz�dca rancha.
Nie ma w niej wzmianki o Arthurze McKinneyu, Jamesie Corbetcie i Jamesie O'Neillu, ameryka�skich hodowcach byd�a, rzekomo uprowadzonych dzie� wcze�niej.
WASHINGTON, 8 marca � Departament Stanu otrzyma� potwierdzenie meldunku o obecno�ci Villi na ranchu Palomas w Nowym Meksyku, kilkadziesi�t kilometr�w na po�udnie od Columbus. �adne informacje nawi�zuj�ce do wcze�niejszych doniesie�, jakoby ludzie Villi zabili w okolicach Casas Grandes dw�ch Amerykan�w, Franklina i Wrighta, nie dotar�y do Waszyngtonu. Poza jednym cz�owiekiem, wszyscy Amerykanie zatrudnieni na ranchu Palomas przeszli na ameryka�sk� stron� granicy przed nadej�ciem Villi. Jak si� dowiadujemy, si�y Villi ocenia si� na czterystu ludzi. *
Columbus, Nowy Meksyk, rok 1916. Nic, nawet jednego drzewka.
Troch� kolczastych krzew�w mi�dzy domami i namiotami, pojedyncze badyle wysch�ej trzciny wzd�u� rowu przy przecinaj�cej miasto z po�udnia na p�noc drodze. Tu i �wdzie kaktusy i oset. Pustynia. Piasek i ska�y. Nie spodziewa� si� czego� takiego. Wyjrzawszy przez okno wagonu pomy�la�, �e to chyba przedmie�cie. P�niej poci�g zatrzyma� si�, wszyscy zacz�li wstawa�, wi�c i on si� podni�s�, zarzuci� plecak na rami� i wysiad�. Spojrza� wzd�u� sk�adu, za lokomotyw�, gdzie ko�czy�y si� zabudowania. Jakie tam przedmie�cie! Ca�e miasto to raptem ze cztery przecznice. Sta� na peronie, pr�buj�c opanowa� uczucie zawodu. Pami�ta� ziele� El Paso; Rio Grand�, elektryczne tramwaje. Podczas trzydniowego pobytu w Fort Bliss wolne chwile sp�dza� przesiaduj�c w cieniu drzew na placu alarmowym, ch�odz�c si� w rze�kich podmuchach wiatru. Na p�nocy, tam sk�d pochodzi�, by�a jeszcze zima. Go�e drzewa, br�zowa, zwi�d�a trawa. Ale w Teksasie marzec by� ca�kiem przyjemny. By�o ciep�o, a wiosenne deszcze barwi�y ziemi� rozkwitaj�c� ro�linno�ci�; niewyblak��, nie wypalon� jeszcze upa�em. M�wiono mu, �e wiosn� na pustyni mo�na zobaczy� kwiaty, ale odk�d opu�ci� El Paso, nie widzia� �adnych kwiat�w. Teraz wiedzia�, �e kpili sobie z niego. Tu nic nie ros�o. Chaty z suszonej ceg�y, drewniane domy, spieczone �arem ulice, wychud�y pies o zapadni�tych bokach, z wywieszonym j�zykiem pomykaj�cy w stron� rowu. Spojrza�
* Fragmenty doniesie� korespondent�w New York Times z 9 marca 1916 r. (przyp. autora).
10
na sp�kane od s�o�ca, pokryte py�em deski peronu i przesun�� po nich butem. Rzuci� okiem na zakurzone okna budynku stacji, obliza� wargi i rozejrza� si� jeszcze raz.
O ile m�g� si� zorientowa�, na lewo od tor�w rozci�ga� si� ob�z wojskowy. Wracaj�cy z przepustek �o�nierze, kt�rzy przyjechali tym samym poci�giem, wysiedli na t� stron� i ze swoimi plecakami pomaszerowali w kierunku rz�du d�ugich drewnianych budynk�w, czy raczej barak�w, spoza kt�rych dochodzi�o r�enie koni. Dotar� do ko�ca peronu i ujrza� flag� oraz tablic� z napisem CAMP FURLONG. Dw�ch oficer�w wysz�o z przysadzistego budynku z suszonej ceg�y. Mia� racj�. To ob�z wojskowy. S�o�ce, wisz�ce teraz nisko nad torami, �wieci�o mu prosto w oczy, a gruba we�niana koszula klei�a si� do spoconych piersi. Niebo nadal przes�ania�a bia�awa mgie�ka. Zahucza�a lokomotywa. Poci�g ruszy� i po chwili ostatni wagon przesun�� si� obok niego. Miasto po drugiej stronie tor�w by�o w�a�ciwie takie samo. Takie same drewniane cha�upy, domy z gliny, kilka pi�trowych, wygl�daj�cych na hotele, budynk�w, sklep, poczta i piaszczyste, jak po tej stronie, ulice. Ale chyba za spraw� zachodz�cego s�o�ca wszystko to wygl�da�o jako� dziwnie, inaczej; zabarwione na br�zowo, nieostre i jakby oddalone; zupe�nie jak na fotografii. Widzia� jak dwaj m�czy�ni w workowatych garniturach wychodz� zza rogu, s�ysza� posapywanie automobilu, dochodz�ce gdzie� z p�nocnej strony miasta. Podszed� do kraw�dzi peronu i spojrza� w tamtym kierunku, ale nie dostrzeg� �r�d�a d�wi�ku, chocia� ulica bieg�a prosto i ca�kiem wyra�nie widzia�, gdzie miasto si� ko�czy. Pi�� przecznic. Ani kropli wody w rowie.
Kompletna pustka.
Sier�ant musia� tam by� od dawna. Sta� i przygl�da� mu si� przez zakurzone okna stacji. Ujrza� go, gdy odwr�ci� si� na odg�os skrzypienia drzwi za plecami. Surowa twarz, niska, kr�pa sylwetka, podwini�te r�kawy i lu�ne spodnie wpuszczone w wysokie buty. Kurz na jego twarzy sprawia�, �e wygl�da� jak nie ogolony.
Ch�opiec zesztywnia� w postawie na baczno�� i zasalutowa�.
� Twoje nazwisko? � rzuci� sier�ant.
� Prentice.
� Prentice, panie sier�ancie. I nie musisz salutowa�. Zobaczymy tw�j rozkaz.
Ch�opak pogrzeba� w plecaku i pokaza� swoje dokumenty.
11
� A co z reszt�?
� Nie rozumiem. Z jak� reszt�?
� Z pozosta�ymi. Prosili�my o dziesi�ciu, dali nam trzech. Wi�c gdzie jeszcze dwaj?
� Naprawd� nie mam poj�cia.
� Tu pisz�, �e jeste� z Ohio. Dziewi�tna�cie lat, sze�� tygodni w s�u�bie. I przydzielili ci� do kawalerii. � Sier�ant pokr�ci� g�ow�. � Do kawalerii. Nie wiem, co ma z tego wynikn��. No dobrze, czego si� dowiedzia�e�?
� Nie rozumiem.
� Konie. Co wiesz o komach? Jakich u�ywamy?
� Ach, rozumiem. O to chodzi.
� W�a�nie. O to. Wi�c co powiesz? Podobno jeste� kawalerzyst�. No wi�c, udowodnij to. Jakich...
� Krzy��wka araba i ameryka�skiego. Sier�ant zmru�y� oczy.
� Siod�o? � rzuci� kolejne pytanie.
� Zmodyfikowane McClellana. ~ To znaczy?
� Przedni ��k wysuni�ty do przodu, wysoki, bez uchwytu. Tylny zaokr�glony.
� Zalety?
� Raczej niewielkie. Olstra lubi� si� odpina�. Tybinki s� za mi�kkie, kula uwiera i ca�y ci�ar je�d�ca spoczywa na kr�gos�upie konia. Poza tym pu�liska s� zbyt sztywne. Ocieraj� boki zwierz�cia.
� Gdzie� ty si� tego nauczy�? W jakim� klubie polo w Cincinnati?
� Nie. Pod Cleveland. Na farmie mojego ojca. Sier�ant zacisn�� wargi i przyjrza� mu si� uwa�nie.
� W porz�dku. Mo�e i mieli racj�, �e ci� tu przys�ali.
Pomieszczenie mia�o jakie� trzy metry szeroko�ci i tyle� d�ugo�ci. Trzy prycze, kilka p�ek, niewielki brzuchaty piecyk i zdj�cia z katalogu Searsa � reklamy damskich gorset�w � na �cianach.
� Do jutra wystarczy. Ci trzej s� na przepustce.
Zdj�� plecak i rozejrza� si�. Pod�oga pokryta by�a warstw� b�ota. Przez szczeliny w �cianach z surowych desek wida� by�o zachodz�ce s�o�ce. Zauwa�y�, �e nogi prycz wstawiono w otwarte puszki. Odwr�ci� si� do sier�anta i pytaj�co zmarszczy� czo�o.
12
� A tak. I skoro ju� przy tym jeste�my, zwr�� uwag�, �e prycze nie dotykaj� �cian. Tu jest inaczej ni� na p�nocy. S� trzy rzeczy, o kt�rych musisz pami�ta�: paj�ki, w�e i skorpiony.
Na d�wi�k s�owa �paj�ki" ch�opiec a� si� skuli�.
� Jak wchodzisz, to najpierw bierzesz miot�� i wygarniasz spod ��ka. � Sier�ant ilustrowa� s�owa odpowiednim pokazem. � Potem musisz podnie�� koce i sprawdzi�, czy nie ma czego� w pos�aniu. Rano zn�w trzeba pogrzeba� pod ��kiem. Ubranie wytrzepa� i wytrz�sn�� wszystko z but�w. I nie spiesz si�, jak je wk�adasz. To �aden problem, kiedy ju� z�apiesz, o co chodzi.
� A po co te puszki pod pryczami?
� W jednej czwartej nape�nia si� je naft�. Silny, s�odki zapach przenika� ca�� izb�.
� Je�li co� chce wpe�zn�� na ciebie, kiedy �pisz, musi przej�� przez naft�. Oczywi�cie nie przejdzie. Wyczy�� i nape�nij jedn� z tych puszek, a zobaczysz, co znajdziesz w niej po tygodniu. Zdziwisz si�.
Ch�opiec nie chcia� nawet o tym my�le�.
� No, to mniej wi�cej wszystko. Powiedz w kuchni, �e jeste� nowy, dostaniesz je��. Zobaczymy si� rano. Gdzie, powiadasz, by�a ta farma?
� Niedaleko Cleveland.
� Taa. Ja sam jestem z tamtych stron. Pami�taj, co m�wi�em
0 butach. � Sier�ant wyszed�.
Ch�opiec sta� na �rodku pokoju, wdycha� wo� nafty i przygl�da� si� smugom s�onecznego blasku na pod�odze. Czu� zapach kurzu
1 �wie�ego drewna. Westchn�� powoli, obliza� wargi i g�o�no prze�kn�� �lin�. Przez dobr� chwil� sta� tak bez ruchu, potem zdj�� z g�owy wojskowy kapelusz z okr�g�ym rondem i zawiesi� na ko�ku. Przez chwil� zastanawia� si�, gdzie powinien umie�ci� plecak, w ko�cu zawi�za� go mocno i powiesi� obok kapelusza. Podszed� do drzwi, ale sier�anta nie by�o nigdzie wida�. Popatrzy� na rz�d chat po drugiej stronie drogi, stoj�ce dalej baraki i siedz�cych na werandzie �o�nierzy. Tuman kurzu unosi� si� nad miejscem, gdzie jak przypuszcza�, znajdowa�y si� stajnie. W�z z podw�jnym zaprz�giem, klekocz�c drewnianymi resorami, sun�� wzd�u� barak�w. �o�nierze na werandzie nawet nie spojrzeli w jego stron�. Po chwili �wiat�o zacz�o zmienia� barw�; zasz�o s�o�ce. Och�odzi�o si� i zerwa� si� wiatr. Ch�opiec sta� w drzwiach, zastanawiaj�c si�, czy nie powinien co� zje��. Na my�l
0 sma�onym boczku, kawie i sucharach poczu� kwa�ny smak w ustach. Przebieg� wzrokiem po ��kach, jeszcze raz wyjrza� na zewn�trz
1 zanikn�� drzwi.
13
Obudzi� go d�wi�k gromu.
�ni�y mu si� zielone pola i kwitn�ce sady. Bieg� pod g�r�, gdzie na szczycie wzg�rza, przy d�bie, sta� ojciec. Ale im szybciej si� wspina�, tym odleglejszy stawa� si� wierzcho�ek. Sylwetka ojca ju� tylko majaczy�a w oddali. Wreszcie dobieg�, wspi�� si� ostatkiem si�, ale ojca ju� nie by�o. Obr�ci� si� w miejscu wypatruj�c go i zacz�� przeszukiwa� wzrokiem zielone pola, ��ki poro�ni�te bujn� traw� i wzg�rza, z kt�rych jedno, pod�u�ne, ze ska�ami na odleg�ym ko�cu, wyda�o mu si� nagle grobem; ojciec w �rodku wyt�a� si�y i walczy�, by wyrwa� si� na powierzchni�. Zacz�� pada� deszcz. Pocz�tkowo �agodny, stopniowo stawa� si� coraz gwa�towniejszy; zacina�, smagaj�c go po twarzy. Nic ju� nie widzia�. Wyci�gn�� r�ce, chcia� uchwyci� si� drzewa, ale nie m�g� go znale�� i nagle zesztywnia�, pora�ony b�yskiem i d�wi�kiem gromu.
Grzmot dobiega� gdzie� zza drzwi. Ch�opiec siedzia� na ��ku, macaj�c doko�a wyci�gni�tymi d�o�mi. Nie bardzo wiedzia�, gdzie si� znajduje. Sier�ant si� pomyli�. Tylko jeden z mieszka�c�w chaty by� na przepustce. Pozostali dwaj wr�cili tu� po dziewi�tej i przywitawszy si� zdawkowo, poszli spa�. Teraz odrzucali koce wykrzykuj�c:
� Rany boskie! Co si�, do diab�a, dzieje?
Odg�osy strzelaniny szybko wyrwa�y ich z niepewno�ci. �ciany chaty dr�a�y od nieustannego huku. Wyskoczyli z ��ek, wci�gn�li spodnie i z karabinami w gar�ci rzucili si� ku drzwiom, znikaj�c w mroku.
Ch�opiec nadal nie rusza� si�, z miejsca. Ze swego ��ka widzia� chaotyczn� kot�owanin� na zewn�trz. Ogie� wzmaga� si�. B�yski wystrza��w przecina�y noc. Machinalnie, poruszaj�c si� jak automat, odszuka� z�o�one wieczorem na ��ku spodnie, w�o�y� je i si�gn�� po buty. Zmartwia�, przypomniawszy sobie s�owa sier�anta. Zostawi� buty i po omacku ruszy� w stron� drzwi.
Nie mia� poj�cia, sk�d wzi�li si� ci wszyscy je�d�cy. Zdawa�o si�, �e s� wsz�dzie � nie ko�cz�cy si�, rozwrzeszczany korow�d olbrzymich postaci z �oskotem przewalaj�cy si� obok niego. Od strony budynk�w rozleg�y si� wystrza�y i pojedynczy je�d�cy zacz�li spada� z koni. Gdzie� buchn�y p�omienie. Jedna z cha�up stan�a w ogniu, zaczyna�a pali� si� druga. Ciemno�� i wzniecany kopytami koni kurz ogranicza�y widoczno��, ale w b�yskach pistoletowych wystrza��w napastnicy wygl�dali na Meksykan�w. Ciemne, zawzi�te, w�sate twarze, szerokie sombrera, pasy z nabojami na piersiach, b�yszcz�ce z�by, przera�liwe g�osy i wype�nione furi� oczy.
14
Ch�opiec nie zdawa� sobie sprawy z tego, co robi � na wp� rozbudzony, oszo�omiony widokiem przed sob�, sta� w drzwiach, przytrzymuj�c si� obur�cz szorstkich belek framugi, by chwil� p�niej ruszy� wolno przed siebie. By� jak zahipnotyzowany otaczaj�cym go chaosem, jakby got�w pozwoli� mu si� wch�on��. Nie m�g� si� zatrzyma�. Doko�a k��bi�y si� konie, coraz bli�sze i wi�ksze. Wiedzia�, �e nie powinien by� w tym miejscu. Uciekaj, m�wi� sobie, ale nie by� w stanie si� ruszy�. Uderzony bokiem jakiego� konia zatoczy� si� i omal nie upad�. Rozrzuci� r�ce, z trudem chwytaj�c r�wnowag�, i osun�� si� na jedno kolano. Zebrawszy si�y podni�s� si� i zobaczy� zbli�aj�cego si� je�d�ca ze wzniesion� do ciosu maczet�. Dziesi�� metr�w, siedem, jeszcze bli�ej; posta� m�czyzny na koniu ros�a nieub�aganie. Ch�opiec czu�, jak w miejscu, gdzie za chwil� ugodzi ostrze, piecze go szyja i pier�. Je�dziec by� tu�; ogromny, maczet� zatoczy�a �uk... i b�ysk wystrza�u gdzie� z lewej. Uderzony kul� Meksykanin zwali� si� z siod�a. Ko� potkn�� si�, skr�ci� i przemkn�� obok, wlok�c za sob� je�d�ca, kt�ry wci�� zaczepiony nog� o strzemi� obija� si� o ziemi� i obraca�, na twarz, na plecy.
Ch�opiec czu�, �e si� dusi. Oddychaj, rozkaza� sobie. Oszo�omiony, zwr�ci� si� w kierunku, sk�d pad� strza�, ale tam nic nie by�o. Wyt�y� wzrok, usi�uj�c przenikn�� ciemno��.
Nic.
A potem fragment tej ciemno�ci jakby si� wyodr�bni�. Ogromny m�czyzna. Twarz o grubo ciosanych rysach, masywny tors; cywil � spostrzeg� ch�opiec. Bieg�, przykuca�, strzela�, znowu bieg�. W jednej r�ce trzyma� automatyczny pistolet, w drugiej powtarzalny karabin. Tak jak przedtem Meksykanin na koniu, zmierza� prosto na niego. A ch�opiec, jak przedtem, sta� os�upia�y, tylko �e tym razem nikt nie strzeli�. M�czyzna dopad� go i uderzy� barkiem, a� obaj gruchn�li na ziemi�.
� Co si� dzieje? � Ch�opiec mia� pe�ne usta piachu. � Kto do...
� Le�e�, do cholery!
Poczu� jak jedna r�ka chwyta go za pasek, a druga za kark. R�ce wlok�y go, popycha�y, m�czyzna kl��. Przed nimi zamajaczy�o wej�cie do budynku. Obce d�onie wepchn�y go do �rodka. Upad� na pod�og�.
R�wnie szybko jak si� pojawi�, m�czyzna zawr�ci� i pobieg� w ciemno��. Zatrzyma� si�, kiedy b�ysn�y przed nim lufy meksyka�skich pistolet�w, wypali� dwukrotnie i pobieg� dalej. Znikn��.
Ch�opiec le�a� na zab�oconej pod�odze i patrzy� za oddalaj�cym si� m�czyzn�. W pasie i na szyi, tam gdzie pochwyci�y go d�onie obcego, czu� mrowienie. Na d�oniach i kolanach piek�y go zadrapania, jakich
15
dozna� podczas upadku. I by�o co� jeszcze � co�, co trzyma� w d�oniach. Powtarzamy karabin �adowany d�wigni�. Nawet nie wiedzia�, �e m�czyzna go zostawi�. Le�a�, wlepiaj�c wzrok w ciemno��, a potem jakby zdziwiony tym, co robi, zarepetowa� karabin, podni�s� do ramienia i, prawie nie celuj�c, wystrzeli� w t�um za drzwiami.
8
Ugodzony w szyj� je�dziec osun�� si� z konia. Cywil strzeli� znowu i kolejnego trafi� w pier�. By� prawie tak pot�ny, jakim widzia� go Prentice. Trudno powiedzie� dok�adnie, ale co najmniej sto dziewi��dziesi�t centymetr�w, mo�e wi�cej. Wysoki kowbojski kapelusz z podwini�tym rondem sprawia�, �e m�czyzna wygl�da� na dwa metry. Du�a g�owa, gruba szyja, pot�ne ramiona. Pod koszul� i kamizelk� wyra�nie rysowa�y si� w�z�y musku��w ramion i piersi. D�ugie, mocne nogi i masywny tu��w. Dziwne, �e biegn�c w ciemno�ci, porusza� si� tak zwinnie i szybko. Dziwne, �e w og�le bieg�. Kiedy ch�opak le�a� na ziemi przygnieciony ci�arem obcego, podni�s� wzrok i zobaczy�, jak stary jest tamten. Sze��dziesi�t � sze��dziesi�t pi�� lat, pobru�-d�ona twarz ze zniszczon�, jakby wygarbowan�, nieco obwis�� sk�r�, pokryt� kilkudniowym, siwym starczym zarostem.
Pierwszy strza� m�czyzna us�ysza�, kiedy opu�ciwszy swoj� kwater�, zmierza� ku stajniom. By�o tu� po czwartej. Najpierw chcia� sprawdzi�, czy ko� dosta� pasz� i wod�. P�niej zamierza� wypi� kaw� i zje�� kawa�ek boczku w kantynie, a potem pal�c papierosa popatrze�, jak wschodzi s�o�ce. Przez ten czas �o�nierze, z kt�rymi mia� wyruszy� na patrol, zd��yliby wsta� i przygotowa� si� do drogi. Potem pojechaliby razem ku granicy, na zach�d od obozu.
Nie doszed� do stajni. By� cztery kroki od chaty, w kt�rej spa� tej nocy, kiedy us�ysza� wystrza� i zatrzyma� si�. Czeka� chwil� w napi�ciu. Po chwili rozleg� si� kolejny strza�, a potem salwa z wielu luf. Przypomnia� sobie dudnienie, kt�re s�ysza� nad ranem i wzi�� za poranny grzmot w g�rach. Teraz zrozumia�. To by�y konie. Przygotowany do patrolu, mia� ze sob� karabin, a w kaburze pistolet. Wydoby� go i za�adowa�, spogl�daj�c jednocze�nie w kierunku, sk�d s�ycha� by�o strza�y i konie. Szuka� w my�li sposobu obej�cia napastnik�w.
Byli gdzie� na prawo od niego. Pobieg� wzd�u� barak�w. Dalej, w pobli�u sklepu, widzia� b�yski wystrza��w. Zaczyna�y si� pali� chaty. S�ysza� okrzyki je�d�c�w, t�tent koni i odg�osy palby. Bieg�, a� znalaz� miejsce, sk�d mia� dobry widok na nacieraj�cych. Strzeli�. W zamie-
16
szaniu nie wiedzia�, czy trafi�. Strzeli� jeszcze raz i zmieni� stanowisko, wbiegaj�c mi�dzy budynki. Z�o�y� si� i strzela� do przelatuj�cych mimo niego je�d�c�w, jeszcze raz i jeszcze. Opr�ni� magazynek, wsun�� nowy. Ju� wiedzia�, �e to Meksykanie. Nadci�ga� kolejny. W olbrzymim sombrero, z maczet� po�yskuj�c� na tle przeci�tej bandolierami piersi. Przez chwil� prowadzi� go luf�, celuj�c. Strzeli� i Meksykanin zwali� si� z siod�a. Jedna stopa je�d�ca zosta�a w strzemieniu. Ko� potkn�� si�, rzuci� w bok i pogna� dalej, wlok�c za sob� obracaj�ce si� na rzemieniu, podskakuj�ce cia�o.
Odprowadzi� go wzrokiem i wtedy dostrzeg� obiekt ataku Meksykanina. Nie do wiary! Po�rodku tego wszystkiego, z r�kami opuszczonymi wzd�u� bok�w, zupe�nie bezbronny, sta� jaki� m�czyzna. Nie, nawet nie m�czyzna � ch�opiec, w wojskowych spodniach, bez koszuli, w bia�ym, ja�niej�cym w ciemno�ci podkoszulku. Wymarzony cel. Sta� tam bez ruchu, gapi�c si� na niego, a obok przelatywa�y konie i hucza�a strzelanina.
To by�o g�upie. Wiedzia�, �e nie powinien tego robi�, ale, na Boga, ten szczeniak stercza� tam jakby nigdy nic. W nast�pnej chwili wybieg� spomi�dzy budynk�w i rzuci� si� ku niemu. Przykuca�, strzela� do przelatuj�cych obok je�d�c�w i bieg� dalej, czuj�c ogarniaj�c� go w�ciek�o��. Gdy wreszcie dobieg�, z ca�ej si�y grzmotn�� ramieniem w pier� ch�opaka i obali� go na ziemi�.
Rozci�gn�li si� obaj w piachu.
� Co si� dzieje? Kto do...
� Le�e�, do cholery!
By� na siebie tak z�y, �e omal go nie uderzy�. Chwyci� ch�opaka za za kark i pasek spodni; wl�k� go i popycha�, mamrocz�c pod nosem przekle�stwa. Dotarli do najbli�szej chaty. Drzwi by�y otwarte, cisn�� go wi�c do �rodka, wrzuci� za nim karabin i odwr�ci� si�, by wr�ci� do przerwanej roboty. Z�o�y� si� i dwukrotnie wypali� do dw�ch mijaj�cych go Meksykan�w.
Je�dziec ugodzony w szyj� osun�� si� z konia. Cywil strzeli� znowu i kolejnego trafi� w pier�. Obejrza� si� w stron� chaty, w kt�rej zostawi� ch�opca, i w drzwiach zobaczy� b�ysk wystrza�u. Pomy�la�, �e z ch�opakiem wszystko w porz�dku i przesta� zaprz�ta� sobie nim g�ow�.
Za sob� us�ysza� huk. Obejrza� si� i dostrzeg� �o�nierza z wycelowan� broni�, kryj�cego si� za rogiem budynku. Pi�ciu innych, chroni�c
2 � Ostatnia szatit
17
go z bok�w, prowadzi�o ogie� z ziemi. Strza�y pada�y od strony barak�w �o�nierskich, spod woz�w, z row�w i z k�p krzak�w. Napastnicy zaczynali dostawa� baty. P�on�y nie tylko chaty w obozie, pojawi�y si� te� po�ary w mie�cie; migotliw� �un� rozlewa�y si� po niebie.
Dostrzeg� konnych, zmierzaj�cych w kierunku stoj�cych w ogniu dom�w. Rzuci� si� mi�dzy budynki, strzelaj�c w biegu do je�d�c�w, przewalaj�cych si� fal� przez stacj�. Dotar� do nasypu kolejowego, wspi�� si� na� i zwolni�. Upewni� si�, �e po drugiej stronie nie ma nikogo i zbieg� w d�. Po jego lewej stronie ci�gn�a si� g��wna, biegn�ca z po�udnia na pomoc, ulica miasteczka, pe�na strzelaj�cych, niszcz�cych wszystko na swej drodze je�d�c�w. �d prawej nadci�gali �o�nierze z karabinami w d�oniach. Przebieg� otwart� przestrze�, oddzielaj�c� go od rz�du dom�w, przesadzi� p�ot i boczn� uliczk� dotar� do traktu, przecinaj�cego miasto ze wschodu na zach�d. Ogie� w domu naprzeciwko sprawia�, �e by�o tu jasno jak w dzie�.
Na �rodku ulicy grupa �o�nierzy pospiesznie ustawia�a karabin maszynowy. Zza rogu wysypa�a si� gromada je�d�c�w. Nacierali galopem. Po chwili do��czy�a do nich druga grupa.
P�niejsze ustalenia nie rozproszy�y wszystkich w�tpliwo�ci. Wzi�ty do niewoli Meksykanin zezna�, �e ich dow�dca jak zwykle nie uczestniczy� w walce. �e wyda� tylko rozkazy i z oddzia�em rezerwowym wycofa� si� na pustyni�. Co wi�cej, �e tego dnia nie dosiada� swego s�awnego bia�ego konia, Siete Leguas, ale deresza imieniem Taurino. Niemniej m�czyzna w cywilnym ubraniu by� pewien, �e oto widzi Vill�. Niski, kr�py, o niemal nieproporcjonalnie rozro�ni�tej klatce piersiowej, gna� na wielkim, bia�ym koniu. Mimo oddalenia jego posta� zdawa�a si� wype�nia� ca�� ulic�; zwraca�y uwag� zimne, czarne oczy, patrz�ce znad d�ugich, obwis�ych w�s�w.
Obs�uga karabinu maszynowego desperacko usi�owa�a przygotowa� bro� do walki. Jeden z �o�nierzy przykucn��, ustawiaj�c tr�jn�g, drugi �adowa� magazynek. Inny strzela� gor�czkowo, chc�c da� kolegom jak�� os�on�. Nie mieli �adnych szans. Zion�ca ogniem kolumna napastnik�w przewali�a si� przez nich, nawet nie zwalniaj�c biegu. Cywil uczyni� krok wstecz, w najbli�szy zau�ek, i wycelowa� pistolet w galopuj�cego �rodkiem ulicy Vill�. Uderzenie kuli w �cian� nad jego g�ow� sprawi�o, �e wzdrygn�� si�; wycelowa� ponownie i tym razem strzeli�. Chybi�. Zamek pistoletu zatrzyma� si� w tylnej pozycji. Magazynek by� pusty. Wyci�gn�� go, si�gn�� do kieszeni po nast�pny i w tym momencie wyr�s� przed nim nieruchomy cie�. Spojrza� w g�r� na Meksykanina, szczerz�cego do� z�by z ko�skiego grzbietu. By� nie
18
dalej ni� o trzy metry; nie przestaj�c si� u�miecha� podni�s� bro�, gotuj�c si� do strza�u. Nie zd��y�. Cywil si�gn�� pod rozpi�t� kamizelk�, wydoby� zapasowy rewolwer, stary b�benkowiec Colta, i rzuci� si� przed siebie, nurkuj�c pod �bem konia. Zwierz� stan�o d�ba. M�czyzna odskoczy�, umykaj�c spod kopyt, i strzeli� w g�r�, prosto w twarz je�d�ca. Meksykanin ca�ym ci�arem zwali� si� na zad wznosz�cego si� na tylne nogi wierzchowca i obaj, ko� i je�dziec, run�li na ziemi�.
10
Zegar na stacji, uszkodzony pociskiem, zatrzyma� si� na 4:11, co pozwoli�o p�niej dok�adnie okre�li� czas ataku. Nie zosta�y wyja�nione natomiast w�tpliwo�ci co do motyw�w post�powania Villi. Dwa lata wcze�niej deklarowa� swoj� sympati� dla Amerykan�w. Przyjmowa� wys�annik�w prezydenta Stan�w Zjednoczonych i podczas g�o�nego spotkania na mo�cie mi�dzy El Paso a Juarez konferowa� z ameryka�skimi genera�ami.
Wojna domowa w Meksyku trwa�a ju� wtedy cztery lata. W roku 1911 upad�a dyktatura Porfiria Diaza, a urz�d prezydenta obj�� ciesz�cy si� zdecydowanie wi�ksz� popularno�ci� Francisco Madero. Jego z kolei obali� Huerta, genera� o podobnie jak Diaz dyktatorskich zap�dach. Villa by� stronnikiem Madera i maj�c za sob� czterdziesto-tysi�czn� armi� zwr�ci� si� przeciwko Huercie. Zaj�o mu to ca�y rok, ale wspierany przez innych przyw�dc�w rewolty, takich jak Zapata i Carranza, ostatecznie zwyci�y�. Powsta�o pytanie, kto b�dzie rz�dzi� krajem. Villa od pocz�tku g�osi�, �e nie zamierza kandydowa� do najwy�szych urz�d�w. Kiedy jednak Carranza zdoby� wystarczaj�ce poparcie, by si�gn�� po w�adz�, Villa wyst�pi� przeciwko niemu. Jak kraj d�ugi i szeroki rozgorza�y walki, wywo�ane ich rywalizacj�.
Stany Zjednoczone znalaz�y si� w niezwykle trudnej sytuacji. Prezydentem by� w�wczas Woodrow Wilson, zagorza�y izolacjonista i przeciwnik anga�owania si� Ameryki w wojn� w Europie. Niemcy, obawiaj�c si�, �e m�g�by on z czasem poprze� aliant�w, wysy�ali do Meksyku bro� i ludzi. Zak�adali, �e Amerykanie, dop�ki zagro�ona jest ich po�udniowa granica, nie rusz� wojowa� za ocean. Wilson natomiast zdecydowany by� przywr�ci� w Meksyku spok�j, a Niemc�w przegna�. Problemem by�o, kt�ry z przyw�dc�w powstania ma do�� si�y, by zjednoczy� kraj. Carranza cieszy� si� sporym poparciem swych ziomk�w, ale Villa tak�e. Proameryka�skie nastawienie tego ostatniego
19
czyni�o ze� zdecydowanego faworyta Wilsona. Jednak w pewnym momencie Vill� zacz�y spotyka� niepowodzenia wojenne, a ponadto rozesz�y si� pog�oski o jego powi�zaniach z wielkim kapita�em. Tote� kiedy Carranza wywalczy� sobie poparcie centrali zwi�zkowej AFP, Wilson, naciskany, by podj�� szybk� decyzj�, wybra� Carranz�. Rozkaza� przerwa� dostawy ameryka�skiej broni i �ywno�ci dla Villi, a jednocze�nie w miar� mo�liwo�ci wspiera� jego konkurenta.
Kulminacyjnym punktem konfliktu sta�y si� wydarzenia w Agua Prieta, na granicy Arizony i Meksyku. Villa oblega� tam zgrupowanie si� Carranzy, kt�remu Amerykanie, zezwoleniem na tranzyt kolejowy przez swoje terytorium, u�atwili ufortyfikowanie miasta. �Teatr dzia�a� bitewnych stanowi�o miejsce praktycznie niespotykane w dziejach wojen � napisze p�niej historyk. � Obserwatorzy mogli ogl�da� bitw� spoza jej pola, niczym mecz futbolowy... Kiedy nadci�gn�y wojska Villi, okopy po stronie ameryka�skiej by�y obsadzone, a artyleria ju� przed �witem zaj�a uprzednio wybrane pozycje... Artyleria Carranzy otworzy�a ogie� i przez reszt� popo�udnia i wiecz�r trwa�a gwa�towna wymiana ognia mi�dzy obro�cami i atakuj�cymi. O pierwszej trzydzie�ci nad ranem Villa rzuci� swych ludzi do bezpo�redniego szturmu... wszystko na pr�no. �o�nierze Villi mieli si� dowiedzie� tego, co obie strony na zachodnim froncie wojny w Europie ju� wiedzia�y: atak na pozycje zabezpieczone zasiekami z drutu kolczastego, bronione krzy�owym ogniem karabin�w maszynowych, wspieranym przez ostrza� artyleryjski � skazany jest na niepowodzenie. Prawdopodobnie po raz pierwszy w militarnej historii Meksyku pole bitwy by�o o�wietlone. Wcze�niejsze sukcesy Villi w walkach nocnych sprawi�y, �e wi�za� z t� taktyk� wielkie nadzieje. Tymczasem pod Agua Prieta pot�ne reflektory zamieni�y noc w dzie�, nie tylko ujawniaj�c zbli�aj�ce si� natarcie, ale i o�lepiaj�c napastnik�w. Pojawienie si� reflektor�w sta�o si� �r�d�em goryczy zwolennik�w Villi, niebawem do��czy�a do niej uraza wywo�ana zawiedzionymi nadziejami, jakie wi�zali ze stanowiskiem Amerykan�w. W ci�gu kilku dni sta�o si� bowiem oczywiste, �e do ich kl�ski przyczyni� si� � je�li jej nie spowodowa� � zwrot w polityce Stan�w Zjednoczonych. W�r�d ludzi Villi kr��y�y pog�oski, �e reflektory dostarczyli ich przeciwnikom Amerykanie, �e obs�ugiwali je ameryka�scy �o�nierze, a wreszcie, �e ustawione by�y po ameryka�skiej strome granicy". *
Kolejne niepowodzenia podkopa�y morale oddzia��w Villi. Brako-
* Nieco zmieniony i skr�cony cytat z: Clarence Clendenen � The United States and Pancho Villa, 1961 (przyp. autora).
20
wa�o broni, wkr�tce te� jego si�y stopnia�y z czterdziestu do czterech tysi�cy �o�nierzy, potem do czterystu. Wycofa� si� w pustynne, g�rzyste regiony stanu Chihuahua i pe�en z�o�ci na gringos za pomoc okazan� Carranzie zacz�� wyst�powa� przeciwko dzia�aj�cym na tym terenie ameryka�skim kompaniom wydobywczym: Porywa� dla okupu zarz�dc�w kopal�, przechwytywa� dostawy paliwa, napada� i �upi� obozy g�rnik�w. Do incydent�w tego rodzaju dochodzi�o przez ca�y rok 1916. Najg�o�niejszy z nich mia� miejsce dziesi�tego stycznia i znano go jako �masakr� w Santa Isabel". Tego dnia z poci�gu do Chihuahua City uprowadzono, a nast�pnie zastrzelono siedemnastu Amerykan�w, kt�rzy zamierzali uruchomi� kopalni�, zamkni�t� wcze�niej przez Vill�. Pies g�rnik�w, chocia� niemal przeci�ty na p� uderzeniem maczety, jakim� cudem prze�y�. Z�oty sygnet, zrabowany jednemu z zabitych, odnaleziono przy je�d�cu poleg�ym w Columbus. Wed�ug wszelkich doniesie� sam Villa nie by� obecny podczas napadu na poci�g. Niemniej to, co si� tam sta�o � sta�o si� na jego rozkaz.
Zwa�ywszy jak bardzo Villa potrzebowa� �ywno�ci i broni i jak gwa�townie zmieni� si� jego stosunek do Stan�w Zjednoczonych, nale�a�o si� spodziewa�, �e niebawem przyjdzie mu do g�owy najecha� kt�re� z przygranicznych miasteczek. W rzeczy samej Amerykanie tego w�a�nie oczekiwali. Raporty o pojawieniu si� oddzia�u Villi w pobli�u granicy co dzie� dociera�y do Fort BLiss w El Paso. Garnizony wzd�u� linii granicznej postawiono w stan pogotowia. I tak dow�dztwu Camp Furlong w Columbus zlecono patrolowanie z g�r� stukilometrowego odcinka strefy granicznej.
Jednak�e wszyscy byli pewni, �e Villa zaatakuje El Paso, zw�aszcza �e akcja w Palomas, meksyka�skim mie�cie na po�udnie od Columbus, nie przynios�a mu �adnych korzy�ci. Nie brano pod uwag� tego, �e jego ludzie rozpaczliwie potrzebuj� sprz�tu wojskowego i koni. Nie wiedziano te�, jak� nienawi�ci� pa�a on do pewnej dw�jki sklepikarzy. Bracia Sam i Louis Ravel prowadzili w Columbus hotel i dom towarowy. Kiedy rz�d ameryka�ski zakaza� zaopatrywania Villi, odm�wili wydania zam�wionej broni, a tak�e zwrotu otrzymanych ju� pieni�dzy. Ich hotel i sklep sta�y si� g��wnym celem najazdu Mek-sykan�w. Po gruntownym z�upieniu, oba budynki podpalono.
Sam wypad przeprowadzony zosta� w spos�b mistrzowski. Nag�e nocne ataki by�y powszechnie znan� specjalno�ci� Villi. Jego oddzia� przeci�� granic� kilka kilometr�w na zach�d od przej�cia granicznego, unikaj�c w ten spos�b rozmieszczonych tam posterunk�w. Nad ranem dziewi�tego marca Villa przywi�d� swych ludzi na przedmie�cia Columbus i zarz�dzi� jednoczesne natarcie z dw�ch stron. Na ob�z
21
wojskowy, zw�aszcza na stajnie i magazyn amunicji, oraz na handlowe centrum miasta, sklep i hotel braci Ravel. Dzie� wcze�niej wys�a� dw�ch ludzi z zadaniem rozpoznania si� miejscowego garnizonu. Donie�li, �e liczy on raptem trzydziestu �o�nierzy. Naprawd� by�o ich trzystu, lecz w ci�gu dnia wi�kszo�� z nich pe�ni�a s�u�b� patrolow�. St�d pomy�ka zwiadowc�w i dlatego pozornie �atwa wyprawa zako�czy�a si� kl�sk�.
Trudno sobie wyobrazi� widok, jaki przedstawia�o miasto zamieszkane przez czterystu cywil�w i trzy setki �o�nierzy, kiedy wkroczy�o do niego jeszcze czterystu meksyka�skich je�d�c�w i wszyscy zacz�li strzela�. Nawet w dzie� powsta�oby niesamowite zamieszanie, a co dopiero noc�. Tym bardziej dziwi� musi fakt, �e lista ofiar ze strony Amerykan�w obejmuje tylko osiemnastu poleg�ych i o�miu rannych, przy dziewi��dziesi�ciu zabitych, dwudziestu trzech rannych i kilku wzi�tych do niewoli po drugiej stronie. Szybko��, z jak� ameryka�scy �o�nierze otrz�sn�li si� z pierwszego szoku, dobrze �wiadczy�a o ich przytomno�ci umys�u. Uda�o im si� zmobilizowa� na tyle, �e planowane przez Meksykan�w b�yskawiczne natarcie zamieni�o si� w trzygodzinn� regularn� bitw�. Mimo to Villa osi�gn�� sw�j cel. Zdoby� nie tylko znaczne ilo�ci prowiantu; jego ludzie uprowadzili osiemdziesi�t koni, trzydzie�ci mu��w i kilka woz�w sprz�tu wojskowego: karabiny maszynowe, amunicj� i trzysta karabin�w typu Mauzer, kt�re zreszt� wkr�tce potem stracili. Nie odnotowano przypadk�w gwa�tu.
11
M�czyzna, kt�ry wraz z �on� pr�bowa� przebiec na drug� stron� ulicy, s�dzi�, �e uda im si� schroni� w murowanym budynku drugiego hotelu. Jego �ona by�a w pi�tym miesi�cu ci��y. Widoczny z daleka wyd�ty brzuch sprawia� wra�enie, jakby to by� miesi�c sz�sty czy si�dmy. Dosta�a kul�. Zrozpaczony m�� osun�� si� przy niej na kolana i jakim� cudem ocala�.
Inny m�czyzna, maj�c przy sobie �on� i trzymiesi�czne dziecko, wyprowadza� z gara�u samoch�d, kt�rym chcieli opu�ci� miasto, kiedy otrzyma� postrza� w rami�. Uda�o mu si� dotrze� do g��wnej ulicy, gdzie raniony powt�rnie, zemdla�. Jego �ona przesun�a si� na siedzenie kierowcy i wywioz�a ich na pustyni�.
Pewna rodzina ukry�a si� w k�pie kaktus�w. Inna, broniona przez dw�ch m�czyzn, z kt�rych jeden by� w wojsku porucznikiem � w rowie. Kiedy nadjecha� konny Meksykanin i omal ich nie stratowa�,
22
powalili go strza�em z karabinu. Okaza�o si�, �e by� tylko ranny. Obawiaj�c si�, �e kolejny strza� mo�e przyci�gn�� czyj�� uwag�, m�czy�ni podbiegli do le��cego i pr�bowali zak�u� go no�em. Ostrze z�ama�o si�, wi�c jeden przytrzyma� rannego, a drugi dobi� go, t�uk�c kolb� karabinu. Obok, skulone w rowie �ona i c�rka porucznika odwraca�y wzrok i zatyka�y d�o�mi uszy, by nie s�ysze� odg�os�w masakry.
Jeszcze inna rodzina przycupn�a w swej sypialni, drewniane �ciany domu wy�o�ywszy wprz�d materacami. Bardzo si� bali, �e p�acz pi�ciomiesi�cznego dziecka zwabi napastnik�w, tote� matka wetkn�a mu w usta poszewk� od puduszki i na pewien czas przesta�a zwraca� na nie uwag�. Kiedy ponownie zajrza�a do ko�yski � dziecko nie rusza�o si�. Bliska histerii, wyrwa�a poszewk� z jego ust; po chwili zacz�o oddycha�.
12
Tymczasem kolumna je�d�c�w min�a zau�ek. Cywil biega� od jednego le��cego Meksykanina do drugiego, sprawdzaj�c, czy niczyj�. Wschodz�ce s�o�ce o�wietli�o ulic� i tak ju� jasn� od rozprzestrzeniaj�cego si� ognia. W drzwiach domu po przeciwnej stronie pojawili si� dwaj Meksykanie, wlok�cy mi�dzy sob� ch�opaka w bieli�nie. Opiera� si�, cho� nie si�ga� im wy�ej ramion. Jego prze�ladowcy zatrzymali si� i stwierdziwszy, �e zostali sami, j�li si� rozgl�da�. Cywil strzeli� dwukrotnie i jeden zwali� si� na drewniany chodnik; drugiego kula rzuci�a na szyb� w witrynie sklepu. W tym momencie kolumna je�d�c�w zawr�ci�a i pogalopowa�a z powrotem, nie zobaczy� wi�c, co sta�o si� z ch�opcem.
Pospiesznie wycofa� si� w sw�j zau�ek. Skacz�c na o�lep zderzy� si� z kim� i kiedy si� odwr�ci�, ujrza� zalan� krwi�, o�lep�� kobiet�. Cofn�a si� chwiejnie, a potem wyci�gaj�c przed siebie r�ce, ruszy�a zn�w w kierunku ulicy. Pochwyci� j�, przydusi� do ziemi i kl�cz�c na jednym kolanie, strzela� nad jej g�ow� do mijaj�cych ich je�d�c�w. Gdy przejechali, wybieg� na �rodek ulicy i strzela� jeszcze do oddalaj�cych si�.
Widoczno�� by�a coraz lepsza. Obejrza� si�, sprawdzaj�c, czy nie nadje�d�aj� nast�pni, i nie przerwa� ognia, p�ki nie skr�cili w lewo, znikaj�c za rogiem. Jeden upad�, inny po strzale chwyci� si� za rami�. Odjechali. Z ty�u, od strony obozu, dochodzi�y odg�osy strzelaniny. Pojedyncze wystrza�y s�ycha� by�o ze wszystkich cz�ci miasta. Spojrza�
23
na kobiet� pozostawion� w zau�ku. Sz�a potykaj�c si�. Teraz wyra�nie wida� by�o jej poranion� twarz. Jaka� kobieta pospieszy�a jej z pomoc�. Obr�ci� si� w ko�o, szukaj�c przeciwnik�w. Nie by�o nikogo. Z oddali us�ysza� d�wi�k tr�bki � sygna� wzywaj�cy na zbi�rk�. Potem kolejny sygna� � do ataku. Chwyci� cugle wierzchowca zabitego przed chwil� Meksykanina i staraj�c si� nie sp�oszy� zwierz�cia, lekko wskoczy� mu na grzbiet. Meksyka�skie siod�o z wysokim, masywnym uchwytem na przednim ��ku wyda�o mu si� nieco dziwne. Uderzy� konia pi�tami i pogalopowa� �rodkiem ulicy.
To co nast�pi�o p�niej, zako�czy�o si� jedn� z czterech ostatnich w dziejach kawalerii Stan�w Zjednoczonych szar�y w szyku konnym, z u�yciem broni kr�tkiej. Cywil skr�ci� na najbli�szym skrzy�owaniu i g��wn� ulic� dotar� do tor�w kolejowych. Przejecha� nasyp, po lewej stronie maj�c budynki dworca; po prawej znajdowa� si� urz�d celny i stamt�d w�a�nie dobiega�y salwy ognia karabinowego. Pomy�la�, �e to chyba �o�nierze ze wzniesienia obok masztu flagowego strzelaj� do wycofuj�cych si� Meksykan�w. Dostrzeg� galopuj�cy przez ob�z oddzia� wojska; drugi do��czy� do niego z lewej i oba skr�ci�y w stron� pustyni. S�o�ce, po�ow� tarczy wychylone zza horyzontu, nie �wieci�o jeszcze do�� jasno, by cokolwiek mo�na by�o dostrzec z tej odleg�o�ci. Kurz, wzniecany kopytami koni � wed�ug jego oceny je�d�c�w by�o co najmniej pi��dziesi�ciu � dodatkowo pogarsza� widoczno��. Wjecha� w ob�ok py�u i gdy przebi� si� przez kurz, skr�ci� w prawo. Ogie� os�onowy z obozu ucich�, s�ycha� by�o tylko strza�y z galopuj�cego przed nim szwadronu. Strzeli� raz i drugi, ostatecznie kieruj�c si� prosto na po�udnie. Ob�ok kurzu wznosi� si� coraz wy�ej; nie zwalniali. Przynagli� konia do szybszego biegu, zajmuj�c nieco wysuni�t� pozycj� na lewym skrzydle.
Kopyta ko�skie unosi�y si� i opada�y, wybijaj�c pospieszny rytm na kamienistym pod�o�u pustyni. Z minuty na minut� robi�o si� ja�niej i wreszcie daleko w przodzie, trzysta metr�w, mo�e wi�cej, pojawi�y si� sylwetki je�d�c�w; ma�e, ruchliwe figurki w k��bach py�u przemykaj�ce mi�dzy kaktusami. Cywil mija� porzucone przez nich wozy i zaprz�gi, le��cych na piasku rannych. Po prawej widzia� rozci�gni�t� w nier�wn� lini� grup� kawalerzyst�w. Grunt przed nim obni�y� si� gwa�townie. Zjecha�, wspi�� si� po drugiej stronie rozpadliny i znowu pu�ci� konia galopem. >
�cigani mijali teraz niewielkie wzniesienie. Cz�� z nich zosta�a w tym miejscu, by ogniem karabin�w os�ania� odwr�t pozosta�ych. W piasek zacz�y uderza� kule. Upad� jeden, potem drugi �o�nierz. Kto� wykrzykn�� komend� i oddzia� zatrzyma� si�. W pierwszej chwili
cywil pomy�la� z obaw�, �e zamierzaj� wraca� do obozu. �ci�gn�� cugle. Inni zwalniali, zatrzymywali si� powoli. Przyjrza� si� �o�nierzom. Stali w lu�nym szyku, pojedynczo lub grupkami po kilku je�d�c�w, spluwali kurzem, ocierali twarze, nie wypuszczaj�c cugli z zaci�ni�tych d�oni. �o�nierskie koszule �ciemnia�y od potu. Ob�ok py�u opada� powoli. W przodzie, teraz ju� ca�kiem wyra�nie, widzia� konnych obje�d�aj�cych wzg�rze oraz b�yski wystrza��w ze szczytu. W�r�d �o�nierzy dostrzeg� majora Tompkinsa. To on kaza� im si� zatrzyma�. By� bez kapelusza, w mundurowych spodniach i koszuli roboczej; cienki w�sik mia� przypr�szony kurzem. Rzuci� okiem na je�d�c�w na wzg�rzu, potem na swoich ludzi.
� Rozwin�� szyk! � zakomenderowa�.
� Tak jest! � odpowiedzia� sier�ant i rado�nie wyszczerzy� z�by. Pozostali r�wnie� j�li si� u�miecha�. Wcale nie zamierzali wraca�
do obozu. Major rzuci� pierwsz� komend� przygotowania oddzia�u do ataku. I zwa�ywszy, �e zatrzymali si� bez�adn� gromad�, cywil nie m�g� nadziwi� si� szybko�ci, z jak� utworzyli lini� � ka�dy w swoim szwadronie, ka�dy szwadron na swoim miejscu, rami� w rami�, zwr�ceni ku obsadzonemu przez wroga wzg�rzu. Tr�ci� konia pi�tami i przesun�� si� na lewy kraniec linii. Major kilkakrotnie przejecha� wzd�u� szyku upewniaj�c si�, czy wszyscy s� gotowi. W pewnym momencie zatrzyma� si� i spojrza� ku niemu. Cywil skin�� g�ow�. Major odpowiedzia� podobnym gestem, a potem zwr�ci� si� do swoich ludzi:
� Sprawdzi� bro�!
Niepotrzebnie, bo oni, nie czekaj�c na rozkaz, ju� to zrobili. Wyci�gali zu�yte magazynki i sprawdziwszy zamki pistolet�w, wsuwali �wie�e. Przeci�g�y, metaliczny szcz�k przelecia� wzd�u� szeregu, gdy magazynki w�lizgiwa�y si� do gniazd. Siedzieli teraz gotowi, napi�ci, z ca�ej si�y, a� pobiela�ymi palcami, �ciskaj�c kolby pistolet�w.
Major jeszcze raz przebieg� wzrokiem sw�j oddzia�.
� St�pa, marsz! � rozkaza�.
� Tak, jest! � jak echo odpowiedzia� sier�ant. � St�pa, marsz! Ruszyli. Pojedyncza, r�wna Unia. �o�nierz przy �o�nierzu. Zupe�nie
jakby szykowali si� do wy�cigu i jakby zale�a�o im, by wystartowa� jednocze�nie.
Przez kr�tk� chwil� post�powali w ten spos�b, pozwalaj�c koniom zaczerpn�� oddechu, wczuwaj�c si� we wsp�lny rytm marszu. Pad�a nast�pna komenda, natychmiast powt�rzona przez sier�anta.
� K�usem, marsz! � a potem: � Galopem!
I jakby ruszy�a wielka maszyna, uruchamiana kolejnymi rozkazami.
24
25
Sprawna, ogromna, niepowstrzymana w swej sile. Za jad�cym na lewym skrzydle cywilem podni�s� si� tuman kurzu. I wreszcie:
� Cwa�em, do ataku!
Tym razem sier�ant nie musia� powtarza� rozkazu. Konie z�apa�y rytm i utrzymywa�y go nie pop�dzane. W prawej r�ce dzier��c gotowy do strza�u pistolet, rozlu�nili wodze, lekko przytrzymywane lew� r�k�. Nieprzerwany cwa�; wzg�rze, gdzie czaj� si� tylne stra�e Meksykan�w, ro�nie w oczach. B�yski ognia na wzg�rzu, �wist ku�. �o�nierze staj� po kolei w strzemionach, pochylaj�c si� do przodu. �Ognia", wo�a major.
Zaczynaj� strzela�; ka�dy pochylony nad ko�sk� grzyw�, celuj�c nad �bem zwierz�cia, mi�dzy jego uszami. Huk wystrza�u, szarpni�cie odrzutu, sypi� si� puste �uski. Jakby p�on�� w�z pe�en amunicji. Echo salw toczy si� pustynn� r�wnin�. Pi��dziesi�t pistolet�w, siedem naboi w magazynku. Wzg�rze tu�-tu�. Kule d�wi�cz� o ska�y, rozpryskuj� si� kaktusy. Meksykanie na szczycie odpowiadaj� ogniem. �rodek linii zostaje nieco w tyle, skrzyd�a wysuwaj� si� do przodu, zaczynaj� okr��a� wzg�rze, tworz� p�kole; wci�� do przodu, ogie� nie s�abnie. Ci, kt�rzy wystrzelali naboje z pierwszego magazynka, nie wypuszczaj�c cugli z lewej r�ki wymieniaj� go na nowy i strzelaj� dalej. Ska�y i kaktusy na szczycie wzg�rza rozlatuj� si� pod gradem ku�; Meksykanie padaj�, wycofuj� si�, �o�nierze nast�puj� nieprzerwanie i oto wierzcho�ek. Nikogo. Rozrzucone doko�a zw�oki; grupa je�d�c�w zje�d�a w d� przeciwleg�ym zboczem.
Kilku �o�nierzy rzuca si� w po�cig za uciekaj�cymi. Inni si�gaj� po karabin.
� Sta�! � krzyczy major. � Sta�! � powtarza.
On i sier�ant musieli jednak wo�a� jeszcze raz, nim rozp�dzeni kawalerzy�ci us�yszeli i zawr�cili. Ci, kt�rzy dobyli karabin�w, otworzyli ju� ogie�; le��c, kl�cz�c, rozsypani po ca�ym wierzcho�ku pag�rka. Je�d�cy w dole zacz�li spada� z koni. Do strzelaj�cych przy��czyli si� wracaj�cy z po�cigu, ogie� wzm�g� si�. Coraz wi�cej trafionych, potem mniej i w ko�cu, zamiast celu, wida� by�o tylko ruchome ob�oczki kurzu.
� Wstrzyma� ogie�! � rozkaza� major. Niekt�rzy strzelali dalej.
� Wstrzyma� ogie�! � zawo�a� sier�ant. Ucich�o.
Nadlecia� wiatr, zasypuj�c ich drobinami piasku. Nikt si� nie rusza�. Potem kto� zakaszla�. Kt�ry� z �o�nierzy, nie wypuszczaj�c broni z r�k, przekr�ci� si� z brzucha na plecy. Inny ociera� usta.
26
� Chryste... � odezwa� si� kto�. I to by�o wszystko.
Spogl�dali po sobie, obmacywali cia�a, szukaj�c ran. Sprawdzali pokryte pian� wierzchowce. Major rozejrza� si�, wypatruj�c cywila.
� Jak daleko mamy do granicy?
Zapytany nie bardzo wiedzia�, o co chodzi. Potem zrozumia�. Major musia� by� tak poch�oni�ty po�cigiem, �e nie zauwa�y�, kiedy przeci�li pas graniczny.
� My�l�, panie majorze, �e min�li�my j� jakie� sze�� kilometr�w st�d.
Oficer nie poruszy� si�, tylko wpatrywa� si� w swego rozm�wc�. Potem opu�ci� wzrok i pokr�ci� g�ow�. Kiedy si� wyprostowa�, w jego jasnych oczach czai� si� u�miech. Nieznaczny, nie �eby szczerzy� z�by, ale wystarczy�o, by cywil tak�e si� u�miechn�� i skin�� g�ow�.
� Sier�ancie � odezwa� si� major � wy�lijcie go�ca do obozu. Niech opowie pu�kownikowi, co tu si� dzia�o, i poprosi o instrukcje.
� Tak jest!
� Chwileczk�. B�d�my mo�e bardziej konkretni. Niech spyta pu�kownika, czy mamy kontynuowa�.
� Tak jest! � odpar� sier�ant, rozgl�daj�c si�.
Czekali czterdzie�ci minut. Wr�ci� pos�aniec i okaza�o si�, �e pu�kownik wykr�ci� si� wymijaj�c� odpowiedzi�, ka��c majorowi kierowa� si� w�asnym rozs�dkiem.
� M�j rozs�dek ka�e mi ci�gn�� to dalej.
Dosiedli wi�c koni i ruszyli. Meksykanie najwyra�niej nie spodziewali si� po�cigu, bo godzin� p�niej �o�nierze zn�w ich dopadli. Dosz�o do kolejnej potyczki, i jeszcze jednej. Naciskali tak ca�e przedpo�udnie, a� wreszcie Meksykanie zatrzymali si� i zostawiaj�c tylko stra� dla ochrony ty��w, zwr�cili si� si�� trzystu je�d�c�w przeciw pi��dziesi�tce �cigaj�cych. Amerykanie nie mieli innego wyj�cia, jak przegrupowa� si� i przygotowa� do odparcia ataku.
Wrogie oddzia�y, oba uformowane w szyk liniowy, obserwowa�y si� z odleg�o�ci oko�o czterystu metr�w. Tymczasem nadesz�o popo�udnie; brakowa�o wody, �ywno�ci, konie zmordowane, amunicja na wyczerpaniu. Po godzinie czekania na uderzenie Meksykan�w major zarz�dzi� odwr�t. Wracali powoli, s�o�ce pra�y�o, konie ca�kiem opad�y z si�, ludzie niemal spadali z siode�. Po drodze naliczyli jednak trzydziestu zabitych Meksykan�w i zabrali kilka woz�w z �ywno�ci� i odzie��, dwa karabiny maszynowe oraz tuzin skrzy� z amunicj� i karabinami. Ca�y czas natykali si� na konie � meksyka�skie i te z w�asnej stajni. Cywil pomaga� je sp�dza�.
27
13
Prentice chwyci� zw�oki za kostki n�g, �o�nierz wyznaczony do pracy razem z nim � za przeguby r�k i szoruj�c o ziemi� plecami zabitego, powlekli go w stron� ognia. Mimo i� usta i nos zas�oni�te mia� chustk�, ch�opiec z trudem powstrzymywa� torsje. Kiwni�ciem g�owy da� znak towarzyszowi. D�wign�li cia�o wy�ej, rozko�ysali i na �trzy" szerokim �ukiem cisn�li na wierzch p�on�cego stosu. W�osy martwego cz�owieka w jednej chwili ogarn�y jaskrawe, bia�orude p�omyki. Buchn�� k��b czarnego dymu. Ch�opiec odwr�ci� si� gwa�townie. To, co s�ysza� za sob�, przypomina�o odg�osy pieczenia mi�sa; t�uszcz skwiercza�, �ciekaj�c w ogie�. Zbli�y� si� do rz�du zw�ok, pouk�adanych niczym bierwiona na opa�. Roje robactwa uwija�y si� mi�dzy cia�ami; ma�e, opancerzone �uczki wciska�y si� pod ubranie, w rany i otwarte usta.
I wsz�dzie muchy. Kto� powiedzia�, �e na pustyni nie ma much, lecz najwyra�niej nie by�o to prawd�. By�y; teraz pojawi�y si� tak�e. W popo�udniowym skwarze cia�a zaczyna�y ju� puchn��. Nawet przez r�kawiczki, nawet sam dotyk but�w umar�ych wywo�ywa� md�o�ci.
Podni�s� wzrok, spogl�daj�c w kierunku miasta. Odleg�e nie wi�cej ni� o dwie�cie metr�w budynki wygl�da�y n�dznie i zwyczajnie. Min�a ju� ponad godzina, od kiedy przyjecha� ostatni w�z za�adowany zw�okami. I b�d� jeszcze nast�pne, bo dotychczas zebrano tylko cia�a rozrzucone na pustyni wok� miasta. I tak by�o ich mn�stwo. Dot�d spalili czterdzie�ci. Pi��dziesi�t czeka�o jeszcze na kremacj�, a wygl�da�o na to, �e trzeba b�dzie zapali� kolejny stos. Co� zaskwiercza�o g�o�no za plecami ch�opca, ale nie odwr�ci� si�. W mie�cie b�dzie teraz wielkie sprz�tanie. Roboty jest na �adne kilka dni: jeden kwarta� sp�on�� doszcz�tnie, drugi niemal w po�owie. Wsz�dzie popalone belki, poskr�cane od �aru okucia, od�amki szk�a, naczy� i B�g wie co jeszcze. Trzeba to wszystko wywie��, powymienia� deski i szyby w oknach, naprawi� p�oty. Tej nocy zdarzy�o si� kilka niespodzianek, niekt�rzy zachowali si� haniebnie. Obs�uga kuchni w momencie ataku by�a ju� na nogach, zaj�ta przygotowaniem posi�ku w swoim baraku z suszonej ceg�y. Napadni�ci przez je�d�c�w bronili si� czym popad�o � rzucali garnkami z wrz�tkiem, jednego za�atwili toporem do dzielenia mi�sa, drugiego kijem baseballowym i w ko�cu, dopad�szy strzelb do polowania, wyparli napastnik�w za drzwi. Inaczej sanitariusze, czyli oddzia� medyczny: ci zabarykadowali si� w szpitalu i nie chcieli ani wyj��, ani nie pozwolili dosta� si� do �rodka innym. Magazyn amunicji by� zamkni�ty, tote� �o�nierze z pododdzia�u
karabin�w maszynowych musieli wywa�y� drzwi. I tak zreszt� z tej broni nie by�o wielkiego po�ytku. Francuskie karabiny maszynowe z zak�ad�w Benet-Mercie z regu�y by�y niesprawne. Du�a liczba ruchomych cz�ci sprawia�a, �e w warunkach pustynnych wymaga�y nieustannego czyszczenia. Poza tym bardzo �le si� je �adowa�o. Mieszcz�cy trzydzie�ci naboi magazynek nale�a�o z boku, szersz� stron� ku g�rze, wprowadzi� w w�skie gniazdo z prawej strony zamka. Beznadziejne zadanie nawet przy dziennym �wietle � w nocy stawa�o si� wr�cz niewykonalne. Pierwszy karabin z miejsca si� zaci��. Przygotowanie nast�pnych trzech trwa�o okropnie d�ugo. Niemniej ch�opiec s�ysza�, jak �o�nierz z obs�ugi karabinu maszynowego opowiada�, �e wystrzelali dwadzie�cia tysi�cy naboj�w.
Brzmia�o to nawet wiarygodnie. Sklepy w miasteczku by�y podziurawione jak rzeszoto, podobnie stajnie i baraki �o�nierskie. Wygl�da�o na to, �e nie by�o w Columbus budynku, kt�ry by nie ucierpia�. Je�li wi�c jeden karabin maszynowy zu�y� tyle naboj�w, ile w sumie strza��w pad�o z obu stron? Sto tysi�cy? Mo�e sto pi��dziesi�t? Nikt nie wiedzia�. Do miasta wys�ano grup� �o�nierzy, kt�rych jedynym zadaniem by�o zbieranie pustych �usek.
Ch�opiec odwr�ci� si� i spojrza� na stos p�on�cych jaskrawo��tym ogniem cia�. G�sty, czarny dym k��bi� si� ku niebu. Ch�opiec zacisn�� d�onie na kolejnej parze but�w, jego partner pochwyci� nadgarstki trupa i d�wign�wszy zw�oki powlekli je w ogie�. W mie�cie zastanawiano si�, czy nie nale�a�oby rozebra� zabitych i pozdejmowa� im but�w, ale ostatecznie nie by�o ch�tnych na te rzeczy. Zabierano tylko bro�, pieni�dze i amunicj�. Wszystko to robili ludzie w mie�cie i ch�opcu bardzo to odpowiada�o. Z rzadka znajdowa� przy zw�okach n� albo pistolet w kaburze, cz�ciej jak�� sakiewk�. Znaleziony przedmiot zostawia� przy drodze. Przewa�nie jednak po prostu d�wiga� cia�o, wl�k� je i rzuca� na stos, staraj�c si� o niczym nie my�le�. W pewnym momencie jego uwag� przyci�gn�� jaki� ruch. Spojrza� na po�udnie, za dymi�cy stos, i dostrzeg� kolumn� je�d�c�w, od strony pustyni zmierzaj�cych dw�jkami ku drodze. To �o�nierze, kt�rzy �cigali nocnych napastnik�w. Dym z p�on�cych zw�ok musia� im pos�u�y� za drogowskaz.
Podjechali bli�ej. Po ludziach zna� by�o trudy siedmiogodzinnej jazdy, konie by�y siwe od potu. Czuj�c sw�d palonych cia�, �o�nierze wyci�gali chustki, zas�aniali twarze, kaszleli. Skr�cili na drog� i mijaj�c ognisko skierowali si� w stron� miasta. Przej