11168
Szczegóły |
Tytuł |
11168 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11168 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11168 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11168 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ben Bova
Wenus
Tytu� orygina�u: Venus
Prze�o�y�a Maria G�bicka - Fr�c
Wydanie angloj�zyczne: 2000
Wydanie polskie: 2004
Dla D.H.G., J.L. i B.B.B. z podzi�kowaniami, wyrazami wdzi�czno�ci i mi�o�ci.
Niebiosa nic nie m�wi� i ca�a ziemia kwitnie pod ich milcz�cymi rz�dami. Ludzie te�
s� pob�ogos�awieni cnot� nieba, jednak�e wi�kszo�� z nich to hochsztaplerzy. Rodz� si�, jak
si� zdaje, z pustk� w duszy i wszystkie swoje cechy bra� musz� ze �wiata zewn�trznego.
Urodzi� si� pustym w dzisiejszych czasach, tej mieszaninie dobra i z�a, a mimo to kroczy�
przez �ycie drog� uczciwo�ci ku splendorom powodzenia - to wyczyn zarezerwowany dla
wzor�w ludzkiego rodzaju, to zadanie wyrastaj�ce ponad natur� zwyk�ego cz�owieka.
Ihara Saikaku
Krater Heli
By�em sp�niony, o czym dobrze wiedzia�em. K�opot w tym, �e na Ksi�ycu nie
mo�na biega�.
Prom ze stacji kosmicznej Nueva Venezuela mia� op�nienie, wyst�pi� jaki� drobny
problem z baga�em przewo�onym z Ziemi, dlatego zupe�nie sam spieszy�em
podpowierzchniowym korytarzem z l�dowiska. Przyj�cie zacz�o si� ponad godzin� temu.
Przestrzegano mnie, �ebym nie pr�bowa� biega�, nawet w obci��onych butach, kt�re
wypo�yczy�em w porcie. Jak ostatni g�upek, nie pos�ucha�em dobrej rady - pobieg�em,
wykona�em szale�czy sus i zary�em nosem w �cian� korytarza. Po tej nauczce ruszy�em dalej
posuwistym krokiem, jaki widzia�em w programie instrukta�owym dla turyst�w. Czu�em si�
idiotycznie, ale odbijanie si� od �cian by�o znacznie gorsze.
W zasadzie nie chcia�em uczestniczy� w bezsensownym przyj�ciu ojca ani w og�le
przebywa� na Ksi�ycu. Ani jedno, ani drugie nie by�o moim pomys�em.
Drzwi na ko�cu korytarza strzeg�y dwa wielkie cz�ekokszta�tne roboty, naprawd�
wielkie, wysokie na dwa metry i niemal r�wnie szerokie. B�yszcz�ce metalowe drzwi by�y
szczelnie zamkni�te, rzecz jasna. Nie mo�na bez zaproszenia wej�� na imprez� ojca; nigdy nie
pozwoli�by na taki afront.
- Nazwisko, prosz� - powiedzia� robot po lewej. G�os mia� niski i chropawy;
przypuszczam, �e w mniemaniu mojego ojca w�a�nie tak powinien m�wi� wykidaj�o.
- Van Humphries - powiedzia�em wolno i jak najwyra�niej.
Robot waha� si� tylko przez u�amek sekundy.
- Identyfikacja g�osu potwierdzona. Mo�e pan wej��, panie Van Humphries.
Oba roboty obr�ci�y si� dooko�a osi i drzwi si� rozsun�y. Ha�as uderzy� mnie niczym
mechaniczny m�ot: �omot atonalnej muzyki bezskutecznie pr�buj�cy zag�uszy� nadmiernie
wzmocnione wycie jakiego� bezp�ciowego osobnika, kt�ry katowa� najnowszy przeb�j.
Komora by�a wielka, ogromna i pe�na balangowicz�w, setek m�czyzn i kobiet -
s�dz�, �e mog�o ich by� ponad tysi�c - pij�cych, krzycz�cych, pal�cych, krzywi�cych twarze
w grymasach sztucznego, wrzaskliwego �miechu.
Wszyscy byli w imprezowych strojach: neonowe kolory z mn�stwem d�et�w, brokatu
i elektronicznych b�yskotek. Bezwstydnie sk�pych, rzecz jasna. Czu�em si� jak misjonarz w
swoim czekoladowym, welurowym pulowerze i jasnobr�zowych elastycznych spodniach.
W d�ugim elektronicznym oknie, zajmuj�cym ca�� boczn� �cian� groty, ukazywa� si�
napis WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI SETNYCH URODZIN! na przemian z
urywkami pornograficznych film�w.
Mog�em si� domy�li�, �e ojciec urz�dzi przyj�cie w burdelu. W kraterze Heli,
nazwanym na cze�� jezuickiego astronoma Maximiliana J. Helia. Hazard i przemys� porno
przekszta�ci�y ten obszar w ksi�ycow� stolic� grzechu, r�g obfito�ci pe�en zakazanych
rozkoszy, ukryty pod pylistym dnem krateru, jakie� sze��set kilometr�w na po�udnie od
Selene City. Biedny, stary ojciec Heli musia� przewraca� si� w grobie.
- Cze��, nieznajomy! - zawo�a�a arogancka, piersiasta i ruda dziewczyna w
szmaragdowozielonym kostiumie tak obcis�ym, �e musia� by� wymalowany sprayem.
Potrz�sn�a fiolk� jakiego� zielonkawego proszku mniej wi�cej w moim kierunku,
wrzeszcz�c: - Baw si�!
Baw si�. To miejsce wygl�da�o jak piek�o Dantego. Nie by�o gdzie usi���, tylko pod
�cianami sta�o par� kanap, pe�nych ju� wij�cych si�, splecionych cia�. Wszyscy inni byli na
nogach, rami� przy ramieniu, ta�cz�c albo ko�ysz�c si�, faluj�c niczym wielobarwne,
be�kocz�ce, bezsensowne ludzkie morze.
Wysoko pod wyg�adzonym skalnym stropem chodzi�a po linie para akrobat�w w
naszywanych cekinami kostiumach arlekin�w. Kostiumy migota�y, o�wietlone paroma
punktowcami. Na Ziemi popisywanie si� na takiej wysoko�ci by�oby niebezpieczne; tutaj, na
Ksi�ycu, te� mogli skr�ci� karki - cho� pr�dzej wyrz�dziliby krzywd� innym. W jaskini
panowa� taki �cisk, �e raczej nie spadliby na pod�og�.
- Chod� - przynagli�a ruda, szarpi�c mnie za r�kaw. Zachichota�a i doda�a: - Nie b�d�
taki sztywniak!
- Gdzie jest Martin Humphries? - Musia�em krzycze�, �eby us�ysza�a mnie w tym
zgie�ku.
Zmru�y�a szmaragdowe oczy.
- Hump? Jubilat? - Odwr�ci�a si� w stron� t�umu i machn�a r�kaw bli�ej
nieokre�lonym kierunku, wo�aj�c: - Stary wa� jest gdzie� tutaj. To jego impreza, wiesz?
- Stary wa� jest moim ojcem - powiedzia�em i musz� przyzna�, �e widok zdumienia na
jej twarzy sprawi� mi przyjemno��.
Przebicie si� przez t�um by�o naprawd� ci�k� har�wk�. Otaczali mnie obcy. Nie
zna�em tutaj nikogo. Ka�dy z moich przyjaci� pad�by trupem na widok tego cyrku.
Przeciskaj�c si� przez zat�oczon� komor�, zastanawia�em si�, czy m�j ojciec zna tych ludzi.
Pewnie wynaj�� ich na t� okazj�. Ta ruda zdecydowanie by�a w jego typie.
Wie, �e nie cierpi� t�um�w, a jednak zmusi� mnie do przyjazdu. Znamienne dla
mojego kochaj�cego tatusia. Pr�bowa�em odci�� si� od ha�asu, smrodu perfum i tytoniu,
narkotyk�w i potu niezliczonych, nieprawdopodobnie st�oczonych cia�. Kolana robi�y mi si�
mi�kkie, �ciska�o mnie w do�ku.
Nie umiem radzi� sobie z czym� takim. To mnie przerasta. Osun��bym si� na pod�og�,
gdyby nie ten �cisk. Kr�ci�o mi si� w g�owie, �mi�o w oczach.
Musia�em przystan�� w �rodku t�umu i mocno zamkn�� oczy. Mia�em k�opoty z
oddychaniem. Przed l�dowaniem rakiety transferowej zrobi�em sobie zastrzyk enzym�w, a
jednak czu�em si� tak, jakbym potrzebowa� nast�pnego, i to pr�dko.
Otworzy�em oczy i powiod�em wzrokiem po potr�caj�cej si�, rozwrzeszczanej,
spoconej t�uszczy, szukaj�c najbli�szego wyj�cia. W pl�taninie gestykuluj�cych cia�
dostrzeg�em ojca, siedz�cego na podium w drugim ko�cu jaskini niczym staro�ytny rzymski
cesarz nadzoruj�cy orgi�. By� nawet ubrany w zwiewn� szkar�atn� szat�, a u jego obutych w
sanda�y st�p siedzia�y dwie gibkie m�ode kobiety.
M�j ojciec. Dzi� ko�czy� sto lat. Martin Humphries wygl�da� nie wi�cej ni� na
czterdzie�ci, w�osy wci�� mia� ciemne, twarz j�drn� i prawie bez zmarszczek. Ale oczy - oczy
by�y twarde, do�wiadczone; l�ni�a w nich chorobliwa rozkosz, gdy patrzy� na rozgrywaj�ce
si� przed nim sceny. Korzysta� z wszelkich dost�pnych kuracji odm�adzaj�cych, nawet tych
nielegalnych, z u�yciem nanomaszyn. Chcia� by� wiecznie m�ody i pe�en wigoru.
Pomy�la�em, �e pewnie tak b�dzie. Zawsze dostawa� to, czego chcia�. Ale wystarczy�o jedno
spojrzenie w jego oczy, by bez trudu uwierzy�, �e stukn�a mu setka.
Zobaczy� mnie, gdy przedziera�em si� przez faluj�cy t�um i przez chwil� czu�em na
sobie spojrzenie tych zimnych, szarych oczu. Potem odwr�ci� si� z niecierpliw� min� na
przystojnej, sztucznie odm�odzonej twarzy.
To ty nalega�e�, �ebym przyby� na ten karnawa�, powiedzia�em mu bezg�o�nie.
Dlatego czy ci si� to podoba, czy nie, jestem.
Nie zwraca� na mnie uwagi, gdy podj��em mozoln� w�dr�wk�. Zasapa�em si�, p�uca
pali�y mnie �ywym ogniem. Potrzebowa�em zastrzyku, ale zostawi�em strzykawk� w hotelu.
Kiedy wreszcie dotar�em do celu, opar�em si� ci�ko o mi�kk�, spr�yst� tkanin� udrapowan�
na podium, walcz�c o odzyskanie tchu. U�wiadomi�em sobie, �e og�uszaj�cy ha�as przyj�cia
scich� do brz�cz�cego, st�umionego pomruku.
- T�umiki d�wi�ku - powiedzia� ojciec, patrz�c na mnie z tym dobrze mi znanym
pogardliwym u�mieszkiem. - Nie r�b takiej g�upiej miny.
Nie by�o schod�w, a ja by�em zbyt s�aby i sko�owany, �eby wci�gn�� si� na g�r� i
usi��� obok niego.
Machn�� r�k� i dwie m�ode kobiety zwinnie zeskoczy�y z podium, by do��czy� do
t�umu. Spostrzeg�em, �e by�y nastolatkami.
- Chcesz jedn�? - zapyta� z lubie�nym u�miechem. - Mo�esz mie� obie, wystarczy
poprosi�.
Nawet nie pokr�ci�em g�ow�. Czepia�em si� podium, staraj�c si� zapanowa� nad
przyspieszonym oddechem.
- Na mi�o�� bosk�, Cherlaku, przesta� dysze�! Wygl�dasz jak fl�dra wyrzucona z
wody.
Odetchn��em g��boko i spr�bowa�em si� wyprostowa�.
- Ciebie te� mi�o widzie�, ojcze.
- Nie cieszy ci� moje przyj�cie?
- Ty wiesz lepiej.
- W takim razie po co przyszed�e�, Cherlaku?
- Tw�j prawnik powiedzia�, �e obetniesz mi uposa�enie, je�li tego nie zrobi�.
- Twoje kieszonkowe - zadrwi�.
- Zarobi�em te pieni�dze.
- Udaj�c naukowca. Tw�j brat by� prawdziwym naukowcem.
Tak, ale Aleks nie �yje. Zgin�� prawie dwa lata temu i wspomnienie tego dnia nadal
sprawia�o mi b�l. Pami�ta�em wszystko tak dobrze, jakby rozegra�o si� wczoraj.
Ojciec szydzi� ze mnie i upokarza� mnie przez ca�e �ycie. Aleks by� jego
beniaminkiem, jego pierworodnym, jego oczkiem w g�owie. Aleks zosta� przygotowany do
przej�cia w�adzy w Humphries Space Systems, je�li i kiedy ojciec postanowi przej�� na
emerytur�. Aleks by� moim przeciwie�stwem: wysoki, atletycznie zbudowany, szybki i
przystojny, b�yskotliwie inteligentny, towarzyski, czaruj�cy i dowcipny. Ja jestem raczej
niski, od urodzenia chorowity i podobno mam sk�onno�ci do zamykania si� w sobie i
introspekcji. Mama zmar�a, daj�c mi �ycie i ojciec nigdy mi tego nie wybaczy�.
Kocha�em Aleksa. Naprawd�. Ogromnie go podziwia�em. Od kiedy pami�tam, Aleks
chroni� mnie przed drwinami i k��liwymi s�owami ojca. �Ju� dobrze, braciszku, nie p�acz -
mawia�. - Nie pozwol� ci� skrzywdzi�.�
Z biegiem lat przej��em od Aleksa zami�owanie do bada�, do szukania nowych
perspektyw, nowych �wiat�w. Ale gdy Aleks naprawd� rusza� z misjami na Marsa i ksi�yce
Jowisza, ja zostawa�em w domu, pod kloszem, zbyt s�abowity, by wyj�� na zewn�trz. Lata�em
w fotelu, nie w statku kosmicznym. Mnie ekscytowa�y strumienie danych komputerowych i
symulacje wirtualne. Raz przespacerowa�em si� z Aleksem po czerwonych piaskach Marsa,
po��czony przez interaktywny system rzeczywisto�ci wirtualnej. To by�o najlepsze
popo�udnie w moim �yciu.
Potem Aleks zgin�� podczas wyprawy na Wenus, on i ca�a jego za�oga. A ojciec
znienawidzi� mnie za to, �e �yj�.
Wtedy wyprowadzi�em si� na dobre i kupi�em dom na Majorce, gdzie by�em sam,
daleko od jego pogardliwego sarkazmu. Jakby chc�c ze mnie zadrwi�, ojciec przeni�s� si� do
Selene City. P�niej dowiedzia�em si�, �e polecia� na Ksi�yc, �eby poddawa� si�
nanoterapii, kt�ra zapewnia�a mu m�odo�� i form�. Na Ziemi nanomaszyny by�y zakazane,
oczywi�cie.
By�o jasne, �e ojciec poddaje si� kuracji odm�adzaj�cej, bo nie ma zamiaru przej�� na
emerytur�. Aleks umar�, a wiedzia�em, �e mnie za �adne skarby nie przeka�e Humphries
Space Systems. B�dzie rz�dzi� dalej i trzyma� mnie na wygnaniu.
Tak oto ojciec osiad� czterysta tysi�cy kilometr�w ode mnie, odgrywaj�c elitarn� rol�
interplanetarnego potentata, megamiliardera, awanturniczego kobieciarza, niemi�osiernie
zepsutego giganta przemys�owego. Taki stan rzeczy najzupe�niej mi odpowiada�. Mieszka�em
sobie spokojnie na Majorce i pod opiek� domowego personelu nie mia�em powod�w do
narzeka�. Niekt�rzy ze s�u��cych byli lud�mi, wi�kszo�� by�a robotami. Do�� cz�sto wpadali
przyjaciele z wizyt�. Mog�em lata� do Pary�a, do Nowego Jorku - gdzie dusza zapragnie, na
spektakle teatralne albo na koncerty. Ca�ymi dniami studiowa�em nowe informacje o
gwiazdach i planetach, stale nap�ywaj�ce od naszych kosmicznych badaczy.
Dop�ki jedna ze znajomych nie powt�rzy�a mi zas�yszanej plotki: statek mojego brata
zosta� celowo uszkodzony. Aleks nie zgin�� w wypadku; to by�o morderstwo. Nazajutrz ojciec
wezwa� mnie na Ksi�yc, na swoje krety�skie przyj�cie urodzinowe, pod gro�b� obci�cia mi
uposa�enia.
Patrz�c na jego m�odzie�czo j�drn� twarz, zapyta�em:
- Dlaczego ci na tym zale�a�o? U�miechn�� si� sardonicznie.
- Nie podoba ci si� przyj�cie?
- A tobie? - sparowa�em.
Ojciec wyda� d�wi�k, kt�ry m�g� by� zduszonym �miechem.
- Musz� co� og�osi�. Chcia�em, �eby� us�ysza� to prosto z moich ust.
Zaintrygowa� mnie. Wyg�osi o�wiadczenie? Czy�by jednak przechodzi� na emerytur�?
A zreszt�, gdyby nawet, to co z tego? Nigdy nie pozwoli mi kierowa� korporacj�. W zasadzie
wcale tego nie chcia�em.
Dotkn�� guzika osadzonego w prawej por�czy fotela i og�upiaj�cy ha�as wla� si� w
moje uszy z si�� wystarczaj�c� do rozsadzenia czaszki. Potem musn�� drug� por�cz. Muzyka
umilk�a w po�owie taktu. Akrobaci chodz�cy po linie zamigotali i znikn�li. Obraz
holograficzny.
T�um ucich� i znieruchomia�. Wszyscy odwr�cili si� w stron� podium, jak gromada
niesfornych uczni�w w balowych strojach, zmuszonych s�ucha� dyrektora.
- Ciesz� si�, �e przybyli�cie na moje przyj�cie - zagai� ojciec. Jego niski, modulowany
g�os, sztucznie wzmocniony, odbija� si� od �cian zat�oczonej jaskini. - Jeste�cie zadowoleni?
Odpowiedzia�y mu wiwaty, oklaski, gwizdy i wrzaski. Ojciec podni�s� r�ce i zn�w
zapad�a cisza.
- Wyg�osz� o�wiadczenie, kt�re wy, ci�ko pracuj�cy przedstawiciele medi�w,
uznacie za wyj�tkowo interesuj�ce.
P� tuzina balon�w z podwieszonymi kamerami ju� unosi�o si� par� metr�w od
podium, jak b�yszcz�ce bo�onarodzeniowe bombki. Kolejne nap�ywa�y z dalszych cz�ci
groty, by skupi� obiektywy na moim ojcu.
- Jak wiecie - m�wi� - m�j ukochany syn Aleksander zgin�� dwa lata temu podczas
pr�by zbadania planety Wenus.
Zbiorowe westchnienie wzbi�o si� nad g�owami.
- Jego statek le�y gdzie� na powierzchni tego piekielnego �wiata. W straszliwym �arze
i ci�nieniu, �r�ca atmosfera powoli niszczy doczesne szcz�tki mojego ch�opca.
Jaka� kobieta zacz�a szlocha�.
- Chc� zaproponowa� nagrod� dla tego, kto oka�e si� do�� odwa�ny i twardy, by
lecie� na Wenus, dotrze� na powierzchni� i sprowadzi� na Ziemi� to, co zosta�o z mojego
syna.
Wszyscy jakby si� wyprostowali, szerzej otworzyli oczy. Nagroda?
Ojciec odczeka� dramatyczn� chwil� i znacznie silniejszym g�osem oznajmi�:
- Oferuj� dziesi�� miliard�w mi�dzynarodowych dolar�w �mia�kowi, kt�ry odnajdzie
cia�o mojego syna i przywiezie je do mnie.
Nad t�umem wzbi� si� st�umiony okrzyk zdziwienia. Przez par� sekund nikt si� nie
odzywa�. Potem komor� wype�ni� podniecony gwar. Dziesi�� miliard�w dolar�w! Dotrze� na
powierzchni� Wenus! Nagroda w wysoko�ci dziesi�ciu miliard�w dolar�w za odzyskanie
cia�a Aleksa Humphriesa!
By�em r�wnie oszo�omiony jak ka�dy inny. Mo�e bardziej, bo lepiej od wi�kszo�ci
tych poprzebieranych darmozjad�w wiedzia�em, �e sprostanie temu wyzwaniu graniczy z
niepodobie�stwem.
Ojciec dotkn�� guzika w por�czy i gwar natychmiast �cich� do dyskretnego pomruku.
- Pi�knie - powiedzia�em. - Zostaniesz Ojcem Roku. Popatrzy� na mnie z pogard�.
- My�lisz, �e nie m�wi�em powa�nie?
- My�l�, �e wiesz, i� nikt przy zdrowych zmys�ach nie b�dzie pr�bowa� dotrze� na
powierzchni� Wenus. Nawet Aleks zamierza� tylko dryfowa� w warstwach chmur.
- Masz mnie wi�c za oszusta.
- My�l�, �e chodzi ci o podbudowanie wizerunku, nic wi�cej.
Wzruszy� ramionami, jakby moje zdanie nie mia�o znaczenia.
Wrza�em z oburzenia, a on siedzia� tu, jakby nigdy nic i robi� sobie reklam�.
- Chcesz wygl�da� na zrozpaczonego ojca - krzykn��em - �eby ca�y �wiat pomy�la�,
�e zale�a�o ci na Aleksie. Dlatego oferujesz nagrod�, po kt�r� nikt nie si�gnie.
- Och, znajd� si� ch�tni, nie w�tpi�. - U�miechn�� si� do mnie zimno. - Dziesi��
miliard�w to nie byle jaka zach�ta.
- Nie jestem pewien.
- Ale ja jestem. Zamierzam ulokowa� ca�� sum� na rachunku depozytowym, gdzie
nikt nie b�dzie m�g� jej tkn�� poza ewentualnym zwyci�zc�.
- Ca�e dziesi�� miliard�w?
- Ca�� sum� - powt�rzy�. Pochylaj�c si� lekko w moj� stron�, doda�: - Aby podj�� tyle
got�wki, b�d� musia� tu i �wdzie poczyni� oszcz�dno�ci.
- Powa�nie? Ile wyda�e� na to przyj�cie? Machn�� r�k�, jakby to me mia�o znaczenia.
- Jednym z ci�� b�dzie twoje kieszonkowe.
- Moje uposa�enie?
- Koniec, Cherlaku. W przysz�ym miesi�cu ko�czysz dwadzie�cia pi�� lat.
Kieszonkowe urwie si� w twoje urodziny.
Je�li tak, zostan� bez grosza.
Bank danych
P�onie tak jasno i pi�knie na nocnym niebie, �e wszystkie kultury Ziemi zwa�y j�
imionami swojej bogini mi�o�ci i pi�kna: Afrodyta, Inana, Isztar, Astarte, Wenus.
Czasami jest ol�niewaj�c� Gwiazd� Wieczorn�, od kt�rej ja�niejsze na niebie jest
tylko S�once i Ksi�yc. Kiedy indziej bywa przywo�uj�c� Gwiazd� Zarann�, nios�c� �wiat�o.
Zawsze l�ni niczym bezcenny klejnot.
Cho� Wenus na naszym niebie wygl�da przepi�knie, jest najbardziej piekielnym
miejscem w ca�ym Uk�adzie S�onecznym. Jej powierzchnia jest do�� gor�ca, by stopi�
aluminium. Ci�nienie powietrza jest wystarczaj�co wysokie, by zgnie�� �adowniki statku
kosmicznego niczym kruche tekturowe pude�ka. Niebo, od bieguna do bieguna, stale zasnu-
waj� chmury kwasu siarkowego. Atmosfera sk�ada si� z dwutlenku w�gla i gaz�w
siarkowych.
Wenus jest najbli�sz� planet� wzgl�dem Ziemi, bli�sz� ni� Mars; mo�e zbli�y� si� do
Ziemi na odleg�o�� wynosz�c� nieca�e sze��dziesi�t pi�� milion�w kilometr�w . Obiega
S�o�ce bli�ej ni� Ziemia; jest drug� planet� Uk�adu S�onecznego. Wenus nie ma ksi�yc�w.
Jest nieco mniejsza od Ziemi, wi�c si�a ci�ko�ci na jej powierzchni wynosi oko�o
osiemdziesi�ciu pi�ciu procent normalnego ci��enia ziemskiego.
Na tym ko�cz� si� podobie�stwa. Wenus jest gor�ca, temperatury na powierzchni
znacznie przekraczaj� czterysta pi��dziesi�t stopni Celsjusza (prawie dziewi��set stopni
Fahrenheita). Obraca si� wok� osi tak powoli, �e jej �dzie� trwa d�u�ej ni� �rok�: obiega
S�o�ce w czasie dwustu dwudziestu pi�ciu dni ziemskich - jest to rok wenusja�ski - a obr�t
wok� w�asnej osi trwa dwie�cie czterdzie�ci trzy dni ziemskie - dzie� wenusja�ski. Wiruje w
kierunku wstecznym, zgodnie z ruchem wskaz�wek zegara, patrz�c od bieguna p�nocnego,
podczas gdy Ziemia i inne planety obracaj� si� zgodnie z ruchem wskaz�wek zegara.
Atmosfera Wenus jest tak g�sta, �e ci�nienie na powierzchni r�wna si� temu, jakie na
Ziemi wyst�puje w oceanach na g��boko�ci oko�o kilometra. Atmosfera w ponad
dziewi��dziesi�ciu pi�ciu procentach sk�ada si� z dwutlenku w�gla; nieca�e cztery procent
stanowi azot, a reszta to niewielkie ilo�ci wolnego tlenu.
Grube warstwy chmur, kt�re stale otulaj� ca�� powierzchni� planety, odbijaj� oko�o
siedemdziesi�ciu pi�ciu procent �wiat�a s�onecznego, dzi�ki czemu Wenus wygl�da tak jasno
i pi�knie. Chmury sk�adaj� si� z kropelek kwasu siarkowego oraz innych zwi�zk�w siarki i
chloru; praktycznie nie ma w nich pary wodnej.
Na Wenus nie brakuje g�r i wulkan�w, s� r�wnie� dowody wskazuj�ce na istnienie
p�yt tektonicznych. Przesuwaniu si� fragment�w skorupy musia�y towarzyszy� �trz�sienia
Wenus�.
Wyobra�cie sobie spacer po powierzchni tej planety! Grunt jest rozgrzany do
czerwono�ci, g�sta atmosfera zakrzywia �wiat�o jak obiektyw �rybie oko�, niebo stale za-
snuwaj� grube chmury. A jednak nie ma tam prawdziwej ciemno�ci: nawet d�ug�
wenusja�sk� noc roz�wietla niesamowity pos�pny blask bij�cy od roz�arzonego pod�o�a.
Poniewa� ruch obrotowy nak�ada si� na obiegowy, doba wenusja�sk� trwa sto
siedemna�cie dni ziemskich, a S�o�ce wstaje na zachodzie i zachodzi na wschodzie - tylko �e
nie wida� go przez g�ste, wieczne chmury.
Patrz�c w g�r�, mogliby�cie ujrze� ciemniejsze �aty, powstaj�ce i rozpadaj�ce si� na
tle zielonkawo��tych chmur prawie pi��dziesi�t kilometr�w nad powierzchni�, przemykaj�ce
od horyzontu do horyzontu w oko�o pi�� godzin. Od czasu do czasu mo�na zobaczy�
b�yskawic� albo us�ysze� gro�ny pomruk dalekiego wulkanu.
W ca�ym Uk�adzie S�onecznym nie ma bardziej niebezpiecznego miejsca, nie ma
miejsca stanowi�cego wi�ksze wyzwanie. W por�wnaniu z nim, na Ksi�ycu jest przyjemnie,
a wyprawa na Marsa to piknik.
Czy na Wenus mo�e istnie� �ycie, wysoko w chmurach, gdzie temperatury s� ni�sze
albo g��boko pod powierzchni� planety? W atmosferze jest co�, co poch�ania ultrafiolet;
naukowcy planetarni nie s� pewni, co to takiego. Czy pod powierzchni� mog� �y� jakie�
formy bakteryjne, jak na Ziemi i przypuszczalnie na Marsie i Europie, ksi�ycu Jowisza?
Gdyby jakie� stworzenia �y�y na powierzchni, musia�yby by� przystosowane do
wytrzymywania temperatury, w kt�rej topi si� aluminium, i ci�nienia, kt�re mo�e zmia�d�y�
statek kosmiczny.
Zaiste, musia�yby by� imponuj�ce.
Selene City
- To powiniene� by� ty. Cherlaku! - rycza�. - To ty powiniene� umrze�, nie Aleks.
Zbudzi�em si� i usiad�em w ciemno�ci hotelowego pokoju, �ciskaj�c w r�kach zmi�t�
po�ciel. By�em zlany zimnym potem i trz�s�em si� od st�p do g��w.
Sen by� a� nazbyt prawdziwy. Zbyt g��boko prawdziwy. Zamkn��em oczy, nie
ruszaj�c si� z ��ka. W�ciek�a twarz ojca wisia�a przede mn� niczym oblicze zagniewanego
staro�ytnego boga.
Przyj�cie w kraterze Heli. Og�oszenie nagrody za lot na Wenus. Stwierdzenie, �e
obcina mi fundusze. To by�o dla mnie za wiele. Gdy wr�ci�em do hotelu w Selene City,
by�em bliski omdlenia, wy�o�one dywanami korytarze p�ywa�y mi przed oczami, nogi mia�em
s�abe jak papierowe serwetki nawet w niskiej grawitacji Ksi�yca. Od razu poszed�em do
�azienki i znalaz�em ci�nieniow� strzykawk�. Wstrzykn��em w rami� ca�� dawk�
enzymatycznego leku, potem dowlok�em si� do ��ka i prawie od razu zasn��em.
Po to tylko, �eby �ni�. Nie, w zasadzie nie by� to sen, tylko prze�ywanie na nowo
tamtego strasznego dnia, kiedy dowiedzieli�my si� o �mierci Aleksa. Koszmar. Prze�y�em
powt�rnie ka�d� bolesn� chwil�.
Kiedy otrzymali�my wiadomo��, �e ju� nie ma nadziei, ojciec wy��czy� ekran
wideofonu i odwr�ci� si� do mnie z twarz� wykrzywion� z furii.
- Nie �yje - powiedzia� g�osem zimnym i g�uchym, z lodem w szarych oczach. - Aleks
zgin��, a ty �yjesz. Najpierw zabi�e� swoj� matk�, a teraz masz czelno�� �y�, podczas gdy
Aleks jest martwy.
Sta�em, gdy przeszywa� mnie pal�cym wzrokiem, ponury i w�ciek�y. Na mnie. Na
mnie!
- To powiniene� by� ty, Cherlaku - warkn��. Z�o�� narasta�a, twarz z bia�ej robi�a si�
czerwona. - Jeste� nic nie wart! Nikt nie odczu�by twojej straty. Ale nie, ty jeste�, ty �yjesz i
oddychasz, a Aleks nie �yje. To powiniene� by� ty, Cherlaku! - rycza�. - To ty powiniene�
zgin��, nie Aleks.
Wtedy wynios�em si� z rodzinnej posiad�o�ci w Con-necticut i kupi�em dom na
Majorce, jak najdalej od ojca. Przynajmniej tak my�la�em. Znowu mnie zakasowa�,
przeprowadzaj�c si� do Selene City.
Teraz siedzia�em na hotelowym ��ku, dr��cy i zlany zimnym potem, sam, zupe�nie
sam.
Wsta�em i pocz�apa�em na boso do �azienki; prawd� m�wi�c, powlok�em si�, taki
by�em s�aby i rozbity. �wiat�o zapali�o si� automatycznie. Niezdarnie manipulowa�em
strzykawk�, a� wreszcie umie�ci�em plastikow� ampu�k� z odpowiedni� dawk� enzymu we
w�a�ciwym miejscu. Przycisn��em strzykawk� do nagiego ramienia. Cichy syk leku
wtryskiwanego przez mikroig�y do krwiobiegu zawsze mnie uspokaja�. Ale nie tej nocy. Nic
nie zdo�a mnie uspokoi�, pomy�la�em.
Urodzi�em si� z rzadkim rodzajem niedokrwisto�ci z�o�liwej, w nast�pstwie
uzale�nienia mojej matki od narkotyk�w. Bez wstrzykiwania koktajlu enzym�w, sk�adaj�cego
si� mi�dzy innymi z witaminy B12 i hormonu wzrostu pobudzaj�cego organizm do
produkowania krwinek czerwonych, choroba by�aby �miertelna. Bez leku stopniowo
traci�bym si�y i w ko�cu umar�. Z nim mog�em wie�� zupe�nie normalne �ycie - pomijaj�c
konieczno�� iniekcji co najmniej dwa razy na dob�.
Je�li kto� kiedy� powie wam, �e nanomaszyny potrafi� poradzi� sobie z ka�d�
jednostk� chorobow�, tylko �e s� zakazane na Ziemi, nie dajcie mu wiary. Najlepsze
laboratoria w Selene City - stolicy bada� nanotechnologicznych - nie zdo�a�y zaprogramowa�
nano�uka, kt�ry co par� godzin wytwarza�by miliony czerwonych cia�ek krwi.
Wr�ci�em do ��ka ze skot�owan�, przepocon� po�ciel� i czeka�em, a� lek zacznie
dzia�a�. Nie maj�c nic lepszego do roboty, w��czy�em wiadomo�ci telewizyjne. Na �ciennym
ekranie natychmiast ukaza�a si� scena straszliwego spustoszenia: kolejny w�ciek�y huragan
przewali� si� przez Atlantyk i szala� na Wyspach Brytyjskich. Nawet Bariera - nowoczesna
zapora przegradzaj�ca Tamiz� - nie powstrzyma�a fali i wielkie po�acie Londynu znalaz�y si�
pod wod�, ��cznie z opactwem Westminster i gmachem Parlamentu.
Opar�em si� o poduszki i patrzy�em pustym wzrokiem, jak w zacinaj�cym zimnym
deszczu tysi�ce londy�czyk�w wyl�ga na ulice, by uciec przed przybieraj�c� wod�.
- Najwi�kszy kataklizm od czasu nalot�w z drugiej wojny �wiatowej, maj�cych
miejsce ponad sto lat temu - m�wi� spiker grobowym g�osem.
- Nast�pny kana�! - zawo�a�em. Nie chcia�em ogl�da� �mierci i zniszczenia, ale
wi�kszo�� stacji pokazywa�a agoni� Londynu, na �ywo i w kolorze. Gdybym wybra� kana�
holograficzny, m�g�bym obejrze� to w trzech wymiarach. Flotylle �odzi p�ywa�y Strandem i
Fleet Street, ratuj�c m�czyzn, kobiety, dzieci, nawet domowe zwierzaki. Brygady
robotnik�w zmaga�y si� z �ywio�em, pr�buj�c ochroni� przed zalaniem Pa�ac Buckingham.
Wreszcie znalaz�em kana� nie bombarduj�cy widz�w obrazami niszczonego miasta.
Nadawano panelow� dyskusj� samozwa�czych ekspert�w od ocieplenia globalnego, kt�re
powodowa�o katastrofalne sztormy i powodzie. Jeden z nich mia� na ramieniu zielon� opask�
Mi�dzynarodowej Partii Zielonych, w drugim pozna�em znajomego ojca - prawnika
korporacyjnego o ci�tym j�zyku, zdecydowanie nienawidz�cego Zielonych. Pozostali byli
naukowcami r�nej ma�ci i ani jeden w niczym nie przyznawa� racji pozosta�ym.
Wlepia�em w nich szkliste oczy, maj�c nadziej�, �e ciche, kulturalne dywagacje
uko�ysz� mnie do snu. Wypowiedzi by�y ilustrowane animowanymi mapami, kt�re
przedstawia�y kurczenie si� pokrywy lodowej na Grenlandii i na Antarktydzie oraz
spodziewany wzrost poziomu morza. Po�owie ameryka�skiego �rodkowego zachodu grozi�a
przemiana w wielk� �r�dl�dow� wysp�. Pr�d Zatokowy zostanie przerwany, m�wili
specjali�ci, a w konsekwencji Europa i Wyspy Brytyjskie stan� si� przed�u�eniem Syberii.
Koj�ca ko�ysanka, idealnie usposabiaj�ca cz�owieka do snu. Mia�em zamiar wy��czy�
ekran, gdy zamruga�o ��te �wiate�ko wiadomo�ci. Zastanowi�em si�, kto mo�e mnie szuka� o
tej porze nocy.
- Odbierz - poleci�em.
Ca�y ekran �cienny zrobi� si� mlecznoszary. Przez chwil� my�la�em, �e to jaka�
usterka. Potem us�ysza�em generowany komputerowo g�os:
- Panie Humphries, prosz� mi wybaczy�, �e nie pokazuj� twarzy. Poznanie mojej
to�samo�ci by�oby dla pana niebezpieczne.
- Niebezpieczne? - powt�rzy�em. - Dlaczego?
-
G�os zignorowa� moje pytanie, a ja zrozumia�em, �e s�ucham nagrania.
- Wiemy, �e s�ysza� pan pog�oski, i� statek pa�skiego brata zosta� celowo uszkodzony.
Jeste�my przekonani, �e odpowiedzialno�� za jego �mier� ponosi pa�ski ojciec. Pa�ski brat
zosta� zamordowany, a morderc� jest pa�ski ojciec.
Ekran zgas�. Siedzia�em w zaciemnionym pokoju oszo�omiony, wstrz��ni�ty, gapi�c
si� w lekko rozjarzony ekran. Ojciec kaza� zamordowa� Aleksa? M�j ojciec by�
odpowiedzialny za jego �mier�? To straszne, okropne oskar�enie, rzucone przez tch�rza,
kt�ry nawet nie mia� odwagi pokaza� twarzy.
A ja mu uwierzy�em. To najbardziej mn� wstrz�sn�o. U - w ie-rzy-�em.
Uwierzy�em, bo dobrze pami�ta�em wiecz�r przed wyruszeniem Aleksa na t�
katastrofaln� wypraw� na Wenus. Noc, w kt�r� wyjawi� mi swoje prawdziwe zamys�y.
Aleks oficjalnie og�osi�, �e leci na Wenus w celu zbadania niekontrolowanego efektu
cieplarnianego, co w zasadzie nie mija�o si� z prawd�. Ale poza tym mia� tajny plan. Zdradzi�
mi go w noc przed wyjazdem. Za jego misj� naukow� sta�y motywy polityczne. Pami�tam,
jak Aleks siedzia� w przytulnej, cichej bibliotece domu w Connecticut, gdzie mieszkali�my
razem z ojcem, i szeptem wyjawia� mi swoje plany.
Powiedzia�, �e Ziemia w�a�nie zaczyna odczuwa� skutki efektu cieplarnianego.
Lodowce i czapy polarne topi� si�. Podnosi si� poziom morza. Zmienia si� klimat globalny.
Mi�dzynarodowa Partia Zielonych oznajmi�a, �e trzeba podj�� drastyczne kroki, zanim ca�y
�rodkowy zach�d Ameryki przemieni si� z powrotem w wysp� i zanim stopi si� wieczna
zmarzlina w Kanadzie, wyrzucaj�c do atmosfery megatony zamarzni�tego metanu, co
dodatkowo pog��bi efekt cieplarniany.
- Jeste� jednym z nich? - wyszepta�em w ciemno�ci. - Zielonym?
Za�mia� si� cicho.
- Ty te� by� by�, braciszku, gdyby� nie �y� w oderwaniu od rzeczywisto�ci.
Pami�tam, �e pokr�ci�em g�ow� i mrukn��em:
- Ojciec ci� zabije, jak si� dowie.
- Wie - odpar� Aleks.
Chcia� wykorzysta� swoj� misj� na Wenus, aby z pierwszej r�ki pokaza� �wiatu
nast�pstwa nieokie�znanego efektu cieplarnianego: przeistoczenie planety w martw� skaln�
kul� spowit� truj�cymi gazami, bez kropli wody czy �d�b�a trawy. By�aby to pot�na ikona,
obraz wypalony w �wiadomo�ci elektoratu �wiata: oto, co stanie si� z Ziemi�, je�li nie
zahamujemy efektu cieplarnianego.
Zielonym sprzeciwia�y si� pot�ne si�y polityczne. Ludzie pokroju mojego ojca nie
mieli zamiaru pozwala� MPZ na przej�cie kontroli nad mi�dzynarodowymi organizacjami,
kt�re regulowa�y sprawy ochrony �rodowiska. Zieloni domagali si� potrojenia podatk�w
na�o�onych na wielonarodowe korporacje, zakazu spalania paliw kopalnych, ewakuacji
g��wnych o�rodk�w miejskich, redystrybucji bogactwa �wiata w�r�d potrzebuj�cych.
Ekspedycja Aleksa na Wenus by�a wi�c w rzeczywisto�ci misj� w interesie Zielonych,
maj�c� da� im pot�ny or� do walki przeciwko okopanej w�adzy establishmentu, przeciwko
naszemu rodzonemu ojcu.
- Ojciec ci� zabije, jak si� dowie - powiedzia�em. A Aleks odpar� ponuro:
- Wie.
Wyra�aj�c l�k o reakcj� ojca, u�y�em przeno�ni, jak to si� zwykle m�wi. Teraz
zastanowi�em si�, czy Aleks te� tak to pojmowa�.
Pr�dzej podni�s�bym Gibraltar, ni� zasn��. Przemierza�em pok�j d�ugimi posuwistymi
krokami, kt�re wymusza niska grawitacja Ksi�yca, na przemian z�y, przestraszony i
zrozpaczony.
Jak wszystkie lunarne o�rodki, Selene City le�y pod powierzchni�, w g�rach
pier�cieniowych ogromnego krateru Alfons, wi�c �wit nie zakrada si� przez okna, wsch�d
s�o�ca nie obwieszcza narodzin nowego dnia. �wiat�a w korytarzach i miejscach publicznych
pal� si� z jednakow� jasno�ci� przez ca�� dob�. W moim pokoju lampy zapali�y si�
automatycznie, gdy zacz��em chodzi�; ciep�o mojego cia�a uaktywni�o prze��czniki.
Po paru godzinach wreszcie zrozumia�em, co mam zrobi�. Co musz� zrobi�.
Poleci�em komputerowi, by skontaktowa� mnie z ojcem. Bez w�tpienia jego wyuzdane
przyj�cie jeszcze si� nie sko�czy�o.
Nawi�zanie po��czenia zabra�o par� minut. Wreszcie twarz ojca ukaza�a si� na
ekranie.
Wygl�da� na zm�czonego, ale odpr�onego, gdy u�miecha� si� do mnie leniwie. Le�a�
w ��ku, wsparty o l�ni�ce, kryte jedwabiem poduszki. Nie by� sam. S�ysza�em st�umiony
chichot dobiegaj�cy spod okrycia.
- Wcze�nie wstajesz - powiedzia� do�� przyjemnym tonem.
- Ty te� - odpar�em. Parskn��.
- Nie r�b takiej zgorszonej miny, Cherlaku. Proponowa�em ci te panie, pami�tasz?
Szkoda by�o marnowa� taki talent.
- Zamierzam zdoby� nagrod� - oznajmi�em. Zrobi� wielkie oczy.
- Co?
- Polec� na Wenus. Znajd� cia�o Aleksa.
- Ty? - roze�mia� si�.
- By� moim bratem! Kocha�em go.
- Musia�em przyprze� ci� do muru, �eby� przylecia� na Ksi�yc, a teraz roi ci si� lot
na Wenus? - Sprawia� wra�enie ogromnie rozbawionego tym pomys�em.
- My�lisz, �e nie dam rady?
- Wiem, �e nie dasz rady, Cherlaku. Nawet nie spr�bujesz, mimo tej zuchwa�ej gadki.
-
- Udowodni� ci! - warkn��em. - I zdob�d� twoj� cholern� nagrod�!
- Oczywi�cie. A s�onie umiej� fruwa� - zadrwi�.
- Sam mnie do tego zmuszasz. Dziesi�� miliard�w stanowi pot�n� zach�t� dla
cz�owieka, kt�ry w przysz�ym miesi�cu zostanie bez dochod�w.
G�upi u�mieszek zgas� i na twarzy odmalowa�a si� zaduma.
- Uwa�asz, �e tak w�a�nie przypuszcza�em?
- Polec� - powt�rzy�em stanowczo.
- I zak�adasz, �e zgarniesz nagrod�, co?
- Albo zgin� w czasie pr�by.
- Chyba nie s�dzisz, �e b�dziesz jedynym ch�tnym na moje dziesi�� miliard�w?
- Kto przy zdrowych zmys�ach m�g�by chocia� pomy�le� o takiej wyprawie?
Z szyderczym u�miechem ojciec odpar�:
- Och, znam kogo�, kto spr�buje. I nie odpu�ci. - Kto?
- Lars Fuchs. Ten �ajdak jest teraz gdzie� w Pasie, ale gdy tyko dowie si� o nagrodzie,
bez mrugni�cia okiem pop�dzi na Wenus.
- Fuchs? - Ojciec cz�sto wspomina� o Larsie Fuchsie, zawsze z nienawi�ci�. Z tego,
co wiedzia�em - a wiedzia�em niewiele - Fuchs eksploatowa� asteroidy. Kiedy� mia� w�asn�
korporacj� i konkurowa� z ojcem, ale teraz zarabia� na �ycie jako niezale�ny g�rnik w Pasie
Asteroid, �skalny szczur�, jak elegancko mawia� ojciec.
- Fuchs. B�dziesz musia� wyrwa� mu nagrod�, Cherlaku. A nie s�dz�, by� by� na tyle
m�czyzn�.
W tym momencie powinienem zrozumie�, �e mn� manipuluje, wr�cz ka�e mi ta�czy�
w takt swojej melodii. Szczerze m�wi�c, rozs�dek za�miewa�o mi widmo n�dzy, w kt�r�
mia�em popa��, je�li nie zdob�d� nagrody.
C�, nie tylko o tym my�la�em. Ci�gle widzia�em przystojn�, zdeterminowan� twarz
Aleksa w tamt� ostatni� noc, kt�r� sp�dzi� na Ziemi.
- Ojciec ci� zabije, jak si� dowie - powiedzia�em.
- Wie - odpar� Aleks.
Waszyngton D.C.
- To �yciowa okazja - profesor Greenbaum skrzypia� jak zardzewia�y zawias - a ja
jestem za stary, by z niej skorzysta�.
Tak naprawd� nigdy dot�d nie widzia�em starego cz�owieka, nie z bliska, nie w tym
samym pokoju. Biedni z pewno�ci� si� starzeli, ale wszyscy, kt�rych by�o sta� na telo-
meraz�, zaczynali poddawa� si� kuracji zaraz po osi�gni�ciu dojrza�o�ci. Doro�li, kt�rzy
zestarzeli si� przed dopuszczeniem telomerazy do powszechnego u�ytku, mieli do dyspozycji
zabiegi odm�adzaj�ce.
Daniel Haskel Greenbaum by� stary i przygarbiony. Sprawia� wra�enie tak kruchego,
�e w czasie powitania ba�em si�, i� strzaskam mu ko�ci, cho� odpowiedzia� mi w miar�
krzepkim u�ciskiem. Sk�r� mia� pomarszczon� i zwiotcza��, pokryt� plamami w�trobowymi,
a oczy m�tne i podkr��one. Jego pobru�d�ona twarz wygl�da�a jak zerodowane zbocze, przez
stulecia ��obione przez wiatr i wod�.
A by� dopiero po siedemdziesi�tce.
Mickey uprzedzi�a mnie, jak wygl�da Greenbaum. Mi-chelle Cochrane studiowa�a
kiedy� pod jego kierunkiem i cho� teraz sama by�a profesorem, nadal go uwielbia�a.
Nazywa�a go najwi�kszym �yj�cym planetologiem w Uk�adzie S�onecznym - je�li w
odniesieniu do jego astmatycznej, artretycznej, bole�nie powolnej egzystencji mo�na by�o
m�wi� o ��yciu�. Z jakiego� bli�ej nieokre�lonego powodu me zgodzi� si� na kuracj�
odm�adzaj�c�. Mo�e ze wzgl�d�w religijnych, a mo�e tylko z czystej przekory. Uwa�a�, �e
starzenie si� i �mier� s� nieuchronne i nie nale�y przed nimi ucieka�.
Jako jeden z ostatnich, mog� doda�.
- Ma odwag� dowodzi� swoich przekona� - powiedzia�a mi Mickey par� lat
wcze�niej. - Nie boi si� �mierci.
- Ja �miertelnie boj� si� �mierci - za�artowa�em. Mickey nie doszuka�a si� niczego
�miesznego w mojej od�ywce. Wiedzia�em, �e skorzysta�a z dobrodziejstw telomerazy zaraz
po zako�czeniu okresu pokwitania i uwa�a�a to za rzecz oczywist�. Wszyscy tak robili.
Greenbaum by� czo�owym autorytetem w Wenusologii i Mickey nam�wi�a mnie na
spotkanie. Zgodzi�em si� bez zastanowienia. Dopiero potem dowiedzia�em si�, �e spotkam si�
w Waszyngtonie nie tylko z poskrzypuj�cym emerytowanym profesorem Greenbaumem, ale
r�wnie� z chmurnym czarnosk�rym biurokrat� z agencji kosmicznej, niejakim Franklinem
Abdullahem.
M�j ojciec natychmiast powiadomi� media, �e jego drugi syn - ja - zamierza lecie� na
Wenus po szcz�tki pierworodnego. Z rodzicielsk� dum� zapewni� reporter�w, �e je�li wr�c� z
cia�em Aleksa, dostan� dziesi�� miliard�w dolar�w nagrody. Sta�em si� znan� osobisto�ci�,
maj�c� swoje pi�� minut.
S�awa ma swoje plusy, jak s�ysza�em, ja jednak �adnego nie odkry�em. Nachodzili
mnie naukowcy, �owcy przyg�d, poszukiwacze rozg�osu i wszyscy psychicznie niezr�wno-
wa�eni w uk�adzie Ziemia-Ksi�yc, b�agaj�c o zabranie na Wenus. Nawet fanatycy religijni
uznali, �e lot na Wenus jest im przeznaczony i ja, jako boski wybraniec, mam ich tam
zawie��. Oczywi�cie, zaprosi�em na wypraw� p� tuzina najbli�szych przyjaci�. Arty�ci,
pisarze, wideograficy mieli wnie�� cenny wk�ad do historii ekspedycji, a tak�e stanowi�
towarzystwo lepsze od nudnych naukowc�w i zelot�w o nawiedzonych oczach.
Potem Mickey zadzwoni�a do mnie z biura w Kalifornii i zgodzi�em si� na spotkanie z
ni� i Greenbaumem, nawet nie pytaj�c, o co jej chodzi.
Na pro�b� Abdullaha zebranie odby�o si� w kwaterze g��wnej agencji kosmicznej,
zat�ch�ym, ponurym starym gmachu w podupad�ej cz�ci centrum Waszyngtonu. Spotkali�my
si� w pozbawionym okien ma�ym pokoju konferencyjnym, wyposa�onym jedynie w
poobijany metalowy st� i cztery niewiarygodnie niewygodne, sztywne i twarde krzes�a.
�ciany by�y ozdobione - je�li to w�a�ciwe s�owo - sp�owia-�ymi fotografiami staro�ytnych
wyrzutni rakietowych. �ci�le m�wi�c, niekt�re musia�y pochodzi� sprzed stu lat.
Tego popo�udnia ujrza�em prawdziw� Mickey. Zawsze komunikowali�my si�
elektronicznie, zwykle przez interaktywne ��cze rzeczywisto�ci wirtualnej. Poznali�my si� -
elektronicznie - kilka lat wcze�niej, kiedy zacz��em interesowa� si� prac� Aleksa. Zatrudni�
j�, �eby mnie uczy�a. Co tydzie� odbywali�my sesje wirtualne, ona w swoim biurze w Cal-
tech, ja w domu rodzinnym w Connecticut, a p�niej na Majorce. Razem w��czyli�my si� po
Marsie, po ksi�ycach Jowisza i Saturna, po asteroidach - nawet po Wenus.
Jej widok by� dla mnie szokiem. Najwyra�niej w czesie sesji wirtualnych u�ywa�a
znacznie m�odszego, szczuplejszego wizerunku swojej osoby. Po drugiej stronie sto�u
konferencyjnego siedzia�a bary�ka z mysimi w�osami, kt�re zwisa�y bez �ycia do p�atk�w
uszu. Telomeraza mo�e zapewni� fizyczn� m�odo��, ale nie nadrobi braku �wicze�, nie
przekre�li lat siedzenia za biurkiem i opychania si� niezdrowym jedzeniem. Mickey mia�a na
sobie czarny pulower i czarne sportowe spodnie, takie ze strzemi�czkami. Jej puco�owata
twarz tak bardzo promieniowa�a dobrym humorem i entuzjazmem, �e �atwo by�o zapomnie� o
tuszy.
Franklin Abdullah stanowi� jej przeciwie�stwo. Siedzia� naprzeciwko mnie, w
staromodnym trzycz�ciowym szarym garniturze, z r�kami splecionymi na piersi i z tak�
min�, jakby nic mu si� w �yciu nie uk�ada�o. Wierzcie mi, nie sprawia� wra�enia typowego
�nijakiego urz�dnika�. Mia� charakter. Nie wiedzie� czemu, wydawa� si� z�y, �e
przygotowuj� lot na Wenus. Dziwne podej�cie jak na przedstawiciela agencji kosmicznej.
- Skoro prosi�a pani o spotkanie, profesor Cochrane - powiedzia� - mo�e wy�uszczy
nam pani powody. - G�os mia� niski i dudni�cy, jak warczenie lwa.
Mickey u�miechn�a si� do niego i powierci�a na krze�le, jakby szuka�a wygodnego
miejsca na twardej niczym �elazo plastikowej poduszce. Splataj�c r�ce na blacie sto�u,
popatrzy�a na mnie - z niepokojem, pomy�la�em.
- Van organizuje misj� na Wenus - powiedzia�a, stwierdzaj�c rzecz oczywist�. - Misj�
za�ogow�.
Profesor Greenbaum chrz�kn�� ha�a�liwie i Mickey natychmiast umilk�a.
- Przyszli�my tutaj, panie Humphries, aby prosi� o zabranie przynajmniej jednego
wykwalifikowanego planetologa.
- Z kompletem odpowiednich czujnik�w i system�w analitycznych - doda�a Mickey.
Teraz zrozumia�em, na czym jej zale�a�o. Powinienem by� to przewidzie�, ale zbyt
zajmowa�o mnie nadzorowanie projektu i budowy mojego statku. I odpieranie wszystkich
innych wariat�w, kt�rzy chcieli za darmo przelecie� si� na Wenus.
Zmiesza�em si�.
- Hmm... prosz� zrozumie�, to nie jest misja naukowa. Lec� na Wenus...
- �eby zdoby� nagrod� - dopowiedzia� Greenbaum, zrz�dliwie i ze
zniecierpliwieniem. - Wiemy.
- �eby odnale�� szcz�tki mojego brata. Mickey zgarbi�a si� na krze�le.
- Van, to okazja na przeprowadzenie nadzwyczaj cennych bada�. Przez wiele dni
b�dziesz pod chmurami! Pomy�l o obserwacjach, jakie mo�na by przeprowadzi�!
- M�j statek nie jest odpowiednio zaprojektowany - sprzeciwi�em si�. - Celem misji
jest znalezienie wraku i zabranie cia�a mojego brata. To wszystko. Nie mamy miejsca ani
mo�liwo�ci na zabranie naukowca. Zabieramy minimaln� za�og�.
Oczywi�cie, mija�em si� z prawd�, bo przecie� zaprosi�em swoich przyjaci�, pisarzy i
artyst�w, kt�rzy po powrocie mieli unie�miertelni� nasz� wypraw�. In�ynierowie i
projektanci zajmowali odmienne stanowisko w kwestii zabierania ludzi, kt�rzy nie stanowili
niezb�dnego personelu. Ju� wyk��ca�em si� z nimi o wielko�� za�ogi. Nie mog�em teraz
prosi� o uwzgl�dnienie w planach jeszcze jednej osoby i aparatury naukowej.
- Ale, Van - Mickey nie chcia�a ust�pi� - lecie� na Wenus i nie przeprowadzi� bada�...
- Pokr�ci�a g�ow�.
Odwr�ci�em si� do Abdullaha, siedz�cego u szczytu ma�ego sto�u z r�kami nadal
skrzy�owanymi na piersi.
- My�la�em, �e badanie Uk�adu S�onecznego le�y w gestii agencji kosmicznej.
Ponuro pokiwa� g�ow�.
- Le�a�o.
Czeka�em na ci�g dalszy. Abdullah nie doda� ani s�owa, wi�c zapyta�em:
- W takim razie dlaczego agencja nie wy�le ekspedycji na Wenus?
Abdullah powoli rozprostowa� r�ce i wspar� je na blacie.
- Panie Humphries, mieszka pan w Connecticut, prawda?
- Ju� nie - odpar�em, zastanawiaj�c si�, co to ma do rzeczy.
- Czy zim� jest tam �nieg?
- Nie, chyba nie. Nie by�o �niegu od kilku zim pod rz�d.
- Aha. Widzia� pan wi�nie w Waszyngtonie? Kwitn�. W lutym. W Dzie� �wistaka.
- Dzisiaj jest Dzie� �wistaka, to prawda - zgodzi� si� Greenbaum.
Przez chwil� my�la�em, �e wpad�em w kr�licz� nork� Alicji.
- Nie rozumiem, co...
- Urodzi�em si� w Nowym Orleanie, panie Humphries - podj�� Abdullah. Jego niski
g�os przypomina� pomruk dalekiego grzmotu. - A dok�adniej w tym, co zosta�o z miasta po
powodziach. - Ale...
- Globalne ocieplenie, panie Humphries - warkn��. - S�ysza� pan o tym?
- Oczywi�cie. Wszyscy s�yszeli.
- Agencja kosmiczna przeznacza wszystkie �rodki wy��cznie na badania �rodowiska
Ziemi. Nie mamy ani pieni�dzy, ani zezwolenia na robienie innych rzeczy, takich jak badanie
planety Wenus.
- Ekspedycje na Marsa...
- S� finansowane przez osoby prywatne.
- Tak, oczywi�cie. - Wiedzia�em o tym; po prostu nigdy nie przysz�o mi do g�owy, �e
rz�dowej agencji kosmiczej nie sta� na eksploracj� Marsa i innych planet.
- Wszystkie badania cia� niebieskich w Uk�adzie S�onecznym s� finansowane przez
osoby prywatne - podkre�li� Greenbaum.
- Nawet badania g��bokiego kosmosu, przeprowadzane przez astronom�w i
kosmolog�w, s� subsydiowane przez prywatnych ofiarodawc�w - wtr�ci�a Mickey.
- Ludzi takich jak Trumball i Yamagata - sprecyzowa� Greenbaum.
- Albo organizacje w rodzaju Gates Foundation i Spielberg Group.
O tym, �e wielkie korporacje wspieraj� pozaziemskie operacje wydobywcze i
produkcyjne, ju� wiedzia�em. Ojciec cz�sto wspomina� o rywalizacji o surowce w Pasie
Asteroid.
- Pa�ski ojciec finansuje misj� na Wenus - powiedzia� Abdullah. - Jeste�my...
- Ja wyk�adam pieni�dze - warkn��em. - Nagroda zostanie wyp�acona wtedy, gdy - i
je�li - powr�c� ze szcz�tkami brata.
Abdullah na chwil� zamkn�� oczy, jakby rozwa�a� moje s�owa.
- Niezale�nie od �r�d�a finansowego - powiedzia� - zwracamy si� do pana z pro�b� o
w��czenie naukowca do tej prywatnej wyprawy.
- Dla dobra ludzko�ci - rzek� Greenbaum zgrzytliwie, g�osem naprawd� dr��cym z
emocji.
- Pomy�l, co mo�emy odkry� pod chmurami! - zawo�a�a Mickey z entuzjazmem.
Rozumia�em ich, ale my�l o walce z projektantami i in�ynierami sprawi�a, �e
potrz�sn��em g�ow�. Greenbaum mylnie zrozumia� m�j gest.
- Co� panu wyja�ni�, m�ody cz�owieku.
Chyba podnios�em brwi, bo Mickey chcia�a mu przeszkodzi�; poci�gn�a go za r�kaw
koszuli, ale odsun�� jej r�k�. Z zaskakuj�cym wigorem jak na rachitycznego staruszka,
pomy�la�em.
- Wie pan co nieco o tektonice p�ytowej? - zapyta� niemal wyzywaj�co.
- Oczywi�cie - odpar�em. - Mickey nauczy�a mnie ca�kiem sporo. Skorupa Ziemi
sk�ada si� z wielkich p�yt kontynentalnych, kt�re przemieszczaj� si� po gor�tszym, bardziej
plastycznym pod�o�u.
Greenbaum pokiwa� g�ow�, najwyra�niej zadowolony z poziomu mojej wiedzy.
- Wenus te� ma budow� p�ytow� - doda�em.
- Mia�a - poprawi� Greenbaum. - P� miliona lat temu.
- A teraz?
- P�yty Wenus s� zablokowane - powiedzia�a Mickey.
- Jak uskok San Andreas?
- Znacznie gorzej.
- Wenus jest na kraw�dzi wypi�trzenia - powiedzia� Greenbaum, wpatruj�c si� we
mnie. - Od jakich� pi�ciuset milion�w lat p�yty s� unieruchomione. Na ca�ej powierzchni
planety. W tym czasie narasta�o wewn�trzne ciep�o. Nied�ugo to ciep�o wybuchnie i rozedrze
skorup�.
- Nied�ugo? - wychrypia�em.
- W kategoriach geologicznych - powiedzia�a Mickey.
-
- Aha.
- Od pi�ciuset milion�w lat powierzchnia Wenus praktycznie si� nie zmieni�a - m�wi�
Greenbaum. - Wiemy to dzi�ki przeliczaniu uderze� meteoryt�w. Pod powierzchni� jest
zamkni�te wewn�trzne ciep�o planety. Nie mo�e przebi� si� przez skorup�, nie mo�e uciec.
- Na Ziemi wewn�trzne ciep�o jest odprowadzane przez wulkany, gor�ce �r�d�a i tak
dalej - wyja�ni�a Mickey.
- Woda na Ziemi dzia�a jak smar - powiedzia� Greenbaum, patrz�c na mnie
intensywnie, jakby ocenia�, czy go rozumiem. - Na Wenus nie ma wody w stanie ciek�ym, jest
na to za gor�co.
- Brak wody w stanie ciek�ym - Mickey przej�a pa�eczk� - oznacza brak po�lizgu dla
p�yt. P�yty utkn�y w miejscu i pozostaj� unieruchomione.
Pokiwa�em g�ow�.
- Rozumiem - wymamrota�em.
- Ciep�o, kt�re od pi�ciuset milion�w lat narasta we wn�trzu Wenus - rzek�
Greenbaum - w ko�cu musi znale�� jakie� uj�cie.
- Pr�dzej czy p�niej - podj�a Mickey - na Wenus nast�pi kataklizm. Zaczn�
powstawa� nowe wulkany, skorupa b�dzie topi� si� i ton��. Z do�u wyp�ynie nowy materia�
krustalny.
- I mo�e si� to sta�, gdy b�d� na powierzchni? - zapyta�em, nagle przestraszony, �e
mog� mie� racj�.
- Ale� sk�d - uspokoi�a mnie Mickey. - M�wimy o jednostkach czasu geologicznego,
nie ludzkiego.
- Przecie� m�wi�a�...
Greenbaum zachichota� i zaraz spos�pnia�.
- Nie b�dziemy mie� tyle szcz�cia, �eby to zobaczy�. Bogowie nie s� a� tak
wspania�omy�lni.
- Nie nazwa�bym tego szcz�ciem - zauwa�y�em. - Ca�a powierzchnia nagle si� topi,
wulkany wybuchaj� i tak dalej...
- Nie musisz si� martwi�, Van - zapewni�a Mickey. - To nie nast�pi w ci�gu paru dni,
jakie sp�dzisz pod chmurami.
-
- W takim razie o co wam chodzi? - zapyta�em. Abdullah wtr�ci� w basowym
rejestrze:
- Nie wszyscy naukowcy zgadzaj� si� z profesorem Greenbaumem.
- Nie zgadza si� z nim wi�kszo�� planetolog�w - przyzna�a Mickey.
- Cholerni g�upcy - burkn�� Grcenbaum. Teraz ju� by�em kompletnie sko�owany.
- Skoro nie zanosi si� na ten kataklizm, to czym si� tak podniecacie?
- Pomiarami sejsmicznymi - powiedzia� Greenbaum, znowu przeszywaj�c mnie
wzrokiem. - Tego nam trzeba.
- Wszystko zale�y od tego, czy Wenus ma grub�, czy cienk� skorup� - sprecyzowa�a
Mickey.
Dla mnie ca�a sprawa zaczyna�a przypomina� konkurs na najlepsz� pizz�, ale
trzyma�em j�zyk za z�bami i s�ucha�em.
- Je�li skorupa jest cienka, wyst�pienie kataklizmu jest bardziej prawdopodobne -
m�wi�a Mickey. - Je�li jest gruba, to my si� mylimy, a inni maj� racj�.
- Czy nie mo�na zmierzy� grubo�ci skorupy sensorami automatycznymi? - zapyta�em.
- W ostatnich latach wykonali�my par� pomiar�w, ale wyniki ni� s� rozstrzygaj�ce.
- Wobec tego wy�lijcie kolejne sondy - podsun��em. To wydawa�o si� takie
oczywiste!
Oboje odwr�cili si� do Abdullaha. Pokr�ci� g�ow�.
- Agencji nie wolno wyda� nawet centa na badania Wenus ani na nic innego, co nie
wi��e si� bezpo�rednio z problemami �rodowiska Ziemi.
- A prywatni sponsorzy? - zapyta�em. - Przecie� wys�anie paru sond nie kosztuje a�
tak du�o.
- Pr�bowali�my zdoby� fundusze - odpar�a Mickey. - To nie�atwe, zw�aszcza kiedy
wi�kszo�� specjalist�w my�li, �e nie mamy racji.
- Dlatego pa�ska misja jest darem niebios - oznajmi� Greenbaum z misjonarskim
�arem. - Mo�ecie zabra� na Wenus tuziny sensor�w sejsmicznych - setki! I naukowca, kt�ry
si� nimi zajmie. Plus troch� innego sprz�tu.
- M�j statek jest za ma�y - o�wiadczy�em, a raczej wymamrota�em przepraszaj�cym
tonem.
- To �yciowa okazja - powt�rzy� Greenbaum. - Szkoda, �e nie jestem trzydzie�ci lat
m�odszy.
- Nie mog� tego zrobi�.
- Prosz�, Van - powiedzia�a Mickey. - To naprawd� wa�ne.
Przenios�em spojrzenie z jej przej�tej twarzy na Green-bauma i Abdullaha i z
powrotem.
- Ja by�abym tym naukowcem - doda�a. - Ja polec� z tob� na Wenus.
Co mia�em zrobi�?
Nabra�em powietrza w p�uca i powiedzia�em:
- Pogadam ze swoimi lud�mi. Mo�e damy rad� ci� zabra�.
Mickey podskoczy�a na krze�le jak dziecko, kt�re dosta�o najwspanialszy prezent
gwiazdkowy w historii �wiata. Greenbaum zgarbi� si�, jakby rozmowa wyzu�a go z si�, ale
szczerzy� si� od ucha do ucha w krzywym, szczerbatym u�miechu, przywodz�c mi na my�l
wydr��on� dyni�.
Nawet Abdullah si� u�miechn��.
Okolice Los Angeles
Tomas Rodriguez by� astronaut�; cztery razy odby� lot na Marsa, a potem przeszed� na
�emerytur�, zostaj�c konsultantem koncern�w aerokosmicznych i uniwersytet�w
zajmuj�cych si� badaniami planetarnymi. Jednak�e marzy� o lataniu.
By� krzepkiej budowy, z oliwkow� karnacj� i g�stymi k�dzierzawymi w�osami, kt�re
�cina� niemal po wojskowemu. Przez wi�kszo�� czasu sprawia� wra�enie ponurego,
zadumanego, niemal niedost�pnego, ale by�a to tylko maska. Mia� pogodne usposobienie i
kiedy si� u�miecha�, jego twarz zdradza�a �agodny charakter.
Niestety, teraz si� nie u�miecha�.
Siedzieli�my w ma�ym pokoju konferencyjnym, sami. Mi�dzy nami unosi� si�