1111

Szczegóły
Tytuł 1111
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1111 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1111 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1111 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Regine Deforges Aleja Henri Martin 101 1943 Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 `pa Prze�o�y�a Wiera Bie�kowska T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140�7�g kl. III-B�1 Przedruk z "Wydawnictwa Ministerstwa Obrony Narodowej", Warszawa 1988 Pisa�a G. Cagara Korekty dokonali St. Makowski i D. Jagie��o `st Streszczenie cz�ci pierwszej Na pocz�tku jesieni 1939 roku Isabelle i Pierre Delmas �yj� sobie spokojnie w swoim maj�tku Montillac, w�r�d winnic Bordeaux, wraz z trzema c�rkami: Fran~coise, L~e� i Laure oraz wiern� gospodyni� Ruth. L~ea ma siedemna�cie lat. Ta niezwykle pi�kna dziewczyna odziedziczy�a po ojcu mi�o�� ziemi i winnic, w�r�d kt�rych wyros�a, tak jak Mathias Fayard, syn rz�dcy jej ojca. Mathias, w dzieci�stwie towarzysz jej zabaw, teraz potajemnie kocha si� w L~ei. Pierwszego wrze�nia 1939 roku. W Roches_Blanches, maj�tku rodziny d'$argilat, zaprzyja�nionej z rodzin� Delmas, obchodzi si� zar�czyny Laurenta d'$argilat z dalek� kuzynk�, �agodn� Camille. Na przyj�ciu s� obecni stryjowie i ciotka L~ei z dzie�mi: stryj Luc Delmas, adwokat z tr�jk� dzieci: Philippe'em, Corinne i Pierre'em, ciotka jej Bernadette Bouchardeau z synem Lucienem i stryj Adrien Delmas, dominikanin, kt�ry ma w rodzinie opini� rewolucjonisty. S� tam tak�e wielbiciele L~ei - bracia Jean i Raoul Lef~evre. Tylko L~ea nie bierze udzia�u w og�lnej rado�ci: kocha si� w Laurencie i trudno jej si� pogodzi� z jego zar�czynami z inn�. Poznaje Fran~cois Taverniera. Ten elegancki i cyniczny m�czyzna wydaje si� L~ei zagadkowy i ogromnie pewny siebie. Zrozpaczona L~ea zar�cza si� z Claude'em d'$argilat, bratem Camille. Tego samego dnia wybucha wojna: og�oszona zosta�a powszechna mobilizacja. L~ea jest obecna na �lubie Camille z Laurentem. Dostaje gor�czki, pozostaje pod opiek� lekarza domowego rodziny Delmas, doktora Blancharda, i odk�ada dat� swojego �lubu. Narzeczony L~ei ginie w pierwszych walkach na froncie. L~ea jedzie do Pary�a do swoich ciotek Lisy i Albertine de Montpleynet. Spotyka tam Camille i Fran~cois Taverniera, do kt�rego odczuwa wielk� niech��, ale i pewien poci�g. Poznaje pisarza Rapha~ela Mahla, cz�owieka niepokoj�cego, homoseksualist� i oportunist�, oraz Sar� Mulstein, m�od� niemieck� �yd�wk�, kt�ra uciek�a przed nazizmem do Francji. Laurent wyje�d�a na front, L~ea obiecuje mu, �e b�dzie si� opiekowa� Camille, kt�ra spodziewa si� dziecka i czuje si� bardzo �le. Mimo to przed wkroczeniem Niemc�w opuszczaj� obie Pary�. Uciekaj� samochodem po zat�oczonych drogach, pod ustawicznym bombardowaniem, w warunkach dramatycznych. Zagubiona L~ea spotyka przypadkowo Mathiasa, kt�ry j� otacza czu�o�ci�, i Fran~cois Taverniera, przy kt�rym poznaje rozkosz fizyczn�. Zawieszenie broni pozwala L~ei i Camille wr�ci� do regionu Bordeaux, gdzie dzi�ki pomocy niemieckiego oficera, Frederica Hankego, rodzi si� szcz�liwie ma�y Charles. Dzie� powrotu do Montillac jest dniem �a�oby: Isabelle, ukochana matka L~ei, zgin�a podczas bombardowania Bordeaux. Ojciec L~ei pogr��a si� z wolna w szale�stwie, podczas gdy w zarekwirowanym maj�tku organizuje si� stopniowo �ycie w�r�d wyrzecze� i ci�g�ych trudno�ci. L~ea, Camille i ma�y Charles spotykaj� si� u pa�stwa Debray z Laurentem, kt�ry uciek� z niewoli niemieckiej i przygotowuje si� do walki z okupantem. We wsiach, w rodzinach zaczyna si� roz�am: mi�dzy stronnikami P~etaina a zwolennikami walki z Niemcami. L~ea instynktownie staje po stronie tych, kt�rzy si� nie godz� na okupacj�. Nie�wiadoma niebezpiecze�stwa utrzymuje ��czno�� mi�dzy bojownikami podziemia. Siostra jej, Fran~coise, zakochuje si� w Niemcu, poruczniku Kramerze. Mathias Fayard utrzymuje z L~e� stosunki, co jest tym trudniejsze, �e jego ojciec chce za wszelk� cen� zdoby� maj�tek rodziny Delmas. Odepchni�ty przez L~e� Mathias jedzie ochotniczo na roboty do Niemiec. Uginaj�c si� pod ci�arem rozmaitych obowi�zk�w L~ea wraca do Pary�a, do Lise i Albertine de Montpleynet. Prowadzi podw�jne �ycie: zajmuje si� przekazywaniem poczty do podziemia i bierze udzia� w �yciu �wiatowym okupowanego Pary�a. W towarzystwie Fran~cois Taverniera usi�uje zapomnie� o wojnie, ucz�szczaj�c do eleganckich lokali: "Maxim's", "L'$ami Louis" albo do ma�ej, zakonspirowanej restauracyjki ma��onk�w Andrieu. Widuje si� tak�e z Sar� Mulstein, kt�ra opowiada jej o istnieniu oboz�w koncentracyjnych, i Rapha~elem Mahlem uprawiaj�cym najohydniejsz� kolaboracj�. W ramionach Fran~cois Taverniera zaspokaja pragnienie �ycia. Ale potrzebna jest w Montillac: brak pieni�dzy, chciwo�� starego Fayarda, ojciec o zamroczonym umy�le, gro�by wisz�ce nad rodzin� d'$argilat - wszystkiemu temu musi stawi� sama czo�o. Dzi�ki stryjowi, dominikaninowi Adrienowi Delmas, L~ea spotyka w podziemiach Tuluzy Laurenta d'$argilat, kt�remu si� oddaje. Porucznik Dohse i komisarz Poinsot przes�uchuj� L~e� po jej powrocie do Tuluzy. Uratuje j� interwencja stryja Luca. Wobec tego, �e ojciec nie zgadza si� na ma��e�stwo Fran~coise z kapitanem Kramerem, ucieka ona z domu. Pierre Delmas, kt�ry nie mo�e znie�� tego ciosu, umiera. Ojciec Adrien, stryj Luc, Laurent d'$argilat i Fran~cois Tavernier spotykaj� si� na kr�tko na pogrzebie. Po ostatnim u�cisku L~ea zostaje zn�w sama na pi�knej ziemi Montillac z Camille, ma�ym Charles'em i star� Ruth, niepewna swego losu. Prolog W nocy z dwudziestego na dwudziesty pierwszy wrze�nia po upalnej dotychczas pogodzie zacz�o pada� i zimny jak na t� por� roku wiatr szala� nad estuarium Gironde i wia� w g�r� Garonny. Przez ca�e lato gwa�towne burze, niekiedy z gradem, niepokoi�y hodowc�w winoro�li. Rok nie zapowiada� si� dobrze. Zegar na katedrze Saint_Andr~e wybi� czwart�. Gwa�towne walenie w drzwi celi obudzi�o Prospera Guillou i syna jego Jeana uwi�zionych w forcie H~a. W ciemno�ci poszli kolejno za�atwi� si�, po czym usiedli na siennikach czekaj�c na �wiat�o i kwaterk� zabarwionej na br�zowo wody, kt�ra im s�u�y�a za kaw� porann�. Jean my�la� o swojej �onie Yvette, internowanej w koszarach Boudet; nic o niej nie wiedzia� od owego dnia lipcowego, kiedy to o pi�tej rano gestapo i policja wdar�y si� do jego farmy des Violettes w Thors. Wci�� mia� w oczach aresztowanie rodzic�w i owej pary dzia�aczy komunistycznych, Alberta i Elisabeth Dupeyron, kt�rzy przyjechali po bro� przeznaczon� dla grupy Partyzant�w F$t$p * w Bordeaux. Gabriel Fleureau, stolarz, obudzi� si� nagle z krzykiem. Cz�sto mu si� to zdarza�o, odk�d przes�uchiwa�y go tamte dwie kanalie z brygady komisarza Poinsot. �amali mu skrupulatnie palce prawej r�ki. Nikogo nie wyda�. Si�� czerpa� z mi�o�ci do Aurore, dziewczyny, kt�ra do sklepu meblowego pana Cadou na nabrze�u Salini~ere przynosi�a regularnie ulotki, rozprowadzane potem przez Gabriela i Bergoua. I nie wiedzia�, �e jego przyjaci�ka zosta�a te� aresztowana. Ostro�nie poruszy� zbola�ymi, zmia�d�onymi palcami. Na sienniku obok Ren~ego Antoine uni�s� si�, mrucz�c co� pod nosem. Nie m�g� zapomnie� widoku dziesi�cioletniego Michela, kt�ry wyci�ga� do niego r�ce wo�aj�c "tatusiu!", ma�ego Michela zabranego i uwi�zionego w koszarach Boudet razem z matk� H~el~ene. Kto� musia� ich zadenuncjowa�, skoro Niemcy od razu znale�li sk�ad broni ukryty w B~egles w g��bi jego ogrodu. To samo my�la� Ren~e Cast~era. Jego ojciec, matka i brat Gabriel zostali aresztowani �smego lipca, on - czternastego. Od dw�ch lat przechowywali u siebie �yd�w oraz dzia�aczy podziemia i dopomagali rodzinom uwi�zionych. Podobnie jak Antoine, Cast~era nie mia� �adnych wiadomo�ci o swoich bliskich. W innej celi na parterze Albert Dupeyron usi�owa� podtrzyma� na duchu Camille Perdriau, kt�ra nie mia�a jeszcze dwudziestu lat. Pozwala�o mu to nie my�le� ci�gle o swojej m�odej �onie Elisabeth, aresztowanej razem z nim. Alexandre Pateau zaciska� pi�ci na wspomnienie sposobu, w jaki zosta�a potraktowana jego �ona na oczach czteroletniego Etienne'a. Zaskoczono ich w domu w Saint_Andr~e_de_Cognac i zabrano do Cognac, potem zamkni�to w forcie H~a. Raymond Bierge za� zastanawia� si�, jaki �obuz doni�s�, �e wraz z �on� F~elicie przechowuj� u siebie maszyny drukarskie. Byleby babcia opiekowa�a si� dobrze ich ma�ym synkiem! Jean Vignaux z Lagnon dziwi� si� sobie, �e tak dok�adnie pami�ta dziewczyn�, w kt�rej si� kochaj� jego najlepsi przyjaciele, bracia Raoul i Jean Lef~evre, urocz� L~e� Delmas. Ostatnim razem widzia� L~e� na rowerze - jecha�a z rozwianymi w�osami drog� prowadz�c� do maj�tku Montillac. Jedno po drugim zapali�y si� w celach �wiat�a. Wi�niowie zmru�yli oczy i zacz�li powoli wstawa�. Od wczoraj wiedzieli. Gwa�towne podmuchy wiej�cego przez ca�� noc wiatru w�lizgiwa�y si� pod drzwiami i przez szpary mi�dzy deskami baraku z obozu M~erignac, przynosz�c troch� �wie�ego powietrza m�czyznom le��cym na niewygodnych kojach ledwie przykrytych brudnymi, cienkimi siennikami. By�a pi�ta rano, wi�niowie nie spali. Lucien Valina z Cognac my�la� o tr�jce swoich dzieci, zw�aszcza o ma�ym Serge'u, kt�ry w�a�nie sko�czy� siedem lat i kt�rego Marguerite, �ona Luciena, zbyt rozpieszcza�a. Jak brutalnie Niemcy wrzucili oboje do ci�ar�wki! Gdzie s� teraz? Gabriel Cast~era my�la� o swoim ojcu Albercie, kt�rego u�ciska� przed kilkoma godzinami, kiedy przyszli po niego i poprowadzili do tego baraku, troch� na uboczu. Dr�czy�o go wspomnienie �ez na policzkach starca. Na szcz�cie ma jeszcze przy sobie Ren~ego, swojego starszego syna. Jean Lapeyrade czu�, jak �ciska mu si� serce, ilekro� spojrzy na Ren~ego de Oliveria i na tego ch�opca, kt�rego imienia nie zna�, a kt�ry gra� na harmonijce przez spor� cz�� nocy, chc�c ukry� l�k. Jak�e ci ch�opcy s� m�odzi! "Berthe, gdzie jeste�?" "Nie wpajajcie ma�emu pragnienia odwetu i nienawi�ci" - napisa� Franc Sanson do �ony. Niezwyk�y ruch panowa� w obozie. Przez gwa�townie otwarte drzwi Raymond Rabeaux zobaczy� ci�ar�wki wermachtu otoczone kilkudziesi�ciu �o�nierzami piechoty w mundurach feldgrau. Zaskoczy�o go zimne i wilgotne powietrze. By�o jeszcze bardzo ciemno. W �wietle latar�, kt�re trzymali stra�nicy, pob�yskiwa�y ka�u�e. Niemcy ustawili naprzeciw drzwi karabin maszynowy. Harmonijka umilk�a. Od wczoraj wiedzieli. Zast�pca dyrektora Rousseau, kt�ry rozmawia� z niemieckim oficerem, skierowa� si� w stron� baraku. - Ano, niech ka�dy wychodzi, jak us�yszy swoje nazwisko, nie ka�cie czeka� tym panom, pospieszcie si�. Espagnet, Jougourd, Cast~era, Noutari, Portier, Valina, Chardin, Meiller, Voignet, Eloi... Wi�niowie wychodzili jeden po drugim. Popychani przez �o�nierzy ustawili si� w szeregu, podnie�li ko�nierze kurtek i wcisn�li g��biej na oczy berety lub czapki. - Naprz�d, wsiada� do ci�ar�wek. Jonet, Brouillon, Meunier, Puech, Moulias... Franc Sanson z pr�no�ci� swoich dwudziestu dwu lat wskoczy� pierwszy do ci�ar�wki. W obozie jakby wzbiera� g�uchy szum. Za szybami ka�dego baraku stali wi�niowie, kt�rzy w tajemniczy spos�b wiedzieli. Jeden, potem dw�ch, potem dziesi�ciu, potem stu, potem tysi�c zacz�o nuci� Mi�dzynarod�wk�. Ogromny pomruk wzbiera� w piersiach i mkn�� za tymi, co odje�d�ali, dodaj�c im odwagi, wspieraj�c ich godno��. B�oto, deszcz, szczekaj�ce okrzyki stra�nik�w, nawet strach znik�y, zmiecione tym wspania�ym �piewem tchn�cym nadziej�. By�a si�dma rano. Ci�ar�wki, kt�re wyruszy�y z koszar Boudet, z fortu H~a i z obozu M~erignac, jecha�y drog� do Souges. Na ich widok kobiety �egna�y si� znakiem krzy�a, a m�czy�ni zdejmowali czapki. Przy wje�dzie do obozu wojskowego ci�ar�wki zwolni�y. Wi�niowie jechali zatopieni w my�lach, nie zwracaj�c uwagi na czterech �o�nierzy, kt�rzy trzymali karabiny wycelowane prosto w nich. Na wybojach wi�niowie wpadali jedni na drugich. Ci�ar�wki stan�y. �o�nierze odrzucili plandeki, opu�cili klapy ci�ar�wek i zeskoczyli na piasek. - Schnell... Schnell... Aussteigen... (Pr�dzej, pr�dzej, wysiada�!) St�oczeni w rogu wi�niowie patrzyli na siebie i liczyli si� machinalnie. Siedemdziesi�ciu. By�o ich siedemdziesi�ciu... Siedemdziesi�ciu m�czyzn, kt�rzy od wczoraj wiedzieli, �e niebawem umr�. W odwet za zamach dokonany w Pary�u na oficera niemieckiego Karl Oberg, szef S$s i policji, oraz Helmuth Knochen za��dali od rz�du Vichy listy stu dwudziestu zak�adnik�w. Czterdziestu sze�ciu wi�ni�w z oboz�w w Compi~egne i w Romainville spe�nia�o wymagane warunki. Wilhelm Dohse, szef gestapo w Bordeaux, uzupe�ni� list�. - Gabriel!... - Ren~e!... Bracia Cast~era padli sobie w ramiona. A ka�dy z nich �udzi� si�, �e tylko jemu grozi �mier�. Grubawy oficer stan�� przed zak�adnikami i co� im przeczyta�, pewnie wyrok. Co to ich obchodzi�o! Nagle m�ody g�os zag�uszy� s�owa Niemca: `pm0 Allons enfants de la patrie... `pm3 �piew, pocz�tkowo nie�mia�y, nagle zabrzmia�, jakby smagn�� wrog�w prosto w twarz. Nie rozumiej� gniewnych s��w, ale wiedz�, �e dzi�ki nim zzi�bni�te stado przeobra�a si� w gro�ny hufiec i ten hufiec nawo�uje do zemsty: Czy na polach Francji s�yszycie@ wrzask tych dzikich �o�nierzy?@ Co pi�� metr�w s�up. Dziesi�� s�up�w wzd�u� piaszczystego nasypu, dziesi�ciu m�czyzn staje przed nimi nie czekaj�c na rozkaz. Przywi�zani do s�up�w nie pozwalaj� zawi�zywa� sobie oczu. Stary ksi�dz b�ogos�awi ich dr��c� r�k�. Pluton egzekucyjny staje naprzeciw... Rozlega si� rozkaz jak kla�ni�cie z bicza... pierwsza salwa... pod uderzeniami kul cia�a drgaj� i powoli osuwaj� si� na ziemi�... G�osy milkn� na u�amek sekundy i rozbrzmiewaj� na nowo, jeszcze dono�niejsze tego d�d�ystego poranka. Chwy� za bro�, obywatelu! Siedemdziesi�t razy rozlega si� ostatni wystrza�. Cia�a m�czennik�w wrzucane do szerokiego rowu za nasypem... Deszcz usta�. Blade promienie s�o�ca padaj� na piasek. U st�p s�up�w mieni si� przemieszana z wod� ka�u�y krew i wsi�ka powoli w ziemi�. Po wykonaniu zadania �o�nierze odje�d�aj�. Jest dziewi�ta rano 21 wrze�nia 1942 roku, Land Souges ko�o Bordeaux. 1 Po �mierci Pierre'a Delmas, siostra jego, Bernadette Bouchardeau, usi�owa�a wzi�� sprawy domowe w swoje r�ce. Dobra wola dzielnej kobiety by�a r�wnie oczywista jak jej ca�kowita niezdolno�� do zarz�dzania takim maj�tkiem jak Montillac. Siedz�c w gabinecie brata, Bernadette grzeba�a w jego papierach, poj�kuj�c przy tym w stron� Camille d'$argilat, kt�ra zaofiarowa�a si� jej z pomoc�: - Bo�e wielki, co z nami b�dzie? Nie mog� si� po�apa� w tych liczbach. Trzeba si� zwr�ci� do rz�dcy, do Fayarda. - Niech pani odpocznie, spr�buj� si� w tym zorientowa�. - Dzi�kuj�, kochana Camille, bardzo jeste� dzielna - odpar�a Bernadette wstaj�c... - L~ea powinna wzi�� si� w gar�� - doda�a zdejmuj�c okulary. - Mnie tak�e jest ci�ko, ale ja panuj� nad sob�. Camille u�miechn�a si� ukradkiem. - Pewnie pani jest silniejsza. - Pewnie - przytakn�a Bernadette Bochardeau. C� to za g�upia kobieta, pomy�la�a Camille. - Dobranoc, moje dziecko. Prosz� d�ugo nie siedzie�. Drzwi zamkn�y si� bezszelestnie. Odg�os ci�kich krok�w za drzwiami, trzask dziesi�tego stopnia na schodach. Potem w u�pionym domu zn�w zapad�a cisza, zak��cana od czasu do czasu podmuchami zimnego wiatru jesiennego, od kt�rego drga�y mury i miota�y si� p�omienie w kominku. Siedz�c po�rodku ciep�ego pokoju Camille patrzy�a na ogie�, ale go nie widzia�a. Nagle jedno polano p�k�o z trzaskiem i osun�o si�, rzucaj�c na dywan iskry i roz�arzone w�gielki. Camille zerwa�a si� z krzes�a, podbieg�a do kominka, schwyci�a szczypce i szybko zebra�a roz�arzone g�ownie. Przy okazji wrzuci�a do ognia szczep winoro�li, kt�ry natychmiast si� zapali� z weso�ym trzaskiem. M�oda kobieta zawi�za�a mocniej pasek szlafroka i usiad�a za biurkiem Pierre'a Delmas. Pracowa�a do p�nej nocy, podnosz�c tylko od czasu do czasu g�ow�, �eby rozetrze� zbola�y kark. Zegar wybi� trzeci�. - Jeszcze si� nie po�o�y�a�? - zawo�a�a L~ea wchodz�c. - Ty tak�e, jak widz� - odpar�a Camille z czu�ym u�miechem. - Przysz�am po ksi��k�, w �aden spos�b nie mog� zasn��. - Czy wzi�a� proszek doktora Blancharda? - Tak, ale po tych proszkach chodz� p�przytomna przez ca�y dzie�. - Powiedz mu o tym, da ci co� innego. Musisz spa�. - Chcia�abym bardzo, a jednocze�nie si� boj�. Jak tylko zasypiam, zjawia si� tamten cz�owiek z Orleanu. Twarz ma zalan� krwi�, idzie w moj� stron�... Usi�uje mnie z�apa� i m�wi: "Dlaczego zabi�a� mnie, ladacznico, kurewko? Chod� tu, �licznotko, poka�� ci, jak przyjemnie si� kocha� z trupem. Jestem pewien, �e lubisz to. Prawda?... Lubisz to, szmato... lubisz, wyw�oko, lu..." - Przesta�! - krzykn�a Camille chwytaj�c L~e� za ramiona. - Przesta�! L~ea spojrza�a na ni� nieprzytomnym wzrokiem, otar�a czo�o, zrobi�a kilka krok�w i opad�a na star�, sk�rzan� kanap�. - Nie wyobra�asz sobie, jak to jest... To okropne, zw�aszcza kiedy tamten m�wi: "Dosy� tego dobrego. Teraz p�jdziemy do twojego tatusia: czeka na nas w towarzystie swoich przyjaci� robak�w..." - Nie m�w tak... - "...i twojej kochanej mamusi". Wi�c id� za nim wo�aj�c mam�. Camille ukl�k�a, wzi�a L~e� w ramiona i ko�ysa�a j� delikatnie, jak mia�a zwyczaj ko�ysa� synka, ma�ego Charles'a, kiedy dziecko, obudziwszy si� ze strasznego snu, bieg�o z p�aczem do jej ��ka. - No, uspok�j si�. Nie my�l ju� o tym. Zabi�y�my go obie. Przypomnij sobie... Strzeli�am pierwsza. My�la�am, �e nie �yje. - Tak, to prawda, ale to ja, to ja go zabi�am. - Nie by�o wyboru, on albo my. Stryj Adrien powiedzia� ci, �e na twoim miejscu zrobi�by to samo. - Powiedzia� tak, �eby by�o mi l�ej. Wyobra�asz sobie, �e tak post�pi�by stryj... dominikanin? �e zabi�by cz�owieka? - Gdyby nie by�o innego wyj�cia, tak. - To samo m�wi� mi i Laurent, i Fran~cois Tavernier. Ale jestem pewna, �e stryj Adrien nie by�by zdolny do czego� takiego. - Nie m�wmy o tym. Sprawdzi�am rachunki twego ojca, sytuacja nie wygl�da weso�o. Nie mog� zrozumie�, jak pracuje ten Fayard. Ograniczaj�c si� bardzo, powinny�my da� sobie rad�. - Jak mo�na si� jeszcze bardziej ogranicza�?! - zawo�a�a L~ea wstaj�c. - Jadamy mi�so raz w tygodniu, i w dodatku jakie! Gdyby by�o nas mniej, mo�e da�yby�my sobie rad�, ale tak... Camille spu�ci�a g�ow�. - Wiem, �e jeste�my dla ciebie ci�arem. P�niej zwr�c� ci wszystko, co na nas troje wyda�a�. - Zwariowa�a�, co innego mia�am na my�li! - Wiem - sm�tnie odpar�a Camille. - Och, nie, nie r�b takiej miny. Nic ci nie mo�na powiedzie�. - Wybacz, kochanie. - Nie mam ci nic do wybaczenia, robisz to, co do ciebie nale�y... i w tej chwili nawet to, co nale�y do mnie. L~ea rozsun�a podw�jne zas�ony. Ksi�yc zalewa� zimnym blaskiem �wir na podw�rzu, wiatr usi�owa� zerwa� ostatnie li�cie z du�ej lipy. - My�lisz, �e wojna potrwa jeszcze d�ugo? - zapyta�a L~ea. - Wszyscy, zdaje si�, uwa�aj� za normalne, �e rz��d Vichy wsp�pracuje z Niemcami... - Nie, L~eo, nie wszyscy. Rozejrzyj si� naoko�o. Znasz co najmniej dziesi�� os�b, kt�re walcz� nadal... - Czym�e jest dziesi�� os�b wobec setek tysi�cy, kt�re krzycz� co dzie�: "Niech �yje P~etain!" - Nied�ugo b�dzie nas wi�cej. Setki, potem tysi�ce powiedz�: "Nie!" - Ju� w to nie wierz�... Wszyscy my�l� o jednym: naje�� si� do syta i nie marzn��. - Jak mo�esz tak m�wi�! Francuzi nie otrz�sn�li si� jeszcze po kl�sce, ale zaufanie do marsza�ka maleje z ka�dym dniem. Nawet Fayard mi powiedzia� niedawno: "Pani Camille, nie uwa�a pani, �e ten starzec troch� si� zagalopowa�?", a przecie� Fayard... - Fayard chcia� ci� podej��. Znam go, to szczwany lis. Usi�uje si� dowiedzie�, co my�lisz, �eby to potem, w miar� potrzeby, wykorzysta�. Dla niego has�o "Praca, rodzina, ojczyzna" co� znaczy. - Dla mnie tak�e, ale niezupe�nie to samo. - Uwa�aj. Ma jeden cel: odebra� nam Montillac. Nie cofnie si� przed niczym. W dodatku jest przekonany, �e Mathias wyjecha� st�d z mego powodu. - I nie bardzo si� chyba myli? - Nie, to nieprawda! - zawo�a�a L~ea gniewnie. - Przeciwnie, usi�owa�am powstrzyma� Mathiasa. Nie moja wina, �e nie chcia� mnie s�ucha�, wola� jecha� do Niemiec i zarobi� troch� pieni�dzy ni� pracowa� w Montillac. - Kochanie, przesadzasz, wiesz doskonale, dlaczego Mathias wyjecha�... - Nie! - ...dlatego, �e ci� kocha. - No i co z tego, te� mi problem. Gdyby mnie kocha�, jak m�wisz, powinien by� tutaj zosta�, �eby mi pom�c i nie pozwoli�, by jego ojciec okrad� nas do reszty. - M�g� tak�e przy��czy� si� do ludzi genera�a de Gaulle'a, ale rozumiem, �e wyjecha�. - Jeste� zbyt wyrozumia�a. - Nie my�l tak. Rozumiem, bo chodzi o mi�o��... Nie wiem, co bym zrobi�a na miejscu Mathiasa czy Fran~coise... Mo�e bym post�pi�a tak samo jak oni. - Pleciesz g�upstwa. Nigdy by� nie pozwoli�a, �eby Niemiec zrobi� ci dziecko, jak tej biednej Fran~coise. - Nie m�w tak o w�asnej siostrze. - Nie jest ju� moj� siostr�. To przez ni� tatu� nie �yje. - Nieprawda, doktor Blanchard m�wi�, �e tw�j ojciec od lat chorowa� na serce, ale mimo b�aga� twojej matki nie chcia� si� leczy�. - Nie chc� o tym s�ysze�. Gdyby Fran~coise nie wyjecha�a, �y�by jeszcze! - zawo�a�a L~ea chowaj�c twarz w d�oniach i zanosz�c si� p�aczem. Camille powstrzyma�a odruch czu�o�ci i nie podesz�a do przyjaci�ki. Jak L~ea mog�a do tego stopnia lekcewa�y� uczucia innych ludzi? "Na tym polega jej si�a - m�wi� Laurent. - Chce widzie� tylko to, co jest tu� przed ni�. Idzie naprz�d, a zastanawia si� potem. Nie z braku inteligencji, ale z nadmiaru �ywotno�ci". L~ea mia�a ochot� tupn�� nog�, jak to robi�a w dzieci�stwie, lecz si� opanowa�a. Odwr�ci�a si� do Camille. - Nie patrz tak na mnie. Id�, po�� si�. Sp�jrz do lustra, jak ty wygl�dasz! - Masz racj�, jestem zm�czona. Ty tak�e powinna� si� po�o�y�. Dobranoc. Camille podesz�a do L~ei, by j� uca�owa�. L~ea nie drgn�a i nie poca�owa�a Camille, kt�ra bez s�owa wysz�a z pokoju. W�ciek�a na przyjaci�k� i na siebie L~ea rzuci�a ga��� winoro�li do kominka, wyj�a z niskiej szafki pod ksi�gozbiorem szkocki pled, w kt�ry lubi� si� otula� jej ojciec, zgasi�a lamp� i po�o�y�a si� na tapczanie. Nie le�a�a d�ugo bezsennie, patrz�c na p�omienie ta�cz�ce w kominku. Niebawem ruch tych p�omieni j� u�pi�. Od �mierci ojca L~ea cz�sto sp�dza�a noc w tym jej ulubionym teraz pokoju, jedynym, gdzie widma rodzinne nie nawiedza�y jej i nie n�ka�y. Ch��d obudzi� L~e�. Musz� znie�� tutaj pierzynk�, pomy�la�a. Odsun�a zas�ony i mia�a dziwne wra�enie, �e znalaz�a si� w chmurach - tak g�sta mg�a si� k��bi�a za oknem. Jednak�e za t� zas�on� wyczuwa�o si� �wiat�o. B�dzie �adnie, pomy�la�a L~ea. Szybko i wprawnie rozpali�a zn�w ogie� i chwil� trwa�a bez ruchu, grzej�c si�. Machinalnie liczy�a godziny, kt�re zegar miarowo wybija�. Jedena�cie. Jedena�cie! A wi�c jest ju� jedenasta! Dlaczego pozwolono jej tak d�ugo spa�? Wysoki p�omie� ga��zi winoro�li, pal�cych si� w wielkim kominie, o�wietla� ciep�ym blaskiem obszern� kuchni� zaciemnion� przez snuj�c� si� za oknami mg��, kt�ra si� nie rozprasza�a. Na stole przykrytym niebiesk� cerat� sta�a pusta fili�anka L~ei i le�a� owini�ty w serwetk� kawa�ek ma�lanej bu�ki. L~ea �akomie pow�cha�a smakowicie pachn�ce ciasto. Wypiek Sidonie, pomy�la�a. W rogu p�yty zobaczy�a staro�wiecki dzbanek z niebieskiej emalii. Nala�a sobie kawy, kt�ra by�a kaw� tylko z nazwy. Na szcz�cie mleko �agodzi�o jej smak. Podczas jedzenia L~ea zastanawia�a si�: co to dzisiaj za dzie�, �e mamy ciasto? Spojrza�a w g�r� i zrozumia�a: zobaczy�a wielk� jedenastk�. Jedenasty listopada! Sidonie chcia�a w ten spos�b uczci� rocznic� ko�ca wojny czternastego roku. L~ea wzruszy�a ramionami u�miechaj�c si� sm�tnie. Kiedy nadejdzie koniec obecnej wojny? Trwa ju� przesz�o dwa lata!... Dzisiaj, 11 listopada 1942 roku, Francja jest ci�gle przeci�ta na dwoje, coraz wi�cej m�odych ludzi odmawia wyjazdu na roboty do Niemiec i chroni si� w g�rach i lasach, tworz�c grupy szukaj�ce przyw�dcy i �yj�ce g��wnie z datk�w ludno�ci miejscowej, a niekiedy tak�e z rabunku. W swoim sektorze Laurent d'Argilat mia� za zadanie przegrupowa� tych opornych m�odzie�c�w i wcieli� ich do nowych kom�rek ruchu oporu. Laurent... L~ea nie widzia�a go od pogrzebu ojca. Camille, �ona Laurenta, pojecha�a raz do niego do Tuluzy, zostawiaj�c L~e� chor� z zazdro�ci. A Tavernier, co si� z nim dzieje? M�g�by przynajmniej dowiadywa� si� o L~e�. By� jej kochankiem, nieprawda�? Z jego powodu prze�y�a jeden z najwi�kszych l�k�w w swoim �yciu: ci��a? Ten fa�szywy alarm pom�g� L~ei zrozumie� niepok�j, w jakim �y�a Fran~coise, kt�rej dziecko mia�o si� ju� niebawem urodzi�. Fran~coise napisa�a do L~ei list: b�aga�a siostr�, by przyjecha�a na czas porodu. Poch�oni�ta w�asnym b�lem i nienawi�ci� L~ea nie odpowiedzia�a jej nawet. - Camille, Ruth, L~eo, ciociu Bernadetto! - wo�a�a Laure wchodz�c do kuchni. - Co si� sta�o? - zapyta�a L~ea wstaj�c. - Laure, to ty tak krzyczysz? - powiedzia�a Ruth wchodz�c do kuchni. Najm�odsza siostra L~ei nie mog�a z�apa� tchu. Drzwiami, kt�re wychodzi�y na podw�rze, wszed� Fayard, a za nim jego �ona. - S�ysza�y�cie panie? - Co s�ysza�y�my? Prosz� wreszcie wykrztusi� - odpar�a Ruth. - Bosze... - Co? Co zrobi�y bosze? - zawo�a�a L~ea. - Zagarn�li woln� stref� - wypali�a Laure jednym tchem. L~ea opad�a na krzes�o. Naprzeciw niej Camille, kt�rej wej�cia nie zauwa�y�a, sta�a tul�c do piersi synka, a malec, przekonany, �e to jaka� nowa zabawa, wybuchn�� �miechem. - S�yszeli�my przez radio - odpowiedzia� Fayard. - Powiedziano przez Radio Pary�, �e odszkodowanie za okupacj� zosta�o ustalone i b�dzie wynosi� pi��set milion�w za jeden dzie�. Sk�d si� we�mie tyle pieni�dzy? - doda�a jego �ona. 2 Dom panien de Montpleynet bardzo si� zmieni� od czas�w ostatniego pobytu L~ei w Pary�u. Dwa mieszkania po�o�one na tym samym pi�trze i po��czone wsp�lnymi drzwiami, mieszkania, kt�re niegdy� t�tni�y �yciem, by�y teraz wyzi�bione. Dwie siostry i ich s�u��ca zajmowa�y cztery pokoje, jedyne, jakie mog�y jako tako opali�. Trzy pokoje w g��bi korytarza i ca�e mieszkanie Albertine wygl�da�y jak opuszczone: meble sta�y w pokrowcach, okiennice by�y szczelnie zamkni�te, w kominkach przestano pali�. W�a�cicielki tych mieszka� pogodzi�y si� z ciasnot�. Nazwa�y "zimnym mieszkaniem" pokoje, kt�rych nie mog�y ogrza�, i nigdy tam nie chodzi�y. - Zrozum nas, nie mog�y�my zostawi� Fran~coise samej, chorej w hotelu, twoja matka by nam tego nie darowa�a - powiedzia�a Lisa de Montpleynet wycieraj�c oczy wilgotn� chusteczk�. - Nie ma co do tego wraca�, spe�ni�y�my sw�j obowi�zek, obowi�zek krewnych i chrze�cijanek - doda�a osch�ym tonem jej siostra Albertine. Stoj�c w ma�ym saloniku ciotek L~ea z trudem hamowa�a gniew. Pe�en przera�enia list Albertine - co wcale nie by�o w jej stylu - sprawi�, �e po wielogodzinnym oczekiwaniu na zat�oczonym dworcu Saint_Jean w Bordeaux L~ea wsiad�a do pierwszego poci�gu jad�cego do Pary�a. Kiedy przyjecha�a na ulic� de l'Universit~e, Estelle, gospodyni i s�u��ca panien de Montpleynet, otulona w kolorowe szale u�ciska�a j� z widoczn� ulg�, powtarzaj�c, jak gdyby chcia�a si� upewni�, �e to prawda: - Nareszcie przyjecha�a panienka, nareszcie... - Co tu si� dzieje, Estelle, gdzie s� ciocie? Czy s� chore? - Panienko L~eo, gdyby pani wiedzia�a... - L~ea, nareszcie! - zawo�a�a na jej widok Lisa, wchodz�c do pokoju w futrze narzuconym na szlafrok. Po chwili zjawi�a si� Albertine w towarzystwie m�czyzny z torb� lekarsk�. Odprowadzi�a go a� do drzwi m�wi�c: - Do widzenia, panie doktorze, do jutra. L~ea spojrza�a ze zdziwieniem na trzy kobiety. - Czy powiecie mi wreszcie, kto tutaj jest chory? - Twoja siostra Fran~coise - odpowiedzia�a Albertine. L~ea zaniem�wi�a. Po chwili zaskoczenia wybuch�a gniewem. Jej twarde s�owa doprowadzi�y do �ez wra�liw� Lis�. - L~eo, L~eo, to ty - dobieg� cichy g�os zza drzwi, kt�re powoli si� otworzy�y. Na progu stan�a Fran~coise otulona kocem, kt�ry nie bardzo zas�ania� jej du�y brzuch. Albertine podbieg�a do siostrzenicy. - Po co tu przysz�a�? Lekarz zabroni� ci wstawa�. Nie s�uchaj�c ciotki Fran~coise podesz�a do siostry z wyci�gni�tymi ku niej ramionami. Koc ze�lizn�� si�, ods�aniaj�c olbrzymi brzuch, kt�ry uwydatnia�a w�ska, nocna koszula. Siostry pad�y sobie w obj�cia. - Och, L~ea! Dzi�ki ci, �e� przyjecha�a. L~ea zaprowadzi�a Fran~coise do jej pokoju, zaledwie nieco cieplejszego ni� salonik. Po�o�ywszy si� Fran~coise uj�a r�k� siostry i podnios�a do ust szepcz�c: - Przyjecha�a�! - Uspok�j si�, kochanie, rozchorujesz si� - powiedzia�a Albertine poprawiaj�c poduszki. - Nie, cioteczko, nie choruje si� ze szcz�cia. L~eo, opowiedz mi wszystko. Wszystko, co si� dzieje w Montillac. Po up�ywie dw�ch godzin siostry ci�gle jeszcze by�y poch�oni�te rozmow�. L~ea nie mog�a wyj�� z ciep�ego, mi�kkiego ��ka, kt�rym rozkoszowa�a si� od chwili przebudzenia. Nie chcia�a si� pogodzi� z my�l�, �e musi wsta� i ubra� si� w tym okropnym zimnie. Ach, le�e� tak w cieple a� do ko�ca zimy... a� do ko�ca wojny... Ze zdziwieniem my�la�a, �e wczoraj wieczorem z przyjemno�ci� wspomina�y z Fran~coise szcz�liwe chwile wsp�lnego dzieci�stwa. Zda�y sobie nagle spraw�, �e ��czy je wi�, kt�rej dawniej specjalnie nie czu�y. Rozstaj�c si� mia�y wra�enie, �e si� odnalaz�y, ale starannie unika�y tematu, kt�ry �ywo je obchodzi�: urodzenia dziecka i przysz�o�ci Fran~coise. Zapukano do drzwi. To Estelle przynios�a tac� ze �niadaniem. - Co? Herbata i prawdziwy cukier! - wykrzykn�a L~ea unosz�c si� z po�cieli. - Jak tego dokona�y�cie? - Po raz pierwszy od trzech miesi�cy. Na cze�� panienki! Mamy to dzi�ki przyjacielowi pani Mulstein... jest podobno pisarzem. - Rapha~el Mahl? - Tak, tak si� nazywa. Pan w bardzo z�ym gu�cie. Widzia�am go przedwczoraj na tarasie kawiarni "Deux_Magots" z jakim� m�odym oficerem niemieckim, obejmowa� tego bosza, co� mu szepcz�c do ucha. Wszyscy odwracali si� z za�enowaniem. L~ea z trudem ukry�a u�miech, kt�rego nie zrozumia�aby stara s�u��ca. - Opowiedzia�am o tym moim paniom zaznaczaj�c, �e nie powinny przyjmowa� takiego pana - ci�gn�a Estelle. - Ale panna Lisa powiedzia�a mi, �e ja we wszystkim w�sz� co� z�ego, �e pan Mahl jest prawdziwym d�entelmenem i �e dzi�ki niemu nie umieramy ca�kiem z g�odu. A panna Albertine doda�a, �e nie trzeba zwraca� uwagi na pozory. A co panienka o tym my�li? - Znam bardzo ma�o pana Mahla, Estelle. Powiem jednak ciociom, �eby w kontaktach z tym typem mia�y si� na baczno�ci. - Zanios�am czajnik gor�cej wody do �azienki i w��czy�am piecyk elektryczny. Kiepsko grzeje, ale powietrze robi si� nieco cieplejsze. - Dzi�kuj�, Estelle. Ch�tnie bym si� wyk�pa�a. - K�piel!... Od kilku miesi�cy nie nape�nia�y�my wanny. Moje panie chodz� raz w tygodniu do �a�ni publicznej. - Chcia�abym je tam zobaczy�! Nie maj� pewnie odwagi si� rozebra�. - To nie�adnie tak pokpiwa�, panienko. �ycie mamy ci�kie. Marzniemy, cierpimy g��d. Boimy si� tak�e. - Czego si� boicie? Co mo�e wam grozi�? - Kto wie, panienko. Pami�ta pani t� pani� z pierwszego pi�tra, z kt�r� ciocie panienki pi�y czasem herbat�? - Pani� L~evy? - Tak. Wi�c Niemcy przyszli po ni�, aresztowali. Le�a�a chora, wyci�gn�li j� z ��ka i zabrali w samej nocnej koszuli. Panna Albertine zawiadomi�a pana Taverniera... - Taverniera? - ...prosi�a, �eby si� dowiedzia�, gdzie zabrali pani� L~evy. - No i co? - Kiedy przyszed� po kilku dniach, by� okropnie blady. I mia� tak� min�, �e strach by�o patrze�. - Co powiedzia�? - �e zabrano pani� L~evy do Drancy, a stamt�d do obozu w Niemczech z tysi�cem innych os�b, g��wnie kobiet i dzieci. Mieszkanie pani L~evy zaj�a jaka� aktorka. Ta osoba prowadzi wystawne �ycie i przyjmuje niemieckich oficer�w. Ha�asuj� okropnie. Nikt nie �mie si� poskar�y� ze strachu przed represjami. - Kiedy ostatnio by� tutaj pan Tavernier? - Ze trzy tygodnie temu. Nalega�, �eby ciocie panienki wzi�y pann� Fran~coise do siebie. L~ea poczu�a przyspieszone bicie serca. A wi�c Fran~cois zajmowa� si� jej ciociami, jej siostr�... - P�jd� ju� sobie, panienko. Podobno o dwunastej na targ przy ulicy de Buci przywioz� ryby. Nie powinnam si� sp�ni�, je�li chc� dosta� co� opr�cz o�ci. L~ea szybko si� umy�a. Na niebiesk�, we�nian� sukienk� w�o�y�a czarny pulower i �akiet, wci�gn�a na nogi grube skarpetki i tak wystrojona posz�a do siostry. Siedz�c na ��ku, otulona w lizeski i r�owe szale, kt�re podkre�la�y blado�� jej cery, Fran~coise, wypocz�ta, starannie uczesana, patrzy�a z u�miechem na L~e�. - Dzie� dobry, dobrze spa�a�? - zapyta�a. - Bo ja od miesi�cy nie spa�am tak dobrze. To dzi�ki tobie. L~ea bez s�owa uca�owa�a siostr�. - Dobrze, �e jeste� tutaj... Szybko powr�c� do zdrowia. Nie chc� opu�ci� premiery "Martwej kr�lowej" Montherlanta. - Kiedy ma by� ta premiera? - �smego grudnia w Komedii Francuskiej. - �smego grudnia? Ale� to pojutrze. - No i co z tego? Dziecko ma si� urodzi� za przesz�o miesi�c, czuj� si� doskonale. Ci��a nie jest chorob�. Zobaczysz, kiedy przyjdzie kolej na ciebie. - Nigdy, mam nadziej�. - Dlaczego? To cudowne uczucie: spodziewa� si� dziecka m�czyzny, kt�rego si� kocha. Na widok nieruchomej twarzy L~ei Fran~coise zrozumia�a, �e posun�a si� za daleko. Spu�ci�a g�ow� czerwieni�c si�. Po czym zdoby�a si� na odwag�, podnios�a oczy i powiedzia�a lekko dr��cym g�osem: - Wiem, co my�lisz. usi�owa�am przekona� siebie, �e nie powinnam kocha� Ottona. Daremnie. Wszystko w nim mi si� podoba: jego dobro�, zami�owanie do muzyki, talent, odwaga, a nawet to, �e jest Niemcem. Jedyna rzecz, jakiej pragn�, to �eby wojna si� pr�dzej sko�czy�a. Rozumiesz, prawda? Spr�buj zrozumie�. L~ea nie mog�a my�le� o tym spokojnie i logicznie. Co� w niej si� buntowa�o przeciw tej mi�o�ci, czu�a si� szczerze zgorszona. A jednocze�nie rozumia�a, co ��czy Ottona i Fran~coise. Gdyby Otto nie by� Niemcem, uwa�a�aby, �e b�dzie mia�a uroczego szwagra. - Co zamierzasz teraz robi�? - zapyta�a siostr�. - Wyj�� za niego, jak tylko wr�ci z Berlina i otrzyma zezwolenie od swoich prze�o�onych. Obiecaj mi, �e b�dziesz na moim �lubie. Prosz� ci�, obiecaj. - Wszystko zale�y od tego, kiedy to b�dzie. Je�li podczas winobrania albo na wiosn�, nie b�d� mog�a. - Jako� to za�atwisz - powiedzia�a Fran~coise z u�miechem, ucieszona, �e siostra nie odm�wi�a jej kategorycznie. - Otto jest cudowny, pisze do mnie co dzie�, niepokoi si� o mnie i o dziecko. Odda� mnie pod opiek� Frederica Hankego. Pami�tasz go? Pom�g� ci przy porodzie Camille. - No c�, je�li b�dzie jaki� k�opot, zast�pi po�o�n� i przy tobie. L~ea powiedzia�a to z tak z�o�liw� ironi�, �e Fran~coise nie mog�a powstrzyma� �ez, i L~ea zawstydzi�a si� swoich s��w. Mo�e nawet przeprosi�aby siostr�, gdyby ciocia Albertine nie wesz�a do pokoju. - L~ea, telefon do ciebie... Fran~coise, co ci jest? - Nic mi nie jest, ciociu... Jestem troch� zm�czona. - Halo, kto m�wi? - Pani jest L~e� Delmas? - Tak. Ale kto m�wi? - Nie poznaje mnie pani? Czy�by zepsu� si� pani s�uch? - Prosz� powiedzie�, kim pan jest, bo od�o�� s�uchawk�. - Zawsze tak samo pr�dka, jak widz�. Prosz� si� skupi�, pi�kna przyjaci�eczko. - Nie mam ochoty si� skupia�, a takie �arty uwa�am za g�upie. - Niech pani nie odk�ada s�uchawki. Prosz� sobie przypomnie�, "Le Chapon fin", czere�nie Mandela, "La Petite Gironde", ko�ci� Sainte Eulalie, ulic� Saint_Gen~es... - Rapha~el! - Nareszcie! - Przepraszam, ale nie znosz� takich tajemniczych telefon�w. Sk�d si� pan dowiedzia�, �e przyjecha�am do Pary�a? - Zawsze jestem dobrze poinformowany o wszystkim, co dotyczy moich przyjaci�. Kiedy si� zobaczymy? - Nie wiem. Dopiero przyjecha�am. - Wst�pi� o pi�tej na herbat�. Niech pani nic nie szykuje, przynios� wszystko co trzeba. Prosz� tylko zagotowa� wod�. - Ale... - Jak si� miewa pani urocza siostra, jak ciocie?... Prosz� przekaza� im ode mnie wyrazy szacunku. Do widzenia, kochanie. Ciesz� si�, �e pani� zobacz�. Rapha~el Mahl powiesi� s�uchawk�, ko�cz�c rozmow� ze zdumion� L~e�. Jak on si� dowiedzia�? - pomy�la�a L~ea i zrobi�o si� jej dziwnie przykro. - Nie st�j tak w tym lodowatym przedpokoju, przezi�bisz si�, moja droga - powiedzia�a Lisa. L~ea drgn�a. - Dawno ciocie widzia�y Rapha~ela Mahla? - Bo ja wiem... Chyba jakie� dwa tygodnie temu. - Widzia� si� wtedy z Fran~coise? - Nie, Fran~coise przyjecha�a nazajutrz po jego wizycie i od tego czasu nie rusza�a si� z domu. Ale dlaczego pytasz mnie o to? - W�a�nie dzwoni� Rapha~el Mahl i zastanawiam si�, sk�d on wie, �e jestem w Pary�u. - Mo�e to przypadek. - Kiedy chodzi o kogo� takiego jak Rapha~el Mahl, nie wierz� w przypadki. Lisa wzruszy�a ramionami na znak, �e nic nie wie. - Ojej, zapomnia�am, Rapha~el przyjdzie dzi� na herbat�. - Ale my nie mamy czym go przyj��. - Powiedzia�, �e opr�cz wody przyniesie wszystko. W salonie zegar wybi� w�a�nie godzin� pi�t�, kiedy u drzwi wej�ciowych zabrzmia� dzwonek. Estelle, kt�ra w�o�y�a na sw�j codzienny str�j nieskazitelnie bia�y fartuszek z falbank�, otworzy�a drzwi. Ledwie widoczny za stosem paczek z kokardami Rapha~el Mahl wszed� do przedpokoju. - Pr�dzej, mi�a Estelle, prosz� mi pom�c, bo wszystkie te �akocie posypi� si� na dywan. Burcz�c pod nosem Estelle zabra�a paczki. - Rapha~el, wspaniale pan wygl�da! - L~ea! Zanim si� przywitali, d�u�sz� chwil� przygl�dali si� sobie, jak gdyby chcieli od razu ogarn�� okiem mn�stwo szczeg��w. R�nili si� wszystkim - stosunkiem do �ycia, do przyja�ni, do mi�o�ci, ale pewna sympatia, kt�rej si� nie opierali, przyci�ga�a ich do siebie. Z nich dwojga Rapha~el zastanawia� si� bardziej nad tym, co nazywa� "cz�ci� swojej osobowo�ci nie tkni�tej zgnilizn�". Rapha~el Mahl, oszust, k�amca, z�odziej, konfident policji, wsp�pracownik gestapo, przygodny autor kronik w takich pismach jak "Je suis partout", "Gringoire", "Pilori" i "Nouveaux Temps", �yd. A jego antysemityzm niemal szokowa� znakomitych dyrektor�w i redaktor�w tych periodyk�w, kt�rzy propagowali przecie� "walk� z �ydami"... Wobec L~ei Mahl czu� si� troch� jak starszy brat, kt�ry chce chroni� siostrzyczk� przed brudem �ycia. - Pi�kna przyjaci�ko, jak to pani robi, �e zachwyca mi oczy i dusz�, ilekro� pani� widz�? L~ea roze�mia�a si� tym swoim charakterystycznym, troch� ochryp�ym �miechem, kt�ry niepokoi� m�czyzn, a dra�ni� kobiety, i uca�owa�a Mahla w oba policzki. - Na pewno nie mam racji, ale mi�o mi widzie� pana znowu. - Dlaczego w tym samym zdaniu wypowiada pani rzecz przyjemn� i inn�, kt�ra sprawia mi znacznie mniej przyjemno�ci? Dobrze, jestem wspania�omy�lny, zapami�tam tylko to, co przyjemne. Powiedzia�a pani, kiedy wszed�em, �e wspaniale wygl�dam. Jestem elegancki, prawda? Ale najbardziej jestem dumny ze swoich but�w. Niez�e, co? Kosztowa�y fortun�. Robi�em je na obstalunek u Hermesa. - Sk�d pan wzi�� tyle pieni�dzy? Obrabowa� pan starsz� dam�, sprzeda� swoje cia�o niemieckiemu kapitanowi, r�owemu i t�ustemu, czy sk�ania� do nierz�du szeregowca o delikatnej sk�rze? - Nie omyli�a si� pani zbytnio. Trudno, droga przyjaci�ko, cz�owiek zdobywa szcz�cie na w�asn� miar� i najcz�ciej pieni�dze na w�asn�, ma�� miar�... A poniewa� obliczy�em sobie, �e szcz�cie, no, n�dzne szcz�cie, jakiego zdolny jestem zazna�, ucieknie mi, je�li nie b�d� mia� pieni�dzy, postanowi�em je zdoby�. Bardzo to �atwe obecnie. Wszystko jest na sprzeda�: cia�o i sumienie. Ja - zale�nie od okoliczno�ci - sprzedaj� jedno lub drugie, albo te�, je�li klient jest hojny, oba naraz. - Jest pan okropny. - Dobro jest tak niedoskona�e, �e nie interesuje mnie. Ten, kto uwa�a cz�owieka za istot� rozumn�, pope�nia b��d, urocza przyjaci�ko. Zdolno�� my�lenia nie obdarza rozumem. By�em zawsze przekonany, �e cz�owiek przeci�tny doznaje przyjemno�ci z powodu rzeczy rozumnych. Musz� kiedy� napisa� "Pochwa�� przeci�tno�ci". Narobi to szumu w Republice Literatury. Zanim jednak to arcydzie�o powstanie, prosz� pozwoli�, �e z�o�� moje uszanowanie pani ciociom i siostrze. W pokoju Fran~coise na okr�g�ym stoliku, przykrytym haftowan� serwet�, postawiono serwis do herbaty na wielkie przyj�cia. - Obrabowa� pan chyba wszystkie ciastkarnie i cukiernie Pary�a! - zawo�a�a L~ea wchodz�c do pokoju i podziwiaj�c talerze pe�ne czekoladek, ciasteczek, ciastek i kandyzowanych owoc�w. - Nie przypuszcza pani nawet, jak to jest prawdziwe. Z wielkim trudem uda�o mi si� zdoby� to wszystko: ciasteczka pochodz� od Lamoureux z ulicy Saint_Sulpice, ciastka z kremem od Guerbois z ulicy de Servres, ciasto czekoladowe oczywi�cie od Bourdaloue, kruche ciasteczka od Galpin z ulicy du Bac, reszt� kupi�em u Debauve'a i Gallais'a z ulicy des Saints_P~eres, "dostawc�w dawnych kr�l�w Francji"! - Przed wojn� byli tak�e naszymi sta�ymi dostawcami - powiedzia�a Lisa wzdychaj�c i spojrza�a �akomie na stosy s�odyczy. - Co do herbaty - ci�gn�� Rapha~el wyjmuj�c pude�ko z kieszeni - przywi�z� mi j� z Rosji pewien przyjaciel. Jest wspania�a, mocna i aromatyczna. Powiedz� mi panie, jak im smakuje. - Ale� psuje nas pan... To bardzo uprzejme. Jak si� panu odwdzi�czymy za tyle smako�yk�w? - Jedz�c je, prosz� pani. Przez kilka minut towarzystwo jad�o w milczeniu. Fran~coise pierwsza o�wiadczy�a, �e nie mo�e ju� prze�kn�� ani kawa�ka wi�cej, po chwili to samo powiedzia�a Albertine, a po niej Rapha~el. Tylko Lisa i L~ea nie przestawa�y si� opycha�. R�ce ich porusza�y si� z zawrotn� szybko�ci� od sto�u do ust. Ciotka i bratanica wygl�da�y jak dwie �le wychowane dziewczynki, a ich powalane czekolad� i kremem palce, a tak�e twarze, zdradza�y �akomstwo... Rapha~el Mahl wybuchn�� nagle �miechem i �akomczuchy podskoczy�y przera�one. Rozejrza�y si� niespokojnie naoko�o, jak gdyby si� zl�k�y, by nie zabrano im reszty ciastek. - Nie wstyd ci, Liso? - z udan� surowo�ci� zapyta�a Albertine. Lisa zaczerwieni�a si� i bez s�owa spu�ci�a g�ow�. - Gdybym ci� nie powstrzyma�a, nie pomy�la�aby� nawet o biednej Estelle - ci�gn�a Albertine bezlito�nie. - By�am g�odna. Przepraszam. Masz racj�, zaraz zanios� Estelle talerz smako�yk�w. Nie trzeba mie� mi tego za z�e, to takie dobre - doda�a Lisa z tak skruszon� min�, �e wszyscy si� roze�mieli, nawet Albertine. Noc zapad�a ju� dawno, kiedy Rapha~el Mahl zacz�� wreszcie si� �egna�. L~ea odprowadzi�a go do drzwi. - Musz� porozmawia� z pani� sam na sam, czy mo�emy p�j�� jutro na obiad? - Nie wiem. Boj� si� pana... Nie mog� uwierzy�, �e jest pan taki z�y, jak pan siebie przedstawia. Ale jednak jaka� dziwna niech�� odpycha mnie od pana. - Jak�e bardzo ma pani racj�, kochanie. Nigdy pani niech�� nie b�dzie za ma�a. Ju� pani chyba m�wi�em: naprawd� zdradza si� tylko tych, kt�rych si� kocha. Jestem obkuty w Pi�mie �wi�tym, nie zadziwi� pani m�wi�c, �e Judasz jest moj� ulubion� postaci�, moim bratem, przyjacielem, sobowt�rem. Ten, za czyj� spraw� ca�e z�o musia�o si� sta�, ten, co nie mia� wyboru, �eby mog�o spe�ni� si� to, co zosta�o napisane. On... najinteligentniejszy z nich, intelektualista tej paczki, musia� zdradzi� tego, kogo kocha� ca�ym sercem. I spe�ni� czyn, do kt�rego by� przeznaczony od stworzenia �wiata. Judasz ucze�, Judasz zdrajca jest pot�piony na wieki. To niesprawiedliwe, nie uwa�a pani? - Nie wiem. Judasz nigdy mnie specjalnie nie interesowa�. - Nie ma pani racji, to jedyny naprawd� ciekawy cz�owiek spo�r�d owych dwunastu, poza mi�ym Janem z jego anielsk� twarzyczk�, tym ulubie�cem i przyjacielem Jezusa - doda� Rapha~el w odpowiedzi na pytaj�ce spojrzenie L~ei. - Gdy�, jak pani wie, wszyscy oni byli zwariowanymi peda�ami. - Pan jest zwariowany... - ...i peda�. - Je�li ciocie us�ysz�, jak pan blu�ni, nie b�d� chcia�y pana przyjmowa�. - W takim razie ju� milcz�, uwielbiam towarzystwo starych panien. Z rodzaju ludzkiego s� to jedyne istoty mo�liwe do zniesienia. Opr�cz pani oczywi�cie i mojej pi�knej przyjaci�ki Sary Mulstein. ~A propos, czy mia�a pani od niej wiadomo�ci? Bardzo dawno nie widzia�em Sary. A wi�c do tego zmierza�... L~ea drgn�a. Zbiera�o si� jej na wymioty, poczu�a gorzki smak w ustach. Szybko i kr�tko odpowiedzia�a: - Nic o niej nie wiem. - Ale pani zmarz�a! Co za cham ze mnie, trzymam pani� w tym lodowatym przedpokoju! Niech pani p�jdzie si� ogrza� do swojej uroczej siostry. Zna pani jej przysz�ego ma��onka. Cz�owiek wielkiej kultury, czeka go wspania�a przysz�o��. W obecnych czasach taki zwi�zek jest bardzo po�yteczny. Pani stryj dominikanin b�dzie dawa� im �lub? Obrzydliwy strach ogarn�� L~e�. - Moja droga, pani szcz�ka z�bami... Zblad�a pani... To moja wina, przezi�bi si� pani przeze mnie. Ma pani chyba gor�czk�. Rapha~el troskliwie uj�� L~e� za r�k�. - Niech mnie pan nie dotyka, czuj� si� doskonale! - zawo�a�a dziewczyna wyrywaj�c mu gwa�townie d�o�. - Do jutra, pi�kna przyjaci�eczko, zadzwoni� do pani ko�o po�udnia. A na razie niech pani odpocznie, potrzebny pani odpoczynek, bo nerwy pani nawalaj�. 3 Nazajutrz L~ea wysz�a wcze�nie z domu, �eby unikn�� rozmowy telefonicznej z Rapha~elem Mahlem. Bardzo �le spa�a tej nocy. W s�owach Rapha~ela wyczuwa�a ci�gle gro�b� dla swoich przyjaci� i rodziny. Musi koniecznie ostrzec Sar� Mulstein i stryja, Adriena Delmas. Ogarn�� j� szalony niepok�j, bo nie wiedzia�a, gdzie s�, i ba�a si� zrobi� fa�szywy krok. Kto m�g� wiedzie�, gdzie si� ukrywaj� Sara i dominikanin? Fran~cois, Fran~cois Tavernier oczywi�cie. W dzie� pogrzebu ojca L~ei Fran~cois kaza� jej nauczy� si� na pami�� adresu, gdzie mo�e zawsze go znale�� albo w potrzebie zostawi� mu piln� wiadomo��. W�wczas L~ea pomy�la�a, �e Fran~cois mo�e sobie d�ugo czeka� na jej przyjazd do Pary�a, i szybko zapomnia�a ten adres. Co on wtedy m�wi�? Gdzie� w pobli�u placu de l'Etoile. Aleja... aleja... ach, mia�a to nazwisko na ko�cu j�zyka. Nazwisko jakiego� genera�a Cesarstwa czy marsza�ka: Hoche, Marceau, Kl~eber... Kl~eber... tak, Kl~eber! Aleja Kl~eber... 32, aleja Kl~eber! L~ea wsta�a, �eby zanotowa� ten adres, boj�c si�, �e gotowa zn�w go zapomnie�, a potem natychmiast zasn�a m�wi�c sobie: jutro musz� spali� karteczk� z adresem. Dzie� by� �adny, ale zimny. L~ea sz�a szybko bulwarem Raspaila w kierunku skrzy�owania S~evres_Babylone, opatulona we wspania�e futro nurkowe, kt�re jej po�yczy�a Fran~coise, w nurkowej tak�e czapeczce na g�owie i w ciep�ych, troch� na ni� za du�ych botkach. Nieliczni przechodnie, najcz�ciej ubogo ubrani, ogl�dali si� za t� m�od�, eleganck� kobiet�, kt�ra jakby kpi�a sobie z restrykcji wojennych i zimna. Z przyjemno�ci� dotykaj�c twarz� jedwabistego futra, L~ea nie zdawa�a sobie sprawy ze spojrze�, wrogich lub pogardliwych, jakie jej rzucali przechodnie. Zwolni�a kroku przed ksi�garni� Gallimarda. M�ody brunet, amator powie�ci, uk�ada� w�a�nie ksi��ki na wystawie. Spojrzenia ich si� spotka�y, m�odzieniec pozna� L~e� i u�miechn�� si� do niej, pokazuj�