1103
Szczegóły |
Tytuł |
1103 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1103 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1103 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1103 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Philip K. Dick
Labirynt �mierci
Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik
Dom Wydawniczy REBIS Pozna� 1997
Moim dw�m c�rkom, Laurze i Isie
Od autora
Religia przedstawiona w tej powie�ci nie jest pokrewna �adnemu znanemu wyznaniu. Powsta�a w wyniku przedsi�wzi�tej przeze mnie i Williama Sarilla pr�by stworzenia abstrakcyjnego, logicznego systemu religijnego opieraj�cego si� na niepodwa�alnym za�o�eniu, �e B�g istnieje. Powinienem tak�e doda�, �e nie�yj�cy ju� biskup James A. Pik� dostarczy� mi podczas naszych rozm�w przebogatego materia�u teologicznego, z kt�rym nigdy wcze�niej nie mia�em okazji si� zetkn��.
Opisane w ksi��ce po�miertne doznania Maggie Walsh s� wzorowane na moich w�asnych prze�yciach po za�yciu LSD. Z najdrobniejszymi szczeg�ami.
�wiat przedstawiony w powie�ci jest opisany w spos�b skrajnie subiektywny; rozumiem przez to, �e w ci�gu ca�ego toku narracji rzeczywisto�� jest postrzegana jedynie po�rednio, to znaczy za po�rednictwem kt�rej� z postaci. W poszczeg�lnych rozdzia�ach s� to r�ne osoby, cho� najcz�ciej wykorzystuj� w tym celu Setha Mor-leya.
Ca�o�� materia�u dotycz�cego Wotana i zmierzchu bog�w jest oparta nie na oryginalnych mitach, lecz na Pier�cieniu Nibelunga Richarda Wagnera.
Odpowiedzi na pytania zadawane linowi zosta�y wzi�te z 7 Ching, chi�skiej Ksi�gi przemian.
Tekel upharsin znaczy po aramejsku: �Zwa�y� ju�, a teraz dziel�". W tym j�zyku m�wi� Jezus Chrystus. Powinno by� wi�cej takich jak on.
Rozdzia� pierwszy
Ben Tallchief wygrywa kr�lika na loterii.
Jak zwykle praca okropnie go nudzi�a. W�a�nie dlatego w ubieg�ym tygodniu poszed� do kabiny ��czno�ci statku i pod��czy� przewody nadajnika do elektrod, kt�re mia� wszczepione na sta�e do szyszynki. Jego modlitwa pobieg�a przewodami do nadajnika, a stamt�d do najbli�szego z sieci przeka�nik�w. Od kilku dni obija�a si� po ca�ej Galaktyce, trafiaj�c przy okazji - mia� nadziej� - na jedn� z boskich planet.
Modlitwa by�a bardzo prosta. �Ta cholerna robota w dziale inwentaryzacji okropnie mnie nudzi. To uci��liwa praca, bo statek jest za du�y, a w dodatku przeludniony. Jestem bezu�ytecznym modu�em zast�pczym. Czy m�g�by� mi pom�c znale�� co� bardziej tw�rczego i rozwijaj�cego?" Modlitw� skierowa�, ma si� rozumie�, do Or�downika. Gdyby nie przynios�a rezultatu, zaadresowa�by j� do Konstruktora.
Ale modlitwa nie zawiod�a.
- Zostaje pan przeniesiony, Tallchief - oznajmi� szef, wchodz�c do jego s�u�bowej kom�rki. - Co pan na to?
- Nadam modlitw� dzi�kczynn� - odpar� Ben i poczu� si� bardzo podniesiony na duchu. Ka�dy czu� si� podniesiony na duchu, kiedy jego modlitwa zosta�a wys�uchana. - Kiedy mam si� przenie��? Zaraz?
Nigdy nie ukrywa� niech�ci do szefa, a teraz mia� po temu jeszcze mniej powod�w ni� kiedykolwiek.
- Benie Tallchief - odpar� jego zwierzchnik - modlitwa jest jak modliszka.
- Pan nigdy si� nie modli? � zapyta� ze zdziwieniem Ben.
- Tylko w ostateczno�ci. Ceni� ludzi radz�cych sobie ze swoimi problemami bez niczyjej pomocy. Tak czy inaczej polecenie przeniesienia jest wa�ne. - Rzuci� dokument na biurko Bena. - Ma�a kolonia na planecie Delmak-O. Nigdy o niej nie s�ysza�em, ale przypuszczam, �e dowie si� pan wszystkiego, gdy si� pan tam zjawi. - Zmierzy� Bena zamy�lonym spojrzeniem. - Ma pan prawo wzi�� jeden z nosaczy statku. Op�ata wynosi trzy srebrne dolary.
- Zgoda - powiedzia� Ben i wsta�, �ciskaj�c dokument w d�oni.
Pojecha� ekspresow� wind� do kabiny ��czno�ci, tylko po to, by si� przekona�, �e nadajnik jest zapchany bie��cymi sprawami statku.
- B�dziecie mieli p�niej troch� czasu? - zapyta� g��wnego radiooperatora. - Mam jeszcze jedn� modlitw�, ale nie chc� wam blokowa� sprz�tu, je�li go potrzebujecie.
- Roboty po uszy do ko�ca dnia - odpar� radiooperator. - S�uchaj no, kole�, chyba nadali�my ci modlitw� w zesz�ym tygodniu, prawda? Nie wystarczy ci?
W ka�dym razie przynajmniej pr�bowa�em, pomy�la� Tallchief, opuszczaj�c nadajnik i jego zapracowan� obs�ug� i wracaj�c do kwatery. Gdyby mnie kiedy� pytali, powiem, �e robi�em, co mog�em, ale wszystkie kana�y by�y jak zwykle zaj�te sprawami s�u�bowymi.
Czu�, jak narasta w nim oczekiwanie: wreszcie jaka� tw�rcza praca, i to akurat wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebowa�. Jeszcze kilka tygodni tutaj, rozmy�la�, a znowu przyssa�bym si� do butelki, jak w dawnych, godnych po�a�owania czasach. W�a�nie dlatego mi to dali, doszed� do wniosku. Wiedzieli, �e jeszcze troch�, a nie wytrzymam. Pewnie bym wyl�dowa� w areszcie pok�adowym, razem z innymi. Ilu ich tam jest? Zdaje si�, �e dziesi�ciu. Niedu�o jak na statek tej wielko�ci, w dodatku z takimi surowymi przepisami.
Z g�rnej szuflady szafki wyj�� nie napocz�t� butelk� szkockiej i odkr�ci� zakr�tk�. Ma�a libacja, pomy�la�, nalewaj�c alkohol do papierowego kubka. Uroczysto��. Bogowie lubi� takie ceremonie. Wypi� whisky i ponownie nape�ni� kubek.
8
�eby jeszcze bardziej u�wietni� t� chwil�, wyj�� � co prawda z oci�ganiem - sw�j egzemplarz Ksi�gi; by�o to tanie, paperbackowe wydanie Jak w wolnej chwili powsta�em z martwych, co i Tobie mo�e si� uda� A. J. Specktowsky'ego, jedyne, jakie kiedykolwiek mia�, co t�umaczy�o jego przywi�zanie do ksi��ki. Otworzywszy j� na chybi� trafi� (bardzo zalecana metoda), przeczyta� kilka znajomych akapit�w apologiipro uita sua wielkiego XXI-wiecznego komunistycznego teologa.
B�g nie jest niczym nadnaturalnym. Stanowi� pierwszy i zarazem najbardziej naturalny spos�b zaistnienia czegokolwiek.
To prawda, pomy�la� Ben Tallchief. Jak dowiod�y p�niejsze badania teologiczne, Specktowsky by� zar�wno prorokiem, jak i logikiem; wszystkie jego przepowiednie pr�dzej lub p�niej znalaz�y potwierdzenie w rzeczywisto�ci. Oczywi�cie, pozosta�o jeszcze sporo nie wyja�nionych zagadnie�... Na przyk�ad przyczyna powstania Konstruktora (chyba �e kto� by� got�w zadowoli� si� pogl�dem g�oszonym przez Specktowsk/ego, �e istoty tej klasy powstawa�y same z siebie, poza czasem, a tym samym poza zasi�giem zwi�zku przyczynowo-skutkowego). Jednak wi�kszo�� odpowiedzi znajdowa�a si� na tych, wielokrotnie powielanych, stronach.
W miar� zataczania coraz szerszych kr�g�w moc, dobro i wiedza Boga wyra�nie s�ab�y, tak �e na obrze�u najwi�kszego kr�gu jego dobro i wiedza by�y ju� bardzo s�abe - zbyt s�abe, �eby m�g� obserwowa� Niszczyciela Formy, powo�anego do �ycia podczas boskiego aktu tworzenia kszta�t�w. Pochodzenie Niszczyciela Formy nie jest jasne; nie mo�na na przyk�ad jednoznacznie stwierdzi�, czy (po pierwsze) stanowi� od pocz�tku odr�bn� istot�, zdoln�, jak sam B�g, do aktu samokreacji, czy (po drugie) stanowi tylko jeden z jego aspekt�w, a tym samym...
Ben przesta� czyta�. Siedzia�, popijaj�c whisky i tr�c ze znu�eniem czo�o. Mia� czterdzie�ci dwa lata i ju� wiele razy przeczyta� ca�� Ksi�g�. Jego �ycie, cho� d�ugie, nie doda�o zbyt wiele do zawartych w niej tre�ci
przynajmniej do tej pory. Wykonywa� wiele zawod�w, wywi�zuj�c si� rzetelnie ze swoich obowi�zk�w, ale nigdy nie po�wi�caj�c si� im ca�kowicie. Mo�e teraz mi si� uda, pomy�la�. W tym nowym miejscu. Mo�e to jest moja wielka szansa.
Czterdzie�ci dwa lata. Jego wiek zdumiewa� go ju� od dosy� dawna, a zawsze, kiedy tak siedzia�, usi�uj�c zrozumie�, co si� sta�o z m�odym, szczup�ym, dwudziestoletnim m�czyzn�, mija� kolejny rok, kt�ry trzeba by�o dopisa� do rachunku; suma ci�gle ros�a, a on wci�� nie potrafi� skojarzy� jej ze swoj� osob�. W dalszym ci�gu my�la� o sobie jako o m�odzie�cu, a kiedy zdarza�o mu si� zobaczy� swoj� twarz na bardziej aktualnej fotografii, okupywa� to ci�kim wstrz�sem psychicznym. W�a�nie dlatego u�ywa� do golenia maszynki elektrycznej, nie chc�c si� ogl�da� w lustrze w �azience. Kto� zabra� mi m�j prawdziwy wygl�d i podstawi� t o, my�la� od czasu do czasu. C�, czasem tak bywa, westchn�� z g��bi piersi.
Spo�r�d swoich wielu ja�owych zaj�� lubi� tylko jedno i do tej pory do�� cz�sto powraca� do niego we wspomnieniach. W roku 2105 obs�ugiwa� radiow�ze� nadaj�cy muzyk� na ogromnym statku wioz�cym kolonist�w na jedn� z planet w systemie Deneba. W magazynie ta�m znalaz� nagrania wszystkich symfonii Beethovena, wymieszane na chybi� trafi� z orkiestrow� wersj� Carmen i utworami Delibesa; odtwarza� Pi�t�, swoj� ulubion�, niesko�czenie wiele razy, nas�czaj�c jej d�wi�kami wydobywaj�cymi si� z g�o�nik�w wszystkie, nawet najbardziej odleg�e pomieszczenia statku. O dziwo, nikt nie protestowa�, wi�c Ben s�ucha� jej do upojenia, ale po pewnym czasie przeni�s� uczucia na Si�dm�, a wreszcie, w pe�nym uniesienia ko�cowym okresie podr�y, na Dziewi�t�, kt�rej ju� nigdy nie zdradzi�.
Mo�e jedyne, czego mi trzeba, to sen, pomy�la�. �ycie w p�nie, z niewyra�nymi, zamazanymi szczeg�ami, przy wt�rze cichych d�wi�k�w muzyki Beethovena.
Nie, postanowi�, chc� by�! Chc� dzia�a� i co� osi�gn��. Z ka�dym rokiem staje si� to dla mnie coraz wa�niejsze i z ka�dym rokiem coraz dalej mi ucieka. Najwa�niejsz� cech� Konstruktora jest to, �e potrafi wszystko odnowi�, mo�e powstrzyma� proces rozk�adu, zast�puj�c
10
jeden przedmiot drugim, o doskonalszej formie. Kiedy i ten zacznie si� rozk�ada�, bo dopadnie go Niszczyciel Formy, Kreator zast�pi go nast�pnym. To zupe�nie tak samo jak z pokoleniami pszcz�: stare niszcz� sobie skrzyde�ka i umieraj�, ale natychmiast na ich miejscu pojawiaj� si� m�ode. Aleja tego nie potrafi�. Rozk�adani si�, bo Niszczyciel Formy trzyma mnie mocno w gar�ci. Mo�e by� ju� tylko gorzej.
Bo�e, pom� mi, pomy�la�.
Ale nie zast�puj mnie. Z kosmologicznego punktu widzenia wszystko by�oby w porz�dku, ale ja wcale nie chc� przesta� istnie�. Chyba to rozumiesz, skoro spe�ni�e� moj� pro�b�.
Alkohol sprowadzi� na niego senno��; ku swemu zdziwieniu stwierdzi�, �e siedzi i kiwa bez sensu g�ow�. Musi jak najszybciej oprzytomnie�! Zerwawszy si� z miejsca, podszed� do przeno�nego fonografu, wzi�� pierwsz� z brzegu p�yt� wizyjn� i po�o�y� j� na talerzu. Natychmiast na przeciwleg�ej �cianie pokoju pojawi�y si� kolorowe, geometryczne kszta�ty, poruszaj�ce si� jak �ywe istoty, ale nienaturalnie p�askie. Odruchowo dotkn�� regulatora g��bi obrazu i kszta�ty zyska�y trzeci wymiar. Po chwili zwi�kszy� tak�e g�o�no��.
- ...Legolas s�usznie prawi. Nie godzi nam si� strzela� znienacka do starca, nawet gdyby�my strachem lub nieufno�ci� si� kierowali. Nie spuszczajcie go z oka i czekajcie cierpliwie!
Pokrzepiaj�ce s�owa starego eposu szybko przywr�ci�y mu w�a�ciw� perspektyw�. Wr�ci� do biurka, usiad� przy nim i wyj�� dokument, kt�ry otrzyma� od zwierzchnika. Marszcz�c brwi, wpatrywa� si� w zakodowan� informacj�, usi�uj�c j� odczyta�. Te liczby, dziurki i litery oznacza�y dla niego nowe �ycie, nadej�cie nowego �wiata.
- ...M�wisz, jakby� dobrze zna� Fangorna. Czy tak jest w istocie?
Akcja toczy�a si� wartko dalej, ale on nie zwraca� na ni� najmniejszej uwagi, bo powoli zaczyna� rozumie� tre�� depeszy.
- C� masz nam do powiedzenia takiego, czego �e� nam nie obwie�ci� podczas poprzedniego spotkania? -zapyta� ostry, dono�ny g�os. Ben podni�s� wzrok i ujrza�
11
przed sob� odzian� w szare szaty posta� Gandalfa. Gan-dalf m�wi� do niego, do Bena Tallchiefa. ��da�, �eby zda� mu relacj�. � A mo�e chcesz odwo�a� kt�re� ze swych twierdze�?
Ben wsta� i wy��czy� fonograf. Na razie nie czuj� si� na si�ach, �eby z tob� rozmawia�, Gandalfie. Mam do zrobienia wiele rzeczy, prawdziwych rzeczy. Nie mog� si� wpl�ta� w tajemnicz�, nierzeczywist� konwersacj� z mityczn� postaci�, kt�ra prawdopodobnie nigdy nie istnia�a. Je�eli o mnie chodzi, to wszystkie stare warto�ci przesta�y nagle istnie�. Musz� rozgry��, co znacz� te przekl�te dziurki, liczby i litery.
Tre�� depeszy zaczyna�a sobie powoli torowa� drog� do jego umys�u. Starannie zakr�ci� butelk� whisky. Mia� wyruszy� w podr� zupe�nie sam, �eby w kolonii do��czy� do pozosta�ych os�b, �ci�gni�tych z najr�niejszych miejsc. Wymagane umiej�tno�ci klasy 5, operacja z grupy C, siatka p�ac K-4. Maksymalny okres trwania: dwa lata. Od chwili przybycia pe�na pensja i opieka medyczna. Wszystkie otrzymane wcze�niej polecenia zosta�y automatycznie anulowane, wi�c m�g� wyruszy� bez zw�oki, nawet nie ko�cz�c rozpocz�tej pracy.
W dodatku tak si� sk�ada, �e mam trzy srebrne dolary, �eby zap�aci� za nosacza, pomy�la�. A wi�c tak to wygl�da; nie musz� si� o nic martwi�. Mo�e tylko...
Nie m�g� za nic zrozumie�, na czym ma polega� jego praca. Litery, liczby i dziurki nie m�wi�y nic na ten temat, albo raczej on nie potrafi� wydoby� z nich tej wiadomo�ci, na kt�rej mu najbardziej zale�a�o.
Mimo to wszystko wygl�da�o ca�kiem nie�le. Podoba mi si�, pomy�la�. Bior� to. Nie chc� niczego odwo�ywa�, Gandalfie; modlitwy niecz�sto s� wys�uchiwane, wi�c wol� nie grymasi�.
- Gandalfie, ty istniejesz ju� tylko w ludzkiej wyobra�ni, a to, co mam przed sob�, pochodzi od Jedynego, Prawdziwego i �ywego Boga, kt�ry jest ca�kowicie realny - powiedzia�. - Czy m�g�bym liczy� na co� wi�cej?
Odpowiedzia�a mu cisza; nie widzia� ju� Gandalfa, bo wy��czy� fonograf.
12
- Mo�e pewnego dnia to odwo�am, ale nie teraz -doda�. - Rozumiesz?
Czeka�, wiedz�c, �e us�yszy tylko cisz�, i zdaj�c sobie spraw�, i� mo�e j� przerwa� lub przywo�a� z powrotem jednym dotkni�ciem wy��cznika fonografu.
Rozdzia� drugi
Seth Morley przekonuje si�, �e jego pan naprawi� to, co symbolizuje wszystko, w co Morley wierzy.
Seth Morley zr�cznie przekroi� no�em o plastykowym trzonku le��cy przed nim ser gruyere i powiedzia�:
- Wyje�d�am. - Nadzia� na n� wielki kawa� sera i wsadzi� go do ust. - Nikt mnie wi�cej nie zobaczy w kibucu Tekel Upharsin.
U�miechn�� si�, ale Fred Gossim, naczelny in�ynier osiedla, zamiast zareagowa� w odpowiedni spos�b na t� oznak� rado�ci, skrzywi� si� jeszcze bardziej. Jego pe�na dezaprobaty obecno�� zdominowa�a ca�e biuro.
- M�j m�� zwr�ci� si� z pro�b� o przeniesienie ju� osiem lat temu - odezwa�a si� cicho Mary Morley. -Nigdy nie mieli�my zamiaru tutaj zosta�. Wiedzia� pan o tym.
- A my lecimy z nimi! - oznajmi� z podnieceniem Mi-chael Niemand. - Oto, co mo�ecie dosta� w zamian za sprowadzenie tutaj znakomitego biologa morskiego i zmuszanie go do taszczenia kamiennych blok�w z cholernego kamienio�omu! Mamy ju� tego dosy�. - Tr�ci� �okciem swoj� drobniutk� �on� Clair. - Co, nie mam racji?
- Na tej planecie nie ma wody, wi�c trudno od nas oczekiwa�, �eby�my dali biologowi morskiemu prac� zgodn� z jego wykszta�ceniem � odpar� zgry�liwie Gossim.
- Ale osiem lat temu dali�cie og�oszenie, �e poszukujecie w�a�nie biologa morskiego - przypomnia�a mu Mary Morley, na co Gossim skrzywi� si� jeszcze wyra�niej. � To w y pope�nili�cie b��d.
- Ale to jest wasz dom - skontrowa� naczelny in�ynier. - Ka�dego z was. - Wskaza� r�k� grup� ludzi
14
st�oczon� przy wej�ciu do biura. - Razem go zbudowali�my.
- Ser te� jest tu okropny - podj�� Seth Morley. - Te cholerne �uakkip, kozopodobne podorganizmy, kt�re cuchn� jak zesz�oroczne gacie Niszczyciela Formy... Na niczym tak mi nie zale�y, jak na tym, �eby ju� nigdy ich nie widzie�. Sera te�. - Odkroi� sobie drugi kawa�ek drogiego, importowanego gruyere'a. - Nie mo�ecie si� zabra� z nami - poinformowa� Niemanda. - Wed�ug naszych instrukcji mamy tam lecie� nosaczem. Po pierwsze: nosacz ma tylko dwa miejsca, w tym wypadku dla mojej �ony i dla mnie. Po drugie: ty i twoja �ona to te� dwoje ludzi, ergo nie zmie�cicie si�, ergo nie lecicie.
- We�miemy drugiego nosacza - powiedzia� Niemand.
- Nie macie instrukcji ani zgody na przeniesienie na Delmak-O - przypomnia� mu Seth Morley z ustami pe�nymi sera.
- Po prostu nas nie chcecie.
- Nikt was nie chce - warkn�� Gossim. - Je�eli o mnie chodzi, to uwa�am, �e bez was by�oby tu nam du�o lepiej. Chodzi mi tylko o Morley�w. Nie chc�, �eby ich st�d diabli wzi�li.
- Z g�ry zak�ada pan, �e maj� nas �wzi�� diabli"? -zapyta� cierpko Seth Morley.
- To jakie� eksperymentalne przedsi�wzi�cie � powiedzia� Gossim. - Na to przynajmniej wygl�da. Na ma�� skal�, trzyna�cie do czternastu os�b. Dla was b�dzie to tak, jakby�cie zaczynali wszystko od pocz�tku tutaj, w Tekel Upharsin. Macie na to ochot�? Sp�jrzcie, ile potrzebowali�my czasu, �eby dobi� do setki wydajnych, oddanych mieszka�c�w. Wspomnia�e� o Niszczycielu Formy; nie wydaje ci si�, �e w ten spos�b sam rozwalasz form� Tekel Upharsin?
- A przy okazji moj� w�asn� - mrukn�� Morley do siebie. Radosny nastr�j znikn�� bez �ladu: Gossim trafi� do niego swymi argumentami. Gossim zawsze bardzo dobrze sobie radzi� ze s�owami, co by�o do�� niezwyk�e jak na in�yniera. Tylko jego p�omienne przem�wienia trzyma�y ich tutaj przez tyle lat. Co prawda na Morley�w jego s�owa oddzia�ywa�y coraz s�abiej, ju� nie tak jak niegdy�, lecz mimo to zachowa�y nik�� cz�� swego
15
dawnego blasku. Seth nie m�g� tak po prostu zignorowa� tego, co m�wi gruby, czarnooki in�ynier.
Mimo to wyje�d�amy, pomy�la�. Jak w Fau�cie Goethego: �Na pocz�tku by� czyn". Czyn, a nie s�owo, jak trafnie przewidzia� Goethe, przeczuwaj�c pojawienie si� dwudziestowiecznych egzystencjalist�w.
- B�dziecie chcieli wr�ci� - zawyrokowa� Gossim.
- Hmm... - mrukn�� Seth Morley.
- A wiesz, co wam wtedy powiem? - ci�gn�� g�o�no Gossim. - Jak tylko dostan� od was podanie o ponowne przyj�cie do kibucu Tekel Upharsin, powiem: �Niestety, nie potrzebujemy biologa morskiego, bo nie mamy oceanu, a nikt nie b�dzie specjalnie budowa� jakiego� bajora, �eby..."
- Nigdy nie prosi�em o �adne bajoro - przerwa� mu Morley.
- Ale chcia�by� je mie�.
- Chcia�bym mie� jakikolwiek zbiornik wodny. Tylko o to mi chodzi. W�a�nie dlatego st�d odlatujemy i nigdy nie wr�cimy.
- Jeste� pewien, �e na Delmak-O s� zbiorniki wodne? - zapyta� Gossim.
- My�l�... - zacz�� Morley, ale Gossim nie pozwoli� mu doko�czy�:
- To samo my�la�e� o Tekel Upharsin. Od tego zacz�y si� wszystkie twoje k�opoty.
- My�l�, �e skoro poszukujecie biologa morskiego... -Seth westchn�� ci�ko i poczu� si� nagle bardzo zm�czony. Przekonywanie Gossima nie mia�o najmniejszego sensu. Naczelny in�ynier kibucu, a zarazem jego administrator, mia� szczelnie zasklepiony umys�.
- Chc� tylko doko�czy� m�j ser - rzek� Morley, od-krawaj�c kolejny plaster. Nagle poczu�, �e wcale nie ma na niego ochoty; zjad� ju� zbyt du�o. - Do diab�a z tym wszystkim - powiedzia�, rzucaj�c n�. By� zdenerwowany i nie mia� najmniejszej ochoty kontynuowa� rozmowy z Gossimem, kt�rego nie lubi�. Najwa�niejsze by�o to, �e bez wzgl�du na swe uczucia, naczelny in�ynier nie m�g� uniewa�ni� polecenia. Anulowa�o ono automatycznie wcze�niejsze decyzje, i to by�o wszystko, wzd�u� i wszerz, �eby zacytowa� Williama S. Gilberta.
16
- Mam was po dziurki w nosie - powiedzia� Gossim.
- My pana te� � odpar� Morley.
- Remis - oznajmi� Niemand. - Widzi pan, panie Gossim, nie zmusi nas pan, �eby�my zostali. Mo�e pan tylko wrzeszcze�.
Gossim wsta�, wykona� obra�liwy gest skierowany do Morleya i Niemanda i wyszed� z budynku, krocz�c w�skim szpalerem w�r�d rozst�puj�cych si� przed nim ludzi. W biurze zapad�a cisza, a Seth Morley od razu poczu� si� lepiej.
- K��tnie bardzo ci� m�cz� - zauwa�y�a jego �ona.
- Tak - zgodzi� si�. - Gossim te� mnie m�czy. Jestem wyko�czony t� jedn� rozmow� i nie pami�tam ju� �adnego dnia z tych o�miu lat, kt�re tutaj sp�dzili�my. Id� wybra� nosacza.
Podni�s� si� i wyszed� w blask wisz�cego wysoko na niebie s�o�ca.
Nosacz to dziwna maszyna, pomy�la�, stoj�c na skraju parkingu i patrz�c na ustawione w r�wnych szeregach, nieruchome pojazdy. Po pierwsze, by�y nieprawdopodobnie tanie: m�g� kupi� kt�rykolwiek z nich za nieca�e cztery srebrne dolary. Po drugie, mog�y wsz�dzie polecie�, ale nie by�y w stanie wr�ci�. Nosacz by� za ma�y, �eby zabra� ilo�� paliwa wystarczaj�c� na drog� powrotn�. Potrafi� tylko wystartowa� z du�ego statku albo powierzchni planety, dotrze� do punktu przeznaczenia i zako�czy� tam sw�j �ywot. Mimo to nosacze znakomicie wype�nia�y swoje zadanie. Wszystkie inteligentne rasy �miga�y po Galaktyce w tych ma�ych, str�kopodobnych maszynach.
�egnaj, Tekel Upharsin, powiedzia� bezg�o�nie Morley i pozdrowi� oszcz�dnym gestem pomara�czowe krzaki rosn�ce zaraz za parkingiem.
Kt�rego powinni�my wybra�? - zada� sobie pytanie. Wszystkie wygl�da�y jednakowo, zardzewia�e i niepotrzebne. Jak stare, zu�yte samochody na Ziemi. Wezm� pierwszego, kt�rego nazwa zaczyna si� na JJip^�^a^do-wa� i zacz�� czyta� napisy na kad�ubach.//^.Y - V/\
Morowy kurczak. A wi�c ten. Nazw�/mo�e niezt>y\ wyszukana, ale odpowiednia: wiele os�b/m�wi�o mu,��ei|
:.i � -� - . i�
'
wygl�da jako� niezdrowo, jakby chorowa� na jak�� zaka�n� chorob�, podczas gdy jego zdaniem charakteryzowa� go jedynie zara�liwy, zjadliwy humor.
Spojrzawszy na zegarek, przekona� si�, �e ma jeszcze do�� czasu, by zajrze� do pakowni wytw�rni przetwor�w cytrusowych. Nie zwlekaj�c, ruszy� w tamt� stron�.
- Dziesi�� s�oik�w marmolady klasy AA - powiedzia� do urz�dnika zajmuj�cego si� ekspedycj� towar�w. Je�eli nie uda mu si� teraz, to ju� nigdy.
- Jest pan pewien, �e nale�y si� panu dziesi�� dodatkowych s�oik�w? - zapyta� urz�dnik, mierz�c go pe�nym pow�tpiewania spojrzeniem; nie po raz pierwszy spotykali si� przy takiej okazji.
- Mo�e pan sprawdzi� stan mojego konta u Joego Persera - odpowiedzia� Morley. - Prosz�, niech pan we�mie telefon i zadzwoni do niego.
- Nie mam czasu - odpar� urz�dnik. Odliczy� dziesi�� s�oik�w g��wnego produktu kibucu, wsadzi� je do torby, nie do kartonu, i popchn�� w stron� Morleya.
- Nie w kartonie? - zapyta� Seth.
- Sp�ywaj pan.
Morley wyj�� jeden ze s�oik�w, �eby si� upewni�, czy rzeczywi�cie s� klasy AA. By�y. Marmolada z kibucu Tekel Upharsin!, informowa�a etykietka. Z autentycznych pomara�czy z Seuilli (podgrupa mutacyjna 3-B). Skosztuj odrobiny s�onecznej Hiszpanii!
- �wietnie - powiedzia� Morley. - Dzi�kuj�.
Wzi�� w obj�cia du�� papierow� torb� i ponownie wyszed� w zalany s�onecznymi promieniami �wiat.
Znalaz�szy si� z powrotem na parkingu, zacz�� �adowa� s�oiki marmolady do Morowego kurczaka. Jedyna naprawd� dobra rzecz, jak� uda�o si� tu zrobi�, pomy�la�, uk�adaj�c jeden s�oik za drugim w magnetycznym polu przedzia�u �adunkowego. I jedyna, jakiej b�dzie mi brakowa�o.
Po��czy� si� z Mary przez umocowane na szyi radio.
- Wybra�em ju� nosacza - poinformowa� j�. - Przyjd� na parking, to ci go poka��.
- Jeste� pewien, �e niczego mu nie brakuje?
- Przecie� wiesz, �e mo�esz polega� na mojej znajomo�ci mechaniki - odpar� gniewnie Seth. - Sprawdzi-
18
�em silnik, przewody, stery, systemy ochrony �ycia, wszystko.
Wepchn�� do baga�nika ostatni s�oik marmolady i zatrzasn�� mocno klap�.
Zjawi�a si� kilka minut p�niej � szczup�a, opalona, ubrana w koszul� khaki, szorty i sanda�y.
- C�... - powiedzia�a, przygl�daj�c si� Morowemu kurczakowi. � Je�li mam by� szczera, to dla mnie wygl�da jak wrak. Ale skoro m�wisz, �e jest w porz�dku, to chyba masz racj�.
- Ju� go cz�ciowo za�adowa�em - oznajmi� Morley.
- Czym?
Otworzy� przedzia� �adunkowy i pokaza� jej dziesi�� s�oik�w marmolady.
- Bo�e � powiedzia�a Mary po d�ugim milczeniu.
- O co chodzi?
- Wcale nie sprawdza�e� silnika ani przewod�w, tylko pr�bowa�e� wyci�gn�� od nich tyle tej cholernej marmolady, ile si� da�o. � Zatrzasn�a z w�ciek�o�ci� klap�. - Czasem mi si� wydaje, �e jeste� niespe�na rozumu. Przecie� tu chodzi o nasze �ycie! Przypu��my, �e nawali system wymiany powietrza albo ogrzewanie, albo oka�e si�, �e w kad�ubie s� mikroskopijne dziurki, albo...
- Popro� swojego brata, �eby go sprawdzi� - przerwa� jej. - Przecie� ufasz mu znacznie bardziej ni� mnie.
- Jest zaj�ty, wiesz o tym.
- Oczywi�cie. W przeciwnym razie by�by tutaj i wybiera�by dla nas nosacza. Zamiast mnie.
Szczup�e cia�o jego �ony napi�o si� niczym spr�yna; przez chwil� wpatrywa�a si� w niego ostrym spojrzeniem, a potem nagle oklap�a w ge�cie p�artobliwej rezygnacji.
- Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, �e masz takie nieprawdopodobne szcz�cie - powiedzia�a. - Szczeg�lnie je�li we�mie si� pod uwag� twoje uzdolnienia. Najprawdopodobniej to rzeczywi�cie najlepszy nosacz na tym parkingu. Nie dlatego, �e potrafi�e� go wyszuka�, ale dlatego, �e masz cholerne szcz�cie, jak jaki� mutant.
- To nie szcz�cie, tylko umiej�tno�� oceny. Mary potrz�sn�a g�ow�.
19
- Nie. Wszystko, tylko nie to. Ty nie masz najmniejszej umiej�tno�ci oceny, a w ka�dym razie nie w tradycyjnym sensie. Ale jakie to ma znaczenie? We�miemy tego nosacza i b�dziemy si� modli�, �eby twoje szcz�cie znowu ci dopisa�o. � Spojrza�a mu �a�o�nie w oczy. - Jak ty mo�esz �y� w taki spos�b, Seth? To nieuczciwe wobec mnie.
- Ale do tej pory jako� nam s�u�y.
- Trzyma�e� mnie przez osiem lat w tym... w tym kibucu.
- A teraz nas st�d zabieram.
- Gdzie�, gdzie mo�e by� jeszcze gorzej. Czy my w og�le co� wiemy o tej nowej pracy? Nic, je�li nie liczy� tego, co wie Gossim, a on wie to tylko dlatego, �e zawsze wtyka nos w cudze sprawy. Przeczyta� nawet twoj� modlitw�... Nie powiedzia�am ci o tym wcze�niej, bo wiedzia�am, �e...
- A to dra�! - Czu�, jak wzbiera w nim krwawa, szalona w�ciek�o��, g�sto przetykana poczuciem niemo�no�ci zrobienia czegokolwiek. � Czytanie czyich� modlitw to powa�ne moralne przest�pstwo!
- On tu rz�dzi i uwa�a, �e powinien wiedzie� o wszystkim. Przynajmniej b�dziemy mieli go z g�owy, Bogu dzi�ki. Uspok�j si�. Teraz i tak nic nie poradzisz, przecie� to by�o tyle lat temu.
- Czy chocia� powiedzia�, �e to dobra modlitwa?
- Fred Gossim nigdy nie powiedzia�by czego� takiego. Moim zdaniem by�a dobra. Nawet na pewno, skoro dosta�e� to przeniesienie.
- Ja te� tak uwa�am. B�g nie wys�uchuje zbyt wielu modlitw �yd�w, zgodnie z owym paktem jeszcze z czas�w przed Or�downikiem, kiedy Niszczyciel Formy by� tak pot�ny, a nasze uk�ady z Bogiem cholernie pogmatwane.
- Wyobra�am sobie ciebie w tamtych czasach - powiedzia�a Mary. - Narzekaj�cego �a�o�nie na wszystko, co zrobi� i powiedzia� Konstruktor.
- By�bym wielkim poet�, jak Dawid.
- Wykonywa�by� jaki� ma�o wa�ny zaw�d, jak teraz. Powiedziawszy to, odesz�a, zostawiaj�c go przy klapie nosacza.
20
Poczucie potwornej niemo�no�ci podesz�o mu raptownie do gard�a, pozbawiaj�c na chwil� g�osu.
- Mo�esz tu zosta�! - uda�o mu si� wreszcie wykrzykn�� w �lad za oddalaj�c� si� �on�. � Polec� bez ciebie!
Sz�a w gor�cych promieniach s�o�ca, nie ogl�daj�c si� ani nie odpowiadaj�c.
Przez reszt� dnia Seth Morley �adowa� ich dobytek do Morowego kurczaka. Mary nie pokaza�a si� wi�cej. Zbli�a�a si� pora obiadu, gdy zorientowa� si�, �e wszystko robi zupe�nie sam. Gdzie ona jest? Przecie� to nie fair.
Jak zwykle w porze posi�ku ogarn�a go fala depresji. Ciekaw jestem, czy to wszystko jest tego warte, pomy�la�. Zamieniam jedn� n�dzn� robot� na drug�. Jestem do niczego. Mary ma racj�; wystarczy popatrze�, w jaki spos�b wybra�em nosacza. Wystarczy spojrze�, jak upycham w nim te przekl�te rupiecie. Rozejrza� si� po wn�trzu maszyny, zdaj�c sobie nagle spraw�, �e otaczaj� go pouk�adane bez �adu i sk�adu stosy ubra�, ksi��ek, p�yt, sprz�t�w kuchennych, lek�w, obraz�w, narzut na kanapy, szachownic, ta�m, urz�dze� komunikacyjnych, a tak�e �mieci, �mieci i jeszcze raz �mieci. Czego w�a�ciwie uda�o nam si� tutaj dorobi� po o�miu latach pracy? Niczego, co mia�oby jak�kolwiek warto��. A w dodatku na pewno nie uda mu si� upchn�� wszystkiego w nosaczu. Sporo rzeczy trzeba b�dzie wyrzuci� albo da� komu�. Lepiej je zniszczy�, pomy�la� ponuro. Perspektywa, �e kto� obcy mia�by korzysta� z jego dobytku, napawa�a go niewys�o-wion� odraz�. Spal� wszystko, do ostatniego kawal�tka, obieca� sobie. ��cznie z tymi �a�osnymi ciuchami, kt�re Mary zbiera�a jak sroka, �aszcz�c si� na wszystko, co jaskrawe i kolorowe.
Wyrzuc� jej rzeczy na zewn�trz, a potem za�aduj� swoje, postanowi�. Sama jest sobie winna: powinna tu by�, �eby mi pom�c. Nie musz� zaprz�ta� sobie g�owy jej szmatami.
Stoj�c z nar�czem ubra�, przez otwarty w�az dostrzeg� w zapadaj�cym na dworze mroku zbli�aj�c� si� posta�. Kto to mo�e by�? - pomy�la� i wychyli� si�, �eby lepiej widzie�.
Nie by�a to Mary, tylko jaki� m�czyzna, a raczej kto�
21
przypominaj�cy m�czyzn�. Posta� ubrana w lu�n� szat�, o d�ugich w�osach opadaj�cych na ciemne, silne ramiona. Seth Morley poczu�, �e ogarnia go strach. To Chodz�cy po Ziemi, pomy�la�. Pojawi� si�, �eby mnie zatrzyma�. Dr��c na ca�ym ciele, wypu�ci� z r�k stert� ubra�. Od �rodka zacz�o go w�ciekle gry�� sumienie i nagle poczu� ci�ar wszystkich swoich z�ych uczynk�w. Miesi�ce, lata... Nie widzia� Chodz�cego po Ziemi ju� od tak dawna, �e ci�ar by� nie do zniesienia. Balast odciskaj�cy na duszy pi�tno, kt�re m�g� usun�� tylko Or�downik.
Posta� zatrzyma�a si� przed nim.
� Pan Morley � stwierdzi�a.
� Tak. � Usi�owa� zetrze� wierzchem d�oni �ciekaj�ce mu po twarzy stru�ki potu. - Jestem zm�czony - powiedzia�. � Harowa�em wiele godzin, �eby za�adowa� tego nosacza. To ci�ka praca.
� Pa�ski nosacz, Morowy kurczak, nie przeniesie pana i pa�skiej ma�ej rodziny na Delmak-O - poinformowa� go Chodz�cy po Ziemi. - Dlatego musz� si� wtr�ci�, drogi przyjacielu. Rozumie mnie pan?
� Jasne � powiedzia�, uginaj�c si� pod brzemieniem winy.
� Prosz� wybra� inny.
� Oczywi�cie � zgodzi� si�, kiwaj�c z zapa�em g�ow�. � Naturalnie, �e to zrobi�. Bardzo panu dzi�kuj�. Wygl�da na to, �e ocali� nam pan �ycie.
Wpatrywa� si� w ciemn� twarz Chodz�cego po Ziemi, usi�uj�c dostrzec, czy maluje si� na niej wyraz pot�pienia, ale nie m�g� nic zobaczy�. Promienie gasn�cego s�o�ca ust�powa�y przed coraz bardziej g�stniej�cym mrokiem.
� Przykro mi, �e tak d�ugo pracowa� pan na pr�no � rzek� Chodz�cy po Ziemi.
� C�, jak ju� m�wi�em...
� Pomog� panu prze�adowa� baga�e - o�wiadczy� Chodz�cy. Schyli� si�, podni�s� stert� pude� i ruszy� wzd�u� szeregu milcz�cych, nieruchomych pojazd�w. � Polecam ten - powiedzia�, zatrzymuj�c si� przy jednym z nich. Otworzy� klap�. - Mo�e nie wygl�da najlepiej, ale wszystkie mechanizmy ma w doskona�ym porz�dku.
22
- Ale... - zacz�� Morley, zjawiaj�c si� obok niego z nar�czem zebranych w po�piechu przedmiot�w. � To znaczy pi�knie dzi�kuj�. Wygl�d nie jest najwa�niejszy; liczy si� to, co w �rodku. Z lud�mi jest tak samo jak z nosaczami. - Spr�bowa� si� roze�mia�, ale z jego gard�a wydoby� si� tylko suchy skrzek. Umilk� natychmiast, a �ciekaj�cy mu po karku grubymi kroplami pot �ci�� si� w lodowat� skorup� strachu.
- Niepotrzebnie si� pan mnie boi - powiedzia� Chodz�cy po Ziemi.
- M�j intelekt wie o tym - odpar� Morley.
Pracowali razem w milczeniu, przenosz�c pakunki z Morowego kurczaka do lepszego nosacza. Morley ca�y czas usi�owa� wymy�li� co�, co m�g�by powiedzie�, ale bez rezultatu. Jego pora�ony strachem umys� pracowa� na zwolnionych obrotach, a iskry dzia�aj�cego b�yskawicznie intelektu, w kt�rym pok�ada� tak wiele nadziei, niemal zupe�nie wygas�y.
- Czy my�la� pan kiedy� nad zasi�gni�ciem porady psychiatry? - zapyta� wreszcie Chodz�cy po Ziemi.
- Nie - przyzna� Morley.
- Odpocznijmy chwil�. Dzi�ki temu b�dziemy mogli spokojnie porozmawia�.
- Nie - powt�rzy� Morley.
- Dlaczego?
- Nie chc� niczego wiedzie�. Nie chc� niczego s�ysze�. - Zdawa� sobie spraw�, �e jego wysoki, bekliwy g�os �wiadczy o s�abo�ci, g�upocie, niewiedzy i najwi�kszym nat�eniu szale�stwa, jakie by� zdolny wytrzyma�. Zdawa� sobie z tego spraw�, a mimo to brn�� dalej. -Wiem, �e jestem niedoskona�y - powiedzia�. - Ale nie mog� tego zmieni�. Jestem zadowolony.
- Nie sprawdzi� pan Morowego kurczaka.
- Tym razem Mary mia�a racj�: zwykle szcz�cie mnie nie zawodzi.
- Ona tak�e mog�a zgin��.
- Niech jej pan to powie.
Ale nie m�w tego mnie, pomy�la�. B�agam, nie m�w mi nic wi�cej. Nie chc� wiedzie�!
Chodz�cy przez d�u�sz� chwil� przypatrywa� mu si� w milczeniu.
23
- Czy chce mi pan co� powiedzie�? � zapyta� wreszcie.
- Jestem wdzi�czny, cholernie wdzi�czny za to, �e pan si� pojawi�.
- Przez ostatnie lata wiele razy zastanawia� si� pan nad tym, co mi pan powie, kiedy znowu mnie pan spotka. Mia� pan du�o r�nych pomys��w.
- Ja... zapomnia�em - wyszepta�.
- Czy mog� pana pob�ogos�awi�?
- Oczywi�cie � odpar� Morley g�osem niewiele bardziej dono�nym od szeptu. - Ale dlaczego? Co takiego zrobi�em?
- Jestem z pana dumny, to wszystko.
- Ale czemu? - Nic nie rozumia�: pot�pienie, kt�rego oczekiwa�, nie nast�powa�o.
- Kiedy�, wiele lat temu, mia� pan kota, kt�rego bardzo pan kocha� - powiedzia� Chodz�cy po Ziemi. -By� �ar�oczny i fa�szywy, a mimo to pan go kocha�. Pewnego dnia zdech�, bo po�ar� znalezionego na �mietniku martwego marsja�skiego gryzaka, kt�rego ko�ci przebi�y mu �o��dek. By� pan bardzo smutny, ale nadal go pan kocha�. Esencja jego istnienia, czyli apetyt, doprowadzi�a go do zguby. Odda�by pan wiele za to, �eby go przywr�ci� do �ycia, ale musia�by by� taki sam jak przedtem, zach�anny i obra�alski, taki, jakim go pan kocha�. Rozumie mnie pan?
- Modli�em si� wtedy, ale nie otrzyma�em pomocy -rzek� Morley. - Konstruktor m�g�by cofn�� czas i da� mi go �ywego.
- Chce go pan teraz?
- Tak - odpar� Morley chrapliwym g�osem.
- Zg�osi si� pan do psychiatry?
- Nie.
- B�ogos�awi� pana - powiedzia� Chodz�cy po Ziemi, czyni�c praw� r�k� niewielki, u�wi�caj�cy gest.
Seth Morley schyli� g�ow�, przycisn�� d�o� do oczu... i poczu�, �e w zmarszczkach na twarzy zgromadzi�y mu si� �zy. Nawet teraz, pomy�la�. Wstr�tny stary kocur. Powinienem by� ju� dawno o nim zapomnie�. Cho� z drugiej strony takich rzeczy chyba nigdy si� nie zapomina.
24
Wszystko zostaje w g�owie, zagrzebane g��boko a� do chwili, kiedy stanie si� co� takiego jak teraz.
- Dzi�kuj� - powiedzia�, kiedy b�ogos�awie�stwo dobieg�o ko�ca.
- Ujrzy go pan ponownie - oznajmi� Chodz�cy � gdy zasi�dzie pan z nami w raju.
- Jest pan tego pewien?
- Tak.
- Dok�adnie takiego, jaki by�?
- Tak.
- B�dzie mnie pami�ta�?
- Pami�ta pana ca�y czas. Czeka. Nigdy nie przestanie czeka�.
- Dzi�kuj� - powt�rzy� Morley. - Czuj� si� du�o lepiej. Chodz�cy po Ziemi znikn��.
Seth Morley wszed� do jedynej kafeterii kibucu i rozejrza� si� w poszukiwaniu �ony. Dostrzeg� j� pochylon� nad jagni�ciem z curry przy stoliku ukrytym w cieniu pod przeciwleg�� �cian�. Ledwo raczy�a skin�� g�ow�, kiedy usiad� naprzeciw niej.
- Nie jad�e� obiadu � odezwa�a si� po jakim� czasie. � To do ciebie niepodobne.
- Widzia�em go - powiedzia� Morley. Spojrza�a na niego uwa�nie.
- Kogo?
- Chodz�cego po Ziemi. Przyszed� mi powiedzie�, �e nosacz, kt�rego wybra�em, jest do niczego i �e zgin�liby�my w nim. Nie uda�oby nam si� dolecie�.
- Wiedzia�am - mrukn�a Mary. - Wiedzia�am, �e to... �e tym czym� nigdy by�my tam nie dolecieli.
- M�j kot �yje.
- Przecie� ty nie masz kota.
Seth chwyci� j� za rami�, uniemo�liwiaj�c podniesienie widelca do ust.
- Powiedzia�, �e wszystko b�dzie w porz�dku. Dolecimy na Delmak-O, a ja zaczn� tam now� prac�.
- Zapyta�e� go, co to za praca?
- Nie pomy�la�em o tym.
25
- Ty g�upcze. - Wyrwa�a mu r�k� i zacz�a znowu je��. - Powiedz mi, jak on wygl�da�?
- Nigdy nie widzia�a� Chodz�cego?
- Dobrze wiesz, �e nie widzia�am!
- Pi�knie i �agodnie. Wyci�gn�� r�k� i udzieli� mi b�ogos�awie�stwa.
- Czyli objawi� ci si� jako m�czyzna. Interesuj�ce. Gdyby przybra� posta� kobiety, nie przysz�oby ci na my�l, aby go wys�ucha�...
- �al mi ci� - powiedzia� Morley. - On nie interweniowa�, �eby ci� ocali�. Mo�e nie uwa�a, aby� by�a godna ocalenia.
Mary rzuci�a z w�ciek�o�ci� widelec i wpatrzy�a si� w niego ze zwierz�c� nienawi�ci�. Przez d�u�sz� chwil� �adne z nich nie odezwa�o si� ani s�owem.
- Lec� sam � o�wiadczy� wreszcie Seth Morley.
- Tak my�lisz? Naprawd� tak my�lisz? Nic z tego, lec� z tob�. Musz� ci� mie� ca�y czas na oku. Beze mnie...
- W porz�dku - powiedzia� zjadliwie. - Mo�esz lecie�. Co mnie to w�a�ciwie obchodzi? Gdyby� tu zosta�a, natychmiast zabra�aby� si� do Gossima i zrujnowa�aby� mu �ycie... - Przerwa�, usi�uj�c z�apa� oddech.
Mary w milczeniu zabra�a si� ponownie do jagni�cia.
Rozdzia� trzeci
Zbiera si� grupka przyjaci� i Sue Smart odzyskuje swoje zdolno�ci.
- Jest pan tysi�c mil nad powierzchni� Delmak-O -oznajmi� g�os w s�uchawkach Bena Tallchiefa. - Prosz� w��czy� automatycznego pilota.
- Potrafi� sam wyl�dowa� - powiedzia� Ben do mikrofonu. Spogl�da� na rozci�gaj�c� si� w dole planet�, zastanawiaj�c si� nad jej barwami. To chmury, doszed� wreszcie do wniosku. Naturalna atmosfera. C�, to odpowied� na jedno z moich wielu pyta�. Poczu� si� odpr�ony i pewny siebie, dop�ki nie przypomnia� sobie innego pytania: czy to boska planeta? Natychmiast otrz�sn�� si� z nastroju samozadowolenia.
Wyl�dowa� bez trudno�ci, po czym przeci�gn�� si�, ziewn��, czkn��, rozpi�� pas, wsta�, poku�tyka� do klapy, otworzy� j�, a nast�pnie wr�ci� do kokpitu, �eby wy��czy� wci�� dzia�aj�cy silnik rakietowy. Przy okazji zamkn�� tak�e zawory instalacji tlenowej. To by by�o wszystko. Zszed� po stopniach metalowej drabinki i zeskoczy� niezgrabnie na powierzchni� planety.
W pobli�u l�dowiska dostrzeg� szereg budynk�w o p�askich dachach. Kilka os�b zd��a�o w jego stron�, bez w�tpienia po to, �eby go przywita�. Pomacha� im, rozkoszuj�c si� dotykiem sztucznej sk�ry r�kawic, a tak�e rozd�ciem swego somatycznego �ja", osi�gni�tym dzi�ki bulwiastym kszta�tom skafandra.
- Cze��! - rozleg� si� kobiecy g�os.
- Cze�� - odpowiedzia� Ben Tallchief, przygl�daj�c si� dziewczynie. Mia�a na sobie ciemn� bluz� i takie same spodnie, standardowy str�j bardzo dobrze pasuj�cy do jej zwyczajnej, okr�g�ej, piegowatej twarzy. - Czy
27
to boska planeta? - zapyta�, ruszaj�c niespiesznie w jej stron�.
- Nie, ale dziej� si� tu r�ne dziwne rzeczy - odpar�a dziewczyna. Wskaza�a nieokre�lonym ruchem w kierunku horyzontu, po czym u�miechn�a si� przyja�nie i wyci�gn�a r�k�. - Jestem Betty Jo Berm, lingwistka. Pan nazywa si� albo Tallchief, albo Morley, bo wszyscy inni ju� tu s�.
- Tallchief-powiedzia�.
- Przedstawi� pana pozosta�ym. Ten starszy d�entelmen to Bert Kosler, nasz historyk.
- Mi�o mi pana pozna�, panie Kosler. - U�cisk d�oni.
- Mnie tak�e mi�o pana pozna� - odpar� stary cz�owiek.
- To jest Maggie Walsh, nasz teolog.
- Mi�o mi pani� pozna�, panno Walsh. - U�cisk d�oni. �adna dziewczyna.
- Mnie r�wnie� mi�o pana pozna�, panie Tallchief.
- Ignatz Thugg, termoplastyk.
- Czo�em. - Przesadnie m�ski u�cisk d�oni. Ben nie polubi� Thugga.
- Doktor Milton Babble, lekarz kolonii.
- Mi�o mi, doktorze Babble. - U�cisk d�oni. Babble, niski i barczysty, mia� na sobie kolorow� koszul� z kr�tkim r�kawem. Na jego twarzy widnia� trudny do rozgryzienia, sardoniczny grymas.
- Tony Dunkelwelt, nasz fotograf i ekspert w dziedzinie badania pr�bek gleby.
- Mi�o mi pana pozna�. - U�cisk d�oni.
- A ten d�entelmen to Wad� Frazer, nasz psycholog. � D�ugi, nieszczery u�cisk d�oni; Frazer mia� wilgotne, brudne palce.
- Glen Belsnor, elektronik i cz�owiek od komputer�w.
- Mi�o mi pana pozna�. - U�cisk d�oni. Sucha, twarda, kompetentna d�o�.
Podesz�a wysoka, starsza kobieta, podpieraj�ca si� lask�. Mia�a szlachetn� twarz, blad�, ale bardzo delikatn�.
- Panie Tallchief- powiedzia�a, wyci�gaj�c do Bena szczup�� r�k�. - Jestem Roberta Rockingham, socjolog.
28
Ciesz� si�, �e pan do nas dotar�. Wszyscy wiele o panu my�leli�my.
- Pani jest Roberta Rockingham? - zapyta� Ben. Nie posiada� si� z zadowolenia, �e j� spotka�. Nie wiadomo dlaczego przypuszcza�, �e stara dama umar�a ju� wiele lat temu, wi�c teraz, kiedy stan�� z ni� twarz� w twarz, poczu� si� odrobin� zak�opotany.
- A to nasza sekretarka-maszynistka, Susie Dumb -powiedzia�a Betty Jo Berm.
- Mi�o mi pani� pozna�, panno... - Zawiesi� g�os.
- Smart - doko�czy�a za niego dziewczyna. Mia�a pe�ne piersi i wspania�e cia�o. - Wydaje im si�, �e to zabawne m�wi� na mnie Susie Dumb*. - Poda�a mu r�k�, kt�r� natychmiast u�cisn��.
- Chce si� pan troch� rozejrze�? - zapyta�a Betty Jo Berm.
- Chcia�bym wiedzie�, w jakim celu powsta�a ta kolonia. Nic mi nie powiedzieli.
- Nam te�, panie Tallchief - odezwa�a si� legenda socjologii i zachichota�a cicho. - Pytali�my o to po kolei ka�dego, kto przylatywa�, ale nikt nic nie wiedzia�. Je�eli pan Morley, kt�ry zjawi si� jako ostatni, te� nie b�dzie wiedzia�, to co nam zostanie?
- Nie ma problemu - odezwa� si� specjalista od elektroniki. - Zostawili na orbicie satelit�. Okr��a planet� pi�� razy na dob� i w nocy mo�na zobaczy�, jak przelatuje nad nami. Otrzymali�my instrukcje, �eby po przybyciu ostatniej osoby, to znaczy Morleya, uruchomi� za pomoc� sygna�u radiowego magnetofon zainstalowany na pok�adzie satelity. Na ta�mie s� nagrane dalsze polecenia i wyja�nienie, dlaczego tu si� znale�li�my, i ca�ej reszty tych bzdur. W og�le wszystko, z wyj�tkiem pomys�u na to, jak jeszcze bardziej obni�y� temperatur� w ch�odni, �eby piwo po wyj�ciu nie grza�o si� tak szybko. Zreszt� kto wie, mo�e to te� tam b�dzie?
Rozgorza�a dyskusja. Ben zorientowa� si� po chwili, �e zaczyna bra� w niej udzia�, nie rozumiej�c, czego w�a�ciwie dotyczy.
- Na Betelgeuzie 4 mieli�my og�rki, ale wcale nie
- dumb - t�py, g�upi; smart - sprytny, m�dry (przyp. t�um.).
29
hodowali�my ich w promieniach ksi�yca, jak s�yszeli�cie.
- Nigdy go nie widzia�am.
- Ale on istnieje. Pewnego dnia go zobaczysz.
- Jest w�r�d nas lingwista, wi�c na pewno �yj� tu jakie� rozumne istoty, ale na razie nasze wyprawy by�y nieformalne, nie naukowe. To si� zmieni, jak tylko...
- Nic si� nie zmienia, pomimo teorii Specktowsky'e-go, �e B�g ingerowa� w histori� i ponownie wprawi� czas w ruch.
- Je�eli chcesz o tym rozmawia�, zwr�� si� do panny Walsh. Mnie nie interesuj� problemy teologiczne.
- Opowiadaj te bajki komu innemu. Panie Tallchief, czy pan jest p�-Indianinem?
- Szczerze m�wi�c, zaledwie w jednej �smej. Chodzi pani o nazwisko?
- Te budynki do niczego si� nie nadaj�. Lada moment rozpadn� si� na kawa�ki. Nie mo�na ich ogrza�, kiedy jest zimno, ani och�odzi�, kiedy jest gor�co. Wiecie, co my�l�? �e to wszystko zosta�o zaprojektowane tak, �eby sta�o tylko przez bardzo kr�tki czas. Bez wzgl�du na to, po co nas �ci�gni�to, nie zostaniemy tu d�ugo, a gdyby�my mieli zosta�, b�dziemy musieli wybudowa� wszystko od pocz�tku, ��cznie z instalacjami.
- Jaki� owad strasznie g�o�no skrzeczy w nocy. Przez pierwsze dni na pewno nie b�dzie pan m�g� zasn��. M�wi�c �dzie�", mam oczywi�cie na my�li dwudziestoczterogodzinny okres, a nie t� jego cz��, kiedy �wieci s�o�ce, bo wtedy nic nie skrzeczy, tylko w nocy. Ka�dej nocy. Sam pan si� przekona.
- Pos�uchaj, Tallchief, nie m�w na Susie �g�upia". Mo�e by� taka lub owaka, ale na pewno nie jest g�upia.
- Jest te� bardzo �adna.
- Widzia�e� jej...
- Widzia�em, ale nie wydaje mi si�, �e powinni�my teraz o tym m�wi�.
- Czym pan si� zajmuje, panie Tallchief? Prosz�?
- Musi pan g�o�no m�wi�, bo ona jest troch� przyg�ucha.
- Powiedzia�em, �e...
30
l - Teraz j� pan przestraszy�. Prosz� nie sta� tak bli-
� sko.
� - Czy mog� dosta� fili�ank� kawy?
� - Niech pan poprosi Maggie Walsh. Na pewno panu
� zrobi.
� - Nigdy nie mog� wy��czy� tego cholernego ekspresu, B kiedy woda si� zagotuje.
� - Nie rozumiem, jak to mo�liwe. Przecie� te ekspresy B udoskonalono jeszcze w dwudziestym wieku. Czy�by mimo wszystko zosta�o jeszcze co�, z czym nie mo�emy sobie da� rady?
- To tak samo jak z teori� barw Newtona. Wszystko, co mo�na by�o wiedzie� o kolorach, wiedziano ju� na pocz�tku dziewi�tnastego wieku, a potem pojawi� si� Land ze swoim podw�jnym �r�d�em �wiat�a i teori� nasycenia, i to, co wydawa�o si� zamkni�t� dziedzin� wiedzy, rozpad�o si� na kawa�ki.
- Chce pan przez to powiedzie�, �e mog� istnie� sprawy zwi�zane z dzia�aniem samoreguluj�cych si� ekspres�w do kawy, o kt�rych nie mamy najmniejszego poj�cia? I �e tylko nam si� wydaje, �e wszystko wiemy?
- Co� w tym rodzaju.
I tak dalej. S�ucha� niezbyt uwa�nie, odpowiada�, kiedy go o co� zapytano, a wreszcie, czuj�c si� dziwnie zm�czony, odszed� w kierunku k�py drzew o sk�rzastych, zielonych li�ciach. Ludzie, kt�rych spotka�, sprawiali wra�enie niemal pewnych kandydat�w na pacjent�w psychiatry.
W powietrzu czu� by�o trudno uchwytny, nieprzyjemny zapach, jakby gdzie� w okolicy gni�a jaka� du�a ro�lina. Za kilka dni przyzwyczaj� si� do tego, pomy�la�.
W tych ludziach jest co� dziwnego, ale co? Wydaj� si� tacy... Przez chwil� szuka� w�a�ciwego okre�lenia. Nadko-munikatywni. Tak, to jest to. Jakie� cudowne dzieci, gotowe gada� jedno przez drugie. Mam wra�enie, �e po prostu s� bardzo nerwowi. Tak jak ja, znale�li si� tutaj, nie wiedz�c dlaczego, ale... To chyba wszystkiego nie wyja�nia. Po pewnym czasie zrezygnowa� z dalszych rozwa�a� na ten temat i skoncentrowa� uwag� na �wiecie zewn�trznym: na okaza�ych, zielonolistnych drze-
31
wach, lekko zamglonym niebie i niewielkich, przypominaj�cych pokrzywy ro�linach porastaj�cych ca�� okolic�.
Ponure miejsce, pomy�la�, czuj�c, jak nag�� fal� ogarnia go rozczarowanie. Niewiele lepiej ni� na statku; magia nowo�ci znikn�a ju� bez �ladu. Ale Betty Jo Berm m�wi�a o jakich� niezwyk�ych formach �ycia wyst�puj�cych poza obszarem kolonii, wi�c mo�e jednak nie powinien wyci�ga� zbyt daleko id�cych wniosk�w na podstawie obserwacji tak ma�ego skrawka terenu. B�dzie musia� p�j�� dalej, mo�liwie daleko od zabudowa�. Nagle sobie u�wiadomi�, �e z pewno�ci� oni wszyscy w�a�nie to robi�. Bo tak z r�k� na sercu, co mieli tutaj do roboty? Przynajmniej do chwili, kiedy otrzymaj� dalsze instrukcje z satelity.
Mam nadziej�, �e Morley wkr�tce tutaj przyb�dzie, �eby�my mogli wreszcie zacz��.
Na jego prawy but wpe�z� poka�nych rozmiar�w �uk, znieruchomia� na chwil�, po czym wysun�� miniaturow� kamer� telewizyjn�. Obiektyw kamery celowa� prosto w twarz Bena.
- Cze�� - powiedzia� do �uka.
�uk schowa� kamer� i odszed�, najwidoczniej usatysfakcjonowany. Ciekawe, kto lub co tutaj czego� szuka, pomy�la� Tallchief. Uni�s� stop�, walcz�c przez chwil� z pokus� zgniecenia owada, ale w ko�cu postanowi� tego nie robi�, tylko zawr�ci�, podszed� do Betty Jo Berm i zapyta�:
- Czy �uki z kamerami by�y ju� tutaj, kiedy przylecieli�cie?
- Zacz�y si� pojawia� zaraz po wzniesieniu budynk�w. Przypuszczamy, �e s� zupe�nie nieszkodliwe.
- Ale nie jeste�cie pewni.
- I tak nic nie mogliby�my z nimi zrobi�. Pocz�tkowo zabijali�my je, ale ten, kto je robi, po prostu przys�a� ich wi�cej.
- Powinni�cie wy�ledzi�, sk�d si� bior�, i zobaczy�, kto za tym stoi.
- Nie �wy", panie Tallchief, tylko �my". Jest pan zamieszany w t� histori� zupe�nie tak samo jak ka�dy z nas. I wie pan r�wnie du�o, czy raczej r�wnie ma�o, jak wszyscy. Po odebraniu instrukcji przekonamy si�, czy ci,
32
kt�rzy nas tu sprowadzili, �ycz� sobie, �eby�my zaj�li si� badaniem miejscowych form �ycia. Zobaczymy. A na razie co pan powie na fili�ank� kawy?
- Jak d�ugo tu jeste�cie? - zapyta� Ben, kiedy usiedli w plastykowym mikrobarze i popijali kaw� z szarych, plastykowych kubk�w.
- Pierwszy przylecia� Wad� Frazer, nasz psycholog. To by�o oko�o dw�ch miesi�cy temu. Ca�a reszta dobija�a po trochu. Mam nadziej�, �e Morley wkr�tce przyleci. Umieramy z niecierpliwo�ci, �eby si� dowiedzie�, o co w tym wszystkim chodzi.
- Jest pani pewna, �e Wad� Frazer tego nie wie?
- Prosz�? - Betty Jo Berm zamruga�a raptownie.
- By� tutaj pierwszy i czeka� na pozosta�ych, to znaczy na nas. Mo�e przeprowadza jaki� eksperyment psychologiczny, nic nikomu o tym nie m�wi�c.
- Nie tego si� boimy - odpar�a Betty Jo Berm. - Najwi�ksza obawa jest zwi�zana z tym, �e nasza obecno�� tutaj mo�e nie mie� �adnego sensu, a my nie b�dziemy w stanie si� st�d wydosta�. Ka�dy z nas przylecia� nosa-czem, a nosacz owszem, mo�e wyl�dowa�, ale ju� nie wystartuje. Bez pomocy z zewn�trz nigdy nie damy rady st�d odlecie�. Mo�e to po prostu jakie� wi�zienie... Ju� nad tym my�leli�my. Mo�e ka�de z nas pope�ni�o jakie� przest�pstwo, albo przynajmniej kto� uwa�a, �e tak by�o? - Spojrza�a na niego uwa�nie szarymi, przenikliwymi oczami. - Czy pan co� zrobi�, panie Tallchief?
- C�, wie pani, jak to jest...
- Chodzi mi o to, czy jest pan przest�pc� albo kim� w tym rodzaju.
- Nic o tym nie wiem.
- Wygl�da pan do�� zwyczajnie.
- Dzi�kuj�.
- Chcia�am powiedzie�, �e nie wygl�da pan na przest�pc�. - Wsta�a i podesz�a do szafki stoj�cej po drugiej stronie niewielkiego pomieszczenia. - Mo�e kropelk� seagranfs VO? - zapyta�a.
- Ch�tnie - odpar�, zadowolony z pomys�u.
Kiedy siedzieli, pij�c kaw� z odrobin� importowanej
33
kanadyjskiej whisky, do budynku wszed� doktor Milton Babble, spostrzeg� ich i usiad� przy barze.
- To planeta drugiej kategorii - oznajmi� Benowi bez �adnych wst�p�w. Na jego bladej, przypominaj�cej szufl� twarzy pojawi� si� grymas obrzydzenia. - Nie ma co do tego najmniejszej w�tpliwo�ci. Dzi�kuj�. - Przyj�� kubek z kaw� od Betty Jo; poci�gn�� z niego i skrzywi� si� jeszcze bardziej. - Co to jest? - zapyta�, a potem dostrzeg� butelk� seagram's VO. - Do diab�a, szkoda kawy - powiedzia� gniewnie, odstawiaj�c gwa�townie kubek.
- Mnie to smakuje - odezwa�a si� Betty Jo Berm.
- Wiecie, to zabawna sprawa z tym zebraniem nas wszystkich w jednym miejscu � powiedzia� doktor Babble. - Nie uwierzy pan, Tallchief, ale siedz� tu ju� ca�y miesi�c, a jeszcze nie uda�o mi si� spotka� kogo�, z kim m�g�bym naprawd� porozmawia�. Ka�dy jest tu zaj�ty wy��cznie samym sob� i ma innych g��boko w nosie. Oczywi�cie z wyj�tkiem ciebie, B. J.
- Nie gniewam si�, bo to prawda - odpar�a Betty Jo. - Nie obchodzisz mnie ani ty, Babble, ani nikt z pozosta�ych. Chc� by� tylko sama, i nic wi�cej. - Odwr�ci�a si� z powrotem do Bena. - Zawsze, gdy kto� wyl�duje, przejawiamy wielkie zainteresowanie, jak by�o teraz z panem, ale potem, kiedy ju� zobaczymy cz�owieka i przez chwil� go pos�uchamy... - Zaci�gn�a si� i w milczeniu wydmuchn�a dym. - Prosz� si� nie gniewa�, panie Tallchief, ale z panem b�dzie tak samo, jestem tego pewna. Jeszcze przez chwil� b�dzie pan chcia� z nami rozmawia�, a potem schowa si� pan w... - Zawaha�a si�, �api�c powietrze palcami prawej r�ki, jakby usi�owa�a schwyta� jakie� s�owo maj�ce tr�jwymiarow�, dotykaln� posta�. � We�my na przyk�ad Belsnora. Nie potrafi my�le� o niczym innym, tylko o ch�odni. Dr�czy go obsesja, �e ona przestanie dzia�a�, a z jego przera�enia mo�na by wnioskowa�, �e to b�dzie oznacza�o koniec nas wszystkich. Uwa�a, �e ch�odnia chroni nas przed... - Machn�a papierosem. - Wygotowaniem.
- Ale jest ca�kowicie nieszkodliwy � uzupe�ni� doktor Babble.
- Och, my wszyscy jeste�my ca�kowicie nieszkodliwi.
34
i Wie pan, co ja robi�, panie Tallchief? �ykam pastylki. � Poka�� panu. - Otwar�a torebk� i wyj�a z niej fiolk� l z tabletkami. � Prosz� im si� przyjrze� � powiedzia�a, l podaj�c j� Benowi. - Te niebieskie to stelazyna, kt�rej u�ywam jako �rodk