10988
Szczegóły |
Tytuł |
10988 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10988 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10988 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10988 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Witold Rybczyński
DOM. KRÓTKA HISTORIA IDEI
Przekład: Krystyna Husarska
Wydawnictwo MARABUT Oficyna Wydawnicza VOLUMEN
Gdańsk. Warszawa 1996
tytuł oryginału: HOME. A SHORT HISTORY OF AŃ IDEA
Copyright (c) Witold Rybczyński, 1986
All rights reserved Copyright (c) for the Polish edition by Oficyna Wydawnicza VOLUMEN, 1996
Wydanie pierwsze w języku polskim
Redakcja: Józef Majewski
Korekta: Aleksandra Bednarska-Apa, Elżbieta Pałasz Opracowanie graficzne: Tomasz Bogusławski
ISBN 83-85893-35-0 ISBN 83-86857-02-1
Wydawnictwo MARABUT ul. Pniewskiego 3A, 80-952 Gdańsk, tel./fax (0-58) 41-17-55
Oficyna Wydawnicza VOLUMEN, Mirosława Łątkowska & Adam Borowski
02-942 Warszawa, ul Konstancińska 3a/59 Biuro: Warszawa, ul. Jasna 2/4, tel. 26-42-21 w. 254, 384
Skład: Maria Chojnicka
Druk: Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A. Łódź, ul. Żwirki 2
Moim rodzicom, Annie i Witoldowi
Przedmowa
W czasie moich sześcioletnich studiów architektonicznych zagadnienie komfortu poruszone zostało tylko raz. Napomknął o nim specjalista od instalacji cieplnych, który miał zapoznać nas z tajnikami klimatyzacji i ogrzewania. Zademonstrował nam coś, co nazwał "strefą komfortu" - o ile pamiętam, była to pokratkowana powierzchnia w kształcie fasoli na wykresie pokazującym zależność pomiędzy temperaturą a wilgotnością. Komfort znajdował się wewnątrz "fasoli", a dyskomfort wszędzie dookoła. Było to najwidoczniej wszystko, co powinniśmy wiedzieć na ten temat. Prawie całkowite pominięcie zagadnienia komfortu w skądinąd rygorystycznym programie studiów przygotowujących do zawodu architekta dawało do myślenia. To tak jakby nie zajmować się kwestiami sprawiedliwości na studiach prawniczych czy zdrowia na medycynie.
Piszę zatem w niewiedzy. Nie czuję się winny, ponieważ jak powiedział kiedyś Milan Kundera: "Być pisarzem to nie znaczy głosić prawdę, to znaczy prawdę odkrywa ć". Moja książka nie ma na celu przekonania kogokolwiek o znaczeniu komfortu, jest raczej próbą odkrycia -przede wszystkim na własny użytek - na czym on polega. Myślałem, że będzie to względnie łatwe lub przynajmniej proste. To był mój pierwszy błąd. Myślałem także, skończywszy niedawno pisać książkę o technologii, że główną rolę w powstawaniu domu odgrywają zdobycze techniki. I znowu się pomyliłem, bo okazuje się, że tworzenie domowej atmosfery niewiele ma wspólnego z technologią - w każdym razie pozostaje ona niewątpliwie na dalszym planie.
Zdarzało mi się już nieraz z mieszanymi uczuciami projektować i budować domy, gdy okazywało się, że wpojone mi na uczelni ideały archi-
PRZEDMOWA
tektoniczne mijają się - a czasem są całkowicie sprzeczne - z obiegowymi wyobrażeniami moich klientów na temat wygody. Nie byłem projektantem szczególnie upartym i starałem się brać pod uwagę ich sugestie, ale przeważnie robiłem to z niejasnym poczuciem kompromisu. Dopiero kiedy budowaliśmy wraz z żoną dom dla siebie, przekonałem się na własnej skórze, jak wielkie jest ubóstwo współczesnej architektury. Zacząłem przywoływać z pamięci dawne domy i dawne pokoje, usiłując zrozumieć, co sprawiało, że wszystko w nich było jak trzeba i że były takie wygodne. Zacząłem również podejrzewać (i tu się nie pomyliłem), że kobiety mają znacznie lepsze od mężczyzn wyczucie komfortu domowego.
Książka ta nie traktuje o dekoracji wnętrz. Tematem jej jest idea, a nie konkretna rzeczywistość domu i choć do przeszłości odwołuje się często, odnosi się głównie do teraźniejszości. W częściach dotyczących historii opierałem się na pracach wielu autorów, wymienionych w przypisach, ale chciałbym zwrócić uwagę na dwa teksty, którym szczególnie dużo zawdzięczam: jeden to niezwykłe wyprawy w przeszłość Mario Prażą, czyli "Ilustrowana historia dekoracji wnętrz" (Ań Illustrated History oj Interior Decoration, London 1964), a drugi to "Autentyczne dekoracje" (Authentic Decor, New York 1984) Petera Thorntona, z którego erudycją nigdy nie śmiałbym konkurować.
Pragnę także podziękować za rady i pomoc następującym osobom: mojej żonie Shirley Hallam - pierwszej czytelniczce i recenzentce tego, co napisałem; Johnowi Lukacsowi, który zachęcał mnie do napisania tej książki, kiedy jej pomysł dopiero się rodził, mojemu agentowi Johnowi Brockmanowi oraz moim wydawcom Stacy Schiff i Williamowi Stracha-nowi. Wiele dobrej woli wykazał również Uniwersytet McGill, dając mi sześciomiesięczny urlop na skończenie książki. A pracownicy bibliotek McGilla, Blackader-Lauderman of Library Art and Architecture i McLen-nana Graduate Library, służyli mi, jak zresztą wiele razy przedtem, swoją nieocenioną pomocą.
The Boathouse Hemmingford, Quebec
Rozdział l
Nostalgia
Chociaż niewątpliwie istnieje pewna zależność od historycznej przeszłości, . - właściwością "wymyślonych" tradycji
jest sztuczność istniejącej z nimi ciągłości.
Eric Hobsbawm
• ' The Invention of Tradition
Wszyscy dobrze znamy z reklam pism ilustrowanych tego pana, który kojarzy się nam z komfortem. Krótko ostrzyżone, siwiejące włosy zadają kłam jego wiekowi - ma zaledwie czterdzieści trzy lata - a przetarta koszula i wypłowiałe levisy zaprzeczają jego ośmiocyfrowym dochodom. Tych jednak domyślić się można widząc srebrny rolex dyskretnie przysłonięty rękawem marynarki oraz kowbojskie, ręcznie wykonane buty. Trudno zgadnąć, czym zajmuje się ten człowiek. Mimo znoszonego ubrania nie flancuje sałaty; gastarbeiterzy nie noszą samodziałowych marynarek z mo-heru. Mógłby być zawodowym sportowcem, dostawcą piwa lub dezodorantów, ale na to ubrany jest zbyt niedbale, no i nie nosi wąsów. W każdym razie, bez względu na to, co robi, jest z siebie zadowolony, ma opaloną i uśmiechniętą twarz. Nie jest to ani pusty wzrok modela, ani przylepiony grymas idola; ten człowiek ma minę po prostu zadowoloną. "Popatrz na mnie - zdaje się mówić - mogę
NOSTALGIA
włożyć na siebie, co zechcę, nie muszę robić wrażenia na nikim, nawet na tobie. Właśnie tak jest mi dobrze". Ponieważ każda reklama - czy to papierosów, czy walki z rakiem - do czegoś zachęca, należy się domyślać, że mężczyzna ten proponuje nam komfort.
Ten pan jest oczywiście uosobieniem komfortu. Dlaczego by nie miał być? Należy do niego dziewięćdziesiąt procent akcji przedsiębiorstwa, którego roczne dochody wynoszą miliard dolarów. W 1982 roku zarobił podobno piętnaście milionów dolarów na czysto. Posiada wszystkie atrybuty bogactwa: dwupoziomowe mieszkanie w najdroższej części Piątej Alei w Nowym Jorku (jeszcze do tego wrócimy), jedną posiadłość w Westchester, a drugą na Jamajce, letni dom na Long Island, wielohektarowe ranczo w Kolorado i prywatny samolot, żeby między tym wszystkim krążyć1.
Kim jest ten multimilioner, owa ważna persona, to uosobienie komfortu? Dyktuje ludziom, jak mają się ubierać. Pięćdziesiąt lat temu byłby może krawcem; gdyby żył we Francji, nazywano by go couturier. Ale powiedzieć, że Ralph Lauren to krawiec, jest takim samym nieporozumieniem, jak nazwanie Bechtel Corporation* firmą budowlaną. Określenie takie nie przystaje do międzynarodowego przedsięwzięcia tej skali. Krawiec szyje ubrania, a korporacja Laurena daje koncesje na produkcję swoich wyrobów na czterech kontynentach, sprzedaje je w przeszło trzystu sklepach firmowych oraz w specjalnych stoiskach domów towarowych na terenie Stanów Zjednoczonych, Kanady, Anglii, Włoch, Szwajcarii, Skandynawii, Meksyku i Honkongu. W miarę rozrastania się firmy, urozmaicały się również propozycje Laurena. Zaczął skromnie od krawatów, potem doszły ubrania męskie, następnie stroje damskie, a ostatnio powstał specjalny dział ubranek dla dzieci. A jeszcze perfumy, mydła, kosmetyki, buty, walizki, torby, paski, portfele i okulary - wszystko to nosi jego znak firmowy. Lauren wymyślił sobie zawód prawdziwie nowoczesny: projektuje wszystko.
1 F. Ferretti, Tlie Business of Being Ralph Lauren, w: "New York Times Magazine", 18 IX 1983, s. 112-133.
* Jedna z największych amerykańskich spółek inżynieryjno-konstrukcyjnych -przyp. tłum.
10
NOSTALGIA
W jego ubiorach uderza nas przede wszystkim ich bardzo amerykański styl. Opierają się na powszechnie znanych i swojskich wizerunkach ludzi z rancza zachodniego wybrzeża i farm na preriach, z letnich rezydencji w Newport i z prestiżowych uniwersytetów. Wrażenie, że skądś to znamy, jest zamierzone: Lauren nawiązuje do tych wizerunków, jest ich aranżerem. Chociaż jego stroje nie są wiernymi kopiami ubrań z poprzednich epok, oddają dobrze przeciętne wyobrażenie o rozmaitych romantycznych okresach amerykańskiej historii. Znamy to wszystko z obrazów, fotografii, telewizji, a przede wszystkim z filmów.
Lauren czuje kino. Jednym z jego pierwszych projektów był męski strój wieczorowy: czarny garnitur, koszula ze skrzydełkowym kołnierzykiem, białe rękawiczki i biały, jedwabny szalik. Obecny na pokazie reporter gazety "New York Times" tak opisał swoje wrażenie: "Jak gdyby Leslie Howard wyszedł z kadru filmu"; natomiast sam Lauren w czarno-szarym prążkowanym garniturze skojarzył mu się z Douglasem Fairbanksem2. I słusznie, bowiem Lauren projektował w tym samym czasie męskie kostiumy do filmowej wersji Wielkiego Gatsby. Moda lat dwudziestych przeżywała wówczas swój krótki okres popularności; Lauren nazwał ją dressfor success*. Parę lat później wiele jego projektów zrealizowano w filmie Annie Hali; wygodne, luźne ubrania, w których grali Woody Allen i Dianę Keaton, stały się przebojem sezonu. Niemniej to dążenie Laurena, aby być producentem robiącym karierę w oparciu o reklamę, pokazy mody i zdjęcia w magazynie "Yogue", nie zapewniło mu mocnej pozycji w świecie mody. Chyba nie ma szans na retrospektywną wystawę w Metropolitan Museum, jaką Yves Saint Laurent miał w 1984 roku.
Można się spierać, czy projektowanie mody jest czy nie jest sztuką, ale działalność ta niewątpliwie należy dziś do wielkiego biznesu. Wszystko zaczęło się w 1967 roku, kiedy Yves Saint Laurent, cudowne dziecko haute couture, spadkobierca Christiana Diora,
2 "New York Times", 17 IV 1973, s. 42.
* Ubranie dla człowieka sukcesu - przyp. tłum.
11
NOSTALGIA
paryskiego króla mody, stworzył ciąg sklepów pod wspólną nazwą Rive Gauche, sprzedających kosztowne, ale masowo produkowane ubiory ze słynną już etykietką YSL. Firma Rive Gauche okazała się wielkim sukcesem (obecnie istnieje ponad sto siedemdziesiąt jej placówek, rozsianych po całym świecie) i wkrótce inni dyktatorzy mody, tacy jak Courreges i Givenchy, postanowili wypożyczyć
- czyli sprzedać - swoje talenty przemysłowi pręt a porter. Nawet konserwatywna firma Chanel uległa pokusie pójścia za tym przykładem, co prawda dopiero po śmierci swojej założycielki.
Haute couture dodała przemysłowi mody blasku, ale jego chlebem powszednim stała się gotowa konfekcja*. W związku z tym przeistoczeniem się wielu projektantów zaczęło mieć wybitnie komercyjny stosunek do własnej twórczości; wystarczy popatrzeć na dresy graczy w golfa czy mistrzów tenisa pełne firmowych nadruków. Może trudno uwierzyć, ale Pierre Cardin nie używa wody ko-lońskiej swojej firmy i za nic nie ubrałby się w coś (produkowanego w jakiejś norze w Bombaju), co nosi jego emblemat. Oczywiście, wyroby te niewiele mają wspólnego z "ich" projektami; w każdym razie ich sława, tak jak sława Arnolda Palmera czy Bjórna Borga, ma inny rodowód. W tym sensie przynajmniej produkcja masowa, acz lukratywna, jest tylko uboczna.
W przeciwieństwie do Cardina i Saint Laurenta, którzy rozpoczynali kariery jako twórcy ekskluzywnych salonów mody, o Lau-renie nie można powiedzieć, że był to kiedykolwiek coutuńer. Od samego początku zajął się masową produkcją odzieży, wobec czego zna lepiej gust ogółu niż elity. Jego sława jako projektanta jest rezultatem handlowych sukcesów, a nie odwrotnie. Większość kobiet noszących w 1977 roku luźne, tweedowe żakiety a la Dianę Keaton albo obszerne męskie koszule nie zdawała sobie sprawy, że imituje
* Twórca mody, Charles Frederick Worth, wymyślił nazwę haute couture w 1858 roku. Przez długi czas prawo do jej używania miały tylko domy mody uznane przez podległy rządowi francuskiemu Office pour Art et Creation. Ale haute couture nie była najwyższym wyrazem uznania; o projektach najwybitniejszych domów mody mówiło się couture creation.
12
NOSTALGIA
styl Laurena. A wygląd młodych ludzi z prestiżowych uniwersytetów w latach osiemdziesiątych, tzw. preppy look*, to też jego dzieło.
Co ma z tym wszystkim wspólnego komfort w domu? W 1984 roku Ralph Lauren zapowiedział, że zamierza projektować także wnętrza. Można się tylko dziwić, że tak późno. Związki między ubraniem a urządzeniem domu mają bardzo stare tradycje. Wystarczy spojrzeć na malarstwo Hogartha przedstawiające osiemnasto-wieczne wnętrza. Miękkie linie rzeźbionych mebli korespondowały z wyszukanymi strojami tej epoki, były jakby dopełnieniem fantazyjnych sukien kobiet i koronkowych żabotów oraz wypieszczonych peruk mężczyzn. Również w XIX wieku nieco pompatyczne wnętrza szły w parze ze sposobem ubierania się; krzesła z fal-banami i pofałdowane draperie powtarzały elementy stosowane w spódnicach czy wierzchnich okryciach, a na tapetach kopiowano często wzory tkanin. Także bogactwo i różnorodność szczegółów w meblach secesyjnych znalazły odbicie w luksusowych sukniach ich właścicielek.
A jaki wystrój postanowił dać nowoczesnemu wnętrzu Ralph Lauren? Na elementy tego wystroju - który sam nazywa "Kolekcją" - składa się wszystko, co potrzebne do dekoracji domu. "Kolekcja" powinna obejmować - zdaniem jego specjalistów od reklamy - całość domowego wnętrza. Możesz narzucić na siebie szlafrok z jego firmy i wsunąć ranne pantofle, użyć mydła pod prysznicem i wytrzeć się ręcznikiem, stanąć na dywaniku i przyjrzeć się tapetom, wślizgnąć się w pościel i nakryć kołdrą, poczerń napić się mleka ze szklanki - wszędzie widnieje znak firmowy Laurena. No i teraz sam już jesteś chodzącą reklamą.
* Amerykańskie slangowe wyrażenie powstałe, żeby określić uczniów uczęszczających do preparatory school - szkół przygotowawczych, prywatnych, bardzo kosztownych i ekskluzywnych. Mieszczą się one na północno-wschodnich wybrzeżach Stanów Zjednoczonych. Szkoły te przygotowują dzieci do prestiżowych uniwersytetów. Preppy (rzeczownik lub przymiotnik) używa się obecnie do określenia zachowania, sposobu mówienia i przede wszystkim ubierania się tej określonej klasy. Ubiory preppy są konserwatywne i tradycyjne - tweedowe marynarki i blezery, zwykłe koszule zapinane na guziki, skórzane mokasyny lub białe, płócienne buty -przyp. tłum.
13
NOSTALGIA
Ale należy wątpić, czy będzie to aby "dalszy ciąg propozycji stylu życia", jak to określił rozentuzjazmowany przedstawiciel firmy?3 Ma bowiem "Kolekcja" pewną wadę, z powodu której jej klientela będzie ograniczona. Meble produkowane w krótkich seriach są bardzo drogie i sprzedawane tylko w najelegantszych domach towarowych dużych miast, jak Chicago, Dallas czy Los Angeles. Druga wada to stosunkowo niewielki wybór - "Kolekcja" nie posiada dostatecznej rozmaitości mebli, np. jest tylko kilka rodzajów sprzętów wiklinowych. Niemniej warto sprawdzić, jak wyobraża sobie rozwiązanie wnętrza domu człowiek, który osiągnął sukces, bo zrozumiał, w co ludzie chcą się ubierać.
Idę więc do Bloomingdale'a, nowojorskiego domu towarowego dla ludzi ze średniej klasy, żeby obejrzeć na własne oczy to "następne stadium". Opuszczając ruchome schody, słyszę głos: "Styl określa jakość życia". Zdumiony odwracam się. Otóż i on, komfortowy pan, bohater własnego wyobrażenia o wystroju domu występuje na video. Naprzeciwko monitora wejście do butiku "Wnętrza Ralpha Laurena", składającego się z paru pokoi wypełnionych meblami i przedmiotami wyprodukowanymi przez jego firmę. Przypomina mi to Muzeum Shelburne w stanie Yermont, w którym odtworzono dawne wnętrza w salach budynków muzealnych. Pokoje te sprawiają wrażenie, że wciąż ktoś w nich mieszka. U Bloomingdale'a pokoje Laurena są także "jak żywe", ze ścianami, sufitami, nawet oknami i przypominają bardziej dekoracje do filmu niż towary wystawione na sprzedaż.
Okazuje się, że "Kolekcja" to nie jedna propozycja, ale cztery. Każda z nich ma swoją nazwę: "Chałupa z bali", "Super klasa", "Jamajka" i "Nowa Anglia". Belkowe ściany w "Chałupie z bali" są uszczelnione białym tynkiem, a sufit podparty grubo ciosanymi słupami. Puszyste pledy w szkocką kratę leżą na masywnym łóżku o sworzeniowej konstrukcji. Pościel z miękkiej flanelki, harmonizujące z nią kapy z falbanami i prześcieradła. Surowe meble, niewątpliwie rzemieślniczej produkcji, i doskonale do nich pasujący indiański kilim przed kominkiem. Koło łóżka para sznuro-
3 David M. Trący, wiceprezes J. P. Stevens Company, cyt. w: F. Ferretti, ibid., s. 112.
14
NOSTALGIA
wanych butów, miękkich i wygodnych; na nocnym stoliku ulubiona lektura wakacyjna wszystkich Amerykanów: "National Geo-graphic". Ogólne wrażenie to wieśniacza prostota, solidnie wsparta pieniędzmi, odpowiednik dżinsów projektanta.
"Jamajka" mieści się naprzeciwko. Jest najwyraźniej pomyślana dla południowych stanów. Na środku chłodnego, białego pokoju stoi ogromne bambusowe łóżko z baldachimem, na którym udra-powana jest przezroczysta tkanina - prawdopodobnie moskitiera. Kolory włoskiej bielizny pościelowej, szwajcarskich haftów i bawełnianych kołder bardzo kobiece: różowe i niebieskie. Narzuty i serwety ozdobione falbanami i wyszywanymi bukiecikami. O ile - jak można przypuszczać - mieszkaniec "Chałupy z bali" właśnie ugania się za łosiem, to właściciel tego domu niewątpliwie odpoczywa na werandzie, sącząc coś orzeźwiającego.
Wnętrze "Super klasy" jest nie mniej dystyngowane - mroczny koloryt pokoju wiejskiego dżentelmena podkreślony przez wypolerowany mosiądz prętów łóżka i błyszczącą mahoniową boazerię. Wszędzie wokół bażanty oraz mnóstwo innych motywów myśliwskich, a także porozkładane tu i ówdzie miękkie wełniane tkaniny oraz pledy w szkocką kratę*. Ściany pokryte materią w szachownicę, drobną kolorową kratką lub fularem. Efekt oszałamiający -jakbyśmy się nagle znaleźli w gabinecie Rexa Harrisona. W nogach łóżka para butów do konnej jazdy. Na zdjęciach reklamowych pokazane były także dwa psy myśliwskie drzemiące wśród tweedów. Rozglądałem się za nimi w tym przytulnym wnętrzu, ale na próżno,
* Lauren, jak zresztą większość ludzi, nie zdaje sobie z pewnością sprawy z niedawnych korzeni "tradycyjnego" szkockiego tartanu. Idea łączenia poszczególnych tartanów z różnymi rodami powstała w pierwszej połowie XIX wieku - nie w mrokach celtyckiej starożytności - i tak jak spódnica szkocka, jest pomysłem nowym. Wprowadzenie tartanów było rezultatem uwielbienia królowej Wiktorii dla górzystych ziem Szkocji, o czym świadczą dokumenty w zamku Balmoral, jej szkockiej letniej rezydencji, a także kampanii fabrykantów tkanin, pragnących uzyskać większe rynki zbytu dla swoich wyrobów .
4 H. Trevor-Roper, The Invention of Tradition: The Highland Tradition of Scotland, w: The Invention of Tradition, ed. E. Hobsbawm, T. Ranger, New York 1983.
15
NOSTALGIA
widocznie tego byłoby za wiele nawet dla Bloomingdale'a. Stolik nakryty bardzo po angielsku: filiżanki do herbaty, kieliszki do jajek i tacka na pieczywo z przykrywką oraz talerze malowane w sceny z gry w polo. "Wyśniona Anglia w wydaniu preppy Ameryki", jak to określił pewien kąśliwy dziennikarz brytyjski5.
"Nowa Anglia" to stateczne wczesnoamerykańskie umeblowanie; tak mogłaby wyglądać sypialnia w odrestaurowanym ver-monckim zajeździe. Kolory przygaszone, tapety jednolite albo w prążki, dobrze pasujące do pościeli ze specjalnego gatunku płótna. Jest to najmniej teatralne wnętrze ze wszystkich; jankeska trzeźwość nie nadaje się do dramatyzowania.
Te cztery wnętrza-propozycje mają wiele wspólnego. Wszystkie są inspirowane pomysłami, które Lauren zastosował we własnych domach - na Jamajce, na ranczo i w Nowej Anglii*. Te wnętrza przeznaczone są dla coraz liczniejszej grupy ludzi, posiadających dwa, a nawet trzy domy na wsi - nad jeziorem, w pobliżu atrakcyjnych terenów narciarskich czy nad morzem - i stąd uwzględnienie wiejskich stylów i potrzeb. Ich wygodna swoboda pasuje zarówno do mieszkań w miastach, jak do domów weekendowych. Te rozwiązania są niejako ekstrapolacją mody Laurena, ubiorów, które zostały nazwane "kowbojsko-farmerskimi lub trady-cyjno-tweedowymi"7. W tym sensie są to dekoracje, do których kostiumy zostały już zaprojektowane. Tendencja do koordynowania strojów i wnętrz widoczna jest także w dwóch innych zestawach, nie pokazanych u Bloomingdale'a - w "Wilku morskim" i "Safari". Pierwszy proponuje wystrój odpowiedni dla żeglarza, drugi - we-
5 E York, Making Reality Fit the Dreams, "Times", 26 X 1984, s. 14.
* Według żony Laurena: "Domy, w których mieszkamy, są jakby spełnionymi marzeniami Ralpha. Ale gdy już w nich się znajdzie, to natychmiast chce je ulepszać. Projektuje ściśle dla danego miejsca. Gdybyśmy nie mieli domu na Jamajce, pewnie ciągle jeszcze by go projektował. Każdy nowy dom jest dla niego natchnieniem do przeróbek"6.
6 Cyt. w: F. Ferretti, op. cit., s. 132.
7 Md., s. 132.
16
NOSTALGIA
dług słów projektanta - jest jak znalazł dla "myśliwego, który właśnie wysiadł ze swojego rangę rovera i celuje do słonia"8.
Te wnętrza mają jeszcze inną wspólną cechę, która jest jakby znakiem rozpoznawczym Laurena. Jedna z jego wczesnych i śmiałych propozycji ubioru dla mężczyzn to uszyta ze specjalnego rodzaju tweedu marynarka z patką z tyłu i kieszeniami typu "miechy", do tego białe flanelowe spodnie, a całość uzupełniona spinką do kołnierzyka i angielskimi juchtowymi półbutami. "Od razu się wie, że tak ubrany dżentelmen należy do ekskluzywnego klubu i jest posiadaczem rolls-royce'a (a w każdym razie chciałby na takiego wyglądać)", napisał dziennikarz od spraw mody i ochrzcił to ambitnie a la Yanderbilt9. W wielu swoich najnowszych projektach Lauren już nie proponuje powrotu do symboli i stylu bogactwa z przełomu wieków, za to w jego podejściu do urządzania wnętrz ciągle czuje się - jak to nazwał jeden z jego współpracowników - "zapach dawnych fortun"*. "Dawne" - przeważnie oznacza tu lata 1890-1930. Urządzenie "Chałupy z bali" na przykład, to owszem - wieśniaczość, ale cedrowa i nieco afektowana, bardzo charakterystyczna dla leśnych rezydencji bogatych myśliwych z końca ubiegłego stulecia - chociaż Lauren, wielki miłośnik przyrody i zwierząt, unika wypchanych łbów na ścianach. Wnętrze "Jamajki" narzuca nieodparcie wspomnienie "europejskiej elegancji i wyrafinowania", życia w dobie kolonialnej, płynącego spokojnie w domach z białymi portykami. Natomiast zaciszna siedziba wiejskiego dżentelmena z kolekcji "Super klasa" mogłaby należeć do lorda Sebastiana Flyte'a z powieści Evelyna Waugha Znowu w Bride-shead. Ale wszystko to nie są konwencjonalne urządzenia domu re-
8 Md., s. 133.
9 "New York Times", 17 IV 1973, s. 46.
* Spory między nowymi i starymi fortunami wzięły ostatnio dziwny obrót, kiedy ogłoszono, że Lauren wszczął proces w sprawie naruszenia "jego" zbiorowego znaku przeciwko organizacji, która ośmieliła się użyć postaci człowieka na koniu z kijem golfowym jako swojego symbolu. Przeciwnikiem w procesie był związek graczy w polo Stanów Zjednoczonych, założony w 1900 roku1
10 "Fortune", 2 IV 1984.
17
,10
NOSTALGIA
prezentujące określony styl, brakuje im pewnych szczegółów, charakterystycznych dla epoki neogeorgiańskiej lub "francuskiego antyku", żeby wymienić choćby te dwa popularne style. Laurenowi nie zależy specjalnie, żeby jego wnętrza sprawiały wrażenie autentycznych, znacznie bardziej pragnie wywołać atmosferę tradycyjnej przytulności i solidnego zadomowienia, związanych z przeszłością.
To wyraźne nawiązanie do tradycji jest zjawiskiem nowym, odzwierciedlającym nostalgię za dawnymi zachowaniami i przyzwyczajeniami w świecie pełnym ustawicznych zmian i nowości. Tęsknota za przeszłością stała się tak silna, że tam, gdzie nie ma tradycji, często się ją tworzy. Poza szkockim tartanem są rozmaite inne przykłady. Gdy w połowie XVIII wieku Anglia postanowiła mieć własny hymn narodowy, wiele innych europejskich narodów natychmiast poszło w jej ślady. Miało to czasem dość dziwaczne następstwa. Na przykład Dania i Niemcy dodały po prostu do angielskiej melodii własne słowa. Szwajcaria do dziś śpiewa Ruft die, mein Yaterland na nutę God save the King, także Stany Zjednoczone - do 1931 roku, kiedy Kongres zatwierdził oficjalny hymn - śpiewały My Country 'Tis of Thee do tej samej królewskiej melodii. Mar-sylianka jest oryginalna i autentyczna; powstała podczas rewolucji francuskiej. Ale Dzień Bastylii zaczęto świętować dopiero w 1880 roku, w sto lat po jej zburzeniu.
Inny przykład tradycji wymyślonej to moda na tak zwane wczesnoamerykańskie czy kolonialne umeblowanie. Dla większości ludzi stanowi to więź z wartościami reprezentowanymi przez Ojców Założycieli, z duchem 1776 roku, i jest integralną częścią spadku narodowego. Prawda natomiast jest taka, że styl kolonialny nie trwał nieprzerwanie od czasów kolonialnych do republikańskich, lecz istnienie swe zawdzięcza znacznie późniejszym obchodom setnej rocznicy powstania Stanów Zjednoczonych w 1876 roku11. Uroczystości owe były pretekstem do założenia wielu tak zwanych patriotycznych stowarzyszeń jak Synowie (już zlikwidowane) i Córy (ciągle istniejące) Amerykańskiej Rewolucji, Ko-
11
W Seale, The Tasteful Interlude: American Interiors Through the Camera's Eye, 1860-1917, Nashville 1982, s. 21.
18
NOSTALGIA
lonialne Damy Ameryki i Towarzystwo Potomków Mayflower. To nowe zainteresowanie genealogią zrodziło się dzięki obchodom setnej rocznicy, a z drugiej strony dzięki dążeniom już ustabilizowanej klasy średniej do zdystansowania się od wielkiej liczby nowych imigrantów przeważnie pochodzenia niebrytyjskiego. W tym procesie kulturowego samookreślenia niebagatelną rolę odegrało urządzanie domów w tak zwanym stylu kolonialnym, co miało podkreślać związki z przeszłością. Jak większość wymyślonych tradycji, reaktywowany styl kolonialny był głównie odbiciem swej własnej epoki - wieku XIX. Był wyraźnie pod wpływem modnego wówczas w Anglii stylu architektonicznego - Queen Annę - który nie ma nic wspólnego z Ojcami Pielgrzymami, a którego przytulna do-mowość pociągała ludzi, mających już dosyć ekstrawagancji amerykańskiego Złotego Wieku*.
Wymyślone przez Laurena tradycje wywodzą się z wyobraźni literackiej i filmowej. Wiejskie życie angielskiej szlachty, o którym myślimy, patrząc na "Super klasę", kończyło się już właściwie, kiedy Waugh pisał o nim czterdzieści lat temu. Dzisiaj, jeśli poluje się jeszcze na lisy, robi się to omalże w tajemnicy, by uniknąć ataków rozmaitych grup ekologicznych i towarzystw opieki nad zwierzętami. "Wilk morski" wywołuje w nas czarowne skojarzenia z Newport, opisanym przez Scotta Fitzgeralda, lecz chociaż marynarze odziani w zgrabne kurteczki rozwalają się na zbudowanym z tekowego drewna pokładzie sporego dwumasztowca - wspierani przez podnajętych majtków - większość z nas musi się zadowolić plastikową łódką z doczepionym motorkiem. "Safari" przypomina czasy, kiedy bogaci Amerykanie i Europejczycy mogli pojechać do Afryki i napolować się do syta; dzisiaj, jeśli tam jadą, nie biorą ze sobą mannlichera - jak to robił Hemingway - raczej minoltę. Prawdziwa, niepodległa Jamajka to nie urzekający wdzięk starego świata, lecz tłumy turystów, narkotyki i groźni czasem rastafarianie. A jeśli chodzi o niewątpliwe przyjemności związane z ogniem na kominku, pokazanym w "Chałupie z bali", to zostały one zamie-
Lata 1870-1898 - rozwój ekonomii i wpływy plutokracji w rządzie - przyp.
tłum.
19
NOSTALGIA
nione albo przynajmniej zasilone przez skrzydła do szybowania i górskie rowery.
W tych ładnych wnętrzach uderza również brak przedmiotów potrzebnych w życiu codziennym. Na próżno rozglądamy się za elektronicznymi budzikami, elektrycznymi suszarkami do włosów czy urządzeniami video. Owszem, w sypialni są stojaki na fajki i puszki na tytoń, ale nie ma ani bezprzewodowych telefonów, ani telewizorów. Można zobaczyć śniegowce wiszące na ścianie chaty, ale koło drzwi nie stoją żadne buty do jeżdżenia skuterem po śniegu. A we wnętrzu pomyślanym dla warunków tropikalnych klimatyzację zastępuje wentylator obracający się pod sufitem. Wszystkie mechaniczne przybory i artykuły gospodarstwa domowego znikły, zamiast nich widzimy ozdobione mosiądzem pudła na broń, kryształowe karafki na wodę przy łóżkach i oprawne w skórę książki.
Niewątpliwie owe wizje to nie prawdziwe wnętrza, lecz makiety, zaprojektowane w celu zademonstrowania tkanin dekoracyjnych, serwet i narzut wchodzących w skład "Kolekcji"; trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś chciał umeblować swój dom zgodnie z reklamowymi folderami Laurena. Ale nie w tym rzecz; reklamy często pokazują świat nie całkiem realny czy stylizowany, lecz świat, który odpowiada ludzkiemu wyobrażeniu o tym, jak powinno być. Te tematy wybrano specjalnie jpo to, by wywołać obrazy ogólnie postrzegane jako przyjemne i wygodne, kojarzące się z bogactwem, stabilizacją i tradycją. To, co pomijają, jest równie znaczące, jak to, co zawierają.
Urok tych starannie zaaranżowanych pokoi zostanie oczywiście zakłócony przez wprowadzenie w nie współczesnych przedmiotów. Tak jak reżyser filmowy, który kręcąc film historyczny eliminuje z kadru druty telefoniczne, a z taśmy warkot przelatujących samolotów, tak Lauren stara się ukryć wiek XX. Przed kamiennym kominkiem nie suszy się polipropylenowa ciepła bielizna, nie ma elektrycznego opiekacza, który zepsułby niewątpliwie tradycyjną przytulność "Chałupy z bali", ani komputera na biurku w "Super klasie". A jak my pasujemy do tego wyśnionego świata? Najlepiej nawet się doń nie przymierzać. Główne biuro Estee Lauder
20
NOSTALGIA
Incorporation, wielkich zakładów kosmetycznych, mieści się w budynku General Motors w Nowym Jorku. Większość pomieszczeń biurowych jest zupełnie zwyczajna; za to gabinet dyrektorski przypomina mały salon w zamku nad Loarą. Biurko Estee Lauder oraz dwa boczne krzesła to ludwik XVI. Dalsze dwa to Drugie Cesarstwo, kanapa secesyjna, postument do lampy "Bouillotte"* (oczywiście świece zastąpiono żarówkami). Jedyne współczesne przedmioty to dwa telefony12. W gabinecie Malcolma S. Forbesa, właściciela prestiżowego czasopisma dla biznesmenów, nie ma ani śladu współczesności. Żadne telefony nie mącą harmonii georgiańskiego biurka z dwoma krzesłami w stylu Queen Annę i jednym w stylu Chippendale'a. Nie mający nic wspólnego ze współczesnością dziewiętnastowieczny świecznik zwisa z sufitu, oświetlając wyłożony mahoniem pokój. To miejsce nadaje się równie dobrze do wypicia kieliszka starego porto, jak do ubicia interesu13.
Taki pozór historycznej rzeczywistości jest i trudny do osiągnięcia, i bardzo kosztowny. Oczywiście wokół tych gabinetów pana Forbesa i pani Lauder są pomieszczenia biurowe z teleksami, komputerami, ergonomiczne krzesła dla stenografek, stalowe szafy z segregatorami i jarzeniowe światło - słowem wszystko, co potrzebne do funkcjonowania nowoczesnego przedsiębiorstwa. Jedną z przyczyn, dla których całe to wyposażenie ulokowano oddzielnie, jest fakt, że bardzo trudno wkomponować je w salon a la Ludwik XVI czy w georgiański gabinet. Niedużo współczesnych urządzeń da się zakamuflować tak, żeby wyglądały jak "z epoki". Zegar firmy Baume-Mercier przeznaczony do karety ma ośmiokątną, drewnianą skrzynkę z gruszy, mosiężne okucia, a w środku mechanizm kwarcowy. Z drugiej strony, tak nowoczesny przyrząd jak fotokopiarka, która nie ma przodków, może występować tylko zamaskowana: nie przynosi to najlepszych rezultatów, jak widać
* Osiemnastowieczna lampa francuska, stojąca zwykle na stoliku o tej samej nazwie, służącym do gry w karty - przyp. tłum.
J. Price, Executive Style: Achieuing Success Through Good Taste and Desing, New York 1980, s. 21-23.
13
Ibid., s. 168-171.
21
NOSTALGIA
po próbach zrobienia z pudła telewizora czegoś na kształt kolonialnego kredensu.
Nowoczesny świat zatem trzymany jest w ukryciu. Zarówno owe gabinety, jak i kolekcje Laurena prezentują nam sposób życia, które już przeminęło. Ich realność jest cienka jak obiciowa tkanina; a jeśli ktoś chciałby być cyniczny, mógłby zauważyć, że dama z salonu Ludwika XVI urodzona jest w Queensie, pan For-bes w Brooklynie, natomiast nasz Lauren, jeszcze jeden anglofil, dorastał w Bronksie. Ale bez względu na to, czy sposób życia jest zapamiętany czy po prostu wyimaginowany, świadczy o prawdziwej nostalgii. Czy to pragnienie tradycji jest jakimś przedziwnym anachronizmem czy też odbiciem głębszej niechęci do otoczenia, które stworzył nasz nowoczesny świat? Czymże jest to, czego nam brak i czego tak uparcie szukamy w przeszłości?
Rozdział 2
Intymność i prywatność
22
; A jednak to właśnie w tym nordyckim,
na pozór ponurym otoczeniu narodziło . się poczucie intymności - Stimmung.
; , . ,. : Mario Praż
...,,•'.-.- La Filosofia dell'aredamento
Przyjrzyjmy się dobrze słynnemu sztychowi Albrechta Diirera Święty Hieronim w swojej pracowni. Wielki artysta renesansu tworzył zgodnie z konwencją epoki i zamiast umieścić uczonego z okresu wczesnego chrześcijaństwa we wnętrzu z V wieku - albo w Betlejem, gdzie tenże żył w rzeczywistości - ukazał go w pracowni o wystroju typowym dla Norymbergi początku XVI wieku. Widzimy starego, pochylonego człowieka piszącego coś w kącie pokoju. Światło wpada przez mieszczące się w łukowatej wnęce duże okno, podzielone ołowianymi szprosami na małe szybki. Pod oknem stoi niska ława, na niej leżą poduszki z chwostami. Wyściełane meble, do których te poduszki pasowałyby w sam raz, pojawiły się dopiero sto lat później. Drewniany stół ma konstrukcję średniowieczną -blat spoczywa na osobnej ramie i po wyjęciu paru kołków można, kiedy stół nie jest używany, całość rozebrać. Obok stołek z niskim oparciem - prekursor krzesła.
Na stole widzimy tylko drewniany pulpit, krucyfiks i kałamarz, rzeczy osobiste niewątpliwie znajdują się gdzie indziej. Parę pan-
23
_.
INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ
tofli wepchnięto pod ławkę. Kilka drogocennych tomów rozrzuconych na ławie nie oznacza niedbalstwa - półki na książki nie były jeszcze wówczas znane. Na tylnej ścianie wisi deszczułka, za którą wetknięte są kartki papieru, scyzoryk i nożyczki. Wyżej półka z lichtarzami, a pod nią zawieszone na haczykach różaniec i słomiana miotełka; w małym kredensie znajduje się prawdopodobnie jedzenie. W niszy ściennej stoi puchar ze święconą wodą. Zwisająca z sufitu niezwykłego kształtu tykwa jest jedyną ozdobą w tym pomieszczeniu. Poza przedmiotami o znaczeniu alegorycznym -pielgrzymim kapeluszem, ludzką czaszką i klepsydrą - nie ma nic, co by nas tu zadziwiło, z wyjątkiem, oczywiście, należącego do świętego Hieronima oswojonego lwa, śpiącego na pierwszym planie. Reszta domowych przedmiotów jest zwykła i można by bez żadnych oporów usiąść na pustym krześle i poczuć się jak w domu w tym funkcjonalnym, choć wcale nie surowym wnętrzu.
Moja pracownia, w której teraz piszę, ma podobne wymiary. Znajduje się na pierwszym piętrze, a ponieważ dach jest mocno spadzisty i styka się z niską ścianą, to wyciągnąwszy rękę mogę dotknąć drewnianego, pochylonego sufitu, przypominającego dno odwróconej łodzi. Okno wychodzi na zachód. Rano, gdy zazwyczaj pracuję, blade światło odbijające się od białych ścian i cedrowego sufitu pada na popielaty hinduski dywan leżący na podłodze. Mimo że mój pokój przypomina paryską mansardę, z okna nie widać dachów, kominów ani anten telewizyjnych; przeciwnie - widzę sad, szereg topól i zarysy gór Adirondack. Ten widok - nie dość rozległy, żeby go nazwać panoramą - jest bardzo angielski poprzez swój kojący spokój.
Siedzę w skrzypiącym, obrotowym fotelu, takim jakie dawniej bywały w redakcjach gazet; na nim leży podniszczona poduszka ze sztucznej gąbki. Gdy rozmawiam przez telefon, odchylam się do tyłu i czuję się jak Pat O'Brien* z The Front Page. Fotel jest na kółkach, więc mogę sobie nim jeździć i sięgać do książek, czasopism, papierów, ołówków i spinaczy, które walają się dookoła. Wszystko,
* Aktor z filmu "Tytułowa strona" nakręconego w 1931 r., którego tematem jest środowisko dziennikarzy - przyp. tłum.
24
INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ
co potrzebne, mam pod ręką jak w każdym dobrze urządzonym warsztacie pracy, czy jest to pokój pisarza, czy kabina pilota w samolocie. Oczywiście inaczej organizuje się przestrzeń potrzebną do pisania książki, a inaczej do sterowania samolotem. Niektórzy pisarze mogą pracować tylko przy wysprzątanym, czystym stole, mój natomiast pokryty jest grubą warstwą makulatury, na którą składają się otwarte książki, encyklopedie, słowniki, pisma ilustrowane, kartki papieru i wycinki z gazet. Wyciągnięcie czegokolwiek z tego stosu przypomina grę w bierki. W miarę posuwania się mojej pracy ten "śmietnik" gęstnieje, a miejsca na pisanie ubywa. Ale mimo wszystko dobrze się czuję w tym nieładzie, a gdy skończę rozdział i na biurku jest znowu porządnie i czysto, zaczyna mi być nieswojo. Puste biurko - tak jak biała kartka papieru - może onieśmielać.
"Domowość" nie oznacza nieskazitelności. Gdyby tak było, wszyscy mieszkaliby w bezosobowych wnętrzach, wziętych żywcem z pism architektonicznych. To czego brak w tych nienagannie czystych pokojach albo co przebiegli fotografowie usunęli przed zrobieniem zdjęcia, to jakiś ślad ludzkiej obecności. Mimo artystycznie porozstawianych wazonów i starannie ułożonych książek o sztuce nie widać, żeby tu ktoś kiedyś mieszkał. Te nieskazitelne wnętrza fascynują mnie i odrzucają zarazem. Czy ludzie mogą naprawdę gdzieś żyć, nie robiąc bałaganu? Jak udaje im się nie porozrzucać niedzielnych gazet po całym salonie? Jak sobie radzą bez pasty do zębów czy resztek mydła w łazience? Gdzie ukrywają oznaki życia codziennego?
Moją pracownię wypełnia mnóstwo osobistych pamiątek, fotografii i przedmiotów związanych z rodziną, przyjaciółmi i pracą zawodową. Mały gwasz przedstawiający młodego człowieka -mnie samego - siedzącego na progu domu na Formenterze. Wyblakłe brązowe zdjęcie niemieckiego zeppelina, unoszącego się nad Bostonem. Mój własny dom sfotografowany podczas budowy. Ozdoba z Gurajati wisząca na ścianie. Oprawiony list od Sławnego Człowieka. Tablica z korka z poprzypinanymi notatkami, numerami telefonów, biletami wizytowymi i zapomnianymi rachunkami. Czarny sweter, kilka książek i skórzana torba leżą na tapczanie,
25
INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ
stojącym po drugiej stronie pokoju. Moje biurko jest stare. Nie jest co prawda żadnym cennym antykiem, ale jego piękne proporcje przypominają czasy, kiedy pisanie listów było przyjemnością i sztuką uprawianą przy pomocy pióra, atramentu i suszki. Czuję się zawstydzony, kiedy bazgrzę jakieś niechlujne zdania na kawałku żółtego, taniego papieru z bloku. Na biurku poza wieloma książkami i papierami mam jeszcze miedzianą, ciężką kłódkę, służącą jako przycisk, puszkę pełną ołówków, głowę Siuksa z lanego żelaza, której używam jako podpórki do książek, i srebrną tabakierkę z podobizną Jerzego II na pokrywce. Czy należała kiedyś do mojego dziadka? Nie pamiętam. Natomiast stojące obok bakelitowe pudełko na papierosy chyba na pewno - są na nim nie tylko jego inicjały, ale i znak fabryczny przedwojennej polskiej firmy.
Przedmioty osobiste, krzesło, biurko - miejsce do pisania. Niewiele zmieniło się przez ponad trzysta lat. A może jednak? Durer narysował pustelnika, a więc człowieka pracującego samotnie, ale posiadanie dla siebie oddzielnego pokoju było w XVI wieku rzeczą niezwykłą. Dopiero sto lat później zaistniały pomieszczenia, do których człowiek mógł się wycofywać z publicznego życia - pokój taki nazywano "zaciszem". I chociaż w tytule sztychu użyto słowa "pracownia", jest to w rzeczywistości miejsce o licznych, acz nie prywatnych przeznaczeniach. Mimo spokoju, jaki panuje na tym wspaniałym rysunku, nie byłofcy tam możliwe skupienie i odosobnienie, kojarzące się nam z miejscem pracy pisarza. Domy bowiem były wówczas pełne ludzi, o wiele bardziej niż dzisiaj, i trudno było o jakąkolwiek prywatność. Ponadto wszystkie pokoje były wielofunkcyjne; w południe odstawiano pulpit i mieszkańcy zasiadali dookoła stołu, żeby spożyć posiłek. Wieczorem odsuwano stół, a długa ława stawała się kanapą. Na noc pomieszczenie przemieniało się w sypialnię. Na tym sztychu nie widać łóżka, ale w innej wersji Durer pokazał uczonego, jak pisze na małym pulpicie, siedząc na łóżku. Gdyby ktoś z nas usiadł na takim stołku z oparciem, bardzo szybko miałby dosyć. Poduszki co prawda trochę "zmiękczały" twarde, płaskie drewno, ale i tak nie jest to krzesło, na którym można odpocząć.
26
INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ
W pokoju Diirera są różne przyrządy - klepsydra, nożyczki, gęsie pióro, ale nie ma żadnych maszyn ani narzędzi mechanicznych. Chociaż huty szkła na tyle się rozwinęły, że duże okna stały się w ciągu dnia prawdziwym źródłem światła, na noc z półek ściągano świece. Wtedy praca stawała się bardzo trudna, prawie niemożliwa. Ogrzewanie było prymitywne. Domy w XVI wieku miały palenisko lub piec kuchenny tylko w głównej izbie i żadnego ogrzewania w reszcie domu. Zimą w pokoju o grubych murach i kamiennej podłodze było strasznie zimno. Fałdziste szaty świętego Hieronima są nie tylko sprawą zwyczaju czy mody, ale z powodu panującej temperatury wręcz koniecznością, zaś jego skurczona postać nie oznacza wyłącznie pobożności, ale i zmarznięcie.
Ja także jestem pochylony nad moją pisaniną, co prawda nie na pulpicie, ale na bursztynowym ekranie komputera. Zamiast skrobania gęsiego pióra na pergaminie słyszę cichutkie klik, klik, a od czasu do czasu coś w rodzaju mruczenia, kiedy maszyna zapisuje moje myśli na plastikowej dyskietce. Ta maszyna, która jak każą wierzyć, zrewolucjonizuje nasz sposób życia, już wpłynęła na literaturę - przywróciła spokój czynności pisarza. Na starych obrazach przedstawiających ludzi zajętych pisaniem rzuca się w oczy brak jednej rzeczy: kosza na papiery; papier był zbyt cenny, by go wyrzucać i pisarz musiał mieć gotowy tekst w głowie. Tu zrobiliśmy pełne koło, bo drukarka też skończyła z marnowaniem papieru. Ja tylko naciskam guzik, ekran migoce i już po wszystkim; niepotrzebne słowa znikają na zawsze. To działa bardzo kojąco.
A więc tak naprawdę to bardzo dużo zmieniło się w domu. Niektóre zmiany są zupełnie oczywiste - dzięki nowej technologii nastąpił ogromny postęp w ogrzewaniu i oświetlaniu domów. Nasze meble do siedzenia stały się bardziej wyrafinowane i wymyślne, lepiej przystosowane do odpoczynku. Inne zmiany, dotyczące np. sposobu używania pokojów albo stopnia prywatności, jaki się osiąga, są mniej widoczne. Czy w mojej pracowni panuje większy komfort? Najprostsza odpowiedź brzmi "tak", ale gdybyśmy spytali o to Diirera, jego reakcja mogłaby nas zdziwić. Przede wszystkim nie zrozumiałby pytania. "Co masz na myśli, mówiąc «komfortowy»?" - spytałby z niekłamanym zdumieniem.
27
INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ
Słowo "komfortowy" nie miało pierwotnie nic wspólnego z zadowoleniem czy przyjemnością. Jego korzeniem jest łacińskie con-fortare - "wzmacniać" albo "pocieszać" - i w takim znaczeniu używano go przez wieki. Mówiło się: "Był komfortem dla swojej matki na stare lata". W tym samym sensie stosowano je w teologii: Kom-forter - Duch Święty. Z czasem komfort zaczął mieć także prawne znaczenie: w XVI wieku komforterem nazywano kogoś, kto namawiał do zbrodni lub w niej pomagał. Ta idea podtrzymywania w końcu rozszerzyła się i objęła ludzi i rzeczy, które dawały zadowolenie: "komfortowe" zaczęło znaczyć "zadowalające" lub "wystarczające" -już można było powiedzieć, że łóżko ma komfortową szerokość, ale jeszcze nie, że jest komfortowe. W dalszym ciągu wyrażenie "komfortowy dochód" wskazywało na dochód spory, ale nie oszałamiający. Następne pokolenia rozszerzyły to do pojęcia "dogodności" i w końcu określenia "komfortowy" zaczęto używać w znaczeniu dobrego fizycznego samopoczucia i odczuwania przyjemności, ale nastąpiło to dopiero w XVIII wieku, w długi czas po śmierci Durera. Sir Walter Scott był jednym z pierwszych powie-ściopisarzy, który użył tego słowa w nowym sensie, pisząc: "Niech sobie na dworze będzie mróz, u nas panuje prawdziwy komfort". Późniejsze znaczenia ograniczyły się już wyłącznie do "zadowolenia", często w sprawach wiążących się z ciepłem: w świeckiej terminologii epoki wiktoriańskiej "komforter" przestał znaczyć "Zbawiciel", natomiast słowo to zaczęło oznaczać ciepły, trykotowy szal; dziś to pikowana kołderka.
Słowa mają wielką wagę. Język nie jest po prostu narzędziem przekazywania jak rura wodociągowa, jest natomiast odzwierciedleniem tego, jak myślimy. Używamy słów nie tylko w celu opisania przedmiotów, ale także dla wyrażenia myśli, a wprowadzanie słów do języka to zarazem przenikanie myśli do świadomości. Jak napisał Jean Paul Sartre: "Nadawanie nazw przedmiotom polega na przenoszeniu bezpośrednich, nieuświadomionych, być może lekceważonych wydarzeń na płaszczyznę refleksji i obiektywnego pojmowania"1. Weźmy np. słowo weekend, które pocho-
1 Cyt. w: M. Pawley, The Time House, w: Meaning in Architecture, ed. Ch. Jencks, G. Baird, London 1969, s. 144.
28
INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ
dzi z końca XIX wieku. Średniowieczny weekday odróżnia dni pracy od Dnia Bożego, natomiast świecki weekend, pierwotnie określający czas zamknięcia biur i sklepów, zaczął oznaczać sposób życia zorganizowanego wokół poszukiwania rozrywki. Angielskie słowo i angielski pomysł wszedł do wielu języków w niezmienionej formie (le weekand, el weekend, das weekend). Inny przykład. Nasi dziadkowie wsuwali rolki papieru w pianolę. Dla nich pianino i rolka tworzyły części tego samego urządzenia. My natomiast odróżniamy maszynę od instrukcji, które jej dajemy. Maszynę nazywamy "oprzyrządowaniem", a dla instrukcji wymyśliliśmy nowe słowo: "oprogramowanie". To więcej niż żargon; słowo oznacza inny sposób myślenia o technologii. Jego wejście do języka to ważny moment*.
Pojawienie się słowa "komfort" w kontekście dobrego domowego samopoczucia jest również czymś więcej niż wydarzeniem z dziedziny leksykografii. Są i inne wyrazy w języku angielskim o podobnym znaczeniu, np. "przytulny", ale powstały one później. Pierwsze użycie słowa "komfort" opisujące poziom domowych uroków czy przyjemności zjawiło się dopiero w XVIII wieku. Dlaczego tak późno? Podobno kanadyjscy Eskimosi mają wiele słów na określenie rozmaitych rodzajów śniegu. Jak żeglarze, którzy bardzo wzbogacili słownik, żeby móc dokładnie opisać pogodę, tak Eskimosi muszą umieć rozróżnić śnieg świeży i stary, zbity i puszysty itp. My nie mamy takich potrzeb i mówimy po prostu "śnieg", ale ci, którzy uprawiają biegi narciarskie, muszą zdawać sobie sprawę z rozmaitych warunków śniegowych i robią to za pomocą nawiązywania do różnych kolorów smarów narciarskich: mówią o śniegu purpurowym albo niebieskim. To nie są pojęcia nowe, wskazują tylko na potrzebę wysubtelnienia języka, by sprostać specjalnym potrzebom. Podobnie zaczęto używać słowa "komfort" w innym znaczeniu, ponieważ ludzie odczuwali potrzebę specjalnego słowa,
* Po raz pierwszy słowo "oprogramowanie" zostało użyte w 1963 roku (wg Oxford English Didionary), wówczas jeszcze wyłącznie przez elektroników. Jego wejście w obieg i do publicznej świadomości nastąpiło ponad dziesięć lat później, kiedy pojawiły się tanie komputery domowe.
29
INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ
żeby wyrazić ideę, która wcześniej albo nie istniała, albo nie wymagała nazwy.
Zacznijmy "badanie" komfortu od przypomnienia sobie, co działo się w Europie w XVIII wieku i czemu ludzie nagle postanowili, że potrzebne jest specjalne s