Witold Rybczyński DOM. KRÓTKA HISTORIA IDEI Przekład: Krystyna Husarska Wydawnictwo MARABUT Oficyna Wydawnicza VOLUMEN Gdańsk. Warszawa 1996 tytuł oryginału: HOME. A SHORT HISTORY OF AŃ IDEA Copyright (c) Witold Rybczyński, 1986 All rights reserved Copyright (c) for the Polish edition by Oficyna Wydawnicza VOLUMEN, 1996 Wydanie pierwsze w języku polskim Redakcja: Józef Majewski Korekta: Aleksandra Bednarska-Apa, Elżbieta Pałasz Opracowanie graficzne: Tomasz Bogusławski ISBN 83-85893-35-0 ISBN 83-86857-02-1 Wydawnictwo MARABUT ul. Pniewskiego 3A, 80-952 Gdańsk, tel./fax (0-58) 41-17-55 Oficyna Wydawnicza VOLUMEN, Mirosława Łątkowska & Adam Borowski 02-942 Warszawa, ul Konstancińska 3a/59 Biuro: Warszawa, ul. Jasna 2/4, tel. 26-42-21 w. 254, 384 Skład: Maria Chojnicka Druk: Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A. Łódź, ul. Żwirki 2 Moim rodzicom, Annie i Witoldowi Przedmowa W czasie moich sześcioletnich studiów architektonicznych zagadnienie komfortu poruszone zostało tylko raz. Napomknął o nim specjalista od instalacji cieplnych, który miał zapoznać nas z tajnikami klimatyzacji i ogrzewania. Zademonstrował nam coś, co nazwał "strefą komfortu" - o ile pamiętam, była to pokratkowana powierzchnia w kształcie fasoli na wykresie pokazującym zależność pomiędzy temperaturą a wilgotnością. Komfort znajdował się wewnątrz "fasoli", a dyskomfort wszędzie dookoła. Było to najwidoczniej wszystko, co powinniśmy wiedzieć na ten temat. Prawie całkowite pominięcie zagadnienia komfortu w skądinąd rygorystycznym programie studiów przygotowujących do zawodu architekta dawało do myślenia. To tak jakby nie zajmować się kwestiami sprawiedliwości na studiach prawniczych czy zdrowia na medycynie. Piszę zatem w niewiedzy. Nie czuję się winny, ponieważ jak powiedział kiedyś Milan Kundera: "Być pisarzem to nie znaczy głosić prawdę, to znaczy prawdę odkrywa ć". Moja książka nie ma na celu przekonania kogokolwiek o znaczeniu komfortu, jest raczej próbą odkrycia -przede wszystkim na własny użytek - na czym on polega. Myślałem, że będzie to względnie łatwe lub przynajmniej proste. To był mój pierwszy błąd. Myślałem także, skończywszy niedawno pisać książkę o technologii, że główną rolę w powstawaniu domu odgrywają zdobycze techniki. I znowu się pomyliłem, bo okazuje się, że tworzenie domowej atmosfery niewiele ma wspólnego z technologią - w każdym razie pozostaje ona niewątpliwie na dalszym planie. Zdarzało mi się już nieraz z mieszanymi uczuciami projektować i budować domy, gdy okazywało się, że wpojone mi na uczelni ideały archi- PRZEDMOWA tektoniczne mijają się - a czasem są całkowicie sprzeczne - z obiegowymi wyobrażeniami moich klientów na temat wygody. Nie byłem projektantem szczególnie upartym i starałem się brać pod uwagę ich sugestie, ale przeważnie robiłem to z niejasnym poczuciem kompromisu. Dopiero kiedy budowaliśmy wraz z żoną dom dla siebie, przekonałem się na własnej skórze, jak wielkie jest ubóstwo współczesnej architektury. Zacząłem przywoływać z pamięci dawne domy i dawne pokoje, usiłując zrozumieć, co sprawiało, że wszystko w nich było jak trzeba i że były takie wygodne. Zacząłem również podejrzewać (i tu się nie pomyliłem), że kobiety mają znacznie lepsze od mężczyzn wyczucie komfortu domowego. Książka ta nie traktuje o dekoracji wnętrz. Tematem jej jest idea, a nie konkretna rzeczywistość domu i choć do przeszłości odwołuje się często, odnosi się głównie do teraźniejszości. W częściach dotyczących historii opierałem się na pracach wielu autorów, wymienionych w przypisach, ale chciałbym zwrócić uwagę na dwa teksty, którym szczególnie dużo zawdzięczam: jeden to niezwykłe wyprawy w przeszłość Mario Prażą, czyli "Ilustrowana historia dekoracji wnętrz" (Ań Illustrated History oj Interior Decoration, London 1964), a drugi to "Autentyczne dekoracje" (Authentic Decor, New York 1984) Petera Thorntona, z którego erudycją nigdy nie śmiałbym konkurować. Pragnę także podziękować za rady i pomoc następującym osobom: mojej żonie Shirley Hallam - pierwszej czytelniczce i recenzentce tego, co napisałem; Johnowi Lukacsowi, który zachęcał mnie do napisania tej książki, kiedy jej pomysł dopiero się rodził, mojemu agentowi Johnowi Brockmanowi oraz moim wydawcom Stacy Schiff i Williamowi Stracha-nowi. Wiele dobrej woli wykazał również Uniwersytet McGill, dając mi sześciomiesięczny urlop na skończenie książki. A pracownicy bibliotek McGilla, Blackader-Lauderman of Library Art and Architecture i McLen-nana Graduate Library, służyli mi, jak zresztą wiele razy przedtem, swoją nieocenioną pomocą. The Boathouse Hemmingford, Quebec Rozdział l Nostalgia Chociaż niewątpliwie istnieje pewna zależność od historycznej przeszłości, . - właściwością "wymyślonych" tradycji jest sztuczność istniejącej z nimi ciągłości. Eric Hobsbawm • ' The Invention of Tradition Wszyscy dobrze znamy z reklam pism ilustrowanych tego pana, który kojarzy się nam z komfortem. Krótko ostrzyżone, siwiejące włosy zadają kłam jego wiekowi - ma zaledwie czterdzieści trzy lata - a przetarta koszula i wypłowiałe levisy zaprzeczają jego ośmiocyfrowym dochodom. Tych jednak domyślić się można widząc srebrny rolex dyskretnie przysłonięty rękawem marynarki oraz kowbojskie, ręcznie wykonane buty. Trudno zgadnąć, czym zajmuje się ten człowiek. Mimo znoszonego ubrania nie flancuje sałaty; gastarbeiterzy nie noszą samodziałowych marynarek z mo-heru. Mógłby być zawodowym sportowcem, dostawcą piwa lub dezodorantów, ale na to ubrany jest zbyt niedbale, no i nie nosi wąsów. W każdym razie, bez względu na to, co robi, jest z siebie zadowolony, ma opaloną i uśmiechniętą twarz. Nie jest to ani pusty wzrok modela, ani przylepiony grymas idola; ten człowiek ma minę po prostu zadowoloną. "Popatrz na mnie - zdaje się mówić - mogę NOSTALGIA włożyć na siebie, co zechcę, nie muszę robić wrażenia na nikim, nawet na tobie. Właśnie tak jest mi dobrze". Ponieważ każda reklama - czy to papierosów, czy walki z rakiem - do czegoś zachęca, należy się domyślać, że mężczyzna ten proponuje nam komfort. Ten pan jest oczywiście uosobieniem komfortu. Dlaczego by nie miał być? Należy do niego dziewięćdziesiąt procent akcji przedsiębiorstwa, którego roczne dochody wynoszą miliard dolarów. W 1982 roku zarobił podobno piętnaście milionów dolarów na czysto. Posiada wszystkie atrybuty bogactwa: dwupoziomowe mieszkanie w najdroższej części Piątej Alei w Nowym Jorku (jeszcze do tego wrócimy), jedną posiadłość w Westchester, a drugą na Jamajce, letni dom na Long Island, wielohektarowe ranczo w Kolorado i prywatny samolot, żeby między tym wszystkim krążyć1. Kim jest ten multimilioner, owa ważna persona, to uosobienie komfortu? Dyktuje ludziom, jak mają się ubierać. Pięćdziesiąt lat temu byłby może krawcem; gdyby żył we Francji, nazywano by go couturier. Ale powiedzieć, że Ralph Lauren to krawiec, jest takim samym nieporozumieniem, jak nazwanie Bechtel Corporation* firmą budowlaną. Określenie takie nie przystaje do międzynarodowego przedsięwzięcia tej skali. Krawiec szyje ubrania, a korporacja Laurena daje koncesje na produkcję swoich wyrobów na czterech kontynentach, sprzedaje je w przeszło trzystu sklepach firmowych oraz w specjalnych stoiskach domów towarowych na terenie Stanów Zjednoczonych, Kanady, Anglii, Włoch, Szwajcarii, Skandynawii, Meksyku i Honkongu. W miarę rozrastania się firmy, urozmaicały się również propozycje Laurena. Zaczął skromnie od krawatów, potem doszły ubrania męskie, następnie stroje damskie, a ostatnio powstał specjalny dział ubranek dla dzieci. A jeszcze perfumy, mydła, kosmetyki, buty, walizki, torby, paski, portfele i okulary - wszystko to nosi jego znak firmowy. Lauren wymyślił sobie zawód prawdziwie nowoczesny: projektuje wszystko. 1 F. Ferretti, Tlie Business of Being Ralph Lauren, w: "New York Times Magazine", 18 IX 1983, s. 112-133. * Jedna z największych amerykańskich spółek inżynieryjno-konstrukcyjnych -przyp. tłum. 10 NOSTALGIA W jego ubiorach uderza nas przede wszystkim ich bardzo amerykański styl. Opierają się na powszechnie znanych i swojskich wizerunkach ludzi z rancza zachodniego wybrzeża i farm na preriach, z letnich rezydencji w Newport i z prestiżowych uniwersytetów. Wrażenie, że skądś to znamy, jest zamierzone: Lauren nawiązuje do tych wizerunków, jest ich aranżerem. Chociaż jego stroje nie są wiernymi kopiami ubrań z poprzednich epok, oddają dobrze przeciętne wyobrażenie o rozmaitych romantycznych okresach amerykańskiej historii. Znamy to wszystko z obrazów, fotografii, telewizji, a przede wszystkim z filmów. Lauren czuje kino. Jednym z jego pierwszych projektów był męski strój wieczorowy: czarny garnitur, koszula ze skrzydełkowym kołnierzykiem, białe rękawiczki i biały, jedwabny szalik. Obecny na pokazie reporter gazety "New York Times" tak opisał swoje wrażenie: "Jak gdyby Leslie Howard wyszedł z kadru filmu"; natomiast sam Lauren w czarno-szarym prążkowanym garniturze skojarzył mu się z Douglasem Fairbanksem2. I słusznie, bowiem Lauren projektował w tym samym czasie męskie kostiumy do filmowej wersji Wielkiego Gatsby. Moda lat dwudziestych przeżywała wówczas swój krótki okres popularności; Lauren nazwał ją dressfor success*. Parę lat później wiele jego projektów zrealizowano w filmie Annie Hali; wygodne, luźne ubrania, w których grali Woody Allen i Dianę Keaton, stały się przebojem sezonu. Niemniej to dążenie Laurena, aby być producentem robiącym karierę w oparciu o reklamę, pokazy mody i zdjęcia w magazynie "Yogue", nie zapewniło mu mocnej pozycji w świecie mody. Chyba nie ma szans na retrospektywną wystawę w Metropolitan Museum, jaką Yves Saint Laurent miał w 1984 roku. Można się spierać, czy projektowanie mody jest czy nie jest sztuką, ale działalność ta niewątpliwie należy dziś do wielkiego biznesu. Wszystko zaczęło się w 1967 roku, kiedy Yves Saint Laurent, cudowne dziecko haute couture, spadkobierca Christiana Diora, 2 "New York Times", 17 IV 1973, s. 42. * Ubranie dla człowieka sukcesu - przyp. tłum. 11 NOSTALGIA paryskiego króla mody, stworzył ciąg sklepów pod wspólną nazwą Rive Gauche, sprzedających kosztowne, ale masowo produkowane ubiory ze słynną już etykietką YSL. Firma Rive Gauche okazała się wielkim sukcesem (obecnie istnieje ponad sto siedemdziesiąt jej placówek, rozsianych po całym świecie) i wkrótce inni dyktatorzy mody, tacy jak Courreges i Givenchy, postanowili wypożyczyć - czyli sprzedać - swoje talenty przemysłowi pręt a porter. Nawet konserwatywna firma Chanel uległa pokusie pójścia za tym przykładem, co prawda dopiero po śmierci swojej założycielki. Haute couture dodała przemysłowi mody blasku, ale jego chlebem powszednim stała się gotowa konfekcja*. W związku z tym przeistoczeniem się wielu projektantów zaczęło mieć wybitnie komercyjny stosunek do własnej twórczości; wystarczy popatrzeć na dresy graczy w golfa czy mistrzów tenisa pełne firmowych nadruków. Może trudno uwierzyć, ale Pierre Cardin nie używa wody ko-lońskiej swojej firmy i za nic nie ubrałby się w coś (produkowanego w jakiejś norze w Bombaju), co nosi jego emblemat. Oczywiście, wyroby te niewiele mają wspólnego z "ich" projektami; w każdym razie ich sława, tak jak sława Arnolda Palmera czy Bjórna Borga, ma inny rodowód. W tym sensie przynajmniej produkcja masowa, acz lukratywna, jest tylko uboczna. W przeciwieństwie do Cardina i Saint Laurenta, którzy rozpoczynali kariery jako twórcy ekskluzywnych salonów mody, o Lau-renie nie można powiedzieć, że był to kiedykolwiek coutuńer. Od samego początku zajął się masową produkcją odzieży, wobec czego zna lepiej gust ogółu niż elity. Jego sława jako projektanta jest rezultatem handlowych sukcesów, a nie odwrotnie. Większość kobiet noszących w 1977 roku luźne, tweedowe żakiety a la Dianę Keaton albo obszerne męskie koszule nie zdawała sobie sprawy, że imituje * Twórca mody, Charles Frederick Worth, wymyślił nazwę haute couture w 1858 roku. Przez długi czas prawo do jej używania miały tylko domy mody uznane przez podległy rządowi francuskiemu Office pour Art et Creation. Ale haute couture nie była najwyższym wyrazem uznania; o projektach najwybitniejszych domów mody mówiło się couture creation. 12 NOSTALGIA styl Laurena. A wygląd młodych ludzi z prestiżowych uniwersytetów w latach osiemdziesiątych, tzw. preppy look*, to też jego dzieło. Co ma z tym wszystkim wspólnego komfort w domu? W 1984 roku Ralph Lauren zapowiedział, że zamierza projektować także wnętrza. Można się tylko dziwić, że tak późno. Związki między ubraniem a urządzeniem domu mają bardzo stare tradycje. Wystarczy spojrzeć na malarstwo Hogartha przedstawiające osiemnasto-wieczne wnętrza. Miękkie linie rzeźbionych mebli korespondowały z wyszukanymi strojami tej epoki, były jakby dopełnieniem fantazyjnych sukien kobiet i koronkowych żabotów oraz wypieszczonych peruk mężczyzn. Również w XIX wieku nieco pompatyczne wnętrza szły w parze ze sposobem ubierania się; krzesła z fal-banami i pofałdowane draperie powtarzały elementy stosowane w spódnicach czy wierzchnich okryciach, a na tapetach kopiowano często wzory tkanin. Także bogactwo i różnorodność szczegółów w meblach secesyjnych znalazły odbicie w luksusowych sukniach ich właścicielek. A jaki wystrój postanowił dać nowoczesnemu wnętrzu Ralph Lauren? Na elementy tego wystroju - który sam nazywa "Kolekcją" - składa się wszystko, co potrzebne do dekoracji domu. "Kolekcja" powinna obejmować - zdaniem jego specjalistów od reklamy - całość domowego wnętrza. Możesz narzucić na siebie szlafrok z jego firmy i wsunąć ranne pantofle, użyć mydła pod prysznicem i wytrzeć się ręcznikiem, stanąć na dywaniku i przyjrzeć się tapetom, wślizgnąć się w pościel i nakryć kołdrą, poczerń napić się mleka ze szklanki - wszędzie widnieje znak firmowy Laurena. No i teraz sam już jesteś chodzącą reklamą. * Amerykańskie slangowe wyrażenie powstałe, żeby określić uczniów uczęszczających do preparatory school - szkół przygotowawczych, prywatnych, bardzo kosztownych i ekskluzywnych. Mieszczą się one na północno-wschodnich wybrzeżach Stanów Zjednoczonych. Szkoły te przygotowują dzieci do prestiżowych uniwersytetów. Preppy (rzeczownik lub przymiotnik) używa się obecnie do określenia zachowania, sposobu mówienia i przede wszystkim ubierania się tej określonej klasy. Ubiory preppy są konserwatywne i tradycyjne - tweedowe marynarki i blezery, zwykłe koszule zapinane na guziki, skórzane mokasyny lub białe, płócienne buty -przyp. tłum. 13 NOSTALGIA Ale należy wątpić, czy będzie to aby "dalszy ciąg propozycji stylu życia", jak to określił rozentuzjazmowany przedstawiciel firmy?3 Ma bowiem "Kolekcja" pewną wadę, z powodu której jej klientela będzie ograniczona. Meble produkowane w krótkich seriach są bardzo drogie i sprzedawane tylko w najelegantszych domach towarowych dużych miast, jak Chicago, Dallas czy Los Angeles. Druga wada to stosunkowo niewielki wybór - "Kolekcja" nie posiada dostatecznej rozmaitości mebli, np. jest tylko kilka rodzajów sprzętów wiklinowych. Niemniej warto sprawdzić, jak wyobraża sobie rozwiązanie wnętrza domu człowiek, który osiągnął sukces, bo zrozumiał, w co ludzie chcą się ubierać. Idę więc do Bloomingdale'a, nowojorskiego domu towarowego dla ludzi ze średniej klasy, żeby obejrzeć na własne oczy to "następne stadium". Opuszczając ruchome schody, słyszę głos: "Styl określa jakość życia". Zdumiony odwracam się. Otóż i on, komfortowy pan, bohater własnego wyobrażenia o wystroju domu występuje na video. Naprzeciwko monitora wejście do butiku "Wnętrza Ralpha Laurena", składającego się z paru pokoi wypełnionych meblami i przedmiotami wyprodukowanymi przez jego firmę. Przypomina mi to Muzeum Shelburne w stanie Yermont, w którym odtworzono dawne wnętrza w salach budynków muzealnych. Pokoje te sprawiają wrażenie, że wciąż ktoś w nich mieszka. U Bloomingdale'a pokoje Laurena są także "jak żywe", ze ścianami, sufitami, nawet oknami i przypominają bardziej dekoracje do filmu niż towary wystawione na sprzedaż. Okazuje się, że "Kolekcja" to nie jedna propozycja, ale cztery. Każda z nich ma swoją nazwę: "Chałupa z bali", "Super klasa", "Jamajka" i "Nowa Anglia". Belkowe ściany w "Chałupie z bali" są uszczelnione białym tynkiem, a sufit podparty grubo ciosanymi słupami. Puszyste pledy w szkocką kratę leżą na masywnym łóżku o sworzeniowej konstrukcji. Pościel z miękkiej flanelki, harmonizujące z nią kapy z falbanami i prześcieradła. Surowe meble, niewątpliwie rzemieślniczej produkcji, i doskonale do nich pasujący indiański kilim przed kominkiem. Koło łóżka para sznuro- 3 David M. Trący, wiceprezes J. P. Stevens Company, cyt. w: F. Ferretti, ibid., s. 112. 14 NOSTALGIA wanych butów, miękkich i wygodnych; na nocnym stoliku ulubiona lektura wakacyjna wszystkich Amerykanów: "National Geo-graphic". Ogólne wrażenie to wieśniacza prostota, solidnie wsparta pieniędzmi, odpowiednik dżinsów projektanta. "Jamajka" mieści się naprzeciwko. Jest najwyraźniej pomyślana dla południowych stanów. Na środku chłodnego, białego pokoju stoi ogromne bambusowe łóżko z baldachimem, na którym udra-powana jest przezroczysta tkanina - prawdopodobnie moskitiera. Kolory włoskiej bielizny pościelowej, szwajcarskich haftów i bawełnianych kołder bardzo kobiece: różowe i niebieskie. Narzuty i serwety ozdobione falbanami i wyszywanymi bukiecikami. O ile - jak można przypuszczać - mieszkaniec "Chałupy z bali" właśnie ugania się za łosiem, to właściciel tego domu niewątpliwie odpoczywa na werandzie, sącząc coś orzeźwiającego. Wnętrze "Super klasy" jest nie mniej dystyngowane - mroczny koloryt pokoju wiejskiego dżentelmena podkreślony przez wypolerowany mosiądz prętów łóżka i błyszczącą mahoniową boazerię. Wszędzie wokół bażanty oraz mnóstwo innych motywów myśliwskich, a także porozkładane tu i ówdzie miękkie wełniane tkaniny oraz pledy w szkocką kratę*. Ściany pokryte materią w szachownicę, drobną kolorową kratką lub fularem. Efekt oszałamiający -jakbyśmy się nagle znaleźli w gabinecie Rexa Harrisona. W nogach łóżka para butów do konnej jazdy. Na zdjęciach reklamowych pokazane były także dwa psy myśliwskie drzemiące wśród tweedów. Rozglądałem się za nimi w tym przytulnym wnętrzu, ale na próżno, * Lauren, jak zresztą większość ludzi, nie zdaje sobie z pewnością sprawy z niedawnych korzeni "tradycyjnego" szkockiego tartanu. Idea łączenia poszczególnych tartanów z różnymi rodami powstała w pierwszej połowie XIX wieku - nie w mrokach celtyckiej starożytności - i tak jak spódnica szkocka, jest pomysłem nowym. Wprowadzenie tartanów było rezultatem uwielbienia królowej Wiktorii dla górzystych ziem Szkocji, o czym świadczą dokumenty w zamku Balmoral, jej szkockiej letniej rezydencji, a także kampanii fabrykantów tkanin, pragnących uzyskać większe rynki zbytu dla swoich wyrobów . 4 H. Trevor-Roper, The Invention of Tradition: The Highland Tradition of Scotland, w: The Invention of Tradition, ed. E. Hobsbawm, T. Ranger, New York 1983. 15 NOSTALGIA widocznie tego byłoby za wiele nawet dla Bloomingdale'a. Stolik nakryty bardzo po angielsku: filiżanki do herbaty, kieliszki do jajek i tacka na pieczywo z przykrywką oraz talerze malowane w sceny z gry w polo. "Wyśniona Anglia w wydaniu preppy Ameryki", jak to określił pewien kąśliwy dziennikarz brytyjski5. "Nowa Anglia" to stateczne wczesnoamerykańskie umeblowanie; tak mogłaby wyglądać sypialnia w odrestaurowanym ver-monckim zajeździe. Kolory przygaszone, tapety jednolite albo w prążki, dobrze pasujące do pościeli ze specjalnego gatunku płótna. Jest to najmniej teatralne wnętrze ze wszystkich; jankeska trzeźwość nie nadaje się do dramatyzowania. Te cztery wnętrza-propozycje mają wiele wspólnego. Wszystkie są inspirowane pomysłami, które Lauren zastosował we własnych domach - na Jamajce, na ranczo i w Nowej Anglii*. Te wnętrza przeznaczone są dla coraz liczniejszej grupy ludzi, posiadających dwa, a nawet trzy domy na wsi - nad jeziorem, w pobliżu atrakcyjnych terenów narciarskich czy nad morzem - i stąd uwzględnienie wiejskich stylów i potrzeb. Ich wygodna swoboda pasuje zarówno do mieszkań w miastach, jak do domów weekendowych. Te rozwiązania są niejako ekstrapolacją mody Laurena, ubiorów, które zostały nazwane "kowbojsko-farmerskimi lub trady-cyjno-tweedowymi"7. W tym sensie są to dekoracje, do których kostiumy zostały już zaprojektowane. Tendencja do koordynowania strojów i wnętrz widoczna jest także w dwóch innych zestawach, nie pokazanych u Bloomingdale'a - w "Wilku morskim" i "Safari". Pierwszy proponuje wystrój odpowiedni dla żeglarza, drugi - we- 5 E York, Making Reality Fit the Dreams, "Times", 26 X 1984, s. 14. * Według żony Laurena: "Domy, w których mieszkamy, są jakby spełnionymi marzeniami Ralpha. Ale gdy już w nich się znajdzie, to natychmiast chce je ulepszać. Projektuje ściśle dla danego miejsca. Gdybyśmy nie mieli domu na Jamajce, pewnie ciągle jeszcze by go projektował. Każdy nowy dom jest dla niego natchnieniem do przeróbek"6. 6 Cyt. w: F. Ferretti, op. cit., s. 132. 7 Md., s. 132. 16 NOSTALGIA dług słów projektanta - jest jak znalazł dla "myśliwego, który właśnie wysiadł ze swojego rangę rovera i celuje do słonia"8. Te wnętrza mają jeszcze inną wspólną cechę, która jest jakby znakiem rozpoznawczym Laurena. Jedna z jego wczesnych i śmiałych propozycji ubioru dla mężczyzn to uszyta ze specjalnego rodzaju tweedu marynarka z patką z tyłu i kieszeniami typu "miechy", do tego białe flanelowe spodnie, a całość uzupełniona spinką do kołnierzyka i angielskimi juchtowymi półbutami. "Od razu się wie, że tak ubrany dżentelmen należy do ekskluzywnego klubu i jest posiadaczem rolls-royce'a (a w każdym razie chciałby na takiego wyglądać)", napisał dziennikarz od spraw mody i ochrzcił to ambitnie a la Yanderbilt9. W wielu swoich najnowszych projektach Lauren już nie proponuje powrotu do symboli i stylu bogactwa z przełomu wieków, za to w jego podejściu do urządzania wnętrz ciągle czuje się - jak to nazwał jeden z jego współpracowników - "zapach dawnych fortun"*. "Dawne" - przeważnie oznacza tu lata 1890-1930. Urządzenie "Chałupy z bali" na przykład, to owszem - wieśniaczość, ale cedrowa i nieco afektowana, bardzo charakterystyczna dla leśnych rezydencji bogatych myśliwych z końca ubiegłego stulecia - chociaż Lauren, wielki miłośnik przyrody i zwierząt, unika wypchanych łbów na ścianach. Wnętrze "Jamajki" narzuca nieodparcie wspomnienie "europejskiej elegancji i wyrafinowania", życia w dobie kolonialnej, płynącego spokojnie w domach z białymi portykami. Natomiast zaciszna siedziba wiejskiego dżentelmena z kolekcji "Super klasa" mogłaby należeć do lorda Sebastiana Flyte'a z powieści Evelyna Waugha Znowu w Bride-shead. Ale wszystko to nie są konwencjonalne urządzenia domu re- 8 Md., s. 133. 9 "New York Times", 17 IV 1973, s. 46. * Spory między nowymi i starymi fortunami wzięły ostatnio dziwny obrót, kiedy ogłoszono, że Lauren wszczął proces w sprawie naruszenia "jego" zbiorowego znaku przeciwko organizacji, która ośmieliła się użyć postaci człowieka na koniu z kijem golfowym jako swojego symbolu. Przeciwnikiem w procesie był związek graczy w polo Stanów Zjednoczonych, założony w 1900 roku1 10 "Fortune", 2 IV 1984. 17 ,10 NOSTALGIA prezentujące określony styl, brakuje im pewnych szczegółów, charakterystycznych dla epoki neogeorgiańskiej lub "francuskiego antyku", żeby wymienić choćby te dwa popularne style. Laurenowi nie zależy specjalnie, żeby jego wnętrza sprawiały wrażenie autentycznych, znacznie bardziej pragnie wywołać atmosferę tradycyjnej przytulności i solidnego zadomowienia, związanych z przeszłością. To wyraźne nawiązanie do tradycji jest zjawiskiem nowym, odzwierciedlającym nostalgię za dawnymi zachowaniami i przyzwyczajeniami w świecie pełnym ustawicznych zmian i nowości. Tęsknota za przeszłością stała się tak silna, że tam, gdzie nie ma tradycji, często się ją tworzy. Poza szkockim tartanem są rozmaite inne przykłady. Gdy w połowie XVIII wieku Anglia postanowiła mieć własny hymn narodowy, wiele innych europejskich narodów natychmiast poszło w jej ślady. Miało to czasem dość dziwaczne następstwa. Na przykład Dania i Niemcy dodały po prostu do angielskiej melodii własne słowa. Szwajcaria do dziś śpiewa Ruft die, mein Yaterland na nutę God save the King, także Stany Zjednoczone - do 1931 roku, kiedy Kongres zatwierdził oficjalny hymn - śpiewały My Country 'Tis of Thee do tej samej królewskiej melodii. Mar-sylianka jest oryginalna i autentyczna; powstała podczas rewolucji francuskiej. Ale Dzień Bastylii zaczęto świętować dopiero w 1880 roku, w sto lat po jej zburzeniu. Inny przykład tradycji wymyślonej to moda na tak zwane wczesnoamerykańskie czy kolonialne umeblowanie. Dla większości ludzi stanowi to więź z wartościami reprezentowanymi przez Ojców Założycieli, z duchem 1776 roku, i jest integralną częścią spadku narodowego. Prawda natomiast jest taka, że styl kolonialny nie trwał nieprzerwanie od czasów kolonialnych do republikańskich, lecz istnienie swe zawdzięcza znacznie późniejszym obchodom setnej rocznicy powstania Stanów Zjednoczonych w 1876 roku11. Uroczystości owe były pretekstem do założenia wielu tak zwanych patriotycznych stowarzyszeń jak Synowie (już zlikwidowane) i Córy (ciągle istniejące) Amerykańskiej Rewolucji, Ko- 11 W Seale, The Tasteful Interlude: American Interiors Through the Camera's Eye, 1860-1917, Nashville 1982, s. 21. 18 NOSTALGIA lonialne Damy Ameryki i Towarzystwo Potomków Mayflower. To nowe zainteresowanie genealogią zrodziło się dzięki obchodom setnej rocznicy, a z drugiej strony dzięki dążeniom już ustabilizowanej klasy średniej do zdystansowania się od wielkiej liczby nowych imigrantów przeważnie pochodzenia niebrytyjskiego. W tym procesie kulturowego samookreślenia niebagatelną rolę odegrało urządzanie domów w tak zwanym stylu kolonialnym, co miało podkreślać związki z przeszłością. Jak większość wymyślonych tradycji, reaktywowany styl kolonialny był głównie odbiciem swej własnej epoki - wieku XIX. Był wyraźnie pod wpływem modnego wówczas w Anglii stylu architektonicznego - Queen Annę - który nie ma nic wspólnego z Ojcami Pielgrzymami, a którego przytulna do-mowość pociągała ludzi, mających już dosyć ekstrawagancji amerykańskiego Złotego Wieku*. Wymyślone przez Laurena tradycje wywodzą się z wyobraźni literackiej i filmowej. Wiejskie życie angielskiej szlachty, o którym myślimy, patrząc na "Super klasę", kończyło się już właściwie, kiedy Waugh pisał o nim czterdzieści lat temu. Dzisiaj, jeśli poluje się jeszcze na lisy, robi się to omalże w tajemnicy, by uniknąć ataków rozmaitych grup ekologicznych i towarzystw opieki nad zwierzętami. "Wilk morski" wywołuje w nas czarowne skojarzenia z Newport, opisanym przez Scotta Fitzgeralda, lecz chociaż marynarze odziani w zgrabne kurteczki rozwalają się na zbudowanym z tekowego drewna pokładzie sporego dwumasztowca - wspierani przez podnajętych majtków - większość z nas musi się zadowolić plastikową łódką z doczepionym motorkiem. "Safari" przypomina czasy, kiedy bogaci Amerykanie i Europejczycy mogli pojechać do Afryki i napolować się do syta; dzisiaj, jeśli tam jadą, nie biorą ze sobą mannlichera - jak to robił Hemingway - raczej minoltę. Prawdziwa, niepodległa Jamajka to nie urzekający wdzięk starego świata, lecz tłumy turystów, narkotyki i groźni czasem rastafarianie. A jeśli chodzi o niewątpliwe przyjemności związane z ogniem na kominku, pokazanym w "Chałupie z bali", to zostały one zamie- Lata 1870-1898 - rozwój ekonomii i wpływy plutokracji w rządzie - przyp. tłum. 19 NOSTALGIA nione albo przynajmniej zasilone przez skrzydła do szybowania i górskie rowery. W tych ładnych wnętrzach uderza również brak przedmiotów potrzebnych w życiu codziennym. Na próżno rozglądamy się za elektronicznymi budzikami, elektrycznymi suszarkami do włosów czy urządzeniami video. Owszem, w sypialni są stojaki na fajki i puszki na tytoń, ale nie ma ani bezprzewodowych telefonów, ani telewizorów. Można zobaczyć śniegowce wiszące na ścianie chaty, ale koło drzwi nie stoją żadne buty do jeżdżenia skuterem po śniegu. A we wnętrzu pomyślanym dla warunków tropikalnych klimatyzację zastępuje wentylator obracający się pod sufitem. Wszystkie mechaniczne przybory i artykuły gospodarstwa domowego znikły, zamiast nich widzimy ozdobione mosiądzem pudła na broń, kryształowe karafki na wodę przy łóżkach i oprawne w skórę książki. Niewątpliwie owe wizje to nie prawdziwe wnętrza, lecz makiety, zaprojektowane w celu zademonstrowania tkanin dekoracyjnych, serwet i narzut wchodzących w skład "Kolekcji"; trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś chciał umeblować swój dom zgodnie z reklamowymi folderami Laurena. Ale nie w tym rzecz; reklamy często pokazują świat nie całkiem realny czy stylizowany, lecz świat, który odpowiada ludzkiemu wyobrażeniu o tym, jak powinno być. Te tematy wybrano specjalnie jpo to, by wywołać obrazy ogólnie postrzegane jako przyjemne i wygodne, kojarzące się z bogactwem, stabilizacją i tradycją. To, co pomijają, jest równie znaczące, jak to, co zawierają. Urok tych starannie zaaranżowanych pokoi zostanie oczywiście zakłócony przez wprowadzenie w nie współczesnych przedmiotów. Tak jak reżyser filmowy, który kręcąc film historyczny eliminuje z kadru druty telefoniczne, a z taśmy warkot przelatujących samolotów, tak Lauren stara się ukryć wiek XX. Przed kamiennym kominkiem nie suszy się polipropylenowa ciepła bielizna, nie ma elektrycznego opiekacza, który zepsułby niewątpliwie tradycyjną przytulność "Chałupy z bali", ani komputera na biurku w "Super klasie". A jak my pasujemy do tego wyśnionego świata? Najlepiej nawet się doń nie przymierzać. Główne biuro Estee Lauder 20 NOSTALGIA Incorporation, wielkich zakładów kosmetycznych, mieści się w budynku General Motors w Nowym Jorku. Większość pomieszczeń biurowych jest zupełnie zwyczajna; za to gabinet dyrektorski przypomina mały salon w zamku nad Loarą. Biurko Estee Lauder oraz dwa boczne krzesła to ludwik XVI. Dalsze dwa to Drugie Cesarstwo, kanapa secesyjna, postument do lampy "Bouillotte"* (oczywiście świece zastąpiono żarówkami). Jedyne współczesne przedmioty to dwa telefony12. W gabinecie Malcolma S. Forbesa, właściciela prestiżowego czasopisma dla biznesmenów, nie ma ani śladu współczesności. Żadne telefony nie mącą harmonii georgiańskiego biurka z dwoma krzesłami w stylu Queen Annę i jednym w stylu Chippendale'a. Nie mający nic wspólnego ze współczesnością dziewiętnastowieczny świecznik zwisa z sufitu, oświetlając wyłożony mahoniem pokój. To miejsce nadaje się równie dobrze do wypicia kieliszka starego porto, jak do ubicia interesu13. Taki pozór historycznej rzeczywistości jest i trudny do osiągnięcia, i bardzo kosztowny. Oczywiście wokół tych gabinetów pana Forbesa i pani Lauder są pomieszczenia biurowe z teleksami, komputerami, ergonomiczne krzesła dla stenografek, stalowe szafy z segregatorami i jarzeniowe światło - słowem wszystko, co potrzebne do funkcjonowania nowoczesnego przedsiębiorstwa. Jedną z przyczyn, dla których całe to wyposażenie ulokowano oddzielnie, jest fakt, że bardzo trudno wkomponować je w salon a la Ludwik XVI czy w georgiański gabinet. Niedużo współczesnych urządzeń da się zakamuflować tak, żeby wyglądały jak "z epoki". Zegar firmy Baume-Mercier przeznaczony do karety ma ośmiokątną, drewnianą skrzynkę z gruszy, mosiężne okucia, a w środku mechanizm kwarcowy. Z drugiej strony, tak nowoczesny przyrząd jak fotokopiarka, która nie ma przodków, może występować tylko zamaskowana: nie przynosi to najlepszych rezultatów, jak widać * Osiemnastowieczna lampa francuska, stojąca zwykle na stoliku o tej samej nazwie, służącym do gry w karty - przyp. tłum. J. Price, Executive Style: Achieuing Success Through Good Taste and Desing, New York 1980, s. 21-23. 13 Ibid., s. 168-171. 21 NOSTALGIA po próbach zrobienia z pudła telewizora czegoś na kształt kolonialnego kredensu. Nowoczesny świat zatem trzymany jest w ukryciu. Zarówno owe gabinety, jak i kolekcje Laurena prezentują nam sposób życia, które już przeminęło. Ich realność jest cienka jak obiciowa tkanina; a jeśli ktoś chciałby być cyniczny, mógłby zauważyć, że dama z salonu Ludwika XVI urodzona jest w Queensie, pan For-bes w Brooklynie, natomiast nasz Lauren, jeszcze jeden anglofil, dorastał w Bronksie. Ale bez względu na to, czy sposób życia jest zapamiętany czy po prostu wyimaginowany, świadczy o prawdziwej nostalgii. Czy to pragnienie tradycji jest jakimś przedziwnym anachronizmem czy też odbiciem głębszej niechęci do otoczenia, które stworzył nasz nowoczesny świat? Czymże jest to, czego nam brak i czego tak uparcie szukamy w przeszłości? Rozdział 2 Intymność i prywatność 22 ; A jednak to właśnie w tym nordyckim, na pozór ponurym otoczeniu narodziło . się poczucie intymności - Stimmung. ; , . ,. : Mario Praż ...,,•'.-.- La Filosofia dell'aredamento Przyjrzyjmy się dobrze słynnemu sztychowi Albrechta Diirera Święty Hieronim w swojej pracowni. Wielki artysta renesansu tworzył zgodnie z konwencją epoki i zamiast umieścić uczonego z okresu wczesnego chrześcijaństwa we wnętrzu z V wieku - albo w Betlejem, gdzie tenże żył w rzeczywistości - ukazał go w pracowni o wystroju typowym dla Norymbergi początku XVI wieku. Widzimy starego, pochylonego człowieka piszącego coś w kącie pokoju. Światło wpada przez mieszczące się w łukowatej wnęce duże okno, podzielone ołowianymi szprosami na małe szybki. Pod oknem stoi niska ława, na niej leżą poduszki z chwostami. Wyściełane meble, do których te poduszki pasowałyby w sam raz, pojawiły się dopiero sto lat później. Drewniany stół ma konstrukcję średniowieczną -blat spoczywa na osobnej ramie i po wyjęciu paru kołków można, kiedy stół nie jest używany, całość rozebrać. Obok stołek z niskim oparciem - prekursor krzesła. Na stole widzimy tylko drewniany pulpit, krucyfiks i kałamarz, rzeczy osobiste niewątpliwie znajdują się gdzie indziej. Parę pan- 23 _. INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ tofli wepchnięto pod ławkę. Kilka drogocennych tomów rozrzuconych na ławie nie oznacza niedbalstwa - półki na książki nie były jeszcze wówczas znane. Na tylnej ścianie wisi deszczułka, za którą wetknięte są kartki papieru, scyzoryk i nożyczki. Wyżej półka z lichtarzami, a pod nią zawieszone na haczykach różaniec i słomiana miotełka; w małym kredensie znajduje się prawdopodobnie jedzenie. W niszy ściennej stoi puchar ze święconą wodą. Zwisająca z sufitu niezwykłego kształtu tykwa jest jedyną ozdobą w tym pomieszczeniu. Poza przedmiotami o znaczeniu alegorycznym -pielgrzymim kapeluszem, ludzką czaszką i klepsydrą - nie ma nic, co by nas tu zadziwiło, z wyjątkiem, oczywiście, należącego do świętego Hieronima oswojonego lwa, śpiącego na pierwszym planie. Reszta domowych przedmiotów jest zwykła i można by bez żadnych oporów usiąść na pustym krześle i poczuć się jak w domu w tym funkcjonalnym, choć wcale nie surowym wnętrzu. Moja pracownia, w której teraz piszę, ma podobne wymiary. Znajduje się na pierwszym piętrze, a ponieważ dach jest mocno spadzisty i styka się z niską ścianą, to wyciągnąwszy rękę mogę dotknąć drewnianego, pochylonego sufitu, przypominającego dno odwróconej łodzi. Okno wychodzi na zachód. Rano, gdy zazwyczaj pracuję, blade światło odbijające się od białych ścian i cedrowego sufitu pada na popielaty hinduski dywan leżący na podłodze. Mimo że mój pokój przypomina paryską mansardę, z okna nie widać dachów, kominów ani anten telewizyjnych; przeciwnie - widzę sad, szereg topól i zarysy gór Adirondack. Ten widok - nie dość rozległy, żeby go nazwać panoramą - jest bardzo angielski poprzez swój kojący spokój. Siedzę w skrzypiącym, obrotowym fotelu, takim jakie dawniej bywały w redakcjach gazet; na nim leży podniszczona poduszka ze sztucznej gąbki. Gdy rozmawiam przez telefon, odchylam się do tyłu i czuję się jak Pat O'Brien* z The Front Page. Fotel jest na kółkach, więc mogę sobie nim jeździć i sięgać do książek, czasopism, papierów, ołówków i spinaczy, które walają się dookoła. Wszystko, * Aktor z filmu "Tytułowa strona" nakręconego w 1931 r., którego tematem jest środowisko dziennikarzy - przyp. tłum. 24 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ co potrzebne, mam pod ręką jak w każdym dobrze urządzonym warsztacie pracy, czy jest to pokój pisarza, czy kabina pilota w samolocie. Oczywiście inaczej organizuje się przestrzeń potrzebną do pisania książki, a inaczej do sterowania samolotem. Niektórzy pisarze mogą pracować tylko przy wysprzątanym, czystym stole, mój natomiast pokryty jest grubą warstwą makulatury, na którą składają się otwarte książki, encyklopedie, słowniki, pisma ilustrowane, kartki papieru i wycinki z gazet. Wyciągnięcie czegokolwiek z tego stosu przypomina grę w bierki. W miarę posuwania się mojej pracy ten "śmietnik" gęstnieje, a miejsca na pisanie ubywa. Ale mimo wszystko dobrze się czuję w tym nieładzie, a gdy skończę rozdział i na biurku jest znowu porządnie i czysto, zaczyna mi być nieswojo. Puste biurko - tak jak biała kartka papieru - może onieśmielać. "Domowość" nie oznacza nieskazitelności. Gdyby tak było, wszyscy mieszkaliby w bezosobowych wnętrzach, wziętych żywcem z pism architektonicznych. To czego brak w tych nienagannie czystych pokojach albo co przebiegli fotografowie usunęli przed zrobieniem zdjęcia, to jakiś ślad ludzkiej obecności. Mimo artystycznie porozstawianych wazonów i starannie ułożonych książek o sztuce nie widać, żeby tu ktoś kiedyś mieszkał. Te nieskazitelne wnętrza fascynują mnie i odrzucają zarazem. Czy ludzie mogą naprawdę gdzieś żyć, nie robiąc bałaganu? Jak udaje im się nie porozrzucać niedzielnych gazet po całym salonie? Jak sobie radzą bez pasty do zębów czy resztek mydła w łazience? Gdzie ukrywają oznaki życia codziennego? Moją pracownię wypełnia mnóstwo osobistych pamiątek, fotografii i przedmiotów związanych z rodziną, przyjaciółmi i pracą zawodową. Mały gwasz przedstawiający młodego człowieka -mnie samego - siedzącego na progu domu na Formenterze. Wyblakłe brązowe zdjęcie niemieckiego zeppelina, unoszącego się nad Bostonem. Mój własny dom sfotografowany podczas budowy. Ozdoba z Gurajati wisząca na ścianie. Oprawiony list od Sławnego Człowieka. Tablica z korka z poprzypinanymi notatkami, numerami telefonów, biletami wizytowymi i zapomnianymi rachunkami. Czarny sweter, kilka książek i skórzana torba leżą na tapczanie, 25 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ stojącym po drugiej stronie pokoju. Moje biurko jest stare. Nie jest co prawda żadnym cennym antykiem, ale jego piękne proporcje przypominają czasy, kiedy pisanie listów było przyjemnością i sztuką uprawianą przy pomocy pióra, atramentu i suszki. Czuję się zawstydzony, kiedy bazgrzę jakieś niechlujne zdania na kawałku żółtego, taniego papieru z bloku. Na biurku poza wieloma książkami i papierami mam jeszcze miedzianą, ciężką kłódkę, służącą jako przycisk, puszkę pełną ołówków, głowę Siuksa z lanego żelaza, której używam jako podpórki do książek, i srebrną tabakierkę z podobizną Jerzego II na pokrywce. Czy należała kiedyś do mojego dziadka? Nie pamiętam. Natomiast stojące obok bakelitowe pudełko na papierosy chyba na pewno - są na nim nie tylko jego inicjały, ale i znak fabryczny przedwojennej polskiej firmy. Przedmioty osobiste, krzesło, biurko - miejsce do pisania. Niewiele zmieniło się przez ponad trzysta lat. A może jednak? Durer narysował pustelnika, a więc człowieka pracującego samotnie, ale posiadanie dla siebie oddzielnego pokoju było w XVI wieku rzeczą niezwykłą. Dopiero sto lat później zaistniały pomieszczenia, do których człowiek mógł się wycofywać z publicznego życia - pokój taki nazywano "zaciszem". I chociaż w tytule sztychu użyto słowa "pracownia", jest to w rzeczywistości miejsce o licznych, acz nie prywatnych przeznaczeniach. Mimo spokoju, jaki panuje na tym wspaniałym rysunku, nie byłofcy tam możliwe skupienie i odosobnienie, kojarzące się nam z miejscem pracy pisarza. Domy bowiem były wówczas pełne ludzi, o wiele bardziej niż dzisiaj, i trudno było o jakąkolwiek prywatność. Ponadto wszystkie pokoje były wielofunkcyjne; w południe odstawiano pulpit i mieszkańcy zasiadali dookoła stołu, żeby spożyć posiłek. Wieczorem odsuwano stół, a długa ława stawała się kanapą. Na noc pomieszczenie przemieniało się w sypialnię. Na tym sztychu nie widać łóżka, ale w innej wersji Durer pokazał uczonego, jak pisze na małym pulpicie, siedząc na łóżku. Gdyby ktoś z nas usiadł na takim stołku z oparciem, bardzo szybko miałby dosyć. Poduszki co prawda trochę "zmiękczały" twarde, płaskie drewno, ale i tak nie jest to krzesło, na którym można odpocząć. 26 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ W pokoju Diirera są różne przyrządy - klepsydra, nożyczki, gęsie pióro, ale nie ma żadnych maszyn ani narzędzi mechanicznych. Chociaż huty szkła na tyle się rozwinęły, że duże okna stały się w ciągu dnia prawdziwym źródłem światła, na noc z półek ściągano świece. Wtedy praca stawała się bardzo trudna, prawie niemożliwa. Ogrzewanie było prymitywne. Domy w XVI wieku miały palenisko lub piec kuchenny tylko w głównej izbie i żadnego ogrzewania w reszcie domu. Zimą w pokoju o grubych murach i kamiennej podłodze było strasznie zimno. Fałdziste szaty świętego Hieronima są nie tylko sprawą zwyczaju czy mody, ale z powodu panującej temperatury wręcz koniecznością, zaś jego skurczona postać nie oznacza wyłącznie pobożności, ale i zmarznięcie. Ja także jestem pochylony nad moją pisaniną, co prawda nie na pulpicie, ale na bursztynowym ekranie komputera. Zamiast skrobania gęsiego pióra na pergaminie słyszę cichutkie klik, klik, a od czasu do czasu coś w rodzaju mruczenia, kiedy maszyna zapisuje moje myśli na plastikowej dyskietce. Ta maszyna, która jak każą wierzyć, zrewolucjonizuje nasz sposób życia, już wpłynęła na literaturę - przywróciła spokój czynności pisarza. Na starych obrazach przedstawiających ludzi zajętych pisaniem rzuca się w oczy brak jednej rzeczy: kosza na papiery; papier był zbyt cenny, by go wyrzucać i pisarz musiał mieć gotowy tekst w głowie. Tu zrobiliśmy pełne koło, bo drukarka też skończyła z marnowaniem papieru. Ja tylko naciskam guzik, ekran migoce i już po wszystkim; niepotrzebne słowa znikają na zawsze. To działa bardzo kojąco. A więc tak naprawdę to bardzo dużo zmieniło się w domu. Niektóre zmiany są zupełnie oczywiste - dzięki nowej technologii nastąpił ogromny postęp w ogrzewaniu i oświetlaniu domów. Nasze meble do siedzenia stały się bardziej wyrafinowane i wymyślne, lepiej przystosowane do odpoczynku. Inne zmiany, dotyczące np. sposobu używania pokojów albo stopnia prywatności, jaki się osiąga, są mniej widoczne. Czy w mojej pracowni panuje większy komfort? Najprostsza odpowiedź brzmi "tak", ale gdybyśmy spytali o to Diirera, jego reakcja mogłaby nas zdziwić. Przede wszystkim nie zrozumiałby pytania. "Co masz na myśli, mówiąc «komfortowy»?" - spytałby z niekłamanym zdumieniem. 27 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ Słowo "komfortowy" nie miało pierwotnie nic wspólnego z zadowoleniem czy przyjemnością. Jego korzeniem jest łacińskie con-fortare - "wzmacniać" albo "pocieszać" - i w takim znaczeniu używano go przez wieki. Mówiło się: "Był komfortem dla swojej matki na stare lata". W tym samym sensie stosowano je w teologii: Kom-forter - Duch Święty. Z czasem komfort zaczął mieć także prawne znaczenie: w XVI wieku komforterem nazywano kogoś, kto namawiał do zbrodni lub w niej pomagał. Ta idea podtrzymywania w końcu rozszerzyła się i objęła ludzi i rzeczy, które dawały zadowolenie: "komfortowe" zaczęło znaczyć "zadowalające" lub "wystarczające" -już można było powiedzieć, że łóżko ma komfortową szerokość, ale jeszcze nie, że jest komfortowe. W dalszym ciągu wyrażenie "komfortowy dochód" wskazywało na dochód spory, ale nie oszałamiający. Następne pokolenia rozszerzyły to do pojęcia "dogodności" i w końcu określenia "komfortowy" zaczęto używać w znaczeniu dobrego fizycznego samopoczucia i odczuwania przyjemności, ale nastąpiło to dopiero w XVIII wieku, w długi czas po śmierci Durera. Sir Walter Scott był jednym z pierwszych powie-ściopisarzy, który użył tego słowa w nowym sensie, pisząc: "Niech sobie na dworze będzie mróz, u nas panuje prawdziwy komfort". Późniejsze znaczenia ograniczyły się już wyłącznie do "zadowolenia", często w sprawach wiążących się z ciepłem: w świeckiej terminologii epoki wiktoriańskiej "komforter" przestał znaczyć "Zbawiciel", natomiast słowo to zaczęło oznaczać ciepły, trykotowy szal; dziś to pikowana kołderka. Słowa mają wielką wagę. Język nie jest po prostu narzędziem przekazywania jak rura wodociągowa, jest natomiast odzwierciedleniem tego, jak myślimy. Używamy słów nie tylko w celu opisania przedmiotów, ale także dla wyrażenia myśli, a wprowadzanie słów do języka to zarazem przenikanie myśli do świadomości. Jak napisał Jean Paul Sartre: "Nadawanie nazw przedmiotom polega na przenoszeniu bezpośrednich, nieuświadomionych, być może lekceważonych wydarzeń na płaszczyznę refleksji i obiektywnego pojmowania"1. Weźmy np. słowo weekend, które pocho- 1 Cyt. w: M. Pawley, The Time House, w: Meaning in Architecture, ed. Ch. Jencks, G. Baird, London 1969, s. 144. 28 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ dzi z końca XIX wieku. Średniowieczny weekday odróżnia dni pracy od Dnia Bożego, natomiast świecki weekend, pierwotnie określający czas zamknięcia biur i sklepów, zaczął oznaczać sposób życia zorganizowanego wokół poszukiwania rozrywki. Angielskie słowo i angielski pomysł wszedł do wielu języków w niezmienionej formie (le weekand, el weekend, das weekend). Inny przykład. Nasi dziadkowie wsuwali rolki papieru w pianolę. Dla nich pianino i rolka tworzyły części tego samego urządzenia. My natomiast odróżniamy maszynę od instrukcji, które jej dajemy. Maszynę nazywamy "oprzyrządowaniem", a dla instrukcji wymyśliliśmy nowe słowo: "oprogramowanie". To więcej niż żargon; słowo oznacza inny sposób myślenia o technologii. Jego wejście do języka to ważny moment*. Pojawienie się słowa "komfort" w kontekście dobrego domowego samopoczucia jest również czymś więcej niż wydarzeniem z dziedziny leksykografii. Są i inne wyrazy w języku angielskim o podobnym znaczeniu, np. "przytulny", ale powstały one później. Pierwsze użycie słowa "komfort" opisujące poziom domowych uroków czy przyjemności zjawiło się dopiero w XVIII wieku. Dlaczego tak późno? Podobno kanadyjscy Eskimosi mają wiele słów na określenie rozmaitych rodzajów śniegu. Jak żeglarze, którzy bardzo wzbogacili słownik, żeby móc dokładnie opisać pogodę, tak Eskimosi muszą umieć rozróżnić śnieg świeży i stary, zbity i puszysty itp. My nie mamy takich potrzeb i mówimy po prostu "śnieg", ale ci, którzy uprawiają biegi narciarskie, muszą zdawać sobie sprawę z rozmaitych warunków śniegowych i robią to za pomocą nawiązywania do różnych kolorów smarów narciarskich: mówią o śniegu purpurowym albo niebieskim. To nie są pojęcia nowe, wskazują tylko na potrzebę wysubtelnienia języka, by sprostać specjalnym potrzebom. Podobnie zaczęto używać słowa "komfort" w innym znaczeniu, ponieważ ludzie odczuwali potrzebę specjalnego słowa, * Po raz pierwszy słowo "oprogramowanie" zostało użyte w 1963 roku (wg Oxford English Didionary), wówczas jeszcze wyłącznie przez elektroników. Jego wejście w obieg i do publicznej świadomości nastąpiło ponad dziesięć lat później, kiedy pojawiły się tanie komputery domowe. 29 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ żeby wyrazić ideę, która wcześniej albo nie istniała, albo nie wymagała nazwy. Zacznijmy "badanie" komfortu od przypomnienia sobie, co działo się w Europie w XVIII wieku i czemu ludzie nagle postanowili, że potrzebne jest specjalne słowo do określenia czegoś, co pojawiło się w ich domach. Ale zanim się tym zajmiemy, trzeba najpierw spojrzeć na okres wcześniejszy, czyli wieki średnie. Średniowiecze, jak wiadomo, to dość mroczna epoka historyczna, którą można rozmaicie interpretować. Jak napisał pewien uczony francuski: "Odrodzenie uważało średniowieczne społeczeństwo za scholastyczne i statyczne, reformacja postrzegała je jako hierarchiczne i zepsute, a oświecenie miało za nierozumne i zabobonne"2. Dziewiętnastowieczny romantyzm, który idealizował średniowiecze, uznał je za antytezę rewolucji przemysłowej. Pisarze i artyści, jak Thomas Carlyle i John Ruskin, rozpowszechniali wizerunek wieków średnich, przedstawiający krainę prostoty i szczęśliwości, nie mającą nic wspólnego z mechanizacją. Taki obraz bardzo wpłynął na nasz odbiór średniowiecza i przyczynił się do powstania opinii, że społeczeństwo średniowieczne było zarówno technologicznie zupełnie nierozwinięte, jak i technologii nie pragnęło. To całkowicie mylny pogląd. Wieki średnie stworzyły nie tylko iluminowane książki, ale także okulary, nie tylko katedry, ale również kopalnie węgla. Zasadnicze zmiany nastąpiły zarówno w przemyśle surowcowym, jak i w tzw. manufakturze. Pierwszy udokumentowany przykład masowej produkcji - podków końskich -miał miejsce w średniowieczu. Między X a XIII wiekiem, w czasie boomu technologicznego, powstały takie wynalazki, jak mechaniczny dzwon, pompa ssąca, poziomy warsztat tkacki, koło wodne, wiatrak, a nawet po obu stronach kanału La Manche młyny poruszane siłą pływów. Zmiany w rolnictwie stworzyły ekonomiczne podstawy dla całego szeregu działań natury technicznej. Głęboko orzący pług i pomysł płodozmianów zwiększyły produkcję rolną czterokrotnie i XIII wiek ustalił rekord wydajności na następne J. Gimpel, The Medieval Machinę: The Industrial Revolution of the Middle Ages, New York 1980, s. 237-238. 30 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ pięćset lat3. Wieki średnie nie tylko nie były technologicznie czarną dziurą, ale wręcz przeciwnie - wtedy właśnie rozpoczęło się autentyczne uprzemysłowienie Europy. Wpływ tego okresu odczuwano przynajmniej do XVIII wieku we wszystkich aspektach życia codziennego, także w podejściu do własnego domu. Wszelkie rozważania na temat życia domowego w wiekach średnich muszą zawierać jedno ważne zastrzeżenie: nie dotyczą one większości społeczeństwa, żyjącej w biedzie. Pisząc o schyłku średniowiecza, historyk J. H. Huizinga twierdzi, że był to świat ostrych kontrastów, w którym doceniano zdrowie, bogactwo i szczęście (ten stary dobry toast), bo były one równie wartościowe, co rzadkie: "Dzisiaj z trudnością rozumiemy, jakim szczęściem było dawniej posiadanie futra, dobrego ognia na palenisku, miękkiego łóżka czy szklanki wina"4. Zwrócił też uwagę, że średniowieczna sztuka ludowa, w której widzimy piękno prostoty, była może bardziej ceniona przez jej współczesnych za przepych i pompatyczność. Przeozdobiona wspaniałość, której często nie zauważamy, dowodzi, czego potrzebowali ludzie z wrażliwością stępioną przez straszne warunki życia. Wspaniałe widowiska świeckie i religijne charakterystyczne dla owych czasów trzeba traktować nie tylko jako ceremonie, ale również jako antidotum przeciw nędzy życia codziennego5. Ludność uboga żyła w okropnych warunkach. Brakowało jej wody i urządzeń sanitarnych, prawie nie posiadała mebli i bardzo mało osobistych rzeczy. Ta sytuacja, w każdym razie w Europie, trwała aż do początków XX wieku6. W miastach ludzie mieli tak małe domy, że życie rodzinne było ograniczone; ciasne, jednoizbowe nory były zaledwie schronieniem. Dzieci starsze szły na A Ibid., s. 43-44. 4 J. H. Huizinga, Jesień średniowiecza, przeł. T. Brzostowski, Warszawa 1974. Przeł. za autorem K. Husarska. Jeżeli w książce nie podano nazwiska tłumacza w cytacjach - autorką przekładu za W. Rybczyńskim jest K. Husarska, nawet jeśli istnieją polskie wydania cytowanych dzieł. 5 Ibid., s. 248. 6 M. Pawley, Architecture vs. Housing, New York 1971, s. 6. 31 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ służbę czy do terminu wcześnie rozstając się z rodziną i tylko zupełnie maleńkie pozostawały z rodzicami. Niektórzy historycy twierdzą, że te nieszczęsne istoty w ogóle nie znały pojęcia "domu" czy "rodziny"7. Mówienie o komforcie czy dyskomforcie w takich warunkach to zupełny absurd; oni zaledwie egzystowali. O ile biedota nie uczestniczyła w średniowiecznym dobrobycie, o tyle inna warstwa społeczna, mieszkańcy miast, korzystali z niego w całej pełni. Wolne miasto było jednym z najważniejszych i najoryginalniejszych osiągnięć średniowiecza. Wiatraki i młyny zapewne wynalezione zostały przez inne społeczeństwa (i tak było w istocie), ale wolne miasto, niezależne od feudalnych majątków, mogło powstać tylko w Europie. Jego mieszkańcy, francuscy bour-geois, holenderscy burghers, włoscy borghese i angielscy burgesses tworzyli nową, miejską cywilizację8. Słowo bourgeois pojawiło się po raz pierwszy we Francji na początku XI wieku9. Oznaczało kupców i rzemieślników mieszkających w otoczonych murami miastach, rządzonych przez wybranych przez siebie radnych, a nie przez pana, i przeważnie poddanych bezpośrednio królowi (który ustanawiał wolne miasto). Ci "obywatele" (pojęcie obywatelstwa narodowego przyszło znacznie później) odróżniali się od reszty społeczeństwa, które było feudalne, kościelne albo rolnicze. Oznaczało to, że kiedy w tym samym czasie wasale wyruszali gdzieś na wojnę, mieszczanie mieli sporą niezależność i mogli spokojnie korzystać z dobrobytu ekonomicznego. Arystokraci mieszkali wtedy w warownych zamkach, księża i mnisi w klasztorach, chłopi pańszczyźniani w ruderach, natomiast mieszczanie w domach i dlatego od ich wnętrz zaczynamy nasze omówienie. Typowy mieszczański dom w XVI wieku służył jako miejsce do mieszkania i do pracy zarazem. Parcele budowlane wyznaczały gra- 7 P. Aries, Centuries of Childhood; A Social History of the Family, trans. R. Baldick, New York 1962, s. 392. Przekł. poi.: Historia dzieciństwa. Dziecko i rodzina w dawnych czasach, przel. M. Ochab, Gdańsk 1995. 8 J. Lukacs, The Bourgeois Interior, w: "American Scholar", 39 (1970) nr 4, s. 620-621. 9 J. Evans, Life in Mediwal France, London 1969, s. 30-43. 32 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ nice ulic, ponieważ otoczone murami średniowieczne miasto musiało być gęsto zabudowywane. Długie, wąskie budynki miały przeważnie dwa poziomy i podziemne sklepienie czy piwnicę, które służyły za skład na zapasy i towary. Główna kondygnację domu, a w każdym razie tę, która wychodziła na ulicę, zajmował sklep, a jeśli właściciel był rzemieślnikiem, to pracownia lub warsztat. Powierzchni mieszkalnej nie tworzył, jak moglibyśmy się spodziewać, szereg pokoi, lecz jedno ogromne pomieszczenie - hali - otwarte aż po belki stropowe. Tutaj ludzie gotowali, jedli, bawili się i spali. A jednak odtworzone wnętrza średniowiecznych domów zawsze wyglądają na puste. W ogromnych pokojach stoi tylko kilka mebli, ściany są obite tkaniną, przy dużym palenisku ława. To wrażenie pustego wnętrza nie jest współczesnym wymysłem; średniowieczne pomieszczenia były minimalnie umeblowane i to niezwykle prostymi sprzętami. Skrzynie służyły jednocześnie za siedziska i schowki. Mniej zamożni używali czasami skrzyni (truhe) jako łóżka - trzymane w niej ubrania służyły za materac. Najczęściej spotykane meble to ławy, stołki i stoły rozstawiane na kobyłkach. Łóżka bywały też składane, aczkolwiek pod koniec średniowiecza ważniejsze osobistości sypiały w normalnych, szerokich łożach, stojących przeważnie w rogu pokoju. Łoża służyły również za miejsca do siedzenia, ponieważ ludzie siadali, pokładali się i kucali gdzie popadło, na skrzyniach, stołkach, poduszkach, stopniach, a często i na podłodze. Sądząc po ówczesnym malarstwie, w średniowieczu miejsce wybierano sobie przypadkowo. Istniał natomiast jeden mebel, na którym ludzie nieczęsto siadali, a mianowicie krzesło. Krzeseł używano już w Egipcie za czasów faraonów, a Grecy doprowadzili ich' kształt w V wieku przed Chrystusem do wyrafinowanego stylu i elegancji. Potem Rzymianie sprowadzili je do Europy, ale po upadku ich imperium - w tzw. mrokach średniowiecza - o krzesłach zapomniano. Datę ich ponownego zaistnienia trudno ustalić, dość że w XV wieku pojawiają się z powrotem. Ale jakże zmienione! Greckie klismos miały niską, wklęsłą tylną poręcz, przystosowaną do budowy ciała ludzkiego i skośnie rozstawione nogi, co umożliwiało siedzącemu swobodne 33 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ odchylenie się do tyłu. Wygodna poza spoczywającego Greka, z ręką luźno zwisającą ponad poręczą i skrzyżowanymi nogami, to bardzo współczesny widok. Ten sposób siedzenia był zupełnie niemożliwy na krześle średniowiecznym, które miało twarde, płaskie siedzenie i wysokie pionowe oparcie, a jego funkcja była raczej dekoracyjna niż użytkowa. W wiekach średnich ani krzesła, ani fotele w kształcie pudeł nie musiały być wygodne; były symbolami autorytetu. Żeby zasiadać w fotelu, trzeba było być ważną osobą - nieważni siadali na ławach. Jak to ujął pewien historyk, jeśli się miało prawo do fotela, to się w nim zasiadało: ale nikt się w nim nigdy nie rozpierał10. Braki w umeblowaniu i zadowalanie się prostymi sprzętami wynikały ze sposobu używania domów w średniowieczu. Ludzie raczej od czasu do czasu w nich przebywali niż naprawdę je zamieszkiwali. Możnowładcy mieli wiele rezydencji i często podróżowali. Wraz z decyzją wyjazdu zwijano tkaniny ze ścian, pakowano skrzynie, zabierano łóżka i cały ten dobytek ładowano na wozy. Dlatego tak dużo średniowiecznych mebli jest przenośnych i składanych. Francuskie i włoskie określenia mebli - mobiliers i mobilia - znaczą "ruchomości"11. Mieszczanie odznaczali się mniejszą ruchliwością, ale i oni potrzebowali składanych i przenośnych mebli, chociaż z innych powodów. Średniowieczny dom spełniał rolę miejsca publicznego, nie prywatnego. Hallu używ*ano prawie bez przerwy, gotowano w nim, jadano, przyjmowano gości, załatwiano interesy, a w nocy służył do spania. Te rozmaite funkcje umożliwiało ustawiczne przestawianie mebli. Nie istniał specjalny "stół do jedzenia", używano go do przygotowywania potraw, jedzenia, liczenia pieniędzy, a nawet w razie konieczności do spania. Ponieważ liczba stołowników była zmienna, stan stołów i krzeseł malał lub zwiększał się zależnie od potrzeb. Na noc odsuwano stoły, a wnoszono łóżka. W re- 10 J. Gloag, A Sodal History of Furniture Design: From B. C. 1300 to A. D. 1960, London 1966, s. 93. S. Giedion, Mechanization Takes Command: A Contribution to Anonymous History, New York 1969, s. 270-272. 34 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ zultacie umeblowanie nie mogło mieć charakteru stałego. Obrazy przedstawiające średniowieczne wnętrza ukazują całkowicie przypadkowe rozstawienie mebli, które odsuwano pod ścianę, gdy nie były akurat potrzebne. Odnosi się wrażenie, że nie przywiązywano znaczenia do poszczególnych mebli z wyjątkiem fotela, a później łóżka; traktowano je bardziej jako wyposażenie niż cenną osobistą własność. średniowieczne wnętrza z witrażowymi oknami, ławami i gotyckimi maswerkami często zdradzały swoje kościelne pochodzenie. Zakony klasztorne w tych czasach były wielonarodowymi zgromadzeniami, w których powstawało dużo naukowych i technicznych wynalazków, ale wpływały one także na inne dziedziny życia, na muzykę, literaturę, sztukę i medycynę. Podobnie miała się sprawa z meblami, z których większość pochodziła z pomieszczeń kościelnych: skrzynie na ozdobne szaty liturgiczne, stoły w refektarzach, pulpity do czytania, stalle. Pierwsze udokumentowane szuflady służyły do przechowywania akt w kościołach12. Umeblowanie klasztorne było umyślnie surowe; odpowiadało ascetycznemu życiu zakonników, nie było bowiem powodu, żeby swą energię twórczą zużywali oni na umilanie sobie czasu13. Stalle z prostymi oparciami skłaniały do myślenia o sprawach wyższych (i nie pozwalały siedzącemu usnąć), a twarde ławy (można je jeszcze dziś znaleźć w oksfordzkich kolegiach) nie pozwalały na marudzenie przy jedzeniu. W średniowiecznych wnętrzach nie tyle dziwi nas brak umeblowania (puste współczesne domy przyzwyczaiły nas do tego), co ścisk i zgiełk, jaki w nich panował. Te domy, wcale nie duże -chyba że porównać je do nor biedoty - zawsze były zatłoczone. Częściowo dlatego, że wobec braku restauracji, barów i hoteli służyły do załatwiania interesów i spotkań towarzyskich, ale również dlatego, że mieszkała w nich duża liczba ludzi: właściwa rodzina, a także najemni pracownicy, służba, terminatorzy, przyjaciele i protegowani - gromada licząca dwadzieścia pięć osób nie była rzad- 12 13 Md., s. 276-278. J. Evans, op. cit., s. 61-62. 35 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ kością. Ponieważ wszyscy oni żyli w jednym, najwyżej dwóch pokojach, wszelka prywatność była zupełnie niemożliwa*. Przypominało to obrazki spotykane współcześnie w wojsku czy w internacie szkolnym. Jedynie ludzie wyjątkowi - mnisi czy uczeni (jak święty Hieronim) - mogli przebywać w odosobnieniu. Nawet spanie było czynnością zbiorową. Nie tylko w jednym pomieszczeniu stało dużo łóżek, ale również w każdym łóżku sypiało wiele osób. Z testamentu Richarda Toky, zmarłego w 1391 roku kupca londyńskiego, wynika, że w jego hallu stały cztery łóżka i kołyska14. Mnogość osób tłumaczy też wielkość łóżek - zwykle miały one trzy metry kwadratowe. Wielkie łoże Ware'a było tak szerokie, że "cztery pary mogły wygodnie obok siebie spocząć, nie przeszkadzając sobie nawzajem"15**. Jak w tych warunkach ludzie osiągali intymność? Najwyraźniej nie osiągali jej. Malarstwo średniowieczne często przedstawia pary w łóżku czy w kąpieli, a wokół, w tym samym pokoju, przyjaciele lub służący prowadzą konwersację16. Nie oznacza to wcale, że życie w średniowieczu było prymitywne. Kąpiel na przykład stanowiła modne zajęcie. Ważną rolę tutaj odgrywały klasztory, będące nie tylko ośrodkami pobożności, lecz również czystości. Higiena miała pierwszorzędne znaczenie, na przykład w zakonie przemądrych cystersów; ich założyciel, święty Bernard, wyłożył to w zakonnej Regule, rękopisie mówiącym nie tylko o sprawach religijnych, ale i o doczesnych. Przeznaczenie tonsury, powiedzmy, nie było symboliczne, głowy zakonników golono, żeby nie dopuścić do zawszenia. Reguła zawiera szczegółowy rozkład zajęć, a także rozmieszczenie budynków wznoszonych we- * Idea prywatności jest również nieobecna w wielu niezachodnich kulturach, szczególnie w Japonii. Nie posiadając własnego słowa do opisania tego zjawiska, Japończycy zapożyczyli je z angielskiego - praibashii. 14 C. Platt, The English Medieval Town, New York 1976, s. 73. Fragment wiersza księcia Ludwika z Anhalt-Kohten (1596) cyt. w: J. Gloag, A Social History..., s. 105. ** Znajduje się obecnie w Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie - przyp. tłum. M. Praż, Ań Illustmted History of Interior Decoration: From Pompeii to Art Nouveau, trans. W. Weaver, New York 1982, s. 81. 36 15 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ dług określonego planu, podobnie jak dziś budowane są hotele dla biznesmenów. Mówiono, że ślepy mnich może wejść do któregokolwiek z przeszło siedmiuset klasztorów cystersów i nie zgubi się17. W każdym zespole zabudowań istniało lavatorium albo łaźnia, zaopatrzona w drewniane balie i urządzenia ułatwiające grzanie wody. Przy refektarzach, na zewnątrz, znajdowały się małe umywalnie ze stale przepływającą zimną wodą do mycia rąk, przed i po posiłkach. Misericord, gdzie odbywała się rytualna kąpiel umierających mnichów, był usytuowany nie opodal ambulatorium, a rere-dorter, skrzydło, w którym mieściły się latryny, budowano przy sypialniach (dorter). Woda używana w tych urządzeniach odpływała krytymi strumieniami, odpowiednikami dzisiejszych kanałów18. Większość domów mieszkańców miast w Anglii była wyposażona w miejscową kanalizację i podziemne szamba. Wiele piętna-stowiecznych budynków (nie tylko pałace i zamki) miało tak zwane "garderoby", czyli wygódki z rurami na wyższym piętrze, prowadzącymi do podziemia19. Czyszczono je od czasu do czasu i kiedy miasto spało, "nocny brud" przewożono na wieś, gdzie był używany jako nawóz. Częściej nieczystości z owych garderób i wygódek spływały prosto do rzek i strumieni, co powodowało skażenie studni i liczne epidemie cholery. To dowód naukowej niewiedzy -nie brudu - tej samej, która uniemożliwiała ludziom w XIV wieku obronę przed Czarną Śmiercią, nie rozumieli oni bowiem, że jej głównymi nosicielami są szczury i muchy. Pozbawieni Reguły laicy nie przestrzegali higieny równie surowo, jak zakonnicy, ale istnieją dowody, że i oni dbali o czystość. Czternastowieczny manuskrypt Menagere de Paris doradzał gospodyni domowej: "Wejście do twojego domu, to znaczy salon i odrzwia, przez które przybysze wchodzą, by porozmawiać w środku, powinny być wcześnie rano zamiecione i trzymane czy- 17 J. Gimpel, op. cii., s. 3-5. 18 L. Wright, Clean and Decent: The History of the Bath and the Loo, London 1980, s. 19-21. 19 C. Platt, op. cit., s. 71-72. 37 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ sto, a stołki, fotele i poduszki odkurzone i wytrzepane"20. Podłogę w hallu należało wysypać słomą w zimie, a kwiatami i ziołami w lecie. Ten miły zwyczaj miał swoje praktyczne powody: chodziło zarówno o utrzymanie podłogi w dobrym stanie i czystości, jak i o przyjemny zapach. W powszechnym użyciu były umywalki i cebrzyki, choć nie istniały łazienki. Tylko w klasztorach i w specjalnych budynkach, jak pałac Westminster, znajdował się pokój przeznaczony wyłącznie do kąpieli; cebrzyki można było łatwo przenosić, tak jak i inne meble21. Drewniane balie do kąpieli miały przeważnie duże rozmiary i kąpiele często odbywano wspólnie. W średniowieczu kąpiel była wydarzeniem rytualnym, jak jeszcze dziś w niektórych kulturach wschodnich. Stanowiła część uroczystości weselnych czy bankietów i towarzyszyły jej rozmowy, muzyka, jedzenie, picie i oczywiście miłość22. Maniery przy stole były niezwykle wyszukane. Etykietę traktowano poważnie i nasze tradycyjne dawanie pierwszeństwa gościom, a także nakładanie im kolejnych porcji wywodzi się ze średniowiecza. Mycie rąk przed jedzeniem to też zwyczaj z tamtych czasów, który przetrwał do dziś. Zresztą mycie rąk przed, po i w czasie posiłku było wtedy koniecznością, bo chociaż do zup używano łyżek, to nie znano widelców i ludzie jedli przeważnie palcami; podobnie jak obecnie w Indiach czy Arabii Saudyjskiej, również w średniowieczu nie było to nietaktem. Jedzenie podawano na ogromnych półmiskach, pokrajane na małe kawałki układano na deszczułkach lub dużych kromkach chleba, które - jak meksykańskie tortillas czy hinduskie chapatis - służyły za jadalne talerzyki. Dziś panuje mniemanie, że w średniowieczu odżywiano się obficie, ale jedzenie było pospolite i mało wymyślne; tymczasem bylibyśmy zdumieni rozmaitością ówczesnych potraw. Rozwój miast spowodował wzrost wymiany handlowej takich towarów, jak piwo z Niemiec, wino z Francji i Włoch, cukier z Hiszpanii, sól z Polski, miód z Rosji, a dla bogaczy przyprawy ze Wschodu. Jedzenie nie 20 ~" Cyt. w: J. Evans, op. dl., s. 51. 21 L. Wright, op. di., s. 29-32. 22 Ibid., s. 31. 38 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ było też wcale mdłe; cynamon, imbir, gałkę muszkatołową i pieprz mieszano z pospolitymi ziołami, takimi jak pietruszka, mięta, czosnek i tymianek23. Zachowało się sporo dokumentacji na temat przyjęć dworskich. Miały one ekstrawagancki charakter i składały się z licznych potraw, podawanych w ściśle przestrzeganych odstępach czasu. Wielka rozmaitość wynikała z faktu, że jadano zarówno dziczyznę, jak i mięso zwierząt domowych, a królewskie menu brzmi czasami jak spis "lokatorów" w towarzystwie opieki nad zwierzętami: pawie, czaple białe, czaple zwykłe, bociany i orły. Taka egzotyka robi wrażenie, ale i zwykły mieszczanin jadał zupełnie dobrze. Oto przepis na "faszerowanego kuraka", zwykłe danie opisane przez Chaucera: upieczonego kurczaka nafaszerować mieszanką z szałwi, wiśni, sera, piwa i płatków owsianych, po czym polać sosem z miąższu pandemayne (delikatny biały chleb), ziół i soli pomieszanych z Romeney (małmazyjskie wino)24. No a co zrobić ze średniowiecznym domem? Walter Scott opisawszy w Ivanhoe dwunastowieczny zamek, przestrzega czytelnika: "Była tam wspaniałość i nawet próby prymitywnego gustu; ale komfortu niewiele, a ponieważ nie był znany, to go i nie brakowało"25. Zdaniem dwudziestowiecznego historyka architektury, Siegfrieda Giediona, "z dzisiejszego punktu widzenia komfort w wiekach średnich w ogóle nie istniał"26. Nawet Lewis Mum-fort, który uwielbiał tę epokę, twierdził, że "średniowieczny dom miał zaledwie przeczucie... komfortu"27. Te sądy są prawdziwe i nie można ich fałszywie interpretować. Ludzie w wiekach średnich nie byli - jak to starałem się przedstawić - całkowicie pozbawieni komfortu. Ich domy nie były ani prymitywne, ani prostackie i nie myślmy, że ludzie mieszkali w nich bez przyjemności. Ale nie jest 23 M. E Cosman, Fabulous Feasts: Medieual Cookery and Ceremony, New York 1976, s. 45. 24 Ibid., s. 69. 25 Cyt. w: M. Fraz, op. di., s. 52-53. 26 S. Giedion, op. di., s. 299. 27 L. Mumford, The City in History: Its Origins, Its Transformation and its Prospects, New York 1961, s. 287. ' 39 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ dla nas jasne, czy panował w nich komfort i jaki. Naszym średniowiecznym przodkom przede wszystkim brakowało świadomości komfortu jako pojęcia obiektywnego. Gdyby nas posadzono do średniowiecznego stołu, najbardziej narzekalibyśmy na twardość ławek. Ale wtedy podczas obiadu chodziło bardziej o to, gdzie kto jest umieszczony niż na czym siedzi. Być posadzonym "powyżej soli" było honorem zarezerwowanym dla nielicznych wybrańców. Siedzieć na niewłaściwym miejscu lub koło niewłaściwej osoby było poważną ujmą. Przepisy wskazywały nie tylko, gdzie i koło kogo ma siedzieć członek każdej z pięciu warstw społecznych, ale także co ma jeść28. Nam zdarza się przeklinać panujące w świecie konwenanse, ale nakazy i rytuały rządzące średniowiecznym życiem uznalibyśmy za nie do przyjęcia. Ludzie ci żyli według dzwonka. Dzień podzielono na osiem części i dzwonienie na jutrznię czy nonę nie tylko oznaczało czas na modlitwy w klasztorze, ale także regulowało pracę i handel w mieście. Nie istniały sklepy otwarte całą dobę; jarmarki zaczynały się i kończyły o ściśle określonej porze. W londyńskim City nie można było kupić zagranicznego sera przed noną (popołudnie), a mięsa po nieszporach (zachód słońca)29. Gdy wynaleziono mechaniczne zegary, przepisy zaostrzyły się i nie sprzedawano ryby przed dziesiątą rano, a wina i piwa przed szóstą. Za nieposłuszeństwo groziło więzienie. Także sposób ubierania się podlegał ustalonym normom. Najważniejszą funkcją średniowiecznego stroju było pokazać, do jakiej warstwy społecznej się należy, a formalne przepisy dokładnie wyznaczały, w co kto ma się ubierać. Ważny baron mógł sobie rocznie kupić więcej ubrań niż byle rycerz; bogatemu kupcowi pozwalano, acz niechętnie, na to samo, co wolno było szlachcicowi najniższej rangi, natomiast gronostaje rezerwowano wyłącznie dla arystokracji30. Jedni mogli nosić brokaty, a inni zaledwie barwne jedwabie 29 30 M. P Cosman, op. cit., s. 105-108. Md., s. 83. B. W. Tuchman, Odległe zwierciadło, czyli rozlicznymi plagami nękane XIV stulecie, przeł. M. J. i A. Michejdowie, Katowice 1993. 40 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ czy haftowane tkaniny. Nawet niektóre kolory były uprzywilejowane. Powszechnie noszono nakrycia głowy, a kapelusze rzadko zdejmowano. Ważni ludzie nosili je w czasie jedzenia, spania, nawet kąpieli. Ten zwyczaj nie był koniecznie niewygodny, chyba że dla biskupa, który musiał nosić wysoką mitrę podczas całego posiłku, ale wskazywał na znaczenie, jakie to obsesyjnie uszeregowane społeczeństwo przywiązywało do form i ceremoniałów. Zauważmy też, że świadomie przypisywano wówczas osobistej wygodzie jedynie drugorzędną rolę. To zresztą miało miejsce dopiero pod koniec wieków średnich, kiedy konwencje w sprawie ubiorów zaczęły być tak przesadne, że aż komiczne31. Kobiety nosiły hennin, wysokie, stożkowate nakrycie głowy, zakończone wiszącym od czubka trenem. Mężczyźni na nogi wkładali poulaines - dziwne obuwie z niezwykle wydłużonymi szpicami - a na siebie tuniki z długimi, ciągnącymi się rękawami i kubraczki przypominające minisukienki. Ci, których było na to stać, wieszali na sobie wszelkie możliwe ozdoby: dzwoneczki, kolorowe wstążki i drogie kamienie. Bogato ubrany rycerz przypominał Michaela Jacksona w jego pokrytym świecidełkami stroju z nocnego klubu. Można oczywiście opisać, co ludzie w średniowieczu jedli, jak się ubierali i żyli, ale nie wydaje się to celowe, jeśli nie postaramy się zrozumieć, co myśleli. Jest to trudne, ponieważ jeżeli wyrażenie "świat kontrastów" miało kiedykolwiek sens, to właśnie w wiekach średnich. Religijność i skąpstwo, delikatność i okrucieństwo, luksus i straszliwa nędza, asceza i erotyzm współistniały w najlepsze. Nasz własny mniej lub bardziej konsekwentny świat blednie w porównaniu z tamtym. Weźmy na przykład średniowiecznego uczonego. Po ranku spędzonym na zwykłym nabożeństwie w katedrze (która sama w sobie była przedziwną mieszaniną sanctum sanctorum i bestiarium) mógł wziąć udział w publicznej egzekucji, gdzie wyjątkowo okrutną karę wymierzono według pedantycznej etykiety. Nie musiała to być wcale okazja, by dać upust grubiańskim uczuciom, lecz raczej by uronić łzę, gdy mężczyzna 31 J. H. Huizinga, op. cit., s. 249-250. 41 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ czy kobieta (przed poćwiartowaniem) wygłaszali kazanie do zebranego tłumu. Życie miało "mieszany zapach krwi i róż"32. Nasz pogląd na średniowiecze kształtuje się często na podstawie muzyki i sztuki religijnej, a to daje fałszywy obraz wrażliwości ówczesnych ludzi. Uroczystości na przykład często były skrzyżowaniem dobrego i złego smaku. Ten sam uczony, zaproszony na dworski obiad, opłucze ręce w perfumowanej wodzie, wymieni uprzejmy ukłon z sąsiadem, a nawet może zatańczy madrygał, jednocześnie będzie ryczał ze śmiechu na widok karłów wyskakujących z wielkiego upieczonego ciasta, półmiski zaś będą mu podawane przez służących na koniach. Huizinga stara się wytłumaczyć oczywiste sprzeczności między skrajną nieprzyzwoitością pewnych obyczajów, a skromnością zachowania narzuconą przez dworskie nakazy. Twierdzi, że w wiekach średnich nakładały się na siebie dwa prądy cywilizacyjne: jeden prymitywny i przedchrześcijański oraz drugi, świeższej daty, dworski i religijny33. Często przeczyły one sobie nawzajem, a to, co wydaje się nam niekonsekwencją uczuć, to wynik nieudanych prób, by pojednać okrutną rzeczywistość z idealną harmonią, której wymagały zarówno rycerskość, jak i religia. Niespokojny średniowieczny umysł ustawicznie oscylował między tymi dwiema skrajnościami. Przemieszanie tego, co prymitywne, z tym, co wyrafinowane, widoczne było także w mieszkaniach. Obwieszone bogato zdobionymi materiami pokoje bardzo słabo ogrzewano, kosztownie ubrani panowie i damy zasiadali na zwykłych stołkach i ławach, dworacy potrafiący przez piętnaście minut kwieciście wyrażać swoje uszanowanie spali we trzech w łóżku, nie zdając sobie w ogóle sprawy, co to jest osobista intymność. Dlaczego ludzie średniowiecza nie starali się poprawiać warunków swojego życia? Nie brakowało im przecież ani zręczności, ani pomysłowości. Częściowo można to wytłumaczyć innym podejściem do zagadnienia samej funkcji, szczególnie, jeśli dotyczyło to ich domowego otoczenia. Dla nas funkcja jakiejś rzeczy łączy się z jej użytecznością 32 33 Ibid., s. 27. Ibid., s. 109-110. 42 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ (np. funkcją krzesła jest możliwość siedzenia na nim), którą odróżniamy od innych cech danego przedmiotu, jak piękno, wiek czy styl; w średniowiecznym życiu nie było takich różnic. Każdy przedmiot miał jakieś znaczenie i miejsce w życiu, które było zarówno częścią jego funkcji, jak i bezpośredniego przeznaczenia, i obie te rzeczy były nierozdzielne. Skoro nie istniało takie pojęcie jak "czysta funkcja", umysłowi średniowiecznemu trudno było doceniać funkcjonalne ulepszenia; byłoby to manipulowaniem samą rzeczywistością. Kolory miały znaczenie, podobnie wydarzenia i nazwy - nic nie było przypadkowe*. Były to częściowo przesądy, a częściowo wiara w boski porządek świata. Przedmioty użytkowe, takie jak ławy czy stołki, nie miały znaczenia, nie poświęcano im wobec tego najmniejszej uwagi. Nie robiono też wielkich różnic między użytkowaniem codziennym a ceremonią. Proste funkcje, jak mycie rąk, nabierały ceremonialnych form, a ceremonie, jak łamanie chleba, były odprawiane nieświadomie jako część zwykłego życia. Nacisk, który średniowiecze kładło na ceremonie, podkreśla to, co John Lukacs nazwał zewnętrznymi przejawami średniowiecznej cywilizacji34. Naprawdę liczył się tylko zewnętrzny świat i miejsce w nim człowieka. Życie było sprawą publiczną i tak jak ludzie nie mieli dostatecznie rozwiniętej samoświadomości, tak samo nie mieli własnego miejsca. Surowość średniowiecznych wnętrz wynika raczej ze sposobu myślenia niż z braku wygodnych krzeseł czy centralnego ogrzewania. Nie chodzi o to, że - jak twierdził Walter Scott - ludzie nie wiedzieli, co to jest komfort - po prostu wcale nie był on im potrzebny. John Lukacs twierdzi również, że takie słowa, jak "wiara w siebie", "miłość własna", "melancholia", "sentymentalny" w dzisiej- * Średniowieczne domy, a także dzwony kościelne, miecze i armaty były nazywane imionami własnymi. Ten zwyczaj przetrwał aż do XX wieku - Adolf Hitler nazwał swoją wiejską rezydencję "Orlim Gniazdem", a Winston Churchill swoją, z właściwą Anglikom autoironią - "Przytulną Świnią", ale ponieważ w domy zaczęto inwestować raczej pieniądze niż uczucia, imiona ustąpiły cyfrom. 34 J. Lukacs, op. di., s. 622. 43 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ szym znaczeniu pojawiły się w językach angielskim i francuskim dopiero dwa albo trzy wieki temu. Ich użycie oznacza powstanie czegoś nowego w ludzkiej świadomości; pojawienie się wewnętrznego świata jednostki, jej własnej osoby i jej rodziny. Znaczenie ewolucji komfortu domowego można oceniać tylko w tym kontekście. To o wiele więcej niż proste poszukiwania dobrego fizycznego samopoczucia; rozpoczyna się docenianie domu jako miejsca dla rozwijającego się życia wewnętrznego. John Lukacs mówi: "ponieważ ludzka samoświadomość była bardzo ograniczona, to i wnętrza domów były puste, nawet komnaty możnych czy króla. Wewnętrzne urządzenie domów nastąpiło jednocześnie z wewnętrznym urządzeniem umysłów"35. Od końca średniowiecza aż do XVII wieku warunki domowego życia zmieniały się bardzo powoli36. Domy były teraz większe i mniej topornie budowane niż dawniej - na przykład kamień zastąpiono drewnem - ale ciągle brakowało im lekkości i urody. Pojawiły się rozmaite drobne ulepszenia: szkło, przedtem bardzo kosztowne, potaniało trochę i zaczęło być używane w oknach zamiast naoliwionego papieru, ale otwierane okna nadal były rzadkością37. Obudowane ogniska i komin (który został wynaleziony już w XI wieku) zyskały szerszą akceptację i większość pokoi mieszkalnych posiadała kominki. Niestety były źle zaprojektowane -przewody kominowe miały za szerokie, a paleniska za głębokie - i aż do XVIII wieku pomieszczenia były słabo ogrzewane i zadymione. W Niemczech co prawda zaczęto używać pieców kaflowych, ale przyjmowały się one wolno w pozostałej części Europy i choć znano je we Francji już w XVI wieku, musiały czekać przeszło dwa stulecia, by zyskać prawdziwą popularność38. Oświetlenie nadal było bardzo prymitywne. Aż do pojawienia się gazu na samym 35 Md., s. 623. 36 F. Braudel, Struktury codzienności, przeł. M. Ochab i P Graff, Warszawa 1992. J.-E Babeion, Demeures parisiennes: sous Henn IV et Louis XIII, Paris 1965, s. 82. 38 F. Braudel, op. cit. 37 44 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ początku XIX wieku nie było skutecznego sposobu na oświetlenie w nocy. Świece i lampy oliwne były kosztowne, a więc rzadko używane; po zapadnięciu nocy większość ludzi szła spać39. Pod względem czystości nastąpił regres w stosunku do standardów średniowiecza. W wielu miastach europejskich zbudowano wtedy publiczne łaźnie (które podobnie jak szpitale zostały skopiowane z kultury muzułmańskiej dzięki powracającym krzyżowcom). Ale gdy na początku XVI wieku zmieniły się w burdele, zostały opuszczone i odżyły dopiero w XVIII wieku40. Ponieważ łazienki w prymitywnych domach nie istniały, higiena osobista była w stanie opłakanym. Co gorsza, problemem stało się zaopatrzenie w wodę. Miasta, takie jak Paryż czy Londyn, rozrastały się i zagęszczały, studnie ulegały zanieczyszczeniu i ludzie musieli korzystać z ulicznych fontann - w 1643 roku w Paryżu było ich dwadzieścia trzy41. Konsumpcja wody, zawsze dobry wskaźnik higieny, zmalała. Wysiłek, jakiego wymagało przyniesienie wody do domu, a specjalnie na wyższe piętra, poważnie zmniejszył jej zużycie, a kąpiel, która była rzeczą powszednią w wiekach średnich, zupełnie wyszła z mody. Urządzenia sanitarne nadal były prymitywne, niewiele lepsze niż w średniowieczu. Podjęto pewne wysiłki w celu poprawienia sytuacji i na przykład w Paryżu w XVI wieku wydano zarządzenie, by każdy dom był wyposażony w ubikację, wypróżnianą do szamba znajdującego się poniżej podwórza42. Wspólna ubikacja mieściła się na parterze albo czasami na wyższym piętrze, niedaleko schodów43. Ponieważ w jednym budynku mieszkało trzydzieści do czterdziestu osób, dwa albo trzy ustępy nie bardzo starczały. W związku z tym popularność zyskały nocniki, ale wobec braku 39 Md. 40 L. H. Wright, op. cit., s. 42-44. 41 J.-P Babeion, op. cit, s. 96-97. 42 Ibid., s. 96-97. 43 Opisy siedemnastowiecznych domów paryskich opariem na dziele J.-R Babe- lona, op. cit., s. 69-116. 45 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ kanałów, ścieków czy rur kanalizacyjnych zawartość ich wraz z innymi brudami wylewano najczęściej przez okno prosto na ulicę*. Poprawa fizycznych warunków następowała bardzo powoli, ale zaczęły się inne zmiany - nie w technologii, lecz w manierach i sposobie postępowania. Paryż był pierwszym miastem Europy i istnieje dokładny rejestr rodzajów domów zbudowanych tam w XVII wieku44. Typowy mieszczański dom stał na dawnej średniowiecznej parceli, ale teraz miał cztery lub pięć pięter - a nie dwa - co wskazuje na ceny i podaż ziemi w centrum tego szybko rozwijającego się miasta. Z zasady budynek okalało wewnętrzne podwórze. Na niższym poziomie mieściły się pomieszczenia handlowe i stajnie, ale również kwatery właściciela i jego rodziny, a także służby i pracowników. Był to więc ciągle jeszcze dom średniowieczny, jeśli chodzi o urządzenie i rozmaitość zajęć, które się w nim odbywały. Główny pokój nazywał się salle - miał wielką powierzchnię, taką jak poprzednio hali, i też używany był do jedzenia, rozrywek i przyjmowania gości. Gotowanie nie odbywało się już na głównym palenisku, ale w osobnej izbie, specjalnie do tego przeznaczonej. Ponieważ zapachy kuchenne zostały uznane za niemiłe przez to skądinąd niezbyt ładnie pachnące społeczeństwo, kuchnia nie mieściła się obok salle, lecz zwykle ulokowana była gdzieś dalej, po przeciwnej stronie podwórza. Chociaż niektórzy ludzie w dalszym ciągu spaK na rozkładanych łóżkach, powstał nowy rodzaj pokoju, który często używano wyłącznie do spania -chambre. Istniały także mniejsze pokoje, powiązane z sypialnią -garde-robe (nie mylić z angielską ubikacją, to był pokój z szafami albo ubieralnia) i cabinet (spiżarnia lub magazyn). Te nazwy mogą * Angielska żargonowa nazwa ubikacji - loo - pochodzi podobno od tego praktycznego stosowania. W osiemnastowiecznym Edynburgu był zwyczaj wołania Gar-dyloo przed wylewaniem nieczystości na ulicę; jest to zniekształcona forma wcześniejszej francuskiej przestrogi Gardę a l'eau! ("uwaga na wodę"), chociaż nie jest jasne, dlaczego Szkoci mieli używać tego zawołania w obcym języku. Jest też inna teoria, mniej zawiła: na osiemnastowiecznych architektonicznych rysunkach często pokoje, w których była wygódka, nazywano petits lieux albo po prostu lieu -"miejsca" i stąd angielskie loo. 44 Md., s. 96-97. 46 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ być jednak mylące, bo zarówno garde-robe, jak cabinet miały okna i były dość duże, żeby służyć do spania, i miewały kominki. Typowy paryski mieszczański dom zamieszkiwała przeważnie więcej niż jedna rodzina - przypominał on kamienice czynszowe. Wyższe piętra składały się z chambres i przynależnych do nich garde--robes i cabinets, które podnajmowano lokatorom. Ale te pomieszczenia nie były pomyślane jako osobne apartamenty. Lokator wynajmował tyle pokoi, ile chciał albo mógł, często zajmował kilka pięter. Pokoje były duże, miały przynajmniej siedem i pół metra kwadratowego, a garde-robes i cabinets były mniej więcej wielkości współczesnej sypialni. Ponieważ nie sąsiadowały one ani z salle, ani z kuchnią - kominki w sypialniach były dostatecznie duże, by na nich gotować - życie rodzinne skupiało się w dalszym ciągu w jednym pomieszczeniu. Lecz pragnienie większego zakresu prywatności sprawiło, że państwo oddzieliło się od służby, która pospołu z małymi dziećmi przeważnie sypiała w mniejszych, sąsiadujących pokojach. Pojawienie się wynajmowanych pomieszczeń uwydatnia różnice, jakie zaszły od wieków średnich: wielu ludzi przestało mieszkać i pracować w tym samym budynku. I chociaż większość sklepikarzy, kupców i rzemieślników dalej żyła "nad sklepem", stale rosła ilość mieszczan - budowniczych, prawników, notariuszy i urzędników - dla których dom był wyłącznie miejscem zamieszkania. W wyniku tego podziału dom stawał się - w każdym razie dla świata zewnętrznego - bardziej prywatnym miejscem. Jednocześnie rosło poczucie intymności i utożsamianie domu wyłącznie z życiem rodzinnym. W samym domu jednak prywatność nadal była względnie nieważna. Salomon de Brosse, mianowany w 1608 roku nadwornym architektem Henryka IV i projektant Pałacu Luksemburskiego, mieszkał wraz z żoną, siedmiorgiem dzieci i nie znaną nam ilością służby w dwóch sąsiadujących ze sobą pokojach45. Były one nie tylko wypełnione ludźmi, ale również meblami: wysokimi szafkami, serwantkami, kredensami, bufetami i komodami. Ponieważ 45 Ibid., s. 111. 47 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ był to okres rozmiłowania w piśmiennictwie, ludzie potrzebowali również stołów do pisania - sekretarzyków i biurek - a także biblioteczek. Łóżka z baldachimami, które zaczęły być modne - de Brosse miał takie cztery - miały po bokach okotarowanie, co nie tylko zatrzymywało sporo ciepła, ale także dawało nieco prywatności jego użytkownikom. Podobne dzisiejszemu zainteresowanie umeblowaniem zaczęło się w XVII wieku. Meble przestają być tylko wyposażeniem, są cenną własnością, a również częścią dekoracji wnętrza. Przeważnie są teraz wykonywane z orzecha zamiast dębu albo (co było kosztowniejsze) z hebanu - we Francji do dziś stolarz-specjalista od mebli nazywa się ebeniste. Miejsca do siedzenia stały się bardziej wypracowane. Krzesła z oparciami, wymyślone pod koniec XVI wieku (odpowiedniejsze dla szerokich kobiecych spódnic), przemieniły się w zwykłe, przeważnie wyściełane i pokryte tapicerką. Twarde, proste krzesła, które przeżyły średniowiecze, zastąpiono bardziej wygiętymi i mającymi kształty lepiej przystosowane do ciała ludzkiego. Istniała też większa rozmaitość mebli niż w przeszłości, ale nie były one przeznaczone do specjalnych pokoi i w dalszym ciągu dowolnie je ustawiano. Niemniej coś w tych siedemnastowiecznych wnętrzach dawało poczucie prawdziwej intymności. Średniowieczna pustka zapełniła się - choć w sposób dość bezładny - krzesłami, komodami, łóżkami, służącymi także do siedzenia. Te zatłoczone pokoje nie były właściwie umeblowane. Wyglądało to tak, jakby właściciele kupowali wszystko "jak leci", a następnego dnia przekonywali się, że na te pośpieszne nabytki wcale nie ma miejsca. Był to rezultat pewnego rodzaju mieszczańskiej nerwowości, znakomicie przedstawionej w satyrycznych rysunkach Abrahama Bossę, który pokazał nam ludzi w ciągłym ruchu, traktujących dom jako oprawę dla towarzyskiego teatru. Francuscy mieszczanie, klasa leżąca między arystokracją a niższymi warstwami, nadal starali się tak ustawić, by osiągnąć pozycję społeczną tych pierwszych i możliwie zdystansować się od tych drugich. Szlachta i najbogatsi mieszczanie mieszkali w o wiele większych, osobnych budynkach, zwanych hótels, które były wspanial- 48 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ sze i lepiej wyposażone. Dzisiaj nazwalibyśmy je rezydencjami. Ich wielkość wahała się od Hotel de Liancourt (projektowanego częściowo przez de Brosse'a), który składał się z pięciu osobnych pawilonów zbudowanych wokół dwóch dziedzińców, do mniejszych, dwunastopokoj owych dworów. Także w nich zaczęto poszukiwać większej prywatności. Były przeważnie ukryte za domami zwykłych obywateli i z zewnątrz nie przedstawiały się okazale; ich ogrodów i podwórców nie dostrzegano z ulicy. W środku natomiast wszystko było zrobione na pokaz. Po przejściu przez wspaniały podwórzec Hotel Lambert, miejsca zamieszkania Jean-Bap-tiste'a de Thorigny, przewodniczącego Izby Obrachunkowej, gość przechodził ogromnymi schodami przez westybul i znajdował się w wielkim przedpokoju. To była tylko poczekalnia, która tak jak w przeszłości służyła zarówno za miejsce przyjmowania interesantów, jak i za sypialnię dla służących. Pokój sypialny przewodniczącego znajdował się dalej. W tych budynkach nie znajdziemy korytarzy - każdy pokój stykał się bezpośrednio z sąsiednim - i architektów napawała duma z usytuowania wszystkich drzwi w amfiladzie, co tworzyło niezakłóconą możliwość spoglądania z jednego końca domu na drugi. Widać w tym przyznanie pierwszeństwa urodzie kosztem prywatności. Każdy gość czy służący musiał przejść przez każdy pokój, żeby dostać się do następnego. Nie tylko prywatność, również i higienę miano sobie za nic. Wygódki uznawano za pomysł plebejski. Ważne osobistości, takie jak Jean-Baptiste Lambert de Thorigny, nie chodziły do toalety -toalety przychodziły do nich. "Zamknięty sedes" - to pudło z wyściełanym wiekiem, w razie arystokratycznej potrzeby wnoszone przez służących. Nie na długo oczywiście, ponieważ, jak nam przypomina dziewiętnastowieczny kronikarz, był to meuble odorant46. Za panowania Ludwika XIV prawie trzysta takich sedesów stało w pałacu wersalskim, co może nawet i nie wystarczało, bo jak zanotowała księżna Orleanu w swoim dzienniku: "Jest jedna paskudna rzecz na dworze, do której nigdy nie przywyknę: ludzie przeby- 46 L. Wright, op. cit., s. 73. 49 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ wający w pasażu naprzeciwko naszych pokoi siusiają po kątach"47. Co wybrednie]si paryżanie jeździli do ogrodów Tuileries, by tam wysiąść z karety i załatwić swoją potrzebę pod cisami48. W Hotel Lambert nie było ani jednej łazienki. Przede wszystkim częstych kąpieli nie uważano za konieczne, a poza tym pomysł, żeby jeden pokój uznać za specjalnie przeznaczony na kąpielowy byłby dla siedemnastowiecznych paryżan nie do przyjęcia. Nie dlatego, że nie było na to dość miejsca w tych obszernych domostwach, po prostu idea łączenia jakiejś specjalnej funkcji z osobnym pomieszczeniem nie przychodziła jeszcze nikomu do głowy. Nie znajdziemy tam na przykład jadalni. Stoły były rozkładane i ludzie jadali w rozmaitych częściach domu - w salle, w antichambre albo chambre - zależnie od humoru i ilości biesiadników49. W chambre stało łóżko (tylko jedno) i nadal było to miejsce przeznaczone do towarzyskich spotkań. Tak jak i w mniejszych, mieszczańskich domach, służący i pokojówki sypiali tu w przyległych cabinets i garde-robes. W ciągu XVII wieku w wewnętrznych urządzeniach hdtels zaszły tylko nieznaczne zmiany, świadczące o wzrastającej potrzebie intymności. Gabinet, dawniej używany tylko przez kamerdynera, z czasem zmienił się w bardziej intymne pomieszczenie, przeznaczone dla prywatnych zajęć jak, powiedzmy, pisanie. W Hotel Lambert taki pokój znajdował się nad sypialnią pana przewodniczącego; jego ściany były ozdobione przez malarza Le Sueur freskami o tematyce miłosnej i zaczęto go nazywać cabinet de l'Amour*. Czasem we wnętrzu dużego, nie należącego do nikogo chambre wbudo-wywano alkowę, do której wstawiano łóżko. Była to prawie osobna sypialnia, ale niezupełnie. Ta innowacja była zasługą markizy de 47 48 49 Cyt. w: T Conran, The Bed and Bath Book, New York 1978, s. 15. F. Braudel, op. cit. Md. * Czy był to pokój schadzek, jak wskazuje nazwa? Prawdopodobnie. Konieczność ścieśniania się w rodzinie mieszczańskiej nie istniała w domach szlachty; małżeństwa zwykle żyły i spały oddzielnie. Pani prezydentowa miała swój własny obszerny apartament na piętrze, nad mężowskim. 50 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ Rambouillet. Przybywszy do Paryża z Rzymu, tak zmarzła w zimie w swoim ogromnym i źle ogrzewanym chambre, że w 1630 roku przemieniła swoją garde-robe w małą zaciszną sypialnię50. Pierwsze użycie słowa salle a manger (jadalnia) nastąpiło w 1634 roku, ale na zastąpienie sali służącej do wielu celów przez inne pokoje, przeznaczone na biesiadowanie, zabawy i konwersacje, trzeba było czekać jeszcze cały wiek51. Te hdtels cudownie przyozdabiano freskami na suficie, a ściany miały malowane, wykładane boazerią i obwieszone lustrami. Na suficie w pokoju Lamberta Le Sueur namalował legendę Jowisza w trzech częściach. Mimo to te domy nie dawały uczucia intymności. Było w nich dużo pięknych mebli, które jednak sprawiały wrażenie opuszczonych, bezładnie zepchniętych pod ściany tych ogromnych pokoi, nie urozmaiconych żadnym cieplejszym zakątkiem czy zakamarkiem. Chociaż pokoje dekorowano zgodnie z różnymi klasycznymi tematami - Miłość, Muzy i Herkules - brakowało w nich atmosfery ciepła, która jest rezultatem ludzkiej krzątaniny. O tym właśnie braku - braku nastroju intymności, nazwanym Stimmung, jakiego nie dawał pokój i jego umeblowanie - pisze Mario Praż w typowym dla siebie eseju o filozofii dekoracji wnętrz52. Stimmung to cecha charakterystyczna wnętrz, związana nie tyle z funkcjonalnością, co z osobistym piętnem właściciela, sposobem, w jaki jego pokój odzwierciedla jego duszę, jak to Praż poetycznie ujął. Według niego Stimmung pojawia się najpierw w północnej Europie. Zjawisko to można spostrzec już w XVI wieku, kiedy to Diirer wygrawerował Świętego Hieronima w swojej pracowni. Widoczny jest w starannym przedstawieniu rozmaitych przedmiotów w przepełnionym pokoju świętego i w świetle, które jednocześnie ogrzewa postać starego człowieka przy pulpicie i wprowadza zewnętrzny, naturalny świat do wnętrza. Nawet oswojony lew podkreśla intymność tej sceny. Porównajmy grafikę Durera z obrazem 50 51 52 Ibid. Md. M. Praż, op. cit., s. 50-55. 51 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ trochę wcześniejszym, namalowanym na ten sam temat przez Włocha Antonella da Messina. Elementy są w obu pracach podobne -książki, pulpit, pantofle - jest też i lew, tyle że umieszczony na dalszym planie. Obraz ten namalowany jest z ogromną dbałością o szczegóły - Antonello studiował w Niderlandach i wprowadził technikę flamandzką do Włoch, ale z jakże odmiennym skutkiem. Święty Hieronim siedzi, czy raczej upozowany jest w nieprawdopodobnie teatralnym otoczeniu, obramowanym szerokim proscenium sklepienia. Nie ma tu wcale nastroju intymności. Jest niewątpliwe piękno w eleganckich elementach architektonicznych, ale ich przewaga i suchość otoczenia tworzą atmosferę sztuczności. Wnętrze nie mówi nam nic o człowieku; trudno wręcz uwierzyć, że ta przedziwna mała przestrzeń należy do niego albo do niej. Jeśli chcemy w siedemnastowiecznej Europie znaleźć dom posiadający ową Stimmung, należy udać się na północ. Mamy doskonale udokumentowany przykład norweskiej rodziny żyjącej w mieście Krystiania (obecnie Oslo) pod koniec siedemnastego stulecia53. Norwegia była wówczas prowincją Danii, a Krystiania liczyła niecałe pięć tysięcy mieszkańców (miasto zniszczył pożar w 1624 roku); jednym słowem, była to miejscowość bez znaczenia, prowincjonalna i nieco zacofana. Dom Frederika Jacobsena Bruna i jego żony Marthe Christiansdatter był typowym domem mieszczanina w małym europejskim mieścjL w początkach XVII wieku. Brun był introligatorem i pracował w domu. Jednopiętrowy, częściowo drewniany budynek mieścił introligatornię, stajnię, stodołę, strych na siano i kilka magazynów dookoła podwórza. Część mieszkalna wychodziła na ulicę. Brunowie zakupili ten dom zaraz po ślubie i z czasem rozbudowali go, dodając drugą kondygnację. Pierwotna konstrukcja składała się z dużego pokoju z małą kuchnią obok i przyległego pokoju średniej wielkości. W wyniku rozbudowy doszło po jednym pokoju z każdej strony dużego sel-skapssal (pokoju do przyjęć). Dom liczył około czterdziestu pięciu metrów kwadratowych i choć wydaje się dość ciasny dla Brunów 53 O. Brochmann, By og Bolig, Oslo 1958. Cyt. w: N. Schoenauer, The Occidental Urban House, New York 1981, t. 3, s. 113-117. 52 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ i ich ośmiorga dzieci, zamieszkiwało go w sumie piętnaście osób; doliczyć trzeba bowiem jeszcze trzech najemnych pracowników i dwie służące. Siedziba Brunów, zdaniem Phillipe'a Ariesa, to przykład "dużego domu" bogatych mieszczan nie tylko w XVII wieku, ale również w XVI, a nawet XV54. Główną cechą dużego domu była i>L,o otwartość. Tak jak w średniowieczu, odbywało się w nim wszystko - interesy, rozrywka i praca. Był zawsze pełen krewnych, gości, klientów, przyjaciół i znajomych. Chociaż w domu Brunów było dużo pokoi, Frederik i Marthe nie mieli oddzielnej sypialni - spali w dużym pokoju na dole, dzieląc duże łoże pod baldachimem z trójką najmłodszych dzieci. Pięcioro starszych - trzynastoletni syn, który uczył się rzemiosła, dziewiętnastoletni, który z powodu choroby nie pracował, dwie młodsze siostry i dwudziestojednoletnia, wybierająca się za mąż - spało na dwóch łóżkach w pokoju nad kuchnią. Dwie służące też sypiały w pokoju na dole, prawdopodobnie, żeby Marthe mogła mieć je na oku - były to wiejskie dziewczyny, za których wychowanie i cnotę Brunowie odpowiadali. Dwaj pracownicy mieli łóżko w drugim pokoju na górze. Trzeci, młody uczeń, spał w introligatorni, ponieważ do jego obowiązków należało wstawać wcześnie i rozpalać ogień. Zgodnie z tradycją sięgającą średniowiecza, większość codziennych zajęć odbywała się w dużym, głównym pokoju. Na środku stał stół z czterema krzesłami; resztę umeblowania odsuwano pod ściany. Poza szerokim łożem było tu jeszcze osiem krzeseł, fotel pana domu z wysokim oparciem, drugi fotel dla gości, kredens i dwie skrzynie. Kiedy przybywała większa ilość ludzi, ustawiano krzesła we wnęce okiennej, tworząc zaimprowizowany kącik do rozmów. W kuchni mieściło się duże palenisko i mały stół ze stołkami dookoła. Tu kredensu nie było; miedziane i cynowe naczynia wisiały na ścianie. Pokój do przyjęć posiadał zaledwie kilka krzeseł; tak jak w XIX wieku salon był przeważnie pusty i używano go tylko na specjalne okazje, w święta czy w związku z jakimiś uroczystościami. W innych pokojach stały łoża, skrzynie na 54 Aries, op. cii., s. 391-395. 53 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ ubrania i niewiele więcej. Łazienki nie było. Mieszkańcy myli się na podwórzu lub raz na tydzień kąpali się w kuchni*. Dzień zaczynał się o świcie. Śniadanie jadano byle jak, każdy osobno. Następnie Brun z pracownikami szli do pracy w warsztacie. Marthe ze służącymi przynosiły wodę (była co prawda na podwórzu studnia, ale przeważnie brano wodę z publicznej pompy na ulicy), robiły małą przepierkę (wielkie pranie urządzano dwa razy do roku w pobliskiej rzece Aker) i brały się do innych zajęć. Najwięcej czasu zabierało przygotowywanie posiłków. Jak większość mieszczan Brunowie posiadali łąkę za miastem, skąd brali siano (dla klaczy) i jarzyny, dlatego potrzebne im były przestronne magazyny. Czasami w lecie sypiano w małej stodole na łące - wczesna wersja "domku letniego". W południe Brunowie jadali główny posiłek i brała w nim udział cała piętnastka. Wieczorem tylko najbliższa rodzina zasiadała do stołu - młodsze dzieci, pracownicy i służące jedli w kuchni. Dzień kończył się wcześnie i chodziło się spać zaraz po zmroku. Jak Brunowie ogrzewali swój dom w długie norweskie zimy? Paleniska w kuchni i warsztacie ledwo wystarczały; w każdym razie były tak zlokalizowane, że bardzo niewiele ciepła przekazywały innym pomieszczeniom. Gdy dom rozbudowano, umieszczono nowe piece w niektórych pokojach (nie wiadomo w których, zapewne jeden w hallu, a drugi w pokoju na górze). Piece były nowością -Brunowie zastosowali je "pierwsi na ulicy" - pomogły one znakomicie w ogrzewaniu domu, nie mówiąc już o tym, że w przeciwieństwie do palenisk nie napełniały pokojów dymem. Ale ponieważ wiele z nich nie ogrzewano, a wszystkie miały co najmniej dwie zewnętrzne ściany, piece nie zmieniały faktu, że wszędzie panowało zimno. W domu nie było żadnych korytarzy, co stanowiło wówczas regułę; jeśli chciało się iść na górę albo do warsztatu, trzeba było * Nazwy dni tygodnia w całej Europie Zachodniej pochodzą od imion bóstw przedchrześcijańskich, i tak Wednesday (środa) od Wodina, Thursday (czwartek) od Thora itd. Jedyny wyjątek stanowią języki skandynawskie, w których Saturday (sobota), czyli Lerdag, pochodzi od ludzkiego zajęcia - oznacza "dzień kąpieli" - i wskazuje na znaczenie, jakie przywiązywano do tej sprawy. Zwrócił mi na to uwagę mój kolega Norbert Schoenauer. 54 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ wyjść najpierw na dwór. Zimowe wyprawy do ubikacji, która mieściła się obok stajni, musiały być załatwiane z niezwykłym wręcz pośpiechem. Brunowie żyli i pracowali w tym samym obejściu i większość ich zajęć odbywała się w jednym albo dwóch pokojach, ale nie było to już gospodarstwo średniowieczne. Mieli więcej mebli, chociaż nie tyle, co w mieszkaniach paryskich. Używanie pieców nie tylko dawało wygodę i przyjemność, ale pozwalało podzielić dom na większą ilość pokoi, niż było to możliwe przedtem. I choć główny pokój przypominał dawny hali, to pewne zajęcia zaczęto przypisywać innym pomieszczeniom, jak kuchnia czy sypialnie. Zmiany w zwyczajach domowych były istotniejsze niż innowacje techniczne. Małe dzieci w dalszym ciągu spały w łóżku z rodzicami, ale młodzież zajmowała inny pokój. Można sobie wyobrazić Frederika i Marthe, jak po wysłaniu dzieci na górę spać, siedzą sobie we dwoje. Dom jest spokojny, całodzienne obowiązki zostały wypełnione i oboje rozmawiają przy zapalonej świecy. Zwykła scena, ale jednak wielka zmiana w obyczajach. Mąż i żona postrzegać się zaczęli - zapewne po raz pierwszy - jako para. Nawet ich noc poślubna, dwadzieścia lat wcześniej, była wydarzeniem publicznym, obchodzonym z hałaśliwą, średniowieczną bezcere-monialnością. Okazji do zaznania trochę intymności było niewiele i dopiero to skromne, mieszczańskie wnętrze pozwoliło na nieco rodzinnej prywatności. Trudno przecenić znaczenie tego wydarzenia, szczególnie, że miało ono miejsce nie tylko w domu Brunów, ale powoli rozpowszechniało się w całej środkowej i północnej Europie. Zanim ludzie zaczęli świadomie traktować dom jako miejsce życia rodzinnego, musieli zaznać poczucia prywatności i intymności, co w średniowiecznym hallu w ogóle nie było możliwe. Pojawienie się intymności w życiu domowym to także rezultat innej zmiany w rodzinie: obecności dzieci. Średniowieczna koncepcja rodziny różniła się od naszej w wielu punktach, przede wszystkim w swoim bezuczuciowym podejściu do dzieciństwa. Pracowały dzieci nie tylko z biednych rodzin; we wszystkich były wysyłane z domu, gdy kończyły siedem lat. Dzieci mieszczan szły do terminu, a mali potomkowie klas wyższych służyli jako paziowie na 55 INTYMNOŚĆ I PRYWATNOŚĆ dworach. W obu przypadkach chodziło zarówno o pracę, jak i o naukę; w średniowieczu chłopcy usługujący w czasie uczt byli synami możnych rodów, a nie płatnymi służącymi (francuskie słowo garęon oznacza zarówno chłopca, jak kelnera w kawiarni i nawiązuje do tamtych obyczajów). Tak zdobyta wiedza w fachu czy na służbie załatwiała sprawy edukacji. Ta sytuacja zaczęła się zmieniać w XVI wieku, gdy szkolnictwo, uprzednio związane wyłącznie z klasztorami, rozszerzyło się i zastąpiło terminowanie, w każdym razie w warstwie mieszczańskiej55. Dwie małe Brunówny (dziewięć i jedenaście lat) chodziły do szkoły. I chociaż nauka nie trwała długo -trzynastoletni chłopiec, który był praktykantem w warsztacie ojca, już zakończył swoją naukę - oznaczało to jednak, że dzieci spędzały teraz o wiele więcej czasu w domu niż uprzednio. Rodzice, po raz pierwszy od wieków, mogli się przyglądać, jak rośnie im potomstwo. Obecność dzieci w różnym wieku zmieniała także zwyczaje, co widać wyraźnie w rozdziale pokoi u Brunów. Choć lepiej i łatwiej byłoby podzielić młode pokolenie według płci, to jednak osobne pokoje przypadły zamiast tego służącym i czeladnikom. Nawet syn, który też terminował, spał razem z siostrami, a nie z kolegami. Nie chodziło tu o dyskryminację - sypialnie były identyczne, ale o rozdział między członkami rodziny a resztą. Sprawiał on wrażenie zupełnie przypadkowego - później dopiero zaczęto brać pod uwagę rozkład domu, kiedy «łużbę umieszczano w piwnicy albo na poddaszu - zresztą i tak nie był całkowity, bo wszyscy zasiadali razem do jednego przynajmniej posiłku, ale wzmocnił coraz silniejsze więzy rodzinne. Prawdziwy komfort czekał na XVIII wiek i na poprawę takich urządzeń, jak zaopatrzenie w wodę czy ogrzewanie, a także na bardziej przemyślane rozplanowanie domu czy mieszkania. Ale zmiana sposobu życia z publicznego i feudalnego na prywatny i rodzinny już się dokonała. Rosnące poczucie domowej intymności było wynalazkiem nie mniejszym niż usprawnienia techniczne. Nawet większym, bo wpłynęło nie tylko na otaczającą rzeczywistość, ale także na świadomość. 55 Md., s. 369. 56 Rozdział 3 Domowość Zadomowienie, prywatność, komfort, idea domu i rodziny: to niewątpliwie główne zdobycze epoki mieszczaństwa. John Lukacs The Bourgeois Interior Intymność i prywatność pojawiły się w domach Paryża i Londynu, a niedługo potem w odległym Oslo, mimochodem, nieświadomie, jakby w odpowiedzi na zmieniające się warunki życia miejskiego. Należy tu raczej brać pod uwagę zachowania ludzkie niż cokolwiek innego. Trudno odtworzyć rozwój czegoś tak amorficznego i lekkomyślnością byłoby twierdzić, że idea domu rodzinnego po raz pierwszy zaistniała w świadomości człowieka w jakimś określonym miejscu. Nie sposób też mówić o dokładnym czasie, w którym to się stało czy o indywidualnym twórcy, którego intuicji można by to zawdzięczać. Nie był to także skutek żadnej teorii czy pracy naukowej. Natomiast istniał kraj, gdzie siedemnastowieczna domowa atmosfera rozwinęła się w sposób niepowtarzalny i o którym można by mówić jako o wzorcowym. Zjednoczone prowincje Niderlandów powstały w 1609 roku po trzydziestoletnich walkach z Hiszpanią. Było to zupełnie nowe, 57 DOMOWOŚĆ małe państwo z jedną czwartą ludności Hiszpanii i jedną ósmą Francji, o powierzchni mniejszej niż Szwajcaria. Miało niewiele bogactw naturalnych - nie było tam ani kopalń, ani lasów - a w dodatku ludzie na tym skrawku ziemi musieli ustawicznie zmagać się z morzem. Ale ten kraj "poniżej morza" bardzo prędko przemienił się w mocarstwo. W krótkim czasie stał się światową potęgą w budowie okrętów i stworzył potężną flotę wojenną, rybacką i handlową. Podróżnicy holenderscy założyli kolonie w Afryce, Azji, a także w Ameryce. Niderlandy wprowadziły szereg innowacji finansowych, dzięki czemu stały się również wielką siłą ekonomiczną - Amsterdam pojawił się jako centrum światowej finan-sjery. Miasta przemysłowe rozrastały się tak szybko, że w połowie wieku Niderlandy wyprzedziły Francję, stając się najbardziej uprzemysłowionym państwem świata1. Ich uniwersytety znajdowały się wśród najlepszych w Europie; klimat polityczny i religijny był tak tolerancyjny, że mogli się tam chronić myśliciele źle widziani gdzie indziej, jak Spinoza, Descartes i John Locke. Ten żyzny kraj był ojczyzną nie tylko odważnych kapitalistów i ożywionego handlu tulipanami, ale również Rembrandta i Yermeera; był twórcą nie tylko prawdziwej sztuki wojennej, ale także pierwszych mikroskopów; inwestował nie tylko w uzbrojenie Indii Wschodnich, ale i w piękne miasta. Wszystko to nastąpiło w krótkim - trwającym tyle, co jedno pokolenie'- historycznym momencie, między rokiem 1609, a w przybliżeniu 1660, który to okres Holendrzy nazywają swoim "złotym wiekiem". Te niezwykłe osiągnięcia wynikły z wielu rozmaitych czynników, jak np. korzystnego położenia Niderlandów w europejskim handlu morskim czy możliwości obronnych granic kraju, ale w wielkim stopniu był to też rezultat specjalnego charakteru społecznej struktury, innej niż w reszcie Europy. Holendrzy byli początkowo kupcami i właścicielami ziemi. Odwrotnie niż w Anglii, w Niderlandach nie było chłopstwa nie posiadającego ziemi (więk- G. N. Clark, The Seventeenth Century, Oxford 1929, s. 14. 58 DOMOWOŚĆ szość holenderskich rolników miała swoje farmy). Odmiennie niż we Francji, nie było tu silnej arystokracji (szlachta, zdziesiątkowana przez wojny o niepodległość, była nieliczna i dość uboga), inaczej niż w Hiszpanii - nie było króla (głowa państwa - stadhouder - była narodowym symbolem, ale z bardzo ograniczoną władzą). Ta republika - pierwsza w Europie - była wolną konfederacją, rządzoną przez Stany Generalne, które składały się z reprezentantów siedmiu niezależnych prowincji, wybieranych przez patrycjuszy wyższych warstw średniej klasy. Sposób osiedlania się ludzi też różnił się od innych. Już w 1500 roku Niderlandy (w których skład wchodziła wtedy Brabancja i Belgia) posiadały przeszło dwieście ufortyfikowanych miast i sto pięćdziesiąt sporych miejscowości2. W XVII wieku prawie cała ludność z trzech największych prowincji - Holandii, Zeelandii i Utrechtu - mieszkała w miastach. Amsterdam stał się największym miastem Europy. Port w Rotterdamie coraz bardziej się rozrastał, a Lej da zasłynęła jako ośrodek kupiectwa i miasto uniwersyteckie. Niderlandy odróżniały się od innych państw nie posiadaniem wielkich miast, ale dużą ilością pomniejszych; było ich tu o wiele więcej niż we Francji, Anglii czy Niemczech3. Osiemnaście największych miało po jednym głosie każde w zgromadzeniu prowincjonalnych stanów, co wskazywało na ich wagę i niezależność. Krótko mówiąc, w czasie kiedy inne państwa Europy pozostawały nadal przede wszystkim rolnicze (nawet we Włoszech, posiadających wiele miast, ludność była w większości rolnicza), Niderlandy stały się raptem krajem miast. Mieszczanie z historycznej tradycji stali się teraz członkami burżuazji z przekonania4. 2 S. E. Rasmussen, Tawns and Buildings: Described in Drawings and Words, trans. E. Wendt, Liverpool 1951, s. 80. 3 Ch. Wilson, The Dutch Republic and the Cwilization of the Seventeenth Century, New York 1968, s. 30. 4 "Nasza narodowa kultura jest mieszczańska w każdym tego słowa znaczeniu", J. H. Huizinga, The Spirit of the Netherlands, w. Dutch Cwilization in the Seventeenth Century and Other Essays, trans. A. J. Pomerans, London 1968, s. 112. 59 DOMOWOŚĆ Burżuazyjna natura Holendrów w XVII wieku wymaga pewnych wyjaśnień. Uznanie jej za mieszczańską nie oznacza, że składała się wyłącznie z klasy średniej. Należeli do niej farmerzy (boers), ludzie morza, a w miastach przemysłowych, jak Lej da, także robotnicy fabryczni. Ci ostatni co prawda nie korzystali z okresu dobrej koniunktury i ich warunki mieszkaniowe nie były ani o włos lepsze niż w innych krajach. Żyło tam również, jak we wszystkich miastach europejskich, sporo hołoty (grauw), składającej się z obwiesiów i kryminalistów, bezrobotnych i obiboków, nie nadających się w ogóle do pracy, wędrujących żebraków i włóczykijów. Przeważała jednak klasa średnia i to na tyle szeroka, by objąć zarówno międzynarodowego finansistę, jak i kupca. Ten pierwszy, oczywiście, nie utożsamiał się ani nie łączył z drugim, nawet jeśli, jak to często się zdarzało, jego wzbogacenie się było świeżej daty, ponieważ społeczeństwo holenderskie nie było statyczne, a pozycję w nim określały w dużym stopniu dochody. Burżuazją była również elita patrycjuszowska - klasa rządząca - dostarczająca sędziów i burmistrzów, którzy rządzili miastami, a poprzez nie krajem. Według standardów europejskich była to bardzo rozwinięta demokracja i, jak to powiedział pewien historyk, ta "społeczna dyktatura klasy kupców" stworzyła pierwsze państwo burżuazyjne. Wszystkie tradycyjne mieszczańskie cnoty - rozsądne umiarkowanie, kult ciężkiej pracy i finansowa ostrożność, granicząca ze sknerstwem - dawały znać o sobie w codziennym życiu Holendrów w siedemnastym stuleciu. Zapobiegliwość rozwinęła się w sposób naturalny w społeczeństwie kupców i przemysłowców, które, w dodatku, żyło w kraju, wymagającym ustawicznego inwestowania w kanały, tamy, śluzy i młyny wodne, wszystko po to, żeby utrzymać Morze Północne w ryzach. Byli to ludzie prości, mniej namiętni niż mieszkańcy Europy Południowej, mniej sentymentalni niż sąsiedni Niemcy, mniej wyrafinowani niż Francuzi. Historyk holenderski Huizinga twierdzi, że płaski, kojący krajobraz kanałów i obszarów przybrzeżnych morza, bez dramatycznych akcentów, jak góry i doliny, sprzyja prostocie holenderskiego charakteru5. J. H. Huizinga, ibid., s. 61-63. 60 DOMOWOŚĆ Wielkie znaczenie miała również religia. Chociaż tylko jedna trzecia ludności była kalwińska, kalwinizm stał się religią państwową i zyskał ogromny wpływ na życie codzienne, umacniając w społeczeństwie holenderskim poczucie stateczności i wstrzemięźliwości. Wszystkie te okoliczności stworzyły ludzi, którzy wielbili oszczędzanie, nie tolerowali rozrzutności i pielęgnowali dobre obyczaje. Prostota holenderskich mieszczan objawiała się na wiele sposobów. Mężczyźni na przykład ubierali się bardzo zwyczajnie. Kubrak i spodnie były siedemnastowiecznym odpowiednikiem współczesnego trzyczęściowego ubrania biznesmena i jak ono nie ulegały modzie; tkanina mogła być lepsza lub gorsza, ale styl pozostawał niezmienny przez całe pokolenia. Ulubione kolory były ciemne: czerń, fiolet lub brąz. Członkowie cechu krawieckiego na słynnym zbiorowym portrecie Rembrandta byli zamożni (na co wskazują ich koronkowe kołnierze i fałdziste kasaki), ale wszyscy równie poważni, a właściwie ponurzy. Ich żony ubierały się z podobną roztropnością, mowy tam nie było o rozpasanym przyozdabianiu sukien i ciągłej pogoni za nowinkami mody, tak charakterystycznymi dla Francuzek. Holendrzy byli tak skromni, że na obrazach z epoki nie sposób czasem odróżnić szefa od urzędnika, czy pani od służącej. Tę samą prostotę i zapobiegliwość widać w holenderskich budynkach, którym brak ambicji architektonicznych, widocznych w Londynie czy Paryżu, budowanych z cegły i drewna zamiast kamienia. Chcąc uniknąć fundamentów z pali, koniecznych przy błotnistej ziemi i dużym ciężarze, zaczęto używać materiałów lżejszych, które jednocześnie były tańsze. W przeciwieństwie do kamienia cegła nie jest podatna na wypracowane elementy dekoracyjne, nie może być rzeźbiona i odwrotnie niż gips nie nadaje się do reliefów. W rezultacie domy holenderskie były bezbarwne, czasami tylko ozdobione kamieniarską robotą na narożnikach, a także przy drzwiach i oknach. Cegła była ceniona głównie dla swojej faktury; jej niska cena także niewątpliwie przemawiała do prak- 61 DOMOWOŚĆ tycznych Holendrów, którzy używali jej nawet do budowy gmachów publicznych. Wysokie koszty budowy kanałów i wbijania pali powodowały ograniczenie szerokości ulicznych parceli do minimum; w rezultacie budynki w miastach były bardzo wąskie, czasami mierzyły nie więcej niż szerokość jednego pokoju, stały w rzędzie, stykając się ze sobą i często miały wspólną ścianę. Dachy pokrywano czerwoną, wypalaną dachówką. Szczytowe ściany domów często wykończone u góry w schodki, wychodziły na ulicę i tworzyły wraz z sąsiednimi charakterystyczne sylwetki, z których słynęły holenderskie miasta. Na czubku szczytowej ściany wbudowywano kroksztyn z hakiem, używanym do wciągania mebli i innych przedmiotów na wyższe pietra. Wnętrze średniowiecznego holenderskiego domu składało się z "pokoju frontowego" (gdzie załatwiano interesy) i "pokoju tylnego" (gdzie gotowało się, jadło i spało). Na froncie domu, trochę powyżej poziomu ulicy, znajdowała się szeroka niby-weranda (stoep) z ławkami, czasem zadaszona. Tu rodzina zasiadała wieczorem i gawędziła z przechodniami. Obok domu mieściła się płytka piwnica z klepiskiem mieszczącym się powyżej wody, w najbliższym kanale. W miarę bogacenia się obywateli, niskie budynki zaczęły się rozbudowywać w jedynym możliwym kierunku, czyli w górę. Dodawano dwa, czasami trzy piętra. Pierwotnie w holenderskich domach parter był zwykle dość wysoki, tak że pierwsza dobudowana kondygnacja składała się z krużganku czy poddasza, osiągalnego za pomocą schodków typu drabiny. W miarę rośnięcia domu wzór ten powtarzano, wobec czego pokoje znajdowały się na rozmaitych poziomach, wszystkie połączone stromą, wąską klatką schodową. W zasadzie te pokoje, z wyjątkiem kuchni, nie miały określonego przeznaczenia. Ale gdzieś w połowie wieku zaczął się ich podział na obszary dzienne i nocne, tudzież na reprezentacyjne i codzienne. Pokoje na pierwszym piętrze przeznaczono teraz na specjalne okazje. Natomiast ten na drugim, od frontu, zamieniono na salon, dawny frontowy pokój stał się czymś w rodzaju living-roomu, a z reszty pokoi zrobiono sypialnie. Tak jak wszędzie w Europie, łazienek nie było, 62 DOMOWOŚĆ a ubikacje należały do rzadkości*. Holendrzy byli ludźmi morza i coś w tych ciasnych pokoikach nasuwało myśl o wnętrzu statku; wrażenie to pogłębiały ściany ze smołowanej cegły (żeby ochronić przed wilgocią), malowane drewno, strome, wąskie schodki i pokoiki maleńkie jak kabiny. Panowała w nich przytulna atmosfera (angielskie słowo snug ma tylko przypadkowo i morskie, i holenderskie zarazem pochodzenie). Budowanie na palach i zmeliorowanej ziemi miało dla właścicieli ujemne strony, ale miało też niespodziewane korzyści. Ponieważ boczne, wspólne ściany domów nosiły cały ciężar zarówno pięter, jak i dachu, zewnętrzne, szczytowe nie musiały brać tego na siebie i, pomijając duży koszt fundamentów, mogły być zupełnie lekkie. Wykorzystując ten fakt, budowniczowie projektowali we frontowej ścianie wielką ilość dużych okien, co nie tylko obniżało wagę ściany, ale także pozwalało słońcu docierać w głąb długich, wąskich wnętrz. Odgrywało to istotną rolę w czasach, kiedy nie było jeszcze gazowego oświetlenia. Na obrazach przedstawiających holenderskie wnętrza widać jasne, zalane słońcem pokoje, których wesołość wyraźnie kontrastuje z ciasnymi, ponurymi pomieszczeniami, typowymi dla innych krajów. Aż do XVII wieku górne części okien miały szyby wprawione na stałe i tylko dolne części -wykonane z solidnego drewna - mogły być otwierane; potem te także oszklono. Światło wpadające przez okna było regulowane żaluzjami, stosowano także nowy pomysł - story, zapewniające również oddzielenie od ulicy. W miarę jak okna projektowano co- * Jedną z przyczyn niewielkiej liczby ubikacji było to, że miasta holenderskie leżały przeważnie na terenach bagnistych, wobec czego doły kloaczne napełniały się wodą i przestawały funkcjonować. Najczęstszym rozwiązaniem były wobec tego nocniki, wylewane do kanałów. W przeciwieństwie do Wenecji, miasta holenderskie nie korzystały z odpływów morza i w rezultacie w tych pięknych miejscach panował prawdopodobnie nieznośny odór. Robiono pewne wysiłki, żeby tę sytuację zmienić. Kanały od czasu do czasu płukano, brudy wywożono nocą w drewnianych kontenerach i rozprowadzano w glebie z korzyścią dla farmerów. Ten zwyczaj zaczął się w średniowieczu, ale w niektórych miastach trwał do lat pięćdziesiątych naszego stulecia . 6 N. J. Habraken, Transformations of the Site, Cambridge 1983, s. 220. 63 DOMOWOŚĆ raz większe, tradycyjne ich otwieranie stało się prawie niemożliwe i Holendrzy wymyślili nowy sposób: z dołu do góry; tak otwierane nie przeszkadzały w pokoju. Podobnie jak dwuskrzydłowe drzwi, również ten typ okien zastosowano w Anglii i Francji. Nie było wówczas dużo takich ulepszeń; w siedemnastowiecznych holenderskich domach rzadko stosowano nowe pomysły i w rezultacie pozostało w nich dużo średniowiecznych urządzeń. Przemieszanie starego i nowego było zresztą charakterystyczne dla społeczeństwa holenderskiego. Jednocześnie z wprowadzaniem nowych form organizacyjnych łączyli je z tradycyjnymi instytucjami, takimi jak gildie i samorządne miasta; ci uspołecznieni rewolucjoniści (wątpić należy, czy by się na takie określenie zgodzili) ubierali się podobnie jak ich dziadkowie i pod wieloma względami żyli też podobnie. Ich domy w dalszym ciągu budowane były z drewna i cegły. Po staremu też wywieszka na domu ujawniała zawód właściciela - nożyce u krawca czy piec u piekarza. Na samej górze szczytowej fasady umieszczano rzeźbioną postać ludzką o literackich lub biblijnych powiązaniach. Holendrzy w ogóle uwielbiali alegorie i na niektórych domach wmurowywano kamienne tablice z odpowiednimi mottami. Nieduże, upstrzone kolorowymi znakami średniowieczne domki wyglądały jak urocze zabawki. Nic dziwnego, że i one, i ich właściciele byli często określani jako "staromodni". f Niestety, uroki cieplne tych domów były również średniowieczne. (Któregoś stycznia spędziłem cały tydzień w siedemnastowiecznym domu w Lejdzie. Stary budynek w zabytkowej dzielnicy, pozbawiony był izolacji, podwójnych okien i centralnego ogrzewania; przeżycie miałem prawdziwie lodowate.) Holenderski klimat nie jest specjalnie srogi, ale położenie kraju sprawia, że zimy są wilgotne. Z braku drzewa do palenia (Holandia ma mało lasów) głównym opałem w XVII wieku był torf, który dobrze ogrzewa, ale wymaga specjalnych pieców. W owych czasach takowych nie znano, wobec czego żeby pobudzić spalanie, układano torf w wysokie, ażurowe stosy na rusztach leżących w paleniskach albo palono go w specjalnych garnkach; chroniło to, co prawda, od fatalnego 64 DOMOWOŚĆ zapachu, ale dawało bardzo mało ciepła7. Jedynym sposobem, żeby w tych warunkach zachować jakie takie dobre samopoczucie, było nakładanie na siebie możliwie dużo warstw ubrań, i to właśnie robili Holendrzy, ku uciesze cudzoziemskich przybyszów. Mężczyźni nosili pół tuzina kamizelek, kilka par spodni i ciężkie peleryny; kobiety pod spódnicami miały aż sześć halek. W efekcie nie bardzo dobrze robiło to ich figurom, ale częściowo przynajmniej tłumaczy pękaty wygląd mieszczan i ich żon na ówczesnych portretach. Te domy były "małymi domami" zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Nie musiały być duże, bo mieszkało w nich niewielu ludzi; przeciętna ich liczba na jeden dom w większości miast holenderskich wynosiła cztery albo pięć osób, w porównaniu z dwudziestoma pięcioma w mieście takim jak Paryż. Dlaczego tak było? Przede wszystkim nie było lokatorów, ponieważ Holendrzy woleli -i stać ich było na to - pozwalać sobie na luksus posiadania domów, co prawda małych, ale za to własnych. Domy przestały być też miejscem pracy i wobec tego, że wielu rzemieślnikom zaczęło się dobrze powodzić i przekształcili się w kupców czy rentierów, budowali także osobne zakłady dla swoich przedsiębiorstw, a pracownicy i terminatorzy musieli sami starać się o lokum dla siebie. Nie było też tyle służby, co w innych krajach, ponieważ społeczeństwo holenderskie nie pochwalało zatrudniania służących i nakładało specjalne podatki na tych, którzy przyjmowali pomoc domową8. Osobistą niezależność ceniono tu bardziej niż gdziekolwiek indziej i, co ważniejsze, była ona tu osiągalna. W rezultacie w większości domów w Holandii mieszkała para dorosłych i ich dzieci. A to przyniosło następną zmianę. Życie publiczne i otwarte, charakterystyczne dla "dużych domów", zostało zastąpione spokojniejszym -i bardziej prywatnym - życiem domowym. Powstanie domu rodzinnego odzwierciedlało wzrastające znaczenie rodziny w społeczeństwie. Głównym czynnikiem ją cementującym była obecność dzieci. Matka sama wychowywała swoje P Zumthor, Życie codzienne w Holandii w czasach Rembrandta, przeł. E. Bąkow-ska, Warszawa 1965. Ibid. 65 DOMOWOŚĆ potomstwo - nianiek ani bon nie było. Małe dzieci zaczynały chodzić do przedszkola w wieku trzech lat, a następnie uczęszczały do szkoły podstawowej przez cztery lata. Holandia miała, jak powszechnie się przyznaje, najwyższy poziom wykształcenia w Europie i nawet wykształcenie średnie nie było niczym niezwykłym. Większość dzieci mieszkała w domu rodzinnym aż do własnego ślubu, a stosunki w rodzinie opierały się bardziej na uczuciu niż na dyscyplinie. Obcy przyjezdni uważali tę miękką rękę w wychowaniu za niebezpieczny obyczaj. Jeden z nich zauważył, widząc niezwykłą łagodność, z jaką rodzice traktowali swoje dzieci, że "aż dziw, że nie stwarza to gorszych problemów"9. Dla Francuza, który to napisał, dzieci były małe i nieposłuszne, tym niemniej dorosłe; pojęcie dzieciństwa w ogóle dla niego nie istniało. Historyk Phi-lippe Aries opisuje, jak zastąpienie szkoły nauką rzemiosła w Europie wpływało na zbliżenie między rodzicami i potomstwem oraz pomiędzy pojęciem rodziny a pojęciem dzieciństwa10. To właśnie nastąpiło w Holandii, gdzie rodzina skupiła się na dziecku, a życie rodzinne w domu, tyle że u Holendrów stało się to o wiek wcześniej niż gdzie indziej11. Wielu cudzoziemców zwróciło uwagę na to samo, że dla Holendrów najbardziej liczą się trzy wartości: własne dzieci, własne domy i własne ogrody12. Dla tych wąskich domów, budowanych wprost na ulicy i dzielących ściany z sąsiadami, ogród był bardzo ważnym miejscerrC szczególnie, że w łagodnym klimacie można było z niego korzystać prawie okrągły rok. Na ograniczonej, dostępnej przestrzeni rozwinął się specjalny typ miejskich ogrodów przypominających dzisiejsze japońskie. Precyzyjnie ostrzyżone żywopłoty, geometrycznie uformowane drzewa i ścieżki wysypane kolorowym żwirem kontynuowały porządek przestrzegany 10 Ibid. E Aries, op. cit., s. 369. 11 B. Mook, The Dutch Family in the 17th and 18th Centuries: Ań Explorative-De-scriptwe Study, Ottawa 1977, s. 32. 12 E J. Blok, History of the People of the Netherlands, trans. O. A. Bierstadt, New York 1970, cz. IV, s. 254. 66 DOMOWOŚĆ we wnętrzach. Holenderski ogród był jeszcze jedną oznaką przemiany wielkiego, wspólnego domu w bardziej osobisty dom rodzinny. Typowy europejski budynek w mieście, czy to w Paryżu, czy w Oslo, był wznoszony w ten sposób, że otaczał podwórze dostępne dla wszystkich. Zaciszny ogródek holenderski położony na tyłach domu różnił się zasadniczo - był prywatny. Domy i ogrody holenderskie, bardziej prywatne niż gdzie indziej, tworzyły ogólny obraz miasta. Kanały miały po obu stronach przestrzeń szerokości trzech jezdni i w ten sposób odległość między domami miała rozmiary sporej alei (a było to dwieście lat przedtem, zanim baron Haussmann zaprojektował Pola Elizejskie). Z powodu powszechnego używania cegły i stylu budownictwa raczej powtarzanego niż ciągle na nowo wymyślanego, miasta holenderskie charakteryzowały się przyjemną jednostajnością. To skłoniło duńskiego historyka, Steena Eilera Rasmussena, do napisania, że o ile Francuzi i Włosi budują imponujące pałace, to Holendrzy tworzą nieporównywalne miasta13. Szybki i - jak się niektórym wydawało - nieprawdopodobny dobrobyt w Holandii - niczym dzisiaj w Japonii - wzbudził wielkie zainteresowanie w innych krajach. Sir William Tempie, który był ambasadorem w Hadze od 1668 do 1670 roku i dobrze poznał kraj, napisał o nim bardzo poczytną książkę, w której stara się wytłumaczyć swoim rodakom, na czym polega ten zdumiewający fenomen. W czwartym rozdziale, zatytułowanym "O Ludziach i ich Skłonnościach", pisze: "Holandia jest Krajem, gdzie Ziemia jest lepsza niż Powietrze, a Zysk bardziej ceniony niż Honor; gdzie jest więcej Rozsądku niż Dowcipu; więcej dobrego Charakteru niż dobrego Humoru; i więcej Bogactwa niż Przyjemności; gdzie człowiek wolałby raczej podróżować niż żyć..." Szorstkie słowa, choć przeznaczone dla szowinistycznych czytelników, bo w parę lat później ich autor zrezygnował z posady sekretarza stanu, żeby móc powrócić na swoje dawne miejsce w Hadze. Pomimo tego że sam uznał Holendrów za ponurych dusigroszów, Tempie przyznaje, iż w jednej przynajmniej dziedzinie nie szczędzili wydatków: zawsze 13 S. E. Rassmussen, op. cit., s. 80. 67 DOMOWOŚĆ DOMOWOŚĆ byli skłonni inwestować nadwyżkę dochodów w "Budowę, Ozdabianie albo Meble do swoich Domów"14. Holendrzy kochali swoje domy. Dzielą oni to stare anglosaskie słowo - ham, hejm po holenderska - z innymi ludami północnej Europy*. Home, czyli "dom" oznacza jednocześnie "budynek" i "gospodarstwo", "mieszkanie" i "schronienie", "posiadanie" i "przywiązanie". Home oznacza budynek, ale też wszystko, co jest w nim i dookoła niego, jak również ludzi, a także poczucie satysfakcji i zadowolenia z tego, co to słowo niesie. Można wyjść z budynku, ale wraca się zawsze do domu. Miłość Holendrów do swoich domów widoczna jest w zwyczaju, który szczególnie praktykowali: posiadali ich precyzyjnie wykonane miniatury. Te kopie są czasami - niesłusznie - brane za domy dla lalek. Ich funkcja była podobna do tej, którą miały modele statków - nie są to zabawki, lecz miniaturowe pomniki, przypomnienie bliskich sercu przedmiotów. Zamykano je w szafkach przedstawiających się zupełnie nieciekawie z zewnątrz, lecz gdy otwierało się drzwi, całe wnętrze ukazywało się jak za dotknięciem różdżki, nie tylko pokoje - z dokładnie odrobionymi meblami i tapetami - ale również obrazy, sprzęty i porcelanowe figurki. Umeblowanie i wystrój wnętrz w siedemnastowiecznych domach holenderskich służyły, na swój ograniczony sposób, do informowania o bogactwie właścicieli. W dalszym ciągu stały w nich ławy i stołki, szczególnie w mniej zasobnych domach, ale podobnie jak we Francji i Anglii, także krzesła zaczęły być w coraz częstszym użyciu. Prawie zawsze bez poręczy, wyściełane, obite aksamitem lub inną ozdobną tkaniną, przeważnie przybitą do ramy gwoździami z miedzianymi łebkami. Zarówno stoły, jak krzesła 14 W Tempie, Observations upon the United Provinces of the Netherlands, Oxford 1972, s. 97. * To wspaniałe słowo home, oznaczające fizyczne "miejsce", posiadające też sens bardziej abstrakcyjny: "stan bycia", nie ma ekwiwalentu w językach pochodzenia łacińskiego czy słowiańskiego. Niemiecki, duński, szwedzki, holenderski i angielski - wszystkie - mają słowa podobnie brzmiące do home, wszystkie pochodzą od staronordyckiego heima. z toczonymi nogami wyrabiano z drewna dębowego lub orzecha. Łóżka z baldachimami, konstruowane podobnie jak angielskie czy francuskie, były w mniejszym użyciu; zamiast tego Holendrzy spali na łóżkach wbudowanych w ścianę. Takie łóżka, pochodzenia średniowiecznego, umieszczone w alkowie, były kompletnie zamknięte z trzech stron, a wejście zasłaniała kotara lub gęsta żaluzja. Największy mebel w mieszczańskim wnętrzu to kredens, zapożyczony od Niemców, zastępujący podłużną skrzynię, która służyła do przechowywania rzeczy. W domu stały przeważnie dwa takie kredensy, często intarsjowane drogocennym drewnem; jeden na bieliznę pościelową, a drugi na stołową. Obrusy trzymano dla popisu w oszklonych kredensach, potomkach płaskich, średniowiecznych szafek, gdzie również chowano srebro i kryształy, a także porcelanę z Delft i wschodnich Chin*. Umeblowanie holenderskich domów bardzo przypominało paryskie, mieszczańskie wnętrza; tyle że efekt był zupełnie inny. We wnętrzach francuskich, zawsze wypełnionych tłumem ludzi, rozmaite, liczne meble stały ciasno jedne obok drugich na tle papierowych tapet przedstawiających krajobrazy, a powierzchnie wszystkich mebli były albo haftowane, albo złocone, albo jakoś inaczej zdobione. W holenderskich pokojach - przeciwnie - było luźno. Meble służyły do podziwiania, ale i do używania, i nigdy nie było ich tyle, żeby uszczuplić poczucie przestrzeni wytworzone przez wielkość pokoi i światło w nich. Ściany rzadko tapetowano czy pokrywano materią, raczej zdobiono je obrazami, lustrami i mapami - to ostatnie to wyłącznie holenderska specjalność. Efekt wcale nie był ani nie miał być surowy. Te pokoje z jednym lub dwoma krze- * Chińska porcelana jest dowodem na to, że Holandia zajmowała się międzynarodowym handlem i rozrastała się jako potęga kolonialna. Przypomina także, że Holendrzy często odgrywali rolę pośredników w kulturze i handlu15. Byli pierwszymi Europejczykami używającymi, na przykład, tureckich dywanów, kładzionych czasami na podłodze, ale częściej jako przykrycia stołów. Holendrzy również, poprzez swoją Kompanię Wschodnioindyjska, wprowadzili do Europy wykańczanie mebli lakierem zwykłym lub czarnym, a z Azji inkrustowanie i fornirowanie, a także picie herbaty. 15 H. Wilson, op. di., s. 244. 68 69 DOMOWOŚĆ słami pod oknem lub ławką koło drzwi były pomyślane na ludzką miarę i przeznaczone raczej do prywatnego użytku niż dla rozrywki czy celów towarzyskich. Reprezentowały intymność, którą można by dość nieprecyzyjnie nazwać "pogodną" i "spokojną". Każdy posiadacz domu wie, że im mniej w nim mebli, tym łatwiej go utrzymać w czystości, i to też miało może coś wspólnego z ograniczoną ilością mebli w holenderskich domach, tak nieskazitelnie, nieprawdopodobnie czystych, zawsze jak spod igły. Idealnie wyszorowane werandy są tak słynne, że w owym czasie służyły jako przykład wystawności na pokaz i mieszczańskiej pretensjonalności. Były to miejsca rzeczywiście publiczne. Nie tylko werandy, ale cały szeroki chodnik przed domem szorowano i obsypywano piaskiem - tak się należało; wnętrza też przecież czyszczono i szorowano. Piasek wysypywało się na podłogę, był to zwyczaj podobny do średniowiecznego pokrywania klepiska słomą. Garnki były świecące, drewno wypoliturowane, cegła wysmołowana. Wszystko to Holendrzy brali bardzo serio i weszło im to w krew, co jednak cudzoziemcy często złośliwie komentowali. Pewien Niemiec, przybyły do Delft w 1665 roku, napisał potem, że "w wielu domach, jak w miejscach kultu u pogan, nie wolno ani wejść na schody, ani do pokoju, zanim nie zdejmie się butów"16. Jean-Ni-colas de Parival, francuski podróżnik, zauważył to samo i dodał, że często dostaje się od gospodarzy buty ze słomy, żeby je nałożyć na własne17. Na podstawie tego może się wydawać, że ulice w miastach holenderskich były mocno zaniedbane; nic podobnego, wręcz odwrotnie. Z wyjątkiem najstarszych dzielnic, zamieszkałych przez biedaków, ulice były brukowane cegłą, a pobocza zarezerwowane dla pieszych. W przeciwieństwie do Paryża i Londynu, gdzie panował smród trudny do zniesienia - mieszanina fetoru z otwartych ścieków i śmietników pełnych odpadków - tutaj wszelkie resztki wyrzucano do kanałów, zachowując względną czystość na uli- 16 s. 259. 17 Cyt. w: M. M. Kahr, Dutch Painting in the Seventeeth Century, New York 1982, Cyt. w: E Zumthor, op. cit. 70 DOMOWOŚĆ cach. Poza tym, ponieważ zwyczajowo każde gospodarstwo dbało o część ulicy przed posesją, były one w rezultacie równie wyszorowane jak werandy. Ale skoro były tak czyste, czystsze niż gdziekolwiek indziej, to skąd ta zbiorowa obsesja czystości w domu. Czy to skutek kalwińskiej religii (werandy w kalwińskiej Szkocji też były czyściutkie), czy tylko mieszczańskie dobre obyczaje? A może to cecha miejscowa, rezultat prostoty holenderskiego ludu, umiłowania czystości i porządku*? Huizinga mniema, że chodzi o ostatnią z tych możliwości, dodając, że sytuację tę ułatwiał dostęp do wody, morskie powietrze bez kurzu, a także tradycja wyrabiania serów, co wymaga szczególnie higienicznych warunków18. To może już przesada, bo sery przecież wyrabiano także gdzie indziej. Następne wytłumaczenie sugeruje, że ta ustawiczna praca nad czystością i porządkiem była przezorną chęcią zabezpieczenia tego, co zostało zrobione. Tak w każdym razie myśli Tempie: "Wilgoć w powietrzu powoduje, że metale rdzewieją, a drzewo gnije; to zmusza ich do ustawicznego mycia i szorowania, żeby później nie trzeba było naprawiać; sprawia to, że wszystko w ich domach aż lśni od czystości, która wygląda na przesadną i przez ludzi bez wyobraźni uważana jest za wrodzoną Holendrom"19. Waga, jaką Holendrzy przywiązywali do czystości w domu, jest raczej zdumiewająca, bo jak wiemy, "koło siebie" nie byli specjalnie czyści; jest sporo dowodów na to, że nawet według niewygórowanych, siedemnastowiecznych standardów byli brudasami20. "Domy mają czyściejsze od siebie" - napisał pewien przejezdny Anglik21. W domu holenderskim nie było żadnego pokoju kąpielowego, a łaźni publicznych prawie nie znano. Poza tym myśl o rozbieraniu się do kąpieli przy tej ogromnej ilości odzieży, jaką nosili * Holenderskie słowo "wyczyszczony" - schoon - znaczy także "piękność" i "czystość". 18 J. H. Huizinga, Dutch Cwilization, s. 63. 19 W. Tempie, op. cit, s. 80. 20 E J. Blok, op. cit., s. 256. 21 Cyt. w: E Zumthor, op. cit. n DOMOWOŚĆ na sobie zarówno mężczyźni, jak i kobiety w czasie wilgotnych zim, musiała być zniechęcająca. Tempie zwraca też uwagę na niezdrowy klimat i położenie Niderlandów. I chociaż Holendrzy byli pionierami nowoczesnej medycyny, nie mogli zwalczyć chorób, które panowały we wszystkich prawie miastach w XVII wieku. Ogólny niski poziom zdrowia potwierdzają serie epidemii, które opanowały Amsterdam w ciągu sześciu lat po 1620 roku, zmniejszając ludność do trzydziestu pięciu tysięcy. Lejda straciła przeszło jedną trzecią ze swojej czterdziesto-tysięcznej ludności w okresie sześciu miesięcy 1635 roku. Co ciekawe, te wyszorowane podłogi i błyszczące naczynia wcale nie oznaczają właściwego pojmowania zdrowia i higieny. Czystość domów holenderskich nie była ani cechą charakterystyczną ludzi, ani odpowiedzią dawaną na powody zewnętrzne, ale obecnością czegoś znacznie ważniejszego. Kiedy gości proszono o zdejmowanie butów albo o nakładanie słomianych "bamboszy", nie działo się to bezpośrednio po wejściu do domu - parter był uważany za przedłużenie ulicy - ale przy wejściu na schody. To tu kończyło się życie publiczne, a zaczynał dom. Ta granica to był nowy pomysł, a porządek i schludność nie świadczyły ani o wymaganiach gospodarzy, ani o czystości dla samej czystości, ale o pragnieniu traktowania domu jako specjalnego, osobnego miejsca. * To, że wiemy tak dobrze, jak wyglądały holenderskie wnętrza, zawdzięczamy dwóm szczęśliwym okolicznościom: znaczeniu malarstwa w siedemnastowiecznej Holandii i częstym jego tematom - scenom z życia domowego. Holendrzy kochali się w obrazach. Zarówno bardzo bogaci ludzie, jak i całkiem skromni kupowali je i wieszali w swoich mieszkaniach. Był to częściowo sposób inwestowania, ale też i osobista przyjemność. Obrazy wisiały nie tylko w salonach i pokojach od frontu, ale także w karczmach, biurach, warsztatach rzemieślniczych i na tyłach sklepów. Społeczeństwo burżuazyjne utrzymywało wielu malarzy, którzy podobnie jak wytwórcy mebli czy inni rzemieślnicy organizowali się w gildiach. Holenderscy malarze pracowali bardzo rzetelnie i mozolnie pięli 72 DOMOWOŚĆ się w górę w swoim zawodzie, zaczynając w wieku czternastu lat jako terminatorzy, potem jako "murzyni" czeladników, aż wreszcie po sześciu latach mogli się starać o przyjęcie do gildii i stać niezależnymi "mistrzami", co uprawniało ich do sprzedawania obrazów pod własnym nazwiskiem. Chociaż zapotrzebowanie na obrazy było ogromne, malarzy było też wielu i tylko nieliczni osiągnęli bogactwo. Portrety robiono na zamówienie, ale sporo obrazów malowano "na ryzyko" i sprzedawano przez pośredników. Odbiorcy domagali się odpowiednich tematów, zrozumiałych i na wysokim poziomie artystycznym. Dobrze znający swoje rzemiosło malarze, z prostym, bezpośrednim podejściem do pracy i bez przesadnych ambicji późniejszych artystów, spełniali te zadania. W rezultacie siedemnastowieczne malarstwo było nie tylko sztuką, ale także świetnie przedstawiało ducha owych czasów. Znając przywiązanie Holendrów do ich czyściutkich, zadbanych gniazdek nie dziw, że jako dodatek do tematów biblijnych i portretów rodzinnych rozwinął się tam nowy typ malarstwa, przedstawiający właśnie dom. Porównanie ich prac z współczesnym ilustratorem amerykańskim Normanem Rockwellem niewiele mówi o ich poziomie artystycznym, ale daje pojęcie o rodzaju ich malarstwa, które przemawiało do odbiorców, rozmiłowanych w swoich domach. Pięter de Hooch, a także Jan Steen i Gabriel Metsu malowali wspaniałe sceny z życia domowego. Niespełna czterdzieści prac zostawił wielki Jan Yermeer - tłem niemal wszystkich jest wnętrze domu. Ale prawdziwą syntezę siedemnastowiecznego wnętrza w swoim niewielkim obrazie dał Emanuel de Witte, który specjalizował się we wnętrzach kościołów. Małe arcydzieło, namalowane około 1660 roku, wskazuje nam szereg pokoi, zalanych słońcem, wpadającym przez ciąg okien*. Sądząc po świetle we wszystkich trzech pokojach i po zarysie drzew, widocznych przez te okna, dom znajduje się prawdopodobnie na obrzeżach * Ten rodzaj obrazów, przeznaczonych do wieszania w domu miał przeważnie niewielkie rozmiary; obraz de Witte'a ma rozmiary siedemdziesiąt pięć centymetrów na sto dwadzieścia. Wiele jest mniejszych o połowę. 73 DOMOWOŚĆ miasta. Najważniejsza postać na obrazie, od której bierze się tytuł, to młoda kobieta grająca na wirginale, popularnym wówczas w Holandii instrumencie, prekursorze szpinetu. Jak wielu holenderskich malarzy, de Witte w swoim obrazie coś nam opowiada. Z pozoru jest to spokojna, idylliczna scena. Jest ranek - mówi nam o tym niski kąt padania słońca i postać służącej, widoczna w trzecim pokoju, zajętej sprzątaniem. Pani domu -któż inny mógłby to być? - siedzi przy instrumencie muzycznym. Pokój, w którym gra, służy, jak to często bywa, do wielu celów. Poza wirginałem znajdują się w nim stół, trzy krzesła oraz łóżko z baldachimem i zasłonami. Ale nie wszystko jest tak, jak wygląda na pozór. Gdy uważnie popatrzeć, to okazuje się, że kobieta gra nie tylko dla siebie; na łóżku, za zasłonami, ktoś słucha tej muzyki. Niewątpliwie jest to mężczyzna - wyraźnie nosi wąsy i chociaż jest schowany, jego ubranie wiszące na krześle, na samym przedzie, jest doskonale widoczne. Rękojeść miecza, tylko częściowo widocznego na obrazie, i niedbały sposób, w jaki ubranie zostało rzucone na krzesło - zamiast być powieszone porządnie na haku za drzwiami -daje w delikatny sposób do myślenia, że to może nie być mąż tej pani. Małżeńska niewierność była bardzo źle widziana w kalwińskiej Holandii i de Witte wypełnił swój społeczny obowiązek, robiąc z niej przedmiot aluzji i ukrywając ją w szeregu zagadek, symboli i wtórnych znaczeń? Dzbanek i ręcznik na stole, ręczna pompa i zamiatająca podłogę kobieta sugerują między wierszami, że "czystość przybliża do Boga". Ale częścią wdzięku tego rodzaju malarstwa jest niejasność stosunku malarza do tematu. Czy ta kobieta jest dostatecznie skruszona? Jeśli tak, to dlaczego gra, skoro powinna płakać? Jest obrócona plecami, co mogłoby znaczyć, że się wstydzi, ale w lustrze, wiszącym na ścianie nad wirginałem jej twarz jest - jakby umyślnie - niewidoczna. Nie ma co starać się o rozwikłanie tej niedopowiedzianej historii, ukrytej w cieniach i szczegółach obrazu de Witte'a. Był on, jak większość malarzy holenderskich, zainteresowany nie tylko swoją historyjką, ale cieszyło go też portretowanie świata, tak jak go widział. Ta miłość do realnego świata - "realizm" to zbyt słabe słowo 74 DOMOWOŚĆ - widoczna jest w wielu szczegółach. Możemy podziwiać sposób, w jaki cień okien pada na wpółotwarte drzwi, czerwoną taftę zasłon, która ożywia jasność w pokoju, błyszczący mosiądz świecznika, bogactwo złota na ramie lustra i różową fakturę cynowego dzbanka. Mały piesek śpi zwinięty koło łóżka; otwarty zeszyt nutowy leży na wirginale. Nic nie jest na tyle mało znaczące, by uszło uwagi malarza. Trzeba od razu powiedzieć, że nie ma mowy, aby de Witte odmalował jakiś prawdziwy dom; mimo że wygląda jak fotografia, jest wymyślony. Kościoły przez niego malowane też nie istniały naprawdę; oparły się na szkicach przedstawiających konkretne wnętrza, ale gotowy obraz był kompilacją elementów z rozmaitych kościołów. Nie ma to jednak większego znaczenia, dom może i został wymyślony, ale efekt jest prawdziwy i sprawia wrażenie niezwykle ciepłe. Umeblowanie jest proste; wyściełane krzesła wyglądają na wygodne, ale brak im frędzli i brokatu, tak wówczas popularnych we Francji. Pokoje są w amfiladzie, ale efekt tego nie jest przytłaczający. Ściany zwyczajne, chociaż ozdobione - jak to często bywało - lustrem, a także mapą, widoczną przez otwarte drzwi. Na kamiennej podłodze prosty wzór z białych i czarnych kwadratów marmuru. Najwyraźniej jest to zamożny dom - świadczy o tym instrument muzyczny, wschodni dywan i pozłacana rama lustra -ale luksus nie bije w oczy. Przedmioty nie są wystawione na pokaz; zamiast tego wydaje się, sądząc po rozstawieniu mebli, że myśli się tu praktycznie. Łóżko stoi w kącie za drzwiami; przed nim dywan, położony po to, żeby odgrodzić się od porannego chłodu, wydzielanego przez marmurową podłogę. Lustro wisi nad wirginałem; stół i krzesła stoją pod oknem, przy świetle. I to jakim świetle! Pokoje są jasne, żeby podkreślić ich wielkość, jak również ich fizyczną, materialną realność. Tu przede wszystkim widać sens wewnętrznej przestrzeni, a stąd wewnętrznej atmosfery. Nie pokój tu został namalowany, ale dom. To była specjalność de Witte'a: wewnętrzna atmosfera. Co prawda ten rodzaj malarstwa był przez długi czas uważany za 75 i DOMOWOŚĆ gorszy, ale dla nas jest specjalnie interesujący. De Witte nie był oczywiście jedynym, który uprawiał ten domowy genre. Pięter de Hooch z niedalekich Delf t stworzył cały cykl obrazów ilustrujących codzienne życie przeciętnych mieszczan. Malował ich przeważnie przy pracy, pochłoniętych jakąś zwykłą robotą, i z architektoniczną akuratnością opisywał ich domy i ogrody. W przeciwieństwie do de Witte'a, mniej interesowała go narracja, a bardziej portretowanie wyidealizowanego wnętrza. I chociaż tło było u niego najważniejsze, w malowanych przez niego scenach zawsze znajduje się jedna lub dwie osoby, przeważnie kobiety z dziećmi. W okresie renesansu kobiety na obrazach przedstawiano przeważnie same, jak Madonny, święte czy biblijne postacie; malarze holenderscy pierwsi wybrali zwykłe kobiety jako temat swoich obrazów. W malarstwie de Witte'a zupełnie naturalną rzeczą jest, że zajmują one czołowe miejsca, ponieważ świat domowy opisywany przez niego był ich światem. Natomiast świat mężczyzn, ich pracy i życia społecznego, przeniósł się gdzie indziej. Dom stał się miejscem innego rodzaju zajęć - specjalnej pracy domowej - pracy kobiet. Istniała ona zawsze, ale jej wyodrębnienie było czymś nowym. Średniowieczne malarstwo pokazywało kobiety przy pracy, ale rzadko były przy niej same, przeważnie znajdowały się wśród mężczyzn rozmawiających, jedzących, załatwiających swoje sprawy lub wałęsających się wokoło. Kobiety dorHoocha pracują samotnie i w spokoju. Jan Yermeer, malarz również pochodzący z Delft, przede wszystkim interesował się postacią kobiecą, ale ponieważ wszystkie jego znakomite obrazy za tło mają wnętrze domu, więc i od niego dowiadujemy się co nieco na ten temat. Jego kobiety pracują w takim skupieniu, że to aż odbija się na atmosferze panującej w pokoju i na sprzętach. Dzięki malarstwu Yermeera możemy zauważyć zmiany, jakie zaszły w domu: zrobił się miejscem prywatnego życia i osobistych przeżyć. List miłosny przedstawia panią domu, której służąca przynosi list. Widzimy narożnik ozdobnego kominka, ścianę z pozłacaną boazerią i wiszący na niej krajobraz morski (te dwa ostatnie tematy należały do Yermeera). Pomijając takie elementy narracji, jak mandolina, list i krajobraz na ścianie - tym, co 76 DOMOWOŚĆ najbardziej uderza w obrazie, jest wzajemny stosunek obu kobiet, dzielących chwilę prywatności, i sposób, w jaki Yermeer przeniósł nas do innego miejsca, kładąc nacisk na intymność tego wydarzenia i jednocześnie uzyskując wyczucie domowej przestrzeni w niezwykle oryginalny sposób. Kilka jakichś-tam przedmiotów - kosz z bielizną do prania, miotła, czyjeś ubranie, para butów - przesądza o panowaniu kobiet na tym terenie. Mężczyzna, od którego ten list prawdopodobnie przyszedł, jest daleko stąd; a nawet gdyby był na miejscu, musiałby niesłychanie ostrożnie stąpać po świeżo umytej czarno-białej podłodze. Kiedy na obrazie znajduje się mężczyzna, odnosi się wrażenie, że to gość - czy raczej intruz - ponieważ kobiety Yermeera nie zamieszkują po prostu namalowanych przez niego pokoi: one je całkowicie okupują. Bez względu na to czy szyją, grają na szpinecie, czy czytają list, kobiety holenderskie przebywają w domu w sposób zdecydowany, patetyczny i radosny. Feminizacja domu w XVII wieku w Holandii była jednym z najbardziej znaczących przełomów w ewolucji życia domowego, ewolucji, która miała kilka przyczyn; główną było zmniejszone zatrudnianie służby domowej. Nawet najbogatsze domy rzadko miały więcej niż dwoje służby, a zwykła, dobrze prosperująca, mieszczańska rodzina przeważnie zadowalała się jedną służącą. Wypada to skromnie w porównaniu z Brunami, którzy mieli trzech czeladników i dwie służące, czy z typowo angielską, mieszczańską rodziną, gdzie przebywało przynajmniej pół tuzina domowników. Holenderskie prawo zajmowało bardzo zdecydowane stanowisko na temat kontraktów i praw cywilnych służby, w rezultacie czego stosunki między pracodawcami a zatrudnionymi były pozbawione wyzysku i bardziej zażyłe niż gdziekolwiek w Europie; służący jedli ze swoim państwem przy jednym stole, a praca była raczej dzielona niż zlecana. To wszystko wytworzyło w XVII wieku w Holandii szczególną sytuację: kobieta zamężna, bez względu na zamożność i pozycję społeczną, wykonywała osobiście większość czarnej roboty w domu. Zostało zanotowane w ówczesnych dokumentach, 77 DOMOWOŚĆ że kiedy wysłannik księcia Oranii (stadhouder), odwiedził żonę admirała de Ruytera na drugi dzień po jego śmierci, wdowa nie mogła go przyjąć, bo właśnie zwichnęła nogę - podczas rozwieszania bielizny22. De Witte, otrzymawszy zamówienie na sportretowanie żony bogatego mieszczanina, Adriany van Heusden, namalował ją wraz z córeczką kupującą ryby na amsterdamskim targu. Nie sposób wyobrazić sobie w takiej sytuacji francuską czy angielską damę, a tym bardziej żeby pragnęła ona uwiecznienia w tak prozaicznym otoczeniu. Według Temple'a holenderska żona miała "całą opiekę i absolutne kierownictwo w sprawach domowych", w tym zawierała się też troska o gotowanie23. Potwierdzają to ówczesne relacje cudzoziemskich podróżników, niektóre, szczególnie w przypadku Francuzów, nie szczędzące uszczypliwych uwag na temat kuchni holenderskiej. Może i tak było, ale ta niewielka zmiana miała dalekosiężne konsekwencje. Gdy wyłącznie służące zajmowały się gotowaniem, pomieszczenie, w którym mieściła się kuchnia, mało odróżniało się od innych, a w każdym razie było miejscem drugoplanowym. Na przykład w paryskich mieszczańskich domach kuchnia znajdowała się w zabudowaniach za podwórzem, nie mając bezpośredniego połączenia z głównymi pokojami. W angielskich szeregowych domach kuchnia, granicząca z kwaterami służby, mieściła się w podziemiach aż do XIX w^eku. W większości mieszkań "kuchnia" to nic innego jak garnek zawieszony nad ogniskiem. Kuchnia w holenderskim domu była pomieszczeniem najważniejszym ze wszystkich; według pewnego historyka "została ona wywindowana do pozycji niezwykłej godności i stała się czymś pomiędzy świątynią a muzeum"24. Tu stały kredensy z drogocenną bielizną stołową, porcelaną i srebrem. Miedziane i mosiężne naczynia, wyczyszczone do połysku, wisiały na ścianach. Piec kuchenny z kominem był ogromny i pięknie udekorowany - aż przesadnie, 22 Jbid. 23 W Tempie, op. di., s. 89. . . . 24 R Zumthor, op. cit. 78 DOMOWOŚĆ stosownie do panującej mody - i posiadał nie tylko palenisko z tradycyjnym, większym garnkiem, ale i inny prosty rodzaj piekarnika. Zlew był miedziany, czasem marmurowy. Niektóre kuchnie miały własne, ręczne pompy (widać taką na obrazie de Witte'a), a nawet pojemniki ze stale uzupełnianą, gorącą wodą. Obecność takich ułatwień oznaczała wzrastające znaczenie prac domowych i wagę, jaką zaczęto przywiązywać do wygody. To było jak trzeba. Po raz pierwszy osoba, która stale zajmowała się pracami domowymi, miała również możliwość wpłynięcia na organizację i urządzenia w domu. Służba musiała godzić się z niewygodami i nieprzemyślanymi urządzeniami, ponieważ nie miała nic do powiedzenia. A pani domu nie potrzebowała na nic przystawać, szczególnie jeśli - jak inne Holenderki - miała głowę na karku. Przyznana kuchni ważność dała kobiecie centralną pozycję w holenderskim gospodarstwie. Mąż mógł sobie być głową domu i odmawiać modlitwy przy jedzeniu, ale w sprawach zarządzania przestał być "panem we własnym domu". To nie mąż, a żona pilnowała czystości i porządku, między innymi dlatego że sama musiała do tej czystości doprowadzić. Ten dobrze pojęty interes wydaje się być bardziej przekonywającym wytłumaczeniem niż klimat czy cechy narodowe. Można wymienić dużo przykładów na to, że porządek w holenderskim domu utrzymywały kobiety. Palenie tytoniu było bardzo rozpowszechnione wśród mężczyzn, ale ich żony dokładały wszelkich starań, żeby nie mieć w domu zapachu dymu. Niektóre zastrzegały sobie nawet w kontrakcie małżeńskim specjalny paragraf "o niepaleniu"; jeśli wszystko inne zawiodło, wydzielały specjalny "pokój do palenia" dla swoich zatabaczonych małżonków. A i tak raz do roku odbywało się wielkie sprzątanie (było ono dodatkowe, niezależne od cotygodniowego) i opróżniano dom ze wszystkiego. Mężczyźni, którym odmawiano wtedy gorących posiłków i zabraniano wstępu, nazywali te dni "piekłem". Reprezentacyjne salony również były regularnie sprzątane, chociaż ich rzadko używano. Pewien bogaty mieszczuch wyznał Temple'owi, że są w domu dwa pokoje, do których żona zabroniła mu wstępu i nigdy 79 DOMOWOŚĆ tam nie wszedł25. I mimo że mężczyźni nadal siedzieli przy stole w kapeluszach (poza momentami odmawiania modlitwy) i rzadko myli ręce przed jedzeniem, ewolucję mieszczańskich - w przeciwieństwie do dworskich - manier należy uznać za rozpoczętą. Nakaz stosowania określonego kodeksu zachowań w domu uznany został przez przybywających cudzoziemców za dziwny, chociaż ta opinia może być nieco na bakier z prawdą, jako że zachowały się wypowiedzi wyłącznie mężczyzn. Pełno było opowieści o srogości, jeśli nie o tyranii pań; niewątpliwie wiele miało charakter apokryficzny, ale wszystkie wskazywały na zmiany w dawnych porządkach. Dom nie tylko stawał się bardziej swojski, zaczynał też nabierać specjalnej atmosfery. Stawał się domeną kobiet, w każdym razie kobiety miały nad nim kontrolę. Ta kontrola była widoczna i realna. Jej rezultatem była czystość i surowsze przepisy, ale też wprowadziła ona coś, co przedtem nie istniało: domowość. Żeby móc mówić o domowości, trzeba by opisać całą gamę przeżywanych uczuć, a nie jedną właściwość. Domowość kojarzy się nam z rodziną, swojskością, oddaniem, a także ze znaczeniem domu urzeczywistniającym - nie zaś tylko chroniącym - te uczucia. Ta atmosfera domowości przenikała obrazy de Witte'a i Yermeera. Teraz wnętrze nie tylko stało się polem do działalności domowej - tak było zawsze - ale również pokoje i znajdujące się w nich sprzęty zaczęły żyć własnym życiem. To życie oczywiście nie było samodzielne, ale istniało w wyobraźni ich posiadaczy i wobec tego, paradoksalnie, "domowa domowość" zależała od rozwoju bogatej wewnętrznej świadomości, która była rezultatem roli, jaką objęła kobieta w domu. Jeśli domowość stała się, jak twierdzi John Lu-kacs, jednym z podstawowych osiągnięć Ery Mieszczańskiej, było to przede wszystkim zasługą kobiet26. 25 26 Md. J. Lukacs, op. cit., s. 624. 80 Rozdział 4 Wygoda i przyjemność ...dobry smak polega na połączeniu ' poczucia wygody, trwałości i przyjemności. ; ... Jacąues-Frangois Blondel Architecture Yrancaise Prywatność i domowość, dwa wielkie odkrycia ery mieszczańskiej, pojawiły się w sposób naturalny w warstwach średnich społeczeństwa holenderskiego, a w XVIII wieku przyjęły się w reszcie krajów północnej Europy - w Anglii, Francji i państwach niemieckich. Gospodarstwa domowe zmieniły się zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie; kiedy przestały być warsztatami pracy, stały się mniejsze, i - co ważniejsze - trudniej dostępne dla obcych. Ponieważ mieszkało w nich mniej ludzi, wpłynęło to nie tylko na ich wielkość, ale i na atmosferę. Przekształciły się w miejsca zachowań bardziej prywatnych i kameralnych. Ta prywatność została wzmocniona stosunkiem do dzieci, których stała obecność zmieniła średniowieczny, publiczny charakter "dużego domu". Dom przestał być tylko odgrodzeniem się od rozmaitego typu niebezpieczeństw i schronieniem przed obcymi - chociaż te ważne funkcje pozostały - stał się siedzibą nowej, zwartej komórki społecznej: rodziny. Wraz z rodziną nastąpiło pewne wyobcowanie, ale powstało także życie rodzinne. Miejsce zamieszkania zmieniło się w prawdziwy dom, 81 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ pociągając za sobą prywatność i domowość, a stąd już tylko krok do odkrycia idei komfortu. Może się wydawać dziwne mówienie o komforcie w kategoriach idei. Jest to przecież głównie stan fizyczny: człowiek siedzi w wygodnym krześle... i jest mu wygodnie. Cóż prostszego? Według Bernarda Rudofsky'ego, zaciekłego krytyka współczesnej cywilizacji, byłoby najsłuszniej w ogóle wyrzucić krzesła i siedzieć na podłodze. "Siadanie na krzesłach to zwyczaj nabyty, jak palenie, i równie zdrowy" - ironizuje1. Wymienia cały zestaw - według niego trafniejszych - rozwiązań z innych kultur i epok. Włącza w to otomany, estrady, rozmaite podwyższenia, huśtawki i hamaki, ale jego ulubioną alternatywą jest - podłoga. Różnice w postawach, tak jak różnice w przyborach do jedzenia (na przykład nóż i widelec, patyczki lub palce), dzielą świat równie głęboko jak ustroje polityczne. Jeśli chodzi o postawę, to są dwie szkoły: siedzenie na czymś (tzw. świat zachodni) i siedzenie w kucki* (cała reszta)**. Chociaż nie istnieje żelazna kurtyna dzieląca te dwa światy, żaden z nich nie czuje się dobrze w odmiennej pozycji. Kiedy jadam z moimi wschodnimi przyjaciółmi, bardzo prędko zaczynam źle znosić siedzenie na podłodze, krzyż mnie boli, a nogi drętwieją. Ale siedzący w kucki także nie lubią siedzieć na czymś. W hinduskim domu znajdują się oczywiście i stół do jedzenia, i krzesła, ale pdpoczywająca w skwarne popołudnie rodzina - rodzice i dzieci - siedzą razem na podłodze. Rikszarz trzykołowego skutera w Dehli siedzi na siodełku, ale zamiast to 1 B. Rudofsky, Nów I Lny me Down to Eat, Garden City 1980, s. 62. * Chodzi zarówno o klasyczne kucanie, jak i siedzenie "po turecku", a także siedzenie na piętach - przyp. tłum. ** Ten dwustronny podział jest niezwykle konsekwentny; jest tylko jeden przykład cywilizacji, w której istniało zarówno siedzenie na czymś, jak siedzenie na ziemi: starożytne Chiny. Krzesła sprowadzono prawdopodobnie do Chin z Europy już w VI wieku. Jednakże, mimo iż Chińczycy używali wysokich stołów, krzeseł i łóżek, w ich domach były także miejsca, w których znajdowały się niskie meble, przydatne, gdy siedzi się na ziemi2. F. Braudel, op. cii. 82 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ robić po zachodniemu z nogami spuszczonymi, krzyżuje je (co dla mnie jest ryzykowne, a dla niego wygodne). Stolarz kanadyjski pracuje, stojąc przy warsztacie. Yikram, mój przyjaciel z Gujarati, jeżeli może wybierać, woli pracować siedząc na podłodze. Dlaczego jedne kultury przyjęły pozycję siedzenia na czymś, a inne nie? Chociaż pytanie wygląda na proste, niełatwo wyjaśnić, co spowodowało, że tak właśnie jest. Aż się prosi, żeby odpowiedzieć, że meble powstały jako logiczna obrona przed zimnymi podłogami, i prawdą jest, że kucający przeważnie żyją w tropikach. Ale wynalazcy mebli do siadania - Asyryjczycy, Babiloń-czycy, Egipcjanie i Grecy - żyli w ciepłym klimacie. Żeby jeszcze bardziej wszystko pogmatwać, to Koreańczycy i Japończycy, żyjący w chłodnych rejonach, nigdy nie czuli potrzeby konstruowania mebli i wystarczało im podgrzewanie powierzchni podłogowych. Fer-nand Braudel sugeruje, że rozwój meblarstwa w różnych kulturach podlegał dwóm prawom. Pierwsze mówi, że ubodzy z natury rzeczy posiadali mało sprzętów, a drugie, że cywilizacje tradycyjne pozostają wierne swoim sposobom urządzania wnętrz i zmieniają je wolno3. Ale w końcu zmuszony jest przyznać, że ta pełna de-terminizmu teoria nie rozwiązuje problemu w całości. Tłumaczy, co prawda, małą ilość mebli w Etiopii i Bangladeszu - obie te kultury są ubogie i tradycjonalne - ale co począć z tak dobrze prosperującymi i dynamicznymi cywilizacjami, jak otomańska Turcja i cesarski Iran? Nie wyjaśnia też, dlaczego Indie Mogołów, dość bogate i genialne, żeby wybudować Tadż Mahal, nie zaproponowały nic w sprawie mebli do siedzenia. Takich przykładów jest więcej. W VIII wieku Japończycy, którzy skopiowali większość technologii i kultury od Chińczyków, z rozmysłem pominęli chińskie meble; w XVI wieku wzięli broń, ale zlekceważyli krzesła. To unikanie mebli wcale nie było konsekwentne. Podobnie jak Japończycy, Hindusi też długo dawali sobie radę bez krzeseł, ale spać wolą w łóżkach, nie na podłodze. Prawdą jest, że ludzie przywykli do siedzenia w kucki dobrze się w tej pozycji czują, natomiast ludzie przyzwyczajeni do Md. 83 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ krzeseł męczą się prędko, siedząc na podłodze i bardzo im niewygodnie, ale wybór jednej czy drugiej pozycji nie może być tłumaczony różnicami w budowie ciała. Japończycy są na ogół mniejsi od Europejczyków, ale Afrykanie, którzy siedzą w kucki, nie. Siedzenie na ziemi z wyprostowanym kręgosłupem może być bardzo zdrowe, ale nie ma najmniejszych podstaw do sądzenia, że "kultury siedzące na czymś", jak antyczni (i atletyczni) Grecy, zajęli się wymyślaniem krzeseł z lenistwa albo z fizycznej niemocy. A może siedzenie to rzecz gustu? W takim razie według Rudo-fsky'ego jest to jeszcze jeden przykład zachodniej przewrotności. Jego krytyczny stosunek do mebli opiera się na założeniu Rous-seau, że skoro podłoga jest tym, co potrzebne do siedzenia czy leżenia, krzesła i łóżka są zbędne, przeciwne naturze i wobec tego gorsze. Twierdzenie, że to co naturalne musi być lepsze od tego co sztuczne, wymaga ryzykownego przeskoku w rozumowaniu, ale wraz z tym wszystkim, co implikuje, ma wielką wagę dla Amerykanów - w każdym razie sądząc po dziesiątkach ogłoszeń, które wychwalają "życie zgodne z naturą". Ale jest to bardzo powierzchowne mniemanie. Wystarczy chwila namysłu, żeby uświadomić sobie, że cała kultura jest sztuczna, zarówno gotowanie, jak muzyka, meble i malarstwo. Po co przygotowywać czasochłonne sosy, kiedy wystarczą świeże owoce? Po co zawracać sobie głowę instrumentami, jeśli głos ludzki ma takie przyjemne brzmienie? Po co malować obrazy, skoro wystarczy patrzeć na świat? Po co siedzieć na czymś, kiedy można kucnąć? Odpowiedź brzmi, że to wszystko wzbogaca życie, czyni je bardziej urozmaiconym i interesującym. Oczywiście, meble nie są tworem naturalnym; są wymyślone i wykonane przez człowieka. Siedzenie na czymś jest sztuczne i podobnie jak inne sztuczne czynności - chociaż w sposób mniej oczywisty niż gotowanie, muzyka instrumentalna czy malarstwo - wprowadza sztukę do życia. Jemy barszcz czy gramy na fortepianie - albo siedzimy na krześle - z wyboru, a nie z potrzeby. To powinno być wyraźnie podkreślone, bo tyle już zostało napisane o praktyczności i funkcjonalności (zwłaszcza nowoczesnych) mebli, że łatwo zapomnieć, iż stoły i krzesła, w przeciwieństwie, na przykład, do lodówek czy pralek, świadczą o naszym smaku, a nie są przedmiotami użytku. Człowiekowi siedzącemu na ziemi nie jest ani wygodnie, ani niewygodnie. Powinien oczywiście unikać ostrych kamieni i innych niemiłych przeszkód, ale poza tym wszystkie płaskie powierzchnie są mniej więcej jednakowe. Osoba, która kuca, nie patrzy, jak to robić ani gdzie, kucanie bowiem jest naturalne. Nie oznacza to, że jest prostackie; jak inne ludzkie czynności może też mieć swoją etykietę czy ceremoniał. Japończycy na przykład nigdy nie siadają bezpośrednio na ziemi, zawsze na podwyższeniu, a Arabowie na dywanach olśniewającej urody. Nie oznacza to, że ten sposób jest gorszy lub mniej wygodny, ale że wygoda nie zajmuje określonego miejsca w żadnym z tych przypadków. Siedzenie na krześle to zupełnie co innego. Krzesło może być za wysokie albo za niskie. Może uwierać w plecy lub wpijać się w uda. Może usposabiać siedzącego do spania, ale może też powodować jego rozdrażnienie czy sprawiać mu ból w krzyżu. Krzesło musi być zaprojektowane tak, żeby uwzględniało postawę ciała i stąd powstają problemy, z jakimi nie spotykał się wykonawca obitej dywanem estrady lub platformy. Społeczeństwa używające krzeseł wcześniej czy później zmuszone są do przemyślenia sprawy wygody. Zagadnienie wygodnego siedzenia rozwiązywane jest już od wielu wieków. Wymyślone przez Greków krzesło zostało potem odrzucone i zapomniane. Historycy meblarstwa niesłusznie zwracają naszą uwagę na zmiany, jakie zaszły w jego wyglądzie i konstrukcji, i pozwalają nam zapomnieć o znacznie ważniejszej sprawie: o zmianach, jakie zaszły w siedzących. Ponieważ główny akcent w projektowaniu mebli powinien być położony nie na ich stronie technicznej - jak krzesło zostało wykonane - ale na historyczno--kulturowej: jak było używane. Zanim wymyślimy dobre krzesło, musimy zdecydować się, jak chcemy siedzieć. Krzesło zawsze odpowiadało sposobowi, w jaki ludzie życzyli sobie siedzieć. Człowiek, który siedział na krześle, był ważny - 84 85 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ stąd chairman* - jego wyprostowana, godna postawa dawała wyobrażenie o jego społecznym statusie. Ta asocjacja między miejscem do siedzenia a jego użytkownikiem pozostała i w europejskiej, i w amerykańskiej kulturze; ciągle jeszcze wiemy, o co chodzi, gdy mówi się o ławie sędziego lub o siedzeniu kierowcy. Reżyser filmowy w dalszym ciągu ma swoje nazwisko na oparciu krzesła, chociaż to tylko nadruk na płótnie. Są nawet wydumane siedzenia, jak Chairs in Art History, albo wyznaczone miejsca w zarządach spółek. Na moim uniwersytecie profesor, który wykłada dwadzieścia lat, dostaje drewniany fotel z emblematem uniwersytetu, a nie tradycyjny zegarek. Pozycja przy siedzeniu zmieniała się powoli, chociaż krzesła zaczynały też służyć bardziej powszechnym zajęciom, takim jak jedzenie czy pisanie. W okresie renesansu i baroku europejskie meble służące do siedzenia, mimo że bardzo powiększyła się ilość ich rodzajów, nadal zmuszały do pozycji wyprostowanej, narzuconej przez najdawniejsze wzory. Nawet "udomowiony", siedemnastowieczny Holender w dalszym ciągu siedział sztywno z nogami prawie wbitymi w podłogę. Inną rolę odgrywało krzesło we Francji Ludwika XIV, epoce fantastycznych osiągnięć nie tylko politycznych i militarnych, ale także literackich i architektonicznych. W tym okresie również sprzęty podniesiono do poziomu sztuki. Zaczęły być uważane za integralną część urządzenia*wnętrza i przypadkowe rozstawienie mebli ustąpiło miejsca ściśle przestrzeganemu porządkowi. Na ilustracjach z królewskiego pałacu w Wersalu widać między każdą parą okien stół, po każdej stronie drzwi komodę i przy każdej bazie pilastra stołek. Ponieważ funkcją mebli było teraz uwydatnianie i uwypuklanie architektury pokoju, a nie ułatwianie życia ludziom, krzesła, choć brzmi to nieprawdopodobnie, projektowano do podziwiania, a nie do siedzenia. Ustawiano je pod ścianą, w rzędzie, jak żołnierzy. Ludwik XIV, kawał tyrana, skarcił podobno kiedyś swoją kochankę za to, że zostawiła krzesło na środku, zamiast odnieść je na miejsce, pod ścianę. * Przewodniczący, prezes - przyp. tłum. 86 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ Chociaż funkcja krzesła była wtórna, odgrywało ono ważną rolę w dworskiej etykiecie. W nowoczesnym biurze wymiary fotela szefa także są wskazówką, jaką ma on pozycję i wpływy; podobnie w Wersalu, to, na jakim rodzaju krzesła miało się prawo czasami usiąść, wyznaczało społeczną rangę i pozycję. W niektórych pokojach w ogóle nikomu poza królem nie wolno było siadać - w urzędowej sypialni nie znaleźlibyśmy ani jednego gościnnego krzesła. W reszcie pałacu przestrzegano ścisłej hierarchii. Fotele były zarezerwowane tylko dla Króla Słońce i zabroniono komukolwiek je zajmować. Na krzesłach bez poręczy mogło zasiadać najbliższe otoczenie króla. Stołków bez oparcia mieli prawo używać jedynie niektórzy ze szlachty, a twarde, składane - najniższej rangi urzędnicy. Wobec tego, że ilość takich stołków była ściśle kontrolowana - inwentaryzacja zrobiona po śmierci Ludwika XIV wykazała, że było ich tylko 1325, podczas gdy dziennie przewijało się przez Wersal parę tysięcy osób - zabawa "w jak najszybsze zajmowanie miejsc siedzących" zawsze się udawała, zostawiając większość dworaków na stojąco4. Można dać głowę, że ci, którym w końcu się udało, raczej siedzieli niż się relaksowali; sterczeli wyprężeni na stołkach, przybierając pozy szczerego zainteresowania. Chociaż ta przedziwna krzesłowa etykieta panowała głównie w Wersalu, a nie w domach mieszczańskich, trudno się było spodziewać w tych warunkach ewolucji w kierunku wygody. Mistrzowie sztuki stolarstwa, tacy jak Golle, Cucci i Boule, tworzyli meble niezwykłej piękności - zwłaszcza sekretery, szafy i komody - ale meble do siedzenia zatrzymały się na pozłacanej niewygodzie. Miało się to wkrótce skończyć: wraz ze śmiercią Ludwika XIV w 1715 roku i wstąpieniu na tron jego prawnuka Ludwika XV, sztywność zastąpiono ożywieniem, zadęcie - intymnością, a przepych - delikatnością. "Wersal w XVIII wieku", pisze Nancy Mitford, "był reprezentowany przez mało budujące moralnie, ale szczęśliwe zbiorowisko kilku tysięcy ludzi, żyjących dla przyjemności i świet- 4 G. Jackson-Stops, Forma/ Splendour: The Baroąue Agę, w: ed. A. Charlish, The History of Furniture, London 1976, s. 77. 87 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ WYGODA l PRZYJEMNOŚĆ nie się bawiących"5. Nasze wyobrażenie o tym okresie zostało zmącone przez krytycyzm wiktoriańskich historyków - i przez dwudziestowieczne zakłamanie - dla których pogoń za przyjemnością była rozwiązłą ekstrawagancją, a wyrafinowany styl życia - bazą dla zepsucia. A jednak właśnie w tym okresie, i przede wszystkim dzięki hedonistycznym ciągotom ludzi wtedy żyjących, pojawiły się po raz pierwszy wygodne meble do siedzenia. Siedzenie przestało być tylko funkcją czy rytuałem, a stało się też formą odpoczynku. Ludzie siadali razem, żeby posłuchać muzyki, porozmawiać czy zagrać w karty. Nowe pojęcia swobody widać było w ich sposobie siadania: dżentelmeni odchylali się do tyłu i zakładali nogę na nogę - nowa pozycja - a damy spoczywały, półleżąc. Także inne, przypadkowe pozy zaczęły wchodzić w modę. Formy krzeseł usiłowano dostosowywać do tych nowych pozycji i, po raz pierwszy od czasów greckich, do ludzkiego ciała. Ich oparcia już nie były pionowe, tylko pochyłe, a poręcze miały linie zaokrąglone zamiast prostych. Były szersze, niższe i umożliwiały większą swobodę w przybieraniu póz. Największą popularnością cieszył się teraz wyściełany fotel, który miał określony kształt tylnego, obitego oparcia i był o wiele szerszy niż dawne krzesła. Siedząca na nim osoba mogła się obracać w różne strony, opierać na miękkich poduszkach i rozmawiać swobodnie z osobą obok. Stołek przestał już służyć do siadania, nowym zwyczajem kładło się na nim nogi. Bywały również fotele dwuosobowe i całe mnóstwo rozmaitych kanap, których nazwy - ottomane, sultane, turquoise - przypominają, jak i słowo "sofa", arabskie pochodzenie tych niskich, wyściełanych siedzeń typu tapczan. Kobiety układały się na szezlongach, mogących też służyć za kanapy. Francuzi rozwiązali problem mebli we właściwy im, rozsądny sposób. Nie zarzucili tradycyjnego, przepisowego typu umeblowania, charakterystycznego dla wnętrz Ludwika XIV, ale stworzyli nowy rodzaj mebli do siedzenia, które nie były ograniczone przez sztywne potrzeby estetyczne i odpowiadały pragnieniom bardziej wypoczynkowych pozycji. Te dwa nowe typy znane były jako sieges meubhnts i sieges courants6. Pierwszy w dalszym ciągu uważany był za część dekoracji. Nazywano go także "umeblowaniem architektonicznym", był wybierany i ustawiany przez architekta, wrośnięty na stałe w urządzenie pokoju, jak obraz, którego nie wieszano gdzie popadnie, ale malowano specjalnie dla tej, a nie innej ściany. Ciężki fauteuil a la reine, który miał pionowe oparcie i stał pod ścianą, nazwano tak na cześć żony króla*. Sieges meublants rzadko były ruszane ze swoich miejsc przeznaczenia, tak rzadko, że tyłów oparć często w ogóle nie wykańczano, przewidując, że nikt ich i tak nie zobaczy. A sieges courants były zarówno do używania na co dzień, jak do ruszania z miejsca (courant znaczy po francusku obie te rzeczy). Nie miały żadnego stałego miejsca i były dostatecznie lekkie, żeby można je było swobodnie przesuwać. Mogły być ustawiane grupowo dookoła stołu na herbatę albo po kilka do rozmawiania. Takie lekkie foteliki nazywały się fauteuils en cabriolet - dosłownie: "krzesła brykające". Podczas gdy sieges meublants ozdabiały salony, sieges courants były przeznaczone do dowolnego używania i stanowiły umeblowanie buduarów i małych, przytulnych pokoi. Nie krępowane sztywnymi wymogami architektury wnętrz, która miała skłonność do linii prostych, mogły przybierać nowe, miękkie kształty, którym chodziło bardziej o wygodę niż o estetykę. Różnica między statycznymi a ruchomymi meblami istniała też w rodzajach stołów. Do wielkich biurek i stołów z blatami marmurowymi, które ustawiano dekoracyjnie, ale bardzo niepraktycznie pod ścianą, dodawano mniejsze sztuki, przeznaczone do bardziej kameralnego, osobistego użytku. Korzystano też z zupełnie małych stołów do czytania i gier, a także nocnych stolików. Te ostatnie zwykle były konstruowane pomysłowo z różnymi wymiarami szuflad i przesuwanymi albo składanymi blatami. Wielką rozmaitością odznaczały się także podręczne stoliki do ubierania się dla obu płci -jak również umywalki. Panie miały specjalne stoliki z podpórkami N. Mitford, Madame de Pompadour, New York 1968, s. 111. 6 E Yerlet, La Maison du XVIIk Siede en France: Societe Decoration Mobilier, Pa-ris 1966, s. 178. * Marii Leszczyńskiej - przyp. tłum. 89 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ do pisania listów i pamiętników, bo chętnie oddawały się tym czynnościom. W kobiecych apartamentach znajdowały się stoliki do robótek ręcznych, do śniadań, jak również specjalnie do podawania - od niedawna sprowadzanej, a od razu bardzo modnej - kawy. W XVIII wieku zaczęła panować we Francji specjalizacja w urządzaniu domu: różne pomieszczenia przeznaczano na rozmaite cele; wymagało to oczywiście różnorodnych typów mebli. Ludzie nie jadali już w przedpokojach, ale w odpowiednio umeblowanych jadalniach. Nie przyjmowali gości w sypialniach, tylko w salonie; panowie mieli gabinety, a panie buduary - ubieralnie i saloniki jednocześnie - gdzie mogły podejmować swoich bliskich. Wszystkie te pokoje były mniejsze, nie tak pretensjonalne i bardziej przytulne niż dawniej. Nie planowano ich teraz w długich szeregach, w amfiladzie, ale rozmieszczano wobec siebie swobodniej, i można było wejść do każdego z nich bez przechodzenia przez inne. Ten rozdział domu na części publiczne i prywatne znalazł swoje odzwierciedlenie w języku. Miejsce do spania przestało być nazywane po prostu "pokojem" - mówiło się o nim teraz "sala". Pokoje używane również przez obcych nazywano nadal sdles (stąd salle a manger - jadalnia i salon), ale sypialnia była obecnie chambre a coucher*. Dzisiaj, kiedy służba cjpmowa zaczęła być luksusem (w każdym razie w Ameryce Północnej), jest wyraźnie dobrze traktowana. Zupełnie inaczej było w XVIII wieku, kiedy ciekawską i szpiegującą służbę uważano za ingerującą w prywatne życie chlebodawców. W myśliwskiej rezydencji Ludwika XV, w Choisy, zainstalowano urządzenie, które umożliwiało przeniesienie z kuchni, położonej piętro niżej, bez pomocy służby, do jadalnego pokoju, nakrytego i zastawionego stołu. Dawało to królowi możność korzystania z całkowitej niezależności. W Wersalu powstał nawet taki zwyczaj, że * To rozróżnienie istnieje też w języku włoskim (sala i camera), po angielsku dawne słowo bedchamber już nie jest używane, chociaż w zawodzie prawniczym nadal mówi się o prywatnym pokoju dla sędziów: chambers, a poufne rozprawy odbywają się in camera. 90 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ po wieczornym przyjęciu służba była oddalana i kiedy przechodzono do salonu na kawę, król sam usługiwał swoim gościom. Coraz wyraźniej zaznacza się pragnienie większej prywatności, zarówno w mieszczańskich domach, jak i w pałacach. Od czasów średniowiecza służący spali w jednym pomieszczeniu ze swoim państwem lub w pokoju obok. Wzywani byli albo klaśnię-ciem w dłonie, albo małym ręcznym dzwoneczkiem. Teraz dzwoneczek zastąpiono taśmą do dzwonienia7. Ten wynalazek wymagał skomplikowanego systemu drutów i bloków i powodował odzywanie się dzwonka w różnych częściach domu. Znalazł zastosowanie, ponieważ poczucie rodzinnej prywatności wymagało trzymania służby na dystans. Była ona teraz umieszczana albo w osobnych skrzydłach domu, albo w małych pokoikach między piętrami, powstałych dzięki obniżeniu sufitu w sypialni. Wymyślono jeszcze cały szereg innych sposobów ograniczających stałą obecność służby. Wzrastająca w XVIII wieku popularność pieców, na przykład, była w niemałej mierze zasługą sposobu, w jaki można w nich było rozpalać z przyległego pokoju. Ręczną windę, trafnie nazwaną "niemym kamerdynerem", wynaleziono w tym samym okresie też po to, żeby ograniczyć kontakty ze służbą*. Wersal Ludwika XIV był "wielkim domem", największym we Francji. Było to miejsce bardzo publiczne, z niewieloma tylko rejonami wzbronionymi dla dworaków. To również zaczęło ulegać zmianie. Pierwszą rzeczą, jaką Ludwik XV zrobił po wprowadzeniu się do Wersalu, była zmiana w prywatnych pomieszczeniach. Pozostała olbrzymia oficjalna sypialnia, a także ceremonie lever i coucher - te niebywałe publiczne spektakle królewskiego wstawania i kładzenia się - ale stanowiły one już tylko formalność; król w rzeczywistości spał gdzie indziej i mógł być tam sam. Jego prywatne 7 E Aries, op. cit., s. 399. * Tę samą technologię stosowano do "krzeseł wyciągowych", bardzo popularnych w zamożnych domach. Pani de Pompadour miała takie dla siebie w Wersalu, a w Hotel Lambert wyciągi obsługiwały wszystkie piętra . M. Gallet, Stately Mansions: Eighteenth Century Paris Architecture, New York 1972, s. 115. 91 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ mieszkanie, do którego obcy nie mieli wstępu, nazywało się Petits Appartements, nie dlatego, że miało mało pokoi (bo było ich pięćdziesiąt), ale dlatego, że same pokoje były niewielkie, w każdym razie jak na ówczesny standard. Te królewskie apartamenty, nazwane przez pewnego dowcipnisia "gniazdkami szczurów", zawierały sekretne przejścia, ukryte schody, rozmaite alkowy i zakamuflowane pokoje, wszystkie cudownie urządzone i umeblowane. Wzrastający wpływ cech mieszczańskich na życie dworskie rozwijał się dzięki królowi, dotąd postaci publicznej. Brała w tym ogromny udział Wielka Mieszczka, Antoinette Poisson, lepiej znana jako madame de Pompadour. Była to najpierw kochanka Ludwika XV, a następnie jego powiernica, przyjaciółka i doradczyni przez dwadzieścia lat. Wyśmienita dyletantka w polityce, decydowała także w sprawach stylu dworskiego, a więc stylu w ogóle. Nie tylko pobudzała zainteresowania króla architekturą wnętrz, ale również wszystkim tym, co małe, drogocenne, intymne. W liście do przyjaciółki opisała Hermitage, swoją rezydencję na terenie Wersalu: "Ma dziewięć metrów na piętnaście, nic ponadto, widzisz więc, jakie to wielkie; ale mogę być tu sama albo z królem i paroma przyjaciółmi, więc jestem szczęśliwa"9. Hermitage był najmniejszym z jej domów - zbudowała albo przerobiła jeszcze pół tuzina innych. Wzbudziwszy zainteresowanie króla dekoracją wnętrz, potrafiła wciąż nowymi projektami powodować, że nieustannie był nimi oczarowany. To dało początek powszechnej modzie na urządzanie wnętrz, ułatwiając zarazem i przyśpieszając wprowadzenie tak "nowoczesnych" pojęć jak: prywatność, intymność i komfort. Modzie tej uległo całe francuskie społeczeństwo. Paryskie domy mieszczańskie stały się bardziej zróżnicowane niż w przeszłości. Obecnie mieszkania nie składały się z dwóch lub trzech pokoi, miały ich co najmniej pięć lub sześć, wszystkie bardzo nowocześnie urządzone. Przez drzwi wejściowe (klatka schodowa była osobna) wchodziło się do przedpokoju, pełniącego funkcje dużego westybulu, skąd można było dostać się do każdego pokoju. Prócz 9 Cyt. w: N. Mitford, op. cii., s. 171. 92 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ kuchni była jeszcze jadalnia i salon. Inne pokoje to prywatne sypialnie, często buduar i szereg innych pomieszczeń, których używano jako spiżarni i pokojów dla służby. Pojawienie się tych bogato ozdabianych pokoi oznacza powstanie we Francji nowego stylu, znanego jako rokoko*. Architekci rokoka szczególnie lubili ozdoby w kształcie muszli, liści oraz ekstrawaganckich ślimacznic, które zazwyczaj pozłacano. Ozdabiano wszystko, co tylko się do ozdabiania nadawało. Chociaż wykonane to było z niezmierną delikatnością i wielką umiejętnością, ogólny efekt tak przeładowanej dekoracji był przygniatający. Styl architektoniczny jako taki nie jest tematem tej książki, lecz miewał on często wpływ na mentalność ludzi i określał zasady urządzania domów. Nas interesuje zagadnienie sposobu stosowania ornamentyki w okresie rokoka. Historyk architektury, Peter Collins, twierdzi, że Jean-Francois Blondel, projektant wielu rokokowych wnętrz, nigdy nie stosował rokoka na fasadach budynków, które były zawsze ściśle klasyczne10. Rzeczywiście, we Francji prawie nie ma śladów rokoka na zewnątrz domów (we Włoszech i Hiszpanii nieliczne elementy pojawiły się nieco później). Rokoko było pierwszym stylem, który rozwinął się wyłącznie dla wnętrza. To dowodzi nie tylko faktu, że wnętrze było traktowane zupełnie inaczej niż strona zewnętrzna, ale również, że robiono dużą różnicę między dekoracją wnętrz a architekturą. Ta różnica nie była wówczas tak oczywista, jak to wydaje się dzisiaj; przedtem architektura pokoi była architekturą fasad, zastosowaną wewnątrz budynku. Dopiero od czasów rokoka architekci, tacy jak Blondel, mogli się specjalizować w "dekoracji wnętrz". Fakt ten przyśpieszył poprawę w zakresie domowego komfortu, a na dłuższą metę także dalsze zmiany. W przy- * Ta nazwa pochodzi od barocco; roc - natomiast - od rocaille, słowa oznaczającego ozdoby wykonane z muszelek, popularnego wówczas motywu. Jak wszystkie terminy w historii sztuki, również ten pochodzi z późniejszego okresu (około 1836 roku). Nie była to pochlebna nazwa; wymyślili ją nieprzychylni krytycy, którzy ten typ dekoracji nazwali również "cykorią". 10 P Collins, Furniture Givers as Form Givers: Is Design an All-Encompassing Skilll, "Progressive Architecture", nr 44, marzec 1963, s. 122. 93 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ szłości rokoko zostanie zastąpione innymi stylami, ale przekonanie, że wnętrze budynku należy traktować niezależnie od jego strony zewnętrznej, pozostało. Zasady, które rządziły projektowaniem budynków w tym okresie, wyłożył wielki francuski architekt i teoretyk, Jaques Francois Blondel, w czterotomowym dziele Architecture frangaise, wydanym po raz pierwszy w 1752 roku. Blondel, bratanek Jeana--Francois, był architektem nadwornym Ludwika XV i założycielem pierwszej w Europie prawdziwej szkoły architektonicznej. Często powtarzał, że bazą dla dobrej architektury powinna być doktryna lansowana przez Rzymianina Vitruviusa - "wygoda, trwałość i piękno". Z tych trzech warunków wygoda jest tym, który interesuje nas najbardziej. Podobnie jak inni, współcześni mu, Blondel pod słowem "wygoda" rozumiał udogodnienia i przydatność dla ludzi i odróżniał je od czysto estetycznego pojęcia "piękna" i od wymaganej przez potrzeby konstrukcyjne "trwałości". Wygoda oznacza również "komfort", ale w specyficznym sensie. Według Blondela prawidłowy sposób rozplanowania domu polegał na podziale pokojów na trzy kategorie: pokoje do przyjęć (appartements de paradę), pokoje recepcyjne (appartements de societe) i trzecia kategoria, którą nazwał appartements de commodite. "W dużych budynkach appartements de commodites składają się z pokoi, które w przeciwieństwie do innych rzadko dostępne są dla obcych i przeznacza się je na prywatny użytek pana czy pani domu. Tutaj śpią oni w zimie, ewentualnie chorują, stąd załatwiają swoje sprawy i tu przyjmują przyjaciół i krewnych"11. Podobnie jak lekkie, ruchome meble nie wypierają formalnego, barokowego umeblowania, tak udogodnienia nie zastępują ceremoniału i formalności; appartements de commodites były czymś 11 J. F. Blondel, Architecture frangoise, Paris 1752, s. 27. Przekład autora. 94 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ w rodzaju zaplecza sceny, czyli miejscem, gdzie można rozpuścić włosy (lub zdjąć perukę) i odpocząć w dogodnych warunkach. Blondel nadmienia również, że zimą pokoi tych używano jako sypialni; były nie tylko mniejsze, ale i lepiej ogrzane. Przez cały XVII wiek nie znano sposobu na dostateczne ogrzanie tych ogromnych pokoi, nawet jeśli kominki spełniały swoje zadanie, co się nigdy nie zdarzało. W Wersalu Ludwika XIV znajdowało się wiele wspaniałych kominków, ale służyły one głównie do ozdoby - pożytku z nich było niewiele. W domach mieszczańskich w kominkach przede wszystkim gotowało się, a dopiero drugą ich funkcją, i to nie specjalnie efektywną, było ogrzewanie. Około roku 1720 budowniczowie odkryli, jak konstruować kominki i kominy, żeby spowodować ciąg powietrza. Nie tylko dym został wyeliminowany, ale także poprawiło się spalanie, dając więcej ciepła do wnętrza. Trudno powiedzieć, czy połączenie mniejszych pokoi z lepszymi kominkami można nazwać "rewolucją w ogrzewaniu", jak chce Braudel, ale był to niewątpliwie znaczny krok naprzód w zagadnieniu dotąd leżącym odłogiem12. Nowe domy budowano z mniejszymi, lepiej działającymi kominkami, a kominki już istniejące w starych domach zmniejszano i poprawiano. Skuteczność tych nowych powiększało także używanie składanych parawanów, ustawianych za osobą siedzącą przy ogniu, aby zachować ciepło i zredukować przeciągi. Komfort wyraźnie wzrósł. Piece porcelanowe używane w Niemczech zaczęły też i w innych krajach wchodzić w modę. Umieszczano je przeważnie we wnękach, tak że można w nich było rozpalać z sąsiedniego pokoju. Ponieważ uznane zostały za brzydsze od kominków - mimo że ogrzewały znacznie lepiej - z początku stawiano je tylko w jadalniach i przedpokojach. Ale po 1750 roku, kiedy ich czyste, bezdymne, promieniujące ciepło okazało się niezastąpione, umieszczano je także w innych pokojach13. Dobry smak wymagał jednak, żeby je maskować i w wytwornych domach udawały kredensy albo ozdobne urny. 12 13 F. Braudel, op. cit.. E Yerlet, op. cit., s. 106. 95 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ Innym przejawem doceniania wygody była wzrastająca ilość łazienek czy pokoi kąpielowych, jak je nazywano we Francji, bo znajdowały się w nich często dwie wanny, jedna do mycia, a druga do płukania. W Wersalu było przynajmniej sto łazienek, a w apartamentach króla siedem. Łazienki często zaopatrywano w bidety -praktyczne urządzenie w tych romansowych czasach - natomiast brakowało w nich ubikacji. Wczesny typ wodnego klozetu został umieszczony w komórce zwanej "angielską siedzibą" (dziwna nazwa, bo w owym czasie klozetów w Anglii nie znano)14. Częściej niż klozet używany był tradycyjny, obudowany sedes, który stał w osobnym pomieszczeniu albo bardziej przypadkowo w przedpokoju, przy sypialni. Trudno powiedzieć, jakie znaczenie przywiązywano do czystości w XVIII wieku. Nasi dziewiętnastowieczni przodkowie żywili przekonanie, że Francja Ludwika XV była miejscem rozpusty i braku higieny. Dosyć - trzeba powiedzieć - wybredny Szwajcar, Siegfried Giedion, twierdził, że "brakowało im podstawowego poczucia czystości"15. Inni historycy są mniej wymagający16. Z drugiej strony, świadectwa dowodzą, że kąpiele uważano za miłe spędzanie czasu, a nie konieczność, łazienki zaś uznawano za modne dodatki - coś jak gorący tusz - a nie za przydatne udoskonalenie. Jak inaczej wytłumaczyć częste wzmianki o instalowaniu łazienek, a następnie o kapryśnym ich likwidowaniu? Z drugiej strony, uwaga przywiązywana do*zaopatrzenia w dostateczną ilość gorącej wody i staranne ozdabianie pokoi kąpielowych wskazują, że czystość, a w każdym razie kąpiele nabierały większego znaczenia. Na planie wielkiego domu, narysowanego przez Blondela, widać trzy wanny umieszczone w jednym dużym pokoju, co prawda dość niefortunnie położonym, bo na końcu amfilady, obok biblioteki, w sporej odległości od sypialni17. Ale tylko bogaci posiadali w swoich domach łazienki, a duże, przenośne wanny zaczęły być 14 15 16 17 L. Wright, op. di., s. 74-75. S. Giedion, op. dl., s. 653. L. Wright, Op. dt., s. 72. R' Yerlet, op. dt., s. 61. 96 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ popularne dopiero na przełomie wieku, dotychczas ludzie przeważnie myli się w miedzianych albo porcelanowych miskach. Ale i mieszczańskie domy nie były pozbawione pewnych udoskonaleń. W inwentarzu sporządzonym w domu Jaąuesa Verberckta (1771), nadwornego stolarza, wykonawcy przepięknych boazerii w Wersalu, znajduje się kurek osadzony w ścianie i miedziana miednica, przeznaczona specjalnie do mycia rąk. Zainstalowano je w pomieszczeniu przyległym do jadalni18. Czy dążenie do wygody było pogańską ucieczką od średniowiecznego fanatyzmu religijnego, który tak długo miał wpływ na umeblowanie domu? J. H. B. Peel uważa, że osiemnastowieczne zainteresowanie fizycznym komfortem oznacza upadek religijności albo przynajmniej osłabienie religijnej żarliwości19. Rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić społeczeństwo bardziej zmaterializowane niż za czasów Ludwika XV, ale było ono skomplikowane, pełne sprzeczności (jak wszystkie społeczeństwa) i trudne dla nas do zrozumienia. Społeczeństwo to i modliło się, i bawiło. Gonitwa za przyjemnością skłaniała je czasami do skandalicznego luksusu, jak na przykład w okresie rokoka, ale jednocześnie do odkrycia komfortu. Nasze współczesne poglądy na temat logiczności nie pasują do XVIII wieku. Trudno nam pojąć zamiłowanie króla do przepychu i jednocześnie słabość, jaką miał do malarza domowych winietek Chardina i jego dwóch obrazków wiszących w Wersalu, a przedstawiających życie w mieszczańskim domu. Trudno też zrozumieć świat wartości króla, który uwielbiał polowanie (od kiedy dorósł, zabijał rocznie ponad dwieście jeleni), a w tym samym czasie hodował króliki i gołębie na dachu królewskiego pałacu. Niełatwo jest też odróżnić to, co robiono dla przyjemności, a co tylko na pokaz. Kiedy król i jego przyjaciółka kryli się w Hermitage'u i ona gotowała dla niego jajka, czy szukali w tym komfortu, czy podniecającej zabawy w dom? Czy panie na obrazach Francoisa Bouchera tak swobodnie odpoczywały, jak na to wygląda, czy były 18 19 Md., s. 247-259. J. H. B. Peel, Ań Englishman's Home, Newton Abbot, Devon 1978, s. 161-162. 97 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ równie afektowane w tych pozach, jak w sposobie mówienia i spacerowania*? Tak czy owak, kobiety miały ogromny wpływ na sposób zachowania się w tamtych czasach. Delikatna wytworność francuskiego rokoka często była nazywana kobiecą. Tak też i było, i to nie tylko w sensie metaforycznym. Jeżeli wnętrza i umeblowanie domów wskazywały na większą wrażliwość, to nie tylko dlatego, że Ludwik XV - i wobec tego jego dwór - był zdominowany przez panią de Pompadour, lecz dlatego, że całe życie w ancien regime'ie było zdominowane przez kobiety. Przewaga kobiet w życiu społecznym i kulturalnym Francji nie rozpoczęła się w XVIII wieku. Takie protektorki, jak pani de Sevigne, pani de Maintenon, pani Geoffrin i markiza du Deffand miały swoją poprzedniczkę, słynną grandę damę XVII wieku, markizę de Rambouillet, która wprowadziła zwyczaj prywatnych sypialni, o czym już była mowa. Jej dom (podobno przez nią samą zaprojektowany) przyćmił nawet dwór królewski jako ośrodek sztuki, piśmiennictwa i stylu. Księżnej Burgundii, wnuczce Ludwika XIV, przypisuje się odpowiedzialność za swobodę stylu w okresie regencji, charakteryzującą ostatnie lata panowania tego króla. Natomiast arystokratyczne i mieszczańskie panie dopiero w XVIII wieku w pełni dowiodły, że to one nadają ton obyczajom. Ich wpływy były widoczne w wielu dziedzinach, zwłaszcza w sprawach zachowania w domu, które stało się łagodniejsze i swobodniejsze. Tak jak holenderskie kobiety zaprowadziły u siebie domowość, tak Francuzki zażądały - i otrzymały - umeblowanie mniej sztywne i bardziej im odpowiadające. Kobiety w obu tych krajach osiągnęły oczywiście różne rezultaty, ale obie te zdobycze były równie ważne w rozwoju pojęcia domu. Nigdzie ów wpływ kobiet na modę nie był bardziej oczywisty, niż w wielkiej ilości nowych mebli do siadania i policzenia, projektowanych specjalnie dla nich. Możemy mieć pewność, że damy * Na "wersalskie szuranie nogami" składały się małe, szybkie, posuwiste kroczki. Kobiety nosiły suknie do ziemi, zawieszane na stelażach z drutu i dawało to w sumie efekt ślizgania się. 98 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ z wyższych sfer wpływały na rozwój meblarstwa, ponieważ było wtedy w zwyczaju, że artystokracja starała się brać żywy udział w meblowaniu, a nawet projektowaniu swoich domów20. Wiele szezlongów i wygodnych krzeseł wymyślono specjalnie dla pań. Marquise i duchesse, dwa typy krzeseł do policzenia, zawdzięczają swoje powstanie właśnie kobietom. Również często spotykany wyściełany fotel wymyślony został z uwzględnieniem kobiecej mody; dzięki szerzej rozstawionym poręczom mieściły się w nim kryno-liny, a niskie tylne oparcie nie przeszkadzało ekstrawagancko uczesanym perukom. Wykonawstwo tych mebli znajdowało się w rękach stolarzy--artystów, którzy z biegiem czasu coraz lepiej rozumieli zarówno ergonomiczny, jak i estetyczny aspekt swojego rzemiosła. Dzisiaj zachwycamy się tym drugim, ale to znajomość pierwszego stanowiła ich największe osiągnięcie, w wyniku czego te śliczne rokokowe krzesła były nadzwyczaj wygodne. Była to głównie zasługa właściwej metody wyściełania. Średniowieczne krzesła z płaskimi drewnianymi siedzeniami bardzo rzadko wyściełano; zamiast tego kładziono na nie poduszki. Później używano także innych materiałów, jak skóra, trzcina czy plecionki z sitowia, ale wykonane z nich siedzenia były niewiele wygodniejsze. Niewątpliwie starano się jakoś przymocować te luźne poduszki do krzeseł, żeby się nie ześlizgiwały, co doprowadziło pod koniec XVII wieku do pokrywania siedzeń materiałem. To ulepszenie osiągnęło swoje apogeum za czasów francuskiego rokoka, kiedy wyściełano wszystkie elementy, nie tylko siedzenia, ale także oparcia i poręcze. Siedzieć komfortowo można tylko wtedy, gdy ciało jest właściwie podparte; to tylko brzmi tak prosto. W rzeczywistości jest to sprawa tak skomplikowana, iż dziwi nas nie fakt, że w średniowieczu zapomniano, jak robić wygodne krzesła, ale raczej, że Grecy to w ogóle wymyślili. Żeby zapewnić komfort - to znaczy uniknąć dyskomfortu - krzesło musi jednocześnie spełniać kilka warunków. Powinno mieć dość grubą warstwę wyściółki, żeby uniknąć nacisku na kości, ale nie aż taką, żeby uda i pośladki naciskały boleśnie 20 M. Gallet, Demeures Parisiennes: l'epoque de Louis XVI, Paris 1964, s. 39^7. 99 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ na kości u podstawy miednicy. Przednią część ramy krzesła, konieczną konstrukcyjnie, należy umieścić poniżej poduszki, inaczej będzie się wpijać w uda. Tylna podpora jest potrzebna - siedzący powinien mieć postawę mniej więcej pionową. Jednak całkowicie pionowe oparcie jest niewskazane; ideałem jest odchylenie pod nieznacznym kątem, i to z łukiem, uwzględniającym wygięcie kręgosłupa, który nie jest zupełnie prosty. Kąt pochylenia nie może być za duży, bo wtedy siedzący ześlizgnie się do przodu. Jeżeli ciało obsunie się, jego ciężar nie będzie już utrzymywany przez okolice lędźwi, a klatka piersiowa przygnie się do żołądka. To spowoduje lekką niedodmę płuc, zmniejszenie ilości pobieranego tlenu i w rezultacie zmęczenie21. No i mamy może odpowiedź na pytanie, dlaczego świat podzielił się na siedzących i kucających. Zgodność wszystkich koniecznych czynników, umożliwiających wygodne siedzenie jest trudna do osiągnięcia, a możliwość takiej czy innej niewygody tak duża, że nietrudno sobie wyobrazić, iż różne kultury - spróbowawszy sobie poradzić z tym problemem - zrezygnowały z dalszych wysiłków bez zadowalających rezultatów i roztropnie zdecydowały się siedzieć na ziemi. A wybór ten z kolei wpłynął na rozwój meblarstwa w ogóle, ponieważ bez krzeseł nie było powodu do używania stołów i biurek, a także mało jest prawdopodobne, żeby społeczeństwo siedzące na podłodze chciało się otaczać innymi wysokimi meblami, takimi jak szafy, komody czy biblioteki. Stolarze rokoka rozwiązali bezbłędnie problemy wygodnego siedzenia. Istnieją dowody na to, że nawet studiowali zależność wad postawy od źle rozwiązanych siedzeń. W swoim dziele, wydanym we Francji już w 1741 roku, Nicholas Andry de Boisregard nie tylko wykazuje, do jakiego stopnie źle zaprojektowane krzesło wpływa na zdrowie siedzącego, lecz również proponuje właściwe wymiary dla rozmaitych rodzajów krzeseł22. Częściowo dzięki wy- 21 A. Greenberg, Design Paradigms in the Eighteenth and Twentieth Centuries, w: ed. S. Kieran, Ornament, Philadelphia 1977, s. 67. 22 J. Rykwert, The Sitting Position - A Question of Method, w: ed. Ch. Jancks, G. Baird, Meaning in Architedure, London 1969, s. 234. 100 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ nikom takich analiz, a częściowo dzięki próbom i uczeniu się na własnych błędach, francuscy stolarze osiągnęli rezultaty tak znakomite, że późniejsi projektanci nie mieli już czego udoskonalać. Siedzenia krzeseł były wypychane włosiem końskim, które zapewniało sprężystość; krzesła dla pań, z natury rzeczy przeznaczone do utrzymywania mniejszego ciężaru, miały siedzenia puchowe (sprężyn nie znano i weszły w powszechne użycie dopiero w latach dwudziestych XIX wieku). Wyściółka nie była płaska, raczej bombiasta, skupiała dzięki temu na środku siedzenia większość ciężaru, uniemożliwiając jednocześnie przedniej poprzeczce wpijanie się w uda. Wygięte tylne oparcia wymyślono w poprzednim wieku; prawie zawsze także i one były obite, co dawało linię łagodnego odchylenia. Obicie wykonywano z jedwabnego brokatu, aksamitu lub innej dekoracyjnej tkaniny, zawsze wszakże stawiającej opór (w przeciwieństwie do drewna czy skóry), uniemożliwiającej siedzącemu ześlizgnięcie się do przodu. To wyjaśnienie, jak osiągano postęp w komforcie, może się wydać zbyt sztuczne. Krzesła były wygodne, ponieważ uwzględniały budowę ciała, ale i dlatego, że przystosowane były do modnych wówczas póz. Miękkie w linii szezlongi ułatwiały czułe zbliżenia, a nawet kochanie się. Sofy były szerokie nie po to, żeby służyć wielu siedzącym, ale żeby umożliwić najrozmaitsze gesty, wyciąganie nóg, odrzucanie ramion do tyłu i miejsce dla krynolin. Rozłożyste fotele pozwalały przybierać różne pozy. Charakterystyczne dla ludzi z towarzystwa w XVIII wieku było ożywienie i poruszanie się; na obrazach często widzimy panie i panów, siedzących obok siebie lub przechylających się przez oparcia. W wieku XIX ludzie siedzieli osobno i sztywno, oddzieleni, na wypikowanych krzesłach; w XVIII często zsuwali swoje lekkie krzesła, żeby pogawędzić i poflirtować. Krzesła francuskie można rozpoznać po różnorodności nazw. Nie były to określenia techniczne (jak angielskie "oparcie tarczowe" lub "drabinowe"), lecz wdzięczne i czułe nazwy zawsze rodzaju żeńskiego. "Pasterka" (bergere) była małym, wygodnym krzesełkiem, z wygiętym, miękko wyściełanym oparciem i puchatą poduszką na siedzeniu; "krzesło do patrzenia" (uoyeuse) miało obitą 101 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ poprzeczkę na szczycie wysokiego oparcia, tworzącą dla drugiej osoby podpórkę od tyłu, co umożliwiało jej obserwowanie gry w karty lub udział w rozmowie. "Krzesło do czuwania" (ueilleuse) to otomanka, na której można było spocząć półleżąc. "Krzesło grzejące" (chauffeuse) bez poręczy miało niskie nóżki, ustawiano je przy kominku i używano podczas ubierania się; z powodu małej wysokości posługiwano się nim przy wkładaniu pończoch - stąd jego współczesna nazwa: krzesło pantoflowe. Umeblowanie miało zawsze funkcję zarówno symboliczną, jak użytkową. Dzisiaj osiemnastowieczne, rokokowe meble, szczególnie jeśli są oryginalne, mówią nam o bogactwie ich właściciela i jego możliwościach. Nasuwają nam wiele skojarzeń - z monarchią, minioną elegancją i prestiżem, jaki się osiąga, kolekcjonując antyki. W każdym razie tego się od nas oczekuje, gdy patrzymy na gabinet pani Lauder czy Owalny Żółty Gabinet w Białym Domu. Większość z tych skojarzeń jest świeżej daty. Symboliczne ozdoby, które dla nas są tylko dekoracją, odnosiły się przeważnie do klasycznego antyku, którego literatura była dobrze znana i bardzo podziwiana przez Francuzów. Długie i wąskie lustro, zawieszone miedzy dwoma pionowymi podporami nazywano psyche na pamiątkę nimfy, której piękność przyciągnęła uwagę Kupida. Trójnóg, na którym opierał się blat małego stolika albo miska do mycia, znany był jako athenienne* Umeblowanie w epoce rokoka miało inne znaczenia. Różne meble umieszczano w różnych pokojach, oznaczając różne stopnie etykiety i wobec tego różne sposoby zachowania się. W związku z tym, że wystrój wnętrza zmieniał się w zależności od sezonu, umeblowanie mogło nawet wskazywać na rozmaite pory roku, tak jak i dla nas wiklinowy fotel oznacza wakacje, a wyściełany bujak kojarzy się z czytaniem zimą przy kominku. Ten krótki przegląd francuskich mebli rokokowych wskazuje na bogactwo i złożoność pojęcia komfortu w XVIII wieku. Miał on swój składnik fizyczny - siedzący mógł odpocząć - ale przy tym jeszcze coś więcej. Fotel z czasów Ludwika XV był komfortowy, ale też wyglądał na wygodny. To drugie równie wiele znaczyło 102 WYGODA I PRZYJEMNOŚĆ dla właściciela, jak to pierwsze. Wypukłe kształty były użyteczne, ale również dodawały urody wygiętej linii obramowania krzesła, które odzwierciedlało wizualne, zmysłowe zamiłowania tej epoki. Fantazyjne, kwiatowe, ręcznie haftowane wzory na krzesłach nie tylko skłaniały siedzącego do trzymania się prosto (uniemożliwiając ześlizgnięcie się), ale także nawiązywały do pozłacanych spirali na malowidłach ściennych. Uroczy pomysł podziału na meble kobiece i męskie - nie znany dotąd - wyrażał społeczną rzeczywistość, widoczną również w strojach i sposobach zachowania. Krzesło było przedmiotem dekoracyjnym, zapraszającym do siadania, ale dawało tyleż przyjemności oczom, co ciału. Nie ma żadnych wątpliwości, że XVIII wiek odkrył fizyczny komfort, ale nie o wygodę, jak to się nam czasem wydaje, tak naprawdę chodziło. Może dlatego słowo "wygoda" nie jest tym, które nam przede wszystkim przychodzi do głowy, gdy chcemy opisać krzesło z epoki Ludwika XV. Elegancja, zachwyt, przyjemność, tak, na pewno piękno, ale nie prozaiczny komfort. A było ono właśnie komfortowe. 103 Rozdział 5 Swoboda , Ach! Nic nie daje takiego poczucia . , komfortu jak siedzenie w domu. Jane Austen Emma Style przychodzą i odchodzą, czasami wracają. Przeżywają swój rozkwit - przez mniej więcej pięćdziesiąt lat - potem stają się "staromodne" i w końcu znikają w zapomnieniu lub znajdują miejsce w historii, co - w każdym razie jeśli chodzi o świadomość społeczną - oznacza to samo. Rzadko miewają swoje babie lato. Oczywiście, aż do XVIII wieku trudno mówić o "okresach stylów". Nawet jeśli architekci od czasów renesansu zwracali się po wzory do przeszłości, to nie zdarzały się im naśladownictwa. W zdobieniach inspirowanych klasycyzmem widać co prawda podziw dla kultury greckiej i rzymskiej, ale dla barokowych, a tym bardziej rokokowych wnętrz nie było w historii żadnych prawzorów. Rokoko wyszło z mody około roku 1770, zastąpione przez nawrót do klasycyzmu, i była to pierwsza świadoma próba ożywienia minionego stylu, tym razem starożytnego Rzymu. W XIX wieku starano się wskrzesić rozmaite dawne style; większość z nich - jak na przykład elżbietański czy egipski - nie troszczyła się o sprawy komfortu. Również neogotyk, mimo że przydatny w budowaniu 105 SWOBODA parlamentów, tworzył wnętrza o żałobnej, kościelnej atmosferze. Mauretańskie i chińskie pokoje były zbyt egzotyczne i szybko nużyły; z kolei propozycje średniowieczne, lansowane przez Williama Morrisa, były zanadto przeładowane. W końcu wszystkie one znik-nęły wyparte przez styl wiktoriański. Chociaż te powszechne próby odtwarzania historii uległy samounicestwieniu na początku XX wieku, jesteśmy ciągle zafascynowani odtwarzaniem przeszłości. Style ludwików, które powróciły na krótko w latach sześćdziesiątych XIX wieku, ujawniły się znowu na początku XX wieku, głównie dzięki wpływowi Elsie de Wolfe, pierwszej amerykańskiej dekoratorki wnętrz. De Wolfe miała skłonności eklektyczne (chociaż pogardzała wiktoriańskimi ozdób-kami i pluszem) i kiedy odnowiła swoją Yilla Trianon w Wersalu, wnętrze jej okazało się przemieszaniem Ludwika XV z Ludwikiem XVI. Całe umeblowanie było autentyczne, doszły też sztuki z innych okresów (na przykład secesyjne), a obok nich znalazły się wygodne, szerokie tapczany, pozbawione specjalnego stylu. Efekt całości nie był jednolity stylowo, ale i nie pedantyczny. Intencją pani de Wolfe było adaptowanie historii do życia współczesnego, a nie na odwrót. Ożywienie dawnych stylów zostało również zahamowane przez zmniejszające się zainteresowanie historią architektury. Wiele obiektów architektury zwanej postmodernistyczną zawiera elementy klasycyzmu - odlewy, frontony, łuki - ale są one rzadko traktowane z historyczną dokładnością. Na przykład Chippan-dale'owski wierzchołek budynku Telephone and Telegraph Buil-ding w Nowym Jorku jest lekką aluzją do minionego stylu, a nie usiłowaniem odtworzenia go. Gmach Neue Staatsgalerie w Stut-tgarcie jest pokryty marmurem, podobnie jak sąsiednie neokla-syczne budynki, ale zewnętrzne balustrady z tralkami, wykonane ze szklanego włókna we wściekle różowym kolorze, przypominają serdelki. Efekt jest bardziej humorystyczny niż historyczny. Są to więc przeważnie igraszki z historią, nie budzące wątpliwości, że dany obiekt jest w rzeczywistości zaprojektowany współcześnie. Chęć odtwarzania raczej, niż budowania nowych gmachów wskazuje na to samo wahanie we współczesnym myśleniu, które SWOBODA miało miejsce w tendencjach dziewiętnastowiecznych. Ale zabezpieczenie przeszłości to nie to samo, co odtwarzanie jej. Jeśli aktor, pochodzący z południowych stanów, George Hamilton, kupuje dwór na plantacji w Missisipi, to naturalne jest, że z pomocą dekoratorów z Hollywood chce go przywrócić do dawnej świetności1. Taka całkowita rekonstrukcja jest kosztowna, natomiast wnętrze skromniejszej budowli - na przykład dziewiętnastowiecznego domu w mieście - może być umeblowane w bardziej lub mniej tradycyjny sposób, uzupełniając architektoniczny charakter całości. Jeśli w domu jest kolekcja antycznych mebli, to należy im stworzyć odpowiednią oprawę, jak to ma miejsce w przypadku biura pani Lauder i jej ludwików XVI. Okoliczność, że gabinet znajduje się w biurowcu-drapaczu, nie ma większego znaczenia. Takie wystroje wnętrz rzadko mają ambicje wierności historycznej; chodzi raczej o stworzenie właściwego klimatu i swobodnie miesza się przedmioty z rozmaitych epok. Przyzwyczajamy się powoli do akceptowania historycznych aluzji w nowoczesnych gmachach, a w budowlach historycznych oczekujemy umeblowania w odpowiednim stylu. Praktyka dekorowania pokoju lub domu w dawnym, określonym stylu budzi więcej uznania niż zdziwienia. Ale historycznie wierna rekonstrukcja całego domu, zarówno na zewnątrz, jak wewnątrz - jeśli nie jest to muzeum, tylko prywatna siedziba - jest mniej powszechna. Taki właśnie dom został ostatnio zaprojektowany przez Davida An-thony'ego Eastona dla pewnej rodziny w Illinois2. Chociaż jest wykonany z nowoczesnych materiałów (czasem podfałszowanych, żeby im nadać pozory starości albo przynajmniej zatuszować ich nowoczesność) i posiada klimatyzację, elektryczność oraz centralne ogrzewanie, jego wygląd, rozplanowanie i rozkład pokoi są sprzed dwustu lat. Detale także wyglądają na autentyczne - wszystko, od klamek w drzwiach do odlewów zwieńczeń. Umeblowanie składa 1 Cekbńty Homes II, ed. Paige Rense, Los Angeles 1981, s. 113-119. 2 M. Bethany, A House in the Georgian Modę, "New York Times Magazine", 24 IV 1983, s. 96-100. 106 107 SWOBODA się wyłącznie z prawdziwych antyków albo z reprodukcji wykonanych na podstawie projektów z XVIII wieku. Nie jest to ani kopia jakiegoś określonego domu, ani współczesna "wersja" stylu historycznego. Nie jest to też interpretacja przeszłości. To raczej praca osiemnastowiecznego architekta, który w przedziwny sposób znalazł się w południowo-zachodniej części Ameryki w XX wieku. Jest to, o ile to możliwe, rzecz prawdziwa. Styl domu jest georgiański, pasujący w przybliżeniu do okresu między Jerzym I a Jerzym IV (1714-1830). Czy piękna kopia Eastona jest zwiastunem nowego typu wznowień? Nie można właściwie mówić o "wznawianiu" stylu georgiańskiego, bo on nigdy całkowicie nie wyszedł / mody. Z wyjątkiem krótkiej przerwy, kiedy gust społeczeństwa dał pierwszeństwo bogatszej i gęściejszej dekoracji wnętrz, domy w tym stylu budowano, w każdym razie w anglojęzycznej części świata, bez przerwy przez ostatnie sto lat. Autor książki o współczesnych angielskich "wiejskich domach", czyli wspaniałych rezydencjach stawianych w wielkich posiadłościach ziemskich, opracował wykaz takich domów, wybudowanych począwszy od lat pięćdziesiątych naszego wieku3. Łatwo pojąć, że budynki te, chociaż pomyślane z rozmachem, są nieco mniejsze od tych stawianych w XVIII wieku, a ich właściciele to nie tylko książęta i inni arystokraci, ale również założyciele prawdziwych gospodarstw wiejskich, jak i właściciele samochodów wyścigowych. Niemniej istnieje ich przeszło dwieście. Ta statystyka jest dość nieoczekiwana, ale co jeszcze bardziej zdumiewające, to fakt, że prawie wszystkie mają jedną wspólną cechę: są w stylu neogeorgiańskim. Nieustająca atrakcyjność georgiańskiego wnętrza nie jest przypadkową modą. Jest przykładem okresu łączącego domowość, elegancję i komfort lepiej niż kiedykolwiek dotychczas, a zdaniem wielu, także od czasu swojego powstania. Pojęcie komfortu nie umiejscowiło się w świadomości europejskiej jako coś ^gotowego; rozwijało się ono przez długi czas i chociaż osiągnęło wielki postęp w okresie francuskiego rokoka, to wcale się na tym nie skończyło. Od połowy XVIII wieku, albo trochę wcześniej, zaczęło się 3 J. M. Robinson, The Latest Country Houses, London 1984. 108 SWOBODA stopniowo dostawać pod wpływy georgiańskiej Anglii. Tutaj zaś rozkwitło dzięki szczęśliwemu połączeniu warunków ekonomicznych i społecznych, a także charakterowi narodowemu. Życie społeczne we Francji ogniskowało się w Wersalu i niedalekim Paryżu. Dwór i jego członkowie, jak pani de Pompadour, odgrywali czołową rolę we wprowadzaniu nowych mód, takich jak lekkie, ruchome meble. Niektóre z tych mód może i powstały z mieszczańskich pojęć o kameralności i swobodzie, ale zawsze musiały przejść przez filtr towarzystwa zgromadzonego przy dworze. A było to towarzystwo związane przede wszystkim z miastem. Arystokraci posiadali, co prawda, majątki, w których budowali przepiękne zamki, ale te francuskie zamki, choć rzeczywiście wspaniałe, nigdy nie były miejscem zamieszkania swoich właścicieli - spełniały raczej rolę domów weekendowych, tyle że na wielką skalę. Na wsi mieszkali tylko ci ze szlachty francuskiej, którzy albo popadli w niełaskę, albo nie było ich stać na stały pobyt w Paryżu. W Anglii było inaczej. Przede wszystkim Dwór Świętego Jakuba miał bardzo mały wpływ na sposób życia społeczeństwa. Jerzy II (pochodzący z dynastii hanowerskiej ledwo znał angielski, a jego ojciec Jerzy I mówił tylko po niemiecku) był monarchą o ciasnym umyśle i nigdy nie osiągnął prestiżu Ludwika XV. Co prawda udało mu się zwabić Haendla z Hanoweru do Londynu, ale jego dwór, w przeciwieństwie do Wersalu, był całkowicie pozbawiony blasku. W dodatku angielska arystokracja stanowiła środowisko o wiele potężniejsze i bardziej niezależne od swoich francuskich odpowiedników. Tworzyli warstwę ziemiańską, a ich bogactwem i dumą stały się wiejskie posiadłości. Nie było więc w Anglii ekwiwalentu życia dworskiego we Francji; natomiast posiadłości wiejskie miano w wielkim poważaniu i mieszkanie w nich należało do dobrego tonu. Z takiego stanu rzeczy wynikł niezwykły fenomen: angielski dom na wsi uzupełnił, a właściwie zastąpił miasto jako centrum życia społecznego. To skłoniło ambasadora amerykańskiego do zauważenia, że "mało kto liczący się naprawdę w kręgach towarzyskich zamieszkuje w Londynie. Mają d o m y w Londynie, w których zatrzymują się w okresie obrad parlamentu lub od czasu 109 SWOBODA do czasu zajeżdżają do nich; ale mieszkają na wsi"4. To preferowanie wiejskiego domu miało swoje architektoniczne skutki. Plan i układ angielskiego domu w mieście, który przeważnie stał w rzędzie z innymi (w przeciwieństwie do paryskich hotels stojących luzem), zostały wymyślone pod koniec XVII wieku i niewiele zmieniły się w ciągu następnych stu pięćdziesięciu lat. Wiejskie posiadłości natomiast wykazywały wielką różnorodność i to ich planowaniu i projektowaniu właściciele i architekci poświęcali najwięcej zainteresowania. Wyróżnianie rezydencji wiejskich wywarło ogromny wpływ na całe społeczeństwo angielskie, przede wszystkim na mieszczaństwo, które, tak jak i we Francji, naśladowało klasy wyższe. W rezultacie spowodowało to o wiele swobodniejszy sposób życia i inny wzór domowych obyczajów. Komfort pojawił się we Francji najpierw w kręgach arystokracji i w jej zasięgu był zawsze ograniczony przez otoczenie. Prawdą jest, że meble rokokowe wprowadziły swobodę do życia pałacowego, ale nie pozbyły się swojego dworskiego rodowodu; nawet dzisiaj pokój pełen ludwików nie traci - dobrze to czy źle - wyglądu królewskiego. Ale kiedy pojęcie komfortu zostało przeniesione do Anglii, przybrało odmienny charakter. Wiadomo, że od XVII wieku Anglicy coraz rzadziej nazywali swoje siedziby inaczej niż "domami" - nie było specjalnych określeń, takich jak "zamek/', "paląc" czy nawet "willa", żeby odróżnić duży od małego, czy wspaniały od tylko wytwornego. Dla nich były to po prostu domy. To "udomowienie" komfortu ułatwiła struktura społeczeństwa angielskiego, w którym bogactwa były nieco równiej rozłożone niż we Francji. Różnica między warstwą szlachecką a bogatą średnią klasą była nie tak ściśle przestrzegana; "dżentelmen" mógł przynależeć do jednej lub drugiej - liczyły się jego obyczaje. I choć nie przyczyniało się to do powstania sytuacji pokrewnej tej, jaką widzieliśmy w siedemnastowiecznej Holandii, niemniej w obu krajach mieszczaństwo wywierało wpływ na domowy komfort. Cyt. w: Peel, Englishman's Home, s. 20. 110 SWOBODA Dobrobyt w georgiańskiej Anglii dawał ludziom o wiele więcej wolnego czasu i swobody niż dawniej i mieszczanie angielscy, w przeciwieństwie do Holendrów, umieli to wykorzystać. Czym się w wolnym czasie zajmowali? Żaden sport wyczynowy w XVIII wieku nikogo prawie nie interesował. Z wyjątkiem jazdy konnej i krykietu inne dyscypliny rzadko uprawiano. Czasami, zimą, młodzi ludzie chodzili na ślizgawkę - rozrywkę tę wprowadzono w poprzednim stuleciu na wzór holenderski. Korzyści "morskiego powietrza" zaczynano powoli doceniać, ale jeżdżono nad morze po to, żeby spacerować, a nie żeby się kąpać, a pływanie upowszechniło się w Anglii dopiero pod koniec XIX wieku. Do tego czasu właściwie żaden z popularnych, mieszczańskich sportów nie był uprawiany. Moda na krykieta przyszła z Francji około 1850 roku, mniej więcej w tym samym czasie co golf i wiosłowanie ze Szkocji; tenis zaczął się w Wimbledonie około 1874 roku. Nawet jazda na rowerze, która tak zmieniła spędzanie wolnego czasu przez klasy średnie - zwłaszcza przez kobiety - zyskała ogólne uznanie dopiero w latach osiemdziesiątych XIX wieku. W rezultacie gnuśni angielscy mieszczanie w osiemnastym stuleciu siedzieli przeważnie w domu. Ci, którzy mieszkali na wsi -bez teatrów, koncertów i zabaw w mieście - odwiedzali się wzajemnie. Był to wiek konwersacji - i plotek. Także powieść zdobywała popularność, jak również gry domowe. Mężczyźni grali w bilard, a kobiety haftowały, czasami razem siadali do kart. Organizowali tańce, wspólne kolacje i bawili się w teatr amatorski. Nadali piciu tee - od słowa holenderskiego (napój cudzoziemski, nazywano go też czasem chińskim) cechy narodowego rytuału. Chodzili na długie spacery i podziwiali ogrody angielskie, jedno ze swoich wielkich osiągnięć. Ponieważ wszystkie te zajęcia odbywały się albo wokół domu, albo wewnątrz, w rezultacie uzyskał on taką społeczną pozycję, jak nigdy przedtem ani potem. Przestał być, jak w wiekach średnich, miejscem pracy, a stał się miejscem wypoczynku. Dom pozostał przy tym ośrodkiem życia publicznego, ale w dość szczególny, prywatny sposób. To już nie średniowieczny "duży dom", do którego ludzie wchodzili i z którego wychodzili 111 SWOBODA bez żadnego skrępowania. Przeciwnie, angielski mieszczański dom był zamkniętym światem, gdzie wpuszczano tylko gości dobrze widzianych; resztę trzymano na dystans, a spokój rodziny i jednostki był tak rzadko naruszany, jak tylko to było możliwe. Wprowadzono "dni domowe" i "odwiedziny poranne" (które odbywały się po południu). Etykieta domowa opierała się przede wszystkim na powściągliwości; najbliżsi sąsiedzi wymieniali liściki - doręczane przez służących - żeby uniknąć nie zapowiedzianych wizyt. Niegrzecznie było "wpadać" bez zapowiedzenia się, nawet do bliskich przyjaciół. Jeżeli zamierzało się złożyć wizytę, należało przedtem zostawić swój bilet wizytowy i poczekać na odpowiedź. Gdy otrzymało się zaproszenie i właściwie na nie zareagowało, pierwszym pokojem, do którego wkraczał przybyły gość, był hali. O ile w arystokratycznych domach hali, zgodnie ze średniowieczną tradycją, miał położenie centralne, o tyle w domach należących do właścicieli z klasy średniej był miejscem, do którego wchodziło się prosto z drzwi wejściowych i z którego można się było dostać bezpośrednio do wszystkich ważnych pomieszczeń*. Pokój ten miał ogromne rozmiary, ponieważ znajdowały się w nim również główne schody, a także, według dawnych obyczajów, wisiały tu często stare mundury wojskowe i zbroje. Mimo że przestał już być głównym miejscem spotkań, nadal spełniał ważną funkcję miejsca do ceremonialnych powitań i pożegnań gości przy uroczystych okazjach. Tutaj, pod lodowatym spojrzeniem kamerdynera, przybysze oczekiwali na dopuszczenie do dalszych pokoi. Tutaj goszczono kolędników na Boże Narodzenie i tutaj przy ważnych okazjach gromadziła się służba, żeby wysłuchać swojego pana. Na niższych poziomach znajdowała się większość pokoi przeznaczonych do ogólnego użytku. Francuską tradycję umieszczania pokoi do przyjęć na pierwszym piętrze utrzymano tylko gdzieniegdzie, ale pokoje recepcyjne przeważnie znajdowały się na parterze i można było prosto z nich przejść do ogrodu. Najobszerniejszym * Z czasem, niegdyś ogromny hali przekształcił się w trochę większy przedpokój. W nowoczesnych domach, chociaż nazwa została, ta przestrzeń - sień - została zredukowana do korytarza. 112 SWOBODA z nich był salon; bogate rodziny posiadały często dwa salony - jeden na specjalne okazje, a drugi do codziennego użytku. Zazwyczaj stał tutaj jakiś instrument muzyczny - fortepian, organy lub harfa - i było w nim dość miejsca na rozmaite muzyczne wydarzenia, zwłaszcza na tańce. Niekiedy w tych pokojach rozkładano stoliki i oddawano się ulubionej w tym okresie rozrywce - grze w karty. Żeby sprostać tym różnorodnym czynnościom, salony stawały się coraz większe i większe, aż w końcu zajmowały cały parter. Rozkład pokoi do przyjęć w georgiańskim domu w tym czasie był tylko stadium przejściowym w rozwoju planowania domów. Uproszczona, współczesna kombinacja living-roomu z jadalnią, czy living-roomu z jadalnią i z pokojem do spotkań rodzinnych, miała dopiero nadejść. Rozstawszy się natomiast ze średniowiecznym hallem, wiek XVIII stworzył rozmaitość pokoi do wspólnego użytku. Nie było ścisłych przepisów na temat ich ilości i rodzajów, zależało to od fantazji architekta i funduszy właściciela. Minimalne wymagania stanowił przynajmniej jeden pokój do przyjęć i jedna oficjalna jadalnia; francuski zwyczaj jadania w przedpokoju nigdy się w Anglii nie przyjął. Jadalnia była używana tylko wieczorem, do obiadu, a mniejsze pokoje - zwane śniadaniowymi - do innych posiłków. Bywały w dodatku dowolne ilości najróżniejszych pokoi ogólnego użytku, a naprawdę duże domy posiadały także bibliotekę, gabinet, galerię, pokój bilardowy i oranżerię. Duża ilość i rozmaitość tych pokoi ogólnego użytku w georgiańskim domu jest czasem tłumaczona różnorodnością funkcji, ale nadawane im nazwy wcale nie określały dokładnie ich aktualnego czy ewentualnego przeznaczenia. Galeria - długi, wąski pokój, cały obwieszony obrazami - służyła często za salon; biblioteka, w której znajdowały się książki, stawała się nieraz głównym pokojem spotkań rodzinnych. Pokoju śniadaniowego używano niejednokrotnie do przyjmowania nieformalnych gości. Była w tym spora doza eksperymentowania, widać to wyraźnie po braku precyzji w nazwach. Pokój do przyjmowania gości oficjalnych nazywano czasem salonikiem, a kiedy indziej pokojem frontowym. Tak zwany pokój do siedzenia służył za miejsce do pogadania z bliskimi. Ludzie naśla- 113 SWOBODA dujący francuskie zwyczaje mieli przedpokoje, niewielkie pomieszczenia ulokowane między większymi pokojami, a bawialnie zwali salonami. Chociaż określenie living-room weszło do powszechnego użycia dopiero w dziewiętnastym stuleciu, posiadanie dwóch salonów albo traktowanie biblioteki jako czegoś, co nazwalibyśmy pokojem rodzinnym, odzwierciedlało potrzebę posiadania w domu miejsca, które byłoby mniej formalne, gdzie zachowanie mogło być na większym luzie i gdzie towarzyskie konwenanse dałoby się usunąć albo przynajmniej ograniczyć. Ten pomysł posiadania dwóch salonów - z tym, że jeden był do celów oficjalnych, a drugi do rodzinnych - nie przyjął się we Francji a pochodził prawdopodobnie od Holendrów. W podziale domu uwzględniano nie tylko osobne pokoje do wspólnego użytku, jak jadalnia, bawialnia czy salon, ale także oddzielne pokoje dla wszystkich członków rodziny. Teraz, kiedy dzieci przebywały najczęściej w domu, posiadały nie tylko swoje własne sypialnie - osobno dla dziewcząt i chłopców - ale także pokoje do zabaw i pokoje do nauki. Rozmnożenie się sypialni oznaczało zarówno inne miejsca do spania, jak i wprowadziło nowy rozdział między rodziną a jednostką. Czynności domowe zostały podzielone pionowo: wspólne na dole, prywatne na górze. "Pójść na górę" albo "zejść na dół" oznaczało nie tylko zmianę piętra, ale także łączenie się z innymi lub ich opuszczanie. Każdy miał swoją sypialnię. Ale te pomieszczenia nie były wyłącznie miejscami do spania; dzieci się w swoich pokojach bawiły, a żony i córki zajmowały szyciem, pisaniem albo rozmówkami tete-a-tetes z przyjaciółmi. Pragnienie posiadania własnego pokoju nie polegało wyłącznie na chęci odseparowania się. Wskazywało na wzrastające poczucie odrębności - własnego rozwijającego życia wewnętrznego - i potrzebę zaspokojenia tej odrębności w sposób fizyczny. Wiele się zmieniło od XVII wieku. Pokój kobiety grającej na wirginale, którą sportretował de Witte, nie miał jasno zdefiniowanego przeznaczenia - czy była to sypialnia, w której znajdował się instrument muzyczny, czy też pokój do muzykowania, w którym stało łóżko? Nie posiadał on także określonego właściciela; kobieta 114 SWOBODA przebywa w nim, ale nie jest dla nas jasne, czy to na pewno j e j pokój. Natomiast gdy patrzymy na obraz Georga Friedricha Kerstinga - namalowany sto czterdzieści lat później - przedstawiający młodą dziewczynę zajętą haftowaniem, nie ma żadnych wątpliwości, że to jej pokój. Do niej należą rośliny na parapecie okiennym; jej gitara i nuty leżą na tapczanie; ona wreszcie powiesiła na ścianie portret młodego mężczyzny i przybrała go kwiatami. Oczywisty klimat intymności nie został zaimprowizowany; nie ma tu, jak w obrazach Yermeera, czegoś, co wydaje się być chwilą przemijającą. Ten pokój jest świadomie urządzony tak a nie inaczej, żeby mógł być ustroniem - własnym, spokojnym zaciszem. Panny Price, bohaterka powieści Jane Austen Mansfield Park (napisanej rok przed powstaniem obrazu Kerstinga), miała pokój, w którym mogła "doznać od razu pociechy, gdy było jej markotno i oddawać się myślom o bliskich sobie sprawach. Jej rośliny, jej książki - gromadzone od pierwszej chwili posiadania własnych oszczędności - jej biureczko i jej zajęcia związane z dobroczynnością i sztuką, wszystko było w zasięgu ręki; a jeśli była niedysponowana, jeśli tylko muzyka mogła ją ukoić, rzadko się jej zdarzało napotykać wzrokiem przedmioty, które nie były blisko z muzyką związane". Podobnie jak tapczan i krzesło na obrazie Kerstinga, umeblowanie w pokoju Fanny było skromne i podniszczone. Zamiast ozdóbek widzimy tu pamiątki (rysunek jej nieobecnego brata-marynarza przedstawia statek). Zarówno namalowana przez Kerstinga kobieta - malarka Louise Seidler - jak Fanny, mają kwiaty na parapecie i przybory do haftowania. Kersting był Niemcem, Austen Angielką, ale obraz tych pokoi przedstawiony został przez oboje z podobnym wyczuciem intymności i charakteru. Jane Austen urodziła się w roku 1775, jedenaście lat po śmierci pani de Pompadour. Dwukrotnie zdarzyły się jej gwałtowne przypływy talentu, pierwszy raz kiedy miała dwadzieścia parę lat, drugi na krótko przed śmiercią, w czterdziestym pierwszym roku życia. Napisała wtedy sześć znakomitych powieści. Jej życie było nijakie; stara panna, córka pastora, mieszkała z siostrą i owdowiałą matką w Hampshire. Nic nie wskazuje na to, żeby przeżyła jakąś wielką 115 SWOBODA miłość; jej życie ograniczało się do pisania listów, szycia i domowej krzątaniny. Nie podróżowała, nigdy nawet nie była na kontynencie, właściwie prawie nie wyjeżdżała z wiejskiego hrabstwa na południu Anglii, gdzie się urodziła. Znała trochę życie w mieście; co prawda do Londynu jeździła rzadko kiedy, ale lubiła Bath, które uważała za najpiękniejsze miasto w Anglii. Wszystko to jednakże nie przeszkodziło jej w zostaniu powieściopisarką, tematami jej pisarstwa bowiem nie były ani bogata arystokracja, ani szaleńcze przygody, nie zajmowały jej też tanie, historyczne przypowiastki w stylu Waltera Scotta czy mroczne dramaty z życia burżuazji, opisywane przez Balzaca. Pisała o świecie sobie bliskim, który obserwowała z nie znaną dotąd ironią i niemałym humorem, o życiu rodzinnym klasy średniej na angielskiej prowincji. Powieści Jane Austen są rewelacją, w każdym razie według obecnych kryteriów. Nie obfitują w żadne nadzwyczajności - morderstwa, ucieczki czy katastrofy. Zamiast przygody czy melodramatu mamy do czynienia z prozaiczną, codzienną "komedią ludzką" (w porównaniu z Dickensem powiedzmy), a pewien rodzaj niepewności rodzi się głównie z pytań o miłość i małżeństwo. Jane Austen sama wymyśliła i doprowadziła do perfekcji coś, co można było nazwać domowym sposobem pisania powieści i co jest literackim ekwiwalentem holenderskiej, siedemnastowiecznej szkoły portretowania wnętrz. Jej książki są oczywiście czymś więcej, niż wiernym przedstawieniem owych czasów, tak jak malarstwo Yermeera nie było zwykłą ilustracją życia w domu młodych kobiet holenderskich. Podobnie do Yermeera, de Witte'a i innych holenderskich malarzy tego typu, Austen wybrała zamknięcie się wewnątrz granic codzienności, nie dlatego, żeby jej nie dostawało talentu, ale dlatego, że jej wyobraźnia nie wymagała szerszych ram. Jane Austen w swoich powieściach nie poświęcała zbyt wiele miejsca opisom domów, w których działa się akcja. Skupiała uwagę na charakterach ludzi i ich zachowaniach, a otoczenie przyjmowała za samo przez się zrozumiałe. I chociaż dla niej mogło się ono wydawać oczywiste, to trzeba powiedzieć, że w porównaniu 116 SWOBODA z Europą kontynentalną urządzenie osiemnastowiecznego, angielskiego domu było dość niezwykłe. Było to rezultatem częściowo natury Anglików, a częściowo tradycji historycznej. Doskonale rozwijająca się Holandia miała przemożny wpływ na całą Europę, a szczególnie na Anglię, gdzie przez większość XVII wieku oddziaływała na zamiłowania ludzi. Można się było zresztą spodziewać, że dwa nieduże, północne kraje, leżące nad morzem i posiadające morskie tradycje, a także wspólną protestancką religię, znajdą wzajemne mocne więzi kulturowe i handlowe. Sprowadzono z Holandii nie tylko zwyczaj picia herbaty i jeżdżenia na łyżwach, ale także nowe pomysły w budownictwie, jak używanie zwykłej cegły do budowy domów i sposób otwierania okien. A co ważniejsze, przez Morze Północne przeniosła się z Holandii powszechna aprobata dla bezpretensjonalnej praktyczności w projektowaniu domów, w małej kameralnej skali. W rezultacie angielskie budynki oficjalne skłaniały się do naśladownictwa Paryża, natomiast architektura małych domów wzorowała się na holenderskiej5. Nieduży dom z cegły ze swoim bezpretensjonalnym wdziękiem był pod wieloma względami wiejską wersją miejskich domów holenderskich. Istniały też inne czynniki wpływające na projektowanie domów w Anglii. Podczas gdy na ogół w Europie zaaprobowano rokoko, Anglicy przyjęli odmienny styl. Uznali, i dalej uznają, że rokoko jest zbyt frywolne, i sięgnęli po bardziej stateczny rodzaj dekoracji w architekturze, oparty na pracy wielkiego szesnastowiecz-nego Wenecjanina, Andrea Palladia. Jego poczytne dzieło I ąuattro libri di archittetura ("Cztery księgi o architekturze") zostało wydane w Anglii przez Inigo Jonesa* już w 1620 roku. Nie tylko klasyczny spokój późnorenesansowych projektów Palladia trafił w angielski gust, ale również okoliczność, że specjalizował się on w budowaniu willi podmiejskich, ułatwiała zaadaptowanie jego idei do domów N. Pevsner, Historia architektury europejskiej, przeł. A. Morawińska i H. Pawli-kowska, Warszawa 1976. * Architekt angielski (1572-1652), który wzniósł szereg budowli w stylu palla-diańskim - przyp. tłum. 117 SWOBODA na wsi. Na początku palladianizm wpłynął tylko na planowanie domów, ale po 1700 roku rozwinął się on w specyficzny angielski styl architektoniczny, który ukształtował gust Anglików w XVIII wieku, nawet gdy surowość wnętrz została zastąpiona swobodniejszymi rozwiązaniami. Oddziaływanie Palladia widać też w georgiańskim umeblowaniu; nazywano je często "architektonicznym" i było ono bardziej konstrukcyjne niż dekoracyjne. Miało linie raczej prostokątne niż miękkie. Mimo że popularne były krzesła "francuskie" czy "z kozią nóżką" z poręczami i wyściełanym oparciem, typowo angielskie krzesło nie miało poręczy, a tył był zwykle drewniany, niczym nie obity. Miewał natomiast rozmaite kształty i wobec tego różne nazwy: oparcie pochyłe, drabinowe lub tarczowe. W dążeniu do zachowania wrażenia prostych linii, stolarze angielscy stosowali szereg technik w szyciu i przytwierdzaniu wyściółki, by robiła wrażenie płaskiej, a nie wybrzuszonej jak w tapicerce francuskiej6. To także skłaniało ich do poszukiwania wygodniejszych krzeseł. Ponieważ wyściółki było mniej, bardziej skupili się na wymiarach i proporcjach, a dwaj stolarze-artyści, Thomas Chippendale i Geo-rge Hepplewhite, ułożyli katalog wzorów zawierający dokładne wymiary wysokości, szerokości i głębokości krzeseł. W tym katalogu znajdują się ilustracje całego asortymentu domowych mebli i sprzętów, zarówno krzesał, jak klamek i ram do obrazów. Był to pierwszy podręcznik do "zrób to sam", który stał się od razu bardzo popularny. Posługując się nim, zręczny stolarz mógł naśladować ostatnie projekty najmodniejszych meblarzy. To nie tylko odkryło tajemnice projektowania mebli, ale także pobudziło i przyśpieszyło rozwój meblarstwa "w angielskim guście", jak zostało ono później nazwane. Niemieckie czasopismo w 1786 roku poinformowało swoich czytelników, że "angielskie meble są prawie bez wyjątku solidne i praktyczne, francuskie natomiast nie tak mocne, za to bardziej wy- b R Thornton, Authentic Decor: The Domestk Interior 1620-1920, New York 1984, s. 102. 118 SWOBODA myślne i na pokaz"7. Angielscy stolarze używali mahoniu, szczególnie twardego drewna, sprowadzanego do Europy z San Domingo i z wysp Bahama. Z tego drewna, które można było obrabiać wyłącznie precyzyjnymi, stalowymi narzędziami, udawało się wykonywać krzesła i stoły łączące wytrzymałość z niezwykłą lekkością i delikatnością. Używanie mahoniu miało także wpływ na wygląd angielskich mebli, bo chociaż nadawał się do rzeźbienia, to jego ciemna, lśniąca, słojowata powierzchnia nie wymagała dodatkowych dekoracji - najlepiej wyglądała pokryta tylko politurą, a nie pozłacana czy malowana, jak to było w zwyczaju we Francji. Jednym z mebli, który nie znajdował się w katalogu panów--meblarzy, było krzesło "Windsor", skonstruowane w drugiej połowie siedemnastego stulecia przez wiejskich stolarzy. Tak jak fotel bujany w Ameryce, tak ten "ludowy" projekt był przerabiany i ulepszany, i osiągnął w końcu niezwykłą wytworność. Z czasem przeniósł się ze wsi do miasta i można go było znaleźć wśród naj-wytworniejszych krzeseł pochodzenia klasycznego. Był nie wyściełany, wykonany cały z drewna, przeważnie z buku, który jest lekki i trwały, idealny do uformowania wygiętego tyłu i poręczy, podpartych wysmukłymi balaskami. Solidne siedzenie jest tak rzeźbiarsko ukształtowane, żeby ciężar siedzącego nie mógł ześlizgnąć się do przodu. Niedrogi i praktyczny, o pięknych proporcjach i pełen wdzięku, stał się symbolem angielskiego komfortu i zdrowego rozsądku*. Holendrzy wprowadzili do Europy wschodnie dywany, ale albo wieszali je na ścianie, albo drapowali na stołach, zostawiając zwykle nie przykryte podłogi, układane z kawałków marmuru. We francuskich domach i pałacach drewniane parkiety o pięknym, skomplikowanym rysunku były również odkryte. To Anglicy wpro- 7 Cyt. w: Ibid., s. 140. * Chociaż kopie wielu osiemnastowiecznych krzeseł są fabrycznie robione do dziś, ich ręcznie rzeźbione części bardzo trudno wykonać maszynowo. Natomiast krzesło "Windsor" ze swoimi toczonymi balaskami przeżyło uprzemysłowienie w stanie nie zmienionym i w dalszym ciągu jest wyrabiane i używane w Anglii i Ameryce. 119 SWOBODA SWOBODA wadzili modę rozkładania dywanów na podłodze, zgodnie z zamierzeniami ich wschodnich wykonawców. Duże dywany umieszczano przede wszystkim w salonach i jadalniach. Kładziono je pod meblami i z czasem doprowadziło to do następnego pomysłu: pokrycia całej podłogi odpowiednio dużymi dywanami. W skromniejszych domach używano "nakryć na podłogę" - malowanych płócien, udających dywany. W obu przypadkach kolor skupiał się na podłodze zamiast na nieatrakcyjnych ścianach - angielskie tapety były często jednokolorowe. Zalety cieplne również stanowiły sporą korzyść, zwłaszcza, że ogrzewanie było ciągle prymitywne. Dzięki miękkiemu podłożu było także w pokojach znacznie ciszej. Istniała też inna zasadnicza różnica między wnętrzami angielskimi i francuskimi. Kiedy Chippendale wydał swój podręcznik do projektowania mebli, zatytułował go The Gentleman and Cabinet--Maker's Director ("Poradnik dla dżentelmena i stolarzy artystycznych"), a Hepplewhite w przedmowie do swojego katalogu wzorów wyraził nadzieję, że jego książka będzie "pożyteczna dla rzemieślników i oddająca usługi dżentelmenom". Obaj stolarze-arty-ści uznali za rzecz naturalną, że panie będą miały mało do powiedzenia w sprawach umeblowania. I tak rzeczywiście było; dopiero znacznie później kobiety w krajach anglojęzycznych zaczęły brać udział w urządzaniu wnętrz. Do tego czasu uważano to za sprawę wyłącznie męską. Trudno powiedzieć, do jakiego stopnia uzależniony był od tego wygląd domów georgiańskich. Czy był to po prostu "męski" styl przeciwko "kobiecemu" rokoko?8 Wnętrza Roberta Adama były na swój sposób równie delikatne jak pokoje rokokowe i takież układy miały ogrody angielskie. Niemniej pewien brytyjski historyk opisał angielskie umeblowanie jako "męskie i funkcjonalne, zaprojektowane z myślą o użyteczności raczej niż o luksusowym próżniactwie" w przeciwieństwie do francuskiego umeblowania, które uznał za inspirowane przez kobiety9. Trochę to pachnie szowinizmem zarówno narodowym, jak i męskim. Podobnie brzmi inne sformułowanie, że urządzanie domu "jest sprawą przekraczającą umysłową pojętność kobiety", i sugestia, iż dobry smak jest możliwy wyłącznie u mężczyzn10. Prawda, że angielskie wnętrza były na ogół mniej wyszukane od francuskich, ale spowodował to pewien rodzaj mieszczańskiej praktyczności, podobnie jak u Holendrów, i spuścizna po naukach Palladia, a nie różnice płci. W każdym razie w ostatnim ćwierćwieczu osiemnastego stulecia wpływ mężczyzn na urządzanie georgiańskiego domu wyraźnie się utrwalił. Widać to najlepiej w rozwoju salonu. W XVII wieku kobiety po obiedzie zaczęły się przenosić do "bocznego pokoju", podczas gdy mężczyźni pozostawali w jadalni, żeby pić alkohol, palić cygara i oddawać się hałaśliwym dysputom. I chociaż ten poobiedni rozdział trwał całe stulecie, na nowo przemianowany salon stał się miejscem większym i ważniejszym, umieszczonym przeważnie obok jadalni, czasami ze względów akustycznych oddzielonym od niej przedpokojem. Urządzanie obu tych pomieszczeń nabrało odmiennego charakteru, jadalnia stała się bardziej męska niż salon11. Wtedy to, jak zauważył Peter Thornton, reakcją na wzrastające wpływy kobiet były ważne zmiany, dzięki którym komfort pojawił się w salonie, jedynym wspólnym pokoju pod bezpośrednią kontrolą pań12. Umeblowanie, znacznie teraz wygodniejsze, zaczęło zmieniać się, a z czasem zastąpiło czysto architektoniczny charakter salonu. Stoły i krzesła ustawiano obecnie na środku, a nie tak jak dawniej pod ścianami. Kanapy odsunięto od ścian - przełomowa chwila w ewolucji domowego komfortu - i umieszczano pod dowolnymi kątami. Potem ustawiano przed nimi niskie stoliki - pierwsze stoliki do podawania kawy. Te typowe zgrupowania mebli - w ich skład wchodziły również pojedyncze krzesła - sytuowane były przed kominkiem, gdzie tworzyły przytulny kącik. Pod koniec stulecia, w miarę zanikania obowiązujących dotychczas form, zmiany s S. Giedion, op. di., s. 321-322. 9 J. Kenworthy-Browne, The Linę of Beauty: The Rococo Style, w. Charlish, Hi-story of Furniture, s. 126. 10 11 12 R. Dutton, The Yictońan Home, London 1976, s. 2-3. M. Girouard, Life in the English Country House, New Haven 1978, s. 235. P Thornton, op. dl., s. 150. 120 121 SWOBODA następowały także w innych pokojach, szczególnie w bibliotece, która dotąd służyła na ogół panom, a obecnie stała się ulubionym miejscem spotkań całej rodziny. Rośliny w doniczkach i cięte kwiaty stanowiły częsty element dekoracji. Jednocześnie z bardziej przypadkowym urządzaniem wnętrz zmienił się również sposób ubierania. Krótka kurtka i skórzane buty, używane do jazdy konnej, zastąpiły noszone dotąd przez dżentelmenów długie surduty. "Beau" Brummell* spopularyzował jednokolorowe trzyczęściowe ubranie. Peruki odrzucono, a uczesania kobiece stawały się coraz mniej wyszukane i bardziej naturalne. Wygoda i luz zaczęły panować w georgiańskim domu. Wiele z tych zmian zawdzięczali Anglicy swojemu entuzjazmowi dla natury - i naturalności - i zrodził się z tego ich pierwszy prawdziwy wkład w kulturę europejską: ruch romantyczny. Tendencja do poszukiwania nieregularności i malowniczości zaczęła dominować w projektowaniu domów i oczywiście ogrodów. Surowa prostota planu neopalladiańskiego, w której każdy pokój z lewej strony domu wymagał identycznego z prawej, nie zawsze zgadzała się z wymogami funkcjonalizmu i nigdy nie osiągnęła wyrafinowanego podziału paryskich hótels. Dotychczasową sztywność zastąpiły mniej formalne i swobodniejsze układy. Ten nowy odbiór wrażeń wzrokowych spowodował zmianę gustu w szerszym zakresie: nieregularność zastąpiła symetrię, tak samo, jak romantyzm lorda Byrona zajął miejsce ciętego dowcipu Samuela Pepysa. Wnętrze domu także zaczęło być inne. Zwartość odeszła w przeszłość, o planie budynku myśli się teraz szerzej. Wymagało to korytarzy do poruszania się i umożliwiło uzyskanie większych przestrzeni dla poszczególnych pokoi. Hali zmalał i jednocześnie przestał ułatwiać dostęp do innych pomieszczeń. Ponieważ rozkład pokoi nie był już podporządkowany geometrii, łatwiej przychodziło planować pokoje o rozmaitych wielkościach i nadawać im wymiary i proporcje zgodnie z potrzebami. O ile poprzednio salon był identycznej wielkości jak jadalnia, to obecnie zajmował większą powierzchnię. Swobodniejsze planowanie ułatwiało wprowa- * Słynny w swoich czasach elegant (1778-1840) - przyp. tłum. 122 SWOBODA dzenie nowych rodzajów pokoi. Okna - o dowolnych proporcjach - mogły być umieszczane zgodnie z funkcją wnętrza, a nie uzależnione kompozycyjnie od wyglądu fasady. W rezultacie pokój, który do czasów rokoka był uważany za wytwór pracy człowieka, jeśli nie za wynik działalności artystycznej, teraz zaczęto uznawać za teren dla ludzkiej działalności, przestał być tylko piękną przestrzenią, stał się miejscem. "Angielski gust" w meblowaniu domu jest w każdym razie wart uwagi i posiada szczególnie doniosłe znaczenie, bo jego zasięg bardzo się rozprzestrzenił. Tak jak kiedyś francuskie pojęcie domu poprowadziło myśl europejską przez okres rokoka, tak obecnie angielskie wnętrze spotkało się z dużym podziwem na kontynencie. Oczywiście część sukcesu należy przypisać wojnom napoleońskim - od początku XIX wieku już nie Francja, ale Anglia zaczęła dominować w europejskiej polityce. Dzięki dziedzictwu Anglii, narodu kupców, rozprzestrzenienie się angielskich pojęć było ułatwione, zwłaszcza w Ameryce. Amerykańska średnia klasa, odznaczająca się szybszym wzrostem niż angielska, łatwo przyswoiła sobie prak-tyczność i komfort georgiańskiego umeblowania. Poradniki panów meblowych stały się bardzo poczytne i "amerykański Chippendale" zyskał ogromny rozgłos, a trwał nawet dłużej za oceanem niż w samej Anglii. Meble amerykańskie, chociaż robione na miejscu, były nie do odróżnienia od swoich wzorów, a amerykańscy rzemieślnicy, tacy jak Benjamin Randolph, zyskali sławę dzięki własnym talentom. Jednak jeszcze ważniejsze niż przyjęcie stylu, było przyswojenie sobie myślenia o domu, które miało decydujący wpływ na przyszły postęp w Ameryce. Georgiańskie wnętrza mają w sobie coś bardzo pociągającego. Odzwierciedlają wrażliwość, która, jak ujął to Praż, pogodziła mieszczańską praktyczność z fantazją i zdrowy rozsądek z wyrafinowaniem13. Taka jest opinia potomnych, ale było to również wyraźną intencją samych Anglików. "Połączyć elegancję z użytecznością, zjednoczyć przydatne z przyjemnym zawsze uważano za zaszczytny obowiązek" - tak rozpoczyna się przedmowa do po- 13 M. Praż, op. cit., s. 6. 123 SWOBODA radnika Hepplewhite'a14. Natomiast Thomas Chippendale określił swoje meble jako "wytworne i przydatne". Może to przekonywające połączenie tłumaczy nieustanną atrakcyjność wnętrza geor-giańskiego; pomysł, że komfort to nie tylko wzrokowe przyjemności i dobre samopoczucie fizyczne, ale również przydatność. Był to krok naprzód francuskiej idei; przyziemne wyobrażenie o komforcie przestało być zwykłą ideą, zaczęło być ideałem. Zadziwiające jest, jak często w powieściach Jane Austen spotyka się słowo "komfort" i "komfortowy". Używała go w dawnym znaczeniu podtrzymywania czy wsparcia, ale wielokrotnie przekazywała za jego pomocą nowy rodzaj doświadczenia - ukontentowanie spowodowane fizycznym obcowaniem z otoczeniem. Pokój Fanny nazwała "gniazdkiem komfortu". Jane Austen wymienia nie tylko komfortowe pokoje i komfortowe pojazdy, ale także komfortowe posiłki, widoki i sytuacje. Wygląda, że nigdy nie miała dosyć tego nowego, kojącego słowa, które tak doskonale pasowało do mieszczańskiej przytulności świata, który opisywała*. W jednej ze swoich ostatnich powieści, w Emmie, użyła wyrażenia "angielski komfort" i nie dała żadnego komentarza do tego zwrotu, co może świadczyć, iż uznała go za nie budzący w czytelniku wątpliwości. Użyła go, żeby opisać nie dom, lecz krajobraz wiejski: aleję lipową prowadzącą na koniec ogrodu, zakończoną murem z kamieni; ponad nimi łąki na stromym zboczu i zabudowania gospodarcze, otoczone wijącą się rzeką. "Był to słodki widok - słodki dla oczu i dla duszy. Angielska zieleń, angielska kultura, angielski komfort widziane w błyszczącym słońcu, zupełnie nie przygnębiające". Komfort miał oznaczać brak dramatu i spokój. Miał sprawiać wrażenie "naturalności", ale został starannie wymyślony, podobnie jak angielski ogród i angielski dom. A. Hepplewhite and Co., The Gabinet-Maker and Upholsterer's Guide, London 1898. Po raz pierwszy wydane w 1794. * "Komfort" jest słowem o starofrancuskim rodowodzie (confort), ale w Anglii nabrało ono swojego współczesnego, domowego znaczenia. Potem, pod koniec XVIII wieku powróciło do Francji 4)15 15 M. Gallet, op. cit., s. 97. 124 Rozdział 6 Światło i powietrze Zajmijmy się teraz wszystkimi urządzeniami w domu, wymagającymi siły napędowej - takimi jak ogrzewanie, wentylacja, oświetlenie, gorąca i zimna woda, kanalizacja, dzwonki, domofony i windy. Komfort w domu w wielkiej mierze zależy od właściwego zharmonizowania tych elementów. John J. Stevenson . House Architecture Jakaż różnica między skromnym miejscem pracy, przedstawionym przez Diirera, a gabinetem dżentelmena w XVIII wieku! Goły sufit, kamienne ściany i podłoga z desek przemieniły się w gipsowe ozdoby, tapety i dopasowany do całości dywan. Zamiast małych, mętnych szybek wielkie tafle szkła w oknach, których podnoszone ramy umożliwiają wietrzenie. Jest więcej mebli i są one bardziej różnorodne; specjalne krzesła do pisania przy biurku, fotele z miękkimi poręczami nadające się do czytania, kanapa - miejsce do rozmów, niskie, zgrabne stoliki. Te meble są ponadto zaprojektowane tak, że można się w nich zrelaksować w przeciwieństwie do krzeseł z twardymi oparciami i niewygodnych ław sprzed dwustu lat. Nawet stół do pisania przestał być drewnianym blatem, położonym na kobyłkach. Biurko to delikatnie rzeźbiona bryła mahoniu, której wygięty przód przechodzi łagodną linią do tyłu, odsłaniając 125 ŚWIATŁO I POWIETRZE praktyczne szufladki i przegródki. Wysokie komody z szufladami zastąpiły dawne szafy; książki trzymane są w oszklonych bibliotekach. Całość widziana oczyma Diirera może sprawić wrażenie nagromadzenia przedmiotów i bogactwa dekoracji, a także wyraźnego "zmiękczenia", spowodowanego nie tylko meblami obitymi materiałem, ale również wzorzystymi tapetami na ścianach, grubą tkaniną udrapowaną na stole, storom wiszącym po bokach okien i puszystym dywanem na podłodze. Koniec XVIII wieku znajduje się w przybliżeniu w połowie między czasami Diirera, od których zaczęliśmy, a dniem dzisiejszym. Dzieje meblarstwa zajmują się ewolucją w projektowaniu, ignorując ważniejszą kwestię - właściciela. Prawdziwą zdobyczą XVIII wieku było bowiem nie tylko wyprodukowanie eleganckich i wygodnych mebli, ale ich ogólna dostępność. Największe wrażenie zrobiłby na Diirerze pewien poziom komfortu, osiągnięty zarówno w pałacu królewskim, jak i w domu przeciętnej rodziny. Zdumiałoby go także, że zwykły człowiek posiada dziesiątki, a nawet setki książek i że może mieć w domu specjalny pokój przeznaczony wyłącznie do pisania i czytania. Natomiast gdy patrzymy na owe czasy z naszej perspektywy, zadziwia nas, jak wiele rzeczy nie uległo żadnej zmianie. Gabinet angielskiego dżentelmena był dalej ogrzewany - ciągle mało skutecznie - kominkiem, a na kontynencie porcelanowym piecem, niewiele różniącym się od tych, do których był przyzwyczajony Diirer. Biurko miało bez wątpienia wytworny kształt, ale ludzie nadal pisali gęsim piórem, maczanym w kałamarzu. W nocy czytali przy świecy, co było równie niewygodne jak dwieście lat przedtem. A jeśli ktoś, pisząc list, pobrudził sobie palce atramentem, to musiał prosić służącego o naczynie z wodą, bo nie było ani studni, ani kanalizacji. Łazienek także nie znano, tylko w małej szafce w kącie stał nocnik. W XVIII wieku ludzie, mówiąc o swoich domach, często używali słów "pożytek" i "wygoda", ale oznaczały one zarówno dobry smak i modę, jak prawidłowe działanie. "Komfortowy" był dla nich zarówno widok, jak fotel. Komfort określał ogólnie do- 126 ŚWIATŁO I POWIETRZE bre samopoczucie, a nie coś, co mogło być opracowane albo ilościowo określone. To podejście było tak głęboko zakodowane, że jeszcze w pięćdziesiąt lat po śmierci Jane Austen nie utraciło swojego znaczenia. "To co nazywamy w Anglii komfortowym domem jest tak trwale związane z angielskimi zwyczajami, że skłonni jesteśmy uznać, iż tylko w naszym kraju ten element komfortu jest całkowicie zrozumiany"1. Trudno spodziewać się, by Amerykanie zgodzili się z takim twierdzeniem, ale przynajmniej do lat pięćdziesiątych XIX wieku komfort był uznawany przede wszystkim za element kultury (niekoniecznie pochodzący z Anglii), a dopiero później za coś fizycznego. Projektowanie mebli pod kątem osiągnięcia fizycznego komfortu było wówczas czymś wyjątkowym, a to dlatego, że osiem-nastowieczni meblarze pracowali w bardzo specyficznych warunkach. Z powodu mitów, powstałych wokół meblarstwa tego okresu i jego twórców, zapominamy, że rzemieślnicy projektujący i wykonujący wygodne krzesła i oryginalne biurka, byli nie tylko artystami, ale również biznesmenami. Thomas Sheraton, co prawda, tylko zatrudniał pracowników dla realizacji swoich własnych projektów, za to inni meblarze, jak Hepplewhite, mieli swoje fabryki; Chippendale obok wytwórni posiadał też sklep. Robili pojedyncze sztuki na zamówienie oraz opracowali pierwowzory dla produkcji seryjnej; w tym sensie ich książki-podręczniki nie były wyłącznie suchymi opracowaniami albo propozycjami wzorów, lecz miały też służyć jako katalogi dla spodziewanych nabywców. Konkurencja była duża - w samym Londynie istniało przeszło dwieście wytwórni - a i rynek zbytu bardzo rozległy, musieli więc wymyślać ciągle nowe modele. Rozmaitość tych nowości była znaczna, ponieważ pochodziły nie z jednego, a z wielu źródeł. Książka wzorów Chippendale'a zawierała sto sześćdziesiąt propozycji, Hepplewhite^ - ponad trzysta. Nie sposób byłoby wykonać tyle projektów bez współpracy z wieloma pomocnikami i na ogół uważa się, że większość dzieł, przypisywanych sławnym stolarzom-artystom wy- 1 R. Kerr, The Gentlemtm's House: How to Plan English Residences, from the Parsonage to the Palące, London 1871, s. 278. 127 ŚWIATŁO I POWIETRZE szła spod ręki ich pracowników. Odnosi się to zwłaszcza do Hep-plewhite'a, zmarłego dwa lata przed ukazaniem się "jego" książki, i którego wytwórnia - tak jak fabryka Chippendale'a - działała długi czas po jego śmierci. Przy budowaniu domów brakowało bodźców, dzięki którym w meblarstwie rodziły się nowe pomysły. W osiemnastowiecznym budynku trudno dostrzec jakieś innowacje technologiczne. Ponoć póki starczało służących do zapalania świec, dokładania do kominków, noszenia i ogrzewania wody oraz wylewania nocników, nie było specjalnych powodów do myślenia o poprawie oświetlenia, ogrzewania, kanalizacji i zaopatrzenia w wodę2. Wynikałoby stąd, że technologiczne ulepszenia powinien poprzedzić spadek liczby służących, a nic nie wskazuje, żeby tak było. Co więcej, nie wszystkie usprawnienia dotyczyły oszczędzania pracy, niektóre - jak lepsze ogrzewanie i wentylacja albo jaśniejsze oświetlenie - były poprawą jakościową, nie mającą nic wspólnego ze służbą. Widocznie gdzie indziej należy poszukiwać przyczyn powolności tych przemian. Architektura nie była traktowana jako biznes, uważano ją za sztukę i uprawiali ją dżentelmeni, często utalentowani, ale niewprawni amatorzy-dyletanci, a nie czeladnicy*. Domy budowano indywidualnie, a ponieważ architekt nie był przedsiębiorcą, nie miał możliwości wprowadzania rzeczywistych usprawnień w proces budowania. W przeciwieństwie do meblarzy, którzy kontrolowali wszystkie fazy produkcji aż po sprzedaż, architekt był przede wszystkim projektantem-kreślarzem, który przygotowywał rysunki, realizowane następnie przez innych. W rezultacie rozwijał swoją wiedzę teoretyczną, opartą na studiowaniu wzorów historycznych, a nie na konstruowaniu. Tak czy inaczej architekci byli M. Girouard, op. dt., s. 256. * Studiów architektonicznych nie było w Anglii aż do roku 1850. Natomiast we Francji Królewska Akademia Architektury została założona przez Ludwika XIV w 1671 roku, a Jacques Francois Blondel otworzył pierwszą szkołę architektoniczna w 1730 roku. Istnienie tych studiów może tłumaczyć większą pomysłowość we francuskim planowaniu domów, w których wcześnie wprowadzono takie udogodnienia, jak kąpiel czy ustępy. 128 ŚWIATŁO I POWIETRZE - i są obecnie - bardziej zainteresowani wyglądem budynku niż jego funkcjonowaniem. Nie mieli do tego ani zamiłowania, ani doświadczenia i nie nauczono ich, by zajmowali się tak technicznymi sprawami, jak kanalizacja czy ogrzewanie. Interesował ich bardziej wygląd zewnętrzny domu niż jego wnętrze*. Ustalali wymiary i kształty pokoi, a szczegóły wystroju wnętrza zostawili do decyzji właścicieli. Ci, powaleni oszałamiającą ilością rzeczy, potrzebnych do urządzenia domu, musieli szukać pomocy z zewnątrz. Przyszła ona od tak zwanych tapicerów. Pierwotnie tapicerzy zajmowali się tylko tkaninami i obijaniem mebli, ale jako kupcy dostrzegali możliwość zrobienia dobrego interesu, rozszerzyli więc swoją działalność na cały wystrój wnętrza. I tak, wydana w 1747 roku karta rzemieślnicza mówi, że "tapicer to rzeczoznawca w każdej sprawie dotyczącej domu. Zatrudnia rzemieślników według własnego uznania, meblarzy, szlifierzy szkła, ramiarzy okien, snycerzy do rzeźbienia krzeseł oraz baldachimów i słupków łóżek, tapicerów wyspecjalizowanych w drapowaniu i układaniu tkanin zarówno wełnianych, jak płóciennych, a także rozmaitego rodzaju kowali i całą armię dostawców z innych dziedzin"3. Nie będąc ani artystą, ani rzemieślnikiem, tapicer stał się biznesmenem, zdolnym udzielać właścicielowi domu fachowych rad w sprawach urządzania wnętrz. Kiedy architekci spostrzegli, że kontrola nad tym wymknęła im się z rąk, było za późno. Tapicerzy czy dekoratorzy wnętrz, jak ich później nazywano, opanowali sprawy domowego komfortu. Technologia domu nie podlegała ani kompetencjom architekta, ani tapicera. Tapicer mógł decydować, jak pokoje mają wyglądać i nawet, do pewnego stopnia, jak powinny być używane, ale * Odpowiedzialny za to, przynajmniej częściowo, jest palladianizm. Książki Pal-ladia nie zawierają informacji o wnętrzach, jego pokoje to głównie abstrakcyjne przestrzenie, o których się mówi raczej dla ich zewnętrznego efektu niż wewnętrznej wygody. Francuzów dużo bardziej interesowało wnętrze, zarówno jego planowanie, jak dekorowanie, chociaż to zainteresowanie zmniejszyło się, gdy przeszła moda na rokoko. 3 Cyt. w: L. Wright, Warm and Snug. The History of the Bed, London 1962, s. 144. 129 ŚWIATŁO I POWIETRZE jego udział w sprawach wygody i komfortu nie obejmował - bo nie mógł - systemów mechanicznych, będących częścią struktury domu. Architekt natomiast mógł wprowadzać innowacje w urządzenie domu, ale ciągle nie uważał się za technika, tylko za artystę i w sprawach dotyczących domowych ulepszeń zadowalał się wiedzą konwencjonalną. Ten podział pracy opóźnił wprowadzenie postępu technologicznego do domu. Dopiero pod koniec XVIII wieku technologia domowa zaczęła się nieco rozwijać, ale powoli i bezładnie. Joseph Bramah, wykonawca mebli, mający smykałkę do techniki, jest autorem wielu wynalazków nie związanych z meblarstwem. Pierwszym opatentowanym w 1778 roku był klozet zaworowy Bramaha, muszla zawierająca uszczelnienie wodne, powstrzymujące odory z szamba przed dostaniem się do pokoju. Chociaż nie był to pierwszy klozet ze spłukiwaną wodą - zaszczyt jego wynalezienia (w 1596 roku) należy do sir Johna Haringtona - stał się pierwszym produkowanym na większą skalę. Był to jednak skromny sukces; dużo czasu upłynęło, zanim klozety ze spuszczaną wodą stały się popularne - czterdzieści lat później uważano je ciągle za "nowy wymysł"4. Chociaż Bramah twierdził, że w ciągu dziesięciu lat sprzedał ponad sześć tysięcy swoich klozetów, interes nie był wystarczająco opłacalny, skierował więc swoją uwagę gdzie indziej. Do jego wynalazków należy zaskakująca liczba przyrządów, jak na przykład maszyna do banknotów drtfkująca numery, aparat ssący do ściągania piwa, prasa hydrauliczna i ulepszenia w maszynie wytwarzającej papier. Sławy dzięki klozetom nie zyskał, zawdzięczał ją nieotwieralnemu zamkowi do drzwi, którego mechanizm pozostał nie rozszyfrowany przez ponad sześćdziesiąt lat. Brak popularności klozetu ze spuszczaną wodą nie wynikał z niewiedzy na temat kanalizacji. Mark Girouard twierdzi, że "około 1730 roku [...] każdy dom na wsi mógł teoretycznie mieć bieżącą wodę na wszystkich piętrach i tyle wanien i klozetów, ile by sobie właściciel życzył czy na ile mógł sobie pozwolić. Ale ich 4 C. S. Peel, The Stream of Time: Social and Domestic Life in England 1805-1861, London 1931, s. 114. 130 ŚWIATŁO I POWIETRZE używalność przez najbliższe pięćdziesiąt lat była względnie mała"a. Niewiele domów na wsi miało instalacje wodne - przeważnie były to cysterny, umieszczone pod dachem, do których spływała deszczówka, ale to wcale nie oznaczało, że w łazienkach była woda. Według Girouarda, wrodzony konserwatyzm (i snobizm) bogatych Anglików powstrzymywał ich przed stosowaniem innowacji, takich jak kanalizacja. Jeszcze w początkach XX wieku niektórzy arystokraci angielscy woleli, żeby przynoszono im do sypialni przenośną wannę i stawiano przed kominkiem, bo wspólną łazienkę uznawali za nieprzyzwoitą i nie do przyjęcia6. Łatwiej wytłumaczyć brak wewnętrznej kanalizacji w miastach: aż do połowy XIX wieku większość ludzi nie miała dostępu do miejskich zbiorników wody i musiała ją przynosić ze studni albo brać z pompy w kuchni. Ponieważ w domach nie było wody pod ciśnieniem, czyli kanalizacji, nie można było zainstalować łazienek, a co dopiero klozetów. Do załatwiania swoich potrzeb używano starej technologii - nocnika. W wydanym w 1794 roku podręczniku Hepplewhite'a jest szereg rysunków, przedstawiających "szafki na nocniki", a także "nocne stoliki": małe otwierane komódki z sedesem i naczyniem w środku7. Tam również można znaleźć opis gablotek, zawierających pojemniki wraz z sugestią, by stawiać je parami w jadalni, po dwóch stronach kredensu8. Pojemniki, zaopatrzone w zatyczki, były wypełnione lodowatą wodą, a gablotki przypominały zwykłe szafki na nocniki. Kiedy panie po obiedzie opuszczały jadalnię, otwierano szafki i wyciągano naczynia, żeby mogły służyć zgromadzonym dżentelmenom. Ten proceder stał się tak powszechny, że kiedy zaczęto instalować klozety dla panów, umieszczano je przeważnie obok jadalni. Ulepszenia technologiczne wprowadzano do domu powoli, bo nikt się ich nie domagał. Tapicerzy zajęci byli urządzaniem wnętrz, 5 M. Girouard, op. cit., s. 4. 6 J. Franklin, The Gentleman'5 Country Houseand Its Plan 1835-1914, London 1981, s. 114. 7 Hepplewhite and Co., Guide, plansze 81, 82 i 89. 8 [bid., s. 7, plansze 35 i 36. 131 ŚWIATŁO I POWIETRZE a architekci estetyką, ich pojęcia wygody i komfortu były więc ograniczone, a właściciel tylko słuchał rad obu stron. Nie znaczy to jednak, że technologia tkwiła w całkowitym bezruchu. Pierwsza instalacja gazu świetlnego na wielką skalę miała miejsce w przędzalni w 1806 roku i początkowo używano go tylko w fabrykach i budynkach publicznych. Natomiast jednej z pierwszych prób ze sztuczną wentylacją dokonał sir Humphry Davy w roku 1811, próbując wprowadzić ją w Brytyjskich Izbach Parlamentu, a był on chemikiem, a nie architektem. Wiele z tych wentylacyjno-ogrzew-czych ulepszeń powstało z inicjatywy oświeconych przedsiębiorców albo społecznie myślących reformatorów, dlatego do lat dwudziestych łatwiej można było znaleźć centralne ogrzewanie w przytułku albo w więzieniu niż w bogatym domu. Usprawnienia w kuchniach i piecach również pojawiły się po raz pierwszy nie w prywatnym domu, ale w garkuchni przytułku dla biednych i nie był to pomysł ani architekta, ani budowniczego. Hrabia Rumford (sir Benjamin Thompson), Amerykanin z pochodzenia, był żołnierzem, dyplomatą, ogrodnikiem (założył słynny Ogród Angielski w Monachium) i, podobnie jak Franklin i Jefferson, samoukiem-wynalazcą. Ten człowiek wędrujący po całym świecie -szlachectwo otrzymał po służbie na dworze Jerzego III, a tytuł hrabiowski od Świętego Cesarstwa Rzymskiego - był też naukowcem. Interesował się także fizyką cieplną, a jako człowiek praktyczny, wprowadził wiele ulepszeń w gotowaniu i ogrzewaniu. W Bawarii, gdzie spędził jedenaście lat, piastując między innymi urząd ministra wojny, zbudował szereg szpitali wojskowych z wymyślonymi przez siebie kuchniami i piecami. W nieco amatorski sposób, charakterystyczny dla swoich czasów, był społecznym reformatorem i wynalazcą garkuchni, w których dodatkowo instalował pośrednio ogrzewane piekarniki. Rumford, będąc w Londynie, zaproponował udoskonalenie konstrukcji kominów, tak by mniej dymiły: zwężenie wylotu komina, zmniejszenie powierzchni paleniska i pochylenie jego bocznych ścianek, co zwiększało powierzchnię nagrzewającą pomieszczenie. W rezultacie pokój był mniej zadymiony, za to cieplejszy. 132 ŚWIATŁO I POWIETRZE W tym okresie - a był rok 1795 - zaczęto chętniej wprowadzać innowacje, a ponieważ ulepszenia nie były ani skomplikowane, ani kosztowne, właściciele domów mogli ich dokonywać bez pomocy architektów czy tapicerów i lepsze kominki zyskały sporą popularność. (Jane Austen opisała "rumforda" w powieści Opactwo Northanger zaledwie w trzy lata po tym, jak hrabia przedstawił swój pomysł Akademii Królewskiej.) Pionierskie wysiłki Rumforda, żeby naukowe osiągnięcia zastosować w domach, są jego największym wkładem w historię technologii. Ale jego projekty nie rozwiązały ostatecznie sprawy dymiących kominków, tak przynajmniej wynika z nieustannego zainteresowania przez cały XIX wiek właściwym rozwiązaniem tego problemu. Ze stu sześćdziesięciu dziewięciu wynalazków angielskich, opatentowanych między 1815 a 1832 rokiem, dotyczących pieców i kominków, prawie jedna trzecia zmniejszała lub likwidowała dym. W 1860 roku C. J. Richard-son poświęcił cały rozdział swojej książki na temat projektowania domów Flue Construction and Smoke Prevention ("Konstrukcja przewodu kominowego i ochrona przed dymem"), w którym napisał: "Nadal nie znaleziono takiej konstrukcji, która nie posiadałaby poważnych błędów"9. Wydał też broszurę zatytułowaną The Smoke Nuisance and its Remedy ("Kłopoty z dymem i sposoby, żeby go uniknąć"). Jeszcze dwadzieścia lat później książki o konstrukcji domów doradzały, jak zmniejszyć "utrapienia z dymiącym kominkiem"10. W XIX wieku każda książka na temat budowy domów zawierała przynajmniej jeden rozdział poświęcony wietrzeniu i "dolegliwościom złego powietrza". Na pierwszy rzut oka może się to wydawać głównie sprawą pozbycia się z domu zapachu dymu i smogu przemysłowego. Ale po bliższym przyjrzeniu się widać, że to bardziej skomplikowane, ponieważ ludzi z epoki wiktoriańskiej nie interesowała wyłącznie wentylacja - mieli obsesję świeżego powietrza. C. J. Richardson, The Englishman's House: From a Cottage to a Mansion, Lon-don 1860, s. 405. 10 J. J. Stevenson, House Architecture, London 1880, t. II, s. 229-235. 133 ŚWIATŁO I POWIETRZE Niewątpliwie ówczesne wnętrza z dymiącymi kominkami, otwartymi paleniskami i nie domytymi mieszkańcami zawierały mnóstwo tego, co nazwalibyśmy dzisiaj domowym zanieczyszczeniem środowiska. Nie wiemy, czy panował w nich większy zaduch niż w poprzednich stuleciach (nie ma żadnego powodu, żeby tak sądzić), ale jest mnóstwo dowodów, że w epoce wiktoriańskiej ludzie byli bardziej wrażliwi na zapachy. Mieli na przykład odrazę do woni kuchennych i umieszczali kuchnie możliwie daleko od głównych części domu. W niektórych wiktoriańskich domach kuchnia znajduje się prawie pięćset metrów od jadalni! Zapach dymu tytoniowego uważano za równie nieznośny. W początkach XVIII wieku ludzie niemal zupełnie zarzucili palenie, ale kiedy później cygara z powrotem weszły w modę, nie wolno było ich palić w domach. Królowa Wiktoria nie pozwalała na palenie w swoich rezydencjach i wielu ją naśladowało. W niektórych posiadłościach wiejskich gości, którzy koniecznie chcieli zapalić, przepędzano żartobliwie do kuchni i to dopiero wtedy, gdy służba już wyszła11. Bywalcy Cragside, posiadłości w Northumberland, należącej do lorda Armstronga, musieli wychodzić na dwór, by zapalić cygaro, i to nie dlatego, że ich gospodarz nie palił - sam do nich dołączał - ale ponieważ zapach tytoniu był uznany za niedopuszczalny12. Z czasem, gdy palenie rozpowszechniło się, wyznaczano na nie osobny pokój - palarnię. Wentylacja miała na celu nie tylko pozbywanie się niemiłych zapachów. Znamienne jest, że XIX wiek podszedł do problemu powietrza w sposób naukowy. Od XVIII wieku wiedziano, że powietrze składa się z tlenu, azotu i dwutlenku węgla czy kwasu węglowego, jak go wówczas nazywano. Doświadczenie uczyło, że zatłoczony pokój z czasem staje się duszny i nieprzyjemny. Eksperymenty wskazywały, iż ludzie oddychając wydzielają dwutlenek węgla, a naukowcy dowodzili, że powiększający się poziom dwutlenku węgla w pokoju pogarsza samopoczucie obecnych. Rozwiązanie - tak się wtedy wydawało - jest proste: zredukować poziom 11 12 M. Girouard, op. cit., s. 295. M. Girouard, The Yictorian Country House, Oxford 1971, s. 146. 134 ŚWIATŁO I POWIETRZE dwutlenku węgla przez usunięcie stęchłego powietrza i zastąpienie go świeżym. Obecnie wiemy, że ta teoria była błędna, aczkolwiek samo założenie słuszne. Dobre samopoczucie nie zależy wyłącznie od poziomu dwutlenku węgla. Czynnikami o równej, jeśli nie większej wadze, są temperatura, wilgotność, ruch powietrza, jonizacja, kurz i zapachy. Jeśli powietrze w pokoju jest zbyt gorące albo zimne, zbyt wilgotne lub suche, albo nieruchome i jeśli zawiera kurz lub zapachy wreszcie, złe samopoczucie pojawi się na długo przedtem, zanim zostanie osiągnięty szkodliwy poziom dwutlenku węgla. Złożoność czynników wpływających na "komfort atmosferyczny" uświadomiono sobie dopiero w początkach XX wieku; poprzednio uważano, że wystarczy spowodować rozrzedzenie dwutlenku węgla i niewątpliwie przeceniano skutki tego zabiegu. Obecnie wiadomo, że poziom dwutlenku węgla we wnętrzu może być spokojnie dwa i pół rażą wyższy niż na dworze. W XIX wieku panowało głębokie przekonanie, że nie może on przekraczać półtora rażą. Inżynierowie i uczeni byli zdania, że powinno się wpuszczać do domu wielkie ilości świeżego powietrza, żeby zaspokoić te wymagania, ponieważ z jednej strony nie dość dostaje się go do wnętrza przez szpary, nieszczelne okna i otwarte drzwi, a z drugiej -gotowanie, ogrzewanie i oświetlanie powodują dym i złe zapachy. W wydanej w 1880 roku książce dotyczącej "zdrowego mieszkania" Douglas Gal ton, angielski inżynier, zaleca takie wietrzenie pokoju, żeby wypadało na człowieka około 1500 cm3 świeżego powietrza na minutę13. W H. Corfield, fizyk angielski, wymienia tę samą ilość14. Natomiast doktor John S. Billings, lekarz wojskowy, rekomenduje 1800 cm3 w publikacji amerykańskiej z tego samego mniej więcej okresu15. Te dane należy porównać z obecnymi standardami, we- 13 s. 52. 14 D. Galton, Obsewations on the Construction of Healthy Dwellings, Oxford 1896, W H. Corfield, Dwelling Houses: Their Sanitary Construction and Arrangements, London 1885, s. 16. 15 J. S. Billings, The Prindples of Yentilation and Heating and Their Practical Application, London 1884, s. 41. 135 ŚWIATŁO I POWIETRZE dług których 150 do 450 cm3 na minutę dla jednej osoby całkowicie wystarcza, a nawet może przekroczyć potrzeby, zależnie od stopnia wilgotności, temperatury i innych czynników. Jeszcze inna uczona teoria przyczyniła się do niepokoju i obaw, z jakimi ludzie traktowali "zgniłe powietrze". Urbanizacja i przeludnienie powodowały w XIX wieku wiele epidemii. Zbiegło się to ze wzrostem medycznej wiedzy i elementarnych poszukiwań, usiłujących znaleźć wytłumaczenie - i sposoby leczenia. Błędnie uważano, że wiele chorób - malaria, cholera, dyzenteria, biegunka i tyfus - jest powodowanych substancjami i nieczystościami w powietrzu. Tak zwana teoria wyziewów robiła ze świeżego powietrza źródło nie tylko komfortu, ale wręcz problemu życia i śmierci. W związku z tym, że zwolennicy wietrzenia walczyli o swoją sprawę z takim samym zapałem, jaki charakteryzuje obecnie przeciwników nadmiernego jedzenia i obrońców fluoryzowania wody, chciał nie chciał, rosła jednocześnie świadomość społeczna. "Jeśli ludzie są odpowiednio ubrani i dobrze nakarmieni, im więcej świeżego powietrza, niechby nawet zimnego, tym lepiej" doradzała książka o planowaniu domu16. Zdumieniem napawa nas widok z wczesnych fotografii ciężkich, wiktoriańskich postaci, sztywnych i napiętych, w wysokich, twardych kołnierzykach i gorsetach, wciśniętych w pokoje, przeładowane ciemnymi draperiami i wypełnione ciasno meblami, a z drugiej strony świadomość, że byli oni jednocześnie nałogowcami świeżego powietrza. W końcu to oni spopularyzowali jazdę na rowerze, sporty, gimnastykę i nadmorskie wczasy. W przeciwieństwie do ludzi epoki georgiańskiej, specjalnością ich nie było sybaryckie umiłowanie natury; ludzie epoki wiktoriańskiej ćwiczyli dla zdrowia - zarówno moralnego, jak fizycznego. Sprawiali wrażenie prawdziwie uszczęśliwionych orzeźwiającym działaniem powietrza, nawet we wnętrzach domów. Był to zwyczaj, przy którym uparcie obstawali ku zgorszeniu odwiedzających ich Amerykanów. Zresztą może "uszczęśliwieni" jest niezupełnie trafnym określeniem, bo w ich pasji do świeżego powietrza był jakiś element ponurej determinacji. To samo można ŚWIATŁO I POWIETRZE spostrzec w innym zwyczaju, przyjętym w dziewiętnastowiecznej Anglii. W drugiej połowie stulecia kąpiel przeżyła swój renesans i wiele jej rodzajów, jak nasiadówka, czy połączona z nacieraniem, czy po prostu kąpiel do pasa, zaczęło być popularnych. Nie ma to jednak nic wspólnego z komfortem. Polecana temperatura wody była letnia (dla wrażliwych), ale najlepiej zimna. Amatorów nowego zwyczaju prysznicowania się ostrzegano jednak, że "niemal lodowata woda z prysznica powoduje uczucie pokrewne do tego, które można by sobie wyobrazić przy używaniu prysznica z rozpalonego do czerwoności ołowiu: szok jest olbrzymi i przy dłuższym korzystaniu niechybnie spowoduje uduszenie się"17. W tym rozmnożeniu się przewodów powietrznych, pomijając wiedzę i medycynę, niewątpliwie odgrywał też rolę czynnik mody. Łatwo zrozumieć konieczność wentylacji w budynkach publicznych, takich jak Kapitol w Waszyngtonie czy Izby Parlamentu w Londynie, które zaopatrzone były w mechanizmy dostarczające świeżego powietrza, albo w przeludnionych fabrykach, gdzie robotnicy pocili się obficie przy rozgrzanych maszynach. Ale o wiele trudniej pojąć, dlaczego obszerne mieszczańskie domy z wysokimi pokojami, zajmowane przez niewielką liczbę mieszkańców, wymagały tak intensywnego wietrzenia. Prawdą jest, że w XIX wieku miasta cechowało przeludnienie i zanieczyszczenie środowiska, ale nie dotyczyło to domów na wsi, a mimo to wiele z nich było zaopatrzonych w skomplikowany system wpuszczania i wypuszczania sztucznego powietrza. Jaką spełniał funkcję? Może jak w wypadku "konserwujących energię" słonecznych płaszczyzn na szaletach w górach albo "ekonomicznych" motorów Diesla, instalowanych w kosztownych niemieckich samochodach, systemy wentylacyjne nie były naprawdę przydatne, natomiast miały świadczyć, że ich właściciele są szalenie dalekowzroczni i idą z duchem czasu? Moda, nauka i medycyna były składnikami tej manii wietrzenia. Domy, które i tak nie były specjalnie hermetyczne, zaopatrywano w przewody powietrzne i rury wentylacyjne. Nie jest łatwo wprowadzić ogromne masy świeżego powietrza, czego do- 16 J. J. Stevenson, op. cii., s. 236. 17 Cyt. w: L. Wright, Clean and Decent, s. 122. 136 137 ŚWIATŁO I POWIETRZE magała się nauka, bez jednoczesnego oziębienia źle ogrzewanych pokoi. Zachowały się dokumenty, wzmiankujące o pełnych zapału inżynierach, którzy zakładali kraty wentylacyjne na obszarze całego domu, by wkrótce przekonać się, że były one dokładnie zatykane przez właścicieli, chcących odpocząć od zimnych przeciągów18. Wynalazca nazwiskiem Tobin zaproponował sieć półtorametrowych rur, zapewniających świeże powietrze pod sufitem. Spełniały one nawet swoje zadanie, chyba że, jak się zdarzało, właściciele domów używali ich jako postumentów i ustawiali na nich kwiaty doniczkowe lub dekoracyjne wazony19. Troska o wentylację miała jeszcze jeden aspekt negatywny. Przedłużyła używanie kominków i w ogóle opóźniła wprowadzenie skuteczniejszych urządzeń, takich jak piece i centralne ogrzewanie. Pewien szkocki architekt, nie pozbawiony rozsądku, John James Stevenson uznał co prawda kominki za nie dopracowane naukowo, marnotrawne, brudne i nieefektywne, ale zarazem oświadczył, że są "najlepszym sposobem" ogrzewania, ponieważ mają "znośny i skuteczny sposób wietrzenia"20. Skrytykował kaloryfery, twierdząc, że ten sposób ogrzewania jest nieprzyjemny, a ciasne przejścia, pełne gorącego powietrza, przypominają duszną atmosferę Sahary. Brzmi to jak próba wytłumaczenia upodobania społeczeństwa angielskiego do przytulnych kominków i jego oporu przeciwko jakimkolwiek typom urządzeń ogrzewczych. W Ameryce, gdzie piece z lanego 'żelaza i centralne ogrzewanie były bardziej rozpowszechnione, też znajdowało się wielu krytykujących, którzy uważali te sposoby ogrzewania domów za niezdrowe. An-drew Downing, w swojej bardzo poczytnej książce The Architec-ture of Country Houses ("Architektura domów na wsi"), wydanej w 1850 roku, surowo przestrzegał: "Wiemy, że jest niewiele «no-winek», które by ludzie bardziej cenili niż piece - wszelkiego rodzaju - ale protestujemy przeciwko nim stanowczo i nieustannie. Zamknięte piece wcale nie są przyjemne, ponieważ odcinają nas od 18 19 20 J. J. Stevenson, op. cii., s. 248. J. Franklin, op. cit., s. 110. J. J. Stevenson, op. cit., s. 212-213. 138 ŚWIATŁO I POWIETRZE wesołego widoku żywego ognia; nie są też oszczędne, bo mniej się w nich co prawda zużywa opału, za to rachunki lekarzy są wyższe"21. W A Treatise on Domestic Economy ("Rozprawa o ekonomii domowej") Catherine Beecher nie jest aż tak stanowcza i tylko zaleca dobre wietrzenie (i nawilżanie) w okresie używania pieców22. Przywiązanie wagi do wietrzenia miało duży wpływ na komfort domowy. Chociaż Galton i Billings mylili się co do ilości potrzebnego świeżego powietrza - błąd, z którego wkrótce zdano sobie sprawę - sam problem postawili słusznie. Ich poszukiwania uświadomiły ludziom, że komfort domowy można opracować, wyjaśnić i zmierzyć. Miało to też inny skutek. Nie sposób było wymienić tak ogromnych mas powietrza tylko przez otwieranie okien - zwłaszcza w zimie. Potrzebne były rozmaite rodzaje chytrze pomyślanych przewodów i rur do krążenia powietrza, a także filtry do oczyszczania go. Sporo z tej wczesnej technologii użytkowano później do wietrzenia i klimatyzacji wielkich budynków i przekonano się wtedy, że komfort jest do osiągnięcia za pomocą mechanicznych urządzeń. Inżynierowie w epoce wiktoriańskiej w zadziwiający sposób udzielili właściwej odpowiedzi na źle postawione pytanie. Następną przyczyną wolnego tempa wzrostu wiedzy technicznej i fachowej był ogólnie opieszały rozwój technologii wentyla-cyjno-grzewczej w XVIII wieku. Nigdzie się to tak nie dawało we znaki jak w oświetleniu. Świece woskowe wynaleźli Fenicjanie czterysta lat przed narodzeniem Chrystusa i chociaż kaganki i proste lampki oliwne były używane w średniowieczu, nic lepszego niż świece nie wynaleziono (nawet Leonardo da Vinci bezskutecznie starał się ulepszyć lampę oliwną). Świece pozostały więc jedynym źródłem sztucznego światła. Są czarujące w czasie romantycznej kolacji, ale jako jedyna forma oświetlenia w życiu codziennym mają wiele wad. Ich światło jest nie do uregulowania i migoce, co bar- A. J. Downing, The Architecture of Country Houses, New York 1968, s. 472. Po raz pierwszy wydane w 1850. C. E. Beecher, A Treatsise on Domestic Economy: For the Use of Young Ladies at Home and at School, New York 1849, s. 281. 139 ŚWIATŁO I POWIETRZE dzo utrudnia czytanie i pisanie. Sto świec daje mniej światła niż jedna, zwykła żarówka; byle jakie oświetlenie dużego salonu wymaga mnóstwa świec, a także pracy przy ich obsadzaniu, zapalaniu i ucinaniu knotów. W XVIII wieku świece wykonywano z łoju (na wosk pszczeli stać było tylko bogatych) i palący się zwierzęcy tłuszcz nie tylko drażnił oczy, ale także brzydko pachniał. Nie dziw, że po czternastu stuleciach używania świec fakt, że sztuczne światło jest słabe, uważano za rzecz naturalną. Zmieniło się to w roku 1783, kiedy fizyk z Genewy, Ami Argand, wymyślił nowy typ lampy oliwnej. Tak zwana lampa Arganda składała się z siatkowego knota, umieszczonego w lejowatym szklanym cylindrze, który regulował dopływ powietrza do płomienia, jednocześnie ograniczając migotanie i poprawiając jakość, a także intensywność światła. Lampa ustawiona pośrodku niedużego stołu umożliwiała towarzyską działalność - wygodne granie w karty przez cały wieczór, a paląca się w gabinecie lub w salonie pozwalała na czytanie, pisanie i szycie. Ludzie natychmiast docenili te zalety, a handel niedrogimi, masowo produkowanymi lampami od razu rozkwitł. Jak tylko zapoznano się z tym cudownym, mocnym, trwałym oświetleniem, natychmiast zaczęło się wprowadzanie ulepszeń w lampie Arganda. Zastosowano wiele poprawek w podstawowym projekcie. We francuskiej odmianie "Astral" umieszczono pod spodem kulisty rezerwuar, co było użyteczne zwłaszcza przy oświetlaniu okrągłych stołów; w 1800 roku Bernard Carcel dodał pompkę, wzorowaną na mechanizmie zegarowym, która zaopatrywała rezerwuar u podstawy knota w oliwę, co także dawało silniejsze światło. Marny gatunek oliwy spalanej w lampach Arganda zmniejszał ich skuteczność, wobec czego jednocześnie z rosnącymi wymaganiami odbiorców przedsiębiorcy rozpoczęli poszukiwania paliwa czystszego, dającego jaśniejsze światło. W Ameryce używano tranu; w Europie oleju rzepakowego, ekstraktu z nasion pewnego gatunku rzepy albo kamfenu - destylowanego olejku terpentynowego. W 1858 roku kanadyjski lekarz i geolog-amator Abraham Gesner odkrył i opatentował metodę wydobywania ze skały asfaltowej paliwa, które było czystsze i tańsze od tranu; nazwał je naftą. 140 ŚWIATŁO l POWIETRZE Wynalazek Gesnera został zastąpiony w 1859 roku znacznie ważniejszym odkryciem - ropą naftową. Było to paliwo w znakomitym gatunku, dające się destylować, rafinować i w końcu przerabiać na naftę, które przyśpieszyło rozwój sztucznego oświetlenia. Zapotrzebowanie na nią stało się z kolei bodźcem do powstania nowego przemysłu naftowego. Chociaż lampy naftowe były jaśniejsze od oliwnych, także wymagały stałej opieki, częstego napełniania i czyszczenia. Ponieważ światło powstawało przez proste spalanie, lampa naftowa zużywała masę paliwa, wytwarzała gorąco i sadze, a dawała niewiele światła. Jako że produkcją paliw do lamp zajęły się rozmaite nieduże wytwórnie, a kontrola norm i jakości nie istniała, lotność nafty bywała bardzo różna. Nigdy nie było wiadomo, czy zapalona lampa da światło, czy też wybuchnie płomieniem; ponad sto pożarów miało miejsce w 1880 roku w Nowym Jorku i przypisano je wszystkie lampom naftowym23. Główną alternatywą dla lamp naftowych było oświetlenie gazowe. Uliczne lampy gazowe pojawiły się najwcześniej w Londynie (1807), potem w Baltimore (1816), Paryżu (1819) i Berlinie (1826), ale gazu w domach zaczęto używać dopiero w latach czterdziestych XIX wieku w Europie i po zakończeniu wojny secesyjnej (1865) w Ameryce. Początkowo ludzie podchodzili do zagadnienia oświetlania domów gazem z pewnym oporem - uznawano go za niebezpieczny - gaz pochodzenia węglowego był nieczysty i nie dawał dostatecznie jasnego światła. Z wczesnymi lampami gazowymi też bywały problemy. Nieprawidłowo palący się gaz wytwarzał nieprzyjemny, wywołujący senność zapach; pokoje oświetlane nim musiały być specjalnie wietrzorte, bo przebywanie w nich dawało się zanadto we znaki. Walter Scott zainstalował oświetlenie gazowe w swoim nowo wybudowanym domu na wsi w 1823 roku, ale nie był to całkowity sukces; jego biograf, pisząc o tym eksperymencie czternaście lat później, nadal uważał, że "płomień i żar, a także woń gazu, rozchodząca się po całym domu budzi irytację 23 H. M. Plunkett, Women, Plumbers and Doctors: Or Household Sanitation, New York 1885, s. 56. 141 ŚWIATŁO I POWIETRZE u większości ludzi"24. "Szkodliwe opary" pozbawiały jakoby połysku przedmioty metalowe, zabijały rośliny i niszczyły kolory25. Pewien żartowniś wymyślił, że najlepszy sposób oświetlania pokoju to wystawić palnik za okno26. Według podobnej recepty oświetlano Izbę Gmin: gazowe kandelabry zainstalowano ponad wiszącym, szklanym sufitem, a wyziewy miały ujście prosto na dwór. Początkowo, jak już wspomniano, bardziej powszechne używanie gazu do oświetlania wnętrz stosowano w budynkach publicznych, fabrykach i sklepach, częściowo przynajmniej dlatego, że zapach i gorąco łatwiej rozchodziły się w większych przestrzeniach. Właściciele fabryk i sklepów kierowali się także bodźcem ekonomicznym - po wojnach amerykańskiej i napoleońskich tran i rosyjski łój bardzo podrożały, a gaz węglowy był dostępny i tani. W końcu, kiedy gaz stał się zjawiskiem zupełnie powszednim, zaczęto go używać także w domach, chociaż przez dłuższy czas lampy gazowe wieszano tylko w pomieszczeniach przechodnich i gospodarczych, natomiast pokoje mieszkalne dalej oświetlano lampami naftowymi i świecami. W bogatszych domach przeważały świece, ponieważ było dużo służby, a pszczeli wosk dawał ładne światło i nie pachniał. W latach pięćdziesiątych XIX wieku w pałacu w Buckingham nadal paliły się setki świec - poważny wydatek, który oszczędny książę Albert starał się możliwie redukować27. Wynalazek palnika atmosferycznego pozwalał na dokładniejsze spalanie gazu, co wraz z opanowaniem techniki oczyszczania gazu węglowego dawało w rezultacie jaśniejsze oświetlenie i jednocześnie przezwyciężenie - lub przynajmniej zmniejszenie - ubocznych, niemiłych skutków. Palący się gaz dalej wytwarzał sadze, które czerniły sufit, a także kotary i wyściełane meble. To zrodziło konieczność wiosennych porządków, w czasie których wszystkie 24 25 26 27 J. G. Lockhart, Life of Scott. Cyt. w: Girouard, op. cit., s. 17. J. J. Stevenson, op. cit., s. 254. T. K. Derry i T. I. Williams, A Short History of Technology, Oxford 1979, s. 512. C. S. Peel, A Hundred Wonderfuł Years: Soda! and Domestic Life of a Century 1820-1920, London 1926, s. 45-46. 142 ŚWIATŁO I POWIETRZE meble, sprzęty i tkaniny wynoszono na dwór, a sufit myto lub odmalowywano28. Mimo to, potrzeba lepszego oświetlenia stała się tak powszechna, że od roku 1840 gaz stał się nagle bardzo popularny, a z nim sadze i wszystko inne*. Pewien historyk wyraził się, że światło gazowe było "poważną rewolucją w życiu ludzkim"29. To bardzo słuszne sformułowanie. Zmiany na lepsze w komforcie domowym czy w meblach następowały stopniowo, przez długi okres i były niewielkie, nieraz ledwo dostrzegalne, szczególnie jeśli się miało spóźniony refleks. Poprawa w oświetleniu - przeciwnie - była raptowna. Świece dawały światło zbyt słabe dla większości zajęć domowych; lampy oliwne rzucały tylko jego snop na stół czy biurko, ale światło gazowe było dostatecznie mocne, żeby rozjaśnić cały pokój. Ilościowa zmiana w poziomie oświetlenia była ogromna. Jedna lampa dawała tyle światła, co tuzin świec. Obliczono, że w latach 1855-1895 przeciętna moc oświetlenia (wyrażona w mocy świec) w domu filadelfijskim zwiększyła się dwudziestokrotni e30. Jaśniejsze wnętrza nie tylko oznaczały większą wygodę. Lepsze światło umożliwiało czytanie w nocy i wpłynęło na ogólny rozwój piśmiennictwa. Powiększyło także potrzebę czystości, zarówno osobistej, jak w domu. Lampy gazowe powstały w rezultacie rozwoju nauki i techniki, a przedsiębiorcy od razu się za nie zabrali. Głównym ich celem była oczywiście sprzedaż jak największej ilości lamp. Inaczej mówiąc, był to pierwszy udany domowy przyrząd do powszechnego zastosowania. Ten wynalazek wymagał wielkiego inwestowania i w gazownie, i w sieć przewodów pod ulicami miast, wobec czego potrzebna była także duża liczba klientów; z samej natury R. Banham, The Architecture of the Well-Tempered Environment, London 1969, s. 56. * Koszulka gazożarowa Welsbacha, wyprodukowana w 1887 roku, rozwiązała problem sadzy w lampach gazowych i sprawiała, że światło było jaśniejsze i przyjemniejsze, ale w okresie jej pojawienia się zaczęła już wchodzić w życie elektryczność. 29 Md., s. 55. 30 Md. 143 ŚWIATŁO I POWIETRZE był to artykuł masowy. Ta zależność zahamowała nieco szybki rozwój - zanim wielu nie zechciało założyć sobie gazu, jego cena była bardzo wygórowana, jak tylko odbiorców przybyło - gwałtownie spadła. Około 1870 roku gaz w Anglii kosztował jedną piątą tego, co przed czterdziestu laty i jedną czwartą ceny lampy oliwnej. Chociaż dostatecznie tani dla klas średnich, dla reszty społeczeństwa gaz był jednak zbyt kosztowny. Na początku XIX wieku nawet łojowe świece uznane były za niedostępne dla rodzin robotniczych, zmuszonych dalej żyć po ciemku jak za króla Ćwieczka. Ale i tu zaczęto odczuwać demokratyzację masowej technologii i około 1880 roku większość rodzin miała przynajmniej jedną przenośną lampę oliwną lub naftową, która zaspokajała potrzeby całego domu31. W 1890 roku angielskie spółki gazowe, chcąc powiększyć swoją klientelę (i widząc groźbę konkurencji w pojawiającej się właśnie elektryczności), zaofiarowały swoim robotniczym odbiorcom liczniki gazowe z automatami do wrzucania monet i to zaczęło się mieścić w granicach możliwości finansowych większości mieszkańców miast32. Społeczeństwo zaakceptowało wygodę i komfort, które dawało sztuczne oświetlenie za pomocą gazu, ale odrzuciło go do innego użytkowania. Zalety gotowania na gazie były mniej nieodparte i chociaż w 1820 roku udostępniono ludziom kuchenki i piecyki gazowe, nie zyskały one poklasku. Przez następne sześćdziesiąt lat, mimo ogromnych wysiłków spółek gazowych, w większości gospodarstw domowych nadal gotowano na drewnie i węglu. Kiedy wreszcie zaczęto używać kuchni gazowych, ich forma przypominała wolno stojące kuchnie węglowe (często łączące gaz i węgiel), co miało ten ważny skutek, jak zauważył Giedion, że opóźniło rozwój łączenia prac kuchennych przy jednym kontuarze33. Gaz był technologią używaną w miastach i ponieważ większość ludzi korzystających z niego należała do klasy średniej, można go uznać za pierwszą technologię specyficznie 31 S. Muthesius, The English Termced House, New Haven 1982, s. 52. 32 Ibid., s. 53-54. 33 S. Giedion, op. tit., s. 539. 144 ŚWIATŁO I POWIETRZE mieszczańską. To stworzyło przedziwną sytuację: wszelkie nowoczesne udogodnienia, w każdym razie w Anglii, jak gaz (czy łazienki), przez zamożniejszych właścicieli domów zaczęły być uważane za rzecz w złym guście, a komfort związany z tymi mechanicznymi pomysłami za nuworyszewski*. W tym kontekście poprzez poniżające skojarzenia można trafić na pogardliwe wzmianki o "luksusie". W Ameryce nie było takich grymasów i na fotografiach wnętrz widać lampy gazowe zarówno w salonach bogaczy, jak i w skromnych pokojach lub kuchniach klasy średniej. * Thoresby Hali był ogromną posiadłością, skończoną w 1875 roku, oświetlaną całkowicie przez lampy oliwne, nie gazowe i w której, według jednego przynajmniej historyka, nie było ani jednej łazienki34. 34 M. Girouard, op. cit., s. 388. 145 Rozdział 7 Praktyczność Komfort w życiu codziennym łatwiej osiągnąć głową niż grzbietem. ••••••' Ellen H. Richards : The Cost of Shelter Pojawienie się oświetlenia gazowego i wentylacji - jakkolwiek niedoskonałych - stało się dla domu początkiem racjonalizacji, a przede wszystkim mechanizacji. Takie urządzenia, jak lampy gazowe czy przewody wentylacyjne, oznaczały wtargnięcie doń nie tylko nowych urządzeń, ale nowego sposobu myślenia - inżyniera i biznesmena. Większość architektów - w przeciwieństwie do swoich klientów - postanowiła tego nie zauważać. Architekt Robert Kerr w niezwykle poczytnej książce The Gentleman'5 House ("Dom dżentelmena") nie uznaje za stosowne omawiać sprawy oświetlenia gazowego, poucza tylko krótko czytelników, że "zakres działalności architekta nie musi iść dalej niż przystosowanie urządzeń gazowych do potrzeb"1. Podobna książka, która trzy lata później wyszła w Stanach Zjednoczonych, Villas and Cottages ("Wille i chałupy") Calverta Vauxa, w ogóle nie wspomina o sztucznym świetle, choć wówczas było już ono na porządku dziennym. R. Kerr, op. cit., s. 278. 147 PRAKTYCZNOŚĆ PRAKTYCZNOŚĆ Wentylacja jeszcze bardziej niż światło gazowe zaważyła na budowaniu domów. We współczesnych budynkach powietrze cyr-kuluje za pomocą elektrycznych wentylatorów. Dawniej w gmachach publicznych używano wentylatorów parowych. Były one jednak zbyt skomplikowane i kosztowne dla zwykłych domów, które załatwiały sprawę ruchu powietrza, posługując się siłą ciężkości. Wymagało to szerokich przewodów powietrznych i oznaczało, że dom musiał być specjalnie zaprojektowany, biorąc pod uwagę rury i strefy wietrzenia; architekci nie potrafili się z tym uporać, natomiast inni jakoś sobie radzili. Doktor John Hayward z Liverpoolu wybudował dla siebie w 1872 roku dom, w którym zademonstrował własny sposób wietrzenia2. Był to niezwykły i znaczący przykład tego, jak powinna wyglądać współpraca nowej technologii wentylacyjno-ogrzewczej z architekturą. We wszystkich lampach gazowych, zwanych "kloszami Ricketa", płomień był zamknięty w szklanych kulach i wyziewy nie wydobywały się na zewnątrz. Okna nie dawały się otwierać. Świeże powietrze dochodziło z sutereny, podgrzewało się w piecu, następnie przez centralny westybul dostawało się na poszczególne piętra i za pomocą dziurkowanych gzymsów do różnych pomieszczeń. Nad każdą lampą znajdował się zakratowany wylot, prowadzący do głównego przewodu. Zużyte powietrze zbierało się w "komórce z zanieczyszczonym powietrzem" na poddaszu; sjąd, wypychane w dół szybem przedostawało się do paleniska w kuchni, poczerń przez komin na dwór. Nie tylko główne pokoje, lecz także kuchnia, ubieralnie, łazienki i ubikacje były w ten sposób wietrzone. Kanadyjski inżynier Henry Rutton zaprojektował system wentylacyjny dla wagonów kolejowych w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. W 1860 roku wydał książkę, w której między innymi wymienił szereg pomysłów dających się zastosować w budowie domów (np. podwójne szyby). Rutton nie oszczędza architektów: "W blasku światła, który w dziewiętnastym stuleciu tak rozjaśnił l świat, tylko architektura leży nieruchomo, pokryta pyłem wieków. O ile wiem, jak sięga pamięć ludzka, ani jeden pomysł nie wyszedł od ludzi z tego zawodu"3. Ten brak zainteresowania większości architektów nową technologią oznacza zastój w rozwoju komfortu w domu. Największy sukces we włączeniu systemów wentylacyjno-ogrzewczych w swoje projekty miał właśnie Hayward. Nawet Stevenson, który lepiej niż większość zdawał sobie sprawę z potrzeby właściwego traktowania nowych technologii i który poświęcił ćwierć drugiego tomu dzieła House Architecture ("Architektura domów") dyskusji na temat systemów wentylacyjno-ogrzewczych, nie był pewien, czy taki wzrost mechanizacji jest słuszny. A w końcu ostrzegł, że "nie trzeba przesadzać z rolą maszyn w domu"4. Architektura i nowe technologie nie szły w parze. Kiedy wprowadzono technologiczne wynalazki, były one na rękę raczej właścicielom niż architektom. Lord Armstrong, przemysłowiec i fabrykant broni, wybudował sobie posiadłość Cragside, gdzie jako pierwszy zainstalował nie tylko światło elektryczne (przyjaźnił się i sąsiadował z Jose-phem Swanem, wynalazcą żarówek z drucikami żarowymi), ale również wewnętrzne telefony, centralne ogrzewanie i dwa hydrauliczne dźwigi. Jego architekt, słynny Norman Shaw, w żadnym następnym budowanym przez siebie domu już tego eksperymentu nie powtórzył. Aż do XVIII wieku każde wnętrze uznawano za osobną całość. Blondel projektował pokoje rokokowe jako jednolite dzieła - ściany, meble i wyposażenie, wszystko razem. Tak samo w geor-giańskiej Anglii myśleli architekci Robert Adam i John Nash. Potem wnętrza stały się rezultatem współpracy architektów z tapicerami i meblarzami (nie zawsze zresztą w czułej harmonii). W połowie XIX wieku jednak tapicerzy, których nazywano teraz dekoratorami wnętrz, wzięli pełną odpowiedzialność za wszystko, co dotyczyło urządzenia domu. J. Drysdale i J. W. Hayward, Health and Comfort in Home Building, London 1876, s. 54-58. The Hayward House jest także opisany w: Banham, Well-Tempered Environment, s. 35-39. 3 H. Rutton, Yentilation and Warming of Buildings, New York 1862, s. 37. 4 J. J. Stevenson, op. di., s. 280. 148 149 PRAKTYCZNOŚĆ Dekoratorzy wnętrz radzili sobie z nowymi technologiami jeszcze gorzej niż architekci, a w dodatku moda i prawa fizyki znajdowały się często w opozycji. W 1898 roku, kiedy centralne ogrzewanie i wentylacja były już dobrze ugruntowane, pewna amerykańska książka nadal przekonywała, że otwarte kominki są jedyną możliwą formą ogrzewania i ostrzegała, że "dobry smak i savoir-vivre mieszkańców można odgadnąć po sposobie ogrzewania domu"5. Wraz z tymi nowościami, typu oświetlenie gazowe czy wentylacja, powstała przepaść między głównie wizualnym podejściem dekoratorów i przede wszystkim mechanicznym - inżynierów. Jak zobaczymy, ta przepaść z czasem powiększała się i przyczyniała do schizofrenicznej postawy wobec komfortu w domu, ciągle budzącej nasz niepokój. Wysiłki, żeby poprawić komfort w domu za pomocą technologii, podjęte w epoce wiktoriańskiej, natrafiły na poważne przeszkody. To tak jakby chcieć ułożyć puzzle, kiedy brakuje paru kawałków. Stevenson scharakteryzował urządzenia wentylacyjno--ogrzewcze jako "siłę napędową wszelkiego rodzaju", ale tuby do rozmów, rury wentylacyjne, windy ręczne, które opisywał -wszystkie korzystały z energii ludzkiej, siły napędowej w nich nie było6. Główne źródło napędu w XIX wieku to para, ale chociaż można było przejechać pociągiem z San Francisco do Nowego Jorku i przepłynąć statkiem z Montrealu do Londynu, same maszyny parowe były za duże i zbyt kosztowne, żeby je stosować w domach. Można znaleźć oczywiście kilka przykładów ogromnych wiktoriańskich domów na wsi z własnymi urządzeniami parowymi, ale były to wyjątki*. Gaz stanowił jedyne źródło sztucznej energii i jak wiemy, czy to używany do oświetlenia, czy rzadziej do gotowania, miał swoje wady. E. Wharton and O. Codman Jr., The Decoration oj Houses London 1898, s. 87. 6 J. J. Stevenson, op. cit., s. 212. * Pod koniec XIX wieku produkowano małe, parowe maszynki dla domowego użytku, ale zostały one szybko wyparte przez bardziej efektywne motory. 150 PRAKTYCZNOŚĆ Brak siły napędowej bardzo ograniczał domową technologię. Wentylacja i ogrzewanie znajdowały się w dość wczesnym stadium i były mało skuteczne, bo uzależnione od siły ciążenia i naturalnej konwekcji. Powietrze leniwie krążyło z pokoju do pokoju, a zapachów kuchennych trudno się było pozbyć. Pokoje z kominkami ogrzewano promieniowaniem, bez pomocy mechanizacji; ludzie w ich pobliżu smażyli się (albo kryli za parawanami), a siedzący dalej marzli. Robiono wiele różnych prób, żeby rozwiązać problem mechanizacji dostępnymi środkami. Jakiś Amerykanin skonstruował żelazko ogrzewane gazem - gumowa rurka łączyła je z lampą. W latach siedemdziesiątych XIX wieku, kiedy zaczęto stosować w domach wodę pod ciśnieniem, niektórym zdawało się, że może właśnie w wodzie należy szukać rozwiązania. Rozmaite fabryki zaczęły produkować "maszyny wodne", małe turbiny przymocowane do kurka za pomocą bloku wraz z koniecznymi akcesoriami. Tam, gdzie opłaty za wodę były niskie, urządzenia na energię wodną, jak pralki, wyżymaczki, maszyny do szycia, wentylatory i maszynki do robienia lodów, zyskały dużą popularność. Jedna z fabryk zaczęła wyrabiać "Wodną Czarodziejkę" - maszynę, która wytwarzała ssanie, używane do poruszania odkurzacza, maszynki do masażu lub suszarki do włosów. Główną siłą napędową pozostała jednak - jak zawsze - praca ludzka. Pełno było w dziewiętnastowiecznych domach przyrządów obsługiwanych rękami, nie tylko maszyn do szycia, wydrą-żaczy jabłek i trzepaczek do bicia piany, ale również pralek i maszyn do zmywania7. Te dwie ostatnie do żywego przypominają swoje współczesne odpowiedniki, tyle że były poruszane za pomocą korby lub dźwigni; ręcznej pralki na kanadyjskiej prowincji używano jeszcze w latach pięćdziesiątych naszego stulecia. Bardzo poszukiwana mechaniczna szczotka do dywanów pojawiła się w latach pięćdziesiątych XIX wieku. Wnętrza wiktoriańskie były pełne draperii i dywanów, a jaśniejsze światło lamp gazowych demaskowało sadze z komina, gromadzące się zarówno z zewnątrz, S. Giedion, op. cit, s. 540-556. 151 PRAKTYCZNOŚĆ jak i z wnętrza domu*. W dodatku do obecnie już klasycznych szczotek obrotowych wymyślono przeróżne maszynerie ssące, zasilane przez rozmaite typy miechów. W jednym modelu należało poruszać rączką w górę i w dół, jak przy pompowaniu kół roweru, a w innym przesuwać na boki długie uchwyty, jak w ogromnej parze nożyc. Najdziwniejszy z tych odkurzaczy składał się z dwóch miechów, które nieszczęsna służąca zakładała na nogi i chodząc w nich po pokoju, powodowała wsysanie powietrza. Do tego, żeby wszystkie te pomysły uznać za przydatne, niezbędne było małe, dobrze działające urządzenie napędowe; to był jeden z kawałków brakujących w domowo-technologicznym puz-zlu. W istocie pozostawały jeszcze dwa inne: bardziej wydajne źródło ciepła oraz jaśniejsze i czystsze światło. Wszystko to zostało załatwione dzięki odkryciu elektryczności, albo - mówiąc ściślej - dzięki wynalazkowi małego, elektrycznego motoru, oporowego grzejnika i żarówki. Elektryczności użyto przede wszystkim do oświetlenia. W 1877 roku w paryskim domu towarowym zainstalowano osiemdziesiąt łukowych lamp; w tym samym roku także w Londynie podobnie oświetlono jeden z budynków. Lampy łukowe były niezwykle jasne, ale z przyczyn technicznych nadawały się bardziej do dużych instalacji - stosowano je na przykład w latarniach morskich. Przydawały się także do oświecania ulic - po raz pierwszy użyto ich w Cleveland, później przez wiele lat na paryskich bulwarach. Prawdziwy przełom, w każdym razie jeśli chodzi o światło w domu, nastąpił, kiedy Thomas Edison i Joseph Swan, pracując niezależnie w Ameryce i Anglii, wyprodukowali pierwsze tanie żarówki z włókna węglowego. W 1882 roku Edison wybudował w obrębie Wall Street w Nowym Jorku elektrownię i poprzez rozdzielczą sieć podziemnych kabli dostarczał energię elektryczną na obszar * Inżynierowie od wentylaqi, jak Douglas Galton, gwałtownie sprzeciwiali się używaniu dywanów, które uważali za "łapacze kurzu". Wygląda na to, że ich ostrzeżenia poskutkowały, ponieważ pod koniec XIX wieku dywany od ściany do ściany wyszły z użycia i zastąpiono je mniejszymi kilimami, kładzionymi na polakiero-waną, drewnianą posadzkę. 152 PRAKTYCZNOŚĆ około półtora kilometra kwadratowego. Pięć tysięcy lamp Edisona świeciło jasno w domach przeszło dwustu bogatych biznesmenów, z bankierem J. Pierpontem Morganem włącznie. Zaakceptowanie przez ludzi gazu trwało przeszło pięćdziesiąt lat; z elektrycznością poszło znacznie prędzej. W ciągu dwóch lat elektrownia Edisona miała pięciuset abonentów, w tym nowojorską giełdę, która dotąd oświetlana była gazem. Potem pojawiły się inne amerykańskie instalacje, a Edison dostarczył też prądnic do pierwszej europejskiej elektrowni w Mediolanie. Po drobnych prawnych utarczkach założyli ze Swanem spółkę i pobudowali instalacje elektryczne na terenie całej Anglii. Zaledwie kilka lat po pionierskich wysiłkach lorda Armstronga w Cragside, wiele budynków ulicznych, w tym Izba Gmin i Muzeum Brytyjskie, były oświetlone elektrycznością, a wkrótce potem domy - nie tylko rezydencje bogaczy - zaczęły także używać światła elektrycznego. Spółki elektryczne powstały w Nowym Jorku, Londynie i wszystkich większych miastach europejskich. Około 1900 roku elektryczne oświetlenie w miastach stało się faktem. Pierwszym, a właściwie jedynym na wielką skalę użytkiem z elektryczności było oświetlenie. Elektrownie Edisona nazywano "placówkami światła elektrycznego" i o ile technologię gazu zbudowano na lampie gazowej, to upowszechnienie technologii elektrycznej rozwinęło się dzięki żarówce. Wyższość elektryczności nad gazem nie ulegała wątpliwości. Światło było jaśniejsze, bezpieczniejsze, bardziej niezawodne i nie brudzące; oznaczało koniec szkodliwych wyziewów, sadzy na suficie, szorowania kloszy i potrzeby otworów wentylacyjnych nad każdą lampą. W nieco ponad sto lat ewolucja w domowym oświetleniu - od oliwnej lampy Arganda do elektrycznej żarówki - zakończyła się. Skoro już raz elektryczność weszła do domu, zaczęła być też przydatna do innych celów. Pierwsze zarejestrowane zastosowanie elektryczności do poruszania maszyny nastąpiło w 1883 roku i miało miejsce w sklepie spożywczym w Nowym Jorku, gdzie motor elektryczny został użyty do młynka do kawy. Isaak Singer zorientowawszy się, jakie możliwości kryje w sobie elektryczność, już 153 PRAKTYCZNOŚĆ PRAKTYCZNOŚĆ w 1889 roku zademonstrował model elektrycznej maszyny do szycia. W tym samym roku Nikola Tesla, imigrant chorwacki, opatentował sprawny, wielofazowy motor elektryczny, a dwa lata później, razem z Georgem Westinghousem, wyprodukowali przenośny wentylatorek. Pierwszy elektryczny odkurzacz opatentowano w 1901 roku, a w 1917 miał on już taką popularność, że można go było zamówić za pomocą wszędzie obecnego katalogu Montgo-mery Warda. Tegoż roku we Francji i Ameryce zaczęto produkować elektryczne lodziarki na dużą skalę. Prototyp elektrycznej pralki Thora wykonano w 1909 roku, a elektryczną maszynę do zmywania Walkera sprzedano po raz pierwszy w 1918 roku; oba te urządzenia w 1920 roku sprzedawano w szerokim zakresie. Małe elektryczne motorki były tanie zarówno w produkcji, jak i w eksploatacji - We-stinghouse ogłosił w 1910 roku, że używanie ich kosztuje ćwierć centa na godzinę. Inną przyczyną ich szybkiego przyjęcia stał się fakt, że większość z tych elektrycznych maszynek, między innymi wiatraczek, była tylko poruszaną motorem wersją wcześniejszych, ręcznych; ponieważ odkurzacze, maszyny do zmywania i pralki stosowano już od dawna, tyle że obsługiwał je człowiek, łatwo było je teraz zamienić na zasilane elektrycznością. To był właśnie ten brakujący kawałek układanki. Mniej widoczną, ale równie ważną korzyścią z odkrycia elektryczności była możność używania wentylatorów do wietrzenia i chłodzenia powietrza. Przenośny elektryczny wiatraczek bardzo ułatwiał życie w Ameryce, gdzie lato jest wilgotne i gorące. Chociaż wentylatory nie były tanie - w 1919 roku kosztowały pięć dolarów sztuka, czyli więcej niż dniówka - szły jak woda8. Podsufitowe wiatraki pojawiły się na rynku w południowych stanach w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku. Poruszając stojące powietrze w pokoju, redukowały zaduch, spełniając wyznaczone im przez wynalazców zadanie. Bywały często łączone z lampami i w ten sposób za pomocą jednego pstryknięcia otrzymywało się i światło, i świeże powietrze. Przewodowe wentylatory pomogły w spopularyzowaniu taniego centralnego ogrzewania. Ogrzewanie za pomocą gorącego powietrza zawsze było tańsze niż przy pomocy gorącej wody, wymagającej drogich instalacji kanalizacyjnych i kaloryferów, ale nie cieszyło się wzięciem wśród ludzi, ponieważ powietrze mogło wchodzić do przewodów tylko rozgrzane do temperatury 80° C. Nic dziwnego, że lekarze skarżyli się na złe skutki dla zdrowia przegrzanych mieszkań. Teraz za pomocą elektrycznych wentylatorów gorące powietrze mieszało się w całym domu ze świeżym, sztucznie poruszanym, i rozchodziło się po pokojach, mając już odpowiednią temperaturę. Możność uzyskania bezpośredniego gorąca za pomocą elektryczności została szybko doceniona i na Światowych Targach w Chicago w 1893 roku wystawiono "Wzorową Kuchnię Elektryczną", która posiadała piec, piekarnik i podgrzewacz wody -wszystko elektryczne. Po 1907 roku, kiedy niezniszczalna opornica z niklochromowego stopu została udoskonalona, to znakomicie działające i trwałe urządzenie zaczęło się bardzo rozpowszechniać. W 1909 roku Westinghouse wszedł na rynek z elektrycznym żelazkiem, a po paru latach z opiekaczem, maszynką do kawy, podgrzewanymi talerzami i kuchenkami - przedmioty te szybko zyskały powodzenie, w każdym razie w Ameryce. Jedną z przyczyn, dla których znalazło się tak dużo odbiorców, były niskie opłaty za elektryczność. Pierwsi klienci Edisona musieli płacić aż dwadzieścia osiem centów za kilowatogodzinę, co było sporą sumą i początkowo urządzenia elektryczne traktowano jako luksus. Ta sytuacja nie trwała jednak długo i opłaty wkrótce zaczęły się obniżać. W 1915 roku wynosiły już tylko dziesięć centów za kilowatogodzinę, a w 1926 ustaliły się na siedem centów, co w porównaniu z wartością dolara w 1915 roku wynosiło cztery centy9. W 1885 roku, kiedy gaz przeżywał swoje najlepsze czasy, dostępny był tylko dla około dwóch milionów angielskich gospodarstw - czyli mniej niż jednej czwartej ludności; w 1927 roku prze- 8 L. R. Balderston, Housewifery: A Manual and Text Book oj Practical Housekeeping, Philadelphia 1921, s. 128. 154 9 M. S. Scott, Electridty Supply, w: Encydapaedia Britannica, Chicago 1949, t. VIII, s. 273-274. 155 PRAKTYCZNOŚĆ szło siedemnaście milionów amerykańskich domów - ponad sześćdziesiąt procent - miało elektryczność. Liczba zelektryfikowanych amerykańskich domów (głównie w dużych i mniejszych miastach, na wieś elektryczność przyszła później) była równa całej reszcie świata. Oznaczało to rynek odbiorców o nie znanej dotąd skali. Żelazko było (pomijając żarówkę) najbardziej rozpowszechnionym urządzeniem elektrycznym; w 1927 roku przeszło trzy czwarte zelektryfikowanych domów w Ameryce posiadało przynajmniej jedną sztukę. Elektryczne żelazko ważyło niecałe półtora kilograma, podczas gdy tradycyjne, masywne, rozgrzewane na przemian ze "zmiennikiem" na blacie kuchni, ważyło od półtora do sześciu kilogramów, zależnie od tego, co trzeba było uprasować10. Dawne żelazka nazywano "smutnym żelazem" (archaiczne znaczenie słowa "smutny" po angielsku to "ciężki" lub "gęsty"), co przez przypadek prawdziwie opisuje związaną z nim żmudną działalność. Pierwsze elektryczne żelazka kosztowały dużo - sześć dolarów - ale i tak wypadało to taniej niż rozpalanie kuchni. Inną wielką zaletą elektrycznego żelazka - dotyczy to również gazowych i spirytusowych - był fakt, że prasowanie musiało się odbywać w bezpośrednim sąsiedztwie gorącej kuchni, mogło być robione gdziekolwiek w jakimś przewiewnym miejscu - jednym słowem komfortowo. Przeszło połowa zelektryfikowanych domów w 1927 roku posiadała odkurzacze. Było to zjawisko zdumiewające, biorąc pod uwagę, że mechanizm ten istniał zaledwie od dziesięciu lat. W 1915 roku małą ssącą zamiatarkę z woreczkami na kurz kupowano za trzydzieści dolarów, a większy odkurzacz z dodatkami za siedemdziesiąt pięć11. Kiedy zaczęto je powszechnie kupować, ceny spadły. Szwedzka firma, która rozpoczęła wyrób niedrogich odkurzaczy typu cylindrycznego, sprzedawała je z powodzeniem w Stanach Zjednoczonych i electroluks stał się na najbliższe pięćdziesiąt I Ch. Frederick, Household Engineering: Scientific Management in the Home, Chicago 1923, s. 238. II Ibid., s. 158-159. 156 lat prototypem dla wszystkich innych. Odkurzacz, podobnie jak elektryczne żelazko, upraszczał pracę: zamiast co tydzień trzepać dywany na dworze, można je było czyścić w domu. Wydaje się czasami, sądząc z opisów, że zaletą mechanizacji jest tylko to, że oszczędza czas. Gdyby to było jedyną jej korzyścią, wątpić należałoby, czy odkurzacz i żelazko w tak krótkim czasie zyskałyby wielką popularność. Ich szybkie rozpowszechnienie się nie było też rezultatem sposobu sprzedawania, chociaż stało się ono czynnikiem istotnym, szczególnie w przypadku odkurzacza, będącego jednym z pierwszych artykułów sprzedawanych przez wędrujących od domu do domu komiwojażerów. Te nowe urządzenia elektryczne oszczędzały nie tylko czas, przede wszystkim wysiłek, pozwalały wykonywać prace domowe w o wiele wygodniejszy sposób. Chociaż później doszły niezbyt mądre gadżety -jak na przykład elektryczny nóż do krajania chleba czy elektryczna szczotka do zębów - to najwcześniejsze elektryczne przyrządy rzeczywiście niesłychanie ułatwiały zajęcia w domu. Wymyślono nawet na nie specjalne określenie: urządzenia oszczędzające pracę. Zainteresowanie, jakim cieszył się w Ameryce pomysł, żeby usprawnić pracę domową, jest w dużej mierze związane z małą ilością służby. Nie to, żeby służących w ogóle nie było; pomimo ogłoszenia republikanizmu, Stany Zjednoczone wcale nie były nowoczesną wersją siedemnastowiecznej Holandii, gdzie żona prezydenta sama rozwieszała bieliznę. W 1870 roku przeszło sześćdziesiąt procent wszystkich zatrudnionych kobiet pracowało jako służące. Andrew Jackson Downing odróżnia domy od chat w zależności od ilości pracującej w nich służby - miejsce, gdzie było mniej niż troje, nazywa chatą. Niemniej już w 1841 roku Cathe-rine Beecher stwierdziła, że potrzebne są domy bardziej "zwarcie projektowane", ponieważ "dobrobyt w narodzie wzrasta i ilość dobrej służby będzie się zmniejszać"12. I tak się rzeczywiście stało, około 1900 roku w Stanach Zjednoczonych było o połowę mniej 12 C. E. Beecher, op. di., s. 261. 157 PRAKTYCZNOŚĆ służących niż w Anglii; w przeszło dziewięćdziesięciu procentach domów amerykańskich służba znikła13. Mniejsza ilość służby w Stanach Zjednoczonych nie była sprawą małego zapotrzebowania - zawsze ktoś szukał pomocy domowej - ale niedostatecznej ilości chętnych. Domowa praca - to znaczy kobieca domowa praca, ponieważ w większości wykonywały ją kobiety - była niewdzięczna, a przed ukazaniem się elektrycznych urządzeń wręcz uciążliwa. Jeżeli mężowie zarabiali więcej albo jeśli znalazła się inna osiągalna posada, ubogie kobiety wolały wszystko, nawet pracę w fabryce niż służbę. I tak jest dotąd. Tylko w najuboższych i słabo rozwiniętych ekonomicznie krajach klasa średnia zatrudnia służbę. Dla przykładu w Meksyku, gdzie rozwijająca się ekonomia umożliwia rozmaite zatrudnienia dla kobiet, można niejednokrotnie usłyszeć skargi na niemożność znalezienia i zatrzymania służby. Okres wojny pozwolił kobietom na wstępowanie do pomocniczej służby wojskowej i również przyczynił się do zmniejszenia imigracji, w związku z czym po I wojnie światowej liczba służących w Ameryce wyraźnie się obniżyła*. Wpłynęło to także na ich pensje, które podniosły się o połowę lub przynajmniej o jedną trzecią14. W 1923 roku amerykańska gosposia zarabiała około trzech tysięcy dolarów rocznie; jej angielska odpowiedniczka o połowę mniej15. W efekcie większych pensji i mniejszej ilości amatorek w amerykańskich domach zaczęło być bardzo mało służby. Prawie nikt nie miał więcej niż dwie służące; przeważnie była jedna. A najczęściej zdarzała się pomoc domowa na parę godzin. W la- A. M. Edwards, Domestic Service, w: Encydopuedia Britannica, Chicago 1949, t. Vn, s. 515-516. * Służące najłatwiej było i jest znaleźć wśród imigrantek. W początkach wieku przyjeżdżały one z Irlandii i Europy Wschodniej, w latach osiemdziesiątych naszego stulecia z Ameryki Środkowej i Wysp Karaibskich. Niemniej jednak ogólna liczba służących spada nadal; pomiędzy 1972 a 1980 rokiem zmniejszyła się o jedną trzecią. 14 Ch. Frederick, op. cii., s. 377. 15 Dane o wysokościach pensji służby domowej są wzięte z: C. S. Peel, Hundred Wonderful Years, s. 185 i Chr. Frederick, Household Engineering, s. 379. 158 PRAKTYCZNOŚĆ tach dwudziestych uważano powszechnie, że aby móc sobie pozwolić na opłacanie służącej, trzeba mieć przynajmniej trzy tysiące rocznego dochodu. Ponieważ przeciętna pensja wynosiła wówczas około tysiąca dolarów, mało kogo stać było na posiadanie pomocy domowej na stałe. Zaakceptowanie mniejszej ilości służby przez amerykańskie panie domu było rezultatem nie tylko czynników ekonomicznych, pomogły im także liczne książki na temat zajmowania się gospodarstwem domowym, które ukazały się po 1900 roku. W The Cost of Shelter ("Koszty ochrony") Ellen H. Richards uznała służbę domową za kosztowny i zbyteczny zwyczaj społeczny, "dodatek do luksusowego życia", na który większość młodych małżeństw nie może sobie pozwolić16. Mary Pattison sprzeciwiała się zatrudnianiu służących z przyczyn społecznych i w Principles of Domestic Engineering ("Zasady domowej mechaniki") uznała posiadanie pomocy domowej za "stan barbarzyńskiej zależności"17. Christine Frederick, autorka pomysłu "gospodarstwa bez służących", utrzymywała, że głównymi przeszkodami w sprawnie działających gospodarstwach były służące, przeważnie nieuczone imigrantki ze wsi, sprzeciwiające się nowym pomysłom i ulepszeniom. Daje przykład z własnego domu, gdzie gazowe żelazko i pralka typu obrotowego stoją nie używane - chyba że przez nią samą - ponieważ nie jest w stanie przekonać swoich służących, żeby je obsługiwały*18. Z rozmaitych przyczyn - częściowo społecznych, częściowo ekonomicznych - kobieta amerykańska (jak jej siedemnastowieczna holenderska odpowiedniczka) musiała wykonywać całą lub przynajmniej lwią część roboty domowej. Tak się złożyło, że jednocze- 16 E. H. Richards, The Cost of Shelter, New York 1905, s. 105. 17 M. Pattison, Principles of Domestic Engineering: Or the What, Why and How of a House, New York 1915, s. 158. * W filmie El Norte, powstałym w 1984 roku, jest z humorem opisany incydent, kiedy pani domu usiłuje bezskutecznie namówić meksykańską służącą do używania pralki i suszarki; w końcu dziewczyna pierze w ręku i rozkłada bieliznę do wysuszenia na trawniku. 18 Ch. Frederick, op. cit., s. 391. 159 PRAKTYCZNOŚĆ śnie z pojawieniem się elektryczności i mechanizacji w domu wiele kobiet z klasy średniej uznało korzyści płynące z urządzeń oszczędzających pracę i ulepszeń w życiu domowym i miało dość pieniędzy, żeby je kupić. Zbieżność tych dwóch czynników wyjaśnia przyczyny, dla których dom amerykański we wczesnych latach XX wieku tak szybko się zmieniał. Większe zainteresowanie sprawniejszymi działaniami w domu nie było rezultatem tylko braku służby ani nie spowodowała go mechanizacja. Autorka wczesnego podręcznika na temat pracy w domu, Housewifery ("Żona w domu"), odróżnia te dwie sprawy, kiedy pisze: "Narzędzia oszczędzające nam pracę nie muszą koniecznie mieć skomplikowanych mechanizmów ani nie są to motory, które wykonują pracę, podczas gdy pani domu czyta albo idzie z wizytą; są to przeważnie ręczne narzędzia, zdatne do tego, do czego są przeznaczone". I - pisze dalej - nie ma się co ich ślepo trzymać. "Niech pani domu przeczyta, rozpatrzy i ochoczo spróbuje nowej metody, zanim się nie przekona, czy jest lepsza, czy gorsza od jej własnej"19. Takie ostrzeżenia były bardzo typowe. Nie odbywał się żaden szaleńczy pęd w kierunku mechanizacji. Urządzenia elektryczne miło witano jako pomoc w procesie reorganizacji domu, nie były one jednak jej powodem. Tego, co naprawdę zmieniło się w domu amerykańskim, nie spowodowały ani wirujące maszyny elektryczne, ani rozżarzone grzejniki oporowe. Znajdowały się one właściwie na marginesie wielkich przemian, zachodzących przede wszystkim w podejściu do komfortu w domu. Prawdziwym amerykańskim wynalazkiem, dotyczącym spraw domu, było pragnienie komfortu nie tylko na czas odpoczynku, ale także w gospodarce domowej. Giedion słusznie zauważa, że organizacja pracy domowej była już dobrze zaawansowana, zanim wynaleziono urządzenia mechaniczne20. Powinien dodać "w Ameryce", bo tutaj właśnie wprowadzenie sprawności i komfortu do pracy domowej pojawiło się najwcześniej. Pierwszą wyrazicielką 19 20 L. R. Balderston, op. cii., s. 240. S. Giedion, op. di., s. 516-518. 160 PRAKTYCZNOŚĆ tego, co nazwano później gospodarką domową, była Catherine E. Beecher, która w 1841 roku napisała A Treatise on Domestic Economy for the Use of Young Ladies at Home and at School ("Rozprawa o ekonomii domowej na użytek młodych dam w domu i w szkole"). Chociaż mowa jest w niej głównie o dawaniu sobie rady z gospodarstwem domowym, jest tu także rozdział "O konstrukcji domów". Podobnie jak jej angielski kolega, Robert Kerr, w The Gentlemaris Ho-use, pani Beecher kładzie duży nacisk na sprawy zdrowia, wygody i komfortu w planowaniu domu, a przywiązuje mniejszą wagę do "dobrego gustu", uważając go za "sprawę pożądaną, choć nie tak istotną"*. Ale są i inne różnice. Jak wszyscy mężczyźni piszący książki o planowaniu budynków, również Kerr ledwie wspomina o kobiecej działalności w domu, czy o związku między wygodą a zajęciami domowymi. Catherine Beecher, chociaż pisała swoją rozprawę dwadzieścia lat wcześniej, ma na ten temat zdanie bardzo sprecyzowane: "Nie ma zagadnienia w domowej ekonomii, które by w sposób bardziej zasadniczy dotyczyło zdrowia i codziennej wygody amerykańskich kobiet niż właściwa konstrukcja domów"21. W przeciwieństwie do pracy Kerra czy którejkolwiek książki na temat architektury domów mieszkalnych, "Rozprawa" jest skierowana do kobiet, nie do mężczyzn, a ponieważ autorka ma do czynienia z głównym użytkownikiem - panią domu, porusza inny zestaw zagadnień. Nie interesują jej "fikuśne ozdoby" ani moda, lecz odpowiednia powierzchnia mieszkania i wygodna kuchnia; nie jak dom wygląda, ale jak funkcjonuje. W "Rozprawie" i w późniejszych książkach pani Beecher opracowuje w sposób bardzo dokładny rozmaite szczegóły architektoniczne i techniczne. Ma na te sprawy niewątpliwie indywidualny punkt widzenia. Inne architektoniczne książki przedstawiają kuchnię po prostu jako duże pomieszczenie nazwane "kuchnią". Ona natomiast wie nie tylko, gdzie powinien być umieszczony piec ku- * W przeciwieństwie do Kerra, Catherine Beecher nie była z wykształcenia archi-tektką - była nauczycielką w szkole - ale większość rysunków w tej i późniejszych jej książkach była wykonana przez nią samą. 21 C. E. Beecher, op. cii., s. 259. 161 PRAKTYCZNOŚĆ chenny a gdzie zlew, ale ma także szereg praktycznych pomysłów: szuflady na ręczniki i proszki do szorowania poniżej zlewu, długi blat do prac kuchennych z szafkami na zapasy na dole i półkami na górze czy wreszcie piec kuchenny oddzielony od reszty pomieszczenia oszklonymi drzwiami na rolkach. Nie znaczy to, żeby pani Beecher ograniczała się tylko do spraw kuchni. W celu zaoszczędzenia miejsca proponuje ustawić łóżka w małych alkowach (składane łóżka, zamykane w szafach ściennych, przypominające urządzenia holenderskie w XVII wieku), rozmieszczonych w całym domu, nawet w salonie i jadalni. Chociaż w książkach architektonicznych owego czasu omijano zwykle wskazówki, jak skrzydła drzwi mają być umieszczone w futrynie i w którą stronę powinny się zamykać, ona starannie to opracowuje, bo "żeby mieć przyjemność z używania kominka, trzeba pamiętać o właściwym kierunku zamykania drzwi"22. Catherine Beecher została uznana za prekursorkę współczesnej architektury przez historyków Jamesa Marstona Fitcha i Sieg-frieda Giediona. Douglas Handlin natomiast uważa, że nie sposób nazwać ją rewolucjonistką po zapoznaniu się z konserwatywnymi przesłaniami, jakie zawierają jej książki23. Mimo że była zwolenniczką zniesienia niewolnictwa jak wszyscy w rodzinie (jej siostrą była Harriet Beecher Stówę*), nie sprzyjała radykałom ani feministkom, a ruch sufrażystek był jej wręcz obcy. Nie ma żadnych wątpliwości, że miejsce kobiety jest w domu; domaga się tylko, żeby to miejsce było naprawdę dobrze pomyślane. Autorka sprzeciwia się przede wszystkim wizualnej koncepcji domu, rozpowszechnionej przez mężczyzn. Przykładem takiego poglądu jest książka Downinga The Architecture of Country Houses. Downing przebąkuje co prawda, że domy powinny być zarówno użyteczne, jak piękne, ale widać jak na dłoni, co uważa za ważniejsze. Poświęca cztery strony zagadnieniu "użyteczności", za to 22 Md., s. 263. 23 D. Handlin, The American Home: Architecture and Society 1815-2915, Boston 1979, s. 522, przypis 33. * Autorka Chaty wuja Toma - przyp. tłum. 162 PRAKTYCZNOŚĆ następne dwadzieścia dwie "pięknu w architekturze". Jak większość wypowiadających się na ten temat pisarzy uważa, że spraw dotyczących wygody nie ma co roztrząsać. Jadalnię uznaje za "wygodną", ponieważ znajduje się blisko kuchni; sypialnia jest "użyteczna", jeśli tylko jest dość duża. Robert Kerr, pisząc o planowaniu domów, również odróżniał komfort od wygody; komfort to bierne korzystanie z przyjemności, jakie dom daje jego właścicielom, wygoda to właściwe funkcjonowanie domu, które jest sprawą służby i nie wymaga specjalnego zachodu. Catherine Beecher natomiast uważa, że skoro coś - jeśli nie wszystko - dotyczące pracy domowej wykonuje kobieta, to oszczędzanie pracy powinno mieć największe znaczenie w planowaniu domu. Patrzyła na to zagadnienie z punktu widzenia użytkownika -po raz pierwszy miało to miejsce w XVII wieku w Holandii. Tutaj zaczęła się charakterystyczna cecha amerykańskiego spojrzenia na dom - widzianego oczami osób, które w nim pracują, czyli oczami kobiet. Catherine Beecher i wiele kobiet piszących po niej zmieniły europejski wizerunek domu, postrzeganego jako rezerwat dla mężczyzn-dżentelmenów, i wzbogaciły w ten sposób jego definicję24. Męskie pojęcie domu kojarzyło się zawsze z czymś w rodzaju azylu - miejscem, gdzie można było odpocząć od kłopotów, być na luzie. Kobiecy pogląd na dom był dynamiczny; miał do czynienia z odpoczynkiem, ale także i z pracą. Można by powiedzieć, że centrum przeniesiono z salonu do kuchni i dlatego, kiedy pojawiła się elektryczność, to weszła kuchennymi schodami. Catherine Beecher razem z siostrą Harriet wydały w 1869 roku książkę The American Womaris Home ("Dom amerykańskiej kobiety"), w której piszą o wentylacyjno-ogrzewczej technologii, koniecznej we wzorowym domu. Powinien on posiadać przewodowy system ogrzewania i wentylacji, zaopatrujący każdy pokój w gorące powietrze pochodzące z pieca w piwnicy, co eliminowa- 24 By zapoznać się z historią innych domowych pionierek, zob. D. Hayden, The Grand Domestic Revolution: A History of Feminist Designs for American Homes, Neigh-borhoods, and Cities, Cambridge 1983. 163 PRAKTYCZNOŚĆ łoby potrzebę kominków25. Woda pod ciśnieniem dochodzi z cystern mieszczących się pod dachem; są dwie ubikacje, jedna w piwnicy, druga przy sypialniach. Szczególnie godne uwagi jest gospodarowanie przestrzenią. W pokoju, który normalnie jest jadalnią, znajduje się spora, ruchoma alkowa na kółkach. W nocy przesuwa się ją na bok, a pokój służy za sypialnię. Rano należy go podzielić na dwie części, w jednej można kogoś przyjąć, a w drugiej zjeść śniadanie, natomiast podczas dnia alkowa staje się małą szwalnią, a reszta przekształca się w salon. W ten sposób "małe i niedrogie domy mogą nam zapewnić komfort i wyrafinowanie, podobne do tych, jakie znajdują się w dużych i kosztownych" -napisały siostry Beecher26. Plany domu przeznaczonego dla "młodych" w "skromnych warunkach", które Catherine Beecher umieściła w swojej "Rozprawie", świadczą, że może on być rzeczywiście niewielki. W jednym przypadku, przez użycie składanych łóżek i malutkich sypialni, autorka wykombinuje przestrzeń dla ośmiu osób na mniej więcej trzydziestu sześciu metrach kwadratowych, nie zapominając o szafach i spiżarniach. "Każdy pokój w domu podwyższa nie tylko koszty jego wykończenia i umeblowania, ale także ilość pracy, włożonej w zamiatanie, odkurzanie, mycie oraz malowanie podłóg i okien, ogólną krzątaninę, a także reperację mebli. Przy podwójnej wielkości domu jest w nim podwójna praca i na odwrót"27. f Obsesja Catherine Beecher, żeby możliwie zmniejszać powierzchnię domu, związana była nie tylko z pieniędzmi - chociaż budowa małego domu mniej kosztuje niż dużego. Chodzi jej o coś innego: że mały dom - ponieważ łatwiej go używać i utrzymać na poziomie - może być bardziej komfortowy niż duży. Ujemną stroną dużego domu jest, że "zastawa stołowa, produkty i przyrządy do gotowania, zlew i jadalnia są w takiej od siebie odległości, że połowę czasu i siły marnuje się na chodzenie tam i z powrotem, 25 C. E. Beecher i H. B. Stówę, The American Woman's Home, New York 1869, s. 23-42. 26 27 Wid., s. 25. C. E. Beecher, op. cit., s. 259. 164 PRAKTYCZNOŚĆ żeby najpierw porozkładać wszystko, co potrzebne, a potem pozbierać"28. Ta skłonność do wszystkiego, co małe, istniała poprzednio w przytulnych holenderskich domkach. Jej powtórne zjawienie się to ważny moment w rozwoju komfortu domowego. Tak w tej, jak w wielu innych sprawach Catherine Beecher wyprzedziła swoich współczesnych, albowiem w XIX wieku uważano, że komfort to przestronność, i dla wielu ludzi pomysł, żeby żyć w ograniczonej przestrzeni, był nie do przyjęcia. Ale była to tylko kwestia czasu. Jedna z rycin w książce C. J. Richardsona The Englishmaris Ho-use ("Dom Anglika") jest zatytułowana Willa podmiejska*. Jest to, według standardów wiktoriańskich, mały dom - tylko trzy sypialnie - dla młodej zamożnej rodziny z dwojgiem lub trojgiem dzieci. Poza poddaszem (dla służby) są trzy poziomy, ponad sto osiemdziesiąt metrów kwadratowych wszystkiego razem. Taka przestrzeń nie była, według Richardsona, żadną ekstrawagancją. Specjalnie podkreśla "zwartość układu" i "oszczędzanie przestrzeni" w tej "małej podmiejskiej willi", która, jak twierdzi, jest oparta na amerykańskich współczesnych przemyśleniach29. Rzeczywiście, pokoje tworzą spoisty czworobok i korytarze zabierają stosunkowo mało miejsca. Porównajmy ten dom z innym, wybranym przez Christine Fre-derick jako ilustracja do rozdziału "Planowanie rozsądnego domu" w książce Household Engineering ("Zastosowanie inżynierii w gospodarstwie domowym"). Zbudowano go w miejscowości Trący, na przedmieściu Chicago, w stanie Illinois w roku 1912, zaledwie czterdzieści lat po ukazaniu się książki Richardsona. Był przeznaczony dla średnio zamożnej rodziny, ale wielkością znacznie bliższy propozycjom pani Beecher. Choć posiada cztery sypialnie, cała jego powierzchnia to jedna czwarta tamtej, angielskiej willi. Jedna 28 C. E. Beecher i H. Stówę, op. cit., s. 34. * Richardson nie był wybitnym architektem; brakowało mu autorytetu Kerra i talentu, a także doświadczenia Stevensona. Ale właśnie dlatego, że był mniej oryginalny, a jego idee bardziej konwencjonalne, książka zyskała popularność; miała szereg wydań i drukowano ją aż do końca stulecia. 29 C. J. Richardson, op. cit., s. 373-388. 165 PRAKTYCZNOŚĆ czwarta! Nie oznacza to, że amerykański dom miał o wiele mniej pokoi. Znajdowały się w nim zarówno living-room, jak i jadalnia, tyle że zamiast biblioteki był pokój do zabaw. Posiadał również werandę do spania (używano takich w Ameryce od 1900 roku) i drugą osłoniętą i oszkloną do dziennego przebywania. Największe znaczenie w tym rozrachunku miał fakt, że wszystkie pokoje w angielskim dziewiętnastowiecznym domu były znacznie większe; garderoby, które należały do najmniejszych tu pomieszczeń, były większe niż sypialnie w domu chicagowskim, a jeśli chodzi o sypialnie, to według obecnych standardów były wręcz pałacowe, większe niż living-room w amerykańskim domu. Odkurzanie, zamiatanie i czyszczenie tych siedemnastu wielkich pokoi w "małej" podmiejskiej willi Richardsona musiało być nieustanną pracą dla przynajmniej dwóch osób. Natomiast amerykański dom tak pomyślano, że wystarczało, by zajmowała się nim sama pani domu, ewentualnie z drugą osobą "dochodzącą". Ta okoliczność wynikała nie tylko z mniejszych pokoi, ale również z szeroko stosowanego "wbudowanego" umeblowania - półek, szafek kuchennych, bibliotek na książki, ławek przy kominku, kredensów - które nie istniało w domu wiktoriańskim. Główną korzyścią z tych wbudowanych mebli, według pani Frederick, była ich statyczność, co upraszczało utrzymanie ich w czystości. Wprowadzono też do kuchni parę nowych pomysłów, które z czasem stawały się powszechnie stosowane: wysokie okna nad blatem do pracy, suszarki po obu stronach zlewu, szafki rozmaitych rozmiarów i zgromadzone w jednym kącie: zlew, lodówka i blat. Inny amerykański wynalazek, znany już w początkach XIX wieku (znajdujący się też w planach pani Beecher), to szafy ścienne na ubrania, szafki i skrzynie nie tylko w sypialniach, ale również w kuchni. Ich kształty i rozlokowanie były tak precyzyjnie obmyślone, że do dziś nie ma powodu ich zmieniać; szafa na płaszcze przy drzwiach wejściowych, schowek na szczotki przy kuchni, komoda na bieliznę w haUu na górze, apteczka w łazience. Pomysł, żeby umywalka i klozet znajdowały się w jednym pomieszczeniu do wspólnego używania dla całej rodziny, powstał też 166 PRAKTYCZNOŚĆ w Ameryce. W wielu planach domów Downinga (1850 rok) widać "łazienkę", w której umywalnia i klozet sąsiadują z sobą i nie wydaje mu się to niczym niezwykłym. Na przełomie wieków powszechną sprawą staje się łazienka z potrójną armaturą, miejsce na prysznic umieszczone na końcu, a klozet i umywalka obok siebie. W Europie było inaczej. Wiadomo z opisów Richardsona, że woda, ogrzewana centralnie, była doprowadzana rurami do poszczególnych garderób, gdzie stały przenośne wanny, a łazienek jako takich nie było. Ale sądząc z jego sugestii, że w małej garderobie na parterze można by na stałe umieścić wannę, choć nie jest to wygodne miejsce, zaczynał się zmierzch przenoszonych wanien. "Amerykańska" łazienka była bardzo istotnym elementem w planowaniu małego domu, ponieważ oznaczało to ewentualną rezygnację z garderób, a sypialnie (w których uprzednio często stawiano wannę) mogły być mniejsze. Miało to także znaczenie dla komfortu: nie dla kąpiącego się (cóż może być przyjemniejszego niż pluskanie się przed wesoło igrającym ogniem!), ale dla osoby, która przedtem napełniała i opróżniała każdą wannę i to nie w jednej, ale we wszystkich sypialniach. Współczesna, okaflowana łazienka z zainstalowaną armaturą robi wrażenie bardzo dobrze pomyślanej i funkcjonalnej, ale nie powstała jako rezultat rozwiniętej techniki, tylko z powodu braku służby. Technologia natomiast pomogła gdzie indziej. W dziewiętnastowiecznym domu służąca przez większość dnia była zajęta tylko paleniem w piecu i wynoszeniem popiołu oraz oporządzaniem i opiekowaniem się lampami gazowymi. W nowocześniejszych domach kocioł w piwnicy ogrzewał wodę i rozprowadzał ją do kaloryferów, umieszczonych w każdym pokoju pod oknem. W piecu palono węglem i trzeba go było ręcznie napełniać, ale tylko raz dziennie. Światło było oczywiście elektryczne. Ścisły podział na strefy, charakterystyczny dla domów wiktoriańskich, nie był praktykowany w rodzinach amerykańskich. Pokoi do zabaw używały nie tylko dzieci, także - według pani Frederick - dorośli, jeśli akurat "latorośle" przebywały w living-roomie. Uznawała ona także potrzebę umożliwiania dzieciom dostawania 167 PRAKTYCZNOŚĆ się do swoich pokoi bez przeszkadzania rodzicom w ich zajęciach. W "jej" domu mogły one wejść przez drzwi kuchenne (i skorzystać z wygodnie umieszczonej ubikacji) i udać się na górę albo do pokoju zabaw bez przechodzenia przez living-room czy kuchnię (i zostawiania tam śladów błota). To oddzielenie zajęć i wewnętrznego ruchu trudno było uzyskać w małym domu, tak że wymagało to specjalnych przemyśleń, inaczej zaś rzecz się miała w wielkim domu wiktoriańskim, gdzie spokój i zaciszność były znacznie na-turalniejsze. Ubikacje, łazienka, schody i pokój do szycia rozmieszczano osobno, co zapewniało w sypialniach większą prywatność. Pokój rodziców leżał nad living-roomem, a dziecinny nad spokojniejszą kuchnią i pokojem do zabaw. Pokoje w osiemnastowiecznych hótels we Francji planowano starannie po to, żeby odseparować działalność służby od państwa; w nowych domach amerykańskich ten sam wysiłek włożono w rozdział hałaśliwych zajęć dzieci od rodziców. Wyglądało to inaczej niż surowo przestrzegane podziały w hótels, ponieważ tutaj rodzice i dzieci w wielu czynnościach uczestniczyli wspólnie, ale ta wspólność winna być połączona z prywatnością. Niemniej, ta sama potrzeba commodite, która kierowała architektami rokoka, uobecniała się w planowaniu skromnych, rodzinnych dornów. Projekt wybrany przez Christine Frederick jest dziełem znającego swój fach, ale niespecjalnie modnego H. V. van Holsta*. Mogła wybrać dom zaprojektowany przez bardziej znanego architekta, jak choćby Franka Lloyda Wrighta, w końcu musiała znać jego prace. Była zaprzyjaźniona z Edwardem Bokiem, wydawcą pisma "The Ladies' Home Journal" ("Magazyn Domowy dla Pań"), który zlecił Wrightowi zaprojektowanie do lipcowego numeru w 1901 roku "małego domku z mnóstwem pokoi". Rozwiązanie Wrighta zawierało wiele pomysłów oszczędnego gospodarowania przestrzenią, * Van Holst wydał Modern American Homes ("Nowoczesne domy amerykańskie"), zbiór skromnych i niedrogich planów domów w 1914 roku . Był jedynym architektem wymienionym po nazwisku w książce Christine Frederick i przez Lydię Ray Balderston w Housewifery ("Pani domu"). 30 H. V. van Holst, Modern American Homes, Chicago 1914. 168 PRAKTYCZNOŚĆ co było po myśli pani Frederick. W Cheney House, domu, który zaprojektował już w 1893 roku, połączył w jedną całość jadalnię, living-room i bibliotekę, poza tym była tam świetnie rozwiązana kuchnia, małe, mądrze rozplanowane łazienki, centralne ogrzewanie i doskonale pomyślany plan parteru. Ale Wright, jak większość architektów, miał co innego w głowie. Interesowała go przede wszystkim zewnętrzna bryła domu i choć wiele z jego pomysłów dotyczących wnętrza było bardzo praktycznych, liczyły się przede wszystkim zagadnienia architektoniczne i estetyczne. U Christine Frederick, jak zresztą wcześniej także u innych architektek zajmujących się planowaniem domów, można wyczuć rozmaitego rodzaju wątpliwości. Już uprzednio, wiele lat wcześniej, Catherine Beecher krytykowała "ignorancję architektów, budowniczych domów i mężczyzn w ogóle" z powodu nieudolności w znalezieniu skutecznych i oszczędnych metod wietrzenia domów31. Pani Frederick sugerowała, żeby szczegółowe plany tego, jak powinno być, dostarczała architektowi pani domu, a jego rolę ograniczyła do sugerowania poprawek w zewnętrznym wyglądzie domu i wykonywania rysunków technicznych32. Inna autorka przestrzegała, że pani domu spotka się ze sprzeciwem ze strony architekta, ponieważ "niektóre rzeczy stosuje się od tak dawna - wprost od wieków - że tak zwane nowe idee proponowane przez kobiety są często uważane za nierealne"33. Żeby temu zapobiec, autorka proponuje czytelniczkom krótki kurs rysunku architektonicznego, by mogły same robić plany i "kontrolować" rysunki architekta. Ellen Richards również odnosiła się sceptycznie do zdolności projektantów, a w każdym razie do ich zainteresowania rozplanowaniem domów. Pisała w 1905 roku, że widzi potrzebę wspólnego wysiłku, żeby wychować "specjalistów od planowania domów", ale złośliwie nie zaliczyła architektów do tej grupy34. Taki stan rzeczy wskazuje, że przepaść między wizualnym podejściem architekta, a prak- 31 C. E. Beecher i H. Stówę, op. cit., s. 61-62. 32 Ch. Frederick, op. cit., s. 472-477. 33 L. R. Balderston, op. cit., s. 9. 34 E. Richards, op. cit., s. 71. 169 PRAKTYCZNOŚĆ tycznym podejściem dziewiętnastowiecznego inżyniera - w końcu te kobiety nazywały siebie "domowymi inżynierami", a nie "domowymi architektami" - jeszcze się pogłębiła. Pomysł sprawnie działającego domu, przedstawiony przez domowych inżynierów, zrodził się z niezwykłego mariażu wysiłków kobiet, żeby zracjonalizować i zorganizować prace w domu, i teorii, mającej na celu poprawienie produkcji przemysłowej w fabrykach. Frederick Winslow Taylor z Filadelfii, inżynier zatrudniony w stalowni w latach 1898-1901, postawił sobie za zadanie usprawnienie jakości pracy. Zaczął pilnie przyglądać się, jak robotnicy wykonują powierzone im zadania, i zastanawiać nad zmianami, które można by wprowadzić, żeby skrócić czas, zwiększyć sprawność i w rezultacie poprawić wydajność. Metoda Taylora polegała na bezpośredniej obserwacji (nierzadko ze stoperem w ręku) i wprowadzaniu często najprostszych usprawnień - ulepszania narzędzi, wykorzystywania odpadków czy zmian w sprzęcie. Zmiany we wzroście produkcji były uderzające. Co ważniejsze, szybko stało się jasne, że metoda Taylora może być zastosowana, z równie dobrymi wynikami, przez innych i w najrozmaitszych dziedzinach. Niedługo potem inny operatywny inżynier, Frank Gilbreth, zainteresował się sprawą układania cegieł. Dotąd zwalano je murarzowi byle jak. Gilbreth wymyślił podstawkę jaa cegły do umieszczania na specjalnym rusztowaniu na wysokości pasa, co umożliwiało murarzowi sięganie po nie z łatwością, bez pochylania się. Ta niewielka zmiana trzykrotnie zwiększyła szybkość pracy murarza. Zastosowanie "naukowego zarządzania" (wkrótce tak to zostało nazwane) do pracy domowej przypisać można - jak wiele innych rzeczy - serii niezwykłych zbiegów okoliczności. W zainteresowaniu się Christine Frederick tymi sprawami bardzo pomocny okazał się fakt, że jej mąż Georg, biznesmen zajmujący się analizą rynku, pracował akurat wraz z paroma energicznymi inżynierami nad pewnym projektem. Któregoś dnia spytała go: "Jeżeli ten nowy, skuteczny pomysł sprawdził się i można go stosować w tak różnych dziedzinach, jak odlewanie stali i fabryka butów, to dla- 170 PRAKTYCZNOŚĆ czego nie można go spróbować również w domu?"35 Zapoznał ją ze swymi kolegami i zaczęła odwiedzać fabryki i biura, w których zastosowano ich usprawnienia. Większość z tego, co zobaczyła, uznała za przydatne. Właściwa wysokość powierzchni, na których się pracuje bez schylania, odpowiednie umieszczenie narzędzi i maszyn, żeby unikać zmęczenia, organizacja pracy zgodnie z założonym planem - były to wszystko dobrze jej znane problemy. Zaczęła obserwować swoje własne sposoby pracy i przyjaciółek. Mierzyła czas, robiła notatki, fotografowała kobiety przy pracy. W rezultacie przebudowała swoją kuchnię i stwierdziła, że jest w stanie domową robotę wykonywać szybciej i z mniejszym wysiłkiem. Gdyby to było tylko jej hobby, to na tym by się pewnie skończyło, ale podobnie jak panie Beecher i Richards, pani Frederick była upartą nauczycielką i nie miała zamiaru swojej wiedzy zatrzymywać tylko dla siebie. W 1912 roku napisała dla magazynu "The Ladies' Home Journal" ("Magazyn Domowy dla Pań") cztery artykuły pod wspólnym tytułem "Nowe gospodarowanie w domu", które wyszły potem w książce36. W swoim domu na Long Is-land założyła "Praktyczną kuchnię eksperymentalną", gdzie sprawdzała i oceniała działanie narzędzi i przyrządów. Trzy lata później napisała Household Engineering, książkę pomyślaną jako korespondencyjny kurs gospodarowania dla kobiet. Za pomocą wykresów i wielu fotografii pokazała w niej, jak usprawnić wszystkie domowe czynności - gotowanie, pranie, sprzątanie, załatwianie sprawunków i układanie budżetu. Było to połączenie traktatu, poradnika konsumenta i podręcznika typu "zrób to sam". W tym samym roku, w którym wyszło "Zastosowanie inżynierii w gospodarstwie domowym", Mary Pattison napisała The Prin-ciples of Domestic Engineering. Chociaż nic nie wskazuje na to, żeby autorki były w jakimkolwiek kontakcie, doszły w podobny sposób do podobnych wniosków. Będąc pod osobistym wpływem Frede-ricka Winslowa Taylora (który napisał wstęp do jej książki i posu- 35 Ch. Frederick, op. di., s. 8. 36 Ch. Frederick, Naukowa organizacja w gospodarstwie domowym, przeł. M. Roma-nowa, Warszawa 1926. 171 PRAKTYCZNOŚĆ nął się do porównania autorki z Leonardem da Vinci i Newtonem), Mary Pattison spędziła szereg lat, stosując metodę Taylora, na bezpośredniej obserwacji, pomiarach i analizie zajęć domowych. Założyła też w Kolonii w stanie New Jersey Eksperymentalną Stację Gospodarowania w Domu. Przedmowę do "Zastosowania inżynierii w gospodarstwie domowym" napisał inny utalentowany inżynier, Frank Gilbreth, który bardzo serio interesował się domowym zarządzaniem. Przy swoich technicznych poszukiwaniach współpracował z żoną Lillian, psychologiem z zawodu, i naturalne było, że - jak ona to nieco lirycznie opisała - "kiedy przyszło do urządzania własnej rodziny, starał się stosować praktyki i zasady, które uczyniły jego własne życie przygodą i poszukiwaniem"37. Ponieważ Gilbrethowie mieli dużą rodzinę, ich działalność nie była przedsięwzięciem czysto akademickim; wyniki tych eksperymentów, przeprowadzonych na samych sobie, Lillian Gilbreth opisała w książkach - The Home Maker and Her }ob ("Pani domu i jej obowiązki") i Management in the Home ("Zarządzanie domem"). Niektóre z tych propozycji domowych inżynierów robią teraz wrażenie trochę pedantycznych i sztucznych. Można się zastanawiać, na przykład, ile pań domu naprawdę opracowywało wyczerpujące notatki, minuta po minucie, na temat swoich zajęć dziennych, albo przygotowywało dla siebie spisy przedmiotów do sprzątania. Albo miało w Kartotekach dokładną listę rzeczy znajdujących się w domu (pomyśleć tylko, ile domowi inżynierowie mogliby zdziałać, gdyby istniały wtedy komputery osobiste!). Albo obliczało z góry korzyści z oszczędności przed zakupieniem każdego najtańszego drobiazgu do domu. Wydaje się, że bardzo niewiele. Ale nie przekreśla to sukcesu tego, co było początkowo tylko ćwiczeniem w masowej edukacji. Niezwykle szybko komfort-jako-praktyczność zakorzenił się w domu. Inżynierowie wiktoriańscy musieli się dobrze napocić, żeby przekonać społeczeństwo do swoich pomysłów na temat wentylacji i urządzeń higienicznych, natomiast rzecznikom domowego 37 L. Gilbreth, Limng with Our Children, New York 1928, s. XI. 172 PRAKTYCZNOŚĆ zarządzania poszło zupełnie łatwo. Książki pani Frederick cieszyły się dużą popularnością, a jej artykuły w "Magazynie Domowym dla Pań" były bardzo poczytne; w końcu stała się "redaktorką od porad domowych". Lillian Gilbreth została wynajęta przez fabrykantów urządzeń domowych jako spec od przeprowadzania studiów nad lepszym rozplanowaniem kuchni. Catherine Beecher domagała się, żeby "domową ekonomię" uczynić przedmiotem nauczania. We wczesnych latach XX wieku zaczęto prowadzić wykłady na ten temat w wielu uczelniach i na uniwersytetach. W MIT* robiła to Ellen Richards, a na Uniwersytecie Columbia - Balderston. Czy to "szowinizm" uznać, że sukces domowej inżynierii jest w wielkiej mierze zasługą kobiet? Kto inny poznał ten problem tak blisko i tak bezpośrednio? Kto inny zabrałby się do tego tematu w tak prosty i praktyczny sposób? Oczywiście, te pionierki podniesienia praktyczności w domu - Lillian Gilbreth, Christine Frederick i ich prekursorka, Catherine Beecher - były to kobiety wybitne**. Ale na pewno nie były same. Jeszcze wiele innych książek ukazuje się później - wszystkie pisane przez kobiety. Tytuły mówią same za siebie: The Business of the Household ("Prowadzenie domu"), The Business of Being a Woman ("Zadania kobiet"), The Home and Its Management ("Dom i zarządzanie nim"). Czy ruch na rzecz skuteczniejszych działań w domu zakłada, że miejsce kobiety jest w domu? Niewątpliwie; nie miał on zamiaru oddzielać się od realiów swoich czasów i wcale mu o to nie chodziło. Nie może być jednak osądzany w kategoriach "co mogłoby być", ale co było przedtem... i co nastąpiło. Skrócenie czasu potrzebnego do sprzątania, gotowania czy prania mogłoby wkrótce uwolnić kobiety, raz na zawsze, od ich izolacji w domu. To, * Massachusetts Institute of Technology - przyp. tłum. ** Catherine Beecher, która napisała szereg książek, założyła także pierwszą uczelnię dla kobiet w Hartford w 1821 roku. Lillian Gilbreth nie tylko była w życiu zawodowym inżynierem przemysłowym, konsultancką i pisarką, ale wychowała dwanaścioro dzieci. Christine Frederick pisała i wykładała na temat spraw konsumentów w latach dwudziestych i trzydziestych, ale to nie wszystko; założyła Reklamę Kobiet Amerykańskich po tym, jak nie przyjęto jej do wyłącznie męskiego Klubu Reklamowego. 173 PRAKTYCZNOŚĆ że Catherine Beecher i Christine Frederick nie to miały na myśli, nie zmienia rezultatu. Rzeczywiście, bieg spraw w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat dowiódł słuszności ich przemyśleń o domowym komforcie. Dom w dalszym ciągu pozostaje miejscem, w którym jest sporo roboty; zwiększona ilość pracujących matek - a także podział pracy między męża i żonę - nic tutaj nie zmieniło. Bardzo wiele aspektów dzisiejszego życia domowego, które przyjmujemy za coś samo przez się zrozumiałego, miało swój początek w tamtym okresie - dom niewielkich rozmiarów, blat do pracy właściwej wysokości, rozkład podstawowych urządzeń, oszczędzający dodatkowego dreptania, rozsądne przechowywanie produktów. Każdy kto teraz wygodnie pracuje przy kontuarze kuchennym czy wyjmuje naczynia z maszyny do zmywania i bez trudu ustawia je na powieszonej z sensem półce, czy odkurza dom w godzinę, a nie w cały dzień, zawdzięcza coś domowym inżynierom. 174 Rozdział 8 Styl i treść , Dom jest maszyną do mieszkania... : ; fotel jest maszyną do siedzenia . i tak dalej. Le Corbusier Towards a New Architecture Mogłoby się wydawać, że rozliczne wynalazki, powstałe na przełomie wieków, które przyczyniły się do większego komfortu w domu, wpłyną na jego wygląd. Tymczasem nic podobnego nie nastąpiło. Nawet w miarę tego, jak dom był coraz lepiej zorganizowany - jeśli chodzi o pracę w nim i mimo wzrastającej liczby potrzebnych do tego urządzeń - jego wnętrze pozostało mniej więcej takie same. Nie oznacza to, że nic w ogóle nie uległo zmianom, ale zależały one od mody i gustów, a nie od technologii. Chociaż są dowody na to, że - na przykład - lampy gazowe, a potem elektryczne wpłynęły na wygląd pokoi, to jaśniejsze wnętrza weszły w modę nie z powodów technologicznych, lecz dzięki propozycjom projektantów skandynawskich, które miały więcej wspólnego z wrażliwością na światło słoneczne niż z elektrycznością. Równie trudno czym innym niż modą wytłumaczyć nagłe powodzenie bieli, lansowanej przez dekoratorki wnętrz, Syrie Maugham i Elsie de Wolfe. Nie ma powodu, żeby było inaczej. To wymysł współczesny, że maszyny albo domy z maszynami wewnątrz mają wyglądać inaczej 175 STYL I TREŚĆ niż ich poprzedniczki i poprzednicy z epoki preindustrialnej. Sformułowanie "forma idzie za funkcją" (którego autorem jest architekt amerykański: Louis Sullivan) było tak często cytowane, iż w końcu zapomniano, że to nie prawo, a slogan. W dodatku zupełnie nie potwierdziło się w XIX wieku. Architekci epoki wiktoriańskiej, skądinąd utalentowani inżynierowie, którzy byli bardzo za postępem, nigdy nie odczuwali potrzeby rozwijania "estetyki inżynieryjnej". Parowce, pociągi i tramwaje - wynalazki epokowe - miały wnętrza całkiem swojskie, dobrze wszystkim znane. Sala recepcyjna na dużym statku przypominała apartament u Ritza. Przedział w pociągu pomyślany był jak salonik: bogaci biznesmeni mieli własne wagony, z wnętrzami wyglądającymi jak palarnie, całe w palmach, boazeriach z wygodnymi fotelami i draperiami zdobnymi w chwo-sty. Tramwaje przybierały styl i ornamentykę dyliżansów konnych. Chociaż ogólnie zachwycano się strzelistością Crystal Pałace Pa-xtona i stosowano nawet we własnych domach elementy z lanego żelaza czy przeszklone cieplarnie, takie użytkowe konstrukcje nie miały wpływu na resztę domu. Nie przyszło wtedy żadnemu architektowi do głowy - nastąpiło to na początku XX wieku - by stawiać całe budynki ze szkła. Panowało wówczas przekonanie, że wygląd domu - zarówno wewnątrz, jak i z zewnątrz - powinien być "z epoki". Oczywiście nie było to wtedy większym anachronizmem niż dziś noszenie krawata (potomka jedwabnego przewiązania z XVII wieku). Ani nie było też oznaką specjalnego zainteresowania historią. Osiemnasto-wieczny klasycyzm (tłumaczony jako prawdziwe zainteresowanie przeszłością) zastępowano przez różne inne style. I tak po roku 1820 pokoje mogły być urządzone w stylu neorokoko, neogrec-kim, neogotyckim czy neo-jaki-kto-chciał. Prowadziło to niewątpliwie do eklektyzmu, który bolał purystów, ale pozwalał architektom z wyobraźnią i dekoratorom wnętrz - a były to obecnie dwa różne zawody - kształtować, interpretować, a nawet łączyć rozmaite style. Pewien historyk podkreśla różnice między wznowieniami "twórczymi" i "historycznymi", które współistniały w XIX wieku1. W. Seale, op. cit., s. 15. 176 STYL I TREŚĆ Wznowienia twórcze nie były stosowane z historyczną dokładnością, wprowadzały tylko tradycyjne motywy i formy często w niezwykle oryginalny sposób. Tak zwany "francuski antyk", bardzo popularny w Ameryce przed wojną secesyjną to aglomerat stylów trzech ludwików, łączonych zupełnie dowolnie. Natomiast wznowienia historyczne miały ambicje, żeby mniej lub bardziej wiernie odtwarzać jakiś historyczny styl. Opierały się na solidnych studiach przeszłości i odzwierciedlały nie tylko uznanie dla dawnego umeblowania, ale dla wszystkiego, co dotyczyło danego okresu. Wznowienia stylu kolonialnego w latach siedemdziesiątych zeszłego wieku i georgiańskiego w początkach naszego miały charakter historyczny. Ale przyszły później i były rzadkością; natomiast najwcześniejsze wznowienia - jak neogotyckie - usiłowały być twórcze. Wprowadzanie zmian ułatwiał bardzo fakt, że dziewiętnastowieczne wznowienia były przeważnie twórcze, a nie historyczne. Ponieważ forma nie musiała iść za funkcją - tylko za tradycją, i to luźno - nie istniała trudność z instalowaniem w domu takich urządzeń, jak lampy gazowe czy elektryczne. Albo pasowały do znanych kształtów - stąd gazowe i elektryczne świeczniki - albo, jeśli nie było to możliwe, traktowano je w sposób "tradycyjny". Łatwo dawało się to osiągnąć, ponieważ nie było konieczności ścisłego trzymania się historycznych wzorów. Parę ozdóbek tu, nieco inkrustowanych kwiatków ówdzie i rura wentylacyjna lub wanna wkomponowywały się bez trudu w wystrój pokoju. Można szydzić ze sposobu, w jaki epoka wiktoriańska dostosowywała nowe urządzenia do dawnego niemechanicznego smaku - to główny temat wielu książek o przemysłowym projektowaniu. Ale właśnie brak jakiejkolwiek sprzeczności między tradycją a innowacjami był odpowiedzialny za szybkość zmian w tym okresie. Ozdobne lampy naftowe, gazowe świeczniki i podsufitowe, bogato dekorowane wentylatory, tak wysoko cenione przez dzisiejszych kolekcjonerów, są wspomnieniem tego, jak bezskutecznie - a często z wdziękiem -żeniono nowe ze starym. Jaki by nie był wynalazek czy innowacja, ludzie wiktoriańscy dobrze się z nim w domu czuli. 177 STYL I TREŚĆ Ale istniały też pewne trudności ze stylami. Pokój urządzony na wzór rzymski miał obowiązek wyglądać okazale, w sposób dekadencki i cesarski; natomiast w neogotyckim winien panować nastrój smętnego zamyślenia i melancholii. A z drugiej strony, domy bez służby wymagały przede wszystkim zredukowania wielkości pokojów. Ponieważ większość historycznych stylów przeznaczona była dla dużych domów - raczej pałaców - nie zawsze z łatwością przychodziło zastosować je do mniejszych domów, budowanych pod koniec wieku dla ludzi średnio zamożnych. Niewiele z tych stylów pasowało do dekoracji w małych pokojach. Nawet budu-ary i saloniki Ludwika XIV wymagały trochę wolnej przestrzeni; meble rokokowe były przeznaczone do nie zastawionego, rozległego pomieszczenia. Mimo to, niektórzy starali się urządzać swoje skromne domy w wielkim stylu; zazwyczaj nie osiągano zamierzonego efektu i rezultat był nieco komiczny. Łazienka w stylu rzymskim lub wielkopańska jadalnia robiły wrażenie raczej żałosnej karykatury oryginału. Trudności z adaptowaniem historycznych stylów do małych domów nie ograniczały się do dekoracji wnętrz. Konieczność uzyskiwania symetrii, charakterystycznej dla planu neoklasycznego, na niewielkiej przestrzeni, stwarzała problemy nawet dla najlepszych architektów. Jeśli nie było dosyć pokoi, przepadał wymagany efekt przestrzenny; a jeśli pokoje miały nieregularne kształty i były zaprojektowane z rozsądkiem, a nie dla efektu, niemożliwe wręcz było rozplanować je we właściwy, klasyczny sposób. Formalność planu georgiańskiego też nie przystawała do bardziej swobodnego sposobu życia. Potrzebny był teraz styl "domowy", na mniejszą skalę. Siedemnastowieczni Holendrzy budowali małe domy, przytulne i wygodne zarazem, i gdyby nastąpiło "wznowienie holenderskie", doskonale by załatwiło sprawę. Rozwiązanie takie nadeszło, około 1870 roku pojawił się nowy styl - Queen Annę - inny, ale powiązany z osiemnastowiecznymi i dający możliwości rozwoju małego, wygodnego domu, w którym można się było obejść bez służby. Inicjatorem i propagatorem stylu Queen Annę był ten sam J. J. Stevenson, który wcześniej napisał praktyczny poradnik Ar- 178 STYL I TREŚĆ chitektum domów. Stevenson wiedział, że oba style, zarówno neogo-tycki, jak i neorzymski są nie do zastosowania - szukał czegoś bardziej odpowiedniego dla małych domów. Swoje propozycje opierał w sposób zupełnie luźny na projektach angielskich z XVII wieku. Jego domy były budowane z czerwonej cegły, nie tynkowano ich i nie miały na fasadach żadnych klasycznych detali, co nie oznacza, że były nudne, urozmaicały je bowiem różnorodne okna, okienka mansardowe, kominy, okiennice, wykusze porozmieszczane w nieregularny sposób, nie pretendujące do symetrii. Stevenson mianował ten styl "klasycyzmem niezależnym", ale nazwa ta nigdy się nie przyjęła. Natomiast zaczął być znany jako Queen Annę (królowa ta panowała w latach 1702-1714) - nie było to określenie ściśle historyczne, ale też i nie był to historyczny styl. W tym leży jego urok; najczęściej używane słowa do opisywania tak budowanych domów to "uroczy" i "malowniczy", przymioty, które wkrótce uczyniły go atrakcyjnym dla szerokich kręgów ludzi. Wnętrza tych domów urządzano z niewielkim nabożeństwem dla historycznej ścisłości. W domu Stevensona, noszącym nazwę "Red House", meble współczesne były przemieszane z Chippena-dale'owskimi, rokokowymi i holenderskimi z XVIII wieku. Intencją wnętrz Queen Annę było osiągnięcie efektu malowniczości za pomocą przemieszania mebli osiemnaste- i dziewiętnastowiecznych w sposób możliwie "artystyczny". W tym sensie przedstawiały one "harmonię nie tyle stylu, co traktowania"2. Dawało to w rezultacie wnętrza dość zatłoczone, ale również znacznie swobodniejsze niż przy niewolniczym trzymaniu się bardziej historycznych stylów. Inną korzyść stanowił brak ścisłych przepisów w planowaniu. Ponieważ podziwiano nieregularność, pokoje można było planować w zależności od zajęć, jakie się w nich miały odbywać, mogły przybierać różne kształty i wymiary i być aranżowane w rozmaity sposób, a ich wysokość też mogła być różna. Kąciki przy kominkach, siedzenia we wnękach okiennych i alkowy wzmagały atmosferę przytulności i ciepła. Nie ma to wcale znaczyć, że styl Queen Annę był funkcjonalny - miał głównie aspiracje estetyczne M. Girouard, Sweetness and Light, s. 130. 179 STYL I TREŚĆ - ale - chcąc nie chcąc - ułatwiał planowanie mniejszych i wygodniejszych domów. Przypadkowo także wnętrza stały się jaśniejsze niż w przeszłości, ponieważ główną, architektoniczną cechą domu w tym stylu była mnogość pomalowanych na biało okien z małymi szybkami. W Ameryce równolegle do stylu Queen Annę powstał inny styl, który historyk Yincent Scully nazwał "gontowym". Pod wpływem wczesnokolonialnego budownictwa styl gontowy przyjął się i rozwinął w wielu rezydencjach na wschodnim wybrzeżu dzięki nowojorskiej spółce architektonicznej McKim, Mead i White. Domy przez nich budowane przyjęły wiele cech stylu Queen Annę - nieregularne szczyty, wykusze i okna, jak również portyki - ale były przeważnie budowane z drewna i kryte gontami. Chociaż początkowo używano stylu gontowego do budowy dużych domów, słownictwo okazało się tutaj bardzo giętkie i poszczególne elementy tego stylu nadawały się również do domów małych, np. do wakacyjnych domków na Cape Cod. Z czasem w ogóle przestał być stylem i stał się amerykańskim sposobem na budowanie małych, podmiejskich domów, bardziej lub mniej ozdobnych w zależności od budżetu, z gontami lub bez, czasami ciekawie rozwiązanych (jeśli projektowane były przez młodego Franka Lloyda Wrighta) i na szczęście przeważnie zwyczajnych i prostych. Wraz z rozpowszechnieniem się stylów Queen Annę i gontowego rozwiązany został problem urządzania małych, przyjemnych domów. Dom w Chicago, którego ilustrację zamieściła Chri-stine Frederick w swojej książce Household Engineering, był odmianą stylu gontowego, a rozplanowywano go swobodnie, pozwalając na pokoje o dowolnych wymiarach, zależnie od funkcji i potrzeb. Kąciki, alkowy, nieregularnie umieszczone portyki i okna rozmaitych kształtów i wymiarów, to wszystko stanowiło pozostałość po Queen Annę, przepuszczone przez filtr amerykańskiego rozsądku. Domy w tym okresie planowano tak, żeby mogły korzystać ze wszystkich udogodnień technologicznych. A jednocześnie ich wnętrza nie różniły się zasadniczo od poprzednich. Niektóre pomieszczenia zmieniły się - kuchnia i łazienka przede wszystkim - ale living-room 180 STYL I TREŚĆ zachował swoje ciepło i przytulność, do których ludzie już się przyzwyczaili. Kominki przestały być funkcjonalną koniecznością, teraz symbolizowały ognisko domowe. Elementy historyczne uprościły się - mało kogo było na nie stać - ale ich ślady pozostały. Klasyczne kolumny wspierały portyki, boazerie zbliżone do georgiańskich zapewniały elegancki wygląd jadalniom, ozdobne kinkiety oświetlały hali. Chociaż pokoje były o wiele mniejsze, poczucie komfortu istniało z powodu zaadaptowania elementów z siedemnastowiecznych domów wiejskich: siedzeń we wnękach okiennych, okien wykuszowych, oszklonych wewnętrznych drzwi - które radośnie współegzystowały ze światłem elektrycznym, centralnym ogrzewaniem i ciągle wzrastającą ilością nowych urządzeń. Jesteśmy już bardzo niedaleko do domu współczesnego. Aż do początku XX wieku historia komfortu to powolna ewolucja. Nie przerwało jej nawet wynalezienie elektryczności i "naukowego" zarządzania gospodarstwem domowym. Udało się jej przeżyć zniknięcie służby i powrót do małego, rodzinnego domu. Okazała się dostatecznie sprężysta, by przyjąć nie tylko nowe technologie, ale i nowy styl życia. Ale ta zgodna równowaga między innowacjami a tradycją była bliska zachwiania z powodu ciosu wymierzonego w rozwój domowego komfortu, który mógł drastycznie zmienić wygląd wnętrz mieszkalnych. Światowa Wystawa Sztuk Zdobniczych i Nowoczesnego Przemysłu otwarta w centrum Paryża latem 1925 roku była wielkim, trwającym sześć miesięcy, wydarzeniem. W przeciwieństwie do wcześniejszych międzynarodowych wystaw, skupiła się przede wszystkim na sztukach dekoracyjnych i pokazała ostatnie osiągnięcia w meblarstwie i dekoracji wnętrz. Wzięło w niej udział ponad siedemnaście państw europejskich, a także Japonia, Turcja i Związek Sowiecki. Tylko Niemcy i Stany Zjednoczone świeciły nieobecnością (Niemcy z powodów politycznych, Ameryka z niewyjaśnionych). Po raz pierwszy (i ostatni) wystrój wnętrza zaprzątał uwagę 181 STYL I TREŚĆ tak wielkiej międzynarodowej wystawy. Nie został na niej pokazany żaden znaczący budynek - ani Crystal Pałace, ani Wieża Eif-fla. Zamiast tego na trzydziestohektarowej powierzchni ciągnącej się od Inwalidów przez Sekwanę aż do Grand Palais postawiono prawie dwieście pawilonów. Zadaniem wystawy było przywrócenie Francji prestiżu jako liderowi dekoracji wnętrz - zabrać to przewodnictwo Austrii. Jako dodatek do pawilonów, reprezentujących każdy kraj, dostawiono inne, wzniesione przez sławnych fabrykantów i wielkie francuskie domy towarowe. Można było tam obejrzeć urządzone pokoje, meble, ceramikę, szkło, ozdobne tkaniny, kilimy, tapety i metaloplastykę. Gwiazdami tego "show" byli niewątpliwie francuscy ensem-bliers - wyrażenie używane do określenia dekoratora-mistrza, kogoś w rodzaju couturier od wnętrz. Najsłynniejszym był Jacques-Emile Ruhlmann, projektant mebli i fabrykant zarazem. Posiadał on swój własny pawilon - Hotel du Collectionneur - zrobiony na podobieństwo domu bogatego kolekcjonera sztuki. Wszystko tu było nowoczesne, wykonane przez najznakomitszych francuskich artystów i rzemieślników, których obrazy, rzeźby, żyrandole, przedmioty z kutego żelaza zostały przemieszane z meblami projektowanymi przez Ruhlmanna i tworzyły elegancką całość. Do głównego salonu, w kolorach purpurowym i błękitnym, światło wpadało przez wysokie okna otoczone po bokach draperiami z przezroczystej tkaniny. Od sufitu zwisał ogromny, dominujący nad całością żyrandol w kształcie bębna, ozdobiony szklanymi wisiorkami; nad kominkiem z marmuru w kolorze brzoskwiniowym umieszczony był wielki obraz pędzla Jeana Dupasa - Papugi - których szarość, czerń i błękit plus odrobina ostrej zieleni przyciągały wzrok. Krzesła i kanapy obito tkaninami Beauvais. Ciemny heban z Macassar został złagodzony inkrustowaniem kością słoniową i srebrnym brązem, które, wraz z tu i ówdzie zastosowanym złotem odbijały światło, połyskując w tym dość surowym pokoju. Pawilon Ruhlmanna został przez wielu uznany za wzór nowoczesnego projektowania i kiedy wybrane eksponaty z Wystawy przyjechały w następnym roku do Stanów Zjednoczonych i pokaz ich został udostępniony 182 STYL I TREŚĆ publiczności w Metropolitan Muzeum w Nowym Jorku (a potem w ośmiu innych większych miastach), Dom Kolekcjonera stał się ośrodkiem powszechnego zainteresowania*. Pokazane na wystawie pokoje były hymnem na cześć bogactwa i ucztą wzrokową. Oto opis damskiej sypialni, zaprojektowanej przez Maurice'a Dufrene'a, jednego z ensembliers, który pracował dla eleganckiego paryskiego domu towarowego, Galeries Lafayette. Napisany został przez angielskiego dziennikarza, najwyraźniej urzeczonego urodą tego wnętrza: "Architekt rozjaśnił ten wspaniały pokój umieszczonym w suficie owalnym wgłębieniem, w którym rysunek tworzą przeplatające się, bladopłowe linie. A jeszcze śmielszym pomysłem jest świetlisty ornament, wijący się faliście w czyste, miękkie łuki wokół ogromnego, kolistego lustra nad łóżkiem. Ten chambre de damę to prawdziwy triumf wdzięczności, harmonijnych wygięć, wśród których oko wędruje z rozkoszą, aż nie spocznie na podium, umieszczonym w głębi alkowy. Jest ona otoczona błyszczącymi, promieniującymi kawałkami srebra, stanowiącymi kwintesencję kobiecości, przenikającej cały ten pokój. Ach! Jakże mogłem nie wspomnieć o wielkiej skórze białego niedźwiedzia, przykrywającej połowę podłogi? Gruby srebrny sznur z chwostami opleciony jest wokół pyska. Można sobie wyobrazić prześliczne nóżki madame w kolorze kości słoniowej z odcieniem różu, zanurzające się miękko i wdzięcznie w biel tego wspaniałego futra!"3 Bez względu na to, czy chodziło o podniecający buduar Dufrene'a, czy o bardziej serio pomyślaną czarno-złotą bibliotekę Paula Follota, francuskie wnętrza miały ten sam zadziwiający styl, który pewien historyk opisał jako jazz-modern i który potem swoją nazwę - Art Deco - zawdzięczał samej Wystawie. Art Deco był ostatnim ze stylów twórczych, każdy z nich miał mniej ambicji historycznych niż poprzedni. Ruch Sztuki i Rzemiosła w Anglii rozpoczął swoją działalność od narodzin stylu zwanego * Objazdowa wystawa miała silny - i trwały - wpływ na amerykańską architekturę wnętrz; wnętrze Radio City Musie Hali w Nowym Jorku, ukończone w 1933 roku, bardzo przypomina salon Ruhlmanna. 3 V. Blake, Modern Decoratwe Art, w: "Architectural Review" 58 (1925) nr 344, s. 27. 183 STYL I TREŚĆ wieśniaczym, który - podobnie jak Queen Annę - opierał się na wcześniejszej architekturze małych domów, natomiast jeśli chodzi o wnętrza, był bardziej niezależny i oryginalny. Z niego wyrósł jeszcze bardziej twórczy Art Nouveau (secesja). Choć sygnały tego stylu pojawiły się już wcześniej w Anglii i Ameryce, narodził się w Brukseli, był twórczy, bardzo charakterystyczny i nie poddawał się wpływom historycznym. W czasie swojego krótkiego żywota -trwał niecałą dekadę, od 1892 do 1900 roku - stał się modny w całej Europie, gdzie przybierał rozmaite nazwy: Jugendstil, Wolność, ii stile floreale i Moderna. Był to styl nadający się przede wszystkim do w n ę t r z; pokoje secesyjne zdobiono wijącą się ornamentyką, która bazowała na formach wziętych z natury, pełną harmonii, pozbawioną nieładu, jednolitą w meblach, tkaninach i dywanach. Przyczyny nagłego zgonu secesji są niejasne. Może szybko znużyła ludzi jej ekstrawagancja, może była tak doskonała i całkowicie wykończona, że nie istniała możliwość ulepszenia jej? A może "powiew dekadencji" (sformułowanie Fraza), który niosła, skazał ją na to od samego zarania? Jakby nie było, secesja ułatwiła dalsze eksperymentowanie i uniemożliwiła - tak się w każdym razie wydawało - nawrót do stylów historycznych. W swojej końcowej odmianie w Wiedniu, gdzie znano ją właśnie jako secesję, straciła wiele ze swojego kwiecistego charakteru i dzięki takim twórcom jak Josef Hoff-mann nabrała wyglądu bardziej geometrycznego i abstrakcyjnego. Styl Art Deco przyciągnął uwagę ludzi na Światowej Wystawie, ale narodził się wcześniej. Pierwszą jego jaskółką był przyjazd w 1909 roku do Paryża Siergieja Diagilewa z rosyjskim baletem. Muzyka Rimskiego-Korsakowa i taniec Niżyńskiego miały elektryzujący wpływ na publiczność paryską, ale równie wielkie wrażenie zrobiły zmysłowe dekoracje i kostiumy Lwa Baksta. Były egzotyczne, oszałamiające i całkiem różne od tego, do czego paryżanie przywykli. Pod wpływem baletu Szeherezada najsławniejsi projektanci, tacy jak Paul Poiret, zaczęli promować turbany z piórami, kolorowe pończochy, tureckie pantalony i inne wschodnie elementy mody. Ten new look, niezwykle seksowny i fascynujący, stał się ogromnym sukcesem. Na miejsce obfitych fałd z Belle Epoąue weszły wąskie, układane spódniczki, a zamiast gorsetów lansowano 184 STYL I TREŚĆ proste, koktajlowe sukienki (z czasem bardzo krótkie) i małe biusty. Jak to często bywało w przeszłości, stroje wpłynęły na wystrój wnętrz. Złote lamy wymagały odpowiedniego tła - ani osobliwy styl wieśniaczy, ani wyszukana wiedeńska secesja nie spełniały tego zadania. Luźniejsze i prostsze ubrania powodowały przybieranie swobodniejszych póz; ludzie siadywali teraz na wzór wschodni na stosach miękkich poduszek. W 1911 roku Poiret otworzył własny magazyn z dekoracjami wnętrz - wyprzedzając Ralpha Laurena o ponad pół wieku - i wprowadził do wnętrz coś z luksusowej ociężałości swoich kostiumów. Narodził się Art Deco. Po I wojnie światowej, w burzliwej atmosferze lat dwudziestych, Art Deco zakwitł i zaczął niepodzielnie panować w Paryżu. Nierozłączny z tym miastem był zapaszek grzechu, który teraz jeszcze się wzmógł. Nadal ulegał wpływom tańca, ale teraz były to rewie kabaretowe Josephine Baker, gorące tanga i Black Bot-tom. Mieszkania w stylu Art Deco - moda nań przyjęła się tylko w miastach, stąd jego połyskliwa agresywność - uległy również wpływom afrykańskim i ozdabiane były skórami lampartów i zebr, a także przedmiotami z drewna tropikalnego. Około 1925 roku zaczęto uważać, przynajmniej we Francji, że komfortowe wnętrza mogą być projektowane bez żadnych na-wiązywań do przeszłości. Twórcy wystawy paryskiej kategorycznie twierdzili, że nie należy sięgać do żadnych historycznych wzorów - wszystko powinno być "nowe i nowoczesne". Zaprojektowany dwadzieścia pięć lat wcześniej na ówczesną wystawę wnętrz Grand Palais trzeba było zmienić, żeby ukryć jego neoklasyczny wystrój. Ale modernizm Ruhlmanna i Dufrene'a nie stworzył zaprzeczenia przeszłości. Przyjemność i komfort nadal miały swoje oczywiste znaczenie. Rzemiosło i bogate tkaniny w dalszym ciągu zajmowały czołową pozycję w ich pracy, tak jak zdobnictwo, tyle że były teraz geometryczne zamiast figuratywnych. Elementy z przeszłości istniały nieprzerwanie - świeczniki, fryzy, ozdobne płaszczyzny ścian - ale zostały przerobione zgodnie z nową, inną estetyką. Nie był też Art Deco obojętny na technologię. Światło stanowiło prawdziwego konika ensembliers. Eileen Gray zaprojektowała dla Suzanne Tal-bot, właścicielki domu mody, apartament, w którym podłoga była 185 STYL I TREŚĆ z matowego, posrebrzanego szkła, podświetlona od spodu. Palarnia bez okien projektu Jacques'a Dunanda, pokazana na Wystawie, miała posrebrzany sufit w stropie, w którym ukryte były zarówno lampy, jak i wentylacja. Dekorator i inżynier, Pierre Chareau, który trzy lata później wybudował słynny szklany dom, Maison de Verre, zaprezentował gabinet-bibliotekę z kopułą z drewna palmowego, którą w nocy można było rozsunąć i ukazywał się oświetlony sufit, składający się z kilku warstw grubego, białego szkła. Inny pomysłowy projektant, Robert Mallet-Stevens, również użył kolorowych szkieł - szaro-zielonych - do rozproszenia i do zabarwienia światła. Bardziej niż jakikolwiek styl tego okresu, Art Deco wykazał estetyczne zrozumienie dla nowoczesnych materiałów i wynalazków; jego twórcy z radością korzystali z technologii. Dzięki wystawie paryskiej wielka ilość ludzi zapoznała się z Art Deco. Podobnie jak Queen Annę, ten nowy styl też nie miał pretensji do uczoności i cieszył się ogólną aprobatą, nie chcieli go tylko artyści awangardy i intelektualiści, jak również tradycjonaliści: "To nie dla wielbicieli klonu i sosny - zastrzegała amerykańska dziennikarka - nie dla walczących o bawełnę i włosie końskie. Nie sposób sobie wyobrazić czegoś bardziej obcego stylowi kolonialnemu"4. Jedną z atrakcji Art Deco była niewątpliwie atmosfera świetności, jaka go otaczała. Głównymi orędownikami nowego stylu byli bogaci couturiers, tacy jak Jacąues Doucet, Jeanne Lanvin i Talbot. Mogli sobie pozwolić na la*mpy z żyłkowanego alabastru, jadalnie obite lapis-lazuli lub meble intarsjowane szagrynem i drewnem amboynowym - wszystko to można było podziwiać na Wystawie. Chociaż paru krytyków szemrało o tym "otwartym wyzwaniu dla klas uprzywilejowanych", większość ludzi, w tym większość publiczności, zaaprobowała ten bogaty styl na własnych warunkach. Wojna, która miała być ostatnią, została przeżyta i zapomniana, powojenny dobrobyt rozkwitał i ten styl modnego jazzu wydawał się trafiać w dziesiątkę. Ogólnie uważano, że paryska wystawa odniosła ogromny sukces. Ten "najnowocześniejszy z nowoczesnych" F. L. Minnigerode, Italy and People Play Toto Once a Week, w: "New York Times Magazine", 25 X 1925, s. 15. 186 STYL I TREŚĆ styl był czasami dziwaczny, często egzotyczny, ale wszyscy zgadzali się, że ma przyszłość. Mimo że doceniano prace nawet tak awangardowych twórców, jak Chareau i Mallet-Stevensa, to zachwyt nad modernizmem miał swoje granice. "Chociaż hasłem jest Prostota i Racjonalizm -napisał pewien krytyk w piśmie "Architectural Record" ("Zapiski Architektoniczne") - efekt w wielu przypadkach jest zimny i ponury, a czasami wręcz niedorzeczny"5. Najbardziej kontrowersyjnym budynkiem na Wystawie był niewątpliwie pawilon sowiecki. Zaprojektowany został w manierze konstrukty wisty cznej, popieranej wówczas przez nowe, rewolucyjne państwo, a wykonany z nie pomalowanego drewna. Jego sztywny, drętwy, geometryczny wygląd szokował wielu ludzi, co było zresztą zamierzone. Krążyła (fałszywa skądinąd) plotka, że przez pomyłkę użyto do budowy pawilonu skrzyń, w których elementy przyjechały z Rosji6. W pewnej odległości od pawilonu sowieckiego jedno z niezliczonych, małych pism na temat sztuki, wychodzących w Paryżu, wynajęło teren pod budowę. Postawiony tam pawilon nazywał się Esprit Nouveau (Nowy Duch) - taka była nazwa pisma - i to o nim prawdopodobnie napisał krytycznie amerykański dziennikarz, że niektóre projekty posiadają "prozaiczną dosłowność kształtów kontenera chłodniczego"7. Nie było to żadnym pomówieniem, bo pawilon istotnie był zwykłym pudłem, pomalowanym na biało, urozmaiconym jedynie olbrzymimi sześciometrowymi literami EN na jednej ze ścian. Oficjalny katalog Wystawy nazwał go tylko "osobliwością" i zapewnił czytelników, iż mimo przedziwnego wyglądu nie pochodzi z żadnej obcej planety8 . Jeżeli chodzi o publiczność, to robiła wrażenie zupełnie nie zainteresowanej. "Dziwaczna słowiańska koncepcja" pawilonu rosyjskiego przyciągała uwagę, ale 5 W. Franklyn Paris, The International Exposition of Modern Industrial and Decorative Art in Paris, cz. H, General Features, "Architectural Record", 58 (1925) nr 4, s. 379. 6 Ibid. 7 Ibid., s. 376. 8 Encydopedie des Arts Decoratifs et Industriels Modernes au XXeme Siecle, t. H, Ar-chitecture, Paris 1925, s. 44-45. 187 STYL I TREŚĆ mało kto ze zwiedzających w pośpiechu rzucił okiem na Nowego Ducha. W żadnym z obszernych artykułów, które ukazywały się w architektonicznej prasie angielskiej i amerykańskiej, nie wspomniano o nim nawet słowem. Ale ten budynek, nie wart nawet skrytykowania, miał mieć w przyszłości większy wpływ na rozwój domu niż jego wychwalani, znakomici sąsiedzi. Pawilon zaprojektowali kuzyni Jeanneret, Charles-Edouard i Pierre. Pierwszy z nich, wydawca "Nowego Ducha", miał się stać lepiej znany pod niedawno przybranym pseudonimem literackim Le Corbusier. Dlaczego ten budynek, zaprojektowany przez człowieka, który dla wielu stał się najsławniejszym architektem XX wieku, został prawie nie dostrzeżony? Le Corbusier, urodzony w Szwajcarii, nie był zupełnie nieznany, mieszkał w Paryżu już od ośmiu lat. Wspólnie z malarzem Fernandem Legerem stworzyli nowy prąd w sztuce - puryzm - i chociaż mało budowali, ich idee zostały szeroko przedstawione opinii publicznej w jego piśmie, na kilku wystawach i ostatnio w książce Towards a New Architecture ("Ku nowej architekturze"). Ogólnie uznanym powodem obojętności na pawilon Nowy Duch, co zasugerował sam Le Corbusier, było, że to organizatorzy Wystawy skoncentrowali wysiłki, by pawilon został zbojkotowany*9. Prostszym wytłumaczeniem jest, że ludzie po prostu nie czuli pociągu do Nowego Ducha. Odwiedzający pawilon*znajdowali jego wnętrze równie gołe i nie wykończone, jak stronę zewnętrzną. Żadnych ozdób, draperii czy tapet. Nie było półki nad kominkiem, gdzie można by ustawić rodzinne fotografie ani boazerii w gabinecie. Brak wypolerowanego drewna, nie mówiąc już o lapis-lazuli. Dobór kolorów drętwy; przeważnie białe ściany, kontrastujące z niebieskim sufitem; * Le Corbusier skarżył się, że administracja ustawiła sześciometrowy płot wokół pawilonu, żeby go przysłonić. Niedawne badania wykazały, że nieszczęsny płot miał inne zadanie; z powodu w ostatniej chwili powstałych trudności finansowych, konstrukga Nowego Ducha zaczęła powstawać w nocy przed otwarciem Wystawy, a płot był potrzebny, aby zakryć brzydką konstrukq'ę dzieła, którego wykonanie trwało trzy miesiące. 9 S. Moos, Le Corbusier: Elements o/a Synthesis, Cambridge 1979, s. 339, przypis 55. 188 STYL I TREŚĆ jedna ze ścian w living-roomie pomalowana na brązowo; jaskrawo żółte półki sklepowe, służące do podziału pokoi. Efekt tego był wybitnie odpychający, wzmagały go jeszcze schody, wykonane z metalowych rurek, wyglądające jak przeniesione prosto z kotłowni na statku. Przemysłowa atmosfera widoczna też była w ramach okiennych, przypominających fabryczne, zrobionych nie z drewna, lecz ze stali. Powstały też pewne niezwykłe zmiany: kuchnia to najmniejsze pomieszczenie w domu, za to łazienka, jakby podwójna, prawie równie obszerna jak living-room, służyła do gimnastyki i miała całą jedną ścianę zbudowaną ze szklanych bloków. Jeszcze bardziej zdumiewało umeblowanie w pokojach. Nie tylko było go mało, ale jakby umyślnie nieatrakcyjne; parę niskich skórzanych foteli, zupełnie zwyczajne krzesła, takie jak bywają w tanich restauracjach, i stoły, a właściwie drewniane blaty, przymocowane do konstrukcji z rurek. W porównaniu z synkopami nowoczesnego jazzu, Nowy Duch wyglądał na pojedynczą nutkę, wykonaną na groszowym gwizdku. Bezbarwność tego wnętrza nie wynikała z oszczędności - aczkolwiek to też miało znaczenie - ale była zamierzona. Nie wzięto też sobie za cel zaszokowanie publiczności, chociaż przedstawiony w pawilonie pomysł Le Corbusiera wyburzenia centrum Paryża i wybudowania na tym miejscu szeregu sześćdziesięciopiętrowych wieżowców można by chyba uznać za monumentalny żart. Ale Nowy Duch nie był żartem. W ciągu następnych pięciu lat Le Corbusier wybudował szereg willi, których wnętrza ściśle przestrzegały recepty "chłodniczego kontenera" i faktycznie, jak przewidział pewien bystry francuski dziennikarz, idea, która zaledwie pięć lat temu wydawała się barbarzyńska, zaczęła teraz zyskiwać aprobatę10. Z czego składał się Nowy Duch? Przede wszystkim proponował kompletną rezygnację ze zdobnictwa. To znaczyło, oczywiście, rezygnację z ornamentów, charakterystycznych dla stylów historycznych, które Le Corbusier pogardliwie nazywał ludwikami 10 G. Besson, współczesny krytyk sztuki, cyt. w: ibid., s. 163. 189 STYL I TREŚĆ A, B i C. Ale także rezygnację z tak twórczzych wznowień, jak Sztuka i Rzemiosło czy secesja, a nawet z abstrakcyjnych dekoracji Art Deco. Oznaczałoby to raczej puste wnętrza, nieprawdaż? A cóż w tym złego? - zapytywał Le Corbusiier. Zawsze przecież można powiesić obraz na ścianie. Rzeczywiście, w pawilonie znajdowały S1ę obrazy wielu awangardowych malarzy - Picassa Grisa i Lipschitza. Chociaż Le Corbusier ubolewał :nad mieszczańskim zwyczajem kolekcjonowania mebli - wyśmiewał mieszkania nazywając je "labiryntami meblowymi" - musiał przyznać, że niektóre -stoły i krzesła - są potrzebne. Ale i na to znalazł lekarstwo- mieszkania Nowego Ducha nie będą miały mebli. Zamiast tego będą posiadały wyposażenie. "Dekoracją jest wyposażenie -napisał - piękne wyposażenie"11. Tylko stojące w rzędzie metalowe sklepowa szafki, przypominające gablotki, zostały zrobione specjalnie dla pawilonu przez fabrykanta mebli biurowych. Z braku pieniędzy i czasu, żeby zaprojektować coś specjalnego, Le Corbusier musiał wykorzystać meble robione przemysłowo. Mógł wybrać coś z gotowych, niedrogich mebli, dostępnych na rynku, ale zamiast tego zdecydował się na gięte krzesła restauracyjne do wewnątrz i zwykłe żelazne ławki z paryskich parków na taras. Słoje laboratoryjne spełniały role wazonów do kwiatów, szklanki z tanich barów zastępowały rżnięte kryształy. Zamiast świeczników i dekoracyjnych kinkietów użył zwykłych reflektorów, zamontowanych na ścianach, lamp z wystaw sklepowych albo wręcz gołych żarówek. Na większości zwiedzających balustrady z rur i restauracyjne umeblowanie sprawiały wrażenie nie wykończonej prowizorki Nie widzteli nic atrakcyjnego w tanich szklankach z bistro czy w przemysłowym oświetleniu. Białe, czyste ściany były gołe i nie zachęcające, przykre kolory i fabrycznie wykonane przedmioty wyglądały zimno i bezosobowo. Wysoki living-room z ogromnym oknem przypominał warsztat lub pracownię malarską, a jego spartańskie umeblowanie i toporne wykończenie bardziej paso- n Ch.-E. Jeanneret, L'Art decoratif d'aujourd'hui, Paris 1925, s. 79. 190 STYL I TREŚĆ wało do zwykłego zakładu przemysłowego niż do mieszkania*12. Zatłoczona kuchnia miała tyleż wdzięku, co prymitywne laboratorium. Na wystawie poświęconej sztukom dekoracyjnym pawilon Le Corbusiera nie proponował ani dekoracji, ani, jak się większości wydawało, sztuki. Czy powodem tych drastycznych zmian były, jak to określił Le Corbusier, wymagania "nowej mechanicznej ery"? W The Ma-nual of the Dwelling ("Podręcznik do mieszkania"), książce wydanej dwa lata wcześniej, Le Corbusier daje rady przyszłemu właścicielowi domu13. Zadziwiające, jak mało odnosi się w niej do domowej technologii. Ogrzewanie w ogóle nie jest wspomniane. Wentylacja ledwo tknięta. Właściwie najważniejsza jego propozycja to okna w każdym pokoju, dające się otwierać. Sugestia, żeby kuchnia mieściła się na samej górze, co umożliwiłoby uniknięcie zapachów, jest osobliwa i niepraktyczna. Jeśli chodzi o pomocnicze urządzenia domowe, to zaproponował odkurzacz i gramofon - oba przybory nie bardzo rewolucyjne. W pawilonie nie zadbano o takie techniczne detale, jak kontakty czy lampy. "Dom jest maszyną do mieszkania" - było jednym z najsłynniejszych powiedzeń awangardowego architekta, ale patrzącemu z perspektywy czysto mechanicznej Nowy Duch ofiarowywał niewiele - powiedzmy - nowego. A jednak trudno się oprzeć sympatii do wysiłków Le Corbusiera, pragnącego uchwycić sedno problemów współczesnego życia. To zresztą odsunęło jego bezbarwny pawilon od przepysznych wnętrz ensembliers. Starał się - może w sposób dziwaczny - zrobić z domu miejsce użyteczne, uporać się z życiem codziennym, zamiast z tajemniczymi, właściwie już niemodnymi problemami zdobnictwa. W tych sprawach dzielił troskę o przyszłe cele z amerykańskimi inżynierami domowymi. Le Corbusier czytał książkę * Według Le Corbusiera, inspiracją do podwójnej wysokości living-roomu otoczonego galerią i oświetlonego przez ogromne okno - które umieszczał w wielu domach - była paryska kawiarnia dla kierowców ciężarówek. 12 Ch.-E. Jeanneret, Le Corbusier et Pierre Jeanneret: Oeuvre Complete de 1910-1929, Zurich 1946, s. 31. 13 Ch.-E. Jeanneret, Towards a New Architecture, trans. F. Etchells, London 1931, s. 122-123. 191 STYL I TREŚĆ STYL I TREŚĆ F. W Taylora o gospodarowaniu naukowym, podobnie jak panie Frederick i Gilbreth, ale wygląda, że jego idee stosował wyłącznie w konstrukcji domów, a nie do spraw zajęć domowych14. Jeśli jego próby w planowaniu praktycznych domów wydają się surowe, to również dowodzi to, jak zaawansowane projektowanie domów w USA dawało się porównać z tym w Europie. Połączone living--roomy, wbudowane klozety, prysznice i ukryte oświetlenie, które on przedstawiał jako "nowe" - były od dziesiątków lat w Ameryce na porządku dziennym. Kiedy Ellen Richards napisała, że "dom, czyli mieszkanie, jest tylko zewnętrznym ubiorem, które powinno na nas leżeć jak płaszcz bez zmarszczek i fałd, wskazujących na ich przemysłowe pochodzenie", wyprzedziła o dwadzieścia lat stwierdzenie Le Corbusiera, że "człowiek powinien być dumny, posiadając dom tak przydatny jak maszyna do pisania"15. Różnica w doborze metafor: odzieżowej i maszynowej jest jednak znacząca. Celem naukowego kierownictwa fabryki było odkrycie skutecznych i standardowych metod pracy. Kiedy domowi inżynierowie zastosowali te metody w domu, przekonali się, że mają do czynienia z działaniami o wiele bardziej złożonymi i osobistymi. Odkryli też, że "właściwych" sposobów wykonywania pracy jest sporo, i celem ich stała się pomoc ludziom w znalezieniu rozwiązań, odpowiadających ich indywidualnym potrzebom - dlatego Ellen Richards wyobraziła sobie >iom jako ubranie, które winno pasować do określonego człowieka. Wykonane przez Lillian Gilbreth spisy zajęć i listy zakupów, miały umożliwić pani domu zorganizowanie pracy według jej własnych potrzeb. Autorka ta ustawicznie przypominała czytelniczkom, że nie ma idealnych rozwiązań. Wysokość blatu kuchennego musi być przystosowana do wzrostu osoby przy nim pracującej, a najwłaściwszy układ urządzeń różny w rozmaitych gospodarstwach. Jej dwa najważniejsze prawa, mające polepszyć rozplanowanie pracy w domu, brzmiały: "Kieruj się wygodą, •J l f 14 15 B. B. Taylor, Le Corbusier et Pessac, Paris 1972, s. 23. E. Richards, Cost of Shelter, s. 45 w: Ch.-E. Jeanneret, Towards a New Archi- a nie konwenansem"* i "Weź pod uwagę osobowości i przyzwyczajenia swojej rodziny, ze swoimi włącznie"16. Kiedy Lillian Gilbreth mówiła o "standardach", miała na myśli normy wybrane dla siebie przez każdą rodzinę. Po ich ustaleniu można było technikę naukowego zarządzania użyć do znalezienia najskuteczniejszego sposobu na ich osiągnięcie. Natomiast dla Le Corbusiera standardy były czymś narzuconym z zewnątrz. Według niego potrzeby ludzkie są uniwersalne i mogą być zuniformalizo-wane; w konsekwencji jego propozycje rozwiązań są prototypowe, a nie osobiste. Wyobrażał sobie dom jako przedmiot produkcji masowej (maszyna do pisania), do której jednostka powinna się zaadaptować. Zadaniem architekta jest znalezienie "właściwego" rozwiązania; gdy zostanie to już osiągnięte, zadaniem ludzi będzie przystosowanie się do tego. Dla Le Corbusiera ideałem jest umeblowanie biurowe, które - jak maszyna do pisania - opiera się na "prototypach" i które, za pomocą masowej produkcji może być powtarzane na wielką skalę. W książce, którą wydał zaraz po paryskiej wystawie, zilustrował to przykładowym wnętrzem - banku w Tuscaloosa (akurat tam właśnie!) - w którym biurka i krzesła, identyczne wentylatory, telefony, lampy - i maszyny do pisania -stoją równiutko w rzędzie jak żołnierze17. Idea standaryzacji, może i użyteczna w bankach, nie pasuje do skomplikowanych i różnorodnych zajęć związanych z domem. Z tego powodu pomysły Le Corbusiera sprawdzają się gorzej niż propozycja domowych inżynierów. Mała, zacieśniona kuchnia w domu Nowego Ducha jest źle pomyślana, a jej położenie w stosunku do jadalni niefortunne. Gabinet bez ścian może okazać się hałaśliwy i niepraktyczny. Jedyne pomieszczenie, które mogłoby skorzystać ze standaryzacji - łazienka, zostało potraktowane z dbałością o efekt artystyczny, ale bez większej korzyści użytko- tecture, s. 241. * W tekście angielskim nieprzetłumaczalna gra słów: convenience - "wygoda", "udogodnienie"; convention - "konwenans" - przyp. tłum. 16 L. M. Gilbreth, O. M. Thomas and E. Clymer, Management in the Home: Happier Lwing Through Saving Time and Energy, New York 1954, s. 158. 17 Ch.-E. Jeanneret, LArt decoratif, s. 92-93. 192 193 STYL I TREŚĆ wej. Projekt Le Corbusiera nie tylko nie był "domem bez służby", ale nie był nawet - mimo jego podziwu dla praktyczności - szczególnie mały. Razem z tarasem, dom z trzema sypialniami zajmował powierzchnię ponad siedemdziesięciu siedmiu metrów kwadratowych. Znaczy to, że był przeszło dwukrotnie większy niż dom Catherine Beecher i o wiele większy niż "praktyczny dom" van Holsta, złożony z czterech sypialni, dwóch ganków i zaprojektowany piętnaście lat wcześniej. Następna różnica między Le Corbusierem a domowymi inżynierami dotyczy pytania, jak taki dom powinien wyglądać. Podejście do tego zagadnienia pań Richards, Frederick i Gilbreth można by najlepiej określić jako radośnie pragmatyczne: zajęły się nie wyglądem domu, a jego funkcją. Uznały za samo przez się zrozumiałe, że ludzie będą urządzali swoje domy na sto różnych sposobów i nie widziały powodów do twierdzenia, że coś jest lepsze, a coś gorsze. Gilbreth, co prawda, kładła nacisk na znaczenie kolorów w miejscu pracy, ale dodawała, że jest to sprawa indywidualna i co jednego rozwesela, drugiego przygnębia. Frederick polecała "nowoczesne" meble wiedeńskie jako tanią alternatywę dla Ludwika XIV, ale nie nalegała na to, brała też pod uwagę styl kolonialny lub jakikolwiek inny. Nie widziały również żadnego konfliktu między tradycyjnym wystrojem, a sprawnym działaniem domu i dlatego ich pouczenia cieszyły się powodzeniem. W tym miejscu Le Corbusier rozstał się w swoim myśleniu z domowymi inżynierami. On w pewnym sensie nadal pozostał dziewiętnastowiecznym architektem, toczącym bitwę o style. O to właśnie chodziło w Nowym Duchu - o nowy styl, styl pasujący do XX wieku, styl dla Wieku Maszyn, styl dla sprawniejszego domu. Jego dom nie był po prostu nowoczesny, lecz wyglądał nowocześnie. Miał rację co do domowej praktyczności, nawet jeśli jego teorie nie zawsze sprawdzały się w życiu, ale mylił się, jeśli chodzi o jej wpływ na wygląd domu. Praktyczność nie zależy od tego, jak wygląda wnętrze domu, ale jak jest w nim zorganizowana praca. Jeśli kuchnia jest zaplanowana zgodnie z przepisami naukowego zarządzania, to wszystko jedno, czy szafki są wykończone 194 STYL I TREŚĆ w stylu kolonialnym i czy mają porcelanowe klamki, i czy rzeczy długo stoją na właściwych miejscach, niezbyt daleko od siebie. A jeśli ludzie czują się lepiej i lepiej pracują, gdy mają wokół wzorzyste kafelki i wesołe firanki, to również jest to praktyczność. Nie brak tapet i specjalnych wykończeń sprawia, że dom jest "nowoczesny", jest to zasługą obecności centralnego ogrzewania, wygodnej łazienki, elektrycznego żelazka i pralki. Jak większość architektów, Le Corbusier nie rozumie albo nie chce przyjąć do wiadomości, że pojawienie się domowej technologii i zarządzania domem podporządkowało sobie zagadnienie stylu architektonicznego. 195 Rozdział 9 Surowa prostota ... zajmowaliśmy pokoik, który niegdyś był garderobą, a potem, ze dwadzieścia lat temu, przerobiono go na łazienkę, zastąpiwszy łóżko głęboką, miedzianą wanną z mahoniowym obrzeżem, którą napełniało się ciągnąc mosiężną dźwignię, ciężką jak jakieś urządzenie okrętowe; reszta pokoju pozostała nie zmieniona; zimą na kominku zawsze płonął ogień. Często wspominam tę łazienkę - akwarele przymglone parą, wielki ręcznik, suszący się na oparciu obitego kretonem fotela - i kontrast jakim była wobec identycznych, klinicznych, małych pomieszczeń, lśniących od chromu i luster, które we współczesnym świecie uchodzą za szczyt luksusu. Evelyn Waugh Znowu w Brideshead Kiedy Ralph Lauren i jego żona zaangażowali Angela Don-ghię do przerobienia ich nowojorskiego, dwupoziomowego apartamentu, był on przekonany, że elegancki pan w levisach i twórca stylu ubierania się a la Yanderbildt będzie chciał, żeby jego dom wyglądał jak "modny harvardzki klub" albo jak "doskonale prosperujące rancho"1. Tymczasem ku jego - a także naszemu - zdziwieniu było inaczej. W każdym z dziesięciu pokoi nie ma nawet kawałka 1 Cyt. w: M. Bethany, Two Top Talents Seeing Eye to Eye, w: "New York Times Magazine", 13 VII 1980, s. 50. 197 SUROWA PROSTOTA SUROWA PROSTOTA tkaniny we wzorki czy drukowane kwiaty - nigdzie ani centymetra kwadratowego kaszmiru. Na próżno by szukać ozdobnych tapet czy gobelinów z Aubusson*. Po prostu nie ma ich; żadnych dywanów ani kilimów, przykrywających gołe, polakierowane podłogi, żadnych tkanin, które zmąciłyby biel ścian. W oknach zwykłe, bambusowe żaluzje. Umeblowanie minimalne, ani jednego antyku, parę ogromnych roślin. W kuchni czołowe miejsce zajmuje nieskazitelny blat do pracy z nierdzewnej stali, wyglądający jak prosto ze sklepu. W pokoju telewizyjnym na środku stoi obity skórą stolik z wbudowanym systemem do regulowania domowych urządzeń telewizyjnych. W łazience najważniejszy jest kontuar, wzięty jakby z laboratorium, przez co przypomina on zmywalnię do naczyń we wzorowo prowadzonym szpitalu; wszystko jest niekolorowe, z wyjątkiem obitego kretonem fotela. Evelyn Waugh szczerze by tej łazienki nie znosił. Apartament Laurenów jest, według projektantów, "zwodniczo prosty". Innymi słowy wygląda, jakby w ogóle nie był urządzony. Człowiek, który chce ozdobić domy amerykańskie materiałami w kratkę, filarami i wymyślnymi tkaninami, wybrał dla siebie coś znacznie wytworniejszego - dekorację minimalną. Według ścisłych przepisów tej mody, powinny być usunięte z pola widzenia nie tylko wszystkie ozdobne elementy architektoniczne, ale także mają być niewidoczne rzeoKy osobiste. Światła są ukryte w suficie, książki i zabawki dziecinne w szafach, nawet tych szaf nie widać za gładkimi, białymi, matowymi drzwiami. Jadalnia przypomina refektarz klasztorny. Kuchnia jest równie bezosobowa, jak inne pomieszczenia: lodówka, piec, garnki, patelnie i łyżki są pochowane. W skrajnym przypadku stylu minimal - w mieszkaniu pani, zajmującej się handlem dziełami sztuki w Londynie - nawet łóżka są ukryte. Są to bawełniane materace, zwijane i usuwane na dzień. W tym samym domu łazienka jest pusta, nie ma w niej ani półek, ani szafek, żeby się umyć, trzeba przynieść z sobą w kosmetyczce * Francuska wytwórnia gobelinów założona w średniowieczu, czynna do dzisiaj - przyp. tłum. 198 mydło i szczotkę do zębów. Brzmi to dość dziwnie, ale zapewniano nas, że właścicielka "radośnie na to nalega, ponieważ warto cierpliwie znosić drobne niewygody w imię prawdziwie wyrafinowanego sposobu życia"2. Jakżeż moda się zmieniła! W 1912 roku paryski couturier, Ja-cąues Doucet, sprzedał swoje osiemnaste wieczne zbiory sztuki i za to nabył obrazy kubistów i surrealistów, poleciwszy Paulowi Iribe zaprojektowanie dla nich odpowiedniej, modnej oprawy. Rezultat okazał się znakomity i to wnętrze uznano powszechnie za pierwsze w stylu Art Deco, a Iribe został później projektantem scenografii do filmów Cecila B. de Mille'a. Natomiast kiedy Ralph Lauren chce wspaniałości, decyduje się na gołe ściany i rośliny doniczkowe. Sześćdziesiąt lat temu właścicielka londyńskiego mieszkania, Su-zanne Talbot, lubiła przebywać w srebrno-czarnych lakierowanych ścianach i lamparcich skórach, zaprojektowanych dla niej przez Eileen Gray. I wolała leżeć na pokrytym angorą szezlongu "Piro-gue" niż na bawełnianej macie na podłodze. Wnętrza minimal zwano żartobliwie "prowokacyjnie prostymi"3. Przypomina to kosztowną wersję niektórych samochodów, nie noszących znaków firmowych, które można zamówić bezpośrednio w fabryce, lub egzotyczne kostiumy polityków Arabii Saudyjskiej na międzynarodowych konferencjach. Jest to subtelna forma snobizmu, której efekt polega unikaniu rzeczy powszechnie znanych; w przypadku wnętrz oznacza to dekoracje bez dekoracji. Ale to także przykład modnego obecnie ograniczania nieładu i nadmiernej ilości przedmiotów w pokoju. Każda epoka, a czasem każda dekada ma własną estetykę, podobnie jak smak w sprawach kulinarnych. W latach siedemdziesiątych, na przykład, nastąpiło w amerykańskiej kuchni wyraźne przejście od jedzenia łagodnego do bardziej pikantnego, rozmaite narodowe potrawy hinduskie, meksykańskie i inne stały się niezwykle popularne. Dzisiaj zastąpiła je nouvelle cuisine i wszyscy wolą prostszą dietę. To samo dzieje 2 D. Saatchi, Lwing in Zeń, w: "House and Garden", 157 (1985) nr l, s. 110. 3 J. Kron, Home-Psych: The Social Psychology of Home and Decoration, New York 1983, s. 178. 199 SUROWA PROSTOTA się we wnętrzach; zmienia się zarówno ilość wzorów, jak stopień wizualnego bogactwa i różnorodności. Peter Thornton nazwał tę cechę wnętrz "gęstością"4. Jej natężenie zmienia się jak moda, jak długość spódnic kobiet i włosów mężczyzn. Zależy to od tego, ile niepokoju i wzorów jest w stanie znieść oko ludzkie. Nie jest to sprawą stylów historycznych, bo nawet w ramach jednego stylu gęstość może się zmieniać. Angielskie neopalladiańskie wnętrza w 1720 roku były gęstsze niż dwadzieścia lat później, a pokoje w połowie epoki wiktoriańskiej zagracano o wiele mniej niż w latach siedemdziesiątych XIX wieku, szczególnie jeśli były w stylu Queen Annę. Po 1920 roku zaszła zdecydowana zmiana w powszechnym smaku, pokoje stawały się coraz mniej zagęszczone, aż osiągnęły punkt kulminacyjny, kiedy w 1970 roku nastał minimalizm. Od tego czasu, według Thorntona, widać odwrót w kierunku przeładowania i większej ilości wzorów, widoczny w okazywaniu na nowo zainteresowania wnętrzami wiktoriańskimi, do niedawna ignorowanymi. "Rzucająca się w oczy prostota" - dziwne, sprzeczne sformułowanie, ale dobrze oddające kontrasty w nowoczesnych wnętrzach: marmurowe blaty w kuchni i bambusowe zasłony, pomalowany tynk na ścianach i pięknie wpasowane dębowe drzwi, Matisse i na podłodze mata do spania - atmosfera domowa, poddana jednocześnie i surowej dyscyplinie,'! nieudolnej improwizacji. Urządzenie jest nieartystyczne, ale to wyrafinowana i wystudiowana niearty-styczność. Łazienka wyłożona białymi kaflami wygląda zupełnie zwyczajnie, póki się nie spostrzeże, że jej wymiary zostały tak wyliczone, by ani jeden kafel nie został przycięty, wszystkie nieskazitelne i równe tkwią na swoich miejscach. Dębowa posadzka jest nie tylko gładka, wszystkie kawałki drewna są identycznej długości. Ta prostota jest jednak złudna - wcale niełatwo zaprojektować niewidoczne szafy w ścianach albo drzwi bez ram. Materiały są łączone z niezwykłą wprost precyzją; ta perfekcyjność onieśmiela i oskarża zarazem. Mc dziwnego, że wszystko musi być schowane. 4 E Thornton, op. cii., s. 8-9. 200 SUROWA PROSTOTA Z takiego wnętrza usunięty został nie tylko nieład, również ślady ludzkiego niedbalstwa i słabości, a także działalność projektanta. Proces eliminowania wszystkiego, tak charakterystyczny dla nowoczesnych wnętrz, zapoczątkował Adolf Loos, architekt wiedeński. W 1908 roku napisał kontrowersyjny esej zatytułowany "Ornamentyka i zbrodnia", w którym zaleca usunięcie wszystkich ozdób z życia codziennego, z architektury i wnętrz mieszkalnych. Twierdzi w nim, że to, co było konieczne dawniej, nie pasuje do nowoczesnego, uprzemysłowionego świata. Uważa skłonność do zdobnictwa za objaw prymitywizmu, a rysunki i malarstwo ścienne w łazience za dekoracyjne zboczenie. "Zbrodnią" ozdabiania jest marnowanie ludzkiego czasu i pieniędzy, co jest - zdaniem Loosa - zarówno niepotrzebne, jak staroświeckie. Już w 1904 roku Loos projektował wille z gładkimi, białymi, tynkowanymi ścianami, płaskimi dachami, bez gzymsów, z prostokątnymi oknami, nie ozdobionymi nawet śladem ramy czy listwy -pierwsze "kontenery chłodnicze". Ale Loos był reformatorem, nie rewolucjonistą. Był przeciwnikiem ozdób, a nie dekoracji wnętrz, i wewnątrz jego sześciany nie były podobne w najmniejszym stopniu do tego, co na zewnątrz. Pokoje miały piękne parkiety, były wykończone pierwszorzędnymi materiałami, wykładane marmurem i posiadały wygodne, tradycyjne umeblowanie - Loos był amatorem Chippnedale'a i Queen Annę. Wnętrza przez niego projektowane były mieszczańskie, komfortowe i solidne, takie jakie on i jego wiedeńscy klienci życzyli sobie mieć w domu. Napastliwy atak Loosa na zdobnictwo, którego miał później żałować, stał się sygnałem do masowego podważania tradycyjnych wartości. Ponadto, ponieważ wymyślił on dla swojej teorii moralną podstawę, nabrała ona wkrótce retoryki i samozadowolenia wypraw krzyżowych. Dla francuskiej, niemieckiej i holenderskiej awangardy eliminacja ozdób stała się wyzwaniem. Postawili idee Loosa na głowie i wnętrza projektowanych przez nich domów zaczęły być równie białe i gładkie jak to, co na zewnątrz. Wszystkie ślady przeszłości zostały usunięte. Jeśli ornamentyka była zbrod- 201 SUROWA PROSTOTA nią, to zbrodnią był również luksus. Precz z bogatymi materiałami, precz z ekstrawagancją, precz z falbanami. Niedługo potem skierowano też ataki na mieszczańską wygodę. Tapety, kasetony i dra-perie zastąpiono nie malowanym tynkiem, cegłą i betonem. Im surowiej, tym lepiej. Ściany były nagie, podłogi gołe, a światło ostre. Następnie skierowano atak przeciw samej idei domowości. Przytulność powinna zniknąć - moraliści nie mieli co do tego wątpliwości. Dlatego ich wnętrza, w przeciwieństwie do projektowanych przez Loosa, nie miały ani zacisznych alków, ani miłych kącików przy kominkach. Loos był zdania, że jeśli coś jest praktyczne, powinno pozostać bez względu na to, z jakiej pochodzi epoki - często robił kopie krzeseł "Windsor" dla swoich klientów. Ale "krzyżowcy" unikali mieszczańskiego umeblowania i mieszczańskiego zdobnictwa. Wystrzegali się stylowych mebli i używali fabrycznych krzeseł albo projektowali umeblowanie wyglądające jak wyposażenie zakładów przemysłowych*. Ich szafy przypominały biurowe registratory, a schody - drabiny okrętowe. Wizerunek domu zmienił się całkowicie, został odarty ze swoich mieszczańskich tradycji, osierocony ze spokojnej przytulności i dobrze zakorzenionych pojęć o komforcie. Bardziej radykalni architekci otwarcie popierali tę ideę. Winny być podjęte ostateczne środki zaradcze, żebyśmy "nie stali się ofiarami nudy, przyzwyczajeń 'i komfortu" (podkreślenie moje - W R.J8. Jak to się mogło stać, że tak niezwykły - i tak niepopularny, w każdym razie pozornie - program, mógł w ogóle osiągnąć sukces? Było to rezultatem serii przypadków, zbiegów okoliczności i historycznych wydarzeń, których nie * Loos w okresie Wystawy mieszkał w Paryżu i reprezentował firmę austriacką, która miała za zadanie wyposażenie Nowego Ducha w meble. Chociaż był pierwszym architektem, który zastosował w 1899 roku gięte krzesła w kawiarni, pomysł Le Corbusiera użycia restauracyjnych krzeseł w domu uznał za "niefortunny"0. 5 Cyt. w: B. Rukschcio i R. Schachel, Adolf Loos: Leben und Werk, Salzburg 1982, s. 308. 6 A. Behne, cyt. w: U. Conrads i H. G. Sperlich, Fantastic Architecture, London 1963, s. 134. 202 SUROWA PROSTOTA sposób było przewidzieć w 1925 roku, kiedy pawilon Nowy Duch stał zaniedbany i ignorowany - smętny zwiastun przyszłości, której najwyraźniej nikt sobie nie życzył. Najpierw krach na giełdzie nowojorskiej w 1929 roku i Wielki Kryzys położyły kres stylowi Art Deco. Większości prywatnych mecenasów, zatrudniających w przeszłości ensembliers, nie stać już było na kupowanie bogatych materiałów i płacenie wielkich sum rzemieślnikom; ci, którzy dawaliby sobie jeszcze z tym radę, woleli wydać pieniądze w bardziej dyskretny sposób. Art Deco jednak nie przepadł całkowicie - wnętrza na wielkim statku oceanicznym "Normandie", spuszczonym na wodę w 1935 roku, były w stylu Art Deco - ale nie stosowano go w domach prywatnych; zawsze zresztą był zbyt kosztowny dla większości ludzi. Dalej projektowano w nim dla wielkich gmachów, zwłaszcza dla tych, które miały przyciągać publiczność, jak i dekoracje w restauracjach, sklepach oraz hotelach przez następne dwadzieścia pięć lat. Większość miast amerykańskich miała przynajmniej jedną salę kinowo-teatralną w stylu Art Deco i ich olśniewająca atmosfera pasowała jak ulał do filmów robionych w Hollywood, a takie miasta jak Miami Beach czy Los Angeles uznały go za swój własny styl. Ale prawdziwy Art Deco był dla wytwornych estetów, a nie dla mas, i po przeróbce na bardziej popularny rzadko pozostawał tak wyrafinowany, jak w swoim szczytowym momencie; stracił swoją pikanterię, za to stał się wyjałowiony i prostacki. Bezbarwny styl kontenerowych sześcianów, z drugiej strony, dobrze pasował do postdepresyjnej trzeźwości, dawał się też lepiej znosić przy skromnych budżetach i ograniczonych dochodach - wszystko co było potrzebne to biała farba. Ale chodziło tu o coś więcej niż oszczędność. W latach dwudziestych jedynym państwem, które (przez krótki okres) popierało styl antymieszczań-ski, był Związek Sowiecki - pierwsze wielkie zamówienie dla Le 203 SUROWA PROSTOTA Corbusiera przyszło z Moskwy - ponieważ ideologie antymiesz-czańskich "krzyżowców" odwoływały się do rewolucyjnych socjalistów. Natomiast nowa, hitlerowska władza w Niemczech była zagorzale tradycyjna - w każdym razie w sprawach architektury -i nie chciała mieć nic wspólnego z czymkolwiek, co uznawała za styl bolszewicki. Jako że neoklasycyzm był popierany przez dyktatorów - zarówno przez Hitlera, jak Mussoliniego i, jak się okazało, przez Stalina - surowa i prosta architektura modernizmu, przez przypadek, reprezentowała antyfaszyzm i antytotalitaryzm. Nowe, socjalistyczne, powojenne rządy w Anglii, Niemczech, Holandii i Skandynawii chętnie przyjęły skłaniającą się ku lewicy retorykę szkoły moderny. W Stanach Zjednoczonych, gdzie wielu niemieckich architektów schroniło się przed hitleryzmem, styl modernistyczny został dobrze przyjęty nie dlatego, że pochodził z socjalistycznej szkoły, ale ponieważ, biorąc pod uwagę jego korzenie, uznano go za oryginalny i awangardowy. Podobnie jak w roku 1925 na Światowej Wystawie Amerykanie podziwiali Art Deco, tak w dziesięć lat później zaczęli się uczyć innego nowego europejskiego stylu. Tym razem jednak pochodziło to z pierwszej ręki, od dwóch czołowych modernistycznych architektów - Waltera Gro-piusa i Mięsa van der Rohe. Byli oni fetowani, wystawiani, obsypywani zamówieniami i proponowano im własne szkoły architektoniczne. Z aktywną pomocy możnych patronów, muzeów, uniwersytetów i krytyków ich udział w architekturze stał się wybitny7. Pomogła im również reputacja antytotalitarystów, a zaproponowany przez nich styl Wolnego Świata reprezentował demokrację i Amerykę podczas "zimnej wojny". W tej roli widziano go nie jako po prostu nowy architektoniczny styl; był biały nie tylko z wyglądu, ale także czysty moralnie. Oznaczało to zerwanie z przeszłością, którą uważano coraz wyraźniej za bezwartościową i niemoralną, w każdym razie w zakresie architektury. Uznano, że Art Deco jest lubieżny, styl wiktoriański - dekadencki, a rokoko razem ze swoim czemu-nie-jedzą-ciastek za najgorszy - tylko biała prostota była 7 By zapoznać się z humorystycznymi opowieściami z tego okresu, zob. T. Wolfe, From Bauhaus to Our House, New York 1981, s. 37-56. 204 SUROWA PROSTOTA pełna cnót. Zdobienie szkodzi duszy; trzeba się więc z nim rozstać. Ludzie będą szczęśliwi, pozbywszy się bagażu historycznych dekoracji. Jeśli nie było to zawsze łatwe lub przyjemne - to w każdym razie - jak w medycynie - zdrowsze dla nich. Poparcie europejskich polityków i nowojorskich intelektualistów niewiele by dało, gdyby nowa architektura nie niosła z sobą pewnych korzyści. Odbudowa Europy i amerykański powojenny boom wymagały szybkiego i niedrogiego sposobu budowania, który odpowiadałby masowej produkcji i uprzemysłowieniu. Zarówno style historyczne, jak secesja i Art Deco wymagały drogich rzemieślników i kosztownych materiałów. Architektura prostych ścian i nie zdobionych pokoi nie potrzebowała ani jednego, ani drugiego - przeciwnie, forowała standaryzację - i z tej tylko przyczyny, w każdym razie jeśli chodziło o biznesmenów, przedstawiała się bardzo atrakcyjnie. Społeczeństwo miało pogląd mniej entuzjastyczny. Większość ludzi, gdyby im dano wybór, wolałaby coś przytulniejszego, jak, powiedzmy, Queen Annę czy styl kolonialny, ale nikt ich o zdanie nie pytał. Te nie chciane budowle były przyjmowane niechętnie, tolerowano je tylko dzięki ich "funkcjonalności" i "przydatności". Nawet je podziwiano, szczególnie jeśli były wysokie, ale ich nie kochano. Chociaż architekci i ludzie popierający ich wynosili pod niebiosa zalety Nowego Ducha, dla szarego człowieka był to jeszcze jeden nieprzyjemny uboczny produkt nowoczesności, jak korki uliczne czy plastikowe widelce. Dekoracje wnętrz podążyły za architekturą. Architekci nabrali rozumu i nie byli już skłonni dać sobie wydrzeć sprawę wnętrz budynków, jak miało to miejsce w XIX wieku. Urządzanie domów nie zależało już od zachcianek właścicieli; nie dopuszczano też, żeby wpadało w ręce dekoratorów wnętrz. Nowoczesne budownictwo uległo całkowitej przemianie; nie tylko cały układ wnętrz, ale także materiały wykończeniowe, umeblowanie, akcesoria i ustawienie krzeseł było planowane. W rezultacie w pokojach panował porządek, nie znany od czasów rokoka. Nie był to jednak produkt wysiłków zespołu rzemieślników, pracujących według jakiegoś sztywnego przepisu. Najbardziej podziwiano te wnętrza, 205 SUROWA PROSTOTA w których wszystko zaprojektował jeden architekt - nawet światła, klamki i popielniczki*. I oczywiście umeblowanie - umeblowanie przede wszystkim. Mebel powie ci wszystko. Tak jak paleontolog jest w stanie z fragmentu kości szczęki zrekonstruować prehistoryczne zwierzę, można, zobaczywszy jedno krzesło, wyobrazić sobie wnętrze domu i zachowanie jego mieszkańców. Fauteuil Ludwika XV świadczy nie tylko o wnętrzu, do jakiego był przewidziany, ale też o uroczej elegancji tej epoki. Lśniący mahoń georgiańskiego krzesła "Windsor", z bezbłędnie wytoczonymi balaskami, kojarzy nam się z wielkopańską powściągliwością. Przeładowany fotel wiktoriański - grubo przepikowana bogata tkanina i obszyte galonami pokrowce - świadczą zarówno o konserwatyzmie tego okresu, jak i o pragnieniu fizycznej wygody. Szezlong w stylu Art Deco, obity skórą z zebry i inkrustowany macicą perłową, dowodzi pełnego zmysłowości delektowania się luksusem. Fotel "Wassily" - zaprojektowany przez Marcela Breuera w latach 1925-1926 - został uznany za klasyk. Podobnie jak krzesło "Barcelona" Mięsa van der Rohe z tego samego okresu, przedstawia on ideał współczesnego projektowania: lekki, wykonany z przemysłowych materiałów i nie posiadający ozdób. Jest konstrukcją z giętych, chromowanych rurek, na których siedzenie, oparcie i poręcze tworzą naciągnięte pasy sk*óry. Wygląda - jak mówią - jakby nie dotknęły go ręce ludzkie. Jego nieco sztywne piękno nie pochodzi z potrzeb estetycznych, ale z jasnego i konstrukcyjnie wyrazistego sposobu połączenia materiałów - metalu w sprężeniu, a skóry w rozciąganiu. Jak we wszystkich nowoczesnych krzesłach nie ma * A. Loos był przeciwnikiem kocepcji "jednego projektanta": "Nie zgadzam się z prądem, który uważa za wskazane, żeby budynek był projektowany w całości, włącznie z szufladą na węgiel, przez jednego architekta. Myślę, że może to być w rezultacie monotonne". Ta wypowiedź pojawiła się w zbiorze esejów, wydanym w 1921 roku pod trafnym tytułem Spoken into the Void ("Mówienie w próżnię"). 8 A. Loos, Interiors in the Rotunda, w. Spoken into the Void: Collected Essays 1897-1900, trans. J. O. Newman i J. H. Smith, Cambridge, 1982, s. 27. Po raz pierwszy wydane w 1921. 206 SUROWA PROSTOTA w nim żadnego odniesienia do mebli historycznych; kojarzy się wyłącznie ze współczesnością i codziennością. Wygięte metalowe rurki przypominają ramę rowerową, a twarda, naciągnięta skóra -pasek do ostrzenia brzytwy. Kiedy go zaprojektowano, nie był podobny do żadnego dotychczasowego krzesła - nawet pięćdziesiąt lat później wygląda bardziej na przyrząd do gimnastyki niż na fotel. Stąd pierwsze wrażenie, gdy się na nim siada, jest przyjemne; człowiek się dziwi, że w ogóle można siedzieć na tym niezwykłym połączeniu rurek i płaszczyzn. Dobrze zaprojektowane krzesło musi zapewniać nie tylko wygodne siedzenie, ale również możność wypicia drinka, czytania, rozmowy, utrzymania na kolanach dokazującego dzieciaka, drzemki i tak dalej. Musi pozwolić siedzącemu na przesunięcie się i zmianę pozycji. Te zmiany pozycji mają swoją społeczną funkcję - tak zwaną "mowę ciała". Powinno być możliwe pochylenie się do przodu (żeby wyrazić zainteresowanie) albo do tyłu (aby wskazać na zamyślenie); powinno się móc siedzieć sztywno (żeby okazać szacunek) albo wyciągnąć się (żeby dać znać o dobrym samopoczuciu lub okazać brak szacunku). Możliwość zmian pozycji ma również do spełnienia ważną funkcję fizyczną. Ludzkie ciało źle znosi tę samą pozycję przez dłuższy okres; przeciągający się brak ruchu niekorzystnie wpływa na tkanki, muskuły i stawy. Zmiany pozycji - skrzyżowanie nóg, podwinięcie jednej lub obu pod siebie, nawet przerzucenie przez poręcz - rozkładają ciężar ciała na różne strony, nacisk się zwalnia i daje odpoczynek różnym grupom mięśni. Nawet najlepiej zaprojektowane siedzisko staje się po jakimś czasie niewygodne, jeśli ruchy są ograniczone - pasażerowie samolotów wiedzą to najlepiej. Te tendencje do zmieniania pozycji fachowcy nazywają mobilnością (motility). Mobilność osoby leżącej została dokładnie przestudiowana pod kątem wygody spania i użytkowania łóżek szpitalnych, w których brak możliwości poruszania się powoduje odleżyny9. Mobilność na siedząco jest mniej H. Mcllvaine Parsons, The Bedroom, "Human Factors" 14 (1972) nr 5, s. 424-^125. 207 SUROWA PROSTOTA SUROWA PROSTOTA opracowana, ale wydaje się być równie istotna, jeśli chodzi o wygodę siedzenia*10. Jednym ze sposobów umożliwienia ruchliwości jest ruch samego krzesła. To zadanie spełnia bujany fotel; jego głównym celem nie jest bujać się nieprzerwanie, ale pozwolić siedzącemu zmieniać pozycję i przynosić ulgę zarówno nogom, jak i plecom. Dlatego często zaleca się fotele bujane osobom chorym na kręgosłup. W połowie XIX wieku pojawiły się, przede wszystkim w Ameryce, różne rodzaje mebli, w których wygodnie było siedzieć nie z powodu miękkich obić, jak w przeszłości, ale dzięki ich zdolności do ruszania się - zginania, kołysania czy obracania. W przeciwieństwie do bujaka, wszystkie te ruszające się meble były mechaniczne. Obecnie meble mechaniczne kojarzą się nam z biurowymi, z fotelami steno-typistek, i specjalistycznymi, jak u fryzjera czy dentysty, ale pochodzenie wszystkich jest domowe. Pierwsze kiwające się i zginające fotele na rolkach, opatentowane w 1853 roku, były przeznaczone do mieszkań11. Rodzina wiktoriańska używała wielu "maszyn do siedzenia", zginających się krzeseł do szycia, leżanek dla inwalidów, obrotowych krzeseł do pisania i gry na fortepianie, mechanicznych bujaków i odpowiednio przystosowanych foteli klubowych. Mechaniczne meble nie tylko umożliwiają mobilność, ale także rozwiązują problem, który zawsze wisiał jak zmora nad projektantami: ciało ludzkie ma rozmaite kształty i wymiary i nie ma fotela, który odpowiadałby wszystkim. W tym sensie tradycyjne umeblowanie było zawsze kompromisem; najlepsze co można było zdziałać, to stosować rozmaite wymiary (przeważnie mniejsze dla kobiet, a szersze i cięższe dla mężczyzn) i dawać dostatecznie dużo obić i wyściełań, żeby skompensować różnice. Z drugiej strony krzesło mechaniczne winno być zaprojektowane nie tylko w odpowied- * Wiele regulacji, proponowanych obecnie w siedzeniach samochodowych, ma nie tylko pasować do różnych kierowców, ale także umożliwić zmianę pozycji w czasie długiego prowadzenia. 10 E Branton, Behavior, Body Mechanics and Discomfort, "Ergonomics" 12 (1969), s. 316-327. 11 S. Giedion, op. cit., s. 402-403. niej wysokości, ale również oparcie musi mieć właściwą wysokość i kąt nachylenia. Ruchome mechanizmy pozwalają na rozmaite postawy na tym samym krześle, a nacisk może być tak skalkulowany, by brać pod uwagę różne ciężary ciała. Domowe meble mechaniczne nigdy nie interesowały architektów i projektantów; pogardzali leżankami i "La-Z-Boy" - reliktem dziewiętnastowiecznym - jako beznadziejnie pospolitymi*. Krzesło "Wassily", podobnie jak inne współczesne meble, nie posiada żadnych urządzeń pozwalających osobie siedzącej przystosować je do swoich potrzeb. W dodatku ostro nachylony kąt siedzenia uniemożliwia jakąkolwiek inną pozycję niż odchylenie do tyłu; jeśli człowiek chce się pochylić do przodu, żeby sięgnąć po kawę, sztywno napięty brzeg siedzenia powoduje, że "kierowca" zaczyna niemiło balansować. Jeżeli ma ochotę przechylić się na bok, poręcze nie zapewniają mu dostatecznego oparcia. Płaski tył i siedzenie zniechęcają do poruszania się; wkrótce też ogarnia człowieka zniecierpliwienie. W przypadku, kiedy kolana są zgięte, uda nie są już podtrzymywane przez naprężone siedzenie, które uniemożliwia także wyciągnięcie nóg na całą długość. Po pewnym czasie brzegi twardej skóry zaczynają boleśnie wpijać się w spodnią część ud, a podwójnie zszyte brzegi poręczy nieprzyjemnie uwierają przedramiona. W tym wygodnym krześle nie sposób wytrzymać dłużej niż trzydzieści minut. Jak można niewygodne krzesło dołączyć do klasyki? Czy chodzi o historyczną wagę, przypisaną do faktu, że Breuer zaprojektował to krzesło w 1926 roku? Można się zachwycać, na przykład, pierwszym rowerem, dosyć niezdarnym, ale był to wielki wynalazek. Natomiast krzesło "Wassily" nie jest zupełnie nowym pomysłem, nawet jeśli jako pierwsze zostało skonstruowane z rurek. W każdym razie "groszowy" środek lokomocji znajduje się w mu- * Jedną z rzadkich prób poprawienia szerokiego i niezgrabnego "La-Z-Boy" jest składane krzesło Ferdinanda Porsche. Nie powinien dziwić fakt, że projektant karoserii zajął się mechanicznymi meblami, ponieważ siedzenia samochodowe wykazują duży stopień komfortu i nie wytrzymują porównania z meblami domowymi - jeżeli już, to z biurowymi. 208 209 SUROWA PROSTOTA zeum - a krzesło Breuera ciągle jest produkowane, sprzedawane -i nadal się w nim siada. Można sobie nawet pozwolić na krytykowanie tego krzesła, bo jest to budzący powszechny zachwyt wzór nowoczesnego projektowania, tak jak i eleganckie krzesło "Barcelona" Mięsa van der Rohe, które dalej ozdabia kuluary, muzea i li-ving-roomy. Ono zresztą też nie jest przesadnie wygodne. Cienkie poduszki są zbyt płaskie, brak poręczy utrudnia siadanie i wstawanie, a niepewne skórzane siedzenie i oparcie nie są w stanie powstrzymać siedzącego od ześlizgiwania się. Z problemem podobnej niepewności spotykamy się i w innych krzesłach, jak na przykład w słynnej skórzanej leżance Charlesa Eamesa. Wielu krytyków zastanawia się nad "niewypałem", jakim było przedziwne krzesło Hardoya zwane "Butterfly", które charakteryzuje się tym, że im dłużej się na nim siedzi, tym bardziej tajemnicza wydaje się jego popularność12. Byłoby przesadą uznać, że wszystkie współczesne meble są niewygodne, ale faktem jest, że wiele z nich, uznanych za wybitne przykłady nowoczesnego projektowania, wykazują małe zainteresowanie komfortem siedzących*. Istnieje opinia, że ergonomiczna porażka współczesnego meblarstwa wzięła się z lekceważenia tradycyjnych przepisów na wygodne siedzenie14. Nie łatwo jest na nowo wymyślić koło, szczególnie jeśli będziemy się upierać, że musi być okrągłe - podobnie rzecz się ma z krzesłem. D^iżo czasu zabrało osiemnastowiecznym meblarzom znalezienie właściwego siedzenia, tylnego oparcia, odpowiednich wygięć, kształtów i materiałów, żeby zapewnić siedzącemu komfort. Z doświadczeń ich skorzystano w serii prototypów, takich jak wyściełane "skrzydłowe" krzesło, "baliowe" czy "obiadowe" z drewnianym oparciem, które stały się funkcjonalnymi wzorami wygodnych siedzeń. Podręczniki Hepplewhite'a i Chip- 12 J. Rykwert, op. tit, s. 236-237. * Krzesła "Barcelona" i projektu Hardoya, a także leżanka Eamesa zostały wpisane przez wybrane grono projektantów, krytyków i nauczycieli na listę "stu najważniejszych wyrobów" w 1957 roku . 13 R. Caplan, By Design, New York 1982, s. 91-92. 14 A. Greenberg, op. cit., s. 80. 210 SUROWA PROSTOTA pendale'a dawały pełne informacje o wzorcach, a także podsuwały szereg pomysłów pochodnych. Wymiary takiego funkcjonalnego wzorca były wyraźne i szczegółowe, zapewniały też wygodę. Zdarzały się również propozycje niewymiarowe, pozostawiające wybór wyobraźni poszczególnych stolarzy. Powinni oni wykonywać rzeczy oryginalne, ale zawsze trzymające się wzorców; projektowanie mebli to niekończąca się ilość możliwości na wiele tematów. Szło to całkiem dobrze jeszcze w XX wieku. Projektanci Art Deco podzielali osiemnastowieczny pogląd na wygodę i przyjemność, a choć ich meble były mniejsze - ze względu na mniejsze pokoje - to trzymali się tradycji. W każdym razie w sprawach zasadniczych. Kiedy Ruhlmann projektował fotel, wziął sobie za punkt wyjścia przykład wiktoriański typu "balia", całkowicie obity, z wypchanym tyłem, bokami i poduszką na siedzeniu. W XIX wieku byłby on ozdobiony, wersja Ruhlmanna była skromniejsza: gładki aksamit, mahoniowe nóżki i cienka drewniana listwa określały charakter fotela. Chociaż kanapa Ruhlmanna bardzo przypominała swoją empirową poprzedniczkę, wykończenie z drzewa orzechowego oraz inkrustacja ze srebra i kości słoniowej nieomylnie wskazywały na Art Deco. Krzesło projektu Louisa Siie i Andre Marę'a z tylnym oparciem w kształcie łyżki, o wyglądzie i z detalami całkowicie nowoczesnymi, wzorowane były na rokokowej tradycji szerokiego przodu, bombiasto wypchanego siedzenia i łagodnie wygiętego tyłu. W wypadku snobizujących projektantów Art Deco nie chodziło o kładzenie nacisku na wygodę - byli oni raczej nastawieni na efekt wzrokowy - ale grając jazzową wersję dawnych standardów, chętnie przyjmowali konwencje z przeszłości. Współcześni projektanci nie są zainteresowani żadnymi wariantami; chcą błysnąć czymś zupełnie nowym. Zależy im na własnych rozwiązaniach bez pomocy wzorców i wobec tego ich praca powinna być oceniana w kategoriach nowatorstwa. Doprowadziło to do "kultu oryginalności" (definicja Allana Greenberga), w którym pytanie: "Co jest nowsze?" pada częściej niż: "Co jest lepsze?"15 Hepplewhite i Chippendale proponują dziesiątki rozwiązań 15 Md. 211 SUROWA PROSTOTA dla każdego modelu krzesła. Natomiast każde krzesło nowoczesne ma być jedyne w swoim rodzaju i nie wolno go kopiować. Pewien Włoch wypełnił plastikowy worek kulkami z polistyrenu - bardzo pomysłowo - ale ta droga jest już zamknięta dla wszystkich - żaden projektant nawet nie tknie kulek z polistyrenu. Jaki będzie następny wystrzał? Czy będą to krzesła z plisowanej tektury, czy z naciągniętej plastikowej siatki? Ponieważ każdy wzór "należy" do swojego twórcy, nie może być nigdy poprawiony przez innego projektanta - pojawiają się czasami popularne imitacje słynnych krzeseł, ale nie zdarza się, żeby były to wersje ulepszone. W takich warunkach stopniowa ewolucja staje się niemożliwa; opracowywanie cudzego projektu mogłoby oznaczać brak wyobraźni, a poprawianie własnego to przyznanie się, że coś w nim było nie tak. Ambicją twórców jest robienie mebli z materiałów przemysłowych i stosowania nowych technik. Nie chodzi o pragnienie eksperymentowania - ile w tej dziedzinie można dokonać, pokazali sto lat temu wynalazcy mebli mechanicznych - raczej o poszukiwanie nowości. Nawet jeśli projektanci pracują w drewnie, większość z nich odrzuca sprawdzone, funkcjonalne modele i rozgląda się za całkiem nowymi rozwiązaniami. Kiedy używają tradycyjnych metod i materiałów, rezultaty są prawie zawsze korzystne. Krzesła "Wassily" z oparciem z wymodelowanego drewna, a siedzeniem z plecionej trzeiny, są równie przyjemne do siedzenia, jak georgiańskie krzesła z tychże materiałów. Krzesło "Weissenhof" projektu Mięsa van der Rohe jest wygodniejsze od breuerowskiego, ponieważ rurki są pokryte trzciną, wyplataną ręcznie siedemnastowieczną metodą. Leżanka Eamesa daje (niepełny zresztą) komfort nie dlatego, że wykonano ją z innowacyjnej "sklejkowej" muszli, ale dlatego, że jest wypchana pierzem i puchem. Znany angielski architekt James Stirling, opisując kiedyś podobające mu się meble, powiedział: "Lubię (te krzesła) w sposób intelektualny. Nie siedzi się w nich bardzo wygodnie, ale prawdopodobnie można wytrzymać godzinę lub trochę dłużej bez obawy, że się padnie"16. Tylko na tyle możemy więc liczyć, na godzinę bez 16 James Stirling at Home, "Blueprint" l, 1983-1984, nr 3. 212 SUROWA PROSTOTA ataku serca? To nie bardzo krzepiące. W tym wypadku Stirling mówił o meblach Thomasa Hope'a, stolarza-amatora z początków XIX wieku, który zaprojektował krzesła w stylu egipskim, wiadomo jednak, o co chodzi. Wygodne siedzenie przestało być głównym kryterium w ocenie wartości krzesła, teraz można mieć też spojrzenie intelektualne. Albo estetyczne. Philip Johnson, protegowany Mięsa van der Rohe, powiedział do swoich studentów na Harvardzie: "Myślę, że komfort zależy od tego, czy krzesło uważamy za ładne czy nie"17. Z właściwym sobie dowcipem ciągnął dalej, że ludzie, którym w jego domu podobały się krzesła Barcelona, lubili na nich siadać, mimo że jego zdaniem "nie są one bardzo wygodne". Wiara w moc sztuki, pozwalająca przezwyciężać prawa fizyki, ma w sobie coś czarująco naiwnego. Są to oczywiście pobożne życzenia. Ludziom zapadającym się w krześle Barcelona albo walczącym, żeby wydostać się z leżanki Eamesa, nie jest wygodnie, starają się tylko znosić niewygodę w imię sztuki - albo prestiżu - co nie jest tym samym. My oczekujemy, że nasze wnętrza i umeblowanie będą wygodne, a nie tylko wyglądały atrakcyjnie. Niegdyś, przed XVIII wiekiem, krzesło uznawano za udane, nawet jeśli się w nim źle siedziało. Jeśli krzesło tylko wyglądało pięknie albo okazale, albo imponująco - było "dobre". Nasze babki nosiły gorsety z fiszbinami, a dziadkowie wysokie, wykrochmalone kołnierzyki, ale czuli się eleganccy i modni - mieli ściśnięte kibicie, a szyje poodgnia-tane, ale można powiedzieć, że tak ubrani też czuli się "dobrze". Natomiast my, zamieniwszy nasze bluzy i dżinsy na ich ubranie, bylibyśmy bardzo skrępowani. Uważamy za samo przez się zrozumiałe, że rzeczy, które nosimy, muszą nam zapewniać swobodę poruszania się, tak samo, jak od mebli oczekujemy, że będzie nam w nich wygodnie. A co ofiarowuje nam krzesło dwudziestowieczne? Ujawnia optymistyczną wiarę w technologię i właściwe stosowanie materiałów. Świadczy o zainteresowaniu wykonawstwem - nie rzemiosłem w tradycyjnym znaczeniu, ale dokładnymi i precyzyjnymi zespo- 17 P Johnson, Writings, New York 1979, s. 138. 213 SUROWA PROSTOTA łami fachowców. Jest obiektem znaczącym, a nie żadną błahostką czy fanaberią. Zapewnia pewien status towarzyski - można kupić taniej używany samochód niż niejedno nowoczesne krzesło. Reprezentuje lekkość i mobilność oraz nakazuje podziw dla tych cech -tak jak dla pięknie zbudowanego szałasu, lecz nie zachęca do siadania, w każdym razie nie na długo. Krzesło rokokowe zapraszało do konwersacji, wiktoriańskie do drzemki, a krzesło nowoczesne kojarzy się z biznesem. "Dajmy sobie spokój z siadaniem i weźmy się do czegoś pożytecznego" - zdaje się mówić. Ma do czynienia z wieloma rzeczami, ale już nie z wygodą, przyjemnością i, szczerze mówiąc, z komfortem. Dwieście lat temu, gdy ludzie w sklepie Thomasa Chippen-dale'a na St. Martin's Lane w Londynie, kupowali krzesła lub stoły, nie przychodziło im do głowy, że kupują "klasyk", ani że wiele lat później te meble będą poszukiwane przez kolekcjonerów. Kupowali krzesła Chippendale'a, ponieważ jego meble, choć nazywały się Ludwik XV, neogotyckie czy chińskie, były nowe i ponieważ zależało im, żeby umeblować swoje domy w możliwie najmodniejszym stylu. Natomiast w 1977 roku, kiedy pismo "Better Homes and Gardens" ("Lepsze domy i ogrody") przeprowadziło ankietę wśród swoich czytelników, tylko piętnaście procent wolało umeblowanie w "najnowszym modnym stylu"18. Większość wyraźnie chciała, i nadal chce, mebli dawnych - niekoniecznie starych - i tradycyjnej dekoracji, właśnie tego, co proponuje im Ralph Lauren w "Super klasie" czy "Nowej Anglii". Gdyby wielkie magazyny czy sklepy specjalizujące się w dekoracji wnętrz miały być jakąś wskazówką, wybór większości ludzi padałby na pokoje, które przypominają im - o ile tylko pozwalałyby na to ich budżety - mieszkania ich dziadków. Nikt nie uważa tego za niezwykłe. Natomiast nie ma takich tęsknot w innych dziedzinach naszego życia, jak zauważył Adolf Loos. Nie brakuje nam dawnego jedzenia. Nasze zainteresowanie 18 J. Kron, op. cii., s. 177. 214 SUROWA PROSTOTA zdrowiem i odżywianiem się wpłynęło na nasz sposób jedzenia i na to, co jemy. Nasza dbałość o zachowanie szczupłej sylwetki zdumiałaby naszych dziewiętnastowiecznych, korpulentnych przodków. Zmieniliśmy sposób mówienia, maniery i zachowanie, tak publiczne, jak prywatne. Nie czujemy potrzeby, na przykład, przywrócenia zwyczaju składania biletów wizytowych, czy długich zalotów w obecności przyzwoitki. Powrót do osiemnastowiecznego wystroju wnętrz nie pasowałby do naszego swobodnego sposobu życia. Chociaż jesteśmy kolekcjonerami antyków, nie chce nam się jeździć staroświeckimi samochodami. Wolimy obecne, tańsze w eksploatacji, bezpieczniejsze i wygodniejsze, i nie spodziewamy się, żeby można było osiągnąć postęp, wskrzeszając stare modele. Czulibyśmy się równie dziwnie w modelu T*, jak nosząc pumpy czy krynoliny, ale choć nie przychodzi nam do głowy noszenie dawnych ubrań, nie widzimy nic niestosownego w przystrajaniu naszych domów w niegdysiejsze ozdoby. Pewien pisarz tłumaczy tę tęsknotę następująco: "Amerykanów fascynuje przyszłość, ale nie chcą w niej żyć"19. Brzmi to przekonywająco, ale nie trafia w sedno. Po pierwsze zakłada, że opór przeciwko wprowadzaniu nowości do domu jest amerykańską tradycją, podczas gdy zarówno olbrzymie zmiany, które zaszły w domach pod koniec XIX wieku, jak i wprowadzenie nowych metod działania w gospodarstwach domowych przez domowych inżynierów, zostało przyjęte bez oporów. I nigdy nie było zastrzeżeń do "futurystycznych" urządzeń, jak bezprzewodowe telefony, jacuzzi, domowe komputery czy duże ekrany do video. Po drugie, ta "przyszłość", w której ludzie jakoby nie chcą żyć - białe ściany, rurki, meble z metalu i skóry - nie jest szokująco nowa. Nowy Duch ma już przeszło sześćdziesiątkę i było mnóstwo czasu, żeby do niego przywyknąć. Tęsknota za przeszłością często jest oznaką niezadowolenia z teraźniejszości. Nazwałem nowoczesne wnętrze "ciosem wymie- * Pierwszy masowo produkowany samochód w zakładach Forda - przyp. tłum. 19 Ibid. 215 SUROWA PROSTOTA rzonym w rozwój domowego komfortu". Oznacza to nie tyle zamiar wprowadzenia nowego stylu - to jest najmniej ważne - co pragnienie zmian obyczajów społecznych i nawet przerabiania pojęć dotyczących komfortu domowego w sferze kultury. Samo wyrzeczenie się mieszczańskich tradycji poddaje w wątpliwość ich sens i odrzuca nie tylko luksus, ale także wygodę, nie tylko nieład, ale również intymność. Wzmożona potrzeba przestrzeni powoduje zanikanie prywatności, tak jak zainteresowanie przemysłowymi materiałami i przedmiotami odciąga od domowości. Surowa prostota zarówno wzrokowa, jak dotykowa zastąpiły uczucie zadowolenia. Coś, co zaczęło się jako wysiłek, żeby zracjonalizować i uprościć, zmieniło się w przewrotną krucjatę; nie jest to, jak się często mówi, odpowiedź na zmieniający się świat, ale próba przerobienia naszego sposobu życia. Jest to zerwanie z tradycją nie dlatego, że odrzuca się tu dawne style, ale dlatego, że eliminuje wszelkie ozdabianie, i nie dlatego, że kładzie nacisk na technologię, ale dlatego, że zwalcza samą ideę komfortu. To jest powód, dla którego ludzie zwracają się ku przeszłości. Ich tęsknota nie jest rezultatem ciągot archeologicznych, jak bywało w epoce wiktoriańskiej, ani skłonności do jakiegoś specjalnego okresu, jak w klasycyzmie Jeffersona. Nie jest to też odrzucanie technologii. Ludzie doceniają dobrodziejstwa centralnego ogrzewania i elektryczności, ale pokoje wiejskiego domu w stylu koloniałnym czy georgiański dworek -nie mające tych udogodnień - zawsze ich pociągają, ponieważ dają im smak czegoś, czego brak w nowoczesnych wnętrzach. Ludzie zwracają się ku przeszłości, bo tęsknią za czymś, czego nie znajdują w teraźniejszości - komfortu i dobrego samopoczucia. 216 Rozdział 10 Komfort i dobre samopoczucie ... ostatnio doszedłem do wniosku, że komfort jest chyba podstawowym luksusem. BillyBaldwin w: "The New York Times" Dobre samopoczucie w domu jest podstawową ludzką potrzebą, głęboko w nas zakorzenioną, którą należy zaspokoić. Jeśli nie daje nam tego teraźniejszość, naturalne jest, że sięgamy do tradycji. Ale postępując w ten sposób, nie powinniśmy mylić pojęcia komfortu z wystrojem - czyli z zewnętrznym wyglądem pokoi - ani z zachowaniami społecznymi, czyli ze sposobem używania pokoi. Wystrój jest przede wszystkim kwestią mody i jego trwałość mierzy się w dziesięcioleciach, albo nawet i nie tyle. Styl Cjueen Annę trwał najwyżej trzydzieści lat, secesja niewiele ponad dziesięć, Art Deco jeszcze mniej. Zachowania społeczne, będące funkcją nawyków i obyczajów, są bardziej trwałe. Na przykład praktyka przechodzenia mężczyzn do innego pokoju po obiedzie, żeby zapalić, weszła w życie w połowie XIX wieku i przetrwała aż po ćwierćwiecze XX. Jeszcze w 1935 roku na statku "Normandie" istniała palarnia, chociaż w tym okresie kobiety zaczynały już palić publicznie. Zwyczaj publicznego palenia trwał już około czterdziestu lat, ale niewykluczone, że ustanie w ogóle i powrócimy do czasów, kiedy palenie w obecności innych było niegrzecznością. Natomiast 217 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE pojęcia kulturowe, takie jak komfort, mają żywot mierzony w stuleciach. Domowość na przykład istniała przeszło trzysta lat. W tym czasie "gęstość" domowych wnętrz ulegała przeobrażeniom, pokoje zmieniały swoje rozmiary i funkcje, mniej lub bardziej wypełniały się meblami, ale wnętrza były zawsze intymne i miały charakter domowy. Zmiany w modzie następują częściej niż zmiany w zachowaniach; pojęcia kulturowe - ponieważ trwają tak długo - są bardziej odporne na przemiany i w konsekwencji wpływają zarówno na zachowanie, jak i na wystrój wnętrz. Chociaż nowe mody nazywane są często rewolucyjnymi, bardzo rzadko na tę nazwę zasługują, mają bowiem niewielki wpływ na obyczaje społeczne, a na kulturę w ogóle go nie mają. Długie włosy, ten symbol buntu lat sześćdziesiątych, uznane zostały za kulturowy przewrót, a stały się - o czym powinniśmy byli dobrze wiedzieć - krótkotrwałą modą. Kiedy moda usiłuje zmienić społeczne zachowania, robi to na własne ryzyko. Papierowe ubrania na przykład, inny bzik lat sześćdziesiątych, nie utrzymały się długo, ponieważ nie były w stanie zaspokoić tradycyjnego używania ubrań jako symbolu statusu towarzyskiego. Wpływ kultury na zachowanie objawia się, kiedy obce zwyczaje przychodzą z zagranicy. Japońska gorąca kąpiel, na przykład, jest powszechną modą w Ameryce - może się nawet stać zwyczajem - ale tradycje gorącej kąpieli w Ameryce i Japonii są całkowicie różne. Z na wpół religijnego, wschodniego, kontemplacyjnego rytuału przerodziła się w zachodni, popularny wypoczynek. To przystosowanie następuje w obu kierunkach i tak jak gorąca kąpiel przyjęła się na Zachodzie, Japończycy przystosowali do swoich przyzwyczajeń i kultury również nasze domowe nawyki*. * Według George'a Fieldsa, doradcy w australijskim marketingu, urządzenia, takie jak pralki czy zamrażarki, mają większe "psychologiczne znaczenie" dla Japończyków, którzy przywiązują do tych mechanizmów taka samą wagę jak Amerykanie do umeblowania; w japońskim domu można równie często zobaczyć lodówkę w li-ving-roomie, jak w kuchni1. 1 G. Fields, Prom Bonsai to Levi's: When West Meets East, cm lnsider's Surprising Account of How the Japanese Live, New York 1983, s. 25-26. 218 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE Podobnie zapożyczanie z przeszłości musi się przystosować do współczesnych zwyczajów. Dlatego historyczne wznowienia, nawet jeśli nie były całkowitymi wynalazkami, nigdy nie miały zamiaru być dokładnym odtwarzaniem przeszłości; zawsze w dosłownym tego słowa znaczeniu były "powierzchowne". Kiedy gotyk powrócił do łask w XVIII wieku, wycisnął piętno na dekoracji wnętrz, ale nie przywrócił do życia "wielkiego domu" czy średniowiecznego braku prywatności - podstawowe zasady wiktoriańskiego porządku pozostały nietknięte. Gdy w latach osiemdziesiątych XIX wieku w Ameryce stawały się modne wnętrza renesansowe, nie chodziło o cofnięcie wskazówek zegara; traktowano ten styl wybiórczo i używano go tylko w niektórych pomieszczeniach. Nie było, na przykład, renesansowych kuchni - przyzwyczajenie do wygodnego i praktycznego planowania miejsca pracy było już wtedy zbyt silnie zakorzenione w gospodarce domowej. Nie sposób odtworzyć komfortu z przeszłości przez naśladowanie wystroju wnętrz. Wygląd pokoju miał swój sens, ponieważ przystawał do określonego typu zachowań, który z kolei był uwarunkowany stosunkiem ludzi do komfortu. Odtwarzanie pierwszego bez drugiego byłoby jak wystawianie sztuki, tylko za pomocą zabudowania sceny w teatrze, pominąwszy aktorów i tekst. Byłoby to doświadczenie jałowe i nic nie dające. Możemy bardzo wysoko oceniać wystrój wnętrz z przeszłości, ale jeżeli będziemy chcieli je skopiować, okaże się, że zbyt dużo się zmieniło. Największe różnice widoczne są w rzeczywistości fizycznego komfortu -standardzie życia - głównie jako rezultat postępu w technologii. Zmiany technologiczne zawsze wpływały na ewolucję komfortu, ale my jesteśmy w szczególnej sytuacji. Naszkicowana w poprzednich rozdziałach ewolucja technologii domowej wskazuje, że historia dobrodziejstw technicznych może być podzielona na dwie główne fazy: wszystko to, co działo się do 1890 roku i trzydzieści następnych lat. Jeśli brzmi to dziwacznie, warto przypomnieć sobie, że wszystkie "nowoczesne" usprawnienia, które przyczyniają się do naszego domowego komfortu - centralne ogrzewanie, kanalizacja, bieżąca zimna i gorąca woda, energia i światło elektryczne, 219 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE windy - było nieosiągalne przed 1890 rokiem i dobrze znane po 1920. Czy nam się to podoba, czy nie, żyjemy na krawędzi wielkiego technologicznego podziału. John Lukacs przypomina, że dla nas dom z roku 1930 wydaje się czymś zwyczajnym, ale ludzie z 1885 roku nie wiedzieliby, jak w nim żyć2. Do tego czasu odtwarzanie przeszłości było możliwe do przyjęcia - nawet jeśli zdarzało się rzadko - po 1920 roku zakrawa na ekscentryczność. Komfort zmienił się nie tylko jakościowo, ale również ilościowo - stał się przywilejem wszystkich. Po 1920 roku zwłaszcza w Ameryce (nieco później w Europie) fizyczny komfort w domu przestał być przywilejem tylko części społeczeństwa. Ta jego demokratyzacja jest zasługą masowej produkcji i uprzemysłowienia. Ale uprzemysłowienie miało jeszcze inne skutki - sprawiło, że ręczna robota stała się luksusem (pod tym względem analiza Le Corbusiera była słuszna). To także oddziela nas od przeszłości. Jak stwierdzili projektanci Art Deco, opieranie się na rzemieślnikach było kosztowne i oznaczało bardzo szczupłą klientelę. Biuro pani Lauder w stylu Ludwika XV zachwyca nas, ale ile osób może sobie pozwolić na dobre reprodukcje, nie mówiąc już o autentykach. Jeśli upieramy się przy rokoku, musi nas zadowolić erzac - nędzna imitacja ani wygodna, ani ładna. Tylko albo bardzo bogaci, albo zupełnie biedni mogą żyć przeszłością - i tylko ci pierwsi z wyboru. Jeżeli ktoś ma dosyć pieniędzy i wystarczającą liczbę służby - wtedy georgiań-ski dom na wsi to jest to. Ale rzeczywistość małego gospodarstwa bez służących uniemożliwia większości ludzi podejmowanie takich całościowych rekonstrukcji; kto ma odkurzać wszystkie te piękne odlewy, trzepać dywany i polerować mosiądz? Przyjęta teraz ogólnie moda dekorowania wnętrz drobiazgami i bibelotami z różnych epok wygląda, w każdym razie pozornie -a chodzi tu przecież o pozory - na alternatywę najbardziej do przyjęcia. Jest to niekosztowny, choć robiony bez przekonania, kompromis - ani całkowite odtwarzanie, ani sztuczny modernizm. Ale tak zwany postmodernizm nie zrozumiał istoty sprawy; umieszczenie 2 J. Lukacs, Outgrcrwing Democmcy: A History of the United States in the Twentieth Century, Garden City 1984, s. 170. 220 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE gdzieś kawałka odlewu czy klasycznej kolumny nie jest rozwiązaniem. Tym, czego ludziom brakuje w domach, nie są tandetne historyczne odniesienia. Potrzebne im jest poczucie zadomowienia, a nie większa ilość boazerii; uczucie prywatności, a nie neopalla-diańskie okna; atmosfera przytulności, a nie gipsowe głowice kolumn. Postmodernizm jest bardziej zainteresowany (niejasną przeważnie) historią architektury niż ewolucją idei kulturowych, które historia reprezentuje. Poza tym niechętnie kwestionuje się którąkolwiek z podstawowych reguł modernizmu; został trafnie nazwany, ponieważ bardzo rzadko jest antymodernizmem. Pomimo wizualnej lekkości i modnej beztroski, nie udaje mu się skierować na właściwą drogę podstawowego problemu. Należy skontrolować mieszczańską tradycję, a nie mieszczańskie style. Powinniśmy spojrzeć na przeszłość nie z punktu widzenia stylów, ale samego pojęcia komfortu. Holenderskie wnętrze mieszczańskie z XVII wieku mogłoby nam służyć przykładem, jak żyć na małej przestrzeni. A także nauczyć nas, że proste materiały, okna odpowiedniej wielkości i dobrze umieszczone, a także przytulne kąciki mogą stworzyć atmosferę ciepłej domowości. Sposób otwierania drzwi w domach holenderskich, wyszukana różnorodność okien, przemyślane sposoby dobudowywania nowych pokoi o pochylonych sufitach i rozmieszczenie różnych małych zakamarków do siadania, to architektoniczne pomysły, które wciąż można stosować3. Domy w stylu Queen Annę proponują podobne rozwiązania w swobodnym planowaniu. Ludzie z epoki wiktoriańskiej spotykali się z technicznymi wynalazkami bardziej nowatorskimi niż nasze i łatwość, z jaką je stosowali w swoich domach bez poświęcenia tradycyjnych wygód, jest bardzo pouczająca. Amerykańskie domy zbudowane między rokiem 1900 a 1920 wskazują, że wygoda i przydatność mogą być z dobrym rezultatem przemieszane, bez tworzenia w jakikolwiek sposób zimnej albo technicznej atmosfery. 3 Wiele przykładów wzorów opisanych można znaleźć w: Ch. Alexander et. al., A Pattern Language: Towns, Buildings, Construction, New York 1977. Pochodzą one z siedemnastowiecznych wnętrz. 221 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE Przemyślenie mieszczańskich tradycji oznacza powrót do układu domowego, który daje więcej prywatności i intymności niż tak zwany otwarty plan, pozwalający przestrzeni "przepływać" z pokoju do pokoju. Stwarza to wnętrza bardzo interesujące wzrokowo, ale za tę przyjemność trzeba płacić. Przestrzeń "pływa", a wraz z nią widoki i dźwięki - równie mało prywatności ostatni raz mieli ludzie w średniowieczu. Nawet zupełnie małym rodzinom trudno żyć w tak otwartych pomieszczeniach, szczególnie, jeśli używają wielu rozmaitych, rozpowszechnionych ostatnio urządzeń rozrywkowych - telewizji, filmów video, zestawów audiowizualnych, gier elektronicznych itp. Potrzebna jest większa ilość małych pokoi - nie większych niż alkowy - żeby pogodzić zasięg i różnorodność rozrywek w nowoczesnym domu. Oznacza to także powrót do stosownego i wygodnego umeblowania; nie chodzi o krzesła, które tworzą artystyczne kompozycje, ale o takie, na których się z przyjemnością siedzi. Należy spojrzeć zarówno w przeszłość, jak i w przyszłość - w przeszłość, żeby skorzystać z osiemnastowiecznej wiedzy o ergonomice, a w przyszłość, żeby stworzyć meble, dające się przystosować i zmodyfikować, odpowiadające różnym ludziom. Oznacza to powrót do mebli jako przedmiotów praktycznych raczej niż estetycznych i przedłużenie pewnej idei, a nie przemijającą innowację. Inna tradycja, nad którą też trzeba się zastanowić, to udogodnienia. W wielu częściach domu pragmatyzm pierwszych domowych inżynierów zagubił się w preferowaniu wrażeń wzrokowych. Przeważa estetyka, a nie praktyczność. Nowoczesna kuchnia, w której wszystko pochowane jest w artystycznie zaprojektowanych szafach, sprawia wrażenie, że organizacja jest tu pierwszorzędna, jak w banku. Ale kuchnia nie funkcjonuje jak bank, raczę] jak warsztat rzemieślniczy. Narzędzia powinny być na wierzchu, łatwo osiągalne, niedaleko miejsca pracy, a nie ukryte pod kontuarem albo pochowane głęboko w szafach, gdzie trudno sięgać. Fakt, że wysokość kontuarów powinna być różna, przyjęto do wiadomości już dawno, ale w kuchniach nadal blaty są identyczne, standardowej wysokości i szerokości, wykonane ciągle z tych sa- 222 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE mych materiałów. Ta schludność i jednolitość zgadzają się z nowoczesnymi regułami, wymagającymi prostoty i ładu, ale nie poprawiają warunków pracy. Mała standardowa łazienka (której plan nie uległ zmianie od lat pięćdziesiątych XIX wieku) robi wrażenie przydatnej, ale źle pasuje do nowoczesnego domu. Połączenie wanny z prysznicem nie sprawdza się, umieszczenie kranów nie jest ani wygodne, ani bezpieczne, a w dodatku trudne do czyszczenia. Muszla klozetowa ze względów funkcjonalnych i higienicznych powinna znajdować się osobno, jak w Europie. Kiedy domy miały wiele pokoi, łazienki mogły być małe. Dzisiaj muszą służyć do zajęć, które dawniej odbywały się w ubieralniach, pokojach dziecinnych i buduarach (nawet pralki stoją teraz w łazienkach). Zdarza się, że w małych domach łazienka jest jedynym całkowicie prywatnym miejscem i chociaż kąpiel w Ameryce nie jest rytuałem, tak jak w Japonii, ale formą odpoczynku, czynność ta odbywa się w miejscu całkowicie pozbawionym wdzięku i wygody. Nowoczesna kuchnia jest również zbyt mała. Wczesne opracowania na temat kuchni skupiły się na zmniejszaniu codziennej krzątaniny w czasie przygotowywania posiłków. Wynikiem tego są malutkie, tak zwane wygodne kuchenki - często bez okien - w których jest niewiele przestrzeni do pracy, ale można prawie nie ruszać się z miejsca. Jeśli takie urządzenie miało kiedyś sens, co można zrozumieć, to teraz straciło go. Nie ma dość miejsca dla dużej ilości przyrządów - mikserów, młynków, ubijaków, ekspresów do kawy - potrzebnych pani domu, idącej z duchem czasu. Od XVII wieku, kiedy prywatność zaistniała w domach, rola kobiet w określaniu komfortu stała się zasadnicza. Holenderskie wnętrze, rokokowy salon, gospodarowanie bez służby - wszystko to było rezultatem kobiecych zabiegów. Można by powiedzieć, z lekką tylko przesadą, że domowość była pomysłem przede wszystkim kobiet. A także pojęcie przydatności. Kiedy Lillian Gil-breth i Christine Frederick wprowadziły do domu "zarządzanie" i "praktyczne myślenie", uznały za samo przez się zrozumiałe, że domową robotą zajmie się kobieta, której głównym zadaniem będzie troska o rodzinę. Gospodarowanie mogłoby być skuteczniejsze, ale praca w domu to posada na pełnym etacie - miejscem 223 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE kobiety jest dom. Dążenie kobiety do zrobienia kariery - i to nie z przyczyn ekonomicznych - zmieniło ten układ diametralnie. Nie znaczy to, że domowość zniknie, ale może znaczyć, że dom przestanie być "miejscem kobiety". Niedostatek służby na początku dwudziestego wieku pobudził zainteresowanie maszynami, które mogłyby pomóc paniom domu i zmniejszyć nudę pracy domowej; ograniczona obecność kobiet wymagała maszyn, które same wykonywałyby czarną robotę. Pojawiające się ostatnio domowe udogodnienia, takie jak automatyczne pralki, samozamrażające się kostki lodu, samoczyszczące się piece, a także zamrażarki, mające za zadanie zastąpienie pracy rąk samoregulującymi się mechanizmami - wszystkie są częściowo automatyczne. Rozwój taki - od narzędzi, poprzez maszyny do automatów - jest charakterystyczny dla wszystkich technologii, zarówno w domu, jak i warsztatach produkcyjnych4. Stelaże do suszenia bielizny przekształcają się w -z początku ręczne, a później maszynowe - wyżymaczki, które zastępowane są automatycznymi suszarkami. Dostępność tanich maszynek do robienia frytek zapowiada dzień, kiedy automatyzacja pełną parą wejdzie do domów w formie robotów, czyli mechanicznej służby. Przemyślenie mieszczańskiej tradycji komfortu wiąże się z bezwzględną krytyką nowoczesności, ale nie jest odrzuceniem zmian. Tak czy owak, ewolucja komfortu będzie trwać. Na razie jest zdominowana przez technologię, chociaż w mniejszym stopniu niż dawniej. Ta potrzeba nie "odczłowiecza" domu, w każdym razie nie bardziej, niż robiły to w przeszłości dobrze grzejące kominki czy elektryczność. Czy można mieć naraz i przytulność, i roboty? To zależy, do jakiego stopnia uda nam się stłumić płytki entuzjazm dla modernizmu i rozwinąć w sobie głębsze i prawdziwsze zrozumienie komfortu domu. Co to jest komfort? Może trzeba było to pytanie zadać wcześniej, ale bez przyjrzenia się długiej ewolucji tego złożonego i za- Zob. W. Rybczyński, Taming the Tiger: The Struggle to Control Technology, New York 1983, s. 25. 224 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE stanawiającego problemu odpowiedź byłaby na pewno błędna, a w każdym razie niepełna. Najprościej można by powiedzieć, że komfort dotyczy tylko ludzkiej fizjologii - dobrego samopoczucia. Nic w tym nie ma tajemniczego. Ale nie tłumaczy to wcale, dlaczego nasze pojęcie komfortu różni się od tego sprzed stu lat, chociaż człowiek się fizycznie nie zmienił. Nie zadowala także odpowiedź, że komfort jest subiektywnym doświadczaniem satysfakcji. Gdyby była to sprawa subiektywna, można by oczekiwać większej różnorodności postaw; zamiast tego w każdym okresie historycznym był wyraźny konsens, co jest komfortem, a co nim nie jest. Każdy osądza go według szerszych norm, mimo że bierze w nim udział osobiście, co wskazuje, że może być doświadczeniem obiektywnym. Jeśli komfort jest obiektywny, powinno być możliwe mierzenie go. Ale to trudniejsze, niż się wydaje. Łatwiej jest wiedzieć, kiedy czujemy się dobrze niż dlaczego, albo do jakiego stopnia. Można by identyfikować komfort przez rejestrowanie osobistych odczuć dużej liczby ludzi, ale to byłby bardziej marketing lub badanie opinii niż prawdziwe studiowanie; naukowcy wolą rozważać sprawy pojedynczo i koniecznie je mierzyć. W praktyce okazuje się, że o wiele łatwiej mierzyć dyskomfort niż komfort. Żeby ustalić cieplny "obszar komfortu" należy sprawdzić, w jakich temperaturach ludziom jest za gorąco lub za zimno i wszystko pomiędzy nimi będzie "komfortowe". Albo jeżeli chce się stwierdzić, jaki jest właściwy kąt odchylenia oparcia krzesła, trzeba poddać ludzi próbie z kątami zbyt ostrymi i zbyt rozwartymi i między punktami, które określą jako dyskomfort, znajdzie się kąt "właściwy". Podobne eksperymenty były przeprowadzane w sprawach intensywności światła i dźwięków, wymiarów pomieszczeń, twardości i miękkości mebli do siedzenia, a także leżenia i tak dalej. We wszystkich tych wypadkach zakres komfortu ustala się, dochodząc do granic, w których ludzie zaczynają odczuwać dyskomfort. Kiedy zabrano się do projektowania kabiny kosmicznego wahadłowca, zbudowano tekturową makietę. Astronauci zostali poproszeni o wejście do niej i poruszanie się takie, jakiego wymagają ich codzienne zajęcia w kosmosie 225 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE i za każdym razem, kiedy uderzali się o jakiś narożnik czy wybrzuszenie, technik obcinał ten wystający kawałek. W końcu, kiedy już nic nie przeszkadzało, kabina została uznana za "komfortową". Naukowa definicja brzmiałaby prawdopodobnie: "Komfort to stan, w którym dyskomfort został wyeliminowany". Najwięcej naukowych badań, dotyczących "ziemskiego" komfortu, wykonano w miejscach pracy, ponieważ odkryto, że przyjemne otoczenie wpływa na morale, a zatem na wydajność pracowników. Do jakiego stopnia wygoda może wpłynąć na wyniki ekonomiczne, wskazują ostatnie obliczenia, z których wynika, że bóle krzyża - rezultat niewłaściwej postawy przy pracy - spowodowały utratę ponad dziewięćdziesięciu trzech milionów dniówek, czyli dziewięciu miliardów dolarów dla gospodarki amerykańskiejtp. W oparciu o wnętrza nowoczesnego biura można stworzyć naukową definicję komfortu w pracy. Natężenie światła zostało starannie przebadane w celu uzyskania najlepszych warunków do czytania. Wykończenia ścian i podłóg są w spokojnej tonacji; nie ma jaskrawych i krzykliwych kolorów. Biurka i krzesła mają odpowiednie wymiary, pozwalające uniknąć zmęczenia. A jak czują się ludzie, pracujący w takim otoczeniu? W ramach wysiłków, mających na celu poprawienie warunków pracy, wielkie farmaceutyczne przedsiębiorstwo Merck and Company, przebadało stosunek dwóch tysięcy ludzi załogi do miejsca pracy -atrakcyjnego, nowoczesnego, biurowego wnętrza6. Zespół badających przygotował kwestionariusz, zawierający szereg pytań. Dotyczyły one wystroju wnętrza, bezpieczeństwa/ wydajności pracy, wygody itd. Pracownicy mieli wyrazić swoją satysfakcję lub jej brak w rozmaitych dziedzinach, a także wskazać te przejawy, które ich zdaniem są najważniejsze. Większość odróżniała wzrokowe cechy J. Fouglas Phillips, Establishing and Manging Adnance Office Technology: A Holi-sting Approach Focusing on People, rozprawa przedstawiona na dorocznym spotkaniu The Society of Manufacturing Engineers, Montreal 16-19 IX 1984, s. 3. 6 S. George Walters, Merck and Co., Inc. Office Design Study, Final Plans Board, sprawozdanie nie drukowane, Newark, Rutgers Graduate School of Management, 24 VIII 1982. 226 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE otoczenia - dekoracje, podstawowe kolory, dywany, kolory ścian i wygląd biurek - od aspektów czysto fizycznych - światła, wentylacji, poczucia prywatności i wygody krzeseł. Ta ostatnia grupa została włączona do listy najważniejszych dziesięciu czynników wraz z powierzchnią miejsca do pracy, bezpieczeństwem i przestrzenią do osobistego zagospodarowania. Warto zauważyć, że żaden z czynników wzrokowych nie został uznany za bardzo ważny, co wskazuje, jak mylne jest mniemanie, że komfort jest jedynie funkcją wyglądu lub stylu. Wyszło wtedy przy okazji na jaw, że pracownicy Mercka wykazali pewien stopień niezadowolenia w dwóch trzecich z prawie trzydziestu różnych aspektów miejsca pracy. Najwięcej negatywnych ocen budził brak miejsca do rozmów prywatnych, złe powietrze, zbyt mały zakres wzrokowej prywatności i poziom oświetlenia. Kiedy spytano pracowników, nad którymi dziedzinami warunków biurowych chcieliby mieć kontrolę, przeważnie stwierdzali, że nad temperaturą, stopniem prywatności, wyborem krzesła i biurka oraz intensywnością oświetlenia. Kontrola nad wystrojem wnętrza miała najniższy stopień zainteresowania. Oznaczałoby to, że chociaż panuje duża zgodność w sprawie roli temperatury i oświetlenia, istnieje spora różnica zdań na temat potrzeby odpowiedniego poziomu ciepła i światła; najwyraźniej komfort jest sprawą zarówno obiektywną, jak subiektywną. Biura Mercka zostały tak zaprojektowane, aby uniknąć wszelkiego dyskomfortu, ale badania wykazały, że wielu urzędników nie czuje się dobrze w swoim miejscu pracy - niemożliwość skoncentrowania się była najczęściej powtarzaną skargą. Pomimo odpoczynkowych kolorów i atrakcyjnych mebli (które zaaprobowali wszyscy), czegoś zabrakło. Dalej badania wykazały również, że gdyby hałasy z zewnątrz zostały stłumione, a widok na zewnątrz biura zmieniony, pracownicy mieliby się dobrze. Ale komfort pracy zależy od znacznie większej ilości czynników. Musi być jeszcze uczucie intymności i prywatności, które stworzyć może równowaga miedzy izolacją a otwartą przestrzenią; przewaga któregoś z nich może zadecydować o dyskomforcie. Grupa kalifornijskich architek- 227 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE tów wymieniła ostatnio aż dziesięć różnych czynników, decydujących o właściwej atmosferze w miejscu pracy7. Należą do nich: ściany z tyłu i po bokach pracowników, dostatecznie otwarta przestrzeń przed biurkiem, obszar miejsca pracy, należyte odgrodzenie od innych, widok na zewnątrz, odległość od najbliższej osoby, liczba ludzi w bezpośrednim sąsiedztwie i poziom, a także rodzaj hałasu. Wobec tego, że większość biurowych pomieszczeń nie spełnia tych warunków, nic dziwnego, że ludziom sprawia trudność skupienie się na pracy. Błąd w naukowej definicji komfortu wynika z faktu, że brane są pod uwagę tylko te jego aspekty, które można zmierzyć, a z dość typową arogancją zaprzecza się istnieniu innych. Wielu specjalistów od zachowań ludzkich zdecydowało, że ponieważ ludzie doświadczają tylko dyskomfortu - komfort jako zjawisko fizyczne w ogóle nie istnieje8. Nie dziw, że prawdziwa intymność, której nie sposób zmierzyć, jest nieobecna w większości zaplanowanych pomieszczeń biurowych. Intymność w biurze czy w domu nie jest czymś niezwykłym; jest wiele skomplikowanych doświadczeń, których nie sposób zmierzyć. Nie można na przykład opisać naukowo, co różni dobre wino od przeciętnego, chociaż dobry kiper bez trudu pozna, które jest które. Wytwórcy win, tak jak fabrykanci kawy czy herbaty, w dalszym ciągu opierają się na "nosie" doświadczonego kipera - czyli na badaniach nietecrjnicznych - nie tylko na obiektywnych normach. Można ewentualnie wyznaczyć próg, poniżej którego wino ma smak "zły" - jest kwaśne, słodkie, ma za duży procent alkoholu itd. - ale nikt nie zapewni, że usunięcie tych wad spowoduje, że w rezultacie wino będzie dobre. Pokój też może nie dawać nam poczucia komfortu - za dużo światła uniemożliwia szczerą rozmowę, za mało nie pozwala na czytanie - ale uniknięcie tych niewygód nie oznacza, że automatycznie dobrze się w nim poczujemy. Nuda nie jest niczym tak dokuczliwym, żeby to aż prze- 7 Ch. Alexander, Pattern Language, s. 847-852. H. McDvaine Parsons, Comfort and Convenience: How Much! (rozprawa przedstawiona na dorocznym zebraniu the American Association for the Advancement of Science), New York 30 I 1975, s. 1. 228 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE szkadzało, ale nie podnieca. Z drugiej strony, kiedy otwieramy jakieś drzwi i myślimy: "Jaki fajny pokój!" reagujemy pozytywnie na coś specjalnego albo raczej na kilka specjalnych rzeczy. Oto dwa opisy komfortu. Pierwszy jest autorstwa znanego dekoratora wnętrz, Billy'ego Baldwina: "Komfort według mnie to pokój, który «pracuje» dla ciebie i twoich gości. To głębokie wyściełane fotele. To stolik podręczny, na którym można postawić drinka albo położyć książkę. To także świadomość, że jeśli ktoś przestawi krzesło w inne miejsce, żeby pogadać, to nie zrujnuje zaraz całego pokoju. Trochę już jestem zmęczony pomysłowymi wnętrzami"9. Drugi opis pochodzi od architekta Christophera Ale-xandra: "Wyobraź sobie, że w zimowe popołudnie masz filiżankę herbaty, książkę, światło do czytania i dwie albo trzy poduszki do podłożenia. Teraz umość się wygodnie. Ale nie w sposób, który chciałbyś pokazać innym, że jest ci pysznie, tylko tak jak naprawdę będzie dobrze tobie. Postaw herbatę w miejscu, w którym łatwo po nią sięgnąć, ale trudno kopnąć. Opuść abażur, żeby światło padało na książkę, ale nie za ostro i tak, byś nie widział żarówki. Poduszki daj do tyłu, jedną po drugiej, starannie, niech ci podtrzymują plecy, szyję i ramiona; teraz jesteś naprawdę wygodnie podparty i możesz popijać herbatę i czytać książkę, i marzyć - tak jak lubisz"10. Opis Baldwina jest rezultatem sześćdziesięcioletniego dekorowania modnych wnętrz; natomiast opinia Alexandra jest oparta na obserwacji zwykłych ludzi i zwykłych miejsc*. Ale obie są zbliżone w opisie domowej atmosfery, rozpoznawalnej natychmiast po normalnych ludzkich cechach. Tych cech nauka nie była w stanie uchwycić, chociaż dla laika opis lub obraz jest czymś dostatecznie oczywistym. "Komfort jest tylko słownym wynalazkiem" - napisał rozpaczliwie pewien inży- 9 Cyt. w: G. O'Brien, Ań American Decorator Emeritus, "New York Times Maga-zine: Home Design", 17 IV 1983, s. 33. 10 Ch. Alexander, The Timeless Way of Building, New York 1979, s. 32-33. * Baldwin aż do śmierci w 1983 roku był ogólnie uznawany za czołowego projektanta wnętrz sławnych ludzi; do jego klientów należeli Cole Porter i Jacąueline Ken-nedy. Alexander jest autorem obrazoburczej książki A Pattern Language ("Ozdobny język"), krytykującej nowoczesną architekturę. 229 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE nier. Zgoda, komfort jest właśnie tym11. Jest wynalazkiem - kulturową sztuczką. Jak inne kulturowe pojęcia - dzieciństwo, rodzina lub płeć - ma swoją przeszłość i nie może być zrozumiany bez odniesień do swojej specyficznej historii. Jednowymiarowe, techniczne definicje komfortu, które ignorują historię, nie będą zadowalać. Jakże bogate są, w porównaniu z tym, opisy komfortu, dokonane przez Baldwina i Alexandra. Zawierają w sobie wygodę (podręczny stolik), przydatność (dobrze ustawione światło), swojskość (filiżanka herbaty), fizyczne ułatwienia (głębokie fotele i poduszki), prywatność (czytanie książki, rozmowa towarzyska). Jest tu też obecna intymność. Wszystkie te składniki razem wzięte, prowadzą do atmosfery spokojnego wnętrza, które jest częścią komfortu. Ale pozostaje problem ze zrozumieniem komfortu i ze znalezieniem dla niego prostej definicji. To tak jakby się chciało opisać cebulę. Wygląda, że jest to zupełnie proste - w każdym razie z zewnątrz - po prostu kształt sferoidalny. Ale to zwodnicze, albowiem cebula ma wiele warstw. Jeśli ją pokrajemy, okazuje się stosem cebulowych cząstek, a pierwotna forma znika; jeśli zechcemy opisać każdą warstwę osobno, stracimy obraz całości. Żeby sprawę jeszcze bardziej skomplikować, warstwy są przezroczyste, tak że patrzymy na cebulę w całości, widzimy nie tylko powierzchnię, ale również coś z wnętrza. Podobnie komfort - jest jednocześnie prosty i skomplikowany. Zawiera wiele przezroczystych warstw-znaczeń - prywatność, nieskrępowanie, wygodę - niektóre z nich są pfyt-sze, inne głębsze. Porównanie z cebulą sugeruje nie tylko to, że komfort posiada wiele warstw znaczeń, ale również, że idea komfortu rozwijała się historycznie. Znaczyła ona różne rzeczy w różnych czasach. W XVII wieku komfort to była prywatność, prowadząca do intymności i w końcu do swojskości. XVIII wiek przesunął akcent na lekkość i nieskrępowanie, a XIX - na mechaniczne udogodnienia pomocnicze - światło, ogrzewanie i wentylację. Dwudziestowiecznych domowych inżynierów najbardziej interesowała przydatność i wygoda. W różnych epokach w odpowiedzi na różne zewnętrzne H. Mcllvaine Parsons, op. cii., s. 1. 230 KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE naciski - społeczne, ekonomiczne, technologiczne - pojęcie komfortu zmieniało się niekiedy drastycznie. Nic w tych zmianach nie było z góry ani przewidziane, ani nieuniknione. Gdyby siedemnastowieczna Holandia była mniej egalitarna, a kobiety holenderskie mniej niezależne, domowość przyszłaby później, niż to się stało. Gdyby osiemnastowieczna Anglia skłoniła się bardziej ku arystokracji niż ku mieszczaństwu, komfort obrałby inny kierunek. Gdyby nie było kłopotów ze służbą w naszym stuleciu, wątpić należy, czy ktokolwiek słuchałby porad pań Beecher i Frederick. Natomiast uderzające jest, że pojęcie komfortu, mimo że podlegało zmianom, zachowało większość swoich wcześniejszych znaczeń. Ewolucji komfortu nie należy mylić z ewolucją technologii. Nowe techniczne wynalazki zazwyczaj - nie zawsze - zastępowały przestarzałe. Lampa elektryczna wyparła gazową, która wyparła oliwną, ta zaś świece i tak dalej. Ale nowe pomysły na osiągnięcie komfortu nie zastąpiły podstawowych pojęć o dobrym samopoczuciu w domu. Każda nowa treść dodawała warstwę poprzedniemu znaczeniu, ukrytemu pod spodem. W każdym szczególnym czasie komfort składa się z wszystkich warstw, nie tylko z ostatnich. No to mamy ją - Cebulową Teorię Komfortu. Jest zaledwie jaką taką definicją, ale dokładniejsze wyjaśnienie może nie będzie potrzebne. Chyba wystarczy uświadomić sobie, że komfort w domu składa się z wielu czynników - wygody, przydatności, nieskrępo-wania, przyjemności, swojskości, intymności i prywatności - które sumują się; o reszcie decyduje zdrowy rozsądek. Większość ludzi - "Mogę nie wiedzieć, dlaczego coś lubię, ale dobrze wiem, co lubię" - rozpoznaje komfort, kiedy go doświadcza. To rozpoznanie składa się z mieszaniny uczuć - wiele z nich jest nieświadomych -nie tylko fizycznych, ale również emocjonalnych i intelektualnych, co czyni komfort niemożliwym do wytłumaczenia i zmierzenia. Ale nie staje się on przez to mniej realny. Powinniśmy dać odpór nieprecyzyjnym definicjom, proponowanym nam przez inżynierów i architektów. Dobre samopoczucie w domu jest zbyt ważne, żeby je powierzać fachowcom; jest to jak zawsze sprawa rodziny i jednostki. Musimy ponownie odkryć dla siebie tajemnicę komfortu, bo bez niego nasze domy rzeczywiście staną się maszynami do mieszkania. 231 Indeks rzeczowy alkowa 162, 164, 179, 180, 183, 202 American Telephone and Tele-graph Building 106 amfilada 49, 75, 90, 96 angielskie małe domy 184 architektura: amatorów 128-130, 133 antytotalitarna 204-205 dekoracja wnętrz 129 francuska 94-95 "naturalność" 122-123 odrodzenie historyczne 105-108, 176-178 podejście wizualne 150, 169 a technologia domowa 147 zobacz także poszczególne style Arganda lampy 140, 153 Art Deco (styl) 183-186, 190, 199, 203-205, 206, 211, 217, 220 Art Nouveau (styl) 184 "Astral" lampa 140 B balet rosyjski Diagilewa 184 balie 37, 38 "Barcelona", krzesło 206, 210, 213 Belle Epoąue, styl 184 biblioteczki (półki na książki) 24, 48, 126, 166 biblioteki 113, 122, 166 bidet 96 biurka 48, 89, 125, 126, 127 ~ bombiasty kształt 101, 211 Bramaha klozety zaworowe 130 "Butterfly", krzesło 210, 216 cabinet 46, 47, 50 ,-.-•• Cape Cod, zabudowa 180 "Chałupa z bali" 14, 15, 17, 19, 20 chambres 46, 47, 50, 51 Cheney House 169 233 INDEKS RZECZOWY Chippendale, styl 106, 118, 120, 124, 127, 179, 201, 210-211, 214 Chippendale amerykański 123 Choisy, domek myśliwski 90 Crystal Pałace 176 cysterny 164 cystersów "Reguła" 36 D dom (budynek) amerykański 163-167, 181 dzielenie na strefy 165-167 holenderski 60-68 mały 65, 164, 165, 168-169, 178, 179, 181 mechanizacja 155-156 możnych 48-51 "naukowe zarządzanie" 165-172 na wsi 109-110 okresy historyczne 108-109 oświetlenie 126, 131, 139-145, 147 sprzątanie 70-72, 156-174 średniowieczny 31-44 style 105-108 ubogich 31-32 nieregularne rozwiązania 179-180 urządzenia pomocnicze 56, 163-164, 180-181 wnętrza 44-48 w XVII wieku 46-56 wynajmowanie 47 zdejmowanie butów 70-72 zagęszczenie 164, 218 dom (idea) "domowość" w domu 57, 80 dzieci i dom 55-56, 65-66, 168 feminizacja 77-79 intymność i dom 72, 77, 80, 81, 92, 115-116, 227, 230, 231 jako idea 72 małżeństwo a dom 55-56 rodzina a dom 31-33, 47, 52-56, 77-80, 81 rola gospodyni w domu 37, 72-80 rola kobiety w domu 77-80, 158, 162-163, 173, 223 w sztuce 23-24, 72-77 znaczenie dla klasy średniej 32, 34, 42, 52, 69 domowa gospodarka 159, 172 domy w mieście 32-34 angielskie 109-110 w Paryżu 45-51, 65, 92 domy w rzędzie 62-63, 110 duchesse 99 ensembliers 182,183,191, 203 1'Esprit Nouveau zob. Nowy Duch etykieta 38, 87, 102, 112 fotel 87, 88, 101, 102, 125, 211 fotel bujany 119, 208 francuski antyk, styl 18, 177 234 INDEKS RZECZOWY Galeries Lafayette 183 garde-robes 45, 47, 50, 51 garderoby 37, 166, 167 gaz 142 gazowe oświetlenie 44, 132, 141-145, 147-148 The Gentleman and Gabinet Ma- ker's Director (Chippendale) 120 georgiański styl 108, 109, 111, 118, 121, 123, 177, 178, 220 gospodarstwo domowe 37-38 gontowy styl 180 H halle, położenie centralne 33, 34, 36, 53, 54, 112,112p, 113, 122 Hepplewhite'a styl 124, 127, 131, 210, 211 Hermitage 92 higiena 37, 45-46, 49, 71, 72, 78, 96-97 Hotel de Liancourt 49 Hotel du Collectioneur 182 Hotel Lambert 49, 50, 91p hółels 48, 51, 110, 122, 168 I inżynierowie domowi 170,172, 174, 191, 215, 222, 230 J jadalnia 51, 90, 113, 114, 120, 122, 134, 162, 163, 166, 178 "Jamajka" 14, 15 K kabina kosmiczna wahadłowa 225 kanalizacja 130, 131 kalwinizm 61, 71 kamfen 140 kanapy 88 katalogi wzorów 118, 127, 210-211 kąpiel w epoce wiktoriańskiej 137 w Japonii 218, 223 w XVI wieku 45 w XVII wieku 50 w średniowieczu 36-37 klasyczny styl, powrót 105 "klasycyzm niezależny" 179 klismos 33 "klosze Ricketa" 148 klozety 96,131, 166, 167, 223 kobiety rola w domu 76-80, 121, 158, 162-163 wpływ na modę 97-99 kolonialny styl, powrót 19, 177, 186, 195, 205 kolory, ich znaczenie 43 konstruktywizm, styl 187 komfort 56 idea 82, 92, 102, 105, 110,124, 160, 163, 172, 216 235 INDEKS RZECZOWY angielskie wyobrażenie o 110-111, 127 a dobre samopoczucie 216, 217-218 a prywatność 217-227, 231 a przestrzeń 163-166, 180-181 a technologia 149-150, 224 a współczesne projektowanie 191-195 badania naukowe 224-229 dyskomfort 225, 226, 227 fizyczny 97, 219, 220, 223-225, 230-231 jako pomysł 28-29, 40, 81-82, 95, 124p, 160 mieszczańskie wyobrażenie o 220-222 nostalgia za 20-21, 219-220 reklamowanie go 9-10 rozwój historyczny 29, 39^0, 56, 108, 121-122, 230 teoria cebuli 230-231 ułatwiający życie w domu 171-172, 194-195 w domowym umeblowaniu * 13-22 w miejscu pracy 226-228 w ubraniu 9-11 w średniowieczu 39^40 współczesne wyobrażenie o 202-203, 206-212, 216 kominki 44, 47, 95, 126, 133, 138, 150, 164, 181 proponowane ulepszenia 132 komputery 27, 29p, 172 korytarze 49, 112p, 122 krawców cechy 61, 64 kredensy 69, 78, 95, krzesła Art Deco 206-208 etykieta 87, 88 funkcje 82-89 greckie 84-85, 88, 99 fotele 87, 88, 99, 101, 102, 206, 208 jako symbole autorytetu 34, 40 komfortowe 99, 207, 209 "kozia nóżka" 118 leżanki 209, 210, 212 oparcia tylne 100, 210 oparcia tarczowe 101, 118 oparcia drabinkowe 101, 118 postawa przy siedzeniu 82, 86, 88, 100 projektowanie ergonomiczne 83, 99, 100-101 przednia część ramy 100 rodzaje 101-102 ruchomość siedzenia 208-209 symboliczne 87 średniowieczne 99 używane przy specjalnych okazjach 34, 40, 87 w czasach starożytnych 33-34, 83, 88 w stylu francuskim 86, 98-102 "wygięte" 48 wygodne 85, 207, 209-210 wyściełane 99 z oparciami 48, 125 kuchnia (jedzenie) 39 kuchnie (pomieszczenia) 53, 78, 93, 132, 134, 145, 161, 168, 189 holenderskie 78 wyposażenie 132-133, 195, 215 236 INDEKS RZECZOWY lampy elektryczne 149, 175, 177 gazowe 141-143, 147-148, 153, 167. 175, 177 oliwne 45, 139, 144 łukowe 152 naftowe 141, 142, 144 "La-Z-Boy", krzesło 209 living-room 62, 113, 114, 166, 167, 168. 180, 189, 190 Ludwika XIV styl 49, 86-87, 88, 178 Ludwika XV styl 87-88, 90, 91-92, 94-98, 106, 109 lodziarki 154 lodówka 166 ławy 33, 35, 40, 166 łazienki 50, 62, 96, 126, 131, 178, 189, 223 urządzenia 166-167, 223 nowoczesne 193 łaźnia publiczna 45 łóżka składane 162, 164 wbudowane 69 z baldachimem 15, 48, 53, 69 średniowieczne 36 M malarstwo 87 maszyny do zmywania 151, 154 maszyny parowe 150 maniery 38, 80 maniery przy stole 38-39 meble amerykańskie 118-119, 123-124 arabskie 88 "architektoniczne" 89 aspekt dekoracyjny 48, 99 angielskie w porównaniu z francuskimi 110, 120-121, 122-123 biurowe 193 chińskie 82p, 83 historia 85, 126 indyjskie 83 jako pomysł 33 jako wyposażenie 190, 202 japońskie 83 kobiece w porównaniu z męskimi 101, 102-103 mechaniczne 208-212 osiemnastowieczne 125-127 produkowane masowo 127, 193-194, 202, 205 produkowane seryjnie 127 projektowanie i konstrukcja 86, 87, 125-128 różne style 105-108 różnorodność 53-54, 102 ruchome 33-34, 89, 94 sztućce i nakrycia stołowe 82 średniowieczne 23-24, 33 ustawianie 48 używalność 42-43 wbudowywane 166 wpływy kulturalne 83-84 współczesne 206-215 wygoda w 85, 88 wyściełane 98-100, 125, 142 237 INDEKS RZECZOWY Merch and Company 226-227 mieszczanie 32, 34, 60, 216 "młnimal", styl 198-216 moda aluzje literackie w 19-20 haułe couture 12 nostalgia i 11-12, 14-15, 19-20, 215-216 reklama 9, 10, 14-17, 20 tradycje wymyślone 15p, 18, 19 wpływy kobiet 98-99 wpływy lat dwudziestych 11-12 wygoda 9 zmiany 218 "modernę", styl 197-216 mycie rąk 37, 38, 43, 80, 97 N neogeorgiański styl 18, 108 neogotycki styl 105, 176, 178, 179 neoklasyczny styl 106, 178, 185, 204 ' Niderlandy domy 61-71, 73-76, 117, 163, 165 higiena 71-72, 78-80 rola kobiet 76-80 rządy 58-61 społeczeństwo mieszczańskie 60-61 "niemy kamerdyner" 91 "Nowa Anglia" 14, 16, 214 "nocny brud" 37 nocniki 45, 63p, 126, 131 nostalgia moda a n. 11-12, 15-16, 20-21, 214 Nowy Duch, styl 187-191, 194, 202, 215 O obyczaje średniowieczne 40-43 odkurzacze 152, 154, 156, 191 odleżyny 207 ogrzewanie 149, 155, 167 centralne 132, 138, 149, 155, 167, 181 elektryczne 155 metodą holenderską 64-65 opał 64 ulepszenia 125, 132-133, 155 w XVI wieku 27 w XVII wieku 54-55 w XVIII wieku 126 olej rzepakowy 140 ornamentyka 51, 93, 176, 184, 201 oświetlenie 27 elektryczne 149, 152, 153, 154 gazowe 44-45, 132, 141, 147, 150 Owalny Żółty Gabinet 102 ożywianie stylów historycznych oszklenia 44, 125, 148 okna 44, 117, 123, 125, 148 otwieranie do góry 63, 117 umieszczanie i wielkości 123 w domach holenderskich 63-64 wentylacja 138 zasłony (story) 63 238 INDEKS RZECZOWY palarnie 134, 217 palenie tytoniu 79, 134 paleniska 53-54 palladiańska architektura 118, 121, 122, 129p Pałac Luksemburski 47 pandemayne 39 pawilon sowiecki 187 parowce 176 piece 132 do ogrzewania 138 gazowe 144 holenderskie 78 kaflowe 44 porcelanowe 95, 126 z lanego żelaza 138 pisanie 24-27, 48, 50, 125-126 postawa 82, 86, 207-209, 226 postmodernizm 106, 220-221 pokoje do przyjmowania 94, 112, 113 do specjalnych celów 26, 46-47, 90, 112-114, 125 do zabaw 166, 167 prywatne 94 recepcyjne 94, 112 śniadaniowe 113 wymiary, wielkości 180, 222 Pola Elizejskie 67 pompy ręczne 79 pralki 151, 154, 159 problemy z kręgosłupem 208, 226 projektowanie wnętrz dekoracja zewnętrzna 93 historyczne pozory rzeczywistości 20-22 mieszczańskie 201-203 surowość 214-216 technologia domowa 149, 175 we Francji 181-183 wnętrza biurowe 20-22 wpływy skandynawskie 175 wpływy wiedeńskie 182, 184, 194 współczesne 175-195, 196-216, 222-223 wszystko przez jednego projektanta 206 względem architektury 126-129, 132 zagęszczenie 200-202 prywatność a separowanie się 168 dzieje 47-^9, 56, 121-122 jako pomysł 36, 222 komfort i 227-231 ocenianie przez Holendrów 63, 65, 68, 69, 72, 81 stosowanie we Francji 92 w domach wiktoriańskich 167-168 wzrokowa 227 przedpokoje 114 przewody powietrzne 137, 147, 148 przytulność 124, 179, 202, 221 psyche (lustro) 102 Queen Annę, styl 19, 178-180, 184, 186, 200, 201, 205, 217, 221 239 INDEKS RZECZOWY R "Red House" 179 rokoko, styl 93, 99, 105, 108, 110, 117, 120, 123, 129, 168, 178, 204, 205, 211, 223 rolnictwo 30 ropa naftowa 141 rowery 111, 136 "Safari" 16, 19 sadze 151, 153 salony 91, 93, 113, 120 salony drawing-rooms 162, 164 salles 46, 47, 50, 90 salles a manger 90 secesja, styl 106, 184, 190, 205, 217 sedes zamknięty 49 sekretarzyk 48 siedzenie czy