10949

Szczegóły
Tytuł 10949
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10949 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10949 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10949 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Mariusz Czylok Tytul: Raport Z "NF" 1/97 Zjecha�em na harleyu ze wzg�rza nad pi�kne jezioro, gdzie pewien ogromnych rozmiar�w m�czyzna wyci�ga� z wody m�odego, prawie martwego m�czyzn�. Trzyma� go mocno za ko�nierz i za pasek u spodni. Podjecha�em do nich i wy��czy�em silnik. - Pom�c? - spyta�em. Bysiowaty m�czyzna spojrza� spod grzywy rudych w�os�w zas�aniaj�cych po�ow� twarzy i tylko warkn��. - Przepraszam - powiedzia�em zsiadaj�c z motoru. - Nie s�ysza�em pana odpowiedzi. Chcia�bym pom�c w ratowaniu tego cz�owieka, ale nie wiem, czy pan mojej pomocy potrzebuje. Dryblas tylko co� szczekn��. - Nie rozumiem? Gdyby spr�bowa� pan m�wi� wyra�niej... - Co ma wisie�, nie utonie. - Tym razem us�ysza�em, ale nie rozumia�em, czego rzecz dotyczy. - Wybaczy mi pan... Co w�a�ciwie ma wisie�? Bysio wskaza� g�ow� na topielca. - On! Pocz�tkowo my�la�em, �e go utopi�, ale woda to jednak ma�a przyjemno��. I zacz�� wlec delikwenta w stron� drzewa, gdzie przez jeden z konar�w przewieszony by� ju� gruby sznur zako�czony p�tl�. Pod drzewem bysio opar� pozbawionego �wiadomo�ci m�czyzn� o pie�. Nast�pnie za�o�y� p�tl� na szyj� skaza�ca. Przesta�o mi si� to podoba�, wi�c wykorzystuj�c nadludzkie zdolno�ci, podpali�em kurtk� rudzielca. Rudy bysio �apa� w�a�nie za sznur i zaczyna� go ci�gn��. Nagle zda� sobie spraw�, �e co� nie gra. Poczu� zapach spalenizny. Rozejrza� si�, ale nie zobaczy� ognia. Zobaczy� tylko mnie, id�cego w swoj� stron�. - Czujesz spalenizn�? - spyta�. Wci�gn��em powietrze. - Jasne. - Wiesz, sk�d ona dochodzi? - Wiem. - No to m�w�e cz�owieku. - Po co? Sam si� zorientujesz. I nagle wrzasn��, gdy� ogie� strawiwszy kurtk� dotar� do cia�a. Bysio rzuci� si� plecami na ziemi� i zacz�� si� tarza�. Cz�ciowo zgasi� ogie�, ale kiedy tylko wsta�, ponownie go rozpali�em. Znowu wrzasn�� i pobieg� w stron� jeziora. Skoczy� do wody i znikn�� pod powierzchni�. Zapali�em wi�c jezioro, kt�re mia�o si� pali� przez najbli�sze dziesi�� minut. Nie obchodzi�o mnie, co si� stanie z rudzielcem. Pod drzewem niedosz�ego wisielca ju� nie by�o. Musia� uciec, korzystaj�c z zamieszania. Usiad�em pod drzewem i odczeka�em dziesi�� minut, a� jezioro przestanie p�on��. Rudzielca nigdzie nie zobaczy�em. �ci�gni�t� z konaru lin� wrzuci�em do wody i odwr�ci�em si� w stron� harleya. Trzy minuty p�niej by�em znowu w drodze. Dwa kilometry dalej zatrzyma� mnie machaniem r�k� stary wie�niak id�cy poboczem z koniem na d�ugiej u�dzie. Wok� roztacza�y si� pola pe�ne dojrzewaj�cego zbo�a, zbli�a� si� okres �niw. - Co jest? - spyta�em grzecznie. - Sobota, panie - odpar� wie�niak, co wcale mnie nie zdziwi�o. Nie spodziewa�em si� przecie� odpowiedzi od konia. - Nie o to chodzi, dziadek. - To o co? - W�a�nie pytam: co si� sta�o, �e mnie zatrzymujesz? - Chcia�bym ci da� panie ... tego konia. - A po co mi ko�? - Nie wiem. - Dlaczego chcesz mi go da�? - Bo ja go ju� nie chc�, a tobie, panie, mo�e si� okaza� potrzebny, taki rasowy rumak. Ko� wcale nie wygl�da� na rasowego rumaka - by�a to po prostu zwyk�a szkapa. Zajrza�em mu do pyska. - Darowanemu koniowi nie zagl�da si� w z�by - stwierdzi� wie�niak. - Przecie� ja go nie bior�. Wie�niak wzruszy� ramionami, odwr�ci� si� i ci�gn�c za sob� konia, ruszy� dalej przed siebie. Wynaj��em domek letniskowy nad jeziorem. Sta�o tutaj kilkana�cie takich, zaledwie po�owa by�a zaj�ta, wi�c nie mia�em problem�w. Domek sk�ada� si� z ma�ego przedpokoju, kuchni, �azienki i pokoju. W tym ostatnim pomieszczeniu ustawi�em maszyn� do pisania, kt�r� po�yczy� mi w�a�ciciel domku. Obok maszyny po�o�y�em ryz� bia�ego papieru formatu A4. By�em przygotowany do pisania raportu z kontroli ludzko�ci. Dopiero wieczorem usiad�em przy maszynie i wkr�ci�em kartk�. Po pierwszych zdaniach zupe�nie zapomnia�em o otoczeniu. Dopiero mocne walenie do drzwi oderwa�o mnie od pracy. Na zewn�trz sta�o moje Sumienie. Wygl�da�o dok�adnie jak ja. Wierna kopia. I by�o w�ciek�e. Na mnie? - Mog� wej��? - spyta�o. I nie czekaj�c na zaproszenie, wesz�o do �rodka. Pozosta�o mi tylko zamkn�� drzwi. Sumienie sta�o przy maszynie i czyta�o rozpocz�ty raport. P�niej usiad�o na krze�le. - I co? - spyta�o. - Jeste� pewnie z siebie zadowolony? Nic nie odpowiedzia�em. Z r�kami wsuni�tymi g��boko w kieszenie spodni patrzy�em sm�tnie na moje Sumienie. Sk�d si� tu wzi�o? - Zastanawiasz si� pewnie, sk�d si� tu wzi��em - powiedzia�o Sumienie. - Dziwne, znam ci� przecie�. Cho� nie a� tak dobrze, jak mi si� wydawa�o. Co to za bzdury wypisujesz? Chcesz jatki na ziemi? Chcesz szale� i zabija�? Ty kapusiu, ty skar�ypyto, donosicielu, lizusie. Chcesz �mierci ludzi. O to ci chodzi? Je�eli tak, to nie jeste� wcale lepszy od zgrai wa��saj�cych si� tu diab��w, przeszkadzaj�cych im �y� w ciszy i spokoju, w przyja�ni i mi�o�ci. Piszesz, �e ludzie marnuj� czas na g�upstwa. A ty co robisz? Zastan�w si�. Wyci�gn�o z kieszeni swoich spodni paczk� cameli i zapali�o papierosa si�� woli. Moje Sumienie ma takie zdolno�ci jak ja, OK, ale zdziwi�em si�, �e pali papierosy. Ja nie pal�. - Tak, ty nie palisz - odezwa�o si� Sumienie. - Ale ja jestem inny, co nie znaczy, �e gorszy. Wr�cz przeciwnie. Teraz odchodz�, aby� mia� czas wszystko przemy�le� i zastanowi� si�, czy warto skar�y� na ludzi do Pana. Je�eli chcesz ich �mierci, pisz dalej sw�j raport, ale mnie w to nie mieszaj. Je�eli chcesz ich ocali�, spal t� kartk�. Sumienie wysz�o i zosta�em sam. Znowu kto� puka�. Wsta�em z�y, �e Sumienie znowu nie daje mi spokoju. Pewnie obserwuje mnie i gryzie si�, �e pomimo kazania dalej pisz� raport. Teraz znowu przysz�o mnie ostrzega�. S�ysza�em, �e niekt�rych gryzie w�asne sumienie. W sumie dobrze, �e moje mnie nie gryzie, tylko nachodzi. Przed drzwiami nikogo nie by�o. Spodziewa�em si� w�asnego Sumienia, a tu nic... Zaraz. A ten n�? A ta kartka? W drzwiach tkwi� n�, przybijaj�c z�o�on� na p� kartk� bia�ego papieru. Wyszarpn��em n� z drzwi. Nie widzia�em nikogo. Pusto. To znaczy, tak mi si� wydawa�o. W pokoju od�o�y�em n� na st�, by� to zwyk�y - lecz ostry - n� kuchenny. Wa�na w tym wszystkim by�a kartka, na kt�rej napisano na maszynie: WIEM, KIM JESTE�, PRZESTA�. WYNO� SI� ST�D. I tyle. Nic wi�cej. Nie doszed�em do �adnych wniosk�w. Co z tego, �e kto� wie, kim jestem? Nic. I co mam przesta�? Pisa� raport? Przecie� o raporcie wie tylko moje Sumienie, ale ono si� nie wygada. To sprawa wy��cznie wewn�trzna. M�j problem. W tym momencie znowu zapukano do drzwi. Zerwa�em si� z krzes�a i gwa�townie otworzy�em drzwi wej�ciowe, prawie zabijaj�c m�czyzn�, od kt�rego wynaj��em ten domek. Popatrzy� na mnie gro�nie i jakby z obaw�. - Dosta� pan kartk�? - spyta�. Troch� spraw si� wyja�ni�o. Wiedzia�em, �e to ten facet chce, �ebym si� wynosi�. Ale nie wiedzia�em, o co chodzi. Dlaczego mam odej��? Zagra�em na czas. - Jak� kartk�? - Niech pan nie robi z siebie idioty. - Zupe�nie nie rozu... - Widzia�em, jak pan j� zdejmowa�. By�a przybita no�em. - A... o to chodzi. Ta kartka od pana? - Ode mnie, od mojego kolegi i od paru innych, kt�rzy pana rozpoznali. Czyli praktycznie od wszystkich. - Rozpoznali? - Tak, panie Nowak, rozpoznali. Nowak? A wi�c to nie sprawa raportu. Ca�e szcz�cie. Przecie� to tajna praca. - Co� tutaj nie pasuje, nie nazywam si� Nowak. Myli mnie pan z kim innym. - To niemo�liwe. Par� os�b widzia�o pana przyjazd i rozpozna�o w panu s�ynnego homoseksualist� Nowaka. Jest pan peda�em, panie Nowak, o czym pan dobrze wie. Dla takich nie ma tu miejsca. - Powt�rz� raz jeszcze, �e nie nazywam si� Nowak i na pewno nie jestem homoseksualist�. - Nie interesuje mnie, co pan s�dzi. Wa�ne jest to, co my s�dzimy o panu. Brzydzimy si� pana obecno�ci�. Jest pan zaka�� w tym miejscu i w ka�dym innym. Proponuj�, �eby podci�� pan sobie �y�y, byle nie tutaj. Dosy� ju� ucierpia�a reputacja tego miejsca. Dajemy panu godzin� czasu na opuszczenie domku. Nie zale�a�o mi, aby tu zostawa�. Najwa�niejsze, �e zacz��em pisa� raport. - A co potem? - Je�eli pan zostanie, b�dziemy zmuszeni pozby� si� pana si��. Prosz� pami�ta�, ma pan godzin�. - Zastanowi� si�. - My nie lubimy gej�w. Na przysz�o�� prosz�, aby zapomnia� pan o tym miejscu i nigdy tutaj nie przyje�d�a�. - I co� jeszcze? - To wszystko. Od tej chwili ma pan godzin�. Odjecha�em stamt�d bez �alu, zanim min�� czas, jaki mi podarowano. Troch� posun��em prac� do przodu. Mia�em ju� szkic raportu z kontroli ludzko�ci, ale nie by�em zadowolony. Brakowa�o paru szczeg��w, aby mie� pewno��, �e raport b�dzie dobry. Na problem, jaki postawi�o mi Sumienie - to znaczy, czy chc� �mierci ludzi, czy nie - nie potrafi�em znale�� jednoznacznej odpowiedzi. Apokalipsa musi nadej��. A kiedy to nast�pi? Siedz�c pod starym kasztanem czyta�em raport raz jeszcze. Rozbudowa�em go i nanosi�em poprawki. Skre�la�em co drugie zdanie, nie chc�c zbytnio rozbudowywa� tekstu i pisa� g�upot. Pozostawia�em tylko suche fakty. Wreszcie raport by� sko�czony. Wykr�ci�em numer St. Piotra. - Jeden. - Siedem. - Sto jeden. - Trzysta siedem, s�ucham Ogie�? - St. Piotr czuwa�. - Mam raport - powiedzia�em i zaraz doda�em: - Tylko nie mog� go przes�a�, gdy� m�j faks szlag trafi�. - Co to znaczy, Ogie�, �e tw�j faks szlag trafi�? - To znaczy, �e m�j faks nie dzia�a. Jestem w kropce, nie wiem, co robi�. Poczta odpada. - Gdzie jeste�? W kropce? Gdzie to jest? Opisa�em mu miejsce, w kt�rym si� znajdowa�em i czeka�em, co wymy�li. St. Piotr zastanawia� si� chwil�, wreszcie powiedzia�: - Osiem kilometr�w na p�noc stoi stary m�yn. W tej chwili nieczynny. Jed� tam i czekaj w �rodku. Zjawi� si� wkr�tce. - Co to za miejsce? - Pewne. - Znasz je dobrze? - To Koniec �wiata, miejsce, gdzie diabe� m�wi dobranoc. - OK, St. Piotr. Za�atwione. - Co za s�ownictwo. Co to znaczy: okej? Ruszy�em harleyem i us�ysza�em krzyk przejechanego diab�a. Co nagle, to po diable. Zanim pojecha�em do m�yna, sp�dzi�em dwie minuty rozmawiaj�c z diab�em. By� to ten sam czart, po kt�rym przejecha�em ju� raz, kiedy� - wieki temu - dosta� wtedy ode mnie ogarek. Mia� go jeszcze, wi�c nie podarowa�em mu tym razem nic nowego. M�yn by� rzeczywi�cie stary. Przed m�ynem sta� ma�y stolik, przy kt�rym siedzia� diabe� i jad� t�ust� zup�. Obok miski z zup� sta� garnek wype�niony po brzegi gor�c� kasz�. Diabe� zauwa�y� mnie, przerwa� wios�owanie �y�k� i przem�wi�: - Dobranoc - a potem kontynuowa� jedzenie. Wiedzia�em ju�, �e trafi�em we w�a�ciwe miejsce. Schyli�em si� i zacz��em dmucha� w kasz�, ale diabe� zacz�� wrzeszcze� i przeklina�, wi�c przesta�em. Diabelstwo nie by�o z tego gatunku, co pozwala sobie dmucha� w kasz�. Pomy�la�em, patrz�c na jego o�lamdany pysk, �e jak chwyc� t� misk�, jak waln� w ten robaczywy ryj... Podszed�em do stolika i z�apa�em za misk�. Diabe� co� tam �lamda�, przeklina� i prosi�, ale ja zrealizowa�em swoje zamiary. Z ca�ych si� waln��em diab�a. Wykona� salto, co by�o niez�ym wyczynem, gdy� nie ka�dy potrafi zrobi� salto siedz�c jednocze�nie na krze�le. - I to by by�o na tyle - powiedzia�em. - Na twoim miejscu nie wstawa�bym z ziemi. Pilnuj harleya i nie radz� cokolwiek przy nim majstrowa�. Harleya zostawi�em przed m�ynem i wszed�em do �rodka. Powoli zwiedza�em zabytek. Przeszed�em wszystkie zau�ki, szukaj�c sam nie wiem czego. M�yn jak m�yn, nic dziwnego dla kogo� obeznanego z... - Hej, ty!!! Obejrza�em si�. Dwa metry za mn� sta� m�czyzna, podpieraj�c gruby drewniany filar. By� pijany. To znaczy - m�czyzna by� pijany, nie filar. Przypuszcza�em, �e w chwili gdy m�czyzna odsunie si� od filara, m�yn runie nam na g�ow�. M�g�bym przysi�c, �e jeszcze przed chwil� nikogo opr�cz mnie w m�ynie nie by�o. - No, lepiej p�no ni� wcale. Masz paczk�? - pijaczyna trzyma� w r�ku butelk� wina, do po�owy pust�. Odczepi� si� od filara i wymachuj�c butelk�, ruszy� w moim kierunku. Nic si� nie sta�o, m�yn sta� nadal pewnie i twardo, filar wytrzyma�. - Jak� paczk�? - Co� tu nie pasowa�o. Czy�by zbieg okoliczno�ci? Ten pijak oczekiwa� na kogo�, kto mia� mu dostarczy� jak�� paczk�. A ja czeka�em na St. Piotra, kt�ry mia� odebra� ode mnie raport. A mo�e to zasadzka? Tylko kto by urz�dza� zasadzki, aby dosta� w swoje r�ce raport o stanie ludzko�ci? Wchodzi�by w gr� tylko St. Piotr, a to by�o przecie� bez sensu. Jaki mia�by cel? Obron� ludzi? Przecie� polecenie kontroli ludzi dosta�em od St. Piotra, a nie bezpo�rednio od Pana. By�o to jak zawsze zwyk�e przekazywanie polece�. Ale mo�e w tym wypadku by�o inaczej. Mo�e Pan o niczym nie wiedzia�? Teoretycznie mog�oby to mie� miejsce. St. Piotr by� kiedy� cz�owiekiem, zanim nie zosta� tym, kim jest obecnie. Mo�e ze wzgl�du na sentyment do dawnych czas�w? - Daj mi t� paczk� wreszcie - pijaczek upad�. Butelka wypad�a mu z d�oni. Zawarto�� butelki wyla�a si� przy tym cz�ciowo. Podnios�em butelk� i pow�cha�em p�yn. Nic nie czu�em. Nie by�o �adnego zapachu. A powinien by�. Jednak co� czu�em, ale nie by�o to wino. Woda. To by�a woda, a nie wino, jak kto� chcia�, abym my�la�. Mistyfikacja. Rozsypana mozaika zacz�a si� uk�ada�. Kto� chcia� wy�udzi� ode mnie raport. Ten facet nie by� pijany. Gra� pijanego, kt�rym w rzeczywisto�ci nie by�. Nie zna�em go, w �rednim wieku, rude w�osy i wybrudzone ubranie. W�a�nie zasypia� albo udawa�, �e zasypia. - Wstawaj - powiedzia�em mocnym g�osem i rzuci�em butelk� o filar. Szk�o rozsypa�o si� wok�. Pijak wsta� - wygl�da� teraz zupe�nie inaczej. By� to St. Piotr. Schludnie ubrany w bia�e szaty, kt�re skrywa�y ca�kowicie jego sylwetk�. Dwie pulchne d�onie splecione na brzuchu, owalna twarz z czarnymi oczkami przypominaj�cymi dwa w�gielki i siwe w�osy. Szata by�a idealnie czysta, jak zawsze, gdy go spotyka�em. Na ustach St. Piotra go�ci� weso�y u�mieszek. Wyci�gn�� przed siebie r�k�. - Raport - powiedzia� tylko. Si�gn��em do kieszeni po kopert�. - I nie pr�buj �adnych sztuczek, Ogie� - doda�. - Gra sko�czona. - Jaka gra, St. Piotr? Czyja gra, twoja czy Pana? - Pan nie ma z ni� nic wsp�lnego. O niczym nie wie, to by�a moja akcja, ja zaplanowa�em kontrol�. - To twoja gra? - Tak, moja, musz� ocali� ludzi. Tw�j raport stwierdzi, �e ludzi trzeba zniszczy�, �e konieczne jest rozp�tanie Apokalipsy. - Napisa�em dobry raport. - Na pewno. - M�wi� powa�nie. Dobry raport, ludzie mog� sobie �y�. Nie s� najgorsi. - K�amiesz. - Nie. A poza tym wyja�nij mi, dlaczego tak ci na nich zale�y. - Taki kaprys. Poda�em mu kopert�. Zacz�� czyta� raport. Co jaki� czas kiwa� g�ow�. Kiedy sko�czy�, schowa� raport do koperty i rzuci� j� na ziemi�. - Podpal to - rozkaza�. Patrzyli�my przez kilka minut, jak p�onie efekt mojej pracy. Je�eli b�dzie tego wymaga�a sytuacja, odtworz� raport z pami�ci. Tamtego raportu nie mo�na tak �atwo zniszczy�, chyba �e umr�, ale na to nie b�dzie mia� wp�ywu St. Piotr. Je�eli b�d� musia�, to stan� przed Panem i odtworz� raport s�owo po s�owie. Tylko, je�eli to, co powiedzia� St. Piotr, jest prawd�, a raczej tak jest, to Pan o niczym nie wie. Wi�c nie b�dzie potrzeby zdania relacji z mojej misji w�r�d ludzi. Wreszcie ogie� zgas� i pozosta�y szcz�tki. St. Piotr zadepta� je i rozrzuci� popi�. Spojrza� na mnie i u�miechn�� si�. - No to by by�o na tyle - powiedzia�. Ruszyli�my w stron� wyj�cia i w tej samej chwili dwie rzeczy sta�y si� r�wnocze�nie - w powietrzu rozszed� si� dziwny, wibruj�cy d�wi�k, i ... m�yn zwali� si� nam na g�owy. Nie wiedzia�em, co si� dzieje. My�la�em, �e to kolejna sztuczka St. Piotra - uczy�em si�, aby nikomu nie ufa� - ale po chwili zrozumia�em, �e m�yn naprawd� by� stary. Tylko dlaczego rozpada� si� w�a�nie teraz? Czemu nie troszeczk� p�niej? I czy na pewno rozpad� si� ze staro�ci? A poza tym co to by� za d�wi�k, kt�ry us�ysza�em chwil� przed? Filary, podpory i �ciany run�y jak budowla z kart pod wp�ywem mocniejszego podmuchu. O tym, co by�o bezpo�redni� przyczyn� zawalenia si� m�yna, dowiedzia�em si� troszeczk� p�niej. Nie straci�em przytomno�ci, co spotka�oby cz�owieka, lecz troch� mnie to wszystko zdenerwowa�o. Wyszed�em spod ruin po kilku minutach. Musia�em wygrzebywa� si� spod desek, betonu i gliny. Nigdzie nie widzia�em St. Piotra, ale nie martwi�em si�. Oczywiste by�o, �e prze�y� - nie m�g� zgin��, bo jak? Harley sta� nietkni�ty tam, gdzie go zostawi�em. Diabe� przepad�. Spojrza�em w lewo i ujrza�em kilkunastu m�czyzn ubranych w bia�e szaty - dok�adnie tak samo jak St. Piotr. Zrozumia�em, no... prawie wszystko. Zna�em tych facet�w - byli to Anio�owie. Podnie�li r�wnocze�nie do ust d�ugie przedmioty i wtedy rozleg� si� g�os tr�b. Rozpozna�em te tr�by, by�y to te same �mierciono�ne machiny, kt�re zniszczy�y wieki temu mury Jerycha. Teraz zniszczy�y m�yn i... znowu gra�y. Dlaczego? Mo�e to tylko requiem dla m�yna? Albo dla St. Piotra? Podszed�em do graj�cych. - Co jest, panowie? - spyta�em. - Jeste�cie na koncercie? Przestali dmucha� w tr�by. Spojrzeli na mnie dziwnie. Zw�aszcza jeden Anio� patrzy� tak, jak patrzy dziecko na muszk�, kt�rej zaraz b�dzie wyrywa� skrzyde�ka. - Koncert czy te� nie, ale mimo wszystko wasza gra warta by�a �wieczki, oto nagroda - i poda�em im ma�� �wieczk�, kt�r� zawsze nosz� w kieszeni. - Dzi�kujemy - odpar� Anio� - ale nie mo�emy przyj�� nagrody. Jeste�my tutaj nie po to, aby koncertowa�, lecz aby da� nauczk�. - Komu? - spyta�em, chocia� zna�em odpowied�. Chodzi�o o St. Piotra, Pan musia� si� dowiedzie�. - �ledzili�my St. Piotra - odpar� jeden, potwierdzaj�c moje przypuszczenia. Pozostali przestali ju� gra�, a odg�os tr�b unosi� si� nadal w powietrzu. A mo�e to tylko w moich uszach gra�o? - Dlaczego? - Na polecenie Pana. - Rozumiem, �e jeste�cie Jego wys�annikami. - Zgadza si�. Jeste�my komandosami Nieba, potocznie zwanymi Anio�ami. Pan wys�a� nas z misj� na ziemi�, aby sprawdzi�, co robi St. Piotr. �ledzili�my go, a� dotar� na spotkanie z tob�. Pods�uchali�my wasz� rozmow�, nast�pnie porozumieli�my si� z Panem i zrelacjonowali�my ca�� spraw�. - I co? - Kaza� da� St. Piotrowi znak, �e wie o jego uczynkach. U�yli�my tr�b, aby zburzy� m�yn. Taki znak b�dzie dla niego jasny i zrozumia�y. B�dzie musia� si� wyt�umaczy� przed Panem z misji, jak� wam zleci�. To zbieranie danych o ludziach i nieodpowiedzialne dywagowanie na temat zniszczenia ludzi przez Apokalips� by�o bez sensu. Ale nie nam jest s�dzone ocenianie post�pk�w St. Piotra. Troch� nam przykro, �e sta�e� si� mimowolnym �wiadkiem i uczestnikiem tej akcji. Przepraszamy. Hasta la vista, amigo. Komandosi Niebios vel Anio�owie z tr�bami wr�cili do siebie, a ja zosta�em sam w�r�d ruin. - Czy ty jeste� adwokatem? - us�ysza�em za plecami. Obejrza�em si�. Kawa�ek dalej sta� diabe�. Co� zbyt du�o diab��w pojawia mi si� ostatnio. Trzeba b�dzie to zmieni�. - Nie jestem adwokatem diab�a - odpar�em i diabe� gdzie� przepad�. Nawet przez chwil� zastanawia�em si�, czy to nie by�o przewidzenie. Obok mnie stan�o Licho. Spojrza�em na nie. Ma�e paskudztwo o ropiej�cych wargach i zaczerwienionym nosie. Rozbiegane, fanatyczne oczka skaka�y raz na mnie, raz na okolic�, obserwuj�c wszystko wok�. - Co, nie �pisz? - spyta�em. - Licho nie �pi, Licho czuwa - odpar�o Licho i zapad�o si� pod ziemi�. Ruszy�em w stron� harleya i nawet uda�o mi si� tam doj��. Usiad�em na motocyklu i pomy�la�em, �e gdzie� na ziemi kto� w�a�nie wylewa dziecko z k�piel�, a inny znowu budzi si� z r�k� w nocniku. Nie zazdro�ci�em im, mieli k�opot. Moim problemem by�o znalezienie budki z czynnym telefonem. - Siedem. - Osiem. - Trzyna�cie. - Trzysta. - Cze�� St. Piotr, s�ysz�, �e wr�ci�e� i nic ci si� nie sta�o. - Ty te� jeste� ca�y i zdrowy, wiesz o wszystkim? - O anio�ach? O tr�bach? O Panu? - Tak. S�ysz�, �e wiesz. Wi�c nie musz� nic ci t�umaczy�. - By�e� ju� u Pana? - Jeszcze nie, w�a�nie mia�em i�� na rozmow�. - Dlaczego nie poczeka�e� na mnie przed m�ynem? - M�yn si� zawali�. - I co? Uwa�asz, �e tego nie zauwa�y�em? - Tobie nic nie mo�e si� sta�. - A co z raportem? - To sprawa zamkni�ta, wyt�umacz� si� Panu z mojej akcji i to wszystko. - To co mam robi�? - Nic. Co chcesz, ale zosta� na ziemi. Nie wracaj, nie ma potrzeby, aby� przebywa� tutaj. Twoje miejsce jest tam. Przynajmniej na razie. Roz��czy�em si� cichutko. D�ugo walczy�em ze sob�, aby nie rzuci� s�uchawk� o wide�ki. Mariusz Czylok MARIUSZ CZYLOK Urodzony 9 stycznia 1969 r. w Bielsku-Bia�ej. Technik ekonomista, pracuje w Przedsi�biorstwie Zagranicznym. Czytelnik "F" i "NF" od samego pocz�tku, zwolennik fantastyki rozrywkowej (Harrison, Zelazny, D�bski); zerka jednakowo� od czasu do czasu w stron� Dicka, Herberta, Carda. Opowiadanie "Raport" jest jego debiutem. (mp)