10892
Szczegóły |
Tytuł |
10892 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10892 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10892 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10892 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jack Higgins
Czas umierania
Prze�o�y�a: DANUTA G�RSKA
AMBER
Tytu� orygina�u: A FINE NIGHT FOR DYING
Ok�adk� projektowa�: ADAM OLCHOWIK
Redaktor LUCYNA LEWANDOWSKA
Redaktor techniczny JANUSZ FESTUR
Copyright (c) 1969 by Martin Fallon
For the Polish edition Copyright (c) 1991 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-85079-63-7
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
Warszawa 1991. Wydanie I
Sk�ad: Zak�ad Fototype w Milan�wku
Druk i oprawa: Zak�ady Fotopoligraficzne - Ruda �l�ska
Rozdzia� I
Nocna przeprawa
Czasami Jean Mercier zastanawia� si�, czy �ycie w og�le ma jaki� sens. W�a�nie teraz zadawa� sobie to pytanie. Gdzie� w ciemno�ciach, daleko od �odzi, znajdowa� si� brzeg, kt�rego nie widzia�, ryzyko, kt�rego nie potrafi� oceni�, a brak nawigacyjnych �wiate� pogarsza� spraw�.
Wiatr, kt�ry dotar� tu a� z Uralu, hula� nad zatok� St. Malo, pi�trzy� spienione fale, rozbryzgiwa� wod� na szybach ster�wki. Mercier zmniejszy� obroty silnika i nieznacznie zmieni� kurs. Wyt�a� wzrok w ciemno�ci, czekaj�c na um�wione �wiat�o niczym na znak z niebios.
Niezr�cznie, jedn� r�k� skr�ci� papierosa, �wiadom dr�enia palc�w, kt�rego nie potrafi� opanowa�. By� zmarzni�ty, zm�czony i bardzo wystraszony, ale p�acono mu dobrze, got�wk� na r�k� i bez podatku - wi�cej, ni� m�g� zarobi� przez trzy miesi�ce �owienia ryb. Kiedy cz�owiek ma chor� �on� na utrzymaniu, musi bra�, co si� nawinie, i dzi�kowa� losowi.
�wiat�o b�ysn�o trzykrotnie i zgas�o tak szybko, �e Mercier przez chwil� nie by� pewien, czy wzrok nie sp�ata� mu figla. Ze znu�eniem przesun�� r�k� po oczach. �wiat�o znowu zamigota�o. Obserwowa� trzeci rozb�ysk jak zahipnotyzowany, potem otrz�sn�� si� i tupn�� w pod�og� ster�wki. Na schodach rozleg�y si� kroki i pojawi� si� Jacaud.
Znowu pi�. Merciera zemdli�o lekko, kiedy w czystym s�onym powietrzu rozszed� si� przenikliwy, kwa�ny zapach. Jacaud odepchn�� go na bok i przej�� ster. - Gdzie to jest? - warkn��.
Odpowiedzia� mu kolejny b�ysk daleko w przedzie, troch� po lewej. Jacaud kiwn�� g�ow�, zwi�kszy� szybko�� i zakr�ci� sterem. Kiedy ��d� skoczy�a w ciemno��, wyj�� z kieszeni nie dopit� butelk� rumu, prze�kn�� resztk� zawarto�ci i cisn�� pust� flaszk� przez otwarte drzwi. W �wietle padaj�cym od kompasu wydawa� si� pozbawiony cia�a - sama g�owa p�ywaj�ca w�r�d mrok�w, makabryczny �art. By�a to twarz zwierz�cia, bestii chodz�cej na dw�ch nogach: ma�e �wi�skie oczka, sp�aszczony nos. rysy pogrubione przez lata pija�stwa i chor�b.
Mercier wzdrygn�� si� mimo woli po raz setny, a Jacaud wyszczerzy� z�by.
- Masz stracha, co, ma�y?
Marynarz nie odpowiedzia�. Jacaud z�apa� go za w�osy i przyci�gn�� bli�ej, nie zdejmuj�c drugiej r�ki z ko�a sterowego. Mercier krzykn�� z b�lu, a Jacaud znowu si� roze�mia�.
- To dobrze, �e masz stracha. Teraz id� i przygotuj ponton
Wypchn�� go brutalnie przez otwarte drzwi. Mercier chwyci� si� relingu, �eby nie wypa�� za burt�. W oczach mia� �zy gniewu i upokorzenia, kiedy wymacywa� sobie po ciemku drog� przez pok�ad. Ukl�k� na jedno kolano obok gumowego pontonu, wyj�� z kieszeni spr�ynowy n� i po omacku znalaz� lin� mocuj�c� ponton do pok�adu. Przepi�owa� lin�, a potem dotkn�� kciukiem ostrego jak brzytwa no�a, my�l�c o Jacaudzie. Wystarczy�oby jedno mocne pchni�cie, ale na sam� my�l o tym wn�trzno�ci Merciera skurczy�y si� ze strachu. Pospiesznie zamkn�� n�, wsta� i czeka� przy relingu.
��d� zanurzy�a si� w ciemno�� i �wiat�o b�ysn�o jeszcze raz. Kiedy Jacaud zgasi� silnik, ��d� zwolni�a i zacz�a dryfowa� bokiem w stron� pla�y odleg�ej o sto jard�w, obrysowanej fosforyzuj�cym pasem przyboju. Mercier rzuci� kotwic�, kiedy Jacaud podszed� do niego. Pot�ny m�czyzna sam spu�ci� ponton na wod� i przyci�gn�� go link�.
- Wyskakuj - powiedzia� niecierpliwie. - Nie chc� tu d�ugo stercze�.
Woda chlupota�a na dnie pontonu, zimna i przejmuj�ca dreszczem. Mercier uj�� dwa drewniane wios�a i odbi� od burty �odzi. Znowu czu� strach, jak zawsze, poniewa� pla�a stanowi�a nieznane terytorium, chocia� odwiedza� j� wcze�niej w identycznych okoliczno�ciach przynajmniej p� tuzina razy. Ale zawsze mia� uczucie, �e tym razem b�dzie inaczej - �e policja ju� czeka. �e wsadz� go do wi�zienia na pi�� lat.
Ponton nagle uni�s� si� na fali, balansowa� przez chwil�, po czym przemkn�� przez spienion� lini� przyboju i zatrzyma� si� na przybrze�nych kamieniach.
Mercier wci�gn�� wios�a, wyskoczy� za burt� i obr�ci� ponton dziobem w stron� morza. Kiedy si� wyprostowa�, snop �wiat�a rozdar� ciemno�ci, o�lepiaj�c go na chwil�.
Podni�s� r�k� obronnym gestem. �wiat�o zgas�o i spokojny g�os powiedzia� po francusku:
- Sp�ni�e� si�. Ruszajmy.
To by� znowu ten Anglik, Rossiter. Chocia� prawie bezb��dnie m�wi� po francusku, Mercier rozpozna� go po akcencie. Jedyny znany mu cz�owiek, przed kt�rym Jacaud czu� respekt. W ciemno�ci by� zaledwie cieniem, tak jak towarzysz�cy mu m�czyzna. Zamienili kilka s��w po angielsku, w j�zyku, kt�rego Mercier nie zna�, potem drugi m�czyzna wskoczy� do pontonu i przysiad� na dziobie. Mercier r�wnie� wsiad�, spu�ci� wios�a, a Rossiter wypchn�� ponton za pierwsz� fal� i wdrapa� si� po burcie do �rodka.
Kiedy dobili do �odzi, Jacaud czeka� przy relingu na rufie. Jego cygaro �arzy�o si� s�abo w ciemno�ciach. Pasa�er wsiad� pierwszy, a za nim ruszy� Rossiter z walizk�. Zanim Mercier wszed� na pok�ad, Anglik i pasa�er znikli na dole. Jacaud pom�g� marynarzowi wci�gn�� ponton przez burt�, zostawi� go przywi�zuj�cego linki i wr�ci� do ster�wki. W chwil� p�niej silnik zamrucza� cicho i ��d� wyp�yn�a na morze.
Mercier sko�czy� przywi�zywa� ponton i przeszed� na dzi�b, �eby sprawdzi�, czy wszystko w porz�dku. Rossiter przy��czy� si� do Jacauda i obaj stali za ko�em sterowym. Chuda, delikatna twarz Anglika ostro kontrastowa�a z paskudn� g�b� Jacauda, dwie przeciwne strony medalu, d�entelmen i zwierz�. A jednak wydawali si� ca�kowicie ze sob� zgadza�, czego Mercier nigdy nie m�g� zrozumie�.
Kiedy przechodzi� obok ster�wki, Jacaud powiedzia� co� zni�onym g�osem i obaj wybuchn�li �miechem. Nawet w tym si� r�nili - weso�y chichot Rossitera dziwnie przeplata� si� z gard�owym, grubym rechotaniem Jacauda - a przecie� jako� do siebie pasowali.
Mercier zadr�a� i zszed� pod pok�ad, do kambuza.
Przez wi�kszo�� drogi morze by�o zdumiewaj�co spokojne, chocia� kana� La Manche ma fataln� opini�, ale przed �witem zacz�� pada� deszcz. Kiedy zbli�ali si� do angielskiego brzegu, za sterem zn�w sta� Mercier. Powita�a ich �ciana sk��bionej mg�y. Mercier tupn�� w pok�ad. Po chwili pojawi� si� Jacaud. Wygl�da� okropnie, oczy mia� czerwone i zapuchni�te z braku snu, twarz szar� i obwis��.
- Co tam znowu?
Marynarz pokaza� mu mg��.
- Nie wygl�da za dobrze.
- Jak daleko jeste�my?
- Sze�� czy siedem mil.
Jacaud kiwn�� g�ow� i odepchn�� go na bok.
- Okay, zostaw to mnie.
W drzwiach pojawi� si� Rossiter.
- K�opoty?
Jacaud potrz�sn�� g�ow�.
- Poradz� sobie.
Rossiter podszed� do relingu i sta� tam z twarz� bez wyrazu, ale nieznaczne drganie mi�nia w prawym
policzku zdradza�o narastaj�ce w nim napi�cie. Odwr�ci� si� i potr�caj�c Merciera zszed� pod pok�ad.
Mercier postawi� ko�nierz marynarskiej kurtki, wepchn�� r�ce w kieszenie i stan�� na dziobie. W szarym �wietle wczesnego poranka ��d� wygl�da�a jeszcze gorzej ni� zwykle, dok�adnie tak, jak powinna - zniszczona rybacka ��d� biedaka, z wi�cierzami na homary spi�trzonymi nieporz�dnie na rufie obok gumowego pontonu, z sieciami rozwieszonymi na obudowie silnika. Lekki deszczyk zrasza� wszystko kroplami wilgoci. Potem poch�on�a ich mg�a, szare macki musn�y twarz Merciera, zimne i lepkie, nieczyste jak dotyk trupa.
Strach powr�ci�, tak silny, �e powodowa� dr�enie n�g i bolesne skurcze �o��dka. Marynarz otar� usta wierzchem d�oni i zacz�� skr�ca� papierosa, usi�uj�c powstrzyma� dr�enie palc�w.
��d� prze�lizn�a si� przez szar� kurtyn�. Dalej powietrze by�o czyste. Bibu�ka do papieros�w sfrun�a na pok�ad. Mercier wychyli� si� do przodu i uczepi� relingu. Dwie�cie jard�w dalej w zimnym �wietle przesuwa� si� smuk�y szary kszta�t, wyra�nie zamierzaj�cy przeci�� im drog�.
Jacaud zmniejszy� ju� szybko��, kiedy Rossiter zn�w pojawi� si� na pok�adzie. Podbieg� do relingu i zatrzyma� si�, os�aniaj�c r�k� oczy przed deszczem. W szarym brzasku rozb�ysn�� sygna�. Anglik odwr�ci� si� z ponur� twarz�.
- Sygnalizuj�, �e chc� wej�� na pok�ad. To �cigacz torpedowy Kr�lewskiej Marynarki. Wynosimy si� st�d.
Mercier z�apa� go za r�kaw i powiedzia� g�osem zd�awionym przez narastaj�c� panik�:
- Te �cigacze robi� trzydzie�ci pi�� w�z��w, monsieur. Nie mamy �adnych szans.
Rossiter chwyci� go za gard�o.
- Siedem lat, tyle dostaniesz, je�li z�api� nas z nim na pok�adzie. Teraz zejd� mi z drogi.
Kiwn�� g�ow� Jacaudowi, przebieg� przez pok�ad i znik� na dole. Silnik rykn��, kiedy Jacaud da� pe�ny gaz i jednocze�nie zakr�ci� ko�em sterowym. ��d� przechyli�a si� na burt�, niemal stan�a w miejscu, po czym zanurkowa�a we mg��.
Szare �ciany otoczy�y ich i zas�oni�y ze wszystkich stron. Drzwi prowadz�ce pod pok�ad rozwar�y si� z trzaskiem. Pojawi� si� Rossiter w towarzystwie pasa�era. By� to Murzyn w �rednim wieku, ubrany w ci�ki p�aszcz z futrzanym ko�nierzem. Rozejrza� si� niepewnie. Rossiter przem�wi� do niego po angielsku. Murzyn kiwn�� g�ow� i podszed� do relingu, a wtedy Rossiter wyci�gn�� automat i zada� mu pot�ny cios w podstaw� czaszki. Murzyn zatoczy� si� i upad� nie wydaj�c krzyku.
To, co sta�o si� p�niej, przypomina�o senny koszmar. Anglik dzia�a� zdumiewaj�co szybko i energicznie. Chwyci� ci�ki �a�cuch z pok�adu rufowego i owin�� go kilkakrotnie wok� cia�a pasa�era. Resztk� �a�cucha okr�ci� mu szyj� i spi�� oba ko�ce kawa�kiem drutu.
Odwr�ci� si� i zawo�a� do Merciera, przekrzykuj�c ryk silnika:
Okay, bierz go za nogi i do wody z nim.
Mercier sta� nieruchomo, jak skamienia�y. Rossiter przykl�k� na jedno kolano i pod�wign�� Murzyna do pozycji siedz�cej. M�czyzna z wysi�kiem uni�s� g�ow�, zatrzepota� powiekami i otworzy� oczy. Wpi� si� wzrokiem w Merciera - nie b�agalnie, ale z nienawi�ci� - otworzy� usta i krzykn�� co� po angielsku. Rossiter pochyli� si� i chwyci� go pod pachy, po czym wyprostowa� si�, a cia�o Murzyna wypad�o przez reling g�ow� do przodu i natychmiast znikn�o w morzu.
Anglik odwr�ci� si� i uderzy� Merciera w twarz tak mocno, �e ten rozci�gn�� si� na pok�adzie.
- Teraz wstawaj i we� si� do roboty przy sieciach, bo inaczej do��czysz do niego.
Wszed� do ster�wki. Marynarz le�a� przez chwil�, potem podni�s� si� i poku�tyka� na ruf�. To nie mog�o si� zdarzy�. O Bo�e. przecie� to nie mog�o si� zdarzy�. Pok�ad przechyli� si� gwa�townie, kiedy Jacaud znowu zakr�ci� sterem. Mercier upad� twarz� na stos �mierdz�cych sieci i zacz�� wymiotowa�.
Uratowa�a ich mg�a, kt�ra zakry�a po�ow� kana�u La Manche i os�oni�a ich ucieczk� na francuski brzeg.
W ster�wce Jacaud �ykn�� rumu z butelki, kt�r� poda� mu Rossiter, po czym zachichota� ochryple.
- Zgubili�my ich.
- Masz szcz�cie - przyzna� Rossiter. - Widocznie jeste� porz�dnym cz�owiekiem.
- Szkoda tej przesy�ki.
- Takie jest �ycie. - Rossiter wydawa� si� zupe�nie niewzruszony. Pokaza� na Merciera, kt�ry
kuli� si� przy sieciach, obejmuj�c g�ow� r�kami. - Co z nim?
- To mi�czak - o�wiadczy� Jacaud. - Facet bez charakteru. Jego te� powinni�my wyrzuci� za burt�.
- A co powiesz ludziom w St. Denise? - Rossiter potrz�sn�� g�ow�. - Zostaw go mnie.
Przeszed� przez pok�ad i stan�� nad Mercierem, trzymaj�c butelk� rumu.
- Lepiej �yknij sobie.
Mercier powoli podni�s� g�ow�. Twarz mia� bia�� jak rybi brzuch, oczy pe�ne b�lu.
- On jeszcze �y�, monsieur. Jeszcze �y�, kiedy pan go wrzuci� do wody.
Jasne, p�owe w�osy Rossitera b�yszcza�y w porannym s�o�cu. Wygl�da� jak pozbawiony wieku. Popatrzy� na Merciera, jego �adna, delikatna twarz by�a pe�na wsp�czucia. Westchn�� ci�ko, przykucn�� i wyj�� z kieszeni prze�liczny pos��ek Madonny. Statuetka mia�a oko�o o�miu cali wysoko�ci i wydawa�a si� bardzo stara. By�a misternie wyrze�biona z ko�ci s�oniowej - tej samej barwy, co w�osy Rossitera, inkrustowana srebrem. Kiedy Rossiter nacisn�� kciukiem jej stopy, jak za dotkni�ciem r�d�ki czarodziejskiej pojawi�o si� stalowe ostrze, d�ugie na sze�� cali, ostre jak brzytwa z obu stron, pieczo�owicie wypolerowane.
Rossiter poca�owa� Madonn� z uszanowaniem, bez �ladu szyderstwa, a potem musn�� ostrzem prawy policzek marynarza.
- Masz �on�, Mercier - powiedzia� �agodnie, ani na chwil� nie zmieniaj�c �wi�tobliwego wyrazu twarzy. - Podobno jest nieuleczalnie chora?
- Monsieur... - szepn�� Mercier. Mia� wra�enie, �e serce zamar�o mu w piersi.
- Jedno s�owo, Mercier, jedno jedyne s�owo i poder�n� jej gard�o. Rozumiesz?
Mercier odwr�ci� si�. �o��dek podjecha� mu do gard�a, znowu ogarn�y go md�o�ci. Rossiter podni�s� si�, przeszed� przez pok�ad i stan�� w drzwiach ster�wki.
- W porz�dku? - zapyta� Jacaud.
- Naturalnie. - Rossiter g��boko wci�gn�� w p�uca �wie�e s�one powietrze i u�miechn�� si�. - �adny poranek, Jacaud, pi�kny poranek. I pomy�le�, �e cz�owiek straci�by to wszystko, gdyby zosta� w ��ku.
Rozdzia� II
W�r�d zmar�ych
Mg�a okrywa�a miasto, a gdzie� w oddali statki, kt�re pokonywa�y dolny nurt Tamizy w drodze na morze, bucza�y �a�o�nie daj�c ostrzegawcze sygna�y. Mg�a - prawdziwa mg�a, taka, jak� spotyka si� tylko w Londynie i w �adnym innym miejscu na kuli ziemskiej. Mg�a, kt�ra u�mierca�a ludzi w podesz�ym wieku, powodowa�a uliczne korki i zamienia�a jedno z najwi�kszych miast �wiata w kr�lestwo chaosu.
Paul Chavasse wysiad� z taks�wki na Marble Arch, pogwizduj�c cicho pod nosem postawi� ko�nierz p�aszcza i wszed� w bram� parku. Osobi�cie bardzo lubi� mg��, a jeszcze bardziej deszcz. Mo�e pozosta�o mu to z okresu m�odo�ci, a mo�e istnia�o inne, prostsze wyt�umaczenie. Deszcz i mg�a zamykaj� cz�owieka w ma�ym, prywatnym �wiatku, co czasami bywa bardzo wygodne.
Przystan��, �eby zapali� papierosa - wysoki, przystojny m�czyzna z twarz� tak galijsk� jak plac Pigalle w sobotni� noc i z celtyckimi ko��mi policzkowymi, dziedzictwem po ojcu Breto�czyku. Parkowy dozorca wychyn�� spo�r�d cieni i znik� bez s�owa
- scenka, kt�ra mog�a wydarzy� si� tylko w Anglii. Chavasse ruszy� dalej swoj� drog�, dziwnie rozweselony.
Szpital St. Bede sta� na drugim ko�cu parku i pomimo swej �wiatowej s�awy wygl�da� jak gotycko-wiktoria�skie monstrum. Oczekiwano go tam i kiedy zg�osi� si� w recepcji, portier w schludnym b��kitnym uniformie poprowadzi� go przez korytarze wy�o�one zielonymi kafelkami, ci�gn�ce si� w niesko�czono��. Przekazano go starszemu laborantowi, urz�duj�cemu w ma�ym oszklonym biurze, kt�ry zwi�z� go na d� do kostnicy zadziwiaj�co nowoczesn� wind�. Kiedy drzwi windy otworzy�y si�, Chavasse natychmiast poczu� przenikliwy zapach �rodk�w odka�aj�cych, tak typowy dla szpitali, oraz wyj�tkowe zimno. Rozleg�e, pe�ne ech pomieszczenie wype�nia�y szeregi stalowych szuflad, ka�da zawieraj�ca zw�oki, ale pow�d jego wizyty czeka� osobno na operacyjnym w�zku, przykryty gumow� p�acht�.
- Niestety nie mogli�my go wsadzi� do szafy - wyja�ni� laborant odsuwaj�c p�acht�. - Za bardzo spuch�. �mierdzi jak zesz�oroczna ryba albo jeszcze gorzej.
Z bliska smr�d by� niemal przyt�aczaj�cy, pomimo �rodk�w zapobiegawczych, jakie niew�tpliwie zastosowano. Chavasse wyj�� chusteczk� i przy�o�y� j� do nosa.
- Rozumiem.
Wiele razy widywa� �mier� w najrozmaitszej postaci, ale ta potworno�� by�a czym� nowym. Popatrzy� na zw�oki i nieznacznie zmarszczy� brwi.
- Jak d�ugo le�a� w wodzie?
- Sze�� do siedmiu tygodni.
- Potrafili�cie to ustali�?
- O tak... testy uryny, tempo chemicznego rozk�adu i tak dalej. Nawiasem m�wi�c by� Murzynem, wie pan?
- Tak mi powiedziano, ale nigdy bym si� tego nie domy�li�.
Laborant kiwn�� g�ow�.
- D�ugotrwa�e zanurzenie w s�onej wodzie dziwnie wp�ywa na pigmentacj� sk�ry.
- Na to wygl�da. - Chavasse cofn�� si� o krok i schowa� chusteczk� do kieszeni. - Dzi�kuj� bardzo. Chyba zobaczy�em wszystko, czego potrzebowa�em.
- Mo�emy ju� si� go pozby�, sir? - zapyta� laborant naci�gaj�c z powrotem p�acht�.
- Ach tak, zapomnia�em. - Chavasse wydoby� portfel i wyj�� formularz likwidacji zw�ok. - Tylko kremacja. Wszystkie dokumenty musz� by� do jutra w Ministerstwie Spraw Wewn�trznych.
- W Akademii Medycznej my�leli, �e dostan� go na sekcj�.
- Niech pan im powie, �eby poszukali gdzie indziej. - Chavasse naci�gn�� r�kawiczki. - Proch do prochu, tak ma by� z tym ch�opcem, i �adnych sztuczek. Sam trafi� do wyj�cia.
Kiedy wyszed�, laborant zapali� papierosa z pochmurn� min�. Zastanawia� si� nad Chavasse'em. Facet wygl�da troch� na cudzoziemca, ale z pewno�ci� to Anglik. Ca�kiem sympatyczny go�� - d�entelmen, u�ywaj�c staro�wieckiego okre�lenia - a jednak co� z nim by�o nie w porz�dku. Oczy, w�a�nie, o to chodzi. Czarne i kompletnie bez wyrazu. Wydawa�y si� spogl�da� przez cz�owieka na wylot, jak gdyby wcale go nie dostrzega�y. Podobne oczy mia� japo�ski pu�kownik w tym obozie w Syjamie, w kt�rym laborant sp�dzi� trzy najgorsze lata swojego �ycia. Dziwny go�� by� z tego Japo�ca. Mi�y i uprzejmy, ale potrafi� spokojnie pali� papierosa, kiedy zach�ostywano jakiego� cz�owieka na �mier�.
Laborant otrz�sn�� si� i roz�o�y� formularz, kt�ry da� mu Chavasse. Formularz by� podpisany przez samego ministra spraw wewn�trznych. To za�atwia�o spraw�. Starannie schowa� papier do portfela i pchn�� w�zek w s�siednie drzwi, prowadz�ce do krematorium. Dok�adnie trzy minuty p�niej zamkn�� szklane drzwiczki jednego z trzech specjalnych piec�w i si�gn�� do prze��cznika. P�omienie pojawi�y si� jakby magicznym sposobem i natychmiast obj�y cia�o, rozd�te od w�asnych gaz�w.
Laborant zapali� nast�pnego papierosa. Profesor Henson nie b�dzie zachwycony, ale ju� si� sta�o, a poza tym jest potwierdzenie na pi�mie. Pogwizduj�c wszed� do s�siedniego pomieszczenia i zrobi� sobie fili�ank� herbaty.
Up�yn�y prawie dwa miesi�ce od ostatniej wizyty Chavasse'a w St. John's Wood. To by�o jak powr�t do domu po d�ugiej nieobecno�ci. Nic dziwnego, je�li wzi�� pod uwag� tryb �ycia, jaki Chavasse prowadzi� od dwunastu lat, odk�d zosta� agentem Biura - ma�o znanej sekcji brytyjskiego wywiadu, zajmuj�cej si� sprawami, z kt�rymi nikt inny nie potrafi� sobie poradzi�.
Chavasse wszed� po schodach i nacisn�� dzwonek obok mosi�nej plakietki g�osz�cej: "Brown and Co - Import i Eksport". Prawie natychmiast drzwi otworzy� wysoki siwiej�cy m�czyzna w niebieskim uniformie z ser�y. Wyra�nie rozpromieni� si� na widok Chavasse'a.
- Dobrze, �e pan wr�ci�, panie Chavasse. Zdrowo pan wygl�da z t� opalenizn�.
- Ciesz� si�, �e wr�ci�em, George.
- Pan Mallory pyta� o pana, sir. Panna Frazer dzwoni na d� co par� minut.
- To nic nowego, George.
Chavasse szybko wspi�� si� po kr�tych schodach w stylu Regencji. Nic si� nie zmieni�o. Zawsze by�o tak samo. Przez d�ugi czas prawie nic si� nie dzieje, a potem nagle wyskakuje co� takiego, �e doba powinna mie� dwadzie�cia siedem godzin.
Kiedy Chavasse wszed� do ma�ego sekretariatu na ko�cu w�skiego korytarza, Jean Frazer siedzia�a za biurkiem. Podnios�a wzrok i zdj�a grube okulary z u�miechem, kt�ry w obecno�ci Chavasse'a zawsze by� odrobin� cieplejszy.
- Paul, wygl�dasz �wietnie. Wspaniale, �e wr�ci�e�.
Obesz�a biurko, drobna, energiczna kobieta oko�o trzydziestki, atrakcyjna na sw�j spos�b. Chavasse wzi�� j� za r�ce i poca�owa� w policzek.
- Mia�em zaprosi� ci� na wiecz�r do Saddle Room, ale nie wysz�o mi i teraz sumienie mnie gryzie.
- Och, na pewno... zrobi�a sceptyczn� min�. - Dosta�e� moj� wiadomo��?
- Samolot si� sp�ni�, ale pos�aniec czeka� na mnie pod domem. Nie zd��y�em nawet si� rozpakowa�. By�em w St. Bede i obejrza�em ten corpus delicti, czy jak to si� nazywa. Wyj�tkowo nieprzyjemny widok. Facet dosy� d�ugo le�a� w wodzie. Zrobi� si� ca�kiem bia�y, co wygl�da�o troch� dziwnie w �wietle twoich informacji. Bo przecie� by� Murzynem, prawda?
- Oszcz�d� mi szczeg��w. - Prze��czy�a interkom. - Paul Chavasse jest tutaj, panie Mallory.
- Prosz� go przys�a�.
G�os by� osch�y i daleki, jak gdyby pochodzi� z innego �wiata - �wiata, o kt�rym Chavasse niemal zapomnia� podczas swojej dwumiesi�cznej rekonwalescencji. Poczu� we wn�trzno�ciach ch�odny dreszcz emocji, kiedy otwiera� drzwi i wchodzi� do gabinetu.
Mallory wcale si� nie zmieni�. Ten sam szary flanelowy garnitur od tego samego znakomitego krawca, ten sam krawat dobrej szko�y, starannie zaczesane stalowosiwe w�osy, to samo odleg�e, lodowate spojrzenie sponad okular�w. Nie potrafi� nawet zdoby� si� na u�miech.
- Cze��, Paul, mi�o ci� widzie� - powiedzia� takim tonem, jak gdyby my�la� zupe�nie co innego. - Jak noga?
- Ju� w porz�dku, sir.
- �adnych trwa�ych objaw�w?
- Boli troch� przy wilgotnej pogodzie, ale powiedziano mi, �e to wkr�tce przejdzie.
- Masz szcz�cie, �e mo�esz chodzi� o w�asnych si�ach. Pociski magnum to paskudztwo. Jak by�o na Alderney?
Matka Chavasse'a, kt�ra by�a Angielk�, po przej�ciu na rent� mieszka�a na tej najrozkoszniejszej z wysp kana�u La Manche. Pod jej troskliw� opiek� Chavasse sp�dzi� okres rekonwalescencji. Z pewnym zdziwieniem u�wiadomi� sobie, �e jeszcze wczoraj o tej porze urz�dzi� piknik na bia�ym piasku zatoki Telegraph: kurcz�ta na zimno, sa�atka i zamro�ona butelka Liebfraumilch prosto z lod�wki, owini�ta mokrym r�cznikiem, ca�kowicie wbrew regu�om, ale inaczej nie da�o si� tego pi�.
Westchn��.
- Przyjemnie, sir. Bardzo przyjemnie.
Mallory od razu przeszed� do rzeczy.
- Widzia�e� cia�o w St. Bede?
Chavasse przytakn�� i zapyta�:
- Wiadomo, kto to by�?
Mallory si�gn�� po teczk�, otworzy� j�.
- Murzyn z Indii Zachodnich nazwiskiem Harvey Preston, przyby�y z Jamajki.
- Sk�d to wiecie?
- By� notowany. Mieli�my jego odciski palc�w.
Chavasse wzruszy� ramionami.
- Kiedy go widzia�em, mia� palce spuchni�te jak banany.
- Och, ch�opcy z laboratorium dysponuj� niez�� technik� i potrafi� sobie poradzi� z takim problemem. Bior� wycinek sk�ry i zmniejszaj� do normalnych wymiar�w za pomoc� pewnych chemikali�w.
- Kto� sporo si� napracowa� nad anonimowymi zw�okami wyrzuconymi na brzeg. Dlaczego?
- To nie by�o tak. Rybacka ��d� znalaz�a go przy tra�owaniu dna w pobli�u Brixham, owini�tego siedemdziesi�cioma funtami �a�cucha.
- Pewnie morderstwo?
- �mier� przez utoni�cie.
- Paskudny rodzaj �mierci.
Mallory po�o�y� na biurku zdj�cie.
- To on, sfotografowany na swoim procesie w Bailey w 1967 roku.
- Za co go s�dzili?
- Obrabowa� kasyno w Birmingham na pi��dziesi�t dwa tysi�ce funt�w. Nawiasem m�wi�c, Korona przegra�a spraw�. Zosta� uniewinniony z braku dowod�w. �wiadkowie nie stawili si� na rozpraw� i tak dalej. Zwyk�a historia.
- Widocznie mia� mocne plecy.
Mallory si�gn�� po tureckiego papierosa i odchyli� si� do ty�u na krze�le.
- Harvey Preston przyjecha� do Anglii w 1938 roku, kiedy mia� dwadzie�cia lat. Wst�pi� do Korpusu S�u�b Specjalnych brytyjskiej armii podczas kryzysu w Monachium. Po kilku miesi�cach przyjechali do niego rodzice i m�odsza siostra. Preston ulokowa� ich w ma�ym domku w Brighton. Stacjonowa� w Aldershot jako kierowca ci�ar�wki w jednostce transportowej. Jego matka urodzi�a drugiego syna, kt�rego nazwali Darcy, trzeciego dnia wojny, we wrze�niu 1939 roku. Tydzie� p�niej pu�k Harveya wys�ano do Francji. Podczas wielkiego odwrotu, kiedy Niemcy przerwali front w 1940 roku, jego jednostka ponios�a ci�kie straty, a on sam dosta� dwie kule w praw� nog�. Prze�y� Dunkierk� i wr�ci� do Anglii, ale poniewa� okula� na skutek ran, zdemobilizowano go i przeniesiono na rent�.
- Co wtedy zrobi�?
- Najpierw prowadzi� ambulans, ale potem prze�y� osobist� tragedi�. Takie tragedie by�y powszechne podczas bombardowania Londynu. W czasie nalotu bomba spad�a na domek w Brighton. Tylko m�odszy brat Harveya prze�y�. Odt�d wszystko si� zmieni�o.
- Czym si� p�niej zajmowa�?
- Prostytucj�, czarnym rynkiem, do wyboru. Po wojnie prowadzi� kilka nielegalnych dom�w gry i sta� si� swego rodzaju pot�g� w przest�pczym �wiatku. W 1959 roku zaj�� si� zorganizowan� przest�pczo�ci�. Policja mia�a pewno��, �e to w�a�nie on sta� za �wietnie zorganizowanym gangiem napadaj�cym na transporty, ale niczego nie mog�a mu dowie��. Poza tym kilka razy obrabowa� kasy w dniu wyp�aty i niew�tpliwie by� zamieszany w handel narkotykami.
- Interesuj�cy typ. Co si� sta�o po jego uniewinnieniu w zesz�ym roku? Czy zosta� deportowany?
Mallory potrz�sn�� g�ow�.
- Za d�ugo tutaj mieszka�. Ale Yard naprawd� zacz�� go naciska�. Na pocz�tek odebrali mu licencj� i nie m�g� ju� prowadzi� kasyna. Nast�powali mu na pi�ty tak ostro, �e facet prawie nie o�miela� si� ruszy� z domu. Szukali pieni�dzy z napadu na kasyno w Birmingham. Wprawdzie nie mogli ponownie go oskar�y�, ale dopilnowali, �eby nie wyda� tej forsy.
- Czy by� �onaty?
- Nie, mieszka� sam. Ale nie by� zbocze�cem. Co noc inna dziewczyna, i tak przez ca�y czas.
- A co z jego bratem, tym, kt�ry prze�y� bombardowanie?
- M�ody Darcy? - Mallory prawie si� u�miechn��. - Zabawna historia. Harvey zatrzyma� ch�opca
przy sobie. Pos�a� go do liceum St. Paul's. Ch�opak musia� prowadzi� bardzo dziwny tryb �ycia. W ci�gu dnia przebywa� z synami najlepszych rodzin, a wieczory sp�dza� z najgorszymi szumowinami Londynu. Postanowi� studiowa� prawo, jak na ironi�. Trzy lata temu zda� ostatnie egzaminy. Po procesie Harveya wyjecha� na Jamajk�.
- A co zrobi� Harvey?
- Polecia� do Rzymu przed dwoma miesi�cami. Na londy�skim lotnisku prze�wietlili go bardzo dok�adnie, ale niczego nie znale�li. Musieli go wypu�ci�.
- Dok�d pojecha� z Rzymu?
- Interpol �ledzi� go do Neapolu, a tam stracili go z oczu.
- I po dw�ch miesi�cach znalaz� si� na dnie rybackiej sieci przy brzegach Anglii. Interesuj�ce. Jak pan my�li, co on chcia� zrobi�?
- Moim zdaniem to oczywiste. - Mallory wzruszy� ramionami. - Pr�bowa� nielegalnie przedosta� si� do kraju. Dop�ki policja nie wiedzia�a, �e wr�ci�, m�g� spokojnie odebra� swoje pieni�dze i wyjecha� w ten sam spos�b.
Chavasse zacz�� co nieco rozumie�.
- Kto� wyrzuci� go za burt�, tak pan przypuszcza?
- Co� w tym rodzaju. Odk�d w krajach Wsp�lnego Rynku przyj�to ustaw� o imigracji, te nocne rejsy przez Kana� sta�y si� �wietnym interesem. Pakista�czycy, Hindusi, Murzyni z Indii Zachodnich, Australijczycy - wszyscy, kt�rzy nie mog� otrzyma� wizy. To gruba forsa.
- We wczorajszych gazetach by� opisany taki przypadek - zauwa�y� Chavasse. - Zatrzymano
star� ��d� w pobli�u Felixstowe i znaleziono trzydziestu dw�ch Pakista�czyk�w na pok�adzie. Ka�dy zap�aci� za przejazd trzysta pi��dziesi�t funt�w. Niez�y zarobek za jedn� noc.
- To amatorzy - o�wiadczy� Mallory. - Wi�kszo�� nie ma szans. Tylko zawodowcy mog� unikn�� wpadki, ludzie z organizacji. Kana� przerzutowy prowadzi st�d a� do Neapolu. Policja w�oska przeprowadzi�a �ledztwo i otrzyma�a bardzo interesuj�cy raport o �odzi "Anya", kt�ra odbywa regularne rejsy Neapol-Marsylia pod panamsk� rejestracj�.
Chavasse si�gn�� po teczk�, otworzy� j� i zacz�� przegl�da� zdj�cia, kt�re zawiera�a. By�o tam kilka fotografii Harveya Prestona zrobionych na przestrzeni paru lat; na ostatniej sta� na schodach Old Bailey po procesie, obejmuj�c ramieniem m�odszego brata. Chavasse przerzuci� raporty i podni�s� wzrok.
- To jest policyjna robota. Gdzie tu miejsce dla nas?
- Wydzia� Specjalny Scotland Yardu poprosi� nas o pomoc. Uwa�aj�, �e to zadanie wymaga umiej�tno�ci, kt�re posiadaj� raczej nasi agenci.
- Ostatnim razem, kiedy prosili o pomoc, musia�em sp�dzi� sze�� miesi�cy w trzech najgorszych wi�zieniach Anglii - stwierdzi� Chavasse. - A w dodatku o ma�o nie odstrzelili mi nogi. Dlaczego mamy za nich robi� brudn� robot�?
- Przygotowali�my ci dobr� legend� - powiedzia� beznami�tnie Mallory. - B�dziesz u�ywa� w�asnego nazwiska, nie potrzebujesz pseudonimu. Obywatel australijski francuskiego pochodzenia. Poszukiwany w Sydney za napad z broni� w r�ku. - Podsun��
Chavasse'owi skoroszyt. - Wszystko, czego potrzebujesz, jest tutaj, nawet wycinki z gazet potwierdzaj�ce twoj� kryminaln� przesz�o��. Oczywi�cie got�w jeste� zap�aci� ka�d� cen�. �eby przedosta� si� do Anglii bez k�opotliwych pyta�.
Chavasse zn�w mia� wra�enie, �e unosi go ogromna fala.
- Kiedy wyje�d�am?
- O trzeciej trzydzie�ci masz samolot do Rzymu z londy�skiego lotniska. Je�li zaraz wyjdziesz, zd��ysz bez problemu. Walizka czeka za drzwiami. Kaza�em j� przywie��. Dobrze si� sk�ada, �e nie zd��y�e� si� jeszcze rozpakowa�. - Wsta� i wyci�gn�� r�k�. - Du�o szcz�cia, Paul. B�d� w kontakcie jak zwykle.
Mallory usiad�, na�o�y� okulary i si�gn�� po teczk�. Chavasse wzi�� sw�j skoroszyt i wyszed�. Chichota� zamykaj�c drzwi.
- Co ci� tak ubawi�o? - zapyta�a Jean Krazer. Chavasse przechyli� si� przez biurko i wzi�� j� pod brod�.
- Naj�adniejsza sztuka, jaka wpad�a mi w oko od wyjazdu z Sydney - powiedzia� bardzo wyra�nym australijskim akcentem.
Wytrzeszczy�a na niego oczy ze zdumieniem.
- Zwariowa�e�?
Chavasse roze�mia� si� i podni�s� walizk�.
- Chyba tak, Jean. Chyba rzeczywi�cie zwariowa�em - powiedzia� i wyszed�.
Rozdzia� III
Dziewczyna z Bombaju
Kobieta by�a Hindusk�, bardzo m�od� - najwy�ej szesna�cie lat, jak ocenia� Chavasse. Mia�a jasn�, delikatn� cer� i smutne br�zowe oczy, idealnie harmonizuj�ce ze szkar�atnym sari. Chavasse widzia� j� tylko raz podczas dwudniowej podr�y z Neapolu. Przypuszcza�, �e oboje zmierzaj� do tego samego miejsca przeznaczenia.
Opiera� si� o reling, kiedy dziewczyna wysz�a na pok�ad. Troch� niepewnie kiwn�a mu g�ow� i zapuka�a do drzwi kajuty kapitana. Po chwili drzwi otwar�y si� i pojawi� si� Skiros. By� rozebrany do pasa i nie ogolony. U�miechn�� si� przymilnie, co uczyni�o jego twarz jeszcze bardziej odra�aj�c� ni� zazwyczaj, i odsun�� si� na bok.
Dziewczyna zawaha�a si� nieznacznie i wesz�a do kajuty. Skiros zerkn�� na Chavasse'a, mrugn�� i zamkn�� drzwi. Nie najlepiej to wr�y�o dla Miss Indii. Chavasse wzruszy� ramionami. Nie jego zmartwienie. Mia� inne sprawy na g�owie. Zapali� papierosa i przeszed� na ruf� starego parowca.
Pavlo Skiros urodzi� si� w Konstantynopolu przed czterdziestu siedmiu laty. Mia� w �y�ach troch� krwi greckiej, troch� tureckiej i sporo rosyjskiej - i przynosi� wstyd tym wszystkim trzem narodom. P�ywa� po morzu przez ca�e �ycie, ale jego prawa do dyplomu kapitana by�y co najmniej w�tpliwe. Posiada� jednak inne umiej�tno�ci, kt�re bardziej odpowiada�y w�a�cicielom "Anyi".
Przysiad� na kraw�dzi sto�u w swojej ma�ej, za�mieconej kajucie i podrapa� si� pod lew� pach�, po��dliwie spogl�daj�c na dziewczyn�.
- Co mog� dla ciebie zrobi�? - zapyta� po angielsku.
- Moje pieni�dze - przypomnia�a mu. - Powiedzia� pan, �e odda mi je pan, kiedy dop�yniemy do portu.
- Wszystko w swoim czasie, moja droga. Dokujemy za p� godziny i dop�ki celnicy nie sko�cz�, powinna� zej�� ludziom z oczu.
- B�d� k�opoty? - zapyta�a z niepokojem. Skiros potrz�sn�� g�ow�.
- �adnych k�opot�w, obiecuj� ci. Wszystko jest za�atwione. Za par� godzin ruszysz w swoj� drog�.
Wsta� i podszed� do niej tak blisko, �e poczu�a jego zapach.
- O nic si� nie martw. Osobi�cie wszystkiego dopilnuj�.
Po�o�y� r�k� na jej ramieniu. Dziewczyna cofn�a si� lekko.
- Dzi�kuj�... bardzo panu dzi�kuj�. P�jd� si� przebra�. Sari to niezbyt praktyczny str�j na marsylskim nabrze�u w nocy.
Otworzy�a drzwi i zatrzyma�a si� na widok Chavasse'a.
- Kim jest ten cz�owiek?
- Zwyczajny pasa�er, Australijczyk.
- Rozumiem. Pewnie to taki sam pasa�er jak ja?
- Nie, nic z tych rzeczy. - Skiros wierzchem d�oni otar� pot z czo�a. - Lepiej wracaj do kajuty i zosta� tam. Przyjd� po ciebie p�niej, kiedy wszystko si� uspokoi.
U�miechn�a si� ponownie i wydawa�a si� jeszcze m�odsza.
- Dzi�kuj�. Nie ma pan poj�cia, co to dla mnie znaczy.
Drzwi zamkn�y si� za ni�. Skiros przez chwil� sta� i gapi� si� t�po przed siebie, potem si�gn�� po butelk� whisky i brudny blaszany kubek stoj�cy na stole. Pij�c my�la� o dziewczynie i o tym, co z ni� zrobi, kiedy wszystko si� uspokoi i kiedy zostan� sami. Wyraz jego twarzy nie by� przyjemny.
Weszli do portu z wieczornym przyp�ywem i by�o ju� ciemno, kiedy zadekowali. Chavasse wcze�niej zszed� do swojej kajuty. Teraz le�a� na koi, pali� i wpatrywa� si� w sufit, na kt�rym �uszcz�ca si� farba utworzy�a ciekawe wzory.
Reszta statku r�wnie� pozostawia�a wiele do �yczenia. Jedzenie by�o zaledwie zno�ne, koce brudne, a ca�a za�oga, ��cznie ze Skirosem, wygl�da�a wyj�tkowo ponuro.
Wykorzystuj�c informacje uzyskane od w�oskiej policji, Chavasse znalaz� Skirosa w pewnej portowej
knajpie w Neapolu. Mign�� mu przed nosem zwitkiem siedmiuset funt�w w banknotach pi�ciofuntowych, a oczy kapitana natychmiast rozb�ys�y. Chavasse nie pos�u�y� si� legend� o swojej kryminalnej przesz�o�ci - wola�, �eby Skiros sam to odkry�. Udawa� po prostu Australijczyka, kt�ry pragnie odwiedzi� Stary Kraj, ale odm�wiono mu wizy. Skiros prze�kn�� t� historyjk�. Za sto funt�w zabierze Chavasse'a do Marsylii, wysadzi nielegalnie na brzeg i przeka�e ludziom, kt�rzy przewioz� go bezpiecznie przez Kana�.
Na statku Chavasse umy�lnie zostawi� w kajucie portfel, bez pieni�dzy, ale zawieraj�cy mi�dzy innymi wycinek z "Sydney Morning Herald", gdzie wymieniano go jako poszukiwanego przez policj� w zwi�zku z seri� zbrojnych napad�w. By�a tam nawet fotografia. Widocznie przyn�ta chwyci�a, poniewa� kajuta zosta�a przeszukana - Chavasse wiedzia�, jak to sprawdzi�.
By� zdumiony, �e do tej pory nikt jeszcze nie pr�bowa� oskuba� go z forsy i wyrzuci� za burt�, poniewa� Skiros wygl�da� na cz�owieka, kt�ry ch�tnie sprzeda w�asn� siostr� na targu niewolnik�w, nawet za umiarkowan� cen�.
Co noc Chavasse zasypia� za podw�jnie zaryglowanymi drzwiami, trzymaj�c w pogotowiu pod poduszk� swojego smith & wessona. Wyj�� go teraz i starannie sprawdzi� b�benek. Kiedy w�o�y� rewolwer do specjalnej kabury, ciasno przylegaj�cej w talii, rozleg�o si� pukanie. Do kajuty zajrza� Melos, pierwszy oficer, Cypryjczyk o twardym spojrzeniu.
- Kapitan Skiros czeka na pana.
- Dobrze si� sk�ada, ch�opie. - Chavasse wzi�� czarny trencz i si�gn�� po walizk�. - Nie lubi� siedzie� sam w czterech �cianach.
Na zewn�trz pada�o. Chavasse ruszy� za Melosem po �liskim pok�adzie do kapita�skiej kajuty. Kiedy weszli, Skiros siedzia� za sto�em i jad� kolacj�.
- A wi�c, panie Chavasse, dop�yn�li�my bezpiecznie?
- Na to wygl�da, ch�opie - odpar� weso�o Chavasse. - Zaraz, da�em panu pi��dziesi�t funciak�w w Neapolu. Tu jest jeszcze pi��dziesi�t, kt�re si� panu nale��.
Wyci�gn�� plik pi�tek i odliczy� dziesi�� na stole. Skiros zgarn�� pieni�dze.
- Przyjemnie robi� z panem interesy.
- Dok�d teraz? - zapyta� Chavasse.
- Przy tym doku nie ma stra�nika. Nikt pana nie zatrzyma, kiedy pan przejdzie przez bram�. Z�apie pan ekspres do Pary�a o dziewi�tej trzydzie�ci. Tam zaczeka pan na peronie obok kiosku z ksi��kami. Podejdzie do pana cz�owiek i zapyta, czy jest pan jego kuzynem Charlesem z Marsylii. Dalej wszystko jest ustalone.
- Dobrze. - Chavasse wci�� u�miecha� si� dobrodusznie, kiedy naci�ga� trencz i podnosi� walizk�. - Aha, widzia�em tutaj tak� dziewczyn�, Hindusk�...
- Czego pan od niej chce? - zapyta� Skiros. Jego u�miech zgas�.
- Niczego specjalnego. Pomy�la�em tylko, �e mo�e oboje jedziemy na tym samym w�zku.
- Myli si� pan. - Skiros wsta�, otar� w�sy i wyci�gn�� r�k�. - Radz� si� pospieszy�. Ma pan ma�o czasu, �eby z�apa� ten poci�g.
Chavasse u�miechn�� si� do obu m�czyzn.
- No jasne, nie mog� si� sp�ni�, bo zawal� ca�� spraw�.
Wyszed� w deszcz, przemierzy� pok�ad i zbieg� po trapie. Na nabrze�u sta� przez chwil� pod latarni�, potem zanurzy� si� w ciemno��.
Melos odwr�ci� si� do Skirosa z pytaj�cym wyrazem twarzy.
- Sporo forsy by�o w tym zwitku. Skiros kiwn�� g�ow�.
- Id� za nim. We� Andrewa. Powinni�cie sobie poradzi� we dw�ch.
- A jak facet narobi szumu?
- Jakim cudem? Jest tutaj nielegalnie, a policja w Sydney poszukuje go za zbrojny napad. U�yj swojej inteligencji, Melos.
Melos wyszed�. Skiros jad� dalej, metodycznie opr�niaj�c talerz. Kiedy sko�czy�, nala� sobie ogromn� porcj� whisky i powoli wypi�.
Na zewn�trz deszcz pada� jeszcze gwa�towniej i migota� srebrzy�cie w ��tym blasku �wiate� nawigacyjnych. Skiros dotar� do kajuty dziewczyny, zapuka� i wszed�.
Hinduska odwr�ci�a si� i spojrza�a na niego. Wygl�da�a dziwnie obco w b��kitnym swetrze i szarej plisowanej sp�dnicy. Na jej twarzy malowa� si� niepok�j, ale opanowa�a go i u�miechn�a si� z widocznym wysi�kiem.
- Kapitan Skiros... Wi�c ju� czas?
- Najwy�szy czas - odpar� Skiros. Gwa�townie pchn�� j� na koj�, rzuci� si� na ni� ca�ym ci�arem i zakry� jej usta r�k�, �eby st�umi� krzyk.
Melos i marynarz Andrew pospiesznie przeszli wzd�u� dok�w, przystan�li przy �elaznej bramie i nads�uchiwali. Nie us�yszeli nic. Melos zmarszczy� brwi.
- Gdzie on si� podzia�?
Ostro�nie zrobi� krok do przodu.
Chavasse wynurzy� si� z cienia, obr�ci� Cypryjczyka i wbi� mu kolano w pachwin�. Melos osun�� si� na mokre kamienie i le�a� skr�caj�c si� z b�lu. Chavasse wyszczerzy� z�by do Andrewa.
- Co tak si� guzdrali�cie?
Andrew natychmiast zaatakowa�. N� w jego prawej d�oni b�yszcza� od wilgoci. Chavasse wprawnie podci�� mu nogi i Andrew upad� na ziemi�. Zacz�� si� podnosi�, ale Chavasse chwyci� go za prawy nadgarstek i brutalnie wykr�ci� mu rami� do ty�u. Andrew wrzasn��, kiedy p�k� mu mi�sie� w ramieniu. Chavasse pchn�� go g�ow� naprz�d na pr�ty bramy.
Melos zdo�a� wsta� i teraz wymiotowa� gwa�townie. Chavasse przest�pi� cia�o Andrewa i z�apa� Melosa za koszul�.
- Czy naprawd� kto� mia� na mnie czeka� w Pary�u, przy kiosku z ksi��kami?
Tamten pokr�ci� g�ow� przecz�co.
- A ta Hinduska? O co chodzi Skirosowi?
Melos nie odpowiedzia�. Chavasse odepchn�� go ze wstr�tem, odwr�ci� si� i pobieg� w stron� statku.
Dziewczyna wbi�a z�by w d�o� kapitana i ugryz�a go a� do krwi. Skiros j�kn�� z b�lu i trzepn�� j� po twarzy.
- Na Boga, ju� ja ci� naucz� - warkn��. - B�dziesz si� czo�ga� przede mn� na kolanach, zanim z tob� sko�cz�.
Rzuci� si� na ni� z wykrzywion� twarz�. W tej samej chwili drzwi otwar�y si� i wszed� Chavasse. Niedbale trzyma� smith & wessona jedn� r�k�, ale jego oczy by�y bardzo ciemne w bia�ej, nieruchomej twarzy. Skiros odwr�ci� si� gwa�townie. Chavasse pokiwa� g�ow�.
- Naprawd� dra� z ciebie, co, Skiros?
Skiros zrobi� krok do przodu. Chavasse r�bn�� go w twarz luf� rewolweru, trysn�a krew. Kapitan upad� z powrotem na koj�, a dziewczyna podbieg�a do Chavasse'a, kt�ry obj�� j� ramieniem.
- Niech pani nic nie m�wi, sam zgadn�. Chcia�a pani wyjecha� do Anglii, ale odm�wiono pani wizy.
- Zgadza si� - przyzna�a ze zdumieniem.
- Wi�c jedziemy na tym samym w�zku. Ile Skiros kaza� sobie zap�aci�?
- Zabra� mi wszystkie pieni�dze w Neapolu. Ponad czterysta funt�w. Powiedzia�, �e u niego b�d� bezpieczniejsze.
- Rzeczywi�cie? - Chavasse szarpni�ciem postawi� Skirosa na nogi i pchn�� go w stron� drzwi. - Niech pani we�mie walizk� i czeka na mnie przy trapie. Musz� pogada� z naszym poczciwym kapitanem.
Wepchn�� Skirosa do jego w�asnej kajuty. Kapitan odwr�ci� si� ze z�o�ci�. Krew sp�ywa�a mu po twarzy.
- To ci nie ujdzie na sucho.
Chavasse dwukrotnie trzasn�� go w twarz rewolwerem i przewr�ci� na pod�og�. Przykucn�� obok i powiedzia� przyjaznym tonem:
- Oddaj pieni�dze dziewczyny. Spieszy mi si�.
Skiros wyci�gn�� klucz z kieszeni spodni, podczo�ga� si� do niedu�ego sejfu obok koi i otworzy� go. Wyj�� plik banknot�w i rzuci� Chavasse'owi.
- Sta� ci� na wi�cej - stwierdzi� Chavasse.
Odepchn�� Skirosa, si�gn�� do sejfu i wyj�� czarn� kasetk�. Odwr�ci� j� do g�ry dnem. Zwitki banknot�w wypad�y na pod�og�. Wepchn�� je do kieszeni i u�miechn�� si�.
- To dla ciebie dobra lekcja, Skiros, warta ka�dego pensa, kt�rego straci�e�. - Stukn�� go w czo�o luf� rewolweru. - A teraz adres... prawdziwy adres, gdzie znajdziemy ��d�, kt�ra przewiezie nas przez Kana�.
- Jed�cie do St. Denise na wybrze�u breto�skim, nad zatok� St. Malo - wychrypia� Skiros. - Najbli�szym du�ym miastem jest St. Brieuc. Znajd�cie gospod� "Pod Uciekinierem". Pytajcie o Jacauda.
- Je�li sk�ama�e�, wr�c� tu - ostrzeg� Chavasse. Skiros ledwie m�g� szepta�.
- To prawda, a ty r�b sobie, co chcesz. I tak kiedy� ci� dopadn�.
Chavasse odepchn�� go pod �cian�, wsta� i wyszed�. Dziewczyna czeka�a niecierpliwie przy trapie. Na�o�y�a ortalionowy p�aszcz i chustk� na g�ow�.
- Zaczyna�am si� denerwowa� - powiedzia�a mi�kkim, troch� �piewnym g�osem.
- Niepotrzebnie. - Poda� jej plik banknot�w zabranych Skirosowi. - To chyba pani pieni�dze.
Popatrzy�a na niego z pewnym zdziwieniem.
- Kim pan jest?
- Przyjacielem - odpar� �agodnie i podni�s� jej walizk�. - Lepiej ju� chod�my. Ta okolica jest dla nas niezdrowa.
Wzi�� j� za r�k� i razem zeszli po trapie.
Rozdzia� IV
Nocny poci�g do Brestu
Z�apali nocny ekspres do Brestu dziesi�� minut przed odjazdem. Poci�g nie by� przepe�niony. Chavasse znalaz� pusty przedzia� drugiej klasy na samym ko�cu, zostawi� dziewczyn� z baga�ami i pobieg� do dworcowego bufetu. Wr�ci� z kartonem kawy, kanapkami i p�tuzinem pomara�czy.
Hinduska z wdzi�czno�ci� napi�a si� kawy, ale pokr�ci�a g�ow�, kiedy zaproponowa� jej kanapk�.
- Nie mog� je��.
- Przed nami d�uga noc - powiedzia� Chavasse. - Zostawi� troch� dla pani na p�niej.
Poci�g ruszy�. Dziewczyna wsta�a, wysz�a na korytarz i patrzy�a na �wiat�a Marsylii. Kiedy wreszcie wr�ci�a do przedzia�u, wydawa�a si� znacznie spokojniejsza.
- Lepiej si� pani czuje? - zagadn�� Chavasse.
- By�am pewna, �e co� si� nie uda i znowu zobacz� kapitana Skirosa.
- To by� z�y sen - o�wiadczy� Chavasse. - Mo�e pani o tym zapomnie�.
- Ostatnio ca�e moje �ycie jest jak z�y sen.
- Niech mi pani o tym opowie.
Wydawa�a si� onie�mielona i kiedy zacz�a m�wi�, z pocz�tku sz�o jej opornie. Nazywa�a si� Famia Nadeem. Chavasse b��dnie oceni� jej wiek, mia�a dziewi�tna�cie lat. Urodzi�a si� w Bombaju. Jej matka zmar�a w po�ogu, a ojciec wyemigrowa� do Anglii zostawiwszy j� pod opiek� babki. Powiod�o mu si� - zosta� w�a�cicielem dobrze prosperuj�cej indyjskiej restauracji w Manchesterze. Zaprosi� c�rk� do siebie trzy miesi�ce przed �mierci� babki.
Ale pojawi�y si� trudno�ci a� za dobrze znane Chavasse'owi. Zgodnie z ustaw� o imigracji tylko te osoby, kt�re by�y blisko spokrewnione z obywatelami Wsp�lnego Rynku zamieszka�ymi na sta�e w Anglii, wpuszczano do kraju bez zezwolenia na prac�. Famii zabrak�o urz�dowej metryki potwierdzaj�cej jej to�samo��. Sk�adano zbyt wiele fa�szywych poda�, dlatego obecnie w�adze trzyma�y si� �ci�le litery prawa. Brak dowodu pokrewie�stwa - nie ma zezwolenia na wjazd. Famie odes�ano z powrotem do Indii nast�pnym samolotem.
Ale jej ojciec nie zrezygnowa�. Wys�a� c�rce pieni�dze oraz informacje o organizacji, kt�ra specjalizowa�a si� w pomaganiu ludziom nie posiadaj�cym zezwolenia. Famia by�a �enuj�co naiwna i Chavasse bez trudu wyci�gn�� z niej wszystkie informacje dotycz�ce szmuglowania ludzi, pocz�wszy od firmy eksportowej w Bombaju, gdzie rozpocz�a si� jej podr�, poprzez Kair i Bejrut, a sko�czywszy na Neapolu i agentach sprawuj�cych kontrol� nad "Any�".
- Ale dlaczego odda�a pani Skirosowi wszystkie pieni�dze? - zapyta�.
- Powiedzia�, �e tak b�dzie bezpieczniej. �e kto� mo�e mnie okra��.
- I pani mu uwierzy�a?
- Wydawa� si� mi�y.
Odchyli�a si� do ty�u i spojrza�a na swoje odbicie 'w ciemnej szybie. By�a pi�kna - zbyt pi�kna, �eby to jej wysz�o na dobre, pomy�la� Chavasse. �liczna, bezbronna m�oda dziewczyna, sama w koszmarnym �wiecie.
Odwr�ci�a si� i napotkawszy spojrzenie Chavasse'a zarumieni�a si� lekko.
- A pan, panie Chavasse? Jak by�o z panem?
Opowiedzia� jej swoj� legend�, przemilczaj�c cz�� kryminaln�. By� artyst� z Sydney, kt�ry chcia� sp�dzi� par� miesi�cy w Anglii pracuj�c na swoje utrzymanie. Lista ubiegaj�cych si� o zezwolenie na prac� by�a bardzo, bardzo d�uga, a on nie chcia� czeka� w kolejce.
Uwierzy�a mu od razu, co go zmartwi�o, poniewa� historyjka by�a mocno naci�gana. Znowu opar�a si� wygodnie i po chwili zamkn�a oczy. Chavasse si�gn�� po sw�j trencz i przykry� j�. Zaczyna� czu� si� za ni� odpowiedzialny, a to ju� by�o kompletn� bzdur�. Ta dziewczyna nic dla niego nie znaczy�a - zupe�nie nic. C� - przy odrobinie szcz�cia wszystko si� u�o�y, jak tylko dojad� do St. Denise.
Ale co b�dzie, kiedy wyl�duj� na angielskim wybrze�u i Mallory wkroczy do akcji? Ode�l� Famie z powrotem do Bombaju. Nigdy nie wpuszcz� jej do Anglii, je�li ju� raz pr�bowa�a nielegalnie przekroczy� granic�. Czasami �ycie jest bardzo skomplikowane. Chavasse westchn��, usiad� wygodnie i stara� si� zasn��.
Dotarli do St. Brieuc tu� przed pi�t� rano. Dziewczyna' spa�a spokojnie przez ca�� noc. Chavasse obudzi� j�, kiedy wje�d�ali do miasta. Znik�a na chwil� w korytarzu, a kiedy wr�ci�a, w�osy mia�a starannie uczesane.
- Jest ciep�a woda? - zapyta�. Potrz�sn�a g�ow�.
- Nie. Ale ja rano wol� zimn�. Od�wie�a.
Chavasse przesun�� r�k� po twardej szczecinie na brodzie i pokr�ci� g�ow�.
- Nie lubi� obdzierania ze sk�ry. Ogol� si� p�niej.
Poci�g wjecha� na dworzec w St. Brieuc po pi�ciu minutach. Nikt opr�cz nich nie wysiad�. By�o zimno i pusto, wsz�dzie panowa�a ta szczeg�lna atmosfera, charakteryzuj�ca dworce kolejowe na ca�ym �wiecie we wczesnych godzinach rannych. Zupe�nie jak gdyby wszyscy w�a�nie odjechali.
Bileter, okutany w ci�ki p�aszcz i owini�ty szalikiem dla ochrony przed porannym ch�odem, powinien ju� dawno przej�� na emerytur�. Wydawa� si� zoboj�tnia�y na wszystko, nawet na samo �ycie. Chorobliwa blado�� sk�ry i uporczywy kaszel nie najlepiej �wiadczy�y o stanie jego zdrowia. Odpowiada� na pytania Chavasse'a z lodowat� uprzejmo�ci�, ledwie go zauwa�aj�c.
St. Denise? Tak, jest autobus do Dinard, kt�ry zatrzymuje si� w odleg�o�ci mili od St. Denise. Odje�d�a o dziewi�tej z placu. Znajd� tam kawiarni� otwart� o tej porze ze wzgl�du na dzie� targowy. Monsieur Pinaud nie traci okazji do zarobku. Powiedziawszy to wszystko, bileter ponownie schroni� si� w swoim nieweso�ym �wiecie, a oni odeszli.
Pada� drobny deszcz, kiedy zeszli po schodach na plac i zobaczyli o�wietlone okna kawiarni. W �rodku by�o ciep�o, ale pustawo. Chavasse zostawi� Famie przy stoliku pod oknem i podszed� do kontuaru obitego cynkow� blach�.
�ysiej�cy m�czyzna w �rednim wieku, ubrany w pasiast� koszul� i bia�y fartuch, prawdopodobnie monsieur Pinaud we w�asnej osobie, czyta� gazet�. Odsun�� j� i u�miechn�� si�.
- Prosto z poci�gu?
- W�a�nie. - Chavasse zam�wi� kaw� i bu�eczki. - Powiedziano mi, �e o dziewi�tej jest autobus do Dinard. Na pewno nie ma nic wcze�niej?
Pinaud pokr�ci� g�ow� nalewaj�c kaw�.
- Chce pan jecha� do Dinard?
- Nie, do St. Denise.
Dzbanek z kaw� zawis� nieruchomo w powietrzu. M�czyzna rozejrza� si� niespokojnie.
- St. Denise? Chce pan jecha� do St. Denise?
Jego reakcja by�a bardziej ni� interesuj�ca. Chavas-se u�miechn�� si� uprzejmie.
- Zgadza si�. Moja przyjaci�ka i ja sp�dzamy tu kr�tkie wakacje. Zam�wi�em pokoje w gospodzie "Pod Uciekinierem" u monsieur Jacauda. Zna go pan?
- Mo�e, monsieur. Du�o ludzi tu przychodzi. - Podsun�� Chavasse'owi kaw� i bu�eczki. - Prosz� bardzo, trzydzie�ci pi�� frank�w.
Chavasse zani�s� do stolika dwie fili�anki i talerz bu�eczek. Kiedy usiad�, Pinaud starannie wytar� blaszany kontuar, po czym znik� w drzwiach, kt�re prowadzi�y na zaplecze.
- Wr�c� za chwil� - powiedzia� Chavasse do dziewczyny i poszed� za nim.
Znalaz� si� w pustym korytarzu wy�o�onym kamiennymi p�ytami. Na drugim ko�cu by�a toaleta oznaczona tabliczk�. Pinauda nigdzie nie by�o wida�. Ostro�nie zrobi� par� krok�w i przystan��. Drzwi po prawej by�y lekko uchylone. Pinaud rozmawia� przez telefon. Interesuj�ce by�o, �e m�wi� po breto�sku. Chavasse, kt�rego dziadek ze strony ojca wci�� rz�dzi� rodzin� na farmie pod Vaux mimo swoich osiemdziesi�ciu lat, zna� ten j�zyk jak rodowity Breto�czyk.
- Cze��, Jacaud. Przysz�y te dwie przesy�ki, na kt�re czeka�e�. Dziewczyna dok�adnie odpowiada opisowi, ale m�czyzna jest jaki� dziwny. M�wi po francusku jak Francuz albo jak powinien m�wi� Francuz, rozumiesz. Tak... okay. Czekaj� na autobus o dziewi�tej.
Chavasse cicho wr�ci� do kawiarni. Famia jad�a ju� drug� bu�eczk�.
- Niech pan si� pospieszy, kawa panu wystygnie.
- Nie szkodzi. P�jd� tylko naprzeciwko na przystanek i sprawdz� jeszcze raz, o kt�rej odchodzi ten autobus. Zaraz wracam.
Wyszed� w deszcz nie czekaj�c na jej odpowied� i pospieszy� na dworzec autobusowy. By�o tam jeszcze pusto, ale szybko znalaz� to, czego szuka� - rz�d metalowych szafek do przechowywania baga�u, zamykanych na klucz. Wyj�� portfel i dodatkowe pieni�dze zabrane Skirosowi, w sumie tysi�c dwie�cie dolar�w ameryka�skich i tysi�c funt�w szterling�w. Wepchn�� wszystko na samo dno szafki, zamkn�� j�
szybko i schowa� kluczyk pod wy�ci�k� prawego buta.
Famia wydawa�a si� zdenerwowana, kiedy wr�ci� do kawiarni. Poklepa� j� uspokajaj�co po ramieniu i podszed� do kontuaru.
- Zastanawia�em si�, gdzie pan si� podzia� - powiedzia� Pinaud.
Chavasse wzruszy� ramionami.
- My�la�em, �e jest jaki� lokalny poci�g. Cholernie d�ugo trzeba czeka�.
- Niech pan si� nie martwi. - Pinaud obdarzy� go szerokim u�miechem. - Prosz� tu posiedzie� i napi� si� jeszcze kawy. Du�o farmer�w i handlarzy przeje�d�a t�dy o tej porze. Za�atwi�, �eby kto� pana podrzuci� do St. Denise. Kto� na pewno b�dzie jecha� w tamt� stron�.
- Bardzo pan uprzejmy. Mog� postawi� panu koniak? Ch�odno dzisiaj.
- Znakomity pomys�. - Pinaud si�gn�� po butelk� oraz dwa kieliszki i nape�ni� je szybko. - Pa�skie zdrowie, monsieur. - Podni�s� kieliszek i u�miechn�� si�.
Chavasse odwzajemni� jego u�miech.
- I pa�skie.
Brandy zapiek�a go w prze�yku. Zabra� kaw� i wr�ci� do stolika, �eby czeka� na dalszy rozw�j wypadk�w.
Ludzie wchodzili i wychodzili, g��wnie tragarze z pobliskiego rynku. Chavasse kupi� dziewczynie drug� kaw� i czeka�. Mniej wi�cej po p�godzinie
z w�skiej uliczki po drugiej stronie placu wyjecha�a stara furgonetka.
Chavasse leniwie obserwowa� nadje�d�aj�cy samoch�d. Zauwa�y�, �e z tej samej uliczki wy�oni� si� renault i zahamowa� przy kraw�niku. Furgonetka zaparkowa�a z