10758

Szczegóły
Tytuł 10758
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10758 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10758 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10758 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gaelen Foley Księżniczka PRINCESS - Gaelen Foley Przecież to perła, której wartość pchnęła Na morze tysiąc okrętów, zmieniając Koronowanych królów w zwykłych głupców... Szekspir, Troilus i Cressida (przekład Maciej Słomczyński) On ściga sławę, ja - miłość. Szekspir, Dwaj panowie z Werony (przekład Stanisław Baranczak) o. Maj 1805 roku dgłosjej szybkiego, płytkiego oddechu wypełniał wąską przestrzeń między ścianami ogrodowego labiryntu. Żywopłot ją przytłaczał, zamykał. Była pewna, że usłyszą głośne bicie jej serca. Szła powoli wąską ścieżką, jej bose stopy cicho stąpały po chłodnej, bujnej trawie. Czuła ogromny ciężar w piersi. Wciąż zerkała przez ramię. Drżała, jej dłoń krwawiła. Mogła jązłamać, gdy uderzyła ostrym krańcem wielkiego brylantu pierścienia w bezczelną, szyderczą twarz Filipa. Zdołała jednak wyrwać się z jego żelaznego uścisku i pobiec do labiryntu, skąd, jak sądziła, mogła im uciec. Nie śmiała wołać o pomoc, bo tylko trzej mężczyźni usłyszeliby jej krzyk. Nikt inny nie wyszedłby na dwór w taką noc, gdy wiatr rozbryzgiwał deszcz padający z nieba w kolorze indyga, przetykanego złotem chmur. Od czasu do czasu rozlegało się trzeszczenie cykad, a wiatr - to wzmagając się, to słabnąc - przywiewał dźwięki menueta, odbijające się echem w rozległych królewskich ogrodach. Właśnie odbywał się bal z okazji jej zaręczyn. Narzeczonego, niestety, nie było. Gwałtownie odwróciła głowę łysząc szmer po drugiej stronie gęstego żywopłotu. Stał tam. W gardle poczuła kwaśny smak wypitego wina. Widziała jego wysoką sylwetkę. Widziała zarys pistoletu w dłoni i wiedziała, że jej jasna jedwabna suknia jest widoczna przez gałązki. Schyliła się i cichutko szła dalej. 7 - Proszę się nie lękać, Wasza Wysokość - zza kilku rzędów żywopłotu dobiegł słodki głos Henriego. -Nie mamy złych zamiarów. Wyjdź, pani. Nie masz wyboru. Rozdzielili się, żeby ją otoczyć. Stłumiła szloch, starając się pozbierać myśli i zdecydować, w którą stronę uciekać. Od dzieciństwa biegała po tym labiryncie, ale teraz z przerażenia zupełnie straciła orientację. Słyszała miarowy plusk fontanny na małym wewnętrznym dziedzińcu w środku labiryntu, i próbowała ustalić, gdzie się znajduje. Zaciskając pięści tak mocno, że paznokcie wbijały się w ciało, przepychała się między krzewami, powoli posuwając się naprzód. Na końcu alejki stanęła i przywarła do drapiących gałązek, zbyt przerażona, by skręcić. Czekała, roztrzęsiona, modląc się i próbując odzyskać panowanie nad sobą. Ściskało ją w żołądku. Nie wiedziała, czego chcą. Wielokrotnie oświadczali siej ej eleganccy, drapieżni dworzanie z pałacu, ale żaden nie próbował jej porwać. Nikt nie sięgnął po broń. Boże, błagam! Była tak przerażona, że nie mogła nawet płakać. Wiatr znów powiał silniej. Czuła zapachy ściętej trawy, jaśminu i mężczyzny. Idą. - Wasza Wysokość, nie ma się czego obawiać. Jesteśmy przyjaciółmi. Drgnęła, a jej czarne włosy rozsypały się na plecach. Zagrzmiało. Poczuła zapach letniej burzy. Zatrzymała się na końcu ścieżki, znów zbyt przestraszona, żeby skręcić. Bała się zobaczyć czekającego na nią Filipa albo tego blondyna, Henriego. Przypomniała sobie, jak guwernantka ostrzegała, że coś takiego może ją spotkać, jeśli nie przestanie się zachowywać tak zuchwale. Przysięgła sobie, że już nigdy nie będzie zuchwała. Nie będzie flirtować. Nikomu nie zaufa. Jej pierś podnosiła się i opadała raz za razem. Szli po nią. Wiedziała, że nie może tu zostać dłużej niż kilka sekund. Jestem w pułapce bez wyjścia. Nagle dobiegł inny głos, ledwo słyszalny, upiorny szept. - Princesa. To słowo jakby wyrosło z ziemi albo przyfrunęło z powietrza. Omal głośno nie załkała. Z całego serca pragnęła, żeby to nie był figiel jej przerażonego umysłu. Tylko jeden człowiek tak się do niej zwracał, używając hiszpańskiego odpowiednika jej włoskiego tytułu książęcego, principessa. Nigdy nie potrzebowała go tak jak teraz. Piękny, niebezpieczny Santiago. On jeden mógłby ją uratować z tego koszmaru, ale przecież był daleko, spełniał zleconą przez króla misję, zbierał informacje i chronił ambasadora w Moskwie, gdzie tworzyła się nowa koalicja przeciwko Napoleonowi. Darius Santiago był niewątpliwie bezczelnym, aroganckim poganinem, ale nie wiedział, co to strach. Wierzyła w niego bezgranicznie. Nie widziała go od bez mała roku, ale zawsze błąkał się w jej myślach, z tym aroganckim uśmiechem i oczami czarnymi jak węgle, jakby obserwował ją z daleka jakimś nadprzyrodzonym wzrokiem. - Mam dość tego pościgu, ma belle - ostrzegł Henri. Dostrzegła ruch wśród krzewów, rozpoznała potargane, jasne włosy. Francuz zatrzymał się i przechylił głowę, nasłuchując. Z szeroko otwartymi oczami, przyciskając dłonie do ust, żeby stłumić urywany oddech, Serafina zaczęła się cofać. Nagle poczuła szarpnięcie za włosy. Omal nie krzyknęła. Odwróciła się gwałtownie, ale to tylko jeden z jej długich, czarnych loków zaplątał się w gałązki. - Princesa. Tym razem była pewna, że to usłyszała. Ale czy to możliwe? Stała bez ruchu, rozglądając się gorączkowo. Skąd mógł wiedzieć, że grozi jej niebezpieczeństwo? Czyżby ich związek był aż tak silny? Uświadomiła sobie, że go wyczuwa, że gdzieś obok niej, w ciemności, czai się jego dziwna, milcząca moc - niby nadchodząca burza. - Idź na centralny dziedziniec - powiedział cichy, niski głos. - Mój Boże - szepnęła, zamykając oczy, niemal omdlewając z ulgi. Przyjechał. Oczywiście, że przyjechał. Chociaż jej nie chciał, chociaż nigdy by jej nie pokochał, to przecież w jej żyłach płynęła królewska krew. Honor nakazywał mu ją chronić. Darius Santiago był jednym z najbardziej zaufanych ludzi króla, doskonałym szpiegiem i zabójcą. Był całkowicie lojalny wobec jej ojca. Gdy trzeba było wykonać czarną robotę, żeby chronić kraj i rodzinę panującą w małym, włoskim wyspiarskim królestwie Ascencion, Darius robił to bez słowa skargi. Jego obecność świadczyła o tym, że Serafinie groziło coś gorszego niż porwanie przez Filipa. Odjęła ręce od ust, opuściła je. Wciąż oddychała ciężko, ale podniosła głowę, czekając na polecenia Dariusa. - Na dziedziniec, Wasza Wysokość. Szybko. - Gdzie jesteś? - wydyszała, drżąc. - Pomóż mi. - Jestem w pobliżu, ale nie mogę podejść. - Pomóż mi, proszę - wyjąkała, tłumiąc szloch. - Psst - szepnął. - Idź na wewnętrzny dziedziniec. - Zgubiłam się, Dariusie. Nie wiem, gdzie jestem. - Oślepiona przez łzy, które powstrzymywała od chwili, gdy chwycił ją Filip, wpatrywała się w gęstą, zieloną koronkę gałązek, próbując go zobaczyć. - Bądź spokojna i dzielna - powiedział łagodnie. - Dwa razy w prawo. Jesteś bardzo blisko. Tam się spotkamy. - D-dobrze - wyjąkała. Idź. Jego szept umilkł. Przez chwilę Serafina nie mogła zrobić kroku. Zmusiła się jednak do przebicia otaczającej ją zimnej mgiełki strachu. Na drżących nogach ruszyła w stronę małego, wykładanego cegłą dziedzińca. Nadal piekło ją kolano, które otarła, gdy upadła na trawę. Jedwabna, pastelowa suknia, która tak bardzo się jej podobała, teraz była rozdarta. Każdy ruch był torturą, bo Serafina za wszelką cenę starała się nie robić hałasu. Stąpała wolno, przeszywana dreszczami strachu, ale szła w kierunku wody, chlupiącej sennie w rzeźbionej, kamiennej fontannie. W myślach śpiewała jego imię, jakby mogła go wezwać. Darius, Darius, Darius. Doszła do pierwszego rogu. Znieruchomiała. Rozejrzała się. Bezpiecznie. Ruszyła, nabierając pewności. Przez myśl przebiegały jej obrazy: Darius czuwający nad nią przez całe jej dzieciństwo, uspokajający ją spojrzeniem - surowy, ukochany rycerz, który zawsze ją chronił. Ale gdy dorosła, nic nie układało się tak jak powinno. Dariusie, nie pozwól im mnie złapać. Musiała teraz minąć przerwę w żywopłocie, w miejscu, gdzie jedna ścieżka przecinała drugą. Modliła się, żeby nie było tam jej prześladowców. Przed skrzyżowaniem zawahała się. Opuszczała ją odwaga. Kropelka potu spłynęła jej po policzku. Niech to opiszą w gazetach, pomyślała, ocierając pot grzbietem dłoni. Wstrząsająca nowina - Księżniczka się poci! Zamknęła oczy, zmówiła modlitwę i skoczyła naprzód, zerkając w boczną ścieżkę. Kilka metrów od niej na ziemi leżał nieruchomo brutalny woźnica Filipa. W świetle księżyca zalśnił drut. Został uduszony, uświadomiła sobie, niemal mdlejąc. Był tu Darius. Szła sztywno, niespokojnie. Z przerażenia rozbolał ją żołądek. Pieśń cykad stała się jedną, wibrującą nutą, która drażniła jej nerwy. Gdy do- 10 tarła do końca ścieżki, skrzywiła się, modląc się w myślach o odwagę, żeby wyjrzeć za róg. Pusto! Daleko, u wylotu zielonego korytarza widziała dziedziniec. Była prawie na miejscu. Musiała tylko minąć jeszcze jedną szczelinę w żywopłocie, w połowie alejki. Skręciła i pobiegła. Oddychała ustami. Bose stopy niosły ją szybko po jedwabistej trawie. Była coraz bliżej wylotu bocznej ścieżki. Przed sobą widziała wyjście na dziedziniec. Niebo bryznęło jej deszczem w twarz. Złoty sierp księżyca zasłoniły chmury. - Wracaj tu, mała dziwko - ryknął niski głos. Pisnęła i spojrzała przez ramię. Filip wyłonił się zza rogu za nią. Gdy przebiegała obok wylotu prostopadłej ścieżki, wyskoczył z niej Henri. Chwycił ją obiema rękami, zaczęła krzyczeć. Filip zbliżał się bardzo szybko i nagle zobaczyła Dariusa, uosobienie wyskakującej z cienia śmierci, atakującej jak rozwścieczony wilk. Henri krzyknął i zwolnił uścisk, próbując odparować cios Dariusa. Szamotała się, próbowała się uwolnić. Wyrywając się wreszcie, usłyszała odgłos pękającego jedwabiu. Z płaczem pobiegła w stronę dziedzińca. Odbiła sobie palec u stopy, potykając się o ceglany murek. Minęła kamienny, groteskowy posążek Pana w fontannie, z omszałym gargul-cem tryskającym wodą, i pobiegła w ocieniony kąt. Skulona, modliła się, żeby Filip został i pomógł swojemu człowiekowi walczyć z Dariusem, zamiast rzucić się w pogoń za nią. Nim jednak odmówiła pacierz, Filip pojawił się pomiędzy równo przystrzyżonymi ścianami żywopłotu. Dostrzegł ją od razu. Dyszał ciężko, a jego ładną twarz zeszpecił grymas. Podszedł i podniósł jąz klęczek. Krzyknęła. Chwycił ją za twarz i przyłożył jej nóż do gardła. Z alejki wybiegł właśnie Darius. Wyszlochała jego imię. Filip ją ścisnął. - Milcz! Zdyszany Darius stanął jak wryty na widok rozgrywającej się przed nim sceny. Jego dzikie czarne oczy przeszywały noc z piekielną intensywnością. Niebo przecięła błyskawica, oświetlając na chwilęjego śniadą twarz o egzotycznych rysach. Potem zapadła ciemność. Serafina wbiła w niego wzrok z ufnością, odpychając obiema dłońmi twarde jak stal ramię, które obejmowało jej szyję. 11 - Odsuń się, Santiago - ostrzegł Filip. - Jeśli podejdziesz bliżej, ona umrze. - Nie bądź durniem, Saint-Laurent. Obaj wiemy, że on nie chce, żeby coś jej się stało. - Santiago mówił zimnym i pogardliwym tonem. Choć szedł przez dziedziniec swobodnym krokiem, emanowało z niego niebezpieczeństwo, złoty blask księżyca lśnił na jego szerokich ramionach. Odziany w czerń poruszał się z gracją drapieżnika. Miał szerokie brwi pod lśniącymi, kruczoczarnymi włosami opadającymi na czoło. W czarnych, pałających żądzą zemsty oczach można było dostrzec cały ogień jego gwałtownej, skrytej natury. Wysokie kości policzkowe i dumny, orli nos kontrastowały ze zmysłowymi, pełnymi ustami. Niewielka blizna w kształcie półksiężyca przydawała goryczy jego rzeźbionym, słodkim wargom. Serafina patrzyła na niego jak zahipnotyzowana, ale Darius nawet nie rzucił na nią okiem, jakby wcale się nie liczyła. Uśmiechnął się krzywo i wbił ostrze spojrzenia w Filipa. - Myślałem, że jesteś zawodowcem, Saint-Laurent- powiedział swoim śpiewnym głosem z hiszpańskim akcentem. - Tak prowadzisz interesy? Przykładasz noże do gardeł dziewcząt? - Wskazał na nich z niedbałą elegancją. -Często zastanawiam się, jak to znosisz. -Zauważył. -Służysz człowiekowi bez honoru. - Nie przyszedłem tu, żeby z tobą filozofować, Santiago - warknął Filip, spięty i rozgorączkowany w przeciwieństwie do opanowanego Dariusa. Odchodzę, a ona ze mną. - Jeśli sądzisz, że ci na to pozwolę - powiedział łagodnie Santiago - oszukujesz się. - Zabiję ją! - ostrzegł Filip. Darius posłał mu lodowaty uśmiech. - Twojemu panu by się to nie spodobało. Cisza zdawała się ciąć jak brzytwa. Dwaj mężczyźni wpatrywali się w siebie. Obaj potrafili zabijać, każdy czekał na atak tego drugiego, aż Serafina nie wytrzymała. - Proszę - wykrztusiła. - Puść mnie. Czarne oczy Dariusa spojrzały na nią. Przez jedną straszliwą chwilę dostrzegła w nich prawdę - furię i desperację, skryte za pozorami opanowania. Ów ulotny wyraz znikł, naznaczone blizną usta znów wykrzywiły się w kpiącym półuśmiechu, ale było już za późno. Filip też zauważył to spojrzenie. - Co to? - zapytał z drażniącym śmiechem. - Czyżbym ci dopiekł? Czy to możliwe, że wielki Santiago ma piętę achillesową? 12 Piękna twarz Dariusa skamieniała. Przestał ukrywać prawdziwe uczucia. Zmrużone, okolone długimi rzęsami oczy patrzące na Filipa lśniły w ciemności. - Ach, oczywiście - ciągnął Filip, zapominając o ostrożności. -Pamiętam, jak ktoś mi mówił, że opiekujesz się nią od dzieciństwa. Głos Dariusa zmienił się w przerażający pomruk. - Opuść broń. - Zejdź mi z drogi. - Puść księżniczkę. Nie masz wyboru, musisz się poddać. Twoi ludzie zginęli, a wiesz, że ja chcę cię żywego. - Hmm, złości się- zastanawiał się głośno Filip. - Chyba jest do ciebie przywiązany, moja droga. Słowa te raniły ją bardziej, niż przypuszczał. - Pogarszasz swój ą sytuacj ę, Saint-Laurent. Przypomnę sobie, j ak mnie rozdrażniłeś, gdy będziemy rozmawiać o twoich wspólnikach i rozkazach. - Ach, moje rozkazy nie istnieją, Santiago. Ja nie istnieję. Nie mogę wrócić z pustymi rękami, więc sam widzisz, że niczego się ode mnie nie dowiesz - warknął Filip. Darius ruszył w ich stronę powoli, ostrożnie. - Nie zbliżaj się! Zatrzymał się. - Odsuń się od księżniczki - powiedział cicho. Jego spojrzenie było spokojne, niewzruszone. Serafina powtarzała w myśli tę samą modlitwę w kółko. Czuła, jak serce Filipa wali jak młotem. Chwycił ją mocniej, czuła jego narastającą desperację, gdy rozglądał się za jakąś drogą ucieczki. Spojrzała na nóż przy swoim gardle i zamknęła oczy, modląc się jeszcze żarliwiej. - Powiedz, Santiago... jak kompan kompanowi - szczeknął nagle Filip. - Teraz, gdy twoja mała podopieczna jest taka, powiedzmy, dojrzała, czy nigdy nie myślałeś o... ? Spójrz na nią. Niektórzy uważają ją za najpiękniejszą kobietę na świecie, niewątpliwie jest w pierwszej trójce. Mój pan zdecydowanie się z tym zgadza. Helena trojańska, powiada. O tę piękność walczą mężczyźni. Popatrzymy sobie? Otworzyła szeroko oczy z przerażenia, gdy Filip chwycił jej suknię w miejscu, gdzie rozdarł ją Henri. Dech jej zaparło, gdy jednym, szybkim jak błyskawica ruchem rozerwał ją na plecach. - Już, już, ma belle - zagruchał. - Nie denerwuj się. Załkała, skuliła się. Spuściła głowę. W żaden sposób nie mogła go powstrzymać, gdy pociągnął za końce rozerwanej sukni, obnażając ją do pasa. 13 To niemożliwe, pomyślała. Nie w jej pięknym ogrodzie, w sercu jej bezpiecznego, pięknego, odosobnionego świata. Policzki jej płonęły. Zagryzła dolną wargę, walcząc ze łzami wściekłości. Próbowała przerzucić długie włosy na piersi, ale Filip zaprotestował. - Non, non, cherie. Spójrzmy, jakie piękno stworzył Bóg. - Lewą ręką lekko odgarnął jej włosy na plecy. - Draniu - szepnął Darius. Nie mogła spojrzeć mu w oczy. Stała tak, z opuszczonymi rękami, drżąc z upokorzenia i wściekłości, obnażona przed jedynym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek pragnęła. Przed jedynym, który jej nie chciał. Całkiem niedawno pokochała Dariusa Santiago bolesną, nastoletnią miłością. Próbowała mu ją okazać trzy lata temu, w noc swojego pierwszego balu. Chciała mu pokazać, że wreszcie do niego dorosła, że nie jest już dzieckiem; powiedzieć mu, że żadna z jego kobiet nie będzie umiała go kochać tak, jak ona. Ale on uciekł od niej i opuścił wyspę, żeby wykonać nowe zadanie. Teraz był świadkiem jej upokorzenia, musiał patrzeć na jej ciało, prezent, który niegdyś próbowała mu dać - teraz, kiedy to już nic nie znaczyło. Z nocnego nieba znów lunął lodowaty deszcz. Zadrżała, gdy pierwsze krople padły na jej nagą skórę. Czuła wulkaniczną wręcz siłę czystej furii, emanującą z miejsca, gdzie stał Darius, ale nie była w stanie się skupić na niczym oprócz własnej godności - tylko tak mogła się bronić. Uchwyciła się tego jak prawdziwego, dotykalnego oręża. Wysoko podniosła głowę, walcząc z przytłaczającym wstydem. Ze łzami w oczach patrzyła przed siebie. Filip się zaśmiał. - Jaka wyniosła! Wiesz, że jesteś zachwycająca, prawda? - mruknął, przesuwając palcem po jej ręce, od barku aż po dłoń. Starała się nie drżeć z obrzydzenia. - Skóra jak jedwab. Podejdź i dotknij, Santiago. Jest wspaniała. Nie winie cię, każdy mężczyzna miałby słabość do takiego stworzenia. Możemy się nią podzielić, jeśli chcesz. Jej rozbiegane spojrzenie spoczęło na Dariusie, ale nagle lodowaty dreszcz strachu przeszył ją na wskroś. Santiago przyglądał się jej obnażonym piersiom. Pożerał wzrokiem jej nagość. - Dariusie? - szepnęła błagalnie. Palce Filipa bębniły nerwowo po rękojeści noża, ale mówił gładkim, pewnym głosem, w którym dźwięczała nutka tryumfu. - Chodź, nikt się nie dowie. Czyż nie zasługujesz na nagrodę za to wszystko, co zrobiłeś dla króla? 14 W końcu Darius odwrócił wzrok od jej ciała. Zobaczyła błysk białych zębów w jego zimnym, złośliwym uśmiechu. Ruszył powoli w ich stronę i zapytał Filipa: - Co proponujesz? Zadrżała. W pamięci wybuchły jej wspomnienia z ostatniego spotkania z Dariusem, pół roku temu. Jak zwykle ignorował ją od chwili, gdy wszedł do pałacu, ale tego popołudnia otworzyła drzwi do pokoju muzycznego i zobaczyła, jak tuli się przy ścianie z jedną ze swoich licznych kochanek. Rozpięta biała koszula zwisała mu z ramion, ogorzała pierś była naga, czarne spodnie opadły na smukłe biodra. Kobieta z uniesionymi spódnicami niecierpliwie go rozbierała. Gdy Serafina otworzyła drzwi, spojrzał przez ramię i przez chwilę wytrzymał jej wstrząśnięty wzrok. Pamiętała palący wyraz jego oczu, gdy stała oszołomiona na progu. Pamiętała kpiarski, uwodzicielski uśmiech, który jej posłał, zanim trzasnęła drzwiami i uciekła. Taki sam uśmiech pojawił się na jego ustach teraz. - Przytrzymam ją dla ciebie - powiedział Filip. - Nie będzie się opierać - mruknął Darius. - Prawda, aniele? Jej policzki stały się karmazynowe. Spuściła głowę, serce biło jej szaleńczo. Trzęsła się. Nie mogła patrzeć, jak do nich podchodzi. Przysięgała sobie, że to podstęp. Była przecież księżniczką! Darius nigdy by... Nigdy. Ale ten Hiszpan o złowrogiej urodzie nie przypominał żadnego ze znanych jej mężczyzn. Nie mogła przewidzieć jego zachowania ani wodzić go za nos, jak innych. Wiedziała tylko, że niczego się nie bał i że mimo całej lojalności wobec jej ojca, respektował tylko własne prawo. Podszedł powoli i stanął przy niej, tak blisko, że prawie ocierał się ojej piersi. Czuła na sobie jego oddech. Była uwięziona między dwoma wysokimi, bezwzględnymi mężczyznami. Oddychała szybko, wstrząsały nią gorące i zimne dreszcze. Wiedziała, że Darius lada chwila jej dotknie. Jej policzki płonęły. Czuła, że zaraz umrze ze wstydu pod jego pożądliwym wzrokiem. Zwykle reagowała szybko, teraz oniemiała. Wpatrywała się tępo w srebrny guzik jego munduru. Nie była w stanie wymyślić niczego, co mogłaby powiedzieć, jakoś się ratować. Głos zamarł jej w krtani, nie potrafiłaby wymówić imienia swojego ojca albo narzeczonego - w tej chwili nie mogła sobie nawet wyobrazić twarzy Anatola. Strach paraliżował jej mózg, a Darius działał na zmysły - dzikie i prymitywne. 15 Jego bliskość i męska siła porażały ją. Wdychała czysty, piżmowy zapach jego ciała, wymieszany z wonią koni i skóry, egzotycznych cygar, które często palił, i krwi. Czuła promieniujące z niego ciepło, narastające napięcie w tej twardej, muskularnej postaci. Wszystko stało się w mgnieniu oka. Darius chwycił Filipa za gardło i wypchnął ją z jego uścisku. Błysnęło ostrze noża, Francuz ugodził Dariusa, który zrobił unik, chwytając go za prawą rękę. Serafina potykając się, odeszła, padła na ręce i kolana na skraju dziedzińca. Drżącymi dłońmi naciągnęła na ramiona resztki stanika. Natychmiast spojrzała w stronę Dariusa, żeby sprawdzić, czy nie jest ranny. Fontanna zasłaniała widok. Słyszała szczęk metalu. Filip zaklął, gdy jego broń upadła na bruk. Rzucił się, by ją podnieść. Darius nogą odsunął nóż na bok i chwycił przeciwnika. Wymachując rękami, Filip wyrwał się i zaczął uciekać. Darius skoczył za nim, złapał go za kołnierz, przebiegł z nim kilka kroków, powalił go na kamienie. Serafina z przerażeniem podniosła wzrok, słysząc świst metalu. Błysnął sztylet Dariusa o hebanowej rękojeści, smukłe, eleganckie ostrze wyzłocone światłem księżyca. O Boże. Gdy Filip wyrzucił w górę obie ręce, żeby osłonić się przed pierwszym uderzeniem, sztylet Dariusa ciął obie wewnętrzne strony jego dłoni. Serafina odwróciła twarz, ale do jej ucha dobiegła każda sekunda ich walki, chrapliwe oddechy i ciche przekleństwa. Darius nacierał z furią. Cykady trzeszczały. Bardzo chciała uciec. Gdy Darius zaklął w jakimś nieznanym języku, otworzyła oczy i zobaczyła, jak unosi sztylet w obu rękach, przygotowując się do ostatniego ciosu. Jego piękna twarz była rozświetlona szaleństwem. Nie. Zacisnęła powieki, gdy nóż spadł na ciało jak drapieżny ptak na ofiarę. Filip krzyknął i zamilkł. Słyszała już tylko wiatr poruszający gałązkami jałowców. Nagle uświadomiła sobie, że tuż obok ktoś dyszy. Zemdliło ją. Bliska histerii pomyślała, że trzeba stąd uciekać, zanim on przyjdzie zaspokoić żądzę, którą wyczytała w jego spojrzeniu. Był najgroźniejszym człowiekiem w królestwie, a teraz nie panował nad sobą. Wściekłość sprawiła, że znał już tylko jedno prawo - prawo swojego dzieciństwa, prawo ulicy. Nie spuszczając z niego wzroku, podniosła się gwałtownie. Darius odgarnął włosy z oczu. Jego wysoka sylwetka rysowała się jak czarny, 16 demoniczny kształt w mroku nocy. Po chwili wyciągnął nóż z piersi Filipa. Wpatrzona w niego z przerażeniem, zasłaniając się pozostałościami jedwabnego stanika, posunęła się po obwodzie dziedzińca. Nie zwracała uwagi na gałązki, drapiące delikatną skórę jej pleców. Darius stał w jedynym wyjściu z dziedzińca, ale ona była gotowa przedrzeć się przez gęsty żywopłot, jeśli będzie trzeba. Santiago podniósł się znad martwego ciała Filipa. Z kieszeni munduru wyciągnął chusteczkę do nosa, bawełnianą, perłowo-białą plamę w ciemności. Zaczął wycierać krew z dłoni. Nagle odwrócił się i ze złością kopnął leżące ciało w plecy. Serafina krzyknęła cicho, zaskoczona tym gwałtownym, niepohamowanym ruchem. Darius spojrzał na nią, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o jej obecności. Stał bez ruchu, dysząc. Wysoka, milcząca postać w ciemności. - Co robisz? - Jego głos był denerwująco spokojny. Zamarła pod jego niewzruszonym, przeszywającym spojrzeniem. - Jezu - wymamrotał, na chwilę zamykając oczy. Nie powiedziała ani słowa, mocniej zaciskając spocone dłonie na sukni, kalkulując, jakie są szansę ucieczki. Westchnął, potrząsnął głową, podszedł do fontanny i spryskał sobie twarz wodą. Po chwili był przy Serafinie. Zdjął swoją czarną bluzę. Cofnęła się, jej plecy dotknęły krzewów. Podał jej bluzę. Nie śmiała się ruszyć, nie mogła oderwać od niego wzroku. W ciągu jednej nocy zabił trzech ludzi, był znany z nieprzyzwoitego zachowania wobec kobiet w biały dzień, oglądał jej piersi... Było coś jeszcze, coś, co wprawiało jąw zakłopotanie nawet bardziej -zdarzenie sprzed ośmiu lat, gdy Serafina została zbryzgana jego krwią. Stało się to na miejskim placu podczas obchodów jej dwunastych urodzin, gdy miał miejsce zamach na króla. Stała, uśmiechając się na widok urodzinowych atrakcji, trzymając ojca za rękę, gdy nagle zaatakował niedoszły zabójca. A Santiago, ten piękny szaleniec, jak wówczas nazywała go w myślach, rzucił się, by zasłonić jej ojca własnym ciałem. Jego gorąca szkarłatna krew spryskała jej policzek i nową białą sukienkę. Od tego dnia Serafina czuła - kierowana tym pierwotnym instynktem, który kazał jej cieszyć się ciepłem ognia i zapachem gotujących się przysmaków i który przypominał, że jest nie tylko księżniczką i politycznym pionkiem, lecz także kobietą - że należy do tego mężczyzny. 2 - Księżniczka 17 A najstraszniejsze było wrażenie, że on o tym wie. Intensywne, dzikie spojrzenie jego okolonych długimi rzęsami oczu nagle zmiękło. Nie mogła przestać drżeć. Znów zaproponował bluzę. - Weź ją, księżniczko. - Powiedział łagodnie. Na ten niespodziewanie delikatny ton jej oczy wypełniły się łzami. Podniósł brwi, jakby nie wiedział, co z nią zrobić. - Pomogę - powiedział niechętnie, podnosząc bluzę tak, że pozostało jej tylko wsunąć ramiona w rękawy. Zawahała się, ale pozwoliła, żeby ją ubrał -jak dziecko. - Myślałam... - zaczęła. Zagryzła wargę. - Wiem, co myślałaś. - Jego głos był niski, żarliwy. - Nigdy bym cię nie skrzywdził. Ich czujne spojrzenia się spotkały. Ona pierwsza spuściła wzrok, zadziwiona własną nieznaną słabością. Guwernantka nigdy by w to nie uwierzyła. - Czy... Czy nie był ci potrzebny żywy? - Cóż, teraz jest martwy, prawda? - powiedział zmęczonym głosem, w którym pobrzmiewało obrzydzenie. - Poradzę sobie. - Oparł jedną rękę na biodrze, drugą przez chwilę pocierał czoło. - Dziękuję - wyszeptała drżącym głosem. Wzruszył ramionami i odszedł w stronę fontanny. Wreszcie, gdy zrozumiała, że niebezpieczeństwo naprawdę minęło, siły opuściły ją do cna. Do oczu napłynęły łzy, oślepiając ją. Ugięły się pod nią nogi. Upadła tam, gdzie stała, na bruk. Owijając się ciaśniej jego bluzą, usiadła, oparła łokcie na kolanach i ukryła twarz w obu dłoniach, ze wszystkich sił walcząc ze łzami. Nie będę przy nim szlochać, pomyślała żarliwie, ale chwilę później wybuchła płaczem. Nie mogła się powstrzymać. Gdy zaczęła głośno łkać, spojrzał na nią zaskoczony. Marszcząc brwi, wrócił i stanął nad nią. Nie mogła się uspokoić, przywołać poczucia dumy. Płakała, gwałtownie pociągając nosem i ocierając łzy wierzchem dłoni. Nie mogła podnieść wzroku, widziała tylko jego czarne buty ze lśniącymi okrutnym blaskiem srebrnymi ostrogami. Przykucnął, próbując spojrzeć jej w oczy. - Księżniczko, co się stało? Chcesz mi zepsuć wieczór? Patrzyła na niego oszołomiona. Zepsuć mu wieczór? Podskoczyła, gdy wyciągnął ku niej dłoń, ale on tylko podał jej złożoną chusteczkę do nosa, którą wyjął nie wiadomo skąd z cygańską zręcznością. 18 Po chwili wahania przyjęła chusteczkę. Wycierając oczy, przypomniała sobie, że w dzieciństwie uważała go za magika, bo umiał wyciągnąć jej z ucha złotą monetę, a potem sprawić, że znów znikała. Przyglądał się jej z aroganckim skrzywieniem ust, które kłóciło się z jego zaniepokojonym wzrokiem. - Skąd te łzy? Teraz ty też się mnie boisz, jak wszyscy inni? Odpowiedzią był jeden, drżący spazm szlochu, który wydobył się zgłębi jej płuc. Grymas arogancji zniknął. - Obudź się, Świerszczyku. To j a - powiedział łagodniej. Wyglądał na wstrząśniętego. - Znasz mnie. Zawsze mnie znałaś. Odkąd byłaś taka malutka, prawda?- Pokazał to na palcach, rozstawiając kciuk i palec wskazujący. Zerknęła na jego dłoń, potem niepewnie spojrzała mu w oczy. Nie była to do końca prawda. Odkąd sięgała pamięcią, zawsze był w pobliżu, gdzieś w cieniu, ale nie znała go. Nikt naprawdę nie znał Dariusa Santiaga. Darius Santiago nie pozwalał się poznać. Później przekonała się, że z tych, którzy próbowali go kochać, kpił najbardziej dokuczliwie. Dwadzieścia lat temu, tuż przed jej urodzeniem, jej rodzice przygarnęli go, dosłownie z ulicy. Był złodziejaszkiem, który pewnego dnia uratował życie jej matce. W podzięce papa przyjął go do pałacu i wychował jak własnego syna -przynajmniej w tym stopniu, w jakim ogromna duma Dariusa pozwalała mu przyjąć coś, co uważał za dobroczynność. Gdy Serafina dorosła na tyle, by rozumieć, że rozczarowała rodziców, bo urodziła się dziewczynką, a nie upragnionym dziedzicem tytułu i następcą tronu, znalazła sprzymierzeńca i obrońcę w swoim kompanie-odmień-cu, półcygańskim chłopcu, którego jedynymi przyjaciółmi były chyba konie z królewskiej stajni. Długie, gęste rzęsy zasłoniły oczy Dariusa. Mówił teraz łagodniej. - Nie szkodzi, że się mnie teraz boisz. Nie winie cię. Czasami przerażam samego siebie. - Zabiłeś ich - szepnęła. - To było straszne. - To moja praca i zgadzam się, że czasami jest straszna - odparł. -Przykro mi, że to widziałaś. Trzeba było zamknąć oczy, Wasza Wysokość. - Zamknęłam. Ale wszystko słyszałam. Nastroszył się. - Ten człowiek cię znieważył. Dostał to, na co zasłużył. - Darius wstał i odszedł. Podpierając podbródek dłonią, Serafina patrzyła, jak idzie przez dziedziniec. Widziała szerokie plecy i wąską talię opięte czarną kamizelką, muskularne ramiona w bufiastych, białych rękawach. 19 Uraziłam go. Był niezwykle wrażliwy, dobrze o tym wiedziała. - Chodźmy, Wasza Wysokość - powiedział oficjalnie. - To będzie długa noc. Francuzi mają jeszcze kilku szpiegów w pałacu. Nie wiem jeszcze, kogo, ale wszystkich schwytam. Dopóki ich nie znajdę, musisz pozostać w ukryciu. Westchnęła i wstała. Łydki nadal jej drżały. Darius czekał przy fontannie, ale nie patrzył na nią, skupiony na własnych myślach. Oparł dłonie na biodrach, podniósł swą twarz o pięknych rysach i spojrzał w ponure, nocne niebo. Światło księżyca jak woda oblewało jego wysokie kości policzkowe, pieściło złotym blaskiem słod-ko-gorzkie, piękne usta. Gdy do niego podeszła, odwrócił się i ruszył. - Najpierw pójdziemy do twojego ojca. Wyznaczy kogoś, kto wywiezie cię do kryjówki... - Dariusie, zaczekaj. - Położyła dłoń na jego szerokim ramieniu. -Nie chciałam... - Liczy się czas, Wasza Wysokość. - Odsunął się. Jej dłoń zsunęła się z jego ramienia. Nagle końce jej palców poczuły ciepłą, lepką plamę na czarnej kamizelce. Zamarła. Powoli odwróciła dłoń. - Dariusie - szepnęła, patrząc na swą zakrwawioną rękę. - Co? - Krwawisz. Usłyszała cichy, cyniczny śmiech, gdy potarł zapałkę o kamienny posążek Pana i zapalił cygaro. - Kogo to obchodzi, Serafino? - powiedział gorzko. - Kogo to obchodzi? Z nonszalanckim wdziękiem wrzucił płonącą zapałkę do fontanny i odszedł. Słaby płomyczek zgasł. Z G złowiekowi honoru, którego życie stało się piekłem, pozostawało tylko jedno wyjście: śmierć na polu chwały. W tej chwili Darius Santiago nie marzył o niczym innym. Serafina się mnie boi nie bez powodu, pomyślał gorzko. Była jedyną czystą, dobrą i niewinną istotą, jaką kiedykolwiek znał -i to wła- 20 śnie ona zobaczyła go, zabijającego jak zwierzę i cieszącego się zabijaniem. Zadał sobie wiele trudu, żeby chronić ją przed takim widokiem -nadaremnie. Odchodząc od niej, Darius wrzał ze złości na siebie samego. To piękne, niebiańskie stworzenie wyprowadziło go z równowagi. Dobrze, że wkrótce wyjedzie: będzie mógł znów udawać, że Serafina nie istnieje. Spotkanie z nią sprawiło mu ból. Często wyobrażał ją sobie, gdy był daleko. Myślał, że sam jej widok, bliskość i zapach starcza, żeby zatonąć w rozkoszy. Była to jednak iluzja, którą tkał sobie przez ostatni rok, pogrążając się w smutku. Teraz zrozumiał prawdę. Każda chwila spędzona z nią przynosiła ból, bowiem Serafina była wszystkim, czego potrzebował, ale nie mógł mieć. Nie mógł jej mieć. Tyle wiedział. Wkrótce jednak miało nadejść ukojenie. Czuł, że musi się od niej oddalić. Jak najszybciej wyruszyć w drogę. Opuścił jątrzy lata temu, tej gwiaździstej kwietniowej nocy, gdy zarzuciła mu ręce na szyję, pocałowała go w policzek i szepnęła, że go kocha - absurd! - i odejdzie ponownie, gdy tylko zawiezie ją w bezpieczne miejsce. Nawet teraz się odsuwał, uciekał od tego, czego pragnął najbardziej w świecie. Uszedł zaledwie kilka kroków, gdy go dogoniła i zdecydowanie chwyciła za rękę. - Och, idziemy razem - powiedziała cichym, lekko chrapliwym głosem, w którym pobrzmiewała irytacja. Uniósł brew, zbyt zdziwiony, żeby zaprotestować, gdy szarpnęła go za rękę i pociągnęła za sobąjak niesforne dziecko. Wygląda jak zagniewana królowa wróżek, pomyślał. Przy każdym energicznym kroku jej bujne, rozpuszczone loki podskakiwały na plecach. - Nigdy cię nie zrozumiem, Santiago - sapnęła. -Nic sobie nie robisz z rany? Zawsze zwracała się do niego po nazwisku, gdy go beształa. - Nie boli - skłamał z udawaną nonszalancją. W głębi duszy jednak cieszył się z jej litości. Miał nadzieję, że troska o niego odciągnie jej myśli od wydarzeń tej nocy. - Dlaczego od razu nie powiedziałeś, że cię zranił? - rzuciła przez ramię. Zobaczył piękny, subtelny profil i niewyobrażalnie długie, aksamitnie czarne rzęsy. - Dlaczego zawsze muszę zgadywać? Jak mogłeś pozwolić, żebym rozczulała się nad sobąjak dziecko, gdy ty krwawiłeś? Nieważne. Czy rana jest głęboka? 21 - Nie trzeba jeszcze wzywać balsamisty. Cóż... - dodał - chyba że do niego. Zatrzymała się na widok zwłok w przejściu. Spojrzała na swe delikatne, nagie palce u stóp, teraz zaledwie o kilka centymetrów od kałuży krwi. Przyjrzała się srebrnym pierścionkom ozdabiającym palce. Jak mała Cyganka, pomyślała z zadowoleniem. Spuściła głowę. Kilka czarnych jak smoła loków opadło do przodu, miękko okalając jej bladą twarzyczkę w kształcie serca. Po chwili podniosła rozpaczliwy wzrok na Dariusa. Wyraźnie potrzebowała pomocy. - Pozwól - mruknął. Nie chciał jej dotykać. Jej kremowe policzki oblał rumieniec, gdy pochylił się, wsunął zdrowe ramię pod jej biodra i podniósł ją, przytulając do siebie. Omal nie jęknął z rozkoszy, czując jej płaski brzuch i pełne piersi przyciśnięte do swojego rozpalonego ciała. Była jedyną córką króla, i naprawdę nie powinno go interesować, czyjej malinowe usta są w dotyku tak samo cudowne jak sutki. Serafina objęła go za szyję. Gdy przechodził nad trupem, spojrzała w dół, zafascynowana. Jest bardzo lekka, pomyślał Darius. Wysoka i dumna, ale delikatnej budowy. Szybko postawił ją na trawie. Owinęła się mocniej jego bluzą, splotła szczupłe ramiona pod biustem i spojrzała przenikliwie. - Czy tylko w ramię jesteś ranny? Czekała, ale on nie odpowiadał, zapatrzony w jej niesamowicie fiołkowe oczy. Miał do nich słabość. Były jasne, koloru czerwcowych zmroków, pól hiacyntów albo lawendy, promieni zachodzącego słońca na śniegu. Te oczy nawiedzały go w snach. Zorientował się, że musi mieć głupią minę. Otrząsnął się z jej czaru, zły sam na siebie. - To drobiazg - powiedział wreszcie, mając nadzieję, że się nie myli. Pod koszulą czuł ciepły strumyczek krwi, ale nie miał czasu na opatrywanie rany. Musiał przecież wykonać zadanie. Dzięki Bogu. Spojrzała nań z niedowierzaniem, unosząc brwi. - To naprawdę nic wielkiego - rzekł pewnym głosem. - Sama ocenię. - Znów mocno chwyciła go za rękę. Patrzył na nią czujnie, gdy ciągnęła go w wąską alejkę labiryntu tak, jak zniecierpliwiona guwernantka prowadzi niegrzeczne dziecko. Wyglądała na zdecydowaną. Napawało go to lękiem. Na skrzyżowaniu ścieżek jeszcze raz spojrzała na martwego Francuza, nie mogąc chyba zrozumieć, jak to możliwe, że głowa o jasnych lokach jest przekrzywiona pod takim kątem. 22 Darius pomyślał, że Serafina nie powinna się zbytnio interesować jego pracą. Nie spodobało mu się też, gdy spojrzała z ukosa na jego dłonie, jakby chciała zapytać: Zrobiłeś to gołymi rękami? Popatrzył na nią gniewnie, wyrwał rękę i ruszył dalej zielonym korytarzem. Dogoniła go. Żeby dorównać jego marszowi, musiała od czasu do czasu podbiegać. - Czego oni właściwie chcieli? Uważałam ich za przyjaciół. - Przykro mi, nie byli nimi - powiedział, strzepując popiół z cygara i za wszelką cenę starając się odzyskać panowanie nad sobą. - Nasłał ich Napoleon? - Fouche, ściślej mówiąc. Minister policji Napoleona. Cesarz oficjalnie nic o tym nie wie. - Chyba nie zamierzali mnie zabić? - wykrzyknęła. - Nie. - Próbowali nie dopuścić do ślubu? Pomyślał, że jej zachwycająca powierzchowność i swobodne zachowanie odwracają uwagę od jej inteligencji. Serafina potrafiła zmylić bardzo rozsądnych ludzi. Jednym uśmiechem mogła sobie owinąć wokół palca każdego mężczyznę - nawet potężnego księcia Anatola Turinowa, który obiecał jej, że w ciągu dwóch lat uwolni połowę swojej służby. - Tak - odpowiedział. - Chcieli zapobiec ślubowi. Gdyby Francuzi cię pojmali, twój ojciec musiałby oddać Napoleonowi flotę Ascencion. Do tej pory byli grzeczni, ale po twoich zaręczynach nie mieli wyjścia. Syknęła ze zniecierpliwieniem, odwróciła wzrok i znów zrobiła zagniewaną minę. - Napoleon zawładnął hiszpańskimi statkami. Po co mu jeszcze flota mojego ojca? - Dobrze wiesz, że Bonaparte nie ma nigdy dość - odpowiedział, wydmuchując dym. - Poza tym dotąd nie zgromadził dostatecznych sił, żeby podbić Anglię. Będzie potrzebował wszystkich statków, które zdoła zdobyć. Nie uda mu się - zauważył. - Mam nadzieję. Zerwał się wiatr, przynosząc im zapach morza i poruszając wysokimi krzewami żywopłotu. Odgarnęła z twarzy długi lok i spojrzała z niepokojem. - Napoleon zapewne myślał, że zalegalizuje moje porwanie, zmuszając mnie do ślubu ze swoim pasierbem Eugenem? - Moi informatorzy twierdzą, że był taki plan. Prychnęła. 23 Stłumił uśmiech. Niełatwo było zrobić wrażenie na Klejnocie Ascencion. Eugene Beauharnais, dwudziestoczteroletni pasierb Napoleona, był chyba jedynym kandydatem do ręki Serafiny, którego Darius nie potępiał z całego serca. Młody arystokrata był człowiekiem honoru, lojalnym, o łagodnym usposobieniu - Darius dobrze wiedział, że mąż Serafiny musiałby być cierpliwy jak Hiob. Niestety, Eugene walczył po złej stronie. Mimo tego Darius cenił go bardziej niż księcia Anatola Turinowa, któremu król chciał oddać córkę, by zażegnać groźbę napoleońskiej inwazji. Piękny Anatol -jak zaczął go w myślach nazywać Darius - chciał mieć żonę z królewskiego rodu, by zaimponować przyjaciołom i dopiec wrogom. Odwiedził królestwo przed kilkoma miesiącami, żeby na własne oczy przekonać się o urodzie Serafiny. Podczas tych dwutygodniowych zalotów Darius był w Moskwie. Małżeństwo zaaranżowano bardzo szybko. Zbyt szybko, pomyślał z goryczą. Król dobił targu, nie czekając, aż Darius dowie się czegoś o Anatolu, węsząc w jego środowisku. W zamian za rękę Serafiny trzydziestotrzyletni bohater wojny w Rosji zobowiązał się zebrać stutysięczną armię i ruszyć na Paryż, gdyby Napoleon jakkolwiek zagroził małemu, neutralnemu królestwu Ascencion. W tej sytuacji rzeczywiście nie doszło do wojny. Datę ślubu ustalono na pierwszego czerwca, za niecały miesiąc, ale Darius już postanowił, że nie dopuści do ceremonii. Rzucił okiem na oszołamiającą kobietę u swego boku. Nie wątpił, że Serafina zwiodła Turinowa - nieczęsto używała swej urody jako broni, ale gdy już to robiła, mężczyzna nie miał szans. Zastanawiał się jednak, nie po raz pierwszy, nad jej uczuciami. Piękny Anatol pochodził z arystokratycznej rodziny, dzielnie walczył na wojnach i miał złote loki, więc kobiety za nim szalały. Może Serafina uznała, że jest jej wart. Może się zakochała. Na myśl o tym Darius poczuł ucisk w żołądku. Doszedł do wniosku, że chyba woli nie wiedzieć. W tym momencie zagrzmiało. Serafina i on wymienili spojrzenia. Chciał zaproponować, żeby pobiegli, ale było już za późno. Zaczęła się prawdziwa ulewa, na którą zanosiło się przez cały wieczór. Spadły na nich pierwsze miękkie, nabrzmiałe krople. Stali więc, patrząc na siebie i moknąc. - Cóż - powiedział wreszcie ze znużonym westchnieniem. Rzucił zamokłe cygaro na trawę. Spuścił głowę. Deszcz zalewał mu rękawy i włosy. 24 Serafina odchyliła głowę do tyłu, wystawiając twarz na deszcz. Chwytała kropelki w dłonie. Patrzył na nią. W jego bluzie sięgającej jej prawie do kolan, przemoczona i bosonoga, jak jakiś obdartus, cieszyła się deszczem niby kwiat. Nie wiadomo dlaczego zaczęła się śmiać. Starał się powstrzymać uśmiech, gdy jednak spojrzała na niego, beztrosko chichocząc, nie mógł się opanować. Uniosła ręce, krzyżując nadgarstki, i wirowała z odrzuconą w tył głową. Długie loki kręciły się wokół niej, kropelki deszczu na włosach lśniły jak brylanty. - Dariusie! - krzyknęła. - Uratowałeś mnie! Podbiegła do niego tanecznym krokiem, położyła ciepłą dłoń na jego brzuchu, i stając na palcach, pocałowała go w policzek. Deszcz płynął potokami po jej twarzy. Odbiegła jak leśna nimfa, nie przestając się śmiać. Przyglądał się jej w oszołomieniu. Odruchowo przycisnął dłoń do brzucha, w miejscu, gdzie go dotknęła. Patrzył, jak chwyta krople deszczu na język. Zakłuło go w sercu. W pobliżu uderzył piorun - głośny jak wystrzał armatni, jak gniew Zeusa. Darius potrząsnął głową, przesunął dłonią po mokrych włosach i zmrużył oczy, zastanawiając się, komu król rozkaże zaopiekować się Serafina i zawieźć ją na wieś. Na szczęście on sam był zbyt zajęty chwytaniem szpiegów. Serafina czekała na niego, drepcząc w kałuży na trawie. Podszedł do niej i razem wyszli z labiryntu. Przemoczeni, przebiegli przez ośmiokątne trawniki i promenadę, wzdłuż której rosły przystrzyżone w stożki krzewy. Deszcz wciąż padał, gdy dotarli do niewielkiego skrytego pod krzewami bzu budyneczku. Oboje przemokli do nitki i nie mogli złapać tchu po biegu. Darius przytrzymał drzwi. Zdyszany śmiech Serafiny odbijał się echem w pomieszczeniu. Było tam pusto, nie licząc kilku narzędzi ogrodniczych, zaworów i metalowych urządzeń, które regulowały pracę fontann na terenie ogrodów. Wdzięcznie przechylając się w bok, Serafina wyżęła włosy obiema dłońmi, a on po omacku szukał drewnianych drzwiczek do przejścia łączącego budynek z pałacem. - Zaczekaj. Nie widzę cię. Zatrzymał się, wyciągając do niej rękę. Wpadła na nią w ciemności. 25 - Łapiesz mnie? - zapytała z udawanym oburzeniem. - Chciałabyś, prawda? - wymamrotał. Bardzo! - Kokietka. - Potrząsnął głową, dziwiąc się, że tak szybko doszła do siebie po tym, co ją spotkało. Miała zatem więcej siły, niż to okazywała. Podobnie jak on, grała tylko rolę. Ale Darius przecież znał prawdziwą Serafinę. - Młoda damo, ktoś powinien stanowczo zrobić ci porządny wykład. - Och, jak tęsknię za twoimi wykładami, Dariusie! Potknął się o coś i zaklął pod nosem. - Wiódł ślepy kulawego... - zachichotała, lekko łapiąc go za ramię. - Mam cię wprowadzić do pałacu głównym wejściem? Chcesz się spotkać z rosyjskimi dyplomatami, teraz, gdy wyglądasz jak zmokła mysz? - Nigdy nie wyglądam jak zmokła mysz. Jestem Heleną trojańską, pamiętasz? Zaskoczony taką nutą cynizmu przebijającą przez radosny ton, rzekł tylko: - Zaufaj mi. - Znajdziesz wreszcie te drzwi? Nie mam czasu. - Eureka - odparł. Otworzył drzwiczki. Zaskrzypiały w ciemności. Spojrzała z niepokojem. - Tam jest ciemno jak w grobie. - Nie obawiaj się, znam drogę. W wieku dwudziestu kilku lat został dowódcą Straży Królewskiej, chroniącej pałac. Ale od dzieciństwa znał tu wszystkie sekretne przejścia. Podczas budowy pałacu zbadał każdy jego centymetr, jakby wiedział, że gdy królewska rezydencja wypełni się lordami i dworzanami, nie będzie w niej miejsca dla młodego, półcygańskiego złodziejaszka -choćby nie wiadomo jak uwielbiał kojarzącego się mu z Bogiem pana i miłą damę, którzy zajęli się nim, gdy nie miał nic i nikogo. Już jako chłopiec chciał się odwdzięczyć królowi Lazarowi i królowej Allegrze. Był pewien, że go nie wyrzucą, bo traktowali go jak członka rodziny, ale wolał nie ryzykować. Przykładał się do nauki, pilnie zdobywał wykształcenie. Obserwował też ludzi wokół siebie i uczył się posługiwać każdą bronią, jaka wpadła mu w ręce. Dano mu szansę zostania kimś lepszym, więc obrócił swój gniew w dążenie do doskonałości. Jako królewski podopieczny mógł się cieszyć niezliczonymi przy- 26 wilejami, ale wolał awansować dzięki własnym zasługom. Nie ścier-piałby, gdyby jego dobroczyńcy choć raz pomyśleli, że służy im z innych powodów niż wdzięczność, honor, lojalność i miłość. Teraz ostrożnie prowadził ich córkę po krętych, metalowych schodach do przejścia poniżej. Ponieważ w korytarzu nie było światła, pozwolił jej trzymać się za rękę. W ciemności, gdy Serafina była tak blisko, gdy spowijały go jej zapach i jej ciepło, wyobraźnia podsuwała mu zadziwiająco żywe obrazy. Wyobrażał sobie, jak opiera ją o gładką, stiukową ścianę i całuje; jak odgarnia poły swojej kurtki i bierze w dłonie jej piękne piersi; jak pieści ją tak, żeby zapomniała o dotyku innego mężczyzny na swojej jedwabistej skórze; jak zaciera jego ślad swoim własnym. Wstrząśnięty intensywnością tego wrażenia, sprężył się, podniósł głowę i przyśpieszył. Ostrogi przy każdym kroku dzwoniły o kamienie. Mógł zdobyć każdą kobietę, jakiej zapragnął. Każdą z wyjątkiem tej. - A więc, Dariusie, jak zdołałeś się pojawić we właściwym miejscu w chwili, gdy cię potrzebowałam? - zapytała, czule szarpiąc go za ramię. - Cygańskie czary? Ona jedna mogła mówić o jego niewdzięcznej przeszłości, nie obrażając go. - Nie. To nie był zbieg okoliczności. Chciałem zachować swoje przybycie w tajemnicy, ale Saint-Laurent najwyraźniej jakoś się dowiedział. Chyba czuł się zmuszony do działania, gotów na to czy nie. - Rozumiem. - Przez chwilę milczała, potem odezwała się z wahaniem. - Dariusie, wiem, że musisz złożyć raport papie, ale nie chcę, żebyś mu mówił, co zrobił Filip. Sprawiłoby mu to przykrość. Jej prośba go zaskoczyła - uważał przecież Serafinę za egoistkę -a jego zgoda na milczenie nawet bardziej. Lazar z pewnością chciałby wiedzieć, jak Francuz znieważył jego córkę. Ale Serafina miała rację. Czemu miałoby to służyć? Dumny król Lazar di Fiore w gniewie jeszcze bardziej pragnąłby zaszkodzić Napoleonowi. - Tak, Wasza Wysokość - wymamrotał, myśląc z niepokojem, że ostatnio coraz więcej rzeczy ukrywa przed królem. - Najpierw muszę pójść do swoich komnat, żeby się przebrać. Gdyby papa zobaczył rozdartą suknię... Rozumiem. - Dziękuję - szepnęła. Po chwili dodała: - Bardzo się cieszę, że jesteś w domu. Martwię się o ciebie, gdy cię nie ma. 27 Poczuł jej dłonie zsuwające się po jego ramieniu i delikatnie zamykające się na jego dłoni. Przełknął z trudem ślinę. W ciemności splótł jej palce ze swoimi i ciągnął ją ostrożnie za sobą. Weszli na ciemne, wąskie schody. Doszli do półpiętra, ale gdy zaczęli się wspinać wyżej, Darius poczuł się nie