10744
Szczegóły |
Tytuł |
10744 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10744 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10744 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10744 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tadeusz Oszubski
Żegnaj laleczko
Nie twierdzę, że to była święta, czy choćby
trochę porządna dziewczyna. Wcale nie.
Raymond Chandler, "Żegnaj laleczko"
Osiemnaste urodziny Agnieszki udały się: kilkanaście dziewczyn z jej klasy i chłopcy do pary.
Był szampan i to, co, kto ze sobą przyniósł. Nic też dziwnego, że następnego dnia Agnieszkę głowa
bolała, jak wszyscy diabli. Ani z tym spać, ani pójść na miasto.
Czym przypieczętować świeżutką dojrzałość? Dziewczyna zabrała się za porządki w swoim
pokoju – za kilka wciśniętych do szafy worków z folii, w których upakowano stare zdjęcia, książki
z bajkami i zabawki. Agnieszka wypatroszyła pierwszą z brzegu reklamówkę. Posypały się
fotografie: Agnieszka na przedszkolnym balu, Agnieszka idzie do pierwszej klasy podstawówki.
Dziewczyna skrzywiła się i wepchnęła zdjęcia na powrót do worka. Sięgnęła po następny
pakunek. Spod folii wyjrzał cały bukiet lalek Barbie ze sfilcowanymi fryzurami, i jeden Ken –
plastikowy lalczyny chłopak.
– Ojej, wygląda całkiem jak profesor Kowski! – zadziwiła się dziewczyna, patrząc na
syntetycznego przystojniaka.
Podobno zakochani widzą to, co chcą ujrzeć, a nie, co istnieje realnie. Z Agnieszką pewnie też
tak było, bo strasznie się w Janie Kowskim, poloniście uczącym w jej liceum, kochała. Kowski
przystojny był i bardzo miły – tak uważała większość dziewcząt z maturalnej klasy Agnieszki.
W tej męskiej beczce miodu tkwiła jednak łyżka dziegciu: Kowski był żonaty. “Aśka, daj sobie
z nim spokój”, mówiły jej koleżanki. Ona jednak przypominała im, że dziesięć lat wcześniej
aktualna żona polonisty była jego uczennicą, że pobrali się zaraz po jej maturze. Jak zrobił tak raz,
to może zrobić i drugi, twierdziła Agnieszka. Wszystko więc proste, oprócz jednego – profesor
Kowski nie zwracał na Agnieszkę uwagi. Mimo że laska z niej była super, co poświadczała kolejka
chłopaków starających się o jej względy.
– Takiś podobny do niego – mruczała dziewczyna, ściskając plastikową talię Kena
wskrzeszonego z worka starych zabawek. – Pomógłbyś mi, co nie? W końcu do twojej Barbie
podobna jestem, wszystkie chłopaki tak mówią.
Żadnej w tym przechwałki: Agnieszka wysoka była i szczupła, biust miała okazały, oczy
niebieskie i wielkie, do tego włosy jasne, gęste, długie.
Trzymając zabawkę sprzed lat, dziewczyna nagle przypomniała sobie scenę z dawno
oglądanego w telewizji horroru i odtworzyła ją: pocałowała plastikowego chłopca w usta,
wyszeptała mu w ucho improwizowane zaklęcie miłosne. Cel tej magii był przejrzysty: magister
Jan Kowski miał się w Agnieszce zakochać, a gdy ona zda maturę – poprosić ją o rękę.
Nazajutrz Agnieszka przez całą lekcję polskiego wpatrywała się w nauczyciela. Na przerwie
zadawała mu pytania związane z przerabianym tematem. Dnia następnego wszystko to powtórzyła,
kolejnego – także. Za każdym razem prężyła pierś, odgarniała włosy i spoglądała zalotnie. Każdego
też wieczoru, w swoim pokoju, Agnieszka tuliła Kena i patrząc mu w oczy, rzucała zaklęcia.
Z godziny na godzinę silniej wierzyła w skuteczność takiej magii. I nie minęły trzy dni, a czar
poskutkował.
W szkole magister Kowski wezwał Agnieszkę, po czym sprawdzając, czy nikt ich rozmowy nie
słyszy, zaproponował jej wieczorne spotkanie. Miała na niego czekać w centrum miasta, skąd jego
samochodem pojechaliby na wycieczkę. Dziewczyna natychmiast się zgodziła.
Kowski miał dwa razy tyle lat, co Agnieszka, być może więc doświadczenie pozwoliło mu
wyczuć jej intencje. A może to jednak magia, jak w filmowym voodoo, przyniosła efekty? Lecz
bez względu na przyczyny, faktem było, że w małżeństwie Kowskiego wiało ostatnio nudą, zaś
nauczyciel nie miał większych skrupułów, by zafundować sobie romans ze śliczną małolatą.
Jan z Agnieszką spotykali się odtąd kilka razy w tygodniu, zawsze w innej dzielnicy miasta,
w tamtejszych kawiarniach, kinie. Jeździli też razem na wycieczki. Samochód nauczyciela służył
za środek transportu, a gdy wjeżdżali do lasu, stawał się gniazdkiem miłości.
Dwa miesiące szybko minęły. Nadeszła zima, a wtedy ochłodła też namiętność Kowskiego –
dla niego romans się skończył. Czyżby czar prysnął? Jaka by tego nie była przyczyna, nauczyciel
powiedział dziewczynie: “Żegnaj”. A było to akurat w dniu, w którym Agnieszka chciała spytać
Kowskiego, kiedy się rozwiedzie i ją o rękę poprosi.
– Żegnaj?! O nie, to nie koniec! – krzyknęła dziewczyna.
Rozwścieczona wróciła do domu. Tam wyjęła z szafy Kena i patrząc mu w plastikowe oczy,
powiedziała:
– Zdradziłeś Barbie, świnio. Masz przerąbane!
Rzuciła lalką o ścianę, aż syntetyczne nogi odpadły od korpusu. Dobrze ci tak! – pomyślała
z satysfakcją dziewczyna i podniosła sponiewieranego Kena z podłogi. Przypomniała sobie
oglądany kiedyś horror i jednym szarpnięciem urwała lalce głowę. “Żegnaj!” – rzuciła to słowo, jak
klątwę.
Ken wyglądał na przegranego, taki też los miał dosięgnąć magistra Kowskiego. Agnieszka, by
dopełnić wyczuwanego intuicją rytuału, wyjęła z szafy worek z zabawkami i wcisnęła do niego
plastikowe szczątki. Potem wyniosła reklamówkę przed blok, do pojemnika na śmieci.
Nie minął tydzień, a czar zadziałał. Choć faktem jest, że magii pomogły ostre, ruchliwe i długie
języczki przyjaciółek Agnieszki. Ona sama też nie szczędziła zachodów, by życie Jana Kowskiego
runęło w gruzy.
Klątwa pisała poloniście czarny scenariusz. Najpierw w szkole, podczas przerwy, gdy grupa
uczniów przepychała się na korytarzu, w trakcie szamotaniny ktoś Kowskiego zepchnął ze
schodów. Nauczyciel upadł i złamał nogę. Wszyscy nauczyciele, z Kowskim włącznie, uznali to
zdarzenie za wypadek. Nogę poloniście zagipsowano i musiał tygodniami siedzieć uwięziony
w domu. Niewiele więc mógł przedsięwziąć, gdy każdy kolejny dzień stawał się niczym senny
koszmar.
Czarnych owoców klątwy, w której Ken był narzędziem, Kowski zebrał sporo. Po pierwsze,
jego żona dostawała wiele telefonów i listów mówiących o licznych zdradach Jana. Dyrektorce
szkoły również składano doniesienia o nagabywaniu uczennic przez magistra Kowskiego. Tego
było aż nadto – molestowanie, a kto wie, może nawet gwałty na nieletnich! Jednak prokuratora nikt
w to nie chciał mieszać, bo zbyt mało było dowodów, a skandal by obrzucił błotem wszystkich,
z pedagogami i dyrektorką włącznie. Sięgnięto więc po inny sposób – dyrektorka szkoły nakazała
poloniście złożyć dobrowolnie rezygnację. Co miał pod taką presją zrobić?! Nie był bez winy,
wiedział, że się nie wyłga, więc zwolnił się z pracy.
Miesiąc później żona wystąpiła o rozwód. Były nauczyciel stracił mieszkanie, samochód.
Wszystkie materialne dobra. Odtąd z trudem utrzymuje się z akwizycji środków czyszczących.
Po maturze Agnieszka poszła na studia. Zaczęła też zbierać figurki Kena i ma ich całą kolekcję.
Przyjaciółki przychodzą do niej po rady i pomoc w magicznym uwodzeniu chłopców oraz
pozbywaniu się niewiernych kochanków.
W życiu miłosnym Agnieszce zawsze się wiedzie. Strasznie jest teraz zakochana –
z wzajemnością, oczywiście – w pewnym wykładowcy. Ten doktor filologii ma około czterdziestki
i podobny jest, wypisz wymaluj, do Kena, chłopaka Barbie.