1068
Szczegóły |
Tytuł |
1068 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1068 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1068 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1068 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jadwiga Courths_Mahler
C�rka szulera
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Polskiego Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
`pa
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa
"Akapit",
Katowice 1991 r.
Pisa� R. Du�
Korekty dokona�y
D. Jagie��o
i K. Markiewicz
`st
Ronald Norden przechadza� si�
powoli po salonie klubu; od
czasu do czasu zatrzymywa� go
jaki� znajomy, z kt�rym
zamienia� kilka s��w, nikt
jednak nie potrafi� d�u�ej
przyku� jego uwagi. By� dzi� w
takim nastroju, �e wszystko go
nudzi�o i postanowi� powr�ci�
do domu.
Min�� wszystkie salony, a�
wreszcie zatrzyma� si� przed
drzwiami gabinetu, w kt�rym
grano w karty. Wszed� po chwili
wahania do du�ego pokoju, gdzie
woko�o wielkiego okr�g�ego
sto�u siedzia�o kilkunastu
m�czyzn poch�oni�tych gr�.
Ronald przystan�� i zacz��
obserwowa� twarze graj�cych.
Wydawali si� ogromnie
podnieceni, zapewne chodzi�o w
tej chwili o jak�� znaczn�
sum�. Na wszystkich tych
bladych twarzach malowa� si�
nerwowy niepok�j lub te�
chciwo��. Tylko jeden gracz
mia� twarz, jakby wyciosan� z
kamienia. Ten cz�owiek w�a�nie
zdo�a� przyku� uwag� Ronalda,
kt�ry zapomnia� w tej chwili o
znudzeniu.
By� to m�czyzna, mog�cy
liczy� lat pi��dziesi�t. Twarz
mia� blad�, lecz ogromnie
skupion� i spokojn�. Jego
wysmuk�a, elastyczna posta� w
znakomicie skrojonym smokingu
sprawia�a wra�enie niezwykle
wytworne. Pi�kne, du�e oczy
przesuwa�y si� kolejno z kart
le��cych na stole, na karty,
kt�re trzyma� w r�kach. W�osy
mia� g�ste, na skroniach tylko
przypr�szone siwizn�.
Zaci�ni�te usta zdradza�y
stanowczo�� i siln� wol�.
Ronald Norden nie spuszcza�
wzroku z pana Horsta von
Winterfeld, tak bowiem nazywa�
si� nieznajomy. Ta energiczna,
pe�na wyrazu twarz poch�on�a
ca�� uwag� m�odego cz�owieka.
Usiad� w jakim� k�cie i
przygl�da� si� graj�cym, kt�rzy
nie spostrzegli go wcale. Ca�e
ich zainteresowanie skupi�o si�
na grze, chodzi�o teraz bowiem
o bardzo wielkie sumy.
Ronald zna� z widzenia tego
nieznajomego, spotyka� go
nieraz w klubie i na rozmaitych
przyj�ciach towarzyskich, lecz
nie mia� nigdy sposobno�ci
pozna� go osobi�cie. By�
zreszt� o wiele m�odszy od
niego, liczy� bowiem dopiero
trzydzie�ci trzy lata.
Siedzia� spokojnie w swoim
k�cie, obserwuj�c tego
cz�owieka, kt�ry wzbudzi� w nim
nagle tak �yw� uwag�, gdy wtem
spostrzeg�, �e jaki� cz�owiek,
stoj�cy za panem von
Winterfeld, pochyli� si�
gwa�townie, pochwyci� jego r�k�
i zawo�a� dono�nie:
- Ten pan oszukuje! Gra
znaczonymi kartami! - Powsta�
nieopisany zgie�k i
zamieszanie. Ronald Norden
r�wnie� zerwa� si� ze swego
miejsca i podbieg� do sto�u. W
ten spos�b sta� si� �wiadkiem
tego przykrego zaj�cia. Wszyscy
m�wili jednocze�nie, wszyscy
byli niezmiernie wzburzeni,
jeden tylko pan von Winterfeld
nie odezwa� si� ani s�owem.
Zblad� tylko jeszcze bardziej,
a oczy jego przypomina�y oczy
szczutego zwierz�cia,
osaczonego przez sfor� ps�w, w
ten spos�b bowiem zachowywali
si� poszkodowani, kt�rzy ��dali
natychmiastowego zwrotu
pieni�dzy. Winterfeld musia�
opr�ni� kieszenie, zabrano mu
tak�e sum� le��c� przed nim na
stole. Ronald Norden, mimo
wszystko, nie m�g� si� oprze�
uczuciu lito�ci. W oczach pana
von Winterfeld by�o co�
takiego, co wzbudzi�o jego
wsp�czucie.
Dalszy przebieg tej sprawy
rozegra� si� bardzo szybko.
Postanowiono nie wzywa�
policji, �eby unikn�� rozg�osu.
Nikt nie chcia� si� zapl�ta� w
afer� tego rodzaju. Winterfeld
wprawdzie grywa� ju� od
d�u�szego czasu w tym klubie i
mia� zawsze nies�ychane
szcz�cie, nie chciano jednak
prowadzi� �ledztwa, ani te�
oddawa� go w r�ce policji.
Postanowiono jedynie wykluczy�
go z klubu i zamkn�� mu dost�p
do towarzystwa.
Winterfeld w milczeniu
przyj�� ten wyrok. Spu�ci�
tylko wzrok ku ziemi, a jego
drgaj�ca twarz zdradza�a
wielkie wzburzenie. Nie
powiedzia� ani s�owa, sk�oni�
si� i powoli wyszed� z
gabinetu. Ronald doznawa�
uczucia, jakby by� �wiadkiem
przeczytania skaza�cowi wyroku
�mierci. Wiedzia�, �e nigdy,
nigdy nie zapomni tego
cz�owieka.
Po jego wyj�ciu w pokoju
zapanowa�a �miertelna cisza.
Dopiero po chwili jeden z
m�czyzn rzuci� pytanie:
- KTo w�a�ciwie wprowadzi� do
klubu tego Winterfelda?
�w spostrzegawczy, kt�ry
pochwyci� poprzednio szulera za
r�k� w chwili, gdy ten
zamierza� podsun�� znaczon�
kart�, wsta� teraz i
odpowiedzia�:
- Ja sam! By� on moim
przyjacielem z m�odzie�czych
lat! Nie uwierzy�bym nigdy, �e
jest szulerem, gdybym tego nie
zobaczy� na w�asne oczy.
Obserwowa�em go w ci�gu ca�ego
wieczoru, mia�em bowiem ju� raz
wra�enie, �e zamierza podsun��
znaczon� kart�. Chcia�em jednak
przekona� si� o tym na pewno.
Poniewa� ja go wprowadzi�em,
wi�c czu�em si� w obowi�zku
zdemaskowa� jego niecne
manipulacje. Inaczej by�bym si�
niejako sta� wsp�winnym w tej
sprawie. Musz� przyzna�, �e ten
fakt wstrz�sn�� mn� do g��bi,
zw�aszcza, i� wiem, �e okropne
warunki popchn�y go do tego
kroku.
- Zdaje si�, �e Winterfeld
by� kiedy� bogatym cz�owiekiem?
- spyta� jego s�siad przy
stole.
Pan von Wolzow przesun�� r�k�
po czole.
- Ojciec jego pozostawi� mu
do�� zad�u�on� posiad�o��
ziemsk�. Musia� od pocz�tku
walczy� z ogromnymi
trudno�ciami. Poza tym pope�ni�
jeszcze szale�stwo, a
mianowicie o�eni� si� z
baron�wn� von Letzerode,
panienk� bez grosza. By�a
wprawdzie niepospolicie pi�kna,
a przy tym dobra i szlachetna,
lecz dzi�ki temu ma��e�stwu
warunki Winterfelda pogorszy�y
si� jeszcze. Ub�stwia� swoj�
�on�, spe�nia� jej ka�de
�yczenie i ukrywa� przed ni�
swoje ci�kie po�o�enie. Gdy
wreszcie spostrzeg�a p�niej
rzeczywisty stan rzeczy,
zapad�a na zdrowiu. W ko�cu
nast�pi�o najgorsze: wybuch�a
wojna, a Winterfelda wys�ano na
front. Odni�s� lekkie rany, a
to zada�o ostatni cios m�odej
kobiecie, kt�ra uwielbia�a
m�a. Gdy powr�ci� do domu na
leczenie, umar�a nagle, na jego
r�kach. Wkr�tce wojna sko�czy�a
si�, lecz maj�tek Winterfelda
by� zupe�nie zdewastowany,
reszty za� dokona�a inflacja.
Winterfeld musia� si� pozby�
maj�tku, umie�ci� gdzie� swoje
jedyne dziecko, a sam zacz��
si� ogl�da� za jakim�
zarobkiem. Wielu z nas
przechodzi�o to samo.
Winterfeld znik� mi z oczu, od
wielu lat nie s�ysza�em o nim.
Nagle, przed kilkoma miesi�cami
spotka�em go na ulicy.
Ucieszy�em si�, bo wygl�da�
bardzo dobrze, i zapyta�em, jak
mu si� powodzi. Odpowiedzia�,
�e nie najgorzej, gdy� ma
niez�e dochody, jako ajent
ubezpiecze�. Zacz�li�my
rozmawia� i wspomnia�em mu, �e
id� w�a�nie do klubu. Poprosi�
mnie, �ebym go wprowadzi�, gdy�
pragnie wreszcie znale�� si�
w�r�d ludzi swojej sfery.
Wiedzia�em, �e jest obecnie
tylko skromnym ajentem
ubezpieczeniowym. Wi�c zna�em
go zawsze jako cz�owieka
honorowego, wi�c nie zawaha�em
si� ani chwili. A teraz? B�g
raczy wiedzie�, co przeszed�,
zanim zdecydowa� si� na to...
Trudno, nie mog� si� oprze�
uczuciu �alu... to straszne
wra�enie, gdy si� widzi
przyjaciela m�odo�ci,
staczaj�cego si� na dno...
OKropno��!
Wszyscy s�uchali w milczeniu.
Smutne te dzieje poruszy�y do
g��bi Ronalda Nordena. Nikt nie
mia� ochoty zasi��� ponownie do
gry. Jeden z obecnych zwr�ci�
si� do pana von Wolzow:
- S�dz�, �e wszyscy damy
s�owo honoru, i� zachowamy
dzisiejsze zaj�cie w
najg��bszej tajemnicy. Nie
b�dziemy chyba rzuca�
kamieniami w cz�owieka, kt�ry
zosta� powalony przez los...
Wszyscy dali s�owo honoru,
mi�dzy nimi r�wnie� i Ronald
Norden, syn znanego
przemys�owca, jednego z
najbogatszych ludzi w Berlinie.
M�ody cz�owiek po raz pierwszy
w �yciu stan�� wobec cudzego
nieszcz�cia. Nie m�g� on
zawo�a�: "Ukrzy�ujcie go"! cho�
nie pojmowa� post�powania tego
rodzaju, gdy� obce mu by�y
troski materialne. Cieszy� si�
w duchu, �e wszyscy postanowili
zachowa� w tajemnicy to
zaj�cie. Kto wie, mo�e ten
napi�tnowany cz�owiek b�dzie
m�g� kiedy� w przysz�o�ci
rozpocz�� nowe, uczciwe �ycie.
By�by mu ch�tnie dopom�g�, nie
wiedzia� jednak, w jaki spos�b
ma to uczyni�.
Powracaj�c wolnym krokiem do
domu, my�la�, �e panu von
Winterfeld nie pozostaje
w�a�ciwie nic innego, opr�cz
samob�jstwa.
Podczas nast�pnych dni
przegl�da� pilnie wszystkie
pisma, szukaj�c jakiej�
wzmianki o tym, lecz nie
znalaz� jej.
W jakie� cztery tygodnie po
tym wypadku Ronald Norden
siedzia� w gabinecie ze swoim
ojcem. OJciec ju� od dawna
pragn��, �eby syn si� o�eni�, a
teraz zacz�� z nim m�wi� o
swoich projektach. Chcia�, �eby
Ronald o�eni� si� z c�rk� jego
starego przyjaciela, r�wnie�
bogatego przemys�owca. Marzy�
bowiem o fuzji obydwu firm.
Niejednokrotnie m�wi� z synem
na ten temat, Ronald jednak
zbywa� go �miechem:
- Nie mam zamiaru traci�
swojej swobody, a Lizzi Bernd
bynajmniej nie jest moim typem.
Przyznaj�, �e to �adna
dziewczyna, lecz brunetki nie
poci�ga�y mnie nigdy. LUbi�
tylko kobiety jasnow�ose. Moja
�ona musi by� stuprocentow�
blondynk�.
Tym razem ojciec powr�ci�
znowu do swoich projekt�w.
- S�dz�, �e namy�li�e� si�,
Ronaldzie. Rozumiesz chyba sam,
jak wiele korzy�ci przynios�oby
nam twoje ma��e�stwo z Lizzi
Bernd. Zaraz po �lubie mo�na by
przeprowadzi� fuzj� obu
przedsi�biorstw. Czy to ci�
wcale nie n�ci?
- Nie, ojcze. Nie chc� za
cen� tej korzy�ci sprzeda�
mojej niezale�no�ci.
- Ale� taka fuzja - to
pot�ga.
- Zawdzi�cza�bym j� jednak w
po�owie mojej �onie.
- Czy� Lizzi Bernd budzi w
tobie taki wstr�t?
- Wcale! LUbi� j� nawet
bardzo. Ale o�eni� si� z ni�? O
nie! Lizzi Bernd jest
przystojna, mi�a i zabawna,
lecz nie wchodzi dla mnie w
rachub� jako �ona. Nie lubi�
tego ch�opi�cego typu.
- Przecie� Lizzi to bardzo
rozs�dna dziewczyna...
- Dla mnie nawet zbyt
rozs�dna.
- A jednak prosz� ci�,
zastan�w si�. Pomy�l o fuzji...
- Nie, kochany ojcze, nie dam
si� "sfuzjonowa�" z tak�
kobiet� jak Lizzi Bernd. Mam
wra�enie, �e i jej nie zale�y
na fuzji ze mn�.
I po tej rozmowie Ronald
powr�ci� do swojej pracy.
`tb
* * *
`tp
Horst von Winterfeld po
wyj�ciu z klubu b��ka� si�
d�ugo, bez celu po ulicach.
- Zszed�em na psy - my�la� -
straci�em jeszcze to ostatnie,
co posiada�em: m�j honor!
Za�mia� si� szyderczo. Czy�
honor traci si� dopiero wtedy,
gdy zostaje si� przy�apanym
przy pope�nianiu niehonorowego
czynu? Czy te�, gdy si� od
dawna, w ukryciu, post�puje
niezgodnie z honorem? On
straci� go przecie� ju� kilka
miesi�cy temu, gdy po raz
pierwszy zacz�� gra� znaczonymi
kartami. B�g �wiadkiem -
uczyni� to, bo popchn�a go do
tego n�dza; nie wiedzia� sk�d
ma wzi�� pieni�dze na
zap�acenie czesnego za pensj�,
w kt�rej wychowywa�a si� jego
c�rka.
Jaka� z�a gwiazda zawiod�a go
do Berlina i sprowadzi�a na
jego drog� pana von Wolzow! A
teraz? By� na zawsze
zha�bionym! Czy powinien �y� z
tym pi�tnem? Nie, powinien
odebra� sobie �ycie, aby cho� w
ten spos�b naprawi� swoje
b��dy.
Szybko powr�ci� do domu z
postanowieniem pope�nienia
samob�jstwa.
Gdy stan�� przed biurkiem w
swoim pokoju w pensjonacie, gdy
zamierza� wyj�� z szuflady
rewolwer, aby po�o�y� kres
swemu zmarnowanemu �yciu -
wzrok jego pad� nagle na
fotografi� dziewczynki, mog�cej
liczy� oko�o lat pi�Tnastu.
By�a to jego c�rka. Uj��
dr��cymi r�kami fotografi� i
osun�� si� na krzes�o.
Os�upia�ym wzrokiem wpatrywa�
si� w dziecinn� twarzyczk�, o
wielkich, jasnych powa�nych
oczach.
- Danka! M�j Bo�e! Danka! C�
si� z ni� stanie?
Podobizna Danieli von
Winterfeld nie odpowiada�a,
spogl�da�a tylko jakby
b�agalnie na ojca. Zdawa�o si�,
�e m�wi:
- Nie czy� tego, m�j ojcze,
nie zostawiaj mnie samej na
�wiecie! Przecie� ju� tyle
czasu by�am samotna...
Zadr�a�. Nie, nie m�g�
opu�ci� tego dziecka! Musia�
�y� dalej, musia� nadal stara�
si� dla niej o �rodki do �ycia
w spos�b uczciwy lub nieuczciwy
- mniejsza o to! Nie mia� prawa
odbiera� sobie �ycia, p�ki ma
dziecko, o kt�re trzeba si�
zatroszczy�.
Zatopi� wzrok w niewinnej
twarzy swojej c�rki. Jak�e jest
podobna do swej matki! W
jakim�e wieku jest teraz
Daniela? Dziewi�tna�cie lat?
Nie, ma ju� dwadzie�cia lat, on
za� nie widzia� jej ju� od
pi�ciu lat. Z pocz�tku
powodzi�o mu si� bardzo �le,
wtedy nie m�g� pojecha� do niej
do Montreux. P�niej, gdy jego
warunki poprawi�y si�, wstydzi�
si� spojrze� w niewinne oczy
swej c�rki.
Teraz ogarn�a go za ni�
szalona t�sknota. Czu�, �e
powinien wyjecha� z Berlina.
Chwa�a Bogu, zdo�a� sobie
od�o�y� spor� sumk� - w banku
mia� dziesi�� tysi�cy marek, a
w domu r�wnie� kilka tysi�cy.
Ca�e szcz�cie, �e nie mia�
tych pieni�dzy w klubie, bo na
pewno odebrano by mu ca��
got�wk�. A w�a�nie dzi� sz�o mu
tak dobrze - m�g� podwoi� sw�j
maj�tek. Gdyby to si� uda�o,
by�by si� zabra� do jakiej�
uczciwej pracy. To bowiem, co
posiada�, tak�e nie by�o
zdobyte uczciw� drog�. Trudno,
da sobie rad�! Pierwszego musi
zap�aci� za Dank� w szkole, a
tak�e wyr�wna� sw�j rachunek w
pensjonacie. Chwa�a Bogu, �e ma
jeszcze dosy� ubra� i nie
b�dzie sobie musia� niczego
sprawia�.
A wi�c jutro ju� pojedzie do
Montreux, do Danki. Przede
wszystkim musi j� zobaczy�. Co
b�dzie dalej? Sam nie wiedzia�
tego. Czu� jedynie, �e b�dzie
musia� dalej kroczy� raz
obran�, pochy�� drog�.
Z westchnieniem odstawi�
fotografi� na biurko i wsta�,
�eby spakowa� swoje walizy.
Zadzwoni� na s�u��cego i
zawiadomi�, �e jutro wyje�d�a.
Nast�pnie zacz�� studiowa�
rozk�ad jazdy. O dziewi�tej
odchodzi� jego poci�g. Musia�
jeszcze zawiadomi�
telegraficznie Dank� o swoim
przybyciu. W ostatnim li�cie
pisa�a, �e jest zbyt doros�a,
aby nadal przebywa� na pensji.
Sko�czy�a ca�y kurs i z nud�w
zacz�a si� uczy� hiszpa�skiego
i w�oskiego, gdy� francuskim i
angielskim w�ada�a ju�
doskonale.
My�l o c�rce pokrzepi�a go
troch� na duchu. Z zapa�em
pakowa� walizki. I nagle
zadr�a� na my�l: co by te�
powiedzia�a jego c�rka, gdyby
przeczuwa�a w jaki spos�b
zarabia jej ojciec. Ostatnio
pos�a� jej wi�cej pieni�dzy ni�
zazwyczaj prosz�c, by kupi�a
sobie kilka �adnych sukienek.
Cieszy� si�, �e nie ma potrzeby
liczy� si� z groszem. A Danka
odpisa�a mu wtedy: "Dzi�kuj�
Ci, kochany Tatusiu! Ucieszy�am
si� bardzo z tych pieni�dzy,
g��wnie dlatego, i� domy�lam
si�, �e twoje po�o�enie
poprawi�o si�...".
Gdyby przeczuwa�a sk�d
pochodz� te pieni�dze!!!
Zacz�� si� teraz zastanawia�
nad najbli�sz� przysz�o�ci�.
Najpierw pojedzie do Montreux,
po Dank�. A co dalej? Mo�e
zabierze c�rk� ze sob�, gdy
znowu wyruszy "po szcz�cie".
Rzecz oczywista, �e nie powinna
si� domy�la�, jakie "interesy"
prowadzi jej ojciec. Poza tym
wypadnie mu taniej, gdy b�dzie
mieszka� z ni� razem. Musi si�
jako� postara�, �eby nawi�za�
stosunki z lud�Mi nale��cymi do
najlepszych sfer. Cho�by ze
wzgl�du na Dank�... A poza tym
tak�e i dlatego, �e musia�
pozna� ludzi bogatych, kt�rzy
nie b�d� si� zbyt przejmowa�,
gdy przegraj� kilka
tysi�czk�w... A w towarzystwie
c�rki uda mu si� wszystko o
wiele lepiej... B�dzie udawa�
zacnego ojca, kt�ry tylko tak,
od czasu do czasu, pozwala
sobie na ma��, niewinn�
gierk�...
Nagle zarumieni� si�.
Okropno��, jak nisko upad�!
Chcia� ze swojej c�rki uczyni�
przyn�t� dla frajer�w, kt�rych
zamierza� zwabi� w swoje sid�a.
Z g�uchym j�kiem opad� na
krzes�o i ukry� twarz w
d�oniach.
P�niej zacz�� sobie wmawia�,
�e mo�e w ten spos�b Danka
zrobi karier�. KTo wie, mo�e
wyjdzie za m�� za jakiego�
bogatego m�odzie�ca, kt�ry
zapewni jej beztroskie �ycie.
Ach, jakby to by�o cudownie,
gdyby Danka zosta�a
zabezpieczona na ca�e �ycie!
Trzeba tylko by� ostro�nym, nie
da� si� przy�apa� tak, jak
dzi�...
Ach, gdyby Danka wysz�a
dobrze za m��! Ciekawe, jak si�
te� rozwin�a w ci�gu tych
pi�ciu lat? Wzi�� znowu do r�ki
jej fotografi� i zacz�� si� jej
badawczo przygl�da�. Tak,
stanowczo by�a podobna do
swojej czaruj�cej matki. Tamta
budzi�a zachwyt w�r�d
wszystkich, kt�rzy j� znali,
lecz kocha�a tylko jego
jednego. Jak to dobrze, �e nie
do�y�a ha�by m�a! Danka
przypomina�a matk�, nie mia�a
tylko jej br�zowych,
aksamitnych oczu. OGromne,
szare oczy odziedziczy�a po
nim. Lecz szare oczy i z�ote
w�osy - to tak�e bardzo
oryginalny kontrast. Tak, musi
j� koniecznie zobaczy�,
st�skni� si� za ni� ogromnie.
Nada� przez telefon depesz�
do Montreux, po czym sko�czy�
pakowa� kufry. Nast�pnie
po�o�y� si� i wkr�tce zasn��.
Nazajutrz rano wyjecha� z
Berlina.
`tb
* * *
`tp
Daniela von Winterfeld
obudzi�a si� tego ranka pe�na
smutnych my�li, jak zazwyczaj.
Dziewczyna t�skni�a za ojcem.
By� to przecie� jedyny
cz�owiek, kt�rego mia�a na
�wiecie. Nie mia�a �adnych
krewnych ze strony ojca ani
matki. Tak si� jej przynajmniej
zdawa�o. Zapomnia�a zupe�nie,
i� matka wspomnia�a jej kiedy�
o swojej starszej siostrze.
Siostra ta wbrew woli rodziny
po�lubi�a drobnego urz�dnika ze
sfer mieszcza�skich i wyjecha�a
z nim z kraju. Poniewa� rodzina
wyrzek�a si� jej, wi�c nie
dawa�a o sobie znaku �ycia.
Sabina von Winterfeld ogromnie
kocha�a t� starsz� siostr�,
Urszul� i nieraz my�la�a o
niej. Zagin�� o niej jednak
wszelki s�uch.
Daniela czu�a si� na pensji
nieswojo. Jej r�wie�nice od
dawna wyjecha�y. Nie mia�a tu
nikogo. Martwi�a si� tak�e o
ojca, wiedzia�a bowiem, �e mu
si� �le powodzi. Ju� od wielu
lat nie mia�a domu. Raz nawet
ukradkiem da�a og�oszenie do
pism, poszukuj�c posady, lecz
nie otrzyma�a ani jednej
oferty. Zamierza�a w�a�nie
zaproponowa� prze�o�onej
zak�adu, pani Boilieu, �e
pragnie zosta� u niej
nauczycielk� j�zyk�w obcych.
Zanim jednak zdo�a�a si� do
niej zwr�ci�, nadszed� list od
ojca. Pisa� on, �e powodzi mu
si� znacznie lepiej, �e
przesy�a jej pieni�dze na
czesne za kilka miesi�cy z g�ry
oraz pewn� sumk� na garderob�.
Uda�a si� po zakupy z pani�
Boilieu, kt�ra s�u�y�a jej
swoj� rad� i do�wiadczeniem.
Stara prze�o�ona powtarza�a jej
przy tym nieraz, �e jest bardzo
pi�kn� dziewczyn�. Daniela
cieszy�a si� z tych pochwa�,
my�la�a bowiem, �e ojciec
b�dzie j� wi�cej kocha�, gdy
zobaczy, �e jest �adna.
W�a�nie ubra�a si� i mia�a
zamiar zej�� na �niadanie, gdy
przyniesiono jej depesz� od
ojca. Dziewczyna nie posiada�a
si� z rado�ci.
- Tatusiu, najdro�szy
tatusiu! Wi�c nareszcie
przyje�d�asz, nareszcie ci�
zobacz�! - szepta�a rado�nie.
Dzie� oczekiwania wydawa� si�
jej niesko�czenie d�ugi.
Nazajutrz wsta�a wcze�nie i
ubra�a si� bardzo starannie.
Ch�tnie posz�aby na dworzec,
lecz ojciec wyra�nie prosi� w
depeszy, aby czeka�a na niego w
internacie. Sta�a wi�c tylko
przy oknie i patrzy�a, czy
ojciec nie nadchodzi. Wreszcie
ujrza�a z daleka jego wysok�
posta�. Nie mog�a si� doczeka�
chwili, gdy zawo�aj� j� do
rozm�wnicy, tote� szybko
zbieg�a po schodach na
spotkanie ojca. Gdy ujrza�a go,
pad�a mu z �kaniem w obj�cia:
- Tatusiu! Kochany m�j
tatusiu! - zawo�a�a
uszcz�liwiona.
- Danko! Moja s�odka Danko!
Wi�c mam ci� znowu?
Ojciec niemal ze strachem
spogl�da� na pi�kn� twarzyczk�
dziewczyny. Nie dowierza�
niemal w�asnym oczom! Bo�e, jak
pi�knie rozwin�a si� w ci�gu
tych kilku lat jego c�rka. By�a
zupe�nie podobna do matki,
posiada�a jej urod� i wdzi�k.
Tylko oczy mia�a jego. Ale za
to jak pi�knie, jak promiennie
l�ni�y te wielkie szare
gwiazdy, jak czaruj�c� mia�a
twarzyczk�!
- Danko! Przesta�a� ju� by�
moj� male�k� Dank�! Sta�a� si�
pi�kn�, doros�� pann�!
- Ach, jak�e chcia�abym ci
si� podoba�, tatusiu!
- Danko, mog� by� dumny z
ciebie! Wypi�knia�a�
nadzwyczajnie! Ach, gdyby�
wiedzia�a, co si� ze mn�
dzieje, gdy patrz� na ciebie.
Mam wra�enie, �e
zmartwychwsta�a twoja urocza,
niezapomniana matka.
Danka by�a uszcz�liwiona, �e
podoba si� ojcu i �e jest
podobna do swej matki.
Wiedzia�a, jak bardzo kochali
si� jej rodzice. Patrz�c na
wytworn�, imponuj�c� posta�
ojca, zapyta�a nie�mia�o:
- A teraz powiedz mi,
tatusiu, czy znowu czeka nas
d�uga roz��ka, czy te� b�d�
mog�a nareszcie pozosta� z
tob�?
- To zale�y wy��cznie od
ciebie, kochanie.
- Och, tatusiu, w takim razie
nie rozstaniemy si� ju� nigdy.
Usiedli obok siebie na
kanapie.
- Pos�uchaj, Danko! Na razie
nie mog� stworzy� ci domu, gdy�
moje interesy nie pozwalaj� na
sta�e miejsce zamieszkania.
Musz� wci�� podr�owa�. Musz�
przebywa� b�d� w wielkich
miastach, b�d� te� w
eleganckich miejscowo�ciach
kuracyjnych. Niekiedy
musieliby�my mieszka� w
wielkich hotelach, niekiedy w
skromnych pensjonatach. Mam
przedstawicielstwo pewnej
firmy, a m�j interes wymaga,
�ebym si� obraca� w
najwytworniejszych ko�ach
towarzyskich. Chodzi tak�e o
to, �eby si� nikt nie domy�li�,
jak� prac� wykonuj� i dlatego
musz� odgrywa� rol� wielkiego
pana. Musia�aby� wi�c
wyst�powa� jako grande dame,
cho� jeste� ubog� dziewczyn�.
Czy rozumiesz mnie, Danko? Czy
zgodzi�aby� si� na takie �ycie?
- Nie bardzo rozumiem,
tatusiu, lecz zgodz� si� na
wszystko. Nie znios� d�u�ej
roz��ki. Ca�y �wiat wydaje mi
si� smutny i pusty bez ciebie.
- Dobrze, najdro�sze dziecko,
wobec tego wezm� ci� ze sob�.
�eby� tylko nigdy nie
po�a�owa�a twego
postanowienia...
- Ach, tatusiu, taki dzie�
nie nast�pi! A dok�d teraz
pojedziemy?
- Na razie czekam jeszcze na
pewn� wiadomo�� od mojej firmy.
Tymczasem p�jdziemy do hotelu
"Continental", gdzie zjemy
razem obiad. Musz� tak�e
pom�wi� jeszcze z pani� Boilieu
i naradzi� si� z ni� w sprawie
twoich toalet.
- Och, ostatnio przys�a�e� mi
tyle pieni�dzy, �e zaopatrzy�am
si� suto w garderob�. Zosta�o
mi jednak osiemset marek, mog�
wi�c kupi� sobie jeszcze dwie
eleganckie suknie wieczorowe.
Pan von Winterfeld by� z tego
bardzo rad. Poszed� p�niej na
g�r� do pokoju c�rki i
przekona� si�, �e naprawd�
posiada du�o �adnych sukienek.
Potem poprosi� prze�o�on�, aby
pozwoli�a wyj�� jego c�rce i
oznajmi�, �e zamierza zabra�
Daniel� ze sob�. Pani Boilieu
zgodzi�a si� na wszystko i
wyrazi�a sw�j �al z powodu
rozstania z pupilk�:
- Wielka szkoda, �e c�rka
pa�ska opuszcza nasz� pensj�.
Wszyscy pokochali�my pann�
Daniel�!
`tb
* * *
`tp
Horst von Winterfeld zacz��
si� zastanawia�, dok�d ma
skierowa� swoje kroki. Doszed�
do wniosku, �e najlepiej b�dzie
pojecha� do jakiej� eleganckiej
miejscowo�ci kuracyjnej, gdzie
mo�na b�dzie znowu gra� i
wygra�. Musia� jednak zdwoi�
ostro�no��, �eby nie zwr�ci�
uwagi Danki. Nie powinna nigdy
dowiedzie� si�, �e jej ojciec
jest szulerem.
Dok�d wi�c pojecha�?
Zamy�lony, spogl�da� na bia�e
wierzcho�ki g�r. Wsz�dzie teraz
kwit� sport zimowy. Mo�e by
pojecha� do jednej z takich
miejscowo�ci? Nie, nie!
Sportowcy s� zm�czeni po
ca�odziennych wysi�kach, k�ad�
si� wcze�nie spa�. Nie dadz�
si� nak�oni� do gry. Lepiej ju�
wyruszy� do jakiego� wielkiego
miasta... Wkr�tce jednak
zaczyna si� sezon na Riwierze.
Pan von Winterfeld o�ywi� si�.
Tak, Riwiera! Tam czeka na�
szcz�cie! Pojedzie z Dank� od
razu na Riwier�. Najpierw
pozostanie z ni� kilka tygodni
w San Remo, sk�d b�dzie
doje�d�a� do Nicei i zbada
swoje mo�liwo�ci. A podczas
pe�ni sezonu przeniesie si�
mo�e do Monte Carlo... KTo wie,
mo�e Danka znajdzie sposobno��
do zrobienia dobrej partii? A
przy tym w Monte Carlo ludzie
grywaj� du�o i grubo. Nie w
kasynie, rzecz oczywista, lecz
w prywatnych klubach. Trzeba
wykorzysta� takie szanse.
Nale�y tylko prowadzi� �ycie w
wielkim stylu, �eby ludziom
zamydli� oczy. Danka powinna
si� bardzo elegancko ubiera�.
Toalety posiada, a bi�uterii
nie potrzebuje, jest przecie�
m�od� panienk�. Kupi jej modne,
sztuczne per�y, a ludzie
pomy�l� na pewno, �e jej
prawdziwe per�y spoczywaj� w
sejfie. Danka na pewno wywrze
wielkie wra�enie, jest pi�kna,
wytworna i rasowa. Tak,
pojedzie z ni� na Riwier�!
Jak ka�dy gracz, tak i on by�
przes�dny. Rzuci� na st�
srebrn� monet�. Je�eli na
wierzchu b�dzie data, to
znaczy, �e szcz�cie b�dzie mu
sprzyja� na Riwierze. Je�eli
nie - w�wczas nie pojedzie tam.
Moneta upad�a z dat� do g�ry.
Z westchnieniem schowa� j� do
kieszeni. Czeka go wi�c
szcz�cie - jego oraz Dank�.
Szcz�cie Danki wydawa�o mu si�
najwa�niejsze!
Wkr�tce nadesz�a Danka.
Wygl�da�a czaruj�co. Zapyta�a
przede wszystkim, czy ojciec
otrzyma� oczekiwan� wiadomo��.
- Tak, kochanie. Mog� ci ju�
powiedzie�, dok�d najpierw
pojedziemy.
- Wsz�dzie b�dzie mi dobrze z
tob�, drogi ojcze.
- A wi�c, kochana Danko,
pojedziemy na Riwier�!
- Ach, tyle szcz�cia na raz!
Tam podobno jest przepi�knie,
tatusiu!
- Przekonasz si� sama.
Najpierw pojedziemy na kilka
tygodni do San Remo, a p�niej
do Monte Carlo. W San Remo
urz�dzimy si� bardzo skromnie,
w Monte Carlo jednak b�dziemy
prowadzili �ycie na szerok�
stop�.
- Czy to b�dzie bardzo du�o
kosztowa�o?
- Wszelkie koszty ponosi moja
firma.
- Czy masz sta�� posad�,
tatusiu?
- To zale�y od moich obrot�w.
Im wi�ksze obroty zrobi�, tym
wi�ksze mam szanse na
otrzymanie sta�ej posady. Z San
Remo b�d� musia� niekiedy
wyje�d�a� do Nicei i do Monte,
�eby nawi�za� stosunki. Gdy
wreszcie zorientuj� si� w
sytuacji, przeniesiemy si� do
Monte.
Danka pyta�a ojca o r�ne
szczeg�y, on za� dawa� jej
odpowiedzi w spos�b, jaki mu
najbardziej odpowiada�.
Dziewczyna by�a m�oda i
niedo�wiadczona, wierzy�a mu
bez zastrze�e�. Nie mia�a
poj�cia, na jakich podstawach
ojciec chce zbudowa� ich
wsp�lny byt. Po chwili
przeszed� z ni� na inny temat.
Chcia� si� przekona�, czego
c�rka nauczy�a si� na pensji.
Zachwyci�a go swoj�
inteligencj� i wykszta�ceniem.
By� w og�le ni� oczarowany.
Tak, gdy poka�e si� w jej
towarzystwie, nikt nie przejrzy
jego prawdziwych zamiar�w.
Wieczorem odprowadzi� Dank�
do pensjonatu. Powiedzia�, �e
nazajutrz wybierze si� z ni� na
zakupy. Danka cieszy�a si�, �e
ojciec interesuje si� tak
bardzo jej sukniami. Nie
domy�la�a si�, jak bardzo
zale�y mu na tym, �eby
wywiera�a dobre wra�enie.
`tb
* * *
`tp
Ronald Norden nie m�g�
zapomnie� owego zaj�cia w
klubie. Zastyg�a w b�lu twarz
Horsta von Winterfeld nie
wychodzi�a mu z pami�ci. By�
tak przygn�biony, �e przesta�
bywa� w �wiecie i ca�kowicie
po�wi�ci� si� pracy. W tych
dniach jednak ojciec jego
postanowi� wyprawi� wielkie
przyj�cie w swoim domu. Pewnego
dnia starszy pan Norden zwr�ci�
si� do syna:
- M�g�by� i�� do cioci Herty
i poprosi� j�, �eby zaj�a si�
troch� naszymi go��mi. Pani
Limbach, nasza zarz�dzaj�ca,
b�dzie bardzo zaj�ta tego
wieczoru...
- Ch�tnie, ojcze! Nie by�em
ju� dawno u cioci Herty, a
kocham j� bardzo. Jest przecie�
jedyn� siostr� mojej zmar�ej
matki. Jutro p�jd� do niej.
Ciotka bardzo ucieszy�a si� z
przybycia siostrze�ca i
obieca�a, �e b�dzie czyni�a
honory domu na przyj�ciu u
Norden�w. Po kolacji, zwr�ci�a
si� do Ronalda:
- Zauwa�y�am, �e ci co�
dolega. Powiedz mi, co ci jest,
kochany ch�opcze?
- Droga ciociu - odpar�
Ronald - czy wiesz co jest w
tobie najmilsze?
- No?
- �e nigdy nie starasz si�
mnie swata�, ani te� namawia�
do ma��e�stwa.
- A kt� ci� do tego namawia?
- M�j ojciec. Nie mam
ostatnio ani chwili spokoju.
- Oho! To na pewno jaka�
wielka sprawa!
- Tak, dla ojca. Chce, �ebym
si� o�eni� z Lizzi Bernd.
Pragnie fuzji obydwu
przedsi�biorstw.
- Z Lizzi Bernd? Nie, m�j
ch�opcze, nie jest to dla
ciebie odpowiednia �ona. MNie
wydaje si� zbyt nowoczesna.
Rozumiem, �e ojcu zale�y na
po��czeniu obu firm, wa�niejsze
jednak jest twoje szcz�cie.
- Tak, ciociu. Ja nawet lubi�
dosy� pann� Lizzi, tylko nie
m�g�bym si� z ni� o�eni�.
- M�j kochany, a czy nie
wiesz, jak si� na to zapatruje
sama Lizzi? Czy ona pragnie
wyj�� za ciebie?
- Nie, nie wiem tego.
- Nale�a�oby zbada� t�
spraw�. Mo�e i ona interesuje
si� kim� innym. W�wczas m�g�by�
z ni� rzeczowo i rozs�dnie
pogada� na ten temat.
- Masz racj� ciociu. Na
naszym balu zaczn� bacznie
obserwowa� Lizzi. A mo�e
naprawd� pom�wi� z ni� o tej
sprawie? Co mnie jednak
najbardziej odstrasza - to
matka Lizzi.
- Nie dziwi� ci si�,
Ronaldzie. By�aby to okropna
te�ciowa. Nie wyobra�am sobie
tej p�ochej, rozflirtowanej
kobiety, jako babci twoich
dzieci.
- Brrr! Dzi�kuj�!
Gaw�dzili jeszcze przez
chwil� o innych sprawach, po
czym Ronald po�egna� ciotk�.
`tb
* * *
`tp
Horst von Winterfeld pojecha�
ze swoj� c�rk� do San Remo, a
Danka by�a wszystkim
oczarowana. Zamieszkali w
zacisznym, lecz eleganckim
pensjonacie, gdzie wkr�tce
nawi�zali rozmaite znajomo�ci.
Danka sta�a si� o�rodkiem
ma�ego, ekskluzywnego k�ka.
Ojciec podziwia�, jak pr�dko
przystosowa�a si� do nowych
warunk�w i z jak� pewno�ci�
obraca�a si� w zupe�nie obcym
�rodowisku. M�odzi m�czy�ni
byli ni� zachwyceni i starali
si� o jej wzgl�dy.
HOrst von Winterfeld je�dzi�
raz na tydzie� do Monte Carlo
albo do Nicei. Niekiedy
towarzyszyli mu panowie,
kt�rych pozna� w pensjonacie.
Oni z kolei przedstawiali mu
swoich znajomych. Wytworny,
czaruj�cy pan cieszy� si�
og�ln� sympati�.
W Nicei i w Monte Carlo
spr�bowa� kilka razy szcz�cia.
Gra� uczciwie, lecz
niespodziewanie fortuna
u�miechn�a si� do niego.
Wygra� w Nicei przesz�o
dziesi�� tysi�cy frank�w, a w
Monte trzydzie�ci tysi�cy. Nie
oszukiwa� podczas gry, gdy� ani
w kasynie, ani te� w prywatnym
klubie w Nicei nie mia� do tego
sposobno�ci. Natomiast mia�
okazj� pozna� wiele os�b, kt�re
stale uprawia�y gr� i mog�y
sobie pozwoli� na przegrywanie
wi�kszych sum. Stara� si�
naturalnie zbli�a� do takich
ludzi. M�wi� wtedy z gniewem
jak ma�o ma si� sposobno�ci,
�eby pozwoli� sobie na bardziej
hazardow� gr�.
- Powinni�my sami za�o�y�
sobie prywatny klub -
powiedzia� raz do jednego z
pan�w, kt�ry nami�tnie grywa� w
karty.
PRojekt ten spotka� si� z
og�lnym uznaniem.
Pan von Winterfeld wspomnia�
p�niej mimochodem, �e zamierza
przeprowadzi� si� ze swoj�
c�rk� do Monte Carlo.
Napomkn��, i� wynajmie sobie
apartament w hotelu i �e b�dzie
zaprasza� zaufanych przyjaci�
na karty.
Wiadomo�� t� przyj�to z
entuzjazmem. Wszyscy uwa�ali
pana von Winterfelda za
ogromnie bogatego cz�owieka, a
poniewa� ostatnio wygra� sporo
pieni�dzy, wi�c m�g� z
�atwo�ci� podtrzymywa� te
pozory.
Z u�miechem zwr�ci� si� do
grona pa� i pan�w:
- Tylko jeden warunek, moi
pa�stwo! Moja c�rka nie powinna
si� dowiedzie�, �e gramy. Nie
znosi ona gry i zmartwi�aby si�
bardzo, �e jej ojciec gra w
karty. Ale w naszym wieku
trzeba sobie przecie� umila�
�ycie, potrzeba nam jakiej�
drobnej emocji.
Pan von Winterfeld uda� si�
natychmiast do hotelu, gdzie
wynaj�� pi�kny apartament. Nie
by�a to tania przyjemno��, on
jednak udawa�, �e pieni�dze nie
odgrywaj� u niego �adnej roli.
Wynaj�� apartament sk�adaj�cy
si� z dw�ch pokoi sypialnych,
ma�ego saloniku i wi�kszego
salonu.
Sypialnia Danki znajdowa�a
si� na ko�cu tej amfilady
pokoi, oddzielona od du�ego
salonu sypialni� ojca oraz
buduarem. Pan von Winterfeld
zauwa�y� niby od niechcenia, i�
zamierza od czasu do czasu
zaprasza� grono dobrych
przyjaci� na kolacj� i dlatego
wynajmuje du�y salon. By�
bardzo zadowolony, bo sypialnia
Danki by�a pokojem naro�nym, a
okna jej wychodzi�y na inn�
stron�.
Powr�ci� do San Remo.
Wieczorem oznajmi� swojej c�rce
w obecno�ci kilku os�b, �e
wynaj�� w Monte Carlo
apartament w hotelu.
Powiedzia�, �e si� tam wkr�tce
przeprowadzi, bo w San Remo
jest mu zbyt nudno.
Wszyscy dziwili si�. Ten pan
von Winterfeld musi by�
nadzwyczajnie bogatym
cz�owiekiem.
Gdy jednak pozosta� sam z
c�rk�, powiedzia� do niej:
- Wiesz przecie�, Danko, �e
moje interesy wymagaj� tego,
aby�my w Monte prowadzili �ycie
w wielkim stylu. Moich go�ci
b�d� przyjmowa� w du�ym
salonie. Za ka�dym razem gdy
dam ci znak, po�egnasz si� i
p�jdziesz do siebie. M�oda
panienka powinna si� wysypia�,
�eby dobrze i �wie�o wygl�da�.
Czy rozumiesz?
Danka wprawdzie nie
rozumia�a, lecz pos�usznie
spakowa�a swoje rzeczy.
Nazajutrz wraz z ojcem
wyjecha�a do Monte Carlo.
Danka by�a zachwycona
wspania�ym apartamentem w
hotelu.
- Och, tatusiu, to kr�lewski
apartament! - zawo�a�a. - Musi
by� bardzo drogi!
- Trudno, to by�o konieczne.
Na razie u�ywaj tych zbytk�w,
p�ki mo�esz. Kto wie, mo�e
p�niej b�dziemy �yli w o wiele
skromniejszych warunkach.
- Wiem, wiem, �e to tylko
okres przej�ciowy. Jak d�ugo
pozostaniemy tutaj?
- Nie mog� tego jeszcze
okre�li�, mo�e miesi�c albo
dwa. Zale�y to od moich
interes�w.
- Czy nie mog�abym ci jako�
pomaga�, tatusiu?
Omin�� j� wzrokiem i spojrza�
przez okno na morze.
- Owszem, Danko. Musisz by�
zawsze bardzo mi�a i uprzejma
dla moich go�ci. Przyjdzie ci
to z �atwo�ci�, bo masz wiele
wrodzonego wdzi�ku. W San Remo
�egnano ci� serdecznie i z
wielkim �alem.
- Ach, to by�o takie
�mieszne, tatusiu. Wszyscy
panowie prawili mi komplementy,
a przy tym dosta�am tyle
kwiat�w... Na Riwierze s�
cudowne kwiaty, tatusiu...
- A czy �aden z tych pan�w
nie podoba� ci si�, Danko?
Zdawa�o mi si�, �e niejeden
mia� wzgl�dem ciebie powa�ne
zamiary.
- �aden nie mo�e si� r�wna� z
tob�. Nie chc� ci� na razie
opuszcza�, tatusiu.
- A jednak masz ju�
dwadzie�cia lat i mog�aby�
wyj�� za m��. By�oby to dla
ciebie wielkim szcz�ciem. Ja,
niestety, nie mog� ci zapewni�
�wietnej przysz�o�ci.
- Drogi tatusiu, nie zale�y
mi na tym. Zadowol� si�
najskromniejszymi warunkami,
bylebym mog�a pozosta� z tob�.
Gdybym za� mia�a wyj�� za m��,
to tylko za cz�owieka, kt�rego
bym kocha�a. Wtedy by�oby mi
oboj�tne, czy jest bogaty czy
ubogi.
- Jeste� bardzo nierozs�dna,
kochanie. A co b�dzie, je�eli
ja kt�rego� dnia zamkn� oczy?
Nie pozostawi� ci wiele...
- W takim wypadku
postara�abym si� o jakie�
zaj�cie. Gdy ci si� w swoim
czasie tak �le powodzi�o,
zamierza�am zosta� nauczycielk�
j�zyk�w obcych u pani Boilieu.
P�niej przysz�a wiadomo��, �e
masz posad�, wi�c odst�pi�am od
tego zamiaru. Nie martw si�
jednak o mnie, zawsze dam sobie
rad�.
- Jeste� dzieln�, rozumn�
dziewczyn�. Nie przypuszczasz
jednak, jak trudno dzi� o
prac�.
- Wiem, pami�tam przecie�, �e
i tobie, tatusiu, by�o bardzo
trudno. Martwi�am si� zawsze o
ciebie. Je�eli jednak nast�pi�
dla nas obojga gorsze czasy, to
tak�e pogodz� si� z losem. Abym
tylko mog�a by� z tob�.
Wszystko inne znios� bez
szemrania.
- Postaram si� w ka�dym razie
stworzy� ci mo�liwie dobre
warunki bytu. By�oby jednak
wielkim szcz�ciem, gdyby�
wysz�a za m�� za bogatego
cz�owieka. Teraz jednak
przesta�my ju� m�wi� o tym.
Wypakuj twoje walizy, a po
herbacie p�jdziemy do kasyna.
Pragn� ci pokaza� sale gry.
- No tak, raz mog� sobie to
obejrze�, chocia� to dla mnie
okropne, gdy pomy�l�, �e w tym
pi�knym domu, w�r�d
najcudowniejszej natury, ludzie
ho�duj� tak wstr�tnej
nami�tno�ci.
- Wi�c os�dzasz gr� tak
surowo?
- Tak, ojcze, i pot�piam
na�ogowych graczy. Tatusiu, ty
chyba nie b�dziesz gra�?
W oczach jej pojawi� si�
wyraz przestrachu. Pan von
Winterfeld roze�mia� si� na
poz�r niefrasobliwie.
- Przecie� to bardzo mi�a
niewinna rozrywka, trzeba tylko
wiedzie�, jak daleko wolno si�
posun�� w grze.
- Czy grywasz niekiedy? -
spyta�a niemile zaskoczona.
- Rzadko, tak dla rozrywki.
B�d� spokojna, nie dam si�
opanowa� tej nami�tno�ci, nigdy
jeszcze nie straci�em spokoju
podczas gry.
- Ach, jak to dobrze!
I Danka zabra�a si� do
wypakowywania swoich walizek.
Ojciec i c�rka wypili herbat�
w ma�ym saloniku, po czym udali
si� do kasyna.
O tej porze by�o tu jeszcze
bardzo pusto, tote� pan von
Winterfeld m�g� oprowadzi�
c�rk� po wszystkich salach i
obja�ni� jej wszystko.
Zatrzymali si� przy stole z
ruletk�, aby przypatrze� si�
graj�cym. Pan von Winterfeld
mia� przy sobie kilka szton�w i
rzuci� je na jeden z numer�w.
- Je�eli wygram, to los mojej
c�rki zmieni si� na lepsze -
pomy�la�.
Wygra� i podwoi� stawk�.
Wygra� znowu, powt�rzy� to
kilkakrotnie. Wygrywa� za
ka�dym razem. Danka patrzy�a na
ojca jak zahipnotyzowana.
Doznawa�a wra�enia, �e powinna
go zabra� st�d. Nie�mia�o
po�o�y�a r�k� na jego ramieniu.
W�wczas przypomnia� sobie, �e
postanowi� nigdy nie gra� w
obecno�ci c�rki. Ze �miechem
zabra� wygran� - wynosi�a ona
przesz�o dwa tysi�ce frank�w.
Po chwili wyszli z kasyna.
- Widzisz, Danko, �e
przesta�em natychmiast gra�,
gdy tylko wzi�a� mnie za r�k�.
Mo�esz si� wi�c przekona�, �e
nie jestem niewolnikiem demona
gry.
- A co by si� sta�o, gdyby�
przegra�?
- Przegra�bym najwy�ej kilka
frank�w.
- M�g�by� przegra� t� kwot�,
kt�r� wygra�e�.
- O, nie! - odpar� stanowczo.
- Gdy mam z�� pass�, przestaj�
natychmiast gra�. To moja
zasada. Wygra�em tyle, �e b�d�
m�g� codziennie przegrywa� po
kilka frank�w dla przyjemno�Ci.
Gdy ten kapitalik wyczerpie
si�, nie postawi� ju� w kasynie
ani grosza. Dobrze, kochanie?
- Nie gniewaj si�, tatusiu!
Wiem, �e m�j strach jest
�mieszny. Czyta�am jednak tyle
powie�ci, w kt�rych dzia�y si�
okropne rzeczy, i to w�a�nie
tutaj, w Monte Carlo, a przy
tym ci wszyscy ludzie w kasynie
maj� takie nieszcz�liwe
twarze. Czy wiesz, �e wielu
ludzi odbiera sobie tutaj
�ycie? Stawiaj� ca�e swoje
pieni�dze na jedn� kart�, a gdy
przegrywaj�, pope�niaj�
samob�jstwo.
- Drogie dziecko, takie
rzeczy zdarzaj� si� zawsze, gdy
cz�owiek da si� ca�kowicie
opanowa� przez jak��
nami�tno��.
- Jakie to okropne, gdy
ludzie w�a�nie w�r�d tej
rajskiej przyrody, musz� si�
rozstawa� z �yciem, a to tylko
dlatego, �e nie potrafili
pohamowa� swojej nami�tno�ci do
gry.
- Nie zapominaj o tym, �e
ludzie, kt�rzy tu przyje�d�aj�,
�eby ratowa� si� wygran�, s�
ju� przewa�nie zrujnowani. Gdy
zawodzi ostatnia nadzieja,
odbieraj� sobie �ycie. Nie
m�wmy jednak o tym. Patrz, tam
id� ci pa�stwo, kt�rych
niedawno pozna�em. Mo�e uda mi
si� nam�wi� ich do pewnego
interesu. Przedstawi� ci�, b�d�
mi�a i uprzejma.
Danka spojrza�a na ma�e
towarzystwo, kt�re zmierza�o do
kasyna. Sk�ada�o si� ono z
czterech m�czyzn i dwu
starszych pa�. Jedna z nich
by�a Amerykank�. Dw�ch pan�w,
jej krewnych, tak�e by�o
Amerykanami. HOrst von
Winterfeld wiedzia�, �e s�
bardzo bogaci. R�wnie� i inni
pa�stwo, jaki� Francuz oraz
pewien niemiecki przemys�owiec
ze swoj� �on�.
- Czy pan ju� wraca z kasyna?
- zapyta� przemys�owiec,
pochodz�cy z Nadrenii.
- Tak, chcia�em mojej c�rce
pokaza� sale gry. Czy pa�stwo
pozwol�, �e przedstawi� im moj�
c�rk�?
Uczyni� to, a Danka powita�a
nowych znajomych z takim
wdzi�kiem, �e natychmiast
podbi�a serca wszystkich.
Winterfeld zwr�ci� si� do �ony
przemys�owca, pani radczyni
Keppen:
- By�bym pani bardzo
wdzi�czny, gdyby pani zechcia�a
wzi�� moj� c�rk� pod swoje
opieku�cze skrzyd�a.
- Z przyjemno�ci�, panie von
Winterfeld. Ch�tnie zaopiekuj�
si� tak �liczn�, czaruj�c�
panienk�.
Gaw�dzono chwil�; towarzystwo
�pieszy�o si� jednak do kasyna.
- Czy pan nie wejdzie z nami?
- spyta� jeden z Amerykan�w.
Pan von Winterfeld spojrza�
filuternie na c�rk� i odpar�,
wzruszaj�c ramionami:
- Moja c�rka nie lubi, kiedy
gram, a ja jestem pos�usznym
ojcem.
- Nie chc� ci przeszkadza�,
tatusiu - szepn�a Daniela,
kt�ra s�dzi�a, �e ojciec nie ma
ochoty rozstawa� si� ze swymi
znajomymi.
Pan Winterfeld mrugn��
znacz�co na swoich znajomych.
Wszyscy oni byli przy tym, gdy
wspomnia� o za�o�eniu
prywatnego klubu. U�miechn�li
si� wi�c porozumiewawczo, a
radczyni rzek�a do Danieli:
- Tak, niech pani tatusia
trzyma mocno w karbach, drogie
dziecko.
Daniela spojrza�a na ni�
zmieszana.
- By� mo�e, i� przesadzam
troch� w moim strachu, lecz
czuj� si� dziwnie przygn�biona
w salach gry.
- Ostatecznie zd��ymy jeszcze
p�niej p�j�� do kasyna -
odezwa� si� jeden z Amerykan�w
- tymczasem mo�emy jeszcze
dotrzyma� towarzystwa pannie
von Winterfeld.
Wszyscy zgodzili si� na to.
Ca�e towarzystwo uda�o si� na
promenad� za kasynem. Danka
sz�a mi�dzy jednym z Amerykan�w
a Francuzem. Po drodze spotkano
jeszcze kilku znajomych pan�w,
kt�rych jej przedstawiono.
Dziewczyna wzbudza�a powszechny
zachwyt. Danka rozmawia�a z
Francuzem w jego j�zyku
ojczystym, z Amerykaninem
m�wi�a po angielsku, a z pewnym
w�oskim hrabi� po w�osku.
Podczas gdy by�a poch�oni�ta
rozmow� z m�odzie�� - ojciec
jej oznajmi� swoim znajomym, �e
jego salon jest do ich
dyspozycji. Omawiano rozmaite
szczeg�y. Pan von Winterfeld
raz jeszcze prosi�, aby ukrywa�
przed jego c�rk�, �e b�dzie si�
u niego gra� w karty. Wszyscy
zgodzili si� na to. Rozumieli,
�e ojciec nie mo�e niczego
odm�wi� takiej prze�licznej,
czaruj�cej c�rce.
Horst von Winterfeld by� rad,
�e do ma�ego gronka nale�y
r�wnie� kilka starszych pa�.
Stwarza�o to godne t�o dla
Danki.
Towarzystwo powi�ksza�o si�,
przyby�o jeszcze kilku
znajomych. Byli to przewa�nie
ludzie starsi. Pan von
Winterfeld nie stara� si� o
znajomo�ci z lud�Mi m�odymi,
wiedzia�, �e nie mog� sobie
pozwoli� na du�e straty
pieni�ne. Nieliczni
m�odzie�cy, z kt�rymi obcowa�,
byli dziedzicami wielkich
fortun, dlatego dopu�ci� ich do
siebie. Jego samego wszyscy
uwa�ali za bogacza. Ka�dy
poczytywa� sobie za zaszczyt
poznanie pana von Winterfeld.
Danka nie�wiadomie pomaga�a
ojcu w jego zamiarach.
Oczarowa�a wszystkich swoim
wdzi�kiem i wio�nian� urod�.
M�ody w�oski hrabia zakocha�
si� w niej po uszy. Rozmawia�a
z nim po w�osku, a poniewa�
j�zyk ten zna�a gorzej, wi�c
prosi�a, by poprawia� jej
b��dy. Inni panowie zazdro�cili
hrabiemu wzgl�d�w Danki. Nie
domy�lali si�, �e dziewczynie
chodzi tylko o nabycie wprawy w
j�zyku w�oskim. Danka jednak i
dla innych by�a bardzo
uprzejma, zdawa�o si� jej
bowiem, �e w ten spos�b pomaga
swemu ojcu. Przypuszcza�a, �e
ojciec pracuje w jakiej�
mi�dzynarodowej firmie i
dlatego obcuje tak wiele z
cudzoziemcami. Rzecz oczywista,
�e by�a przekonana, i� ojciec
pracuje uczciwie. Nie przysz�o
jej do g�owy, �e pan von
Winterfeld wprowadzi� swoj�
c�rk� do grona znajomych, aby
ich przekona�, �e jest
cz�owiekiem wytwornym i
bogatym, kt�remu zale�y jedynie
na przyjemno�ci c�rki.
Danka by�a rozumn� i
inteligentn� dziewczyn�, lecz
bardzo niedo�wiadczon�. Mia�a
do ojca bezgraniczne zaufanie,
uwa�a�a go za cz�owieka
nieskazitelnego, nic w jego
zachowaniu nie wzbudzi�o w niej
najmniejszego podejrzenia.
Tote� nie przeczuwaj�c
niczego, pomaga�a mu w
usidlaniu jego ofiar.
Gdy si� �egnano przed
hotelem, aby uda� si� na obiad,
pan von Winterfeld zaprosi�
swoich znajomych na nast�pny
wiecz�r. Zd��y� ich ju�
zawiadomi�, �e po kolacji, gdy
Danka p�jdzie spa�, wszyscy
zasi�d� do gry.
`tb
* * *
`tp
W domu Fryderyka Nordena
odby�a si� �wietna uroczysto��.
Pani Herta wyst�powa�a jako
pani domu i wygl�da�a wspaniale
w czarnej koronkowej sukni i
kosztownych klejnotach.
Fryderyk Norden pok�ada�
wielkie nadzieje w dzisiejszym
przyj�ciu. S�dzi�, �e mo�e jego
syn zdecyduje si� mimo wszystko
na zwi�zek z Lizzi Bernd.
Obserwuj�c jednak Lizzi, zacz��
si� zastanawia�, czy jego syn
b�dzie z ni� szcz�liwy. M�oda
panna mia�a na sobie eleganck�,
ogromnie wyci�t� sukni�
wieczorow�, co jeszcze bardziej
podkre�la�o kanciaste linie jej
ch�opi�cej figury. W�osy by�y
kr�tko przystrzy�one, a usta
mocno uszminkowane. Frydryka
Nordena ogarn�y jakie�
skrupu�y. Patrz�c na czarne,
l�ni�ce w�osy Lizzi,
przypomnia� sobie mimo woli, co
mu kiedy� powiedzia� Ronald:
- Brunetki nie poci�ga�y mnie
nigdy. Moja �ona musi by�
z�otow�osa, musi by�
stuprocentow� blondynk�.
Ronald prowadzi� do sto�u
Lizzi Bernd. Ciotka Herta
zauwa�y�a przy tym, �e Lizzi
jest z tego bardzo
niezadowolona. Podczas gdy
Ronald podawa� jej rami�,
zamieni�a pe�ne �alu spojrzenie
z pewnym m�odym cz�owiekiem,
synem dyrektora banku. Po
kolacji podzieli�a si� z
Ronaldem swoim spostrze�eniem.
- Wiesz, Ronaldzie, mam dla
ciebie mi�� nowin�. Mam
wra�enie, �e i Lizzi nie ma
wcale ochoty wyj�� za ciebie.
- Doprawdy? Na jakiej
podstawie dosz�a� do tego
wniosku, kochana ciociu?
- Siedzia�am niedaleko i
mog�am j� doskonale obserwowa�.
Kokietowa�a na �mier� i �ycie
m�odego Dernburga. Nie by�a
bynajmniej zachwycona, �e to ty
prowadzisz j� do sto�u.
Zauwa�y�am, �e ucieszy�a si�
bardzo, gdy si� przekona�a, �e
Dernburg siedzi naprzeciwko
niej.
- Wspaniale, ciociu! Powinna�
by�a zosta� detektywem.
Ronald spostrzeg� w jakim�
k�ciku rodzin� Bernd�w. Stary
pan Bernd rozmawia� z jego
ojcem. Obok sta�a r�wnie�
Lizzi. M�ody cz�owiek zbli�y�
si� do niej, by poprosi� j� do
ta�ca i us�ysza� w�a�nie koniec
rozmowy:
- Tylko nie praw mi mora��w
ojcze, bo nie znosz� tego! -
m�wi�a Lizzi.
Ronald pochyli� si� przed ni�
w uk�onie. Lizzi odrzuci�a
niedopa�ek papierosa i rzek�a:
- Zjawia si� pan w sam� por�,
panie Ronaldzie! M�j tatu� jest
w z�ym humorze, wtedy wol� si�
trzyma� z daleka od niego. Do
widzenia, moi pa�stwo, id�
ta�czy�!
Podczas ta�ca Ronald zapyta�:
- Czy ojciec strofowa� pani�?
- Ach, nic wa�nego! Chcia�
si� tylko popisa�, �e ma
pos�uszn� c�rk�, i to mu si�
nie uda�o. Dlatego by� z�y.
- Przed kim ojciec pani
zamierza� si� popisywa�
pos�usze�stwem c�rki?
- Naturalnie, �e przed
pa�skim ojcem i przed panem.
Czy� pan nie wie, co zamierzaj�
uczyni� z nami?
- Spodziewam si�, �e pani mi
to powie - odpar� Ronald z
u�miechem.
- Ma si� rozumie�. Przerwijmy
ten g�upi taniec, usi�d�my
lepiej gdzie� w k�cie. Te modne
ta�ce maj� to do siebie, �e
cz�owiek przyzwyczaja si� do
jednego partnera lub partnerki
i nie potrafi ta�czy� z kim�
innym.
- Czy to ma znaczy�, �e �le
ta�cz�?
- Nie, lecz ja mam mojego
tancerza i tylko z nim lubi�
ta�czy�. Jeste�my doskonale
zgrani. Chod�my do przyleg�ego
pokoju, tam nam nikt nie
przeszkodzi.
Spojrza� na ni�, na wp�
ubawiony, na wp� zak�opotany.
Lizzi doda�a po chwili:
- Niech si� pan nie obawia.
Nie mam zamiaru powierza� panu
s�odkich tajemnic, chc� tylko
powa�nie porozmawia� z panem.
Weszli oboje do ma�ego
pustego saloniku.
- Mam nadziej�, �e nas tutaj
zostawi� w spokoju. Wi�c pan
naprawd� nie wie, co ma by� z
nami?
- Nie wiem, o co pani chodzi
- powiedzia� Ronald, udaj�c, �e
nic nie rozumie.
- Ach, tak? No, ja ju� dawno
poj�am, co si� �wi�ci. Niech
pan sobie wyobrazi, �e nasi
ojcowie chc� nas skojarzy�.
Ronald roze�mia� si� mimo
woli.
- Zapewne ma pani na my�li,
�e pragn�, aby�my si� pobrali
ze wzgl�du na korzy�ci, mog�ce
wynikn�� z fuzji obu firm?
- A w�a�nie! Przyzna pan, �e
min�y te czasy, gdy si�
my�l�cych ludzi wprz�ga�o pod
przymusem w jarzmo ma��e�skie.
- Wyra�a si� pani niezmiernie
obrazowo. Zdaje mi si�, �e pani
nie ma zamiaru wej�� w jarzmo
ma��e�skie ze mn�.
- S�usznie!
- A co pani ma w�a�ciwie
przeciwko mnie?
- W�a�ciwie nic! Ale pan jest
m�czyzn�, posiadaj�cym
staro�wieckie zapatrywania,
wymaga�by pan od �ony, �eby
by�a "niedzisiejszych zasad" i
temu podobne g�upstwa. A poza
tym nie jeste�my ze sob� zgrani
w ta�cu.
- Ten ostatni pow�d jest
najwa�niejszy!
- Niech pan si� nie �mieje,
nie dam si� tym zap�dzi� w kozi
r�g! A zreszt�, dokona�am ju�
wyboru, sprawa fuzji jest
zupe�nie beznadziejna!
- Miejmy nadziej�, �e nasi
ojcowie pogodz� si� z losem -
odpar� spokojnie.
- A pan?
- M�wi�c otwarcie, wiedzia�em
co� nieco� o tych zamiarach.
Wola�em jednak, �eby pani, jako
kobieta, wypowiedzia�a si�
pierwsza. B�d� zupe�nie szczery
- ja tak�e, panno Lizzi, jestem
przeciwnikiem fuzji.
- No, chwa�a Bogu, �e si�
zgadzamy pod tym wzgl�dem.
Jestem z tego bardzo
zadowolona.
- Przepraszam pani� za
otwarto��, ale ja tak�e. Zdaje
si�, �e nie byliby�my dobranym
stad�em. Ten pan, z kt�rym pani
si� tak dobrze "sta�czy�a" jest
o wiele odpowiedniejszy dla
pani.
- Czy� pan wie, kto b�dzie
moim przysz�ym?
- Nie jestem taki �lepy, jak
pani przypuszcza. Prosz� si�
odwr�ci�: stoi w�a�nie na progu
i czeka niecierpliwie na
nast�pny taniec.
Lizzi odwr�ci�a si� i ujrza�a
na progu Janka Dernburga.
- Znakomicie! Niech�e pan
teraz odp�aci si� pi�knym za
nadobne i zdradzi mi, kt�ra z
pa� stoi na przeszkodzie do
ma��e�stwa ze mn�.
Ronald za�mia� si�.
- Na