1068

Szczegóły
Tytuł 1068
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1068 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1068 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1068 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jadwiga Courths_Mahler C�rka szulera Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Polskiego Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 `pa T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Akapit", Katowice 1991 r. Pisa� R. Du� Korekty dokona�y D. Jagie��o i K. Markiewicz `st Ronald Norden przechadza� si� powoli po salonie klubu; od czasu do czasu zatrzymywa� go jaki� znajomy, z kt�rym zamienia� kilka s��w, nikt jednak nie potrafi� d�u�ej przyku� jego uwagi. By� dzi� w takim nastroju, �e wszystko go nudzi�o i postanowi� powr�ci� do domu. Min�� wszystkie salony, a� wreszcie zatrzyma� si� przed drzwiami gabinetu, w kt�rym grano w karty. Wszed� po chwili wahania do du�ego pokoju, gdzie woko�o wielkiego okr�g�ego sto�u siedzia�o kilkunastu m�czyzn poch�oni�tych gr�. Ronald przystan�� i zacz�� obserwowa� twarze graj�cych. Wydawali si� ogromnie podnieceni, zapewne chodzi�o w tej chwili o jak�� znaczn� sum�. Na wszystkich tych bladych twarzach malowa� si� nerwowy niepok�j lub te� chciwo��. Tylko jeden gracz mia� twarz, jakby wyciosan� z kamienia. Ten cz�owiek w�a�nie zdo�a� przyku� uwag� Ronalda, kt�ry zapomnia� w tej chwili o znudzeniu. By� to m�czyzna, mog�cy liczy� lat pi��dziesi�t. Twarz mia� blad�, lecz ogromnie skupion� i spokojn�. Jego wysmuk�a, elastyczna posta� w znakomicie skrojonym smokingu sprawia�a wra�enie niezwykle wytworne. Pi�kne, du�e oczy przesuwa�y si� kolejno z kart le��cych na stole, na karty, kt�re trzyma� w r�kach. W�osy mia� g�ste, na skroniach tylko przypr�szone siwizn�. Zaci�ni�te usta zdradza�y stanowczo�� i siln� wol�. Ronald Norden nie spuszcza� wzroku z pana Horsta von Winterfeld, tak bowiem nazywa� si� nieznajomy. Ta energiczna, pe�na wyrazu twarz poch�on�a ca�� uwag� m�odego cz�owieka. Usiad� w jakim� k�cie i przygl�da� si� graj�cym, kt�rzy nie spostrzegli go wcale. Ca�e ich zainteresowanie skupi�o si� na grze, chodzi�o teraz bowiem o bardzo wielkie sumy. Ronald zna� z widzenia tego nieznajomego, spotyka� go nieraz w klubie i na rozmaitych przyj�ciach towarzyskich, lecz nie mia� nigdy sposobno�ci pozna� go osobi�cie. By� zreszt� o wiele m�odszy od niego, liczy� bowiem dopiero trzydzie�ci trzy lata. Siedzia� spokojnie w swoim k�cie, obserwuj�c tego cz�owieka, kt�ry wzbudzi� w nim nagle tak �yw� uwag�, gdy wtem spostrzeg�, �e jaki� cz�owiek, stoj�cy za panem von Winterfeld, pochyli� si� gwa�townie, pochwyci� jego r�k� i zawo�a� dono�nie: - Ten pan oszukuje! Gra znaczonymi kartami! - Powsta� nieopisany zgie�k i zamieszanie. Ronald Norden r�wnie� zerwa� si� ze swego miejsca i podbieg� do sto�u. W ten spos�b sta� si� �wiadkiem tego przykrego zaj�cia. Wszyscy m�wili jednocze�nie, wszyscy byli niezmiernie wzburzeni, jeden tylko pan von Winterfeld nie odezwa� si� ani s�owem. Zblad� tylko jeszcze bardziej, a oczy jego przypomina�y oczy szczutego zwierz�cia, osaczonego przez sfor� ps�w, w ten spos�b bowiem zachowywali si� poszkodowani, kt�rzy ��dali natychmiastowego zwrotu pieni�dzy. Winterfeld musia� opr�ni� kieszenie, zabrano mu tak�e sum� le��c� przed nim na stole. Ronald Norden, mimo wszystko, nie m�g� si� oprze� uczuciu lito�ci. W oczach pana von Winterfeld by�o co� takiego, co wzbudzi�o jego wsp�czucie. Dalszy przebieg tej sprawy rozegra� si� bardzo szybko. Postanowiono nie wzywa� policji, �eby unikn�� rozg�osu. Nikt nie chcia� si� zapl�ta� w afer� tego rodzaju. Winterfeld wprawdzie grywa� ju� od d�u�szego czasu w tym klubie i mia� zawsze nies�ychane szcz�cie, nie chciano jednak prowadzi� �ledztwa, ani te� oddawa� go w r�ce policji. Postanowiono jedynie wykluczy� go z klubu i zamkn�� mu dost�p do towarzystwa. Winterfeld w milczeniu przyj�� ten wyrok. Spu�ci� tylko wzrok ku ziemi, a jego drgaj�ca twarz zdradza�a wielkie wzburzenie. Nie powiedzia� ani s�owa, sk�oni� si� i powoli wyszed� z gabinetu. Ronald doznawa� uczucia, jakby by� �wiadkiem przeczytania skaza�cowi wyroku �mierci. Wiedzia�, �e nigdy, nigdy nie zapomni tego cz�owieka. Po jego wyj�ciu w pokoju zapanowa�a �miertelna cisza. Dopiero po chwili jeden z m�czyzn rzuci� pytanie: - KTo w�a�ciwie wprowadzi� do klubu tego Winterfelda? �w spostrzegawczy, kt�ry pochwyci� poprzednio szulera za r�k� w chwili, gdy ten zamierza� podsun�� znaczon� kart�, wsta� teraz i odpowiedzia�: - Ja sam! By� on moim przyjacielem z m�odzie�czych lat! Nie uwierzy�bym nigdy, �e jest szulerem, gdybym tego nie zobaczy� na w�asne oczy. Obserwowa�em go w ci�gu ca�ego wieczoru, mia�em bowiem ju� raz wra�enie, �e zamierza podsun�� znaczon� kart�. Chcia�em jednak przekona� si� o tym na pewno. Poniewa� ja go wprowadzi�em, wi�c czu�em si� w obowi�zku zdemaskowa� jego niecne manipulacje. Inaczej by�bym si� niejako sta� wsp�winnym w tej sprawie. Musz� przyzna�, �e ten fakt wstrz�sn�� mn� do g��bi, zw�aszcza, i� wiem, �e okropne warunki popchn�y go do tego kroku. - Zdaje si�, �e Winterfeld by� kiedy� bogatym cz�owiekiem? - spyta� jego s�siad przy stole. Pan von Wolzow przesun�� r�k� po czole. - Ojciec jego pozostawi� mu do�� zad�u�on� posiad�o�� ziemsk�. Musia� od pocz�tku walczy� z ogromnymi trudno�ciami. Poza tym pope�ni� jeszcze szale�stwo, a mianowicie o�eni� si� z baron�wn� von Letzerode, panienk� bez grosza. By�a wprawdzie niepospolicie pi�kna, a przy tym dobra i szlachetna, lecz dzi�ki temu ma��e�stwu warunki Winterfelda pogorszy�y si� jeszcze. Ub�stwia� swoj� �on�, spe�nia� jej ka�de �yczenie i ukrywa� przed ni� swoje ci�kie po�o�enie. Gdy wreszcie spostrzeg�a p�niej rzeczywisty stan rzeczy, zapad�a na zdrowiu. W ko�cu nast�pi�o najgorsze: wybuch�a wojna, a Winterfelda wys�ano na front. Odni�s� lekkie rany, a to zada�o ostatni cios m�odej kobiecie, kt�ra uwielbia�a m�a. Gdy powr�ci� do domu na leczenie, umar�a nagle, na jego r�kach. Wkr�tce wojna sko�czy�a si�, lecz maj�tek Winterfelda by� zupe�nie zdewastowany, reszty za� dokona�a inflacja. Winterfeld musia� si� pozby� maj�tku, umie�ci� gdzie� swoje jedyne dziecko, a sam zacz�� si� ogl�da� za jakim� zarobkiem. Wielu z nas przechodzi�o to samo. Winterfeld znik� mi z oczu, od wielu lat nie s�ysza�em o nim. Nagle, przed kilkoma miesi�cami spotka�em go na ulicy. Ucieszy�em si�, bo wygl�da� bardzo dobrze, i zapyta�em, jak mu si� powodzi. Odpowiedzia�, �e nie najgorzej, gdy� ma niez�e dochody, jako ajent ubezpiecze�. Zacz�li�my rozmawia� i wspomnia�em mu, �e id� w�a�nie do klubu. Poprosi� mnie, �ebym go wprowadzi�, gdy� pragnie wreszcie znale�� si� w�r�d ludzi swojej sfery. Wiedzia�em, �e jest obecnie tylko skromnym ajentem ubezpieczeniowym. Wi�c zna�em go zawsze jako cz�owieka honorowego, wi�c nie zawaha�em si� ani chwili. A teraz? B�g raczy wiedzie�, co przeszed�, zanim zdecydowa� si� na to... Trudno, nie mog� si� oprze� uczuciu �alu... to straszne wra�enie, gdy si� widzi przyjaciela m�odo�ci, staczaj�cego si� na dno... OKropno��! Wszyscy s�uchali w milczeniu. Smutne te dzieje poruszy�y do g��bi Ronalda Nordena. Nikt nie mia� ochoty zasi��� ponownie do gry. Jeden z obecnych zwr�ci� si� do pana von Wolzow: - S�dz�, �e wszyscy damy s�owo honoru, i� zachowamy dzisiejsze zaj�cie w najg��bszej tajemnicy. Nie b�dziemy chyba rzuca� kamieniami w cz�owieka, kt�ry zosta� powalony przez los... Wszyscy dali s�owo honoru, mi�dzy nimi r�wnie� i Ronald Norden, syn znanego przemys�owca, jednego z najbogatszych ludzi w Berlinie. M�ody cz�owiek po raz pierwszy w �yciu stan�� wobec cudzego nieszcz�cia. Nie m�g� on zawo�a�: "Ukrzy�ujcie go"! cho� nie pojmowa� post�powania tego rodzaju, gdy� obce mu by�y troski materialne. Cieszy� si� w duchu, �e wszyscy postanowili zachowa� w tajemnicy to zaj�cie. Kto wie, mo�e ten napi�tnowany cz�owiek b�dzie m�g� kiedy� w przysz�o�ci rozpocz�� nowe, uczciwe �ycie. By�by mu ch�tnie dopom�g�, nie wiedzia� jednak, w jaki spos�b ma to uczyni�. Powracaj�c wolnym krokiem do domu, my�la�, �e panu von Winterfeld nie pozostaje w�a�ciwie nic innego, opr�cz samob�jstwa. Podczas nast�pnych dni przegl�da� pilnie wszystkie pisma, szukaj�c jakiej� wzmianki o tym, lecz nie znalaz� jej. W jakie� cztery tygodnie po tym wypadku Ronald Norden siedzia� w gabinecie ze swoim ojcem. OJciec ju� od dawna pragn��, �eby syn si� o�eni�, a teraz zacz�� z nim m�wi� o swoich projektach. Chcia�, �eby Ronald o�eni� si� z c�rk� jego starego przyjaciela, r�wnie� bogatego przemys�owca. Marzy� bowiem o fuzji obydwu firm. Niejednokrotnie m�wi� z synem na ten temat, Ronald jednak zbywa� go �miechem: - Nie mam zamiaru traci� swojej swobody, a Lizzi Bernd bynajmniej nie jest moim typem. Przyznaj�, �e to �adna dziewczyna, lecz brunetki nie poci�ga�y mnie nigdy. LUbi� tylko kobiety jasnow�ose. Moja �ona musi by� stuprocentow� blondynk�. Tym razem ojciec powr�ci� znowu do swoich projekt�w. - S�dz�, �e namy�li�e� si�, Ronaldzie. Rozumiesz chyba sam, jak wiele korzy�ci przynios�oby nam twoje ma��e�stwo z Lizzi Bernd. Zaraz po �lubie mo�na by przeprowadzi� fuzj� obu przedsi�biorstw. Czy to ci� wcale nie n�ci? - Nie, ojcze. Nie chc� za cen� tej korzy�ci sprzeda� mojej niezale�no�ci. - Ale� taka fuzja - to pot�ga. - Zawdzi�cza�bym j� jednak w po�owie mojej �onie. - Czy� Lizzi Bernd budzi w tobie taki wstr�t? - Wcale! LUbi� j� nawet bardzo. Ale o�eni� si� z ni�? O nie! Lizzi Bernd jest przystojna, mi�a i zabawna, lecz nie wchodzi dla mnie w rachub� jako �ona. Nie lubi� tego ch�opi�cego typu. - Przecie� Lizzi to bardzo rozs�dna dziewczyna... - Dla mnie nawet zbyt rozs�dna. - A jednak prosz� ci�, zastan�w si�. Pomy�l o fuzji... - Nie, kochany ojcze, nie dam si� "sfuzjonowa�" z tak� kobiet� jak Lizzi Bernd. Mam wra�enie, �e i jej nie zale�y na fuzji ze mn�. I po tej rozmowie Ronald powr�ci� do swojej pracy. `tb * * * `tp Horst von Winterfeld po wyj�ciu z klubu b��ka� si� d�ugo, bez celu po ulicach. - Zszed�em na psy - my�la� - straci�em jeszcze to ostatnie, co posiada�em: m�j honor! Za�mia� si� szyderczo. Czy� honor traci si� dopiero wtedy, gdy zostaje si� przy�apanym przy pope�nianiu niehonorowego czynu? Czy te�, gdy si� od dawna, w ukryciu, post�puje niezgodnie z honorem? On straci� go przecie� ju� kilka miesi�cy temu, gdy po raz pierwszy zacz�� gra� znaczonymi kartami. B�g �wiadkiem - uczyni� to, bo popchn�a go do tego n�dza; nie wiedzia� sk�d ma wzi�� pieni�dze na zap�acenie czesnego za pensj�, w kt�rej wychowywa�a si� jego c�rka. Jaka� z�a gwiazda zawiod�a go do Berlina i sprowadzi�a na jego drog� pana von Wolzow! A teraz? By� na zawsze zha�bionym! Czy powinien �y� z tym pi�tnem? Nie, powinien odebra� sobie �ycie, aby cho� w ten spos�b naprawi� swoje b��dy. Szybko powr�ci� do domu z postanowieniem pope�nienia samob�jstwa. Gdy stan�� przed biurkiem w swoim pokoju w pensjonacie, gdy zamierza� wyj�� z szuflady rewolwer, aby po�o�y� kres swemu zmarnowanemu �yciu - wzrok jego pad� nagle na fotografi� dziewczynki, mog�cej liczy� oko�o lat pi�Tnastu. By�a to jego c�rka. Uj�� dr��cymi r�kami fotografi� i osun�� si� na krzes�o. Os�upia�ym wzrokiem wpatrywa� si� w dziecinn� twarzyczk�, o wielkich, jasnych powa�nych oczach. - Danka! M�j Bo�e! Danka! C� si� z ni� stanie? Podobizna Danieli von Winterfeld nie odpowiada�a, spogl�da�a tylko jakby b�agalnie na ojca. Zdawa�o si�, �e m�wi: - Nie czy� tego, m�j ojcze, nie zostawiaj mnie samej na �wiecie! Przecie� ju� tyle czasu by�am samotna... Zadr�a�. Nie, nie m�g� opu�ci� tego dziecka! Musia� �y� dalej, musia� nadal stara� si� dla niej o �rodki do �ycia w spos�b uczciwy lub nieuczciwy - mniejsza o to! Nie mia� prawa odbiera� sobie �ycia, p�ki ma dziecko, o kt�re trzeba si� zatroszczy�. Zatopi� wzrok w niewinnej twarzy swojej c�rki. Jak�e jest podobna do swej matki! W jakim�e wieku jest teraz Daniela? Dziewi�tna�cie lat? Nie, ma ju� dwadzie�cia lat, on za� nie widzia� jej ju� od pi�ciu lat. Z pocz�tku powodzi�o mu si� bardzo �le, wtedy nie m�g� pojecha� do niej do Montreux. P�niej, gdy jego warunki poprawi�y si�, wstydzi� si� spojrze� w niewinne oczy swej c�rki. Teraz ogarn�a go za ni� szalona t�sknota. Czu�, �e powinien wyjecha� z Berlina. Chwa�a Bogu, zdo�a� sobie od�o�y� spor� sumk� - w banku mia� dziesi�� tysi�cy marek, a w domu r�wnie� kilka tysi�cy. Ca�e szcz�cie, �e nie mia� tych pieni�dzy w klubie, bo na pewno odebrano by mu ca�� got�wk�. A w�a�nie dzi� sz�o mu tak dobrze - m�g� podwoi� sw�j maj�tek. Gdyby to si� uda�o, by�by si� zabra� do jakiej� uczciwej pracy. To bowiem, co posiada�, tak�e nie by�o zdobyte uczciw� drog�. Trudno, da sobie rad�! Pierwszego musi zap�aci� za Dank� w szkole, a tak�e wyr�wna� sw�j rachunek w pensjonacie. Chwa�a Bogu, �e ma jeszcze dosy� ubra� i nie b�dzie sobie musia� niczego sprawia�. A wi�c jutro ju� pojedzie do Montreux, do Danki. Przede wszystkim musi j� zobaczy�. Co b�dzie dalej? Sam nie wiedzia� tego. Czu� jedynie, �e b�dzie musia� dalej kroczy� raz obran�, pochy�� drog�. Z westchnieniem odstawi� fotografi� na biurko i wsta�, �eby spakowa� swoje walizy. Zadzwoni� na s�u��cego i zawiadomi�, �e jutro wyje�d�a. Nast�pnie zacz�� studiowa� rozk�ad jazdy. O dziewi�tej odchodzi� jego poci�g. Musia� jeszcze zawiadomi� telegraficznie Dank� o swoim przybyciu. W ostatnim li�cie pisa�a, �e jest zbyt doros�a, aby nadal przebywa� na pensji. Sko�czy�a ca�y kurs i z nud�w zacz�a si� uczy� hiszpa�skiego i w�oskiego, gdy� francuskim i angielskim w�ada�a ju� doskonale. My�l o c�rce pokrzepi�a go troch� na duchu. Z zapa�em pakowa� walizki. I nagle zadr�a� na my�l: co by te� powiedzia�a jego c�rka, gdyby przeczuwa�a w jaki spos�b zarabia jej ojciec. Ostatnio pos�a� jej wi�cej pieni�dzy ni� zazwyczaj prosz�c, by kupi�a sobie kilka �adnych sukienek. Cieszy� si�, �e nie ma potrzeby liczy� si� z groszem. A Danka odpisa�a mu wtedy: "Dzi�kuj� Ci, kochany Tatusiu! Ucieszy�am si� bardzo z tych pieni�dzy, g��wnie dlatego, i� domy�lam si�, �e twoje po�o�enie poprawi�o si�...". Gdyby przeczuwa�a sk�d pochodz� te pieni�dze!!! Zacz�� si� teraz zastanawia� nad najbli�sz� przysz�o�ci�. Najpierw pojedzie do Montreux, po Dank�. A co dalej? Mo�e zabierze c�rk� ze sob�, gdy znowu wyruszy "po szcz�cie". Rzecz oczywista, �e nie powinna si� domy�la�, jakie "interesy" prowadzi jej ojciec. Poza tym wypadnie mu taniej, gdy b�dzie mieszka� z ni� razem. Musi si� jako� postara�, �eby nawi�za� stosunki z lud�Mi nale��cymi do najlepszych sfer. Cho�by ze wzgl�du na Dank�... A poza tym tak�e i dlatego, �e musia� pozna� ludzi bogatych, kt�rzy nie b�d� si� zbyt przejmowa�, gdy przegraj� kilka tysi�czk�w... A w towarzystwie c�rki uda mu si� wszystko o wiele lepiej... B�dzie udawa� zacnego ojca, kt�ry tylko tak, od czasu do czasu, pozwala sobie na ma��, niewinn� gierk�... Nagle zarumieni� si�. Okropno��, jak nisko upad�! Chcia� ze swojej c�rki uczyni� przyn�t� dla frajer�w, kt�rych zamierza� zwabi� w swoje sid�a. Z g�uchym j�kiem opad� na krzes�o i ukry� twarz w d�oniach. P�niej zacz�� sobie wmawia�, �e mo�e w ten spos�b Danka zrobi karier�. KTo wie, mo�e wyjdzie za m�� za jakiego� bogatego m�odzie�ca, kt�ry zapewni jej beztroskie �ycie. Ach, jakby to by�o cudownie, gdyby Danka zosta�a zabezpieczona na ca�e �ycie! Trzeba tylko by� ostro�nym, nie da� si� przy�apa� tak, jak dzi�... Ach, gdyby Danka wysz�a dobrze za m��! Ciekawe, jak si� te� rozwin�a w ci�gu tych pi�ciu lat? Wzi�� znowu do r�ki jej fotografi� i zacz�� si� jej badawczo przygl�da�. Tak, stanowczo by�a podobna do swojej czaruj�cej matki. Tamta budzi�a zachwyt w�r�d wszystkich, kt�rzy j� znali, lecz kocha�a tylko jego jednego. Jak to dobrze, �e nie do�y�a ha�by m�a! Danka przypomina�a matk�, nie mia�a tylko jej br�zowych, aksamitnych oczu. OGromne, szare oczy odziedziczy�a po nim. Lecz szare oczy i z�ote w�osy - to tak�e bardzo oryginalny kontrast. Tak, musi j� koniecznie zobaczy�, st�skni� si� za ni� ogromnie. Nada� przez telefon depesz� do Montreux, po czym sko�czy� pakowa� kufry. Nast�pnie po�o�y� si� i wkr�tce zasn��. Nazajutrz rano wyjecha� z Berlina. `tb * * * `tp Daniela von Winterfeld obudzi�a si� tego ranka pe�na smutnych my�li, jak zazwyczaj. Dziewczyna t�skni�a za ojcem. By� to przecie� jedyny cz�owiek, kt�rego mia�a na �wiecie. Nie mia�a �adnych krewnych ze strony ojca ani matki. Tak si� jej przynajmniej zdawa�o. Zapomnia�a zupe�nie, i� matka wspomnia�a jej kiedy� o swojej starszej siostrze. Siostra ta wbrew woli rodziny po�lubi�a drobnego urz�dnika ze sfer mieszcza�skich i wyjecha�a z nim z kraju. Poniewa� rodzina wyrzek�a si� jej, wi�c nie dawa�a o sobie znaku �ycia. Sabina von Winterfeld ogromnie kocha�a t� starsz� siostr�, Urszul� i nieraz my�la�a o niej. Zagin�� o niej jednak wszelki s�uch. Daniela czu�a si� na pensji nieswojo. Jej r�wie�nice od dawna wyjecha�y. Nie mia�a tu nikogo. Martwi�a si� tak�e o ojca, wiedzia�a bowiem, �e mu si� �le powodzi. Ju� od wielu lat nie mia�a domu. Raz nawet ukradkiem da�a og�oszenie do pism, poszukuj�c posady, lecz nie otrzyma�a ani jednej oferty. Zamierza�a w�a�nie zaproponowa� prze�o�onej zak�adu, pani Boilieu, �e pragnie zosta� u niej nauczycielk� j�zyk�w obcych. Zanim jednak zdo�a�a si� do niej zwr�ci�, nadszed� list od ojca. Pisa� on, �e powodzi mu si� znacznie lepiej, �e przesy�a jej pieni�dze na czesne za kilka miesi�cy z g�ry oraz pewn� sumk� na garderob�. Uda�a si� po zakupy z pani� Boilieu, kt�ra s�u�y�a jej swoj� rad� i do�wiadczeniem. Stara prze�o�ona powtarza�a jej przy tym nieraz, �e jest bardzo pi�kn� dziewczyn�. Daniela cieszy�a si� z tych pochwa�, my�la�a bowiem, �e ojciec b�dzie j� wi�cej kocha�, gdy zobaczy, �e jest �adna. W�a�nie ubra�a si� i mia�a zamiar zej�� na �niadanie, gdy przyniesiono jej depesz� od ojca. Dziewczyna nie posiada�a si� z rado�ci. - Tatusiu, najdro�szy tatusiu! Wi�c nareszcie przyje�d�asz, nareszcie ci� zobacz�! - szepta�a rado�nie. Dzie� oczekiwania wydawa� si� jej niesko�czenie d�ugi. Nazajutrz wsta�a wcze�nie i ubra�a si� bardzo starannie. Ch�tnie posz�aby na dworzec, lecz ojciec wyra�nie prosi� w depeszy, aby czeka�a na niego w internacie. Sta�a wi�c tylko przy oknie i patrzy�a, czy ojciec nie nadchodzi. Wreszcie ujrza�a z daleka jego wysok� posta�. Nie mog�a si� doczeka� chwili, gdy zawo�aj� j� do rozm�wnicy, tote� szybko zbieg�a po schodach na spotkanie ojca. Gdy ujrza�a go, pad�a mu z �kaniem w obj�cia: - Tatusiu! Kochany m�j tatusiu! - zawo�a�a uszcz�liwiona. - Danko! Moja s�odka Danko! Wi�c mam ci� znowu? Ojciec niemal ze strachem spogl�da� na pi�kn� twarzyczk� dziewczyny. Nie dowierza� niemal w�asnym oczom! Bo�e, jak pi�knie rozwin�a si� w ci�gu tych kilku lat jego c�rka. By�a zupe�nie podobna do matki, posiada�a jej urod� i wdzi�k. Tylko oczy mia�a jego. Ale za to jak pi�knie, jak promiennie l�ni�y te wielkie szare gwiazdy, jak czaruj�c� mia�a twarzyczk�! - Danko! Przesta�a� ju� by� moj� male�k� Dank�! Sta�a� si� pi�kn�, doros�� pann�! - Ach, jak�e chcia�abym ci si� podoba�, tatusiu! - Danko, mog� by� dumny z ciebie! Wypi�knia�a� nadzwyczajnie! Ach, gdyby� wiedzia�a, co si� ze mn� dzieje, gdy patrz� na ciebie. Mam wra�enie, �e zmartwychwsta�a twoja urocza, niezapomniana matka. Danka by�a uszcz�liwiona, �e podoba si� ojcu i �e jest podobna do swej matki. Wiedzia�a, jak bardzo kochali si� jej rodzice. Patrz�c na wytworn�, imponuj�c� posta� ojca, zapyta�a nie�mia�o: - A teraz powiedz mi, tatusiu, czy znowu czeka nas d�uga roz��ka, czy te� b�d� mog�a nareszcie pozosta� z tob�? - To zale�y wy��cznie od ciebie, kochanie. - Och, tatusiu, w takim razie nie rozstaniemy si� ju� nigdy. Usiedli obok siebie na kanapie. - Pos�uchaj, Danko! Na razie nie mog� stworzy� ci domu, gdy� moje interesy nie pozwalaj� na sta�e miejsce zamieszkania. Musz� wci�� podr�owa�. Musz� przebywa� b�d� w wielkich miastach, b�d� te� w eleganckich miejscowo�ciach kuracyjnych. Niekiedy musieliby�my mieszka� w wielkich hotelach, niekiedy w skromnych pensjonatach. Mam przedstawicielstwo pewnej firmy, a m�j interes wymaga, �ebym si� obraca� w najwytworniejszych ko�ach towarzyskich. Chodzi tak�e o to, �eby si� nikt nie domy�li�, jak� prac� wykonuj� i dlatego musz� odgrywa� rol� wielkiego pana. Musia�aby� wi�c wyst�powa� jako grande dame, cho� jeste� ubog� dziewczyn�. Czy rozumiesz mnie, Danko? Czy zgodzi�aby� si� na takie �ycie? - Nie bardzo rozumiem, tatusiu, lecz zgodz� si� na wszystko. Nie znios� d�u�ej roz��ki. Ca�y �wiat wydaje mi si� smutny i pusty bez ciebie. - Dobrze, najdro�sze dziecko, wobec tego wezm� ci� ze sob�. �eby� tylko nigdy nie po�a�owa�a twego postanowienia... - Ach, tatusiu, taki dzie� nie nast�pi! A dok�d teraz pojedziemy? - Na razie czekam jeszcze na pewn� wiadomo�� od mojej firmy. Tymczasem p�jdziemy do hotelu "Continental", gdzie zjemy razem obiad. Musz� tak�e pom�wi� jeszcze z pani� Boilieu i naradzi� si� z ni� w sprawie twoich toalet. - Och, ostatnio przys�a�e� mi tyle pieni�dzy, �e zaopatrzy�am si� suto w garderob�. Zosta�o mi jednak osiemset marek, mog� wi�c kupi� sobie jeszcze dwie eleganckie suknie wieczorowe. Pan von Winterfeld by� z tego bardzo rad. Poszed� p�niej na g�r� do pokoju c�rki i przekona� si�, �e naprawd� posiada du�o �adnych sukienek. Potem poprosi� prze�o�on�, aby pozwoli�a wyj�� jego c�rce i oznajmi�, �e zamierza zabra� Daniel� ze sob�. Pani Boilieu zgodzi�a si� na wszystko i wyrazi�a sw�j �al z powodu rozstania z pupilk�: - Wielka szkoda, �e c�rka pa�ska opuszcza nasz� pensj�. Wszyscy pokochali�my pann� Daniel�! `tb * * * `tp Horst von Winterfeld zacz�� si� zastanawia�, dok�d ma skierowa� swoje kroki. Doszed� do wniosku, �e najlepiej b�dzie pojecha� do jakiej� eleganckiej miejscowo�ci kuracyjnej, gdzie mo�na b�dzie znowu gra� i wygra�. Musia� jednak zdwoi� ostro�no��, �eby nie zwr�ci� uwagi Danki. Nie powinna nigdy dowiedzie� si�, �e jej ojciec jest szulerem. Dok�d wi�c pojecha�? Zamy�lony, spogl�da� na bia�e wierzcho�ki g�r. Wsz�dzie teraz kwit� sport zimowy. Mo�e by pojecha� do jednej z takich miejscowo�ci? Nie, nie! Sportowcy s� zm�czeni po ca�odziennych wysi�kach, k�ad� si� wcze�nie spa�. Nie dadz� si� nak�oni� do gry. Lepiej ju� wyruszy� do jakiego� wielkiego miasta... Wkr�tce jednak zaczyna si� sezon na Riwierze. Pan von Winterfeld o�ywi� si�. Tak, Riwiera! Tam czeka na� szcz�cie! Pojedzie z Dank� od razu na Riwier�. Najpierw pozostanie z ni� kilka tygodni w San Remo, sk�d b�dzie doje�d�a� do Nicei i zbada swoje mo�liwo�ci. A podczas pe�ni sezonu przeniesie si� mo�e do Monte Carlo... KTo wie, mo�e Danka znajdzie sposobno�� do zrobienia dobrej partii? A przy tym w Monte Carlo ludzie grywaj� du�o i grubo. Nie w kasynie, rzecz oczywista, lecz w prywatnych klubach. Trzeba wykorzysta� takie szanse. Nale�y tylko prowadzi� �ycie w wielkim stylu, �eby ludziom zamydli� oczy. Danka powinna si� bardzo elegancko ubiera�. Toalety posiada, a bi�uterii nie potrzebuje, jest przecie� m�od� panienk�. Kupi jej modne, sztuczne per�y, a ludzie pomy�l� na pewno, �e jej prawdziwe per�y spoczywaj� w sejfie. Danka na pewno wywrze wielkie wra�enie, jest pi�kna, wytworna i rasowa. Tak, pojedzie z ni� na Riwier�! Jak ka�dy gracz, tak i on by� przes�dny. Rzuci� na st� srebrn� monet�. Je�eli na wierzchu b�dzie data, to znaczy, �e szcz�cie b�dzie mu sprzyja� na Riwierze. Je�eli nie - w�wczas nie pojedzie tam. Moneta upad�a z dat� do g�ry. Z westchnieniem schowa� j� do kieszeni. Czeka go wi�c szcz�cie - jego oraz Dank�. Szcz�cie Danki wydawa�o mu si� najwa�niejsze! Wkr�tce nadesz�a Danka. Wygl�da�a czaruj�co. Zapyta�a przede wszystkim, czy ojciec otrzyma� oczekiwan� wiadomo��. - Tak, kochanie. Mog� ci ju� powiedzie�, dok�d najpierw pojedziemy. - Wsz�dzie b�dzie mi dobrze z tob�, drogi ojcze. - A wi�c, kochana Danko, pojedziemy na Riwier�! - Ach, tyle szcz�cia na raz! Tam podobno jest przepi�knie, tatusiu! - Przekonasz si� sama. Najpierw pojedziemy na kilka tygodni do San Remo, a p�niej do Monte Carlo. W San Remo urz�dzimy si� bardzo skromnie, w Monte Carlo jednak b�dziemy prowadzili �ycie na szerok� stop�. - Czy to b�dzie bardzo du�o kosztowa�o? - Wszelkie koszty ponosi moja firma. - Czy masz sta�� posad�, tatusiu? - To zale�y od moich obrot�w. Im wi�ksze obroty zrobi�, tym wi�ksze mam szanse na otrzymanie sta�ej posady. Z San Remo b�d� musia� niekiedy wyje�d�a� do Nicei i do Monte, �eby nawi�za� stosunki. Gdy wreszcie zorientuj� si� w sytuacji, przeniesiemy si� do Monte. Danka pyta�a ojca o r�ne szczeg�y, on za� dawa� jej odpowiedzi w spos�b, jaki mu najbardziej odpowiada�. Dziewczyna by�a m�oda i niedo�wiadczona, wierzy�a mu bez zastrze�e�. Nie mia�a poj�cia, na jakich podstawach ojciec chce zbudowa� ich wsp�lny byt. Po chwili przeszed� z ni� na inny temat. Chcia� si� przekona�, czego c�rka nauczy�a si� na pensji. Zachwyci�a go swoj� inteligencj� i wykszta�ceniem. By� w og�le ni� oczarowany. Tak, gdy poka�e si� w jej towarzystwie, nikt nie przejrzy jego prawdziwych zamiar�w. Wieczorem odprowadzi� Dank� do pensjonatu. Powiedzia�, �e nazajutrz wybierze si� z ni� na zakupy. Danka cieszy�a si�, �e ojciec interesuje si� tak bardzo jej sukniami. Nie domy�la�a si�, jak bardzo zale�y mu na tym, �eby wywiera�a dobre wra�enie. `tb * * * `tp Ronald Norden nie m�g� zapomnie� owego zaj�cia w klubie. Zastyg�a w b�lu twarz Horsta von Winterfeld nie wychodzi�a mu z pami�ci. By� tak przygn�biony, �e przesta� bywa� w �wiecie i ca�kowicie po�wi�ci� si� pracy. W tych dniach jednak ojciec jego postanowi� wyprawi� wielkie przyj�cie w swoim domu. Pewnego dnia starszy pan Norden zwr�ci� si� do syna: - M�g�by� i�� do cioci Herty i poprosi� j�, �eby zaj�a si� troch� naszymi go��mi. Pani Limbach, nasza zarz�dzaj�ca, b�dzie bardzo zaj�ta tego wieczoru... - Ch�tnie, ojcze! Nie by�em ju� dawno u cioci Herty, a kocham j� bardzo. Jest przecie� jedyn� siostr� mojej zmar�ej matki. Jutro p�jd� do niej. Ciotka bardzo ucieszy�a si� z przybycia siostrze�ca i obieca�a, �e b�dzie czyni�a honory domu na przyj�ciu u Norden�w. Po kolacji, zwr�ci�a si� do Ronalda: - Zauwa�y�am, �e ci co� dolega. Powiedz mi, co ci jest, kochany ch�opcze? - Droga ciociu - odpar� Ronald - czy wiesz co jest w tobie najmilsze? - No? - �e nigdy nie starasz si� mnie swata�, ani te� namawia� do ma��e�stwa. - A kt� ci� do tego namawia? - M�j ojciec. Nie mam ostatnio ani chwili spokoju. - Oho! To na pewno jaka� wielka sprawa! - Tak, dla ojca. Chce, �ebym si� o�eni� z Lizzi Bernd. Pragnie fuzji obydwu przedsi�biorstw. - Z Lizzi Bernd? Nie, m�j ch�opcze, nie jest to dla ciebie odpowiednia �ona. MNie wydaje si� zbyt nowoczesna. Rozumiem, �e ojcu zale�y na po��czeniu obu firm, wa�niejsze jednak jest twoje szcz�cie. - Tak, ciociu. Ja nawet lubi� dosy� pann� Lizzi, tylko nie m�g�bym si� z ni� o�eni�. - M�j kochany, a czy nie wiesz, jak si� na to zapatruje sama Lizzi? Czy ona pragnie wyj�� za ciebie? - Nie, nie wiem tego. - Nale�a�oby zbada� t� spraw�. Mo�e i ona interesuje si� kim� innym. W�wczas m�g�by� z ni� rzeczowo i rozs�dnie pogada� na ten temat. - Masz racj� ciociu. Na naszym balu zaczn� bacznie obserwowa� Lizzi. A mo�e naprawd� pom�wi� z ni� o tej sprawie? Co mnie jednak najbardziej odstrasza - to matka Lizzi. - Nie dziwi� ci si�, Ronaldzie. By�aby to okropna te�ciowa. Nie wyobra�am sobie tej p�ochej, rozflirtowanej kobiety, jako babci twoich dzieci. - Brrr! Dzi�kuj�! Gaw�dzili jeszcze przez chwil� o innych sprawach, po czym Ronald po�egna� ciotk�. `tb * * * `tp Horst von Winterfeld pojecha� ze swoj� c�rk� do San Remo, a Danka by�a wszystkim oczarowana. Zamieszkali w zacisznym, lecz eleganckim pensjonacie, gdzie wkr�tce nawi�zali rozmaite znajomo�ci. Danka sta�a si� o�rodkiem ma�ego, ekskluzywnego k�ka. Ojciec podziwia�, jak pr�dko przystosowa�a si� do nowych warunk�w i z jak� pewno�ci� obraca�a si� w zupe�nie obcym �rodowisku. M�odzi m�czy�ni byli ni� zachwyceni i starali si� o jej wzgl�dy. HOrst von Winterfeld je�dzi� raz na tydzie� do Monte Carlo albo do Nicei. Niekiedy towarzyszyli mu panowie, kt�rych pozna� w pensjonacie. Oni z kolei przedstawiali mu swoich znajomych. Wytworny, czaruj�cy pan cieszy� si� og�ln� sympati�. W Nicei i w Monte Carlo spr�bowa� kilka razy szcz�cia. Gra� uczciwie, lecz niespodziewanie fortuna u�miechn�a si� do niego. Wygra� w Nicei przesz�o dziesi�� tysi�cy frank�w, a w Monte trzydzie�ci tysi�cy. Nie oszukiwa� podczas gry, gdy� ani w kasynie, ani te� w prywatnym klubie w Nicei nie mia� do tego sposobno�ci. Natomiast mia� okazj� pozna� wiele os�b, kt�re stale uprawia�y gr� i mog�y sobie pozwoli� na przegrywanie wi�kszych sum. Stara� si� naturalnie zbli�a� do takich ludzi. M�wi� wtedy z gniewem jak ma�o ma si� sposobno�ci, �eby pozwoli� sobie na bardziej hazardow� gr�. - Powinni�my sami za�o�y� sobie prywatny klub - powiedzia� raz do jednego z pan�w, kt�ry nami�tnie grywa� w karty. PRojekt ten spotka� si� z og�lnym uznaniem. Pan von Winterfeld wspomnia� p�niej mimochodem, �e zamierza przeprowadzi� si� ze swoj� c�rk� do Monte Carlo. Napomkn��, i� wynajmie sobie apartament w hotelu i �e b�dzie zaprasza� zaufanych przyjaci� na karty. Wiadomo�� t� przyj�to z entuzjazmem. Wszyscy uwa�ali pana von Winterfelda za ogromnie bogatego cz�owieka, a poniewa� ostatnio wygra� sporo pieni�dzy, wi�c m�g� z �atwo�ci� podtrzymywa� te pozory. Z u�miechem zwr�ci� si� do grona pa� i pan�w: - Tylko jeden warunek, moi pa�stwo! Moja c�rka nie powinna si� dowiedzie�, �e gramy. Nie znosi ona gry i zmartwi�aby si� bardzo, �e jej ojciec gra w karty. Ale w naszym wieku trzeba sobie przecie� umila� �ycie, potrzeba nam jakiej� drobnej emocji. Pan von Winterfeld uda� si� natychmiast do hotelu, gdzie wynaj�� pi�kny apartament. Nie by�a to tania przyjemno��, on jednak udawa�, �e pieni�dze nie odgrywaj� u niego �adnej roli. Wynaj�� apartament sk�adaj�cy si� z dw�ch pokoi sypialnych, ma�ego saloniku i wi�kszego salonu. Sypialnia Danki znajdowa�a si� na ko�cu tej amfilady pokoi, oddzielona od du�ego salonu sypialni� ojca oraz buduarem. Pan von Winterfeld zauwa�y� niby od niechcenia, i� zamierza od czasu do czasu zaprasza� grono dobrych przyjaci� na kolacj� i dlatego wynajmuje du�y salon. By� bardzo zadowolony, bo sypialnia Danki by�a pokojem naro�nym, a okna jej wychodzi�y na inn� stron�. Powr�ci� do San Remo. Wieczorem oznajmi� swojej c�rce w obecno�ci kilku os�b, �e wynaj�� w Monte Carlo apartament w hotelu. Powiedzia�, �e si� tam wkr�tce przeprowadzi, bo w San Remo jest mu zbyt nudno. Wszyscy dziwili si�. Ten pan von Winterfeld musi by� nadzwyczajnie bogatym cz�owiekiem. Gdy jednak pozosta� sam z c�rk�, powiedzia� do niej: - Wiesz przecie�, Danko, �e moje interesy wymagaj� tego, aby�my w Monte prowadzili �ycie w wielkim stylu. Moich go�ci b�d� przyjmowa� w du�ym salonie. Za ka�dym razem gdy dam ci znak, po�egnasz si� i p�jdziesz do siebie. M�oda panienka powinna si� wysypia�, �eby dobrze i �wie�o wygl�da�. Czy rozumiesz? Danka wprawdzie nie rozumia�a, lecz pos�usznie spakowa�a swoje rzeczy. Nazajutrz wraz z ojcem wyjecha�a do Monte Carlo. Danka by�a zachwycona wspania�ym apartamentem w hotelu. - Och, tatusiu, to kr�lewski apartament! - zawo�a�a. - Musi by� bardzo drogi! - Trudno, to by�o konieczne. Na razie u�ywaj tych zbytk�w, p�ki mo�esz. Kto wie, mo�e p�niej b�dziemy �yli w o wiele skromniejszych warunkach. - Wiem, wiem, �e to tylko okres przej�ciowy. Jak d�ugo pozostaniemy tutaj? - Nie mog� tego jeszcze okre�li�, mo�e miesi�c albo dwa. Zale�y to od moich interes�w. - Czy nie mog�abym ci jako� pomaga�, tatusiu? Omin�� j� wzrokiem i spojrza� przez okno na morze. - Owszem, Danko. Musisz by� zawsze bardzo mi�a i uprzejma dla moich go�ci. Przyjdzie ci to z �atwo�ci�, bo masz wiele wrodzonego wdzi�ku. W San Remo �egnano ci� serdecznie i z wielkim �alem. - Ach, to by�o takie �mieszne, tatusiu. Wszyscy panowie prawili mi komplementy, a przy tym dosta�am tyle kwiat�w... Na Riwierze s� cudowne kwiaty, tatusiu... - A czy �aden z tych pan�w nie podoba� ci si�, Danko? Zdawa�o mi si�, �e niejeden mia� wzgl�dem ciebie powa�ne zamiary. - �aden nie mo�e si� r�wna� z tob�. Nie chc� ci� na razie opuszcza�, tatusiu. - A jednak masz ju� dwadzie�cia lat i mog�aby� wyj�� za m��. By�oby to dla ciebie wielkim szcz�ciem. Ja, niestety, nie mog� ci zapewni� �wietnej przysz�o�ci. - Drogi tatusiu, nie zale�y mi na tym. Zadowol� si� najskromniejszymi warunkami, bylebym mog�a pozosta� z tob�. Gdybym za� mia�a wyj�� za m��, to tylko za cz�owieka, kt�rego bym kocha�a. Wtedy by�oby mi oboj�tne, czy jest bogaty czy ubogi. - Jeste� bardzo nierozs�dna, kochanie. A co b�dzie, je�eli ja kt�rego� dnia zamkn� oczy? Nie pozostawi� ci wiele... - W takim wypadku postara�abym si� o jakie� zaj�cie. Gdy ci si� w swoim czasie tak �le powodzi�o, zamierza�am zosta� nauczycielk� j�zyk�w obcych u pani Boilieu. P�niej przysz�a wiadomo��, �e masz posad�, wi�c odst�pi�am od tego zamiaru. Nie martw si� jednak o mnie, zawsze dam sobie rad�. - Jeste� dzieln�, rozumn� dziewczyn�. Nie przypuszczasz jednak, jak trudno dzi� o prac�. - Wiem, pami�tam przecie�, �e i tobie, tatusiu, by�o bardzo trudno. Martwi�am si� zawsze o ciebie. Je�eli jednak nast�pi� dla nas obojga gorsze czasy, to tak�e pogodz� si� z losem. Abym tylko mog�a by� z tob�. Wszystko inne znios� bez szemrania. - Postaram si� w ka�dym razie stworzy� ci mo�liwie dobre warunki bytu. By�oby jednak wielkim szcz�ciem, gdyby� wysz�a za m�� za bogatego cz�owieka. Teraz jednak przesta�my ju� m�wi� o tym. Wypakuj twoje walizy, a po herbacie p�jdziemy do kasyna. Pragn� ci pokaza� sale gry. - No tak, raz mog� sobie to obejrze�, chocia� to dla mnie okropne, gdy pomy�l�, �e w tym pi�knym domu, w�r�d najcudowniejszej natury, ludzie ho�duj� tak wstr�tnej nami�tno�ci. - Wi�c os�dzasz gr� tak surowo? - Tak, ojcze, i pot�piam na�ogowych graczy. Tatusiu, ty chyba nie b�dziesz gra�? W oczach jej pojawi� si� wyraz przestrachu. Pan von Winterfeld roze�mia� si� na poz�r niefrasobliwie. - Przecie� to bardzo mi�a niewinna rozrywka, trzeba tylko wiedzie�, jak daleko wolno si� posun�� w grze. - Czy grywasz niekiedy? - spyta�a niemile zaskoczona. - Rzadko, tak dla rozrywki. B�d� spokojna, nie dam si� opanowa� tej nami�tno�ci, nigdy jeszcze nie straci�em spokoju podczas gry. - Ach, jak to dobrze! I Danka zabra�a si� do wypakowywania swoich walizek. Ojciec i c�rka wypili herbat� w ma�ym saloniku, po czym udali si� do kasyna. O tej porze by�o tu jeszcze bardzo pusto, tote� pan von Winterfeld m�g� oprowadzi� c�rk� po wszystkich salach i obja�ni� jej wszystko. Zatrzymali si� przy stole z ruletk�, aby przypatrze� si� graj�cym. Pan von Winterfeld mia� przy sobie kilka szton�w i rzuci� je na jeden z numer�w. - Je�eli wygram, to los mojej c�rki zmieni si� na lepsze - pomy�la�. Wygra� i podwoi� stawk�. Wygra� znowu, powt�rzy� to kilkakrotnie. Wygrywa� za ka�dym razem. Danka patrzy�a na ojca jak zahipnotyzowana. Doznawa�a wra�enia, �e powinna go zabra� st�d. Nie�mia�o po�o�y�a r�k� na jego ramieniu. W�wczas przypomnia� sobie, �e postanowi� nigdy nie gra� w obecno�ci c�rki. Ze �miechem zabra� wygran� - wynosi�a ona przesz�o dwa tysi�ce frank�w. Po chwili wyszli z kasyna. - Widzisz, Danko, �e przesta�em natychmiast gra�, gdy tylko wzi�a� mnie za r�k�. Mo�esz si� wi�c przekona�, �e nie jestem niewolnikiem demona gry. - A co by si� sta�o, gdyby� przegra�? - Przegra�bym najwy�ej kilka frank�w. - M�g�by� przegra� t� kwot�, kt�r� wygra�e�. - O, nie! - odpar� stanowczo. - Gdy mam z�� pass�, przestaj� natychmiast gra�. To moja zasada. Wygra�em tyle, �e b�d� m�g� codziennie przegrywa� po kilka frank�w dla przyjemno�Ci. Gdy ten kapitalik wyczerpie si�, nie postawi� ju� w kasynie ani grosza. Dobrze, kochanie? - Nie gniewaj si�, tatusiu! Wiem, �e m�j strach jest �mieszny. Czyta�am jednak tyle powie�ci, w kt�rych dzia�y si� okropne rzeczy, i to w�a�nie tutaj, w Monte Carlo, a przy tym ci wszyscy ludzie w kasynie maj� takie nieszcz�liwe twarze. Czy wiesz, �e wielu ludzi odbiera sobie tutaj �ycie? Stawiaj� ca�e swoje pieni�dze na jedn� kart�, a gdy przegrywaj�, pope�niaj� samob�jstwo. - Drogie dziecko, takie rzeczy zdarzaj� si� zawsze, gdy cz�owiek da si� ca�kowicie opanowa� przez jak�� nami�tno��. - Jakie to okropne, gdy ludzie w�a�nie w�r�d tej rajskiej przyrody, musz� si� rozstawa� z �yciem, a to tylko dlatego, �e nie potrafili pohamowa� swojej nami�tno�ci do gry. - Nie zapominaj o tym, �e ludzie, kt�rzy tu przyje�d�aj�, �eby ratowa� si� wygran�, s� ju� przewa�nie zrujnowani. Gdy zawodzi ostatnia nadzieja, odbieraj� sobie �ycie. Nie m�wmy jednak o tym. Patrz, tam id� ci pa�stwo, kt�rych niedawno pozna�em. Mo�e uda mi si� nam�wi� ich do pewnego interesu. Przedstawi� ci�, b�d� mi�a i uprzejma. Danka spojrza�a na ma�e towarzystwo, kt�re zmierza�o do kasyna. Sk�ada�o si� ono z czterech m�czyzn i dwu starszych pa�. Jedna z nich by�a Amerykank�. Dw�ch pan�w, jej krewnych, tak�e by�o Amerykanami. HOrst von Winterfeld wiedzia�, �e s� bardzo bogaci. R�wnie� i inni pa�stwo, jaki� Francuz oraz pewien niemiecki przemys�owiec ze swoj� �on�. - Czy pan ju� wraca z kasyna? - zapyta� przemys�owiec, pochodz�cy z Nadrenii. - Tak, chcia�em mojej c�rce pokaza� sale gry. Czy pa�stwo pozwol�, �e przedstawi� im moj� c�rk�? Uczyni� to, a Danka powita�a nowych znajomych z takim wdzi�kiem, �e natychmiast podbi�a serca wszystkich. Winterfeld zwr�ci� si� do �ony przemys�owca, pani radczyni Keppen: - By�bym pani bardzo wdzi�czny, gdyby pani zechcia�a wzi�� moj� c�rk� pod swoje opieku�cze skrzyd�a. - Z przyjemno�ci�, panie von Winterfeld. Ch�tnie zaopiekuj� si� tak �liczn�, czaruj�c� panienk�. Gaw�dzono chwil�; towarzystwo �pieszy�o si� jednak do kasyna. - Czy pan nie wejdzie z nami? - spyta� jeden z Amerykan�w. Pan von Winterfeld spojrza� filuternie na c�rk� i odpar�, wzruszaj�c ramionami: - Moja c�rka nie lubi, kiedy gram, a ja jestem pos�usznym ojcem. - Nie chc� ci przeszkadza�, tatusiu - szepn�a Daniela, kt�ra s�dzi�a, �e ojciec nie ma ochoty rozstawa� si� ze swymi znajomymi. Pan Winterfeld mrugn�� znacz�co na swoich znajomych. Wszyscy oni byli przy tym, gdy wspomnia� o za�o�eniu prywatnego klubu. U�miechn�li si� wi�c porozumiewawczo, a radczyni rzek�a do Danieli: - Tak, niech pani tatusia trzyma mocno w karbach, drogie dziecko. Daniela spojrza�a na ni� zmieszana. - By� mo�e, i� przesadzam troch� w moim strachu, lecz czuj� si� dziwnie przygn�biona w salach gry. - Ostatecznie zd��ymy jeszcze p�niej p�j�� do kasyna - odezwa� si� jeden z Amerykan�w - tymczasem mo�emy jeszcze dotrzyma� towarzystwa pannie von Winterfeld. Wszyscy zgodzili si� na to. Ca�e towarzystwo uda�o si� na promenad� za kasynem. Danka sz�a mi�dzy jednym z Amerykan�w a Francuzem. Po drodze spotkano jeszcze kilku znajomych pan�w, kt�rych jej przedstawiono. Dziewczyna wzbudza�a powszechny zachwyt. Danka rozmawia�a z Francuzem w jego j�zyku ojczystym, z Amerykaninem m�wi�a po angielsku, a z pewnym w�oskim hrabi� po w�osku. Podczas gdy by�a poch�oni�ta rozmow� z m�odzie�� - ojciec jej oznajmi� swoim znajomym, �e jego salon jest do ich dyspozycji. Omawiano rozmaite szczeg�y. Pan von Winterfeld raz jeszcze prosi�, aby ukrywa� przed jego c�rk�, �e b�dzie si� u niego gra� w karty. Wszyscy zgodzili si� na to. Rozumieli, �e ojciec nie mo�e niczego odm�wi� takiej prze�licznej, czaruj�cej c�rce. Horst von Winterfeld by� rad, �e do ma�ego gronka nale�y r�wnie� kilka starszych pa�. Stwarza�o to godne t�o dla Danki. Towarzystwo powi�ksza�o si�, przyby�o jeszcze kilku znajomych. Byli to przewa�nie ludzie starsi. Pan von Winterfeld nie stara� si� o znajomo�ci z lud�Mi m�odymi, wiedzia�, �e nie mog� sobie pozwoli� na du�e straty pieni�ne. Nieliczni m�odzie�cy, z kt�rymi obcowa�, byli dziedzicami wielkich fortun, dlatego dopu�ci� ich do siebie. Jego samego wszyscy uwa�ali za bogacza. Ka�dy poczytywa� sobie za zaszczyt poznanie pana von Winterfeld. Danka nie�wiadomie pomaga�a ojcu w jego zamiarach. Oczarowa�a wszystkich swoim wdzi�kiem i wio�nian� urod�. M�ody w�oski hrabia zakocha� si� w niej po uszy. Rozmawia�a z nim po w�osku, a poniewa� j�zyk ten zna�a gorzej, wi�c prosi�a, by poprawia� jej b��dy. Inni panowie zazdro�cili hrabiemu wzgl�d�w Danki. Nie domy�lali si�, �e dziewczynie chodzi tylko o nabycie wprawy w j�zyku w�oskim. Danka jednak i dla innych by�a bardzo uprzejma, zdawa�o si� jej bowiem, �e w ten spos�b pomaga swemu ojcu. Przypuszcza�a, �e ojciec pracuje w jakiej� mi�dzynarodowej firmie i dlatego obcuje tak wiele z cudzoziemcami. Rzecz oczywista, �e by�a przekonana, i� ojciec pracuje uczciwie. Nie przysz�o jej do g�owy, �e pan von Winterfeld wprowadzi� swoj� c�rk� do grona znajomych, aby ich przekona�, �e jest cz�owiekiem wytwornym i bogatym, kt�remu zale�y jedynie na przyjemno�ci c�rki. Danka by�a rozumn� i inteligentn� dziewczyn�, lecz bardzo niedo�wiadczon�. Mia�a do ojca bezgraniczne zaufanie, uwa�a�a go za cz�owieka nieskazitelnego, nic w jego zachowaniu nie wzbudzi�o w niej najmniejszego podejrzenia. Tote� nie przeczuwaj�c niczego, pomaga�a mu w usidlaniu jego ofiar. Gdy si� �egnano przed hotelem, aby uda� si� na obiad, pan von Winterfeld zaprosi� swoich znajomych na nast�pny wiecz�r. Zd��y� ich ju� zawiadomi�, �e po kolacji, gdy Danka p�jdzie spa�, wszyscy zasi�d� do gry. `tb * * * `tp W domu Fryderyka Nordena odby�a si� �wietna uroczysto��. Pani Herta wyst�powa�a jako pani domu i wygl�da�a wspaniale w czarnej koronkowej sukni i kosztownych klejnotach. Fryderyk Norden pok�ada� wielkie nadzieje w dzisiejszym przyj�ciu. S�dzi�, �e mo�e jego syn zdecyduje si� mimo wszystko na zwi�zek z Lizzi Bernd. Obserwuj�c jednak Lizzi, zacz�� si� zastanawia�, czy jego syn b�dzie z ni� szcz�liwy. M�oda panna mia�a na sobie eleganck�, ogromnie wyci�t� sukni� wieczorow�, co jeszcze bardziej podkre�la�o kanciaste linie jej ch�opi�cej figury. W�osy by�y kr�tko przystrzy�one, a usta mocno uszminkowane. Frydryka Nordena ogarn�y jakie� skrupu�y. Patrz�c na czarne, l�ni�ce w�osy Lizzi, przypomnia� sobie mimo woli, co mu kiedy� powiedzia� Ronald: - Brunetki nie poci�ga�y mnie nigdy. Moja �ona musi by� z�otow�osa, musi by� stuprocentow� blondynk�. Ronald prowadzi� do sto�u Lizzi Bernd. Ciotka Herta zauwa�y�a przy tym, �e Lizzi jest z tego bardzo niezadowolona. Podczas gdy Ronald podawa� jej rami�, zamieni�a pe�ne �alu spojrzenie z pewnym m�odym cz�owiekiem, synem dyrektora banku. Po kolacji podzieli�a si� z Ronaldem swoim spostrze�eniem. - Wiesz, Ronaldzie, mam dla ciebie mi�� nowin�. Mam wra�enie, �e i Lizzi nie ma wcale ochoty wyj�� za ciebie. - Doprawdy? Na jakiej podstawie dosz�a� do tego wniosku, kochana ciociu? - Siedzia�am niedaleko i mog�am j� doskonale obserwowa�. Kokietowa�a na �mier� i �ycie m�odego Dernburga. Nie by�a bynajmniej zachwycona, �e to ty prowadzisz j� do sto�u. Zauwa�y�am, �e ucieszy�a si� bardzo, gdy si� przekona�a, �e Dernburg siedzi naprzeciwko niej. - Wspaniale, ciociu! Powinna� by�a zosta� detektywem. Ronald spostrzeg� w jakim� k�ciku rodzin� Bernd�w. Stary pan Bernd rozmawia� z jego ojcem. Obok sta�a r�wnie� Lizzi. M�ody cz�owiek zbli�y� si� do niej, by poprosi� j� do ta�ca i us�ysza� w�a�nie koniec rozmowy: - Tylko nie praw mi mora��w ojcze, bo nie znosz� tego! - m�wi�a Lizzi. Ronald pochyli� si� przed ni� w uk�onie. Lizzi odrzuci�a niedopa�ek papierosa i rzek�a: - Zjawia si� pan w sam� por�, panie Ronaldzie! M�j tatu� jest w z�ym humorze, wtedy wol� si� trzyma� z daleka od niego. Do widzenia, moi pa�stwo, id� ta�czy�! Podczas ta�ca Ronald zapyta�: - Czy ojciec strofowa� pani�? - Ach, nic wa�nego! Chcia� si� tylko popisa�, �e ma pos�uszn� c�rk�, i to mu si� nie uda�o. Dlatego by� z�y. - Przed kim ojciec pani zamierza� si� popisywa� pos�usze�stwem c�rki? - Naturalnie, �e przed pa�skim ojcem i przed panem. Czy� pan nie wie, co zamierzaj� uczyni� z nami? - Spodziewam si�, �e pani mi to powie - odpar� Ronald z u�miechem. - Ma si� rozumie�. Przerwijmy ten g�upi taniec, usi�d�my lepiej gdzie� w k�cie. Te modne ta�ce maj� to do siebie, �e cz�owiek przyzwyczaja si� do jednego partnera lub partnerki i nie potrafi ta�czy� z kim� innym. - Czy to ma znaczy�, �e �le ta�cz�? - Nie, lecz ja mam mojego tancerza i tylko z nim lubi� ta�czy�. Jeste�my doskonale zgrani. Chod�my do przyleg�ego pokoju, tam nam nikt nie przeszkodzi. Spojrza� na ni�, na wp� ubawiony, na wp� zak�opotany. Lizzi doda�a po chwili: - Niech si� pan nie obawia. Nie mam zamiaru powierza� panu s�odkich tajemnic, chc� tylko powa�nie porozmawia� z panem. Weszli oboje do ma�ego pustego saloniku. - Mam nadziej�, �e nas tutaj zostawi� w spokoju. Wi�c pan naprawd� nie wie, co ma by� z nami? - Nie wiem, o co pani chodzi - powiedzia� Ronald, udaj�c, �e nic nie rozumie. - Ach, tak? No, ja ju� dawno poj�am, co si� �wi�ci. Niech pan sobie wyobrazi, �e nasi ojcowie chc� nas skojarzy�. Ronald roze�mia� si� mimo woli. - Zapewne ma pani na my�li, �e pragn�, aby�my si� pobrali ze wzgl�du na korzy�ci, mog�ce wynikn�� z fuzji obu firm? - A w�a�nie! Przyzna pan, �e min�y te czasy, gdy si� my�l�cych ludzi wprz�ga�o pod przymusem w jarzmo ma��e�skie. - Wyra�a si� pani niezmiernie obrazowo. Zdaje mi si�, �e pani nie ma zamiaru wej�� w jarzmo ma��e�skie ze mn�. - S�usznie! - A co pani ma w�a�ciwie przeciwko mnie? - W�a�ciwie nic! Ale pan jest m�czyzn�, posiadaj�cym staro�wieckie zapatrywania, wymaga�by pan od �ony, �eby by�a "niedzisiejszych zasad" i temu podobne g�upstwa. A poza tym nie jeste�my ze sob� zgrani w ta�cu. - Ten ostatni pow�d jest najwa�niejszy! - Niech pan si� nie �mieje, nie dam si� tym zap�dzi� w kozi r�g! A zreszt�, dokona�am ju� wyboru, sprawa fuzji jest zupe�nie beznadziejna! - Miejmy nadziej�, �e nasi ojcowie pogodz� si� z losem - odpar� spokojnie. - A pan? - M�wi�c otwarcie, wiedzia�em co� nieco� o tych zamiarach. Wola�em jednak, �eby pani, jako kobieta, wypowiedzia�a si� pierwsza. B�d� zupe�nie szczery - ja tak�e, panno Lizzi, jestem przeciwnikiem fuzji. - No, chwa�a Bogu, �e si� zgadzamy pod tym wzgl�dem. Jestem z tego bardzo zadowolona. - Przepraszam pani� za otwarto��, ale ja tak�e. Zdaje si�, �e nie byliby�my dobranym stad�em. Ten pan, z kt�rym pani si� tak dobrze "sta�czy�a" jest o wiele odpowiedniejszy dla pani. - Czy� pan wie, kto b�dzie moim przysz�ym? - Nie jestem taki �lepy, jak pani przypuszcza. Prosz� si� odwr�ci�: stoi w�a�nie na progu i czeka niecierpliwie na nast�pny taniec. Lizzi odwr�ci�a si� i ujrza�a na progu Janka Dernburga. - Znakomicie! Niech�e pan teraz odp�aci si� pi�knym za nadobne i zdradzi mi, kt�ra z pa� stoi na przeszkodzie do ma��e�stwa ze mn�. Ronald za�mia� si�. - Na