10594

Szczegóły
Tytuł 10594
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10594 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10594 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10594 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Adam Hollanek Fausteron W�a�ciwie nie wiem do czego potrzebny by�em doktorowi Jerzemu Faustowi. Cz�owiek bywa czasem potrzebny cz�owiekowi w chwilach upadku. On wi�c okaza� mi si� bardzo przydatny. Po trzech odrzuconych przez wszystkie wydawnictwa ksi��kach i ca�ym �a�cuszku bezskutecznych artyku��w do prasy, rozpi�em si�. Na koszt swoich kole�k�w. Pocz�tkowo p�acili za mnie. Tak, nawet p�acili. Potem zachowywali si� coraz niegrzeczniej. W ko�cu, gdy ich zacz��em nachodzi� w domu - ich matki lub �ony m�wi�y mi przez drzwi "nie ma, wyszed�, nie wiem gdzie go szuka�". Ale ja z czasem ich odnajdywa�em. Zna�em po prostu knajp�. Tam si� zbierali. Przywala�em si� wtedy bezczelnie do stolik�w, psu�em im nastr�j. M�wi�em "postaw no jedn� kolejk� Wicek czy Wacek", zale�nie od okoliczno�ci. I nieraz mi si� udawa�o. Bali si�, �e zrobi� jak�� grubsz� awantur�, a zale�a�o im przecie� na pozycji, na opinii, na tym wszystkim co ode mnie odpad�o, nie wiem czy z mojej winy, ale odpad�o. Zawsze udawa�o mi si� wyrwa� kilku na pokera. To jeszcze ze mn� jako tako lubili, zw�aszcza kiedy mia�em przy sobie troch� przypadkowo zarobionego grosza, kt�ry zreszt� szybko ode mnie ucieka�. Po paru kieliszkach i rundkach - przegrywa�em. Tego wieczoru jednak sz�o mi nie�le. Jak dzi� pami�tam przysiad� si� wtedy do nas szczeniakowaty dr Jerzy Faust. Wiedzia�o si� o nim niewiele i to po plotkarsku. Studiowa� podobno w Pradze i tam rozpoczyna� karier�. Robi� wielkie ekspedycje do dzikich szczep�w znad Amazonki. Przyjecha� do nas, na tutejszy uniwersytet, wykonywa� jakie� wsp�lne du�e do�wiadczenia. Co� nawet pisano o tym w prasie. Zreszt�, czy ja wiem. Mo�e mi si� zdawa�o z t� jego s�aw�. Rzeczywisto�� miesza�a mi si� z tym co jeszcze zdo�a�em przeczyta� i pomy�le�. Niekt�rzy twierdzili, �e ca�a naukowa kariera Fausta to wielka lipa, a kole�kowie z naszego grona gadali wprost, �e on si� tak p�ta wsz�dzie bez �adu, sk�adu i celu, bo go �ona, kt�r� ogromnie kocha�, dla kogo� kantem pu�ci�a. Nigdy nie interesowa�em si� specjalnie nauk�. A i on nie bardzo na uczonego wygl�da�. Zawo�a�em do niego, gdy si� przysiad� do stolika: - Nie kibicuj pan, doktorze, chod� do nas to ci� w karty nauczymy. To ciekawsze od tych wszystkich E = mc kwadrat i innych pi razy oko. On jednak nigdy nie grywa�. Przypatrywa� si�, popija� troch�, s�ucha� w milczeniu plotek. Z nikim w gruncie rzeczy si� nie przyja�ni�. Dra�ni� swoj� wyszukan� elegancj� i manierami. Stara� si� wyra�nie o r�ni� od nas. Uderza� swoim g�adkim, niemal m�odzie�czym wygl�dem. Mia�em go za bubka, karierowicza, zreszt� teraz w naukach mn�stwo bubk�w. Jak kto� si� troch� chemii czy matematyki i fizyki poduczy, co musi by� zreszt� paskudnym zaj�ciem, to �atwo mu zrobi� zawrotn� karier�. Tak, jest ich - tych spec�w - ci�gle za ma�o. Jerzy Faust, cho� widywa�em go przynajmniej raz w tygodniu, tak, chyba raz, mo�e dwa razy w tygodniu, nie zdawa� si� zwraca� na mnie najmniejszej uwagi. Albo - �le m�wi�. Ja nie dostrzega�em, �eby zwraca�. Ci�gle mi si� racje pl�cz�. Przez alkohol. Tego si� w �aden spos�b nie potrafi� oduczy�: �wiartka rano, �wiartka w po�udnie i przynajmniej �wiartka przed lub po kolacji. Gdy pr�buj� pisa�, a to przecie� m�j zaw�d, r�ce mi si� trzepi� jak zarzynane kury. Wszystko mi si� pl�cze. Jednakie on musia� mnie od dawna obserwowa�, ten diabelny Faust. Na co liczy�? Na moj� p�przytomn� samotno��. Na pewno na ni� liczy� i na moje znaczone karty. - Po�ycz mi doktor fors� - powiedzia�em chyba w�wczas do niego. Przymilnie, niezwykle grzecznie. - Po�ycz mi pan, chc� przybi�, a widzi pan, �e wygrywam. Uda�, �e nie s�yszy. By�em pod dobr� dat�. Zacz��em rycze�. Zerwa�em si� i wywr�ci�em st�. Jerzy Faust - pami�tam to - powolutku zbiera� karty pod stolikiem i przygl�da� si� ka�dej zbyt uwa�nie. Musieli na to zwr�ci� uwag� partnerzy. - Znaczone - wykrztusi� jeden z nich - ty pod�a �winio. Byli�my chyba sami karciarze i kibice w tej barokowej salce klubu. Jednak w drugiej mogli znajdowa� si� jeszcze ludzie z zewn�trz. - Cicho - doda� wi�c partner, na razie ca�kiem spokojnie, spokojniej ni� krztusi� to swoje "ty pod�a �winio". Chyba jednak dalej rycza�em. Nie pami�tam jak to si� nagle sta�o. Do��, �e otoczyli mnie wszyscy. "Wreszcie mnie z�apali" - pomy�la�em sobie. - Odjazd - odezwa� si� znowu ten sam - odjazd, ale ju�. Odepchn��em go. Chyba do�� lekko. Nic ju� nie zobaczy�em. Poczu�em pod d�o�mi parkiet pod�ogi. Musia�em si� przy tym bardzo drze�, wszystko stara�em si� im pewnie wygarn��, wszystko co o nich wiedzia�em i my�la�em. Niema�o. Zatykali mi g�b�. Wynie�li z klubu. Nie �a�owali szturcha�c�w, nawet kopniak�w. By�em dok�adnie zalany, a wiecz�r parny. Ulica kompletnie, ale to kompletnie pusta. Wtedy on dopom�g� mi wsta�. Dr Jerzy Faust. I od tego czasu �yj� na jego koszt. Mieszkam w jego willi. Chodz� sobie w jego pid�amach. Pij� za jego pieni�dze. Nawet czasem lubi� z nim pogada�. Pisuj� sobie te� czasami. Pami�tam pierwsz� rozmow�. �adna niespokojna my�l nie przesz�a mi w�wczas przez g�ow�. A przecie� m�g� ze mn� zrobi� co mu si� podoba�o, w tej swojej przestronnej willi. Nic mi nie chcia� zrobi�. Ci�gle si� zastanawiam do czego mu by�em i jestem potrzebny. Jeszcze mi szumia�o we �bie. Goln��bym sobie troch�. Prowadzi� mnie przez amfilad� wielkich pokoi. Jak si� u nas dba o tych facet�w od nauki - pomy�la�em. Tu si� spodziewa� mo�na by�o nowoczesnych, male�kich pomieszcze� z ma�ymi mebelkami, barkami, kolorkami. Tymczasem mijali�my niemal sale. Z ciemnymi obrazami olejnymi, z kt�rych - zdawa�o mi si� - kiwaj� ku mnie jakie� g�owy. Z antycznymi fotelami i kom�dkami na jamniczych nogach. Makaty na ziemi, makaty na �cianach. Dostojna atmosfera profesorskiej rezydencji, jakich zreszt� wi�cej w tym mie�cie. Ale sk�d to do niego? Nie po raz pierwszy zwr�ci�em wtenczas uwag� na jego krok. Ci�ko odrywa� stopy od pod�ogi, pow��czy� nieco nogami. Wyszli�my na ch�odnaw� klatk� schodow�, potem na drug�, oficynow�. Coraz bardziej trze�wia�em i ka�dy szczeg� nowego otoczenia wbija� mi si� w pami��. A raczej niekt�re tylko szczeg�y: Tak, niekt�re. �ciany go�e. W rogu zbroja. B�yski �wiat�a na metalu. Schodki kr�te. By� blisko mnie. - Uwa�aj - powiedzia� - bardzo kr�te i strome. - M�g�by� mnie z nich zrzuci� na pysk do piwnicy. - M�g�bym, uwa�aj. Na dole by�o ciemno. Wysforowa� si� naprz�d. Przekr�ci� kontakt. Co za zmiana scenerii. Pusty hol. Z niego kilka bielutkich drwi. Jak w poczekalni lekarskiej. - No, teraz najciekawsze - powiedzia�. Przypatrywa� mi si� z uwag�. Cz�sto mi si� od tego czasu tak przypatruje. Dlaczego? Mam swoje r�ne teorie. Za drzwiami drewnianymi by�y metalowe. Jakby zamkni�cie ogromnej lod�wki. Znowu co� tam kr�ci�. W�ski przedpokoik jasno si� o�wietli�. Zimno. Zaszcz�ka�em z�bami. - Psiakrew, zapomnia�em ci� ubra�. Zmarz�e�, co? - Zmarz�em - szcz�kn��em z�bami. - D�ugo tu nie b�dziemy. Wtedy mo�e zrodzi�o si� podejrzenie? Prawdopodobnie mia�em do�� tej jego opieki i chcia�em si� napi�. Czego� gor�cego. Gor�cego za wszelk� cen�, na przyk�ad grogu, prawda? Odwr�ci�em si�. Odepchn��em go na bok. Przytrzyma� mnie. Wyda� mi si� bardzo silny. - Zwariowa�e�. Pu�� mnie, chopie. Otworzy� przede mn� jedn� ze swych lod�wek. Dwie takie by�y, ale jedn� najpierw otworzy�. Zrobi�em krok do tylu, ale patrzy�em. W szklanym naczyniu, podobnym do wanny, le�a�a kobieta. Go�e cia�o niezbyt wyra�ne w p�ynie, w kt�rym by�o rozci�gni�te. G�owa tylko wystawa�a. Ubrana w diadem z rurek, b�yszcz�cych w zimnym �wietle, metalowych rurek. Musia�a mie� w�osy, ale zgin�y w t�oku tych rurek. - Przedstawiam ci moj� ma��onk� - powiedzia� uroczy�cie i pr�dko otworzy� drug� lod�wk�. Takie samo wn�trze. Tylko z m�sk� g�ow�. - A to jej ukochany. Zwr�ci� si� do pierwszej lod�wki. Chwil� patrzy� na twarz kobiety, bia�� jak jego nieskazitelny zawsze ko�nierzyk. To p�askie por�wnanie narzuci�o mi si� w�wczas najbardziej. Nie m�wi�em nic. Nawet mi sobie trudno przypomnie�, czy si� troch� przestraszy�em. Chcia�em tylko jak najpr�dzej stamt�d wyj��. - No to ju�. Szybko zatrzaskiwa� drzwiczki tych sezam�w. Zauwa�y�em, �e gdy wszed� pierwszy do pokoju lekko chwia� si� na nogach. Mnie tak�e ogarn�o znu�enie i g�owa mi si� dobrze zakr�ci�a, kiedy�my z lodowni przeszli do nagrzanych pokoi. Bezwiednie usiad�em w bardzo g��bokim, klubowym fotelu, obok biurka. Wielkiego, ciemnego biurka. Przy takim nie mo�na ani urz�dowa�, ani nawet siedzie�, po co komu takie biurka - my�la�em idiotycznie. �eb mi si� kr�ci�. Olejne bohomazy z postaciami w d�ugich szatach zacz�ty mi ta�czy�. - I co - powiedzia� - napijemy si�? Ju� sta�a na biurku kryszta�owa karafka z przezroczyst� w�dk�. Ju� nalewa�. - Widzia�e� wi�c trzy osoby dramatu. A jutro ostatni akt si� zacznie. Jutro, mo�e pojutrze. - Jakie trzy? - tak na pewno zapyta�em wtedy. - Jakie trzy? Pomy�la�em, �e m�g�bym zosta� czwart�. - Jakie trzy? - powt�rzy�em, my�l�c o postaciach z obraz�w. Tamten widok z do�u wyda� mi si� pijackim widziad�em. Zreszt� chyba go ju� nie pami�ta�em. - No trzy. �ona, jej ukochany i ja. Banalny tr�jk�cik, co? - Banalny - skin��em g�ow�, wychylaj�c do dna kieliszek. Cz�� �wi�stwa wyla�a si�. Wyciera�em bezskutecznie ko�nierz. Wyciera�em i wyciera�em. - Nie taki ca�kiem jednak banalny. Nie ca�kiem. We� bracie pod uwag�, �e jestem uczonym. Rozumiesz: u - czo - nym. No, jeszcze jednego. Jutro zacznie si� rozgrywka. - Ale�my si� ur�n�li. Jak ty si� nazywasz, no, gadaj. Jak si� nazywasz? - tak chyba zagadywa�em do niego. - Idioto - tak chyba m�wi�. - Jestem Jerzy Faust. Doktor Jerzy Faust. Faust, Faust, Faust. - Rycza� mi to chyba wprost do ucha. - Nie bujaj - zdaje si�, �e tak odkrzykn��em, te� w samo ucho - nie ��yj. Faust mia�by tysi�c lat. A ty? Ty jeste� g�wniarz. G�wniarz. JuJurek po papierosy. Szczeniak jeste� przy mnie. Po papieroooo - sy. To si� tak zacz�o. Wszystko si� zaczyna�o w tych dniach i ko�czy�o na w�dzie. Na drugi dzie� rano: sam mi przyni�s� tack� z jedzeniem i kielichy. Pili�my na czczo. Tylko odrobin� zagryzali. Opowiada� mi o tej swojej Lizie i o tamtym. Podoba� mi si�. By�bym si� w nim zakocha� na um�r, gdybym by� bab�. Mia� przecie� g�b� mocn�, ciekaw�, nieg�upi�. I m�od�. Kto by pomy�la�, �e by� ju� grubo po sze��dziesi�tce. Przysi�ga� si�, �e to najprawdziwsza prawda. - Pami�tasz t� scen� z lod�wkami? Nie pami�tam. Chcia�em, �eby mi nala� kieliszek. Sam spr�bowaem, ale mi odsun�� r�k�. - Jeste� sam jak palec, wiem - powiedzia�. - Noto co? - By�em te� taki samotny. Przy swojej pi��dziesi�tce z haczykiem wygl�da�em pomarszczony i sterany. - Pleciesz. - Stary i zniszczony. Parszywy m�l ksi��kowy. Bez prze�y�. Wiesz gdzie si� poznaje kobiet�, w kt�rej mo�na si� zakocha�? - W najidiotyczniejszy spos�b si� j� poznaje. - S�dzisz? By�a smarkul�. Mog�em w�a�ciwie przystawia� si� do jej matki. Tak si� zreszt� zacz�to. W filharmonii je obie obserwowa�em. Ona tam z matk� chodzi�a. Rzadko widywa�em obok tych dwu pa� jednej jeszcze cackiem ca�kiem i drugiej - smarkuli, starszego pana o szpiczastym nosie. Tatusia. Ona mia�a nos prosty. Nie wiem jak to si� dzieje. Sk�d si� jej taki wzi��. Bo u nich wszyscy albo kartoflane, jak matka i babka, albo spiczaste jak tatu� i dziadek. Mniejsza z tym. Niewa�ne, w kogo si� wda�a. - Lubisz muzyk�? - powiedzia�em, staraj�c si� nala� do kieliszk�w. Pozwoli� tym razem. - Nic prawie z brzd�kania nie rozumiem. Nic. Kompletnie mnie to nie interesuje. - To na co� tam chodzi�? - �eby zobaczy� jak to wygl�da. Lubi�em si� z tego �mia� jak go�cie siedz� i z nabo�e�stwem uciekaj� od w�asnych my�li, wpatrzeni w facet�w z powykr�canymi kawa�kami metalu albo innymi przedmiotami o �miesznych kszta�tach. Czemu to ma akurat takie kszta�ty, a nie inne? Czemu to brzmi w�a�nie tak? Funkcjonalizm... - Ona te� ma funkcjonalne? - zapyta�em. W tym momencie przypomnia�em sobie t� lod�wk� z kobiet� w metalowych rurkach na g�owie. - Ty, to by�o naprawd�: kogo tam masz W lod�wce? - No, j�. - Nie L�yj. - Odstaw kielich i s�uchaj. - Popatrzy� si� na mnie jak by my�la� "idioto, i tak niczego nie pojmujesz, ale ci opowiadam, bo musz� si� przed kim� wygada�". Zreszt� po dzi� dzie� nie wiem na pewno, dlaczego mnie sprowadzi�. Mam r�ne teorie. Ale o nich za chwil�. P�niej. - Mia�em pomarszczon� g�b�, ale w �rodku jeszcze by�em niez�y. No, nie by�em zepsuty - powiedzia�. Na tyle nie zepsuty, �e mi si� zdawa�o, �e ona si� we mnie zakocha�a. Czort wie, mo�e si� kocha�a rzeczywi�cie. By�a pocz�tkowo zazdrosna. Jeszcze jak, Potem pozna�em ciekawe zboczenie tej zazdro�ci. Ci�gn�a mnie w k�ka towarzyskie. Gdy spostrzeg�a, �e mam powodzenie, �e si� mn� interesuj� takie jak ona smarkule - to wcale z zabaw nie chcia�a zrezygnowa�. Rezygnowa�a ze mnie. Mia�a swoich koleg�w. Spotyka�a si� z nimi codziennie. Nic mnie nie obchodzi� ten jej w�asny czas. M�czyzna w moim wieku, kt�ry jeszcze niewiele zrobi�, nie interesuje si� duperelami. Ja si� duperelami coraz mniej zajmowa�em. Kompletna oboj�tno�� dla ludzi. Nie, �ebym nie lubi�. Owszem. Tylko bez anga�owania si�. Rozumiesz? A j� ludzie anga�owali. Opowiada�a mi pocz�tkowo szczeg�y ka�dego spotkania. Bawi�o mnie to nawet. �artowa�em sobie z niej. Czasami bardzo z�o�liwie. Tak, wierzy�em jej. Nie przypuszcza�em, aby mog�a. No, napijmy si� jeszcze. - I zamkn��e� j� do lod�wki? Ju� mi szumia�o w g�owie. On budzi� we mnie wi�cej oboj�tno�ci ni� zainteresowania. Poczu�em si� doskonale. O lod�wce powiedzia�em ot, tak sobie. Ta lod�wka z cia�em kobiety i ta druga z m�czyzn� to by� pijacki koszmarek. - Ja ich jutro obudz� - powiedzia� wstaj�c. By� w�ciek�y. Mia�em przez chwil� wra�enie, �e mnie chce tupn��. I zastanawia�em si�, jak zareaguj�. Tylko tego by�em ciekaw: jak zareaguj�. Czy spuszcz� �eb i znios� to, czy mu oddam? Ale nie uderzy�. Dobrze. Wsta� i powt�rzy�: - Ja ich jutro, najdalej pojutrze budz�. Pom�wisz z ni�. B�dziesz z ni� m�wi�. Poznasz jaka jest. - Napijmy si� jeszcze - przerwa�em. We �bie mia�em ju� tylko ochot� na smak alkoholu. Jeszcze troch�. Jeszcze troch�. Jest weso�o? Nie? Wszystko si� kr�ci, wykr�ca, zapada. Nawet przestaj� wiedzie�, �e istniej�. Najmilsze uczucie. Bydlak na drugi dzie� nie dat mi ani kropelki. Pilnowa� tak�e, �ebym nie uciek�. Ani si�y, ani ochoty nie mia�em na tak� ucieczk�. Gdym sobie por�wna� klub z tym co teraz. Nie, szkoda por�wnywa�. Nie dat mi pi�. Ale da. Pokazywa� mi dok�adnie to swoje najwi�ksze do�wiadczenie. Cia�a tych dwojga tkwi�y w wannach z roztworem fizjologicznym kt�rego temperatura by�y znacznie ni�sza od zera. Kaza� mi dotkn�� p�ynu. To by�a bardzo zimna lemoniada o ��tawym kolorze. Nagie cia�o wydawa�o si� w niej woskowe i rybie. Nic ludzkiego, przysi�gam, przysi�gam. Pos�g. Twardy. Pr�bowa�em. Brrr. Tkwi�a w tym jaka� szalona perwersja, gdy si� usi�owa�o wierzy�, �e ta kobieta, z tymi �adnymi kszta�tami jest jeszcze �ywa, �e mo�na si� do niej zbli�y� i dotyka�, a ona kiedy� b�dzie czu�a i m�wi�a. A teraz w�a�ciwie jej nie ma. Bo �e w�a�ciwie nie �y�a, to fakt. Co si� dzieje z cz�owiekiem, kt�remu si� odbierze naturaln� temperatur� cia�a? Wyja�nia� rzeczowo, ale pod tym musia�a si� kry� gor�czka. Wyja�nia� mi, �e organizm ludzki jak gdyby rozpada si� w�wczas na najdrobniejsze cz�stki. Ju� przy 29 stopniach, tak - przy plus dwudziestu dziewi�ciu - zanika �wiadomo��. Cz�owiek staje si� nieczu�y na wszelkie bod�ce. Manekin, bry�a sztucznie po��czonego mi�sa, nerw�w i ko�ci. Nic. To jest tak zwana zimna anestezja. �ycie stopniowo przechodzi w stan, kt�ry Claude Bernard okre�li� jako vie non manifestee. Nie ma go w gruncie rzeczy, trwa podsk�rnie, drzemie gdzie� tam g��boko jak u ryb uwi�zionych w krze lodowej. Serce osi�ga sw�j biegun ch�odu przy dziewi�tnastu, plus dziewi�tnastu lub nawet plus szesnastu stopniach. Staje. Zupe�nie si� zatrzymuje. W miar� dalszego och�adzania zrywaj� si� wi�c wszelkie kontakty mi�dzy poszczeg�lnymi organami a nawet kom�rkami. Ka�da cz�stka cia�a stara si� resztkami si� wegetowa� na sw�j w�asny rachunek. Nie trzeba jedzenia, nie potrzeba powietrza. - Popatrz. Na�o�y� klosz na woskow� twarz w wannie. Pokaza� mi manometr. Ogromny manometr z d�ugim czarnym w�sem. - Wypompowuj� powietrze. W�s ruszy�. Zatrzyma� si� w pobli�u zera. - Ani krztyny powietrza. Oddycha�em gwa�townie. Czu�em ka�dy sw�j oddech. Wydawa�o mi si�, �e ka�dy kolejny coraz trudniej �api�. Przestan� oddycha�? T�umaczy� mi z kolei, �e wed�ug prawa, pami�tam doskonale, a� si� dziwi�, �e to tak precyzyjnie pami�tam, wed�ug prawa van t`HoffaArrheniusa intensywno�� reakcji chemicznych zwalnia si� dwukrotnie po obni�eniu temperatury o kolejnych 10 stopni. Po ozi�bieniu tego cia�a do plus 30 stopni, czyli zaledwie o g�upich siedem kresek, zu�ycie tlenu zlecia�o o po�ow�. Przy dwudziestu stopniach - a� do 85 procent. Ustr�j licz�cy sobie 10 stopni ciep�a zu�ywa tylko 5 procent tej ilo�ci tlenu jak� zazwyczaj spo�ytkowuje w normalnej temperaturze. A ona tutaj'' - Ona jest w pobli�u zera. Nie oddycha. Rozumiesz? Opisywa� mi jak ich oboje zwabi� i jak z nimi post�pi�. Z detalami to obja�nia�. Widocznie sam nie m�g� i nie chcia� uroni� ani szczeg�u. Chcia� je wszystkie mie� �wie�e, �wie�ute�kie. Na zawsze w pami�ci. Przerwa�em mu wtedy ca�kiem serio, �e jak mi b�dzie zabrania� dalej pi� to go obezw�adni�. - Ty, ty by� to potrafi�? - I za�mia� si�. My�la�em, �e prowokuje awantur�. Ale nie. Tylko spod oka pilnie mnie obserwowa�. Wi�cej si� nie za�mia�. Pozwoli� mi si� znowu napi�. Pi� tak�e sam. Troch� gor�czkowo. Niemal jednego za drugim. Opowiada� te sceny zbyt chaotycznie jak na m�j gust i s�ab� g�ow�. Nakry� ich w spos�b prymitywny. Wr�ci� z podr�y do Anglii dzie� wcze�niej. Zasta� ch�opaka z ni�. Oni byli podobno dla siebie bardzo odpowiedni, doskonale dopasowani fizycznie i psychicznie. Rozmawiali sobie o r�nych tam g�upstwach i to ich wzajemnie bawi�o. Opisywali sobie ka�dy szczeg� swych idiotycznych uczu�. W stosunku do Jerzego ona si� zachowa�a brutalnie. O�wiadczy�a mu, �e ma go ju� po uszy, �e stary i �e z takim starcem nie ma w og�le nic do roboty, �e tylko m�czy i nudzi. Takie to �moje boje wygadywa�a. I wreszcie: trzeba si� rozsta�. Tak powiedzia�a, wprost. Przy tamtym, kt�ry tak�e zachowywa� si� do�� bojowo. "Niech pan nie my�li, �e j� pan skrzywdzi. �adnych takich brutalno�ci" - stawia� si� ch�opak. "Co pan zreszt� o niej wie. Jeste�cie r�ni, obcy ludzie. Jakie pan ma do niej prawo?" Wtedy Jerzemu Faustowi rozja�ni�o si� w g�owie. Postanowi� wykorzysta� swoje do�wiadczenia naukowe. Zamro�� j�. Zatrzymam w tej postaci, w jakiej j� kocha�em, a tymczasem wykorzystam sw�j inny wynalazek i b�d� si� odm�adza�. Mia� takie �rodki od dawna wypr�bowywane na zwierz�tach. Czemu by ich dzia�ania nie wypr�bowa� na sobie? - Przypatrz si� mojej szyi - powiedzia�, rozpinaj�c ko�nierzyk swej zawsze �nie�nobia�ej koszuli. Z ty�u, za uszami i pod w�osami, dojrza�em ca�e �a�cuszki schodz�cych a� na kark blizn. Ma�ych, ledwo, ledwo widocznych, ju� starych. Po dawno zasklepionych ranach. - Ta parka nie przewegetowa�a w wannach ca�ych dziesi�ciu lat, o nie. - Doda�. I zaraz przysz�a kolej na mro��ce moj� krew opisy zabieg�w, jakie na tych obojgu dokonywa�. Id�c �ladem s�awnych odkry� Fi�atowa, kt�ry stwierdzi� w tkankach poddawanych dzia�aniu niskich temperatur wytwarzanie si� substancji bod�cowych, zwanych biogennymi stymulatorami, Faustowi uda�o si� wyodr�bni� jedn� z takich substancji. - Dawniej nikt nie m�g� tego zrobi� - m�wi� ci�gle gor�czkowo, ale z t� swoj� przera�aj�c� naukow� dok�adno�ci�. - Nie m�g�, poniewa� mnie pierwszemu uda�o si� doprowadzi� cz�owieka do temperatury zerowej, a nawet nieco poni�ej zera. A w�wczas ta substancja, broni�ca resztek organizmu od nieuchronnej �mierci, szczeg�lnie silnie si� ujawnia. Jest jej du�o i jest bardzo aktywna. Nazwa�em j� fausteronem, zw�aszcza, �e ma charakter zbli�ony nieco do hormon�w, wiesz? Ach, gdyby� uda�o si� j� otrzymywa� syntetycznie, c� to by�by za eliksir m�odo�ci. Przerwa�, wpatrywa� si� chwil� w postaci w wannach. Potem zbli�y� si� i ku memu przera�eniu i wstr�towi zacz�� je odwraca�, ukazuj�c miejsca, z kt�rych pobiera� sk�r�, zawieraj�c� �w wytwarzany przez ch��d - fausteron organiczny. - To by� potwornie �mudny i ponury proceder. Zapewniam ci�. Ozi�bia� tych dwoje. Po miesi�cach, czy nawet po roku w ozi�bionych by�o sporo tego fausteronu, wi�c ich zagrzewa�, chucha�, dmucha� - a� dochodzili prawie do przytomno�ci. Zdziera� z nich niewielkie p�aty sk�ry, wszczepia� sobie. Przywraca�y m�odo�� jego twarzy i ca�emu cia�u, mimo �e pobiera� je w niewielkich ilo�ciach. Potem znowu ich na d�ugie miesi�ce zamra�a�. Znowu ogrzewa�. Ponownie pobiera� sk�r�. I tak mija�y lata. - Ile? - zapyta�em niecierpliwie. - Dziesi��. Jutro mija r�wna dziesi�tka. Teraz rozumia�em, sk�d sprzeczne informacje o jego d�ugich wyjazdach ekspedycyjnych, niby to do dalekich i dzikich kraj�w, gdzie� nad Amazonk�. - Teraz pojmujesz? Dziesi�� lat. A ona, ona wyjdzie po tej dziesi�tce identyczna jak w�wczas, gdy j� k�ad�em po raz pierwszy do wanny, dziewi�tnastolatka. Dziewczyneczka. Sam smak �ycia. Dlaczego mia�em tego nie pr�bowa�? My�la�em sobie zawsze: "zatrzymam j�, zamro�� w tej postaci jak� najbardziej kocham, a sam si� odm�odz�". To trwa�o, prawda. Musia�o trwa�, ale wbrew naturze czas pracowa� dla mnie. Odm�odz� si� - my�la�em i w�wczas b�d� �l� z ni� m�g� lepiej porozumie�. Zobaczy mnie takim jakiego jeszcze nie widzia�a. Wtedy przebaczy pr�b�, to swoje zamro�enie, kt�re przecie� i jej przed�u�y�o m�odo��, a pewnie i ca�e �ycie. Przebaczy. Musi przebaczy�. Swoj� drog� jak on m�g� tak rozumowa�? Musia� by� dobrze zaszokowany. Jak mo�na s�dzi�, �e cz�owiek, kt�remu jego r�ka przerwa�a �ycie w najwa�niejszej chwili, przebaczy mu wszystko? Nie rozumiem Jerzego. Staram si�, ale go nie pojmuj�. Nie wiem, co w nim siedzi. Kompletne wariactwo. Ale wariactwo post�puj�ce tak konsekwentnie i logicznie, dzia�aj�ce bezb��dnie - c� to za wariactwo. M�j Bo�e, jaki� jestem trze�wy, �e umiem si� zastanawia�, co w�a�ciwie w tym cz�owieku przewa�a: ch�� zrobienia do�wiadczenia, jakiego nikt przed nim nie zrobi�, ch�� s�awy, ch�� odm�odzenia siebie? A uczucie do tej Lizy? Gdy ich zasta� razem, postanowi� nie tylko j�, ale ich oboje zamrozi�. I zagra� gr�. Woln� gr�. Ciekawy by� piekielnie, jak z tej gry wyjdzie. Ja jestem g��boko przekonany, �e nie mo�na wygra�. Ona wybra�a tego m�odego, kt�ry tego jej wyboru pad� ofiar�. Pyta�em Jerzego czy oni oboje zachowaj� pe�n� �wiadomo�� po eksperymencie (�e ja jeszcze ci�gle wierz�. �e oni z tego wyjd� ca�o). - Naturalnie - odpowiedzia�. - Pewnie - doda� - bez tego nie by�oby ca�ej mojej gry. Wolnej gry si�, w kt�r� i ty - u�miechn�� si� - i ty zosta�e� wci�gni�ty. - Po co ja? - Zobaczysz. Co do mnie to mnie by�o wszystko jedno. Nawet przy w�dce mrozi�o mnie jego ohydne opowiadanie ze szczeg�ami. Gdy ich zasta� i kiedy ona o�wiadczy�a z brutaln� nienawi�ci�, �e d�u�ej z nim �y� nie b�dzie, a ten bubek si� nawet stawia� - Faust zachowa� zupe�ny spok�j. Zwierza� mi si�: "Du�o mnie to kosztowa�o, ale ol�ni�a mnie my�l, �e mog� zagra�. Mog� za jednym zamachem sprawdzi� swoje odkrycie i natur� ludzk�. Nie mia�em zreszt� innego sposobu odzyskania jej. Rozumiesz? Innej szansy nie mia�em". Tak, nic mia� sposobu. Chyba zabi�. Ale to by by�a bezpowrotna strata. A nie chcia�, on, ten bydlak nie chce nikogo straci�. Przywi�zuje si� chyba do ludzi, kt�rych sobie wybra� i kt�rymi si� otoczy�. Mnie tak�e nie zechcia�by straci�; bez wzgl�du na zamiary jakie �ywi wobec mnie. Bawi mnie to, �e nie wiem do czego mnie u�yje. Wtedy uspokoi� tych m�odych. Powiedzia�, �e owszem, bez rozg�osu i formalno�ci z rozwodem si� za�atwi. Na razie niech sobie spokojnie tu zamieszkaj�, pod jego bokiem. Willa przecie� obszerna. On ich w niej zostawi i wyjedzie za granic�. Uwierzyli. W gruncie rzeczy ona mia�a go za starego zbzikowanego baranka. Obok odrobiny z�o�liwo�ci nigdy nie wykazywa� �adnych dramatyczniejszych cech. Nawet przeprosi�a go za sw� pocz�tkow� brutalno��. T�umaczy�a, �e to by� wybieg, jedyny spos�b powiedzenia szczerej prawdy. Obawia�a si� podobno pr�b i �ez i w og�le chcia�a jako� t� ca�� sytuacj� skr�ci�. Mo�e pragn�a zosta� bohaterk� romansid�a? Jerzy m�wi� mi, �e ona wygl�da�a mu nawet na rozczarowan� jego kompletnym pogodzeniem si� z rzeczywisto�ci�. Widocznie ca�kiem oboj�tny jej nie by�! Tak to sobie w ka�dym razie przet�umaczy�. Wieczorem doda� im do herbaty �rodka usypiaj�cego. Gdy sprawdzi� (spali w oddzielnych pokojach - oczywi�cie), gdy skonstatowa� utrat� �wiadomo�ci, zrobi� zastrzyki. Porozbiera�em ich, po�o�y�em obok siebie i z satysfakcj� wpycha�em im kilkakrotnie ig�y w cia�a. A cia�a dr�a�y przy ka�dym uk�uciu. Zamienia�em ich w k�ody drewna. Nie, to �le powiedziane: w worki mi�sa w ko�cu ju� w og�le niereaguj�ce. Przysz�a kolej na koktajl lityczny, du�e dawki largaktolu mieszane z innymi preparatami. Mierzy�em nieustannie temperatur� i z przyjemno�ci� patrzy�em jak stopniowo si� obni�a. Mia� przygotowanych kilka wanien - lod�wek dla swych zwierz�t do�wiadczalnych, dla ma�p. "Nape�ni�em je roztworem. Roztw�r ozi�bi�em najpierw do plus dziewi�ciu stopni Celsjusza. W�asnor�cznie zanios�em ka�de z nich do takiej k�pieli. M�zgi utrzymywa�em stale w wy�szej temperaturze. Widzisz te zwoje i rurki. Pr�dami elektrycznymi pobudzam od czasu do czasu ich m�zgi do dzia�ania, do resztkowego dzia�ania. �eby mi zupe�nie nie zgin�li". Gdy ich w�o�y� do wanny - znowu obni�ka temperatury. Cia�a styg�y. T�a�y i styg�y. Zbli�a�y si� do zera. "Zanim to zero osi�gn�y otworzy�em im �y�y - zabra�em wszystk� krew. O popatrz - powiedzia� - tu s� butle z ich krwi�, zakonserwowan� i �yw�. To dostan� na ostatek przy o�ywianiu, w ostatnim stadium o�ywiania. Mam mn�stwo innej dobrze dopasowanej krwi do wst�pnych transfuzji. T� te� dostawali, gdy musia�em od nich - pobiera� sk�r� do odm�adzania si�" - wskaza� na szereg butli pe�nych czerwieni. "Potem puszcza�em z nich krew. Ich serca nie bi�y. Ich cia�a stawa�y si� martwe". Przerwa� to gadanie. Przyblad�. Z zadowoleniem �ledzi�em zmiany jakie w nim zachodzi�y: cierpia�. Powinienem by� go znienacka og�uszy�, uciec i zawiadomi� w�adze. Ta my�l stawa�a si� szczeg�lnie uporczywa w pijackim, a raczej p�pijackim widzie. Je�li eksperyment si� nie uda? Je�li on ich nie zdo�a o�ywi�? Albo je�li ich o�ywi, a oni nie post�pi� po jego my�li? Zadr�a�em na my�l o nieznanej roli w ca�ej tej strasznej, maniackiej zabawie. o roli jak� dla mnie przeznaczy�. Do czego mnie u�yje? Musia� domy�la� si� mego stanu, bo podsuwa� teraz kieliszek za kieliszkiem. I znowu cale jego opowiadanie uton�o w zapomnieniu. Stawa�em si� weso�y. Czort bierz wszystko. Moje �ycie by�o zmarnowane. Co mnie obchodzi�y jego do�wiadczenia. Kobieta w wannie nie by�a kobiet�, ch�opak przestawa� by� ch�opcem: martwe, pokryte lodem kawa�ki materii. Niewa�ne. - Wygl�dam ju� do�� m�odo? - zapyta� nagle. Tak, zdaje si�, zapyta�. - No, niez�y jeste�. - Podobam si� kobietom. - Wiem, �e unikasz kobiet. - Podobam si� kobietom - powiedzia� z uporem. - I jestem silny. No, spr�buj, silniejszy wielokrotnie od ciebie. Aha, na to mnie potrzebowa�. - G�upi, nie b�d� si� z tob� bi�. Napijmy si�. - Bro� si�, bo zginiesz - zawo�a�. Prawdopodobnie za�mia�em si� sztucznie. Waln�� mnie w �o��dek. Zatka�o mnie, zatoczy�em si�. Str�ci�em jak�� waz� z jednego z tych jego zabytkowych stoliczk�w czy serwantek. Zrobi�o mi si� ciemno w oczach. Zobaczy�em zaraz. krew: krew i przemoc w tych jego gadaniach ca�odziennych. Wyprostowa�em si�, pochwyci�em ci�ki przycisk. Poczu�em dobrze t� bro� ch�odn�, orze�wiaj�c�. Jego zw�one oczy dojrza�em tu� przed moimi. Unios�em szybko r�k�, �eby skutecznie uderzy�. Skoncentrowa�em ca�y wysi�ek w tej r�ce. Przerazi�em si�, �e mog� ju� st�d nigdy nie wyj�� i zapragn��em wyj�� za wszelk� cen�. Uprawia�em w �yciu tyle sport�w, boksowa�em kiedy� nie�le, uczy�em si� d�udo. Potem to uton�o w alkoholu. Nie spu�ci�em tej r�ki. Pomy�la�em, �e m�g�bym go zabi�. I zatrzyma�em d�o�. Za to lew� poszuka�em jego podbr�dka. Pr�dko. B�c. G�owa z przymru�onymi oczami odlecia�a w ty�. Przewali� si� przez krzes�o. Wsta�, otar� mimochodem wargi. Nie mog� poj�� czemu nie stara�em si� dopa�� drzwi jeszcze w tamtej chwili. Ale ci�gle by�em bardzo z�y. Za�lepi�o mnie troch�. Szed�em na niego z przyciskiem w prawej, lew� mia�em przygotowan� na odparowanie ciosu i na zadanie ciosu. - Nie�le - powiedzia�, znowu ocieraj�c wargi. - Nie�le. Jeszcze nie zgin��e�. Jeszcze si� liczysz. Kocim ruchem znalaz� si� przy mnie, wymin�� bark i moj� opadaj�c� mu na �eb r�k� z tym przyciskiem. Znowu mnie paln��. Wywr�ci�em si�. Skuli�em si� momentalnie jak robak. Czeka�em na atak. Ba�em si� podnie��, bo liczy�em, �e p�jdzie za ciosem. Dzia�a� powoli, ale bezb��dnie. Wyczeka� kilka sekund a� zupe�nie och�on�. Przycisku ju� nie mia�em w r�ku. Zbli�y� si�. Kopn��em, ale si� wywin��. Zerwa�em si� i sierpem musn��em mu szcz�k�: G�owa mu si� lekko odwr�ci�a od ciosu. Poprawi�em lew�. Odskoczy� w ty�. I nagle poczu�em du�o krwi w nosie i na wargach. Chwila b�lu. Nic wi�cej. Nie, to nie by�a tylko chwila b�lu. Wtedy pomy�la�em o sobie: "czemu si� tak, je�opie, bronisz? Nie masz nikogo, nikogute�ko. �adnej twarzy mi�ej w twej pami�ci. Dla kogo �y�''. I to mn� wstrz�sn�o. W�a�ciwie to by�em Jerzemu Faustowi nawet wdzi�czny za te ciosy i za ten wstrz�s. Zda�em sobie spraw�, �e jedynym cz�owiekiem kt�rym si� mn� powa�nie zainteresowa� by� tylko on. A wi�c jest ta jedyna g�owa w pami�ci. Wsta�em z ci�kim �bem. Kotary na oknach zapuszczone. Ciep�o w tej hali z antykami. Jak kr�l si� poczu�em, mimo ci�kiej g�owy. Kto tak kiedy o mnie dba�: machinalnie si�gn��em po stoj�c� obok butelczyn�. Troch� po omacku nala�em sobie kieliszek. Kotary na oknach by�y zapuszczone, ale mnie ma�o interesowa�o czy to ranek czy wiecz�r. Wypi�em jeszcze jednego. I jeszcze. Zapomnia�em o ci�kiej g�owie. Mia�em plaster na prawej stronie podbr�dka, plaster na policzku i nic wi�cej. Dotyka�em jednego i drugiego. Bawi�y mnie te obce cia�a na twarzy. Wszystko mnie tego dnia, wieczora, a mo�e nocy - bawi�o. Mog�em w ka�dej chwili wyj�� na zawsze. Ubra� si� i uciec. Otwiera�em szaf� i zamyka�em. Wymacywa�em r�ne, wisz�ce w niej ubrania. Mog�em w nie natychmiast przeskoczy� z mej pi�amy, a raczej z pi�amy Jerzego Fausta. Tak mi si� przynajmniej wydawa�o. On nie pilnowa� mnie teraz wcale. Widocznie bardzo zaj�ty. Aha, koniec eksperymentu. Koniec tych makabrycznych lod�wek w piwnicznym laboratorium. Faktycznie. Co mnie to zreszt� obchodzi. Niech sobie wskrzesza swoich umarlak�w. Niech ich nawet z powrotem zamra�a. Niech mnie bije codziennie po mordzie, by�em tylko m�g� by� w takim nastroju. Za�piewa�em sobie. Co� tam sobie pod nosem pod�piewywa�em. Kto wie zreszt� czy nie bardzo g�o�no. Czort wie co. Niewa�ne. I w�a�nie wtedy otworzy�y si� te wielkie drzwi, jak w auli uniwersyteckiej. Kobieta by�a w kr�tkim szlafroczku, w pantoflach, w�osy mia�a jakby troch� zlepione. Zreszt� pomalowana jak lalka �wie�o �ci�gni�ta z wystawy. �wietnie to widzia�em mimo p�mroku. Nie wiem dlaczego zawstydzi�em si� bardzo, �e jestem tak�e w szlafroku i na bosaka i w takim nastroju i �e trzymam kieliszek w r�ce. Natychmiast o tym wstydzie zapomnia�em. Na wszelki wypadek cofn��em si� za wielki czarny st�. Wida� mnie by�o wi�c tylko do potowy. Taka mi�dzy nami by�a �mieszna rozm�wka: - Ooo, kto pan jest? Nic o panu nie wiedzia�am. - Szuka pani Jurka? On na dole wypuszcza pewne zwierz�tka z lod�wki. - Mnie ju� wypu�ci�. Racja, �e w tym szlafroczku nie nadesz�a z ulicy. Musia�em mie� bardzo idiotyczn� min�, bo si� za�mia�a. Za�mia�em si� tak�e, ale z wielkim zmieszaniem. - Pani? To pani. No, no i jak si� pani czuje? - Cudownie. Czemu cz�owieku siedzisz za tymi wariackimi kotarami? Podbieg�a do okna. Wspi�a si� na palce. Odwraca�em si� za ni� jak s�onecznik za s�o�cem. O ile dobrze pami�tam. Buchn�o �wiat�o. A ona, odwr�cona, na tle �wiat�a, by�a czarn� wspania�� kobieco�ci�. - Cudownie - powt�rzy�a. - Przyjemnie jest �y�. - A, a pani, pani co� z tamtego pami�ta? - Cz�owieku nie zawracaj mi g�owy. Podesz�a do stoliczka z karafk�. Nala�a sobie. Wychyli�a duszkiem. Zauwa�y�em w�wczas, �e jej r�ce troch� lata�y. Rozlewa�a na stolik. Gestem zaprosi�a mnie ko�o siebie, na tapczan. Skr�powany, ale pos�uszny usiad�em i napi�em si�. Ona tak�e. I jeszcze raz. I jeszcze. - Weso�y z ciebie ch�opak - powiedzia�a. - Wida�, �e pijesz ca�y bo�y dzie�. A to on ciebie tak�e tak urz�dzi�? Rozgl�dn��em si� jakby nag�e niebezpiecze�stwo by�o tu� tu�. Dotkn��em plastr�w na pysku. Przyciszy�em g�os. - Gdzie go pani zostawi�a? - Nie wiem. Wyszed� chyba do miasta. Musi odwali� te swoje naukowe interesy. - A ten drugi? - Pan mnie naprawd� zaskakuje. Co� wie, ale... Eee. Ile, w�a�ciwie pan spa� czy le�a� nieprzytomny? To ju� drugi dzie� jak jest po wszystkim. Drugi dzie�. Po co w�a�ciwie pan tu jest? - Po co tu jeszcze siedzisz - krzykn��em chrapliwie i zamacha�em po pijacku r�kami, macha�em bez�adnie. - Po co tu siedzisz, wola�em, wstaj�c, chwytaj�c j� wp� i staraj�c si� dopcha� do drzwi. - Uciekaj. Ledwo si� wyrwa�a. - Dom wariat�w - powiedzia�a. Czy nie widzisz cz�owieku, �e jestem w niez�ym humorze i nie mam na razie zamiaru st�d czmycha�? Co ja tam sama zrobi�? Co ja bym na �wiecie sama robi�a? - Przecie� on, przecie� tu on.... - On straci� swoj� w�adz�. Cz�owieku - powiedzia�a, �miej�c si� i mru��c do mnie oczy - cz�owieku on straci� w�adz� odk�d mnie o�ywi�. Co mi mo�e zrobi�? W ka�dej chwili mog� st�d wyj��. W ka�dej chwili. Patrz - doda�a - klucz do laboratorium, klucz do mego pokoju, klucz do drzwi wej�ciowych, zawsze mog� wyj��. Ale co on mi mo�e wi�cej zrobi�. Jest dobry, �agodny i - i pe�en niepokoju. On si� teraz tylko mo�e ba�. Nic mi si� nie uk�ada�o w g�owie. - No to wypijmy - powiedzia�em. Kiedy on przyszed� wcale si� nie zorientowali�my. Zobaczy�em go do�� niespodziewanie z t� jego przystojn�, m�odzie�cz�, g�adko wygolon� twarz�, w tym jego eleganckim ciemnym garniturze. Przysiad� na sto�ku fortepianowym. Okr�ci� si� w k�ko. Przypatrywa�em mu si�. Musia�em mie� bardzo m�tne oczy, bo si� u�miechn�� drwi�co, pokazuj�c mi kieliszki. A potem pociesznie pog�aska� si� po twarzy: po podbr�dku i policzku, jakby chcia� mi przypomnie� moje plastry. Czeka�, �e si� zn�w zdenerwuj�? Nic z tego. - No to pijmy Jerzy - powiedzia�em, nalewaj�c troch� trz�s�c� si� r�k�. Kobieta si� �mia�a g�o�no. Za chwil� by�o nas ju� a� trzech m�czyzn z ni� jedn�. Przypatrywa�em si� z kolei jej bubkowi. Chuderlawy, szczuplutki. Wobec Jerzego Fausta prawdziwy wymoczek. Tacy mali bywaj� najbardziej zaczepliwi. On te� ci�gle zachowywa� si� wyzywaj�co. A w stosunku do niej zby� poufale. Gdy j� obj�� i przytuli�, spogl�daj�c na Jerzego ze �miechem, powiedzia�a ostro. - Nie chc� tego. Odczep si�. - Odepchn�a go bardzo silnie. Omal �e si� nie skatulat z tapczanu, na kt�rym�my wszyscy razem siedzieli. Rykn�li�my we tr�jk� �miechem. On si� zaczerwieni�. Przysiad� na kraw�dzi. - Nie my�l, �e ujdzie ci to na sucho - m�wi� do Jerzego. - To czemu� st�d od razu nie wyfrun��? - spyta� Jerzy. - Przesta�cie - krzykn�a - �le wam tak? Mnie tak dobrze. Nalej jeszcze, cz�owieku. Nala�em. Potem ta�czyli�my z ni� po kolei. Jerzy by� szarmancki i stara� si� nie reagowa� na zaczepki tamtego. Ja wszystkim ust�powa�em. To by� wyj�tkowo zadziorny kogucik ten jej bubek. Z�o�ci� mnie. Zreszt� i on si� ur�n��. Nawet nie pami�tam kiedy si� ta zabawa sko�czy�a: kiedy nadszed� wiecz�r, a kiedy rano. O nie. Przepraszam. Cholerna w�da. Jedno mi si� przypomina. Gdy po raz nie wiem kt�ry ona ta�czy�a z Jerzym Faustem zauwa�y�em, �e on stara si� j� poca�owa�, a ona przyjmuje to z rado�ci�. Diabelska sprawka. Wypu�ci� kobiet� z lod�wki, gdzie przele�a�a bez �ycia ca�ych dziesi�� lat, a ona jak gdyby nigdy nic. Ca�uje si� z nim. Poczu�em odrobin� sympatii dostawiaj�cego si� bubka. Nie wiem czy on tak�e widzia�, bo by� kompletnie zalany i zdawa�o mu si�, �e na antycznym stoliku szachowym rozgrywa wielk� parti�. Ustawi� szachy, powyprowadza� piony i figury. Mrucza�: "szach, szach, szach, mat". Potem wszystko troch� cofa� i jeszcze raz swoje. "No, czemu nie robisz ci�gu" - zapyta� mnie. "R�b". Wzruszy�em ramionami. "R�b" - powt�rzy�. I jeszcze co� pl�t�. Nie s�ucha�em. Pods�uchiwa�em rozmow� ta�cz�cego Jerzego. Teraz my�l�, �e oni ca�kiem g�o�no rozmawiali. �adna para. - Jeste� teraz naprawd� m�ody ch�opiec - m�wi�a mu. - I tyle, tyle umiesz. M�ody, fajny ch�opiec. Czy�by on wygra�? - pomy�la�em. Ju� samo to, �e ona nie chcia�a ucieka� mog�em �mia�o uwa�a� za jego wygran�. Teraz mu si� przymila�a. Coraz wi�cej sympatii czu�em do tego wykiwanego bubka. Tyle co ona przele�a� przez ni� w lod�wce. Tyle przele�a� i nie �y�, �eby j� teraz straci�. - Niech to wszyscy diabli. Szuka�em jej po ca�ym domu. Ani jej, ani bubka nie znalaz�em. Z przykro�ci� u�wiadomi�em sobie, �e wszystko robi� dzi� zupe�nie na trze�wo. Nie ci�gn�o mnie do butelki, cho� po wczorajszej bibie (a mo�e to by�o przedwczoraj lub wcze�niej jeszcze?) do�� ich jeszcze i to nie cackiem pustych wala�o si� po barze i po sto�ach. Nawet nala�em, ale zapomnia�em wypi�. Troch� mi si� to �mieszne wydawa�o. To bieganie po ca�ym domu. Dzia�a�em jak w gor�czce. T�umaczy�em si�, �e to po wczorajszym pija�stwie i dlatego �e dzisiaj ani kropli. Dobrze. Pal diabli t�umaczenie. W korytarzyku na dole, do kt�rego doszed�em, pali�y si� dwie jarzeni�wki. Sycza�y g�o�no, podkre�laj�c pustk�. Zmitygowa�em si�. Trzeba by�o wej�� cicho, niespodziewanie - je�li oni s� tutaj. Buchn�o zimnem i Jerzy Faust u�miecha� si� przed kabin�. Nie m�wi� jeszcze nic, tylko u�miecha� si� i obserwowa� mnie. Odsun��em go. Wszed�em. Da� si� �atwo odsun��. W wannie, w kt�rej przedtem ona musia�a le�e�, tkwi�o kosmate cielsko du�ej ma�py. Odsun��em si� mimo woli. Klepn�� mnie po plecach. Obj�� i pokaza� drug� ma�p� w drugiej wannie. Zatka�o mnie. - W�ciek�y? - zapyta�. - Znowu te do�wiadczenia? - warkn��em. - Jasne. To nie mo�e by� przerwane. Fausteron, rozumiesz? Nie mo�e, bez wzgl�du na to jak si� moja osobista sprawa rozwinie. - Liza? Wzruszy� ramionami. - Nie wi�� jej. Sko�czy�em do�wiadczenia. Nie wi��. - A bubek? - Widzia�e�, �e wczoraj mia� do��. - Co on robi? No, m�w�e co oni robi�. Wyszli jednak razem? - Nie, nie razem. Rano spakowa� swoje manatki. - Pewnie si� gdzie� um�wili. Przyjrza� mi si� jakby mnie pierwszy raz zobaczy�. Zachowa�em si� po krety�sku. M�wi�em bardzo blisko jego twarzy. Z pasj�. Wi�c zapyta�: - Nie pi�e�? Nic nie pi�e�. Popatrz no. Przygl�da�em si� ma�pom. Nie do zniesienia by�a my�l, �e on ludzi trzyma� w tych samych wannach co te ma�py. Fa�szywie to wyra�am: inaczej to w�wczas formu�owa�em. Ca�kiem inaczej. Ma�py le�a�y nieruchomo ze szklistymi otwartymi oczyma, ustami lekko uchylonymi, z diademem rurek na g�owach. Sk�d je wzi��, te ma�py? Gdzie, u diab�a mia� klatki? By�em zawsze taki pijany - willi dobrze nie zna�em. Teraz sobie to z tat� ostro�ci� u�wiadomi�em, gdy liczy�em wszystkie obejrzane przed chwil� pokoje i zakamarki, kt�re przebieg�em szukaj�c tamtych. - Nie pijesz - powt�rzy�. - Wyszed�em naprzeciw ciebie jake� hukn�� drzwiami - zrobi� ruch r�k�: chcia� mi pokaza� o jakie drzwi chodzi. - Wyszed�em naprzeciw, bo si� ba�em, �e mo�esz... - Tu r�ka mu przesz�a nad moj� g�ow�, po drodze lekko stukn�� mnie pi�ci� w czaszk�. Zareagowa�em bardzo gwa�townie. Pchn��em go tak, �e si� ma�o co na wann� nie przewr�ci�. Opar� si� o �cian�. Mia�em przez moment wra�enie, �e rzuci si�. Czeka�em na to. Po raz pierwszy wyczu�em jednak: nie mia� odwagi zaatakowa�. Sprawi�o mi to przyjemno��, roz�adowa�o napi�cie. - Nie pijesz, bracie - powiedzia� - a zachowujesz si� jak pijany. - Chcia�bym wreszcie wiedzie� do czego ci by�em potrzebny. - A ja chcia�bym wiedzie�, czy si� przypadkiem nie przyda�em na co�? - Ty mnie? - Tak, ja tobie. Stali�my tak naprzeciw siebie. Jerzy Faust roze�mia� si�. Nie jestem pewny, czy to nie by�o wymuszone. - Nie b�j si�. Wr�ci - doda� pr�dko, k�ad�c mi d�o� na ramieniu. - Bubka wyrzuci�a, wyrzuci�a, wyrzuci�a. - Wygra�e�? - W�tpisz. - Tobie si� zdaje, �e twoja nauka pozwoli�a ci ze�re� wszystkie rozumy. Tymczasem nigdy nie wiesz jak si� zachowa cz�owiek. Nigdy. Ja, ja s�dz�, �e tu ka�de do�wiadczenie zawodzi. Zawsze nas zawodzi do�wiadczenie. Wo�a�a Liza. G�os jej w tej ch�odnej i pustawej przestrzeni zabrzmia� wobec naszych szczeg�lnie ciep�o i mocno. Obaj podskoczyli�my ku drzwiom. - Jurek - wo�a�a - co ty tam znowu robisz. Przepchn�� si� przede mn� przez drzwi. Szcz�liwy cz�owiek. Czy na to by�em mu potrzebny? Zarzuci�a mu r�ce na szyj�. Zachowywa�a si� jak dziewczynka. Czego� innego w niej szuka�em. Ubzdura�a sobie, �e po tym co zasz�o powinna by� inna, �e zawsze powinna by� inna. Tymczasem z tamtym na pewno by�a taka sama. Z ka�dym. Na m�j widok ucieszy�a si� wyra�nie. Pokaza�a nam torb�. Otwiera�a j� gor�czkowo, nawet nie patrzy�em na fata�aszki, kt�re stamt�d wyci�ga�a. Ohydny bana�. Co� gorszego ni� bana�. Szmira powtarza�em sobie. Mo�na jednak z g�ry przewidywa� zachowanie si� takiej kobiety. Faust zna� j� oczywi�cie lepiej i d�u�ej ode mnie. W tej chwili jego do�wiadczenie, to do�wiadczenie z lud�mi, ta ca�a walka i rywalizacja zrobi�a si� �mieszna. Jerzy zmala� w moich oczach, kompletnie zmala�. Zostawi�em ich i poszed�em si� napi�. Dogonili mnie. - Nalewaj - wo�ali - nalewaj. Dr�a�y mi r�ce, gdy nalewa�em. - Z czego si� tak strasznie �miejesz, popatrz jak on si� �mieje. Nie marszcz si� tak w �miechu, bo brzydko i staro wygl�dasz - powiedzia�a do mnie, a raczej krzykn�a. Rzeczywi�cie nie mia�em dot�d najmniejszego poj�cia, �e si� zanosz� od �miechu. Jerzy Faust poklepa� mnie po plecach. - No i widzisz ch�opie, w porz�dku. Jakich nadzwyczajno�ci mog�em si� po nich spodziewa�? Tak, ale to jeszcze nie wszystko. Co si� sta�o dalej musz� opisa�, cho� r�ce mi si� znowu trzepi� od przepicia jak zarzynane kury. Na dworze by�o mn�stwo s�o�ca. Wciska�o si� tu, mi�dzy stare meble i obrazy. Odbiera�o troch� powagi. Wyobra�a�em sobie jak Jerzy musia� paskudnie sp�dzi� t� noc. Odwr�ci� si� do mnie plecami, gdy nalewa� kieliszki. Wygodniej mu by�o w ten spos�b przyst�pi� do sto�u. Obserwowa�em jego r�ce. Ani drgn�y. - Nie masz do mnie �alu? - zapyta�em. - Do ciebie? Sam ciebie sprowadzi�em. Istotnie wygl�da� na pogodzonego z losem. Ile w tym by�o udawania? Znikn�� nawet najmniejszy �ladzik jego drapie�no�ci. Mo�e w nim tego nigdy nie by�o. Zreszt� - pociesza�em si� - mia� do czego wr�ci�. Mia� swoje do�wiadczenia: podobno z jedn� ma�p�, na dole, dzia�o si� nie najlepiej. Powiedzia�em mu: - Masz swoje do�wiadczenia, masz co robi�. - Zostawicie mnie? - zapyta�. To samo pytanie postawi� jeszcze wczoraj. - No przecie� we tr�jk� �y� nie b�dziemy. - Nie denerwuj si�. Nie potrzebujesz si� denerwowa�. Tylko powiedz, jak p�jdziecie, z czego b�dziecie �yli? Wtedy mi si� przypomnia�o jak ona beztrosko nad t� spraw� przesz�a do porz�dku dziennego. By�o ju� dobrze po p�nocy i Jerzy troch� chwiejnym krokiem poszed� do swoich ma�p. Upar� si�, �e p�jdzie. A my�my mu m�wili: "zostaw to do diabla". Ale musia� si� nudzi� i mu i sia� by� z�y, gdy� ona coraz rzadziej z nim ta�czy�a i m�wi�a. Tylko wyszed� przysun�a si� do mnie. Stan�a tu�, tu�, leciutko oparta si� na mnie. "Cz�owieku - powiedzia�a - i ty my�lisz pewnie, �e ja bym z Jerzym zosta�a. Po tym wszystkim co si� sta�o. Musia�am mie� troch� czasu na och�oni�cie. I tamtego chcia�am si� pozby�". �achn��em si�. Nie spodziewa�em si� przecie� tego, ale dalib�g to by�o najmilsze ze wszystkiego czego dotychczas do�wiadczy�em. "Zostawisz go?" "Pewnie. Niech sobie szuka idiotki. Widzia�e� t� jego sztuczn� m�odo��. Ona jest tylko z wierzchu. W �rodku zosta� taki sam jak przedtem". "Kocha ci� jednak" - pr�bowa�em go niby to broni�. Ale jakim to g�osem robi�em. "Cz�owieku - powiedzia�a - o mi�o�� nie jest wcale trudno". Skrzywi�em si�. "G�upio si� krzywisz. Nie masz poj�cia co we mnie siedzi". "Co siedzi?" Obj�ta mnie nagle i poca�owa�a. "To we mnie siedzi". Nie dos�yszeli�my jego krok�w. Wszed� cichutko po tych swoich puszystych, profesorskich dywanach. Dopiero kiedy stan�� nad moimi plecami zwietrzy�em niebezpiecze�stwo. Szybko si� odwr�ci�em. Mia� oczy �ci�gni�te i nabieg�e krwi�. Co mia� do stracenia? Do�wiadczenie wygra�, ale przegra� t� swoj� ludzk� walk�. Wybra� mnie pewnie tylko dlatego, �e uwa�a� mnie za s�abego przeciwnika. Oszukiwa� samego siebie t� r�wn� walk�. Tymczasem tak si� to wszystko wyko�owa�o. Co mia� teraz do stracenia? Przestraszy�em si�, �e wybierze ostateczno��. "Nie idzie mi" - powiedzia� przez z�by. "Pom�wmy otwarcie - powiedzia�a Liza. - Absolutnie nie mam zamiaru z tob� zosta�. Pr�bowa�am, ale ju� nie mam zamiaru". "Nie idzie mi" - powt�rzy� Jerzy w moj� stron�. Odpali�em ostro: "Znali�my si� tak kr�tko, �e nie mam wobec ciebie �adnych zobowi�za�. Poza tym te twoje do�wiadczenia z lud�mi. Mam do�� twoich do�wiadcze� z lud�mi. Nie b�dziesz wi�cej robi� pr�b z lud�mi". "Zabronisz?" Szed�em na niego. Ten sam przycisk, kt�ry mia�em w r�ce podczas pierwszego starcia, tward� metalow� statuetk� (zabijcie mnie, je�li wiem co przedstawia�a) ju� �cisn��em w d�oni. Od razu j� mia�em na oku. T� statuetk�. I jego �eb. Pochylony �eb z przymru�onymi oczami. Unios�em statuetk�. Pochyli� g�ow� jeszcze mocniej. Nie patrzy� na mnie. Patrzy� w bok. "Radzisz mi nie robi� do�wiadcze� z lud�mi. A to czemu? Co� na tym straci�". Zdawa�o mi si�, �e go dobrze zrozumia�em. Nie odchyli� si�, gdy robi�em zamach, nie wyci�gn�� nawet r�k przed twarz. Cisn��em statuetk� w lustro, kt�re odbija�o nasz� tr�jk�: Rozprys�o si� na kawa�ki. W jednym od�amku zosta�a tylko cz�� twarzy Lizy. Karmi� mnie. Wtajemnicza� w swoje sprawy, je�li nawet chcia�, �ebym by� �atwym przeciwnikiem - okaza�em si� trudniejszy. On traci�, ja zyskiwa�em z ka�d� chwil�. Odbiera�em mu to, co sobie uzbiera�. Liza mia�a twarz histerycznie wykrzywion� i piszcza�a: "Nie chc�, �eby przeze mnie lata si� krew". Obaj zatrzymali�my na niej oczy. Zrobi�a ruch jakby chcia�a obj�� Jerzego. Zawaha�a si�. Przyskoczy�a do mnie. "We� mnie st�d. We� mnie st�d. Pr�dko". "Co mam robi� Jerzy" - zapyta�em bezradnie. U�miechn�� si�. To by� gorzki u�mieszek. "Chcia�em wam powiedzie� - odezwa� si� jak najspokojniej umia� - �e nie bardzo mi posz�y do�wiadczenia, tam na dole. Jedno zwierz� ma si� �le. Bardzo �le". Z czego b�dziemy �yli we dw�jk�? Zastanawia�em si� nad tym w�a�nie gdy manie o to zapyta�. Nie mog�em o tym nie my�le� jak Liza. - Postaram si� jako� wkr�ci� do starej roboty. - To nie b�dzie �atwe. Znaj� ci� z najgorszej strony. By�em w�ciek�y, �e mi tamte sprawy przypomina. Na pewno mia� racj�, ale po co mi wypomina�. - Mam zrezygnowa�? ��dasz jednak, abym z niej zrezygnowa�? - Nie, ale mo�e by�cie tu... oboje... Spojrza�em mu w oczy. Nie spu�ci� wzroku. Na dnie b�yska�y chyba iskierki ironii. - �artujesz? - Nie, m�wi� powa�nie. M�g�bym wam przez pewien czas pom�c. Pracowa�by� u mnie. - Przerwa�. Ironia znikn�a. Machn�� r�k�. Niepotrzebnie gadam. I tak zrobisz inaczej. Musisz post�pi� inaczej po tym co wiesz i widzia�e�. - Targujecie si� o mnie? - zawo�a�a d�wi�cznie i weso�o Liza. Targujcie si� sobie, targujcie. - Nagle z weso�ego tonu przesz�a na ten sw�j histeryczny, piskliwy. - Czy nie widzicie, �e�cie obaj dla mnie dziady. Stare, obrzydliwe dziady. - Zwr�ci�a si� do mnie z pasj�: - I ty�, cz�owieku, m�g� cho� przez moment my�le�, �e p�jd� z tob�. Ile jeste� ode mnie starszy. No, powiedz. Co ja bym z tob� robi�a? To samo co z nim? Z�apa�a mnie za r�kaw, przyci�gn�a do okna, zza kt�rego bucha�o s�o�ce. - Widzisz tego, tam na drugiej stronie? Czeka na mnie. Spakuj� si� i odejd�. Tylko bez kawa��w, panowie. Poj��em, �e musia�a tak post�pi�. Teraz ja z kolei wyda�em si� sobie �mieszny. By�o to uczucie tylko pocz�tkowo nieprzyjemne, jako �e do takich przykro�ci nawyk�em by� od dawna. Wszystko wi�c by�o po dawnemu? Dobrze? Dobrze czy �le? Oboj�tnie? Wysz�a do drugiego pokoju spakowa� si�. Jerzy by� wstrz��ni�ty. Pozna�em to po jego ruchach, zupe�nie nieopanowanych, po spojrzeniu. Na mnie zatrzymywa� wzrok z jak�� niemal ojcowsk� czu�o�ci�. - Hm - mrukn�� do mnie. - Mo�na by co� jeszcze poradzi�. - A mianowicie? - stara�em si� m�wi� swobodnie. - No c�, ka�dy mo�e by� Faustem. Ty tak�e. - �ciszy� glos. Czu�o si�, �e m�wi w pe�nym napi�ciu. - Mo�na by Liz� u�pi�. Zwabi� tego nowego sprzed domu i tak�e u�pi�: Spr�bowa� jeszcze raz. Spr�bowa�. Z tob� w roli g��wnej - doko�czy� bardzo szybko. Chcia� si� jeszcze raz w to bawi�? Liczy� po cichu na odrodzenie swoich szans? - Id� do diab�a - warkn��em. - S�uchaj, zrozum. �adna sytuacja si� nie powtarza. Absolutnie �adna - m�wi� z g��bokim przekonaniem. - Ta nowa b�dzie ca�kiem nowa. Nie skorzystasz z moich rozczarowa�. To b�dzie kompletnie co� nowego. Pojmujesz. Nie warto zobaczy�, co? - Ka�dy mo�e by� Faustem - przedrze�nia�em go - i ja te�. Tylko po co? Gdy w tym momencie Liza przesz�a przez pok�j, m�wi�c "bior� na razie torb�, po walizki wr�c� z robotem" Jerzy, kt�ry przed chwil� zastyg� w ge�cie przekonywania, z wyci�gni�tymi do mnie r�kami, opu�ci� te r�ce. Odwr�ci�em