10587
Szczegóły |
Tytuł |
10587 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10587 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10587 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10587 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Antonio Fogazzaro
MA�Y �WIATEK NOWO�YTNY
ROZDZIA� PIERWSZY
AB OVO
1
Stara margrabina Nene Scremin, w wizytowej sukni i z surow�, niezadowolon� twarz�,
w�asnor�cznie wyciera�a kurze w swoim salonie. Przeciera�a chustk� do nosa oparcia krzese�
stoj�cych pod �cianami, rze�bione por�cze kanapy i foteli, wierzchy naro�nych serwantek,
szklany klosz os�aniaj�cy zegar. Podnosi�a, jeden po drugim, z�ocone �wieczniki zdobi�ce
czarny marmurowy gzyms kominka, ze sto�u z bia�ego marmuru bra�a kolejno w r�k�
wazony, oprawne w ramki fotografie, bombonierki, wszelkiego rodzaju bibeloty
nagromadzone na przestrzeni lat z okazji niezliczonych urodzin i rocznic, przeciera�a marmur,
wytropi�a ka�d� najl�ejsz� mgie�k� kurzu, mrucz�c gniewnie s�owa pod adresem tego
okropnego Federica, kt�ry twierdzi�, �e kurze powyciera�. Biedaczysko Federico, troch�
kulawy, cz�ciowo bezz�bny, cz�ciowo �ysy, pojawi� si� w�a�nie w roboczej bluzie, aby
powiedzie� pani, �e stary ogrodnik, zwolniony przed dwoma miesi�cami, przyszed� i pragnie
z ni� m�wi�.
� Mech czeka! � o�wiadczy�a margrabina. � A wy, cz�eku nieszcz�sny, czemu�e�cie nie
ubrany? Nie wiecie, �e dzi� wtorek? I jak wy sprz�tacie? Nie widzicie, jaki tu chlew?
� Chlew? � powt�rzy� Federico os�upia�y. � Jaki chlew? Ja tu dzi� rano sprz�ta�em dwie
godziny. � Ano, chyba przez sen. Czy Tonina dosta�a jajko?
Tonin�, dawn� pokoj�wk�, teraz star� i chor�, trzymano w domu Scremin�w na �askawym
chlebie. Federico powiedzia�, �e nie wie, czy Tonina dosta�a w po�udnie swoje codzienne
jajko; w tej samej chwili wesz�a kucharka z t� sam� wiadomo�ci� o ogrodniku, kt�ry czeka.
Mimo obecno�ci pani, mi�dzy dwojgiem s�u��cych wybuch�a sprzeczka z powodu tego
powt�rzonego niepotrzebnie oznajmienia. Ale margrabina, opanowana z�ym przeczuciem,
chcia�a przede wszystkim wiedzie�, jak to by�o z tym jajkiem, i dowiedzia�a si�, �e jajko
zanios�a Toninie pomywaczka, ale Tonina, niezbyt dobrze si� czuj�c, jajka nie zjad�a.
Wynikn�� st�d ca�y dramat. Co wi�c si� sta�o z jajkiem? Milczenie. Czy to mo�liwe, �eby
kto� je zjad�, nie pami�taj�c, �e jest post? Federico wymamrota�, �e jajko jest zapewne w
kuchni. Margrabina wsun�a zabrudzon� chustk� do kieszeni i posz�a do kuchni. Szuka�a tu,
szuka�a tam, jajka ani �ladu. Stan�wszy w oknie zawo�a�a stangreta, kt�ry czy�ci� uprz�� na
podw�rzu. Zanim przyszed�, wyjrza�a na ciemne schodki s�u�bowe, �eby zawo�a�
pomywaczk�, dostrzeg�a kogo� w mroku i my�l�c, �e to stangret, spyta�a szorstko:
� Wzi��e� jajko?
� Ja, signora? � odezwa� si� ten kto� nie�mia�o � ja nic nie wiem o jajkach.
Margrabina wzi�a go wi�c za �ebraka i rzuci�a stanowczo:
� Nic si� nie daje!
Tamten wyja�ni�, �e jest dawnym ogrodnikiem.
� Ach tak, zaczekajcie.
I stara dama powr�ci�a do polowania na jajko.
Jajka nikt nie wzi��, ani pomywaczka, ani stangret, ani pokoj�wka. Margrabina zagadn�a
wi�c rz�dc�, kt�ry jak zwykle o tej porze przyszed� do kuchni na kaw�.
� Widzieli�cie jajko?
� Jajko, signora?
Biedny rz�dca, nie mog�c zaprzeczy�, �e w ci�gu swego �ycia widzia� niejedno jajko, a
niepewny, czy nale�y to w takiej chwili potwierdzi�, sta� z otwart� g�b�. Tymczasem ca�a
pi�tka s�u�by, gdzie kto by� � na schodach, w pokojach, na korytarzu czy w kuchni �
mamrota�a pod nosem niezbyt przystojne monologi i zaginione jajko wype�nia�o sob� ca�y
dom.
� O jedno jajko! � burcza� stangret, w�ciek�y, �e musia� wej�� na tyle schod�w z takiej
przyczyny � a trzymaj� powozy i konie, sukinsyny!
Ale w�a�nie w tej chwili margrabina zawo�a�a go jeszcze raz. Chcia�a wiedzie�, czy widzia�
pana. Stangret odpowiedzia� niegrzecznie, �e nie.
� Pan margrabia jest pewnie w katedrze � odezwa�a si� za plecami margrabiny pokojowa.
� Poszed� chyba odmawia� godzinki. Stara pani wiedzia�a, �e jej m�� od jakiego� ju� czasu,
w zwi�zku z pewnymi, skrywanymi zreszt�, ambicjami politycznymi, odsun�� si� nieco od
bractwa katedralnego. Zmilcza�a jednak. W�a�nie z wr�t stajni wyszed� ch�opak stajenny z
du�ym nar�czem siana.
�Dok�d to z tym sianem, hej? � zawo�a�a w�adczym g�osem.
Tym razem odpowiedzia� jej stangret, rad z okazji zamkni�cia ust margrabinie, a jednocze�nie
wyra�enia zamaskowanej pogardy w stosunku do kogo� innego:
� Siano pana m�odszego. Rozkaz pana m�odszego!
Federico, kt�ry w�a�nie dopina� na sobie guziki liberii, mrucza� do siebie wyzwiska na t�
klientel� oberwa�c�w, oblegaj�c� �pana m�odszego�, zi�cia starych baronostwa; mieszka� on
w. jednym skrzydle pa�acu i trzyma� w stajni konia pod wierzch. Teraz wida� ju� i doro�karze
pr�buj� go naci�ga�! Rozdarowuje im siano!
Federico udzieli� ogrodnikowi m�drej rady, �eby przyszed� raczej ko�o czwartej, kiedy wraca
do domu �pan m�odszy�. Pani starsza ma teraz co innego w g�owie: szuka jajka, a jutro mo�e
jej si� w g�owie wyl�gnie kogutek? Lepiej przyj��, jak b�dzie pan m�odszy. A jeszcze teraz,
kiedy zrobili go radnym!
Nadej�cie pierwszych go�ci przerwa�o �ledztwo margrabiny w chwili, kiedy ju�-ju� mia�o
doprowadzi� do niespodziewanego i �enuj�cego odkrycia. Starsza pani utrzymywa�a stosunki
z ca�ym miastem. W jej notatniku figurowa�o dziewi��dziesi�t siedem wizyt, kt�re nale�a�o
odby� w grudniu i w kwietniu � pozosta�o�� ze stu czterdziestu sze�ciu, bo tak� liczb�
osi�ga�a, chc�c zadowoli� m�a, w m�odo�ci, a mo�e r�wnie� w ci�gu m�cz�cych
k�opotliwych lat, kiedy musia�a wprowadza� w �wiat swoj� c�rk�. Jej wtorkowe przyj�cia nie
by�y t�umne, wr�cz przeciwnie, gdy� bliskie przyjaci�ki, a tak�e przyjaci�ki pokorne,
unika�y uroczystych okazji. Ale tego w�a�nie wtorku, w dniu urodzin pani domu, po cz�ci
dlatego, a po cz�ci przypadkowo, zjawi�o si� wiele os�b. Przyjaci�ki pokorne przysz�y
wcze�nie, �eby nie natkn�� si� na przyjaci�ki wa�ne. By�y to trzy czy cztery staruszki o
ceremonialnych manierach, z godno�ci� obnosz�ce sfatygowane jedwabie i �wiadome swojej
skromnej kondycji. Do margrabiny Nene zwraca�y si� per ty, wk�adaj�c w to s��wko utajon�,
wzruszaj�c� tre�� � oddanie i intymn� rado��. Margrabina rozumia�a si� z nimi lepiej ni� z
innymi paniami poniek�d i dlatego, �e we wszystkim, co dotyczy�o praktyk religijnych,
post�w �cis�ych i zwyk�ych, mia�y one, tak jak i ona sama, sumienie czyste, bielutkie jak
futerko gronostaja, na kt�rym nawet kropelka mleka mog�aby pozostawi� �lad. Te stare panie
w rozmowie wystrzega�y si� zawsze pilnie najl�ejszej bodaj aluzji da. polityki, wybor�w,
sk�adu Rady Miejskiej, nie wykraczaj�c poza tematy pogody, zdrowia, spraw czysto
rodzinnych, co najwy�ej wypowiadaj�c opini� o umys�owo�ci b�d� te� sile p�uc takiego czy
innego kaznodziei. Tak nieodmiennie zawsze milcza�y, z zawsze jednakow� oboj�tn� pogod�
s�uchaj�c, jak inni m�wi� b�d� o sprawach publicznych, b�d� o jakich� innych brudnych
aferach, �e teraz zupe�nie nie wiedzia�y, w jakich s�owach pogratulowa� margrabinie wyboru
zi�cia do Rady Miejskiej, wyboru, kt�ry nast�pi� przed dwoma dniami. Gdy ju� ponarzeka�y,
wszystkie jednym g�osem, na raptowne ozi�bienie, dostarczaj�ce niezawodnego sposobu
o�ywienia konwersacji w salonach, najodwa�niejsza z dam zaryzykowala:
� Jaka to pi�kna satysfakcja dla twego zi�cia, s�ysza�am, a jak�e. Taki dobry cz�owiek,
biedaczek!
Pozosta�e staruszki, nabrawszy te� odwagi, zagdaka�y ch�ralnie i z namaszczeniem:
� Ach, jaki dobry! Jaki dobry, wszyscy to m�wi�! Tak si� cieszymy!
Margrabina Nene, ze spowa�nia�� nagle twarz�, powiedzia�a:
� S�aba pociecha.
Przyjaci�ki pospieszy�y wi�c z niejasnymi wyrazami �alu i nadziei, kt�re jednak pozosta�y
bez echa. Rozmowa wr�ci�a do osoby zi�cia, ale poczciwe panie, zamiast zwraca� si� do jego
te�ciowej, wymienia�y uwagi mi�dzy sob�, w ten wyrafinowany spos�b wyra�aj�c swoje
uwielbienie. Jedna z nich s�ysza�a, jak kanonik w katedrze wynosi� pod niebiosa pobo�no��
pana Maroni; druga oznajmi�a, �e jej s�u��ca co rano widuje pana Maroni na pierwszej mszy.
Najbardziej nie�mia�a poprawia�a tylko p�g�osem te inne, kiedy przekr�ca�y nazwisko tak
wychwalanego przez siebie cz�owieka, ale cho� wytrwale szepta�a �Maironi, Maironi�, one
nie przestawa�y nazywa� go Maronim; nic zreszt� dziwnego, skoro nawet sama margrabina,
nawyk�a do pos�ugiwania si� dialektem, cz�sto przekr�ca�a imiona i nazwiska i trzy razy na
cztery nazywa�a swego zi�cia Maroni. W ko�cu rozmowa zesz�a na temat ma��e�stwa
sprzedawcy ze sklepu, w kt�rym wszystkie te panie zaopatrywa�y si� w ig�y i nici.
Troch� p�niej, kiedy wysz�y ju� niewa�ne pionki, pojawi�o si� niemal jednocze�nie kilka
dam w towarzystwie paru kawaler�w, kt�rych sobie dobra�y, aby o�ywi� nieco nud� wizyty u
starszej pani bior�cej w �yciu �wiatowym zbyt nik�y udzia�, �eby by�o o czym z ni�
rozmawia�, a jednak �yj�cej nie a� tak poza �wiatem, �eby mo�na by�o przesta� j� odwiedza�.
Muzyka w gruncie rzeczy wci�� ta sama, tylko w troch� innej tonacji; m�wi�o si� o zimnie,
damy i kawalerowie napomykali z lekka o projektowanym pikniku, stanowi�cym problem
dyplomatyczny, zwa�ywszy, �e niekt�re osoby nie by�y tam po��dane. My�l o wczesnej
rannej wycieczce wywo�ywa�a u niekt�rych lekki utajony dreszcz, ale w ko�cu gotowi byli
nawet zmarzn�� na tak eleganckiej imprezie w doborowym towarzystwie. Nast�pnie pewna
rozpolitykowana dama z dobyt� szpad� zaatakowa�a temat wybor�w, podczas gdy reszta
patrzy�a z podziwem na ten fenomen elokwencji i odwagi, a jeden z pan�w stroi� ukradkiem
drwi�ce miny. Ten sam demonstracyjnie g�o�no sk�ada� margrabinie �yczenia, a zaraz potem,
p�g�osem, na u�ytek najbli�szych s�siadek, rzuca� dowcipy: �Uwaga, zaraz wejdzie Federico
z kieliszkami �wi�conej wody; za�o�� si�, �e nowy radny w swoim pokoju, w uroczystej
szacie, �piewa teraz Te Deum przed domowym o�tarzykiem; ju� jakbym go s�ysza� na sald
obrad, jak ko�czy przem�wienie: et cum spiritus tu o�. S�siadki przygryza�y usta, szepta�y:
�Ona s�yszy�, on jednak twierdzi�, �e margrabina jest g�ucha. �Aj, aj � mrukn�� s�ysz�c, �e
anonsuj� przybycie prefekta � teraz trzeba przej�� na poprawny j�zyk! Szkoda, �e nie
zabra�em z sob� gramatyki!�
Prefekt, typowy toska�czyk lubi�cy spokojne �ycie, od miesi�ca przebywa� w swojej
skromnej siedzibie w prowincji Veneto; margrabinie przedstawi� go m��, kiedy spotkali si� w
poci�gu. Teraz Commendatore zjawi� si� z obowi�zkow� wizyt�, zadowolony z okazji
usidlenia margrabiego Zaneta, aby podsycaj�c jego marzenie wej�cia do senatu, odci�gn�� go
po trochu od partii klerykalnej. Margrabina, czuj�c si� zawsze nieswojo w towarzystwie ludzi
m�wi�cych czysto po w�osku, przywita�a go w taki spos�b, �e i on te� poczu� si� skr�powany;
na szcz�cie tamta elokwentna i bojowa dama spotyka�a nieraz Commendatora w jakim�
zaprzyja�nionym domu we Florencji. Nie omieszka�a te� zaraz wyeksponowa�. tej
znajomo�ci; wszcz�a z nim swobodn� rozmow� i przedstawi�a mu siedz�c� pomi�dzy nimi
dam�, napomykaj�c dyskretnie, �e wprawdzie nale�a�oby to do pani domu, ona jednak
pozwala sobie wyr�czy� j� w tym mi�ym obowi�zku.
� Mo�emy teraz powiedzie� Nene � szepn�� swoim s�siadkom kawaler-kpiarz � �e tu ju�
nic nie ma do roboty i mo�e �mia�o i�� do kuchni i kaza� podawa�.
W istocie biedna margrabina, znana ze swej przesadnej oszcz�dno�ci w gospodarstwie
domowym, milcz�co asystowa�a przy b�yskotliwym duecie przyjaci�ki z Commendatorem,
kt�ry po pierwszej k�opotliwej chwili rozmowy z pani� domu rad uchwyci� si� jedynej
wyci�gni�tej ku niemu pomocnej d�oni. Nie wspomnia�, rzecz jasna, margrabinie ani s�owem
o wyborze klerykalnego kandydata Maironiego i nie biedz�c, o czym by tu m�wi� z pani�
domu, wypowiedzia� par� komplement�w na temat pi�kno�ci jej pi�tnastowiecznego pa�acu;
w odpowiedzi us�ysza�, �e pa�ac ten ceni� r�wnie� bardzo nieboszczyk profesor Canella i nie
pytaj�c, kim u licha by� ten znakomity m��, skoro tylko zobaczy�, �e kawaler-kpiarz i
elokwentna dama wstaj�, �eby si� po�egna�, podni�s� si� z ulg� tak�e.
Ulica l�ni�a w marcowym s�o�cu. Przedsi�biorcza dama, zamiast wsi��� do powozu,
poci�gn�a za sob� obu pan�w na pieszy spacer pod roz�o�ystymi kasztanowcami o
p�kaj�cych ju� zielonych p�kach. Prefekt poinformowa� si� z wyrazem szacunku na twarzy,
czy dama jest krewn� Scremin�w. Us�yszawszy, �e nie, zwr�ci� si� do drugiego pana:
� Wi�c zapewne pan? � zapyta�. � Ach, pan tak�e nie? Dzi�ki Bogu!
Po miesi�cznym pobycie w tym swoim malutkim kr�lestwie prefekt wbi� sobie w g�ow�, �e
wszyscy miejscowi mobile s� mi�dzy sob� spowinowaceni. Wyobra�a� sobie z przera�eniem
stopnie ich pokrewie�stwa, ich parantele, w postaci niemo�liwego do rozwik�ania w�z�a,
gigantycznego k��bowiska, kt�re, je�li poci�gn�� za najcie�sz� bodaj z niego niteczk�, wali
si� ca�e na cz�owieka. Tote� nie odwa�a� si� nigdy rozmawia� z kimkolwiek z tych nobil�w o
kt�rymkolwiek innym bez jak najdalej id�cej ostro�no�ci. Ale teraz, upewniwszy si� ju�,
chcia� dowiedzie� si�, co te� jest na-prawd� wart ten nowy radny, popierany przez kler, ten
m�� bez �ony, zi�� te�ciowej bez c�rki. Nie zna� go, nie spotka� nawet nigdy w towarzystwie.
I dlaczego, dobry Bo�e, ten cz�owiek, kt�rego si� nie widzi, mieszka w domu tej kobiety,
kt�ra nie m�wi?
Zar�wno dama rozpolitykowana, jak i kawaler-kpiarz posiadali niezwykle szczeg�ow�
wiedz� o wszystkim, co dotyczy�o rodziny Scremin�w, nie wy��czaj�c ich s�u�by, pocz�wszy
od s�awetnego Federica, kt�ry s�u�y� poprzednio u biskupa, ale zosta� odprawiony w zwi�zku
z pewn� powabn� handlark� drobiem, a ko�cz�c na pomywaczce, kuzynce pi�knej Matyldy,
s�u��cej pa�stwa X, ulubienicy pana domu. Wiedzieli dok�adnie, ile stara margrabina wydaje
miesi�cznie na cukier, a ile na kaw�, i do jakiej niewiarygodnej wysoko�ci si�gaj� po�czochy
margrabiego. Mogliby zaprezentowa� prefektowi pe�ny �yciorys nowego radnego, ozdobiony
portretem, na kt�rym nie by�oby brak ani jednego w�oska. Mo�e tylko zabrak�oby pewnych
g��bokich odcieni w jego oczach, odcieni nieuchwytnych dla intelekt�w tych dwojga i bardzo
niewiele znacz�cych z punktu widzenia administracji prowincji. Ale �adna z tych os�b nie
udzieli�aby prefektowi tego rodzaju informacji w obecno�ci tej drugiej osoby w obawie, �e
wszystko zostanie puszczone dalej w �wiat. Trzeba zreszt� doda�, �e cho� nie byli oni.
krewnymi ani przyjaci�mi Scremin�w, mieli jednak poczucie godno�ci wsp�lne z t� szlacht�
starej daty i lekcewa��ce uwagi prefekta urazi�y ich jako uchybienie wobec arystokratycznej�
siedziby, kt�ra, cho� nie chcieli si� do tego przyzna�, dostarcza�a im jakiej� tajemnej
satysfakcji. Kawaler-kpiarz m�g� sobie podrwiwa� ze Scremin�w prywatnie, czego zreszt�
nie odm�wi� sobie, kiedy uda�o mu si� wydoby� z Federica historyjk� o jajku, ale publicznie,
to rzecz inna; i ilekro� zdarzy�o mu si� spotka� w mie�cie pow�z margrabiny Nene, sk�ada�
uroczysty, pe�en czci uk�on, jakby to przeje�d�a�a sama �wi�ta Rodzina. Tak wi�c prefekt
zdo�a� tylko tyle si� dowiedzie�, �e Piero Maironi, owoc niezbyt rozs�dnego ma��e�stwa
szlachetnie urodzonego Franca Maironiego z Brescii z osob� ni�szego stanu, osierocony w
dzieci�stwie, chowa� si� pod opiek� margrabiego Scremina, swego krewnego od strony nie
�yj�cej ju� prababki Maironi, z domu margrabianki Scremin; �e nast�pnie po�lubi� on jedyn�
c�rk� Scremin�w, kt�ra w kilka miesi�cy po �lubie zapad�a na ci�k� chorob� umys�ow� i od
czterech lat przebywa, bez nadziei wyzdrowienia, w zak�adzie psychiatrycznym. M�� jej
nigdy si� nie pocieszy�, �yje bardzo samotnie, unika towarzystwa, du�o czasu sp�dza w
ko�cio�ach, a tak�e pracuje naukowo. Dzi�ki spadkowi po prababce jest bogatszy od
Scremin�w, ale wcale si� o swoje interesy nie troszczy i hojn� r�k� wspomaga instytucje
dobroczynne.
Biedny prefekt czu�by si� bardzo nieswojo, gdyby m�g� s�ysze�, jak elokwentna dama,
wsiad�szy ze swoim towarzyszem do karety, kt�ra podczas przechadzki jecha�a st�pa za nimi,
komentuje dowcipnie jego kapelusz, istny Panteon, i r�wnie roz�o�ysty krawat: �W sam raz
uprz�� dla konia, ci�gn�cego w�z w�adzy pa�stwowej!� Co si� tyczy Maironiego, zar�wno
kawaler, jak i dama nie mogli go �cierpie� i powetowali sobie pow�ci�gliwo�� wobec prefekta
obgaduj�c teraz do woli nowego radnego, tego antypatycznego bigota, dzikusa, dziwaka,
ukrytego karierowicza, kt�ry swoj� dobroczynno�� umie z pewno�ci� korzystnie lokowa�.
Kawaler-kpiarz nie bardzo nawet wierzy� w rzekom� cnot�iwo�� m�odego cz�owieka, od
czterech lat �onatego i nie�onatego zarazem. Ale zar�wno kawaler, jak dama te�
nieszczeg�lnie by si� poczuli, gdyby, siedz�c ju� w karecie, us�yszeli, jak znany ze swego
cynizmu kapitan Reggini zagadn�� w alei kasztanowej prefekta, swego krajana:
� No i jak si� panu uda�, spacer, drogi Commendatore, mi�dzy tym starym pud�em i jego
pokrywk�? W pana obecno�ci chyba jako� nie ca�kiem do siebie pasowali?
2
Margrabina Nene znalaz�a si� sam na sam z m�em, bezpieczna od w�cibstwa s�u�by, dopiero
p�nym popo�udniem, na kr�tko i przed por�, o kt�rej schodzili si� panowie na wieczorne
rozmowy.
� Jajko! � wyzna� pokornie margrabia, kiedy �on� zapyta�a go o nie z surow�, pos�pn�
twarz� � no tak, to prawda, ja je wzi��em. Ale nie zjad�em. C� chcesz, poszed�em zagra� w
g�.
Potulnie zaproponowa�, �e wyzna to publicznie w kuchni.
� Te� g�upota! � burkn�a gniewnie margrabina.
Jej m��, znacznie przewy�szaj�cy j� wykszta�ceniem, ale nie charakterem, �ywi�cy
potajemnie obce jej ambicje, umia� w�drowa� zar�wno z g�ow� w chmurach, jak i innymi, po-
dziemnymi drogami, tunelami, kt�re wznosz�c si� spiralnie mog�y mo�e powolutku
wyd�wign�� na szczyty jego �adunek pragnie� przemieszanych ze skrupu�ami; nigdy
natomiast nie potrafi� chodzi� zwyk�ymi drogami, jakimi zwyczajni ludzie dochodz� prosto i
szybko do celu. Nie orientowa� si� nawet w sprawach swego w�asnego domu, kt�re jego �ona
mia�a w ma�ym palcu. Ona za�, ze swoj� skomplikowan� natur�, gdzie inteligencja
przemieszana by�a z pewn� zacofan� t�pot�, szczodro�� z przesadn� oszcz�dno�ci�,
delikatno�� uczu� z surow� stanowczo�ci�, wolna od fantazji, nami�tno�ci, ale r�wnie� od
egoizmu, �wiadoma siebie i wytrwale d���ca, jawnie lub w sekrecie, do swoich cel�w,
zdobywaj�ca si� na trudn� nawet szczero��, a jednocze�nie zazdro�nie strzeg�ca swoich
w�asnych my�li, mia�a nieomylne wyczucie trudnej rzeczywisto�ci i przejawia�a
niewyczerpan� energi�, zamyka�a swoje g��boko tajone uczucia, swoje m�dre zamys�y,
niedostrzegalne pod zwyczajnymi, nijakimi s�owami.
By�a przywi�zana do m�a, jedynego m�czyzny, o jakim kiedykolwiek pomy�la�a; z
oddaniem pracowa�a dla jego szcz�cia, cho� pojmowa�a je nie tyle zgodnie z jego
pragnieniami, ile z w�asnym pogl�dem na �wiat. Nieporadno�� Zaneta w �yciu praktycznym
irytowa�a j� skrycie. I ani jego fama archeologa, ani zdobycie upragnionego krzes�a w
senacie, czy nawet teki ministra nie umniejszy�yby ani o W�os utajonego lekcewa�enia,
kt�remu teraz da�a mimowolny upust owym burkni�ciem �Te� g�upota!� Cie�
niezadowolenia nie znikn�� z jej twarzy w ci�gu ca�ego wieczora, chocia� jej staruszek m��
raz po raz pr�bowa� przejedna� j� jakim� mi�ym s��wkiem i mimo �e rozmowa ze sta�ymi
bywalcami domu, ksi�mi i drobnomieszcza�skimi klientami arystokratycznej rodziny, by�a
tego wieczora bardziej ni� zwykle o�ywiona.
Salon Scremin�w stanowi� swego rodzaju laboratorium, do kt�rego co wiecz�r znosi�o si� i
poddawa�o analizie zdania zas�yszane w innych domach czy po prostu na ulicy, takie, kt�rych
autorstwo by�o znane, a tak�e inne, bezpa�skie, byleby da�o si� z nich wycisn�� jak��
ciekawostk�, jakie� pikantne podejrzenie lub jak� b�d� ciemn� materi�, w kt�rej, przy
zastosowaniu odpowiednich odczynnik�w, dawa�o si� dostrzec ruchome cienie jakiej� intrygi,
wyw�szy� trop jakiej� znanej osobisto�ci i, kieruj�c si� nadal w�chem, ods�oni� co� � jej
sekretnego �ycia i lekko nadgry��, tyle tylko, �eby poczu� smak tego czego� i uchwyci� bodaj
najcie�sz�, niteczk� subtelnych w�tk�w komediowych, jakie wok� ka�dego niemal
cz�owieka mota, rozrywa i zn�w nawi�zuje �ycie. W laboratorium nie brak by�o kwas�w ani
soli. Omawia�o si� tam, ale z umiarem, wszelkie grzechy bli�nich, z wyj�tkiem romans�w.
Grzechom mi�osnym wst�p by� tam absolutnie wzbroniony. Ilekro� kt�ry� z dw�ch czy trzech
swobodniejszych bywalc�w odwa�y� si� ten zakaz przekroczy�, natychmiast margrabia
Zaneto ucisza� go m�wi�c g�o�no �Ta ta ta!� i bardzo rzadko si� zdarza�o, �eby musia� dla
poskromienia bezczelnego buntownika galopowa� dalej, z wi�kszym t�tentem: �Taratata,
taratata, taratata!� Ten poczciwiec, z ca�ej duszy sk�onny przy��czy� si� do faryzeusz�w
kamienuj�cych cudzo�o�nic�, by� w tych sprawach r�wnie rygorystyczny jak i w sprawach
wiary. Tam, gdzie nie wchodzi�o w gr� ani zepsucie obyczaj�w, ani uchybienie dogmatom,
by� raczej wyrozumia�y. Cho� sam strzeg� si� pilnie jakiego� ryzykownego s�owa, u innych
nawet mu si� to podoba�o. Ostatecznie, do pewnej szczypty soli ka�dy mia� prawo. Bywa� tam
te� pewien zgry�liwy s�dzia na emeryturze, maj�cy zawsze w pogotowiu s�l raczej gorzk�, i
inny wysoki, chudy, ��ty i z�o�liwy starzec, kt�ry przychodzi� zawsze z �on�, r�wnie jak on
wysok�, chud�, ��t� i melancholijn�, kt�rej ka�de z rzadka rzucane s�owo by�o kropelk�
kwasu.
Tego wieczora chemicy domu Scremin�w rozcierali w swoim tyglu sam kwiat eleganckiego
�wiata, sam Olimp miasta. . Potraktowa� ten Olimp kwasami i solami to by�a prawdziwa
przyjemno��. Te ma�e mieszcza�skie pieski nie ba�y si� ani troch� gro�nego zwierza na tarczy
herbowej tego domu. Margrabina Nene nie zdawa�a si� przywi�zywa� do tej bestii wi�kszego
znaczenia; margrabia Zaneto, skromny i dla wszystkich uprzejmy, umia� ukrywa� swoj�
pewn� do tego herbowego zwierza s�abo��. Arystokratyczna para nale�a�a do oci�a�ej, nieco
zacofanej grupy nobil�w, kt�rej wzajemne stosunki z Olimpem, s�yn�cym z wytwornych
przyj��, bal�w, piknik�w, tenisa i �lizgawek, by�y lu�ne i raczej ch�odne. Jeden z
dobrodusznych ksi�y, dociekliwy i ambitny kronikarz aktualnych wydarze�, zaraz po
przyj�ciu zaprezentowa� smakowit� nowalijk�:
� A wi�c nic z pikniku! Natychmiast pan Kwa�ny i pan Gorzki, uszcz�liwieni, ilekro� im
si� uda�o dokuczy� ksi�dzu, wykrzykn�li:
� Nic nowego, nic nowego, nowina z brod�!
Na co ksi�dz zaskoczony, zaczerwieniony z irytacji, o�wiadczy�, �e decyzja zrezygnowania z
pikniku zapad�a zaledwie przed trzema godzinami, o sz�stej; jego uparci przeciwnicy
stwierdzili, �e ju� o wp� do si�dmej m�wi�o si� o tym w kawiarni i �e projekt pikniku upad�
z powodu tych obcych: z willi Diedo.
� A w�a�nie �e nic nie wiecie! � wykrzykn�� tryumfalnie ksi�dz. On mia� inn� wersj� tej
sprawy. � I tak w�a�nie by�o z ca�� pewno�ci�!
Ot� pewna wielka dama, istna amfibia, rano nic tylko ko�ci�, za to wieczorem ca�y Olimp,
opowiedzia�a o tym swemu m�owi w obecno�ci domowego lekarza, a ten lekarz, jego,
ksi�dza, przyjaciel, powt�rzy� mu to przy spotkaniu i doda�: �Idziesz dzi� wiecz�r do
Scremin�w? Opowiedz
o tym�. I ksi�dz rozpocz�� swoj� opowie�� tonem uroczystym
i wznios�ym:
� Trzeba wiedzie�, �e niekt�re panie postawi�y za warunek, aby piknik odby� si� w
niedziel�, ze wzgl�du na wielki post.
� A jak�e, wierz� w to � mrunk�� pan Kwa�ny.
Inni zacz�li go ucisza�, ksi�dz rzuci� w dialekcie: �G�upota!�, po czym zaraz powr�ci� do
wznios�ej mowy w�oskiej, jakby wst�pi� na kazalnic�, szczerze m�wi�c troch� niepewn� i
skrzypi�c�;
� Tak tedy zdecydowano si� na niedziel�; t� najbli�sz�. A tymczasem nasza Pittimela,
wiedz� pa�stwo, kogo mam na my�li, spotyka na spacerze Zigiottich, m�a i �on�, i ni z tego
ni z owego zaprasza ich na piknik. Zigiottich, pomy�le� tylko! �adna historia. Rzecz si�
roznios�a i powsta� wielki: krzyk. Nikt nie chce Zigiottich, zw�aszcza panie. Wszyscy
pomstuj� na Pittimel�, ale: �Co robi�?� pytaj� organizatorzy pikniku. �Co robi�?� powiada
jedna z pa�. �Zmusi� Pittimel�, skoro nawarzy�a piwa, niech je sama wypije i jako� nas od
tego uwolni.� Inna m�wi: �Bez Pittimeli te� si� obejdzie�. A jeszcze inna: �Da� sobie spok�j
z tym ca�ym piknikiem�. Czwarta pani nic nie m�wi, tylko po prostu mdleje.
� Pi�knie! � burkn�� pan Gorzki. � Nietrudno odgadn��, kto to taki.
� Taka i taka � dodaje pan Kwa�ny.
� Ale� ja nic nie �wiem! � wykrzykuje ksi�dz.
� Ech, drogi ksi�e, czy to wszyscy nie wiedz�, �e jej m��:
i ta Zigiotta...
� Ta ta ta, ta ta ta! � zabrzmia� sygna� alarmowy margrabiego Zaneta. � No, dalej, don
Serafinie!
Ksi�dz ci�gnie dalej:
� Organizatorzy, zrozpaczeni, nie wiedz� wprost, kt�rego �wi�tego prosi� o ratunek. Ale
teraz powiem pa�stwu, �e dzi� rano wszystko wydawa�o si� ju� pomy�lnie za�atwione i o
godzinie trzeciej uda�a si� do willi Diedo delegacja, �eby zaprosi� pa�stwa Dessial.
� Dessalle! � poprawi� kto�.
� Dobrze, dobrze, z soli czy z pieprzu, i tak wiadomo,
o kogo chodzi.
Kiedy wymieniono nazwisko Dessalle, tych �obcych� z willi Diedo, pan Kwa�ny, kt�ry
dopiero co uwa�a� ich za winnych katastrofy, a teraz z ust ksi�dza us�ysza� tego zaprzeczenie,
j�� wykrzywia� usta, kr�ci� nosem, napina� ka�dy musku� swojej pergaminowej twarzy,
przybieraj�c jak najbardziej ponure miny. Don Serafino popatrzy� na niego i zanim jeszcze
tamten zd��y� otworzy� usta, powiedzia�:
� Czekaj pan!
� Przecie� nic nie m�wi�, do licha!
� Fatalnym zbiegiem okoliczno�ci � podj�� ksi�dz � pa�stwo Dessalle w�a�nie na
niedziel� oczekiwali go�ci z Wenecji.
� No i co z tego? � burkn�� ten, kt�ry �nic nie m�wi��.
I podczas gdy don Serafino opowiada�, jak to w zwi�zku z odmow� Dessalle'�w powsta�a
r�nica zda� co do tego, czy urz�dza� piknik, czy go nie urz�dza�, pan Kwa�ny i pan Gorzki
przerywali mu coraz gwa�towniej:
� No wi�c co? No i c� z tego?
Gdzieniegdzie i w�r�d obecnych rozlega�y si�, tylko cichsze
i bardziej nie�mia�e, pytania:
� I co z tego?
Ksi�dz z pocz�tku nie przerywa� swojej relacji, po chwili jednak straci� cierpliwo�� i zacz��
krzycze�:
� Spok�j! Spok�j! � A w ko�cu zrezygnowa�: � Niech�e sobie sami gadaj�, tam do licha!
� Cicho, cicho, uspok�jcie si�! � nawo�ywa� Zaneto. Ale kiedy ksi�dz, zaczerwieniony jak
rak, warkn��, �e oni nic, ale to nic nie wiedz� i �e z powodu odmowy ze strony Dessalle'�w
znowu roztrz�sana by�a sprawa Zigiottich, a z powodu Zigiottich ca�y projekt we�mie w �eb,
inni z kolei zacz�li protestowa� przeciwko temu, jakoby bez odmowy Dessalle'�w sprawy
Zigiottich nikt by ju� nie wywleka�; i to protestowali tak gwa�townie, �e Zaneto musia�
obr�ci� ster w drug� stron� i skierowa� rozmow� na nos pana Carlina Dessalle.
� Raz jeden go widzia�em, ale co to za nos!
� Ostro�nie z tym nosem, margrabio!� wykrzykn�� pan Kwa�ny. � W domu Dessalle'�w
wszystko musi by� doskona�e, nosy r�wnie�. To cudzoziemcy, margrabio, ludzie, kt�rzy
wydaj� przyj�cia i pieni�dze, m�j panie! Uwielbiajmy ich, namaszczajmy ich, podlizujmy si�
im, sk�adajmy im wizyty, padajmy na twarze! Jacy dystyngowani, jacy uprzejmi, jacy mili, co
za umys�y, co za uroda! Pan, margrabio, m�wi o jego nosie, ale m�g�bym przysi�c, �e tutaj
budzi zachwyt r�wnie� nos tej pani!
� Phi! � prychn�� don Serafino, jakby chcia� powiedzie�, �e tamten drugi nos tak�e nie jest
do pogardzenia.
� Pewnie, pewnie! S�yszy pan, margrabio? Nawet kler, nawet kler traci g�ow�! A przecie� ci
pa�stwo nawet nie chodz� na msz�! To tacy, o kt�rych tutaj m�wi si� �pam�i�.
S�owo �pam�io�, kt�re w miejscowym dialekcie oznacza zar�wno pewien rodzaj zupy, jak i
osob� w�tpliwej religijno�ci, mo�e z powodu niewyra�nego smaku i znikomych warto�ci
od�ywczych takiej zupy i takiej wiary, wywo�a�o w�r�d obecnych now� burz�. Ksi�dz
krzycza�:
� I co z tego? Co mnie to obchodzi, pam�i czy nie pam�i? I co to ma wsp�lnego z nosem?
Cnotliwy w�trobiarz przekrzykiwa� ksi�dza:
� Sissignor, sissiginor, pam�i, pam�i! I on, i ona! Reszta �mia�a si� i podjudza�a tamtych.
Zaneto, na p�
roz�mieszony, a na p� zbity z tropu niepowodzeniem swego manewru, usi�owa� przywr�ci�
spok�j. W trakcie tego rozgardiaszu uprzejmy pan siedz�cy obok. margrabiny Nene zagadn��
przyciszonym g�osem, jakie jest jej zdanie w tej kwestii; Margrabina, zaj�ta robot� na
drutach, nie podnosz�c nawet oczu odpowiedzia�a w dialekcie:
� Ja sobie tym g�owy nie zawracam.
Stara margrabina nigdy nie �zawraca�a sobie g�owy� tym, co jej bezpo�rednio nie dotyczy�o.
Tak to przynajmniej wygl�da�o. Bo naprawd� mia�a w g��bi duszy wiele sekretnych kom�rek
zamkni�tych na klucz i gromadzi�a w nich spostrze�enia i s�dy na temat wielu spraw, kt�re
pozornie jej nie obchodzi�y, spl�tane nici rozlicznych plan�w, jakie snu�a dla dobra tej czy
innej osoby, w takich czy innych przysz�ych i niepewnych przypadkach. Kry�a tam nigdy nie
ujawniane sympatie i antypatie, s�dy o ludziach i rzeczach nieugi�te i twarde jak br�z, czasem
s�uszne, a czasem wykrzywione, rzadko tylko, w bardziej intymnych rozmowach, pozwala�a
sobie na jakie� nie przemy�lane s��wko, bardzo r�ne od tych niez�omnych komuna��w,
kt�rych mia�a pe�ne usta. Zreszt� tego wieczora by�a szczeg�lnie markotna, a margrabia
Zaneto, kt�remu ci��y�o na sumieniu nieszcz�sne jajko, zabrane lekkomy�lnie z kuchni,
korzystaj�c z chwili, kiedy rozgor�czkowani dyskutanci obmawiaj�cy Dessalle'�w nie
zwracali na niego uwagi, zbli�y� si� do �ony stroj�c skruszone miny, kt�re j� tylko bardziej
zirytowa�y.
� Id� sobie! Daj mi spok�j! � powiedzia�a szorstko. � I nie r�b wi�cej g�upstw!
Biedaczysko wr�ci� potulnie do don Serafina, kt�ry gromi� w�a�nie kogo�, kto mu przerywa�:
� Abraham? Co ma z tym wsp�lnego Abraham?
� Owszem, ma � odpowiedzia� tamten. � Abraham i Rebeka, a raczej nie, to Sara, tak, tak,
w�a�nie ona, ot co!
Poniewa� Dessalle'owie znani byli jako brat i siostra, prowokowa�o to do dobrotliwych
insynuacji, �e mo�e kt�ry� z faraon�w m�g�by to nazwa� inaczej. Wiele g�os�w
zaprotestowa�o z oburzeniem. Dessalle'owie byli dobrze znani w Rzymie i Wenecji jako
rodze�stwo, sieroty po szalenie bogatym bankierze z Marsylii i jego �onie z rzymskiej
rodziny Guglielmuccich. Don Serafino twierdzi�, �e nic mu nie wiadomo, czy to s� pam�i,
czy nie. W ka�dym razie zaprosili proboszcza do siebie na obiad i hojnie obdarzyli go
pieni�dzmi dla biednych. Pani ofiarowa�a tak�e co� dla ko�cio�a.
� �wi�ta! �mrucza� pan Kwa�ny z min� wyra�aj�c� wiele w�tpliwo�ci.
� Nic z�ego si� o niej nie wie! � wykrzykn�� don Serafino.
� No, ksi�dz na pewno nie wie � odpar� tamten, ale zamilk�, nie chc�c znowu us�ysze� �Ta
ta ta� margrabiego.
� A jest ju� chyba po trzydziestce � doda� pan Gorzki, jakby na zako�czenie czego�, co nie
zosta�o powiedziane. Na to ze wszystkich stron podnios�y si� oburzone g�osy:
� Ona, trzydzie�ci? Ona, trzydzie�ci? � Najwy�ej dwadzie�cia pi��!
� Dwadzie�cia dwa!
Tu pan Kwa�ny przyszed� w sukurs Gorzkiemu:
� Sk�d�e! Jedena�cie! Dziesi��!
Z uderzeniem godziny jedenastej ca�e towarzystwo ruszy�o hurmem z salonu na podest
schod�w. Ju� w westybulu pa-�acu zacz�y si� szepty komentuj�ce z�y humor margrabiny. O
co jej, u diab�a, posz�o? Zaledwie go�cie wyroili si� na ulic�, do��czy� do nich ostatni z
przyjaci� domu, kt�ry zamarudzi� troch� na schodach z Federikiem po to w�a�nie, �eby
wydrze� mu sekret tego z�ego humoru pani domu. Dogoni� towarzystwo biegiem, chichocz�c
w podniesiony ko�nierz, zacieraj�c r�ce i powtarzaj�c, jakby tylko dla siebie: �Wspania�e,
pi�kne, doskona�e!� Natychmiast wszyscy go otoczyli, wszyscy raczyli si� z rozkosz� owym
s�awetnym jajkiem, powtarzali: �Pi�kne, doskona�e�, wszyscy, z wyj�tkiem don Serafina,
kt�ry, jako �e materia by�a bardzo delikatna, u�miecha� si� tylko powtarzaj�c tonem
w�tpliwego wsp�czucia: �Biedaczka! biedaczka!� Po wyczerpaniu tematu z�ego humoru
margrabiny przysz�a kolej na o�wietlenie. �Ten smr�d nafty! To haniebne!� �A ta kawa? �
wykrzykn�� don Serafino. � Dzisiaj to ju� naprawd� by�a tylko brudna woda!� W tym
miejscu tak�e wszyscy przytakn�li, z wyj�tkiem pana Kwa�nego, kt�ry twierdzi�, �e woda
by�a czysta.
Ksi�dz opowiedzia�, jak to kiedy� zrobi� na ten temat uwag� Federicowi. Federico t�umaczy�
si�, zas�aniaj�c swoj� pani�. �Pieskie sknerstwo, prosz� ksi�dza.� Ka�dego miesi�ca, po
zap�aceniu rachunku w sklepie kolonialnym, pani przychodzi�a do kuchni wyg�osi� kazanie o
szkodliwo�ci zbyt mocnej kawy.
Odp�aciwszy si� ju� w ten �adny spos�b za go�cin� w margrabiowskim pa�acu, gdzie ci
ma�omieszczanie od lat rozkoszowali si� zapachem i smakiem pa�sko�ci, tak mi�ym ich
demokratycznym podniebieniom, zacna kompani� po�egna�a si� w kr�gu �wiat�a latarni na
skrzy�owaniu ulic i rozproszy�a w trzech czy czterech kierunkach znikaj�c w g��bi
opustosza�ych noc� ulic. Pan Kwa�ny w zmniejszonym ju� gronie podj�� na nowo temat
Dessalle'�w mamrocz�c gniewnie, jak przysta�o obra�onej surowej cnocie, takie rzeczy, kt�re
zdenerwowa�yby nie jednego Zaneta, ale czterech i zmusi�yby do wo�ania �Ta ta ta� nawet
postacie z sz�snastowiecznych metop, spogl�daj�ce w d� z wysoko�ci palladia�skiego fryzu.
Znowu te� w�r�d �mieszk�w i szept�w zacz�to szpera� o fatalnym jajku margrabiny i
komentowa� wyst�pienie Zaneta z bractwa katedralnego. Dokonywano autopsji starego
przyjaciela doszukuj�c si� w nim ulcus senatorum, a gorzki w�trobiarz powtarza� raz za
razem:
� Taki �wiat! Wszyscy jednacy! Taki �wiat!
� To dopiero! � wykrzykn�� kto� inny. � Jajko na �niadanie, w wielki post! Zobaczycie,
zostanie w ko�cu Turkiem!
Z kolei wspomniano o pewnych obietnicach poczynionych przez Zaneta deputowanemu z
kolegium. Pomy�le� tylko, ten Zaneto, kt�ry od roku 1870 nigdy nie g�osowa�! Kto�
napomkn�� r�wnie� o jakich� staraniach na rzecz Zaneta, kt�re �w deputowany robi� u pewnej
rzymskiej damy, przyjaci�ki dw�ch ministr�w.
� Rozumiecie? Przyjaci�ka dw�ch naraz! Pi�kna mi dama! Prawdziwie ta ta ta!
Kto� jeszcze napomkn�� dyskretnie o pewnym potentacie miasta, znanym polityku, zwanym
powszechnie Commendatore, m�czy�nie niskiego wzrostu. No tak, ale je�eli ma�y mu nie
pomo�e!...
Inn� uliczk� drepta� don Serafino do swojego skromnego mieszkanka, w towarzystwie kogo�
mieszkaj�cego w tej�e okolicy. Ci dwaj r�wnie� omawiali nieszcz�sne jajko, ale w spos�b
�agodniejszy. Wyobra�ali sobie, jakie wyrzuty sumienia musia�y dr�czy� Zaneta z powodu
zgorszenia, kt�rego sta� si� przyczyn�.
� Bo to przecie� m�dry i �wi�tobliwy cz�owiek! � m�wi� ksi�dz. � Ju� ja to wiem!
I opowiedzia� swemu towarzyszowi o r�nych ascetycznych a sekretnych uczynkach
margrabiego Scremina. Szkoda, �e wgryz� mu si� w g�ow� ten robak, ta zachcianka wej�cia
do Senatu! Prawdziwy robak, co go gryzie i niszczy! I ksi�dz szczeg�owo, przyciszonym
g�osem, rozwodzi� si� nad tym robakiem i jego zgubnym dzia�aniem, dop�ki na zakr�cie drogi
towarzysz nie tr�ci� go znacz�co w �okie�. Gdy� na tym zakr�cie otarli si� niemal o
zamy�lonego pana id�cego w przeciwnym kierunku, powoli, z r�kami w kieszeniach p�aszcza.
� Widzia� ksi�dz radnego? � zapyta�, kiedy oddalili si� ju� o kilka krok�w.
� Nie, jakiego zn�w radnego?
� No, tego w�a�nie! Maironiego!
Maironi? O tej porze? W tych stronach? Sk�d�e on wraca�? Na wieczornych rozmowach w
domu te�ci�w od dawna si� go nie widywa�o. Wielu zwraca�o na to uwag�, �e �w m�ody
cz�owiek staje si� coraz bardziej roztargniony, coraz pos�pniejszy. Co rano bywa� na mszy, co
wiecz�r te� na nabo�e�stwie, co tydzie� przyst�powa� do sakrament�w. Zawsze by� pobo�ny,
to prawda, ale nie a� do tego stopnia. I ja�mu�ny, ja�mu�ny bez ko�ca. Wiadomo, jakie
spotka�o go nieszcz�cie. Ale ostatecznie, to rzecz nienowa, trwa to ju� cztery lata!
Wi�c nie mo�e to by� tylko to. Dobry cz�owiek, ale troch� dziwny. Krew nie woda, wiadomo;
powiadaj�, �e jego matka to by�a prawdziwie �gor�ca g�owa�. A ojciec, ho, ho! Dobry
cz�owiek, istny �wi�ty. Jaka pobo�no��, jakie mi�osierdzie! A jaki oddany sprawie! Kleryka�
ze szczerego przekonania, rozumie pan: bo, m�wi�c mi�dzy nami, i na naszych polach k�kol
si� pleni. Jeden poluje na korzy�ci, drugi chce narobi� szumu, sta� si� znany, mie� wp�ywy.
Niewielu takich, ale s�. A ten nie; ach, on! Talent. Wielki talent.
Tu don Serafino przerwa� nagle, wydoby� tabakierk�, wsun�� w ni� dwa palce i doda� z wa�n�
min�:
� Teraz zrobimy go burmistrzem, zrozumiano?
3
Tymczasem zamy�lony Maironi zbli�a� si� powolnym, znu�onym krokiem do palazzo
Scremin�w. Bram� zasta� zamkni�t�, lampy gazowe w westybulu i na schodach pogaszone.
Wszed� do swoich pokoi na pierwszym pi�trze naprzeciwko apartamentu zajmowanego przez
Scremin�w. Zdejmowa� w�a�nie p�aszcz w przedpokoju, kiedy kto� cicho zapuka� do drzwi.
Otworzy�. Zobaczy� m�od� pokoj�wk� margrabiny Nene, smuk�� wysok� dziewczyn� z
nastroszonymi nad czo�em blond w�osami. Poblad�, z r�k� na klamce zapyta�, czego chce.
Dziewczyna, r�wnie blada, patrzy�a na niego pi�knymi niebieskimi oczyma, kt�rych
p�omienn� g��bi� przes�ania�a leciutka mgie�ka.
� Chwileczk�, prosz� � powiedzia�a. � Jest co�.... � Szybkim ruchem obr�ci�a g�ow�,
spojrza�a za siebie i powt�rzy�a: � Co�, co mam panu powiedzie�.
Jej cichy g�os, nieco gruby, by� jednak melodyjny. M�ody cz�owiek zawaha� si� chwilk�,
potem wyszepta� �prosz� i odsun�� si� na bok. Dziewczyna wesz�a, owiewaj�c go ciep�ym
zapachem swoich w�os�w i ca�ej schludnej postaci, szepn�a �dzi�kuj�, nadaj�c temu s�owu
jaki� g��bszy sens, wzi�a p�aszcz pana, powoli i starannie umieszcza�a go na wieszaku,
wyg�adzaj�c lekkimi ruchami r�k nie bia�ych wprawdzie, ale drobnych i kszta�tnych. Lampka
p�on�ca na konsolce naprzeciw wieszade� z�oci�a jej pi�kne w�osy skr�cone na karku na
kszta�t w�y.
� By� ogrodnik � powiedzia�a nie przestaj�c g�adzi� p�aszcza, g�osem cichym i tkliwym,
jakby jej s�owa p�yn�y bardziej z tych pieszczotliwych ruch�w r�ki ni� z czegokolwiek
innego. � Ten ogrodnik, co st�d odszed�.
Czeka�a d�ug� chwil� na odpowied�, ruchy jej r�k sta�y si� niepewne, jakby b��dz�ce bez
celu, po omacku. Wreszcie m�ody cz�owiek powiedzia�: �Co...� g�osem jakim� innym ni�
zwykle i nie doko�czy� pytania. Ona schyli�a si�, jakby czego� szukaj�c na posadzce, a�
b�ysn�a biel jej delikatnej szyi.
� On m�wi � podj�a jeszcze ciszej � �e b�dzie mo�e pracowa� u pa�stwa Dessalle i �e
pa�stwo Dessalle pewnie zwr�c� si� o informacje do mojej pani, a pan zechcia�by mo�e
przem�wi� za nim s��wko. Powiada tak�e, �e teraz, kiedy pan zostanie burmistrzem, mo�e
pan da�by jego synowi zaj�cie w bibliotece?
Odwr�ci�a si�, spojrza�a na lampk�, kt�ra kopci�a, i powoli, powoli zbli�y�a si� do niej, aby
zmniejszy� p�omyk. Przechodz�c ko�o Maironiego podnios�a ku niemu dwoje wielkich,
l�ni�cych oczu, jasno wyra�aj�cych gotowo��. Zadr�a�, ale nie powiedzia� nic. Blondynka
zacz�a powolutku przykr�ca� �wiat�o lampki, coraz bardziej, coraz bardziej, niemal do
zupe�nego zga�ni�cia. Nagle Maironi powiedzia� szorstko:
� Pani dzwoni�a.
� Dzwoni�a? � Dziewczyna drgn�a, podkr�ci�a p�omie� lampki, spojrza�a m�odemu
cz�owiekowi prosto w twarz, zrozumia�a, �e posun�a si� za daleko.
� Je�eli ogrodnik jeszcze przyjdzie, prosz� mu powiedzie�, �e informacj� si� zajm�.
Dziewczyna odpowiedzia�a sucho: �Tak jest� i odesz�a, wyprostowana i powa�na, bez uk�onu
i bez spojrzenia.
Zostawszy sam, m�ody cz�owiek �cisn�� g�ow� pi�ciami, opu�ci� je gwa�townie na konsolk� i
trwa� tak przez chwil� nieruchomo, ci�ko dysz�c, wpatrzony w lustro, jakby w swoim
odbiciu szuka� na co� odpowiedzi. Potem, jak gdyby przerazi� go obraz w�asnej twarzy,
w�asnego wzroku i w�asnych my�li, zdmuchn�� p�omie� lampki, wszed� do swojej ciemnej
sypialni, pad� na kolana na bia�awej smudze, kt�r� nocne niebo sko�nie rzuca�o na dywan, i ze
splecionymi mocno r�kami wpatrzy� si� w s�abo ja�niej�ce ob�oki.
Po kilku sekundach spojrzenie jego zsun�o si� ni�ej, na parapet okna, w cie�, i zatrzyma�o
si�, jakby zagubione, na czym� w rodzaju wizji. Obrazy pojawia�y si� bez udzia�u woli, kt�ra
ani nie poddawa�a si� zapieraj�cym dech wyobra�eniom, ani ich nie odpycha�a. Po chwili
wstrz�sn�� si� i pad� twarz� na posadzk�, przyciskaj�c si� do niej z ca�ych si�. Nagle zerwa�
si� na nogi, zapali� �wiec� i, ods�oniwszy prawe rami�, trzyma� je, kilkakrotnie przesuwaj�c
zaci�ni�t� pi�ci�, tu� nad p�omieniem. Popatrzy� na du�e czerwone �lady oparzenia,
odetchn�� z ulg�, wydoby� portfel, otworzy� go i wpatrywa� si� d�ug� chwil� w ma�� owaln�
fotografi� � w twarz osiemnastoletniej dziewczyny o regularnych rysach, ch�odn�, ale nie
pozbawion� wyrazu �agodnej melancholii w oczach i stanowczo�ci w zarysie podbr�dka.
Bardzo wysoka fryzura, niemodna ju� od jakich pi�ciu-sze�ciu lat, podobna do niezgrabnego
accent circonflexe, nie by�a ozdob� tej twarzy i nasuwa�a raczej my�l o osobie dawno zmar�ej.
M�ody cz�owiek przybli�y� fotografi� do ust, ale zabrak�o mu odwagi, �eby j� poca�owa�,
poczu� si� tego niegodny; z westchnieniem od�o�y� portfel na nocny stoliczek i wtedy dopiero
zauwa�y� le��cy na nim bukiecik fio�k�w, a pod fio�kami list.
My�l jego pobieg�a do toska�skiej pokoj�wki. Mo�e to ona napisa�a, ona przynios�a te
kwiatki? Powolnym ruchem, niepewny, czy chce tego, czy nie chce, wyci�gn�� r�k�, zdj��
fio�ki z listu i sta� z r�k� zawieszon� w powietrzu, przej�ty gorzkim wstydem.
To nie by� list, tylko kartonik bez koperty, a na nim napisane r�k� margrabiny Nene: �17
marca�.
Piero Maironi i Elisa Scremin, ofiarodawczyni portfelika, zar�czyli si� 17 marca 1882 roku i
co roku tego dnia margrabina w ten delikatny i poetyczny spos�b przypomina�a zi�ciowi �w
szcz�liwy dzie�, kt�ry p�niej sta� si� dniem �ez. Po raz pierwszy zdarzy�o si�, �e dzie� 17
marca nadszed�, a on o tym nie pami�ta�. Nawet widok fio�k�w nie przypomnia� mu rocznicy.
O Bo�e, jak�e m�g� pomy�le�, �e s� od pokoj�wki! W my�li prosi� o przebaczenie star�
pani�, kt�r� szanowa�, przeprasza� j� w porywie, kt�ry opad� zaraz, zaton�� w uczuciu
beznadziejno�ci dobywaj�cym si� z samego dna duszy. Po�o�y� si� bez modlitwy, z chaosem
sprzecznych uczu�: upokorzonej mi�o�ci w�asnej, z�o�ci na siebie, �e materialne zwyci�stwo
nad pokus� nie przynios�o mu �adnej ulgi, g�uchego �alu do Boga, kt�ry milcza�, podejrzenia,
�e jego walka z natur� jest po prostu g�upot�, a on sam jest n�dznym, nie�wiadomym
niewolnikiem przes�d�w religijnych i moralnych, kt�re inni ludzie wyryli trwale w jego
podatnej jeszcze na wp�ywy dzieci�cej �wiadomo�ci; w ko�cu poczu� przera�enie, wyrzuty
sumienia z powodu tych wszystkich uczu�, wol� walczenia nadal. Wreszcie, kiedy te
bez�adne rozterki duchowe przycich�y i ogarn�a go senno��, w ciemnym wn�trzu m�zgu
pojawi� si� znowu obraz z ka�d� chwil� �ywszy, tej kobiety, kt�ra tak wyra�nie ofiarowywa�a
mu siebie, pojawi�y si� jej l�ni�ce, wymowne, pal�ce oczy. Odp�dzi� t� rozkoszn� wizj�,
przywo�a� z powrotem, odepchn��, ale s�abiej. Serce bi�o mu gwa�townie, zdawa�o mu si�, �e
jaka� g�sta, mi�kka zas�ona opada z wolna z g�ry, zamykaj�c przed nim niebo. Dozna�
uczucia wyzwolenia, upojenia, jakim dysza�a, ciep�a ziemia, mi�osnej ekstazy przenikaj�cej
ka�dy najbardziej ukryty zak�tek jego istoty, wspania�a moc nami�tno�ci, rado�ci i szale�stwa
wybuch�a nagle z g��bi jego serca, my�li, zmys��w. W nag�ych b�yskach zacz�y mu si� jawi�
coraz inne wizje: zuchwa�a jasnow�osa pokoj�wka, pi�kna pani Dessalle spotkana niedawno
w poci�gu, jej wielkie, br�zowe, wpatrzone w niego oczy, i jeszcze inne obrazy, kszta�towane
sam� moc� jego wyobra�ni, zlane w jedn� posta�, w jedn� istot�, stworzon� magicznym
poca�unkiem pomi�dzy uchem a szyj�. Obie one, pokoj�wka i dama, poddane jego
nieodpartej w�adzy przekszta�ci�y si� w jedn� kobiet� przez niego upragnion�, o�ywion� jego
p�omieniem, w kobiet�, kt�r� on wy�oni� z siebie po to, by na powr�t w siebie wch�on��.
Zerwa� si� i usiad� na ��ku. W ciszy nocnej, w dr��cym �wietle �wiecy, wszystkie otaczaj�ce
go przedmioty zdawa�y si� patrze� na niego zdumione. Wsta� z ��ka, otworzy� okno,
wci�gn�� haust zimnego, ciemnego, milcz�cego powietrza.
Bije godzina na wie�y miejskiej: raz, dwa. Cisza. Zegar pobliskiego ko�cio�a: raz, dwa.
Wydaje si�, �e te smutne, powa�ne g�osy wymieniaj� mi�dzy sob� pos�pne pozdrowienie
klasztorne: memento. Inne uroczyste g�osy, bliskie, dalekie i te wewn�trz samego domu,
powtarzaj�: raz, dwa � memento. Maironi prze�egna� si� machinalnie i r�wnie machinalnie
wyszepta�: Et ne nos inducas im tentationem, sed libera nos a malo, amen.
Czu�, jak ta modlitwa zapada bez echa w g�uch� pustk� tajemnicy; z�o�y� r�ce i przywo�a� ku
sobie, wiedziony �le-pym instynktem, dwie osoby nieznane, zapomniane, a czasem gor�co
upragnione, obj�te kr�giem jego serdecznego przywi�zania, ale kt�rym nie wolno by�o na
jego wezwanie odpowiedzie�; dwie osoby �pi�ce snem wiecznym na ubogim cmentarzyku
Oria w Valsoldzie: Matko moja! M�j ojcze!
Przypomnia� sobie, �e ma pilny list do napisania, postanowi� zrobi� to zaraz. Mia�
odpowiedzie� monsignorowi De Antoni, kanonikowi katedralnemu, kt�ry poprzedniego dnia
przyszed� do niego z sekretn� misj� od J. E. biskupa. Klerykalnej wi�kszo�ci Rady,
wy�onionej w niedawnych wyborach, grozi�oby �miertelne niebezpiecze�stwo, gdyby nie
zdo�a�a wyda� na �wiat m�odego burmistrza. Owym opornym owocem jej �ona mia� by� Piero
Maironi. Nalegania wszcz�te przed wyborami nie przynios�y rezultat�w; Maironi nie chcia�
ani s�ysze� o tym, tak o�wiadczy� stanowczo monsignor�wi De Antoni. Cierpliwy monsignor
De Antoni nie przestawa� w czasie tej rozmowy wtr�ca� swoich przymilnych �dobrze, dobrze,
sissignor, sissignor�, u�miecha� si�, wi�, powtarzaj�c blado �rozumiem� i zach�caj�co
�zr�bmy tak", dop�ki nie zdo�a� uzyska� pewnej zw�oki przed definitywn� odmow�. Teraz
Maironiemu spieszno by�o sko�czy� z tym wszystkim. Da� si� przyjacio�om wci�gn�� w
akcj� cz�ciowo z poczucia dyscypliny partyjnej, a cz�ciowo z nieokre�lonej potrzeby
jakiego� ruchu, jakiego� dzia�ania, ale nie chcia�, b�d�c w tych sprawach nowicjuszem, bra�
na siebie ca�ego ci�aru zarz�dzania miastem w momencie tak trudnym, kiedy jego brak
do�wiadczenia m�g� drogo kosztowa� nie tylko stronnictwo, ale, co gorsza, og� obywateli.
Odpychaj�ca r�wnie� by�a dla niego my�l, �e mia�by tak nagle odrzuci� ten szary tryb �ycia
na uboczu, do kt�rego przywyk� od czterech lat. I co� jeszcze innego odpycha�o go w
naleganiach przyjaci�, co�, do czego nie chcia� si� przyzna� nawet samemu sobie. Tamtego
wieczoru wr�ci� do domu zdecydowany napisa� ten. list zaraz i mie� to ju� za sob�.
Gdy tak obmy�la�, z pi�rem w r�ku, zdania, w jakie powinien by przystroi�, ubra� swoje
argumenty, tak aby przekona�y biskupa, kt�remu monsignor De Antoni bez w�tpienia, ten list
poka�e, gdy szuka� odpowiednich okre�le� tych wszystkich trudno�ci, niebezpiecze�stw,
trosk i przykro�ci, jakie czeka�y go na burmistrzowskim fotelu, b�ysn�a mu nagle zupe�nie
nowa my�l. A gdyby tak si� zgodzi�? Mo�e owe trudno�ci, niebezpiecze�stwa, troski i
przykro�ci zdo�a-�yby odp�dzi� zjawy mi�o�ci i rozkoszy, kt�re nie dawa�y mu spokoju?
Mo�e t� my�l� natchn�y go w�a�nie duchy ojca i matki dopiero co przez niego wzywane?
Mo�e namowy przyjaci� i biskupa kry�y w sobie ratunek zes�any przez Boga? My�la�,
my�la�, a g�owa ci��y�a mu coraz bardziej, ogarn�o go zm�czenie i senno��; od�o�y�
ostateczn� decyzj� do. jutrzejszego rana.
Spa� jeszcze, kiedy do pokoju wsun�� si� ostro�nie, ze skruszonym wyrazem twarzy i ustami
pe�nymi przeprosin, margrabia Zaneto. Bardzo pilnie musia� pom�wi� o czym� z zi�ciem, a
�e zna� jego tryb �ycia, nie przesz�o mu nawet przez my�l, �e o tej porze m�g�by jeszcze spa�.
Je�eli zi�ciowi nie przeszkadza�oby to zbytnio, ch�tnie powiedzia�by zaraz, co ma do
powiedzenia. Po wyborczym sukcesie Maironiego te�� odnosi� si� do niego w spos�b tak
oficjalny, skr�powany i ch�odny, �e Piera to irytowa�o i wci�� czeka�, kiedy wyjdzie na jaw
niezrozumia�a przyczyna takiego zachowania. Us�yszawszy ten wst�p pomy�la�: �No,
nareszcie� i odpowiedzia� skwapliwie:
� Ale� prosz�!
� Wi�c dobrze, oto dwie sprawy � zacz�� Zaneto powoli, gniot�c lew� r�k� policzek, jakby
wyciska� z niego z trudem lepkie s�owa. � Dwie sprawy.
Otworzywszy w ten spos�b strumie� wymowy, wzni�s� oczy, nie unosz�c twarzy, ku swemu
rozm�wcy i zacz�� przemawia� bardziej p�ynnie: .
� Przysz�y do mnie pewne osoby z twojego stronnictwa. M�wi�: z twojego stronnictwa,
gdy� mo�e moje pogl�dy... tak, m�wi�, sam nie wiem... jednym s�owem, �eby�my si� lepiej
zrozumieli. Osoby bardzo godne i wiele mog�ce. Tak, tak, wiele mog�ce. Chcia�y one, abym
ci� przekona�, �e powiniene� przyj�� stanowisko burmistrza. Odpowiedzia�em, �e powt�rz� ci
to, po prostu. M�wi�...
Tu g�os Zaneta zmieni� si�, przybra� intonacj� kogo�, kto powtarzaj�c cudze s�owa, chce da�
jasno do zrozumienia, �e to m�wi kto� inny, nie on.
� M�wi�, �e na to stanowisko wyznacza ci� twoja pozycja spo�eczna, poparta wynikiem
g�osowania, �e w og�le jakikolwiek inny burmistrz poza tob� jest nie do pomy�lenia �e je�eli
si� nie zgodzisz, b�dzie to z olbrzymi� szkod� dla miasta, i tak dalej. Zaneto zamilk� na
chwil�, potem spojrza� wreszcie wprost na zi�cia i zako�czy� z ulg�: � Ot� to.
� A ty � zapyta� Piero � co o tym my�lisz?
Zaneto spochmurnia�, przybra� wyraz twarzy niech�tnej Sybilli i po chwili milczenia, kt�ra
wyda�a, mu si� wystarczaj�ca, przem�wi� z niezwyk�� stanowczo�ci�:
� Zwolnij mnie od odpowiedzi!
� O, nie! � rzek� m�ody cz�owiek ironicznie, chc�c jednak zrozumie� przyczyn� tak
dyplomatycznej postawy. � Dlaczego mia�bym ci� od niej zwalnia�?
Zaneto uczyni� milcz�cy gest, zatoczy� prawym ramieniem kr�g w powietrzu, u�miechn�� si�
tak, jakby chcia� powiedzie� �Na c� ci to?� i powt�rzy�:
� Zwolnij mnie!
� Czy� to tak trudno �