10533

Szczegóły
Tytuł 10533
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10533 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10533 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10533 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LIN CARTER CONAN Z WYSP TYTU� ORYGINA�U: CONAN OF THE ISLES PRZE�O�Y� J. D. ��i w ko�cu, o Ksi���, sta�o si�, �e rebelia Asalanty zosta�a zd�awiona i daremnym by�o wskrzeszenie ze zbutwia�ego prochu z archeo�skiego grobowca ponurego cienia Xaltotuna. Zawiod�y nawet czarodziejskie moce Yah Chienga, ��tego czarodzieja z mrocznego i demonami nawiedzanego Khitaju. I wtedy to Conan z Aquilonii z�o�y� koron� i porzuci� tron najpot�niejszego kr�lestwa Zachodu, zapuszczaj�c si� w nieznane, gdzie na zawsze znikn�� z ludzkich oczu. KRONIKI NEMEDIA�SKIE Z g��biny dziej�w, z zapomnienia, gdzie jeszcze �pi pradawny stw�r. Cienie przyby�y na milczenia skrzyd�ach, szkar�atnych niczym piekie� trzewia. �Proroctwo Epemitreusa� 1 CZERWONE CIENIE Kr�l Conan siedzia� na s�dziowskim tronie w sali sprawiedliwo�ci. Za oknami b��kit nieba rozpo�ciera� si� nad pe�nymi kwiat�w ogrodami Tarancji, stolicy Aquilonii. Mi�dzy niebem a zieleni� ogrod�w wznosi�y si� wie�e z bia�ego kamienia, z�ote kopu�y �wi�ty� i pokryte czerwon� dach�wk� dachy dom�w i pa�ac�w. Na ca�ym zachodzie hyboria�skiego �wiata nie by�o pi�kniejszego i bardziej majestatycznego miasta. Dobrze utrzymane ulice Tarancji roi�y si� od przechodni�w. Tysi�ce kobiet i m�czyzn na grzbietach koni, mu��w i os��w, w lektykach, rydwanach lub wozach zaprz�onych w wo�y bez przerwy pod��a�o ku swoim celom. Po wodach Khorotasu kr��y�y lekkie �odzie przypominaj�ce roje wodnych owad�w. Dwadzie�cia lat twardych, ale i rozumnych rz�d�w Conana Wielkiego uczyni�o Aquiloni� najpot�niejszym i najzasobniejszym krajem, jakiego od zarania �wiata dot�d nie widziano. Wewn�trz sali bogato ubrani szlachcice, dworzanie w jedwabiach i mieszczanie w jasnych togach z oznakami cech�w zawieszonymi na piersiach stali w milczeniu, podczas gdy kr�l wymierza� sprawiedliwo��. Dzisiaj mia�o zosta� rozpatrzonych kilka spraw o niezwyk�ym znaczeniu, dlatego w sali sprawiedliwo�ci znalaz�a si� po�owa wysoko urodzonych Aquilo�czyk�w. Opr�cz m�odego Gonzalvia, wicehrabiego Poitain i jego ojca, starego Trocero, jak zawsze szczup�ego i wytwornego w szacie ze szkar�atnego aksamitu, byli tu r�wnie� hrabia Monaro z Couthen, baron Guilaime z Imiru, a tak�e dostojny, �nie�nobrody starzec � Dexitheus, arcykap�an Mitry. Gro�ni wojownicy z kr�lewskiego legionu Czarnych Smok�w stali przy drzwiach i pod �cianami, a s�o�ce b�yska�o na ich he�mach uwie�czonych skrzydlatymi gestiami oraz grotach w��czni. Wszystkie oczy zwr�cone by�y na podwy�szenie, na kt�rym dwa trony wynosi�y si� ponad t�um. Poni�ej gruby kupiec nerwowo mi�� w palcach fa�dy swej szaty, podczas gdy jego adwokat zawile t�umaczy� co� patrz�c na kr�la. Conan z wysoko�ci swego tronu spogl�da� gro�nie w d� na dr��ce strony sporu. W g��bi duszy czu� wstr�t do tych nudnych, rozwlek�ych i pe�nych zawi�o�ci spraw, z ich �a�osnymi k�amstwami, wyrachowaniem i powoduj�cymi b�l g�owy komplikacjami. Jak�e pragn�� cisn�� koron� w t�ust� g�b� tego chciwego g�upca, potem wybiec z sali, �cisn�� udami boki ogiera i pogna� na ca�odzienne polowanie w p�nocnych lasach! Niech piek�o porwie takie kr�lowanie! � pomy�la�. � To wysusza ca�� ikr� w ciele m�czyzny, czyni�c go starym, gderaj�cym nudziarzem, nie maj�cym do�� krwi w �y�ach, aby zamachn�� si� dwur�cznym mieczem. Bez w�tpienia, po dwudziestu latach noszenia korony prawdziwy m�czyzna ma prawo rzuci� precz honory i tytu�y i ruszy� ostatni raz ku przygodom zbryzganym krwi�, zanim Czas zetnie go sw� nieub�agan� kos�. Conan spojrza� ukradkiem na drugi, ni�szy tron, na kt�rym siedzia� jego syn, ksi��� Conn, dziedzic kr�lestwa Aquilonii. M�odzieniec mia� dwadzie�cia lat i przygotowywa� si�, by przej�� koron� najpot�niejszego kr�lestwa Zachodu. Stary kr�l u�miechn�� si� dyskretnie, ujrzawszy znudzony, buntowniczy grymas na twarzy m�odego Conna. Niew�tpliwie ten m�odzik te� marzy� o tym, by zrzuci� z siebie ci�k�, paradn� szat� i wyruszy� na polowanie czy sp�dzi� noc z dziewkami w nadbrze�nej ober�y. Wspomniawszy w�asn� gor�cokrwist� m�odo��, Conan zachichota� w duchu. Rzeczywi�cie, ksi��� Conn by� bardzo podobny do swego ojca. Mia� takie same, nachmurzone, ciemne brwi ponad oczyma pa�aj�cymi b��kitnym ogniem. Taka sama by�a smag�a twarz z kwadratow� szcz�k�, obramowana czarn� grzyw� przyci�t� w kwadrat. Takie samo by�o te� krzepkie cia�o o j�drnych musku�ach napinaj�cych jedwab i aksamit na szerokich ramionach oraz wysoko sklepionych piersiach. Syn Conana g�rowa� g�ow� i ramieniem nad wszystkimi m�czyznami w sali, wyj�wszy tylko swego tytanicznego ojca, najwi�kszego wojownika, jakiego �wiat zna� kiedykolwiek. Czas nie pokona� jeszcze kr�la Conana. Prawda, �e wiele srebra b�yszcza�o mu w g�stej, czarnej grzywie i kr�tko przyci�tej brodzie, kt�ra otacza�a jego srogie usta i �elazne szcz�ki. Uby�o mu te� troch� cia�a, co upodobni�o go do wysuszonego starego wilka z p�nocnych step�w. Zimna r�ka Czasu wyry�a g��bokie bruzdy na pos�pnym czole Cymmerianina i pokrytych bliznami policzkach. Ci�gle jeszcze niewzruszona �ywotno�� wrza�a wewn�trz olbrzymiej postaci. Gor�ce ognie dawnych furii wci�� tli�y si� w jego oczach, a parali�uj�cy uchwyt Czasu nieznacznie tylko nadw�tli� si�� mocarnych d�oni, gi�tko�� �ci�gien i pr�no�� musku��w. Conan siedzia� na srebrnym tronie tak, jakby dosiada� bojowego rumaka. Ber�o sprawiedliwo�ci trzyma� niczym �elazn�, bojow� maczug�, mog�c� unie�� si� w ka�dej chwili i strzaska� czaszk� wroga. Bogata szata obwieszona klejnotami i z�otymi �a�cuchami nie mog�a ukry� bij�cej od niego dzikiej, pierwotnej si�y. Gdziekolwiek by nie by� � na ha�a�liwej uczcie, w ciszy i kurzu biblioteki lub jedwabistym wn�trzu alkowy � ten pos�pny barbarzy�ca z mg�� okrytych pustkowi Cymmerii wsz�dzie przynosi� ze sob� gro�ny nastr�j pola bitwy. Min�o ju� ponad dwadzie�cia lat od chwili, gdy zrz�dzenie losu oraz jego w�asna, nieugi�ta wola wynios�y go spo�r�d rzeszy bezimiennych awanturnik�w na ol�niewaj�cy tron najpot�niejszego i najwspanialszego kr�lestwa Zachodu. Blisko p� wieku przesz�o od tamtej nocy, kiedy to obdarty, szalony m�odzik z zerwanym �a�cuchem w r�ku wydosta� si� z hyboria�skiej zagrody dla niewolnik�w, wyruszaj�c w drog�, kt�ra zaprowadzi�a go na najwy�szy szczyt pot�gi i chwa�y. Conan Cymmerianin w bitwach i wojnach przemierzy� p� �wiata, wyr�buj�c sobie krwaw� �cie�k� przez tuzin kr�lestw, od burzliwych brzeg�w Oceanu Zachodniego, po mgliste doliny bajecznego Khitaju. Jako z�odziej, pirat, najemnik, przyw�dca tajemnych bractw, genera� armii kilku kr�lestw, Conan ryzykowa� �ycie zaznaj�c wszystkich przyg�d, cud�w i przyjemno�ci, jakie tylko m�g� da� ten �wiat. Z r�ki pot�nego Cymmerianina gin�y demony, smoki i pe�zaj�ce okropie�stwa z pradawnych wiek�w. Tysi�ce wrog�w poczu�o w trzewiach ch��d jego ostrza. Wojownicy w zbrojach, �li czarnoksi�nicy, wodzowie dzikich barbarzy�c�w i pyszni kr�lowie. Nawet wieczni bogowie uciekali czasami przed bojow� furi� Conana. Jednak przygoda, kt�ra zacz�a si� owego gor�cego, wiosennego dnia tutaj, w sali sprawiedliwo�ci pa�acu w Tarancji, osiem tysi�cy lat po zatoni�ciu Atlantydy, a siedem tysi�cy lat przed powstaniem Egiptu i Sumeru, by�a najdziwniejsz� i najbardziej niesamowit� ze wszystkich, kt�re do tej pory z�o�y�y si� na histori� �ycia Cymmerianina. Zacz�o si� nagle i nieoczekiwanie. W jednej chwili Conan patrzy� gniewnie na grubego kupca i jego elokwentnego adwokata, w nast�pnej za� spojrza� zdziwiony na sal�, zatrzymuj�c wzrok na postaci swego starego, wiernego przyjaciela, hrabiego Trocero z Poitain, kt�ry niespodziewanie zachwia� si� na nogach. � Nie! Na wszystkie diab�y Piekie�. Nie! Chrapliwy krzyk starego arystokraty, wibruj�cy ob��dnym przera�eniem i rozpacz�, przerwa� wyw�d adwokata. Zdumione oczy obecnych zwr�ci�y si� ku zataczaj�cemu si� Trocero. Mog�o� to by�, �e stary hrabia Poitain przyby� do sali sprawiedliwo�ci pijany? Jednak widok bezkrwistej twarzy, wykrzywionej maluj�cym si� na niej potwornym strachem, natychmiast odp�dzi� takie podejrzenie. Krople zimnego potu zab�ys�y na bia�ym obliczu hrabiego, a zsinia�e wargi porusza�y si� jak w agonii. Ciemne obw�dki otoczy�y wytrzeszczone oczy. � Trocero! � wykrzykn�� Conan. � Co ci jest?! Kr�l wsta� z tronu, widz�c jak jego przyjaciel i wsp�pracownik wyci�ga przed siebie r�ce, pr�buj�c odepchn�� niewidzialnego napastnika. W sali zapad�a cisza. Syn Trocero rzuci� si� przez ci�b�, by podtrzyma� ojca. Hrabia pad� na kolana. � Nie, m�wi� nie! � krzykn��. � Nie mo�esz� nie odwa�ysz si�! Och, Isztar i Mitro! � podni�s� g�os w udr�ce przera�enia. I wtedy uderzy� Strach. Spod �ebrowanego sklepienia sali sp�yn�y szkar�atne cienie, tak blade i bezcielesne jak pasemka wyblak�ej, czerwonej mg�y. By�y to cienie Strachu. W mgnieniu oka zawirowa�y dooko�a postaci starego Poitai�czyka. Jeszcze przez chwil� poprzez czerwon� zas�on� wida� by�o jego bia�e, st�a�e rysy. Wygl�da�o to tak, jakby gromada duch�w oblepi�a Trocero ze wszystkich stron. Przez d�ug�, upiorn� chwil� czerwone cienie zasnuwa�y wok� hrabiego r�ow� zas�on�, a potem wszystko znikn�o. Ca�a sala zamar�a z wra�enia. Na ka�dej twarzy malowa�o si� niedowierzanie. Stary hrabia Poitain, kt�ry przez �wier� wieku sta� u boku Conana i walczy� w dziesi�tkach wojen, po prostu rozp�yn�� si� w powietrzu. � Ojcze! Na Mitr� � przerwa� cisz� m�ody Gonzalvio. Na �elazne serce Croma! � rykn�� Conan. � Czarna magia w moim w�asnym pa�acu? Musz� mie� g�ow� tego, co wywo�a� to z�o! Hej, stra�e! Przekl�ci g�upcy, tr�bi� na alarm! W�ciek�y krzyk Conana przerwa� nastr�j ot�pia�ego niedowierzania. Kobiety zacz�y piszcze� i mdle�. M�czy�ni kl�li, przecierali oczy i gromadzili si� wok� miejsca, w kt�rym przed chwil� sta� najwi�kszy pan w Aquilonii. Nagle ponad gwar g�os�w przebi� si� grzmot mosi�nych rog�w. Zawarcza�y b�bny i gwardzi�ci Conana z legionu Czarnych Smok�w z mieczami w d�oniach przepchn�li si� przez sk��biony t�um i stan�li w szyku wok� kr�lewskich tron�w, nad kt�rymi wisia� sztandar z lwem Aquilonii. Nigdzie jednak nie by�o �adnego wroga; ani przebieg�ego mordercy, ani ukrytego szpiega, ani wreszcie nikogo widzialnego. Na podwy�szeniu, otoczony przez swych gwardzist�w, kr�l Conan bada� sal� zawzi�tym, nieporuszonym spojrzeniem stepowego lwa. G��boko w duszy czu� przeszywaj�cy b�l dotkliwej straty. Trocero z Poitain by� pierwszym, kt�ry wysun�� imi� Conana jako przyw�dcy rewolty przeciw zdegenerowanemu kr�lowi Numedidesowi. To Trocero poprowadzi� wypraw� na dalekie wybrze�e krainy Pikt�w, by sprowadzi� stamt�d Cymmerianina, wygnanego przez zazdro�� Numedidesa. P�niej Conan wyruszy� z Argos na czele garstki dzielnych wojownik�w i zakrwawionym mieczem wyr�ba� sobie drog� a� do bram Tarancji. Tu Cymmerianin go�ymi r�kami zadusi� zdeprawowanego Numedidesa, a zdart� z jego g�owy koron� za�o�y� na w�asne skronie. Najstarszy i najwierniejszy przyjaciel Conana by� pierwsz� ofiar� Strachu. W ci�gu nast�pnych tygodni Strach uderza� raz za razem, dop�ki siedem setek Aquilo�czyk�w � par�w i tragarzy, szlachetnych dam i kurtyzan, dostojnik�w i �ebrak�w, kap�an�w i ch�op�w, nie znikn�o w upiornym u�cisku czerwonych cieni. Gdy wiek za wiekiem bez przerwy szed� i p�yn�� czas nad mym grobem, ja spa�em twardo w ponurej ciszy, w cieniu feniks�w skrzyde�, lecz teraz wreszcie si� zbudz�. �Proroctwo Epemitreusa� 2 CZARNE SERCE GOLAMIRY Samotny kr�l Conan spa� w wielkiej komnacie o z�otym sklepieniu. Jego sen by� niespokojny i pe�en koszmar�w. Przez ostatnie trzy dni i noce przedrzema� najwy�ej godzin�, usi�uj�c zwalczy� niesamowit� plag�, kt�ra opanowa�a Aquiloni�. Zasi�ga� rady najm�drzejszych ludzi kr�lestwa � s�dziwych m�drc�w i uczonych lekarzy. Prosi� o modlitwy kap�an�w Mitry, Isztar i Asura. Wys�uchiwa� meldunk�w szpieg�w. Szuka� zakl�� i wr�b, czarodziei i mag�w � wszystko na pr�no. Wreszcie zm�czenie ogarn�o jego �elazne cia�o i posiwia�y barbarzy�ca le�a� teraz w ci�kiej kolczudze na jedwabnej po�cieli, z wielkim dwur�cznym mieczem w zasi�gu r�ki, pogr��ony w pe�nym majak�w �nie. Nagle sp�yn�o na niego widzenie. Wyda�o si� Conanowi, �e s�yszy odleg�y g�os, a powtarzaj�ce si� wo�anie, cho� niezrozumia�e, by�o do�� g�o�ne, by m�g� si� obudzi�. Stan�� na nogi, obejrza� si� i ujrza� w�asne cia�o le��ce w g��bokim �nie. Pot�na pier� unosi�a si� i opada�a. Kolczuga po�yskiwa�a jak srebro w �wietle ksi�yca, kt�re wpada�o przez wysokie i w�skie okna. Odleg�e, mrucz�ce wezwanie nadlecia�o znowu. Brzmia�a w nim nutka przynaglenia, ale s��w dalej nie mo�na by�o zrozumie�. Stary kr�l podszed� przez ciemno�� w kierunku �wiat�a ksi�yca. Przekroczy� przestrze� i czas, a� ogarn�a go wiruj�ca szara mg�a, zamazuj�ca wszystkie kszta�ty przed oczami. Posuwa� si� ci�gle naprz�d drog� niepodobn� do �adnej z dr�g materialnego �wiata, kt�ry pozostawi� za sob�. Szed� przez lepk� szaro�� mg�y narodzonej z nocy. Wezwanie, kt�re wywo�a�o dusz� Conana z cia�a do wn�trza tego �wiata, nadchodzi�o raz za razem. Stopniowo wzywaj�cy g�os stawa� si� wyra�niejszy: Conan z Cymmerii! � Conan z Aquilonii! � Conan z Wysp! By� zaintrygowany tym, co s�ysza�: co znaczy�o to imi� � Conan z Wysp? Taki przydomek nigdy dot�d nie by� ��czony z jego imieniem. Szara mg�a rozrzedzi�a si�, a zamiast niej zab�ys�o przy�mione, nieziemskie �wiat�o. Conan sta� teraz w gigantycznej sali, kt�rej hebanowe �ciany i wysoki, sklepiony strop sprawia�y wra�enie wyrze�bionych w martwej czerni pradawnej nocy. Nik�y, magiczny blask promieniowa� z pos�pnych mur�w, o�wietlaj�c kolosaln� rze�b�, kt�ra wyrastaj�c z pod�ogi si�ga�a a� do sklepienia. Ka�dy cal czarnych �cian pokrywa�a p�askorze�ba przedstawiaj�ca nie ko�cz�ce si� szeregi male�kich postaci. By�y to miliony ludzi walcz�cych ze sob� lub pogr��onych w rozmy�laniach. S�dz�c po osobliwych szczeg�ach ich ubior�w i broni, pochodzili oni z zamierzch�ych kr�lestw w pradawnych eonach. Gigantyczny gobelin wykuty w zimnym kamieniu ukazywa� przekr�j historii cz�owieka, od zapomnianych dni, kiedy to pochylony, w�ochaty ma�polud szed� niezdarnie przez d�ungl�, a czarnoskrzyd�e Ka, Dusza Stw�rcza, unosi�a si� nad nim wieszcz�c narodziny cywilizacji, dalej przez czas, w kt�rym Atlantyda, Lemuria, Valusia i Stary Gondor zmaga�y si� o w�adz� nad ziemi�, a� po Kataklizm i rozkwit pot�gi Archeonu. Ponad pochodem staro�ytnych kr�l�w i bohater�w unosi�y si� inne postacie � zniekszta�cone, niezgrabne i straszne. Conan zna� ich jako Pradawnych Bezimiennych, kt�rzy rz�dzili gwiezdnym zbiorowiskiem Wszech�wiata na biliony eon�w przed narodzeniem si� Gayomara � pierwszego z ludzi. Wtedy to Conan zrozumia�, �e jego dusza kroczy przez bezczasowe marzenie, przywo�ana tu przez staro�ytn� si��, kt�ra czuwa nad ludzk� ras�. Z niepokojem pomy�la�, �e stopa �miertelnego cz�owieka nigdy dot�d nie poruszy�a py�u, kt�rego cienka warstwa pokry�a hebanow� pod�og� przez niezliczone wieki. Potem jednak u�wiadomi� sobie, i� kiedy�, w magicznym �nie sta� ju� w tym miejscu. Kieruj�c si� owym wspomnieniem, Conan przeszed� przez kolosaln�, czarn� gardziel do sali wewn�trznej. Min�y ju� dziesi�tki lat od dnia, w kt�rym by� tu po raz pierwszy, ale c� znacz� efemeryczne pokolenia �miertelnych ludzi dla tego, kt�ry �pi w trzewiach Golamiry, G�ry Wiecznego Czasu? Conan zbli�y� si� do szerokich schod�w z czarnego kamienia, skr�conych w spiral�, kt�ra wznosi�a si� do nieodgadnionej wysoko�ci. Tutaj podobne do urwisk �ciany ozdobiono tajemniczymi symbolami i rz�dami egzotycznych napis�w, tak staro�ytnych i tak sugestywnych, �e w Cymmerianinie ockn�y si� szcz�tkowe wspomnienia po zwierz�cych przodkach, �yj�cych w zaraniu czas�w. Przebudzenie ukrytej g��boko we krwi pami�ci Starych Czas�w spowodowa�o, �e Conanowi �cierp�a sk�ra. Po�piesznie odwr�ci� wzrok od owych ryt�w. Wst�puj�c na kr�te schody, Cymmerianin zauwa�y�, i� ka�dy stopie� tworzy�y wij�ce si� zwoje koszmarnego Seta � Pradawnego W�a. Wiecznego i z�o�liwego Demona Ciemno�ci, uchwyconego przez rze�biarza w chwili, gdy ze zwa��w pradawnego szlamu wynurza� swe �uskowate cielsko. Zgodnie z wol� nieznanego tw�rcy, w�drowiec id�cy po tych schodach stawa� si� symbolem cz�owieka wspieraj�cego si� na �lepych si�ach chaosu. Krok za krokiem Conan wspina� si� w g�r�. W ko�cu zobaczy� grobowiec, wyciosany z jednej bry�y po�yskuj�cego kryszta�u. Gdyby to by� diament, a tak w�a�nie wygl�da�, to ca�y sarkofag by�by wart wi�cej ni� wszelkie pieni�dze �wiata. Zimny kryszta� po�yskiwa� tysi�cami niespokojnych �wiate�, podobnych do mn�stwa uwi�zionych gwiazd. Po bokach sarkofagu, w pos�pnej ciszy krypty, wznosi�y si� pot�ne kszta�ty dwu ogromnych feniks�w, o szponiastych �apach i zakrzywionych dziobach, ze skrzyd�ami rozpostartymi tak, by os�oni� tego, kt�ry spa� w diamentowym grobowcu. Z hebanowej ciemno�ci wy�oni�a si� posta� w bia�ej szacie, otoczona aureol� najczystszego �wiat�a. Conan bez s�owa wpatrywa� si� w majestatyczn�, brodat� twarz. � Powiedz, o �miertelny! � rzek�a posta� g�osem g��bokim i dono�nym. � Wiesz, kim jestem? � Tak � mrukn�� Conan. � Na Croma i Mitr� oraz wszystkich bog�w �wiat�a, jeste� prorok Epemitreus, kt�rego cia�o rozsypa�o si� w proch pi�tna�cie wiek�w temu! � Prawda, Conanie. Min�o wiele lat, gdy ostatni raz przywo�a�em tw� u�pion� dusz�, by stan�a przede mn� tu, w czarnym sercu Golamiry. Przez lata, kt�re przesz�y od tamtego dnia, m�j nie�miertelny wzrok �ledzi� ci� na wszystkich twych drogach, w�dr�wkach i wojnach. Tak mia�o by�. Wykonali�my wszystko zgodnie z wol� Przedwiecznego, kt�ry wys�a� mnie tutaj jako stra�nika ludzko�ci. Lecz teraz ciemno�� wznosi si� ponad wszystkimi krainami Zachodu. Nadchodzi Cie�, z kt�rym jedynie ty ze wszystkich �miertelnych ludzi mo�esz si� zmierzy�. Conan chcia� przem�wi�, ale ko�cista r�ka m�drca podnios�a si� nakazuj�c milczenie. � S�uchaj uwa�nie, Conanie! W dawno minionych czasach W�adcy �ycia dali mi si�y i m�dro�� wi�ksz� ni� innym ludziom. Dzi�ki tym darom mog�em stan�� do walki z piekielnym Setem, kt�rego u�mierci�em, znajduj�c w tej walce r�wnie� �mier�. To wydarzenie chyba znasz. � Tak m�wi� stare ksi�gi i legendy � odpar� Conan. � I tak by�o � potwierdzi�a �wietlista posta�. � Ty wiesz, o dzieci� ludzkie, �e od pocz�tku bogowie naznaczyli ci� do wielkich czyn�w i nie�miertelnej s�awy. �cie�ka twa wiod�a przez wiele pe�nych niebezpiecze�stw przyg�d; setki mrocznych i z�ych ludzi oraz wiele nieludzkich si� skona�o pod twoim mieczem. Bogowie s� z ciebie zadowoleni. Twarz Conana pozosta�a niewzruszona i nic nie odpowiedzia� na tak� pochwa��. G��boki i d�wi�czny g�os Epemitreusa m�wi� dalej: � Oczekuje ci� ostatnie zadanie, Cymmerianinie, zanim udasz si� na nale�ny ci spoczynek. Do tego zadania twa dusza zosta�a przeznaczona jeszcze przed pocz�tkiem czasu. Oczekuje ci� najwi�ksze i naj�wietniejsze zwyci�stwo, cho� cena, jak� zap�acisz, b�dzie gorzka. � Co to za zadanie i jaka b�dzie cena? � spyta� bez wahania Conan. � Zadaniem jest ocali� zach�d �wiata przed Strachem, kt�ry teraz nawiedzi� tw�j kraj. Straszne fatum unosi si� nad krainami ludzi, gotuj�c im los straszniejszy, ni� umys� tw�j mo�e poj��. Strach zniewoli dusze twego ludu, podczas gdy ich cia�a b�d� rozszarpywane w bestialskich m�czarniach przez r�ce, kt�re powinny by�y rozpa�� si� w proch osiem tysi�cy lat temu! Prorok utkwi� wzrok w pos�pnej twarzy Conana. � Lecz by tego dokona�, musisz odda� tron oraz kr�lewsk� koron� swemu synowi i zapu�ci� si� samotnie na zamglone morskie pustkowia, za najdalszy horyzont Oceanu Zachodniego. Pop�yniesz tam, gdzie nie dotar� nigdy �aden �miertelny z twej rasy, odk�d Atlantyda pogr��y�a si� w l�ni�ce fale. Tej nocy ukradkiem i w tajemnicy wyruszysz w drog�. Nie wolno ci obejrze� si� za siebie nawet w my�lach. Pozostawisz za sob�, pr�cz tronu i korony, pismo o abdykacji. Droga przez nieznane morza jest d�uga i ci�ka. Wiele niebezpiecze�stw stoi pomi�dzy tob� a twym celem. Nawet bogowie nie mog� ci� przed nimi os�oni�. Jednak tylko ty, ze wszystkich ludzi, mo�esz p�j�� tam maj�c nadziej� zwyci�stwa. Twoja samotno�� b�dzie pe�na chwa�y. Zwa�, �e tylko kilku �miertelnym dane by�o zbawia� sw�j �wiat! M�drzec u�miechn�� si� do kr�la. � Mog� ci da� jeden podarunek. No� go stale przy sobie, gdy� w godzinie ostatecznej pr�by b�dzie on twym jedynym ratunkiem. Nie mog� powiedzie� ci nic wi�cej. W razie potrzeby twe serce podpowie ci, jak u�y� tego talizmanu. Mg�a po�yskuj�ca �wiat�ami, podobna do py�u gwiazd, sp�yn�a z wyci�gni�tych d�oni proroka. Co�, jakby szk�o, szcz�kn�o u st�p Conana, a ten bez s�owa pochyli� si� i podni�s� amulet. � I jeszcze jedno � odezwa� si� Epemitreus. � Czarnoksi�nik, w�adca starej Atlantydy, u�ywa symbolu Czarnego Krakena. Znak ten nadal zachowuje sw� moc. Strze� si� go! � Id� teraz, dzieci� Croma � zako�czy� m�drzec � gdy� nie jest roztropnie b��ka� si� po kr�lestwie cieni, dok�d zawezwa�em twego ducha. Wracaj do twej cielesnej pow�oki, a b�ogos�awie�stwo bog�w �wiat�a p�jdzie z tob�, by o�wietla� tw� ciemn� i straszn� �cie�k�! Nigdy wi�cej nie zobaczysz ju� twarzy Epemitreusa. Ani w tym �wiecie, ani w wielu przysz�ych, przez kt�re w kolejnych �ywotach b�dziesz w�drowa� i walczy�. �egnaj! Conan obudzi� si� gwa�townie i usiad� ci�ko dysz�c. By� mokry od potu. To tylko sen! � pomy�la�. Wino ze �rodkiem nasennym i my�li zaprz�tni�te k�opotami stworzy�y t� niesamowit� wizj�. Nagle jego wzrok pad� na przedmiot zaci�ni�ty w spotnia�ej d�oni. By� to malutki feniks wyrze�biony w po�yskuj�cym diamencie. Cymmerianin podj�� ostateczn� decyzj�. Trzy godziny p�niej, gdy letnia burza b�yska�a i grzmia�a nad Tarancj�, ogromna posta� zawini�ta w obszerny czarny p�aszcz i z twarz� skryt� pod kapturem wymkn�a si� tajn� bram� za mury miasta. Za ni� pojawi�a si� inna wysoka posta�, wiod�ca krewkiego ogiera. Zatrzymali si� na chwil�, a pierwszy m�czyzna sprawdzi� popr�g i d�ugo�� strzemion. � Przekle�stwo na to! � zabrzmia� m�ody g�os ksi�cia Conna. � To niesprawiedliwe! Powinienem i�� z tob�! Conan potrz�sn�� przecz�co g�ow�. � Crom wie, synu, �e gdybym m�g� wzi�� kogo� ze sob�, to by�by� nim ty. Poza tym nie jeste�my par� biednych awanturnik�w, by czyni� tak, jak pokieruje nami w�asny kaprys. Nie mo�emy mie� w�adzy i chwa�y bez odpowiedzialno�ci. Nauczenie si� tej prawdy zaj�o mi ca�e lata. Id� by� mo�e po w�asn� �mier�, ale ty pozostaniesz tutaj, by rz�dzi� tym krajem, tak sprawiedliwie jak tylko mo�esz. Taka jest wola bog�w � przerwa� na chwil�, popatrzy� synowi prosto w oczy i rzek�: � Nie ufaj w zupe�no�ci �adnemu cz�owiekowi, ale daj wi�cej wiary tym, kt�rych ja uwa�a�em za wartych zaufania. Nie s�uchaj nigdy pochwa�, gdy� kr�l przyn�ca pochlebc�w, jak padlina muchy. Zwracaj uwag� na ludzkie uczynki, a nie na ich s�owa. Nigdy nie karaj przynosz�cego z�e wie�ci, ani te� nie patrz krzywo na tego, kt�ry m�wi ci gorzkie s�owa, aby ludzie nie bali si� m�wi� kr�lowi prawdy. �egnaj! Conan wyci�gn�� do syna ramiona i u�ciskali si� mocno. Potem Conn przytrzyma� lejce i strzemi�, a Conan skoczy� na siod�o. Przez kilka uderze� serca posta� w p�aszczu spogl�da�a na wy�aniaj�ce si� z mroku wie�e Tarancji � promiennego klejnotu Zachodu. Potem Conan spi�� konia ostrogami i pogna� na po�udniowy zach�d. P�dzi� w strumieniach deszczu i pod roz�wietlaj�cymi ciemno�� piorunami, kieruj�c si� ku Argos i morzu. Tak oto najpot�niejszy wojownik �wiata wyruszy� na sw� ostatni� wypraw�. I trony run� i kr�lestwu, A wszystko skryje czer� ponura; Tylko on jeden p�ynie w da� mglist�, �cigaj�c sw�j los bezimienny. �Podr�e Amry� 3 �PUCHAR I TR�JZ�B� Burza zacz�a si� po p�nocy. Pioruny b�yska�y i migota�y w ci�kich chmurach zgromadzonych nad zachodnim horyzontem. Wiatr wy� jak stado wilk�w, zag�uszaj�c ulewny deszcz. Jednak w portowej karczmie �Puchar i Tr�jz�b� w Messancji, kr�lewskiej stolicy Argos, by�o ciep�o i jasno. Pot�ny ogie� hucza� na kamiennym palenisku, wype�niaj�c nisko sklepion� sal� mi�ym gor�cem. �eglarze, rybacy i przypadkowi podr�ni schwytani przez ulew� siedzieli na drewnianych �awach przed d�ugimi sto�ami, pij�c kwa�ne argosa�skie piwo lub kosztowniejsze zingara�skie wino. Ca�y cielak obraca� si� nad ogniem na skrzypi�cym ro�nie, a powietrze przenika� zapach pieczonego mi�sa. D�bowe drzwi otworzy�y si� z trzaskiem. Niekt�rzy z obecnych odwr�cili si� zaciekawieni i ujrzeli olbrzymi� posta�, owini�t� szczelnie czarnym p�aszczem. Przybysz wszed�, a sp�ywaj�ce po nim strumienie wody utworzy�y na pod�odze ka�u��. Pod czarnym kapturem w�drowca ludzie w tawernie ujrzeli gro�ne, b��kitne oczy w zbr�zowia�ej, ogorza�ej od wiatru twarzy i srebrn� od siwizny brod�. Obcy zamkn�� za sob� drzwi, zdj�� p�aszcz i zacz�� wykr�ca� z niego wod�. T�usty, spocony karczmarz z okr�g��, czerwon� twarz�, wycieraj�c d�onie o fartuch podszed� z po�piechem, pytaj�c o �yczenie przybysza. � Gor�ce piwo z korzeniami � mrukn�� gro�ny starzec, siadaj�c blisko ognia � i podaj mi udziec tego cielaczka, kt�rego zapach m�wi mi, �e jest ju� got�w. Po�piesz si�, cz�owieku! Przemok�em do ko�ci, zmarz�em do szpiku i zg�odnia�em jak wilk! Gdy karczmarz ruszy�, by wykona� zam�wienie, t�gi rudow�osy Argosa�czyk, mocno podpity winem, wsta� ze swego miejsca i stan�� przy ogniu, ko�ysz�c si� lekko na pi�tach. By� to m�czyzna wielki i muskularny, z grubym karkiem i szerokimi ramionami zapa�nika. Jego ma�e, �wi�skie oczka zdradza�y w nim zadufanego p�g��wka. Z szerokim u�miechem podszed� do starca, gapi�c si� na jego siw� grzyw� i pokryte bliznami policzki. Conan zaj�ty rozk�adaniem p�aszcza na �awie nie zwr�ci� na niego uwagi. � Kogo my tu mamy, ch�opcy, h�? � odezwa� si� Argosa�czyk grubym g�osem. � Dla mnie wygl�da on jak zingara�ski bukanier, Strabo � stwierdzi� jego kompan, staj�c tu� obok. Strabo zmierzy� obcego pogardliwym spojrzeniem. � Niezbyt m�ody jak na bukaniera � zaszydzi�. � Siedz�c tutaj wygl�da raczej jak stary pies, a zaj��, �winia, najlepsze miejsce w �Pucharze i Tr�jz�bie�! Hej, siwobrody! Zwlecz swoje stare ko�ci gdzie� w k�t i pozw�l nam troch� si� ogrza�. Conan podni�s� gorej�cy wzrok. Z�owrogie ostrze�enie w spojrzeniu Cymmerianina tylko wzmog�o z�o�� pijanego Strabo. Dziecinna w�ciek�o�� zap�on�a w jego nabieg�ych krwi� oczach, a �wi�ska twarz spurpurowia�a. � M�wi� do ciebie, stary! � warkn�� i machn�� nog�, by kopn�� Conana w gole� ci�kim butem. Wszystkie g�osy w karczmie nagle ucich�y. Strabo by� miejscowym osi�kiem i awanturnikiem. Kilku obecnych u�miechn�o si�, oczekuj�c dobrej zabawy, gdy Strabo doprowadzi starca do w�ciek�o�ci. W drugim ko�cu sali, w mrocznym rogu, siedzia�a milcz�ca posta� okryta grubym, granatowym p�aszczem i w szerokim kapeluszu nasuni�tym g��boko na twarz. Cz�owiek ten pochyli� si� teraz do przodu, z zainteresowaniem obserwuj�c zwad�. Conan skoczy� jak rozdra�niony tygrys. W pierwszej chwili siedzia� g�adz�c paruj�cy w cieple p�aszcz, w nast�pnej b�yskawicznym ruchem ko�cistej d�oni chwyci� i �cisn�� jak c�gami pot�ne udo Strabo. Drug� r�k� z�apa� go za byczy kark, po czym poderwa� ci�kiego m�czyzn� w g�r� i cisn�� nim przez ca�� sal�. Cia�o Strabo uderzy�o o �cian� z si��, kt�ra wstrz�sn�a budynkiem, i bezw�adnie jak w�r zwali�o si� na pod�og�. Przez karczm� przeszed� szmer zdumienia. Po chwili Strabo, z twarz� jeszcze bardziej spurpurowia��, stan�� s�aniaj�c si� na nogach. Rycz�c przekle�stwa ruszy� przez sal� z rozpostartymi r�kami. Conan wyszed� mu na spotkanie. �elazna pi�� Cymmerianina niczym m�ot uderzy�a brzuch napastnika. Powietrze wylecia�o z sykiem z ust Strabo, a twarz mu zszarza�a. Argosa�czyk zgi�� si� wp� z b�lu, a wtedy drugi cios Conana trafi� go w twarz. Rozleg� si� trzask, od kt�rego obecnych przesz�y ciarki. Uderzenie to rzuci�o Strabo w ty�, na pod�og�. Conan podszed� do niego i wepchn�� nog� prosto do ognia. W�gle rozlecia�y si�, p�omienie przygas�y. Zabrzmia� przera�liwy skowyt. Kompani pokonanego zerwali si� z miejsc i wyci�gn�li go z paleniska. G�owa Strabo zwisa�a bezw�adnie, a jego ubranie dymi�o. Krew z rozbitego nosa i zmia�d�onych warg sp�ywa�a po brodzie i wsi�ka�a w kubrak. Conan nie obejrza� si� nawet, gdy Argosa�czycy wynosili z sali swego nieprzytomnego kompana. Gdy wyszli, karczm� wype�ni� ch�r rubasznych �miech�w, gratulacji i komplement�w. Conan zby� je lekkim u�miechem i si�gn�� po kufel piwa z korzeniami, kt�re mu akurat podano. Gdy pi� aromatyczny, paruj�cy nap�j, grzmi�cy okrzyk zag�uszy� gwar w izbie: � Na m�ot Thora i ognie Baala, jest tylko jeden cz�owiek w trzydziestu kr�lestwach, kt�ry m�g�by w ten spos�b rzuci� o �cian� tego t�ustego durnia! To jest� Czy to mo�liwe? T�um rozst�pi� si�, jak woda przed dziobem okr�tu, gdy rudobrody olbrzym siedz�cy przy jednym ze sto��w wsta� i �mia�o podszed� do Conana. Cz�owiek ten mia� na sobie wspania�y, z�otem obszywany, szkar�atny kaftan. Z�ote kolczyki zwisa�y mu z uszu po obu stronach �ysej g�owy. Na brzuchu, za pasem z przepysznego jedwabiu, tkwi�y sztylet oraz stalowa pa�ka, kt�r� mo�na by�o rozwali� �eb wo�u. Ci�ki kord wisia� mu u boku, a buty ze wspania�ej kordowa�skiej sk�ry okrywa�y do kolan grube nogi. Conan obrzuci� spojrzeniem spotnia�� twarz z bystrymi, b��kitnymi oczyma, skrz�cymi si� pod rudymi, krzaczastymi brwiami i zawo�a� rado�nie: � Sigurd z Vanaheimu, na szkar�atne wn�trzno�ci piekie�! Sigurd Czerwonobrody! � rykn�� chwytaj�c t�giego �eglarza w ramiona. � Ty stary, gruby morsie! � Amra z �Czerwonego Lwa�! � wykrzykn�� Sigurd. � Sza! Powstrzymaj j�zyk, beko wielorybiego tranu! � sykn�� Conan. � Mam powody, by pozosta� bezimiennym. Sigurd skin�� g�ow� i zni�ywszy g�os m�wi� dalej: � Na piersi Badab i szpony Nergala, upiecz moje brzucho, je�li tw�j widok nie rozgrza� serca starego �eglarza! U�ciskali si� znowu jak rozsierdzone nied�wiedzie, po czym przeszli na bok, ok�adaj�c jeden drugiego szturcha�cami, kt�re zwali�yby z n�g mniejszych m�czyzn. � Sigurd, na Croma! Si�d� i wypij ze mn�, stary wielorybie! Karczmarzu! � zagrzmia� Conan. � Dzban piwa i gdzie jest ten przekl�ty udziec? � Na z�oty miecz Mitry i milow� w��czni� Woduna, przez te trzydzie�ci lat nie zmieni�e� si� ani troch�! � powiedzia� Sigurd, kiedy spe�nili toasty. Przeci�gn�� purpurowym mankietem przez poro�ni�te szczecin� usta i czkn�� pot�nie. � Nie zmieni�em si�, ty k�amliwy, stary hultaju? � zachichota� Conan. � To dlaczego, trzydzie�ci lat temu, jednym ciosem pi�ci mog�em przetr�ci� kark, a teraz ju� tylko �ami� szcz�k�? � westchn�� ci�ko. � Ojciec Czas �ciga nas bez lito�ci i w ko�cu dopnie swego� Ty si� tak�e zmieni�e�, Sigurdzie. Ten gruby brzuch by� p�aski jak pok�adowa deska, gdy widzieli�my si� ostatni raz. Pami�tasz, jak utkn�li�my za Bezimienn� Wysp�, nie maj�c nic pr�cz szczur�w w �adowni i kilku cuchn�cych ryb w dziurawej beczce. � Tak, tak � roze�mia� si� tamten, ocieraj�c �zy wzruszenia. � Niech b�dzie przekl�ty m�j brzuch! To prawda, zmieni�e� si�, stary Lwie! Nie by�o wtedy srebra w twojej czarnej grzywie. Tak, tak, obaj byli�my m�odzi i pe�ni wigoru. Ale niech mnie utopi�! S�ysza�em od jednego z Bractwa, �e kr�lowa�e� nad jakim� �r�dl�dowym kr�lestwem? Brythuni�, czy inn� Korynti�? Nie mog� sobie przypomnie� kt�rym. Ale na szcz�ki Molocha i zielone w�sy Lira, cieszy mnie, �e ci� zn�w widz� po tych wszystkich latach! Nad gor�c� pieczenia i piwem z korzeniami dwaj starzy druhowie d�ugo jeszcze snuli wspomnienia. Wiele lat temu, kiedy Conan by� cz�onkiem Czerwonego Bractwa z Wysp Baracha�skich, archipelagu le��cego na po�udniowy zach�d od wybrze�y Zingary, on i rudow�osy Sigurd byli wielkimi przyjaci�mi. Ich �cie�ki d�ugo si� nie rozdziela�y. Teraz spotkanie starego kompana sta�o si� dla samotnej duszy Cymmerianina tym, czym mocne wino dla cia�a. � Kiedy wi�c obudzi�em si� � zako�czy� swoj� opowie�� Conan � napisa�em rozporz�dzenie o abdykacji na korzy�� mojego syna, kt�ry b�dzie teraz rz�dzi� jako Conan II. Na Croma! Nie by�o nic, co trzyma�oby mnie w Tarancji. Dwadzie�cia lat rz�dzenia, ustanawiania praw i wytargowywania traktat�w pozostawi�o po sobie gorzki smak w moich ustach. Dawno temu pokona�em wszystkich s�siednich kr�l�w, kt�rzy mieli ochot� pok��ci� si� ze mn�. Odk�d upadli Czarni Adepci, nie trafi�a si� �adna prawdziwa wojna. Omal nie rozchorowa�em si� od tego pokoju i dobrobytu! Na chwil� Conan pogr��y� si� w zadumie, wpatruj�c si� w swoj� przesz�o��. � Prawda � westchn�� � Aquilonia jest pi�kna i zielona, a ja stara�em si� by� dla niej dobrym kr�lem. Odeszli jednak moi starzy przyjaciele. Publius, kanclerz, kt�ry umia� zyska� trzy sztuki z�ota tam, gdzie wy�o�y� jedn�. Trocero, kt�ry pom�g� mi zdoby� tron. Pallantides, genera�, kt�ry zawsze wiedzia�, co zrobi jego wr�g, zanim ten sam zdo�a� na to wpa��. Wszyscy odeszli. Kiedy za� moja Zenobia zmar�a daj�c mi c�rk�, powietrze Tarancji sta�o si� dla mnie niezno�ne. Prychn�� i prze�kn�� �yk piwa. � Wszystko by�o w porz�dku, gdy ch�opiec by� jeszcze ma�y. Cieszy�em si� ucz�c go, jak u�ywa� haku, miecza i w��czni, konia i rydwanu. Teraz jednak ju� wyr�s� i b�dzie �y� w�asnym �yciem, bez cienia zrz�dz�cego starca, snuj�cego mu si� za plecami. Epemitreus nie musia� mnie wzywa�. Nadszed� czas ruszy� po ostatni� przygod�. Na Croma, zawsze przera�a�a mnie my�l o umieraniu w ��ku, w towarzystwie szepcz�cych medyk�w i dworak�w robi�cych g�upie miny. Potrzebne mi ostatnie pole bitwy, na kt�rym m�g�bym pa��. To wszystko, o co prosi�em bog�w. � Tak, tak � zgodzi� si� z nim Sigurd i pokiwa� g�ow�, a odb�yski ognia zamigota�y w jego z�otych kolczykach. � Podobnie jest i ze mn�, Lwie. Chocia� nigdy nie dosta�em z r�ki losu korony ani kr�lestwa, to i tak porzuci�em korsarstwo lata temu. P�ywa�em ostatnio statkiem handlowym pomi�dzy Messancj� i Kordow�. Czy mo�esz sobie wyobrazi� Sigurda Rudobrodego, postrachu kupc�w, kupcz�cego? � Jego wielki brzuch zatrz�s� si� od �miechu. � Ale to nie by�o z tego najgorsze. Tak jak ty, Lwie, i ja ustatkowa�em si� z jedn� kobiet�. By�a wspania�a. Musia�a mie� troch� piktyjskiej krwi w �y�ach. No c�, wychowali�my kup� wrzaskliwych berbeci. Teraz s� to ch�opy wielkie jak ja. Ona zmar�a kilka lat temu, niech Frigga pob�ogos�awi jej dzielne serce. Nasze szczeni�ta wyros�y i posz�y na swoje, c� wi�c zrobi� ze starcem, kt�ry nie umar�, h�? No wi�c kiedy wyprawi�em z domu ostatnie dziecko, sprzeda�em wszystko. Teraz jestem w powrotnej drodze do Tortagi, by po raz ostatni posmakowa� �ycia, zanim nadejdzie najd�u�sza noc. A co z tob�, Lwie? Ruszaj ze mn�, cz�owieku, wr�cimy na piracki pok�ad. Niech Set porwie te upiorne proroctwa! P�y�my do Stygii pl�drowa� Khemi o czarnych murach! Ugrz�z�em jak szczur l�dowy, ale teraz albo obaj dostaniemy w��czniami we flaki i przejdziemy jako herosi do sag, albo nagrabimy wi�cej z�ota ni� Tranicos, Zorano i Strobaki razem wzi�ci! H�, co na to powiesz, przyjacielu? Pomi�dzy nich pad� nagle czyj� cie�. Conan spojrza� w g�r� k�ad�c r�k� na g�owicy miecza. � Poszukujecie statku, panowie? � powiedzia� p�g�osem m�czyzna w szerokim, os�aniaj�cym twarz kapeluszu. Cymmerianin przyjrza� mu si� podejrzliwie, nieznajomy za� usiad� ko�o nich i po�o�y� d�onie na st�, tak by by�o wida�, i� nie trzyma w nich broni. � Tak si� z�o�y�o, �e s�ysza�em to i owo z waszej rozmowy � ci�gn�� intruz �agodnie. � Prosz�, wybaczcie mi to natr�ctwo, ale je�li po�wi�cicie mi kilka chwil, my�l�, �e mo�emy om�wi� pewien wzajemnie korzystny interes. Sigurd spogl�da� niepewnie, ale i z ciekawo�ci�. Conan wys�ucha� m�czyzny bez mrugni�cia okiem. � M�w zatem � zgodzi� si� Cymmerianin. Tamten sk�oni� si� uprzejmie. � O ile nie zrozumia�em �le, obaj jeste�cie starymi �eglarzami, my�l�cymi o nabyciu statku i powrocie do zawodu na� hm� pirackich wyspach? Nie, nie obawiajcie si� niczego � podni�s� uspokajaj�co d�o�. � Nie jestem szpiegiem, ale m�g�bym wam pom�c naby� odpowiedni statek. Szybko, jak ruch atakuj�cego w�a, r�ka obcego znik�a w�r�d fa�d�w p�aszcza i pojawi�a si� zn�w, by wysypa� na st� pe�n� gar�� migocz�cych klejnot�w. W �wietle ognia zab�ys� przed nimi i�cie ksi���cy skarb. By�y tu szafiry, b��kitne jak po�udniowe morza, szmaragdy, jak pa�aj�ce w ciemno�ci kocie oczy, topazy, ��te jak sk�ra Khitajczyk�w, oraz rubiny, szkar�atne niczym �wie�o rozlana krew. Conan, nie wzruszony, spojrza� gniewnie na obcego. � Wpierw � warkn�� � chcia�bym wiedzie�, kim jeste�?! Niech mnie diabli, ale nie wezm� podarunku od cz�owieka, kt�ry ukrywa sw� twarz tu, w Messancji, gdzie stra�nicy kr�la Cassio snuj� si� na ka�dej ulicy, czyni�c to miasto bezpiecznym a� do obrzydliwo�ci. Obcy odpowiedzia� z u�miechem: � Dzi�kuj� ci za niezamierzony komplement, �eglarzu! Ukrywam twarz ze s�usznego powodu, jako �e lud Argos zna j� a� nadto dobrze! � M�w zatem, jak si� nazywasz! � sykn�� Conan. � Bo rzuc� tob� przez sal�, tak jak tamtym p�g��wkiem. � Przyjemnie by�o patrze�, z jak� swobod� to uczyni�e� � roze�mia� si� tamten i wyprostowawszy si� rzek� �agodnie: � Wiedz zatem, Conanie z Aquilonii, �e jestem Cassio, kr�l Argos! Conan chrz�kn�� zdziwiony. Obcy wyci�gn�� przed siebie r�k� i przekr�ci� na palcu pier�cie�, kt�rego diamentowe oko ukryte by�o dot�d we wn�trzu d�oni. W �wietle ognia zab�ys� wyryty w kamieniu staro�ytny herb argosa�skiej dynastii. Czarne fale �ami� si� o mokry, czarny brzeg Lecz za nic nam i grzmot i bog�w burzy ryk cho� trzeszczy pok�ad, my czekamy na �wit. G�osem mewy si� skar�y przekl�ty duch, na fale co zmy�y go w to� Lecz za nic nam to, bo p�ki wino jest w dzbanie, my ci�g�e czekamy na �wit! �Szanta baracha�skich pirat�w� 4 SZKAR�ATNA TORTAGA Tortaga wy�a do gwiazd. Piracki port w skalnej zatoce ja�nia� od �wiate� i rozbrzmiewa� zawodz�cymi pie�niami. To ucztowa�o Czerwone Bractwo. Wysokie karaki i w�skie karawele ko�ysa�y si� na cumach wzd�u� kamiennego nabrze�a i drewnianego mola. Ka�da piwiarnia, winiarnia czy zamtuz robi�y dzi� znakomite interesy. Po�owa korsarzy Morza Zachodniego szala�a po ulicach Szkar�atnej Tortagi. Jedni z sakiewkami p�kaj�cymi od z�ota i brzuchami bulgoc�cymi od piwa i wina. Inni wydawali ostatnie miedziaki. Szyldy winiar� ozdobione czaszkami, pochodniami, skrzy�owanymi szablami, smokami, gryfami, koronowanymi g�owami czy innymi god�ami �omota�y na ostrym morskim wietrze. Przyb�j hucza� rozbijaj�c si� u st�p urwiska. S�one bryzgi lecia�y z wiatrem od portu, rozchlapuj�c si� o mury i dachy dom�w z �elaznymi kratami na oknach. Ju� ponad dwa wieki ma�e miasteczko w zatoce otoczonej urwiskiem by�o stolic� kr�lestwa pirat�w, pustosz�cych morza pomi�dzy krajem Pikt�w i Kush. Jedynym prawem by�a tu pi��, n�, miecz i bojowa zr�czno��. Tej nocy miasto zion�o rado�ci� i �piewem. Pirackie pojedynki o obraz� rzeczywist�, czy zmy�lon�, wybucha�y na ulicach raz po raz. Natychmiast pier�cie� m�czyzn gromadzi� si� dooko�a walcz�cych, kt�rzy zadawali sobie �mier� za przypadkowy kuksaniec, b�ah� obraz� czy przychylno�� jakiej� ko�ysz�cej biodrami dziewki. To by�a pami�tna noc. Dwa s�owa by�y na wszystkich ustach: Amra wr�ci�! Trzydzie�ci lat nie pogrzeba�o w zapomnieniu tego z�owieszczego imienia. Przeciwnie, przemijaj�cy czas doda� �wie�ego blasku do legend z tamtych dni, kiedy Conan �eglowa� wraz z Belit z Shem, Czerwonym Otho czy okrutnym Zaporavo z Zingary. Przez kilkana�cie lat statki Cymmerianina: galera �Tygrysica�, karawela �Czerwony Lew� i karaka �Nicpo�, przemierza�y morza, powracaj�c ci�ko wy�adowane skarbami. Przez ten czas Amra, jak zwali Conana piraci, wzni�s� si� wysoko w�r�d kapitan�w Czerwonego Bractwa. Potem za� znikn�� gdzie� wewn�trz l�du i nie s�yszano o nim wi�cej na oceanie. Opowie�ci i legendy dochodz�ce z wewn�trznych kr�lestw m�wi�y o niezwyci�onym kr�lu��wojowniku imieniem Conan, w kt�rym tylko kilku starszych �eglarzy rozpoznawa�o pirata z minionych dni. Tak to Amra sta� si� cieniem z zatartej przesz�o�ci. Lecz teraz Amra by� zn�w po�r�d nich. P�omyki pochodni migota�y i skrzy�y si� na kolczudze okrywaj�cej jego masywny tors, a wielki czarny p�aszcz �opota� mu na plecach, niczym skrzyd�a drapie�nego ptaka. Conan sta� na kamiennej �awie na �rodku g��wnego placu Tortagi, a jego g�os wznosi� si� jak grzmot tr�by ponad pomruk t�umu. G�os �w nape�nia� serca s�uchaczy echem wspania�ych czyn�w i chwa�� bitew stoczonych dawno temu i przyrzeka� nowe tryumfy. Cymmerianin og�asza� zaci�g na wypraw� w g��b Morza Zachodniego. Do wn�trza wiatrem wych�ostanych morskich pustkowi, gdzie �aden statek nie zapu�ci� si� za ludzkiej pami�ci. Kt� jak nie Amra �mia�by marzy� o takiej przygodzie? S�uchali z rozdziawionymi ustami, upajaj�c si� magi� zawart� w s�owach Cymmerianina. Conan przyrzeka� im z�oto i klejnoty, bogactwo i chwa��, s�aw�. M�wi� o wielkiej podr�y w Nieznane, przez niezbadane morza, pomi�dzy zapomniane wyspy i dziwnych ludzi. Ryzykuj�c �ycie po�r�d g��bokich bezimiennych m�rz, mieli powr�ci� stamt�d nie jako pozbawieni praw hultaje, lecz jako legendarni herosi, kt�rych nie�miertelna s�awa uwieczniona w pie�niach i opowie�ciach trwa� b�dzie przez wszystkie nadchodz�ce stulecia. W porcie na kotwicy sta� statek Amry � mocny, pot�ny karak, zwany �Czerwony Lew�, tak samo jak karawela Cymmerianina z dawnych czas�w. Conan nie wyjawi� im ca�ej prawdy. Nie powiedzia� o kr�lu Argos, Cassio, za kt�rego klejnoty kupiono ten statek. Nie wspomnia� te� o Czerwonych Cieniach i zjawie Epemitreusa. Strach zabra� bowiem nie tylko kilkuset poddanych Conana. Tajemnicze przekle�stwo spad�o r�wnie� na mieszka�c�w Argos. Nadworny czarodziej kr�la Cassio i jasnowidze wyczytali z gwiazd wr�b�. Otworzyli dawno nie ruszan� ksi�g� wiedzy magicznej i oznajmili, �e Czerwony Cie� atakuje z jakiego� tajemniczego kr�lestwa le��cego za niezbadanym Oceanem Zachodnim. Przenikliwy kr�l Argos wysy�a� statek za statkiem na Morze Zachodnie, ale �aden z nich nigdy nie powr�ci� z rozwi�zaniem tajemnicy. Wreszcie kr�lewskich marynarzy i kapitan�w zacz�o ogarnia� przera�enie na samo wspomnienie o wyprawie na zach�d. Czerwony Cie� nadal jednak uderza� i porywa� ludzi, a kr�lestwo stan�o na kraw�dzi buntu. Tak to, kr���c w przebraniu po ulicach Messancji, kr�l Cassio szuka� zuchwa�ego kapitana, kt�ry podj��by si� tej wyprawy. Znalaz� takiego cz�owieka w osobie Conana Cymmerianina, kt�rego to�samo�� szybko odgad�, ale by� zbyt roztropny, by zdradzi� ten fakt. Po�r�d t�umu by�o kilka twarzy znanych Conanowi z dawnych pirackich dni i do nich zwraca� si� przede wszystkim. Jeden gigantyczny, szczerz�cy bia�e z�by Kuszyta przyci�gn�� wzrok Cymmerianina. Ramiona Murzyna b�yszcza�y jak naoliwiony heban w �wietle pochodni, a mas� kr�conych, czarnych w�os�w przetyka�y szare pasma. � Ty mnie znasz, Yasunga! � zawo�a� Conan. � By�e� wtedy m�odzie�cem, kiedy w�drowa�em przez Czarne Wybrze�e u boku twej zuchwa�ej pani, Belit. Co z tob�? Przy��czysz si� do mojej wyprawy? Yasunga podni�s� r�ce z okrzykiem rado�ci. � Jo, Amra! Amra! � zarycza� upojony starymi wspomnieniami. � Do ty�u, czarny psie! � warkn�� kto� pogardliwie i szczup�a posta� o zawzi�tej twarzy przepchn�a si� przed Murzyna. M�czyzna ten zwr�ci� si� do Conana i utkwi� w nim swe zimne i pe�ne jadu oczy. Conan spojrza� na intruza spod przymru�onych powiek, obejmuj�c wzrokiem blad� twarz ze smolistymi brwiami i w�skimi ustami, �ylaste cia�o w napier�niku z inkrustowanej z�otem, polerowanej stali oraz w�sk� d�o�, otoczon� g�szczem koronek, pieszcz�c� wytart� r�koje�� d�ugiego, aborda�owego rapiera. Mi�kkim g�osem, z zingara�skim akcentem m�czyzna zawo�a� do t�umu: � Wracajcie do swych nor, psy! Czy� chcecie wys�uchiwa� tego pomylonego, starego g�upca, kt�ry pojawi� si� tu nie wiadomo sk�d, by wabi� was na szale�cze wyprawy w nieznane? Mo�e by�, �e to ten sam Amra, o kt�rego wyczynach s�yszeli�my, a mo�e nie. Kt� to wie? Amra, czy nie, ten ba�amutny stary wilk przyby� do nas, by zniszczy� Bractwo. C� obchodz� nas przygody i chwa�a? Jeste�my praktycznymi lud�mi, zarabiaj�cymi na �ycie z morza, a nie, do jedenastu szkar�atnych piekie�, herosami zamroczonymi marzeniami! � Spojrza� pogardliwie na Conana i warkn��: � Nie szukaj sposobu, by zwabi� mojego nawigatora, Yasung�, na sw�j pok�ad, siwy psie. Wyuczy�em go wiedzy o s�o�cu i gwiazdach i na Mitr�, zostanie ze mn�, Czarnym Alvaro z �Soko�a Zingary�! Zatem podnie� kotwic� i zabierz sw�j ty�ek do jakiego� innego portu marze�, sk�d go przyholowa�e�. My tu nie mamy czasu na tobie podobnych szale�c�w. Alvaro zacz�� odwraca� si�, by przej�� poprzez szemrz�cy t�um, gdy Conan powstrzyma� go wybuchem �miechu i spluni�ciem pod nogi. � Czy to ja mam by� tym starym, siwym psem, ty zniewie�cia�y eleganciku, wypatroszony p�taku z bezimiennych rynsztok�w Kordowy? By�em kapitanem Bractwa, kiedy ty rzyga�e� jeszcze zsiad�ym mlekiem twej matki. Ja rzuca�em z�oto z tuzina miast na ulice Tortagi, gdy ty gmera�e� w rozporku na ty�ach zingara�skiego zamtuza. Je�li nie masz odwagi na prawdziw� wypraw�, wracaj z powrotem do swej cuchn�cej budy. Tutaj s� inni, maj�cy wi�cej m�sko�ci w jednej r�ce ni� ty w ca�ym ciele. M�wi� do nich, nie do ciebie. Prawda, jestem stary, ale pami�tam jeszcze jedn� czy dwie sztuczki, kt�re ci z przyjemno�ci� poka��, je�li zechcesz. Czarny Alvaro odwr�ci� si� z przekle�stwem, a jego rapier zab�ysn�� jak ognista ig�a. T�um wrzeszcz�c uformowa� si� w pier�cie�. Conan odrzuci� na bok wyd�ty wiatrem p�aszcz i si�gn�� po sw�j aquilo�ski miecz. Lecz zanim ostrze zdo�a�o opu�ci� pochw�, Alvaro pchn�� rapierem z tancersk� gracj�. Stalowy szpic �mign�� przed twarz� Conana, ale on kopniakiem odtr�ci� ostrze i zeskoczy� z �awki. Miecz za�piewa� sykliwie i d�wi�cz�c jak dzwon, spotka� zingara�ski rapier. Muzyka stali zabrzmia�a w�r�d szumu wiatru. Przeciwnicy okr��ali si�, posuwali naprz�d, cofali, ci�li, parowali i zadawali pchni�cia. Pochodnie rzuca�y ich rozedrgane cienie na mury najbli�szych dom�w. Ludzie wstrzymywali oddechy, gdy� Alvaro z �Soko�a� by� uwa�any za najlepszego szermierza Bractwa, siwy Amra za� by� niewiadomym przeciwnikiem. Wszyscy szacowali jego ogromn� mas� i pot�ne cz�onki przeciw szczup�ej postaci i zwinno�ci Zingara�czyka. Stawiali zak�ady podnieceni zmieniaj�cymi si� szansami. Alvaro pr�dko stwierdzi�, �e jego ostrze nie mo�e przebi� si� przez zastawy Conana. Wielki, szeroki miecz tworzy� ruchliwy pancerz, mimo i� powinien by� zbyt wolny i niepor�czny w walce przeciw lekkiemu ostrzu rapiera. Jednak we wprawnych r�kach Conana miecz porusza� si� tak lekko, jak wierzbowa r�zga, a na zawzi�tej twarzy starego Cymmerianina nie by�o ani �ladu zm�czenia wag� broni. Rami� Conana wydawa�o si� r�wnie nieznu�one, jak �elazna sztaba. Pot zal�ni� na czole Alvara, pop�yn�� po jego w�skich wargach i �cieka� po szyi. Zingara�czyk wiedzia�, �e je�li ostrze jego rapiera napotka tamto lec�ce pe�n� szybko�ci�, to zostanie strzaskane na kawa�ki. Conan jednak nawet nie pr�bowa� wykorzysta� ci�aru swego miecza. Wci�� tworzy� przed sob� l�ni�cy mur ze stali, przez kt�ry nawet czubek zingara�skiego ostrza nie m�g� si� przecisn��. Od czasu do czasu Conan �mia� si� rado�nie z g��bi serca. Bawi� si� coraz bardziej zm�czonym Zingara�czykiem, a� Alvaro u�wiadomi� sobie z przera�eniem, �e w ka�dej chwili Cymmerianin mo�e odbi� w bok jego ostrze i po prostu przeci�� go na p�. T�um id�c za przyk�adem ogromnego Kuszyty, Yasungi, rozpocz�� monotonny za�piew, kt�ry wkr�tce podj�o setki garde�, a� w ko�cu ca�ym placem wstrz�sn�� jeden, pulsuj�cy grzmot: � Amra! Amra! Amra! Krzyk podnosi� si� i opada�, hucz�c jak fala przyboju. To do reszty rozstroi�o nerwy Alvaro. Pirat jedn� r�k� si�gn�� za siebie, pod czarn� opo�cz� z aksamitu. Tam tkwi� wsuni�ty za pas shemicki sztylet o falistej klindze. Palce obj�y r�koje�� i wyci�gn�y ostrze, tak �e stal u�o�y�a si� wzd�u� przedramienia. Wtedy oderwa� si� od przeciwnika i cofn�� kilka krok�w. Stan�� zdyszany i potargany. Conan b�ysn�� ostrzem miecza ostatni raz i opu�ci� je. � Masz do��, zingara�ski parobku? � warkn�� stary Lew. Sztylet mign�� w �wietle pochodni, lec�c przez ciemn� przestrze� pomi�dzy przeciwnikami, ku nagiemu gard�u Conana. Pewnym ruchem lewa r�ka Cymmerianina unios�a si� i schwyci�a sztylet za r�koje��, wy�apuj�c go w locie. T�um zawy� z zachwytu. Wszyscy s�yszeli legendy, �e g�rale z bajecznej krainy na wschodzie zabawiaj� si� pomi�dzy sob� w podobny spos�b, wy�apuj�c lec�ce ku nim no�e, ale nikt dot�d tego nie widzia�. Nikt nie wiedzia�, �e Conan sp�dzi� d�ugie lata na stepach Hyrkanii, na wybrze�ach Morza Vilavet i w�r�d pot�nych G�r Himelja�skich, �e b�d�c najemnikiem, przyw�dc� nomad�w i piratem na wewn�trznym morzu, sta� si� mistrzem w pos�ugiwaniu si� �ukiem Hyrkania�czyk�w, ostrym tulwarem Zuagir�w, rozwidlonym no�em Zhaibar�w i innymi rodzajami wschodnich broni. G��bokie przera�enie zaszkli�o oczy Alvaro. Powietrze zacz�o go dusi�. Rozerwa� koronki ko�nierza pod szyj� i sta� niepewny, jakby nie wiedzia�, co teraz nast�pi. Napi�cie wzrasta�o niczym napinaj�ca si� niewidzialna ci�ciwa. Conan zwr�ci� n�, kt�ry b�ysn�wszy w powietrzu, zaton�� po r�koje�� w obna�onym gardle Alvaro. Zingara�czyk sta� przez chwil� na chwiejnych nogach, z twarz� blad� jak talerz zsiad�ego mleka, a krew �cieka�a po jego wypolerowanym pancerzu. Wreszcie pad� z brz�kiem stali na bruk