1053
Szczegóły |
Tytuł |
1053 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1053 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1053 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1053 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Clifford D. Simak
Czarodziejska pielgrzymka
Prze�o�y�a Janina Kurasi�ska
PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDA�SK 1993
Tytu� orygina�u: Enchanted Pilgrimage
Redaktor: Leszek Walkiewicz
Ilustracja: Marcin Konczakowski
Opracowanie graficzne: PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
Copyright � by Clifford D. Simak, 1975
�Copyright for the Polish edition
by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDA�SK 1993
Printed and bound in Great Britain
Wydanie I
ISBN 83-7075-099-0
Siedz�cy na krokwi goblin obserwowa� z uwag� czaj�cego si� w ciemno�ciach mnicha, ten za� ukradkiem �ledzi� baka�arza. Goblin nie cierpia� duchownego z ca�ego serca i by�a to nienawi�� w pe�ni uzasadniona. Braciszek nie zna� uczu� wy�szych, nie istnia�y dla niego mi�o�� czy wsp�czucie, by� za to zawistny i chorobliwie ambitny. Baka�arz krad� w�a�nie co�, co wygl�da�o na manuskrypt; znalaz� go w oprawie ksi�gi.
Pora by�a p�na i w bibliotece panowa�a cisza. S�ycha� by�o chrobotanie myszy buszuj�cej gdzie� w budynku. �wieca stoj�ca na stole, nad kt�rym pochyla� si� baka�arz, niemal ca�kiem si� wypali�a.
Baka�arz zabra� manuskrypt ze sto�u i po chwili zastanowienia schowa� go za pazuch�. Zamkn�� ksi�g� i od�o�y� na poprzednie miejsce na polce. Zdusi� palcami ogie�. Blade promienie ksi�yca, wpadaj�ce przez wysokie, si�gaj�ce prawie samego sklepienia okna, o�wietla�y wn�trze biblioteki upiornym blaskiem.
Baka�arz odszed� od sto�u i skierowa� si� ku westybulowi, toruj�c sobie drog� mi�dzy g�sto ustawionymi sto�ami. Przyczajony w ciemno�ciach mnich skuli� si� jeszcze bardziej i wycofawszy si� g��boko w cie�, pozwoli� mu przej��. Nie wykona� najmniejszego gestu, by go zatrzyma�. Drapi�c si� w zak�opotaniu w g�ow�, goblin obserwowa� ca�� scen� spod wysokiego stropu. Jego nienawi�� do mnicha ros�a.
Mark Cornwall jad� w�a�nie posi�ek, sk�adaj�cy si� z chleba i sera, gdy rozleg�o si� pukanie do drzwi. Komnata by�a ma�a i zimna; male�ki p�omie�, kt�rym pali�y si� cienkie ga��zki w kominku, nie m�g� jej dostatecznie ogrza�.
Podni�s� si� i str�ciwszy r�k� okruchy sera z surduta, podszed� do drzwi. Gdy je otworzy�, ujrza� ma�e pomarszczone stworzenie, mierz�ce nie wi�cej ni� metr wysoko�ci, ubrane w wystrz�pione sk�rzane spodnie. Istota mia�a bose ow�osione nogi, koszul� ze znoszonego purpurowego aksamitu i spiczast� czapeczk�.
- Jestem goblin zza krokwi - przedstawi�o si� stworzenie.-Czy mog� wej��?
- Prosz�. - Cornwall odsun�� si� od drzwi. - S�ysza�em, oczywi�cie, o tobie, ale opowie�ci te w�o�y�em mi�dzy bajki.
Goblin wszed� do komnaty i od razu skierowa� si� ku kominkowi. Przykucn�/ przed nim i niemal w�o�y� r�ce w p�omienie.
- A to dlaczego? - zapyta� z rozdra�nieniem. - Przecie� wiesz, �e s� na �wiecie gobliny, elfy, trolle i inni przedstawiciele Bractwa. Czemu mia�by� w�tpi� akurat w moje istnienie?
- Nie wiem - odrzek� Cornwall. - Mo�e dlatego, �e nigdy ci� nie widzia�em. I nie zna�em te� nikogo, kto by ci� widzia�. My�la�em, �e jeste� wymys�em �ak�w.
- Zawsze dobrze si� ukrywam - wyja�ni� goblin. - Mieszkam pod stropem, mi�dzy krokwiami. Mam tam niez�e schronienie i wyci�gn�� mnie stamt�d nie�atwo. W�r�d zagl�daj�cych do biblioteki zdarzaj� si� rozmaite nieciekawe typki; niekt�rzy w og�le nie znaj� si� na �artach.
- Czy chcia�by� mo�e kawa�ek sera? - zapyta� Cornwall.
- Oczywi�cie, co za g�upie pytanie. - Goblin podni�s� si� i odszed� od ognia. Usiad� na �awie stoj�cej przy stole. Rozejrza� si� po komnacie. - Widz�, �e nie jest ci �atwo. Niewiele tu wyg�d. Biednie.
- Daj� sobie jako� rad� - odrzek� Cornwall. Z pochwy u pa-
s� wyj�� sztylet i odci�� plaster sera. Odkroi� kromk� chleba i poda� j� go�ciowi.
- Kiepski wikt-stwierdzi� goblin.
- Czym chata bogata. Ale ty przecie� nie przyszed�e� tu je��.
- Oczywi�cie. Widzia�em ci� dzisiaj w nocy. Widzia�em, jak krad�e� manuskrypt.
- W porz�dku. Czego chcesz?
- Niczego. - Goblin odgryz� kawa�ek sera. - Przyszed�em ci powiedzie�, �e ten mnich, Oswald, te� ci� widzia�.
- Gdyby mnie widzia�, na pewno by mnie wyda�.
- Wiesz, odnosz� wra�enie, �e ty w og�le nie masz wyrzut�w sumienia - powiedzia� goblin. - Nawet nie zada�e� sobie trudu, by zaprzeczy�.
- Przecie� widzia�e� na w�asne oczy, jak bra�em manuskrypt - rzek� Cornwall - i nie wyda�e� mnie. Ta ca�a sprawa wygl�da na powa�niejsz�, ni� si� z pocz�tku wydawa�a.
- Mo�e. Zaraz, przecie� ty studiowa�e� tutaj. Ile lat to trwa�o?
- Prawie sze��.
- To znaczy, �e ju� nie jeste� �akiem. Zosta�e� baka�arzem.
- Nie ma mi�dzy nimi specjalnej r�nicy.
- Chyba tak - zgodzi� si� goblin. - Ale to oznacza, �e nie jeste� ju� psotnym uczniakiem. Wyros�e� z g�upich sztubackich kawa��w.
- Pewnie tak - potwierdzi� z wahaniem Cornwall. - Ale nie za bardzo pojmuj�, o co ci chodzi.
- G��wnie o to, �e Oswald widzia�, jak krad�e� manuskrypt, a jednak pozwoli� ci z nim odej��. Czy m�g� wiedzie�, co ukrad�e�?
- W�tpi�. Sam nie wiedzia�em, co to jest, dop�ki tego nie obejrza�em. W og�le nie szuka�em manuskryptu, nawet nie wiedzia�em, �e istnieje. Gdy zdj��em ksi�g� z p�ki, zauwa�y�em, �e oprawa wygl�da troch� dziwnie. Wydawa�a mi si� zbyt gruba. Wyczu�em palcami, �e co� musi by� ukryte mi�dzy p��tnem a tektur�.
- Skoro to by�o takie �atwe do zauwa�enia - rzek� goblin -
jak to mo�liwe, �e dopiero ty znalaz�e� manuskrypt? A w og�le, to masz jeszcze kawa�ek sera?
Cornwall odkroi� nast�pny plaster z kr��ka i poda� gobli-nowi.
- Wydaje mi si�, �e nie jest trudno odpowiedzie� na twoje pytanie. Najprawdopodobniej jestem pierwszym, kt�ry od wiek�w si�gn�� po t� ksi�g�.
- Niepozorny wolumin - rzek� goblin. - Niczym nie wyr�niaj�cy si� spo�r�d innych. Czy m�g�by� mi powiedzie�, o czym on jest?
- To opowie�� w�drowca z zamierzch�ych czas�w. Napisana wiele wiek�w temu. Prawd� m�wi�c, majstersztyk. Jaki� skryba stworzy� ma�e dzie�o sztuki, przebogato zdobione kolorowymi inicja�ami i przepi�knymi bordiurami na marginesach. Ale, wed�ug mnie, tylko niepotrzebnie straci� czas. Ca�a opowie�� od pocz�tku do ko�ca jest stekiem �garstw!
- Wi�c dlaczego jej tak poszukiwa�e�?
- Czasami po�r�d wielu k�amstw mo�na znale�� ziarnko prawdy. Szuka�em wzmianki o pewnej szczeg�lnej sprawie.
- I znalaz�e�?
- Nie w tej ksi�dze - rzek� Cornwall. - W ukrytym manuskrypcie. Mam powody podejrzewa�, �e ta ksi�ga to orygina� opowie�ci, nie kopia. Prawdopodobnie nie ma w og�le �adnej kopii. Ta ksi�ga nie nale�y do tych, kt�re by�y wielokrotnie przepisywane. Stary mnich w skryptorium pracowa� najpewniej na podstawie autentycznych zapisk�w podr�nika, na�laduj�c wiernie jego styl. Uczyni� z tego przepi�kn� rzecz; by�aby dum� ka�dego kolekcjonera.
- A manuskrypt?
- W�a�ciwie nie mo�na tego nazwa� manuskryptem. To tylko jedna stronica, jakby wyj�ta z manuskryptu podr�nika. Zawiera�a co�, co skryba pomin��, pisz�c ksi�g�.
- My�lisz, �e sumienie nie dawa�o mu spokoju i znalaz� kompromisowe wyj�cie, umieszczaj�c t� stronic� w oprawie?
- Co� w tym rodzaju - odpar� Cornwall. - Ale teraz porozmawiajmy o tym, po co tu przyszed�e�.
8
- Z powodu mnicha Oswalda. Ty go nie znasz tak dobrze jak ja. Z ca�ej tej parszywej zgrai on jest absolutnie najgorszy. Przy nim nikt nie jest bezpieczny, nie ma dla niego �adnej �wi�to�ci. Czy� nie zastanowi�o ci�, �e pozwoli� ci odej��, �e nie podni�s� wrzawy?
- Wygl�da na to, �e moja kradzie� zbytnio cienie zmartwi�a - zauwa�y� z u�miechem Cornwall.
- Oczywi�cie, �e nie - odpar� goblin. - Jestem raczej po twojej stronie. Przez ca�e lata ten przekl�ty mnich robi� co m�g�, by mi uprzykrzy� �ycie. Zastawia� na mnie pu�apki, usi�owa� za wszelk� cen� mnie dopa��. Wielokrotnie odp�aca�em mu pi�knym za nadobne, ale on nadal pr�buje. �le mu �ycz�. Mam nadziej�, �e rozumiesz mnie.
- My�lisz, �e zamierza donie�� na mnie?
- O ile go znam, b�dzie chcia� sprzeda� komu� informacj� o tym, �e zabra�e� z ksi�gi ukryt� stronic�.
- Komu m�g�by j� sprzeda�? Kogo by to zainteresowa�o?
- We� pod uwag� - powiedzia� goblin - �e stronica zosta�a ukryta w ksi�dze. Sam fakt, �e by�a wa�na na tyle, �e j� ukryto, i znacz�ca do tego stopnia, �e j� �wi�ni�to, wydaje si� co najmniej intryguj�cy. Nie s�dzisz?
- Chyba masz racj�.
- W tym mie�cie, a szczeg�lnie na tutejszym uniwersytecie jest wielu awanturnik�w wyzutych z wszelkich zasad. Ich na pewno to by zainteresowa�o.
- Czy my�lisz, �e mog� wykra�� mi stronic�?
- Bez w�tpienia b�d� pr�bowa�. Twoje �ycie mo�e by� nara�one na wielkie niebezpiecze�stwo.
Cornwall odkroi� nast�pny plaster sera i poda� go goblinowi.
- Dzi�ki - rzek� goblin. - Czy m�g�by� pocz�stowa� mnie jeszcze jednym kawa�kiem chleba?
Cornwall zabra� si� do krojenia kolejnej kromki.
- Odda�e� mi wielk� przys�ug� - powiedzia� - i jestem ci wdzi�czny. Czego oczekujesz w zamian?
- No c�, my�la�em, �e to oczywiste - odrzek� goblin. -Chc� ujrze�, jak ten przekl�ty mnich potyka si� i pada na twarz.
- Od�o�y� chleb i ser na st�, si�gn�� za pazuch� i wyj�� kilka pergamin�w. Po�o�y� je na stole. - S�dz�, panie baka�arzu, �e w�adasz biegle g�sim pi�rem.
- Daj� sobie rad�.
- A zatem sp�jrz, mam tu par� starych pergamin�w, kt�re z up�ywem czasu zupe�nie wyblak�y. Mam taki pomys�: przepisz na kt�ry� z nich skradzion� stronic� i ukryj pergamin tak, by mo�na go by�o �atwo znale��.
- Nie rozumiem...
- Przepisz j� -rzek� goblin -ale z drobnymi zmianami; sam b�dziesz wiedzia� najlepiej, w kt�rych miejscach. Z male�kimi, subtelnymi poprawkami, kt�re zupe�nie wyprowadz� wszystkich w pole.
- Z �atwo�ci� da�oby si� to zrobi� - powiedzia� Cornwall -ale trudno b�dzie podrobi� inkaust tak, by wgl�da� na wiekowy. Nie b�d� r�wnie� potrafi� podrobi� charakteru pisma - zawsze b�dzie si� r�ni� i...
- Kt� b�dzie wiedzia�, �e pismo jest inne? Nikt poza tob� nie widzia� tej stronicy. Pergamin jest stary; nawet je�li kto� wy-kryje poprawki, b�dzie s�dzi�, �e zosta�y zrobione, gdy pisano na tym pergaminie.
- No, nie wiem.
- Tylko cz�owiek wyj�tkowo bieg�y w tych sprawach potrafi�by wykry� fa�szerstwo. Szansa, �e ten pergamin dostanie si� w r�ce takiej osoby, jest raczej niewielka, a poza tym ciebie tu ju� dawno nie b�dzie.
- Mnie tu ju� dawno nie b�dzie?
- Oczywi�cie. Chyba nie my�lisz, �e b�dziesz m�g� tu pozosta� po tym, co si� wydarzy�o.
- Chyba masz racj�. My�la�em ju�, by gdzie� si� przenie��.
- Mam nadziej�, �e to, co zawiera stronica, kt�r� zabra�e�, warte jest k�opot�w, kt�rych ci przysporzy�o. A nawet je�li nie...
- S�dz�, �e jednak tak - powiedzia� Cornwall. Goblin zsun�� si� z �awy i skierowa� ku drzwiom.
10
- Zaczekaj chwil� - rzek� Cornwall. - Nie powiedzia�e� mi swego imienia. Czy jeszcze si� spotkamy?
- Mam na imi� Oliwer, przynajmniej tak mnie zw� w ludzkim �wiecie. Jest ma�o prawdopodobne, by�my si� jeszcze kiedy� spotkali. Chocia�, zaraz, zaraz... Ile czasu zajmie ci podrobienie stronicy?
- Niewiele.
- No to poczekam. Niedu�o mog� zrobi�, my�l� jednak, �e troch� ci pomog�. Mam moc, dzi�ki kt�rej inkaust wyblaknie, a pergamin, po w�a�ciwym z�o�eniu, b�dzie wygl�da�, jakby go nie ruszano przez ca�e wieki.
- Zaraz zabieram si�do roboty -powiedzia� Cornwall. -Ale ty mnie nawet nie zapyta�e�, co jest na tej stronicy. Powiem ci. Jestem ci to winien.
- Mo�esz mi powiedzie� - odpar� goblin - kiedy b�dziesz pisa�.
Lawrence Beckett i jego kompani siedzieli do p�na w gospodzie przy winie. Byli ju� po wieczerzy. Na wielkim odrapanym stole sta� p�misek wype�niony ko��mi i resztkami szynki. Obok le�a�o p� bochenka chleba. Go�cie rozeszli si� ju� do dom�w. Karczmarz, wys�awszy s�u�b� spa�, sam trwa� na posterunku. By� �pi�cy, ale zadowolony, gdy� niecz�sto zdarzali si� �Pod Nied�wiedzim �bem" go�cie maj�cy tak lekk� r�k�. �acy, kt�rzy czasem tu zagl�dali, przysparzali wi�cej k�opot�w ni� zysku, a miejscowych trudno by�o oszuka�. Karczma �Pod Nied�wiedzim �bem" nie znajdowa�a si� przy g��wnej ulicy miasteczka, lecz na jednej z bocznych uliczek i z rzadka zagl�dali do niej ludzie w rodzaju Becketta, trudni�cy si� kupiec-twem.
Drzwi otworzy�y si� i do gospody wszed� mnich. Sta� przez chwil�, rozgl�daj�c si� po mrocznej sali. Tkwi�cy za kontuarem
11
karczmarz wzm�g� czujno��. Instynktownie wyczu�, �e ta wizyta nie wr�y nic dobrego. Odk�d si�ga� pami�ci�, noga �adnego duchownego nie przekroczy�a progu tego pospolitego miejsca. Po chwili wahania mnich okry� si� szczelniej habitem, jakby chcia� si� w ten spos�b ochroni� przed skalaniem, i przeszed� przez ca�� sal� a� do k�ta, w kt�rym siedzia� Lawrence Beckett ze swoimi lud�mi. Zatrzyma� si� za jednym z krzese� naprzeciw Becketta. Ten spojrza� na niego pytaj�co. Mnich nie odezwa� si�.
- Albercie - rzek� Beckett - nalej temu nocnemu Markowi. Niecz�sto nadarza si� okazja, by wypi� z osob� duchown�.
Albert nala� wina i odwr�ci� si� na krze�le, aby poda� kielich mnichowi.
- Panie Beckett - powiedzia� mnich - dowiedzia�em si�, �e jest pan w mie�cie, i chcia�bym zamieni� z panem s�owo na osobno�ci.
- A jak�e - wykrzykn�� Beckett - prosz� bardzo! Nawet dwa s�owa! Ale nie na osobno�ci. Nie mam �adnych tajemnic przed moimi towarzyszami. Albercie, podaj panu mnichowi krzes�o, by m�g� si� do nas przysi���.
- Chc� rozmawia� z panem w cztery oczy - upiera� si� mnich.
- W porz�dku, niech tak b�dzie. Przesi�d�cie si� do tamtego sto�u, przyjaciele. Mo�ecie sobie wzi�� jedn� ze �wiec, je�li chcecie.
- Odnosz� wra�enie, �e mi pan ust�puje.
- Tak, ust�puj� ci, bo zachodz� w g�ow�, c� tak wa�nego masz mi do powiedzenia.
Mnich usiad� na krze�le obok Becketta, postawi� kielich wina ostro�nie na stole i czeka�, a� pozostali przesi�d� si�.
- No wi�c co to za tajemnica?
- Wiem, kim pan jest naprawd�. Wcale nie jest pan zwyk�ym kupcem, za jakiego pragnie pan uchodzi�.
Beckett nie odezwa� si� s�owem, tylko wpatrywa� si� w mnicha. Wida� by�o, �e mina mu zrzed�a.
- Wiem r�wnie� - ci�gn�� mnich - �e masz pan rozmaite
12
koneksje w Ko�ciele. Za przys�ug�, kt�r� zamierzam panu wy�wiadczy�, oczekuj� pa�skiego wstawiennictwa. Nie powinno to stanowi� dla pana specjalnego problemu. Tylko szepnie pan s��wko w odpowiednie ucho.
- A ta przys�uga?
- Chodzi o manuskrypt, skradziony z biblioteki uniwersyteckiej godzin�-dwie temu.
- To chyba nic wa�nego.
- Mo�e i nie, ale manuskrypt by� ukryty w starej i niemal nie znanej ksi�dze.
- S�ysza�e� co� o nim? Wiesz, co zawiera?
- Nie wiedzia�em, �e w og�le istnieje, dop�ki z�odziej go nie znalaz�. Nie mam zielonego poj�cia, co w nim jest.
- A co to za stara ksi�ga?
- Zosta�a napisana dawno, dawno temu przez awanturnika nazwiskiem Taylor, kt�ry w�drowa� po Utracji. Beckett zmarszczy� brwi.
- S�ysza�em o Taylorze i o tym, co tam znalaz�. Ale nie wiedzia�em, �e opisa� swoje prze�ycia w ksi�dze.
- Prawie nikt o tym nie wiedzia�. Ksi�ga zosta�a tylko raz przepisana. I t� jedyn� kopi� mamy w bibliotece.
- Czy j� czyta�e�, panie mnichu? Mnich wzruszy� ramionami.
- Do tej pory mnie to nie interesowa�o. Jest wiele wspania�ych ksi�g wartych przeczytania. A opowie�ci podr�nik�w rzadko mo�na traktowa� powa�nie.
- My�lisz, �e ten manuskrypt mo�na?
- By� ukryty tak sprytnie w oprawie ksi�gi, �e chyba ma jak�� warto��. W przeciwnym razie po co kto� zawraca�by sobie g�ow� ukrywaniem go?
- Ciekawe, ciekawe - mrukn�� pod nosem Beckett. - Bardzo ciekawe. Ale nie ma pewno�ci, �e to jest co� warte.
- Je�eli manuskrypt nie ma �adnej warto�ci, to nie jest mi pan nic winien. Ale za�o�� si�, �e tak nie jest.
- A wi�c umowa stoi?
- Tak, umowa stoi. Manuskrypt znalaz� baka�arz Mark
13
Cornwall. Mieszka na poddaszu w zaje�dzie na rogu Kr�lewskiej i Szerokiej. Beckett skrzywi� si�.
- Ten Cornwall?
- Tak, ten szkodnik, kt�ry przyby� sk�d� z Zachodu. By� niez�ym �akiem, ale to do�� ponury cz�owiek. Nie ma �adnych przyjaci�. �yje z dnia na dzie�. Zosta� tutaj, podczas gdy wszyscy jego koledzy rozjechali si� po �wiecie, zadowoleni z edukacji, kt�r� odebrali. My�l�, �e zosta� tu g��wnie dlatego, �e interesuje si� Prastarymi.
- Prastarymi?
- Uwa�a, �e oni nadal istniej�. Studiowa� pilnie ich j�zyk, czy te� to, co si� za ich j�zyk uwa�a. Jest o tym par� ksi�g. Wszystkie je dok�adnie przestudiowa�.
- A dlaczego Prastarzy tak go interesuj�? Mnich potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
- Nie wiem. Nie znam go. Rozmawia�em z nim raz czy dwa razy. Dociekliwo��, pasja badawcza. Mo�e co� innego.
- Mo�e przypuszcza�, �e Taylor napisa� co� ciekawego o Prastarych?
- By� mo�e. Nie czyta�em tej ksi�gi Taylora.
- Wi�c Cornwall ma manuskrypt. Na pewno go ju� dobrze schowa�.
- W�tpi�. Je�eli nawet, to nie szuka� specjalnej kryj�wki. Cornwall nie ma powod�w do obaw. Nie wie, �e jego kradzie� zosta�a odkryta. Widzia�em wszystko, poniewa� �ledzi�em go od d�u�szego czasu. Pozwoli�em mu niepostrze�enie wyj��, nie pr�bowa�em go zatrzyma�. Nie wiedzia�, �e ja tak�e by�em w bibliotece.
- Czy nie wydaje ci si�, panie mnichu, �e ten tw�j gorliwy przyjaciel o lepkich palcach mo�e narazi� si� na pos�dzenie o herezj�?
- To pan, panie Beckett, mo�e to najlepiej os�dzi�. Wszystko, co nas otacza, ma znamiona herezji i trudno oceni�, co ni� jest, a co nie.
14
- Chyba nie chcesz przez to powiedzie�, �e herezja zwi�zana jest z polityk�?
- Nigdy co� takiego nie przesz�o mi przez g�ow�.
- To dobrze - rzek� Beckett - gdy� w pewnych okre�lonych warunkach uniwersytet, a w szczeg�lno�ci jego biblioteka mo�e budzi� podejrzenia z powodu materia��w znajduj�cych si� na jej p�kach.
- Mog� pana zapewni�, �e z ksi�g korzysta si� bez z�ych zamiar�w. Ksi�gi daj� jedynie wskaz�wki, jak unika� herezji.
- Skoro tak uwa�asz, to mo�emy na tym poprzesta�. Je�li chodzi o t� spraw� skradzionego manuskryptu: przypuszczam, �e nie jeste� w stanie go odzyska� i nam podrzuci�.
Mnich a� si� wzdrygn��.
- Nie mia�bym odwagi. To, �e poinformowa�em pana, to i tak du�o jak dla mnie.
- My�lisz, �e mam lepsze sposoby i wi�cej �mia�o�ci?
- Tak i dlatego przyszed�em do pana.
- A sk�d wiedzia�e�, �e jeste�my w mie�cie?
- W tym mie�cie �ciany maj� uszy. Niewiele wydarze� uchodzi tu uwagi.
- A ty, jak widz�, zawsze starasz si� by� dobrze poinformowany.
- To sta�o si� ju� moj� drug� natur�.
- Bardzo dobrze - podsumowa� Beckett. - A wi�c ustalone. Je�eli brakuj�ce ogniwo zostanie znalezione i b�dzie pasowa�o do ca�ego �a�cucha, wstawi� si� za tob� gdzie trzeba. Czy o to ci chodzi�o?
Mnich skina/ g�ow�.
- Ale aby wstawi� si� za tob�, musz� zna� twoje imi�.
- Jestem brat Oswald.
- Dobrze zapami�tam. Dopij wino i mo�emy zabiera� si� do roboty. R�g Kr�lewskiej i Szerokiej, rzek�e�?
Duchowny przytakn�� i si�gn�� po kielich wina.
Beckett wsta� i skierowa� si� do sto�u, przy kt�rym siedzia�a jego kompania. Po chwili wr�ci� do mnicha.
- Nie b�dziesz �a�owa�, �e przyszed�e� do mnie.
15
- Mam nadziej� - odpar� brat Oswald. Dopi� wino i odstawi� kielich na st�. - Czy jeszcze si� zobaczymy? � zapyta�.
- Nie, raczej nie. Chyba �e b�dziesz mnie szuka�.
Mnich owin�� si� szczelniej habitem i wyszed�. Ksi�yc schowa� si� za drzewami i na w�skiej uliczce prowadz�cej do gospody by�o zupe�nie ciemno. Brat Oswald szed� ostro�nie, prawie po omacku odnajduj�c drog� na �liskim, nier�wnym bruku.
Cie�, kt�ry oderwa� si� od �ciany przy wej�ciu do gospody, pod��y� za nim. W ciemno�ciach b�ysn�o ostrze sztyletu. Mnich upad�; charcza� i drapa� palcami kamienie. Krew z poder�ni�tego gard�a tryska�a strumieniem. Po chwili znieruchomia�.
Nazajutrz o �wicie przypadkowy przechodzie� odnalaz� jego cia�o.
Gib z Bagien wsta� przed wschodem s�o�ca. Zazwyczaj wstawa� wcze�nie, ale tego dnia mia� wyj�tkowo du�o do zrobienia. Na ten w�a�nie dzie� gnomy obieca�y mu sko�czy� now� siekier�. Bardzo jej potrzebowa�, gdy� stara, zu�yta i t�pa, nie nadawa�a si� ju� do naostrzenia i nawet najlepsza ose�ka nic by nie poradzi�a.
Zwykle o tej porze roku bagna okrywa�a poranna mg�a, ale tego ranka powietrze by�o przejrzyste. Gdzieniegdzie na wyspie, g��wnie w okolicy lasu, snu� si� welon mg�y. R�wnina bagienna, rozci�gaj�ca si� na wsch�d i po�udnie, br�zowi�a si� i srebrzy�a trzcinami i trawami. W pobliskim stawie pluska�y kaczki, kana�em p�yn�� powoli pi�mak, pozostawiaj�c za sob� na wodzie �lad w kszta�cie litery V. Z oddali dochodzi� g�os czapli. Na zachodzie i p�nocy pokryte lasami wzg�rza wznosi�y si� ku niebu. D�by, klony, orzechowce z�oci�y si� pierwszymi kolorami jesieni.
16
Gib sta� i patrzy� w kierunku wzniesienia. Gdzie� tam, w le�nej g�stwinie, znajdowa� si� dom jego dobrego przyjaciela, Hala z Pustego Drzewa. Prawie codziennie, gdy nie by�o mg�y i wida� by�o wzg�rza, Gib stawa� przed domem i usi�owa� wypa-trze� puste drzewo, lecz nie m�g�, gdy� z takiej odleg�o�ci nie spos�b by�o odr�ni� jednego drzewa od drugiego. Wiedzia�, �e dzi� nie zd��y odwiedzi� Hala, bo musi odebra� siekier� i z�o�y� wizyt� staremu pustelnikowi, �yj�cemu w jaskini w wapiennej skale na jednym z odleg�ych wzg�rz. Nie by� u niego prawie miesi�c.
Zrolowa� materac z g�siego puchu i we�niany koc, kt�re s�u�y�y mu za pos�anie, i schowa� je w chacie na tratwie. Zwyk� sypia� na �wie�ym powietrzu, z wyj�tkiem zimnych i deszczowych nocy. Na metalowej p�ycie w �rodkowej cz�ci tratwy roznieci� ogie�, u�ywaj�c krzesiwa, suchej trawy i hubki ze spr�chnia�ego pnia, kt�re trzyma� w rogu skrzyni jako materia� na podpa�k�.
Gdy ogie� ju� p�on��, zanurzy� r�k� w sadzyku, przywi�zanym do tratwy, i wyci�gn�� miotaj�c� si� ryb�. Zabi� j� jednym ci�ciem no�a, a nast�pnie szybko oprawi�. U�o�y� filety na patelni ustawionej na ruszcie nad ogniem i przykucn��, pilnuj�c, by dobrze si� usma�y�y.
Woko�o panowa�a cisza, od czasu do czasu s�ycha� by�o tylko ciche kwakanie kaczki i pluskanie ryb. �Ale przecie� - pomy�la�- o tej porze zawsze jest spokojnie. P�niej, kiedy dzie� si� b�dzie budzi�, kosy zaczn� k��ci� si� w trzcinach, roztrzepo-ce si� ptactwo wodne wzbijaj�ce si� w g�r�, a mewy z wrzaskiem b�d� szybowa�y nad wod�."
Na wschodzie poja�nia�o i bagna, b�d�ce wcze�niej niewyra�n� mieszanin� br�zu i srebra, zacz�y przybiera� konkretne kszta�ty. W�ska wynios�o�� terenu mi�dzy odleg�� rzek� a bagnami by�a oblamowana rz�dem rozczapierzonych wierzb. Na skraju zadrzewionego pag�rka mo�na by�o dostrzec k�p� leszczyn, poruszaj�cych na silnym wietrze grubymi br�zowymi ga��ziami.
Tratwa zako�ysa�a si� �agodnie, gdy jad� prosto z patelni, nie
17
zadawszy sobie trudu, aby prze�o�y� ryb� na talerz. Zacz�� si� zastanawia�, jak wygl�da�oby �ycie na sta�ym l�dzie, bez ci�g�ego bujania. Od urodzenia mieszka� na chybotliwej tratwie; by�a nieruchoma tylko zim�, gdy mr�z chwyta� j� w swoje okowy.
Pomy�lawszy o ch�odnej aurze, przebieg� my�l� to, co pozosta�o do zrobienia, aby m�g� przygotowa� si� do zimy. Musi uw�dzi� troch� ryb, zebra� korzonki i nasiona, postara� si� upolowa� par� pi�mak�w na wierzchni� odzie�. I, oczywi�cie, nagromadzi� drewna. Zapasy drewna zrobi o wiele szybciej, je�li odbierze now� siekier� od gnom�w.
Wyszorowa� patelni� po rybie, a potem w�o�y� do ��dki przycumowanej do tratwy tobo�ki przygotowane przed udaniem si� na spoczynek. By�a w nich suszona ryba, paczki dzikiego ry�u oraz prezenty dla gnom�w i pustelnika. Na koniec wrzuci� te� star� siekier� - gnomom mog�a si� przyda� jej metalowa cz��.
Wios�owa� spokojnie, p�yn�c w d� kana�u, rad, �e nie zak��ca porannej ciszy. Na wschodzie pojawi�o si� s�o�ce i powolutku wznosi�o si�, opromieniaj�c swym blaskiem pierwsze kolory jesieni.
Zatoczy� p�kole, zbli�aj�c si� do brzegu, i wtedy zobaczy� tratw�, kt�rej prz�d by� schowany w trawie, a pozosta�a cz�� sta�a w poprzek kana�u. Na rufie siedzia� stary bagiennik i naprawia� sie�. Kiedy Gib ukaza� si� jego oczom, bagiennik podni�s� g�ow� i dostojnie pomacha� r�k� w ge�cie powitania. By� to Stary Drood. Gib zacz�� si� zastanawia�, co te� on tu porabia. Gdy s�ysza� o nim ostatnio, Drood mieszka� na tratwie w pobli�u Wierzbowego Brzegu nad rzek�.
Zaczepiaj�c wios�em, Gib przycumowa� do tratwy.
- Du�o wody up�yn�o od czasu, kiedy ci� ostatnio widzia�em - powiedzia�. - Kiedy tu si� przenios�e�?
- Par� dni temu - odpar� Drood.
Zostawi� naprawian� sie�, podszed� do ��dki Giba i kucn�� przy jej burcie. Gib zauwa�y�, �e Drood mocno si� ostatnio postarza�. Jak si�ga� pami�ci�, wszyscy zwali go Starym Droo-dem, nawet gdy nie by� jeszcze stary; up�ywaj�ce lata wycisn�y na nim swoje pi�tno - siwizna posrebrzy�a mu skronie.
18
- Mia�em zamiar zebra� troch� drewna porozrzucanego na brzegu - kontynuowa� Drood. -Ale nie ma go wiele, tylko same ga��zie wierzby, a one nie najlepiej si� pal�.
Z chaty na tratwie wysz�a ko�ysz�cym krokiem pani Drood. Odezwa�a si� wysokim, piskliwym g�osem:
- Tak mi si� wydawa�o, �e kogo� s�ysz�. To m�ody Gib, nieprawda�? - Przygl�da�a si� Gibowi, mru��c s�abe oczy.
- Dzie� dobry, pani Drood - powita� j� Gib. - Ciesz� si�, �e jeste�my s�siadami.
- Chyba nie zatrzymamy si� tutaj na d�u�ej � rzek� Drood. -Zgromadzimy tylko zapas drewna i wyruszamy w dalsz� drog�.
- Du�o wam jeszcze zosta�o?
- Niewiele. Idzie nam niesporo. Nie mamy nikogo do pomocy. Wszystkie dzieci odesz�y ju� z domu. Usamodzielni�y si�. A ja ju� nie mog� pracowa� tak ci�ko jak niegdy�.
- Nie odpowiada mi takie �ycie - rzek�a pani Drood. - Ci�gle boj� si� wilk�w.
- Mam siekier� - powiedzia� Drood. - �aden wilk nic nam nie zrobi, p�ki j� mam.
- M�wicie, �e wszystkie dzieci odesz�y - rzek� Gib. � Gdy si� widzieli�my ostatnim razem, Dawid i Alicja byli jeszcze w domu.
- Alicja wysz�a za ma� trzy miesi�ce temu - odpar� Drood. - Za m�odzie�ca mieszkaj�cego na po�udniowym kra�cu bagien. A Dawid zbudowa� sobie w�asn� tratw�. Nie da� sobie wiele pom�c. Powiedzia�, �e chce, by by�a jego wy��cznym dzie�em. Zbudowa� naprawd� �adn� tratw� i przeni�s� si� na wsch�d. Teraz widujemy jego i Alicj� tylko od czasu do czasu.
- Mamy �wietne ciemne piwo - zaoferowa�a pani Drood. � Mo�e wypijesz kufelek? Zapomnia�am ci� spyta�: jad�e� �niadanie?
- Jad�em �niadanie, pani Drood, bardzo dzi�kuj�. Z przyjemno�ci� natomiast napij� si� piwa.
- Przynie� i mnie - powiedzia� Drood. - Nie pozwol�, by Gib pi� sarn.
Pani Drood potoczy�a si� z powrotem do chaty.
19
- Tak, tak - rzek� Drood - nie jest �atwo uzbiera� wystarczaj�c� ilo�� drewna. Ale jak b�d� robi� to systematycznie, dam sobie rad�. Zale�y mi na dobrym drewnie, g��wnie d�bowym i klonowym. Dobrze podsuszonym, od razu do palenia. Z dolnych warstw, kt�rego nikt nie dotyka� latami. Od czasu do czasu, gdy noc je zaskoczy, obozuj� tu w pobli�u karawany kupieckie i wtedy musz� zw�dzi� troch� drewna na ognisko. Ale to �aden uszczerbek. Tam, na wzg�rzu, ro�nie niski roz�o�ysty orzechowiec i to jest najlepsze drewno, jakie istnieje. Nie trafia si� takie zbyt cz�sto. Jest troch� za daleko, bym m�g� nazbiera� go du�o, ale...
- Dzisiaj jestem zaj�ty - przerwa� mu Gib - ale jutro i pojutrze mog� ci pom�c je zbiera�.
- Nie ma potrzeby, Gib. Dam sobie rad�.
- Ale ja sam chcia�bym troch� tego drewna dla siebie.
- Dobrze, w takim razie zbierzmy je razem. I dzi�kuj� ci serdecznie.
- Nie ma sprawy.
Pani Drood wr�ci�a z trzema kuflami ciemnego piwa.
- Przynios�am te� jeden dla siebie - o�wiadczy�a. - Na ziemie ojc�w, niecz�sto mamy go�ci. Usi�d� z wami na chwil� i wypijemy piwo.
- Gib pomo�e nam jutro przy drewnie - rzek� Drood. - P�jdziemy do tego wielkiego orzechowca.
- Orzech ma dobre drewno - powiedzia�a pani Drood.
- W�a�nie mam odebra� now� siekier� - oznajmi� Gib. - Stara jest ju� ca�kiem zu�yta. Dosta�em j� jeszcze od mojego ojca.
- S�ysza�em, �e twoi rodzice mieszkaj� w pobli�u Nory Szopa. Gib przytakn��.
- �yj� tam ju� od jakiego� czasu. To dobre miejsce - niez�e drewno, dobre potowy, du�o pi�mak�w, jedno niewielkie bagno z mn�stwem dzikiego ry�u. My�l�, �e si� stamt�d nie wyprowadz�.
- T� now� siekier� masz dosta� od gnom�w?
- Mhm. Ju� troch� na ni� czekam. Rozmawia�em z nimi o niej latem.
- Nie�li robotnicy z tych gnom�w - powiedzia� Drood. -
20
Maj� dobre �elazo. Ale niepotrzebnie robi� na sprzeda� z tak �wietnego metalu. Gdy przyje�d�a karawana kupiecka, zabiera wszystko jak leci. �wietna marka, �adnych problem�w ze sprzeda��. Czasem tak si� zastanawiam, bo s�yszy si� straszne rzeczy o gnomach i mo�e jest w tym odrobina prawdy. Ale te nasze gnomy s� w porz�dku. Nie wiem, jak daliby�my sobie bez nich rad�. Zawsze tutaj �yli.
- Mo�na �y� z lud�mi w zgodzie - powiedzia�a pani Drood -jak si� ma dobr� wol�.
- Gnomy to nie ludzie, Matka - przypomnia� jej Drood.
- No i co z tego? S� istotami wcale nie tak bardzo r�nymi od nas. W wielu sprawach mniej r�ni� si� od nas ni� my od ludzi. Mieszka�cy Wzg�rz s� bardzo podobni do nas.
- Najwa�niejsze jest to - rzek� Drood - �e wszyscy �yjemy w zgodzie. We� nas i ludzi. Oni s� dwa razy wi�ksi od nas i maj� g�adk� sk�r�, a my sier��. Umiej� pisa�, a my nie. Maj� pieni�dze, a my prowadzimy handel wymienny. Maj� wiele rzeczy, kt�rych my nie posiadamy, ale im nie zazdro�cimy, a oni nie patrz� na nas z g�ry. Dop�ki potrafimy �y� w zgodzie, wszystko jest w porz�dku.
Gib dopi� piwo.
- Musz� ju� i�� - powiedzia�. � Czeka mnie ci�ki dzie�. Musz� odebra� siekier�, a potem z�o�y� wizyt� pustelnikowi.
- M�wi�, �e pustelnik jest ju� s�abiutki�rzek� Drood. � Posun�� si� bardzo w latach.
- Zamierzasz wpa�� do pustelnika? - zapyta�a Giba pani Drood.
- Tak powiedzia� - rzek� Drood.
- O, to zaczekaj chwil�. Mam co�, co chc� mu pos�a�. Plaster miodu le�nego. Dosta�am go od Mieszka�c�w Wzg�rz.
- B�dzie zadowolony - powiedzia� Gib. Pani Drood pokoleba�a si� do chaty.
- Cz�sto zastanawiam si� - rzek� Drood - co te� pustelnik ma z �ycia. Siedzi na szczycie wzg�rza w tej swojej pieczarze, nigdzie nie wychodzi, nic nie robi.
- Wielu przychodzi do niego - odpar� Gib. - Ma wszelkie
21
rodzaje lek�w; na brzuch, na gard�o, na z�by. Ale przychodz� nie tylko po leki. Niekt�rzy wy��cznie po to, �eby pogada�.
- Tak, my�l�, �e rzeczywi�cie spotyka si� z wieloma. Pani Drood wr�ci�a z pakunkiem i wr�czy�a go Gibowi.
- Wpadnij w drodze powrotnej na kolacj� - powiedzia�a. -Nawet jak b�dzie p�no. Zostawi� troch� jedzenia dla ciebie.
- Dzi�kuj�, pani Drood - odrzek� Gib. Odepchn�� ��dk� od tratwy i powios�owa� w d� kr�tego kana�u.
Wydzieraj�ce si� na ca�e gard�o kosy wzbi�y si� przed nim w g�r�. Zacz�y kr��y� ciemnoskrzyd�ym stadem i obsypywa� odleg�e trzciny stekiem wyzwisk.
Dobi� do brzegu w miejscu, gdzie teren wznosi� si� gwa�townie do skraju bagniska. Wielkie drzewa rosn�ce w pobli�u kra�ca trz�sawiska si�ga�y konarami daleko ponad traw� i wod�. Olbrzymi d�b r�s� tak blisko linii wody, �e cz�� jego korzeni, niegdy� ukryta w ziemi, teraz ju� wyp�ukanej, stercza�a z brzegu jak szpony drapie�nika.
Gib przywi�za� ��d� do jednego z takich korzeni, przerzuci� tobo�ki i star� siekier� na brzeg i wdrapa� si� na�. Zarzuci� wszystko na plecy i ruszy� ostro�nie w g�r� ledwo widoczn� �cie�k�, biegn�c� mi�dzy dwoma pag�rkami. Dotar� do drogi, szlaku u�ywanego przez przyje�d�aj�ce tu z rzadka karawany kupieckie, kt�re przechodzi�y t�dy przypadkiem albo zjawia�y si�, by handlowa� z gnomami.
Trz�sawisko rozbrzmiewa�o wrzaskami kos�w, jednak w miar� jak zanurza� si� w g�stwin� pag�rka, ha�as stopniowo cich�. Li�cie szele�ci�y na wietrze i czasem nawet s�ysza� ciche pacni�cia spadaj�cych na ziemi� �o��dzi. Gdyby by�o wcze�niej, wiewi�rki trajkota�yby na powitanie rannego s�o�ca, ale teraz by�y zaj�te przetrz�saniem lasu w poszukiwaniu po�ywienia i przekrada�y si� przez g�stwin�.
Droga prowadzi�a stromo pod g�r�. Gib zatrzyma� si� na chwil� nad omsza�ymi otoczakami. �Nie lubi� lasu" - rzek� do siebie. Ju� t�skni� za bagniskiem, chocia� rozsta� si� z nim zaledwie przed chwil�. Ciemny las budzi� groz�, bagnisko za� by�o ods�oni�te i bezpieczne. Na nim nie spos�b by�o zmyli� drog�.
22
Gnom, kt�rego zwano P�aks�, odezwa� si� do Giba:
- A wi�c przyszed�e� po siekier�.
- Je�li jest gotowa.
- Oczywi�cie, �e jest. By�a gotowa ju� wczoraj. Ale wejd� i usi�d� na chwilk�. Wspinanie si� tutaj jest m�cz�ce, nawet dla m�odej osoby.
Wej�cie do jaskini znajdowa�o si� na stoku wzg�rza. Zawalone by�o do po�owy ha�d� ziemi i �u�lu. Wzd�u� zwa�owiska prowadzi�a droga, kt�r� wywo�ono odpady z kopalni. Ha�da by�a tak stara, �e na jej zboczach ros�y drzewa. Niekt�re wychyla�y si� z szeregu, wisz�c pod niezwyk�ymi k�tami. W g��bi jaskini migota� blask od ku�ni, kt�ry o�wietla� cz�� wzg�rza, i stamt�d w�a�nie dochodzi�y odg�osy dziarskiego kucia.
P�aks� poprowadzi� Giba do ma�ej bocznej groty, kt�ra ��czy�a si� uko�nie z g��wn�, prowadz�c� do kopalni.
- Tutaj mo�emy spokojnie usi��� i odpocz�� od ha�asu ku�ni - rzek� gnom. - T�dy nie b�d� przeje�d�a�y taczki. Gib po�o�y� jeden pakunek na stole ustawionym przy �cianie.
- W�dzona ryba - powiedzia� - i par� innych rzeczy. Drugi pakunek jest dla pustelnika.
- Nie widzia�em pustelnika od lat - powiedzia� P�aks�. � Prosz�, siadaj na tym krze�le. Niedawno pokry�em je now� sk�r� barani�. Teraz jest bardzo wygodne.
Gib usiad�, a gnom zaj�� drugie krzes�o, przesun�wszy je tak, by dobrze widzie� go�cia.
- Prawd� m�wi�c, by�em u pustelnika tylko raz - z s�siedzk� wizyt�, gdy tu zamieszka�em - powiedzia� gnom. - Zanios�em mu w prezencie par� przepi�knych srebrnych �wiecznik�w. Potem ju� si� nigdy do niego nie wybra�em. Obawiam si�, �e go wprawi�em w zak�opotanie. Sam czu�em si� przy tym skr�powany. On oczywi�cie nic nie powiedzia�...
- Nigdy by nie powiedzia� - rzek� Gib. - To bardzo delikatny cz�owiek.
23
- Nie powinienem by� go odwiedza� - powiedzia� gnom. -Ju� tak d�ugo �yj� w�r�d ludzi i ci�gle mam z nimi do czynienia, �e zaczynam zatraca� dystans w stosunku do nich. Ale dla pustelnika i, przypuszczam, wielu innych jestem tylko przypomnieniem innego �wiata, do kt�rego ca�kowicie nale��. �wiat ten jest przez nich znienawidzony i napawa ich odraz�. Wydaje mi si�, �e nie bez przyczyny. Przez ca�e wieki ludzie i moi wsp�plemie�cy walczyli zawzi�cie ze sob�, bezlito�nie i bez poczucia godno�ci. To w�a�nie spowodowa�o, �e pustelnik, kt�ry jest -jak powiedzia�e� - najlepszym z ludzi, nie za bardzo wiedzia�, jak si� do mnie odnosi�. Na pewno mia� �wiadomo��, �e nie stanowi� dla niego �adnego zagro�enia, a jednak czu� si� nieswojo. Gdybym, za��my, by� diab�em albo demonem, wiedzia�by, jak nale�y si� zachowa�. W ruch posz�aby woda �wi�cona i religijne zakl�cia. Ale ja nie by�em diab�em, a mimo to w jaki� niewyt�umaczalny spos�b kojarzy�em si� mu z poj�ciem diab�a. Przez te wszystkie lata �a�owa�em, �e z�o�y�em mu wizyt�.
- A jednak przyj�� �wieczniki.
- Tak, przyj�� �askawie i bardzo uprzejmie mi za nie podzi�kowa�. Jest zbyt dobrze wychowany, by mi je rzuci� w twarz. W zamian za to ofiarowa� mi sztuk� z�otego materia�u. Pewnie podarowa� mu go jaki� szlachetny go��, bo przecie� pustelnik nie mia�by pieni�dzy, aby kupi� taki kr�lewski dar. Ale cz�sto sobie my�l�, �e powinien by� go zatrzyma�, a mnie da� co� mniej cennego. Przez lata zastanawia�em si�, c� m�g�bym zrobi� z tym z�otym materia�em. Trzymam go w skrzyni, czasami wyjmuj� i ogl�dam, ale to wszystko. Przypuszczam, �e m�g�bym wymieni� go na co� bardziej u�ytecznego, ale zawsze si� waham, bo to przecie� dar od pustelnika i z tej przyczyny chyba ma dla mnie warto��. Przecie� nie sprzedaje si� prezent�w, a w szczeg�lno�ci otrzymanych do dobrych ludzi.
- dyba zbyt wiele sobie wyduma�e� - powiedzia� Gib. -Chodzi mi o za�enowanie pustelnika. Ja na przyk�ad nie mam takich uczu� w stosunku do ciebie. Chocia�, prawd� powiedziawszy, musz� przyzna�, �e nie jestem cz�owiekiem.
24
- Tobie o wiele bli�ej do cz�owieka ni� mnie - rzek� gnom -i na tym mo�e polega� r�nica. - Wsta�. - P�jd� po twoj� siekier�. Mam jeszcze co�, co chc� ci pokaza�. - Poklepa� pakunek przyniesiony przez Giba. - Zapisz� to na twoje konto. I bez tego masz na nim nadwy�k�, nawet po potr�ceniu za siekier�.
- Od dawna chcia�em ci� w�a�nie o to zapyta� -powiedzia�-Gib - ale nie mia�em odwagi. Wszyscy Mieszka�cy Bagien, wszyscy Mieszka�cy Wzg�rz, a nawet wielu ludzi, kt�rzy nie umiej� pisa�, przynosz� ci towary, a ty prowadzisz ich rachunki. To znaczy, �e musisz umie� pisa�.
- Nie, nie umiem. Niewielu gnom�w umie. By� mo�e kilka goblin�w. G��wnie tych, co siedz� na uniwersytetach. Wi�c dla potrzeb handlu wypracowali�my system symboli, za pomoc� kt�rego prowadzimy rachunki. Jest on bardzo rzetelny.
- Tak - potwierdzi� Gib - wyj�tkowo uczciwy. I skrupulatny.
P�aksa poszed� do pomieszczenia i przez chwil� szuka� czego� na p�ce. Wr�ci� z siekier� osadzon� na trzonku z hi-kory.
- My�l�, �e jest dobrze wywa�ona. Je�li nie, to j� przynie�. Poprawimy.
Gib podni�s� siekier� z podziwem.
- Jest bardzo dobra. Je�eli trzeba b�dzie zrobi� jak�� niewielk� poprawk�, dam sobie rad�. -Uj�� ostrze w d�onie i potar� b�yszcz�cy metal kciukiem. - Pi�kna - stwierdzi�. - Naprawd� pi�kna. Je�li b�d� o ni� dba�, b�dzie mi s�u�y�a do ko�ca �ycia.
P�aksa by� wyra�nie zadowolony.
- Podoba ci si�?
- To mistrzowska robota. Wiedzia�em, �e tak b�dzie.
- Przekonasz si�, �e ma �wietne ostrze. Nie st�pi si� pr�dko. Uwa�aj tylko na kamienie. �adna siekiera nie lubi kamieni.
- B�d� uwa�a�. Siekiera jest zbyt cennym narz�dziem, by jej nie szanowa�.
- A teraz - powiedzia� gnom - mam jeszcze co�. Usiad� i po�o�y� sobie na kolanach jaki� przedmiot dok�adnie owini�ty barani� sk�r�. Zacz�� go z pieczo�owito�ci� odwija�.
25
Gdy barania sk�ra opad�a, przedmiot zaja�nia� blaskiem. Gib pochyli� si� i przygl�da� z zachwytem.
- Miecz!
- Tak. Miecz dla cz�owieka - rzek� P�aksa. - Zbyt du�y, zbyt d�ugi, zbyt ci�ki dla takich jak ty czyja. Miecz dla wojownika. Bez po�yskliwych klejnot�w, bez wyszukanych b�yskotek. Narz�dzie, tak jak siekiera. Wspania�e ostrze. Mo�esz policzy� miecze, kt�re zrobili�my, na palcach jednej r�ki. A ten jest o wiele lepszy od ka�dego z nich.
Gib wyci�gn�� r�k� f dotkn�� ostrza.
- Ma osobowo��. To taka bro�, kt�rej mo�na da� imi�. Stare legendy m�wi�, �e ludzie w dawnych czasach cz�sto nadawali mieczom imiona, tak jak na przyk�ad koniom.
- Znale�li�my niewielkie gniazdo z przebogat� rud�. Z wielk� ostro�no�ci� wydobyli�my j� i dobrze ukryli�my. Takiej rudy nie znajduje si� cz�sto. B�dzie u�yta do specjalnych wyrob�w, takich jak ten miecz i twoja siekiera.
- To znaczy, �e moja siekiera...
- Ten miecz i ta siekiera to brat i siostra.
- Miejmy nadziej�, �e miecz trafi w odpowiednie r�ce.
- Zadbamy, �eby tak si� sta�o.
- Przynios�em ci star� siekier�. Metal jest nadal dobry, ale ostrze tak zu�yte, �e nie mo�na go zadowalaj�co naostrzy�. Pomy�la�em sobie, �e mo�e b�dziesz chcia� do czego� wykorzysta� t� siekier�. Nie chc� za ni� zap�aty.
Podni�s� siekier� z pod�ogi i wr�czy� j� gnomowi.
- To by�a niez�a siekiera� rzek� P�aksa. - Dosta�e� j� od ojca?
- Tak, da� mi j�, gdy zacz��em budowa� swoj� tratw�.
- Zrobili�my mu j�. To by�a dobra siekiera. Ale nie taka �wietna jak twoja.
- Ojciec przesy�a ci pozdrowienia. I matka te�. Powiedzia�em im, �e b�d� si� z tob� widzia�.
- Prowadzicie niez�e �ycie na tym waszym bagnisku. Przez tyle d�ugich lat. Ale nie wiecie przez ile. Nie macie historii, prawda?
- Nie mamy spisanych wydarze�. Mamy tylko legendy
26
przechodz�ce z ojca na syna. Na pewno jest w nich moc prawdy, ale -jak powiedzia�e� - nie wiem, jak d�ugo to wszystko trwa.
- Gnomy s� na wzg�rzach tak d�ugo, jak d�ugo twoi wsp�-plemie�cy zamieszkuj� bagniska. Gnomy by�y chyba tam, zanim my przybyli�my. My te� mamy swoje legendy. O tym, kto odkry� tu z�o�a rudy i o rozbudowie kopalni. Ale tak samo jak wy nie umiemy oceni�, jak du�o w nich jest prawdy.
Gib zarzuci� na plecy tobo�ek z rzeczami dla pustelnika.
- Musz� i��. Czeka mnie jeszcze d�uga wspinaczka do pieczary pustelnika. Chcia�bym tam dotrze�, nim zapadnie noc. P�aksa pokiwa� g�ow�.
- Komu w drog�, temu czas. W tym roku jest du�o wilk�w. Wi�cej ni� kiedykolwiek. Je�li b�dziesz sp�niony, przenocuj u nas. Zawsze jeste� tutaj mile widziany.
Z pocz�tku Gib pomy�la�, �e pustelnika nie ma w domu, cho� to wyda�o mu si� raczej dziwne. Pustelnik w ostatnich latach, odk�d poczu� si� s�abiej, nie opuszcza� pieczary; czasem tylko wyprawia� si� po zio�a, korzonki, li�cie i kor�, kt�re stanowi�y sk�adniki jego lek�w.
Ogie� w pieczarze wygas�, nie czu� by�o nawet dymu. To mog�o oznacza�, �e pustelnika nie ma tu od dawna. Wysuszone ��tko jajka przywar�o do talerza, kt�ry sta� samotnie na prostym krzy�akowym stole.
Gib usi�owa� przebi� wzrokiem ciemno��.
- Pustelniku - zawo�a� cicho, pod�wiadomie boj�c si� odezwa� g�o�niej. Poczu� nag�y l�k, kt�rego przyczyny nie pojmowa�. - Pustelniku, jeste� tam?
Z k�ta izby dobieg� s�aby d�wi�k. Mog�a to by� mysz.
- Pustelniku - powiedzia� Gib raz jeszcze.
27
D�wi�k powt�rzy� si�. Gib zbli�y� si� ostro�nie do k�ta i przykucn��, aby lepiej widzie�.
- TU jestem - szepn�� s�abo pustelnik. Jego g�os by� nie g�o�niejszy ni� szelest li�cia na wietrze. Gdy oczy przyzwyczai�y si� do ciemno�ci, Gib w ko�cu go dojrza�. Ma�y, ciemny wzg�rek na pos�aniu w rogu, blado�� twarzy.
- Pustelniku, co si� dzieje? - Gib pochyli� si� nad siennikiem i ujrza� wycie�czon� posta�, przykryt� kocem a� po sam nos.
- Nachyl si� bardziej - us�ysza�. - Ledwo mog� m�wi�.
- Czy jeste� chory?
Blade wargi ledwie si� poruszy�y.
- Umieram. Dzi�ki Bogu, przyszed�e�.
- Czy potrzebujesz czego�? Wody? Zupy? Mog� ci ugotowa� zup�.
- S�uchaj. Nic nie m�w, tylko s�uchaj.
- S�ucham.
- Komoda, tam przy �cianie.
- Widz�.
- Klucz mam na szyi. Na sznurku na szyi. Gib wyci�gn�� r�k�.
- Nie, zaczekaj.
- Tak.
- W komodzie, w komodzie... � Pustelnik m�wi� z trudem. - Ksi�ga, oprawiona w sk�r�. I top�r. Kamienny top�r. Zanie� obie te rzeczy biskupowi.
- Jakiemu biskupowi?
- Biskupowi z Wie�y. W g�r� rzeki, na p�noc i na wsch�d. Zapytaj. Ludzie ci wska�� drog�.
Gib czeka�. Pustelnik milcza�. Nie pr�bowa� nawet m�wi�. Gib wyci�gn�� delikatnie r�k� i namaca� sznur na szyi pustelnika. Uni�s� pustelnikowi g�ow�, by m�c zdj�� sznur, na kt�rego ko�cu wisia� kluczyk. G�owa pustelnika opad�a na poduszk�. Gib czeka� przez chwil�, ale pustelnik nie poruszy� si�. Powsta� wi�c i skierowa� si� do komody. Znalaz� ma�� ksi�g� w sk�rzanej oprawie. Obok le�a� top�r. Nie by� podobny do �adnego z tych, kt�re Gib widzia� w �yciu. Ca�y z kamienia, mimo to tak
28
g�adki, jakby zrobiono go ze szlachetnego metalu. Dopiero po dok�adnym przyjrzeniu si� mo�na by�o zobaczy�, w kt�rych miejscach zdj�to kolejne warstwy kamienia dla nadania mu w�a�ciwego kszta�tu. W komodzie znajdowa�o si� tak�e par� innych przedmiot�w: brzytwa, grzebie� i ma�a buteleczka, wype�niona niebieskim p�ynem.
Gib wyj�� ksi�g� i top�r i powr�ci� do pos�ania. Pustelnik otworzy� zamglone oczy i spojrza� na niego.
- Znalaz�e�? Dobrze.
- Zawioz� je do biskupa.
- Ty jeste� Gib. By�e� tu przedtem. Gib potakn��.
- Zaczekasz?
- Oczywi�cie. Czy mog� ci pom�c? Mo�e wody? Pustelnik pokr�ci� g�ow�.
- Nie-szepn��.
Gib czeka�, kl�cz�c przy pos�aniu. Pustelnik mia� s�aby oddech, jego pier� ledwie si� unosi�a. Rzadkie w�sy dr�a�y lekko, gdy wydycha� przez nos powietrze. Wreszcie przem�wi�:
- Jestem stary. Ju� nadszed� m�j czas. Nawet przeszed�.
Znowu zapad�o milczenie i s�ycha� by�o tylko oddech pustelnika. Dwa razy wydawa�o si� Gibowi, �e starzec przesta� w og�le oddycha�. Ale to by�o tylko z�udzenie.
- Gib...
- Tak?
- Zostaw mnie tutaj. Gdy b�dzie ju� po wszystkim, chcia�bym tu pozosta�.
Gib nie odpowiedzia�. Cisza a� dzwoni�a w uszach. A potem:
- Chc�, �eby� przywali� wej�cie do jaskini g�azem. Zrobisz to dla mnie?
- Tak. Oczywi�cie.
- Nie chcia�bym, �eby wilki...
Nie doko�czy�. Gib wci�� siedzia� przypos�aniu. Po pewnym czasie podszed� do wyj�cia i wyjrza� na zewn�trz. Min�o ju� po�udnie i s�o�ce sk�ania�o si� ku zachodowi. Z wysoko�ci, na kt�rej znajdowa�a si� pieczara, Gib widzia� t� cz�� mokrade�,
29
z kt�rej wyruszy� dzisiejszego ranka, i dalej, a� do rzeki. Wr�ci� do pieczary i podj�� czuwanie. Usi�owa� rozmy�la�, ale poczu�, �e nie mo�e. Mia� zbyt wiele spraw na g�owie, zbyt wiele temat�w do przemy�lenia. Nie m�g� ich sobie pouk�ada�, mia� zam�t w g�owie.
Przez jaki� czas nie patrzy� na pustelnika, po prostu siedzia�. Gdy w ko�cu na niego spojrza�, nie dostrzeg�, by starzec oddycha�. Czeka�, pami�taj�c, �e wcze�niej te� mu si� wydawa�o, �e pustelnik le�y bez najmniejszego ruchu. Ale czas up�ywa� i nawet w�sy nie rusza�y si� od oddechu. Nie by�o �adnej oznaki �ycia. Gib przy�o�y� ucho do piersi pustelnika i nie us�ysza� bicia serca. Podni�s� powieki le��cego - ujrza� szkliste ga�ki oczne, zapatrzone w niebyt.
Zrozumia�, �e pustelnik nie �yje. Ale nadal siedzia� przy nim, jakby czuwaniem m�g� odwr�ci� to, co si� sta�o. Czy by� w stanie co� zrobi�? Przypomnia� sobie ku swojemu przera�eniu, �e nawet nie pr�bowa� poda� pustelnikowi wody. Zapyta� go tylko, czy ma mu j� przynie��, ale on odm�wi�. Czy mimo to nie powinien by� spr�bowa� da� mu pi�? Czy nie powinien by� pr�bowa� sprowadzi� pomoc? Ale dok�d mia�by i�� po pomoc? I kto m�g�by pom�c? Nie znalaz�by poza tym do�� si�y, by zostawi� konaj�cego cz�owieka, pozwoli� mu umrze� w samotno�ci.
Pustelnik by� starym cz�owiekiem i nie ba� si� �mierci. By� mo�e czasem wygl�da� jej jak mile widzianego przyjaciela. Rankiem Drood zastanawia� si�, co te� pustelnik ma z �ycia, i oczywi�cie pytanie to pozosta�o bez odpowiedzi. Gib doszed� do wniosku, �e musia� jednak co� z tego �ycia mie�, mo�e nawet bardzo du�o, skoro wyszed� na spotkanie �mierci z takim spokojem.
Trzeba by�o za�atwi� par� spraw, a dnia ubywa�o. Gib podni�s� koc, skrzy�owa� r�ce pustelnika na piersi, po czym naci�gn�� przykrycie na ca�� posta�. Zrobiwszy to, wyszed� i zacz�� szuka� odpowiednio wielkiego g�azu, kt�rym m�g�by przywali� wej�cie do pieczary.
30
Hal z Pustego Drzewa przeszed� przez p�ot z trzcin i znalaz� si� na polu kukurydzy. Wiedzia�, �e jest bezpieczny. K�usownik i jego synowie m��cili z drugiej strony domu, a ich psy spa�y jak zabite pod s�siekiem, umordowane nocnym polowaniem.
By�y to d�ugie �owy i najwidoczniej nieudane. Hal i Szop sp�dzili wiele godzin przed swoim Drzewem i nas�uchiwali, jak rozwija�a si� akcja. Tylko raz psy da�y zna� szczekaniem, �e zwierzyna zosta�a zap�dzona na drzewo, ale szop musia� im uciec, gdy� zaraz potem rzuci�y si� ponownie do tropienia. Parokrotnie widzieli te� w�druj�ce �wiate�ka latar�, gdy k�usownik i jego synowie szli �ladem ps�w.
Kukurydza obrodzi�a pi�knie tego roku. Nie by�o to wynikiem gospodarno�ci k�usownika i jego nieokrzesanej familii. Nic z tych rzeczy. Chwasty pielono tylko dwa czy trzy razy, i to tu� po zasianiu, w rezultacie czego a� zieleni�o si� od nich mi�dzy rz�dami. Kolby jednak by�y ci�kie i wygl�da�o na to, �e jest ich wi�cej ni� zazwyczaj.
Hal da� nura w kukurydz� i zatrzyma� si� mi�dzy czwartym a pi�tym rz�dem. Cho� trudno by�o pozna�, wiedzia�, �e w pierwszych rz�dach pola grasowa�y wiewi�rki i szopy. Dlatego w�a�nie k�usownik polowa� na szopy (lub przynajmniej twierdzi�, �e z tej przyczyny je zwalcza). Ale nie pokrywa�o si� to dok�adnie z prawd�. W rzeczywisto�ci futra szop�w mia�y warto�� handlow� i mo�na je by�o nie�le sprzeda�. K�usowanie, handel futrami i mi�sem stanowi�y domen� gospodarza i podstawowe �r�d�o utrzymania ca�ej jego rodziny.
Hal zacz�� zbiera� kukurydz�. Porusza� si� szybko, nie chc�c pozostawa� na polu d�u�ej, ni� to by�o konieczne. Chocia� wiedzia� z wcze�niejszego rozpoznania, gdzie s� wszyscy cz�onkowie rodziny, nie mia� najmniejszej ochoty by� przypadkowo nakrytym. Wybiera� najlepsze kolby, obrywa� od razu �upiny, sprawnie u�amywa� kaczany i wrzuca� je do przyniesionego wora.
Na skraju pola przekomarza�y si� s�jki w jesiennym s�o�cu.
31
e';3
W pobliskim gaju z�ote li�cie orzechowc�w kontrastowa�y z ciemnym br�zem d�b�w, a wiewi�rki przechwala�y si� dopiero co zrobionymi zapasami.
Hal lubi� jesie�, uwa�a� j� za najlepsz� por�. W te �agodne, z�ocistobr�zowe, lekko zamglone i ciep�e dni ziemia owocowa�a i by�o to malownicze uwie�czenie d�ugich miesi�cy wzrostu. By�a to chwila wytchnienia, zanim zn�w zrobi si� zimno i nastan� g��bokie �niegi. W tym roku Hal b�dzie dobrze zaopatrzony na zim�. W skrzyni mia� orzechy, kukurydz�, suszone jagody, niezgorszy zapas korzeni i ziaren. Kt�rego� dnia b�dzie musia� wybra� si� na trz�sawisko do Giba, Drooda lub jakiego� innego mieszka�ca bagniska i spr�bowa� wymieni� cz�� z tych zapas�w na suszone ryby. Gdy o tym pomy�la�, u�wiadomi� sobie, �e dawno ju� nie widzia� Giba i w�a�ciwie t�skni� za tym, aby m�c z nim pogaw�dzi�.
Zwa�y� w r�ku worek; by� ci�szy, ni� przypuszcza�. �Przesadzi�em troch� z t� kukurydz�" - pomy�la�. Mocowa� si� przez chwil� z workiem, zanim z trudem zarzuci� go na plecy. Oceni�, �e da radego zanie��. Gdy doszed� do skraju pola, zatrzyma� si� i rozejrza� nas�uchuj�c. Wygl�da�o na to, �e w pobli�u nie ma nikogo. Przerzuci� worek przez trzcinowy p�ot, po czym sam przeskoczy� przez p�ot, porwa� worek i pop�dzi� do lasu.
Teraz ju� nic mu nie zagra�a�o. Nie by�o takiej si�y, kt�ra mog�aby go pojma� w lesie. Las by� dla niego domem. Zna� ka�d� jego mil�, ka�d� pi�d�. Id�c szybko w d� kr�t� dr�k�, zmierza� ku olbrzymiemu pustemu d�bowi. Podczas drogi rejestrowa�, nie nat�aj�c zbytnio uwagi, wiele r�nych szczeg��w: p�omienn� purpur� dojrza�ych jag�d czermieni b�otnej; fakt, �e ma�a k�pa czarnego g�ogu by�a obsypana owocami, kt�re stan� si� jadalne, gdy tylko chwyci pierwszy mr�z; winoro�l uginaj�c� si� pod ci�arem gron, przys�aniaj�c� drzewa, po kt�rych si� pi�a; srebrzysty b�ysk zrzuconej przez w�a sk�ry, pozosta�ej od lata, a teraz na p� przykrytej opadaj�cymi li��mi.
Po p�godzinie dotar� do d�bu-giganta, kt�rego pie� z trudno�ci� obj�oby czterech doros�ych m�czyzn. Na wysoko�ci drugiego pi�tra znajdowa� si� szeroki na dwie stopy otw�r. D�u-
32
gi szereg ko�k�w wbitych w drzewo tworzy� drabin�, po kt�rej mo�na si� by�o dosta� na g�r�.
Nigdzie nie by�o wida� Szopa. Prawdopodobnie myszkowa� gdzie� w okolicy. By�o ma�o prawdopodobne, aby o tej porze dnia jeszcze spa�.
Hal opar� worek z kukurydz� o drzewo, po czym wdrapa� si� po drabince na g�r�. Przeczo�ga� si� przez otw�r i zszed� w d� po nast�pnym szeregu ko�k�w.
Ca�e wn�trze d�bu by�o spr�chnia�e. �ciana drzewa otaczaj�ca wydr��enie by�a gruba na mniej wi�cej stop�.
Hal zdawa� sobie spraw�, �e pewnego