1046
Szczegóły |
Tytuł |
1046 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1046 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1046 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1046 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henryk Sienkiewicz
Bez dogmatu
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1992
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
"Pa�stwowy Instytut
Wydawniczy", Warszawa 1985
Pisa�a K. Jurczyk.
Korekty dokona�y
K. Kruk
i E. Chmielewska
Rzym, 9 stycznia 1883.
Przed kilku miesi�cami
spotka�em koleg� mego i
przyjaciela, J�zefa
�niaty�skiego, kt�ry w ostatnich
czasach zaj�� wybitne stanowisko
mi�dzy naszymi pisz�cymi. W
rozmowach, jakie prowadzili�my o
literaturze, �niaty�ski
przypisywa� ogromne znaczenie
pami�tnikom w og�le. M�wi�, �e
cz�owiek, kt�ry zostawia po
sobie pami�tnik �le lub dobrze
pisany, byle szczery, przekazuje
i daje przysz�ym psychologom i
powie�ciopisarzom nie tylko
obraz swoich czas�w, ale jedynie
prawdziwe ludzkie dokumenty,
kt�rym mo�na zaufa�.
Przewidywa� tak�e, �e przysz��
form� powie�ci b�dzie wy��cznie
forma pami�tnikowa; twierdzi� na
koniec, �e kto pisze pami�tnik,
ten tym samym pracuje dla swego
spo�ecze�stwa i zjednywa sobie
prawo do zas�ugi.
Poniewa� mam lat trzydzie�ci
pi��, a nie przypominam sobie,
abym kiedykolwiek zrobi� co� dla
mego spo�ecze�stwa, cho�by
dlatego, �e �ycie moje od
uko�czenia uniwersytetu up�yn�o
z ma�ymi przerwami za granic�;
poniewa� dalej, pomimo ca�ego
humoru, z jakim o tym wspominam,
ca�ego sceptycyzmu, jakim jestem
na kszta�t g�bki przesi�kni�ty,
niema�o jest goryczy w tym
wyznaniu, postanowi�em przeto
pisa� pami�tnik. Je�li to ma by�
istotnie prac� i zas�ug�,
niech�e cho� w ten spos�b si�
zas�u��.
Chc� by� jednak zupe�nie
szczerym. Bior� si� do tego
pami�tnika nie tylko z
powy�szych wzgl�d�w, ale i
dlatego �e ta my�l mnie bawi.
�niaty�ski utrzymuje, �e gdy raz
si� cz�owiek przyzwyczai do
spisywania swych wra�e� i my�li,
to potem stanowi to jedno z
najmilszych zaj�� w �yciu. Je�li
si� oka�e przeciwnie, to Bo�e
zmi�uj si� nad moim
pami�tnikiem! Zwodzi�bym sam
siebie, gdybym nie przewidywa� z
zupe�n� pewno�ci�, �e urwie si�
on jak zbyt naci�gni�ta struna.
Got�w_em du�o znie�� dla
spo�ecze�stwa, ale nudzi� si�
dla spo�ecze�stwa - o nie! tego
nie zrobi�, bo nie potrafi�.
Natomiast postanowi�em nie
zra�a� si� pierwszymi
trudno�ciami; popr�buj�
przyzwyczai� si� i zasmakowa� w
tej robocie. �niaty�ski w czasie
naszych rozm�w powtarza� mi
ci�gle: "Tylko nie wpadaj w
�aden styl, nie pisz po
literacku." Ma�a rzecz! Rozumiem
to dobrze, �e im pisarz
znakomitszy, tym mniej pisze po
literacku; ale ja jestem
dyletant i nie panuj� nad form�.
Wiem to z w�asnego do�wiadczenia,
�e cz�owiekowi, kt�ry my�li
wiele i odczuwa mocno, zdaje si�
nieraz, �e tylko spisa� po
prostu to, o czym my�li i co
odczuwa, a powstanie jaka� rzecz
niepowszednia - tymczasem, gdy
si� do tego zabierze, wpada
natychmiast w jakie� formu�y
stylistyczne i cho�by pisa� sam
dla siebie, w jak�� poz�, w
pospolit� frazeologi�; my�l nie
chce sp�ywa� przez rami�, palce
i stal�wk� na papier, i mo�na
rzec, �e nie g�owa pi�ro, ale
pi�ro g�ow� prowadzi, i prowadzi
w spos�b p�aski, czczy,
sztuczny. Tego si� boj� dla
siebie, g��wnie z tego powodu,
�e je�li brak mi wprawy, j�zyka,
malowniczo�ci, prostoty
pisarskiej itd., to z pewno�ci�
nie brak mi smaku - i mog� sobie
zbrzydzi� w�asny styl do tego
stopnia, �e robota stanie mi si�
wprost niemo�liw�. Ale to si�
poka�e p�niej. Obecnie
zamierzam poprzedzi� w�a�ciwy
pami�tnik kr�tkim wst�pem
biograficznym.
Nazywam si� Leon P�oszowski,
mam lat, jak wspomnia�em wy�ej,
trzydzie�ci pi��. Pochodz� z
rodziny zamo�nej, kt�ra do
ostatnich czas�w zachowa�a
fortun� znacznie wi�cej ni�
�redni�. Co do mnie, jestem
pewien, �e maj�tku rodzinnego
nie powi�ksz�, ale te� go nie
utrac�. Po�o�enie moje jest tego
rodzaju, �e si� nie potrzebuj�
wspina� na �adne wy�yny ani te�
nigdzie wkupowa�. Co do
kosztownych i rujnuj�cych
uciech, jestem �yciowym
sceptykiem, kt�ry wie, ile co
jest warte, albo inaczej m�wi�c,
kt�ry wie, �e wszystko jest
diablo ma�o warte.
Matka moja umar�a w tydzie� po
wydaniu mnie na �wiat. Ojciec,
kt�ry kocha� j� nad �ycie,
dosta� po jej �mierci napad�w
melancholii. Wyleczywszy si� z
niej w Wiedniu, nie chcia� ju�
wraca� do rodzinnego maj�tku,
tamtejsze bowiem wspomnienia
rozdziera�y mu dusz�; odst�pi�
P�osz�w siostrze swojej, a mojej
ciotce, sam za� przeni�s� si� w
roku 1848 do Rzymu, z kt�rego
przez trzydzie�ci kilka lat ani
razu nie wyjecha�, nie chc�c
oddala� si� od grobu matki.
Zapomnia�em bowiem nadmieni�, �e
trumn� matki sprowadzi� z kraju
i pochowa� j� na Campo Santo.
Mamy na Babuino w�asny dom,
zwany Casa Osoria, od rodzinnego
herbu. Wygl�da on troch� na
muzeum, ojciec bowiem ma
istotnie niepospolite zbiory,
zw�aszcza z pierwszych czas�w
chrze�cija�stwa. Obecnie sta�y
si� one przewodni� ide� jego
�ycia. Za m�odu by� to cz�owiek
niezmiernie �wietny tak pod
wzgl�dem powierzchowno�ci, jak
umys�u. �e za� nazwisko i wielka
zamo�no�� otwiera�y przed nim
wszystkie drogi - rokowano o
jego przysz�o�ci wielkie
nadzieje. Wiem to od tych,
kt�rzy kolegowali z nim na
uniwersytecie berli�skim.
Zajmowa� si� w�wczas bardzo
filozofi� - i powszechne by�o
mniemanie, �e nazwisko jego
zagrzmi z czasem przynajmniej
r�wnie g�o�no jak
Cieszkowskiego, Libelta etc.
�ycie towarzyskie i nies�ychane
powodzenie u kobiet odci�ga�o go
p�niej od �cis�ej pracy
naukowej. Nazywano go w salonach
L~eon l'$invincible. Mimo tych
powodze� nie przesta� jednak
zajmowa� si� filozofi�, i
wszyscy spodziewali si�, �e lada
dzie� wyst�pi z jakim�
znakomitym dzie�em, kt�re uczyni
go s�awnym w Europie.
Nadzieje te zawiod�y. Z dawnej
�wietno�ci zewn�trznej pozosta�o
tyle, �e dzi� jeszcze jest to
jedna z najpi�kniejszych i
najszlachetniejszych g��w, jakie
w �yciu spotka�em. Malarze s�
tego samego zdania, a niedawno
jeszcze jeden z nich m�wi� mi,
�e doskonalszego typu
patrycjusza trudno sobie
wyobrazi�. Pod wzgl�dem naukowym
ojciec m�j by�, jest i
pozostanie bardzo zdolnym i
bardzo wykszta�conym
szlachcicem_dyletantem. Wierz�
do pewnego stopnia, �e
dyletantyzm jest przeznaczeniem
wszystkich P�oszowskich, i
rozpisz� si� o tym p�niej, gdy
mi przyjdzie m�wi� o sobie
samym.
Co do mego ojca, wiem, �e
przechowuje w biurku po��k�y
ju� traktat filozoficzny: "O
Troisto�ci". R�kopis ten
przegl�da�em i znudzi� mnie.
Pami�tam tylko, �e s� tam jakie�
zestawienia tr�jcy realnej:
tlenu, wodoru i azotu - z tr�jc�
transcendentaln�,
skrystalizowan� przez
chrze�cija�stwo w poj�ciu Boga
Ojca, Boga Syna i Boga Ducha;
opr�cz tego pe�no analogicznych
tr�jek, pocz�wszy od dobra,
pi�kna i prawdy, a sko�czywszy
na logicznym sylogizmie,
z�o�onym z premisy wi�kszej,
mniejszej i wniosku - dziwna
mieszanina idei heglowskich z
ideami Hoene_$wro�skiego,
wysi�ek my�li bardzo kunsztowny,
a zupe�nie czczy. Jestem te�
przekonany, �e ojciec nigdy nie
ka�e tego drukowa�, cho�by z
tego powodu, �e filozofia
spekulatywna zbankrutowa�a
pierwej jeszcze w jego umy�le
ni� w ca�ym �wiecie.
Przyczyn� tego bankructwa w
jego umy�le by�a �mier� matki.
Ojciec, kt�ry mimo swego
przezwiska: l'$invincible, i
mimo swej opinii pogromcy serc
by� cz�owiekiem niezmiernie
tkliwym i kt�ry matk� moj� po
prostu ub�stwia�, postawi�
zapewne mn�stwo strasznych pyta�
swej filozofii, a nie
otrzymawszy �adnej odpowiedzi
ani �adnej pociechy, pozna� jej
ca�� czczo�� i ja�owo�� wobec
�yciowego nieszcz�cia. Musia�a
to by� istotnie bajeczna
tragedia w jego �yciu, gdy naraz
odj�to mu dwie podstawy, gdy
naraz rozdar�o mu si� serce i
m�zg. Wpad� w�wczas, jak
wspomnia�em, w melancholi�,
potem wyleczywszy si� wr�ci� do
uczu� religijnych. Powiadano mi,
�e by� czas, i� modli� si� dzie�
i noc, �e kl�ka� na ulicy przed
wszystkimi ko�cio�ami i
dochodzi� do takich religijnych
uniesie�, i� w Rzymie jedni
mieli go za ob��kanego, drudzy
za �wi�tego.
Widocznie jednak znalaz� w tym
wi�cej pociechy ni� w swoich
filozoficznych tr�jkach, bo
stopniowo uspokoi� si� i zacz��
�y� �yciem rzeczywistym. Serce
jego zwr�ci�o si� z ca�� si��
uczucia ku mnie, a zami�owania
estetyczne i umys�owe ku
pierwszym czasom
chrze�cija�stwa. Umys� jego �ywy
i lotny potrzebowa� pokarmu. Po
roku pobytu w Rzymie pocz��
zajmowa� si� archeologi�, przez
studia za� dodatkowe doszed� do
znajomo�ci czas�w staro�ytnych.
Ksi�dz Calvi, m�j pierwszy
guwerner, a zarazem wielki
znawca Rzymu, popchn�� stanowczo
ojca w kierunku studi�w nad
Wiecznym Miastem. Przed
kilkunastu laty zawar� ojciec
znajomo��, a w ko�cu przyja�� z
wielkim Rossim, z kt�rym ca�e
dnie przep�dza� w katakumbach.
Dzi�ki swym niezwyczajnym
zdolno�ciom doszed� wkr�tce do
takiej znajomo�ci Rzymu, �e
niejednokrotnie zadziwia� samego
Rossiego sw� wiedz�. Zabiera�
si� te� nieraz do pisania, ale
jako� nigdy nie ko�czy� tego, co
zacz��. Mo�e by�, �e
uzupe�nianie zbior�w zabiera�o
mu wszystek czas, a jeszcze
prawdopodobniej dlatego nie
pozostawi nic po sobie pr�cz
zbior�w, �e nie ograniczy� si�
na jednej epoce ani na jednej
jakiej� specjalno�ci w zakresie
swych bada�. Z wolna
�redniowieczny Rzym baron�w
pocz�� go poci�ga� z r�wn� si��
jak pierwsze czasy
chrze�cija�stwa. By�a epoka, �e
mia� pe�n� g�ow� Colonn�w i
Orsinich; potem zbli�y� si� do
renesansu i rozkocha� si� w nim
zupe�nie. Od inskrypcyj,
grobowc�w, pierwszych zabytk�w
chrze�cija�skiej architektury
przeszed� do czas�w dalszych, od
bizanty�skich malowide� do
Fiesolich i Giott�w, od nich do
innych quatro_ i cinquecentist�w
itd.; rozmi�owa� si� w rze�bach,
obrazach; zbiory na tym
korzysta�y niezawodnie, ale
wielkie dzie�o w naszym j�zyku o
trzech Rzymach, o kt�rym z
pocz�tku marzy�, przesz�o do
krainy nie spe�nionych zamiar�w.
Co do swych zbior�w, ma ojciec
szczeg�lniejsz� ide�. Oto chce
je po �mierci zapisa� Rzymowi, z
tym tylko warunkiem, by by�y
umieszczone w osobnej sali i by
ta sa�a nosi�a napis: Muzeum
Osori�w_P�oszowskich.
Naturalnie, stanie si� wed�ug
jego woli - dziwi mnie tylko, �e
ojciec jest przekonany, �e tym
sposobem odda daleko wi�ksz�
us�ug� swemu spo�ecze�stwu, ni�
gdyby swe zbiory przeni�s�
gdzie� do kraju.
Przed niedawnym jeszcze czasem
m�wi� mi:
"Widzisz, tam nikt by ich nie
widzia�, nikt by z nich nie
korzysta�, a tu ca�y �wiat
przyje�d�a i ka�dy przeniesie
zas�ug� jednego z cz�onk�w
spo�ecze�stwa na ca�e
spo�ecze�stwo."
Nie wypada mi roztrz�sa�, czy
w tym nie ma troch� pr�no�ci
rodowej i czy my�l, �e nazwisko
P�oszowskich zostanie wyryte na
marmurze w Wiecznym Mie�cie, nie
by�a rozstrzygaj�c� w tej
sprawie. Kr�tko m�wi�c, s�dz�,
�e tak by�o. Ostatecznie jest mi
to do�� oboj�tne, gdzie te
zbiory zostan� umieszczone.
Natomiast ciotka moja, do
kt�rej, m�wi�c nawiasem,
wyje�d�am w tych dniach do
Warszawy, oburza si� na my�l
pozostawienia zbior�w w Rzymie,
a poniewa� jest to osoba, kt�rej
nic w �wiecie nie zdo�a
wstrzyma� od wypowiedzenia tego,
co my�li, wypowiada wi�c swoje
oburzenie bez �adnych ogr�dek w
ka�dmy li�cie do ojca. Przed
kilku laty by�a w Rzymie i
k��cili si� z ojcem z tego
powodu codziennie, a byliby si�
mo�e pok��cili na dobre, gdyby
przywi�zanie, istotnie
niezmierne, jakie ciotka ma do
mnie, nie by�o hamowa�o jej
zap�d�w.
Ciotka moja starsza jest o
kilka lat od ojca. Ojciec po
nieszcz�ciu, jakie go spotka�o,
wyjechawszy z kraju, wzi�� przy
dzia�ach maj�tkowych kapita�y,
jej za� zostawi� maj�tek
rodzinny, P�osz�w. Ciotka
zarz�dza nim od lat trzydziestu
kilku, i zarz�dza doskonale.
Jest to osoba niepospolitego
charakteru, dlatego po�wi�cam
jej s��w kilka. Maj�c lat
dwadzie�cia by�a narzeczon�
m�odego cz�owieka, kt�ry umar�
za granic� w�a�nie w�wczas, gdy
ciotka wybiera�a si� za nim w
podr�. Od tej pory odrzuca�a
wszelkie partie i pozosta�a
star� pann�. Po �mierci mojej
matki, towarzyszy�a ojcu do
Wiednia i Rzymu, gdzie
przemieszkiwa�a lat kilka,
otaczaj�c brata najtkliwszym
przywi�zaniem, kt�re potem
przenios�o si� na mnie. Jest to
w ca�ym znaczeniu wielka dama,
nieco despotyczna, wynios�a i
weredyczka, maj�ca t� pewno��
siebie, jak� daje maj�tek i
wysokie po�o�enie towarzyskie -
w gruncie rzeczy za� uosobiona
zacno�� i poczciwo��. Pod
szorstkimi pozorami kryje ona
z�ote, pob�a�liwe serce,
kochaj�ce nie tylko swoich, nie
tylko mego ojca, mnie,
domownik�w, ale ludzi w og�le.
Jest tak cnotliwa, �e doprawdy
nie wiem, czy to stanowi
jak�kolwiek jej zas�ug�, bo nie
potrafi�aby by� inn�.
Dobroczynno�� jej wesz�a w
przys�owie. P�dza dziad�w i
baby jak konstabl, a opatruje
jak �w. Wincenty ~a Paulo. Jest
bardzo religijna. Nigdy �aden
cie� zw�tpienia nie wkrad� si� w
jej dusz�. Co czyni, czyni z
mocy niewzruszonych podstaw;
dlatego nigdy nie waha si� w
wyborze drogi. Z tego tak�e
powodu jest zawsze spokojna i
ogromnie szcz�liwa. W Warszawie
nazywaj� ciotk� z powodu jej
szorstko�ci: le bourreau
bienfaisant.
Niekt�rzy, a zw�aszcza
niekt�re, nie lubi� jej;
powszechnie jednak za�ywa
wielkiego miru we wszystkich
warstwach spo�ecznych.
P�osz�w le�y w pobli�u
Warszawy, w kt�rej ciotka ma
sw�j w�asny dom. Z tego powodu
zim� sp�dza w mie�cie. Co zima
te� usi�uje mnie �ci�gn�� do
siebie, by mnie o�eni�. Teraz
w�a�nie otrzyma�em tajemniczy i
nagl�cy list, pe�en zakl��, bym
przyje�d�a�. Trzeba b�dzie
zreszt� to zrobi�, bo od dawna
nie by�em w kraju, ciotka za�
pisze, �e si� starzeje i �e
chcia�aby mnie widzie� przed
�mierci�.
Wyznaj� za�, �e nierad je�d��
do kraju. Wiem, �e najdro�szym
zamiarem ciotki jest - o�eni�
mnie; ot� za ka�dym moim
pobytem sprawiam jej pod tym
wzgl�dem gorzki zaw�d. Strach
mnie bierze na my�l o akcie tak
stanowczym, po kt�rym trzeba by
rozpocz�� jakby drugie �ycie,
podczas gdy ja tym pierwszym
jestem porz�dnie zm�czony. Na
koniec, jest co� k�opotliwego
dla mnie w stosunku do ciotki.
Jak dawniej znajomi na ojca
mego, tak ona dzi� patrzy na
mnie jako na cz�owieka
wyj�tkowych zdolno�ci, po kt�rym
wielkich rzeczy nale�y si�
spodziewa�. Pozwoli�, by
pozosta�a przy tym mniemaniu,
wydaje mi si� nadu�ywaniem jej
dobrej wiary; o�wiadczy� jej, �e
nie tylko wielkich rzeczy, ale
niczego nie ma si� po mnie
spodziewa�, by�oby to przes�dza�
przysz�o�� tylko prawdopodobn�,
a zarazem zada� staruszce cios
stanowczy.
Mo�e, na nieszcz�cie dla
mnie, wielu bli�szych mi ludzi
dzieli mniemanie ciotki.
Wzmianka o tym pozwala mi
przej�� do skre�lenia mego
w�asnego wizerunku, co nie
b�dzie rzecz� �atw� o tyle, o
ile jestem istot� rzeczywi�cie w
wysokim stopniu z�o�on�.
Przynios�em na �wiat nerwy
bardzo wra�liwe, wydoskonalone
przez kultur� ca�ych pokole�.
Pierwszymi latami mego
dzieci�stwa zajmowa�a si�
ciotka, po jej odje�dzie za�,
jak zwykle w naszych rodzinach -
bony. Poniewa� mieszkali�my w
Rzymie, w otoczeniu obcym,
ojciec za� chcia�, bym zna�
dobrze sw�j j�zyk, przeto jedna
z moich bon by�a Polk�. Mieszka
ona dotychczas w naszym domu na
Babuino i zarz�dza gospodarstwem
domowym. Ojciec zajmowa� si� mn�
tak�e du�o, zw�aszcza od pi�tego
roku mego �ycia. Chodzi�em na
rozmowy do jego pokoju, kt�re
rozwija�y mnie niepospolicie, a
mo�e nawet przedwcze�nie.
P�niej, gdy studia i
poszukiwania archeologiczne oraz
dope�nianie zbior�w poch�ania�y
ojcu wszystek czas, przyj�� do
mnie nauczyciela, ksi�dza Calvi.
By� to cz�owiek ju� stary, z
wiar� i dusz� nadzwyczaj
pogodn�. Kocha� on nad wszystko
sztuk�. S�dz� nawet, �e religi�
odczuwa� przede wszystkim przez
jej pi�kno��. W muzeach, wobec
arcydzie�, lub s�uchaj�c muzyki
w kaplicy Syksty�skiej,
zapami�tywa� si� zupe�nie. W
tych g��bokich upodobaniach jego
do sztuki nie by�o jednak nic
poga�skiego, gdy� nie wspiera�y
si� one na sybarytyzmie, na
u�ywaniu zmys�owym, ale na
uczuciu. Ksi�dz kocha� po prostu
sztuk� t� czyst� i pogodn�
mi�o�ci�, z jak� mogli j� kocha�
Da Fiesole, Cimabue lub Giotto -
a co wi�cej, kocha� j� tak�e z
pokor�, bo sam nie mia�
najmniejszego talentu. Natomiast
im mniej m�g�, tym wi�cej
odczuwa�. Nie umia�bym nawet
powiedzie�, kt�ra ze sztuk
pi�knych by�a mu ulubion�, zdaje
si� bowiem, �e g��wnie kocha� we
wszystkich harmoni�, kt�ra
odpowiada�a jego wewn�trznej
harmonii.
Nie wiem sam dlaczego, ale ile
razy przypomn� sobie ojca Calvi,
tylekro� przypomina mi si�
zarazem �w starzec, stoj�cy obok
�w. Cecylii Rafaela i zas�uchany
w muzyk� sfer.
Mi�dzy moim ojcem a ksi�dzem
Calvi pr�dko zacz�a si�
przyja��, kt�ra trwa�a a� do
�mierci tego ostatniego. On to
utrwali� w ojcu zami�owanie do
poszukiwa� archeologicznych i w
og�le do Wiecznego Miasta.
��czy�o ich pr�cz tego
przywi�zanie do mnie. Obaj
uwa�ali mnie za dziecko
wyj�tkowo uzdolnione i
zapowiadaj�ce B�g wie jak�
przysz�o��. Przychodzi mi nieraz
na my�l, �e stanowi�em dla nich
tak�e pewnego rodzaju harmoni�,
pewne dope�nienie �wiata, w
kt�rym �yli, i �e kochali mnie
poniek�d takim samym uczuciem,
jakim kochali Rzym i jego
zabytki.
Taka atmosfera, takie
otoczenie nie mog�y nie wywrze�
na mnie wp�ywu. Chowano mnie w
spos�b nieco oryginalny.
Chodzi�em z ksi�dzem Calvi, a
cz�sto i z ojcem, po galeriach,
muzeach, za Rzym, do willi, ruin
i katakumb. Ksi�dz Calvi r�wnie
wra�liwy by� na pi�kno�� natury,
jak sztuki, wcze�nie wi�c
nauczy� i mnie odczuwa�
poetyczn� melancholi� Kampanii
Rzymskiej, harmoni�, z jak� �uki
i linie zrujnowanych wodoci�g�w
rysuj� si� na niebie, czysto��
zarys�w pinii; zanim umia�em
dobrze cztery dzia�ania,
zdarza�o mi si� w galeriach
poprawia� Anglik�w, kt�rym
nazwiska Carracci i Caravaggio
miesza�y si� w g�owach. Wcze�nie
i �atwo nauczy�em si� po
�acinie, bo j�zyk w�oski,
kt�rym, jako mieszkaniec Rzymu,
w�ada�em biegle, u�atwi� mi t�
nauk�. Maj�c lat jedena�cie,
wypowiada�em swoje pogl�dy na
mistrz�w w�oskich i
zagranicznych, kt�re, mimo ca�ej
swej naiwno�ci, nie
przeszkadza�y ksi�dzu Calvi i
ojcu rzuca� na si� zdumionych
spojrze�. Nie lubi�em np.
Ribeiry, bo by� mi zanadto
czarny i bia�y, przez co wydawa�
si� troch� straszny, a lubi�em
Carla Dolce, s�owem - uchodzi�em
w oczach ojca, ksi�dza Calvi i w
znajomych nam domach za cudowne
dziecko; s�ysza�em nieraz, jak
mnie chwalono - i to podnieca�o
m� pr�no��.
A swoj� drog� nerwy moje w tym
otoczeniu i takiej atmoserze
wyrobi�y si� wcze�nie i
pozosta�y raz na zawsze
nazdwyczaj wra�liwe. Dziwna
rzecz jednak, �e wp�ywy powy�sze
nie by�y ani tak g��bokie, ani
tak stanowcze, jakby si� mo�na
by�o spodziewa�. �e nie zosta�em
artyst�, to si� t�umaczy tym, �e
zapewne nie mia�em talentu,
jakkolwiek moi nauczyciele
muzyki i rysunku byli
przeciwnego zdania; ale
zastanawiam si� nieraz nad tym,
dlaczego ani ojciec, ani ksi�dz
Calvi nie potrafili mi wszczepi�
nawet swoich zami�owa� w tym
stopniu, w jakim mieli je sami.
Czy odczuwam sztuk�? - tak; czy
potrzebuj� jej? - tak�e tak! Ale
oni j� kochali, ja za� odczuwam
j� jak dyletant, potrzebuj� jej
za� jako dope�nienia wszelkiego
rodzaju przyjemnych i
rozkosznych wra�e� �yciowych.
Nale�y ona w og�le do rz�du
moich upodoba�, nie do rz�du
moich nami�tno�ci. Nie m�g�bym
si� mo�e obej�� bez niej w �yciu
- ale ca�ego �ycia bym jej nie
odda�.
Poniewa� stan szk� w�oskich w
og�le wiele pozostawia� do
�yczenia, ojciec odda� mnie do
kolegium w Metz, kt�re
uko�czy�em z ma�ym trudem, a
natomiast ze wszystkimi
odznaczeniami i nagrodami, jakie
tam mo�na otrzyma�. Na rok przed
uko�czeniem uciek�em wprawdzie
do Don Karlosa i przez dwa
miesi�ce w��czy�em si� z
oddzia�em Tristana po
Pirenejach. Wyszukano mnie za
po�rednictwem konsula
francuskiego w Burgos i
odstawiono do Metz na pokut�;
nale�y jednak wyzna�, �e pokuta
nie by�a zbyt ci�ka, albowiem i
ojciec m�j, i przewodnicy
duchowni w skryto�ci duszy dumni
byli z mojej wycieczki. Zreszt�
�wietne powodzenia egzaminowe
pr�dko wyjedna�y mi
przebaczenie.
Oczywi�cie, w�r�d koleg�w,
kt�rych sympatie w takiej
szkole, jaka istnia�a w Metz,
musia�y by� po stronie Don
Karlosa, uchodzi�em za bohatera;
�e za� jednocze�nie by�em
pierwszym uczniem, wodzi�em wi�c
rej w ca�ej szkole i nikomu nie
przysz�o do g�owy spiera� si� ze
mn� o to stanowisko. Ros�em w
mimowolnym przekonaniu, �e i
p�niej, na szerszym polu, tak
samo b�dzie. Przekonanie to
dzielili nauczyciele i koledzy;
tymczasem faktycznie tak jest,
�e wielu z moich towarzysz�w
szkolnych, kt�rym do g�owy nie
przychodzi�o w�wczas, �eby
kiedykolwiek mogli
wsp�zawodniczy� ze mn�, zajmuje
dzi� we Francji wybitne
stanowiska, b�d� na polu
literackim, b�d� naukowym, b�d�
politycznym, podczas gdy ja nie
wybra�em sobie zawodu, a po
prawdzie by�bym w k�opocie,
gdyby mi kazano go wybra�.
Stanowisko moje towarzyskie jest
wygodne; odziedziczy�em ju�
maj�tek po matce, odziedzicz�
kiedy� po ojcu; b�d�
gospodarowa� w P�oszowie, b�d�
administrowa� mniej wi�cej
m�drze albo niem�drze ca��
fortun�, ale ju� sam zakres tych
zaj�� wy��cza nadziej�, �ebym
m�g� kiedykolwiek odznaczy� si�
w �yciu i odegra� jak� rol�.
Nie stan� si� nigdy �wietnym
gospodarzem i administratorem,
to wiem z pewno�ci�, bo
jakkolwiek nie mam zamiaru
uchyla� si� od tych zaj��, nie
mam tak�e ochoty po�wi�ci� im
�ycia z tego prostego powodu, �e
aspiracje moje s� rozleglejsze.
Czasem stawiam sobie pytanie:
czy my, P�oszowscy, nie �udzimy
si� co do naszych uzdolnie�? Ale
gdyby tak by�o, �udziliby�my si�
sami - ludzie za� obcy,
oboj�tni, nie popadaliby w ten
b��d. Zreszt�, ojciec m�j by� i
jest cz�owiekiem istotnie
niepowszednio, wyj�tkowo
uzdolnionym. Co do mnie
osobi�cie, nie chc� si� nad tym
rozwodzi�, �eby to nie wygl�da�o
na g�upi� pr�no��, ale jednak
mam najszczersze przekonanie, �e
m�g�bym by� czym� niesko�czenie
wi�kszym, ni� jestem.
Oto np. w uniwersytecie w
Warszawie (ojciec i ciotka
�yczyli sobie, bym uniwersytet
uko�czy� w kraju) kolegowa�em ze
�niaty�skim. Obaj czuli�my w
sobie powo�anie literackie i
pr�bowali�my si� na tym polu.
Nie m�wi� ju� o tym, �e by�em
uwa�any za studenta
zdolniejszego od �niaty�skiego,
ale dalib�g to, co pisa�em
w�wczas, by�o lepsze, bardziej
obiecuj�ce od tego co pisa�
�niaty�ski. A dzi� co?
�niaty�ski si� wybi� wysoko, ja
za� nie przesta�em by� wielce
obiecuj�cym panem P�oszowskim, o
kt�rym tu i owdzie ludzie m�wi�,
kr�c�c g�owami: "Gdyby si� tylko
do czego� wzi��!"
Ludzie nie licz� si� z tym, �e
trzeba umie� chcie�. My�la�em
nieraz, i� gdybym nie mia�
�adnego maj�tku, to musia�bym
si� do czego� wzi��. I zapewne.
Musia�bym w jaki� spos�b
zarabia� na chleb, ale
wewn�trznie jestem przekonany,
�e i w takim razie nie
wyzyska�bym swoich uzdolnie� w
dwudziestej cz�ci. Zreszt�,
taki Darwin, taki Buckle, to
byli ludzie bogaci; sir John
Lubbock jest bankierem,
wi�kszo�� znakomitych ludzi
francuskich op�ywa w dostatki;
pokazuje si� wi�c, �e maj�tek
nie tylko nie przeszkadza, ale
pomaga do zaj�cia stanowiska na
wszystkich polach. Przypuszczam
nawet, �e mnie osobi�cie odda�
on wielk� przys�ug�, bo uchroni�
charakter m�j od wielu
zwichni��, na kt�re narazi�oby
go ub�stwo. Nie chc� powiedzie�
przez to, �ebym mia� charakter
s�aby; z drugiej strony, walka
mog�aby go nawet zahartowa� -
ale b�d� co b�d�, im kto mniej
znajduje na drodze kamieni, tym
mu �atwiej unikn�� potkni�cia
lub upadku.
Pr�niactwu nie przypisz�
tak�e mojej nico�ci. Posiadam w
r�wnym stopniu �atwo��
przyswajania sobie wiadomo�ci i
ciekawo��. Czytuj� wiele i
pami�tam wiele. By� mo�e, i� nie
zdoby�bym si� na �elazn�
wytrwa�o��, na prac� d�ug�,
powoln�, rozleg�� - ale ten brak
wytrwania powinna w�a�nie
�atwo�� zast�pi�. Wreszcie nic
mnie nie obowi�zuje do pisania
s�ownik�w, jak to czyni�
Littr~e. Kto nie umie �wieci� z
wytrwa�o�ci� s�o�ca, mo�e
przynajmniej zab�ysn�� jak
meteor. Ale ta nico�� w
przesz�o�ci, ta prawdopodobna
nico�� w przysz�o�ci... Cierpko
mi si� robi i nuda poczyna mnie
gn�bi�, wi�c urywam na dzi�
pisanie.
Rzym, 10 stycznia.
Wczoraj na wieczorze u ks.
Malatesta us�ysza�em frazes;
l'improductivit~e slave.
Dozna�em ulgi, jak owi chorzy
nerwowi, kt�rzy dowiedziawszy
si� od doktora, �e objawy ich
choroby s� znane i �e wiele os�b
cierpi podobnie, ciesz� si� z
tej wiadomo�ci. Prawda! prawda!
ilu to ja mam koleg�w - nie
wiem, czy w ca�ej
S�owia�szczy�nie, bo jej nie
znam - ale ilu u nas! My�la�em o
tej improductivit~e slave ca��
noc. Nieg�upi by� cz�owiek,
kt�ry to tak sformu�owa�. Jest w
nas co� takiego; jest jaka�
nieudolno�� �yciowa do wydania z
siebie wszystkiego, co si� w nas
mie�ci. Mo�na rzec, �e B�g da�
nam �uk i strza�y, tylko odm�wi�
zdolno�ci do napi�cia tego �uku
i wypuszczenia strza�.
Pogada�bym o tym z ojcem,
zw�aszcza �e ojciec lubi podobne
rozprawy, ale boj� si� dotkn��
bol�czki. My�l� natomiast, �e
nape�ni� i przepe�ni� dziennik
t� kwesti�. Mo�e to jednak
w�a�nie b�dzie dobrze, mo�e to
b�dzie stanowi�o jego g��wn�
warto��? Przy tym c�
naturalniejszego nad to, �e b�d�
pisa� o tym, co mnie najwi�cej
obchodzi? Ka�dy cz�owiek nosi w
sobie jak�� swoj� tragedi�. Ot�
moj� tragedi� jest ta
improductivit~e P�oszowskich.
Wobec ludzi nie ma teraz
zwyczaju zdradza� si� z takimi
rzeczami. W niedawnych jeszcze
czasach, gdy romantyzm kwitn�� w
sercach i w poezji, nosi�o si�
sw� tragedi� jak malowniczo
drapowany p�aszcz, obecnie nosi
si� j� jak jegierowski kaftanik:
pod koszul�. Ale dziennik to co
innego; w dzienniku wolno i
nale�y by� szczerym.
Rzym, 11 stycznia.
Zostaj� tu jeszcze par� dni,
wi�c korzystam z czasu, by zanim
przejd� do zapisywania zdarze� z
dnia na dzie�, rozejrze� si� w
przesz�o�ci i raz z ni�
sko�czy�. Jak ju� wy�ej
wzmiankowa�em, ani my�l� pisa�
obszernej autobiografii; kim
jestem i jakim jestem, przysz�e
moje �ycie poka�e to
dostatecznie. Szczeg�owe
badanie dawniejszego by�oby
przeciwne mojej naturze. Jest to
rodzaj nudnego dodawania:
wypisuje si� pojedyncze cyfry,
jedna pod drug�, nast�pnie
podkre�la si� je i sumuje. Ow�
nie cierpia�em ca�e �ycie
czterech dzia�a� arytmetycznych,
a pierwsze z nich by�o mi
w�a�nie najniezno�niejsze.
Chc� jednak mie� jakie�,
cho�by bardzo og�lne poj�cie o
sumie, by sta� si� sobie samemu
mniej wi�cej jasnym - wi�c w
r�wnie og�lnych zarysach id�
dalej.
Po uko�czeniu uniwersytetu
sko�czy�em szko�� rolnicz� we
Francji - z �atwo�ci�, lecz bez
szczeg�lnego poci�gu, jak
cz�owiek, kt�ry wie, �e go
zaj�cia rolnicze czekaj� na
pewno w przysz�o�ci, ale kt�ry
czuje, �e si� poniek�d do nich
zni�a i �e nie odpowiedz� one
nigdy ani jego zdolno�ciom, ani
ambicjom. Dwa jednak dobre
rezultaty osi�gn��em z tego
pobytu w szkole rolniczej. Oto
rolnictwo przesta�o by� dla mnie
bajk� o �elaznym wilku i
pierwszy lepszy ekonom nie
wywiedzie mnie w pole; po wt�re,
przez prac� w polach, na
otwartym powietrzu, zebra�em
znaczny zapas zdrowia i si�,
dzi�ki kt�rym dawa�em mniej
wi�cej skuteczny op�r takiemu
�yciu, jakie wiod�em p�niej w
Pary�u.
Albowiem nast�pne moje lata
up�ywa�y mi�dzy Rzymem i
Pary�em, nie m�wi�c o kr�tkich
wizytach w Warszawie, do kt�rej
od czasu do czasu wzywa�a mnie
ciotka, b�d� to z t�sknoty ku
mnie, b�d� z ch�ci o�enienia
mnie z jak� dzierlatk� swego
wyboru. Pary� i jego �ycie
poci�gn�o mnie niezmiernie.
Jakkolwiek by�em w�wczas dobrego
o sobie mniemania, jakkolwiek
mia�em wi�ksze zaufanie do swego
rozumu, ni� mam dzi�, i t�
pewno�� siebie, jak� daje
niezale�nie stanowisko
towarzyskie - jednak�e przez
pewien czas odgrywa�em role
naiwne na tej wielkiej scenie
�wiata. Zakocha�em si� naprz�d
�miertelnie w pannie Richemberg
z Komedii Francuskiej i chcia�em
si� z ni� koniecznie o�eni�. Ile
st�d wypad�o zawik�a�
tragikomicznych, nie b�d� si�
rozpisywa�, bo mi dzi� troch�
wstyd tych czas�w, a troch� mi
si� �mia� z nich chce. Potem
wyprowadzano mnie jeszcze
niejednokrotnie w pole, albo te�
i samemu zdarza�o mi si� bra�
liczmany za dobr� monet�.
Kobieta francuska, tak jak
zreszt� i polska, cho�by
nale��ca do najwy�szej sfery i
cho�by przy tym cnotliwa, byle
m�oda, przypomina mi fechmistrza
na szpady. Jak fechmistrz
potrzebuje mie� co dzie� swoj�
"godzin� sali", by nie wyj�� z
wprawy w robieniu broni�, tak i
te panie fechtuj� si� w zakresie
sentymentu po prostu dla wprawy.
Jako ch�opak m�ody, nie brzydszy
od diab�a i nale��cy do lepszego
towarzystwa, by�em nieraz
zapraszany na tak� "godzin�
sali" - �e za� w naiwno�ci ducha
bra�em te �wiczenia na serio,
zdarza�o mi si� wi�c nieraz
r�wnie� na serio co� oberwa�.
Nie by�y to wprawdzie rany
�miertelne, ale do�� bolesne
zak�ucia. Zreszt� jestem
przekonany, �e ka�dy musi z�o�y�
swoj� danin� naiwno�ci w tym
�wiecie i w takim �yciu. M�j
czas trwa� wzgl�dnie kr�tko.
Potem przyszed� period, kt�ry
mog� okre�li� s�owem: la
revanche. P�aci�em za swoje,
je�eli za� i w�wczas
wyprowadzano mnie niekiedy w
pole, to dlatego, �e chcia�em
i�� w pole.
Maj�c wsz�dy �atwy wst�p,
pozna�em rozmaite warstwy
towarzystwa, pocz�wszy od dom�w
legitymistycznych, w kt�rych
zreszt� nudzi�em si�,
sko�czywszy na tej �wie�ej,
bardzo utytu�owanej
arystokracji, stworzonej przez
Bonapartych i Orlean�w, a
stanowi�cej wielki �wiat... mo�e
nie paryski, ale na przyk�ad
nicejski. Dumas syn, Sardou i
inni bior� swoich hrabi�w,
margrabi�w i ksi���t z tego
w�a�nie gatunku, kt�ry, nie
maj�c �adnej wielkiej tradycji
dziejowej, a w br�d tytu��w i
pieni�dzy, zaj�ty jest g��wnie
u�ywaniem �ycia. Do tych k�
nale�� i wysokie finanse. Co do
mnie, kr�ci�em si� w nich
najch�tniej ze wzgl�d�w na "te
panie". S� one subtelne,
wyrobione nerwowo, szukaj�ce
wra�e�, chciwe u�ycia, a
pozbawione naprawd� wszelkich
idea��w. Bywaj� te� cz�stokro�
r�wnie zepsute jak romanse,
kt�re czytaj�, bo moralno�� ich
nie ma ani gruntu religijnego,
ani tradycji obowi�zuj�cej. Z
tym wszystkim jest to �wiat
bardzo b�yszcz�cy. "Godziny
sali" s� w nim tak d�ugie, �e
r�wnaj� si� dniom i nocom, mog�
by� za� niebezpieczne, bo tam
nie ma zwyczaju st�pia�
floret�w. Tam te� bra�em te
bolesne lekcje, p�kim si�
dostatecznie sam nie wy�wiczy�.
By�oby dowodem pr�no�ci, a co
wi�cej, z�ego smaku, rozpisywa�
si� o swych powodzeniach, powiem
wi�c tylko, �e tradycje m�odo�ci
ojcowskiej stara�em si�, jak
mog�em, utrzyma�.
Najni�sze okr�gi tego �wiata
stykaj� si� niejako z
najwy�szymi wielkiego p�wiata.
�w p�wiat jest
niebezpieczniejszy, ni� si� na
pierwszy rzut oka zdaje - bo
bynajmniej nie jest trywialny.
Cynizm jego ma pewne pozory
artyzmu. Je�elim tam nie
pozostawi� zbyt wielu pi�r, to
tylko dlatego, �e zanim tam
wszed�em, mia�em ju� dzi�b
nie�le zakrzywiony i niezgorzej
ostre pazury.
Ale w og�le, m�wi�c o �yciu
paryskim, mo�na powiedzie� to,
�e kto wychodzi z tego m�yna,
musi si� czu� nieco zm�czony, a
c� dopiero ten, kt�ry jak ja
wychodzi� po to tylko, �eby
wraca�. Cz�owiek p�niej dopiero
zaczyna rozumie�, �e jego
zwyci�stwa r�wnaj� si�
Pyrrusowym triumfom. M�j silny z
natury organizm stawi� do��
skuteczny op�r temu �yciu, ale
nerwy mam nadszarpane.
Pary� posiada wszelako jedn�
wy�szo�� nad wszystkimi innymi
ogniskami �ycia. Oto nie znam
�adnego miasta w �wiecie, gdzie
by pierwiastki wiedzy, sztuki,
wszelkiego rodzaju idee
og�lnoludzkie kr��y�y tak w
powietrzu i wsi�ka�y tak w g�owy
ludzkie jak tam. Cz�owiek nie
tylko przyswaja sobie tam mimo
woli to, co w dziedzinie
umys�owo�ci jest najnowszym, ale
umys� jego traci zarazem
jednostronno��, staje si�
wyrozumia�y i ucywilizowany.
Powtarzam: ucywilizowany, bo we
W�oszech, w Niemczech i w Polsce
spotyka�em g�owy, nawet bardzo
mocne, ale tak nie chc�ce
dopu�ci�, by mog�o co� istnie�
poza promieniem ich �wiat�a, tak
wy��czne i tak barbarzy�skie,
�e dla ludzi, kt�rzy chcieli
zachowa� sw�j w�asny spos�b
widzenia rzeczy, stosunek z nimi
by� wprost niemo�liwy.
We Francji, a �ci�le m�wi�c: w
Pary�u, podobne objawy nie
istniej�. Jak potok bystro
bie��cy wyokr�gla kamienie, tr�c
je jedne o drugie, tak pr�d
�ycia wyokr�gla tam i humanizuje
umys�y. Oczywi�cie pod podobnymi
wp�ywami i moja g�owa sta�a si�
g�ow� ucywilizowanego cz�owieka.
Potrafi� du�o wyrozumie�; nie
rzucam pawich krzyk�w, gdy
us�ysz� co� przeciwnego moim
pogl�dom albo co� zgo�a nowego.
By� mo�e, i� takie uwzgl�dnianie
wszelkiego rodzaju zasad
prowadzi do pewnej oboj�tno�ci
na wszystkie i odbiera energi� w
dzia�aniu, ale ju� nie
potrafi�bym by� innym.
Pr�d umys�owy ni�s� mnie -
p�yn��em. Je�li stosunki
towarzyskie, salony, buduary,
kluby poch�ania�y znaczn� cz��
mego czasu, to nie poch�ania�y
go jednak wy��cznie. Porobi�em
du�o znajomo�ci w �wiecie
naukowym i artystycznym i �y�em
�yciem tego �wiata, a raczej
�yj� nim dotychczas. Z wrodzonej
ciekawo�ci czyta�em bardzo
wiele, �e za� przyswajam sobie
�atwo to, co czytam, wi�c mog�
powiedzie�, �e wykszta�ci�em si�
znacznie. Id� mniej wi�cej razem
z ruchem umys�owym mego wieku.
Jestem te� istot� w wysokim
stopniu �wiadom� siebie. Czasem
posy�a si� do diab�a to drugie
ja, badaj�ce i krytykuj�ce
pierwsze - nie pozwalaj�ce odda�
si� ca�kowicie �adnemu wra�eniu,
�adnemu dzia�aniu, �adnemu
uczuciu, �adnej rozkoszy, �adnej
nami�tno�ci. By� mo�e, i�
samowiedza jest znamieniem
wy�szego rozwoju umys�owego, ale
zarazem jest czym� os�abiaj�cym
niezmiernie odczuwanie. Nosi� w
sobie wiecznie czujn� krytyk�
siebie samego jest to od��czy�
od ca�o�ci potrzebn� na to cz��
ducha - a wi�c �ycie i jego
wra�enia odczuwa� nie ca�o�ci�,
lecz tylko pozosta�� reszt�.
Jest to r�wnie m�cz�ce, jak
dla ptaka by�oby m�cz�ce latanie
jednym skrzyd�em. Pr�cz tego
samowiedza zbyt rozwini�ta
odbiera tak�e zdolno�� do czynu.
Gdyby nie ona, Hamlet zaraz w
pierwszym akcie by�by na wylot
przewierci� stryjaszka i z ca�ym
spokojem obj�� po nim sukcesj�.
Co do mnie osobi�cie, je�li
czasem chroni mnie ona i
wstrzymuje od krok�w
nierozwa�nych, to natomiast
daleko wi�cej nu�y mnie, nie
pozwala mi si� skupi� ca�kowicie
i wy��cznie w jednym dzia�aniu.
Nosz� w sobie dw�ch ludzi, z
kt�rych, gdy jeden ci�gle
rozeznaje i krytykuje, drugi
�yje tylko p�_�yciem i traci
wszelk� stanowczo��. M�czy mnie
i ta �wiadomo��, �e si� z tego
jarzma nie otrz�sn�, �e owszem,
o ile umys� m�j b�dzie si�
rozszerza�, o tyle i samowiedza
b�dzie si� stawa�a coraz
dok�adniejsz�, i �e umieraj�c
nawet, nie przestan� krytykowa�
P�oszowskiego umieraj�cego,
chyba �e gor�czka zwarzy m�j
m�zg.
Odziedziczy�em zapewne po ojcu
umys� syntetyczny, bo staram si�
zawsze uog�lnia� wszystkie
zjawiska; z nauk za� �adna nie
poci�ga�a mnie tak jak
filozofia. Ale za czas�w mego
ojca filozofia obejmowa�a taki
sobie ni mniej, ni wi�cej
zakres, jak wszech�wiat i
wszechbyt, wskutek tego mia�a
gotow� odpowied� na wszelkie
pytania. Obecnie sta�a si� ona o
tyle rozs�dn�, i� przyznaje, �e
jej w dawnym og�lnym znaczeniu
nie ma - i �e istnieje tylko
jako filozofia poszczeg�lnych
ga��zi wiedzy. Doprawdy, gdy o
tym my�l�, chce mi si�
powiedzie�, �e i rozum ludzki ma
swoj� tragedi� i �e zacz�a si�
ona dla niego w�a�nie wraz z tym
wyznaniem swojej niemocy.
Poniewa� pisz� osobisty
pami�tnik, b�d� wi�c m�wi� o
tych rzeczach ze stanowiska
osobistego. Nie mam si� za
fachowego filozofa, bo z fachu,
jak ju� wspomnia�em, jestem
niczym, ale - jak wszyscy ludzie
my�l�cy - zajmowa�em si�
najnowszym ruchem filozoficznym,
by�em i jestem pod jego wp�ywem
i mam zupe�ne prawo m�wi� o tym,
co wesz�o w sk�ad i wp�yn�o na
wytworzenie si� mojej istoty
umys�owej i moralnej.
Przede wszystkim zaznaczam, �e
moje wierzenia religijne, kt�re
wynios�em jeszcze nie tkni�te z
Metz, nie osta�y si� wskutek
czytania ksi��ek
przyrodniczo_filozoficznych. Nie
idzie za tym, bym by� ateist�.
Och, nie! To by�o dobre dawniej,
za owych czas�w, gdy je�li kto�
nie uznawa� ducha, m�wi� sobie:
materia - i zaspokaja� si� tym
s�owem. Dzi� tylko parafialni
filozofowie stoj� na takim
zacofanym stanowisku. Dzi�
filozofia takich rzeczy nie
przes�dza, dzi� odpowiada na
podobne pytanie: "Nie wiem" - i
to "nie wiem" wszczepia w dusz�.
Dzi� psychologia zajmuje si�
analiz� bardzo �cis�� wszelkiego
rodzaju objaw�w psychicznych,
lecz zapytana o nie�miertelno��
duszy, odpowiada tak�e: Nie wiem
- i istotnie nie tylko nie wie -
ale nie mo�e wiedzie�.
A teraz �atwo mi b�dzie
okre�li� stan mego umys�u. Oto:
nie wiem, nie wiem, nie wiem! W
tym, w tej rozeznanej impotencji
rozumu ludzkiego, le�y tragedia.
Bo pomijaj�c, �e natura nasza
duchowa b�dzie zawsze gwa�tu
krzycza�a o odpowied� na podobne
pytania, to� to przecie� s�
pytania najwi�kszej wagi
realnej, najbardziej cz�owieka
obchodz�ce. Je�li po tamtej
stronie jest co�, i to co�
wieczystego, to nieszcz�cia i
straty po tej stronie malej� do
zera. Mo�na by do nich
zastosowa� s�owa Hamleta: "A to
niech diabli porw� �a�ob�, ja
wezm� sobole." "Zgadzam si� na
�mier� - m�wi Renan - ale niech
wiem, �e mi si� ona na co�
przyda." A filozofia odpowiada:
Nie wiem.
Cz�owiek za� szamocze si� w
tej wielkiej niewiadomej,
czuj�c, �e gdyby si� m�g� na
kt�r�kolwiek stron� przechyli�,
to jednak by�oby mu lepiej i
spokojniej. Ale c� na to
poradzi�? Czy wini� filozofi�,
�e zamiast budowa� systematy,
kt�re si� co dzie� rozlatywa�y
jak domki z kart, uzna�a w�asn�
niemoc i zaj�a si� badaniem i
uporz�dkowywaniem zjawisk,
le��cych w przyst�pnych dla
rozumu granicach? Nie! S�dz�
tylko, �e ja i ka�dy inny mia�by
prawo przyj�� do niej i
powiedzie� jej: Podziwiam twoj�
trze�wo��, uwielbiam �cis�o��
analizy, ale z tym wszystkim
uczyni�a� mnie nieszcz�liwym.
Nie masz, jak sama przyznajesz,
do�� si�y odpowiedzie� na
pytania pierwszej dla mnie wagi
- a mia�a� jej dosy�, by
podkopa� moj� ufno�� w nauk�,
kt�ra mi na nie odpowiada�a nie
tylko stanowczo, ale w spos�b
koj�cy i s�odki. I nie m�w, �e
poniewa� nie przes�dzasz nic,
pozwalasz mi wierzy� we
wszystko. Nieprawda! Metod�
twoj�, dusz� twoj�, ten
sceptycyzm, t� krytyk� tak
wszczepi�a� w moj� dusz�, �e
sta�a si� ona moj� natur�.
Wypali�a� jak kamieniem
piekielnym we mnie wszystkie te
nerwy ducha, kt�rymi si� wierzy
bezkrytycznie i po prostu, tak
�e dzi�, je�li mam ochot�, ale
zatru�a� mnie sceptycyzmem do
tego stopnia, �e dzi� jestem
sceptykiem nawet wzgl�dem
ciebie, nawet wzgl�dem w�asnego
sceptycyzmu, i nie wiem, nie
wiem, nie wiem! i m�cz� si�, i
szalej� w tej ciemno�ci!...
Rzym, 12 stycznia.
Wczoraj pisa�em w pewnym
uniesieniu. Ale te� zdaje mi
si�, �em dotkn�� pr�chna i mojej
w�asnej, i og�lnej ludzkiej
duszy. Bywaj� epoki, �e
oboj�tniej� na podobne pytania,
czasem jednak targaj� mnie one
bez mi�osierdzia - tym bardziej
�e to s� rzeczy, kt�re si� w
sobie zamyka. By�oby mo�e lepiej
o nich nie my�le�,