1046

Szczegóły
Tytuł 1046
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1046 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1046 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1046 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Henryk Sienkiewicz Bez dogmatu Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1992 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Pa�stwowy Instytut Wydawniczy", Warszawa 1985 Pisa�a K. Jurczyk. Korekty dokona�y K. Kruk i E. Chmielewska Rzym, 9 stycznia 1883. Przed kilku miesi�cami spotka�em koleg� mego i przyjaciela, J�zefa �niaty�skiego, kt�ry w ostatnich czasach zaj�� wybitne stanowisko mi�dzy naszymi pisz�cymi. W rozmowach, jakie prowadzili�my o literaturze, �niaty�ski przypisywa� ogromne znaczenie pami�tnikom w og�le. M�wi�, �e cz�owiek, kt�ry zostawia po sobie pami�tnik �le lub dobrze pisany, byle szczery, przekazuje i daje przysz�ym psychologom i powie�ciopisarzom nie tylko obraz swoich czas�w, ale jedynie prawdziwe ludzkie dokumenty, kt�rym mo�na zaufa�. Przewidywa� tak�e, �e przysz�� form� powie�ci b�dzie wy��cznie forma pami�tnikowa; twierdzi� na koniec, �e kto pisze pami�tnik, ten tym samym pracuje dla swego spo�ecze�stwa i zjednywa sobie prawo do zas�ugi. Poniewa� mam lat trzydzie�ci pi��, a nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek zrobi� co� dla mego spo�ecze�stwa, cho�by dlatego, �e �ycie moje od uko�czenia uniwersytetu up�yn�o z ma�ymi przerwami za granic�; poniewa� dalej, pomimo ca�ego humoru, z jakim o tym wspominam, ca�ego sceptycyzmu, jakim jestem na kszta�t g�bki przesi�kni�ty, niema�o jest goryczy w tym wyznaniu, postanowi�em przeto pisa� pami�tnik. Je�li to ma by� istotnie prac� i zas�ug�, niech�e cho� w ten spos�b si� zas�u��. Chc� by� jednak zupe�nie szczerym. Bior� si� do tego pami�tnika nie tylko z powy�szych wzgl�d�w, ale i dlatego �e ta my�l mnie bawi. �niaty�ski utrzymuje, �e gdy raz si� cz�owiek przyzwyczai do spisywania swych wra�e� i my�li, to potem stanowi to jedno z najmilszych zaj�� w �yciu. Je�li si� oka�e przeciwnie, to Bo�e zmi�uj si� nad moim pami�tnikiem! Zwodzi�bym sam siebie, gdybym nie przewidywa� z zupe�n� pewno�ci�, �e urwie si� on jak zbyt naci�gni�ta struna. Got�w_em du�o znie�� dla spo�ecze�stwa, ale nudzi� si� dla spo�ecze�stwa - o nie! tego nie zrobi�, bo nie potrafi�. Natomiast postanowi�em nie zra�a� si� pierwszymi trudno�ciami; popr�buj� przyzwyczai� si� i zasmakowa� w tej robocie. �niaty�ski w czasie naszych rozm�w powtarza� mi ci�gle: "Tylko nie wpadaj w �aden styl, nie pisz po literacku." Ma�a rzecz! Rozumiem to dobrze, �e im pisarz znakomitszy, tym mniej pisze po literacku; ale ja jestem dyletant i nie panuj� nad form�. Wiem to z w�asnego do�wiadczenia, �e cz�owiekowi, kt�ry my�li wiele i odczuwa mocno, zdaje si� nieraz, �e tylko spisa� po prostu to, o czym my�li i co odczuwa, a powstanie jaka� rzecz niepowszednia - tymczasem, gdy si� do tego zabierze, wpada natychmiast w jakie� formu�y stylistyczne i cho�by pisa� sam dla siebie, w jak�� poz�, w pospolit� frazeologi�; my�l nie chce sp�ywa� przez rami�, palce i stal�wk� na papier, i mo�na rzec, �e nie g�owa pi�ro, ale pi�ro g�ow� prowadzi, i prowadzi w spos�b p�aski, czczy, sztuczny. Tego si� boj� dla siebie, g��wnie z tego powodu, �e je�li brak mi wprawy, j�zyka, malowniczo�ci, prostoty pisarskiej itd., to z pewno�ci� nie brak mi smaku - i mog� sobie zbrzydzi� w�asny styl do tego stopnia, �e robota stanie mi si� wprost niemo�liw�. Ale to si� poka�e p�niej. Obecnie zamierzam poprzedzi� w�a�ciwy pami�tnik kr�tkim wst�pem biograficznym. Nazywam si� Leon P�oszowski, mam lat, jak wspomnia�em wy�ej, trzydzie�ci pi��. Pochodz� z rodziny zamo�nej, kt�ra do ostatnich czas�w zachowa�a fortun� znacznie wi�cej ni� �redni�. Co do mnie, jestem pewien, �e maj�tku rodzinnego nie powi�ksz�, ale te� go nie utrac�. Po�o�enie moje jest tego rodzaju, �e si� nie potrzebuj� wspina� na �adne wy�yny ani te� nigdzie wkupowa�. Co do kosztownych i rujnuj�cych uciech, jestem �yciowym sceptykiem, kt�ry wie, ile co jest warte, albo inaczej m�wi�c, kt�ry wie, �e wszystko jest diablo ma�o warte. Matka moja umar�a w tydzie� po wydaniu mnie na �wiat. Ojciec, kt�ry kocha� j� nad �ycie, dosta� po jej �mierci napad�w melancholii. Wyleczywszy si� z niej w Wiedniu, nie chcia� ju� wraca� do rodzinnego maj�tku, tamtejsze bowiem wspomnienia rozdziera�y mu dusz�; odst�pi� P�osz�w siostrze swojej, a mojej ciotce, sam za� przeni�s� si� w roku 1848 do Rzymu, z kt�rego przez trzydzie�ci kilka lat ani razu nie wyjecha�, nie chc�c oddala� si� od grobu matki. Zapomnia�em bowiem nadmieni�, �e trumn� matki sprowadzi� z kraju i pochowa� j� na Campo Santo. Mamy na Babuino w�asny dom, zwany Casa Osoria, od rodzinnego herbu. Wygl�da on troch� na muzeum, ojciec bowiem ma istotnie niepospolite zbiory, zw�aszcza z pierwszych czas�w chrze�cija�stwa. Obecnie sta�y si� one przewodni� ide� jego �ycia. Za m�odu by� to cz�owiek niezmiernie �wietny tak pod wzgl�dem powierzchowno�ci, jak umys�u. �e za� nazwisko i wielka zamo�no�� otwiera�y przed nim wszystkie drogi - rokowano o jego przysz�o�ci wielkie nadzieje. Wiem to od tych, kt�rzy kolegowali z nim na uniwersytecie berli�skim. Zajmowa� si� w�wczas bardzo filozofi� - i powszechne by�o mniemanie, �e nazwisko jego zagrzmi z czasem przynajmniej r�wnie g�o�no jak Cieszkowskiego, Libelta etc. �ycie towarzyskie i nies�ychane powodzenie u kobiet odci�ga�o go p�niej od �cis�ej pracy naukowej. Nazywano go w salonach L~eon l'$invincible. Mimo tych powodze� nie przesta� jednak zajmowa� si� filozofi�, i wszyscy spodziewali si�, �e lada dzie� wyst�pi z jakim� znakomitym dzie�em, kt�re uczyni go s�awnym w Europie. Nadzieje te zawiod�y. Z dawnej �wietno�ci zewn�trznej pozosta�o tyle, �e dzi� jeszcze jest to jedna z najpi�kniejszych i najszlachetniejszych g��w, jakie w �yciu spotka�em. Malarze s� tego samego zdania, a niedawno jeszcze jeden z nich m�wi� mi, �e doskonalszego typu patrycjusza trudno sobie wyobrazi�. Pod wzgl�dem naukowym ojciec m�j by�, jest i pozostanie bardzo zdolnym i bardzo wykszta�conym szlachcicem_dyletantem. Wierz� do pewnego stopnia, �e dyletantyzm jest przeznaczeniem wszystkich P�oszowskich, i rozpisz� si� o tym p�niej, gdy mi przyjdzie m�wi� o sobie samym. Co do mego ojca, wiem, �e przechowuje w biurku po��k�y ju� traktat filozoficzny: "O Troisto�ci". R�kopis ten przegl�da�em i znudzi� mnie. Pami�tam tylko, �e s� tam jakie� zestawienia tr�jcy realnej: tlenu, wodoru i azotu - z tr�jc� transcendentaln�, skrystalizowan� przez chrze�cija�stwo w poj�ciu Boga Ojca, Boga Syna i Boga Ducha; opr�cz tego pe�no analogicznych tr�jek, pocz�wszy od dobra, pi�kna i prawdy, a sko�czywszy na logicznym sylogizmie, z�o�onym z premisy wi�kszej, mniejszej i wniosku - dziwna mieszanina idei heglowskich z ideami Hoene_$wro�skiego, wysi�ek my�li bardzo kunsztowny, a zupe�nie czczy. Jestem te� przekonany, �e ojciec nigdy nie ka�e tego drukowa�, cho�by z tego powodu, �e filozofia spekulatywna zbankrutowa�a pierwej jeszcze w jego umy�le ni� w ca�ym �wiecie. Przyczyn� tego bankructwa w jego umy�le by�a �mier� matki. Ojciec, kt�ry mimo swego przezwiska: l'$invincible, i mimo swej opinii pogromcy serc by� cz�owiekiem niezmiernie tkliwym i kt�ry matk� moj� po prostu ub�stwia�, postawi� zapewne mn�stwo strasznych pyta� swej filozofii, a nie otrzymawszy �adnej odpowiedzi ani �adnej pociechy, pozna� jej ca�� czczo�� i ja�owo�� wobec �yciowego nieszcz�cia. Musia�a to by� istotnie bajeczna tragedia w jego �yciu, gdy naraz odj�to mu dwie podstawy, gdy naraz rozdar�o mu si� serce i m�zg. Wpad� w�wczas, jak wspomnia�em, w melancholi�, potem wyleczywszy si� wr�ci� do uczu� religijnych. Powiadano mi, �e by� czas, i� modli� si� dzie� i noc, �e kl�ka� na ulicy przed wszystkimi ko�cio�ami i dochodzi� do takich religijnych uniesie�, i� w Rzymie jedni mieli go za ob��kanego, drudzy za �wi�tego. Widocznie jednak znalaz� w tym wi�cej pociechy ni� w swoich filozoficznych tr�jkach, bo stopniowo uspokoi� si� i zacz�� �y� �yciem rzeczywistym. Serce jego zwr�ci�o si� z ca�� si�� uczucia ku mnie, a zami�owania estetyczne i umys�owe ku pierwszym czasom chrze�cija�stwa. Umys� jego �ywy i lotny potrzebowa� pokarmu. Po roku pobytu w Rzymie pocz�� zajmowa� si� archeologi�, przez studia za� dodatkowe doszed� do znajomo�ci czas�w staro�ytnych. Ksi�dz Calvi, m�j pierwszy guwerner, a zarazem wielki znawca Rzymu, popchn�� stanowczo ojca w kierunku studi�w nad Wiecznym Miastem. Przed kilkunastu laty zawar� ojciec znajomo��, a w ko�cu przyja�� z wielkim Rossim, z kt�rym ca�e dnie przep�dza� w katakumbach. Dzi�ki swym niezwyczajnym zdolno�ciom doszed� wkr�tce do takiej znajomo�ci Rzymu, �e niejednokrotnie zadziwia� samego Rossiego sw� wiedz�. Zabiera� si� te� nieraz do pisania, ale jako� nigdy nie ko�czy� tego, co zacz��. Mo�e by�, �e uzupe�nianie zbior�w zabiera�o mu wszystek czas, a jeszcze prawdopodobniej dlatego nie pozostawi nic po sobie pr�cz zbior�w, �e nie ograniczy� si� na jednej epoce ani na jednej jakiej� specjalno�ci w zakresie swych bada�. Z wolna �redniowieczny Rzym baron�w pocz�� go poci�ga� z r�wn� si�� jak pierwsze czasy chrze�cija�stwa. By�a epoka, �e mia� pe�n� g�ow� Colonn�w i Orsinich; potem zbli�y� si� do renesansu i rozkocha� si� w nim zupe�nie. Od inskrypcyj, grobowc�w, pierwszych zabytk�w chrze�cija�skiej architektury przeszed� do czas�w dalszych, od bizanty�skich malowide� do Fiesolich i Giott�w, od nich do innych quatro_ i cinquecentist�w itd.; rozmi�owa� si� w rze�bach, obrazach; zbiory na tym korzysta�y niezawodnie, ale wielkie dzie�o w naszym j�zyku o trzech Rzymach, o kt�rym z pocz�tku marzy�, przesz�o do krainy nie spe�nionych zamiar�w. Co do swych zbior�w, ma ojciec szczeg�lniejsz� ide�. Oto chce je po �mierci zapisa� Rzymowi, z tym tylko warunkiem, by by�y umieszczone w osobnej sali i by ta sa�a nosi�a napis: Muzeum Osori�w_P�oszowskich. Naturalnie, stanie si� wed�ug jego woli - dziwi mnie tylko, �e ojciec jest przekonany, �e tym sposobem odda daleko wi�ksz� us�ug� swemu spo�ecze�stwu, ni� gdyby swe zbiory przeni�s� gdzie� do kraju. Przed niedawnym jeszcze czasem m�wi� mi: "Widzisz, tam nikt by ich nie widzia�, nikt by z nich nie korzysta�, a tu ca�y �wiat przyje�d�a i ka�dy przeniesie zas�ug� jednego z cz�onk�w spo�ecze�stwa na ca�e spo�ecze�stwo." Nie wypada mi roztrz�sa�, czy w tym nie ma troch� pr�no�ci rodowej i czy my�l, �e nazwisko P�oszowskich zostanie wyryte na marmurze w Wiecznym Mie�cie, nie by�a rozstrzygaj�c� w tej sprawie. Kr�tko m�wi�c, s�dz�, �e tak by�o. Ostatecznie jest mi to do�� oboj�tne, gdzie te zbiory zostan� umieszczone. Natomiast ciotka moja, do kt�rej, m�wi�c nawiasem, wyje�d�am w tych dniach do Warszawy, oburza si� na my�l pozostawienia zbior�w w Rzymie, a poniewa� jest to osoba, kt�rej nic w �wiecie nie zdo�a wstrzyma� od wypowiedzenia tego, co my�li, wypowiada wi�c swoje oburzenie bez �adnych ogr�dek w ka�dmy li�cie do ojca. Przed kilku laty by�a w Rzymie i k��cili si� z ojcem z tego powodu codziennie, a byliby si� mo�e pok��cili na dobre, gdyby przywi�zanie, istotnie niezmierne, jakie ciotka ma do mnie, nie by�o hamowa�o jej zap�d�w. Ciotka moja starsza jest o kilka lat od ojca. Ojciec po nieszcz�ciu, jakie go spotka�o, wyjechawszy z kraju, wzi�� przy dzia�ach maj�tkowych kapita�y, jej za� zostawi� maj�tek rodzinny, P�osz�w. Ciotka zarz�dza nim od lat trzydziestu kilku, i zarz�dza doskonale. Jest to osoba niepospolitego charakteru, dlatego po�wi�cam jej s��w kilka. Maj�c lat dwadzie�cia by�a narzeczon� m�odego cz�owieka, kt�ry umar� za granic� w�a�nie w�wczas, gdy ciotka wybiera�a si� za nim w podr�. Od tej pory odrzuca�a wszelkie partie i pozosta�a star� pann�. Po �mierci mojej matki, towarzyszy�a ojcu do Wiednia i Rzymu, gdzie przemieszkiwa�a lat kilka, otaczaj�c brata najtkliwszym przywi�zaniem, kt�re potem przenios�o si� na mnie. Jest to w ca�ym znaczeniu wielka dama, nieco despotyczna, wynios�a i weredyczka, maj�ca t� pewno�� siebie, jak� daje maj�tek i wysokie po�o�enie towarzyskie - w gruncie rzeczy za� uosobiona zacno�� i poczciwo��. Pod szorstkimi pozorami kryje ona z�ote, pob�a�liwe serce, kochaj�ce nie tylko swoich, nie tylko mego ojca, mnie, domownik�w, ale ludzi w og�le. Jest tak cnotliwa, �e doprawdy nie wiem, czy to stanowi jak�kolwiek jej zas�ug�, bo nie potrafi�aby by� inn�. Dobroczynno�� jej wesz�a w przys�owie. P�dza dziad�w i baby jak konstabl, a opatruje jak �w. Wincenty ~a Paulo. Jest bardzo religijna. Nigdy �aden cie� zw�tpienia nie wkrad� si� w jej dusz�. Co czyni, czyni z mocy niewzruszonych podstaw; dlatego nigdy nie waha si� w wyborze drogi. Z tego tak�e powodu jest zawsze spokojna i ogromnie szcz�liwa. W Warszawie nazywaj� ciotk� z powodu jej szorstko�ci: le bourreau bienfaisant. Niekt�rzy, a zw�aszcza niekt�re, nie lubi� jej; powszechnie jednak za�ywa wielkiego miru we wszystkich warstwach spo�ecznych. P�osz�w le�y w pobli�u Warszawy, w kt�rej ciotka ma sw�j w�asny dom. Z tego powodu zim� sp�dza w mie�cie. Co zima te� usi�uje mnie �ci�gn�� do siebie, by mnie o�eni�. Teraz w�a�nie otrzyma�em tajemniczy i nagl�cy list, pe�en zakl��, bym przyje�d�a�. Trzeba b�dzie zreszt� to zrobi�, bo od dawna nie by�em w kraju, ciotka za� pisze, �e si� starzeje i �e chcia�aby mnie widzie� przed �mierci�. Wyznaj� za�, �e nierad je�d�� do kraju. Wiem, �e najdro�szym zamiarem ciotki jest - o�eni� mnie; ot� za ka�dym moim pobytem sprawiam jej pod tym wzgl�dem gorzki zaw�d. Strach mnie bierze na my�l o akcie tak stanowczym, po kt�rym trzeba by rozpocz�� jakby drugie �ycie, podczas gdy ja tym pierwszym jestem porz�dnie zm�czony. Na koniec, jest co� k�opotliwego dla mnie w stosunku do ciotki. Jak dawniej znajomi na ojca mego, tak ona dzi� patrzy na mnie jako na cz�owieka wyj�tkowych zdolno�ci, po kt�rym wielkich rzeczy nale�y si� spodziewa�. Pozwoli�, by pozosta�a przy tym mniemaniu, wydaje mi si� nadu�ywaniem jej dobrej wiary; o�wiadczy� jej, �e nie tylko wielkich rzeczy, ale niczego nie ma si� po mnie spodziewa�, by�oby to przes�dza� przysz�o�� tylko prawdopodobn�, a zarazem zada� staruszce cios stanowczy. Mo�e, na nieszcz�cie dla mnie, wielu bli�szych mi ludzi dzieli mniemanie ciotki. Wzmianka o tym pozwala mi przej�� do skre�lenia mego w�asnego wizerunku, co nie b�dzie rzecz� �atw� o tyle, o ile jestem istot� rzeczywi�cie w wysokim stopniu z�o�on�. Przynios�em na �wiat nerwy bardzo wra�liwe, wydoskonalone przez kultur� ca�ych pokole�. Pierwszymi latami mego dzieci�stwa zajmowa�a si� ciotka, po jej odje�dzie za�, jak zwykle w naszych rodzinach - bony. Poniewa� mieszkali�my w Rzymie, w otoczeniu obcym, ojciec za� chcia�, bym zna� dobrze sw�j j�zyk, przeto jedna z moich bon by�a Polk�. Mieszka ona dotychczas w naszym domu na Babuino i zarz�dza gospodarstwem domowym. Ojciec zajmowa� si� mn� tak�e du�o, zw�aszcza od pi�tego roku mego �ycia. Chodzi�em na rozmowy do jego pokoju, kt�re rozwija�y mnie niepospolicie, a mo�e nawet przedwcze�nie. P�niej, gdy studia i poszukiwania archeologiczne oraz dope�nianie zbior�w poch�ania�y ojcu wszystek czas, przyj�� do mnie nauczyciela, ksi�dza Calvi. By� to cz�owiek ju� stary, z wiar� i dusz� nadzwyczaj pogodn�. Kocha� on nad wszystko sztuk�. S�dz� nawet, �e religi� odczuwa� przede wszystkim przez jej pi�kno��. W muzeach, wobec arcydzie�, lub s�uchaj�c muzyki w kaplicy Syksty�skiej, zapami�tywa� si� zupe�nie. W tych g��bokich upodobaniach jego do sztuki nie by�o jednak nic poga�skiego, gdy� nie wspiera�y si� one na sybarytyzmie, na u�ywaniu zmys�owym, ale na uczuciu. Ksi�dz kocha� po prostu sztuk� t� czyst� i pogodn� mi�o�ci�, z jak� mogli j� kocha� Da Fiesole, Cimabue lub Giotto - a co wi�cej, kocha� j� tak�e z pokor�, bo sam nie mia� najmniejszego talentu. Natomiast im mniej m�g�, tym wi�cej odczuwa�. Nie umia�bym nawet powiedzie�, kt�ra ze sztuk pi�knych by�a mu ulubion�, zdaje si� bowiem, �e g��wnie kocha� we wszystkich harmoni�, kt�ra odpowiada�a jego wewn�trznej harmonii. Nie wiem sam dlaczego, ale ile razy przypomn� sobie ojca Calvi, tylekro� przypomina mi si� zarazem �w starzec, stoj�cy obok �w. Cecylii Rafaela i zas�uchany w muzyk� sfer. Mi�dzy moim ojcem a ksi�dzem Calvi pr�dko zacz�a si� przyja��, kt�ra trwa�a a� do �mierci tego ostatniego. On to utrwali� w ojcu zami�owanie do poszukiwa� archeologicznych i w og�le do Wiecznego Miasta. ��czy�o ich pr�cz tego przywi�zanie do mnie. Obaj uwa�ali mnie za dziecko wyj�tkowo uzdolnione i zapowiadaj�ce B�g wie jak� przysz�o��. Przychodzi mi nieraz na my�l, �e stanowi�em dla nich tak�e pewnego rodzaju harmoni�, pewne dope�nienie �wiata, w kt�rym �yli, i �e kochali mnie poniek�d takim samym uczuciem, jakim kochali Rzym i jego zabytki. Taka atmosfera, takie otoczenie nie mog�y nie wywrze� na mnie wp�ywu. Chowano mnie w spos�b nieco oryginalny. Chodzi�em z ksi�dzem Calvi, a cz�sto i z ojcem, po galeriach, muzeach, za Rzym, do willi, ruin i katakumb. Ksi�dz Calvi r�wnie wra�liwy by� na pi�kno�� natury, jak sztuki, wcze�nie wi�c nauczy� i mnie odczuwa� poetyczn� melancholi� Kampanii Rzymskiej, harmoni�, z jak� �uki i linie zrujnowanych wodoci�g�w rysuj� si� na niebie, czysto�� zarys�w pinii; zanim umia�em dobrze cztery dzia�ania, zdarza�o mi si� w galeriach poprawia� Anglik�w, kt�rym nazwiska Carracci i Caravaggio miesza�y si� w g�owach. Wcze�nie i �atwo nauczy�em si� po �acinie, bo j�zyk w�oski, kt�rym, jako mieszkaniec Rzymu, w�ada�em biegle, u�atwi� mi t� nauk�. Maj�c lat jedena�cie, wypowiada�em swoje pogl�dy na mistrz�w w�oskich i zagranicznych, kt�re, mimo ca�ej swej naiwno�ci, nie przeszkadza�y ksi�dzu Calvi i ojcu rzuca� na si� zdumionych spojrze�. Nie lubi�em np. Ribeiry, bo by� mi zanadto czarny i bia�y, przez co wydawa� si� troch� straszny, a lubi�em Carla Dolce, s�owem - uchodzi�em w oczach ojca, ksi�dza Calvi i w znajomych nam domach za cudowne dziecko; s�ysza�em nieraz, jak mnie chwalono - i to podnieca�o m� pr�no��. A swoj� drog� nerwy moje w tym otoczeniu i takiej atmoserze wyrobi�y si� wcze�nie i pozosta�y raz na zawsze nazdwyczaj wra�liwe. Dziwna rzecz jednak, �e wp�ywy powy�sze nie by�y ani tak g��bokie, ani tak stanowcze, jakby si� mo�na by�o spodziewa�. �e nie zosta�em artyst�, to si� t�umaczy tym, �e zapewne nie mia�em talentu, jakkolwiek moi nauczyciele muzyki i rysunku byli przeciwnego zdania; ale zastanawiam si� nieraz nad tym, dlaczego ani ojciec, ani ksi�dz Calvi nie potrafili mi wszczepi� nawet swoich zami�owa� w tym stopniu, w jakim mieli je sami. Czy odczuwam sztuk�? - tak; czy potrzebuj� jej? - tak�e tak! Ale oni j� kochali, ja za� odczuwam j� jak dyletant, potrzebuj� jej za� jako dope�nienia wszelkiego rodzaju przyjemnych i rozkosznych wra�e� �yciowych. Nale�y ona w og�le do rz�du moich upodoba�, nie do rz�du moich nami�tno�ci. Nie m�g�bym si� mo�e obej�� bez niej w �yciu - ale ca�ego �ycia bym jej nie odda�. Poniewa� stan szk� w�oskich w og�le wiele pozostawia� do �yczenia, ojciec odda� mnie do kolegium w Metz, kt�re uko�czy�em z ma�ym trudem, a natomiast ze wszystkimi odznaczeniami i nagrodami, jakie tam mo�na otrzyma�. Na rok przed uko�czeniem uciek�em wprawdzie do Don Karlosa i przez dwa miesi�ce w��czy�em si� z oddzia�em Tristana po Pirenejach. Wyszukano mnie za po�rednictwem konsula francuskiego w Burgos i odstawiono do Metz na pokut�; nale�y jednak wyzna�, �e pokuta nie by�a zbyt ci�ka, albowiem i ojciec m�j, i przewodnicy duchowni w skryto�ci duszy dumni byli z mojej wycieczki. Zreszt� �wietne powodzenia egzaminowe pr�dko wyjedna�y mi przebaczenie. Oczywi�cie, w�r�d koleg�w, kt�rych sympatie w takiej szkole, jaka istnia�a w Metz, musia�y by� po stronie Don Karlosa, uchodzi�em za bohatera; �e za� jednocze�nie by�em pierwszym uczniem, wodzi�em wi�c rej w ca�ej szkole i nikomu nie przysz�o do g�owy spiera� si� ze mn� o to stanowisko. Ros�em w mimowolnym przekonaniu, �e i p�niej, na szerszym polu, tak samo b�dzie. Przekonanie to dzielili nauczyciele i koledzy; tymczasem faktycznie tak jest, �e wielu z moich towarzysz�w szkolnych, kt�rym do g�owy nie przychodzi�o w�wczas, �eby kiedykolwiek mogli wsp�zawodniczy� ze mn�, zajmuje dzi� we Francji wybitne stanowiska, b�d� na polu literackim, b�d� naukowym, b�d� politycznym, podczas gdy ja nie wybra�em sobie zawodu, a po prawdzie by�bym w k�opocie, gdyby mi kazano go wybra�. Stanowisko moje towarzyskie jest wygodne; odziedziczy�em ju� maj�tek po matce, odziedzicz� kiedy� po ojcu; b�d� gospodarowa� w P�oszowie, b�d� administrowa� mniej wi�cej m�drze albo niem�drze ca�� fortun�, ale ju� sam zakres tych zaj�� wy��cza nadziej�, �ebym m�g� kiedykolwiek odznaczy� si� w �yciu i odegra� jak� rol�. Nie stan� si� nigdy �wietnym gospodarzem i administratorem, to wiem z pewno�ci�, bo jakkolwiek nie mam zamiaru uchyla� si� od tych zaj��, nie mam tak�e ochoty po�wi�ci� im �ycia z tego prostego powodu, �e aspiracje moje s� rozleglejsze. Czasem stawiam sobie pytanie: czy my, P�oszowscy, nie �udzimy si� co do naszych uzdolnie�? Ale gdyby tak by�o, �udziliby�my si� sami - ludzie za� obcy, oboj�tni, nie popadaliby w ten b��d. Zreszt�, ojciec m�j by� i jest cz�owiekiem istotnie niepowszednio, wyj�tkowo uzdolnionym. Co do mnie osobi�cie, nie chc� si� nad tym rozwodzi�, �eby to nie wygl�da�o na g�upi� pr�no��, ale jednak mam najszczersze przekonanie, �e m�g�bym by� czym� niesko�czenie wi�kszym, ni� jestem. Oto np. w uniwersytecie w Warszawie (ojciec i ciotka �yczyli sobie, bym uniwersytet uko�czy� w kraju) kolegowa�em ze �niaty�skim. Obaj czuli�my w sobie powo�anie literackie i pr�bowali�my si� na tym polu. Nie m�wi� ju� o tym, �e by�em uwa�any za studenta zdolniejszego od �niaty�skiego, ale dalib�g to, co pisa�em w�wczas, by�o lepsze, bardziej obiecuj�ce od tego co pisa� �niaty�ski. A dzi� co? �niaty�ski si� wybi� wysoko, ja za� nie przesta�em by� wielce obiecuj�cym panem P�oszowskim, o kt�rym tu i owdzie ludzie m�wi�, kr�c�c g�owami: "Gdyby si� tylko do czego� wzi��!" Ludzie nie licz� si� z tym, �e trzeba umie� chcie�. My�la�em nieraz, i� gdybym nie mia� �adnego maj�tku, to musia�bym si� do czego� wzi��. I zapewne. Musia�bym w jaki� spos�b zarabia� na chleb, ale wewn�trznie jestem przekonany, �e i w takim razie nie wyzyska�bym swoich uzdolnie� w dwudziestej cz�ci. Zreszt�, taki Darwin, taki Buckle, to byli ludzie bogaci; sir John Lubbock jest bankierem, wi�kszo�� znakomitych ludzi francuskich op�ywa w dostatki; pokazuje si� wi�c, �e maj�tek nie tylko nie przeszkadza, ale pomaga do zaj�cia stanowiska na wszystkich polach. Przypuszczam nawet, �e mnie osobi�cie odda� on wielk� przys�ug�, bo uchroni� charakter m�j od wielu zwichni��, na kt�re narazi�oby go ub�stwo. Nie chc� powiedzie� przez to, �ebym mia� charakter s�aby; z drugiej strony, walka mog�aby go nawet zahartowa� - ale b�d� co b�d�, im kto mniej znajduje na drodze kamieni, tym mu �atwiej unikn�� potkni�cia lub upadku. Pr�niactwu nie przypisz� tak�e mojej nico�ci. Posiadam w r�wnym stopniu �atwo�� przyswajania sobie wiadomo�ci i ciekawo��. Czytuj� wiele i pami�tam wiele. By� mo�e, i� nie zdoby�bym si� na �elazn� wytrwa�o��, na prac� d�ug�, powoln�, rozleg�� - ale ten brak wytrwania powinna w�a�nie �atwo�� zast�pi�. Wreszcie nic mnie nie obowi�zuje do pisania s�ownik�w, jak to czyni� Littr~e. Kto nie umie �wieci� z wytrwa�o�ci� s�o�ca, mo�e przynajmniej zab�ysn�� jak meteor. Ale ta nico�� w przesz�o�ci, ta prawdopodobna nico�� w przysz�o�ci... Cierpko mi si� robi i nuda poczyna mnie gn�bi�, wi�c urywam na dzi� pisanie. Rzym, 10 stycznia. Wczoraj na wieczorze u ks. Malatesta us�ysza�em frazes; l'improductivit~e slave. Dozna�em ulgi, jak owi chorzy nerwowi, kt�rzy dowiedziawszy si� od doktora, �e objawy ich choroby s� znane i �e wiele os�b cierpi podobnie, ciesz� si� z tej wiadomo�ci. Prawda! prawda! ilu to ja mam koleg�w - nie wiem, czy w ca�ej S�owia�szczy�nie, bo jej nie znam - ale ilu u nas! My�la�em o tej improductivit~e slave ca�� noc. Nieg�upi by� cz�owiek, kt�ry to tak sformu�owa�. Jest w nas co� takiego; jest jaka� nieudolno�� �yciowa do wydania z siebie wszystkiego, co si� w nas mie�ci. Mo�na rzec, �e B�g da� nam �uk i strza�y, tylko odm�wi� zdolno�ci do napi�cia tego �uku i wypuszczenia strza�. Pogada�bym o tym z ojcem, zw�aszcza �e ojciec lubi podobne rozprawy, ale boj� si� dotkn�� bol�czki. My�l� natomiast, �e nape�ni� i przepe�ni� dziennik t� kwesti�. Mo�e to jednak w�a�nie b�dzie dobrze, mo�e to b�dzie stanowi�o jego g��wn� warto��? Przy tym c� naturalniejszego nad to, �e b�d� pisa� o tym, co mnie najwi�cej obchodzi? Ka�dy cz�owiek nosi w sobie jak�� swoj� tragedi�. Ot� moj� tragedi� jest ta improductivit~e P�oszowskich. Wobec ludzi nie ma teraz zwyczaju zdradza� si� z takimi rzeczami. W niedawnych jeszcze czasach, gdy romantyzm kwitn�� w sercach i w poezji, nosi�o si� sw� tragedi� jak malowniczo drapowany p�aszcz, obecnie nosi si� j� jak jegierowski kaftanik: pod koszul�. Ale dziennik to co innego; w dzienniku wolno i nale�y by� szczerym. Rzym, 11 stycznia. Zostaj� tu jeszcze par� dni, wi�c korzystam z czasu, by zanim przejd� do zapisywania zdarze� z dnia na dzie�, rozejrze� si� w przesz�o�ci i raz z ni� sko�czy�. Jak ju� wy�ej wzmiankowa�em, ani my�l� pisa� obszernej autobiografii; kim jestem i jakim jestem, przysz�e moje �ycie poka�e to dostatecznie. Szczeg�owe badanie dawniejszego by�oby przeciwne mojej naturze. Jest to rodzaj nudnego dodawania: wypisuje si� pojedyncze cyfry, jedna pod drug�, nast�pnie podkre�la si� je i sumuje. Ow� nie cierpia�em ca�e �ycie czterech dzia�a� arytmetycznych, a pierwsze z nich by�o mi w�a�nie najniezno�niejsze. Chc� jednak mie� jakie�, cho�by bardzo og�lne poj�cie o sumie, by sta� si� sobie samemu mniej wi�cej jasnym - wi�c w r�wnie og�lnych zarysach id� dalej. Po uko�czeniu uniwersytetu sko�czy�em szko�� rolnicz� we Francji - z �atwo�ci�, lecz bez szczeg�lnego poci�gu, jak cz�owiek, kt�ry wie, �e go zaj�cia rolnicze czekaj� na pewno w przysz�o�ci, ale kt�ry czuje, �e si� poniek�d do nich zni�a i �e nie odpowiedz� one nigdy ani jego zdolno�ciom, ani ambicjom. Dwa jednak dobre rezultaty osi�gn��em z tego pobytu w szkole rolniczej. Oto rolnictwo przesta�o by� dla mnie bajk� o �elaznym wilku i pierwszy lepszy ekonom nie wywiedzie mnie w pole; po wt�re, przez prac� w polach, na otwartym powietrzu, zebra�em znaczny zapas zdrowia i si�, dzi�ki kt�rym dawa�em mniej wi�cej skuteczny op�r takiemu �yciu, jakie wiod�em p�niej w Pary�u. Albowiem nast�pne moje lata up�ywa�y mi�dzy Rzymem i Pary�em, nie m�wi�c o kr�tkich wizytach w Warszawie, do kt�rej od czasu do czasu wzywa�a mnie ciotka, b�d� to z t�sknoty ku mnie, b�d� z ch�ci o�enienia mnie z jak� dzierlatk� swego wyboru. Pary� i jego �ycie poci�gn�o mnie niezmiernie. Jakkolwiek by�em w�wczas dobrego o sobie mniemania, jakkolwiek mia�em wi�ksze zaufanie do swego rozumu, ni� mam dzi�, i t� pewno�� siebie, jak� daje niezale�nie stanowisko towarzyskie - jednak�e przez pewien czas odgrywa�em role naiwne na tej wielkiej scenie �wiata. Zakocha�em si� naprz�d �miertelnie w pannie Richemberg z Komedii Francuskiej i chcia�em si� z ni� koniecznie o�eni�. Ile st�d wypad�o zawik�a� tragikomicznych, nie b�d� si� rozpisywa�, bo mi dzi� troch� wstyd tych czas�w, a troch� mi si� �mia� z nich chce. Potem wyprowadzano mnie jeszcze niejednokrotnie w pole, albo te� i samemu zdarza�o mi si� bra� liczmany za dobr� monet�. Kobieta francuska, tak jak zreszt� i polska, cho�by nale��ca do najwy�szej sfery i cho�by przy tym cnotliwa, byle m�oda, przypomina mi fechmistrza na szpady. Jak fechmistrz potrzebuje mie� co dzie� swoj� "godzin� sali", by nie wyj�� z wprawy w robieniu broni�, tak i te panie fechtuj� si� w zakresie sentymentu po prostu dla wprawy. Jako ch�opak m�ody, nie brzydszy od diab�a i nale��cy do lepszego towarzystwa, by�em nieraz zapraszany na tak� "godzin� sali" - �e za� w naiwno�ci ducha bra�em te �wiczenia na serio, zdarza�o mi si� wi�c nieraz r�wnie� na serio co� oberwa�. Nie by�y to wprawdzie rany �miertelne, ale do�� bolesne zak�ucia. Zreszt� jestem przekonany, �e ka�dy musi z�o�y� swoj� danin� naiwno�ci w tym �wiecie i w takim �yciu. M�j czas trwa� wzgl�dnie kr�tko. Potem przyszed� period, kt�ry mog� okre�li� s�owem: la revanche. P�aci�em za swoje, je�eli za� i w�wczas wyprowadzano mnie niekiedy w pole, to dlatego, �e chcia�em i�� w pole. Maj�c wsz�dy �atwy wst�p, pozna�em rozmaite warstwy towarzystwa, pocz�wszy od dom�w legitymistycznych, w kt�rych zreszt� nudzi�em si�, sko�czywszy na tej �wie�ej, bardzo utytu�owanej arystokracji, stworzonej przez Bonapartych i Orlean�w, a stanowi�cej wielki �wiat... mo�e nie paryski, ale na przyk�ad nicejski. Dumas syn, Sardou i inni bior� swoich hrabi�w, margrabi�w i ksi���t z tego w�a�nie gatunku, kt�ry, nie maj�c �adnej wielkiej tradycji dziejowej, a w br�d tytu��w i pieni�dzy, zaj�ty jest g��wnie u�ywaniem �ycia. Do tych k� nale�� i wysokie finanse. Co do mnie, kr�ci�em si� w nich najch�tniej ze wzgl�d�w na "te panie". S� one subtelne, wyrobione nerwowo, szukaj�ce wra�e�, chciwe u�ycia, a pozbawione naprawd� wszelkich idea��w. Bywaj� te� cz�stokro� r�wnie zepsute jak romanse, kt�re czytaj�, bo moralno�� ich nie ma ani gruntu religijnego, ani tradycji obowi�zuj�cej. Z tym wszystkim jest to �wiat bardzo b�yszcz�cy. "Godziny sali" s� w nim tak d�ugie, �e r�wnaj� si� dniom i nocom, mog� by� za� niebezpieczne, bo tam nie ma zwyczaju st�pia� floret�w. Tam te� bra�em te bolesne lekcje, p�kim si� dostatecznie sam nie wy�wiczy�. By�oby dowodem pr�no�ci, a co wi�cej, z�ego smaku, rozpisywa� si� o swych powodzeniach, powiem wi�c tylko, �e tradycje m�odo�ci ojcowskiej stara�em si�, jak mog�em, utrzyma�. Najni�sze okr�gi tego �wiata stykaj� si� niejako z najwy�szymi wielkiego p�wiata. �w p�wiat jest niebezpieczniejszy, ni� si� na pierwszy rzut oka zdaje - bo bynajmniej nie jest trywialny. Cynizm jego ma pewne pozory artyzmu. Je�elim tam nie pozostawi� zbyt wielu pi�r, to tylko dlatego, �e zanim tam wszed�em, mia�em ju� dzi�b nie�le zakrzywiony i niezgorzej ostre pazury. Ale w og�le, m�wi�c o �yciu paryskim, mo�na powiedzie� to, �e kto wychodzi z tego m�yna, musi si� czu� nieco zm�czony, a c� dopiero ten, kt�ry jak ja wychodzi� po to tylko, �eby wraca�. Cz�owiek p�niej dopiero zaczyna rozumie�, �e jego zwyci�stwa r�wnaj� si� Pyrrusowym triumfom. M�j silny z natury organizm stawi� do�� skuteczny op�r temu �yciu, ale nerwy mam nadszarpane. Pary� posiada wszelako jedn� wy�szo�� nad wszystkimi innymi ogniskami �ycia. Oto nie znam �adnego miasta w �wiecie, gdzie by pierwiastki wiedzy, sztuki, wszelkiego rodzaju idee og�lnoludzkie kr��y�y tak w powietrzu i wsi�ka�y tak w g�owy ludzkie jak tam. Cz�owiek nie tylko przyswaja sobie tam mimo woli to, co w dziedzinie umys�owo�ci jest najnowszym, ale umys� jego traci zarazem jednostronno��, staje si� wyrozumia�y i ucywilizowany. Powtarzam: ucywilizowany, bo we W�oszech, w Niemczech i w Polsce spotyka�em g�owy, nawet bardzo mocne, ale tak nie chc�ce dopu�ci�, by mog�o co� istnie� poza promieniem ich �wiat�a, tak wy��czne i tak barbarzy�skie, �e dla ludzi, kt�rzy chcieli zachowa� sw�j w�asny spos�b widzenia rzeczy, stosunek z nimi by� wprost niemo�liwy. We Francji, a �ci�le m�wi�c: w Pary�u, podobne objawy nie istniej�. Jak potok bystro bie��cy wyokr�gla kamienie, tr�c je jedne o drugie, tak pr�d �ycia wyokr�gla tam i humanizuje umys�y. Oczywi�cie pod podobnymi wp�ywami i moja g�owa sta�a si� g�ow� ucywilizowanego cz�owieka. Potrafi� du�o wyrozumie�; nie rzucam pawich krzyk�w, gdy us�ysz� co� przeciwnego moim pogl�dom albo co� zgo�a nowego. By� mo�e, i� takie uwzgl�dnianie wszelkiego rodzaju zasad prowadzi do pewnej oboj�tno�ci na wszystkie i odbiera energi� w dzia�aniu, ale ju� nie potrafi�bym by� innym. Pr�d umys�owy ni�s� mnie - p�yn��em. Je�li stosunki towarzyskie, salony, buduary, kluby poch�ania�y znaczn� cz�� mego czasu, to nie poch�ania�y go jednak wy��cznie. Porobi�em du�o znajomo�ci w �wiecie naukowym i artystycznym i �y�em �yciem tego �wiata, a raczej �yj� nim dotychczas. Z wrodzonej ciekawo�ci czyta�em bardzo wiele, �e za� przyswajam sobie �atwo to, co czytam, wi�c mog� powiedzie�, �e wykszta�ci�em si� znacznie. Id� mniej wi�cej razem z ruchem umys�owym mego wieku. Jestem te� istot� w wysokim stopniu �wiadom� siebie. Czasem posy�a si� do diab�a to drugie ja, badaj�ce i krytykuj�ce pierwsze - nie pozwalaj�ce odda� si� ca�kowicie �adnemu wra�eniu, �adnemu dzia�aniu, �adnemu uczuciu, �adnej rozkoszy, �adnej nami�tno�ci. By� mo�e, i� samowiedza jest znamieniem wy�szego rozwoju umys�owego, ale zarazem jest czym� os�abiaj�cym niezmiernie odczuwanie. Nosi� w sobie wiecznie czujn� krytyk� siebie samego jest to od��czy� od ca�o�ci potrzebn� na to cz�� ducha - a wi�c �ycie i jego wra�enia odczuwa� nie ca�o�ci�, lecz tylko pozosta�� reszt�. Jest to r�wnie m�cz�ce, jak dla ptaka by�oby m�cz�ce latanie jednym skrzyd�em. Pr�cz tego samowiedza zbyt rozwini�ta odbiera tak�e zdolno�� do czynu. Gdyby nie ona, Hamlet zaraz w pierwszym akcie by�by na wylot przewierci� stryjaszka i z ca�ym spokojem obj�� po nim sukcesj�. Co do mnie osobi�cie, je�li czasem chroni mnie ona i wstrzymuje od krok�w nierozwa�nych, to natomiast daleko wi�cej nu�y mnie, nie pozwala mi si� skupi� ca�kowicie i wy��cznie w jednym dzia�aniu. Nosz� w sobie dw�ch ludzi, z kt�rych, gdy jeden ci�gle rozeznaje i krytykuje, drugi �yje tylko p�_�yciem i traci wszelk� stanowczo��. M�czy mnie i ta �wiadomo��, �e si� z tego jarzma nie otrz�sn�, �e owszem, o ile umys� m�j b�dzie si� rozszerza�, o tyle i samowiedza b�dzie si� stawa�a coraz dok�adniejsz�, i �e umieraj�c nawet, nie przestan� krytykowa� P�oszowskiego umieraj�cego, chyba �e gor�czka zwarzy m�j m�zg. Odziedziczy�em zapewne po ojcu umys� syntetyczny, bo staram si� zawsze uog�lnia� wszystkie zjawiska; z nauk za� �adna nie poci�ga�a mnie tak jak filozofia. Ale za czas�w mego ojca filozofia obejmowa�a taki sobie ni mniej, ni wi�cej zakres, jak wszech�wiat i wszechbyt, wskutek tego mia�a gotow� odpowied� na wszelkie pytania. Obecnie sta�a si� ona o tyle rozs�dn�, i� przyznaje, �e jej w dawnym og�lnym znaczeniu nie ma - i �e istnieje tylko jako filozofia poszczeg�lnych ga��zi wiedzy. Doprawdy, gdy o tym my�l�, chce mi si� powiedzie�, �e i rozum ludzki ma swoj� tragedi� i �e zacz�a si� ona dla niego w�a�nie wraz z tym wyznaniem swojej niemocy. Poniewa� pisz� osobisty pami�tnik, b�d� wi�c m�wi� o tych rzeczach ze stanowiska osobistego. Nie mam si� za fachowego filozofa, bo z fachu, jak ju� wspomnia�em, jestem niczym, ale - jak wszyscy ludzie my�l�cy - zajmowa�em si� najnowszym ruchem filozoficznym, by�em i jestem pod jego wp�ywem i mam zupe�ne prawo m�wi� o tym, co wesz�o w sk�ad i wp�yn�o na wytworzenie si� mojej istoty umys�owej i moralnej. Przede wszystkim zaznaczam, �e moje wierzenia religijne, kt�re wynios�em jeszcze nie tkni�te z Metz, nie osta�y si� wskutek czytania ksi��ek przyrodniczo_filozoficznych. Nie idzie za tym, bym by� ateist�. Och, nie! To by�o dobre dawniej, za owych czas�w, gdy je�li kto� nie uznawa� ducha, m�wi� sobie: materia - i zaspokaja� si� tym s�owem. Dzi� tylko parafialni filozofowie stoj� na takim zacofanym stanowisku. Dzi� filozofia takich rzeczy nie przes�dza, dzi� odpowiada na podobne pytanie: "Nie wiem" - i to "nie wiem" wszczepia w dusz�. Dzi� psychologia zajmuje si� analiz� bardzo �cis�� wszelkiego rodzaju objaw�w psychicznych, lecz zapytana o nie�miertelno�� duszy, odpowiada tak�e: Nie wiem - i istotnie nie tylko nie wie - ale nie mo�e wiedzie�. A teraz �atwo mi b�dzie okre�li� stan mego umys�u. Oto: nie wiem, nie wiem, nie wiem! W tym, w tej rozeznanej impotencji rozumu ludzkiego, le�y tragedia. Bo pomijaj�c, �e natura nasza duchowa b�dzie zawsze gwa�tu krzycza�a o odpowied� na podobne pytania, to� to przecie� s� pytania najwi�kszej wagi realnej, najbardziej cz�owieka obchodz�ce. Je�li po tamtej stronie jest co�, i to co� wieczystego, to nieszcz�cia i straty po tej stronie malej� do zera. Mo�na by do nich zastosowa� s�owa Hamleta: "A to niech diabli porw� �a�ob�, ja wezm� sobole." "Zgadzam si� na �mier� - m�wi Renan - ale niech wiem, �e mi si� ona na co� przyda." A filozofia odpowiada: Nie wiem. Cz�owiek za� szamocze si� w tej wielkiej niewiadomej, czuj�c, �e gdyby si� m�g� na kt�r�kolwiek stron� przechyli�, to jednak by�oby mu lepiej i spokojniej. Ale c� na to poradzi�? Czy wini� filozofi�, �e zamiast budowa� systematy, kt�re si� co dzie� rozlatywa�y jak domki z kart, uzna�a w�asn� niemoc i zaj�a si� badaniem i uporz�dkowywaniem zjawisk, le��cych w przyst�pnych dla rozumu granicach? Nie! S�dz� tylko, �e ja i ka�dy inny mia�by prawo przyj�� do niej i powiedzie� jej: Podziwiam twoj� trze�wo��, uwielbiam �cis�o�� analizy, ale z tym wszystkim uczyni�a� mnie nieszcz�liwym. Nie masz, jak sama przyznajesz, do�� si�y odpowiedzie� na pytania pierwszej dla mnie wagi - a mia�a� jej dosy�, by podkopa� moj� ufno�� w nauk�, kt�ra mi na nie odpowiada�a nie tylko stanowczo, ale w spos�b koj�cy i s�odki. I nie m�w, �e poniewa� nie przes�dzasz nic, pozwalasz mi wierzy� we wszystko. Nieprawda! Metod� twoj�, dusz� twoj�, ten sceptycyzm, t� krytyk� tak wszczepi�a� w moj� dusz�, �e sta�a si� ona moj� natur�. Wypali�a� jak kamieniem piekielnym we mnie wszystkie te nerwy ducha, kt�rymi si� wierzy bezkrytycznie i po prostu, tak �e dzi�, je�li mam ochot�, ale zatru�a� mnie sceptycyzmem do tego stopnia, �e dzi� jestem sceptykiem nawet wzgl�dem ciebie, nawet wzgl�dem w�asnego sceptycyzmu, i nie wiem, nie wiem, nie wiem! i m�cz� si�, i szalej� w tej ciemno�ci!... Rzym, 12 stycznia. Wczoraj pisa�em w pewnym uniesieniu. Ale te� zdaje mi si�, �em dotkn�� pr�chna i mojej w�asnej, i og�lnej ludzkiej duszy. Bywaj� epoki, �e oboj�tniej� na podobne pytania, czasem jednak targaj� mnie one bez mi�osierdzia - tym bardziej �e to s� rzeczy, kt�re si� w sobie zamyka. By�oby mo�e lepiej o nich nie my�le�,