10306
Szczegóły |
Tytuł |
10306 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10306 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10306 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10306 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Pierre Barbet Szczątki w kosmosie
Czirw gwałtownym ruchem oderwał taśmę wysuwającą się z komputera.
Przyglądał się jej przez chwilę, wreszcie położył przede mną i powiedział:
- A więc, Lwaa, jednak nie przybyliśmy tu na próżno! Ta planeta jest
zamieszkała...
Położył mi poufale rękę na ramieniu i pochyliwszy się, jakby chciał
lepiej widzieć, przysunął głowę do mojej.
Cofnęłam się odruchowo. Ten stary zbereźnik nigdy nie przepuścił żadnej
okazji... Nie jestem znów taka święta, ale nie lubię Czuwa. Po pierwsze
uważam, że śmierdzi. Któregoś dnia podaruję mu parę litrów dezodorantu. A
po drugie - nie znoszę jego obleśnych manier. Gdyby chociaż powiedział
otwarcie, o co mu chodzi, ale nie! Zawsze te niedomówienia... Ach, to nie
był dla mnie szczęśliwy dzień, kiedy Biuro Badań Zamieszkałych Planet
wyznaczyło nas do jednej ekipy!
W końcu, wystarczy zachować odpowiedni dystans. Po zakończeniu misji
poproszę o przeniesienie na inny statek, Na razie jedno było pewne:
planeta tętnica życiem, jej mieszkańcy znaleźli tu dogodne warunki
egzystencji. Pozostawało tylko stwierdzić, jaki stopień rozwoju osiągnęli.
- Trzeba będzie to dokładnie zbadać - powiedziałam. - Jeżeli się kiedyś
zdecydują na podbój Kosmosu, ich bliskie sąsiedztwo może być dla planety
Ywwor niebezpieczne.
- Słusznie! Ale ostrożność przede wszystkim. Jeżeli mają rozwinięta
technologię, zajmą się już tym nasze eskadry. Konieczne będzie intensywne
bombardowanie. Setka bomb kobaltowych powinna wystarczyć. Włączę pole
maskujące.
Zabrał rękę, co pozwoliło mi trochę odetchnąć, i przystąpił do
uruchamiania instrumentów pokładowych.
Ponieważ bez przerwy zmienialiśmy pozycję, a postoje były bardzo
krótkie, byliśmy dla tamtych nieuchwytni. Tym niemniej nasze kamery mogły
dokonywać zdjęć, które pozwoliłyby ustalić stopień rozwoju tych istot z
naukowego punktu widzenia. Godzinny lot na małej wysokości dał nam pełna
informację: żadnych miast, żadnych fabryk, najmniejszego śladu upraw ani
hodowli. Przybyliśmy w samą porę!
- Dzikusy - stwierdził Czirw - ale można zaobserwować, że wielu z nich
przyjęto już postawę stojącą. A skoro stali się dwunożni - ich mózg może
zacząć szybko się rozwijać. Jeszcze jakieś sto, dwieście lat i wynajdą
koło.
- Tak - zgodziłam się. - Wiele gatunków tutaj ma chwytne ręce i
niedługo zaczną produkować narzędzia. A jednak bardzo chciałabym wiedzieć,
które z nich pierwsze osiągną wyższy stopień inteligencji: drapieżne czy
trawożerne?
- Przemawia przez ciebie prawdziwy biolog! Cóż to może mieć za
znaczenie, skoro tak czy inaczej czeka je zagłada?...
- Wiem... Ale to nie znaczy, że tego nie żałuję. Uważam, że Rada nie
spełnia swego zadania, jest zbyt ostrożna. Systematyczne badania tych
prymitywnych istot, prowadzone przez kilkuset lat, wyjaśniłyby proces
ewolucji, który mimo wszystko ciągle jest jeszcze niejasny!
- No to co? Co nam z tego przyjdzie? My, Zzorgi, mamy dość problemów na
własnej planecie, po co nam zajmować się innymi?
- Niestety, masz rację! Tylko drakońska kontrola urodzeń pozwala nam
przetrwać. Jaka szkoda, że nie można tu sprowadzić kilku milionów naszych.
Cóż to by był za raj! Temperatura w sam raz, wilgotność powietrza idealna,
bujna roślinność, wystarczająca, żeby Wyżywić trawożernych... Obfitość
metali...
Rada na pewno wyśle, jak zwykle, kilku osadników. Masowy transport
ludności z Ywworu byłby niemożliwy: potrzeba by było tysięcy pojazdów.
Tymczasem, jeżeli chcesz, mogę się dla ciebie postarać o przydział do
misji naukowej, w której będę brał udział. Byłbym bardzo rad.
"O nie... - pomyślałam sobie. - Sam na sam z tym starym satyrem!"
A jednak trzeba z nim uważać, jest taki ustosunkowany. Odpowiedziałam
więc uprzejmie:
- Och, Czirw! To byłoby cudownie! Niestety obawiam się, że będzie to
niemożliwe, ponieważ muszę odbyć staż w laboratorium profesora Sorxa...
Ten obleśny drań miał tak zawiedzioną minę, że zrobiło mi się go prawie
żal. Mruknął markotnie:
- Jaka szkoda! Ale może później będziesz mogła jakoś do mnie dobić...
"Właśnie, gadaj zdrów. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby uciec jak
najdalej od ciebie, żeby nie oglądać tej twojej gęby..." - Ależ
oczywiście! - wykrzyknęłam. - Trzeba będzie tylko poczekać jakieś dwa,
trzy lata... Rozchmurzył się:
- W oczekiwaniu szczęśliwych dni, musimy zadecydować, w jaki sposób
pozbędziemy się tych prymitywnych stworzeń. Myślałem o rozpyleniu hormonów
sterylizujących samce. Co o tym sadzisz?
Wystarczyło na niego spojrzeć, żeby zdać sobie sprawę, jaka przyjemność
odczuwał na myśl o takiej perspektywie. Musiałam go rozczarować:
- Zapominasz, że te substancje pozostają długo aktywne. Nasi osadnicy
będą narażeni na ich działanie.
- Rzeczywiście! A co powiedziałabyś o środkach pobudzających? Pod ich
wpływem wyniszczyliby się wzajemnie.
- Niezły pomysł... Tylko mamy ich za mało.
Czirw sprawdził dokładnie za pomocą komputera wiarygodność mojej uwagi.
Zawsze wyprowadzało mnie to z równowagi. Tak jakbym miała zwyczaj rzucać
słowa na wiatr. Później powiedział:
- Bardzo słusznie. Jesteś równie urocza jak uczona, moja droga Lwaa.
Przyznam, że brakuje mi pomysłu. Masz coś
Udałam, że się zastanawiam, żeby go trochę potrzymać w niepewności. Po
chwili oświadczyłam:
- Sprawa wydaje mi się dość prosta: użyjemy defoliantów.
Stary dureń nie od razu się zorientował. Wymamrotał z poważną miną: -
Przyznam się, że nie rozumiem...
- A jednak to dość proste - podjęłam. - Wraz z użyciem defoliantów i
herbicydów roślinność zniknie w ciągu roku, dwóch lat. Istoty roślinożerne
wygina od razu, a wtedy drapieżne, pozbawione pożywienia, wymordują się
między sobą.
- Chytre! - powiedział Czirw pełen uznania. - Oczywiście, nasze rezerwy
środków chemicznych są wystarczające?
- Jasne, inaczej nie wspominałabym o tym!
- A ich działanie jest dosyć krótkotrwałe, co pozwoli naszym osadnikom
zainstalować się tu na stałe! Chodź, moja droga, niech cię uściskam!
Z obrzydzeniem musiałam znieść ten pocałunek. Zabraliśmy się do pracy.
Wyłączywszy pole maskujące, rozpoczęliśmy lot nad kontynentami
nieszczęsnej planety. Czasami dostrzegałam któregoś z moich biednych
pobratymców, jak podnosił głowę ku przelatującej nad nim maszynie i nie
mogłam powstrzymać się od uczucia litości. Wcale mi się nie podobało takie
rozczulanie się nad ich losem. Co roku absolwenci uniwersytetu byli
obowiązani odbyć staż we flocie kosmicznej, a ja - jako biolog
specjalizujący się w ekologii - musiałam wyruszyć na statku badawczym
wysłanym na chybił trafił w galaktykę dla przeprowadzenia systematycznej
eksploracji gwiazd naszego systemu. Wiedliśmy życie niczym nieskrępowane -
nikt nie wiedział, gdzie jesteśmy, ani się o nas nie troszczył, ale za to
musieliśmy dokonywać ludobójstwa.
Nasz pojazd pozostawał na orbicie przez kilka miesięcy w oczekiwaniu na
wyniki podjętej przez nas akcji. Rzeczywiście, wszystko przebiegało
zgodnie z planem: trzy miesiące wystarczyły do zlikwidowania na ,tej
planecie niepożądanej fauny.
Niestety, mój towarzysz nie przestawał mnie napastować, pomimo środków
uspokajających, które mu ukradkiem aplikowałam. Z każdym dniem stawał się
coraz bardziej agresywny i w chwilach odpoczynku musiałam zamykać się na
cztery spusty w swojej kabinie. Nie muszę mówić, z jaką ulgą powitałam
nadejście dnia powrotu.
Moja jedyna pociecha jest staranne nagrywanie na taśmie magnetycznej
wszystkich perypetii związanych z naszym wspólnym życiem. Cóż za hańba dla
Zzorgów, że wydały spośród siebie podobne indywiduum !
Wzięliśmy kurs na Ywwor. Jeszcze pięćdziesiąt dni lotu w przestrzeni i
pozbędę się go... Najwyższy czas, bo nerwy mam napięte do granic
wytrzymałości! Jeśli się do mnie zbliży, zabiję go...
Tajne archiwa Konfederacji Słonecznej zawierają sporo dość dziwnych, a
często nawet przerażających opowieści. Ta, która przedstawiamy, jest jedną
z najdziwniejszych.
Podczas swej trzeciej podróży komendant Lodell zauważył wrak statku
kosmicznego, unoszący się niedaleko jego pojazdu. Udało mu się do niego
zbliżyć. Ekipa wysłana na pokład dokonała tam niesamowitego odkrycia : w
przedziale dowodzenia znajdowały się szczątki dwóch szkieletów. Zaciskały
jeszcze w dłoniach nieznaną broń, która nie pozostawiła cienia wątpliwości
co do przebiegu wydarzeń: astronauci pozabijali się wzajemnie.
Jak dotąd, nie było w tym nic specjalnie sensacyjnego. Ale badanie
kości rozwiało wszelkie wątpliwości co do rodowodu tajemniczych
nawigatorów. Były to trzymetrowe jaszczurki, mimo małych rozmiarów dość
blisko spokrewnione z drapieżnymi dinozaurami - ceratozaurami.
Większość instrumentów pokładowych rozpadła się w proch, co dowodziło,
że pojazd znajdował się tutaj od setek milionów lat. Tymczasem w jednej z
kabin znaleziono taśmę magnetyczna. Zabrano ją na Ziemię i po miesiącach
wysiłków naszym językoznawcom udało się ją odczytać. Dopiero wtedy ludzie
dowiedzieli się, w jaki sposób wielkie jaszczurki zniknęły z ich planety,
gdyż do tej pory nic nie tłumaczyło w zadowalający sposób tajemnicy ich
totalnej zagłady. Dało to biologom wiele do myślenia - większość spośród
nich była. przekonana, że tylko ssaki mogły dać początek istotom myślącym.
Co prawda, wielu uczonych poddaje w wątpliwość tekst tłumaczenia taśmy,
która po prostu uważają za mistyfikację. Z drugiej strony, nikt nie
twierdzi, że fotografie przywiezione przez komendanta Lodella zostały
sfałszowane. Niestety, rozsypały się pod dotknięciem, co uniemożliwiło
paleontologom ich zbadanie.
Obecnie wszystkie pojazdy wysycane w podróże badawcze wyposażone są w
potężna broń. Być może, potomkowie Zzorgów błądzą jeszcze gdzieś w pobliżu
Ziemi, a wtedy...
Ale to już inna historia.
przekład : Krystyna Pruska
powrót