10277
Szczegóły |
Tytuł |
10277 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10277 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10277 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10277 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Triss Anterion
Zemsta Essi
Deszcz przestał padać, słońce nieśmiałe przebijało się przez chmury. Płotka poruszyła się wśród zarośli,
tupnęła. Geralt podniósł się z ziemi, przetarł
zakurzone buty, poprawił opaskę. Yennefer wciąż leżała w krzakach jałowca rozkoszując się chłodnym,
pachnącym wiosną powietrzem.
- Jejku jej... Czy tak już będzie zawsze-zapytała.
Geralt nachylił się, jego białe włosy opadły na twarz czarodziejki. Przywarł wargami do jej ust, zwarli się w
namiętnym pocałunku. Przyciągnęła go do
siebie, wiedziała, że teraz należy tylko do niej .
Nagle, z lasu do ich uszu dobiegł gwałtowny szelest trawy i okrutny, przeciągły ryk.
- Wiiiiiiiiiijjjjjjjjj- wrzasnął Geralt.- Uciekaj, Yen!!!!
Zanim jeszcze ucichło echo krzyku Geralta, Yen wrzasnęła tak, że wiedźminowi zadzwoniło w uszach.
Ten głos. Co by to było gdyby jednak stali się małżeństwem? Gdyby codziennie miał wysłuchiwać reprymend
udzielanych tym zachrypłym głosikiem Horpyny?
Wzdrygnął się. Obrzydliwy odgłos łuski trącej o wilgotną pachnącą wiosną trawę przywrócił mu poczucie
rzeczywistości, Zerwał się na nogi i rozejrzał
za mieczem. Gorset Yen walał się pod brzozą, jej buty i fioletowa suknia rzucona była nieopodal jego slipek.
Tak samo jak to fikuśne czarne skórzane wdzianko, które sprawił jej w Novigradzie, a o którego założenie
musiał się tyle naprosić. Widział to wszystko,
ale miecza nie było. Machnął ręką i chwycił gałązkę jemioły leżącą u jego stóp. Po krótkim namyśle wyrzucił ją
i ułamał nieco większy
konar pobliskiej brzozy. Kątem oka jeszcze zobaczył nagie, chude jak szczapa pośladki Yen znikające w
małym świerkowym zagajniku na lewo. Potem błyskawicznie
się obrócił w kierunku niebezpieczeństwa, ugiął lekko kolana i stanął w pozycji obronnej. Na próbę świsnął
kilka razy nowym orężem. Wszystko to sprawiało
niemiłą atmosferę amatorskiej improwizacji. Geralt uniósł rozdwajający się niczym proca badyl na wysokość
swojej klatki piersiowej.
W samą porę, Wij był już bardzo blisko.
Płynnie uniósł łeb na wysokość jakichś 2 metrów, i zastygł tak. Tylko jego fałdy szyjne falowały jak u
gotującej się do skoku kobry. Zasyczał złowrogo.
Wij, nie Geralt.
Wiedźmin patrzył się w napięciu w żółte, hipnotycznie opalizujące ślepia bestii. Oczy niczym niema groźba.
Oczy w których można utonąć. Ech, te oczy...
stał tak jeszcze dobre 10 sekund, po czym głośno westchnął. Konar wysunął mu się z rozluźnionych nagle
palców. Geralt rzucił się do przodu jak szaleniec.
targany spazmami objął szyję wija, i wtulił się w płaty jej szyi łkając niekontrolowanie i szepcząc coś
niewyraźnie przez łzy. Obsypał łeb gadziny czułymi
pocałunkami.
-Tęskniłem, szepnął tkliwie i pieszczotliwie wpił usta w długą, łabędzią szyje Wija.
Ten westchnął tak spazmatycznie, tak ludzko, że Geralt natychmiast zapomniał o tych dwóch miesiącach
rozłąki. Chwilo, trwaj-powtórzył kilkukrotnie w
rozedrganych z emocji myślach. Jeszcze na chwile stanęła mu przed oczami Yennefer. Przypomniał sobie
spędzone razem chwile, szalone chwile beztroskiego
życia. To wszystko przemknęło mu przed oczami w ciągu tych paru sekund. Próbował sobie odpowiedzieć,
zrozumieć dlaczego ofiarował tyle ze swego cennego
życia temu wrednemu, apodyktycznemu babsztylowi. Próbował wzruszyć się na wspomnienie najpiękniejszych
chwil... Niczego nie czuję, stwierdził ze zgrozą,
niczego, najmniejszego wzruszenia. To, że teraz o niej myślę, to gest rozmyślny, wyważony, nie spontaniczny.
Myślę o niej, bo czuje, że tak trzeba, nie
dlatego, że pragnę. Niczego nie czuję. Bo Yen pachnie bzem i agrestem, a nie słodkim piżmowym śluzem, bo
nie ma śliskiej, podniecająco chłodnej, elekryzującej
skóry. Bo jej oczy płoną pospolitym fioletem, nie ma w nich przelewającej się hipnotycznie żółci, nie ma w nich
uczucia. Bo Yen...
Bo Yen nie jest Wijem... co najwyżej żmiją.
Potrząsnął głową jakby opędzając się od widziadeł sennych. Gdy znów łapczywie objął ukochaną, poczuł
dreszcz gdy ich języki znów się splotły, złączyły,
jakby symbolizując to co stanie się tej nocy, Geralt uśmiechnął się w duchu. Oderwał na chwilę swe usta od
wybranki swego serca i spojrzał w kierunku zagajnika
w którym zniknęła Yen.
A więc w końcu spełniło się jego ostatnie życzenie...
KONIEC