10266

Szczegóły
Tytuł 10266
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10266 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10266 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10266 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Aleksander Dumas (ojciec) HRABIA MONTE CHRISTO Tom I 1. POWR�T DO MARSYLII 24 lutego roku 1815 stra�nik morski z Notre Dame de la Garde zasygnalizowa� przybycie tr�jmasztowca �Faraon", powracaj�cego ze Smyrny przez Triest i Neapol. Jak to zwykle w takich razach bywa, pilot portowy wyruszy� niezw�ocznie, op�yn�� zamek If i, znalaz�szy si� mi�dzy przyl�dkiem Morgion a wysp� Rion, przybi� do burty statku. Wkr�tce, zwyk�ym znowu biegiem rzeczy, wa�y fortu �wi�tego Jana zaroi�y si� od ciekawych, albowiem przybycie statku jest zawsze wielkim ewenementem dla marsylczyk�w � a zw�aszcza takiego jak �Faraon", b�d�cy w�asno�ci� jednego z miejscowych armator�w, zbudowany, otaklowany i za�adowany w stoczniach dawnej Focei. A tymczasem statek si� zbli�a�; przep�yn�� szcz�liwie cie�nin� pochodzenia wulkanicznego dziel�c� wyspy Calasareigne i Jaros, min�� Pomegue � a cho� szed� pod rozpi�tymi marslami, kliwrem i bezanem, posuwa� si� tak wolno i zdawa� si� go spowija� smutek tak osobliwy, �e niejeden spo�r�d widz�w, przeczuwaj�c nieszcz�cie, zastanawia� si�, jaki to wypadek m�g� zdarzy� si� na pok�adzie. Mimo to widzowie obeznani z nawigacj� skonstatowali, �e je�li jaki� wypadek istotnie si� zdarzy�, to owa katastrofa nie dotkn�a bezpo�rednio �Faraona" � wchodzi� on bowiem do portu jak statek, kt�rym kierowano wybornie; kotwica by�a przygotowana, wanty bukszprytu zluzowane, a obok pilota, kt�ry sposobi� si�, by wprowadzi� tr�jmasztowiec w w�sk� gardziel portu marsylskiego, sta� m�odzieniec o gestach energicznych i �ywym spojrzeniu; baczy� pilnie na ka�dy ruch statku i powtarza� ka�dy rozkaz pilota. Nieokre�lony niepok�j, kt�ry nurtowa� ci�b� zalegaj�c� wa�y �wi�tego Jana, tak j�� doskwiera� jednemu z widz�w, �e cz�ek �w nie m�g� si� doczeka�, kiedy wreszcie statek zawinie do portu: wskoczywszy w ��dk�, rozkaza� wyp�yn�� naprzeciw �Faraona" i przybi� do� nie opodal zatoczki Reserve. Na widok owego m�czyzny m�ody �eglarz opu�ci� stanowisko obok pilota i zdejmuj�c kapelusz wspar� si� o burt� statku. By� to m�odzieniec osiemnasto- albo dwudziestoletni, wysoki, szczup�y, o pi�knych czarnych oczach i w�osach jak heban; ca�a jego posta� tchn�a spokojem i energi� w�a�ciw� ludziom, kt�rzy od dzieci�stwa przywykli walczy� z niebezpiecze�stwem. � Ach! to ty, panie Edmundzie! � zawo�a� m�czyzna z ��dki � c� to si� wydarzy�o i jaka� jest przyczyna smutku, kt�ry panuje na pok�adzie? � Wielkie nieszcz�cie spad�o na nas, panie Morrel! � odpowiedzia� m�odzieniec � cios, kt�ry ugodzi� mnie srogo: tu� pod Civitavecchia stracili�my dzielnego kapitana Leclere. � A �adunek? � spyta� �ywo armator. � Przywie�li�my go szcz�liwie, panie Morrel, i s�dz�, �e pod tym wzgl�dem b�dziesz pan kontent; ale nasz biedak, kapitan Leclere... � C� mu si� sta�o? � spyta� armator z widoczn� ulg�. � C� si� przydarzy�o dzielnemu kapitanowi? � Nie �yje. � Czy�by wpad� do morza, uton��? � Nie, panie Morrel; zmar� w�r�d okropnych cierpie� na zapalenie m�zgu. � Po czym, zwracaj�c si� do swoich ludzi: � Hej! Hola � zawo�a� � wszyscy na stanowiska! Rzucamy kotwic�! Za�oga, spe�ni�a rozkaz. W mgnieniu oka z dziesi�ciu ludzi, kt�rzy si� na ni� sk�adali, rzuci�o si� do szot�w, bras�w, fa��w, want i sztag�w. M�ody �eglarz obj�� przelotnym spojrzeniem ludzi sposobi�cych si� do wykonania manewru, a upewniwszy si�, �e rozkazy b�d� wzorowo spe�nione, wr�ci� do swojego rozm�wcy. � Jaki� mia� przebieg �w nieszcz�liwy wypadek? � spyta� armator, nawi�zuj�c do przerwanej przed chwil� rozmowy. � M�j Bo�e! zupe�nie nieoczekiwany, prosz� pana: kapitan Leclere wda� si� w d�ug� rozmow� z komendantem portu w Neapolu, po czym opu�ci� miasto niezwykle podniecony; gor�czka chwyci�a go nast�pnej doby, a w trzy dni p�niej ju� nie �y�... Pochowali�my go naszym obyczajem i spoczywa teraz nie opodal wyspy del Giglio, spowity w hamak, a u st�p i w g�owach uwi�zali�my mu dwudziestosze�ciofuntowe pociski. Wdowa po kapitanie otrzyma jego Krzy� Legii Honorowej i szpad�. Warto� by�o � tu m�odzieniec u�miechn�� si� melancholijnie � wojowa� przez dziesi�� lat z Anglikami, �eby wreszcie umrze� ot tak, zwyczajnie, we w�asnym ��ku! � Do diab�a! C� chcesz, drogi panie Edmundzie � odpar� armator, pocieszony, zda si�, zupe�nie po tej stracie � wszyscy jeste�my zwyk�ymi �miertelnikami i trzeba, by starzy ust�powali miejsca m�odym; w przeciwnym bowiem razie o post�pie nie by�oby mowy, a skoro zapewniasz mnie, �e �adunek... � Nie poni�s� �adnego szwanku, r�cz� za to, panie Morrel. Mo�esz pan oszacowa� t� podr� wi�cej ni� na 25000 frank�w zysku.. �Faraon" min�� w�a�nie Baszt� Okr�g��: � Gotuj si� do zwijania marsli, kliwra i bezan�agla! � zawo�a� m�ody marynarz � �ywo! Rozkaz wykonano niemal tak szybko jak na okr�cie wojennym. � Luzuj! Zwijaj! Zaledwie przebrzmia� ostatni rozkaz, a ju� opad�y wszystkie �agle i statek j�� si� posuwa� prawie niedostrzegalnie, popychany tylko si�� rozp�du. � Racz�e pan wej�� na pok�ad � rzek� Dantes widz�c, jak armator si� niecierpliwi � pa�ski buchalter, pan Danglars, wyszed� w�a�nie ze swej kajuty i udzieli wszelkich wyja�nie�, jakich pan zapragniesz. Co do mnie, musz� czuwa� nad zakotwiczeniem statku i �eby nie zapomniano o oznakach �a�oby. Armator nie marudzi� ani chwili. Chwyci� lin�, kt�r� rzuci� mu Dantes, i ze zr�czno�ci�, mog�c�, przynie�� zaszczyt wytrawnemu majtkowi, wspi�� si� po szczeblach przymocowanych do zewn�trznej �ciany p�katego kad�uba statku, podczas gdy Edmund, wracaj�c do swych obowi�zk�w zast�pcy kapitana, zrezygnowa� z dalszej rozmowy na korzy�� pana Danglarsa, owego m�czyzny, co wyszed�szy z kajuty, spieszy� na spotkanie armatora. Nowo przyby�y mia� mniej wi�cej dwadzie�cia pi�� lat. Oble�na jego fizjonomia zdradza�a, �e p�aszczy� si� przed zwierzchnikami, a podw�adnych traktowa� z g�ry; by� agentem kasowym, a �e stanowisko to samo przez si� budzi odraz� w�r�d marynarzy, nie cieszy� si� sympati� za�ogi, kt�ra okazywa�a mu tyle� niech�ci, co �yczliwo�ci wobec Edmunda Dantesa. � No i c�, panie Morrel � spyta� Danglars � dowiedzia�e� si� ju� o nieszcz�ciu, prawda? � Tak, tak. Biedny kapitan Leclere! By� dzielnym i uczciwym cz�owiekiem! � A przede wszystkim znakomitym �eglarzem; zestarza� si� �yj�c mi�dzy wod� a niebem, jak przysta�o cz�owiekowi, kt�rego opiece poruczono interesy tak znakomitej firmy jak Dom Handlowy Morrel i Syn � rzek� Danglars. � A jednak � odpar� armator, �ledz�c wzrokiem Dantesa, kt�ry wyczekiwa� na stosowny moment, �eby rzuci� kotwic� � a jednak wydaje mi si�, i� niekoniecznie trzeba by� starym marynarzem, aby, jak pan utrzymujesz, zna� dobrze swoje rzemios�o; sp�jrz pan, nasz przyjaciel Edmund komenderuje, jakby nie potrzebowa� niczyich rad. Tak mi si� przynajmniej wydaje. � Owszem � rzek� Danglars, a w jego oczach, gdy spojrza� z ukosa na Edmunda, b�ysn�� p�omie� nienawi�ci � tak, m�ode to i zarozumia�e. Tu� po �mierci kapitana obj�� dow�dztwo, nie radz�c si� nikogo, i zamiast wraca� do Marsylii, tkwi! p�tora dnia u brzeg�w Elby. � Obejmuj�c dow�dztwo � odpowiedzia� armator � spe�ni� tylko sw�j obowi�zek jako zast�pca; �le natomiast post�pi� trac�c p�tora dnia u wybrze�y Elby, je�li statek nie wymaga� naprawy. � �Faraon" mia� si� nie gorzej ode mnie, a takiego zdrowia jak moje �ycz� i panu, panie Morrel; ta p�toradniowa zw�oka to czysty kaprys, ch�� przespacerowania si� na l�d i basta. � Dantes � zawo�a� armator, zwracaj�c si� do m�odzie�ca � pozw�l�e pan do nas na chwil�! � Prosz� mi darowa� � odpowiedzia� Dantes � za chwil� b�d� m�g� panu s�u�y�. Po czym, zwracaj�c si� do za�ogi: � Rzucaj! Kotwica upad�a, �a�cuch osun�� si� ze zgrzytem. Dantes nie zszed� ze stanowiska, mimo obecno�ci pilota, p�ki nie uko�czono manewru, po czym doda�: � Spu�ci� proporczyk do po�owy masztu! Flaga do po�owy masztu! Skrzy�owa� reje! � Widzisz pan � odezwa� si� Danglars. � Dalib�g wydaje mu si�, �e jest kapitanem! � Bo i jest nim � odpowiedzia� armator. � Tak, brak mu tylko podpisu pana i pa�skiego wsp�lnika, panie Morrel. � M�j Bo�e, czemu� nie mieliby�my powierzy� mu tego stanowiska? � rzek� armator. � Uwa�am, �e to ch�opak na miejscu, a cho� m�ody, wytrawny z niego marynarz. Danglars zas�pi� si� na moment. � Wybaczysz mi pan, panie Morrel � powiedzia� Dantes podchodz�c bli�ej � teraz, gdy statek stoi na kotwicy, jestem na pa�skie rozkazy; zdawa�o mi si�, �e� pan mnie wo�a�. Danglars cofn�� si� o krok. � Chcia�em zapyta�, co was w�a�ciwie zatrzyma�o u wybrze�y Elby? � zapyta� Morrel. � Nie mam poj�cia. Bo ja wykona�em tylko ostatni� wol� kapitana Leclere, kt�ry przed �mierci� wr�czy� mi pakiet przeznaczony dla pana Bertranda, wielkiego marsza�ka dworu. � No i co? Widzia�e� go, panie Edmundzie? � Kogo? � Wielkiego marsza�ka. � Tak. Morrel rozejrza� si� niespokojnie i odci�gn�� Dantesa na stron�. � Jak�e si� miewa cesarz? � zapyta� z o�ywieniem. � Dobrze, o ile sam mog�em zauwa�y�. � Widzia�e� wi�c i cesarza? � Wszed� do marsza�ka w mojej obecno�ci. � Rozmawia�e� pan z nim? � Raczej on ze mn� rozmawia� � u�miechn�� si� Dantes. � I c� ci m�wi�? � Rozpytywa� mnie o statek: kiedy wyrusza do Marsylii, sk�d wraca i jaki wiezie �adunek. Wnios�em z tego, �e gdyby statek by� pr�ny, a ja jego w�a�cicielem, cesarz kupi�by go ch�tnie; skoro jednak powiedzia�em, �e jestem zast�pc� kapitana, a statek jest w�asno�ci� Domu Handlowego Morrel i Syn... �Aaa! � zawo�a� � znam t� firm�. Morrelowie to armatorzy z dziada pradziada, jeden Morrel s�u�y� w tym pu�ku co i ja, w walenckim garnizonie". � Dalib�g, to prawda � zakrzykn�� armator ogromnie uradowany � to nikt inny, tylko Polikarp Morrel, m�j wuj, kt�ry dochrapa� si� rangi kapitana. Je�li powiesz pan mojemu wujowi, �e cesarz o nim wspomnia�, zobaczysz, jak si� ten stary zrz�da rozbeczy. Tak, tak � m�wi� dalej, klepi�c m�odzie�ca przyjacielsko po ramieniu � s�usznie post�pi�e� wype�niaj�c instrukcje kapitana Leclere i zatrzymuj�c si� u brzeg�w Elby; chocia� gdyby si� dowiedziano, �e wr�czy�e� marsza�kowi jaki� pakiet i �e rozmawia�e� z cesarzem, mog�oby ci� to skompromitowa�. � Jakim cudem, panie Morrel? � spyta� Dantes � to� nie mam nawet poj�cia, co by�o w tym pakiecie, a cesarz m�g�by zada� te same pytania pierwszemu lepszemu marynarzowi. Ale przepraszam pana � odezwa� si� po chwili Dantes � s�u�ba sanitarna i celnicy zbli�aj� si� do nas; pozwoli pan?... � Czy�, co nale�y, m�j drogi Edmundzie. M�odzieniec odszed�, a tymczasem przybli�y� si� Danglars. � No i jak tam? � zagadn��. � Przedstawi� panu, jak si� zdaje, doskona�e powody, kt�re zatrzyma�y go w Portoferraio. � Istotnie. Powody wielkiej wagi, kochany panie. � Hm. Tym lepiej � odpowiedzia� Danglars. � Bo to zawsze przykro pomy�le�, �e kolega nie spe�nia swoich obowi�zk�w. � Dantes zrobi� to, co do niego nale�a�o, i nic mu zarzuci� nie mo�na. Kapitan Leclere nakaza� mu ten post�j. � Skoro m�wimy o kapitanie, chcia�em zapyta�, czy nie odda� panu listu od niego? � Kto? � Dantes. � Mnie? Ach nie! Mia� wi�c jaki� list? � Wydawa�o mi si�, �e opr�cz pakietu kapitan powierzy� mu list. � O jakim pakiecie pan m�wisz? � Ale� o tym, kt�ry Dantes zostawi� w Portoferraio, b�d�c tam przejazdem. � Sk�d pan wiesz, �e mia� odda� w Portoferraio jaki� pakunek? Danglars poczerwienia�. � Przechodz�c obok kajuty kapitana, widzia�em przez uchylone drzwi, jak Leclere da� Edmundowi t� paczk� i list. � Nic mi o tym nie wspomnia� � odpowiedzia� armator � ale je�li ma dla mnie jaki� list, odda mi go z pewno�ci�. Po chwili zastanowienia, Danglars rzek�: � A zatem, panie Morrel, bardzo pana prosz�, by� nie napomyka� o tym Edmundowi, mog�em si� przecie� omyli�. W tym momencie nadszed� Dantes i Danglars znowu si� oddali�. � No i c�, m�odzie�cze, jeste� pan wolny? � spyta� armator. � Tak, panie Morrel. � Formalno�ci nie zabra�y ci wiele czasu. � A nie; przedstawi�em celnikom list� naszych towar�w, a z komory celnej przys�ali do nas cz�owieka; przyjecha� razem z pilotem portowym, kt�remu odda�em nasze dokumenty. � Nie masz wi�c pan tutaj nic ju� do zrobienia? Dantes rozejrza� si� dooko�a. � Nie, wszystko jest w porz�dku � odpar�. � Mo�esz pan zatem przyj�� do nas na obiad? � Prosz� mi wybaczy�, panie Morrel, ale cho� oceniam w pe�ni ten zaszczyt � musz� najpierw odwiedzi� mojego ojca. � S�usznie, s�usznie, panie Edmundzie. Wiem, �e jeste� czu�ym synem. � A m�j ojciec � spyta� z niejakim wahaniem Dantes � m�j ojciec dobrze si� miewa? � Spodziewam si�, �e tak, cho� dawno go nie widzia�em. � O tak, przesiaduje najcz�ciej w swoim pokoju. � To dowodzi, �e podczas twojej nieobecno�ci nic mu nie brak�o. Dantes u�miechn�� si�. � M�j ojciec jest hardy, prosz� pana, nawet gdyby i bieda zajrza�a mu w oczy, w�tpi�, czy zwr�ci�by si� do kogokolwiek na �wiecie, z wyj�tkiem Boga, o pomoc. � A wi�c dobrze, mo�emy zatem liczy�, �e odwiedziwszy ojca przyjdziesz pan do nas? � I tym razem prosz� o wybaczenie; po tamtej wizycie musz� jeszcze kogo� odwiedzi� i to r�wnie� bardzo mi le�y na sercu. � Ach! Prawda! Prawda! Zapomnia�em, �e w katalo�skiej wiosce pewna osoba wyczekuje na pana z tak� sam� niecierpliwo�ci� jak pa�ski ojciec; pi�kna Mercedes... Dantes u�miechn�� si�. � Tak, tak! Ach, pojmuj� teraz, dlaczego trzykrotnie dopytywa�a si� o �Faraona". Psiako��! nie mo�esz si� pan uskar�a�: pi�kn� masz kochank�! � Mercedes nie jest moj� kochank� � odpowiedzia� z powag� m�ody cz�owiek � ale narzeczon�. � Czasem to na jedno wychodzi � roze�mia� si� armator. � Dla nas nie, panie Morrel. � Zgoda! Zgoda, m�j drogi Edmundzie � rzek� armator � nie b�d� pana d�u�ej zatrzymywa�; dopilnowa�e� moich spraw, za�atwiaj�e wi�c i swoje. Potrzebujesz pieni�dzy? � Nie, panie Morrel; mam ca�� swoj� ga��, to znaczy prawie trzymiesi�czn� pensj�. � Jeste� statecznym m�odzie�cem, Edmundzie. � Racz pan zauwa�y�, �e m�j ojciec jest ubogi. � Tak, wiem, wiem, �e jeste� dobrym synem. Spiesz�e wi�c do ojca: ja te� mam syna i nie w smak by mi posz�o, gdyby po trzymiesi�cznej podr�y starano si� go zatrzyma� z dala ode mnie. � Pozwoli pan wi�c?... � rzek� m�ody cz�owiek k�aniaj�c si�. � Oczywi�cie, je�li nie masz mi nic wi�cej do powiedzenia. � Nie. � Kapitan Leclere nie da� ci przed �mierci�, panie Edmundzie, listu do mnie? � Nie sta�o mu ju� si�, aby napisa� list, ale, ale... prawda... chcia�bym pana prosi� o jakie� dwa tygodnie urlopu. � Zamierzasz si� o�eni�? � Tak, a potem wyjecha� do Pary�a. � Dobrze, dobrze! Jed� pan i wracaj, kiedy ci si� spodoba; wy�adowanie towar�w ze statku zabierze nam przynajmniej sze�� tygodni i nie wyruszymy na morze wcze�niej ni� za kwarta�... Ale przed up�ywem tego terminu musisz pan by� z powrotem. �Faraon" nie mo�e � m�wi� dalej armator, k�ad�c d�o� na ramieniu m�odzie�ca � wyruszy� w podr� bez kapitana. � Bez kapitana! � zakrzykn�� Dantes, a w oczach jego zab�ys�a rado��. � Zwa�aj pan, na Boga, co m�wisz, bo zdajesz si� odgadywa� moje najskrytsze marzenia. Czy�by�, panie Morrel, mia� zamiar wyznaczy� mnie kapitanem �Faraona"? � Gdyby to ode mnie tylko zale�a�o, u�cisn��bym ci r�k�, kochany Edmundzie, m�wi�c: �Zrobione". C�, mam jednak wsp�lnika; znasz w�oskie przys�owie: Che a compagno a padrone. Ale po�owa drogi za nami, gdy� na dwa potrzebne ci g�osy jeden ju� masz. Spu�� si� na mnie, je�li idzie o drugi: do�o�� wszelkich stara�, by� go uzyska�. � Och! Panie Morrel! � zawo�a� m�ody marynarz, ze �zami w oczach �ciskaj�c d�onie armatora � panie Morrel, dzi�ki ci w imieniu mojego ojca i Mercedes. � Dobrze, dobrze, Edmundzie. Czy� dobry B�g nie po to jest, do diab�a! w niebie, by si� opiekowa� zacnymi lud�mi? Biegnij�e wi�c do ojca, biegnij do Mercedes, a potem odwied� i mnie. � Czy� nie chcesz pan, bym ci� odwi�z� na l�d? � Nie, dzi�kuj�, zostaj� tutaj, �eby rozliczy� si� z Danglarsem. Czy by�e� pan zadowolony z niego podczas podr�y? � Zale�y, co pan przez to rozumie. Jako towarzysz... hm... zdaje si�, �e Danglars nie lubi mnie zbytnio od chwili, kiedy po jakiej� naszej sprzeczce mia�em nieostro�no�� zaproponowa� mu kr�tki post�j u brzeg�w Monte Christo, by tam, a przyznaj�, i� pope�ni�em b��d, spraw� rozstrzygn�� ostatecznie w ci�gu dziesi�ciu minut, on tymczasem, i tu przyznaj� mu s�uszno��, opar� si� temu. Je�li natomiast ciekawi pana, co my�l� o nim jako o buchalterze, s�dz�, �e nie mo�na mu nic zarzuci� i �e b�dziesz pan kontent z jego pracy. � No tak � indagowa� dalej armator � zastan�w si�, Edmundzie: czy b�d�c kapitanem �Faraona" zatrzyma�by� ch�tnie Danglarsa? � Jakiekolwiek zajmowa�bym stanowisko � odpowiedzia� Dantes � otacza�bym wzgl�dami tych, kt�rzy posiedli zaufanie moich armator�w. � Pi�knie, pi�knie, Edmundzie, widz�, �e twoja prawo�� nigdy nie zawodzi. No, nie zatrzymuj� ci� d�u�ej, m�j panie, bo widz�, �e stoisz jak na roz�arzonych w�glach. � Jak�e wi�c z moim urlopem? � Id� pan, powtarzam. � Czy mog� wzi�� pa�sk� ��dk�? � Bierz. � Do widzenia, panie Morrel, i tysi�czne dzi�ki. � Do widzenia, kochany Edmundzie, �ycz� szcz�cia! M�ody �eglarz wskoczy� do ��dki, siad� na rufie i kaza� wios�owa� w stron� Cannebiere. Dwaj majtkowie chwycili natychmiast wios�a i ��d� pomkn�a tak szybko, jak na to pozwala�a w�ska przestrze� zapchana barkami � rodzaj uliczki, kt�r� tworzy�y dwa szeregi statk�w stoj�cych na kotwicy: pocz�wszy od wej�cia do portu a� do molo orlea�skiego. Armator, u�miechaj�c si� przyja�nie, �ledzi� wzrokiem Dantesa: widzia� go, jak przybi� do molo, wyskoczy� na kamienny bulwar i znikn�� w barwnym t�umie, kt�ry od pi�tej rano do dziewi�tej wiecz�r roi si� w tej s�ynnej ulicy de la Cannebiere, ulicy, co tak� dum� napawa dzisiejszych Focejczyk�w, i� mawiaj� o niej z niezachwian� powag� i owym niezr�wnanym akcentem, kt�ry nadaje tak specyficzny charakter ich s�owom: �Gdyby Pary� mia� swoj� Cannebiere, by�by ma�� Marsyli�". Odwracaj�c si� armator, dostrzeg� Danglarsa, kt�ry stoj�c obok, zdawa� si� czeka� na rozkazy, a w istocie r�wnie� �ledzi� wzrokiem Dantesa. Jak�e odmienny by� wyraz oczu tych dw�ch m�czyzn, kt�rzy odprowadzali wzrokiem tego samego cz�owieka. 2. OJCIEC I SYN Zostawmy Danglarsa, gdy ulegaj�c demonowi nienawi�ci usi�uje niecnymi aluzjami szeptanymi na ucho oczerni� towarzysza przed armatorem, i zobaczmy, co robi Dantes. Nasz m�odzieniec pobieg� ulic� Cannebiere a� do jej ko�ca, po czym skr�ciwszy na ulic� Noailles wszed� do skromnego domku po prawej stronie Alei Meilha�skich, wspi�� si� szparko po ciemnych schodach na czwarte pi�tro i przytrzymuj�c si� jedn� r�k� balustrady, a drug� przyciskaj�c do nazbyt gwa�townie bij�cego serca, zatrzyma� si� przed uchylonymi drzwiami, kt�re pozwala�y zajrze� w g��b izdebki. W tym pokoju mieszka� ojciec Dantesa. Nikt jeszcze nie doni�s� o przybyciu �Faraona" temu starcowi, kt�ry stoj�c na krze�le, dr��c� r�k� podpiera� patyczkami nasturcj� i pow�j, oplataj�ce kraty w oknie. Nagle uczu�, �e kto� obejmuje go wp�, i znajomy g�os ozwa� si� tu� za nim: � Ojcze! Kochany ojcze! Starzec krzykn�� i odwr�ci� si�; spostrzeg�szy syna, dr��cy i wyblad�y osun�� si� w jego obj�cia. � Co ci si� sta�o, ojcze? � spyta� zaniepokojony m�odzieniec. � Mo�e� chory? � Nie, nie, m�j kochany Edmundzie, m�j synu, moje dzieci�, o nie, ale nie spodziewa�em si� ciebie i rado��... wzruszenie twoim nieoczekiwanym przybyciem... Ach! m�j Bo�e! zdaje mi si�, �e umieram. � A wi�c uspok�j si�, ojcze! to ja, naprawd� ja! Powiadaj�, �e rado�� nikomu jeszcze nie zaszkodzi�a, i dlatego wszed�em tutaj bez uprzedzenia. No, u�miechnij�e si� do mnie, zamiast patrze� takim b��dnym wzrokiem. Wr�ci�em... b�dziemy szcz�liwi. � Ach! Tym lepiej, ch�opcze � odpowiedzia� starzec. � Jakie� b�dzie to szcz�cie! Nie rozstaniemy� si� wi�cej? No, opowiedz mi o tym twoim szcz�ciu! � Niech B�g Wszechmog�cy mi przebaczy � odpowiedzia� m�ody cz�owiek � rado��, kt�r� odczuwam na my�l o szcz�ciu zbudowanym na zgryzocie rodziny okrytej �a�ob�: ale B�g mi �wiadkiem, �e nie po��da�bym takiego szcz�cia. Przysz�o do mnie, ot, i nie potrafi� si� nim smuci�: dzielny kapitan Leclere nie �yje, m�j ojcze, a ja wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa obejm�, dzi�ki �yczliwo�ci pana Morrela, jego stanowisko. Pojmujesz, m�j ojcze? W dwudziestym roku �ycia zosta� kapitanem, mie� sto ludwik�w pensji i udzia� w zyskach! Czy� to nie wi�cej, ni� m�g�by si� spodziewa� taki biedny marynarz jak ja? � Tak, m�j synu, tak, w istocie � odpar� starzec � to naprawd� bardzo pomy�lne. � Tote� chcia�bym za pierwsz� pensj�, kt�r� otrzymam, kupi� ci domek z ogr�dkiem, gdzie b�dziesz sadzi� powoje, nasturcje i kapryfolium... Ale co ci jest, ojcze? Wygl�dasz, jakby� mia� zemdle�! � Cierpliwo�ci, cierpliwo�ci! to minie. Starcowi nie sta�o si�, zachwia� si�. � No, daj�e pok�j � zawo�a� m�odzieniec � szklanka wina postawi ci� na nogi; gdzie masz wino? � Nie, dzi�kuj�, nie szukaj; to zbyteczne � rzek� starzec, usi�uj�c powstrzyma� syna. � Ale� tak, ale� tak, ojcze, wska� miejsce! I otworzy� ze trzy szafki. � Nie warto... � szepn�� starzec � wina ju� nie ma. � Jak to nie ma wina! � zawo�a� Edmund, bledn�c z kolei i spogl�daj�c to na zapadni�te i woskowej barwy policzki ojca, to na puste szafy. �Jak to nie ma ju� wina? Czy�by zabrak�o ci pieni�dzy? � Nic mi ju� nie brak, bom odzyska� ciebie � odpowiedzia� stary. � A przecie� � wykrztusi� Dantes, ocieraj�c pot z czo�a � a przecie� przed wyjazdem, trzy miesi�ce temu, zostawi�em ci dwie�cie frank�w. � Tak, tak, Edmundzie, to prawda, ale zapomnia�e� wyje�d�aj�c o ma�ym d�ugu u naszego s�siada, Caderousse'a; przypomnia� mi o nim, dodaj�c, �e je�li nie zap�ac�, p�jdzie do pana Morrela. A wi�c sam rozumiesz, boj�c si�, �eby ci to nie zaszkodzi�o... � No i co dalej? � No c�, uregulowa�em za ciebie. � Ale� � wykrzykn�� Dantes � by�em Caderousse'owi d�u�ny sto czterdzie�ci frank�w! � Tak � wyj�ka� starzec. � I zwr�ci�e� mu te pieni�dze z dwustu frank�w, kt�re ci zostawi�em? Starzec skin�� g�ow�. � Tym sposobem prze�y�e� trzy miesi�ce maj�c tylko sze��dziesi�t frank�w � szepn�� m�odzieniec. � Ty wiesz, jak niewiele potrzebuj� � odpowiedzia� stary. � Bo�e, Bo�e! Przebacz mi, ojcze! � wykrzykn�� m�ody cz�owiek, padaj�c przed starcem na kolana. � C� ty wyprawiasz? � Ach! Serce mi p�ka! � Bagatela. Jeste� przecie, wr�ci�e� � odpowiedzia� starzec, u�miechaj�c si� �agodnie. � Wszystko, co by�o, posz�o w niepami��, bo� wszystko sko�czy�o si� dobrze. � Tak, jestem � odpowiedzia� Edmund � wr�ci�em, maj�c przed sob� pi�kn� przysz�o�� i... troch� pieni�dzy. Patrz, ojcze � rzek� � bierz, bierz i po�lij co pr�dzej kogo� po wszystko, co ci trzeba. I wytrz�sn�� z kieszeni na st� oko�o tuzina luidor�w, sze�� z�otych pi�ciofrank�wek i troch� miedziak�w. Starzec rozpromieni� si�. � Czyje� to? � spyta�. � Ale� moje!... twoje... nasze!... Bierz, kupuj wiktua�y, b�d� kontent, a jutro znajd� si� nowe. � Na c� taki po�piech � odpowiedzia� z u�miechem stary. �Je�li pozwolisz, ostro�nie b�d� si�ga� do twojej sakiewki: gdyby zauwa�ono, i� kupuj� tak wiele rzeczy naraz, domy�lono by si�, �e musia�em czeka� na tw�j powr�t, by je naby�. � R�b, jak uwa�asz, ale przede wszystkim najmij s�u��c�, nie chc� ci� wi�cej zostawia� samego. Mam w kuferku schowanym na dnie statku troch� przemyconej kawy i doskona�ego tytoniu �jutro to dostaniesz. Ale pst! kto� idzie! � To Caderousse. Dowiedzia� si� o twoim przyje�dzie i chce zapewne powinszowa� ci z racji szcz�liwego powrotu. � Wybornie! Oto cz�owiek, kt�ry ma co innego na ustach ni� w sercu � szepn�� Edmund � ale to fraszka: jest naszym s�siadem i odda� nam kiedy� przys�ug�, powitajmy� go serdecznie. Rzeczywi�cie, kiedy Edmund domawia� z cicha tych s��w, ukaza�a si� w drzwiach wiod�cych na schody czarniawa i brodata twarz Caderousse'a. M�g� on mie� oko�o dwudziestu lat i by� krawcem; trzyma� w�a�nie kawa�ek sukna, kt�re zamierza� przekszta�ci� w klap� surduta. � Ech! wr�ci�e� wi�c, Edmundzie! � zawo�a� z akcentem typowo marsylskim, ukazuj�c w szerokim u�miechu z�by bia�e niczym ko�� s�oniowa. � Jak pan widzisz, s�siedzie, i skory spe�ni� wszystko, co mog�oby panu zrobi� przyjemno�� � odpowiedzia� Dantes, maskuj�c niezr�cznie pod t� gotowo�ci� do us�ug wyra�n� niech��. � Dzi�ki, dzi�ki! Szcz�ciem nic mi nie potrzeba, natomiast zdarza si� niekiedy, �e inni potrzebuj� czego� ode mnie. � Dantes drgn��. � Nie mam na my�li ciebie, ch�opcze; po�yczy�em ci pieni�dzy, ty� mi je zwr�ci�; takie rzeczy trafiaj� si� mi�dzy dobrymi s�siadami, a zatem jeste�my skwitowani. � Nie�atwo si� skwitowa�- z tymi, kt�rzy nas czym� zobligowali � odpowiedzia� Dantes � bo je�li nawet odda si� im pieni�dze, pozostanie jeszcze d�ug wdzi�czno�ci. � Po c� o tym wspomina�! To, co si� sta�o, ju� si� nie odstanie. M�wmy raczej o twoim pomy�lnym powrocie. Szed�em sobie w�a�nie do portu, aby zaopatrzy� si� w br�zowe sukno, i oto spotykam kochanego Danglarsa. � Ty, w Marsylii? � Ech, a jednak tak � odpowiedzia� mi. � S�dzi�em, �e� w Smyrnie. � By�o i tak, bo stamt�d wracam. � A Edmund? Gdzie� si� podziewa ten ch�opak? � Z pewno�ci� jest u ojca � rzek� mi Danglars. I oto przyszed�em � ci�gn�� Caderousse � mi�o mi bowiem u�cisn�� d�o� przyjacielowi. � Ten poczciwy Caderousse � odezwa� si� starzec � bardzo jest do nas przywi�zany. � To pewne, �e jestem do was przywi�zany, a ponadto bardzo was powa�am, bo� ludzie uczciwi niecz�sto si� trafiaj�! Ale widzi mi si�, �e� wr�ci� bogaty, m�j ch�opcze! � trajkota� Caderousse, �ypi�c z ukosa na gar�� z�otych i srebrnych monet, kt�re Dantes rzuci� na st�. M�odzieniec dostrzeg�, jak w czarnych oczach s�siada b�ysn�a chciwo��. � Ach! M�j Bo�e! � odpar� lekcewa��co � to nie moje pieni�dze; kiedy wypytywa�em ojca, czy mu czego� nie brak�o podczas mojej nieobecno�ci, staruszek, aby mnie uspokoi�, wysypa� na st� zawarto�� swojej sakiewki. Wsu�e, ojcze z powrotem te pieni�dze do swojego mieszka; chyba �e nasz s�siad ich potrzebuje... w takim wypadku ch�tnie s�u�ymy. � Nie, ch�opcze � odpowiedzia� Caderousse � nic mi nie potrzeba; Bogu dzi�ki rzemie�lnik mo�e jako� wy�y� ze swojej profesji. Schowaj te pieni�dze, schowaj, nigdy nie mamy ich za wiele. Nie przeszkadza to, �e jestem ci r�wnie zobowi�zany, jakbym skorzysta� z twojej propozycji. � Rad by�bym z ca�ego serca... � rzek� Dantes. � Nie w�tpi� o tym. No i c�, jeste� wi�c na najlepszej stopie z panem Morrelem, francie? � Pan Morrel by� mi zawsze nadzwyczaj �yczliwy � odpowiedzia� Edmund. � W takim razie pope�ni�e� nieroztropno��, nie przyjmuj�c jego zaproszenia na obiad. � Jak to, nie przyjmuj�c jego zaproszenia na obiad? � spyta� stary Dantes. � Zaprosi� ci� wi�c na obiad? � Tak, ojcze � odpar� Edmund u�miechaj�c si�, gdy� ubawi�o go zdumienie, w jakie wprawi� starego �w nadzwyczajny splendor. � Ach! czemu�e� odm�wi�, m�j synu? � zapyta� starzec. � �eby pr�dzej by� z tob�, ojcze � odpar� m�odzieniec � spieszy�em do ciebie. � Sprawi�e� przykro�� temu zacnemu panu Morrelowi � wtr�ci� Caderousse � a ten, kto zamierza zosta� kapitanem, �le czyni ura�aj�c armatora. � Wyt�umaczy�em mu przyczyn� odmowy � odpar� Dantes � spodziewam si�, �e zrozumia�. � O tak, trzeba jednak, chc�c zosta� kapitanem, schlebia� troch� swoim pryncypa�om. � Spodziewam si� nim zosta� i bez tego � odpowiedzia� Dantes. � Tym lepiej, tym lepiej! Sprawi to rzeteln� przyjemno�� starym przyjacio�om, a znam kogo�, mieszkaj�cego nie opodal cytadeli �wi�tego Miko�aja, kto si� t� wiadomo�ci� bynajmniej nie zmartwi. � Mercedes � podszepn�� starzec. � Tak, ojcze � odpowiedzia� Dantes � a teraz, kiedy ci� ju� zobaczy�em, kiedy dowiedzia�em si�, �e� zdr�w i �e nic ci nie brak, to je�li pozwolisz, p�jd� odwiedzi� Katalo�czyk�w. � Id�, moje dziecko, id� � rzek� stary Dantes � i oby twoja �ona by�a dla ciebie takim b�ogos�awie�stwem bo�ym, jakim ty jeste� dla mnie, m�j synu! � Jego �ona! � wykrzykn�� Caderousse. � Ale� panu pilno, ojczulku! Mercedes nie jest jeszcze jego �on� , o ile mi wiadomo! � Nie! ale wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa � odpowiedzia� Dantes � niezad�ugo ni� zostanie. � Mniejsza z tym � rzek� pojednawczo Caderousse � dobrze, ch�opcze, robisz, �e tak si� spieszysz. � A to dlaczego? � Bo Mercedes jest pi�kn� dziewczyn�; pi�knym dziewcz�tom zalotnik�w nie brak, a o t� zw�aszcza ubiegaj� si� tuzinami. � Doprawdy? � zdziwi� si� Edmund, a jego u�miech zdradza� lekkie zaniepokojenie. � O, tak � m�wi� dalej Caderousse � trafiaj� si� nawet i niezgorsze partie," ale rozumiesz przecie... b�dziesz kapitanem, to i �adnej nie strzeli do g�owy, �eby ci da� kosza. � A zatem � odpowiedzia� Dantes, usi�uj�c zatai� niepok�j � gdybym nie by� kapitanem... � Ech! Ech! � skrzywi� si� pow�tpiewaj�co Caderousse. � Daj�e pok�j, daj�e pok�j! � powiedzia� m�odzieniec � mam lepsze mniemanie o kobietach w og�le, a o Mercedes w szczeg�lno�ci. Jestem przekonany, �e dochowa�aby mi wiary nie bacz�c na to, czy jestem kapitanem, czy nie. � Tym lepiej � przysta� Caderousse. � Zaufanie to dobra rzecz, zw�aszcza gdy cz�owiek zamierza si� �eni�; ale mniejsza z tym; nie tra�e czasu, ch�opcze, i biegnij, wierz mi, �e tak b�dzie dobrze, zawiadomi� o swoim powrocie i projektach. � Ju� id� � odpowiedzia� Edmund. U�ciska� ojca, kiwn�� g�ow� Caderousse'owi i wybieg�. Caderousse zabawi� jeszcze chwil� i po�egnawszy si� ze starym, wyszed� na spotkanie z Danglarsem, kt�ry oczekiwa� go na rogu ulicy Senac. � No i co? � spyta� Danglars. � Widzia�e� si� z nim? � Przed chwil� � odpar� Caderousse. � Czy wspomina� ci co�, �e zamy�la zosta� kapitanem? � Jest tego prawie pewny. � Cierpliwo�ci, m�odzie�cze! Zbytnio si� spieszysz, je�li wolno mi s�dzi�! � odpowiedzia� Danglars. � Do licha! Zdaje si�, �e pan Morrel ju� mu to przyobieca�. � Jest zatem bardzo uradowany? � Raczej bezczelny: zaofiarowa� mi swoje us�ugi, niby jaki� dygnitarz, a i pieni�dzy chcia� mi po�yczy�, niczym bogaty bankier. � Odm�wi�e� mu? � Oczywi�cie, cho� mog�em je przyj��, bo� to ja wetkn��em mu w r�k� kilka sztuk srebra, kt�rymi obraca�. Ale teraz im� pan Dantes nie potrzebuje ju� nikogo, zostanie kapitanem. � Ba! Jeszcze nim nie jest � odpar� Danglars. � Daj� s�owo, nie obrazi�bym si�, gdyby nim nie zosta� � rzek� Caderousse � gdy� w tym wypadku nie spos�b by�oby si� z nim dogada�. � Je�li nam si� spodoba, nie p�jdzie wy�ej, a mo�e nawet spadnie z pieca na �eb. � Co powiadasz? � Nic, ot, tak gada�em co� do siebie. I kocha si� nadal w pi�knej Katalonce? � Do szale�stwa! W�a�nie do niej poszed�; ale myli�bym si� grubo, gdyby nie napyta� sobie z tej racji jakiego� k�opotu. � M�w�e ja�niej. � Niby po co? � To wa�niejsze, ni� przypuszczasz. Nie lubisz Dantesa, prawda? � Nie lubi� furfant�w! � Ot� to! Powiedz�e mi wreszcie, co wiesz o Katalonce. � Nie mam �adnych dok�adnych wiadomo�ci, widzia�em natomiast takie rzeczy, kt�re, jak ci powiedzia�em, sk�aniaj� mnie do pewnych podejrze�: kto wie, czy przysz�ego kapitana nie spotka jaka� przykro�� tu� obok drogi wiod�cej do Vieilles-Infirmeries. � C�e� tam widzia�? Gadaj zaraz. � No to pos�uchaj, co widzia�em: ilekro� Mercedes udaje si� do miasta, towarzyszy jej zawsze pewien Katalo�czyk, ch�op jak byk, ciemnooki, ogorza�y, kruczow�osy i srodze w niej zakochany, a ona nazywa go kuzynem. � Ach! Doprawdy! I przypuszczasz, �e ten kuzyn smali do niej cholewki? � Spodziewam si�: c� innego, u diab�a, mog�oby robi� dwudziestojednoletnie ch�opaczysko, w��cz�c si� za pi�kn� siedemnastoletni� dziewczyn�! � Powiadasz, �e Dantes poszed� do Katalo�czyk�w? � Wyszed� z domu przede mn�. � Mogliby�my p�j�� w tamt� stron�, wst�piliby�my do �Ustronia" i przy kieliszku malagi czekaliby�my na nowiny. � A kt� by nam je przyni�s�? � Dantes b�dzie tamt�dy przechodzi� i poznamy po jego minie, co mu si� przydarzy�o. � Chod�my � odpowiedzia� Caderousse � ale to ty fundujesz? � Oczywi�cie � rzek� Danglars. Ruszyli obaj szybkim krokiem w obranym kierunku. Przybywszy na miejsce, kazali sobie poda� butelk� wina i dwie szklanki. Stary Pamfil widzia� niespe�na dziesi�� minut temu, przechodz�cego t�dy Dantesa. Upewniwszy si�, �e Dantes jest we wsi katalo�skiej, zasiedli w altanie po�r�d platan�w i sykomor�w okrytych rozwijaj�cymi si� p�czkami; gromada ptak�w ukrytych w ga��ziach drzew �piewa�a na chwa�� tego pi�knego dnia, zwiastuna budz�cej si� wiosny. 3. KATALO�CZYCY Nie dalej ni� sto krok�w od miejsca, gdzie dwaj przyjaciele, wpatrzeni w horyzont, nas�uchiwali tak pilnie, spijaj�c chciwie musuj�ce wino, rozpo�ciera�a si� wioska katalo�ska, ukryta za nagim wzg�rzem, kt�re smaga� mistral, a s�o�ce spala�o. Pewnego dnia jaka� tajemnicza kompania wyruszy�a z Hiszpanii, przybi�a do tego w�skiego skrawka brzegu i pozosta�a tu po dzi� dzie�. Ludzie ci, nie wiadomo sk�d przybyli, m�wili nieznanym j�zykiem. Byli to Katalo�czycy. Najznacz�iejszy spo�r�d nich, kt�ry umia� po prowansalsku, zwr�ci� si� do gminy marsylskiej, aby oddano im ten nagi i ja�owy przyl�dek, na jego bowiem brzeg, niby staro�ytni �eglarze, wci�gn�li swoje �odzie. Uzyska� to, o co prosi�, i w trzy miesi�ce p�niej wok� dwunastu, a mo�e pi�tnastu �odzi, kt�re przywioz�y tutaj tych morskich w��cz�g�w, wyros�a niewielka osada. Ow� wiosk� zbudowan� dziwacznie, a zarazem malowniczo, na po�y maureta�sk�, na po�y hiszpa�sk�, zamieszkuj� do dzi� potomkowie tych emigrant�w i m�wi� ich j�zykiem. Od trzech z g�r� stuleci wierni s� temu przyl�dkowi, gdzie podobni stadu ptak�w morskich uwili gniazda � nie mieszaj�c si� w sprawy marsylskiej ludno�ci, �eni�c si� mi�dzy sob�, zachowuj�c obyczaj i str�j narodowy, tak jak zachowali ojczysty j�zyk. P�jd�my, czytelniku, jedyn� ulic� tej wioski i wst�pmy do kt�rego� z dom�w, malowanych od zewn�trz promieniami s�o�ca na pi�kny kolor zesch�ych li�ci � w�a�ciwy budynkom tych okolic � a od wewn�trz bielonych wapnem; nie spotkasz w hiszpa�skich dworkach innej ozdoby pr�cz tej bieli. Kruczow�osa pi�kna dziewczyna o aksamitnym oku gazeli sta�a oparta o przepierzenie i mi�a w palcach, smuk�ych jak u antycznej rze�by, skromniutk� ga��zk� wrzosu, odzieraj�c j� z kwiatuszk�w, kt�re sypa�y si� na ziemi�; r�ce jej, obna�one po �okcie, ogorza�e i kszta�tne jak u Wenus z Arles, dr�a�y niecierpliwie i nerwowo; tupa�a stop� w�sk� i wysok� w podbiciu, dzi�ki za� owemu ruchowi ukazywa�a si� nogao liniach strzelistych, konturze wspania�ym, obci�gni�ta czerwon� bawe�nian� po�czoch� z szaroniebieskimi klinami. Wysoki m�odzieniec, lat oko�o dwudziestu dw�ch, siedzia� o trzy kroki od niej, ko�ysz�c si� miarowo na krze�le i opar�szy �okie� o staro�wieck� spr�chnia�� kom�dk�, spogl�da� na dziewczyn� niespokojnie i �a�o�nie; chcia� przenikn�� j� wzrokiem, lecz ona panowa�a niezachwianie nad towarzyszem, rzucaj�c mu spojrzenia bystre a stanowcze. � Pomy�l, Mercedes � m�wi� m�ody cz�owiek � oto nadchodzi Wielkanoc. Pora wyprawi� wesele, odpowiedz mi wreszcie, prosz�. � M�wi�am ci ju� sto razy, Fernandzie, i doprawdy �le sobie samemu wida� �yczysz, skoro mnie zn�w nagabujesz! � To i c�! Powt�rz raz jeszcze, zaklinam, powt�rz, abym wreszcie uwierzy�. Powiedz po raz setny, �e odrzucasz moj� mi�o��, na kt�r� twoja matka spogl�da�a okiem �askawym; spraw, �ebym poj��, �e moje szcz�cie jest dla ciebie igraszk� i �e wcale ci nie zale�y na moim �yciu. Ach, m�j Bo�e! M�j Bo�e! �ni� dziesi�� lat, �e twoim m�em zostan�, i straci� t� jedyn� nadziej�, kt�ra opromienia�a mi �ycie! � Nie us�ysza�e� ode mnie, Fernandzie, ani jednego s�owa otuchy, czemu�e� wi�c �ywi� nadziej�? � odpar�a Mercedes. � Nie mo�esz mi zarzuci�, abym ci� kiedykolwiek kokietowa�a. Powtarza�am ci niezmiennie: kocham ci� jak brata, ale nie ��daj ode mnie nic pr�cz tej mi�o�ci siostrzanej, albowiem serce moje odda�am innemu. Czy� nie m�wi�am ci tego, Fernandzie? � Tak, pami�tam, Mercedes � rzek� m�ody cz�owiek � tak, ustroi�a� si� wobec mnie w okrutn� cnot� szczero�ci; czy�by� jednak nie pami�ta�a, �e ma��e�stwo z Katalo�czykiem jest �wi�tym prawem dla Katalonki? � Mylisz si�, Fernandzie: to nie prawo nakazuje nam �eni� si� mi�dzy sob�, ale obyczaj, ot i tyle. Us�uchaj mojej rady: nie powo�uj si� na to, aby przechyli� szal� na swoj� korzy��. Wyrok zapad� na ciebie w komisji poborowej i swoboda, kt�r� ci pozostawiono, jest podyktowana zwyk�� pob�a�liwo�ci�; nie dzi�, to jutro wezw� ci� do wojska. C� wtedy, jako �o�nierz, poczniesz z biedn�, zrozpaczon� sierot�, kt�rej jedyn� maj�tno�ci� jest zrujnowana cha�upa i troch� porwanych sieci � liche dziedzictwo mojego ojca, przekazane mojej matce, a po jej �mierci moje. Od roku zaledwie matka moja nie �yje, a ja, pomy�l o tym, Fernandzie, utrzymuj� si� prawie z �ebraniny! Niekiedy starasz si� we mnie wm�wi�, �e jestem ci pomocna, po to zreszt�, aby podzieli� si� ze mn� po�owem; godz� si� na to, Fernandzie, dlatego �e jeste� moim krewnym, dlatego �e wychowali�my si� razem, a przede wszystkim dlatego, �e odmawiaj�c sprawi�abym ci zbyt wielk� przykro��. Ale pojmuj� doskonale, �e ryby, kt�re sprzedaj�, konopie, kt�re kupuj� za uzyskane tym sposobem pieni�dze, te konopie, co je prz�d�, wiem o tym dobrze, Fernandzie, s� ja�mu�n�. � Ach, jakie� to mo�e mie� znaczenie, Mercedes? Cho� jeste� biedna i osamotniona, wol� ciebie od c�rki najznaczniejszego armatora czy najbogatszego bankiera w Marsylii! Bo i czeg� nam, Katalo�czykom, trzeba? Wiernej �ony i dobrej gospodyni. Gdzie znalaz�bym dziewczyn�, kt�ra lepiej od ciebie spe�nia�aby te warunki? � Fernandzie � odpar�a Mercedes kr�c�c g�ow� � gdy kobieta nie kocha m�a, kochaj�c innego m�czyzn�, �atwo si� staje kiepsk� gospodyni�, a za wierno�� te� jej trudno r�czy�. Zadow�l�e si� moj� przyja�ni�, gdy�, jeszcze raz powtarzam, tylko j� mog� ci przyobieca�, obiecuj� za� jedynie to, czego jestem pewna dotrzyma�. � Ach, tak! Pojmuj� wybornie � powiedzia� Fernand � cierpliwie znosisz w�asn� n�dz�, ale boisz si� biedy, kt�ra ci u mojego boku zagra�a. No wi�c!... Gdyby� mnie kocha�a, Mercedes, pokusi�bym si� zdoby� fortun�; przynios�aby� mi szcz�cie: pracowa�bym jako komisant w kt�rej b�d� firmie, m�g�bym nawet zosta� kupcem! � Nie wolno ci pr�bowa� �adnej z tych profesji, Fernandzie; jeste� �o�nierzem i tylko dlatego pozostajesz w naszej wiosce, �e nie ma wojny. B�d��e wi�c rybakiem, porzu� mrzonki, kt�re uczyni� rzeczywisto�� jeszcze bardziej okrutn�, i poprzesta� na mojej przyja�ni, bo� i nic innego ofiarowa� ci nie mog�. � O, tak, masz s�uszno��, Mercedes, zostan� marynarzem; zamiast stroju naszych praojc�w, kt�rym pogardzasz, wdziej� ceratow� czapk�, pasiast� koszul� i granatow� bluz� zapinan� na guziki z kotwic�. Czy� nie tak trzeba si� ubiera�, �eby ci si� spodoba�? � Co chcesz przez to powiedzie�? � spyta�a Mercedes, rzucaj�c mu w�adcze spojrzenie. � O co ci idzie? Nie rozumiem ci� wcale. � Ch�tnie ci to wy�o��, Mercedes; nie by�aby� wobec mnie tak nieust�pliwa i okrutna, gdyby� nie oczekiwa�a kogo�, kto tak si� nosi. Ale ten, na kogo czekasz, m�g�by okaza� si� niesta�ym; gdyby nawet by�o inaczej, czy� mam ci przypomina� o zmienno�ci los�w �eglarza? � Fernandzie! � wykrzykn�a Mercedes � s�dzi�am, �e jeste� zacnym cz�owiekiem! Jak�e si� myli�am! Jeste� cz�owiekiem bez serca, skoro przez zawi�� rzucasz wyzwanie giewowi bo�emu! A wi�c dobrze! Niech i tak b�dzie! Nie ukrywam, �e czekam na tego, o kt�rym m�wisz, i �e go kocham. Je�li nie wr�ci, wiedz, �e zamiast przeklina� t� zmienno�� losu, kt�r� przyzywasz, powiem, �e zgin�� kochaj�c mnie. M�ody Katalo�czyk �achn�� si� z w�ciek�o�ci�. � Rozumiem ci�, Fernandzie: napastujesz go, poniewa� ci� nie kocham; skrzy�ujesz sw�j sztylet katalo�ski z jego pugina�em! Na c� ci si� to zda? Pokonany stracisz moj� przyja��, jako zwyci�zca ujrzysz, jak moja przyja�� odmieni si� w nienawi��. Je�li kto�, chc�c przypodoba� si� kobiecie, szuka zwady z m�czyzn�, kt�rego) ona kocha, wierz mi, z�� obiera drog�. Nie, Fernandzie, nie poddasz si� tym niegodziwym zamys�om. Nie mog�c mnie po�lubi�, musisz kontentowa� si� moj� siostrzan� przyja�ni�. Zreszt� � dorzuci�a, a w oczach jej odmalowa�o si� przera�enie i zap�aka�a � zreszt� poczekaj, poczekaj, Fernandzie, sam powiedzia�e� przed chwil�, �e morze jest zdradliwe, a on wyjecha� cztery miesi�ce temu; podczas tych czterech miesi�cy naliczy�am tak wiele burz! Fernand, nadal niewzruszony, nie pr�bowa� nawet otrze� tych �ez p�yn�cych po twarzy Mercedes, cho� za ka�d� da�by sobie utoczy� szklank� krwi � gdyby on, a nie kto inny by� ich przyczyn�. Wsta�, okr��y� izb�, podszed� do Mercedes zas�piony, zaciskaj�c d�onie. � Pos�uchaj, Mercedes � rzek� � powiedz mi ostatni raz, czy nie zmienisz postanowienia? � Kocham Edmunda Dantesa � odpar�a ch�odno dziewczyna � i nikt inny nie b�dzie moim m�em. � I zawsze b�dziesz go kocha�? � P�ki �ycia. Fernand zrezygnowany spu�ci� g�ow� i westchnienie podobne do j�ku wydar�o mu si� z piersi; lecz nagle, podnosz�c czo�o, zacisn�wszy z�by i rozdymaj�c nozdrza, zapyta�: � A je�li nie �yje? � Je�li nie �yje, ja te� umr�. � A je�li zapomnia� o tobie? � Mercedes! � rozleg�o si� przed chat� radosne wo�anie � Mercedes! � Ach! � zakrzykn�a dziewczyna, czerwieni�c si� i promieniej�c mi�o�ci� � widzisz, �e nie zapomnia� o mnie, skoro wr�ci�. Rzuci�a si� do drzwi i otworzy�a je wo�aj�c: � Chod�, Edmundzie! Jestem tutaj! Fernand, poblad�y i dr��cy cofn�� si� niczym w�drowiec na widok �mii; trafiwszy na krzes�o, opad� na nie bez si�. Edmund i Mercedes ton�li w u�cisku. Gor�ce s�o�ce marsylskie, kt�rego promienie buchn�y przez otwarte drzwi, obejmowa�o ich fal� �wiat�a. Z pocz�tku nie dostrzegali nic, co si� wok� nich dzia�o. Ogromne szcz�cie oddzieli�o ich od �wiata i rzucali tylko urywane s�owa, kt�re mo�na by wzi�� za wyraz cierpienia, lubo �wiadczy�y o najwy�szej rado�ci. Nagle Edmund dostrzeg� zas�pion� twarz Fernanda, kt�ra rysowa�a si� w mroku blada i budz�ca niepok�j. M�ody Katalo�czyk si�gn�� � a by� to ruch, z kt�rego sam sobie nie zdawa� sprawy � do pugina�u zatkni�tego za pasem. � � Ach, prosz� darowa� � odezwa� si� Dantes marszcz�c brew � nie zauwa�y�em, �e jest nas tutaj troje. Po czym zwracaj�c si� do Mercedes: � Kim jest ten pan? � Ten pan b�dzie twoim najlepszym przyjacielem, Edmundzie, bo jest moim przyjacielem; to m�j kuzyn, m�j brat, Fernand, cz�owiek, kt�rego pr�cz ciebie kocham najbardziej na �wiecie; czy� go nie poznajesz? � A, rzeczywi�cie � odpowiedzia� Edmund. I tul�c do siebie Mercedes, wyci�gn�� serdecznie d�o� do Katalo�czyka. Ale Fernand, nie kwapi�c si� odpowiedzie� na �w gest przyjacielski, stal milcz�cy i nieruchomy niby pos�g. W�wczas Edmund ogarn�� spojrzeniem badawczym Mercedes wzruszon� i dr��c�, po czym zas�pionego, jak�e gro�nego Fernanda. Poj�� wszystko w mgnieniu oka. Gniew zas�pi� mu czo�o. � Nie spodziewa�em si�, Mercedes, biegn�c do ciebie z takim po�piechem, �e zastan� tu wroga. � Wroga! � zakrzykn�a Mercedes, rzucaj�c na kuzyna spojrzenie kipi�ce gniewem. � Wr�g w moim domu, powiadasz, Edmundzie! Ach! Gdybym tak s�dzi�a, wzi�abym ci� za r�k� i pow�drowa�abym do Marsylii, opuszczaj�c ten dom na zawsze. W oczach Fernanda zamigota�a b�yskawica. � A gdyby przytrafi�o ci si� nieszcz�cie, Edmundzie � m�wi�a dalej z tym samym niewzruszonym spokojem, po kt�rym Fernand �atwo m�g� pozna�, �e zg��bi�a jego z�owrogie zamys�y � gdyby przydarzy�o ci si� nieszcz�cie, posz�abym na cypel Morgion i rzuci�abym si� stamt�d mi�dzy ska�y, g�ow� w d�. Fernand poblad� straszliwie. � Ale pomyli�e� si�, Edmundzie � ci�gn�a dalej � nie spotka�e� tutaj wroga. Oto m�j brat, Fernand, kt�ry u�ci�nie ci d�o� z przyjacielskim oddaniem. Domawiaj�c tych s��w, dziewczyna obj�a nakazuj�cym spojrzeniem Katalo�czyka, kt�ry jakby pod dzia�aniem uroku zbli�y� si� wolno do Edmunda i wyci�gn�� do niego r�k�. Jego nienawi��, podobna bezsilnej, cho� w�ciek�ej fali, rozbi�a si� o przewag� moraln� tej kobiety. Lecz dotkn�wszy zaledwie r�ki Edmunda, uczu�, �e na nic wi�cej nie m�g�by si� zdoby�; skoczy� wi�c ku drzwiom. � Ach! � wo�a� biegn�c, jakby postrada� zmys�y, i rw�c w�osy. � Och! Kt� uwolni mnie od tego cz�owieka? Biada mi! Biada!... � Ej, Katalo�czyku! Hej, Fernandzie! gdzie tak p�dzisz? � ozwa� si� jaki� g�os. M�ody cz�owiek stan�� jak wryty, a rozejrzawszy si� wko�o, dostrzeg� Caderousse'a i Danglarsa siedz�cych przy stole, w altanie oplecionej li��mi. � No, chod��e do nas � ozwa� si� Caderousse. � Tak ci pilno, �e nie masz czasu przywita� si� z przyjaci�mi? � Zw�aszcza je�li maj� przed sob� prawie nie napocz�t� butelk� � dorzuci� Danglars. Fernand spogl�da� na nich oszo�omiony i nie odpowiada�. � Wydaje mi si�, jakby w pi�tk� goni� � rzek� Danglars tr�caj�c Caderousse'a kolanem. � Czy�by�my si� pomylili, a mo�e wbrew naszym przewidywaniom Dantes odni�s� zwyci�stwo? � Do czorta! trzeba si� przekona� � odpowiedzia� Caderousse i zwracaj�c si� do m�odzie�ca: � No co, Katalo�czyku, namy�li�e� si� ju� czy nie? � zawo�a�. Fernand otar� pot z czo�a i powoli wszed� do altany, kt�rej cie� zdawa� si� dzia�a� na� koj�co, a ch��d przywraca� si�y jego wyczerpanemu cia�u. � Dzie� dobry � rzek� � wo�ali�cie mnie, prawda? I zamiast usi���, pad� bezw�adnie na krzes�o. � Wo�a�em ci�, bo� lecia� jak wariat; ba�em si�, �eby� nie skoczy� w morze � odpowiedzia� �miej�c si� Caderousse. � Do licha! Nie po to tylko ma si� przyjaci�, �eby fundowa� im lampk� wina, lecz r�wnie� po to, by przeszkodzi�, kiedy kt�ry� ma zamiar wych�epta� ze cztery kwarty wody! Fernand krzykn�� rozdzieraj�co, a raczej zaszlocha�, i g�owa opad�a mu na d�onie skrzy�owane na stole. � No i c�, Fernandzie, chcesz, �ebym powiedzia� ci prawd�? � ci�gn�� Caderousse, wszczynaj�c rozmow� z grubia�stwem ludzi nieokrzesanych, kt�rych ciekawo�� nakazuje poniecha� wszelkich wybieg�w. � Wygl�dasz jak odpalony konkurent! Rzuciwszy ten �art, wybuchn�� g�o�nym �miechem. � Ho, ho! � wtr�ci� Danglars � taki szykowny ch�opak musi mie� szcz�cie w mi�o�ci; �artujesz chyba, Caderousku. � Wcale nie � odpar� tamten � pos�uchaj lepiej, jak on wzdycha. No, no, Fernandzie, uszy do g�ry; powiedz nam, czy to przystoi nie odpowiada� przyjacio�om, kt�rzy pytaj� grzecznie, jak si� miewasz? � Jestem zdr�w � odpowiedzia� Fernand, zaciskaj�c pi�ci i nie podnosz�c g�owy. � Ach, widzisz � powiedzia� Caderousse, mrugaj�c porozumiewawczo na przyjaciela � widzisz, jak rzeczy stoj�: Fernand, kt�rego masz przed sob�, poczciwy i dzielny Katalo�czyk, jeden z najlepszych rybak�w w Marsylii, durzy si� w pi�knej dziewczynie imieniem Mercedes, ale nieszcz�ciem ta dziewczyna romansuje podobno z jednym znacznym marynarzem. A poniewa� �Faraon" przybi� dzi� w�a�nie do portu, pojmujesz wi�c... � Nie, nic nie pojmuj� � odpar� Danglars. � Biedny Fernand poszed� na grzybki � doko�czy� Caderousse. � I c� z tego? � odezwa� si� Fernand, podnosz�c g�ow� i popatruj�c na Caderousse'a takim okiem, jakby szuka� kogo�, na kim m�g�by wywrze� sw�j gniew. � Mercedes nie potrzebuje si� przed nikim t�umaczy�, jest wolna, prawda? Mo�e kocha� ka�dego, kogo sobie upodoba. � A, skoro tak uwa�asz � rzek� Caderousse � to zmienia posta� rzeczy! Mia�em ci� za Katalo�czyka, a s�ysza�em, �e Katalo�czycy nie tak �atwo daj� si� zap�dzi� rywalowi w kozi r�g. Co wi�cej, m�wiono o tym, �e Fernand, kiedy si� m�ci, m�ci si� okrutnie. Fernand u�miechn�� si� z politowaniem. � Zakochani nigdy nie bywaj� okrutni � odpar�. � Biedaczysko! � wtr�ci� Danglars udaj�c, �e wsp�czuje m�odzie�cowi ca�ym sercem. � C� chcesz, nie spodziewa� si� wida�, �e Dantes wr�ci� tak nagle. Kto wie, czy nie mia� go za zmar�ego, a mo�e liczy� na jego niewierno��... Odczuwamy takie ciosy tym mocniej, je�li uderzaj� w nas ca�kiem nieoczekiwanie. � Ach, do diab�a! � pl�t� dalej Caderousse, g�sto zagl�daj�c do kieliszka, nape�nionego bij�c� do g�owy malag�, kt�ra coraz wyra�niej dawa�a zna� o sobie � tak czy inaczej, Fernand nie jest jedynym cz�owiekiem, kt�remu ten pomy�lny powr�t Dantesa popsu� szyki, nieprawda�, bratku? � O nie! Masz s�uszno��; o�miel� si� nawet rzec, i� mo�e mu to przynie�� nieszcz�cie. � Ale to fraszka � pl�t� bez tchu Caderousse, nalewaj�c Fernandowi wina; nape�ni� r�wnie� i swoj� lampk�, przynajmniej �smy raz, nie troszcz�c si� zreszt� zupe�nie o ledwie napocz�t� szklank� Danglarsa � to fraszka � powt�rzy�. � Po�lubi tymczasem Mercedes, pi�kn� Mercedes; po to przecie� wr�ci�. Danglars tymczasem wpatrywa� si� przenikliwie w m�odzie�ca, kt�rego s�owa Caderousse'a pali�y jak roztopiony o��w. � Kiedy wesele? � spyta�. � Jeszcze si� nie odby�o � mrukn�� Fernand. � Nie, ale si� odb�dzie � odpowiedzia� Caderousse � tak samo, jak Dantes zostanie kapitanem, prawda, Danglars? Danglars zadr�a� na t� niespodzian� zaczepk� i odwr�ciwszy si� w stron� Caderousse'a, zacz�� mu si� przygl�da�, chc�c wybada�, czy cios by� wymierzony rozmy�lnie; lecz nic pr�cz zawi�ci nie m�g� wyczyta� z tej twarzy, zapijaczonej ju� i ot�pia�ej. � A wi�c � rzek� nape�niaj�c szklanki � wypijmy za pomy�lno�� kapitana Edmunda Dantesa, m�a pi�knej Mercedes! Caderousse podni�s� oci�a�� r�k� kieliszek i wypi� jednym haustem. Fernand chwyci� sw�j i cisn�� go o ziemi�. � Ho! ho! � zawo�a� Caderousse � kog� to ja widz� na wzg�rzu, tam, tam gdzie wie� katalo�ska! Sp�jrz, Fernandzie, masz lepszy wzrok ni� ja; zdaje mi si�, �e co� niedowidz�; wino to zdrajca, lubi p�ata� figle. Ale to chyba para kochank�w; id� obok siebie, trzymaj�c si� za r�ce. Dalib�g! Nie spodziewaj� si�, �e ich widzimy, i ca�uj� si�! Danglars dostrzeg� rozpacz maluj�c� si� na twarzy Fernanda. � To znasz ich, panie Fernandzie? � spyta�. � Tak � odpowi