10262
Szczegóły |
Tytuł |
10262 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10262 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10262 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10262 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aleksander Dumas (ojciec)
J�zef Balsamo
Tom IV
T�um. Leon Rogalski
ROZDZIA� LXXXVIII
KR�LEWSKI OBRO�CA
Ksi��� d'Aiguillon, gdy zosta� sam, by� z pocz�tku do�� zak�opotany. Doskonale rozumia�, co
mu stryj powiedzia�: �e pani Dubarry pods�uchiwa�a go, �e cz�owiek roztropny musi w tych
okoliczno�ciach okaza� si� cz�owiekiem �mia�ym i odegra� t� rol�, kt�r� stary ksi���
proponowa� odegra� wsp�lnie.
Przybycie kr�la nast�pi�o w sam� por�, gdy� pozwoli�o unikn�� konieczno�ci t�umaczenia si�
z powodu puryta�skiego zachowania si� ksi�cia d'Aiguillon.
Marsza�ek nie by� cz�owiekiem, kt�rego mo�na by d�ugo oszukiwa�, a nade wszystko nie
dopu�ci�by nigdy do tego, aby czyje� zalety b�yszcza�y nadmiernie kosztem jego w�asnych.
Ale kiedy by� sam, mia� do�� czasu na w�a�ciw� ocen� rzeczy.
Kr�l tymczasem rzeczywi�cie ju� nadchodzi�. Paziowie otworzyli drzwi do przedpokoju, a
Zamora wybieg� naprzeciw kr�lowi prosz�c o cukierki. Za t� wzruszaj�c� poufa�o�� p�aci�
Ludwik XV w przyp�ywie z�ego humoru szturcha�cami lub targaniem za ucho, co oczywi�cie
sprawia�o m�odemu Afryka�czykowi wielk� przykro��.
Kr�l zatrzyma� si� w gabinecie chi�skim. By�o to dla ksi�cia d'Aiguillon dowodem, �e pani
Dubarry nie uroni�a ani jednego s�owa z jego rozmowy ze stryjem, gdy� teraz on s�ysza�
r�wnie� doskonale rozmow� kr�la z hrabin�.
Kr�l zdawa� si� by� znu�ony, jak cz�owiek, kt�ry d�wiga� ogromne ci�ary. Atlas nie by�
bardziej wyczerpany, kiedy przez dwana�cie godzin podpiera� ca�e niebo swoimi ramionami.
Kochanka kr�lewska przymila�a si� do Ludwika XV, g�askala go i dzi�kowa�a poca�unkami.
On za� kaza� opowiedzie� sobie dok�adnie przebieg odprawy pana Choiseula. Ubawi�o go to
niezmiernie.
W�wczas pani Dubarry nabra�a �mia�o�ci. By�a to dogodna pora dla jej plan�w. Czu�a teraz w
sobie odwag�, kt�ra zdolna by�a poruszy� z posad ziemi�.
� Najja�niejszy Panie � rzek�a � dokona�e� zniszczenia, to bardzo dobrze, �e tak zrobi�e�,
tak trzeba by�o, ale teraz trzeba odbudowa� to, co zosta�o zniszczone.
� Och, to ju� zosta�o zrobione � odpar� kr�l niedbale.
� Ustali�e� ju� nowe urz�dy ministerialne?
� Tak.
� I to tak nagle, bez zastanowienia?
� Ale� g�owa!... Och, jeste� prawdziw� kobiet�! Powiedz jednak, moja droga, czy przed
oddaleniem kucharza, nie upatrzysz ju� przedtem innego na jego miejsce?
� Powiesz jeszcze mo�e, �e wyznaczy�e� ju� gabinet? Kr�l podni�s� si� ci�ko z obszernej
sofy, na kt�rej le�a�
raczej ni� siedzia�, maj�c za poduszk� ramiona pi�knej kochanki.
� Mo�na by pomy�le�, Joasiu, widz�c twoje zainteresowanie � rzek� � �e wiesz ju� o
nowych urz�dach ministerialnych, �e nie jeste� z nich zadowolona i masz inne propozycje.
� To nie by�oby zn�w tak� niedorzeczno�ci� � rzek�a hrabina.
� A wi�c masz co� jednak?
� Ty te� � odpar�a.
� Och, to moja powinno��, hrabino. Ale dobrze, prosz�, przedstaw mi swoich kandydat�w.
� Nie, ty zr�b to wpierw.
� Prosz� bardzo. �eby ci da� dobry przyk�ad! Pytaj.
� Najpierw marynarka. C� tam robi ten kochany pan de Praslin?
� A to co� nowego, hrabino. Cz�owiek, kt�ry nigdy nie widzia� morza.
� No wi�c kto?
� Za��my si�, �e nie zgadniesz.
� Kto�, czyj wyb�r przyniesie ci popularno��...
� Cz�owiek parlamentu, moja droga... Pierwszy prezydent parlamentu w Besan�on.
� Pan de Boynes?
� Ten sam! Do licha, ale� ty jeste� m�dra! Znasz tych ludzi?
� Musz�. Ca�ymi dniami m�wisz przecie� o parlamencie. Ale ten cz�owiek nie wie nawet, co
to wios�o.
� Tym lepiej. Pan de Praslin zanadto dobrze zna� swoje rzemios�o i dlatego kosztowa� mnie
tak wiele razem ze swoimi konstrukcjami okr�t�w.
� A komu powierzy�e� skarb, Najja�niejszy Panie?
� O, skarb to zupe�nie co innego. Wybra�em wyj�tkowego cz�owieka.
� Finansist�?
� Nie... Wojskowego. Zbyt ju� d�ugo finansi�ci mnie oskubuj�.
� Kto zatem stanie na czele ministerstwa wojny, na Boga!
� Uspok�j si�, moja kochana. Tu wyznaczy�em finansist�, Terraya, lubi�cego grzeba� si� w
rachunkach. Wykryje on wszystkie b��dy, kt�re pope�ni� w dodawaniach pan de Choiseul.
Wiesz, pocz�tkowo zamierza�em powierzy� to ministerstwo, �eby przypodoba� si� filozofom,
cz�owiekowi wspania�emu, nieskazitelnemu, jak to oni powiadaj�.
� Aha! Komu wi�c? Wolterowi?
� Prawie... Kawalerowi du Muy... Prawdziwy Katon.
� Ach, Bo�e, przera�asz mnie.
� To by�o ju� postanowione... Przywo�a�em go do siebie, nominacja by�a ju� podpisana,
dzi�kowa� mi. Lecz wtem dobry czy z�y duch podszepn�� mi, aby go zaprosi� na dzi�
wieczorem do Luciennes.
� To straszne!
� No w�a�nie. Akurat dok�adnie to samo, hrabino, powiedzia� mi pan du Muy.
� On to powiedzia�?
� Innymi s�owami, ale ostatecznie sens by� mnie] wi�cej ten sam. Powiedzia� mianowicie, �e
najgor�tszym jego pragnieniem jest s�u�y� kr�lowi, lecz jest to niemo�liwe, aby s�u�y� pani
Dubarry.
� No, �adny ptaszek z tego twojego filozofa!
� Oczywi�cie zupe�nie zrozumia�e, �e wyci�gn��em do niego r�k�, aby... odebra� mu
nominacj�, kt�r� podar�em w jego oczach z bardzo cierpliwym u�miechem, na drobne
kawa�ki, no i kawaler du Muy znik�. Ludwik XIV kaza�by na pewno wrzuci� tego hultaja do
jakiego� lochu w Bastylii. Ja jestem jednak Ludwik XV, mam wi�c sw�j parlament, kt�ry
mnie ch�oszcze, zamiast �ebym ja go ch�osta�. Oto na co mi przysz�o!
� To nie ma znaczenia, Najja�niejszy Panie � rzek�a hrabina okrywaj�c kr�la-kochanka
poca�unkami. � Jeste� cz�owiekiem doskona�ym.
� Nie wszyscy tak s�dz�. Przekl�ty Terray!
� Oni wszyscy tacy! A komu powierzy�e� sprawy zagraniczne?
� Temu poczciwemu Bertin, kt�rego znasz.
� Nie.
� A wi�c, kt�rego nie znasz.
� Nie widz� dot�d ani jednego ministra, kt�ry by�by co� wart.
� Powiedzmy. A jakich ty by� wybra�a?
� Wymieni� tylko jednego: marsza�ek.
� Co za marsza�ek? � rzek� kr�l krzywi�c si�.
� Ksi��� de Richelieu.
� Ten starzec? Ta zmok�a kura?
� Dobre sobie! Zwyci�zca spod Mahon i zmok�a kura!
� Stary rozpustnik...
� Najja�niejszy Panie, by� twoim towarzyszem.
� Pozbawiony zasad moralnych. Uciekaj� przed nim wszystkie kobiety.
� C� chcesz? To od tego czasu, odk�d nie ugania si� za nimi.
� Nie wspominaj nigdy wi�cej o Richelieu, tym brudnym zwierz�ciu. Ten zwyci�zca spod
Mahon oprowadza� mnie po wszystkich paryskich szulerniach. �piewano o nas o�mieszaj�ce
piosenki. Nie, nie! Richelieu! Na samo nazwisko trac� panowanie nad sob�.
� A wi�c a� tak bardzo go nienawidzisz?
� Z ca�ego serca. Wszystkich Richelieu.
� Wszystkich?
� A dlaczeg�by nie? Taki, na przyk�ad, Fronsac. Pi�kny z niego par i ksi���. Z dziesi��
razy zas�u�y�, aby �amano go ko�em.
� Wydaj� ci go ch�tnie. Ale s� jeszcze inni Richelieu na �wiecie.
� Ach tak! Ksi��� d'Aiguillon na przyk�ad.
� W�a�nie!
Mo�na przypuszcza�, �e na te s�owa go�� w buduarze nat�y� s�uch.
� Tego powinienem nienawidzi� bardziej ni� wszystkich innych, bo mi zwala na kark
wszystkich krzykaczy z ca�ej Francji. Ale mam do niego s�abo��, z kt�rej si� nie potrafi�
wyleczy�. Jest przynajmniej �mia�y i nie mam do niego odrazy.
� Przy tym cz�owiek rozumny � zawo�a�a hrabina.
� I odwa�ny, got�w broni� w�adzy kr�lewskiej. To jest prawdziwy par!
� Po stokro� tak. Uczy� go wi�c kim�. Kr�l spojrza� na hrabin�.
� Czy to by� mo�e, hrabino, aby� proponowa�a mi to teraz, kiedy ca�a Francja domaga si�
ode mnie, abym go skaza� na wygnanie i pozbawi� godno�ci ksi���cej?
Pani Dubarry r�wnie� za�o�y�a r�ce.
� Przed chwil� � rzek�a � nazwa�e� Richelieu zmok�� kur�. Ale to raczej tobie bardziej by
odpowiada�o to przezwisko.
� Hrabino!
� Jeste� dumny, poniewa� odprawi�e� pana Choiseula.
� To nie by�o �atwe.
� A jednak potrafi�e�. A teraz cofasz si� przed nast�pstwami.
� Nie rozumiem.
� No oczywi�cie. Bo co oznacza�o usuni�cie Choiseula?
� By� to policzek wymierzony parlamentowi.
� W�a�nie. Zr�b tak i teraz. Parlament chcia� zatrzyma� Choiseula, da�e� mu dymisj�.
Parlament chce usun�� ksi�cia d'Aiguillon, ty go zatrzymaj.
� Przecie� go nie odprawiam.
� Powiniene� go wynie�� na wy�sze stanowisko, nada� mu wi�ksze znaczenie.
� Czy�by� chcia�a ministerstwa dla tego warcho�a?
� Czemu nie? Uwa�am, �e nale�y si� nagroda temu, kto ci� broni� nara�aj�c sw�j maj�tek i
dostoje�stwa.
� Powiedz raczej: swoje �ycie, bo niechybnie ukamienuj� go pewnego ranka, razem z twoim
przyjacielem Maupeou.
� Bardzo by� podni�s� na duchu swoich obro�c�w, gdyby us�yszeli, co o nich teraz m�wisz.
� Odp�acaj� mi oni pi�knym za nadobne.
� Jeste� niesprawiedliwy, czyny przemawiaj� za nimi.
� O, zapewne. Tylko sk�d u ciebie tyle zapa�u dla ksi�cia d'Aiguillon?
� Zapa�u? Przecie� ja go wcale nie znam. Widzia�am go dzisiaj i rozmawia�am po raz
pierwszy w �yciu.
� A, to co innego. To jest wi�c przekonanie, a ja szanuj� przekonania, nie maj�c sam
�adnych.
� A wi�c uczy� co� dla Richelieu w imieniu d'Aiguillona, skoro nie mo�esz nic uczyni� dla
d'Aiguillona.
� Dla Richelieu!? O nie, nie, nic, przenigdy.
� A wi�c dla pana d'Aiguillon?
� Powierzy� mu ministerstwo w tej chwili, to jest niemo�liwe.
� Rozumiem... Ale p�niej?... Pomy�l tylko: to jest cz�owiek o olbrzymich zdolno�ciach,
rzutki. Pozbywszy si� Terraya, d'Aiguillona i Maupeou, b�dziesz posiada� za jednym
zamachem tr�jg�owego Cerbera. Wreszcie nie zapominaj o tym, �e te twoje ministerstwa, to�
to przecie� zabawa, kt�ra nie mo�e potrwa� d�ugo.
� Mylisz si�, hrabino, potrwa co najmniej ze trzy miesi�ce.
� Trzymam ci� za s�owo. A wi�c za trzy miesi�ce.
� O, hrabino, hrabino!
� Sam powiedzia�e�. Potrzeba mi jednak co� na teraz. � Ale nie mam nic do obdzielenia.
� Masz swoich szwole�er�w. Pan d'Aiguillon jest oficerem, daj mu wi�c dow�dztwo nad
szwole�erami.
� Niech ju� b�dzie. Otrzyma je.
� Dzi�kuj�! � zawo�a�a hrabina z radosnym o�ywieniem. � Dzi�kuj�!
Ksi��� d'Aiguillon mia� mo�no�� us�ysze� w tej chwili odg�os ca�kiem prostackiego
poca�unku, z�o�onego na policzku Ludwika XV.
� A teraz � rzek� kr�l � ka� poda� wieczerz�, hrabino.
� Nie � odpar�a pani Dubarry � tutaj nie mo�esz jej si� spodziewa�. Przygn�bi�a mnie ta
polityka... Zreszt� moja s�u�ba by�a zaj�ta wys�uchiwaniem m�w i przygl�daniem si� ogniom
sztucznym, a nie kuchni�.
� Jed� wi�c ze mn� do Marly.
� Nic z tego, g�owa mi p�ka.
� To po�� si�, hrabino.
� Zamierzam w�a�nie to zrobi�, Najja�niejszy Panie.
� A zatem �egnam.
� To znaczy do zobaczenia.
� Czuj� si� w sk�rze pana Choiseula: odprawiaj� mnie.
� Odprowadzaj�c z honorami, chwal�c i pieszcz�c � do da�a z g�o�nym �miechem
swawolna kobieta, popychaj�c kr�la lekko ku drzwiom.
Hrabina trzyma�a w r�ku lichtarz o�wietlaj�c schody.
� Byleby tylko biedny marsza�ek nie umar� � rzuci� jeszcze na schodach kr�l odwracaj�c
si� i wst�puj�c na stopie�.
� Dlaczego?
� No, �e ministerstwo uciek�o mu sprzed nosa.
� O, z�o�liwy jeste�, Najja�niejszy Panie � rzek�a hrabina wybuchaj�c znowu g�o�nym
�miechem.
Uradowany tym konceptem przeciwko ksi�ciu, kt�rego rzeczywi�cie nienawidzi� z ca�ej
duszy, Jego Wysoko�� wyszed� od pani Dubarry wielce z siebie zadowolony.
Gdy hrabina wr�ci�a do buduaru, zasta�a tam ksi�cia d'Aiguillon kl�cz�cego pod drzwiami ze
skrzy�owanymi na piersiach r�kami i z p�omiennym wzrokiem utkwionym w kr�lewskiej
kochance.
Ona zarumieni�a si�.
� Nie powiod�o mi si� � rzek�a. � Biedny ten marsza�ek.
� Wiem o wszystkim � rzek� � s�ysza�em... Dzi�kuj�, dzi�kuj� ci z ca�ego serca, o pani.
� S�dz�, �e by�am ci to winna � odpowiedzia�a z �agodnym u�miechem. � Ale podnie� si�,
ksi���, bo inaczej gotowa jestem pomy�le�, �e masz tak� pami�� jak rozum.
� By� mo�e, �e stryj m�j powiedzia� ci, pani, �e jestem twym �arliwym s�ug�...
� R�wnie� i kr�la. Z�o�ysz jutro uszanowanie Jego Kr�lewskiej Mo�ci. Prosz� ci�, wsta�
ju�...
I poda�a mu r�k�, kt�r� uca�owa� z czci�.
Hrabina musia�a by� tym bardzo wzruszona, gdy� nie rzek�a wi�cej ani jednego s�owa.
Ksi��� d'Aiguillon milcza� tak�e. By� zmieszany podobnie jak ona. W ko�cu pani Dubarry
przemog�a jednak wzruszenie i podni�s�szy g�ow� rzek�a:
� Trzeba, aby biedny marsza�ek dowiedzia� si� o swojej pora�ce.
Ksi��� uzna� te s�owa za stanowcze wezwanie do po�egnania. Z�o�y� wi�c g��boki uk�on i
powiedzia�:
� Id� do niego, pani.
� Ach, ksi���! Z�a nowina niech przychodzi jak najp�niej. Zr�b co� lepszego, ni� i�� do
marsza�ka. Zjedz ze mn� wieczerz�.
Ksi�ciu krew uderzy�a do g�owy.
� Nie jeste� kobiet� � rzek� � jeste�...
� Anio�em, nieprawda�? � szepn�a jak najciszej hrabina, aby gor�cymi wargami dotkn��
jego ucha, i poci�gn�a go z sob� do sto�u.
Tego wieczora d'Aiguillon uwa�a� si� za najszcz�liwszego pod s�o�cem m�czyzn�, zabra�
urz�d stryjowi i zjad� to, co si� nale�a�o kr�lowi.
ROZDZIA� LXXXIX
PRZEDPOKOJE KSI�CIA RICHELIEU
Jak przysta�o na dworzanina, Richelieu posiada� pa�ac w Wersalu i Pary�u, dom w Marly i
Luciennes, s�owem wsz�dzie tam, gdzie mia� rezydencje kr�l.
Ludwik XIV zwi�kszaj�c ilo�� miejsc swego pobytu, nak�ada� niejako na ka�dego
uprzywilejowanego do udzia�u w wielkich czy ma�ych przyj�ciach obowi�zek bogactwa,
kt�re umo�liwia�o dor�wnanie w pewnym stopniu kr�lewskiemu trybowi �ycia i kr�lewskim
kaprysom.
W czasie, kiedy nast�pi�o usuni�cie Choiseula i Praslina, Richelieu mieszka� w swoim pa�acu
w Wersalu. Tu kaza� si� przywie�� poprzedniego dnia powr�ciwszy z Luciennes po
przedstawieniu swego synowca pani Dubarry.
Widziano ksi�cia de Richelieu z hrabin� w lasku Mar�y, widziano go potem, jak wpad� w
nie�ask� ministra, ca�emu dworowi znane by�o jego d�ugie i tajemnicze pos�uchanie w
Luciennes. To wystarczy�o, aby ca�y dw�r, zw�aszcza po kilku niedyskretnych uwagach Jana
Dubarry, czu� si� w obowi�zku z�o�y� wyrazy uszanowania ksi�ciu de Richelieu.
Stary marsza�ek m�g� wi�c delektowa� si� smakiem pochwa�, pochlebstw i uni�ono�ci, kt�re
wszyscy �pieszyli okaza� nowemu b�stwu.
Richelieu nie przeczuwa� jednak tego, co mia�o spotka� go p�niej. Wsta� tego dnia rano z
mocnym postanowieniem uodpornienia si� na uleganie tego rodzaju pokusom, podobnie jak
Ulisses zatyka� uszy woskiem, aby nie s�ysze� �piewu syren.
Wa�ne dla niego wydarzenie mia�o nast�pi� dopiero nazajutrz, to jest, kiedy przewidziane
by�o powo�anie przez kr�la nowych ministr�w.
Wielkie przeto by�o zdziwienie marsza�ka, kiedy przebudziwszy si�, a raczej b�d�c
przebudzony turkotem powoz�w, dowiedzia� si� od kamerdynera, �e na dziedzi�cach
pa�acowych, w przedpokojach i salonach panuje nieopisany t�ok.
� Ho, ho, wida�, �e narobi�em niema�o ha�asu � rzek� ksi��� zrzucaj�c �wawo szlafmyc�.
� Jeszcze bardzo wcze�nie, panie marsza�ku � powiedzia� kamerdyner widz�c t�
skwapliwo��.
� Odt�d � odpar� ksi��� � nie b�dzie dla mnie wczesnej godziny, pami�taj o tym.
� Dobrze, ja�nie panie.
� Co powiedziano go�ciom?
� �e ja�nie o�wiecony ksi��� jeszcze nie wsta�.
� I nic wi�cej? To g�upio. Trzeba by�o doda�, �e pracowa�em do p�nej nocy albo �e...
Zreszt�, gdzie jest Raft�?
� Pan Raft� �pi jeszcze.
� Jak to �pi! Ale� budzi� go, budzi� natychmiast, nieszcz�nika!
Na , progu ukaza� si� w tej samej chwili rze�ki i u�miechaj�cy si� dobrodusznie staruszek.
� Oto jest i Raft� � powiedzia�. � Czego chcesz ode mnie, panie?
Ca�e zniecierpliwienie ksi�cia znik�o jak za dotkni�ciem r�ki.
� Zaraz my�la�em, �e ju� nie �pisz.
� A gdybym nawet spa�, c� w tym dziwnego? To� to �wit ledwie.
� Ale�, kochany Raft�, widzisz przecie�, �e ja nie �pi�!
� To co innego, jeste� ministrem... Jak�eby� m�g� spa�?
� O, widzicie go, b�dzie mi tu burcze� � rzek� marsza�ek stroj�c miny przed zwierciad�em.
� Mo�e nie jeste� zadowolony?
� Ja? C� to mnie obchodzi? Nam�czysz si�, a potem rozchorujesz. A z tego wynika, �e to
na mnie spadnie kierowanie krajem, a to wcale nie jest przyjemne, mo�ci ksi���.
� O, zestarza�e� si�, Raft�, i zrz�dzisz.
� Jestem jednak o cztery lata m�odszy od ciebie, mo�ci ksi���. Ale jestem stary, o, tak, tak...
Marsza�ek z niecierpliwo�ci� tupn�� nog�.
� Czy kto� przechodzi� przez pok�j?
� Tak.
� Kt� tam jest?
� Wszyscy.
� Co m�wi�?
� Ka�dy powtarza, o co ci� ma prosi�.
� To zrozumia�e. Ale czy nie s�ysza�e�, co m�wi� o mojej nominacji?
� Wola�bym o tym nie wspomina�.
� A! Ju� krytykuj�?
� I to ci, kt�rzy ciebie potrzebuj�. C� dopiero b�dzie z tymi, kt�rych ty b�dziesz
potrzebowa�.
� Ach, Raft� � rzek� ksi��� z wymuszonym u�miechem � ci, kt�rzy powiedz�, �e ty mi
schlebiasz...
� Mo�ci ksi��� � przerwa� Raft� � po c� zaprz�ga� diab�a do tego p�uga, kt�ry nazywaj�
ministerstwem. Sprzykrzy�o ci si� ju� spokojne, szcz�liwe �ycie?
� M�j kochany, wszystkiego ju� zakosztowa�em, pr�cz szcz�cia...
� Do licha! Nie kosztowa�e� na przyk�ad nigdy arszeniku, dlaczego nie wypijesz go wi�c w
czekoladzie, tak, przez ciekawo��...
� Raft�, jeste� pr�niak! Przewidujesz, �e b�dziesz mia� jako m�j sekretarz huk roboty i
dlatego jeste� temu niech�tny.
Marsza�ek kaza� si� ubiera� z niezwyk�� staranno�ci�.
� Nadaj mi wygl�d wojskowy � poleci� kamerdynerowi � i przypnij ordery za zas�ugi
wojenne.
� Zdaje si�, �e chodzi o sprawy wojskowe?
� Zdaje si�.
� Ale � ci�gn�� Raft� � nie widzia�em jeszcze nominacji kr�lewskiej i to nie jest w
porz�dku.
� Nadejdzie bez w�tpienia.
� A wi�c �bez w�tpienia" stanowi dzi� s�owo urz�dowe?
� Ach, zrobi�e� si� strasznie nudny, Raft�, starzejesz si� zastraszaj�co. Sta�e� si�
pedantyczny i ma�ostkowy. Gdybym m�g� to przewidzie�, nie kaza�bym ci nigdy pisa� dla
mnie mowy na przyj�cie do Akademii. To ona z ciebie zrobi�a pedanta.
� Pos�uchaj mnie, mo�ci ksi���, je�li �aska. Rz�dy s� w naszych r�kach, b�dziemy
dok�adni... A to wszystko jest bardzo dziwne...
� C� jest w tym dziwnego?
� Pan hrabia de la Vaudraye, rozmawiaj�c ze mn� na ulicy, powiedzia� mi, �e z tym
ministerstwem to nie jest nic jeszcze pewnego.
Richelieu u�miechn�� si�.
� Pan de la Vaudraye ma s�uszno�� � rzek�. � Ale ty ju� wychodzi�e� dzisiaj na ulic�?
� Ten przekl�ty turkot karet nie pozwoli� mi spa�, ubra�em si� wi�c, przyczepi�em ordery
wojskowe i przeszed�em si� po mie�cie.
� Pan Raft� �artuje sobie ze mnie...
� Niech mnie B�g strze�e, mo�ci ksi���! Przechadzaj�c si� tak, spotka�em jeszcze kogo�.
� Kog� to?
� Sekretarza ksi�cia Terray.
� No i co?
� No c�, powiedzia� mi, �e jego pan zosta� ministrem wojny.
� O, ho, ho... � mrukn�� Richelieu z zagadkowym u�miechem.
� Co z tego wnosisz, ksi���?
� �e je�eli Terray jest ministrem wojny, to ja nim nie jestem. Je�eli natomiast on nim nie
jest, to mo�e ja nim jestem.
Raft� uzna�, �e zrobi� do��, aby mie� spokojne sumienie. By� to cz�owiek �mia�y,
niezmordowany w dzia�aniu, ambitny i jak jego pan dowcipny, ale o wiele lepiej zaprawiony
do walki, gdy� by� �wiadomy skutk�w przynale�no�ci do stanu ch�opskiego i wynikaj�cej
st�d zale�no�ci. Czterdzie�ci lat s�u�by wy�wiczy�o go w przebieg�o�ci, zr�czno�ci umys�u i
twardo�ci post�powania. Pewno�� ksi�cia Richelieu zrodzi�a w panu Raft� przekonanie, �e i
on nie ma czego si� obawia�.
� Mo�ci ksi��� � rzek� � nie ka� na siebie zbyt d�ugo czeka�, by�aby to z�a wr�ba.
� Jestem got�w. Ale kto przyby�, pytam raz jeszcze?
� Oto lista.
I Raft� poda� j� ksi�ciu, kt�ry znalaz� na niej najprzedniejsze nazwiska szlachty, s�downik�w
i finansist�w.
� A gdybym tak sta� si� popularny, co by� powiedzia� Raft�, h�?
� �yjemy w wieku cud�w � odpar� sekretarz. Marsza�ek czyta� dalej list�.
� Patrz! � zawo�a� w pewnej chwili. � De Taverney! A ten czego chce?
� Nie wiem, mo�ci ksi���. Najwy�szy czas ju� wyj��.
I sekretarz prawie wypchn�� swego pana do wielkiego salonu.
Richelieu by� z siebie bardzo zadowolony. Przyj�cie, jakie go spotka�o, zrobi�oby wra�enie
nawet na ksi�ciu krwi.
Ale ca�a ta grzeczno�� � pe�na wyrafinowania, pochlebstw, zr�czno�ci i ob�udy, tak bardzo
w�a�ciwa dla owej epoki i tego �rodowiska, sta�a si� czynnikiem, kt�ry przyczyni� si� do
bezwzgl�dnego i dotkliwego rozwiania wszelkich z�udze�.
Zasady dobrego zachowania i szacunek dla etykiety nie pozwoli�y t�umowi go�ci wym�wi�
s�owa �ministerstwo". Odwa�niejsi, widz�c, �e Richelieu odpowiedzia� z zak�opotaniem,
pozwolili sobie na z�o�enie og�lnikowych powinszowa�, unikaj�c jednak starannie
wymienienia tego s�owa.
Wszystkim by�o wiadomo, �e te odwiedziny o wschodzie s�o�ca stanowi�y pewn�
manifestacj� uczu�, po��czon� tak�e z �yczeniami.
W owej epoce zdarza�o si� do�� cz�sto, �e pewne zjawiska o nieuchwytnych niemal
odcieniach by�y tak samo przez wszystkich przyjmowane i jednakowo oceniane.
Niekt�rzy dworzanie o�mielali si� w rozmowach wyra�a� swoje �yczenia, nadzieje, a nawet
��dania.
Kto� wola�by, aby rz�d znajdowa� si� bli�ej Wersalu. Sprawi�oby mu przyjemno��
porozmawia� o tym z m�em obdarzonym takim zaufaniem, jak pan de Richelieu.
Kto� inny twierdzi�, �e zosta� trzykrotnie pomini�ty przez pana Choiseula w odznaczeniu
orderem. Liczy� na pana de Richelieu, kt�ry przypomni o tym zaniedbaniu Najja�niejszemu
Panu, skoro nic ju� teraz nie stoi na przeszkodzie w dope�nieniu sprawiedliwo�ci i okazaniu
dobrej woli kr�la.
Ze sto r�nych pr�b, mniej lub wi�cej natarczywych, ale kunsztownie os�oni�tych
niedom�wieniami, dotar�o do uszu uradowanego tym marsza�ka.
Wreszcie powoli go�cie rozeszli si�. Nie nale�a�o bowiem, jak m�wiono, przeszkadza� d�u�ej
panu marsza�kowi w pe�nieniu �jego wa�nych czynno�ci."
Jeden tylko cz�owiek pozosta� w salonie.
Nie podchodzi� przedtem z innymi do ksi�cia, o nic nie prosi�, nawet si� nie przedstawi�.
Kiedy go�cie wyszli, cz�owiek ten zbli�y� si� do ksi�cia z u�miechem na ustach.
� A, pan de Taverney � rzek� marsza�ek. � Niezmiernie si� ciesz�.
� Czeka�em na ciebie, ksi���, aby m�c ci z�o�y� prawdziwe �yczenia.
� Ach tak, �yczenia czego? � zapyta� Richelieu.
� Chcia�em powinszowa� ci, ksi���, nowej godno�ci.
� Nie, nie � zaoponowa� marsza�ek � nie m�wmy o tym, nic jeszcze nie wiadomo, to s�
tylko pog�oski.
� Jednak�e, m�j kochany marsza�ku, wiele os�b jest tego samego zdania co i ja, �wiadczy� o
tym �cisk w twoich salonach.
� Doprawdy, nie wiem, czemu to przypisa�.
� O, ja za to wiem dobrze!
� Wi�c, dlaczego?
� Powiem kr�tko. Wczoraj mia�em zaszczyt przedstawi� si� kr�lowi w Trianon.
Najja�niejszy Pan m�wi� o moich dzieciach, a na zako�czenie doda�: �Zna pan zapewne
ksi�cia Richelieu. Jemu prosz� z�o�y� �yczenia."
� Najja�niejszy Pan to powiedzia�? � rzek� Richelieu pe�en dumy, jakby te s�owa by�y
urz�dow� nominacj�, w kt�rej istnienie Raft� tak w�tpi�, niecierpliwi�c si�, �e og�oszenie jej
op�nia si� niepokoj�co.
� Nic wi�c dziwnego, �e si� domy�li�em, o co chodzi. Nie by�o to zreszt� trudne, skoro ca�y
Wersal zjawi� si� tak skwapliwie, aby okaza� ci swoje uczucia. Oczywi�cie i ja chcia�em
zado��uczyni� woli kr�la, sk�adaj�c ci �yczenia, oraz by� pos�usznym szczeg�lnemu uczuciu,
jakie �ywi� do ciebie ze wzgl�du na nasz� dawn� przyja��.
Ksi��� wpad� w upojenie. Jest to wrodzona s�abo�� ludzka, kt�rej nawet najt�sze g�owy nie
potrafi� si� ustrzec. W Ta-verneyu widzia� ksi��� jednego z prosz�cych ostatniego rz�du,
nieboraka op�nionego w zdobywaniu wzgl�d�w, nale��cego do ludzi, kt�rych nie warto
popiera�, kt�rzy s� bez w�tpienia bezu�yteczni w�a�nie przez to, �e wynurzyli si� po
dwudziestu latach z ciemno�ci na �wiat�o dzienne, aby ogrza� si� w s�o�cu pomy�lno�ci u
boku tych, kt�rym si� lepiej wiedzie.
� Wiem dobrze, co to znaczy � powiedzia� marsza�ek do�� ostro. � Chodzi o udzielenie
pomocy.
� W�a�nie, trafnie to okre�li�e�, ksi���.
� Ach tak! � rzek� Richelieu siadaj�c, a raczej zag��biaj�c si� w fotelu.
� M�wi�em ju�, �e mam dwoje dzieci � podj�� znowu Taverney, zwi�kszaj�c sw�
przebieg�o��, bo dostrzeg� ozi�b�o�� w zachowaniu swego przyjaciela i uzna� za stosowne
natrze� ze zdwojon� si��. � Mam c�rk�, kt�r� bardzo kocham i kt�ra jest wzorem cnoty i
uosobieniem pi�kno�ci. Znajduje si� pod opiek� ma��onki delfina, kt�ra raczy�a przyj�� j� do
swoich �ask. Nie o niej te� chc� m�wi�, jej los ju� u�o�ony i zapewniony, kierunek
wyznaczony, droga otwarta. Mo�e widzia�e� kiedy moj� c�rk�? Czy ci jej nie
przedstawia�em? Mo�e co� o niej s�ysza�e� nawet?
� Hm... nie wiem, � rzek� niedbale Richelieu � mo�e.
� A wi�c z c�rk� jest ju� wszystko dobrze � ci�gn�� dalej. � Ja r�wnie� nie potrzebuj�
niczego, kr�l da� mi nienajgorsz� pensj�, z kt�rej si� utrzymuj�. Chcia�bym co prawda,
przyznaj�, mie� jaki� poka�niejszy fundusz na odbudowanie Maison-Rouge, gdzie
pragn��bym urz�dzi� swoj� rezydencj�. Przy twoim znaczeniu, wobec wzgl�d�w, jakimi
cieszy si� moja c�rka...
� Ech! � mrukn�� Richelieu pogr��ony w rozmy�laniach
o swojej wielko�ci s�uchaj�c z roztargnieniem wywod�w pana de Taverney. Gdy jednak
us�ysza� s�owa: moja c�rka, ockn�� si� natychmiast.
� Ta twoja c�rka � powiedzia� do siebie � wzbudza w�a�nie sw� m�odo�ci� i pi�kno�ci�
podejrzenia u dobrej hrabiny. To ma�y skorpion, kt�ry ogrzewa si� pod skrzyd�ami ma��onki
delfina, aby uk�si� kogo� w Luciennes... Nie, nie b�dziemy z�ymi przyjaci�mi i kochana
hrabina, kt�ra uczyni�a mnie ministrem, przekona si�, �e umiem by� wdzi�czny
i okaza� to w potrzebie.
A g�o�no rzek� dumnie do barona de Taverney:
� Prosz� m�wi� dalej.
� Ju� zbli�am si� do ko�ca � zacz�� baron, �miej�c si� w duchu z marsza�ka i got�w do
wszystkiego, byle otrzyma� od niego to, czego chcia�. � My�l� wi�c jedynie o losie mojego
syna Filipa, kt�ry nosi bardzo pi�kne imi�, ale kt�remu nigdy nie nadarzy si� sposobno��
podpisania si� tym imieniem, je�eli mu nikt nie dopomo�e. Filip to ch�opiec dzielny i
rozs�dny, mo�e nawet troch� za rozs�dny. Ale to jest skutek jego op�akanego po�o�enia. Jak
wiadomo, ko� trzymany za kr�tko, pr�dko zwiesza g�ow�.
� Co mnie to obchodzi? � pomy�la� marsza�ek, niedwuznacznie okazuj�c znudzenie i
niecierpliwo��.
� Trzeba by � ci�gn�� dalej bezlito�nie Taverney � kogo� wysoko postawionego, jak ty,
aby powierzono mu dow�dztwo kompanii... Ma��onka delfina, wje�d�aj�c do Strasburga,
nada�a mu stopie� kapitana. Tak, ale na to, �eby mie� pod rozkazami pi�kn� kompani� w
kt�rym� z uprzywilejowanych pu�k�w kawalerii... Wyjednaj mi to, m�j wielki przyjacielu.
� Tw�j syn � rzek� Richelieu � to ten m�ody cz�owiek, kt�ry wy�wiadczy� przys�ug�
ma��once delfina, prawda?
� Wielk� przys�ug�! � zawo�a� Taverney. � On zatrzyma� konie dla Jej Kr�lewskiej
Wysoko�ci, kt�re chcia� zabra� przemoc� na ostatniej stacji Dubarry.
� Ach! � rzek� do siebie Richelieu. � Akurat w�a�nie to! Oprze� si� na kim�, kogo hrabina
uwa�a za swego najzajadlejszego wroga... Dobrze si� wybra� ten Taverney, nie ma co! Bierze
za tytu� do zas�ug to, co jest tytu�em do pot�pienia...
� Nie odpowiadasz mi, ksi��� � odezwa� si� Taverney, rozgniewany nieco upartym
milczeniem marsza�ka.
� To, czego ��dasz, jest niepodobie�stwem, m�j kochany Taverney � odpar� marsza�ek i
wsta�, daj�c tym do zrozumienia, �e pos�uchanie sko�czone.
� Niepodobie�stwem? Taka drobnostka niepodobie�stwem? I to mi m�wi stary przyjaciel?
� A dlaczego by nie? Czy to, �e jeste� przyjacielem, stanowi dostateczn� przyczyn�, aby
jeden z nas dopu�ci� si� niesprawiedliwo�ci, a drugi nadu�y� s�owa przyja��? Nie zna�e� mnie
przez dwadzie�cia lat, gdy by�em niczym. Teraz dopiero przypomnia�e� mnie sobie.
� Panie Richelieu, pan jest niesprawiedliwy...
� Nie, m�j kochany, nie chc� tylko, �eby� przesiadywa� w przedpokojach. Jestem
prawdziwym przyjacielem i dlatego...
� Masz na pewno jaki� ukryty pow�d, dla kt�rego odmawiasz.
� Ja?! � zawo�a� Richelieu zaniepokojony podejrzeniem, jakie mog�o powsta� w panu de
Taverney. � Jaki� ja m�g�bym mie� pow�d?
� Mam nieprzyjaci�...
Ksi��� m�g�by po prostu ujawni� swoje my�li, ale wtedy odkry�by przed baronem, �e z
wdzi�czno�ci oszcz�dza pani� Dubarry, musia�by wyzna�, �e jest ministrem dzi�ki faworycie
kr�lewskiej, a do tego marsza�ek nie przyzna�by si� za �adne skarby �wiata.
� �adnych nie masz nieprzyjaci�, m�j drogi przyjacielu. Natomiast ja ich mam. Udzieli� tej
�aski, o kt�r� prosisz, bez zastanowienia, znaczy�oby, �e id� w �lady Choiseula. A ja, m�j
kochany, nie chc� pope�nia� b��d�w mego poprzednika w zarz�dzaniu krajem. Od dwudziestu
lat zastanawiam si� nad wprowadzeniem reform, nad post�pem. Mam nadziej� je
urzeczywistni�. Obdarzanie �askami gubi Francj�. Ja zajm� si� zas�ugami. Pisma naszych
filozof�w to pochodnie, kt�re nie na pr�no dostrzeg�y moje oczy. Ciemno�ci minionych dni
rozproszy�y si�, a by�a to ju� najwy�sza pora, aby pomy�le� o szcz�ciu naszego kraju...
Dlatego pomy�l� te� o twoim synu i rozpatrz� jego spraw� tak, jak ka�dego innego
obywatela, kt�ry by przyszed� do mnie, zgodnie z jego zas�ugami. Czyni� niew�tpliwie
bolesn� ofiar� z moich uczu�, ale co znaczy ofiara jednego cz�owieka wobec korzy�ci, jakie
to mo�e przynie�� trzystu tysi�com innych... Je�eli syn tw�j, pan Filip de Taverney, oka�e si�
godnym wzgl�d�w, otrzyma to, o co prosisz, ale nie dlatego, �e jest synem mojego
przyjaciela, tylko dlatego, �e na to sam zas�u�y�. Oto m�j obowi�zek, oto m�j plan dzia�ania.
� To jest wyk�ad filozoficzny � odpowiedzia� stary baron gryz�c ze z�o�ci paznokcie i
t�umi�c gniew ci�kim uczuciem przygn�bienia, kt�re wywo�a�a �wiadomo�� bezcelowo�ci
ca�ej rozmowy, kosztuj�cej go tyle upokorzenia i ma�ych pod�ostek.
� M�wisz, �e to by� wyk�ad filozofii? Niech i tak b�dzie, c� chcesz, pi�kne s�owo.
� Kt�re uwalnia od dobrych czyn�w, prawda, panie marsza�ku?
� Z�ym jeste� dworzaninem � rzek� Richelieu z zimnym u�miechem.
� Ludzie o tym znaczeniu, co ja, s� tylko dworzanami kr�la!
� Ech, ludzi o takim znaczeniu przyjmuje w moich przedpokojach pan Raft�, m�j sekretarz.
Przybywaj� z nie wiedzie� jakich dziur prowincjonalnych, gdzie nauczyli si� grzeczno�ci
okazywanej domniemanym przyjacio�om, rozpowiadaj�c przy tym o swoich przyjaznych
uczuciach i sk�onno�ci do harmonii we wsp�yciu.
� Naturalnie, to zrozumia�e, �e Maison-Rouge, kt�rego szlachectwo si�ga wypraw
krzy�owych, nie mo�e zna� si� tak dobrze na harmonii jak skrzypek Vignerot.
Marsza�ek okaza� wi�cej rozwagi ni� Taverney, M�g� przecie� rozkaza�, aby wyrzucono
barona przez okno. Nie uczyni� tego. Poprzesta� na wzruszeniu ramion i zadowoli� si� tak� oto
odpowiedzi�:
� Bardzo jeste� zap�niony, m�j panie krzy�owcu. Znasz paszkwile parlamentu z roku 1720,
nie zapozna�e� si� z odpraw�, jak� im dali ksi���ta i parowie. Przejd� si�, prosz� kochany
panie, do mojej biblioteki, tam Raft� da ci do przeczytania r�ne rzeczy, kt�re ci�
niew�tpliwie zainteresuj�.
I w ten spos�b, uciek�szy si� do zr�cznego konceptu, wyprowadza� swego przeciwnika.
Wtedy drzwi otworzy�y si� niespodzianie i do pokoju wszed� z ha�asem m�czyzna z
czerwon� twarz�, oczyma rozszerzonymi z zadowolenia i zawo�a�:
� Gdzie te� mo�e by� ten nasz kochany ksi���?
By� to Jan Dubarry.
Na ten widok de Taverney cofn�� si� ze zdumienia, gniewu i odrazy.
Jan dostrzeg� to zachowanie, pozna� t� twarz i obr�ci� si� ty�em.
� Zdaje si�, �e zrozumia�em � rzek� baron spokojnie. � Odchodz�. Zostawiam pana
ministra w wybornym towarzystwie.
I oddali� si� z godno�ci�.
ROZDZIA� XC
ROZCZAROWANIE
Jan, rozgniewany tym wyzywaj�cym zachowaniem barona, zrobi� za nim kilka krok�w, ale
potem jakby si� rozmy�li�, wzruszy� tylko ramionami i wr�ci� do marsza�ka.
� Przyjmujesz u siebie takie indywidua? � zapyta�.
� Sk�d�e, wyp�dzam!
� A czy wiesz, kto to jest?
� Niestety, tak.
� Nie, ale czy wiesz dok�adnie?
� To jest Taverney.
� To jest cz�owiek, kt�ry chce podsun�� sw� c�rk� kr�lowi...
� No, no!
� Ten pan chcia�by pozby� si� nas i nie przebiera w �rodkach prowadz�cych do tego celu...
O, ale na szcz�cie jest tutaj Jan, Jan czuwa, Jan wszystko dobrze widzi.
� Czy przypuszczasz, �e on chcia�by...
� Czy tak trudno tego si� domy�li�? Partia delfina, m�j drogi... Maj� swojego zabijak�, kt�ry
chwyta poczciwych ludzi za �ydki, kt�ry zadaje cios w rami� biednego Jana...
. � Tobie? Wi�c to jest tw�j osobisty wr�g, kochany hrabio? � rzek� Richelieu udaj�c
zdziwienie.
� Tak, to jest m�j przeciwnik w zatargu o konie, wiesz przecie� o tym...
� Hm... Ale sam powiedz, co to znaczy zna� si� na ludziach. Nie wiedzia�em o tym, a
odprawi�em go z kwitkiem. Gdybym wiedzia�, to bym go nie wyprosi�, ale wyrzuci� za drzwi.
Ale mo�esz by� spokojny. Teraz ten zawadiaka jest w moim r�ku i odczuje to na w�asnej
sk�rze.
� Tak, teraz mo�esz go oduczy� awantur, bo nareszcie jeste�...
� Tak, zdaje si�, hrabio, �e to ju� sprawa zdecydowana.
� W zupe�no�ci... Pozw�l, niech ci� u�ciskam. Tak, dalib�g, by�o krucho, ale wszystko
g�upstwo, je�eli ko�czy si� dobrze. Jeste� pewnie ogromnie zadowolony, co?
� Czy mog� m�wi� z tob� szczerze? S�dz�, �e tak, bo jestem przekonany, �e si� przydam.
� Co do tego nie potrzebujesz mie� w�tpliwo�ci. Jednak�e znajd� si� tacy, kt�rym to nie
b�dzie si� podoba�.
� Czy ludzie nie s� mi przychylni?
� Tobie, ksi���? S� ani za tob�, ani przeciw tobie. Jego za to nienawidz�.
� Jego? � spyta� ksi���. � To znaczy kogo?
� Cz�onkowie parlament�w s� tym oburzeni. Uwa�aj� to za nawr�t do sposob�w rz�dzenia
Ludwika XIV. Czuj� si�, jakby ich wychowywano, ksi���! Pot�ny to cios dla parlament�w.
� Niewiele z tego rozumiem. Powiedz ja�niej, wyt�umacz...
� Ale� to t�umaczy si� samo przez si� nienawi�ci� parlament�w do sprawcy prze�ladowa�.
� Ach, my�lisz wi�c...
� Jestem tego pewny, jak ca�a Francja. Zreszt� mniejsza o to, ksi���, �wietnie, �e go
sprowadzi�e�, przysz�o to w sam� por�.
� Ale kogo, hrabio, kogo?... Stoj� jak na szpilkach, nie pojmuj� ani s�owa z tego, co do mnie
m�wisz.
� M�wi� przecie� o panu d'Aiguillon, twoim synowcu.
� Wi�c co z tego?
� No, m�wi�, �e dobrze zrobi�e� sprowadzaj�c go tutaj.
� A, bardzo dobrze, bardzo dobrze! Chcia�e� powiedzie�, �e mi b�dzie pomaga�, prawda?
� B�dzie pomaga� nam wszystkim... Wiesz, �e jest w wielkiej za�y�o�ci z Joasi�.
� Doprawdy?
� Oczywi�cie. Rozmawiali ju� z sob� i porozumieli doskonale.
� Wiesz o tym?
� O to nie trudno. Joasia jest strasznym �piochem. Wstaje o dziewi�tej, dziesi�tej, jedenastej.
� No to co z tego?
� A to, �e dzi� oko�o sz�stej rano widzia�em w Luciennes odje�d�aj�cy pow�z ksi�cia
d'Aiguillon. Czy ci to nic nic m�wi? Uznasz chyba, �e aby wsta� rano, da� pos�uchanie o tak
niezwyk�ej godzinie, to nie bardzo wygl�da na Joasi�. Jak�e wi�c szalenie musi by� ona
zakochana w twoim drogim synowcu.
� Tak, tak � powtarza� Richelieu zacieraj�c z ukontentowaniem r�ce. � Ju� o godzinie
sz�stej rano. Brawo, d'Aiguillon!
� Pos�uchanie zatem musia�o zacz�� ci� o pi�tej... W nocy! Cudownie!
� Cudownie! � powt�rzy� Richelieu � doprawdy cudownie, m�j drogi Janie!
W tym momencie, kiedy marsza�ek zaciera� rado�nie r�ce, wszed� d'Aiguillon.
Synowiec powita� stryja z wyrazami takiego wsp�czucia, �e wystarczy�o to ksi�ciu Richelieu
do odgadni�cia je�eli nie ca�ej prawdy, to jednak du�ej jej cz�ci.
Ksi��� zblad�, jakby otrzyma� �mierteln� ran�. U�wiadomi� sobie nagle, �e na dworze nie ma
przyjaci�, nie ma krewnych, s� tylko ludzie, kt�rzy my�l� jedynie o w�asnych korzy�ciach.
� Co za g�upiec ze mnie � powiedzia� do siebie. A g�o�no doda� t�umi�c g��bokie
westchnienie: � No i c� mi przynosisz, d'Aiguillon?
� A co u ciebie s�ycha�, panie marsza�ku?
� Pot�ny to cios dla parlament�w � Richelieu powt�rzy� w odpowiedzi s�owa Jana.
D'Aiguillon zarumieni� si�.
� Wiesz o tym?
� Pan hrabia wszystko mi opowiedzia�, nawet o twoich odwiedzinach przed �witem w
Luciennes. Twoja nominacja to triumf mojej rodziny.
� Wierz mi, panie marsza�ku, przyj��em j� z wielkim �alem.
� C� on m�wi, u licha?... � zawo�a� Jan za�o�ywszy r�ce.
� Rozumiemy si� � przerwa� mu � rozumiemy doskonale.
� Ale ja was nie rozumiem... �al? Z jakiej racji �al? Aha, ju� wiem... To dlatego, �e zosta�e�
mianowany tymczasowo... s�uszny �al.
� A wi�c b�dzie ministrem ad interim � rzek� Richelieu czuj�c w g��bi serca odradzaj�c�
si� nadziej�, to nieod��czne uczucie ludzi ambitnych i zakochanych.
� Tak, panie marsza�ku.
� Ale i to jest bardzo wysoka zap�ata � zawo�a� Jan. � Najpi�kniejsza w�adza Wersalu.
� Och � st�kn�� Richelieu na nowo ugodzony � a wi�c to jest dow�dztwo?
� Pan Dubarry zapewne troch� przesadza � uspokaja� marsza�ka ksi��� d'Aiguillon.
� No, ale c� to za dow�dztwo?
� Pod rozkazami pozostaj� kr�lewscy szwole�erowie. Richelieu uczu� znowu, �e blado��
powleka jego pomarszczone policzki..
� O, tak � rzek� z u�miechem, kt�rego wyrazu nic odda� nie zdo�a � to niewiele dla
cz�owieka tak uroczego jak ty, ksi���. Ale c� chcesz, ksi���, nawet najpi�kniejsza na �wiecie
dziewczyna mo�e da� tylko tyle, na ile j� sta�, cho�by by�a kochank� kr�la.
Teraz z kolei blado�� pokry�a oblicze ksi�cia d'Aiguillon. Jan przypatrywa� si� tymczasem
pi�knym obrazom Murilla.
Richelieu lekko uderzy� synowca po ramieniu.
� To prawdziwe szcz�cie, �e masz obietnic� bliskiego awansu. Winszuj� ci, ksi���,
szczerze ci winszuj�. Twoja zr�czno�� i umiej�tno�� obchodzenia si� z lud�mi s� r�wne
twojemu szcz�ciu... No, nie zatrzymuj� ci�, m�j drogi, mam jeszcze wa�ne sprawy do
za�atwienia. Nie zapominaj o mnie i dopu�� mnie do swych �ask, m�j kochany ministrze.
� Stanowimy jedno, panie marsza�ku.
I uk�oniwszy si� stryjowi, wyszed� zachowuj�c naturaln� u niego godno�� i ratuj�c si� w ten
spos�b w najtrudniejszym po�o�eniu, jakie go spotka�o w �yciu, tak pe�nym przeszk�d i
przeciwno�ci.
� Co jest niezwyk�ego w tym d'Aiguillon � rzek� �piesznie po jego wyj�ciu Richelieu do
Jana, kt�ry nie bardzo rozumia� sens prawionych sobie wzajemnie przez stryja i synowca
grzeczno�ci � co jest w nim niezwyk�ego, to jego prostoduszno��. Jest rozumny i niewinny,
zna �ycie dworskie, a jednocze�nie pozostaje przyzwoity jak m�ode dziewcz�.
� A przy tym kocha ci� � doda� Jan.
� Jak jagni�.
� Ech, to raczej on jest twoim synem � powiedzia� znowu Jan � a nie pan de Fronsac.
� Doprawdy tak, hrabio...
Richelieu przechadza� si� nerwowo i zdawa� si� by� wyra�nie wzburzony. Szuka� czego� i nie
m�g� znale��.
� Oj, hrabio � rzek� do siebie cicho � zap�acisz mi za to!
� Wiesz co, kochany marsza�ku � rzek� Jan niefrasobliwie � urzeczywistnimy we czworo
owo s�awne podanie staro�ytno�ci o p�ku strza�, kt�rego nikt nie m�g� z�ama�. Przypominasz
to sobie?
� Jak to we czworo? Nie rozumiem.
� Moja siostra oznacza pot�g�, d'Aiguillon w�adz�, ty rad�, ja doz�r.
� �wietnie!
� I niech kto potem spr�buje zaczepi� moj� siostr�! Wyzywam ka�dego i wszystkich!
� Do licha! � burkn�� Richelieu, kt�remu wrza�o w g�owie.
� Niech kto teraz o�mieli si� przeciwstawi� rywali � wo�a� Jan upojony swoimi
wspania�ymi planami i pomys�ami.
� Och! � wykrzykn�� Richelieu uderzaj�c si� w czo�o.
� Co si� sta�o, kochany marsza�ku?
� Zachwycony jestem twoim planem.
� No widzisz!
� I b�d� kurczowo trzyma� si� twojego zdania.
� Gratuluj�.
� Czy Taverney mieszka w Trianon razem z c�rk�?
� Nie, on mieszka w Pary�u.
� To bardzo pi�kna dziewczyna, prawda, panie hrabio?
� Gdyby nawet by�a tak pi�kna jak Kleopatra czy jak... moja siostra, nie obawiam si� tego...
skoro jeste�my sprzymierze�cami.
� M�wi�e�, �e Taverney mieszka w Pary�u przy ulicy Saint-Honor�, je�li si� nie myl�?
� Nie m�wi�em, �e przy ulicy Saint-Honor�, a tylko przy ulicy Coq-H�ron. Czy
przypadkiem nie masz zamiaru ukara� Taverneya?
� Mam wra�enie, �e tak, m�j hrabio.
� Jeste� niezr�wnany, ksi���. Opuszczam ci� i znikam, aby dowiedzie� si�, co m�wi� w
mie�cie.
� A zatem �egnam ci�, hrabio... Ale nie powiedzia�e� mi jeszcze, jak obsadzone s� nowe
ministerstwa.
� O, to przelotne ptaki: Terray, Bertin i nie wiem, kto jeszcze... Nominacja d'Aiguillona,
ministra z prawdziwego zdarzenia, odroczona.
� Mo�e na wieczne czasy � pomy�la� Richelieu przesy�aj�c Janowi jeden ze swych
najuprzejmiejszych u�miech�w.
Jan odjecha�. Zjawi� si� od razu Raft�. Wszystko s�ysza� i wiedzia� czego si� trzyma�.
Wszystkie podejrzenia okaza�y si� uzasadnione. Ale nie powiedzia� o tym ani s�owa swemu
panu, zna� go zbyt dobrze.
Nie wezwa� nawet kamerdynera, sam rozebra� ksi�cia i poprowadzi� do ��ka, do kt�rego
stary marsza�ek wszed� szcz�kaj�c z�bami. Mia� gor�czk�. Za�y� pigu�k�, kt�r� mu sekretarz
poda�.
Raft� zasun�� firanki i wyszed�. Przedpok�j by� pe�en lokaj�w, uwijaj�cych si� z uprzedzaj�c�
us�u�no�ci�, gotowych na ka�de zawo�anie.
Raft� wzi�� najbli�szego z nich za r�k�.
� Pilnuj dobrze pana marsza�ka � rzek�. � Jest cierpi�cy. Spotka�a go dzi� rano du�a
nieprzyjemno��. Widocznie by� niepos�uszny kr�lowi...
� Niepos�uszny kr�lowi!? � krzykn�� kamerdyner przera�ony.
� Tak. Najja�niejszy Pan mianowa� dzi� Jego Ksi���c� Mo�� ministrem. Pan marsza�ek
wiedzia� jednak, �e sta�o si� to za spraw� pani Dubarry i nominacji nie przyj��. Jak
szlachetnie! Pary�anie winni mu za to wznie�� bram� triumfaln�. Ale spotkanie z kr�lem by�o
burzliwe i pan marsza�ek zachorowa�. Pilnuj go dobrze, bracie!
Raft�, pewny skutk�w tych kilku s��w, skierowa� si� do swojego gabinetu.
W kwadrans potem Wersal wiedzia� ju� o szlachetnym post�pku i o wspania�omy�lnym
patriotyzmie marsza�ka, kt�ry spa� g��bokim snem w�r�d powszechnego uznania, jakie
zgotowa� mu jego wierny sekretarz.
ROZDZIA� XCI
WIECZERZA U DELFINA
Tego samego dnia panna de Taverney wysz�a o godzinie trzeciej ze swego pokoju, aby uda�
si� do ma��onki delfina, kt�ra zwyk�a przed obiadem oddawa� si� lekturze.
Poprzedni lektor Jej Kr�lewskiej Wysoko�ci, kt�ry by� ksi�dzem, zosta� zwolniony od
pe�nienia tej funkcji i m�g� ju� do woli uprawia� wy�sz� polityk� od czasu pewnych intryg
dyplomatycznych, w kt�rych wykaza� niezwyk�y talent zajmuj�c si� wieloma sprawami
delikatnej natury.
Panna de Taverney wysz�a, starannie i �adnie ubrana. Jak wszyscy mieszka�cy Trianon,
musia�a znosi� k�opoty ludzi, kt�rzy nie zd��yli si� urz�dzi�.
Nie mia�a jeszcze s�u�by, nie sprowadzi�a dot�d drobnych a niezb�dnych sprz�t�w, ubiera�a j�
na razie pokoj�wka pani de Noailles, damy niez�omnych zasad, kt�r� ma��onka delfina
nazywa�a pani� Etykiet�.
Andrea mia�a na sobie b��kitn� sukni� z d�ugim stanem � w�sk� w pasie jak u osy. Suknia ta
rozchyla�a si� z przodu, ukazuj�c mu�linow� sp�dnic� z trzema haftowanymi falbanami.
Mia�a kr�tkie r�kawy z haftowanymi bufkami z mu�linu. Haftowana chusteczka wstydliwie
zakrywa�a dziewcz�ce piersi. W�osy by�y przewi�zane skromnie b��kitn� wst��k�, tego
samego koloru co i suknia. Te w�osy spadaj�ce wok� twarzy na szyj� i ramiona stanowi�y
daleko pi�kniejsz� ozdob� ni� pi�ra i koronki, jakie w�wczas stosowano. Dumnego i
skromnego zarazem oblicza dziewczyny o matowej, delikatnej cerze nie tkn�� nigdy r�.
W drodze w�o�y�a Andrea na r�ce o d�ugich, kszta�tnych palcach jedwabne r�kawiczki,
pozostawiaj�c w piasku ogrodowej alei �lad jasnoniebieskich at�asowych pantofelk�w na
wysokich obcasach.
W pa�acu dowiedzia�a si�, �e ma��onka delfina uda�a si� na przechadzk� w towarzystwie
architekta i naczelnego ogrodnika. Z najwy�szego pi�tra dochodzi� turkot ko�a tokarki, na
kt�rej delfin sporz�dza� zamek do swojej ulubionej szkatu�ki.
Andrea, chc�c odnale�� ma��onk� delfina, przesz�a wzd�u� pa�acu. Rosn�ce przy pa�acu
kwiaty, starannie na noc okrywane, podnios�y pomimo do�� p�nej pory blade g��wki, jakby
wch�aniaj�c ostatnie promienie s�o�ca, jeszcze bledsze ni� one same. Poniewa� zbli�a� si�
wiecz�r, gdy� o tej porze roku noc zaczyna�a si� o godzinie sz�stej, ch�opcy zatrudnieni w
ogrodzie nak�adali na najdelikatniejsze ro�liny szklane naczynia.
Andrea wesz�a w cienist� alej�, utworzon� z wiecznie zielonych drzew biegn�cych szpalerem
i ��cz�cych si� w g�rze, opasanych bengalskimi r�ami. Aleja prowadzi�a na ��k�. Na
zakr�cie Andrea spostrzeg�a m�odego ogrodnika, kt�ry ujrzawszy j� opar� si� na motyce.
Uk�oni� si� uk�adniej, ni�by to uczyni� prostak.
Andrea rozpozna�a Gilberta, kt�rego r�ce mimo pracy by�y jeszcze delikatne, czego pan de
Taverney na pewno nie m�g�by przebole�.
Andrea zarumieni�a si� mimo woli. Wyda�o jej si�, �e spotkanie to nast�pi�o szczeg�lnym
zrz�dzeniem losu.
Gilbert ponowi� uk�on. Tym razem Andrea odpowiedzia�a mu nie zatrzymuj�c si�.
Gilbert zblad� i odprowadzi� j� pos�pnym wzrokiem.
Ale Andrea by�a zbyt pewna i odwa�na, aby nie docieka� rzeczy poruszaj�cych jej uczucia i
domagaj�cych si� wyja�nienia w jej �ywym umy�le.
Wr�ci�a wi�c i skierowa�a swe kroki ku Gilbertowi.
Na ten widok Gilbert o�ywi� si� nagle i podskoczy� po�piesznie ku niej.
� Tutaj jeste�, panie Gilbercie? � zapyta�a ozi�ble.
� Tak, pani.
� W jaki spos�b?
� Cz�owiek musi �y�, a chce �y� uczciwie.
� Ma pan szcz�cie, zdaje pan sobie z tego spraw�?
� O, jak�e wielkie! � odpar� Gilbert.
� Jak tu si� dosta�e�?
� Dzi�ki panu Jussieu, mojemu protektorowi.
� Ach! � rzek�a Andrea. � Znasz pana de Jussieu?
� To przyjaciel mojego pierwszego protektora, pana Rousseau'a.
� No, �ycz� pomy�lno�ci, panie Gilbercie � powiedzia�a Andrea zamierzaj�c odej��.
� A czy pani czuje si� lepiej? � zapyta� dr��cym g�osem, zdradzaj�cym wielkie wzruszenie.
� Lepiej? C� to ma znaczy�? � rzek�a Andrea zimno.
� My�l� o wypadku...
� Ach to! Dzi�kuj�, panie Gilbercie, czuj� si� znacznie lepiej. To nie by�o nic powa�nego.
� O, nie, niebezpiecze�stwo by�o wielkie! � zawo�a� Gilbert z g��bokim przej�ciem. �
By�a pani bliska �mierci.
W tej chwili Andrea u�wiadomi�a sobie, �e ju� najwy�szy czas sko�czy� rozmow� z
ogrodnikiem w parku kr�lewskim.
� B�d� zdr�w, panie Gilbercie � rzek�a.
� Czy nie raczy�aby pani przyj�� r�y? � zapyta� Gilbert dr��c ca�y, oblany potem.
� Ale�, panie � odpowiedzia�a Andrea � chcesz da� mi to, co do ciebie nie nale�y.
Gilbert zmiesza� si� i nie wiedzia� co powiedzie�. Spu�ci� g�ow�. Andrea patrzy�a na niego z
pewnym uczuciem rado�ci, �e uda�o jej si� da� mu odczu� swoj� wy�szo��. Wtedy Gilbert
u�ama� ga��zk� najpi�kniejszej r�y i zacz�� obrywa� p�atki kwiatu z tak niewzruszonym
spokojem i z wyrazem takiej godno�ci na twarzy, �e zastanowi�o to m�od� dziewczyn�.
By�a zbyt dobra i sprawiedliwa, aby nie zrozumia�a, �e nies�usznie obrazi�a cz�owieka ni�ej
postawionego od siebie, kt�ry chcia� jej sprawi� przyjemno��. Ale jak wszyscy ludzie dumni,
gdy poczuj� si� winni, nie chcia�a tego okaza�. Odesz�a wi�c nie powiedziawszy ani s�owa,
cho� cisn�y si� jej na usta jakie� wyrazy po�egnania czy przeproszenia.
Gilbert r�wnie� zachowa� milczenie. Rzuci� ga��zk� r�y i wzi�� do r�ki motyk�. Ale �e z
natury by� dumny i chytry zarazem, zacz�� wi�c kopa� nie tylko dlatego, aby dalej pracowa�,
lecz tak�e aby obserwowa� odchodz�c�.
I Andrea okaza�a si� prawdziw� kobiet�, co prawdopodobnie przewidywa� Gilbert, bo na
zakr�cie alei nie mog�a powstrzyma� si� od obejrzenia za siebie.
S�abo�� dziewczyny sprawi�a Gilbertowi ogromn� rado��. W tej nier�wnej walce odni�s�
pierwsze zwyci�stwo.
� Nie jest mocniejsza ode mnie � rzek� do siebie � b�d� panowa� nad ni�. Pyszni si�
swoj� pi�kno�ci�, imieniem, rosn�c� fortun�, pewna siebie wobec mojej mi�o�ci, kt�r� pewnie
odgaduje. O, jak�e bardziej biedne po��danie biednego wyrobnika, kt�ry dr�y nieprzytomnie
patrz�c na ni�! O, dr�enie niegodne m�czyzny! Jakie� upokorzenia znosz� z jej powodu! Ale
przyjdzie chwila, �e drogo mi za to zap�aci. No, do�� pracy na dzisiaj! Zwyci�y�em
nieprzyjaciela. Powinienem by� s�abszy od niej, poniewa� kocham, a okaza�em si�
o wiele mocniejszy...
Powtarza� te s�owa z szalon� rado�ci� i odgarn�� nerwowym ruchem w�osy znad rozumnego
czo�a. Potem wbi� motyk� g��boko w ziemi� i rzuci� si� jak jele� mi�dzy szpalery cis�w
i cyprys�w, pobieg� lekki jak wiatr ponad szeregami ro�lin przykrytych szklanymi koszami,
nie tr�ciwszy �adnego pomimo zawrotnej szybko�ci biegu, p�dzi� na prze�aj, aby wyprzedzi�
Andre�.
Znalaz� si� wreszcie przed ni� na drodze i widzia� j� zbli�aj�c� si�, zamy�lon�, ze
spuszczonymi oczami, z wyrazem jakiej� niepewno�ci na twarzy. Kiedy przechodzi�a obok
niego, ukrytego za g�stym krzakiem, tak blisko, �e m�g�by dotkn�� jej r�ki i od czego
gwa�tem musia� si� powstrzyma�, us�ysza� jak westchn�a kilka razy.
Zapatrzony w ni� szepn��:
� Jaka ona pi�kna!
D�ugo tak przypatrywa�by si� uroczemu zjawisku, bo aleja by�a d�uga, a Andrea sz�a powoli,
ale w pewnej chwili z bocznej alei wyszed� wprost na ukrytego Gilberta m�czyzna, kt�ry
kroczy� dostojnym i wymuszonym krokiem z wynio�le podniesion� g�ow�, z kapeluszem w
prawej r�ce i podpieraj�c si� lew� r�k� na szpadzie. Mia� na sobie aksamitn� zarzutk� na
futrze z soboli i st�pa� z wielk� dystynkcj�, wyrzucaj�c naprz�d nog� z gracj� rasowego
konia.
Ujrza� z daleka Andre� i m�oda dziewczyna wyda�a mu si� na tyle powabna, �e przyspieszy�
kroku id�c na wskos, aby czym pr�dzej ich drogi si� przeci�y i nast�pi�o upragnione
spotkanie.
Gilbert spostrzeg�szy tego m�czyzn� wyda� lekki okrzyk i uciek� jak sp�oszony ko�.
Tymczasem nieznajomy osi�gn�� to, co zamierza�. Wida� by�o, �e mia� w tym wpraw�. W
trzy minuty dogoni� Andre�, cho� dopiero co znajdowa� si� daleko za ni�.
Andrea us�yszawszy odg�os krok�w zesz�a nieco z drogi, aby zostawi� przej�cie
przechodniowi. Gdy j� mija�, zerkn�a na� spod oka.
On tak�e spojrza� na ni�, ale natarczywie, a nawet przystan��, aby si� jej lepiej przyjrze�.
Potem odwr�ci� si� i zapyta� mi�ym, melodyjnym g�osem:
� Czy wolno zapyta�, dok�d pani tak �pieszy? Prosz� powiedzie�...
Na d�wi�k tego g�osu Andrea podnios�a g�ow� i spostrzeg�a o trzydzie�ci krok�w dw�ch
oficer�w gwardii id�cych wolnym krokiem. Teraz Andrea rzuci�a okiem na nieznajomego,
kt�ry do niej przem�wi�, i pod sobolowym futrem dostrzeg�a b��kitn� wst�g�. Zblad�a,
przera�ona niespodziewanym spotkaniem i �askawymi s�owami.
� Kr�l! � rzek�a sk�adaj�c niski uk�on dworski.
� Pani... � rzek� Ludwik XV zbli�aj�c si�. � Przepraszam, ale mam kr�tki wzrok i musz�
zapyta� o nazwisko.
� Panna de Taverney � odpar�a ledwo s�yszalnym g�osem dziewczyna, tak zmieszana i
dr��ca, �e z