10255

Szczegóły
Tytuł 10255
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10255 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10255 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10255 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DAVID FARLAND UCZENNICA CZARNOKSIʯNIKA Nak�adem Domu Wydawniczego REBIS ukazuj� si� r�wnie� nast�puj�ce cykle: FANTASY Glen Cook �Czarna Kompania� Glen Cook �Imperium Grozy� L. E. Modesittjr �Magia Recluce� Terry Goodkind �Miecz Prawdy� Davi d Farland �W�adcy Run�w� Suma Wszystkich Ludzi Wilcze Bractwo SCIENCE FICTION lsaac Asimov �Fundacja� David Weber �Honor Harrington� Tad Williams �Inny �wiat� DAVID FARLAND UCZENNICA CZARNOKSIʯNIKA Prze�o�y� Rados�aw Kot Dom Wydawniczy REBIS Pozna� 2002 KSI�GA 9 DZIE� DRUGI MIESI�CA LI�CI CISZA POMI�DZY ZAWIERUCHAMI PROLOG Kr�l Croener z Toom kupi� raz nawozu, by trawa ziele�sza ros�a mu u bramy, ale potem odkry�, ze taniej wychodzi kupi� pieskich syn�w szarej bajzelmamy. - rymowanka opowiadaj�ca o kr�lu Croenerze, kt�ry przed atakiem na Lonnock za psi grosz zapewni� sobie us�ugi najemnik�w z Internooku Kr�l Anders przez ca�� noc bawi� go�ci, w�r�d kt�rych by�o wielu s�ynnych wojownik�w z Internooku. Odziani w focze sk�ry i rogate he�my przyp�yn�li niedawno na szarych, w�owych statkach. Brody przesi�k�y im s�on� woni� morza, ogorza�e od bryzy oblicza sro�y�y si� po�r�d splot�w rudych i siwych w�os�w. Inni w�adcy pr�bowaliby kupi� ich lojalno��. Wojownicy z Internooku zawsze tanio si� sprzedawali. Jednak Anders nie proponowa� im pieni�dzy, tylko wlewa� w nich napitki i karmi� opowie�ciami o zdradzie Gaborna Val Ordena. Ko�o p�nocy po zamku nios�o si� ju� echo �omotu kufli o drewniane blaty i g�o�nych ��da�, by skr�ci� niegodziwca o g�ow�. W uniesieniu zabili wieprza i nas�czyli warkocze jego posok�, a potem jeszcze pomalowali sobie twarze w zielone, ��te i niebieskie pasy. Postanowili, �e nie wezm� innej zap�aty za sw� wojaczk�, jak tylko �upy, kt�re przypadn� im po zwyci�stwie. Za cen� jednej �wini i beczki mocnego piwa Anders pozyska� sobie ni mniej, ni wi�cej, tylko p� miliona wojowniczych m��w. Lady Vars, kt�ra na codzie� pe�ni�a funkcj� kanclersk� u boku kr�lowej Ashovenu, patrzy�a z u�miechem, jak Anders urabia przybysz�w z Internooku. Nie pozwoli�a sobie nawet na �yk wina. By�a kobiet� stateczn�, pi�kn� i przebieg��, co wyra�nie dawa�o si� dostrzec w jej bystrych, szarych oczach. Gdy us�ysza�a, jak Anders nak�ania go�ci, by czym pr�dzej weszli na statki i ruszyli na Tides, zacisn�a usta. Chocia� stara�a si� zachowa� pozory neutralno�ci, gospodarz nie w�tpi�, �e gotowa jest stan�� mu na drodze. Trudno, jej pech. Korzystaj�c z tego, �e wojownicy zn�w zaj�li si� kuflami, kobieta wynikn�a si� z sali i pospieszy�a na przysta�. Niew�tpliwie dzi�kowa�a losowi, �e uchodzi z tego kr�lestwa z �yciem. Jednak Anders wiedzia�, �e na p�nocy wzbiera sztorm. Wyszed� chwil� po lady Vars i stan�wszy w bramie swej wie�y, nastawi� ucha. S�ysza� wicher wyj�cy ponad odleg�ymi bia�ymi pustkowiami, a nocne powietrze pachnia�o morsk� sol� i... lodem. Czaj�ca si� w nim bestia o�y�a na t� wo� i podsun�a proste zakl�cie maj�ce obudzi� powiew, kt�ry wype�ni �agle statku pos�anniczki i skieruje go prosto na ska�y. Kr�lowa Ashoven dowie si� jaki� czas potem o wyrzuconych na brzeg szcz�tkach i b�dzie szczerze op�akiwa� lady Vars, ale nie domy�li si� nawet, jakie to ostrze�enie przepad�o wraz z ni�. Mo�e jej nast�pny kanclerz b�dzie mniej zasadniczy. Kr�l d�ug� chwil� sta� w bramie, nas�uchuj�c odg�osu kopyt oddalaj�cego si� brukowanymi uliczkami konia lady Vars. Gruba warstwa chmur zas�oni�a gwiazdy, a p�on�ce w sali ognie rzuca�y rudawy odblask na dziedziniec. Gdzie� w mie�cie zawy� pies i wkr�tce do��czy�a do niego po�owa zamkowej psiarni. Anders wyszepta� zakl�cie, kt�re mia�o po�o�y� kres doczesnym w�dr�wkom lady Vars, i wr�ci� do wielkiej sali. Jednooki wojownik imieniem Olmarg spojrza� na� porozumiewawczo. Sta� akurat obok sto�u i pochyla� si� nad pieczonym �winiakiem. Odci�� ucho i zacz�� je prze�uwa�. - Uciek�a od nas - powiedzia� z obcym akcentem. - Owszem - przyzna� Anders. Kilku innych wojownik�w spojrza�o na niego niezbyt przytomnie. Nie nadawali si� ju� do rozmowy. - Wiedzia�em, �e tak b�dzie - stwierdzi� Olmarg. - Damy z Ashovenu nie gustuj� ani w winie, ani w wojaczce. Ale teraz, gdy ju� sobie posz�a, mo�emy pogada� naprawd� szczerze. Anders u�miechn�� si�. Jeszcze przed chwil� s�dzi�, �e jego go�� jest zbyt pijany, by pozbiera� my�li. - Zgoda. - Pochodzimy z tak mro�nego kraju, �e zim� nie da si� �y� inaczej, jak pod os�on� mur�w warowni, przy ogniu i pod futrami. Odk�d pami�tamy, zawsze sk�onni byli�my ryzykowa�. Potrzebna nam ta wojna. I �upy. A przede wszystkim potrzebujemy teren�w na po�udniu, a nie ma tam bogatszego kraju ni� Mystarria. My�lisz, �e zdo�amy go podbi�? - Z �atwo�ci�- zapewni� go Anders. - Armie Gaborna posz�y w rozsypk�, a on martwi si� teraz przede wszystkim raubenami. Gdy Raj Ahten zniszczy� B��kitn� Wie��, zabi� wi�kszo�� darczy�c�w Gaborna. W Mystarrii ci�gle jest wielu rycerzy, ale tylko cz�� z nich pozosta�a W�adcami Run�w. Poczeka�, a� jego s�owa dotr� do go�cia. Mystarria by�a najbogatsz� krain� Rofehavanu i przez stulecia uchodzi�a za niepokonan�. Nie tyle ze wzgl�du na mnogo�� fortec, ile liczebno�� i si�� mieszkaj�cych tam W�adc�w Run�w. Bogaci kr�lowie Mystarrii mieli za co kupowa� dreny. Teraz jednak, gdy zbrak�o obro�c�w, kr�lestwo nie mia�o szansy utrzyma� si� zbyt d�ugo. - Co wi�cej - podj�� w�tek Anders - wi�kszo�� si� Gaborna skupi�a si� na zachodzie, by wyprze� z granic wojska Baja Antena. Nie p�jdzie im �atwo, bo Ahten zr�wna� cz�� warowni z ziemi�, najsilniejsze za� obsadzi� swoimi lud�mi. To b�dzie krwawa batalia, a mo�liwe, �e ju� skoczyli sobie do garde�. Gaborn nie b�dzie mia� jak si� broni�. Wybrze�e Mystarrii to teraz mi�kkie podbrzusze tego kr�lestwa. - Mo�e i mi�kkie, ale czy do��? - spyta� Olmarg. - Ich jest dwadzie�cia razy wi�cej ni� nas. Nawet z twoj� pomoc�... - Nie tylko z moj� - zapewni� go kr�l. - Beldinook uderzy z p�nocy. - Beldinook? - spyta� z niedowierzaniem go��. Beldinook by�o drugim co do wielko�ci kr�lestwem Rofehavanu. - Naprawd� my�lisz, �e kr�l Lowicker si� ruszy? - Lowicker nie �yje - oznajmi� Anders. Kilku wojownik�w otworzy�o usta ze zdumienia. - Jak to si� sta�o? Kiedy? - rzuci� kto�, a inny opr�ni� kufel na cze�� nieboszczyka. - Us�ysza�em o tym dopiero kilka godzin temu - odpar� Anders. - Lowicker zosta� dzi� zamordowany przez Gaborna, a jego t�usta c�rka jest do�� zajad�a, by szuka� zemsty. - Biedna dziewczyna - mrukn�� Olmarg. - Mam wnuka, kt�ry nie przepada za swoj� kobiet�. Mo�e powinienem go tam pos�a�, �eby pocieszy� ksi�niczk�. - My�la�em ju� o wys�aniu w�asnego syna - uci�� w�tek Anders. Olmarg uni�s� kufel w toa�cie. - Niech zatem zwyci�y lepszy. S�ysz�c to, �ona Andersa wsta�a od sto�u i zgromi�a m�a spojrzeniem. Przez par� ostatnich godzin nie odezwa�a si� ani s�owem, tak �e ca�kiem zapomnia� o jej obecno�ci. - Id� na spoczynek, bo mam wra�enie, �e b�dziecie ca�� noc snuli plany, jak tu przerobi� �wiat na swoj� mod�� - oznajmi�a, unios�a nieco suknie i ruszy�a schodami do sypialni. Na d�u�sz� chwil� zapad�a cisza i tylko popielej�ce z wolna polana trzaska�y w kominku. - Przerobi� �wiat... - powt�rzy� Olmarg. - Podoba mi si� ten pomys�! - W jego jedynym oku b�ysn�a nieposkromiona zach�anno��. Andersa jakby dreszcz przebieg�. Tak, Olmarg by� zupe�nie pozbawiony skrupu��w. - A Gaborn to tylko szczeniak, �atwo b�dzie przetr�ci� mu kark. Je�li zajm� szybko kilka wi�kszych miast i wybij� reszt� jego darczy�c�w, nigdy nie zdo�a da� odporu. Kr�l zn�w si� u�miechn��. Olmarg jednym okiem widzia� lepiej ni� inni dwoma. Porz�dek �wiata mia� ulec zmianie. Owszem, armie Gaborna przewy�sza�y ich liczebnie, ale bez W�adc�w Run�w, kt�rzy by stan�li na ich czele... - Przerobienie tego �wiata nie b�dzie wcale takie trudne - powiedzia� Anders. - Ja wezm� z niego naprawd� niewiele. Tylko Heredon. - Olmarg uni�s� siw� brew. Heredon nie by� znowu taki ma�y, ale wojownik nie rozumia�, dlaczego komu� mia�oby na nim szczeg�lnie zale�e�. - C�rka Lowickera b�dzie chcia�a zachodni� Mystarri�, ty wybrze�e... - I wszystko dwie�cie mil od brzegu... - wtr�ci� pospiesznie Olmarg. - Sto pi��dziesi�t mil - zaproponowa� Anders. - Zostawmy te� co� innym. - Innym? - Dosta�em ju� listy z Alnick, Ayremoth i Toom. W �lad za nimi zjawi� si� niebawem pos�owie. - Sto pi��dziesi�t - zgodzi� si� Olmarg. - Ale z drugiej strony, co b�dzie, je�li Gaborn naprawd� jest Kr�lem Ziemi? - spyta� po chwili. - Czy damy mu rad�? Czy w og�le mo�na stawi� czo�o komu� takiemu? Anders roze�mia� si�, a� echo posz�o po sali, a �pi�ce przed kominkiem ogary unios�y �by. - To zwyk�y oszust - powiedzia�, ale w g��bi ducha nie by� o tym tak bez reszty przekonany. Owszem, kryj�ca si� w piersi bestia dodawa�a mu si� i wyostrza�a zmys�y, ale nawet wiatr potrzebowa� sporo czasu, by przeby� setki mil. Tym sposobem Anders nie wiedzia� ci�gle, jak zako�czy�a si� bitwa pomi�dzy Gabornem a Rajem Ahtenem, i bardzo si� tym gryz�. Musia� czeka�. Olmarg jednak�e wygl�da� na uspokojonego. Odci�� drugie ucho z pieczystego i znowu zaj�� si� �uciem. Za�atwiwszy sprawy stanu, Anders wspi�� si� do sypialni. Jego ma��onka szczotkowa�a w�osy. - Jako� si� nie cieszysz - powiedzia�, by nie porusza� tematu, kt�ry wcze�niej wzbudzi� jej gniew. - A powinna�. Tyle dobrych wie�ci. Martwi�em si�, co b�dzie z raubenami w Crowthenie P�nocnym, a tu prosz�, m�j kuzyn zdo�a� si� z nimi upora�. - Bo �lepy traf sprawi�, �e pocisk z balisty powali� ich magini� - odpar�a jego ma��onka. - Nie ma si� z czego cieszy�. Przyboczna zaraz wyjad�a jej m�zg. Wr�c� w wi�kszej liczbie. - Owszem - przyzna� Anders, by pokaza�, �e w pe�ni rozumie sytuacj�. - Ale wtedy m�j kuzyn b�dzie lepiej przygotowany na ich przyj�cie. Kr�lowa zamilk�a na d�u�sz� chwil�, ale napi�cie w sypialni narasta�o, a� dosz�o do nieuchronnego wybuchu. - Jak mog�e� upa�� tak nisko, �eby wchodzi� w uk�ady z barbarzy�cami z Internooku? - spyta�a. - �mierdz� brudem i tranem. A to, co im wygadywa�e�... - To wszystko prawda - przerwa� jej Anders. - Prawda? C� takiego? �e Gaborn zamordowa� kr�la Lowickera? - Lowicker stan�� dzi� Gabornowi na drodze. Odm�wi� mu prawa przej�cia przez Beldinook. Gaborn zabi� go za to jak wo�u. - Sk�d o tym mo�esz wiedzie�?! Nie by�o �adnych pos�a�c�w! -krzykn�a. - Zauwa�y�abym! Anders wyprostowa� si� dumnie, co jednak niewiele zmieni�o jego postaw�, gdy� od lat si� zaniedbywa� i daleko mu by�o do silnego i zdrowego m�a. - Dosta�em wie�ci z prywatnych �r�de� - stwierdzi�. Nie zale�a�o mu na k��tni. Ma��onka rzeczywi�cie towarzyszy�a mu przez ca�e popo�udnie i musia�aby wiedzie� o przybyciu jakiegokolwiek pos�a�ca. Teraz skrzywi�a si� ze z�o�ci. Niewiele ju� brak�o do awantury. Anders wyszepta� zakl�cie i dotkn�� palcem jej warg. - Cicho... Nie wszystkie wie�ci przylatuj� s�owem. Rano na pewno o tym us�yszymy. Kr�lowa zmiesza�a si� i ju� si� nie odezwa�a. Anders sk�onny by� przypuszcza�, �e potrwa co najmniej godzin�, nim �ona zdo�a ponownie zebra� my�li. Otworzy� drzwi na balkon i wyszed� w noc. Chmury rozesz�y si� i nad ciemnymi dachami dom�w pob�yskiwa�y md�o gwiazdy. Nocna stra� obchodzi�a mury, z p�nocy d�� zimny wiatr. W dali zahuka�a sowa, ale poza tym miasto spa�o. Anders uni�s� g�ow� i poczu�, jak wiatr targa mu w�osy. Doznanie by�o tak mi�e, �e bestia zn�w drgn�a. Wiedzia�, czego chce. - Zabij �on� Gaborna, bo inaczej jego syn wyro�nie jeszcze wy�ej ni� ojciec - szepn�� i dmuchn�� lekko, by jego s�owa pop�yn�y ku odleg�ym krainom i wzmog�y nadci�gaj�c� z wolna burz�. l B�YSKAWICE Okruch prawdy znaczy wi�cej ni� tysi�czne armie - przys�owie Ah�kellah Nim Wilcze Bractwo dotar�o do Carris, noc ju� zapad�a, jednak w pobli�u miasta by�o jasno prawie jak w dzie�. Kamienna wie�a sta�a w p�omieniach trawi�cych wszystkie kondygnacje i szcz�tki dachu. Na murach migota�y pochodnie stra�y. Daleko na po�udniu �mign�� w�owy j�zor b�yskawicy, a po paru chwilach rozleg� si� przyt�umiony, gromowy huk. Przez ostatnie dwie mile ca�a dru�yna ostro pogania�a wierzchowce. Spo�r�d czterdziestu je�d�c�w tylko trzej nie skruszyli kopii i oni w�a�nie pod��ali na czele na wypadek, gdyby z ciemno�ci wychyn�� jeszcze jaki� rauben. Pada� teraz nie tyle deszcz, ile rzadkie b�oto. Ci�kie niczym rt�� oblepia�o p�aszcze i pancerze. Gdy wjechali na wzniesienie g�ruj�ce nad Murem Pustkowi, je�d�cy wko�o Myrrimy nie zdo�ali powstrzyma� okrzyku zdumienia na widok czarnej studni, kt�ra pozosta�a po wizycie wielkiego czerwia. Przypomina�a skarla�y wulkan szeroki na dwie�cie i wysoki na trzysta jard�w. Z krateru wci�� unosi�y si� k��by pary. Myrrima, kt�ra nie musia�a polega� ju� tylko na w�asnym wzroku, a poprzedniego dnia przyj�a te� dary s�uchu i w�chu, bez trudu ogarn�a ca�� scen� i serce zabi�o jej �ywiej. Zastanowi�a si�, czy czerw odszed� na dobre. Zapewne tak, gdy� nie by�o wida� wi�cej �lad�w jego dzia�alno�ci. Musia� g��boko wpe�zn�� w trzewia ziemi t� sam� drog�, kt�r� przyby�. Trudno by�o oceni� rozmiar zniszcze�, zar�wno spowodowanych przez czerwia, jak i bitewnych. Gaborn przyby� pod Carris przekonany, �e zastanie miasto oblegane przez Baja Baja Ahtena, a tymczasem trafi� na nieprzeliczon� armi� rauben�w. U�y� swych mocy, by przywo�a� z g��bin ziemi legendarn� besti� zwan� wielkim czerwiem. To ona przes�dzi�a o kl�sce rauben�w. Myrrima by�a pewna, �e pami�� o tej bitwie zachowa si� w pie�niach przez tysi�ce lat, na razie jednak smr�d d�awi� j� w gardle. Pola na po�udniu by�y czarne od pad�ych monstr�w. Ich pancerze l�ni�y matowo odblaskiem p�omieni. Pomi�dzy olbrzymimi korpusami kr�ci�y si� ca�e t�umy m�czyzn i kobiet z pochodniami w d�oniach. R�wnin� przecina�y rowy i nasypy, a oddzia�y zbrojnych zagl�da�y z w��czniami i toporami do mrocznych jam w poszukiwaniu �ywych potwor�w. Nie wszyscy tam jednak byli wojownikami, pojawili si� ju� tak�e mieszczanie, �eby zebra� rannych i poleg�ych, matki szukaj�ce syn�w, dzieci wypatruj�ce rodzic�w. Z jednej z odleg�ych o trzy czwarte mili rozpadlin wy�oni� si� nagle rauben i ruszy� ku gromadzie pieszych. Wko�o podnios�y si� krzyki, zagra�y rogi. Konni rycerze ruszyli na spotkanie potwora. - Na dobre imi� mego ojca! - krzykn�� jeden z pan�w z Orwynne. - Oni tu jeszcze s�! Bitwa wci�� nie sko�czona! Dru�yna podjecha�a do ruin Muru Pustkowi. Pod ocala�ym �ukiem bramy kuli� si� z tuzin zab�oconych piechur�w. Pr�bowali ogrza� si� cho� troch� przy ogniu, nie wypuszczali jednak pik z d�oni. - Sta�! - zawo�a� jeden z nich, gdy konni byli ju� blisko. Paru nast�pnych d�wign�o si� z ziemi. S�dz�c po niejednolitych pancerzach, byli wolnymi rycerzami. - Wi�kszo�� rauben�w ucieka na po�udnie tym samym szlakiem, kt�rym przybyli - obwie�ci� ich dow�dca. - Skalbairn wzywa ka�dego, kto zachowa� kopi�, by ruszy� za nimi w po�cig! Jednak i tutaj zosta�o jeszcze troch� paskudztwa skrytego po norach, wi�c mo�ecie wybra�, gdzie chcecie walczy�. - Skalbairn pogoni� za nimi w ciemno�ci i deszczu? - spyta� sir Hoswell. - Czy on zmys�y postrada�?! - Kr�l Ziemi jest z nami i nikt nie zdo�a nam si� oprze�! - odkrzykn�� dow�dca pieszych. - Je�li kiedykolwiek marzyli�cie, by si� ws�awi� zabiciem raubena, to dzi� w�a�nie jest stosowna noc. Jeden kmiotek ze Srebrnej Doliny ut�uk� dzi� na murach a� tuzin tych bestii, chocia� za ca�� bro� mia� tylko oskard. Prawdziwi wojownicy, jak wy, mog� dokona� znacznie wi�cej - doda� tonem wyzwania. Uni�s� wysoko buk�ak, a Myrrima dojrza�a, �e jego oczy l�ni� nie tylko od p�on�cego obok ognia. M�czyzna by� ju� solidnie pijany. Najwyra�niej ludzie Skalbairna tak zapami�tali si� w fetowaniu zwyci�stwa, �e nie wiedzieli nawet, i� Gaborn nie mo�e ju� ostrzec wybranych przed zagro�eniem. Myrrima zosta�a wybrana ledwie kilka godzin wcze�niej, ale rozumia�a, jak mog� si� czu�. Nie widzieli powodu, by wystawia� warty, pewni, �e Kr�l Ziemi i tak ich uprzedzi, gdyby co� si� szykowa�o. Tak, nie s�yszeli jeszcze naj�wie�szych nowin. Gaborn u�y� swoich mocy, �eby odp�dzi� rauben�w od Carris, ale zaraz po bitwie spr�bowa� zabi� Baja Baja Ahtena. To nie by�o w�a�ciwe wykorzystanie daru ziemi, tote� niezw�ocznie cofn�a mu ona swoje wsparcie. �wi�tuj�cy beztrosko wiktori� nie mieli poj�cia, w jak wielkich tarapatach si� znale�li. Ziemia nakaza�a Gabornowi ocali� najwarto�ciowszych z ludzi, tak by czas mroku nie wygubi� rodu cz�owieczego. Ciemno�ci jeszcze nie zapad�y, ale by�y blisko... Myrrima obejrza�a si� na reszt� Wilczego Bractwa, trze�wych m��w o zdecydowanych obliczach. Wszyscy przybyli, �eby walczy�, ale czego� takiego si� nie spodziewali. - Ostrzeg� ludzi Paldane�a - zaproponowa� sir Giles z Heredonu. - Czekaj - rzuci�a Myrrima. - Czy to roztropne? Kto wie, co wyniknie z ujawnienia takiej wiadomo�ci. Gdy plotka si� rozniesie... - Kr�l Ziemi nie kry� tego przed nami z troski o nasze bezpiecze�stwo - odpar� baron Tewkes z Orwynne. - Nie chcia� nas oszukiwa�, a my winni�my i�� w jego �lady. Myrrima ba�a si�, �e wyjawiaj�c sekret Gaborna, dopu�ci si� zdrady. Jednak milczenie mog�o sprowadzi� �mier� na niewinnych ludzi. Nale�a�o wybra� mniejsze z�o. Sir Giles zawr�ci� konia i pogalopowa� w kierunku Carris. - Reszta musi odszuka� i ostrzec Skalbairna - powiedzia� Tewkes i zsiad� na chwil� z wierzchowca, �eby doci�gn�� popr�g przed d�u�sz� jazd�. Inni si�gn�li po bro�, a niekt�rzy poszukali ose�ek, by doszlifowa� g�ownie mieczy. Myrrima zwil�y�a j�zykiem wargi. Nie mia�a zamiaru jecha� dzi� z innymi na po�udnie. Gaborn wspomnia�, �e najpierw powinna odszuka� m�a, kt�ry najpewniej le�y ranny jedn� trzeci� mili na p�noc od miasta, w pobli�u wielkiego kopca. Jednak na polach wci�� pojawiali si� raubenowie. Nie by�o zbyt bezpiecznie, co wzmaga�o niepok�j Myrrimy. - Chcesz, abym wyruszy� z tob�, pani? - spyta� nagle kto� obok. To by� sir Hoswell. Podjecha� blisko i pochyla� si� ku Myrrimie. -Na poszukiwanie twego m�a - wyja�ni�. - Powiedzia�em, �e gdyby� kiedy� mnie potrzebowa�a, stan� u twego boku. Ledwie widzia�a jego twarz pod kapturem. Przysuwa� si� coraz bli�ej, jakby oczekiwa�, �e Myrrima zaraz padnie mu w ramiona. Niedoczekanie! pomy�la�a. Pr�dzej wszystkie gwiazdy zgasn�! Raz ju� pr�bowa� j� uwie��. Gdy pozosta�a nieczu�a, chcia� j� zgwa�ci�. Potem przeprosi�, ale wci�� mu nie ufa�a i nawet to, �e dysponowa�a obecnie wystarczaj�c� liczb� dar�w, aby nie m�g� pokona� jej w walce, nie zmieni�o tego nastawienia. - Nie - odpowiedzia�a. - Pojad� sama. Mo�e raczej ruszysz wa�� poszuka� sobie paru rauben�w do zaszlachtowania? - Niech b�dzie - stwierdzi� Hoswell, si�gn�� po wielki �uk i zacz�� ostro�nie odwija� nat�uszczony brezent, kt�ry chroni� bro� przed deszczem. - B�dziesz tym walczy�? - spyta�a dziewczyna. Hoswell wzruszy� ramionami. - Tym w�adam najlepiej. Celny strza� w z�oty tr�jk�t... Myrrima pogoni�a konia i oddali�a si� od grupy. Przejecha�a pod bram� i ruszy�a ku najwi�kszemu skupisku raubenich zezw�ok�w. Tam w�a�nie spodziewa�a si� znale�� m�a. W dali s�ysza�a nawo�ywania ludzi, kt�rzy przepatrywali pobojowisko, szukaj�c swoich. - Borenson! Borenson! - zakrzykn�a dziewczyna, do��czaj�c nazwisko m�a do innych. Nie mia�a poj�cia, jak powa�ne obra�enia odni�s�. Je�li le�a� uwi�ziony pod martwym raubenem, gotowa by�a unie�� ci�ar. Je�li pazur otworzy� mu brzuch, b�dzie go kurowa�, a� wr�ci do zdrowia. Pr�bowa�a przygotowa� si� na najgorsze. Wyobra�a�a sobie, co powie, gdy go znajdzie. Setki razy stara�a si� ubra� w zgrabne s�owa my�l: Kocham ci� i teraz, gdy te� jestem wojownikiem, rusz� z tob� do Inkarry. Wiedzia�a, �e us�yszy sprzeciw i ca�kiem sensowne argumenty przeciwko swemu udzia�owi w tej wyprawie. Nie nabra�a przecie� jeszcze wielkiej wprawy we w�adaniu �ukiem. Ale na pewno jako� go przekona. Zbli�ywszy si� do miejsca ostatniej walki wielkiej magini, wyczu�a stoj�cy wci�� w powietrzu ci�ki smr�d, �lad po fatalnych zakl�ciach. Chocia� min�y ju� dwie godziny, wci�� ni�s� si� nisko nad ziemi� jakby szept: �O�lepnij, wyschnij na wi�r, gnij �ywcem, dziecko cz�owiecze�. Myrrima zacz�a gorzej widzie�, obla�a si� potem i �o��dek zwin�� si� jej w w�ze�, a ka�de zadrapanie zapiek�o, jakby kto s�l w nie wciera�. Wjecha�a w cie� zalegaj�cy wko�o olbrzymich korpus�w. Z podziwem patrzy�a na wielkie i ostre jak kosy krystaliczne z�biska potwor�w. K�tem oka dostrzeg�a ruch i serce podesz�o jej do gard�a. Jaki� rauben otworzy� szeroko paszcz�. �ci�gn�a wodze, by zawr�ci� rumaka, ale po chwili si� opanowa�a. Bestia nie porusza�a si� ani nie sycza�a. By�a naprawd� martwa, a �uchwa opad�a dlatego, �e cia�o ci�gle jeszcze styg�o. Myrrima rozejrza�a si�. Wszystkie potwory uchyla�y z wolna paszcze. Powietrze by�o ci�kie, brak�o nawet wiatru, kt�ry zreszt� i tak nie mia�by czym szele�ci�, gdy� raubenowie wyrwali wszystkie drzewa i krzewy. Koniki polne te� si� gdzie� wynios�y. - Borenson! - krzykn�a zn�w Myrrima. Spojrza�a na ziemi� w nadziei, �e dojrzy gdzie� znajomy kszta�t. Tu� obok jej g�owy przemkn�y, bole�nie poskrzypuj�c skrzyd�ami, trzy grisy. Przez spl�tane ko�czyny raubena dostrzeg�a jakie� �wiate�ko. Mo�e to Borenson rozpali� ogie�? pomy�la�a. Podjecha�a bli�ej. Wko�o ogniska zebra�a si� gromada wojownik�w z Indhopalu. Myrrima poczu�a si� w ich obecno�ci troch� nieswojo, chocia� przecie� niedawno razem ze wszystkimi stawali przeciwko raubenom. Zreszt� to nie byli zwykli wojownicy, ale ciemnosk�rzy nomadzi w czarnych p�aszczach i pancerzach. Z he�m�w zwisa�y im lu�no blachy chroni�ce policzki i kark. Przed nimi le�a�o dziewi�ciu martwych Niezwyci�onych Baja Baja Ahtena. Nomadzi szykowali im chyba stos pogrzebowy. Mi�dzy Niezwyci�onymi Myrrima dostrzeg�a dziewczyn� o ciemnych w�osach, prawie �e dziecko. Le�a�a na obszytym z�ot� nici� p�aszczu z czerwonej bawe�ny. Na jej skroni spoczywa�a w�ska srebrna korona kontrastuj�ca ze �niad� sk�r�. Cia�o by�o ubrane w lawendow�, jedwabn� sukni�, w d�o� kto� wsun�� srebrny sztylet. Myrrima patrzy�a na Saffir�, niegdy� �on� Baja Baja Ahtena. Gaborn wys�a� Borensona do Indhopalu, by wyb�aga� u Saffiry poparcie dla sprawy pokoju. Nikt lepiej by si� do tego nie nadawa�. Wie�� g�osi�a, �e Saffira mia�a setki dar�w urody oraz g�osu i by�a bardziej poci�gaj�ca ni� jakakolwiek inna kobieta na �wiecie. Mog�aby przekona� Baja Baja Ahtena. Wida� Borenson znalaz� j� i sprowadzi� do Carris, pomy�la�a Myrrima, a teraz dziewcz� le�a�o martwe wraz z cia�ami Niezwyci�onych, kt�rzy byli zapewne jej stra�� przyboczn�... Dow�dca nomad�w przystan�� niedaleko. Nietrudno go by�o odr�ni� od pozosta�ych. Wojownicy co rusz przykl�kali przed nim na jedno, a czasem i na oba kolana. Siedzia� na rumaku pe�nej krwi, spogl�da� na zmar�ych i odzywa� si� niekiedy tonem spokojnym, ale i gro�nym. W ciemnych oczach migota�y ogniki gniewu, ale chyba bliski by� �ez. Z prawej strony napier�nika nosi� znak Baja Ahtena, czerwonego trzyg�owego wilka, ponad nim za� widnia�y skrzyd�a sowy i trzy gwiazdy. By� zatem kim� wi�cej ni� Niezwyci�onym czy nawet kapitanem tej doborowej jazdy. Kl�cz�cy przed nim ludzie odpowiadali mu dr��cymi g�osami. Myrrima musia�a trafi� w�a�nie na jakie� �ledztwo. Nie chcia�a mie� z tym nic wsp�lnego, ale nagle z cienia za jej plecami wy�oni� si� wysoki Niezwyci�ony z zaplecion� w dwa kosmyki brod� i ozdobami z ko�ci s�oniowej w czarnych w�osach. Odblask ognia zata�czy� w jego mrocznych oczach i z�otym k�ku w nosie. U�miechn�� si� do Myrrimy, nie wiadomo czy uwodzicielsko, czy przyja�nie, i wskaza� brod� na Indhopalczyka. - Widzisz? - szepn��. - To Wuqaz Faharaqin, wielki wojownik i w�dz Ah�kellah. Wie�� ta porazi�a Myrrim�. Nawet w Heredonie znano imi� Wuqaza, jednego z najpot�niejszych sprzymierze�c�w Baja Ahtena. Spo�r�d wszystkich plemion pustyni w�a�nie Ah�kellah cieszyli si� najwi�kszym powa�aniem. Byli s�dziami i prawodawcami morza piask�w i rozstrzygali spory pomi�dzy innymi plemionami. To, �e Wuqaz Faharaqin by� z�y, nie wr�y�o dobrze winowajcom. Niezwyci�ony uni�s� d�o�. Niezgrabnie, jakby rzadko czyni� podobne gesty. - Nazywam si� Akem. - Co tu si� sta�o? - spyta�a Myrrima. - Morderstwo. Chodzi o jego bratanka, Pashtuka. Wuqaz przes�uchuje teraz �wiadk�w. - Ten bratanek kogo� zamordowa�? - Nie. To Pashtuk Faharaqin zgin�� dzisiaj - powiedzia� Akem i wskaza� trupa szpetnego Niezwyci�onego, kt�ry le�a� na honorowym miejscu obok Saffiry. - By� kapitanem i cieszy� si� wielk� s�aw�. - Kto go zabi�? - Raj Ahten. - Nie mo�e by�! - Naprawd� - przytakn�� Akem. - Jeden ranny �y� do�� d�ugo, by zda� spraw� z przebiegu zdarze�. Powiedzia�, �e Raj Ahten wezwa� Niezwyci�onych po bitwie i kaza� im zabi� Kr�la Ziemi, chocia� jest on jego w�asnym kuzynem. Przez ma��e�stwo z Iom� Vanisalaam Sylvarrest�. To z�e walczy� z kuzynem. Zabija� w�asnych ludzi to te� z�e. - Akem nie powiedzia� tego g�o�no, ale Myrrima wyczu�a w jego tonie gro�b�, �e Raj Ahten b�dzie musia� zap�aci� za sw�j uczynek. - Ludzie, kt�rzy kl�cz� przed Wuqazem, znale�li tego umieraj�cego rannego i wys�uchali jego s��w. W�dz wypytywa� wszystkich po kolei. Z ka�d� chwil� oczy p�on�y mu coraz wi�kszym gniewem. Nagle w pobli�u rozleg�y si� jakie� g�osy i kto� wyszed� z t�umku patrz�cych. Wskaza� na przes�uchiwanych i co� powiedzia�. Myrrima nie musia�a prosi� Akema, by przet�umaczy�, gdy� Niezwyci�ony odezwa� si� z w�asnej woli. - M�wi, �e jeden �wiadek to za ma�o. Niedobrze. Trzeba wi�cej �wiadk�w. On m�wi, �e Raj Ahten nie pr�bowa�by zabi� Kr�la Ziemi. Myrrima nie zdo�a�a si� opanowa�. - Ja te� to widzia�am! Wuqaz Faharaqin skrzywi� si�, s�ysz�c jej krzyk, i spyta� o co� we w�asnej mowie. Akem spojrza� na Myrrim� i przet�umaczy�. - Prosz�, powiedz, jak si� nazywasz. - Myrrima. Myrrima Borenson. Oczy Akema rozszerzy�y si� ze zdumienia i cisza zapad�a wko�o, s�ycha� by�o tylko, jak ludzie powtarzaj� sobie jej imi�. - Tak te� my�la�em... - powiedzia� Akem. - Kobieta z P�nocy... z �ukiem. To ty zabi�a� czarnego glory�ego. Wszyscy o tym s�yszeli�my! To zaszczyt dla nas. Myrrima naprawd� si� zdumia�a. Szybko rozchodzi�y si� wie�ci w tych czasach. - To by� szcz�liwy strza�. - Nie - zaprotestowa� Akem. - Co� takiego trudno przypisa� tylko trafowi. Musisz nam wszystko opowiedzie�. Myrrima skierowa�a konia bli�ej ogniska i zatrzyma�a go na wprost Wuqaza. - By�am trzydzie�ci mil na p�noc st�d, gdy Raj Ahten dogoni� Gaborna. Rzuci� si� na niego z mordem w oczach i zabi�by Kr�la Ziemi, gdyby nie dzika Binnesmana, kt�ra go powstrzyma�a. Ja przestrzeli�am Wilkowi kolano, ale Gaborn nie pozwoli� nikomu doko�czy� mego dzie�a. Akem t�umaczy�, a Wuqaz, chocia� stara� si� s�ucha� spokojnie, z ka�dym s�owem p�on�� coraz gor�tszym gniewem. W ko�cu odezwa� si� do Akema, kt�ry znowu przet�umaczy�: - Czy mo�esz dowie��, �e tak w�a�nie by�o? Myrrima si�gn�a do ko�czanu i wyci�gn�a strza��, kt�r� zrani�a Wilka. Grot by� wci�� ciemny od krwi. - Prosz�. Podajcie j� tropicielom. Poznaj� zapach Baja Ahtena. Akem przekaza� strza�� wodzowi, kt�ry obw�cha� j� uwa�nie. Myrrima poj�a, �e on te� jest Wilczym W�adc�. Warkn�� zaraz gard�owo, rzuci� kilka s��w w swym j�zyku i wyci�gn�� strza�� ku innym. Podeszli, przysun�li nosy do grotu. - Zaiste wo� Baja Ahtena jest na tej strzale- przet�umaczy� Akem. - W�asn� d�oni� wyci�gn�� j� z cia�a i jego krew barwi grot. - Powiedz Faharaqinowi, �e chc� moj� strza�� z powrotem -poprosi�a Myrrima. - Mo�e uda mi si� pewnego dnia za�atwi� spraw� do ko�ca. Akem przekaza� jej s�owa i po chwili Myrrima schowa�a strza�� do ko�czanu. Wuqaz i jego ludzie zasypali j� zaraz pytaniami o ca�e zdarzenie. Nijak nie mogli poj��, dlaczego Gaborn oszcz�dzi� Baja Ahtena, kt�ry nie raz dowi�d�, �e jest jego �miertelnym wrogiem. Myrrima spojrza�a na zaci�te twarze pustynnych wojownik�w i przypomnia�a sobie, co kiedy� s�ysza�a: w niekt�rych j�zykach Indhopalu podobno nie by�o nawet s�owa oznaczaj�cego mi�osierdzie. Wyja�ni�a zatem, �e Gaborn, jako Kr�l Ziemi, nie m�g� zabi� kogo�, kogo wcze�niej wybra�. Ah�kellah s�uchali z uwag�. Spytali jeszcze, co dzia�o si� po walce i dok�d Raj Ahten si� oddali�. Wskaza�a na po�udniowy zach�d, w stron� Indhopalu. Us�yszawszy to, Wuqaz si�gn�� na plecy po szabl� i zacz�� wywija� nad g�ow� czarn�, mocno zakrzywion� kling�. Krzycza� przy tym co�, a jego wierzchowiec a� stan�� na zadnich nogach. Myrrima musia�a cofn�� swego rumaka. Potem tak�e Ah�kellah podnie�li wrzaw� i unie�li szable oraz m�oty bojowe. - Co si� dzieje? - spyta�a Myrrima. - Raj Ahten dopu�ci� si� wielkiego blu�nierstwa, atakuj�c Kr�la Ziemi - wyja�ni� Akem. - Taki czyn nie mo�e uj�� bez kary. Wuqaz m�wi, �e Raj Ahten sprzymierzy� si� z raubenami przeciwko w�asnemu kuzynowi. Og�asza atwab�! - Co takiego? - W dawnych czasach, gdy kr�l post�pi� niegodziwie, prawi og�aszali atwab�. Wzywali do zemsty. Gdy lud si� rozz�o�ci, mo�e czasem nawet zabi� kr�la. Wuqaz Faharaqin przem�wi� zdecydowanie do swoich ludzi. - Nakazuje, by ponie�li wie�� po targowiskach - przet�umaczy� Akem. - I m�wi, �eby g�os im nie zadr�a�. By nie cofali si� przed kaifami, kt�rzy zarzuc� im k�amstwo, ani gwardzistami, gdyby im grozili. Nawet je�li Indhopal nie powstanie przeciwko Wilczemu W�adcy, Ah�kellah to uczyni� i wszyscy musz� wiedzie� dlaczego. Wyg�osiwszy p�omienn� mow�, Wuqaz zeskoczy� z konia i podbieg� do cia�a swego bratanka. Uni�s� szabl�, spojrza� na szcz�tki i zn�w zacz�� wykrzykiwa� gard�owe zdania. - Pr�buje przeb�aga� ducha - szepn�� Akem. - Prosi go, by nie wraca� do domu, nie niepokoi� rodziny. Obiecuje, �e sprawiedliwo�ci stanie si� zado��. Metal zgrzytn�� o ko��, gdy. Wuqaz jednym ci�ciem odr�ba� Pashtukowi g�ow�. M�czy�ni krzykn�li rado�nie, widz�c, jak ich w�dz unosi czerep wysoko w g�r�. - Teraz zawiezie j� plemieniu jako �wiadectwo tego, co si� dokona�o. Wuqaz skin�� na t�um i Niezwyci�eni podeszli bli�ej, wszyscy silni, o surowych obliczach. Trzymaj�c wci�� g�ow� bratanka w g�rze, w�dz wykrzykn�� co�. - M�wi, �e nie ma kr�la ponad Kr�la Ziemi - przet�umaczy� z powag� Akem. Myrrima z bij�cym sercem patrzy�a na dekapitacj� pozosta�ych zw�ok. Cia�a rzucano na stos pogrzebowy. Nie rozumia�a wszystkiego, co rozgrywa�o si� przed jej oczami, nie zna�a zasad pustynnej sprawiedliwo�ci ani pustynnej polityki. - Czy ludzie naprawd� powstan� przeciwko Rajowi Ahtenowi? -spyta�a. - Mo�e. Ma wiele dar�w uroku. Wuqaz Faharaqin... - Nie rozumiem. Przecie� ju� wcze�niej Raj Ahten wyrz�dzi� krzywd� wielu waszym w�adcom. Dlaczego kto� mia�by si� przej�� w�a�nie tym? - Poniewa� teraz mamy Kr�la Ziemi - wyja�ni� Akem. Wreszcie wszystko poj�a. Tu nie chodzi�o o Baja Ahtena ani o tak� czy inn� sprawiedliwo��. Do g�osu dosz�o pragnienie przetrwania. Raj Ahten nie by� zdolny odeprze� rauben�w od Carris, a Gaborn tego dokona�. Da� dow�d swej pot�gi, zatem Wuqaz uzna�, �e pora na detronizacj� Wilka. Myrrima poczu�a, �e sta�a si� nagle uczestnikiem historii. Jej s�owa, chocia� niewiele ich by�o, da�y dzi� pocz�tek wojnie domowej. Zosta�a jeszcze chwil�, obserwuj�c, jak Niezwyci�eni sk�adaj� na stosie cia�o Saffiry. Patrzy�a na jej urodziw� twarz i zastanawia�a si�, jak pi�kna musia�a by� ta dziewczyna za �ycia. Tysi�c dar�w urody... To przerasta�o wyobra�ni�. Zawr�ci�a konia, by pojecha� dalej. Akem z�o�y� d�onie pod brod� i sk�oni� si� jej nisko, z szacunkiem. - Pok�j z tob�. Niech Najja�niejsi ci� chroni�. - Dzi�kuj� - odpar�a. - Oby twe czyny przynios�y ci dobr� s�aw�. Oddali�a si� w g�stw� cia� rauben�w, w ciemno��. Niebawem trafi�a na zmia�d�onego niczym arbuz konia Borensona. Po d�u�szych poszukiwaniach znalaz�a tylko he�m m�a i kilka cia� obcych ludzi. Niemniej na ziemi widnia�y odciski d�oni, a obok �lady kolan. D�onie musia�y nale�e� do kogo� r�wnie ros�ego jak jej m��. Zapewne odpe�z�, pomy�la�a. Mo�liwe, �e jest ju� w mie�cie. Chyba �e zemdla� gdzie� po drodze... Zeskoczy�a z siod�a i podnios�a he�m Borensona. Obw�cha�a ziemi� w pobli�u, jednak deszcz i wszechobecna wo� rauben�w nie dawa�y szans na z�apanie tropu. Zastanowi�a si�, sk�d najlepiej by�oby rozejrze� si� po okolicy, i jej wyb�r pad� na koron� krateru pozostawionego przez czerwia. Wspi�a si� na g�r�. Trudno by�o uwierzy�, �e co� takiego mog�a wyry� �ywa istota. Odbijaj�cy si� od chmur poblask po�ar�w nie si�ga� do czarnej studni. S�ycha� by�o lej�c� si� gdzie� w dole wod�; mo�liwe, �e czerw przeci�� koryto jakiej� podziemnej rzeki, kt�ra spada�a teraz w otch�a� wodospadem. Jednak wszystko to dzia�o si� gdzie� bardzo g��boko, bo starczy�o odej�� par� krok�w od kraw�dzi, a d�wi�k zamiera�. Myrrima ruszy�a wko�o krateru. Mimo �e przy ka�dym kroku uwa�nie maca�a stop� lu�ny grunt ca�e pacyny ziemi odrywa�y si� co chwila i spada�y do jamy. Dziewczyna nie mog�a si� wyzby� obawy, �e zaraz wywo�a lawin�, kt�ra poci�gnie j� w d�. Wycofa�a si� znad kraw�dzi i zesz�a ni�ej, sk�d jednak i tak dobrze wida� by�o olbrzymie zniszczenia, kt�re trz�sienie ziemi poczyni�o w Carris. Ale nigdzie nie dostrzeg�a ani �ladu m�a. - Borenson! - krzykn�a, przepatruj�c r�wnin�. Wuqaz Faharaqin odjecha� ju� ze swoimi od stosu. Kierowali si� na wsch�d, w stron� Indhopalu. Spojrza�a zn�w na Carris i serce zabi�o jej �ywiej. Stra� rozpala�a ognie, by nie da� si� zaskoczy� w wypadku powrotu rauben�w. W blasku p�omieni ujrza�a przy zburzonej bramie kulej�cego wojownika z w�osami rudymi jak u jej m�a. Szed� powoli, wsparty na ramieniu r�wnie rudej dziewczynki. Padaj�cy deszcz i dym nie pozwala�y dostrzec rys�w jego twarzy. - Borenson?! - krzykn�a Myrrima, ale tamten nie m�g� jej us�ysze�. By� za daleko. Po chwili znikn�� w cieniu ruin barbakanu. Myrrima wjecha�a do zniszczonego miasta. Wci�� jeszcze panowa� tu chaos. A ledwie tydzie� wcze�niej �wi�towa�a na zamku Sylvarresta Hostenfest, po raz pierwszy od dw�ch tysi�cy lat tak radosne. Lud Heredonu wita� nowego Kr�la Ziemi. Chodzi�a pomi�dzy barwnymi namiotami, kt�re pokrywa�y b�onia niczym �wietliste klejnoty oprawne w po�niedzia�� mied�. W mie�cie przy wej�ciu do ka�dego domu sta�y zdobne snopki i przepyszne drewniane figury Kr�la Ziemi. W powietrzu unosi�a si� wo� �wie�ego chleba, a zewsz�d dobiega�y d�wi�ki muzyki. Prawdziwa uczta dla zmys��w. Za ka�dym rogiem napotyka�a nast�pne cudowne zjawisko: b�azna w pstrokatym stroju, kt�ry kr��y� po ulicach na wielkiej rudej maciorze, wymachuj�c zatkni�tym na kiju drewnianym ��bem g�upca�, m�od� tkaczk� p�omieni z Orwynne zmieniaj�c� zwyk�y ogie� w pulsuj�ce rze�by rozkwitaj�cych z�otych lilii. By�a te� kobieta z pi�cioma darami g�osu, �piewaj�ca tak cudowne arie, �e d�ugo potem jeszcze nie gas�a w sercu t�sknota za pi�knem jej sztuki. Myrrima widzia�a W�adc�w Run�w konkuruj�cych w zdejmowaniu kopi� �elaznych pier�cieni, a wszyscy dosiadali rumak�w w tak barwnych kropierzach, �e a� oczy mog�y rozbole�. Gdzie indziej trwa�o przedstawienie odzianych w lwie sk�ry tancerzy z Deyazzu. Mo�na by�o posmakowa� w�gorzy, kt�re od�awiano ze stoj�cego przy straganie cebra i przyrz�dzano na oczach kupuj�cego, ch�odzonych w lodzie deser�w ze s�odkiego kremu i p�atk�w r�y, ciastek nadziewanych wi�rkami kokosowymi i orzechami pistacjowymi z Indhopalu. By� to dzie�, kt�ry nape�ni� j� rado�ci�.Teraz jednak wszystko si� zmieni�o. Zewsz�d cuchn�o odchodami zwierz�t, zgni�ymi warzywami, ludzkim potem, krwi�, uryn� i dymnymi kl�twami rauben�w. Muzyk� zast�pi�y pot�pie�cze wycia i j�ki rannych, p�acz rozpaczy po zabitych i nawo�ywania tych, kt�rzy jeszcze kogo� szukali. Co krok Myrrima widzia�a przera�aj�ce sceny. Na jednej z uliczek gromadka dzieci otacza�a le��c� bez ruchu kobiet�. Najm�odsze mog�o mie� ze dwa lata. Pr�bowa�y szeptem pocieszy� i obudzi� rann�, jak s�dzi�y, matk�. Myrrimie starczy�o jedno spojrzenie, by stwierdzi�, �e kobieta nie �yje. Przed rumakiem pojawi�a si� dwunastoletnia dziewczynka o szarych oczach i zastyg�ej w grymasie przera�enia brudnej twarzy, poznaczonej smugami �ez. Tak samo ja wygl�da�am, gdy zgin�� m�j ojciec, pomy�la�a Myrrima, wsp�czuj�c dziewczynce ca�ym sercem. Szuka�a Borensona w�r�d tysi�cy rannych wype�niaj�cych zajazdy, stajnie, kamienice, wielk� sal� pa�acu diuka, le��cych na ulicach pod murami dom�w. Wielu walczy�o ze �mierci�. Kl�twy rauben�w sprawia�y, �e rany papra�y si� paskudnie i ju� po paru godzinach wywi�zywa�a si� gangrena. Poszukiwania ci�gn�y si� bez ko�ca. Niemal do ka�dego domu przyj�to kogo� w potrzebie, a na dodatek smr�d obezw�adnia� i ot�pia�. Myrrima nie mia�a szansy wyczu� zapachu m�a. - Borenson! - krzycza�a raz za razem, kr���c po ulicach, a� w gardle jej zasch�o. Zacz�a nawet pow�tpiewa�, czy to naprawd� jego widzia�a w oddali, czy to on wchodzi� do miasta. Mo�e gdzie� �pi, pomy�la�a w ko�cu. Mo�e dlatego nie odpowiada. Ochotnicy znosili z mur�w cia�a poleg�ych. Czy�by Borenson mia� by� po�r�d nich? Gaborn powiedzia�, �e jest tylko ranny... Chyba �e zgin�� w ostatnich godzinach. Albo kto� wzi�� go przez pomy�k� za trupa i z�o�y� mi�dzy poleg�ymi. Myrrima ruszy�a ku rz�dom cia� i nagle poczu�a wo� m�a. Pogoni�a jej tropem na dziedziniec, gdzie u�o�ono tysi�ce cia�. Pomi�dzy nimi kr��y�y z pochodniami ca�e rodziny. Wypalona trawa pod kocami i s�u��cymi za mary p�achtami szarza�a matowo. Zapach Borensona by� coraz silniejszy. Myrrima wiedzia�a, �e ukochane osoby wygl�daj� po �mierci ca�kiem inaczej, ni� chcia�oby si� je widzie�. Twarze poleg�ych w bitwie robi�y si� blade albo gin�y w krwawych strupach, oblicza uduszonych czernia�y, a oczy traci�y barw�, kt�r� mia�y za �ycia. St�a�e mi�nie odmienia�y znane oblicze nie do poznania. Wiele �on nie potrafi�o w takich razach rozpozna� m��w, cho�by �y�y z nimi wiele lat. Podobnie i Myrrim�, gdy trafi�a w ko�cu na sir Borensona, wzrok zawi�d� i polega� mog�a jedynie na powonieniu. Kl�cza� pod d�bem, kt�ry straci� wszystkie li�cie. Blady jak kreda spogl�da� na le��ce obok cia�o zmar�ego, a twarz mia� tak wykrzywion� cierpieniem, �e gdyby nie w�ch, nigdy by go nie pozna�a. Brudny deszcz pozlepia� i pociemni� mu w�osy, sp�ywaj�ca z jakiej� rany krew wsi�k�a w szaty od pasa w d�. W prawej d�oni �ciska� niby lask� drzewce wielkiego topora. Wygl�da�, jakby kl�cza� tak od wielu godzin i nigdy nie mia� ju� wsta�. Nieruchomy jak pos�g b�lu. Ubrany by� tak samo jak dwa dni temu, nosi� nawet ��t� szarf�, kt�r� w�o�y� do pojedynku. Obok niego kl�cza�a rudow�osa dziewczynka z latarni� w d�oni. Szlocha�a spazmatycznie i te� patrzy�a na zmar�ego, kt�ry by� podobny do Borensona niczym rodzony brat... - Borenson?! - zawo�a�a Myrrima po chwili wahania. Wszystkie s�owa, kt�re uk�ada�a, by ukoi� b�l m�a, gdzie� nagle znikn�y. Nie pojmowa�a, co takiego mog�o przywie�� wojownika do r�wnie przejmuj�cego cierpienia. - Co si� sta�o? - spyta�a cicho. Nie spojrza� nawet na ni� i trudno by�o orzec, czy w og�le j� us�ysza�. Lew� d�o� przyciska� do brzucha, jak kto�, kto w�asne otrzyma� pot�ny cios w do�ek. �o��dzie p�ka�y z trzaskiem po kopytami jej konia, gdy podje�d�a�a bli�ej. Teraz dopiero dostrzeg�a, �e Borenson wcale nie zastyg� w bezruchu, ale trz�sie si� jak osika. S�ysza�a opowie�ci o tych, kt�rzy ujrzeli rzeczy tak potworne, �e wycofali si� ca�kiem w g��b siebie i nigdy wi�cej z ich ust nie pad�o ani s�owo. Borenson jednak by� wojownikiem. Zdarzy�o mu si� zabi� dwa tysi�ce darczy�c�w z zamku Sylvarresta i prze�y� to, chocia� nie chcia� ju� zosta� w kr�lewskiej s�u�bie. Tutaj za� kl�cza� kto� zraniony g��boko tak ciele�nie, jak i na duszy. Kto� tak obola�y, �e nie mia� nawet si�y p�aka�. - Myrrimo - odezwa� si� w ko�cu tonem prawie �e oficjalnym, ale nie oderwa� oczu od zmar�ego. - Chcia�bym ci przedstawi� mojego ojca. 2 ZJEDNOCZENIE Komu z czarami po drodze, temu na nic zwyk�e go�ci�ce. - przys�owie z Mystarrii Gaborn, jad�cy drog� na p�noc od Carris, ci�gle �mierdzia� wojn�. Ubranie przesz�o mu odorem kl�tw magini rauben�w niczym dymem z ogniska, a pot ca�kiem przemoczy� kaftan pod kolczug�. Na szlaku by�o cicho i nieco widmowo. Wraz z noc� z parow�w wype�z�y mg�y, brak�o ptasich �piew�w i tylko kopyta koni dudni�y g�ucho na b�otnistym trakcie. Nawet skrzypienie siode� pod siedmioma konnymi ledwie dawa�o si� wys�ysze�. Wjechali do wioski. Gaborn zna� kiedy� nazwy wszystkich, najmniejszych nawet przysi�k�w w swoim kr�lestwie, ale odk�d straci� darczy�c�w, pami�� przesta�a mu dopisywa�. Teraz jednak i tak nie mia�o to znaczenia. Wioska by�a opuszczona, na uliczkach b��ka� si� tylko jeden merdaj�cy ogonem pies, a jemu kwestia nazewnictwa by�a zupe�nie oboj�tna. Osada nale�a�a do starych, wi�kszo�� budynk�w wzniesiono w niej z ciosanych kamieni. Jaki� szynkarz wybudowa� w niej dawno temu ober��, kt�ra prawie �e blokowa�a trakt - zapewne wyobra�a� sobie, �e w ten spos�b podr�ni, chc�c nie chc�c, b�d� do niego zagl�da�. Obok wyros�o kilka sk�ad�w i budynk�w mieszkalnych. Stukot podk�w odbija� si� od mur�w, poza tym wsz�dzie panowa�a wr�cz oskar�ycielska cisza. Dzieci nie bawi�y si� na ulicach, kobiety nie plotkowa�y przy p�otach, krowy nie dopomina�y si�, by je wydoi�. Nikt nie r�ba� drewna na ogie� pod garnkiem z kolacj�, ale i kolacji nikt nie warzy�. Nie dzwoni�y m�oty w ku�ni, nawet gwiazdy nie wygl�da�y zza chmur. Tak w�a�nie b�dzie wygl�da� �wiat, gdy nas ju� zabraknie, pomy�la� Gaborn. - Powinni�my jednak zabi� Baja Ahtena- powiedzia�a Erin Connal zm�czonym g�osem. - Ziemia nie pozwala tak zabija� - odpar� Gaborn. - Mo�e by tak wybi� jego darczy�c�w - zaproponowa� ksi��� Celinor. - To nie to samo, co uderzy� prosto w niego. Gabornowi zrobi�o si� t� my�l niedobrze. Darczy�cy byli zazwyczaj lud�mi ca�kiem niewinnymi, wr�cz postronnymi. Nie mo�na by�o te� ich wini�, �e ulegli urokowi Baja Ahtena. Mia� przecie� tyle cennych dar�w... �Pi�kne jest oblicze z�a�, powiadano w Rofehavanie. I rzeczywi�cie, Raj Ahten by� pi�kny... Niekt�rzy uwa�ali, i� posiad� tak olbrzymi� moc przekonywania, �e sam jej ulega�. Bo innych niew�tpliwie nieustannie zwodzi�. Kobiety zakochiwa�y si� w nim, ledwie ujrza�y jego oblicze, m�czy�ni darzyli szacunkiem. Dobrowolnie przekazywali mu swe dary i wierzyli szczerze w jego zapewnienia, �e to dla og�lnego dobra. Korzystaj�c z tego, �e �wiat zmierza ku katastrofie, kt�r� mog�a si� okaza� otwarta wojna z raubenami, Raj Ahten zdo�a� przekona� wiele tysi�cy ludzi, i� najlepiej przyczyni� si� do zwyci�stwa, pomagaj�c mu zosta� ich obro�c�. Mitycznym wojownikiem: Sum� Wszystkich Ludzi. Oczywi�cie nie wszyscy dali mu si� zwie��. Dlatego te� wszcz�� wojn� z Rofehavanem, by i jego mieszka�c�w nagi�� do swej woli. To by�a niegodziwo��. Niestety, Raj Ahten wyr�s� na tyle, �e trudno by�o orzec, czy uda si� go kiedykolwiek pokona�. Kogo� tak gwa�townego i silnego lepiej nie atakowa� wprost, lecz zabijaj�c jego darczy�c�w, tak jak proponowa�a Erin. Ka�da �mier� os�abia w�wczas w�adc�. Gdyby zabi� kilka tysi�cy darczy�c�w, Ahten os�ab�by do��, �eby mo�na by�o wyda� mu waln� bitw�. Tylko kto podejmie si� mordowania darczy�c�w? Z pewno�ci� nie Gaborn. Ci biedacy w wi�kszo�ci byli nazbyt prostoduszni, �eby przejrze� mask� Wilka. Inni zostali przymuszeni. Bali si� go bardziej ni� b�lu powodowanego przez dreny. - W Sylvarre�cie wzi�� dary nawet od dzieci - mrukn�� Gaborn. - Nie b�d� rozlewa� dzieci�cej krwi. - Tak samo czyni� w Indhopalu - wtr�ci� Jureem. - Dzieci, pi�kne kobiety... Wiedzia�, �e tylko kto� ca�kiem bez sumienia m�g�by zabi� takich darczy�c�w. Gaborn mia� ju� do�� tego tematu. Wiedzia� te�, �e nie zniesie kolejnej rozmowy z Rajem Ahtenem. Zbyt wielk� czu� do niego odraz�. Nie powinienem by� nigdy go nak�ania� do porzucenia drogi z�a, pomy�la�. Ani �udzi� si�, �e uczyni� ze� sojusznika. Wyt�y� zmys�y, pr�buj�c wyczu� niebezpiecze�stwo. W ostatnich dniach skupia� uwag� wy��cznie na Carris. Chocia� ziemia pozbawi�a go mo�liwo�ci ostrzegania wybranych, zostawi�a mu zdolno�� wyczuwania zagro�e�. Os�abiony nie m�g�by wiele uczyni� dla swych poddanych, niemniej ci�gle mia� nadziej�, �e chocia� niekt�re nieszcz�cia zdo�a od nich oddali�. Niczym �lepiec wyostrzy� zmys�y... Wsz�dzie by�o niebezpiecznie. Wko�o Carris ci�gle wrza�a bitwa. Wolni rycerze Skalbairna wypierali rauben�w na po�udnie. Jeden po drugim dw�ch ludzi zgin�o nag�� �mierci�. Gaborn odczu� to wyra�nie i bole�nie. Na zachodzie Raj Ahten umyka� przez pustkowia w kierunku Indhopalu. Dziwne, ale niewiele �ycia si� w nim ko�ata�o. By� prawie �e chodz�cym trupem... Gaborn nie umia� sobie tego wyt�umaczy�. Poza tym wyczu� inne jeszcze zagro�enia... o wiele bardziej osobiste i bardziej rozleg�e, ni� wszystko, co dot�d pozna�. �adne nie mia�o spa�� rych�o, ale ca�a ich chmara zawis�a nad nim i jego bliskimi. W tym i nad jego �on�, chocia� przez dzie� lub dwa Ioma mia�a by� jeszcze wzgl�dnie bezpieczna. Niestety, Gaborn nie zawsze potrafi� rozpozna� do ko�ca �r�d�o zagro�enia, i tak te� by�o tym razem. Wiedzia� ju� jednak, �e tysi�ce ludzi pozosta�ych w Carris r�wnie� mog� rych�o zgin��. Co to b�dzie? zastanowi� si�. Drugi atak? Niemniej miasto by�o i tak w mniejszym niebezpiecze�stwie ni� Ioma. Kolejna burza zbiera�a si� te� nad Heredonem. Przed ko�cem tygodnia mog�y tam zgin�� setki tysi�cy ludzi. Gaborn por�wna� w my�lach rozpoznawanie kolejnych zagro�e� do obierania cebuli. Zdejmujesz jedn� �upin�, a pod ni� nast�pna... W samym �rodku, pod wszystkimi tymi warstwami zagro�e�, ujrza� niebezpiecze�stwo najwi�ksze - ostateczn� katastrof�. Wyda�o mu si�, �e dotknie ona wszystkich jego wybranych, m��w, kobiety i dzieci, milion ludzi wywodz�cych si� z r�nych plemion i narod�w. Ziemia ostrzega�a Gaborna, �e los ludzko�ci spoczywa w jego r�kach. Przyj�� rol� obro�cy, ale w�wczas wydawa�o mu si�, �e prawdziwa gro�ba nadejdzie dopiero po latach, �e przyjdzie mu przedtem toczy� d�ugie wojny... A tymczasem koniec by� ju� blisko. Pi�� dni? Na pewno nie wi�cej ni� tydzie�. W ustach mu zasch�o, ledwie �apa� oddech. To niemo�liwe! powiedzia� sobie w duchu. To tylko gra wyobra�ni! Ale nijak nie potrafi� st�umi� coraz upiorniejszej pewno�ci, �e przeczucie go nie myli. Zatrza�ni�te okiennice spogl�da�y na� jak �lepe oczy. Cienie pustej wioski przyt�acza�y coraz bardziej. Pogoni� konia i wysun�� si� na czo�o. Ioma, Celinor, Erin, Jureem, Binnesman i jego dzika trzymali si� za nim. Ca�e szcz�cie, �e nie podjecha� zbyt blisko ani o nic nie spyta�... Zaraz za wiosk� Gaborn skr�ci� w lewo, na drog� do Balington, kt�re pami�ta� jeszcze z m�odo�ci. Zamierza� sp�dzi� tam noc. Osada s�yn�a niegdy� ze spokoju i bujnych ogrod�w, a moce ziemi by�y tam do�� silne, aby m�g� nawi�za� z nimi kontakt. Trzeba by�o tylko przejecha� jeszcze trzy mile. Kierowali si� ku dw�m wzg�rzom, kt�re trzyma�y stra� nad okolic�. Otwarte pola ust�pi�y ros�ym brzezinom. U st�p wzg�rz, zaraz za zakr�tem, natkn�li si� na przewr�cony w poprzek drogi w�z i sze�� postaci grzej�cych si� przy ma�ym ognisku na poboczu. Skoczy�y wszystkie na r�wne nogi. By�y dziwnie niskie, prawie jak kar�y, i d�wiga�y osobliwe uzbrojenie: szprych� ko�a od wozu, top�r rze�niczy, sierp, dwie siekiery i domowej roboty pik�. Miast zbroi nosi�y sk�rzane fartuchy, a ich przyw�dca wyr�nia� si� k�dzierzaw� brod� i brwiami wydatnymi niczym dwie czarne g�sienice. - Sta�! -krzykn��. -Zosta�cie, gdzie jeste�cie! Jeden gwa�towny ruch, a setka ukrytych w drzewach �ucznik�w naszpikuje was strza�ami! Dopiero po chwili Gaborn poj��, �e ma przed sob� nie m��w, ale jakich� m�odziak�w, zapewne braci, z ojcem. Wszyscy byli bardzo niscy i mieli takie same, kr�cone w�osy i wydatne nosy. Siedz�c przy ogniu, nie mogli dostrzec niczego poza kr�giem blasku i wszystkie ich gro�by by�y �miechu warte. - Stu �ucznik�w? - spyta� Gaborn, gdy Ioma i pozostali do� do��czyli. - Nawet po�owa by starczy�a, �eby zmieni� kr�la w je�ozwierza. Podjecha� bli�ej ognia. Ca�a sz�stka opad�a na kolana i spojrza�a z niedowierzaniem na grup� wielmo�y. - Widzieli�my was, jak rano jechali�cie na po�udnie! - krzykn�� jeden z podrostk�w. - Bali�my si�, �e to rabusie ci�gn�. Bo tu s� nasze domy... - I s�yszeli�my, jak ziemia j�cza�a, i widzieli�my chmur�, co unios�a si� nad Carris! - doda� inny. - To prawda? - spyta� najstarszy w grupie. - To prawda, �e� jest, panie, Kr�lem Ziemi? Wszyscy wpatrzyli si� wyczekuj�co we w�adc�. Jestem nim? zastanowi� si� Gaborn. Jak mam odpowiedzie� na to pytanie? Wiedzia�, czego oczekuj�. Sze�ciu prostych ludzi bez �adnych dar�w nie mia�o najmniejszej szansy powstrzyma� Niezwyci�onych. Rzadko widywa�o si� przyk�ady podobnej g�upoty, albo m�stwa, zale�nie od spojrzenia. Chcieli jego opieki. Chcieli, �eby ich wybra�. Zrobi�by to, gdyby tylko m�g�. Przez kilka ostatnich dni my�la� o tym, jak ocenia ludzi, i o s�owach Dziennika, kt�ry twierdzi�, �e jego kr�l kieruje si� wyczuciem, podczas gdy inni patrz�