10255
Szczegóły |
Tytuł |
10255 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10255 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10255 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10255 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DAVID FARLAND
UCZENNICA CZARNOKSIʯNIKA
Nak�adem Domu Wydawniczego REBIS ukazuj� si� r�wnie� nast�puj�ce cykle:
FANTASY
Glen Cook �Czarna Kompania�
Glen Cook �Imperium Grozy�
L. E. Modesittjr �Magia Recluce�
Terry Goodkind �Miecz Prawdy�
Davi d Farland
�W�adcy Run�w�
Suma Wszystkich Ludzi
Wilcze Bractwo
SCIENCE FICTION
lsaac Asimov �Fundacja�
David Weber �Honor Harrington�
Tad Williams �Inny �wiat�
DAVID FARLAND
UCZENNICA CZARNOKSIʯNIKA
Prze�o�y� Rados�aw Kot
Dom Wydawniczy REBIS Pozna� 2002
KSI�GA 9
DZIE� DRUGI MIESI�CA LI�CI
CISZA POMI�DZY ZAWIERUCHAMI
PROLOG
Kr�l Croener z Toom kupi� raz nawozu, by trawa ziele�sza ros�a mu u bramy, ale
potem odkry�, ze taniej wychodzi kupi� pieskich syn�w szarej bajzelmamy.
- rymowanka opowiadaj�ca o kr�lu Croenerze, kt�ry przed atakiem na Lonnock za
psi
grosz zapewni� sobie us�ugi najemnik�w z Internooku
Kr�l Anders przez ca�� noc bawi� go�ci, w�r�d kt�rych by�o wielu s�ynnych
wojownik�w z Internooku. Odziani w focze sk�ry i rogate he�my przyp�yn�li
niedawno na
szarych, w�owych statkach. Brody przesi�k�y im s�on� woni� morza, ogorza�e od
bryzy
oblicza sro�y�y si� po�r�d splot�w rudych i siwych w�os�w.
Inni w�adcy pr�bowaliby kupi� ich lojalno��. Wojownicy z Internooku zawsze tanio
si� sprzedawali. Jednak Anders nie proponowa� im pieni�dzy, tylko wlewa� w nich
napitki i
karmi� opowie�ciami o zdradzie Gaborna Val Ordena. Ko�o p�nocy po zamku nios�o
si� ju�
echo �omotu kufli o drewniane blaty i g�o�nych ��da�, by skr�ci� niegodziwca o
g�ow�. W
uniesieniu zabili wieprza i nas�czyli warkocze jego posok�, a potem jeszcze
pomalowali sobie
twarze w zielone, ��te i niebieskie pasy. Postanowili, �e nie wezm� innej
zap�aty za sw�
wojaczk�, jak tylko �upy, kt�re przypadn� im po zwyci�stwie.
Za cen� jednej �wini i beczki mocnego piwa Anders pozyska� sobie ni mniej, ni
wi�cej, tylko p� miliona wojowniczych m��w.
Lady Vars, kt�ra na codzie� pe�ni�a funkcj� kanclersk� u boku kr�lowej Ashovenu,
patrzy�a z u�miechem, jak Anders urabia przybysz�w z Internooku. Nie pozwoli�a
sobie
nawet na �yk wina. By�a kobiet� stateczn�, pi�kn� i przebieg��, co wyra�nie
dawa�o si�
dostrzec w jej bystrych, szarych oczach.
Gdy us�ysza�a, jak Anders nak�ania go�ci, by czym pr�dzej weszli na statki i
ruszyli na
Tides, zacisn�a usta. Chocia� stara�a si� zachowa� pozory neutralno�ci,
gospodarz nie w�tpi�,
�e gotowa jest stan�� mu na drodze. Trudno, jej pech.
Korzystaj�c z tego, �e wojownicy zn�w zaj�li si� kuflami, kobieta wynikn�a si�
z sali
i pospieszy�a na przysta�. Niew�tpliwie dzi�kowa�a losowi, �e uchodzi z tego
kr�lestwa z
�yciem.
Jednak Anders wiedzia�, �e na p�nocy wzbiera sztorm. Wyszed� chwil� po lady
Vars i
stan�wszy w bramie swej wie�y, nastawi� ucha. S�ysza� wicher wyj�cy ponad
odleg�ymi
bia�ymi pustkowiami, a nocne powietrze pachnia�o morsk� sol� i... lodem.
Czaj�ca si� w nim bestia o�y�a na t� wo� i podsun�a proste zakl�cie maj�ce
obudzi�
powiew, kt�ry wype�ni �agle statku pos�anniczki i skieruje go prosto na ska�y.
Kr�lowa
Ashoven dowie si� jaki� czas potem o wyrzuconych na brzeg szcz�tkach i b�dzie
szczerze
op�akiwa� lady Vars, ale nie domy�li si� nawet, jakie to ostrze�enie przepad�o
wraz z ni�.
Mo�e jej nast�pny kanclerz b�dzie mniej zasadniczy.
Kr�l d�ug� chwil� sta� w bramie, nas�uchuj�c odg�osu kopyt oddalaj�cego si�
brukowanymi uliczkami konia lady Vars. Gruba warstwa chmur zas�oni�a gwiazdy, a
p�on�ce
w sali ognie rzuca�y rudawy odblask na dziedziniec. Gdzie� w mie�cie zawy� pies
i wkr�tce
do��czy�a do niego po�owa zamkowej psiarni.
Anders wyszepta� zakl�cie, kt�re mia�o po�o�y� kres doczesnym w�dr�wkom lady
Vars, i wr�ci� do wielkiej sali.
Jednooki wojownik imieniem Olmarg spojrza� na� porozumiewawczo. Sta� akurat
obok sto�u i pochyla� si� nad pieczonym �winiakiem. Odci�� ucho i zacz�� je
prze�uwa�.
- Uciek�a od nas - powiedzia� z obcym akcentem.
- Owszem - przyzna� Anders.
Kilku innych wojownik�w spojrza�o na niego niezbyt przytomnie. Nie nadawali si�
ju� do rozmowy.
- Wiedzia�em, �e tak b�dzie - stwierdzi� Olmarg. - Damy z Ashovenu nie gustuj�
ani w
winie, ani w wojaczce. Ale teraz, gdy ju� sobie posz�a, mo�emy pogada� naprawd�
szczerze.
Anders u�miechn�� si�. Jeszcze przed chwil� s�dzi�, �e jego go�� jest zbyt
pijany, by
pozbiera� my�li. - Zgoda.
- Pochodzimy z tak mro�nego kraju, �e zim� nie da si� �y� inaczej, jak pod
os�on�
mur�w warowni, przy ogniu i pod futrami. Odk�d pami�tamy, zawsze sk�onni byli�my
ryzykowa�. Potrzebna nam ta wojna. I �upy. A przede wszystkim potrzebujemy
teren�w na
po�udniu, a nie ma tam bogatszego kraju ni� Mystarria. My�lisz, �e zdo�amy go
podbi�?
- Z �atwo�ci�- zapewni� go Anders. - Armie Gaborna posz�y w rozsypk�, a on
martwi
si� teraz przede wszystkim raubenami. Gdy Raj Ahten zniszczy� B��kitn� Wie��,
zabi�
wi�kszo�� darczy�c�w Gaborna. W Mystarrii ci�gle jest wielu rycerzy, ale tylko
cz�� z nich
pozosta�a W�adcami Run�w.
Poczeka�, a� jego s�owa dotr� do go�cia. Mystarria by�a najbogatsz� krain�
Rofehavanu i przez stulecia uchodzi�a za niepokonan�. Nie tyle ze wzgl�du na
mnogo��
fortec, ile liczebno�� i si�� mieszkaj�cych tam W�adc�w Run�w. Bogaci kr�lowie
Mystarrii
mieli za co kupowa� dreny. Teraz jednak, gdy zbrak�o obro�c�w, kr�lestwo nie
mia�o szansy
utrzyma� si� zbyt d�ugo.
- Co wi�cej - podj�� w�tek Anders - wi�kszo�� si� Gaborna skupi�a si� na
zachodzie,
by wyprze� z granic wojska Baja Antena. Nie p�jdzie im �atwo, bo Ahten zr�wna�
cz��
warowni z ziemi�, najsilniejsze za� obsadzi� swoimi lud�mi. To b�dzie krwawa
batalia, a
mo�liwe, �e ju� skoczyli sobie do garde�. Gaborn nie b�dzie mia� jak si� broni�.
Wybrze�e
Mystarrii to teraz mi�kkie podbrzusze tego kr�lestwa.
- Mo�e i mi�kkie, ale czy do��? - spyta� Olmarg. - Ich jest dwadzie�cia razy
wi�cej ni�
nas. Nawet z twoj� pomoc�...
- Nie tylko z moj� - zapewni� go kr�l. - Beldinook uderzy z p�nocy.
- Beldinook? - spyta� z niedowierzaniem go��. Beldinook by�o drugim co do
wielko�ci
kr�lestwem Rofehavanu. - Naprawd� my�lisz, �e kr�l Lowicker si� ruszy?
- Lowicker nie �yje - oznajmi� Anders.
Kilku wojownik�w otworzy�o usta ze zdumienia.
- Jak to si� sta�o? Kiedy? - rzuci� kto�, a inny opr�ni� kufel na cze��
nieboszczyka.
- Us�ysza�em o tym dopiero kilka godzin temu - odpar� Anders. - Lowicker zosta�
dzi�
zamordowany przez Gaborna, a jego t�usta c�rka jest do�� zajad�a, by szuka�
zemsty.
- Biedna dziewczyna - mrukn�� Olmarg. - Mam wnuka, kt�ry nie przepada za swoj�
kobiet�. Mo�e powinienem go tam pos�a�, �eby pocieszy� ksi�niczk�.
- My�la�em ju� o wys�aniu w�asnego syna - uci�� w�tek Anders. Olmarg uni�s�
kufel
w toa�cie.
- Niech zatem zwyci�y lepszy.
S�ysz�c to, �ona Andersa wsta�a od sto�u i zgromi�a m�a spojrzeniem. Przez par�
ostatnich godzin nie odezwa�a si� ani s�owem, tak �e ca�kiem zapomnia� o jej
obecno�ci.
- Id� na spoczynek, bo mam wra�enie, �e b�dziecie ca�� noc snuli plany, jak tu
przerobi� �wiat na swoj� mod�� - oznajmi�a, unios�a nieco suknie i ruszy�a
schodami do
sypialni.
Na d�u�sz� chwil� zapad�a cisza i tylko popielej�ce z wolna polana trzaska�y w
kominku.
- Przerobi� �wiat... - powt�rzy� Olmarg. - Podoba mi si� ten pomys�! - W jego
jedynym oku b�ysn�a nieposkromiona zach�anno��. Andersa jakby dreszcz
przebieg�. Tak,
Olmarg by� zupe�nie pozbawiony skrupu��w. - A Gaborn to tylko szczeniak, �atwo
b�dzie
przetr�ci� mu kark. Je�li zajm� szybko kilka wi�kszych miast i wybij� reszt�
jego
darczy�c�w, nigdy nie zdo�a da� odporu.
Kr�l zn�w si� u�miechn��. Olmarg jednym okiem widzia� lepiej ni� inni dwoma.
Porz�dek �wiata mia� ulec zmianie. Owszem, armie Gaborna przewy�sza�y ich
liczebnie, ale
bez W�adc�w Run�w, kt�rzy by stan�li na ich czele...
- Przerobienie tego �wiata nie b�dzie wcale takie trudne - powiedzia� Anders. -
Ja
wezm� z niego naprawd� niewiele. Tylko Heredon. - Olmarg uni�s� siw� brew.
Heredon nie
by� znowu taki ma�y, ale wojownik nie rozumia�, dlaczego komu� mia�oby na nim
szczeg�lnie
zale�e�. - C�rka Lowickera b�dzie chcia�a zachodni� Mystarri�, ty wybrze�e...
- I wszystko dwie�cie mil od brzegu... - wtr�ci� pospiesznie Olmarg.
- Sto pi��dziesi�t mil - zaproponowa� Anders. - Zostawmy te� co� innym.
- Innym?
- Dosta�em ju� listy z Alnick, Ayremoth i Toom. W �lad za nimi zjawi� si�
niebawem
pos�owie.
- Sto pi��dziesi�t - zgodzi� si� Olmarg. - Ale z drugiej strony, co b�dzie,
je�li Gaborn
naprawd� jest Kr�lem Ziemi? - spyta� po chwili. - Czy damy mu rad�? Czy w og�le
mo�na
stawi� czo�o komu� takiemu?
Anders roze�mia� si�, a� echo posz�o po sali, a �pi�ce przed kominkiem ogary
unios�y
�by.
- To zwyk�y oszust - powiedzia�, ale w g��bi ducha nie by� o tym tak bez reszty
przekonany. Owszem, kryj�ca si� w piersi bestia dodawa�a mu si� i wyostrza�a
zmys�y, ale
nawet wiatr potrzebowa� sporo czasu, by przeby� setki mil. Tym sposobem Anders
nie
wiedzia� ci�gle, jak zako�czy�a si� bitwa pomi�dzy Gabornem a Rajem Ahtenem, i
bardzo si�
tym gryz�. Musia� czeka�. Olmarg jednak�e wygl�da� na uspokojonego. Odci��
drugie ucho z
pieczystego i znowu zaj�� si� �uciem.
Za�atwiwszy sprawy stanu, Anders wspi�� si� do sypialni. Jego ma��onka
szczotkowa�a w�osy.
- Jako� si� nie cieszysz - powiedzia�, by nie porusza� tematu, kt�ry wcze�niej
wzbudzi� jej gniew. - A powinna�. Tyle dobrych wie�ci. Martwi�em si�, co b�dzie
z
raubenami w Crowthenie P�nocnym, a tu prosz�, m�j kuzyn zdo�a� si� z nimi
upora�.
- Bo �lepy traf sprawi�, �e pocisk z balisty powali� ich magini� - odpar�a jego
ma��onka. - Nie ma si� z czego cieszy�. Przyboczna zaraz wyjad�a jej m�zg. Wr�c�
w
wi�kszej liczbie.
- Owszem - przyzna� Anders, by pokaza�, �e w pe�ni rozumie sytuacj�. - Ale wtedy
m�j kuzyn b�dzie lepiej przygotowany na ich przyj�cie.
Kr�lowa zamilk�a na d�u�sz� chwil�, ale napi�cie w sypialni narasta�o, a� dosz�o
do
nieuchronnego wybuchu.
- Jak mog�e� upa�� tak nisko, �eby wchodzi� w uk�ady z barbarzy�cami z
Internooku?
- spyta�a. - �mierdz� brudem i tranem. A to, co im wygadywa�e�...
- To wszystko prawda - przerwa� jej Anders.
- Prawda? C� takiego? �e Gaborn zamordowa� kr�la Lowickera?
- Lowicker stan�� dzi� Gabornowi na drodze. Odm�wi� mu prawa przej�cia przez
Beldinook. Gaborn zabi� go za to jak wo�u.
- Sk�d o tym mo�esz wiedzie�?! Nie by�o �adnych pos�a�c�w! -krzykn�a. -
Zauwa�y�abym!
Anders wyprostowa� si� dumnie, co jednak niewiele zmieni�o jego postaw�, gdy� od
lat si� zaniedbywa� i daleko mu by�o do silnego i zdrowego m�a.
- Dosta�em wie�ci z prywatnych �r�de� - stwierdzi�. Nie zale�a�o mu na k��tni.
Ma��onka rzeczywi�cie towarzyszy�a mu przez ca�e popo�udnie i musia�aby wiedzie�
o
przybyciu jakiegokolwiek pos�a�ca. Teraz skrzywi�a si� ze z�o�ci. Niewiele ju�
brak�o do
awantury.
Anders wyszepta� zakl�cie i dotkn�� palcem jej warg.
- Cicho... Nie wszystkie wie�ci przylatuj� s�owem. Rano na pewno o tym
us�yszymy.
Kr�lowa zmiesza�a si� i ju� si� nie odezwa�a. Anders sk�onny by� przypuszcza�,
�e
potrwa co najmniej godzin�, nim �ona zdo�a ponownie zebra� my�li.
Otworzy� drzwi na balkon i wyszed� w noc. Chmury rozesz�y si� i nad ciemnymi
dachami dom�w pob�yskiwa�y md�o gwiazdy. Nocna stra� obchodzi�a mury, z p�nocy
d��
zimny wiatr. W dali zahuka�a sowa, ale poza tym miasto spa�o.
Anders uni�s� g�ow� i poczu�, jak wiatr targa mu w�osy. Doznanie by�o tak mi�e,
�e
bestia zn�w drgn�a. Wiedzia�, czego chce.
- Zabij �on� Gaborna, bo inaczej jego syn wyro�nie jeszcze wy�ej ni� ojciec -
szepn��
i dmuchn�� lekko, by jego s�owa pop�yn�y ku odleg�ym krainom i wzmog�y
nadci�gaj�c� z
wolna burz�.
l B�YSKAWICE
Okruch prawdy znaczy wi�cej ni� tysi�czne armie
- przys�owie Ah�kellah
Nim Wilcze Bractwo dotar�o do Carris, noc ju� zapad�a, jednak w pobli�u miasta
by�o
jasno prawie jak w dzie�. Kamienna wie�a sta�a w p�omieniach trawi�cych
wszystkie
kondygnacje i szcz�tki dachu. Na murach migota�y pochodnie stra�y.
Daleko na po�udniu �mign�� w�owy j�zor b�yskawicy, a po paru chwilach rozleg�
si�
przyt�umiony, gromowy huk.
Przez ostatnie dwie mile ca�a dru�yna ostro pogania�a wierzchowce. Spo�r�d
czterdziestu je�d�c�w tylko trzej nie skruszyli kopii i oni w�a�nie pod��ali na
czele na
wypadek, gdyby z ciemno�ci wychyn�� jeszcze jaki� rauben.
Pada� teraz nie tyle deszcz, ile rzadkie b�oto. Ci�kie niczym rt�� oblepia�o
p�aszcze i
pancerze.
Gdy wjechali na wzniesienie g�ruj�ce nad Murem Pustkowi, je�d�cy wko�o Myrrimy
nie zdo�ali powstrzyma� okrzyku zdumienia na widok czarnej studni, kt�ra
pozosta�a po
wizycie wielkiego czerwia. Przypomina�a skarla�y wulkan szeroki na dwie�cie i
wysoki na
trzysta jard�w. Z krateru wci�� unosi�y si� k��by pary.
Myrrima, kt�ra nie musia�a polega� ju� tylko na w�asnym wzroku, a poprzedniego
dnia przyj�a te� dary s�uchu i w�chu, bez trudu ogarn�a ca�� scen� i serce
zabi�o jej �ywiej.
Zastanowi�a si�, czy czerw odszed� na dobre. Zapewne tak, gdy� nie by�o wida�
wi�cej
�lad�w jego dzia�alno�ci. Musia� g��boko wpe�zn�� w trzewia ziemi t� sam� drog�,
kt�r�
przyby�.
Trudno by�o oceni� rozmiar zniszcze�, zar�wno spowodowanych przez czerwia, jak i
bitewnych. Gaborn przyby� pod Carris przekonany, �e zastanie miasto oblegane
przez Baja
Baja Ahtena, a tymczasem trafi� na nieprzeliczon� armi� rauben�w. U�y� swych
mocy, by
przywo�a� z g��bin ziemi legendarn� besti� zwan� wielkim czerwiem. To ona
przes�dzi�a o
kl�sce rauben�w.
Myrrima by�a pewna, �e pami�� o tej bitwie zachowa si� w pie�niach przez tysi�ce
lat,
na razie jednak smr�d d�awi� j� w gardle.
Pola na po�udniu by�y czarne od pad�ych monstr�w. Ich pancerze l�ni�y matowo
odblaskiem p�omieni. Pomi�dzy olbrzymimi korpusami kr�ci�y si� ca�e t�umy
m�czyzn i
kobiet z pochodniami w d�oniach. R�wnin� przecina�y rowy i nasypy, a oddzia�y
zbrojnych
zagl�da�y z w��czniami i toporami do mrocznych jam w poszukiwaniu �ywych
potwor�w.
Nie wszyscy tam jednak byli wojownikami, pojawili si� ju� tak�e mieszczanie,
�eby zebra�
rannych i poleg�ych, matki szukaj�ce syn�w, dzieci wypatruj�ce rodzic�w.
Z jednej z odleg�ych o trzy czwarte mili rozpadlin wy�oni� si� nagle rauben i
ruszy� ku
gromadzie pieszych. Wko�o podnios�y si� krzyki, zagra�y rogi. Konni rycerze
ruszyli na
spotkanie potwora.
- Na dobre imi� mego ojca! - krzykn�� jeden z pan�w z Orwynne. - Oni tu jeszcze
s�!
Bitwa wci�� nie sko�czona!
Dru�yna podjecha�a do ruin Muru Pustkowi. Pod ocala�ym �ukiem bramy kuli� si� z
tuzin zab�oconych piechur�w. Pr�bowali ogrza� si� cho� troch� przy ogniu, nie
wypuszczali
jednak pik z d�oni.
- Sta�! - zawo�a� jeden z nich, gdy konni byli ju� blisko. Paru nast�pnych
d�wign�o
si� z ziemi. S�dz�c po niejednolitych pancerzach, byli wolnymi rycerzami.
- Wi�kszo�� rauben�w ucieka na po�udnie tym samym szlakiem, kt�rym przybyli -
obwie�ci� ich dow�dca. - Skalbairn wzywa ka�dego, kto zachowa� kopi�, by ruszy�
za nimi w
po�cig! Jednak i tutaj zosta�o jeszcze troch� paskudztwa skrytego po norach,
wi�c mo�ecie
wybra�, gdzie chcecie walczy�.
- Skalbairn pogoni� za nimi w ciemno�ci i deszczu? - spyta� sir Hoswell. - Czy
on
zmys�y postrada�?!
- Kr�l Ziemi jest z nami i nikt nie zdo�a nam si� oprze�! - odkrzykn�� dow�dca
pieszych. - Je�li kiedykolwiek marzyli�cie, by si� ws�awi� zabiciem raubena, to
dzi� w�a�nie
jest stosowna noc. Jeden kmiotek ze Srebrnej Doliny ut�uk� dzi� na murach a�
tuzin tych
bestii, chocia� za ca�� bro� mia� tylko oskard. Prawdziwi wojownicy, jak wy,
mog� dokona�
znacznie wi�cej - doda� tonem wyzwania.
Uni�s� wysoko buk�ak, a Myrrima dojrza�a, �e jego oczy l�ni� nie tylko od
p�on�cego
obok ognia. M�czyzna by� ju� solidnie pijany. Najwyra�niej ludzie Skalbairna
tak
zapami�tali si� w fetowaniu zwyci�stwa, �e nie wiedzieli nawet, i� Gaborn nie
mo�e ju�
ostrzec wybranych przed zagro�eniem.
Myrrima zosta�a wybrana ledwie kilka godzin wcze�niej, ale rozumia�a, jak mog�
si�
czu�. Nie widzieli powodu, by wystawia� warty, pewni, �e Kr�l Ziemi i tak ich
uprzedzi,
gdyby co� si� szykowa�o.
Tak, nie s�yszeli jeszcze naj�wie�szych nowin. Gaborn u�y� swoich mocy, �eby
odp�dzi� rauben�w od Carris, ale zaraz po bitwie spr�bowa� zabi� Baja Baja
Ahtena. To nie
by�o w�a�ciwe wykorzystanie daru ziemi, tote� niezw�ocznie cofn�a mu ona swoje
wsparcie.
�wi�tuj�cy beztrosko wiktori� nie mieli poj�cia, w jak wielkich tarapatach si�
znale�li.
Ziemia nakaza�a Gabornowi ocali� najwarto�ciowszych z ludzi, tak by czas mroku
nie
wygubi� rodu cz�owieczego. Ciemno�ci jeszcze nie zapad�y, ale by�y blisko...
Myrrima obejrza�a si� na reszt� Wilczego Bractwa, trze�wych m��w o
zdecydowanych obliczach. Wszyscy przybyli, �eby walczy�, ale czego� takiego si�
nie
spodziewali.
- Ostrzeg� ludzi Paldane�a - zaproponowa� sir Giles z Heredonu.
- Czekaj - rzuci�a Myrrima. - Czy to roztropne? Kto wie, co wyniknie z
ujawnienia
takiej wiadomo�ci. Gdy plotka si� rozniesie...
- Kr�l Ziemi nie kry� tego przed nami z troski o nasze bezpiecze�stwo - odpar�
baron
Tewkes z Orwynne. - Nie chcia� nas oszukiwa�, a my winni�my i�� w jego �lady.
Myrrima ba�a si�, �e wyjawiaj�c sekret Gaborna, dopu�ci si� zdrady. Jednak
milczenie
mog�o sprowadzi� �mier� na niewinnych ludzi. Nale�a�o wybra� mniejsze z�o.
Sir Giles zawr�ci� konia i pogalopowa� w kierunku Carris.
- Reszta musi odszuka� i ostrzec Skalbairna - powiedzia� Tewkes i zsiad� na
chwil� z
wierzchowca, �eby doci�gn�� popr�g przed d�u�sz� jazd�. Inni si�gn�li po bro�, a
niekt�rzy
poszukali ose�ek, by doszlifowa� g�ownie mieczy.
Myrrima zwil�y�a j�zykiem wargi. Nie mia�a zamiaru jecha� dzi� z innymi na
po�udnie. Gaborn wspomnia�, �e najpierw powinna odszuka� m�a, kt�ry najpewniej
le�y
ranny jedn� trzeci� mili na p�noc od miasta, w pobli�u wielkiego kopca. Jednak
na polach
wci�� pojawiali si� raubenowie. Nie by�o zbyt bezpiecznie, co wzmaga�o niepok�j
Myrrimy.
- Chcesz, abym wyruszy� z tob�, pani? - spyta� nagle kto� obok. To by� sir
Hoswell.
Podjecha� blisko i pochyla� si� ku Myrrimie. -Na poszukiwanie twego m�a -
wyja�ni�. -
Powiedzia�em, �e gdyby� kiedy� mnie potrzebowa�a, stan� u twego boku.
Ledwie widzia�a jego twarz pod kapturem. Przysuwa� si� coraz bli�ej, jakby
oczekiwa�, �e Myrrima zaraz padnie mu w ramiona.
Niedoczekanie! pomy�la�a. Pr�dzej wszystkie gwiazdy zgasn�!
Raz ju� pr�bowa� j� uwie��. Gdy pozosta�a nieczu�a, chcia� j� zgwa�ci�. Potem
przeprosi�, ale wci�� mu nie ufa�a i nawet to, �e dysponowa�a obecnie
wystarczaj�c� liczb�
dar�w, aby nie m�g� pokona� jej w walce, nie zmieni�o tego nastawienia.
- Nie - odpowiedzia�a. - Pojad� sama. Mo�e raczej ruszysz wa�� poszuka� sobie
paru
rauben�w do zaszlachtowania?
- Niech b�dzie - stwierdzi� Hoswell, si�gn�� po wielki �uk i zacz�� ostro�nie
odwija�
nat�uszczony brezent, kt�ry chroni� bro� przed deszczem.
- B�dziesz tym walczy�? - spyta�a dziewczyna. Hoswell wzruszy� ramionami.
- Tym w�adam najlepiej. Celny strza� w z�oty tr�jk�t... Myrrima pogoni�a konia i
oddali�a si� od grupy. Przejecha�a pod
bram� i ruszy�a ku najwi�kszemu skupisku raubenich zezw�ok�w. Tam w�a�nie
spodziewa�a si� znale�� m�a.
W dali s�ysza�a nawo�ywania ludzi, kt�rzy przepatrywali pobojowisko, szukaj�c
swoich.
- Borenson! Borenson! - zakrzykn�a dziewczyna, do��czaj�c nazwisko m�a do
innych.
Nie mia�a poj�cia, jak powa�ne obra�enia odni�s�. Je�li le�a� uwi�ziony pod
martwym
raubenem, gotowa by�a unie�� ci�ar. Je�li pazur otworzy� mu brzuch, b�dzie go
kurowa�, a�
wr�ci do zdrowia. Pr�bowa�a przygotowa� si� na najgorsze.
Wyobra�a�a sobie, co powie, gdy go znajdzie. Setki razy stara�a si� ubra� w
zgrabne
s�owa my�l: Kocham ci� i teraz, gdy te� jestem wojownikiem, rusz� z tob� do
Inkarry.
Wiedzia�a, �e us�yszy sprzeciw i ca�kiem sensowne argumenty przeciwko swemu
udzia�owi w tej wyprawie. Nie nabra�a przecie� jeszcze wielkiej wprawy we
w�adaniu �ukiem.
Ale na pewno jako� go przekona.
Zbli�ywszy si� do miejsca ostatniej walki wielkiej magini, wyczu�a stoj�cy wci��
w
powietrzu ci�ki smr�d, �lad po fatalnych zakl�ciach. Chocia� min�y ju� dwie
godziny,
wci�� ni�s� si� nisko nad ziemi� jakby szept: �O�lepnij, wyschnij na wi�r, gnij
�ywcem,
dziecko cz�owiecze�. Myrrima zacz�a gorzej widzie�, obla�a si� potem i �o��dek
zwin�� si�
jej w w�ze�, a ka�de zadrapanie zapiek�o, jakby kto s�l w nie wciera�.
Wjecha�a w cie� zalegaj�cy wko�o olbrzymich korpus�w. Z podziwem patrzy�a na
wielkie i ostre jak kosy krystaliczne z�biska potwor�w. K�tem oka dostrzeg�a
ruch i serce
podesz�o jej do gard�a. Jaki� rauben otworzy� szeroko paszcz�. �ci�gn�a wodze,
by zawr�ci�
rumaka, ale po chwili si� opanowa�a. Bestia nie porusza�a si� ani nie sycza�a.
By�a naprawd�
martwa, a �uchwa opad�a dlatego, �e cia�o ci�gle jeszcze styg�o. Myrrima
rozejrza�a si�.
Wszystkie potwory uchyla�y z wolna paszcze.
Powietrze by�o ci�kie, brak�o nawet wiatru, kt�ry zreszt� i tak nie mia�by czym
szele�ci�, gdy� raubenowie wyrwali wszystkie drzewa i krzewy. Koniki polne te�
si� gdzie�
wynios�y.
- Borenson! - krzykn�a zn�w Myrrima. Spojrza�a na ziemi� w nadziei, �e dojrzy
gdzie� znajomy kszta�t.
Tu� obok jej g�owy przemkn�y, bole�nie poskrzypuj�c skrzyd�ami, trzy grisy.
Przez spl�tane ko�czyny raubena dostrzeg�a jakie� �wiate�ko. Mo�e to Borenson
rozpali� ogie�? pomy�la�a.
Podjecha�a bli�ej. Wko�o ogniska zebra�a si� gromada wojownik�w z Indhopalu.
Myrrima poczu�a si� w ich obecno�ci troch� nieswojo, chocia� przecie� niedawno
razem ze
wszystkimi stawali przeciwko raubenom. Zreszt� to nie byli zwykli wojownicy, ale
ciemnosk�rzy nomadzi w czarnych p�aszczach i pancerzach. Z he�m�w zwisa�y im
lu�no
blachy chroni�ce policzki i kark.
Przed nimi le�a�o dziewi�ciu martwych Niezwyci�onych Baja Baja Ahtena. Nomadzi
szykowali im chyba stos pogrzebowy.
Mi�dzy Niezwyci�onymi Myrrima dostrzeg�a dziewczyn� o ciemnych w�osach,
prawie �e dziecko. Le�a�a na obszytym z�ot� nici� p�aszczu z czerwonej bawe�ny.
Na jej
skroni spoczywa�a w�ska srebrna korona kontrastuj�ca ze �niad� sk�r�. Cia�o by�o
ubrane w
lawendow�, jedwabn� sukni�, w d�o� kto� wsun�� srebrny sztylet.
Myrrima patrzy�a na Saffir�, niegdy� �on� Baja Baja Ahtena. Gaborn wys�a�
Borensona do Indhopalu, by wyb�aga� u Saffiry poparcie dla sprawy pokoju. Nikt
lepiej by
si� do tego nie nadawa�. Wie�� g�osi�a, �e Saffira mia�a setki dar�w urody oraz
g�osu i by�a
bardziej poci�gaj�ca ni� jakakolwiek inna kobieta na �wiecie. Mog�aby przekona�
Baja Baja
Ahtena.
Wida� Borenson znalaz� j� i sprowadzi� do Carris, pomy�la�a Myrrima, a teraz
dziewcz� le�a�o martwe wraz z cia�ami Niezwyci�onych, kt�rzy byli zapewne jej
stra��
przyboczn�...
Dow�dca nomad�w przystan�� niedaleko. Nietrudno go by�o odr�ni� od pozosta�ych.
Wojownicy co rusz przykl�kali przed nim na jedno, a czasem i na oba kolana.
Siedzia� na
rumaku pe�nej krwi, spogl�da� na zmar�ych i odzywa� si� niekiedy tonem
spokojnym, ale i
gro�nym. W ciemnych oczach migota�y ogniki gniewu, ale chyba bliski by� �ez. Z
prawej
strony napier�nika nosi� znak Baja Ahtena, czerwonego trzyg�owego wilka, ponad
nim za�
widnia�y skrzyd�a sowy i trzy gwiazdy.
By� zatem kim� wi�cej ni� Niezwyci�onym czy nawet kapitanem tej doborowej
jazdy. Kl�cz�cy przed nim ludzie odpowiadali mu dr��cymi g�osami.
Myrrima musia�a trafi� w�a�nie na jakie� �ledztwo. Nie chcia�a mie� z tym nic
wsp�lnego, ale nagle z cienia za jej plecami wy�oni� si� wysoki Niezwyci�ony z
zaplecion�
w dwa kosmyki brod� i ozdobami z ko�ci s�oniowej w czarnych w�osach. Odblask
ognia
zata�czy� w jego mrocznych oczach i z�otym k�ku w nosie. U�miechn�� si� do
Myrrimy, nie
wiadomo czy uwodzicielsko, czy przyja�nie, i wskaza� brod� na Indhopalczyka.
- Widzisz? - szepn��. - To Wuqaz Faharaqin, wielki wojownik i w�dz Ah�kellah.
Wie�� ta porazi�a Myrrim�. Nawet w Heredonie znano imi� Wuqaza, jednego z
najpot�niejszych sprzymierze�c�w Baja Ahtena. Spo�r�d wszystkich plemion
pustyni
w�a�nie Ah�kellah cieszyli si� najwi�kszym powa�aniem. Byli s�dziami i
prawodawcami
morza piask�w i rozstrzygali spory pomi�dzy innymi plemionami.
To, �e Wuqaz Faharaqin by� z�y, nie wr�y�o dobrze winowajcom.
Niezwyci�ony uni�s� d�o�. Niezgrabnie, jakby rzadko czyni� podobne gesty.
- Nazywam si� Akem.
- Co tu si� sta�o? - spyta�a Myrrima.
- Morderstwo. Chodzi o jego bratanka, Pashtuka. Wuqaz przes�uchuje teraz
�wiadk�w.
- Ten bratanek kogo� zamordowa�?
- Nie. To Pashtuk Faharaqin zgin�� dzisiaj - powiedzia� Akem i wskaza� trupa
szpetnego Niezwyci�onego, kt�ry le�a� na honorowym miejscu obok Saffiry. - By�
kapitanem i cieszy� si� wielk� s�aw�.
- Kto go zabi�?
- Raj Ahten.
- Nie mo�e by�!
- Naprawd� - przytakn�� Akem. - Jeden ranny �y� do�� d�ugo, by zda� spraw� z
przebiegu zdarze�. Powiedzia�, �e Raj Ahten wezwa� Niezwyci�onych po bitwie i
kaza� im
zabi� Kr�la Ziemi, chocia� jest on jego w�asnym kuzynem. Przez ma��e�stwo z Iom�
Vanisalaam Sylvarrest�. To z�e walczy� z kuzynem. Zabija� w�asnych ludzi to te�
z�e. - Akem
nie powiedzia� tego g�o�no, ale Myrrima wyczu�a w jego tonie gro�b�, �e Raj
Ahten b�dzie
musia� zap�aci� za sw�j uczynek. - Ludzie, kt�rzy kl�cz� przed Wuqazem, znale�li
tego
umieraj�cego rannego i wys�uchali jego s��w.
W�dz wypytywa� wszystkich po kolei. Z ka�d� chwil� oczy p�on�y mu coraz
wi�kszym gniewem. Nagle w pobli�u rozleg�y si� jakie� g�osy i kto� wyszed� z
t�umku
patrz�cych. Wskaza� na przes�uchiwanych i co� powiedzia�. Myrrima nie musia�a
prosi�
Akema, by przet�umaczy�, gdy� Niezwyci�ony odezwa� si� z w�asnej woli.
- M�wi, �e jeden �wiadek to za ma�o. Niedobrze. Trzeba wi�cej �wiadk�w. On m�wi,
�e Raj Ahten nie pr�bowa�by zabi� Kr�la Ziemi.
Myrrima nie zdo�a�a si� opanowa�.
- Ja te� to widzia�am!
Wuqaz Faharaqin skrzywi� si�, s�ysz�c jej krzyk, i spyta� o co� we w�asnej
mowie.
Akem spojrza� na Myrrim� i przet�umaczy�.
- Prosz�, powiedz, jak si� nazywasz.
- Myrrima. Myrrima Borenson.
Oczy Akema rozszerzy�y si� ze zdumienia i cisza zapad�a wko�o, s�ycha� by�o
tylko,
jak ludzie powtarzaj� sobie jej imi�.
- Tak te� my�la�em... - powiedzia� Akem. - Kobieta z P�nocy... z �ukiem. To ty
zabi�a� czarnego glory�ego. Wszyscy o tym s�yszeli�my! To zaszczyt dla nas.
Myrrima naprawd� si� zdumia�a. Szybko rozchodzi�y si� wie�ci w tych czasach.
- To by� szcz�liwy strza�.
- Nie - zaprotestowa� Akem. - Co� takiego trudno przypisa� tylko trafowi. Musisz
nam
wszystko opowiedzie�.
Myrrima skierowa�a konia bli�ej ogniska i zatrzyma�a go na wprost Wuqaza.
- By�am trzydzie�ci mil na p�noc st�d, gdy Raj Ahten dogoni� Gaborna. Rzuci�
si� na
niego z mordem w oczach i zabi�by Kr�la Ziemi, gdyby nie dzika Binnesmana, kt�ra
go
powstrzyma�a. Ja przestrzeli�am Wilkowi kolano, ale Gaborn nie pozwoli� nikomu
doko�czy�
mego dzie�a.
Akem t�umaczy�, a Wuqaz, chocia� stara� si� s�ucha� spokojnie, z ka�dym s�owem
p�on�� coraz gor�tszym gniewem. W ko�cu odezwa� si� do Akema, kt�ry znowu
przet�umaczy�:
- Czy mo�esz dowie��, �e tak w�a�nie by�o?
Myrrima si�gn�a do ko�czanu i wyci�gn�a strza��, kt�r� zrani�a Wilka. Grot by�
wci�� ciemny od krwi.
- Prosz�. Podajcie j� tropicielom. Poznaj� zapach Baja Ahtena. Akem przekaza�
strza�� wodzowi, kt�ry obw�cha� j� uwa�nie.
Myrrima poj�a, �e on te� jest Wilczym W�adc�. Warkn�� zaraz gard�owo, rzuci�
kilka
s��w w swym j�zyku i wyci�gn�� strza�� ku innym. Podeszli, przysun�li nosy do
grotu.
- Zaiste wo� Baja Ahtena jest na tej strzale- przet�umaczy� Akem. - W�asn�
d�oni�
wyci�gn�� j� z cia�a i jego krew barwi grot.
- Powiedz Faharaqinowi, �e chc� moj� strza�� z powrotem -poprosi�a Myrrima. -
Mo�e uda mi si� pewnego dnia za�atwi� spraw� do ko�ca.
Akem przekaza� jej s�owa i po chwili Myrrima schowa�a strza�� do ko�czanu. Wuqaz
i
jego ludzie zasypali j� zaraz pytaniami o ca�e zdarzenie. Nijak nie mogli poj��,
dlaczego
Gaborn oszcz�dzi� Baja Ahtena, kt�ry nie raz dowi�d�, �e jest jego �miertelnym
wrogiem.
Myrrima spojrza�a na zaci�te twarze pustynnych wojownik�w i przypomnia�a sobie,
co
kiedy� s�ysza�a: w niekt�rych j�zykach Indhopalu podobno nie by�o nawet s�owa
oznaczaj�cego mi�osierdzie. Wyja�ni�a zatem, �e Gaborn, jako Kr�l Ziemi, nie
m�g� zabi�
kogo�, kogo wcze�niej wybra�. Ah�kellah s�uchali z uwag�. Spytali jeszcze, co
dzia�o si� po
walce i dok�d Raj Ahten si� oddali�. Wskaza�a na po�udniowy zach�d, w stron�
Indhopalu.
Us�yszawszy to, Wuqaz si�gn�� na plecy po szabl� i zacz�� wywija� nad g�ow�
czarn�,
mocno zakrzywion� kling�. Krzycza� przy tym co�, a jego wierzchowiec a� stan��
na zadnich
nogach. Myrrima musia�a cofn�� swego rumaka.
Potem tak�e Ah�kellah podnie�li wrzaw� i unie�li szable oraz m�oty bojowe.
- Co si� dzieje? - spyta�a Myrrima.
- Raj Ahten dopu�ci� si� wielkiego blu�nierstwa, atakuj�c Kr�la Ziemi - wyja�ni�
Akem. - Taki czyn nie mo�e uj�� bez kary. Wuqaz m�wi, �e Raj Ahten sprzymierzy�
si� z
raubenami przeciwko w�asnemu kuzynowi. Og�asza atwab�!
- Co takiego?
- W dawnych czasach, gdy kr�l post�pi� niegodziwie, prawi og�aszali atwab�.
Wzywali do zemsty. Gdy lud si� rozz�o�ci, mo�e czasem nawet zabi� kr�la.
Wuqaz Faharaqin przem�wi� zdecydowanie do swoich ludzi.
- Nakazuje, by ponie�li wie�� po targowiskach - przet�umaczy� Akem. - I m�wi,
�eby
g�os im nie zadr�a�. By nie cofali si� przed kaifami, kt�rzy zarzuc� im
k�amstwo, ani
gwardzistami, gdyby im grozili. Nawet je�li Indhopal nie powstanie przeciwko
Wilczemu
W�adcy, Ah�kellah to uczyni� i wszyscy musz� wiedzie� dlaczego.
Wyg�osiwszy p�omienn� mow�, Wuqaz zeskoczy� z konia i podbieg� do cia�a swego
bratanka. Uni�s� szabl�, spojrza� na szcz�tki i zn�w zacz�� wykrzykiwa� gard�owe
zdania.
- Pr�buje przeb�aga� ducha - szepn�� Akem. - Prosi go, by nie wraca� do domu,
nie
niepokoi� rodziny. Obiecuje, �e sprawiedliwo�ci stanie si� zado��.
Metal zgrzytn�� o ko��, gdy. Wuqaz jednym ci�ciem odr�ba� Pashtukowi g�ow�.
M�czy�ni krzykn�li rado�nie, widz�c, jak ich w�dz unosi czerep wysoko w g�r�.
- Teraz zawiezie j� plemieniu jako �wiadectwo tego, co si� dokona�o.
Wuqaz skin�� na t�um i Niezwyci�eni podeszli bli�ej, wszyscy silni, o surowych
obliczach. Trzymaj�c wci�� g�ow� bratanka w g�rze, w�dz wykrzykn�� co�.
- M�wi, �e nie ma kr�la ponad Kr�la Ziemi - przet�umaczy� z powag� Akem.
Myrrima z bij�cym sercem patrzy�a na dekapitacj� pozosta�ych zw�ok. Cia�a
rzucano
na stos pogrzebowy. Nie rozumia�a wszystkiego, co rozgrywa�o si� przed jej
oczami, nie
zna�a zasad pustynnej sprawiedliwo�ci ani pustynnej polityki.
- Czy ludzie naprawd� powstan� przeciwko Rajowi Ahtenowi? -spyta�a.
- Mo�e. Ma wiele dar�w uroku. Wuqaz Faharaqin...
- Nie rozumiem. Przecie� ju� wcze�niej Raj Ahten wyrz�dzi� krzywd� wielu waszym
w�adcom. Dlaczego kto� mia�by si� przej�� w�a�nie tym?
- Poniewa� teraz mamy Kr�la Ziemi - wyja�ni� Akem. Wreszcie wszystko poj�a. Tu
nie chodzi�o o Baja Ahtena ani
o tak� czy inn� sprawiedliwo��. Do g�osu dosz�o pragnienie przetrwania. Raj
Ahten
nie by� zdolny odeprze� rauben�w od Carris, a Gaborn tego dokona�. Da� dow�d
swej pot�gi,
zatem Wuqaz uzna�, �e pora na detronizacj� Wilka.
Myrrima poczu�a, �e sta�a si� nagle uczestnikiem historii. Jej s�owa, chocia�
niewiele
ich by�o, da�y dzi� pocz�tek wojnie domowej.
Zosta�a jeszcze chwil�, obserwuj�c, jak Niezwyci�eni sk�adaj� na stosie cia�o
Saffiry.
Patrzy�a na jej urodziw� twarz i zastanawia�a si�, jak pi�kna musia�a by� ta
dziewczyna za
�ycia. Tysi�c dar�w urody... To przerasta�o wyobra�ni�.
Zawr�ci�a konia, by pojecha� dalej. Akem z�o�y� d�onie pod brod� i sk�oni� si�
jej
nisko, z szacunkiem.
- Pok�j z tob�. Niech Najja�niejsi ci� chroni�.
- Dzi�kuj� - odpar�a. - Oby twe czyny przynios�y ci dobr� s�aw�.
Oddali�a si� w g�stw� cia� rauben�w, w ciemno��.
Niebawem trafi�a na zmia�d�onego niczym arbuz konia Borensona. Po d�u�szych
poszukiwaniach znalaz�a tylko he�m m�a i kilka cia� obcych ludzi. Niemniej na
ziemi
widnia�y odciski d�oni, a obok �lady kolan. D�onie musia�y nale�e� do kogo�
r�wnie ros�ego
jak jej m��.
Zapewne odpe�z�, pomy�la�a. Mo�liwe, �e jest ju� w mie�cie. Chyba �e zemdla�
gdzie�
po drodze...
Zeskoczy�a z siod�a i podnios�a he�m Borensona. Obw�cha�a ziemi� w pobli�u,
jednak
deszcz i wszechobecna wo� rauben�w nie dawa�y szans na z�apanie tropu.
Zastanowi�a si�,
sk�d najlepiej by�oby rozejrze� si� po okolicy, i jej wyb�r pad� na koron�
krateru
pozostawionego przez czerwia.
Wspi�a si� na g�r�. Trudno by�o uwierzy�, �e co� takiego mog�a wyry� �ywa
istota.
Odbijaj�cy si� od chmur poblask po�ar�w nie si�ga� do czarnej studni. S�ycha�
by�o
lej�c� si� gdzie� w dole wod�; mo�liwe, �e czerw przeci�� koryto jakiej�
podziemnej rzeki,
kt�ra spada�a teraz w otch�a� wodospadem. Jednak wszystko to dzia�o si� gdzie�
bardzo
g��boko, bo starczy�o odej�� par� krok�w od kraw�dzi, a d�wi�k zamiera�.
Myrrima ruszy�a wko�o krateru. Mimo �e przy ka�dym kroku uwa�nie maca�a stop�
lu�ny grunt ca�e pacyny ziemi odrywa�y si� co chwila i spada�y do jamy.
Dziewczyna nie
mog�a si� wyzby� obawy, �e zaraz wywo�a lawin�, kt�ra poci�gnie j� w d�.
Wycofa�a si�
znad kraw�dzi i zesz�a ni�ej, sk�d jednak i tak dobrze wida� by�o olbrzymie
zniszczenia,
kt�re trz�sienie ziemi poczyni�o w Carris. Ale nigdzie nie dostrzeg�a ani �ladu
m�a.
- Borenson! - krzykn�a, przepatruj�c r�wnin�. Wuqaz Faharaqin odjecha� ju� ze
swoimi od stosu. Kierowali si� na wsch�d, w stron� Indhopalu.
Spojrza�a zn�w na Carris i serce zabi�o jej �ywiej. Stra� rozpala�a ognie, by
nie da� si�
zaskoczy� w wypadku powrotu rauben�w. W blasku p�omieni ujrza�a przy zburzonej
bramie
kulej�cego wojownika z w�osami rudymi jak u jej m�a. Szed� powoli, wsparty na
ramieniu
r�wnie rudej dziewczynki. Padaj�cy deszcz i dym nie pozwala�y dostrzec rys�w
jego twarzy.
- Borenson?! - krzykn�a Myrrima, ale tamten nie m�g� jej us�ysze�. By� za
daleko. Po
chwili znikn�� w cieniu ruin barbakanu.
Myrrima wjecha�a do zniszczonego miasta. Wci�� jeszcze panowa� tu chaos.
A ledwie tydzie� wcze�niej �wi�towa�a na zamku Sylvarresta Hostenfest, po raz
pierwszy od dw�ch tysi�cy lat tak radosne. Lud Heredonu wita� nowego Kr�la
Ziemi.
Chodzi�a pomi�dzy barwnymi namiotami, kt�re pokrywa�y b�onia niczym �wietliste
klejnoty oprawne w po�niedzia�� mied�. W mie�cie przy wej�ciu do ka�dego domu
sta�y
zdobne snopki i przepyszne drewniane figury Kr�la Ziemi. W powietrzu unosi�a si�
wo�
�wie�ego chleba, a zewsz�d dobiega�y d�wi�ki muzyki. Prawdziwa uczta dla
zmys��w.
Za ka�dym rogiem napotyka�a nast�pne cudowne zjawisko: b�azna w pstrokatym
stroju, kt�ry kr��y� po ulicach na wielkiej rudej maciorze, wymachuj�c
zatkni�tym na kiju
drewnianym ��bem g�upca�, m�od� tkaczk� p�omieni z Orwynne zmieniaj�c� zwyk�y
ogie� w
pulsuj�ce rze�by rozkwitaj�cych z�otych lilii. By�a te� kobieta z pi�cioma
darami g�osu,
�piewaj�ca tak cudowne arie, �e d�ugo potem jeszcze nie gas�a w sercu t�sknota
za pi�knem
jej sztuki. Myrrima widzia�a W�adc�w Run�w konkuruj�cych w zdejmowaniu kopi�
�elaznych pier�cieni, a wszyscy dosiadali rumak�w w tak barwnych kropierzach, �e
a� oczy
mog�y rozbole�. Gdzie indziej trwa�o przedstawienie odzianych w lwie sk�ry
tancerzy z
Deyazzu.
Mo�na by�o posmakowa� w�gorzy, kt�re od�awiano ze stoj�cego przy straganie cebra
i przyrz�dzano na oczach kupuj�cego, ch�odzonych w lodzie deser�w ze s�odkiego
kremu i
p�atk�w r�y, ciastek nadziewanych wi�rkami kokosowymi i orzechami pistacjowymi
z
Indhopalu.
By� to dzie�, kt�ry nape�ni� j� rado�ci�.Teraz jednak wszystko si� zmieni�o.
Zewsz�d cuchn�o odchodami zwierz�t, zgni�ymi warzywami, ludzkim potem, krwi�,
uryn� i dymnymi kl�twami rauben�w. Muzyk� zast�pi�y pot�pie�cze wycia i j�ki
rannych,
p�acz rozpaczy po zabitych i nawo�ywania tych, kt�rzy jeszcze kogo� szukali.
Co krok Myrrima widzia�a przera�aj�ce sceny. Na jednej z uliczek gromadka dzieci
otacza�a le��c� bez ruchu kobiet�. Najm�odsze mog�o mie� ze dwa lata. Pr�bowa�y
szeptem
pocieszy� i obudzi� rann�, jak s�dzi�y, matk�. Myrrimie starczy�o jedno
spojrzenie, by
stwierdzi�, �e kobieta nie �yje.
Przed rumakiem pojawi�a si� dwunastoletnia dziewczynka o szarych oczach i
zastyg�ej w grymasie przera�enia brudnej twarzy, poznaczonej smugami �ez. Tak
samo ja
wygl�da�am, gdy zgin�� m�j ojciec, pomy�la�a Myrrima, wsp�czuj�c dziewczynce
ca�ym
sercem.
Szuka�a Borensona w�r�d tysi�cy rannych wype�niaj�cych zajazdy, stajnie,
kamienice,
wielk� sal� pa�acu diuka, le��cych na ulicach pod murami dom�w.
Wielu walczy�o ze �mierci�. Kl�twy rauben�w sprawia�y, �e rany papra�y si�
paskudnie i ju� po paru godzinach wywi�zywa�a si� gangrena.
Poszukiwania ci�gn�y si� bez ko�ca. Niemal do ka�dego domu przyj�to kogo� w
potrzebie, a na dodatek smr�d obezw�adnia� i ot�pia�. Myrrima nie mia�a szansy
wyczu�
zapachu m�a.
- Borenson! - krzycza�a raz za razem, kr���c po ulicach, a� w gardle jej
zasch�o.
Zacz�a nawet pow�tpiewa�, czy to naprawd� jego widzia�a w oddali, czy to on
wchodzi� do
miasta. Mo�e gdzie� �pi, pomy�la�a w ko�cu. Mo�e dlatego nie odpowiada.
Ochotnicy znosili z mur�w cia�a poleg�ych. Czy�by Borenson mia� by� po�r�d nich?
Gaborn powiedzia�, �e jest tylko ranny... Chyba �e zgin�� w ostatnich godzinach.
Albo kto�
wzi�� go przez pomy�k� za trupa i z�o�y� mi�dzy poleg�ymi. Myrrima ruszy�a ku
rz�dom cia� i
nagle poczu�a wo� m�a.
Pogoni�a jej tropem na dziedziniec, gdzie u�o�ono tysi�ce cia�. Pomi�dzy nimi
kr��y�y
z pochodniami ca�e rodziny. Wypalona trawa pod kocami i s�u��cymi za mary
p�achtami
szarza�a matowo. Zapach Borensona by� coraz silniejszy.
Myrrima wiedzia�a, �e ukochane osoby wygl�daj� po �mierci ca�kiem inaczej, ni�
chcia�oby si� je widzie�. Twarze poleg�ych w bitwie robi�y si� blade albo gin�y
w krwawych
strupach, oblicza uduszonych czernia�y, a oczy traci�y barw�, kt�r� mia�y za
�ycia. St�a�e
mi�nie odmienia�y znane oblicze nie do poznania.
Wiele �on nie potrafi�o w takich razach rozpozna� m��w, cho�by �y�y z nimi
wiele
lat. Podobnie i Myrrim�, gdy trafi�a w ko�cu na sir Borensona, wzrok zawi�d� i
polega�
mog�a jedynie na powonieniu.
Kl�cza� pod d�bem, kt�ry straci� wszystkie li�cie. Blady jak kreda spogl�da� na
le��ce
obok cia�o zmar�ego, a twarz mia� tak wykrzywion� cierpieniem, �e gdyby nie
w�ch, nigdy by
go nie pozna�a. Brudny deszcz pozlepia� i pociemni� mu w�osy, sp�ywaj�ca z
jakiej� rany
krew wsi�k�a w szaty od pasa w d�. W prawej d�oni �ciska� niby lask� drzewce
wielkiego
topora.
Wygl�da�, jakby kl�cza� tak od wielu godzin i nigdy nie mia� ju� wsta�.
Nieruchomy
jak pos�g b�lu.
Ubrany by� tak samo jak dwa dni temu, nosi� nawet ��t� szarf�, kt�r� w�o�y� do
pojedynku.
Obok niego kl�cza�a rudow�osa dziewczynka z latarni� w d�oni. Szlocha�a
spazmatycznie i te� patrzy�a na zmar�ego, kt�ry by� podobny do Borensona niczym
rodzony
brat...
- Borenson?! - zawo�a�a Myrrima po chwili wahania. Wszystkie s�owa, kt�re
uk�ada�a,
by ukoi� b�l m�a, gdzie� nagle znikn�y. Nie pojmowa�a, co takiego mog�o
przywie��
wojownika do r�wnie przejmuj�cego cierpienia. - Co si� sta�o? - spyta�a cicho.
Nie spojrza� nawet na ni� i trudno by�o orzec, czy w og�le j� us�ysza�. Lew�
d�o�
przyciska� do brzucha, jak kto�, kto w�asne otrzyma� pot�ny cios w do�ek.
�o��dzie p�ka�y z trzaskiem po kopytami jej konia, gdy podje�d�a�a bli�ej. Teraz
dopiero dostrzeg�a, �e Borenson wcale nie zastyg� w bezruchu, ale trz�sie si�
jak osika.
S�ysza�a opowie�ci o tych, kt�rzy ujrzeli rzeczy tak potworne, �e wycofali si�
ca�kiem
w g��b siebie i nigdy wi�cej z ich ust nie pad�o ani s�owo. Borenson jednak by�
wojownikiem.
Zdarzy�o mu si� zabi� dwa tysi�ce darczy�c�w z zamku Sylvarresta i prze�y� to,
chocia� nie
chcia� ju� zosta� w kr�lewskiej s�u�bie. Tutaj za� kl�cza� kto� zraniony g��boko
tak ciele�nie,
jak i na duszy. Kto� tak obola�y, �e nie mia� nawet si�y p�aka�.
- Myrrimo - odezwa� si� w ko�cu tonem prawie �e oficjalnym, ale nie oderwa� oczu
od zmar�ego. - Chcia�bym ci przedstawi� mojego ojca.
2 ZJEDNOCZENIE
Komu z czarami po drodze, temu na nic zwyk�e go�ci�ce.
- przys�owie z Mystarrii
Gaborn, jad�cy drog� na p�noc od Carris, ci�gle �mierdzia� wojn�. Ubranie
przesz�o
mu odorem kl�tw magini rauben�w niczym dymem z ogniska, a pot ca�kiem przemoczy�
kaftan pod kolczug�.
Na szlaku by�o cicho i nieco widmowo. Wraz z noc� z parow�w wype�z�y mg�y,
brak�o ptasich �piew�w i tylko kopyta koni dudni�y g�ucho na b�otnistym trakcie.
Nawet
skrzypienie siode� pod siedmioma konnymi ledwie dawa�o si� wys�ysze�.
Wjechali do wioski. Gaborn zna� kiedy� nazwy wszystkich, najmniejszych nawet
przysi�k�w w swoim kr�lestwie, ale odk�d straci� darczy�c�w, pami�� przesta�a
mu
dopisywa�. Teraz jednak i tak nie mia�o to znaczenia. Wioska by�a opuszczona, na
uliczkach
b��ka� si� tylko jeden merdaj�cy ogonem pies, a jemu kwestia nazewnictwa by�a
zupe�nie
oboj�tna.
Osada nale�a�a do starych, wi�kszo�� budynk�w wzniesiono w niej z ciosanych
kamieni. Jaki� szynkarz wybudowa� w niej dawno temu ober��, kt�ra prawie �e
blokowa�a
trakt - zapewne wyobra�a� sobie, �e w ten spos�b podr�ni, chc�c nie chc�c, b�d�
do niego
zagl�da�. Obok wyros�o kilka sk�ad�w i budynk�w mieszkalnych.
Stukot podk�w odbija� si� od mur�w, poza tym wsz�dzie panowa�a wr�cz
oskar�ycielska cisza. Dzieci nie bawi�y si� na ulicach, kobiety nie plotkowa�y
przy p�otach,
krowy nie dopomina�y si�, by je wydoi�. Nikt nie r�ba� drewna na ogie� pod
garnkiem z
kolacj�, ale i kolacji nikt nie warzy�. Nie dzwoni�y m�oty w ku�ni, nawet
gwiazdy nie
wygl�da�y zza chmur.
Tak w�a�nie b�dzie wygl�da� �wiat, gdy nas ju� zabraknie, pomy�la� Gaborn.
- Powinni�my jednak zabi� Baja Ahtena- powiedzia�a Erin Connal zm�czonym
g�osem.
- Ziemia nie pozwala tak zabija� - odpar� Gaborn.
- Mo�e by tak wybi� jego darczy�c�w - zaproponowa� ksi��� Celinor. - To nie to
samo, co uderzy� prosto w niego.
Gabornowi zrobi�o si� t� my�l niedobrze. Darczy�cy byli zazwyczaj lud�mi ca�kiem
niewinnymi, wr�cz postronnymi. Nie mo�na by�o te� ich wini�, �e ulegli urokowi
Baja
Ahtena. Mia� przecie� tyle cennych dar�w... �Pi�kne jest oblicze z�a�, powiadano
w
Rofehavanie. I rzeczywi�cie, Raj Ahten by� pi�kny...
Niekt�rzy uwa�ali, i� posiad� tak olbrzymi� moc przekonywania, �e sam jej
ulega�. Bo
innych niew�tpliwie nieustannie zwodzi�. Kobiety zakochiwa�y si� w nim, ledwie
ujrza�y jego
oblicze, m�czy�ni darzyli szacunkiem. Dobrowolnie przekazywali mu swe dary i
wierzyli
szczerze w jego zapewnienia, �e to dla og�lnego dobra.
Korzystaj�c z tego, �e �wiat zmierza ku katastrofie, kt�r� mog�a si� okaza�
otwarta
wojna z raubenami, Raj Ahten zdo�a� przekona� wiele tysi�cy ludzi, i� najlepiej
przyczyni�
si� do zwyci�stwa, pomagaj�c mu zosta� ich obro�c�. Mitycznym wojownikiem: Sum�
Wszystkich Ludzi.
Oczywi�cie nie wszyscy dali mu si� zwie��. Dlatego te� wszcz�� wojn� z
Rofehavanem, by i jego mieszka�c�w nagi�� do swej woli.
To by�a niegodziwo��. Niestety, Raj Ahten wyr�s� na tyle, �e trudno by�o orzec,
czy
uda si� go kiedykolwiek pokona�. Kogo� tak gwa�townego i silnego lepiej nie
atakowa�
wprost, lecz zabijaj�c jego darczy�c�w, tak jak proponowa�a Erin. Ka�da �mier�
os�abia
w�wczas w�adc�. Gdyby zabi� kilka tysi�cy darczy�c�w, Ahten os�ab�by do��, �eby
mo�na
by�o wyda� mu waln� bitw�.
Tylko kto podejmie si� mordowania darczy�c�w? Z pewno�ci� nie Gaborn. Ci
biedacy w wi�kszo�ci byli nazbyt prostoduszni, �eby przejrze� mask� Wilka. Inni
zostali
przymuszeni. Bali si� go bardziej ni� b�lu powodowanego przez dreny.
- W Sylvarre�cie wzi�� dary nawet od dzieci - mrukn�� Gaborn. - Nie b�d�
rozlewa�
dzieci�cej krwi.
- Tak samo czyni� w Indhopalu - wtr�ci� Jureem. - Dzieci, pi�kne kobiety...
Wiedzia�,
�e tylko kto� ca�kiem bez sumienia m�g�by zabi� takich darczy�c�w.
Gaborn mia� ju� do�� tego tematu. Wiedzia� te�, �e nie zniesie kolejnej rozmowy
z
Rajem Ahtenem. Zbyt wielk� czu� do niego odraz�. Nie powinienem by� nigdy go
nak�ania�
do porzucenia drogi z�a, pomy�la�. Ani �udzi� si�, �e uczyni� ze� sojusznika.
Wyt�y� zmys�y, pr�buj�c wyczu� niebezpiecze�stwo. W ostatnich dniach skupia�
uwag� wy��cznie na Carris. Chocia� ziemia pozbawi�a go mo�liwo�ci ostrzegania
wybranych,
zostawi�a mu zdolno�� wyczuwania zagro�e�.
Os�abiony nie m�g�by wiele uczyni� dla swych poddanych, niemniej ci�gle mia�
nadziej�, �e chocia� niekt�re nieszcz�cia zdo�a od nich oddali�. Niczym �lepiec
wyostrzy�
zmys�y...
Wsz�dzie by�o niebezpiecznie. Wko�o Carris ci�gle wrza�a bitwa. Wolni rycerze
Skalbairna wypierali rauben�w na po�udnie. Jeden po drugim dw�ch ludzi zgin�o
nag��
�mierci�. Gaborn odczu� to wyra�nie i bole�nie.
Na zachodzie Raj Ahten umyka� przez pustkowia w kierunku Indhopalu. Dziwne, ale
niewiele �ycia si� w nim ko�ata�o. By� prawie �e chodz�cym trupem... Gaborn nie
umia� sobie
tego wyt�umaczy�.
Poza tym wyczu� inne jeszcze zagro�enia... o wiele bardziej osobiste i bardziej
rozleg�e, ni� wszystko, co dot�d pozna�. �adne nie mia�o spa�� rych�o, ale ca�a
ich chmara
zawis�a nad nim i jego bliskimi. W tym i nad jego �on�, chocia� przez dzie� lub
dwa Ioma
mia�a by� jeszcze wzgl�dnie bezpieczna. Niestety, Gaborn nie zawsze potrafi�
rozpozna� do
ko�ca �r�d�o zagro�enia, i tak te� by�o tym razem.
Wiedzia� ju� jednak, �e tysi�ce ludzi pozosta�ych w Carris r�wnie� mog� rych�o
zgin��. Co to b�dzie? zastanowi� si�. Drugi atak? Niemniej miasto by�o i tak w
mniejszym
niebezpiecze�stwie ni� Ioma.
Kolejna burza zbiera�a si� te� nad Heredonem. Przed ko�cem tygodnia mog�y tam
zgin�� setki tysi�cy ludzi. Gaborn por�wna� w my�lach rozpoznawanie kolejnych
zagro�e� do
obierania cebuli. Zdejmujesz jedn� �upin�, a pod ni� nast�pna...
W samym �rodku, pod wszystkimi tymi warstwami zagro�e�, ujrza�
niebezpiecze�stwo najwi�ksze - ostateczn� katastrof�. Wyda�o mu si�, �e dotknie
ona
wszystkich jego wybranych, m��w, kobiety i dzieci, milion ludzi wywodz�cych si�
z
r�nych plemion i narod�w.
Ziemia ostrzega�a Gaborna, �e los ludzko�ci spoczywa w jego r�kach. Przyj�� rol�
obro�cy, ale w�wczas wydawa�o mu si�, �e prawdziwa gro�ba nadejdzie dopiero po
latach, �e
przyjdzie mu przedtem toczy� d�ugie wojny... A tymczasem koniec by� ju� blisko.
Pi�� dni?
Na pewno nie wi�cej ni� tydzie�. W ustach mu zasch�o, ledwie �apa� oddech.
To niemo�liwe! powiedzia� sobie w duchu. To tylko gra wyobra�ni! Ale nijak nie
potrafi� st�umi� coraz upiorniejszej pewno�ci, �e przeczucie go nie myli.
Zatrza�ni�te okiennice spogl�da�y na� jak �lepe oczy. Cienie pustej wioski
przyt�acza�y coraz bardziej.
Pogoni� konia i wysun�� si� na czo�o. Ioma, Celinor, Erin, Jureem, Binnesman i
jego
dzika trzymali si� za nim. Ca�e szcz�cie, �e nie podjecha� zbyt blisko ani o
nic nie spyta�...
Zaraz za wiosk� Gaborn skr�ci� w lewo, na drog� do Balington, kt�re pami�ta�
jeszcze
z m�odo�ci. Zamierza� sp�dzi� tam noc. Osada s�yn�a niegdy� ze spokoju i
bujnych ogrod�w,
a moce ziemi by�y tam do�� silne, aby m�g� nawi�za� z nimi kontakt. Trzeba by�o
tylko
przejecha� jeszcze trzy mile.
Kierowali si� ku dw�m wzg�rzom, kt�re trzyma�y stra� nad okolic�. Otwarte pola
ust�pi�y ros�ym brzezinom.
U st�p wzg�rz, zaraz za zakr�tem, natkn�li si� na przewr�cony w poprzek drogi
w�z i
sze�� postaci grzej�cych si� przy ma�ym ognisku na poboczu.
Skoczy�y wszystkie na r�wne nogi. By�y dziwnie niskie, prawie jak kar�y, i
d�wiga�y
osobliwe uzbrojenie: szprych� ko�a od wozu, top�r rze�niczy, sierp, dwie
siekiery i domowej
roboty pik�. Miast zbroi nosi�y sk�rzane fartuchy, a ich przyw�dca wyr�nia� si�
k�dzierzaw�
brod� i brwiami wydatnymi niczym dwie czarne g�sienice.
- Sta�! -krzykn��. -Zosta�cie, gdzie jeste�cie! Jeden gwa�towny ruch, a setka
ukrytych
w drzewach �ucznik�w naszpikuje was strza�ami!
Dopiero po chwili Gaborn poj��, �e ma przed sob� nie m��w, ale jakich�
m�odziak�w, zapewne braci, z ojcem. Wszyscy byli bardzo niscy i mieli takie
same, kr�cone
w�osy i wydatne nosy. Siedz�c przy ogniu, nie mogli dostrzec niczego poza
kr�giem blasku i
wszystkie ich gro�by by�y �miechu warte.
- Stu �ucznik�w? - spyta� Gaborn, gdy Ioma i pozostali do� do��czyli. - Nawet
po�owa
by starczy�a, �eby zmieni� kr�la w je�ozwierza.
Podjecha� bli�ej ognia.
Ca�a sz�stka opad�a na kolana i spojrza�a z niedowierzaniem na grup� wielmo�y.
- Widzieli�my was, jak rano jechali�cie na po�udnie! - krzykn�� jeden z
podrostk�w. -
Bali�my si�, �e to rabusie ci�gn�. Bo tu s� nasze domy...
- I s�yszeli�my, jak ziemia j�cza�a, i widzieli�my chmur�, co unios�a si� nad
Carris! -
doda� inny.
- To prawda? - spyta� najstarszy w grupie. - To prawda, �e� jest, panie, Kr�lem
Ziemi?
Wszyscy wpatrzyli si� wyczekuj�co we w�adc�.
Jestem nim? zastanowi� si� Gaborn. Jak mam odpowiedzie� na to pytanie?
Wiedzia�, czego oczekuj�. Sze�ciu prostych ludzi bez �adnych dar�w nie mia�o
najmniejszej szansy powstrzyma� Niezwyci�onych. Rzadko widywa�o si� przyk�ady
podobnej g�upoty, albo m�stwa, zale�nie od spojrzenia. Chcieli jego opieki.
Chcieli, �eby ich
wybra�.
Zrobi�by to, gdyby tylko m�g�. Przez kilka ostatnich dni my�la� o tym, jak
ocenia
ludzi, i o s�owach Dziennika, kt�ry twierdzi�, �e jego kr�l kieruje si�
wyczuciem, podczas gdy
inni patrz�