1024
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1024 |
Rozszerzenie: |
1024 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1024 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1024 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1024 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
lew to�stoj
zmartwychwstanie
Ksi��ka i Wiedza
1986
Tom
$ca�o�� w #h tomach
PWZN
Print 6
Lublin 1999
`pa
Wydawnictwo Ksi��ka i Wiedza
1986 rok
T�umaczenie:
Wac�aw Rogowicz
Redakcja techniczna
wersji brajlowskiej:
Artur �api�ski
Piotr Kali�ski
Sk�ad, druk i oprawa:
PWZN Print 6 Sp. z o.o.
20_218 Lublin, Hutnicza 9
tel.�8�fax:
0_81 746_12_80
e-mail:
[email protected]
`st
`gw2
`tc
Cz�� pierwsza
`tc
Mateusz, XVIII, 21-22�: Tedy przyst�piwszy do niego Piotr rzek�: Panie!
wielekro� zgrzeszy przeciwko mnie brat m�j, a odpuszcz� mu? Czy a� do
siedmiukro�? I rzek� mu Jezus: Nie m�wi� a� do siedmiukro�, ale a� do
siedmdziesi�t siedmiukro�.
Mateusz, VII, 3�: A czemu� widzisz �d�b�o w oku brata twego, a belki,
kt�ra jest w oku twoim, nie baczysz?
Jan, VIII, 7�: ...kto z was jest bez grzechu, niech na ni� pierwszy
kamieniem rzuci.
�ukasz, VI, 40�: Nie jestci ucze� nad mistrza swego; lecz doskona�y
b�dzie ka�dy, b�dzieli jako mistrz jego.
`ty
I
`ty
Cho� ludzie, kt�rzy w kilkaset tysi�cy skupili si� na niewielkim
obszarze, starali si�, jak tylko mogli, zeszpeci� t� ziemi�, na kt�rej si�
t�oczyli, cho� wbijali w ni� kamienie, �eby nic na niej nie ros�o, cho�
wydzierali z niej ka�d� kie�kuj�c� trawk�, cho� dymili w�glem kamiennym i
naft�, cho� obcinali drzewa i p�oszyli wszystkie zwierz�ta i ptaki - wiosna
by�a wiosn� nawet i w mie�cie. S�o�ce grza�o, trawa powracaj�c do �ycia
ros�a i zieleni�a si� wsz�dzie, gdzie jej nie powyrywano, nie tylko na
trawnikach bulwar�w, ale i mi�dzy kamiennymi p�ytami; brzozy, topole,
czeremchy rozwija�y swe lepkie i wonne li�cie, p�ka�y nabrzmia�e p�czki
lip; kawki, wr�ble i go��bie wiosennym obyczajem rado�nie s�a�y ju� sobie
gniazda, a muchy brz�cza�y u �cian, przygrzane s�o�cem. Weso�e by�y i
ro�liny, i ptaki, i owady, i dzieci. Ale ludzie dojrzali, doro�li ludzie
nie przestawali oszukiwa� i m�czy� siebie i innych. Ludzie uwa�ali, �e
�wi�ty i wa�ny jest nie ten wiosenny poranek, nie to pi�kno �wiata bo�ego,
dane dla szcz�cia wszystkich istot - pi�kno, kt�re usposabia do pokoju,
zgody i mi�o�ci, ale �wi�te i wa�ne jest to, co oni sami wymy�lili, �eby
panowa� jedni nad drugimi.
W kancelarii wi�zienia gubernialnego uwa�ano wi�c za �wi�te i wa�ne nie
to, �e wszelkiemu stworzeniu i ludziom dane s� s�odkie wzruszenia i rado�ci
wiosny, ale uwa�ano za �wi�te i wa�ne to, �e w przeddzie� nadesz�o
opatrzone numerem, piecz�ci� i nag��wkiem pismo, by dnia 28 kwietnia o
godzinie dziewi�tej rano przyprowadzi� do s�du troje trzymanych w wi�zieniu
pod �ledztwem aresztant�w dwie kobiety i jednego m�czyzn�. Jedna z tych
kobiet, jako g��wna przest�pczyni, mia�a by� sprowadzona oddzielnie. Na
zasadzie tego polecenia 28 kwietnia o �smej rano starszy dozorca wszed� w
ciemny, cuchn�cy korytarz oddzia�u kobiecego. Tu� za nim ukaza�a si� na
korytarzu kobieta o zm�czonej twarzy i siwych, kr�conych w�osach, ubrana w
kaftan z r�kawami obszytymi galonem, �ci�ni�ty pasem z niebiesk� wypustk�.
By�a to dozorczyni.
- Po Mas�ow�? - zapyta�a podchodz�c z dy�urnym dozorc� do drzwi jednej z
cel otwieraj�cych si� na korytarz.
Dozorca poszcz�kuj�c �elastwem otworzy� zamek i pchn�wszy drzwi celi, z
kt�rej buchn�o powietrze jeszcze bardziej cuchn�ce ni� w korytarzu,
zawo�a�:
- Mas�owa, do s�du! - i znowu przymkn�� drzwi wyczekuj�c.
Na podw�rzu wi�zienia czu�o si� jeszcze o�ywcz� �wie�o�� przyniesion� do
miasta przez wiatr od p�l. Ale w korytarzu powietrze by�o ci�kie,
tyfusowe, nasycone woni� odchod�w, dziegciu i zgnilizny; powietrze to
przyt�acza�o natychmiast ka�dego, kto przychodzi� tu po raz pierwszy.
Do�wiadczy�a tego na sobie nawet przyzwyczajona do z�ego powietrza
dozorczyni, kt�ra przysz�a wprost z dziedzi�ca. Wchodz�c na korytarz
poczu�a nagle znu�enie i zachcia�o jej si� spa�.
W celi s�ycha� by�o krz�tanin�: kobiece g�osy i st�panie bosych n�g.
- No, ruszaj si� tam �wawiej, Mas�owa, s�yszysz! - krzykn�� starszy
dozorca w drzwi celi.
W kilka minut potem z celi wysz�a rze�kim krokiem, szybko si� obr�ci�a i
stan�a przy dozorcy niewysoka i bardzo piersista m�oda kobieta w szarym
kitlu; na�o�onym na bia�y kaftan i bia�� sp�dnic�. Na nogach mia�a
p��cienne po�czochy, na po�czochach - wi�zienne chodaki, na g�owie bia��
chustk�, spod kt�rej, oczywi�cie umy�lnie, by�y wypuszczone k�dzierzawek
czarne w�osy.
Twarz kobiety by�a bia�a t� szczeg�ln� bia�o�ci�, kt�ra pokrywa twarze
ludzi �yj�cych d�ugi czas w zamkni�ciu i przypomina kie�ki ziemniak�w w
piwnicy. Takie same by�y kr�tkie, szerokie r�ce
i bia�a, pe�na szyja, widoczna spoza zbyt obszernego ko�nierza kitla. W
matowej, bladej twarzy zwraca�y uwag� bardzo czarne, b�yszcz�ce, nieco
podpuchni�te, ale niezwykle �ywe oczy, z kt�rych jedno lekko zezowa�o.
Kobieta trzyma�a si� prosto, wystawiaj�c bujny biust. Wyszed�szy na
korytarz, zadar�a troch� g�ow� i spojrza�a dozorcy prosto w oczy, gotowa
wykona� wszystko, czego od niej za��daj�. Dozorca chcia� ju� zamkn�� drzwi,
gdy wysun�a si� zza nich blada, surowa, pomarszczona twarz siwej staruchy
bez chustki na g�owie. Starucha zacz�a co� m�wi� do Mas�owej. Ale dozorca
nacisn�� drzwi i g�owa znikn�a. W celi rozleg� si� kobiecy �miech. Mas�owa
te� si� u�miechn�a i obr�ci�a ku zakratowanemu okienku w drzwiach.
Starucha z tamtej strony przywar�a do okienka i ochryp�ym g�osem
powiedzia�a:
- A przede wszystkim nie gadaj, czego nie trza, trzymaj si� jednego, i
basta.
- Niechby ju� by�o jedno, gorzej nie b�dzie - rzek�a Mas�owa
potrz�sn�wszy g�ow�.
- Wiadomo: jedno, a nie dwa - rzek� starszy dozorca z zarozumia�o�ci�
zwierzchnika przekonanego o swym dowcipie. - Za mn� marsz!
Widoczne w judaszu oko staruchy znikn�o, a Mas�owa wysz�a na �rodek
korytarza i szybkim, drobnym krokiem ruszy�a za starszym dozorc�. Zeszli na
d� po kamiennych schodach, przeszli obok jeszcze bardziej ni� kobiece
�mierdz�cych i ha�a�liwych cel m�skich, z kt�rych odprowadza�y ich oczy
patrz�ce przez judasze w drzwiach, i weszli do kancelarii, gdzie ju� sta�o
dw�ch �o�nierzy-konwojent�w z karabinami. Pisarz, kt�ry tu siedzia�, da�
jednemu z �o�nierzy papier przesycony zapachem tytoniu i wskazuj�c
aresztantk� rzek�: "Przyjmij". �o�nierz, nadwo��a�ski ch�op o czerwonej,
zoranej osp� twarzy, wsun�� papier za mankiet p�aszcza i z u�miechem
mrugn�� do towarzysza, Czuwasza o szerokich ko�ciach policzkowych,
pokazuj�c wzrokiem aresztantk�. �o�nierze z aresztantk� zeszli po schodach
i ruszyli ku g��wnemu wyj�ciu.
W bramie otworzy�a si� furtka: �o�nierze z aresztantk� przest�pili pr�g
furtki, znale�li si� na dziedzi�cu, wyszli poza ogrodzenie wi�zienne i
ruszyli przez miasto �rodkiem brukowanych ulic.
Doro�karze, sklepikarze, kucharki, robotnicy, urz�dnicy przystawali i z
ciekawo�ci� przygl�dali si� aresztantce; niekt�rzy kiwali g�owami i
my�leli: "Oto jakie s� skutki z�ego, nie takiego jak nasze, prowadzenia
si�." Dzieci z przera�eniem patrzy�y na zbrodniark�, uspokaja�a je tylko
my�l, �e id� za ni� �o�nierze i �e teraz ju� nic im z�ego nie zrobi. Jaki�
ch�op ze wsi, kt�ry sprzeda� w�giel do samowar�w i napi� si� w traktierni
herbaty, podszed� do niej, prze�egna� si� i da� jej kopiejk�. Aresztantka
zarumieni�a si�, schyli�a g�ow� i co� powiedzia�a.
Czuj�c skierowane na siebie spojrzenia, ukradkiem, nie obracaj�c g�owy,
zerka�a na tych, co na ni� patrzyli, cieszy�o j� zainteresowanie, kt�re
budzi�a. Radowa�o j� te� czyste w por�wnaniu z wi�ziennym powietrze
wiosenne, ale przy st�paniu po kamieniach bola�y nogi, odwyk�e od chodzenia
i obute w ci�kie aresztanckie chodaki; spogl�da�a wi�c pod nogi i stara�a
si� i�� jak najl�ej. Ko�o sklepu z m�k�, przed kt�rym ko�ysz�c si� chodzi�y
nie p�oszone przez nikogo go��bie, Mas�owa omal nie potr�ci�a jednego z
nich o modrawej piersi: go��b zerwa� si� i trzepoc�c skrzyd�ami przelecia�
tu� ko�o ucha aresztantki, a� j� wiatr owia�. U�miechn�a si�, a potem
ci�ko westchn�a przypomniawszy sobie swoj� dol�.
`ty
II
`ty
Historia aresztantki Mas�owej by�a bardzo pospolita. Mas�owa by�a c�rk�
dziewki folwarcznej, kt�ra mieszka�a przy matce dogl�daj�cej kr�w na wsi u
dwu si�str - starych panien, ziemianek. Ta niezam�na kobieta rodzi�a co
roku i, jak to zwykle bywa na wsi, niemowl� chrzcili, a potem matka nie
karmi�a niepo��danego, niepotrzebnego i przeszkadzaj�cego w pracy dziecka,
i niemowl� umiera�o z g�odu.
W ten spos�b zmar�o pi�cioro dzieci. Wszystkie zosta�y ochrzczone, potem
ich nie karmiono, i wszystkie kolejno umiera�y. Sz�ste dziecko, pami�tka po
w�drownym Cyganie, by�o dziewczynk� i spotka�by je taki sam los, gdyby nie
to, �e jedna ze starych panien posz�a pewnego razu do izby skotarek, by
wy�aja� d�jki za �mietank�, kt�r� czu� by�o krow�. W izbie le�a�a po�o�nica
ze �licznym, zdrowym niemowl�ciem. Stara panna wy�aja�a d�jki i za
�mietank�, i za to, �e wpuszczono po�o�nic� do izby, i mia�a ju� odej��,
gdy ujrzawszy niemowl� rozczuli�a si� i o�wiadczy�a, �e chce by� jego
chrzestn� matk�. Sama trzyma�a do chrztu dziewczynk�, a potem, lituj�c si�
nad chrze�niaczk�, dawa�a matce mleka i pieni�dzy, i dziewczynka zosta�a
przy �yciu. Stare panny nazywa�y j� dlatego "ocalon�".
Dziecko mia�o trzy lata, gdy jego matka zachorowa�a i zmar�a. Dla babki,
dogl�daj�cej kr�w, wnuczka by�a ci�arem; wtedy stare panny wzi�y dziecko
do dworu. Czarnooka dziewczynka wyros�a na niezwykle �yw� i milutk� i stare
panny mia�y z niej pociech�.
By�o ich dwie: m�odsza, �agodniejsza - Zofia Iwanowna, ta, kt�ra dziecko
trzyma�a do chrztu, i starsza, bardziej surowa - Maria Iwanowna. Zofia
Iwanowna stroi�a dziewczynk�, uczy�a j� czyta� i chcia�a z niej zrobi�
wychowanic�. Maria Iwanowna m�wi�a, �e z dziewczynki nale�y zrobi� s�u��c�,
dobr� pokoj�wk�, i dlatego by�a wymagaj�ca, kara�a, a nawet czasem, gdy
by�a nie w humorze, bi�a dziewczynk�. Wzrastaj�c tak pod wp�ywem tych dw�ch
r�nych kierunk�w dziewczynka wyros�a na p�pokoj�wk�, p�wychowanic�.
Nazywano j� nawet takim po�rednim imieniem - nie Katka i nie Katie�ka, lecz
Katiusza. Szy�a, sprz�ta�a pokoje, czy�ci�a kred� ikony, pali�a, me��a i
podawa�a kaw�, robi�a drobne przepierki, a niekiedy siedzia�a z paniami i
czyta�a im na g�os.
Swatano j�, ale nie chcia�a wyj�� za nikogo, czuj�c, �e �ycie z jednym z
tych ci�ko pracuj�cych ludzi, kt�rzy chcieli si� z ni� �eni�, dla niej,
rozpieszczonej �atwym pa�skim �yciem, b�dzie trudne.
Tak �y�a do lat szesnastu. Gdy zacz�a siedemnasty rok, do jej pa�
przyjecha� siostrzeniec - student, bogaty ksi��� - i Katiusza zakocha�a si�
w nim nie maj�c odwagi przyzna� si� do tego ani jemu, ani nawet sobie.
Potem, po dwu latach, �w siostrzeniec jad�c na wojn� wst�pi� do ciotek,
sp�dzi� u nich cztery dni, w przeddzie� wyjazdu uwi�d� Katiusz� i wyjecha�,
wetkn�wszy jej ostatniego dnia sturubl�wk�. W pi�� miesi�cy po jego
wyje�dzie Katiusza przekona�a si� niezbicie, �e jest w ci��y.
Odt�d wszystko jej obmierz�o: my�la�a tylko o tym, jak by unikn�� tego
wstydu, kt�ry j� czeka�, i zacz�a niech�tnie i �le s�u�y� swym paniom.
Pewnego razu - sama nie wiedzia�a, jak to si� sta�o - raptem j� ponios�o.
Nawymy�la�a starym pannom, czego potem �a�owa�a, i poprosi�a o zwolnienie z
obowi�zku.
Stare panny, bardzo z niej niezadowolone, odprawi�y j�. Od nich posz�a na
s�u�b� jako pokoj�wka do stanowego, ale by�a tam tylko trzy miesi�ce, gdy�
stanowy, m�czyzna pi��dziesi�cioletni, zacz�� si� do niej umizgiwa�;
pewnego razu, gdy by� szczeg�lnie natr�tny, unios�a si�, nazwa�a go durniem
i starym diab�em i tak mocno pchn�a w piersi, �e upad�. Wyp�dzono j� za
zuchwalstwo. Szukanie nowej s�u�by by�o bezcelowe: mia�a wkr�tce rodzi�;
zamieszka�a wi�c u wiejskiej babki, wdowy handluj�cej w�dk�. Por�d by�
lekki. Ale babka, kt�ra odbiera�a na wsi dziecko od chorej kobiety,
zarazi�a Katiusz� gor�czk� po�ogow�; noworodka, ch�opca, wys�ano do
przytu�ku, gdzie dziecko, jak opowiada�a starucha, kt�ra je odwioz�a, zaraz
po przyje�dzie zmar�o.
Gdy Katiusza zamieszka�a u wiejskiej babki, mia�a sto dwadzie�cia siedem
rubli: dwadzie�cia siedem zarobionych i setk�; kt�r� jej da� uwodziciel.
Gdy za� wysz�a od niej, zosta�o jej wszystkiego sze�� rubli. Nie umia�a
oszcz�dza�: wydawa�a na siebie i dawa�a pieni�dze ka�demu, kto j� o to
prosi�. Babka wzi�a od niej za utrzymanie - jedzenie i herbat� - za dwa
miesi�ce czterdzie�ci rubli, dwadzie�cia pi�� rubli kosztowa�o wys�anie
dziecka, czterdzie�ci rubli babka po�yczy�a sobie na krow�, ze dwadzie�cia
rubli rozesz�o si� jako� na ubranie i prezenty, tote� gdy Katiusza
wyzdrowia�a, zosta�a bez pieni�dzy i musia�a szuka� s�u�by. Znalaz�o si�
miejsce u le�niczego. Le�niczy by� �onaty, lecz tak samo jak stanowy zaraz
od pierwszego dnia zacz�� zaczepia� Katiusz�. Czu�a do niego wstr�t i
stara�a si� go unika�. Ale on by� bardziej do�wiadczony i sprytniejszy od
niej, a co najwa�niejsze, jako gospodarz, m�g� posy�a� j�, dok�d chcia�;
posiad� j� upatrzywszy stosown� chwil�. �ona dowiedzia�a si� o tym i
zastawszy raz m�a samego z Katiusz� w pokoju, rzuci�a si� na ni� z
pi�ciami. Katiusza nie da�a si� i wynik�a b�jka, po kt�rej wyp�dzono j� z
domu nie wyp�aciwszy zas�ug. W�wczas Katiusza pojecha�a do miasta i
zatrzyma�a si� u ciotki. M�� ciotki by� introligatorem i dawniej dobrze mu
si� powodzi�o, ale teraz straci� ca�� klientel� i rozpi� si� przepijaj�c
wszystko, co mu wpad�o pod r�k�.
Ciotka mia�a ma�� pralni�; z tego utrzymywa�a siebie i dzieci, ratuj�c od
ostatecznego upadku zmarnowanego m�a. Zaproponowa�a Mas�owej zaj�cie w
pralni. Ale Katiusza, patrz�c na ci�kie �ycie praczek u ciotki, zwleka�a i
w kantorach najmu s�u�by domowej szuka�a miejsca s�u��cej. Dosta�a miejsce
u pani, kt�ra mieszka�a z dwoma synami, uczniami gimnazjum. W tydzie� po
obj�ciu przez ni� "obowi�zku" starszy, ju� pod w�sem gimnazjalista z
sz�stej klasy, przesta� si� uczy� i nie dawa� spokoju Mas�owej. Matka
zrzuci�a ca�� win� na Mas�ow� i zwolni�a j� ze s�u�by. Nowe miejsce jako�
si� nie trafia�o, ale zdarzy�o si�, �e przyszed�szy do kantoru Mas�owa
spotka�a tam pani� w pier�cionkach i bransoletach na t�ustych r�kach. Pani
ta dowiedzia�a si� o trudnej sytuacji Mas�owej i o tym, �e poszukuje
miejsca, da�a jej sw�j adres i zaprosi�a do siebie. Mas�owa posz�a do niej.
Pani przyj�a j� bardzo �yczliwie, pocz�stowa�a ciastkami i s�odkim winem i
pos�a�a gdzie� swoj� pokoj�wk� z bilecikiem. Wieczorem wszed� do pokoju
wysoki m�czyzna o d�ugich, szpakowatych w�osach i siwej brodzie; starzec
ten zaraz przysiad� si� do Mas�owej i zacz�� przygl�da� si� jej i �artowa�
z ni� u�miechaj�c si� i b�yskaj�c oczami. Gospodyni poprosi�a go do
s�siedniego pokoju i Mas�owa s�ysza�a, jak tamta m�wi�a: �wie�utka, prosto
ze wsi. Potem gospodyni wywo�a�a Mas�ow� i powiedzia�a, �e to jest pisarz,
kt�ry ma bardzo du�o pieni�dzy i niczego nie b�dzie �a�owa�, je�eli mu si�
Katiusza spodoba. Spodoba�a si� i pisarz da� jej dwadzie�cia pi�� rubli
obiecuj�c, �e b�dzie si� z ni� cz�sto widywa�. Pieni�dze rozesz�y si�
bardzo pr�dko na zap�acenie nale�no�ci za �ycie i mieszkanie u ciotki oraz
na now� sukni�, kapelusz i wst��ki. Po kilku dniach pisarz powt�rnie po ni�
przys�a�. Posz�a. Da� jej jeszcze dwadzie�cia pi�� rubli i zaproponowa�, by
przeprowadzi�a si� do oddzielnego mieszkania.
Mieszkaj�c w lokalu wynaj�tym przez pisarza Mas�owa zakocha�a si� w
weso�ym subiekcie sklepowym, s�siedzie z tego samego podw�rza. Sama
o�wiadczy�a to pisarzowi i przenios�a si� do oddzielnego male�kiego
mieszkanka. Subiekt za�, kt�ry obieca� si� z ni� o�eni�, wyjecha�, nic jej
o tym nie m�wi�c, do Ni�nego i oczywi�cie porzuci� j�. Mas�owa zosta�a
sama. Chcia�a nadal mieszka� sama, ale jej nie pozwolono. Rewirowy
powiedzia� jej, �e mo�e tak mieszka� tylko wtedy, gdy otrzyma ��ty bilet i
b�dzie si� poddawa�a ogl�dzinom lekarskim. W�wczas znowu posz�a do ciotki.
Ciotka, widz�c na niej modn� sukni�, p�aszczyk i kapelusz, przyj�a j� z
szacunkiem i ju� nie �mia�a proponowa� jej zaj�cia praczki, uwa�aj�c, �e
teraz siostrzenica stan�a na wy�szym szczeblu. Dla Mas�owej ju� nie
istnia�a kwestia: zosta� czy nie zosta� praczk�. Ze wsp�czuciem patrzy�a
na kator�nicze �ycie, jakie wiod�y w pierwszych izbach pralni blade praczki
o chudych r�kach - niekt�re ju� chore na suchoty - pior�c i prasuj�c w
trzydziestostopniowej parze z mydlin przy otwartych zim� i latem oknach, i
przera�a�a j� my�l, �e i ona mog�a dosta� si� na tak� katorg�.
Ot� w owym w�a�nie czasie, szczeg�lnie dla niej ci�kim, gdy� nie
trafia� si� �aden protektor, znalaz�a Mas�ow� str�czycielka, kt�ra
dostarcza�a dziewcz�ta do dom�w publicznych.
Mas�owa pali�a ju� od dawna, a w ostatnim okresie po�ycia z subiektem i
potem, gdy j� rzuci�, coraz bardziej przyzwyczaja�a si� do picia. Alkohol
poci�ga� j� nie tylko dlatego, �e wydawa� si� jej smaczny, ale nade
wszystko dlatego, �e pozwala� jej zapomnie� o wszystkich ci�kich
prze�yciach, dawa� pewno�� siebie i swobod� zachowania, kt�rej nie mia�a,
gdy by�a trze�wa. Bez alkoholu zawsze by�a smutna i zawstydzona.
Str�czycielka urz�dzi�a pocz�stunek dla ciotki i upiwszy Mas�ow�
zaproponowa�a jej wst�pienie do dobrego, najlepszego w mie�cie zak�adu,
maluj�c przed ni� wszystkie korzy�ci i zalety tej sytuacji. Mas�owa mia�a
do wyboru: albo poni�aj�c� prac� s�u��cej, zwi�zane z ni� dokuczliwe
zaczepki m�czyzn i potajemne, chwilowe z nimi stosunki, albo pewne;
spokojne, zabezpieczone prawem stanowisko i dobrze op�acon� sta�� rozpust�;
wybra�a to drugie. Zamierza�a w ten spos�b odp�aci� i swemu uwodzicielowi,
i subiektowi, i wszystkim ludziom, kt�rzy wyrz�dzili jej krzywd�. N�ci�o j�
r�wnie� i by�o jedn� z przyczyn ostatecznej decyzji to, co powiedzia�a jej
str�czycielka, a mianowicie, �e mo�e zamawia� sobie suknie, jakie jej si�
tylko podoba: aksamitne, at�asowe i jedwabne, balowe, obna�aj�ce plecy i
ramiona. I gdy Mas�owa w my�lach ujrza�a si� w dekoltowanej ��tej sukni z
czarnym aksamitnym przybraniem - nie mog�a si� oprze� i odda�a paszport.
Tego samego wieczora str�czycielka wzi�a doro�k� i zawioz�a j� do s�ynnego
domu Kitajewej.
Odt�d zacz�o si� dla Mas�owej to �ycie wype�nione ustawicznym
naruszaniem boskich i ludzkich przykaza�, jakie wiod� setki tysi�cy kobiet
nie tylko za zezwoleniem, lecz pod opiek� w�adzy pa�stwowej troszcz�cej si�
o dobro swych obywateli, �ycie, kt�re dla dziewi�ciu kobiet na dziesi��
ko�czy si� ci�kimi chorobami, przedwczesn� zgrzybia�o�ci� i �mierci�.
Rano i w dzie� - ci�ki sen po nocnej orgii. O trzeciej, czwartej po
po�udniu ospa�e wstawanie z brudnej po�cieli, woda selcerska po przepiciu,
kawa, gnu�ne w��czenie si� po pokojach w peniuarach, kaftanikach,
szlafrokach, wygl�danie przez okno spoza firanek, apatyczne wzajemne
wymy�lanie sobie, potem mycie, smarowanie, perfumowanie cia�a i w�os�w,
przymierzanie sukien, k��tnie z powodu stroj�w z gospodyni�, przegl�danie
si� w lustrze, malowanie twarzy i brwi, s�odkie, t�uste jedzenie, potem
ubieranie si� w jaskraw�, jedwabn�, obna�aj�c� cia�o sukni�; potem wej�cie
na jaskrawo o�wietlon�, udekorowan� sal�, przybycie go�ci - muzyka, ta�ce,
cukierki, alkohol, tyto� i rozpusta z m�czyznami przer�nego stanu, wieku
i charakteru: m�odymi, w �rednim wieku, p�dzie�mi i zgrzybia�ymi starcami,
kawalerami, �onatymi, kupcami, subiektami, Ormianami, �ydami, Tatarami,
bogatymi, biednymi, zdrowymi, chorymi, pijanymi, trze�wymi, ordynarnymi,
delikatnymi, wojskowymi, cywilnymi, studentami, gimnazjalistami. Krzyki i
�arty, b�jki i muzyka, tyto� i picie, picie i tyto�, i muzyka od wieczora
do �witu. Dopiero rano - wyzwolenie i ci�ki sen. I tak dzie� w dzie�,
przez ca�y tydzie�. A w ko�cu tygodnia przymusowa wizyta w instytucji
pa�stwowej komisariacie, gdzie urz�dnicy, lekarze na s�u�bie pa�stwowej
m�czy�ni, czasem powa�nie i surowo, a niekiedy z �artobliw� swawolno�ci�,
nie zwa�aj�c na chroni�cy przed wyst�pkiem wstyd, dany przez natur� nie
tylko ludziom, lecz i zwierz�tom, ogl�dali te kobiety i wydawali im patent
na dalsze uprawianie tych w�a�nie wyst�pk�w, kt�re pope�nia�y ze swoimi
wsp�lnikami przez ca�y tydzie�. A potem znowu taki sam tydzie�. I tak
codziennie, latem i zim�, w dnie powszednie i w �wi�ta.
W taki spos�b prze�y�a Mas�owa siedem lat. Przez ten czas zmieni�a
dwukrotnie dom i raz jeden by�a w szpitalu. W si�dmym roku jej pobytu w
domu publicznym, a w �smym po pierwszym upadku, gdy mia�a dwadzie�cia sze��
lat, zdarzy�o si� jej to, za co osadzili j� w wi�zieniu i prowadzili teraz
na s�d, po sze�ciu miesi�cach sp�dzonych w�r�d morderc�w i z�odziejek.
`ty
III
`ty
Gdy Mas�owa, zmordowana d�ug� drog� przez miasto, zbli�a�a si� ze swymi
konwojentami do gmachu s�du okr�gowego, siostrzeniec jej opiekunek, ksi���
Dymitr Iwanowicz Niechludow, ten, kt�ry j� niegdy� uwi�d�, le�a� jeszcze w
swym wysokim spr�ynowym �o�u, na puchowym materacu, w zmi�tej po�cieli i
rozpi�wszy ko�nierz czystej nocnej koszuli z holenderskiego p��tna, z
zaprasowanymi zak�adkami na piersiach, pali� papierosa. Patrzy� przed
siebie nieruchomym wzrokiem i my�la�; co b�dzie robi� dzisiaj i co by�o
wczoraj.
Wspominaj�c wczorajszy wiecz�r sp�dzony u Korczagin�w, ludzi bogatych i
powszechnie znanych, z kt�rych c�rk�, jak wszyscy s�dzili, mia� si� �eni�,
westchn�� i rzuciwszy wypalonego papierosa chcia� wyj�� ze srebrnej
papiero�nicy drugiego, lecz rozmy�li� si�, spu�ci� z ��ka g�adkie, bia�e
nogi, znalaz� pantofle, narzuci� na barczyste ramiona jedwabny szlafrok i
szybkim, ci�kim krokiem wszed� do s�siaduj�cej z sypialni� ubieralni,
nasyconej sztucznym zapachem eliksir�w, wody kolo�skiej, fiksatuaru i
perfum. Tam wyczy�ci� specjalnym proszkiem plombowane w wielu miejscach
z�by, wyp�uka� je pachn�c� wod�, po czym zacz�� my� si� na wszystkie strony
i wyciera� r�nymi r�cznikami. Umy� r�ce pachn�cym myd�em, starannie
wyczy�ci� szczotkami d�ugie paznokcie, obmy� przy du�ej marmurowej umywalni
twarz i gruby kark i poszed� jeszcze do innego pokoju obok sypialni, gdzie
by� przygotowany prysznic. Tam obla� zimn� wod� muskularne cia�o, pokryte
warstw� t�uszczu, wytar� si� w�ochatym prze�cierad�em, po czym w�o�y�
czyst�, wyprasowan� bielizn�, wyczyszczone jak lustro buciki i siad� przy
toalecie, �eby rozczesa� dwiema szczotkami niedu�� czarn�, k�dzierzaw�
brod� i przerzedzone nad czo�em, kr�cone w�osy.
Wszystkie rzeczy, kt�rych u�ywa� - przybory toaletowe, bielizna, ubranie,
obuwie, krawaty, szpilki, spinki - by�y w najlepszym, najdro�szym gatunku,
nie rzucaj�ce si� w oczy, proste, trwa�e i kosztowne.
Spo�r�d tuzina krawat�w i szpilek wybra� te, kt�re pierwsze wpad�y mu pod
r�k� - niegdy� by�o to zaj�cie nowe i zabawne, teraz sta�o si� zupe�nie
oboj�tne; w�o�y� wyczyszczone i przygotowane na krze�le ubranie i wyszed�,
cho� nie ca�kiem od�wie�ony, lecz czysty i pachn�cy, do d�ugiej jadalni o
wyfroterowanej poprzedniego dnia przez trzech ludzi posadzce. Sta� tam
ogromny d�bowy kredens i taki sam du�y, rozsuwany st�, kt�ry mia� co�
uroczystego w swych szeroko rozstawionych nogach, rze�bionych w kszta�cie
lwich �ap. Na stole, nakrytym cienkim, krochmalonym obrusem z du�ym
monogramem, sta� srebrny imbryk z wonn� kaw�, srebrna cukiernica,
dzbanuszek z przegotowan� �mietank� i koszyk ze �wie�� bu�k�, sucharkami i
biszkoptami. Obok nakrycia le�a�y listy, gazety i nowy zeszyt "Revue des
Deux Mondes". Niechludow mia� w�a�nie zabra� si� do czytania list�w, gdy z
drzwi prowadz�cych na korytarz wyp�yn�a oty�a, w podesz�ym wieku kobieta w
�a�obie, z koronkowym stroikiem na g�owie, zakrywaj�cym przerzedzone w�osy.
By�a to Agrafiena Pietrowna - panna s�u��ca zmar�ej niedawno w tym samym
mieszkaniu matki Niechludowa - kt�ra pozosta�a przy synu jako gospodyni.
Agrafiena Pietrowna r�nymi czasy sp�dzi�a niemal dziesi�� lat z matk�
Niechludowa za granic� i mia�a wygl�d i zachowanie prawdziwej pani.
Przebywa�a w domu Niechludowa od dzieci�stwa i zna�a Dymitra Iwanowicza
jeszcze jako Mitie�k�.
- Dzie� dobry, Dymitrze Iwanowiczu.
- Jak si� masz, Agrafieno Pietrowno. Co s�ycha�? - spyta� �artobliwie
Niechludow.
- List od ksi�ny, a mo�e od ksi�niczki. Pokoj�wka dawno przynios�a,
czeka u mnie na odpowied� - powiedzia�a Agrafiena Pietrowna podaj�c list i
u�miechn�a si� znacz�co.
- Dobrze, zaraz - rzek� Niechludow, wzi�� list i nachmurzy� si�
zauwa�ywszy u�miech Agrafieny Pietrowny. U�miech Agrafieny Pietrowny
oznacza�, �e list by� od ksi�niczki Korczagin, z kt�r�, w mniemaniu
Agrafieny, Niechludow zamierza� si� o�eni�. I to przypuszczenie, wyra�one w
u�miechu Agrafieny Pietrowny, by�o dla Niechludowa nieprzyjemne.
- Powiem jej wi�c, �eby poczeka�a - Agrafiena Pietrowna wzi�a le��c� nie
na swoim miejscu szczoteczk� do zmiatania okruszyn, prze�o�y�a j� na inne
miejsce i wyp�yn�a z jadalni.
Niechludow otworzy� pachn�cy list podany mu przez Agrafien� Pietrown� i
zacz�� czyta�:
"Spe�niaj�c wzi�te na siebie zobowi�zanie, �e b�d� Pa�sk� pami�ci� - by�o
napisane ostrym, zamaszystym pismem na arkuszu szarego, grubego papieru o
nier�wnych brzegach - przypominam Panu, �e dzisiaj, 28 kwietnia, ma Pan by�
w s�dzie przysi�g�ych i dlatego nie mo�e Pan w �aden spos�b jecha� z nami i
z Ko�osowem na wystaw� obraz�w, jak to Pan z w�a�ciw� sobie lekkomy�lno�ci�
wczoraj obieca�; a moins que vous ne soyez dispose a payer a la cour
d'assises les 300 roubles d'amende, que vous vous refusez pour votre
cheval, (chyba,�e got�w pan wp�aci� s�dowi przysi�g�ych 300 rubli grzywny,
kt�rych pan �a�uje na kupno konia) za to, �e nie stawi� si� Pan w por�.
Przypomnia�am sobie o tym wczoraj, jak tylko Pan wyszed�. Niech�e Pan nie
zapomni.
Ks. M. Korczagin"
Na drugiej stronie by� dopisek:
"haman vous fait dire que votre couvert vous attendra jusqu'a la nuit.
Venez absolument a quelle heure que cela soit. (Mama kaza�a panu
powiedzie�, �e nakrycie pa�skie b�dzie czeka�o do wieczora. Prosz� przyj��
koniecznie, bez wzgl�du na godzin�).
M.K."
`cp2
Niechludow zmarszczy� brwi. Bilecik by� dalszym ci�giem tej misternej
roboty, kt�r� ju� od dwu miesi�cy prowadzi�a ksi�niczka Korczagin, a kt�ra
polega�a na tym, �eby coraz mocniej zwi�za� go ze sob� niedostrzegalnymi
ni�mi. Tymczasem, pr�cz tego zwyk�ego niezdecydowania, jakie odczuwaj�
przed o�enkiem ludzie nie pierwszej m�odo�ci i nie zakochani po uszy,
Niechludow mia� jeszcze wa�n� przyczyn�, kt�ra, nawet gdyby si� zdecydowa�
na ma��e�stwo, nie pozwala�a mu od razu si� o�wiadczy�. Przyczyn� by�o nie
to, �e przed dziesi�ciu laty uwi�d� i porzuci� Katiusz� - zupe�nie o tym
zapomnia� i nie uwa�a� tego za przeszkod� w o�enku; przyczyn� by�o to, �e
��czy� go z pewn� m�atk� stosunek, kt�ry wprawdzie teraz zerwa�; ale ona
nie chcia�a tego uzna�.
Niechludow by� bardzo nie�mia�y wobec kobiet; ale w�a�nie ta jego
nie�mia�o�� sprawi�a, �e owa m�atka postanowi�a go zdoby�. By�a to �ona
marsza�ka szlachty tego powiatu, dok�d Niechludow je�dzi� na wybory.
W�a�nie ta kobieta uwik�a�a go w zwi�zek, kt�ry z ka�dym dniem coraz
bardziej go wci�ga�, a r�wnocze�nie coraz bardziej odpycha�. Z pocz�tku
Niechludow nie m�g� si� oprze� pokusie, potem, czuj�c si� wobec tej kobiety
winny, nie m�g� zerwa� tego stosunku bez jej zgody. To w�a�nie by�o
przyczyn�, i� uwa�a�, �e gdyby nawet chcia�, nie ma prawa o�wiadczy� si�
ksi�niczce Korczagin.
Na stole le�a� w�a�nie list od m�a tej kobiety. Ujrzawszy znajomy
charakter pisma i, stempel pocztowy Niechludow poczerwienia� i natychmiast
poczu� przyp�yw energii, jak zawsze wobec zbli�aj�cego si�
niebezpiecze�stwa. Ale jego podniecenie by�o niepotrzebne; m��, marsza�ek
szlachty tego w�a�nie powiatu, w kt�rym znajdowa�y si� najintratniejsze
dobra Niechludowa, zawiadamia� go, �e na koniec maja wyznaczono
nadzwyczajne zebranie ziemstwa (Ziemstwo - w Rosji carskiej instytucja
samorz�du terytorialnego, kt�ra powsta�a w wyniku reformy 1861 r. W
rzeczywisto�ci ziemstwo by�o narz�dziem w r�kach bogatych w�a�cicieli
ziemskich. Instytucj� ziemstwa ustanowiono 1 stycznia 1864 r.), i prosi�,
�eby Niechludow koniecznie przyjecha� donner un coup d'epaule (poprze� go)
w wa�nych sprawach szk� i dr�g, kt�re, jak si� spodziewano, wywo�aj� ostry
sprzeciw partii reakcyjnej.
Marsza�ek by� cz�owiekiem liberalnym i wraz z niekt�rymi swymi
stronnikami walczy� przeciw reakcji, kt�ra zapanowa�a za Aleksandra III;
by� ca�kowicie poch�oni�ty t� walk� i nic nie wiedzia� o swym
nieszcz�liwym �yciu rodzinnym.
Niechludow przypomnia� sobie wszystkie m�cz�ce chwile zwi�zane z tym
cz�owiekiem; przypomnia� sobie, jak pewnego razu wyda�o mu si�, �e m�� wie
o wszystkim, i jak wtedy spodziewa� si� pojedynku, w kt�rym zamierza�
wystrzeli� w powietrze; przypomnia� sobie t� straszn� scen� z ni�, gdy w
rozpaczy wybieg�a do ogrodu nad staw, zamierzaj�c si� topi�, i jak biega�
jej szuka�. "Nie mog� teraz jecha� i nie mog� nic przedsi�wzi��, dop�ki ona
mi nie odpowie" -pomy�la� Niechludow. Tydzie� temu napisa� do niej
stanowczy list, w kt�rym uzna�, �e jest winien, i o�wiadczy�, �e do�o�y
wszelkich stara�, by odkupi� sw� win�, jednak�e, dla jej w�asnego dobra,
uwa�a ich stosunek za sko�czony na zawsze. Czeka�, �e mu odpowie na ten
w�a�nie list, ale nie otrzyma� odpowiedzi. To, �e nie odpowiedzia�a, by�o
do pewnego stopnia oznak� pomy�ln�. Gdyby nie zgadza�a si� na zerwanie,
napisa�aby dawno lub nawet przyjecha�aby sama, jak to poprzednio bywa�o.
Niechludow s�ysza�, �e by� tam teraz jaki� oficer, kt�ry si� stara� o jej
wzgl�dy; dr�czy�a go zazdro��, a r�wnocze�nie pociesza� si� nadziej�, �e
wyzwoli si� od k�amstwa, kt�re mu dokucza�o.
Drugi list by� od administratora d�br. Administrator pisa�, �e Niechludow
musi koniecznie sam przyjecha�, �eby prawnie obj�� sukcesj�, a opr�cz tego,
�eby rozstrzygn�� kwesti�, jak prowadzi� dalej gospodark�: tak jak za �ycia
nieboszczki czy te� tak, jak to ju� proponowa� zmar�ej ksi�nej, a teraz
proponuje m�odemu ksi�ciu; projekt ten polega� na tym, by powi�kszy�
inwentarz i ca�� wydzier�awion� ch�opom ziemi� uprawia� samemu.
Administrator pisa�, �e taka eksploatacja b�dzie daleko korzystniejsza.
Przeprasza� przy tym, �e troch� si� sp�ni� z wys�aniem trzech tysi�cy
rubli, przypadaj�cych wed�ug um�wionych termin�w na pierwszego. Pieni�dze
te b�d� wys�ane nast�pn� poczt�. Zw�oka za� zosta�a wywo�ana tym, �e w
�aden spos�b nie m�g� �ci�gn�� nale�nej kwoty z ch�op�w, kt�rzy byli tak
niesumienni, �e dla przynaglenia ich trzeba by�o zwr�ci� si� do w�adz. List
administratora by� dla Niechludowa i przyjemny, i nieprzyjemny. Przyjemnie
by�o czu� si� panem wielkiego maj�tku; nieprzyjemnie za�, �e on,
entuzjastyczny we wczesnej m�odo�ci wyznawca Herberta Spencera; a zw�aszcza
wy�o�onej w Social Statics uderzaj�co s�usznej dla niego tezy, g�osz�cej,
�e prywatne posiadanie ziemi jest niesprawiedliwo�ci� - by� sam wielkim
w�a�cicielem ziemskim. M�odo�� jest szlachetna i stanowcza, tote�
Niechludow nie tylko m�wi�, �e ziemia nie mo�e by� przedmiotem prywatnej
w�asno�ci, i nie tylko jako student uniwersytetu pisa� na ten temat
rozpraw�, lecz odda� w�wczas ch�opom drobn� cz�� ziemi (nale��c� nie do
jego matki, lecz do niego osobi�cie, jako scheda po ojcu), nie chcia�
bowiem wbrew przekonaniom posiada� ziemi na w�asno��. Teraz, gdy po obj�ciu
spadku sta� si� w�a�cicielem wielkich d�br; powinien by�: albo wyrzec si�
w�asno�ci, jak to uczyni� przed dziesi�ciu laty z dwustu dziesi�cinami
ziemi po ojcu, albo w drodze milcz�cego kompromisu uzna� wszystkie swoje
dawne my�li za b��dne i fa�szywe.
Nie m�g� wybra� pierwszej drogi, poniewa� pr�cz ziemi nie mia� �adnych
innych �rodk�w egzystencji. W wojsku s�u�y� nie chcia�; � tymczasem
przywyk� ju� do �ycia bez troski, do wyg�d; uwa�a�, �e tego nie mo�e si�
wyrzec. Zreszt� nie by�o po co, poniewa� nie mia� ju� w sobie ani tej si�y
przekona�, ani tej stanowczo�ci, nie by� ju� tak pr�ny i nie pragn��, jak
niegdy� w m�odo�ci, nikogo zadziwi�. Wyrzec si� za� tych jasnych i
nieodpartych argument�w, dowodz�cych, �e posiadanie ziemi jest bezprawiem;
kt�re to argumenty zaczerpn�� niegdy� ze Statyki spo�ecznej Spencera, a
kt�rych wspania�e potwierdzenie znalaz� potem, ju� znacznie p�niej, w
pracach Henry George'a (George Henry (1839-1897�) - ekonomista ameryka�ski;
g��wne dzie�o: Progress and Poverty (Post�p a ub�stwo). - w �aden spos�b
nie m�g�.
I dlatego list administratora by� dla niego nieprzyjemny.
`ty
IV
`ty
Po wypiciu kawy Niechludow poszed� do gabinetu, �eby odpisa� ksi�niczce
i sprawdzi� w wezwaniu; o kt�rej godzinie ma by� w s�dzie. Do gabinetu
trzeba by�o przej�� przez pracowni�. W pracowni sta�y sztalugi z odwr�conym
rozpocz�tym obrazem i rozwieszone by�y szkice. Na widok obrazu, z kt�rym
boryka� si� dwa lata; na widok szkic�w i ca�ej pracowni znowu nawiedzi�o go
szczeg�lnie silne ostatnio uczucie, �e nie jest zdolny i�� dalej w
malarstwie. T�umaczy� sobie to uczucie zbyt wysubtelnionym zmys�em
estetycznym, ale �wiadomo�� ta by�a bardzo nieprzyjemna.
Przed siedmioma laty, gdy zdecydowa�, �e ma powo�anie do malarstwa,
porzuci� s�u�b� wojskow� i z wy�yny dzia�alno�ci artystycznej patrzy� nieco
pogardliwie na wszelk� inn� dzia�alno��. Teraz okaza�o si�, �e nie mia� do
tego prawa. I dlatego wszelkie wspomnienie o tym by�o mu niemi�e. Z ci�kim
sercem popatrzy� na zbytkowne urz�dzenie pracowni i w nieweso�ym nastroju
wszed� do gabinetu. Gabinet by� to bardzo du�y, wysoki pok�j, urz�dzony
�adnie i z wielkim komfortem.
W szufladzie ogromnego biurka, w przegr�dce "pilne", znalaz� wezwanie, na
kt�rym by�o zaznaczone, �e w s�dzie nale�y by� o jedenastej, po czym
zasiad�, by napisa� do ksi�niczki bilecik, �e dzi�kuje za zaproszenie i
postara si� przyjecha� wieczorem na obiad. Ale napisawszy jedn� kartk�
podar� j�: by�a zbyt serdeczna; napisa� drug� - brzmia�a ch�odno, prawie
obra�liwie. Znowu podar� i nacisn�� guzik �ciennego dzwonka. W drzwiach
stan�� lokaj w p��ciennym fartuchu, ju� niem�ody, chmurny, wygolony, z
bokobrodami.
- Prosz� sprowadzi� doro�k�.
- S�ucham.
- Tam czeka kto� od Korczagin�w, prosz� mu powiedzie�, �e dzi�kuj�,
postaram si� by�.
- S�ucham.
"To niegrzecznie, ale nie mog� nic napisa�. I tak si� dzisiaj z ni�
zobacz�" - pomy�la� Niechludow i poszed� si� ubiera�.
Gdy wyszed� na ganek, czeka�a ju� na niego doro�ka na gumach, kt�r� stale
je�dzi�.
- A wczoraj, ledwie pan wyjecha� od ksi�cia Korczagina - rzek� doro�karz
na wp� obracaj�c sw� krzepk�, ogorza�� szyj� w bia�ym ko�nierzu koszuli -
podje�d�am, a szwajcar powiada: "Dopiero co wyszed�."
"Nawet doro�karze wiedz� o moich stosunkach z Korczaginami" pomy�la�
Niechludow i znowu stan�a przed nim nie rozstrzygni�ta kwestia; kt�ra
ostatnio wci�� zaprz�ta�a mu my�l: o�eni� si� czy nie o�eni� z ksi�niczk�
Korczagin - i jak w wi�kszo�ci kwestii, kt�re mu si� w�wczas nasuwa�y, w
�aden spos�b nie m�g� znale�� rozstrzygni�cia.
Na korzy�� ma��e�stwa w og�le przemawia�o: po pierwsze, o�enek, opr�cz
rozkoszy domowego ogniska, normuj�c nieregularne �ycie p�ciowe, umo�liwia�
�ycie moralne; po wt�re, i to by�o najwa�niejsze, Niechludow spodziewa�
si�, �e rodzina i dzieci nadadz� sens jego beztre�ciwemu �yciu. To
przemawia�o za ma��e�stwem w og�le. Przeciw ma��e�stwu w og�le przemawia�a
po pierwsze - wsp�lna wszystkim niem�odym kawalerom obawa utraty swobody,
po drugie pod�wiadomy l�k przed tajemnicz� istot� kobiety.
Na korzy�� za� ma��e�stwa w�a�nie z Missi (ksi�niczka Korczagin mia�a na
imi� Maria i, jak we wszystkich rodzinach nale��cych do wy�szych sfer,
nadano jej przezwisko) przemawia�o: po pierwsze, �e Missi by�a rasowa i we
wszystkim - od ubrania do sposobu m�wienia, chodzenia, �miania si� -
r�ni�a si� od przeci�tnych ludzi; wyr�nia�a si� nie czym� wyj�tkowym,
lecz "dystynkcj�"; nie umia� inaczej okre�li� tej cechy i ceni� j� bardzo
wysoko; po drugie, na korzy�� tego ma��e�stwa przemawia�o jeszcze i to, �e
Missi ceni�a go wy�ej ni� wszystkich innych ludzi, a wi�c, wedle jego
poj��, rozumia�a go. I to w�a�nie, czyli uznanie jego zalet, by�o dla
Niechludowa dowodem jej rozumu i trafno�ci s�du. Przeciw ma��e�stwu z Missi
przemawia�o za�: po pierwsze, �e wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa mo�na
by�o znale�� pann�, kt�ra mia�a jeszcze wi�cej zalet ni� ona i dlatego by�a
bardziej jego godna, a po wt�re, �e Missi mia�a dwadzie�cia siedem lat i
dlatego nieraz z pewno�ci� ju� si� kocha�a, a ta my�l by�a przykra dla
Niechludowa. Duma jego nie mog�a si� pogodzi� z tym, �e Missi nawet w
przesz�o�ci mog�a kocha� kogo� pr�cz niego. Oczywi�cie, nie mog�a wiedzie�,
�e go spotka, ale obra�aj�ca by�a sama my�l, �e mog�a kocha� kogo� przed
nim.
Tyle wi�c by�o danych za, co i przeciw; w ka�dym razie te dane si�
r�wnowa�y�y i Niechludow, �miej�c si� sam ze siebie, nazywa� si� os�em
Buridana. (Buridan - scholastyk francuski z XIV w. Przypisuj� mu, �e dla
udowodnienia, i� wolna wola jest czym� niemo�liwym, da� przyk�ad os�a,
kt�ry nie mo�e dokona� wyboru mi�dzy dwiema jednakowymi wi�zkami siana.). A
mimo to nie przestawa� nim by�, nie wiedz�c, co wybra�.
"Zreszt�, nim otrzymam odpowied� od Marii Wasiliewny (�ony marsza�ka) i
p�ki ostatecznie nie za�atwi� tej sprawy, nie mog� nic przedsi�wzi��" -
powiedzia� sobie.
I ta �wiadomo��, �e mo�e i powinien zwleka� z decyzj�, sprawia�a mu
przyjemno��.
"Zreszt�, obmy�l� to p�niej" - powiedzia� sobie, gdy lekka, jednokonna
doro�ka na gumach bezszelestnie zatrzyma�a si� przed s�dem, na asfalcie
podjazdu.
"Teraz, jak zawsze to robi� i uwa�am, �e robi� powinienem, musz� spe�ni�
obowi�zek spo�eczny. Zreszt� to bywa nieraz interesuj�ce" powiedzia� sobie
i mijaj�c portiera wszed� do przedsionka s�du.
`ty
V
`ty
Gdy Niechludow wszed�, w korytarzach s�du panowa� ju� o�ywiony ruch.
Wo�ni chodzili szybko lub nawet biegali k�usem, zdyszani, szuraj�c nogami
po pod�odze, i roznosili na wszystkie strony polecenia oraz papiery.
Komornicy, adwokaci i s�downicy kr�cili si� tam i z powrotem; petenci lub
pods�dni, kt�rzy nie byli pod stra��, pos�pnie wa��sali si� pod �cianami
lub siedzieli czekaj�c.
- Gdzie tu jest s�d okr�gowy? - spyta� Niechludow jednego z wo�nych.
- A kt�rego pan szuka? Jest wydzia� cywilny i izba s�dowa.
- Jestem przysi�g�y.
- Wydzia� karny. Trzeba by�o od razu tak powiedzie�. T�dy na prawo, potem
na lewo, drugie drzwi.
Niechludow poszed� wed�ug wskaz�wek wo�nego.
Przy wskazanych drzwiach sta�o wyczekuj�c dwu ludzi: jeden by� to wysoki,
t�gi kupiec, cz�owiek dobroduszny, kt�ry najwidoczniej wypi� i podjad�
sobie, i by� w doskona�ym humorze; drugi by� to subiekt �ydowskiego
pochodzenia. Rozmawiali w�a�nie o cenie we�ny, gdy zbli�y� si� do nich
Niechludow i zapyta�, czy tutaj jest pok�j przysi�g�ych.
- Tu, szanowny panie, tu. I pan tak�e przysi�g�y? - weso�o robi�c oko
spyta� dobroduszny kupiec. - No c�, razem popracujemy - m�wi� dalej, gdy
us�ysza� twierdz�c� odpowied� Niechludowa. - Jestem Bak�aszow, kupiec
drugiej gildii - rzek�, sztywno podaj�c szerok�, pulchn� r�k� - trzeba
popracowa�. Z kim mam przyjemno��?
Niechludow wymieni� swoje nazwisko i wszed� do pokoju przysi�g�ych.
W niewielkim pokoju by�o z dziesi�ciu ludzi r�nego autoramentu. Wszyscy
dopiero co przyszli; jedni siedzieli, inni chodzili, przygl�daj�c si� sobie
i przedstawiaj�c wzajemnie. By� jeden dymisjonowany wojskowy w mundurze,
inni byli w surdutach, w marynarkach, jeden tylko w fa�dzistym kaftanie.
Twarze wszystkich - cho� wielu, kt�rych ten obowi�zek oderwa� od pracy,
narzeka�o na jego uci��liwo�� - wyra�a�y pewnego rodzaju zadowolenie,
p�yn�ce ze �wiadomo�ci pe�nienia wa�nej funkcji spo�ecznej.
Przysi�gli jedni zaznajomiwszy si� ze sob�, a inni po prostu tylko
domy�laj�c si�, kim kto jest; rozmawiali o pogodzie, o wcze�niejszej
wio�nie, o sprawach, kt�re ich oczekiwa�y. Ci, co nie znali jeszcze
Niechludowa, spieszyli u�cisn�� jego d�o�, uwa�aj�c to widocznie za
szczeg�lny zaszczyt. I Niechludow, jak zawsze, gdy by� w�r�d nieznajomych,
przyjmowa� to jako rzecz mu nale�n�. Gdyby go zapytano, dlaczego uwa�a si�
za co� wy�szego od wi�kszo�ci ludzi, nie m�g�by odpowiedzie�, poniewa�
przez ca�e �ycie nie wykazywa� �adnych specjalnych zalet. A to; �e dobrze
m�wi� po angielsku, po francusku i po niemiecku, �e mia� na sobie bielizn�,
ubranie, krawat i spinki od najlepszych dostawc�w, w �adnym razie - sam to
rozumia� - nie mog�o stanowi� o jego wy�szo�ci. Tymczasem niew�tpliwie
uznawa� t� swoj� wy�szo��, przyjmowa� oznaki szacunku jako co�, co mu si�
nale�a�o, i obra�a� si�, gdy mu ich nie okazywano. Tak si� z�o�y�o, �e w
pokoju przysi�g�ych dozna� w�a�nie tego niemi�ego uczucia z powodu
okazanego mu braku szacunku. **W�r�d przysi�g�ych znalaz� si� znajomy
Niechludowa, Piotr Gierasimowicz (Niechludow nigdy nie zna� i nawet troch�
che�pi� si� tym, �e nie zna jego nazwiska), by�y nauczyciel dzieci jego
siostry. �w Piotr Gierasimowicz sko�czy� uniwersytet i by� teraz
nauczycielem gimnazjalnym. Niechludow zawsze go nie cierpia� za jego
poufa�o��, za jego �miech zadowolonego z siebie cz�owieka, w og�le za jego
"gminno��", jak m�wi�a siostra Niechludowa.
- Aha, i pan si� tu znalaz� - g�o�nym �miechem przywita� Niechludowa
Piotr Gierasimowicz. - Nie wykr�ci� si� pan!
- Nie zamierza�em si� wykr�ca� - surowo i pos�pnie rzek� Niechludow.
- To si� nazywa cnota obywatelska. Poczekajmy troch�, jak si� pan
przeg�odzi i nie dadz� spa�, inaczej pan za�piewa! -powiedzia� Piotr
Gierasimowicz �miej�c si� jeszcze g�o�niej.
"Ten syn protojereja zaraz zacznie mi m�wi� "ty"" - pomy�la� Niechludow i
z wyrazem takiego smutku, jaki by�by usprawiedliwiony tylko wtedy, gdyby
przed chwil� dowiedzia� si� o �mierci wszystkich bliskich, odszed� od
Piotra Gierasimowicza i zbli�y� si� do grupy, kt�ra si� zebra�a doko�a
wygolonego, ros�ego, okaza�ego jegomo�cia, opowiadaj�cego co� z o�ywieniem.
Jegomo�� ten m�wi� o procesie, kt�ry teraz toczy� si� w wydziale cywilnym,
jako o dobrze znanej sobie sprawie, poufale wymieniaj�c po imieniu s�dzi�w
i znakomitych adwokat�w. Opowiada�, jak zdumiewaj�cy obr�t potrafi� nada�
procesowi s�ynny adwokat, na skutek czego jedna ze stron, starsza dama,
mimo �e mia�a zupe�n� s�uszno��, b�dzie musia�a bez �adnej racji zap�aci�
grube pieni�dze stronie przeciwnej.
- Genialny adwokat! - m�wi�.
S�uchano go z szacunkiem; niekt�rzy starali si� wtr�ci� swoje uwagi, lecz
jegomo�� nie da� nikomu przyj�� do s�owa, jak gdyby tylko on m�g� wiedzie�,
jak by�o naprawd�.
Chocia� Niechludow przyjecha� p�no, trzeba by�o jeszcze d�ugo czeka�.
Rozpocz�cie rozprawy op�nia� jeden z s�dzi�w; kt�ry dotychczas nie
przyjecha�.
`ty
VI
`ty
Przewodnicz�cy przyby� do s�du wcze�nie. By� to cz�owiek okaza�ej tuszy,
wysoki, o du�ych, siwiej�cych bokobrodach. By� �onaty, ale podobnie jak
�ona, prowadzi� �ycie bardzo rozwi�z�e. Nie przeszkadzali sobie nawzajem.
Dzi� rano otrzyma� kartk� od Szwajcarki-guwernantki, kt�ra przebywa�a w ich
domu latem, a teraz jecha�a z Po�udnia do Petersburga; guwernantka pisa�a,
�e mi�dzy trzeci� a sz�st� b�dzie na niego czeka� w hotelu "Italia".
Dlatego chcia� zacz�� i sko�czy� dzisiejsze posiedzenie wcze�niej, tak �eby
m�c przed sz�st� odwiedzi� ow� rudow�os� Klar� Wasiliewn�, z kt�r� zesz�ego
roku nawi�za� romans na letnisku.
Wszed� do gabinetu, zamkn�� drzwi na zasuwk�, wyj�� z dolnej p�ki szafy
na akta par� hantli i wykona� nimi dwadzie�cia ruch�w w g�r�, naprz�d; w
bok i w d�, a potem trzy razy lekko przysiad� trzymaj�c hantle nad g�ow�.
"Nic tak nie utrzymuje w formie jak prysznic i gimnastyka" - pomy�la�
macaj�c lew� r�k�, ze z�otym pier�cieniem na serdecznym palcu, napr�ony
biceps prawego ramienia. Pozostawa� mu jeszcze do wykonania m�ynek (zawsze
robi� te dwa ruchy przed d�ugim siedzeniem na rozprawie), gdy drzwi
drgn�y. Kto� chcia� je otworzy�. Przewodnicz�cy szybko po�o�y� hantle na
miejsce i otworzy� drzwi. - Przepraszam - rzek�.
Do pokoju wszed� s�dzia w z�otych okularach, niewysoki, z podniesionymi
ramionami i ponur� twarz�.
- Matwieja Nikiticza znowu nie ma - rzek� z niezadowoleniem.
- Jeszcze nie - odpowiedzia� przewodnicz�cy wk�adaj�c mundur. - Wiecznie
si� sp�nia.
- Dziwi� si�, �e mu nie wstyd - rzek� s�dzia i siad�, gniewnym ruchem
wyjmuj�c papierosy.
By� to cz�owiek bardzo systematyczny; tego dnia rano mia� nieprzyjemne
starcie z �on� o to, �e �ona ju� wyda�a otrzymane na ca�y miesi�c
pieni�dze. Prosi�a, �eby da� jej co� z g�ry, lecz o�wiadczy�, �e nie
odst�pi od swej zasady. Wynik�a scena. �ona powiedzia�a, �e skoro tak, to
nie b�dzie obiadu, �eby si� nawet nie spodziewa� obiadu w domu. Z tym
odjecha� boj�c si�, �e �ona spe�ni sw� gro�b�, poniewa� mo�na si� by�o po
niej wszystkiego spodziewa�. "I �yj tu, cz�owieku, moralnie i przyzwoicie!"
- my�la� patrz�c na promieniej�cego zdrowiem, weso�ego i dobrodusznego
przewodnicz�cego, kt�ry, szeroko rozstawiaj�c �okcie, kszta�tnymi bia�ymi
d�o�mi rozczesywa� g�ste i d�ugie, szpakowate bokobrody po obu stronach
haftowanego ko�nierza. "On jest zawsze zadowolony i weso�y, a ja si�
m�cz�."
Wszed� sekretarz i przyni�s� jakie� akta.
- Bardzo panu dzi�kuj� - rzek� przewodnicz�cy i zapali� papierosa. -
Kt�r� spraw� pu�cimy na pierwszy ogie�?
- My�l�, �e otrucie - niby oboj�tnie odpowiedzia� sekretarz.
- No, dobrze, niech b�dzie otrucie - rzek� przewodnicz�cy orientuj�c si�,
ze to jest taka sprawa, kt�r� mo�na sko�czy� do czwartej i odjecha�. - A
Matwieja Nikiticza nie ma?
- Jeszcze nie ma.
- A Brewe jest?
- Jest - odpowiedzia� sekretarz.
- Je�li go pan zobaczy, prosz� mu powiedzie�, �e zaczniemy od otrucia.
Brewe by� to �w wiceprokurator, kt�ry mia� oskar�a� na tym posiedzeniu.
Na korytarzu sekretarz spotka� Brewego. Z wysoko podniesionymi ramionami,
w rozpi�tym mundurze, z teczk� pod pach�, postukuj�c obcasami i machaj�c
swobodn� r�k� tak, �e d�o� jego by�a prostopad�a do kierunku chodu, Brewe
szed� szybko, bieg� niemal korytarzem.
- Micha� Pietrowicz prosi�, �ebym si� dowiedzia�, czy pan got�w? zapyta�
go sekretarz.
- Oczywi�cie, zawsze jestem got�w - rzek� wiceprokurator. Kt�ra sprawa
pierwsza?
- Otrucie.
- To �licznie - rzek� wiceprokurator, ale wcale nie uwa�a� tego za
�liczne. Nie spa� ca�� noc. �egnali koleg�, du�o pili i grali w karty do
drugiej w nocy, a potem pojechali "na dziewczynki" do tego samego domu, w
kt�rym jeszcze sze�� miesi�cy temu by�a Mas�owa, tote� nie zd��y�
przeczyta� sprawy o otrucie i chcia� j� teraz szybko przejrze�. Sekretarz
za�, wiedz�c, �e Brewe nie czyta� sprawy o otrucie, umy�lnie poradzi�
przewodnicz�cemu, by pu�ci� j� na pierwszy ogie�. Sekretarz by� cz�owiekiem
o pogl�dach liberalnych, nawet radykalnych. Brewe za� by� konserwatyst�, a
nawet - jak wszyscy Niemcy zajmuj�cy stanowiska w Rosji - by� szczeg�lnie
przywi�zany do prawos�awia; sekretarz nie lubi� go i zazdro�ci� mu jego
stanowiska.
- No, a jak b�dzie ze skopcami? (Skopcy - sekta prawos�awna, powsta�a w
Rosji w ko�cu XVIII w. Podlega�a prze�ladowaniu ze strony w�adz carskich.)
- spyta� sekretarz.
- Powiedzia�em, �e nie mog� - rzek� wiceprokurator - poniewa� nie stawili
si� �wiadkowie; tak te� oznajmi� s�dowi.
- Ale przecie� wszystko jedno...
- Nie mog� - rzek� wiceprokurator i tak samo jak przedtem wymachuj�c r�k�
pobieg� do swego gabinetu.
Stara� si� odroczy� spraw� skopc�w z powodu niestawienia si� ca�kiem
podrz�dnego i niepotrzebnego do sprawy �wiadka tylko dlatego, �e ta sprawa,
rozpatrywana w s�dzie, gdzie �awa przysi�g�ych sk�ada�a si� z samych prawie
inteligent�w, mog�a sko�czy� si� uniewinnieniem. Wed�ug za� umowy z
przewodnicz�cym spraw� t� miano przenie�� na wokand� sesji wyjazdowej do
miasta powiatowego, gdzie przysi�g�ymi b�d� przewa�nie ch�opi, co wzmocni
szanse wydania wyroku skazuj�cego.
Ruch w korytarzu wci�� si� wzmaga�. Najwi�cej ludzi by�o u wej�cia do
sali wydzia�u cywilnego, gdzie toczy� si� �w proces, o kt�rym m�wi�
przysi�g�ym okaza�y jegomo��, amator spraw s�dowych. Podczas zarz�dzonej
przerwy z sali wysz�a staruszka, kt�rej genialny adwokat potrafi� odebra�
maj�tek na rzecz aferzysty nie maj�cego �adnych do niego praw - wiedzieli o
tym s�dziowie, a tym bardziej pow�d i jego adwokat, lecz obmy�lony przez
nich bieg sprawy by� taki, �e nie mo�na by�o nie odebra� maj�tku staruszce
i nie da� go aferzy�cie. Staruszka by�a oty�a, wystrojona, mia�a kapelusz z
ogromnymi kwiatami. Po wyj�ciu z sali zatrzyma�a si� na korytarzu i
rozk�adaj�c kr�tkie, t�uste r�ce, wci�� powtarza�a zwracaj�c si� do swego
adwokata: "Co teraz b�dzie? Prosz� mi powiedzie� z �aski swojej! Co to
znaczy?" Adwokat przygl�da� si� kwiatom na jej kapeluszu i nie s�ucha�, co�
sobie kombinuj�c.
Tu� za staruszk� z drzwi sali wydzia�u cywilnego, ukazuj�c b�yszcz�cy
gors sztywnej koszuli w szerokim wyci�ciu kamizelki, szybko wyszed� �w
w�a�nie znakomity adwokat,