10217

Szczegóły
Tytuł 10217
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10217 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10217 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10217 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROZSTANIE WASHINGTON DC PARK KOŁO KLUBU MERMAIDS PONIEDZIAŁEK 19.11.1999r. 02.11 Ally Seneca prawie co wieczór bawiła się w tym samym klubie i prawie co wieczór tak dobrze jak dzisiaj. Lubiła towarzystwo kobiet, które tam przebywały i lubiła alkohol. Zapaliła papierosa. Czerwony żar rozświetlił mrok nocy. Było bardzo ciemno, zwłaszcza w parku, przez który Ally co noc wracała do domu. Gdyby wtedy wiedziała, co wydarzy się za kilka chwil prawdopodobnie tym razem wracałaby inną drogą; nie przez park. Prawdopodobnie dzisiaj nie wyszłaby z domu w ogóle. Jednak nie mogła tego przewidzieć. Nie mogła przewidzieć tego, że w tak dobrze znanym jej parku, nagle, jak gdyby spod ziemi wyskoczy mnóstwo ogromnych psów. Psów, które nie były jedynie rozwścieczone, a psów, które wydawały się zupełnie dzikie. W ich oczach krył się morderczy instynkt, ich białe kły połyskiwały w ciemności, a z ich pysków kapała czerwona piana. Ally Seneca nie mogła przewidzieć, że tej nocy, właśnie w tym parku, tak dzikie psy zaatakują właśnie ją. KWATERA GŁÓWNA FBI ŚRODA 21.11.1999r. 9.15 Mulder siedział w wielkiej sali komputerowej i wykonywał jakąś beznamiętną i niemalże zbędną pracę. Odkąd zamknęli Archiwum X nudziło mu się niewiarygodnie. Scully siedziała przy swoim komputerze . Raczej też nie była zachwycona rutynową "robotą papierkową" do jakiej ją przydzielono. Nigdy nie przyznałaby się Mulderowi, ale lubiła pracę z nim i " niesamowitą" tematykę ich śledztw. Teraz wystukiwała na komputerze kolejne dane statystyczne dotyczące przestępczości w stanie Virginia. Przerwał jej odgłos dzwoniącego telefonu, odebrała, ale nie zdążyła się nawet przedstawić. - Cześć słoneczko – usłyszała głos Muldera. Odwróciła się w stronę jego stanowiska , które znajdowało się dwa rzędy dalej. Patrzył na nią z uśmiechem, nawet pomachał jej. Scully odwróciła z powrotem głowę i szeptem strofowała Muldera: - Mulder, co ty robisz?! - Nic po prostu stęskniłem się za Twoim głosem – w dalszym ciągu żartował Mulder. - Nie możemy tak sobie gawędzić. - Wiem, wiem, ale byłem ciekawy, co u Ciebie. - Mulder, widzieliśmy się rano, co mogłoby się zmienić?! Zaraz, czy Ty przypadkiem nie masz znowu jakiejś sprawy z Archiwum? - Chciałbym – mruknął pod nosem i głośno dodał – nie, po prosu strasznie mi się nudzi. - Mulder, jesteśmy w biurze, do zobaczenia na lunchu. Scully pośpiesznie odłożyła słuchawkę, która niemalże w jej dłoni, zadzwoniła ponownie. - Mulder, czy... - Halo? – odezwał się nieznajomy głos . - Przepraszam, musiałam... nie ważne, Dana Scully. - Dana? Przy telefonie Carl Backel, pamiętasz mnie? - Taak, oczywiście – jak mogłaby zapomnieć swoją "wielką miłość", zamyśliła się: te cudowne, brązowe oczy i ten promieniujący uśmiech...uświadomiła sobie, że chyba wypada coś powiedzieć – Co się stało, dlaczego dzwonisz? - Od razu myślisz, że mam jakąś sprawę? Jestem teraz w Washingtonie, chciałbym się z Tobą zobaczyć. Ściślej mówiąc jestem tu, w Głównej Kwaterze, czy moglibyśmy spotkać się podczas lunchu? - Oczywiście. Spotkajmy się na dole. - Dobrze. Do zobaczenia. Scully siedziała lekko oszołomiona jeszcze przez parę minut, poczym podniosła słuchawkę aby poinformować Muldera, że niestety nie mogą razem zjeść. Carl stał na korytarzu i czekał, aż gdzieś na horyzoncie pojawi się Dana Scully. Był ciekawy czy się zmieniła. Gdy ją ujrzał bez wątpienia przyznał, że tak i to bardzo. - Zmieniłaś się przez te sześć lat Dana. - Cóż – Scully nie bardzo wiedziała co powiedzieć – co tu robisz? - Szczerze mówiąc przyszedłem do Ciebie w nadziei, że mi pomożesz. - Ja? W jakiej sprawie? - Otóż prowadzę tutaj pewne śledztwo, pierwszy raz trafiło mi się coś takiego. Dziwna sprawa, słyszałem, że Ty ze swoim partnerem zajmujecie się takimi "niesamowitymi" sprawami. - Zajmowaliśmy się – przerwała mu Scully. - Jak to już nie ma tego Archiwum X? - Jest, ale zajmują się tym inni agenci. My zostaliśmy przeniesieni – mina Scully pozwoliła Carlowi domyśleć się, że raczej nie na własną prośbę – ale jeżeli chcesz możemy Ci nieoficjalnie pomóc. - Wtedy cała zasługa zostanie przypisana wyłącznie mi? – zaśmiał się Carl. - Tylko nie mów przy Mulderze, że to "niesamowita" sprawa – on nie lubi tego słowa. Para agentów ruszyła szukać Muldera. Idąc korytarzem rozmawiali o czymś, jednak Scully raczej nie słuchała, odpłynęła myślami do czasów studiów, kiedy to po raz pierwszy zobaczyła Carla na wykładach z prawa i kiedy po raz pierwszy z nim rozmawiała na prywatce u swojej przyjaciółki Deby. Zastanawiała się, czy mężczyzna, z którym kiedyś spędziła ponad pół roku życia, coś dla niej jeszcze znaczy. Kiedy szła obok niego i spoglądała na jego twarz, oczy, usta miała wrażenie jak gdyby czas cofnął się. Czuła się jak studentka idąca korytarzem na kolejny wykład. Pamiętała doskonale to uczucie szczęścia, wydawało jej się wtedy, że mężczyzna, który idzie obok niej jest jej całym światem i nic, nigdy nie zniszczy jej go. Nagle, tak jak niegdyś Deby, Scully ujrzała przy końcu korytarza uśmiechającego się Muldera. - To Agent Fox Mulder, a to Agent Carl Backel – Scully jeszcze na wpół zamyślona przedstawiła mężczyzn. - Już mówiłem Dane, że przyszedłem do was po pomoc, mam pewną sprawę... - Zapewne "niesamowitą" sprawę? Carl zmieszał się lekko, ale kiedy spojrzał na Scully i ujrzał gest "A nie mówiłam" uznał, że nie powinien się tym przejmować i kontynuował: - Chodzi o morderstwa kobiet, trzy kobiety, lesbijki, zostały, w ciągu sześciu ostatnich dni, zagryzione przez psy. Podejrzewam, że nie jest to przypadek. Niestety moi współpracownicy sądzą inaczej, więc zwracam się z prośbą do was. Mówiąc to Carl wręczył Mulderowi akta sprawy. Zamierzał jeszcze coś powiedzieć, ale nie pozwolił mu jego dzwoniący telefon. Przeprosił agentów i odszedł parę kroków aby go odebrać. - Więc, od kiedy się znacie? – zapytał zaciekawiony Mulder. - To mój bliski przyjaciel z Akademii w Quantico – wyszeptała w odpowiedzi Scully. - Bardzo bliski? - Tak byliśmy razem przez osiem miesięcy. Mulder ruchem głowy zapytał : "Taaak, i co było potem?" - Potem zauważył ładną blondynkę o imieniu Deby – Scully zaspokoiła ciekawość Muldera kończąc prawie przy Carlu. - Kolejne morderstwo – oznajmił Backel. Mulder poczuł ten lekki dreszcz ekscytacji, który zawsze towarzyszył mu kiedy rozpoczynał sprawę z Archiwum, a który przechodził mu gdy tylko ujrzał pierwsze jej ofiary. Uznał zatem, że to sprawa warta zachodu i oznajmił Scully i Backelowi: - Ja z Agentem Backelem pojedziemy na miejsce zbrodni, a Ty dowiedz się czegoś o poprzednich ofiarach – zakończył spotkanie Mulder wręczając Scully teczkę z dokumentami. Scully została sama na korytarzu, tak jak wtedy gdy była studentką, a Carl odszedł z Deby. Było jej co najmniej dziwnie... było jej smutno. Patrzyła jak dawna jej miłość i obecny partner odchodzą razem korytarzem. Czuła się jakby to wszystko odbywało się poza nią, jakby ona tylko nadała temu początek, a dalej miało to potoczyć się zupełnie bez jej udziału. Z rozmyślań wyrwał ją dopiero jakiś Agent, który przechodził obok i niechcący ją potrącił. Scully odpowiedziała uśmiechem na jego przeprosiny i ruszyła w kierunku windy. MIESZKANIE AGENTKI DANY SCULLY 14.53 Mulder prowadził Agenta Backela do mieszkania Scully, gdzie mieli się z nią spotkać. Na korytarzu słychać było ich głosy, rozmowa dotyczyła śledztwa, urwała się dopiero w momencie kiedy stanęli przed drzwiami i Mulder zapukał. Jednak zza drzwi nie dobiegł żaden odgłos. - Scully, to my! – krzyknął Mulder przysuwając głowę do drzwi – Scully jesteś tam!? - Chyba jeszcze nie dotarła, zadzwonię do niej – stwierdził Backel wyjmując swój aparat komórkowy. Mulder tymczasem szarpnął za klamkę i gdy okazało się, że drzwi są zamknięte sięgnął do kieszeni swojego płaszcza i wyciągnął pęk kluczy. Wyłonił z nich jeden i włożył do zamka właśnie w momencie kiedy Backel usłyszał w słuchawce głos Scully: - Scully. - Tu Carl... - Cześć, przepraszam, ale nie ma mnie jeszcze w domu. - Wiem, właśnie jesteśmy z Agentem Mulderem u Ciebie. - To dobrze, poczekajcie na mnie, będę za jakieś dziesięć minut – zakończyła Scully. - Więc, ile się już znacie z Daną? – Backel zwrócił się do Muldera. - Sześć lat temu przydzielili ją do Archiwum X. Od tamtej pory pracujemy razem. - A kiedy przeniesiono was stamtąd.... Rozmowa toczyła się aż do przyjścia Scully. - Rozmawiałam z przyjaciółkami dwóch ofiar i dowiedziałam się, że obie ofiary przed śmiercią były w klubie dla lesbijek "Mermaids". - My też nie próżnowaliśmy... - Doszliśmy do wniosku, – przerwał Mulderowi Backel – że napady psów nie są spontaniczne, coś musi kierować ich zachowaniem, może jakiś skrywany instynkt... - Nie, chyba nie chcecie powiedzieć, że te psy to jakaś zgrana szajka? – Scully odezwała się zdziwionym tonem, który był zupełnie obcy dla Carla, natomiast bardzo dobrze znany Mulderowi. - Nie patrz na mnie Scully – z uśmiechem odpowiedział Mulder do odwracającej się w jego stronę partnerki – najwyraźniej teraz masz przed sobą dwóch entuzjastów. - Dana, pomyśl przecież nie może być przypadkiem, że kilkanaście psów napada, w tym samym czasie na jedną kobietę, w dodatku na lesbijkę, musi coś nimi kierować. Scully opadła na kanapę bezsilna, teraz musi odpierać niewiarygodne teorie dwóch mężczyzn. - Nie powiecie chyba, że psy, wiedzione instynktem, napadają na lesbijki, a w dodatku na lesbijki bywające w klubie "Mermaids"!? – Scully coraz bardziej podnosiła ton głosu – muszą mieć naprawdę niesamowity instynkt te wasze psy! Zapadła cisza. Scully zrobiło się nieswojo. Zawsze po jednej z takich jej wypowiedzi odzywa się Mulder i natychmiast podważa jej słowa. Tym razem cisza. Nie bardzo wiedziała jak się zachować. Czy przyjęli za fakt, to co powiedziała i porzucili swoją teorię? Carl patrzył na nią ze zdumieniem, jakby nie mógł poznać tej dawnej spokojnej Dany, która przez sześć lat przemieniła się w zdecydowaną, odważną kobietę, która nigdy nie boi się mówić tego co myśli – silną Agentkę FBI. Jej partner natomiast siedział zamyślony. Gdy Scully spojrzała na niego zrozumiała, że to nie koniec. Zaraz powie coś zupełnie niewiarygodnego... - Nie "coś" tylko "ktoś". W jednym momencie i Scully i Backel gestem głowy poprosili Muldera o bliższe wyjaśnienie. - Powiedziałeś, – Mulder zwrócił się do Backela – że "coś musi nimi kierować", myślę, że możliwym jest, że "ktoś" kieruje zachowaniem psów - przedstawił swoją teorię i kiedy spojrzał na Scully zobaczył dokładnie to, czego się spodziewał: minę, jak ją sobie nazwał "niedowiarka" – czyli minę wyjątkowo sceptycznego Agenta FBI. - "Ktoś kieruje zachowaniem psów" – Scully powtórzyła ostatnie słowa Muldera dokładnie oddzielając każdy wyraz. Teraz Mulder spojrzał na Backela, miał nadzieję, że chociaż on nie podejdzie do tego tak sceptycznie. Tak strasznie się też nie pomylił, Backel, co prawda nie poparł Muldera, ale widać było, że się nad tym zastanawia. Widząc brak entuzjazmu, Mulder zwrócił się do Scully z nutą błagania w głosie: - Scully przecież istnieje coś takiego jak specjalne gwizdki, które są niesłyszalne dla człowieka, a które przywołują zwierzęta? - Tak, są to gwizdki o specjalnej, niesłyszalnej dla ludzkiego ucha częstotliwości fal dźwiękowych, ale sygnał ten może jedynie przywołać zwierzę, a nie pchać je do morderczych czynów. Scully i Mulder byli pochłonięci dyskusją i żadne z nich nie spodziewało się tego, że to Backel podejmie ostateczną decyzję: - Tak czy inaczej powinniśmy to sprawdzić. Myślę, że Dana powinna udać się dziś wieczorem do "Mermaids" i sprawdzić, czy nie kręci się tam jakiś podejrzany mężczyzna. - Albo kobieta. Myślę, że może to być kobieta pchana uczuciem zemsty – Mulder zgodził się z Agentem Backelem i oboje spojrzeli na Scully dając jej do zrozumienia, że decyzja została podjęta. Ta tylko westchnęła i, do wychodzących Agentów, zrezygnowanym głosem powiedziała: - Do zobaczenia o 20.00 przed "Mermaids". PARKING PRZED KLUBEM MERMAIDS 19.56 Scully, ubrana w dżinsy i w bawełnianą bluzeczkę z krótkim rękawkiem, czekała w swoim samochodzie na Muldera i Backela. Zastanawiała się nad swoją misją – jeszcze nigdy nie robiła czegoś podobnego: owszem uganianie się za UFO czy potworami też jest bardzo dziwne, ale to co musi teraz zrobić... no właśnie, co właściwie musi zrobić? – Po prostu wejść do klubu i usiąść przy barze... i być lesbijką... Chyba już wolała pogoń za "nieznanym". Jednak nie zamierzała się wycofać "raz można popracować inaczej" pomyślała. Spojrzała w lusterko i ujrzała nadchodzących Agentów. Zbliżyli się do samochodu, Mulder otworzył drzwiczki i usiadł obok niej, Carl usiadł z tyłu. - Gotowa? – zabrzmiały słowa Muldera. - Tak, będę siedzieć przy barze, przy oknie. - W razie czego cały czas jesteśmy tu w samochodzie. Scully ruchem głowy dała do zrozumienia, że to ją zbytnio nie pociesza i opuściła samochód. Mulder i Backel śledzili ją wzrokiem do momentu wejścia do pubu. Zawsze lubiłem gdy zakładała te fajne koszulki i dżinsy – podsumował Carl. CZWARTEK 22.11.1999r. 02. 09 Mulder siedział za kierownicą samochodu i pustym wzrokiem wpatrywał się w drzwi klubu, Carl przysnął na tylnim siedzeniu . Mulder miał go zbudzić aby się zmienili. Nie zrobił tego jednak, wiedział, że i tak by nie zasnął, wolał być przygotowany w razie gdyby Scully potrzebowała pomocy. Od trzech godzin obserwował drzwi i przewijających się przez nie ludzi, głównie kobiety. Zauważył nawet, że wszystkie miały na sobie podobne, obcisłe bluzeczki i obcisłe spodnie lub spódniczki. Scully też była tak ubrana lecz Mulderowi wydawała się zupełnie inną. Widział w niej silną kobietę, Agentkę FBI, nie pasującą do tego klubu, do tych ludzi, ani nawet do tej bluzki. On wciąż widział ją jako pracownika FBI. Na myśl powróciły mu słowa Backela, wydawało mu się jakby tyczyły się innej osoby: "zawsze lubiłem gdy zakładała te fajne koszulki i dżinsy" – nie, to nie o Scully. Słowa te jednak dręczyły go, zaczął przypominać sobie kiedy widział ją ubraną w ten sposób... widział ją w garsonkach, płaszczach, swetrach, czy w zimowych, ciepłych rzeczach... zabawne, nawet w pidżamie, ale nigdy nie w koszulce i dżinsach, a tu: "zawsze lubiłem gdy zakładała te fajne koszulki i dżinsy"... może Scully wcale nie jest taką tradycjonalistką? Nagle zauważył ją w drzwiach klubu, było ciemno, ale latarnie świeciły dość jasno by mógł dostrzec jej postać "naprawdę dobrze jej w tym" pomyślał gdy podeszła bliżej samochodu. Carl zbudził się w momencie gdy Scully otworzyła drzwiczki. - Nic ciekawego, żadnych skandali, kłótni, ani scen – powiedziała gdy tylko wsiadła do auta. - Nic? Nawet głośniejszej rozmowy? – odezwał się z tyłu Carl. - Nie – odpowiedziała patrząc, Mulderowi przez ramię, w stronę drzwi "Mermaids"– ale była pewna kobieta...o... właśnie ta, która teraz wychodzi... Mulder zapalił samochód i ruszył delikatnie w jej stronę. - ...która siedziała sama – kontynuowała Scully – i przyglądała się uważnie wszystkim innym kobietom, a potem już tylko jednej... - Dana to klub dla lesbijek, to raczej normalne zachowanie, Ty pewnie nie wyglądałaś inaczej – sprostował Carl. Mulder jednak w dalszym ciągu jechał za kobietą. - Nie, nie, ta kobieta, w jej wzroku było coś dziwnego... - Coś dziwnego? – zaśmiał się Mulder tracąc na chwilę z oczu jadący przed nimi samochód – Scully chyba za długo ze mną przebywasz. Scully odwzajemniła uśmiech, natychmiast jednak spoważniała i kontynuowała: - Wydaje mi się, że zachowanie tej kobiety, jakiekolwiek jest –ostatnie dwa słowa wypowiedziała tonem, który, w połączeniu z towarzyszącym mu spojrzeniem, Mulder nazywał "wcale nie popieram twojej teorii, to tylko rutynowe działania" – nie jest powodowane chęcią zemsty, a raczej zazdrością – wybiera ładne, młodsze od siebie kobiety, które mają dużo większe powodzenie. Samochód śledzonej kobiety zatrzymał się przed dość dużym domem. Agenci obserwując kobietę prze okno poczekali aż położy się spać poczym ruszyli w stronę drzwi. Mulder podszedł do nich pierwszy: - Mark i Margaret Fasetowie – przeczytał napis na wizytówce i dodał - zdaje się, że nasza Margaret nie ma odwagi przyznać się do swojego homoseksualizmu – wyszeptał. - W dodatku skrzętnie stara się to ukryć – dodała Scully wskazując ręką na, pozostawione przed domem, dziecięce zabawki. Cała trójka wróciła do samochodu. Carl podszedł pierwszy do drzwiczek od strony kierowcy i otwierając je zwolnił Agentów od nocnej służby. - Ja już się wyspałem, teraz wy jedźcie odpocząć. - W porządku. Jeżeli będziesz nas potrzebował dzwoń natychmiast. - Zadzwonię – słowa Carla dobiegały już z głębi samochodu. Spojrzał jeszcze na zatrzymujących taksówkę Muldera i Scully i wlepił wzrok w okno Margaret Faset. Przez blisko dwie godziny nie zauważył nic podejrzanego: w oknie cały czas było ciemno, drzwi nie drgnęły ani na centymetr, a tylnia furtka, która też była w zasięgu wzroku Carla, pozostała nadal zamknięta na kłódkę. Nic, zupełnie nic podejrzanego. Jednak po dwóch godzinach Carl dostrzegł ruch w oknie Margaret, światło jednak nie zapaliło się. Carl uspokoił się myślą, że może podejrzana zeszła do kuchni lub do toalety, lecz światło w żadnej części domu nie pojawiło się. Zamiast tego Backel dostrzegł jakby siedzącą na przeciw okna postać. Nie widział jej jednak dokładnie i przez około dziesięć minut tylko usilnie wpatrywał się. Prawdopodobnie patrzałby tak, bez najmniejszej reakcji, aż Margaret położy się z powrotem spać, gdyby nie telefon, który zadzwonił w jego marynarce - szeryf lokalnej policji poinformował o kolejnej ofierze. PARK KOŁO KLUBU MERMAIDS 05.07 Mulder i Backel byli już na miejscu zbrodni, ostatnia dojechała Scully. Pokazując służbową legitymację przeszła pod żółtą taśmą odgradzającą miejsce zbrodni i podeszła do stojących nieopodal Agentów. Z krótkiej rozmowy dowiedziała się, że kobieta została zamordowana w ten sam sposób co poprzednie ofiary. Backel jednak stwierdził, że w żaden sposób nie przyczyniła się do tego Margaret Faset, ponieważ przez cała noc nie opuściła mieszkania. Agenci podeszli do ciała dziewczyny. Było zmasakrowane. Nogi były w najgorszym stanie. Również okolice klatki piersiowej i dłonie, którymi prawdopodobnie chroniła twarz, były w kiepskim stanie. Scully przykucnęła nad ciałem, założyła rękawiczki i, przy pomocy klęczącego obok koronera, przewróciła dziewczynę aby ją zidentyfikować. Twarz dziewczyny była silnie pogryziona, jednak Scully udało się rozpoznać zwłoki: - Tak. To jedna z dziewczyn z "Mermaids" – Scully wzięła głębszy oddech – ta, której wczoraj przyglądała się Margaret Faset. - To nie możliwe, podejrzana nie ruszyła się z domu ani na krok – przedstawił swoje zdanie Backel. - Może jednak wymknęła się tylnim wyjściem? - Nie, miałem w zasięgu wzroku tylnią furtkę, poza tym w oknie mniej więcej w czasie morderstwa widziałem ją, to znaczy jej sylwetkę, bo nie zapaliła światła. Scully przytaknęła głową. Nic jej się nie zgadzało, już teraz nawet ona nie wierzyła aby mógłby to być przypadek. Właśnie gdy zaczęła poszukiwać jakiegoś rozsądnego wytłumaczenia, usłyszała głos Muldera: - Może wcale nie musi wychodzić z domu? - O czym mówisz? - Jeszcze nie wiem, ale trzeba ją przesłuchać. - Jedźcie do niej, ja przeprowadzę sekcję zwłok – oznajmiła Scully. PARKING PRZED MIESZKANIEM MARGARET FASET 22.47 Było już zupełnie ciemno, mrok oświetlały jedynie pojedyncze latarnie na uliczkach i słabe światła w oknach domów. U Margaret światła nie paliły się. Od czasu ostatniego morderstwa podejrzana nie pojawiła się jeszcze w mieszkaniu i Agent Backel zlecił zamontowanie podsłuchu. Z głośnika urządzenia podsłuchowego dobiegała głucha cisza. Jedyne co na razie pozostawało Mulderowi to dokładnie obserwować mieszkanie Margaret. Był pewien, że coś się wydarzy i jeżeli nie dostrzeże czegoś w oknach, to przynajmniej urządzenia podsłuchowe to złapią. Nie tylko on był tego pewien – cała trójka, nawet Scully, która nie wiedziała jak ustosunkować się do teorii Agentów, wiedziała, że ta sprawa jest dość niezwykła, upewniły ją w tym wyniki przeprowadzonej sekcji zwłok – kobieta została zagryziona przez aż jedenaście psów. Cała trójka też nie chciała już większej liczby ofiar, więc zdecydowali się na dalsze kroki; nie tylko obstawili mieszkanie Margaret, ale także postanowili poszukać jej w "Mermaids". KLUB MERMAIDS 22.53 Scully już nieco pewniej wchodziła do "Mermaids", teraz nie było to już dla niej takie dziwne – z dwóch powodów: nie robiła tego po raz pierwszy i w odróżnieniu od poprzedniego razu , teraz jest całkowicie pewna, że ta wizyta przyniesie spodziewane efekty. Weszła do, nieco mglistego od dymu papierosowego, klubu i usiadła przy jednym ze stolików. Barman podszedł do niej i poprosił o zamówienie, Scully zamówiła wodę mineralną z cytryną i zaczęła się rozglądać. Kobiety siedzące przy innych stolikach i przy barze były bardzo podobne do siebie. Były młode, zadbane, o nieco za mocnym makijażu, długich jaskrawych paznokciach, i tylko te dwa ostatnie detale różniły je od Scully. Agentka zaczęła przypatrywać się im dokładniej i wtedy spostrzegła, że jedna z nich ma jasną perukę, z pod której lekko widoczny jest kosmyk ciemnych włosów. Gdy przyjrzała się jej bliżej, była już pewna, że to Margaret Faset. Zdała sobie również sprawę, że to intensywne przyglądanie się spowodowało identyczną reakcję u niej. Margaret, pomimo odwróconego wzroku Scully, dalej spoglądała w jej kierunku. Teraz celem Margaret Faset była Scully. Przez pierwsze dziesięć minut Scully nie zdawała, a raczej nie chciała zdać sobie z tego sprawy, dopiero gdy podejrzana przysiadła się nieco bliżej, Scully uświadomiła sobie powagę sytuacji. Dyskretnie wyciągnęła telefon komórkowy i wybrała numer Carla. Połączyła się z siedzącym w samochodzie Agentem. PARKING PRZD KLUBEM MERMAIDS 23.38 Scully otworzyła szeroko drzwi od baru, kątem oka spojrzała na samochód Backela, miała nadzieje, że Carl jest w nim i że jest przygotowany do odpierania jakichkolwiek ataków. Kierując się w stronę swojego auta zerknęła za siebie... tak Margaret szła za nią. Scully jednak zachowała zimną krew i po prostu wsiadła do samochodu. Nie zapaliła go jednak do czasu, aż upewniła się, że podejrzana ruszyła w kierunku domu a za nią Carl. Zerknęła przez szyby we wszystkich kierunkach - nic jej nie groziło. Na wszelki wypadek jednak zamknęła samochód od środka. Czekała. Była śpiąca, a przede wszystkim zmęczona tym wszystkim, co zdarzyło się w ciągu ostatnich dwóch dni. Nie tylko, wraz z Mulderem, naraża się Kershowi rozwiązując sprawę, o której ten nie ma w ogóle pojęcia, zamiast zajmować się statystyką przestępstw, nie tylko dwa razy w ciągu 24 godzin odwiedziła klub dla lesbijek, ale przede wszystkim w jej życiu pojawił się Carl Backel - jej wielka miłość z przed sześciu lat, a ona sama nie ma pojęcia co do niego czuje, wie tylko, że wolałaby aby on był tu teraz z nią w samochodzie i aby mogła z nim porozmawiać; o tym co było i o tym co jest. Zasnęła. Ze snu wyrwał ją sygnał telefonu. Usłyszała jeszcze dwa sygnały zanim odnalazła i odebrała aparat: - Scully, to ja. Wszystko w porządku? - Tak. - Margaret Faset właśnie podjechała do domu, a za nią Backel. Zostanę pod jej domem i będę ją obserwować, a ty poczekaj na Backela. - Okey. - Tylko nie ruszaj się z samochodu dopóki on nie przyjedzie, słyszysz? - Tak, w porządku. Na tym zakończyła się rozmowa, Scully nawet nie zwróciła uwagi na to, że w telefonicznej rozmowie z Mulderem zawsze brakuje jakichkolwiek zakończeń; żadnego "Do usłyszenia", "zobaczenia", czy choćby zwykłego "Na razie"... Schowała telefon do leżącego na siedzeniu żakietu i położyła głowę na oparciu. Siedziała tak wpatrzona w przednią szybę do momentu kiedy, obok jej zaparkowanego samochodu, nie stanął samochód Carla. Obróciła głowę i otworzyła blokadę zamka, Carla wszedł do środka. - Cześć, wyglądasz na zmęczoną. - Nie, wszystko w porządku. - Odwiozłeś ją aż pod sam dom? - Tak. - Nie zauważyła Cię? - Nie, teraz musimy tylko, zastawić pułapkę – zasugerował Backel rozglądając się przez szyby samochodowe. - A ja mam być jej celem – rzekła z westchnieniem Scully wysiadając już z samochodu. Jednak w gruncie rzeczy była zadowolona z zaplanowanego spaceru. Carl wyszedł z auta, podszedł do zamykającej drzwiczki Scully i pomógł jej założyć żakiet. Ruszyli w kierunku parku. Scully miała nadzieję, że może chociaż teraz uda jej się porozmawiać z Carlem. PARKING PRZED MIESZKANIEM MARGARET FASET PIĄTEK 23.11.1999r. 01.49 Mulder siedział w samochodzie i nie spuszczał oczu z okien mieszkania Margaret. Był zdenerwowany, zdawał sobie sprawę, że życie Scully jest w tej chwili zagrożone, a jego przy niej nie ma. Urządzenia podsłuchowe nie zdradzały nic podejrzanego, jedynie zwyczajne krzątanie się po powrocie do domu; klucze w zamku, zdejmowanie płaszcza, butów, kawa, prysznic... Margaret położyła się spać, światła w całym domu pogasły. Mulder przeczuwał, że właśnie teraz stanie się coś niezwykłego. Nie pomylił się. Podejrzana wstała z łóżka, a jej cień można było dostrzec w oknie jej sypialni. Jednak to wszystko, Mulder w pośpiechu wyjął komórkę: - Scully, to ja. Wszystko w porządku? - Tak, jestem z Carlem, jesteśmy w parku, a co u Ciebie? - Podejrzana właśnie wstała z łóżka i usiadła na przeciwko okna. - Tak zachowywała się kiedy Carl ją obserwował. - I właśnie mniej więcej w tym samym czasie psy zaatakowały kolejną ofiarę, dlatego dzwonię powiedzieć Ci, abyś była ostrożna. - Nie martw się jestem z Carlem i oboje mamy broń – zakończyła wesoło Scully. W telefonie jednak nie usłyszała żadnego głosu. - Mulder? - Tak jestem tu – Mulder wyrwał się z zamyślenia - słuchaj Scully, sądzę, że Margaret nie zaatakuje Cię kiedy będziesz w towarzystwie Backela. - Przecież ona nie wie, że Carl jest ze mną – Mulder usłyszał sceptyczny głos partnerki. - Myślę, że jest możliwe, że wie i dlatego Backel nie może być przy Tobie, może Cię jedynie obserwować z daleka. Sygnał. Scully przymknęła lekko powieki z irytacji, to był jeden, z tych nielicznych momentów, kiedy drażniło ją to, że jej partner przerywa prawie w pół zdania. Wyjaśniła Carlowi teorię Muldera i została sama na ławce. Rozglądnęła się dookoła – nic. Nie szumiały nawet liście, a co dopiero szczekanie czy kroki psów. Mulder również postawił się w większej gotowości. Zgłośnił urządzenia podsłuchowe...dosłyszał delikatne mruczenie – mmhmmhmmhmmh – z początku myślał, że to wada urządzenia, zaczął je nastawiać. Tymczasem Scully siedziała na ławce i czuła coraz większy niepokój. Nagle, nawet nie można było dostrzec skąd, wybiegło kilkanaście psów, jednak wydawało się, że są ich dziesiątki. Mulder zrozumiał. Wybiegł z samochodu po drodze dzwoniąc do swojej partnerki, miał jeszcze nadzieję, że uda mu się ją ostrzec. Scully nawet nie usłyszała telefonu, strzelała do psów. Udało jej się ustrzelić może dwa, gdy te rozwścieczone jeszcze bardziej dzwoniącym telefonem rzuciły się na nią i przewróciły ją. Zasłoniła dłońmi twarz. Backel biegł ku niej, również strzelając. To jednak nie zdołało powstrzymać ataku psów, jedynie go złagodziło - część psów pobiegła w kierunku Backela. Mulder był już na schodach, nie czekając na nic, nie czyniąc żadnych ostrzeżeń, szybkim ruchem wykopał drzwi. Wbiegł do sypialni: - FBI! Ręce do góry! – jednak u Margaret nie wywołało to najmniejszej reakcji. Agent postrzelił ją w ramię, jednak ta, nadal trwała w jakimś hipnotycznym transie. Mulder posunął się do ostateczności. Psy zatrzymały się tuż przed Backelem, również nad silnie pogryzioną już Scully przestały się kotłować. Wszystkie spuściły łby i z piskiem rozeszły się w różnych kierunkach. Backel zadzwonił po karetkę. SZPITAL SANTA MARIA 12.23 Scully leżała na szpitalnym łóżku. Jej życiu nie groziło już niebezpieczeństwo. Była jednak silnie posiniaczona. Kiedy wreszcie się obudziła i podniosła powieki ujrzała brązowe, uśmiechnięte oczy Muldera. - Cześć słoneczko, cieszę się, że mogę wreszcie zajrzeć w twoje błękitne oczka. Scully z trudem odwzajemniła uśmiech, odszukała jego dłoń. Była mu naprawdę wdzięczna, że jest tu teraz z nią. Chciała mu właśnie to powiedzieć, gdy w drzwiach sali ukazał się Backel. Mulder spojrzał jeszcze na Scully i opuścił salę. Kiedy stanął na korytarzu, odszukał wzrokiem automat z kawą i ruszył w jego kierunku. Gorąca kawa parzyła mu dłonie, zbliżał się do sali 159, w której leżała jego partnerka. Jeszcze jeden krok i będzie w środku, jednak słowa, które usłyszał nie pozwoliły mu wejść: - Jesteś naprawdę dobrą Agentką i przede wszystkim niesamowitą i piękną kobietą Dana, zazdroszczę Mulderowi, że może przebywać z tobą codziennie. - Ty też kiedyś miałeś tę szansę – w głosie Scully Mulder dostrzegł nie tylko wyrzut, ale przede wszystkim żal i tęsknotę do tego, co było. - Żałuję, że to wszystko tak się skończyło. Przemyślałem to już wcześniej. W poniedziałek rano lecę do Quantico, Rozmawiałem z moim dyrektorem – załatwi Ci przeniesienie. Jeśli tylko zechcesz, możesz ze mną jechać i pracować ze mną... Mulder nie chciał dalej tego słuchać, odstawił kawę na jednym ze stolików, które mijał i opuścił szpital. MIESZKANIE AGENTA FOXA MULDERA NIEDZIELA 25.11.1999r. 20.15 Mulder siedział w swoim mieszkaniu, myślał o tym, co usłyszał i o tym, co teraz zrobi bez Scully. Kogo mu przydzielą? Czy będzie mu się z nim dobrze pracować? Czy jego nowy partner będzie go traktował "z góry", jako "nawiedzonego", czy będzie to ktoś, komu będzie mógł zaufać, tak jak ufa Scully? Jaki czas minie zanim poznają się tak dobrze, jak znali się ze Scully? Jednak tak naprawdę nie chodziło mu o współpracownika, ale o tę kobietę, która tak lubi jego towarzystwo i której towarzystwo on tak uwielbia. O tę kobietę, która się o niego troszczy i o tę kobietę, za którą on tak tęskni. Teraz też tęsknił. Myślał o niej jako o osobie która jest już gdzieś w Quantico. Jego myśli tęskniły, serce płakało, a ciało upijało się resztką whisky...pił tylko na smutno. Nagle ktoś zapukał do drzwi i nie czekając na pozwolenie wszedł do środka. - Jeżeli przyszłaś pożegnać się, to nie musisz mówić z jakiego powodu. W szpitalu przypadkowo usłyszałem propozycję Backela. Scully nic nie odpowiedziała. Jedynie usiadła na kanapie obok Muldera. Nie wiedziała co tak naprawdę chce powiedzieć. Po dłuższej chwili zaczęła: - Myślę, że każdy z nas ma prawo do własnego życia, jednak nie zmienia to uczuć jakimi siebie darzymy. Podjęłam decyzję i nie chciałabym abyś miał mi ją za złe – głos Scully był bardzo cichy i smutny i, wydaję się, dokładnie odzwierciedlał, nie tylko jej stan, ale i stan samopoczucia Muldera. - Nie mam. Jedź. W oczach Scully pojawiły się łzy pożegnania i wiedziała, że pomimo, że nie widzi ich w oczach Muldera są one w jego sercu. Wyciągnęła rękę i położyła ją otwartą koło dłoni swojego partnera, chciała go poczuć po raz ostatni. Mulder, nie patrząc Scully w oczy, dotknął jej dłoni. Ich palce zacisnęły się. Trwali w uścisku. - Żegnaj – wyszeptała. Nie odpowiedział. Puścił jej dłoń, wstał i podszedł do okna. Teraz oczy Scully były niemalże przepełnione łzami. Podeszła do niego, oparła dłonie na jego ramionach i przytuliła głowę do pleców. - Mulder, jeżeli istnieje coś, co pozwoli mi zostać, to proszę cię, powiedz mi to – nie wiedziała dlaczego brnie w tą ślepą uliczkę, zastanawiała się, co chce usłyszeć. Mulder odwrócił się, a dłonie Scully opadły w jego ręce, po raz pierwszy, od kiedy tu przyszła, spojrzeli sobie w oczy. Scully zdała sobie sprawę, że wystarczą te trzy słowa, a zostanie przy nim. Mulder też wiedział, co chce powiedzieć, te trzy słowa... - Scully ja... Pukanie do drzwi nie pozwoliło mu dokończyć. Nie ruszyli się, Scully jednak dobrze wiedziała kto stoi za drzwiami. To Carl - spuściła głowę. - Otwórz – powiedział Mulder i ponownie odwrócił się do okna. Scully podeszła do drzwi i otworzyła je. - Jesteś gotowa? – zabrzmiał głos Backela. - Tak, mam bagaże w samochodzie. Na te słowa Mulder poczuł jak łzy kotłują mu się w gardle, pokonał jednak to uczucie i zdecydowanie powiedział: - Żegnaj. - Żegnaj – usłyszał słowa Scully i zamykające się za nimi drzwi. Mulder dalej tkwił wpatrzony w okno. Świat dla niego przestał istnieć. Płakał. - ...Carl - dokończyła Scully. Mulder gwałtownie odwrócił się i ujrzał, opartą o zamknięte drzwi, zapłakaną Scully. Pomimo, że w ich oczach nadal tkwiły łzy, ich serca cieszyły się. Mulder podszedł i objął Scully. Trwali tak jeszcze przez jakiś czas. Żadne z nich nie chciało nic mówić, żadne z nich nie musiało nic mówić. Wszystko było jasne.